Ranczo Wellsów. Teraz i na zawsze - Bailey Hannah - ebook + audiobook

Ranczo Wellsów. Teraz i na zawsze ebook i audiobook

Bailey Hannah

4,3
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

46 osób interesuje się tą książką

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 459

Data ważności licencji: 5/30/2031

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 23 min

Lektor: Bailey Hannah

Data ważności licencji: 5/30/2031

Oceny
4,3 (25 ocen)
16
2
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weronika8608

Całkiem niezła

taka sobie, mam nadzieje, że historie pozostałych braci będą ciekawsze
00
Mkrynia65

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny romans, bardzo mi się podobał. Lektorzy rewelacja, głos lektora wspaniały, lektorka jak zawsze najlepsza. Audiobook warty wysłuchania. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. Polecam.
00
hildaczyta

Z braku laku…

[współpraca reklamowa] Wydawnictwo Książnica Zaczynając tę książkę myślałam, że po raz kolejny fajnie spędzę czas przy kowbojskim romansie. Tak się jednak nie stało. Ta książka bardzo mnie zawiodła. Cecily to kobieta z miasta, która po pewnych wydarzeniach postanawia uciec od swojego przemocowego męża. Kobieta udaje się na ranczo w małym miasteczku, gdzie poznaje swojego aroganckiego i przystojnego szefa, Austina Wellsa. Na początku ich relacja nie maluje się w jasnych barwach, jednak ciągnie ich do siebie, choć nie powinno. Austin boi się, że kobieta odejdzie, jak większość bliskich mu osób, a Cecily martwi się, że przeszłość ją dogoni i jej bezpieczeństwo się skończy. Romans z szefem to nie najlepszy pomysł, ale i tak mu ulega. Dawno nie spotkałam się z tak irytującą bohaterką jak Cecily. Kobieta miała ciężkie małżeństwo i po prologu myślałam, że będzie to rozsądna i mądrzejsza o życiowe doświadczenia osoba. Nic bardziej mylnego, Cecily na początku jest pyskata, niesamowicie ła...
00
Maropodole

Nie oderwiesz się od lektury

godna polecenia ☺️
00
Agnieszka1234567

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka ❤️ Polecam
00



Zapraszamy na www.publicat.pl

Tytuł oryginałuAlive and Wells. Wells Ranch

Projekt okładkiANNA SLOTORSZ / ARTNOVO.PL

Fotografie na okładce barks/Adobe Stock nurofina/Adobe Stock keystoker/Adobe Stock Roverto/Adobe Stock

Koordynacja projektuALEKSANDRA CHYTROŃ-KOCHANIEC

Opieka redakcyjnaANNA JACKOWSKA

RedakcjaUS

KorektaMAGDALENA MIERZEJEWSKA

Redakcja technicznaLOREM IPSUM – RADOSŁAW FIEDOSICHIN

Copyright ALIVE AND WELLS © 2023 by Bailey Hannah All rights reserved.

Polish edition © Publicat S.A. MMXXV (wydanie elektroniczne)

Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione. All rights reserved.

ISBN 978-83-271-6918-1

Konwersja do formatu ePub 3.0: eLitera

jest znakiem towarowym Publicat S.A.

PUBLICAT S.A.

61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl

Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

Informujemy, że udostępniony przez Wydawcę Utwór nie może być wykorzystywany do celów szkolenia technologii sztucznej inteligencji do generowania tekstu, w tym między innymi technologii zdolnych do tworzenia utworów w tym samym stylu lub gatunku, co niniejszy utwór. Każde działanie sprzeczne z powyższym stanowi naruszenie praw autorskich i może skutkować konsekwencjami prawnymi.

Wszystkim dziewczynom z miastafantazjującym o kowbojach.I wszystkim dziewczynom ze wsi, które wiedzą,że fikcyjny kowboj jest zawsze lepszy od prawdziwego

Od Autorki

Ta historia rozgrywa się na ranczu hodowlanym i niedobrze byłoby stronić od związanych z tym tematów. Dlatego też wspominam tu o kastracji i uboju zwierząt, jak również opisuję proces znakowania cieląt. Wszystkie te działania są podejmowane z uzasadnionych powodów, bez umyślnego okrucieństwa (hodowcy bydła w mojej rodzinie nie wybaczyliby mi, gdybym przedstawiła ich w złym świetle).

Na ranczu Wellsów stosuje się znakowanie na gorąco, co stanowi tradycyjny sposób oznaczania i identyfikacji bydła. W niektórych miejscach na świecie zyskało na popularności wymrażanie znaku. A w jeszcze innych obydwa sposoby uznawane są za niehumanitarne. Do cechowania na gorąco zazwyczaj używa się żelaznego pręta rozgrzanego w palenisku podsycanym drewnem lub gazem. Znak wypala się, niszcząc cebulki włosów, co powstrzymuje ich późniejszy wzrost. W przypadku wymrażania zimny stempel powoduje wybarwienie włosia na biało. Obie metody mają swoje wady i zalety.

Ranczo Wellsów to fikcyjna miejscówka, ale powstała z inspiracji prawdziwymi ranczami w Kolumbii Brytyjskiej. Znakowanie na gorąco to wciąż najpopularniejsza metoda w tych stronach, dlatego uznałam, że bardziej będzie pasowała do mojej historii.

*

Jeśli zdarzy Ci się wziąć udział w znakowaniu, to nie daj się namówić na jedzenie ostryg z Gór Skalistych.

Ta powieść kończy się informacją o ciąży – jeśli Cię to nie kręci, to omiń epilog bonusowy i wiedz, że nic Cię nie ominęło <3 Trzeba o siebie dbać.

Ostrzegacze / TW

przemoc domowa – psychiczna, emocjonalna i fizyczna (opisana)broń (obecna, ale niewykorzystana)przemoc fizyczna (opisana)śmierć rodzica z powodu raka (nawiązanie, bez wchodzenia w szczegóły)śmierć dziadka (nawiązanie, bez wchodzenia w szczegóły)trudna relacja z rodzicami (nawiązanie, bez wchodzenia w szczegóły)spożycie alkoholuciąża (postać drugoplanowa)aktywności związane z funkcjonowaniem rancza – pętanie, znakowanie, kastracja, szczepienie (opisane), ubój zwierząt (nawiązanie, bez wchodzenia w szczegóły)sceny erotyczne, w tym gra wstępna z użyciem śliny, petting, sprośna gadka

Witajcie na ranczu Wellsów!

1

Cecily

Większość dnia upływa mi na wypisywaniu na odwrocie paragonów wszystkich sposobów na to, jak mogłabym go zabić. Mój wzrok ześlizguje się z miniaturowych gryzmołów na zegar na kuchence mikrofalowej i odpalam zapałkę, aby ogień strawił wszystkie dowody.

Jak na zawołanie reflektory samochodu KJ-a rozbłyskują w małym kuchennym okienku. W pośpiechu spłukuję czarny popiół w zlewozmywaku.

– Jak było w pracy? – Sztuczny uśmiech wpełza mi na usta, gdy tylko on staje w progu.

Praktyka czyni mistrza.

– Ujmijmy to tak: cieszę się, że już jestem w domu. – Całuje mnie przelotnie w czoło i przyciąga do siebie w nieprzyjemnym uścisku. Silny zapach wody kolońskiej wdziera się w moje płuca, gdy uderzam policzkiem o jego pierś. Cała sztywnieję w jego ramionach. Słyszę, jak pociąga nosem, i modlę się, by zapach waniliowej świeczki zatuszował swąd tlącego się papieru.

Zdaje się, że niczego nie zauważył, bo wpatruje się tylko w pudełka z brązowego papieru z logiem jego ulubionej restauracji.

– Jesteś taka kochana, mała. Serio, prawdziwy ze mnie szczęściarz.

Ta sama stara śpiewka. Próbuje mnie wziąć pod włos z uwagi na naszą poranną kłótnię przed jego wyjściem do pracy. Czy też raczej dlatego, że na mnie nawrzeszczał, podczas gdy ja tylko stałam jak słup. I teraz tkwię w podobnej pozycji, trzymając się kurczowo marmurowego blatu, czekając na jadowity komentarz, który prędzej czy później padnie. To, jak wyglądam, co zamówiłam na kolację, bałagan w domu... Zawsze coś się znajdzie.

KJ powolnym krokiem sunie w kierunku pudełek z restauracji i unosi pokrywkę, odsłaniając sushi, które dla nas zamówiłam. Sto dolców. I nie jest to nawet najlepsza knajpa z sushi w mieście – ale najdroższa, a on to w niej lubi.

Przesuwa ręką po krótko przyciętych czarnych włosach i odwraca się w moją stronę.

– Musiałaś być dzisiaj bardzo zajęta, skoro nie zdążyłaś nic ugotować.

Jest i komentarz.

– Nalej sobie wina i usiądź, mała. Przygotuję nam talerze.

Po krótkiej chwili wahania i w związku z brakiem kolejnych komentarzy ze strony męża otwieram kuchenną szafkę. Moje ustawicznie drżące palce chwytają za ceramiczny kubek. Może i są lepsze sposoby na picie wina, którego butelka kosztowała dwieście dolarów, ale nasz ostatni kieliszek skończył na ścianie jadalni w niedzielę, roztrzaskany na milion kawałków. Od samego wspomnienia cierpnie mi skóra; napełniam kubek i na paluszkach wychodzę z kuchni. Na progu jadalni moje spojrzenie zawiesza się na burgundowym rozbryzgu odcinającym się od szarawej ściany. Błądzę wzrokiem po wyraźnych śladach tarcia w miejscach, przy których długie godziny upłynęły mi na czyszczeniu i płaczu.

Będę musiała zajrzeć do sklepu budowlanego i kupić puszkę farby, jeszcze zanim nasi znajomi, Sara i Mike, wpadną na piątkową kolację. Wolałabym, żeby nie zaczęli wypytywać, dlaczego ściana naszej jadalni przyozdobiona jest bohomazem z porto.

– Kurwa! – Jego dudniący głos odbija się echem w całym pomieszczeniu i przysięgłabym, że cały dom trzęsie się od niego tak samo jak ja. Sekundy po jego krzyku dzwonią mi w uszach; biorę rozedrgany oddech i otwieram usta.

– Cz-czy wszystko jest w porządku? – pytam słabym i piskliwym głosem.

– Skaleczyłem się, kurwa! Przynieś apteczkę.

Bez namysłu rzucam się biegiem przez kuchnię i dalej, korytarzem do łazienki przy naszej sypialni. Gdy już jestem na miejscu, bez pośpiechu zaczynam przeglądać zawartość szafki z lekami. Przestawiam fiolki i planuję kolejne zakupy w aptece. Udaję, że nie wiem, gdzie są plastry, chociaż mam je dokładnie przed nosem.

„Jakże to byłby pechowy wypadek, gdyby tak się wykrwawił na śmierć”.

– Cecily! – wrzeszczy. – Ile jeszcze mam na ciebie czekać, do cholery?

Chwytam w końcu za opakowanie i wlekę się do kuchni, gdzie wita mnie jego zgnębiona mina. Wyciąga do mnie rękę, marszcząc brwi w zbolałym grymasie. To maleńka rana, równie dobrze mógł skaleczyć się kartką.

Jezu Chryste.

Szkoda, że nie uciął sobie palca, albo dwóch. Choć na to liczyłam. Pewnie nieostrożnie zdjął plastikową pokrywkę albo zrobił coś równie głupiego.

– Przepraszam, nie mogłam... – Przez chwilę walczę z folią i wreszcie delikatnie owijam skaleczenie plasterkiem. – Nie mogłam znaleźć plastrów. No i już. Palec jak nowy. Co się stało?

– Dlaczego pałeczki są w tej samej szufladzie co noże? Nie mamy dość miejsca w tej pieprzonej kuchni? Nie musiałbym wkładać ręki do szuflady z nożami po zasrane pałeczki – warczy i w następnej chwili odskakuje ode mnie jak oparzony.

Wpatruję się w otwartą szufladę, a dokładniej w wielki, niedawno zaostrzony nóż do mięsa. Przenoszę wzrok na jego plecy.

Nie najlepszy pomysł. Za dużo sprzątania.

Zasiadam z powrotem do stołu, obsesyjnie rozmyślając o liście na odwrocie paragonu. Wizja potencjalnego oskarżenia o morderstwo pierwszego stopnia skutecznie odbiera mi apetyt i tylko niechętnie przesuwam strzępek marynowanego imbiru po talerzu. Jednym uchem słucham jego narzekań – pozycja dyrektora finansowego w firmie jego ojca przysparza mu całego ogromu trosk. Pomimo mojej apatii muszę kiwać głową i pomrukiwać, hmmm... a do tego nie zapominać o otwieraniu z troską ust we wszystkich właściwych momentach. Kolacja upływa nam gładko. Zdaje się, że po trzech latach wreszcie nauczyłam się, w jaki sposób balansować, żeby zachować spokój.

– Kolacyjka, że palce lizać, mała. – Upuszcza serwetkę na talerz i wstaje od stołu.

Oddycham z ulgą dopiero, gdy z sąsiedniego pokoju dochodzą mnie niewyraźne dźwięki kina domowego. Oznaczają początek końca – kolejny dzień prawie się dopełnił. W wyuczonej ciszy sprzątam ze stołu i przez kolejną godzinę niespiesznie pucuję naszą i tak nieskazitelną kuchnię. Przy odrobinie szczęścia kiedy skończę, zastanę go na kanapie, pogrążonego w głębokim śnie.

Przy odrobinie szczęścia.

*

Szmer jego spowolnionego oddechu, gdy zasypia, to jeden z moich ulubionych dźwięków, choć i tak nie może równać się z piskiem opon samochodu na naszym podjeździe, gdy codziennie rano wyjeżdża do pracy. Kiedy nabieram pewności, że tej nocy mam go już z głowy, wyślizguję się spod kołdry, odłączam telefon od ładowarki i wymykam się do łazienki. Siadam na zimnych kafelkach i zaczynam pisać wiadomość na jeden z dwóch numerów, których nauczyłam się na pamięć – bo przecież nie było mowy, abym przypisała je do kontaktu w telefonie. Parę tygodni temu zapisałam je na karteczce, którą przykleiłam pod szafką łazienkową, i od tego czasu cała skręcałam się ze strachu za każdym razem, gdy KJ schylał się, żeby wyciągnąć coś z dolnych szuflad.

Cecily: Czy oferta pracy jest nadal aktualna?

Mijają kolejne sekundy, a mnie przemyka przez głowę, że za długo zwlekałam. W końcu dochodzi prawie pierwsza w nocy. KJ, przerzucając kanały kablówki, natknął się na Johna Wicka, co całkiem pokrzyżowało moje plany: zamiast zasnąć jeszcze przed początkiem wiadomości o dwudziestej pierwszej, wypił cztery czyste shoty whisky i nie spał do północy. Kiedy bez przekonania zasugerowałam mu, żeby się położył, oskarżył mnie, że tylko czekam, aż pójdzie do łóżka, aby knuć coś za jego plecami. Jak zwykła kurwa.

Nie do końca się mylił. Od sześciu miesięcy koresponduję z kobietą imieniem Beryl. Poznałyśmy się na forum, na którym absolutnie nie powinnam się udzielać. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, do czego by doszło, gdyby KJ kiedykolwiek się dowiedział: to grupa wsparcia dla kobiet, których partnerzy dopuszczają się nadużyć, chociaż szczerze mówiąc, nie wiem, czy jest tam dla mnie miejsce.

KJ nie bije mnie, jak pozostali mężowie kobiet na forum. Wyzywa mnie, kiedy się złości, owszem, ale nie bije. Krzyczy mi prosto w twarz, ale nie bije. Rzuca kieliszkami do wina, talerzami, uderza pięścią w ścianę z karton-gipsu tuż obok mojej głowy, ale nie bije. Może i się na mnie zamachnął kilka razy, złapał i szarpnął na tyle mocno, że został mi ślad, ale nigdy tak naprawdę mnie nie uderzył.

A to przecież ja od wielu dni wyobrażam sobie ze szczegółami, jak mogłabym go zamordować – a zatem to raczej ja jestem tą agresywną połówką. Zgadza się?

(555) 276-9899: Praca na ciebie czeka. Wystarczy, że się zdecydujesz, kochanie.

Cecily: OK. Dziękuję.

(555) 276-9899: Podjęłaś decyzję? Jesteś gotowa?

Cecily: Dzisiaj zastanawiałam się, jak mogłabym go zabić. To chyba znaczy, że czas odejść, nie sądzisz?

(555) 276-9899: Wystarczy jedno twoje słowo i ci pomożemy. Jesteś silną kobietą i dasz radę, Cecily.

Zza drzwi łazienki rozlega się łoskot ciężkich kroków, a ja zaczynam bębnić palcami po ekranie. Niech to szlag, kasuj, kasuj, kasuj! Esemesowy wątek znika w mgnieniu oka, a ja nie mam ani chwili do stracenia. Wpatrując się w obracającą się gałkę w drzwiach, w myślach modlę się tylko, żeby Beryl już nic nie napisała. Nie wysyła mi wiadomości, jeśli sama się nie odezwę, ale przecież teraz się nie pożegnałyśmy i nie mam pewności, czy jeszcze do mnie nie napisze.

– Co ty tu, kurwa, robisz? – KJ mruga gwałtowanie, czekając, aż oczy przyzwyczają mu się do ostrego łazienkowego światła.

– Brzuch mnie boli i nie mogę spać. Chyba dostanę okres. – Łapię się za podbrzusze, żeby moja deklaracja nabrała wiarygodności. Rzadko uprawiamy seks, a on z pewnością ma w głębokim poważaniu moje łazienkowe zwyczaje. Może i jesteśmy małżeństwem, ale wątpię, by wiedział, jak wygląda mój cykl. Umówmy się, mam spiralę i nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam prawdziwy okres, ale on przecież nawet nie wie, że się zabezpieczam.

Jego ciemne oczy wlepione są teraz w telefon leżący na kafelkach obok mnie. Dopada mnie jednym susem i chwyta za komórkę.

– Ach, tak? To wyjaśnij mi, co robi tutaj twój pieprzony telefon? Wiedziałem, że coś knujesz za moimi plecami! Masz mnie za debila? Czy zwyczajnie gówno cię obchodzi, że mógłbym cię przyłapać, dziwko? I to jeszcze w moim własnym pieprzonym domu?! – Jego słowa osiadają kropelkami śliny na mojej twarzy. Teraz już przede mną kuca, z palcami zaciśniętymi na moim telefonie.

Z trudem biorę oddech, czekając na jego kolejny ruch. Wwierca we mnie oczy, jego rozszerzone z wściekłości źrenice spoglądają na mnie z zaledwie kilku centymetrów odległości. Uderza we mnie jego oddech, gorący i cuchnący przetrawionym alkoholem. Powoli traci cierpliwość, czeka na odpowiedź – a ja nie mam pojęcia, co mogłabym mu powiedzieć. „Odchodzę, zanim zamorduję cię we śnie” nie wydaje się najrozsądniejszą opcją. Gdybym mu powiedziała, że go zdradziłam, być może ugrałabym na tym więcej, niż gdybym zdecydowała się powiedzieć mu prawdę. Może przynajmniej wtedy wyrzuciłby mnie z domu.

Nie potrafię opanować drżenia dolnej wargi, a on na widok mojego przerażenia rozciąga usta w obłąkańczym uśmiechu.

– Nie masz nic do powiedzenia? Nic nie mówisz, bo to wszystko prawda – syczy. Szkiełko na ekranie telefonu trzeszczy w żelaznym uścisku jego dłoni i pajęczynka pęknięć rozchodzi się aż po same krawędzie.

– Powodzenia. Teraz spróbuj zadzwonić do swojego gacha, dziwko.

Wykrzywiam usta. Zdarzyło się już, że roztrzaskał mi telefon. Jutro pewnie zamówi do domu nowy, razem z kolejnym drogim prezentem na przeprosiny. Jest mi tylko przykro, bo po raz pierwszy od dawna dojrzewała we mnie myśl, że może rzeczywiście go zostawię. Albo przynajmniej spróbuję. Nie żeby moje pobożne życzenia ziściły się w przeszłości.

Teraz jednak nie będę mogła się skontaktować z Beryl ani nie mam jak dowiedzieć się, gdzie mieszka. Chcąc czy nie chcąc, moja niewola potrwa przynajmniej kolejne dwadzieścia cztery godziny.

Nachyla się do mnie tak blisko, jakby chciał mnie pocałować. Ale przecież nie chce. A mi zbiera się na wymioty już na samą myśl o jego ustach dotykających moich warg. Zrzygałabym się prosto w jego gębę.

– No powiedz coś, dziwko.

Stopy ślizgają mi się na kafelku, gdy usiłuję się podnieść. Muszę choć trochę się od niego odsunąć. KJ robi wszystko, żebym zaczęła się bronić, ale ja wiem, że lepiej nie puszczać pary z ust. Szuka tylko zaczepki, a ja nie chcę dać mu powodu do awantury. Przecież wieczór minął całkiem dobrze. A przynajmniej nie najgorzej.

Ostry ból odzywa się w moim ramieniu, kiedy trafia w nie jego rozpostarta dłoń. Tracę równowagę i z kucek przewracam się prosto na tyłek.

Czy on faktycznie...? Chyba właśnie mnie uderzył.

Nie, to się nie liczy. Tylko trochę cię popchnął, to nic takiego.

Drugi cios potwierdza moje obawy.

Uderzył mnie. W końcu, w końcu to zrobił.

Wrzeszczy prosto w moje rozdziawione usta.

– Powiedz coś!

Łzy płyną mi z oczu ciurkiem i nic nie mogę na to poradzić. Pomimo że z obrzydzeniem myślę o tym, jaka muszę mu się wydawać teraz słaba.

– To koniec – szepczę. To prawdziwy cud, że słyszę własny głos pomimo jazgotu dzwoniącego mi w czaszce.

To koniec. Muszę stąd wyjść.

– Co ty bełkoczesz?

– Nic. Przepraszam. – Potrząsam gwałtownie głową. Jak mogłam powiedzieć coś tak głupiego. Najwyraźniej ostatnie trzy lata były niewystarczającą lekcją i nadal nie potrafię unikać awantur.

– To koniec? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem? Dom, samochód, wszystkie te twoje pieprzone błyskotki. Ty niewdzięczna suko... – warczy. – W porządku. Wynoś się. Uważasz, że nie znajdę sobie drugiej takiej? Znajdę, i to ładniejszą. A jeśli ty myślisz, że i tobie się poszczęści, to proszę. Tam są drzwi. I tak wrócisz – jesteś tylko zasraną blacharą, nic więcej. Inni faceci od razu cię przejrzą.

Ku mojemu zaskoczeniu wstaje i z pociemniałą twarzą wychodzi z łazienki. Drzwi zatrzaskują się z hukiem i dochodzi mnie przytłumiony trzask, jakby wyrwał skrzydło szafy z zawiasów. Wpatruję się w nieokreślony punkt przed sobą, szukając siły, by się podnieść i zamknąć przed nim w środku. Czuję się jednak tak, jakby moje ciało przyspawało się do twardej, zimnej posadzki. Po drugiej stronie coś szklanego roztrzaskuje się na kawałki, a ja zlewam się w jedność z podłogą.

To dlatego. To właśnie dlatego powinnam była trzymać buzię na kłódkę. W sypialni zapada cisza. Podejrzana cisza. Po kilku minutach zbieram się na odwagę, odklejam się od podłogi i uchylam nieco drzwi do łazienki.

Jakby przez pokój przewaliło się tornado: potworne tornado o pięknych oczach i czarnym sercu. KJ siedzi pośrodku; wyrwane drzwi do szafy wiszą na jednym zawiasie, szuflady z moimi ubraniami leżą rozrzucone na podłodze, a woda ścieka ze ściany nad łóżkiem w miejscu, gdzie pewnie cisnął o nią szklanką z mojej szafki nocnej. KJ płacze i nie są to tylko łzy płynące mu po policzkach, nie. On szlocha. Łka.

Poruszam się szybko i cicho, wrzucam do torby podróżnej i kosza na pranie ubrania, którymi upstrzony jest puszysty dywan. Nie zwracam uwagi na jego zawodzenie. Próbowałam go zostawić już wiele razy w przeszłości, ale nigdy nie dopuścił, bym posunęła się tak daleko. Zazwyczaj barykaduje się ze mną w pokoju, wyrywa mi ubrania z rąk i trzyma mocno za nadgarstki, dopóki nie zgodzę się zostać.

Nie tak wyobrażałam sobie nasz koniec. Miałam przecież wszystko szczegółowo zorganizować. Nie zliczę, ile razy czytałam, jak dziewczyny z forum dzieliły się swoimi planami, i wiedziałam, jak dokładnie powinno to wyglądać: przygotowana zawczasu walizka z najpotrzebniejszymi rzeczami, pieniądze stopniowo wyprowadzane z naszego wspólnego konta i miejsce, w którym mogłabym się zatrzymać. Przynajmniej ogarnęłam mniej więcej ostatni punkt programu: miałam miejscówkę na nocleg i nagraną pracę. Tyle że zupełnie nie wiem, jak miałabym się tam dostać.

Uderzył mnie. Powtarzam te dwa słowa w głowie jak mantrę, która popycha mnie naprzód pomimo otchłani w żołądku otwierającej się na myśl o tym, że miałabym po prostu stąd wyjść. Czuję się kompletnie nieprzygotowana.

Wszystko idzie nadspodziewanie gładko: zbiegam po schodach na dół i wychodzę przed drzwi wejściowe. Na podjeździe jest ciemno i ten jeden jedyny raz zalewa mnie fala wdzięczności za to, że moja stara honda civic „nie zasługuje” na miejsce w garażu. Zawsze to jedna przeszkoda mniej w drodze do wolności. Kosz na pranie obija się o srebrną maskę samochodu.

To całkiem proste. Dasz radę. To nic trudnego.

Przerzucam zawartość swojej przepastnej torebki, szukając kluczy, gdy zza pleców dochodzi mnie jego ciężki, urywany oddech.

– Dotknij tylko tych pieprzonych drzwi, a przysięgam na Boga, że cię zabiję.

Z jakiegoś powodu coś każe mi na niego spojrzeć i prawie uginają się pode mną nogi. Nie miałam pojęcia, że ma pistolet. Od jak dawna w naszym domu znajduje się pieprzony pistolet?

Serce zatrzymuje mi się w piersi, gdy spoglądam na mężczyznę, którego kiedyś zdawało mi się kochać...

I który teraz celuje we mnie z broni.

Z oczu zieje mu wściekłość, szyję poprzecinaną ma nabrzmiałymi żyłami. Już się nie trzęsie. Zniknęło całe to wzburzenie sprzed chwili, z sypialni. Spoglądam na beznamiętną twarz psychopaty, który nie ma niczego do stracenia.

A może nie tylko ja marzyłam o jego śmierci? Może i on planował, że mnie zabije?

– Kyson, proszę, nie rób tego. Nie rób czegoś, czego później będziesz żałował. Ja... Przepraszam. Serio, przepraszam cię. Proszę. – Każde słowo wbija się we mnie jak ostrze noża. Każdy oddech przysparza mi bólu. Kiedy trzeba wybrać między stawaniem do walki a ucieczką, ja odruchowo zaczynam się płaszczyć – tak przynajmniej mój ostatni terapeuta określił mechanizm obronny, który zazwyczaj stosuję. Sekundy płyną niemiłosiernie wolno, gdy przenoszę spojrzenie z jego twarzy na pistolet.

– Kocham cię. Wiesz o tym, prawda? Czasem się nie zgadzamy, ale przecież nie ma idealnych par, prawda? Proszę... Kocham cię, a ty kochasz mnie. Możemy jeszcze wszystko naprawić.

Jego ściągnięta gniewem twarz jest prawie niewidoczna w ciemnościach rozjaśnionych wyłącznie księżycową poświatą. Mówi cicho:

– Cecily, po prostu mi powiedz, czy jest ktoś inny.

– Nie... Jezu, nie. Przecież nigdy bym... Błagam, uwierz mi, KJ. Proszę. Wiesz, że bardzo cię kocham. Nie chciałam cię rozzłościć, przepraszam.

– Kłamiesz.

– Przysięgam. Przepraszam, że dałam ci powody, abyś tak myślał. Nigdy bym nie... Wybacz mi. Proszę. – Głos grzęźnie mi w gardle z ostatnim słowem. Nic więcej nie mogę zrobić, żeby przekonać go, by darował mi życie.

Powinnam była go zostawić całe lata temu. Nie jestem głupia. Znam statystyki i wiem, że już wtedy mogłam zginąć z jego ręki. A jednak zostałam.

– Nie chciałem cię wystraszyć. Po prostu nie mogłem znieść myśli o tym, że mógłbym cię stracić. – Opuszcza rękę z pistoletem i wypuszcza głośno powietrze. – Chodź, jest już późno. Wracajmy do łóżka.

Ściskam w dłoni kluczyki do samochodu i uśmiecham się do niego z zaciśniętymi ustami.

– Przepraszam.

Wpycham do środka torbę, wskakuję do samochodu i wciskam przycisk blokady drzwi, zanim udaje mu się zareagować. Auto odpala na tyle szybko, że KJ z zaskoczenia odskakuje, uderzając tylko wściekle pięścią w maskę. Wrzucam wsteczny i wykręcam, trzymając się kierownicy, jakby zależało od tego moje życie. Kosz na pranie przewraca się na ziemię, a moje rzeczy wysypują się na asfalt na podjeździe. Jego twarz zastyga w grymasie krzyku rodem z horroru – ale ja niczego nie słyszę, bo radio samochodu ryczy na cały regulator. Pędzę naszą senną podmiejską uliczką i spoglądam w lusterko wsteczne, widząc, jak KJ osuwa się na kolana.

Tej nocy nie padają strzały.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki