Queer - William S. Burroughs - ebook + audiobook

Queer ebook i audiobook

William S. Burroughs

3,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

„Queer” to powieść-wyznanie. Opowieść o pożądaniu, samotności i ciemnych zakamarkach ludzkiej duszy — teraz w nowym przekładzie Teresy Tyszowieckiej

 

Napisany w 1952 roku, lecz przez dekady ukrywany przed światem, „Queer” to najbardziej osobista, a zarazem najbardziej niedopowiedziana powieść Williama S. Burroughsa. Osadzona w dusznym Meksyku lat pięćdziesiątych, śledzi losy Williama Lee — alter ego autora — który, błądząc od baru do baru wśród amerykańskich emigrantów, goni widmo namiętności, balansując na granicy obsesji i rozpaczy.

 

To jedyna w jego twórczości realistyczna historia miłosna, ale też gorzka, pełna groteski refleksja nad tożsamością, pragnieniem i odrzuceniem. W „Queer” wybrzmiewa ten sam szorstki, bezkompromisowy głos, który uczynił z „Nagiego lunchu” literacki przełom — mieszanka autoironii, maniakalnego humoru i ostrej krytyki amerykańskiej mitologii. Jedno z najbardziej poruszających świadectw outsiderstwa XX wieku.


Jedna z najpiękniejszych "love story", jakie napisano w XX wieku.

 

Nawet w XXI wieku powieść Burroughsa brzmi jak rewolucja. To wstrząsająca opowieść o potrzebie miłości i wspólnoty – pełna smutku, pożądania i narkotycznych wizji. Jest w niej coś bezlitosnego i bezkompromisowego – autor nie oszczędza ani bohaterów, ani czytelników, wciągając ich w wyrafinowaną, literacką grę. Efekt jednocześnie zachwyca i przeraża. Warto dać się wciągnąć, zwłaszcza że przekład Teresy Tyszowieckiej pozwala na nowo docenić wstrząsającą moc tej historii.

 

Burroughs w XXI wieku okazuje się jednym z największych i być może najbardziej niedocenionych amerykańskich pisarzy w historii.

 

Wojciech Szot


Queer to gejowska proza przedemancypacyjna, pisana blisko dwie dekady przed Stonewall; jego bohaterowie to nie romantyczni kowboje z Brokeback Mountain, a tym bardziej nie wzruszające szczeniaki z Heartstoppera. Nawet u rówieśnika Burroughsa, Jeana Geneta, różnego rodzaju przekroczenia i opisy seksu (których tu praktycznie nie ma — to w jakimś sensie dość purytańska książka) mają w sobie coś wzniosłego i lirycznego.

 

Tymczasem Lee, porte-parole autora, jest obleśny i żałosny: w swoim chlaniu, ćpaniu, w swoich żenujących tyradach i zmyślonych historyjkach, ale przede wszystkim w pragnieniu bliskości, za którą gotów jest do największych upokorzeń.

 

Queer przypomina starą prawdę, że nie ma okrutniejszego bóstwa niż bóstwo miłości — i orientacja nic tu nie zmienia.

 

Jacek Dehnel

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 184

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 37 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior

Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginalny:

QUEER: THE DEFINITIVE EDITION

Copyright © William S. Burroughs, 1985

Copyright © The William S. Burroughs Trust, 2010

Introduction and notes copyright © Oliver Harris, 2010 All rights reserved

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2025

Wydawczyni: Monika Długa

Projekt okładki: Karol Radziszewski, Anna Pol

Redakcja: Hanna Trubicka

Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Marta Akuszewska

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

ISBN: 978-83-8402-803-2

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO

„Stare filmy i ostateczny kop”

„Mexico City to terminal w podróży w czasie i przestrzeni”, pisał William S. Burroughs w tekście Powrót do Mexico City dołączonym do Queer jako epilog. A przecież, gdy pod koniec życia podsumowywał swe artystyczne eksperymenty, nazwał je obietnicą ucieczki z czasu w przestrzeń. Czas można tu pojmować jako narzucony przez język linearny porządek formatujący nasz umysł i świat, przestrzeń natomiast równa się otwarciu nowych możliwości. Pobyt Burroughsa w Meksyku zdecydowanie był punktem zwrotnym w jego życiu. Wtedy rozpoczęła się jego trwająca blisko ćwierć wieku emigracja z ojczyzny, której szczerze nienawidził. To tam stworzył dwie pierwsze powieści o autobiograficznym charakterze. Tam podczas pijackiej zabawy zastrzelił swoją partnerkę i, jak twierdził, wszedł w kontakt ze Złym Duchem.

Do Meksyku przybył we wrześniu 1949 roku jako uciekinier. Miał na koncie wyrok za fałszowanie recept na morfinę, dwa opiatowe odwyki, którym towarzyszyły recydywa i pobyt w szpitalu psychiatrycznym, po tym, gdy w akcie zazdrości o niewiernego kochanka odciął sobie kawałek palca. W Nowym Orleanie toczyło się przeciwko niemu postępowanie w sprawie nielegalnego posiadania broni i narkotyków. Ale ucieczkę od uporządkowanej, zadowolonej z siebie Ameryki rozpoczął już dużo wcześniej. „Stany Zjednoczone nie dostarczają strawy dla mężczyzny. Mężczyzna tyje, wyczerpuje swą witalność i umiera z duchowego niedożywienia”, pisał w liście do Allena Ginsberga. Meksyk, gdzie mógł nosić przy sobie broń, otwarcie wymieniać pożądliwe spojrzenia z mężczyznami i łatwo zaopatrywać się w heroinę, był chaotyczną i przez to kuszącą alternatywą. Meksyk stanowił wrota do Ameryki Południowej, gdzie rosła psychodeliczna roślina yagé, która wedle wiedzy Burroughsa miała dawać „ostatecznego kopa”.

Żaden z biografów pisarza nie wyjaśnia, jakim sposobem Burroughs, który podczas wojny wymigał się od wojska, otrzymał stypendium z tytułu ustawy GI Bill przyznającej weteranom amerykańskiej armii pokrycie kosztów nauki. Faktem jest, iż rząd płacił za jego studia nad historią i językiem Majów, które podjął w Mexico City College. Rządowym stypendystą był też Lewis Marker, który w Queer pojawia się jako Eugene Allerton, obiekt pożądania Lee, będącego z kolei powieściowym alter ego autora. Marker, urodzony w 1930 roku, służbę odbywał w kontyngencie stacjonującym w Niemczech Zachodnich, w jednostce kontrwywiadu. Być może ta okoliczność sprawiła, iż był tak pociągający dla Burroughsa. Swego czasu Burroughs bezskutecznie próbował zaciągnąć się do wywiadu, a jego proza pełna jest postaci agentów, szpiegów, inspektorów i detektywów.

W jednym z listów Ginsberga przetrwał portret Markera z tamtych lat. „Wygląda jak zagłodzony starzec, ma żałośnie zaciśnięte usteczka i ogólnie jest laid – czyli po francusku »brzydki«, i jeszcze ma obrzydliwe znamię poniżej lewego ucha – a skórę szorstką jak niedogolony hemofilik”, opisywał chłopaka i stwierdzał: „Bill ma makabryczny gust”. Może był zazdrosny? Wedle Burroughsa Marker był inteligentny, lecz pozbawiony talentów, ambicji i zainteresowań, sprawiał wrażenie niewinnego i bezradnego chłopca, lecz krył się za tym chłód „w typie agenta”. Wspominał później, że wybrał osobę, o której podświadomie już wiedział, że go odrzuci.

Poznali się na początku 1951 roku, Burroughs miał trzydzieści siedem lat i był o szesnaście lat starszy od Markera. Warto o tym pamiętać w kontekście głośnej ekranizacji Queer, która fałszując pierwowzór, stała się łzawą historią o namiętności starzejącego się geja. Nie, Queer to po prostu bolesna opowieść o pożądaniu. Rozpaczliwe nienasycenie, które zżera Lee, bierze się z potrzeby uwagi. Burroughs komentował to po swojemu: „O ile narkomanowi jest wszystko jedno, jakie wrażenie robi na otoczeniu, w okresie odstawienia może odczuwać kompulsywny głód poklasku”. Nie po raz pierwszy i nie ostatni w jego twórczości opiatowe uzależnienie staje się uniwersalnym odniesieniem dla ludzkiej kondycji.

Latem 1951 roku Burroughs i Marker wyjechali razem do Ekwadoru w poszukiwaniu yagé. Nie zdobyli narkotyku, a wspólna podróż nie pogłębiła relacji. Kilka dni po powrocie, 6 września, podczas pijackiej zabawy w Wilhelm Tella Burroughs, mierząc do kieliszka postawionego na głowie Joan Vollmer, śmiertelnie ją postrzelił. To Marker, obecny podczas popijawy, miał krzyknąć: „Trafiłeś ją w czoło!”. Obrotny prawnik, suto opłacony przez rodziców Burroughsa, przeforsował wersję o przypadkowym wystrzale i meksykański sąd uznał go winnym nieumyślnego spowodowania śmierci, za co orzekł karę dwóch lat więzienia w zawieszeniu.

W marcu 1952 roku Burroughs zaczął pisać powieść, w której rozpamiętywał relację z Markerem, ale włączył też do niej „rutyny” – historyjki, które wymyślał, by zrobić wrażenie na chłopaku. Niektóre z nich pochodziły z listów wysyłanych na Florydę, gdyż Marker postanowił wrócić do rodzinnego Jacksonville. Kiedy wpadł do Mexico City, nie był skory do kontaktów. Jesienią 1952 roku, gdy kilka jego listów pozostało bez odpowiedzi, Burroughs pojechał do Jacksonville, by skłonić go do powrotu do Meksyku, proponował kolejną wspólną podróż. Marker nie był zainteresowany i tak zakończyła się ich relacja. Rutyny natomiast przetrwały.

Pierwszą inspiracją dla rutyn były seanse hipnozy, którym poddawał się Burroughs w ramach psychoterapii w Nowym Jorku w 1944 roku. Wpadł wtedy na pomysł, by razem z przyjaciółmi z paczki beat improwizować skecze, w których uczestnicy przyjmowali nowe tożsamości i odgrywali zwariowane historie mające odkrywać różne wymiary ich osobowości. Popisową rolą Burroughsa była angielska guwernantka-lesbijka. Na tę okazję przywdziewał suknię Vollmer. W okresie meksykańskim zmienił skecze w wygłaszane samodzielnie historyjki, które miały śmieszyć i szokować, przyciągać uwagę, ale też oswajać bezwzględną rzeczywistość. Bodaj najsłynniejszą rutyną utrwaloną w Queer jest opowieść o „starej, mądrej ciocie” Bobo, dosłownie wypatroszonej po tym, gdy jego hemoroidy wkręciły się w koło samochodu. „Wynicowało go na drugą stronę, pozostawiając pustą pałubę na siedzeniu obitym żyrafią skórą. Nawet oczy i mózg wyleciały z upiornym chłepotem”. Ten obsceniczny „chłepot” zapowiada już Nagi lunch, gdzie rutyny stały się niezawodnym środkiem ekspresji, a historia Bobo zostaje tam powtórzona.

Swój prozatorski debiut, Junky, w pierwszej wersji Burroughs miał gotowy w 1950 roku (acz książka ukazała się dopiero wiosną 1953). Nową powieść, ukończoną w lipcu 1952, widział Burroughs jako jego kontynuację. Nazwał ją Queer, tak jakby tytuły miały oddawać najważniejsze rysy autoportretu, określać granice wyobcowania. I to właśnie ten tytuł, nazbyt śmiały jak na realia Ameryki lat pięćdziesiątych, sprawił, że jej premiera miała miejsce dopiero w 1985 roku.

Perypetie związane z powstawaniem i wydaniem Queer przedstawił redaktor finalnej edycji powieści, Olivier Harris. Ale jak to było z queerowością samego Burroughsa? Dlaczego w ogóle związał się z Vollmer, skoro już jako dwunastolatek uświadomił sobie swój homoseksualizm? Skojarzyli ich w parę znajomi z nowojorskiej paczki, która przeszła do historii jako zaczyn BEAT GENERATION. Doszli do słusznego wniosku, że tych dwoje łączy sarkastyczne poczucie humoru i błyskotliwy intelekt, co do seksu obowiązywał związek otwarty, choć Vollmer nie omieszkała skomplementować Burroughsa, że „rżnie jak alfons”. Ona sama potrafiła imprezować ostrzej niż młodzi beatnicy, nadużywała speedów i alkoholu, gdy przyszedł na świat ich syn, William jr., w chwili narodzin był uzależniony od amfetaminy.

Burroughs nie cierpiał określenia „gej”, obnosił się z mizoginią i z odrazą wobec zniewieściałych homoseksualistów. Kiedyś, gdy w latach 60. odwiedził Nowy Jork, znajomi zorganizowali mu spotkanie z Andym Warholem, ledwie Burroughs zauważył jego maniery, po prostu wstał od stołu i wyszedł. Ginsberg, który wielokrotnie był obiektem awansów przyjaciela, przeżył szok podczas ich seksualnego zbliżenia. Biografowi pisarza wyznał, iż było ono dla niego „too bizarre” („zbyt dziwaczne”). Burroughs, na co dzień powściągliwy, sardoniczny i męski, stawał się egzaltowaną, namiętną kobietą, która przyjmowała rolę pasywną. Tak jakby mieścił w sobie różne osoby obu płci.

W 1973 roku Burroughs udzielił wywiadu „Gay Sunshine”, magazynowi kalifornijskiego Gay Liberation Front. Do zdjęcia na okładkę zapozował z nagim torsem, co przy jego konserwatywnej elegancji było jedynym takim wypadkiem. Zapytali go, jaka będzie przyszłość ruchu gejowskiego, a on odczytał im szkic Sexual Conditioning: „Cóż się stanie, jeżeli stare filmy zakazu i podniecenia zostaną usunięte z naszej osobowości? Czym będzie seksualność bez tych filmów? Nie wiem. Sprawdźmy”.

On sam sprawdzał nieustannie. Choćby z pomocą yagé. W 1953 roku zamknął swój meksykański rozdział, wyruszając w kolejną samotną podróż do Ameryki Południowej. Trwała ona siedem miesięcy i tym razem udało mu się doświadczyć kilku psychodelicznych sesji. Podczas drugiej z nich poczuł, że jest wijącą się w spazmach rozkoszy Murzynką („Negress”), a zaraz potem stał się pieprzącym ją Murzynem („Negro”). W liście do Ginsberga proponował, aby zatruć yagé amerykańską klasę średnią. Snuł wizję prowincjonalnego prezesa banku, który zmienia się w czarną kobietę i pędzi szukać seksu do dzielnicy czarnych.

To jest piękne u Burroughsa, gdy pisze o uczuciu i nazywa je „queer” albo gdy snuje porno fantazje i rozciąga je na klasy oraz rasy. Zawsze koniec końców okaże się wywrotowcem, szukającym możliwości wyjścia z czasu w przestrzeń.

A co z opętaniem przez Złego Ducha, które rozpoznał Burroughs w Meksyku? Gdy pisarz miał siedemdziesiąt osiem lat, poddał się indiańskiej ceremonii egzorcyzmów. Stwierdził, że była o wiele lepsza niż psychoanaliza. Szaman Nawaho schwytał ducha i cisnął go w płomienie. Burroughs opowiadał, że Zły Duch przypominał Amerykańskiego Potentata, rozpoznał w nim esencję zła monopolu i zachłanności.

Rafał Księżyk

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Uwagę Lee zwrócił żydowski chłopak, Carl Steinberg, którego znał z widzenia od mniej więcej roku. Kiedy Lee zobaczył Carla po raz pierwszy, pomyślał: coś takiego by mi się nadało, gdyby nie to, że rodzinne klejnoty zastawiłem w lombardzie cioci Hery.

Chłopiec był blondynem. Jego szczupła twarz o ostrych rysach była lekko usiana piegami, a okolice uszu i nosa zaczerwienione, jakby przed chwilą skończył się myć. Lee w życiu nie widział takiego czyścioszka jak Carl. Z okrągłymi piwnymi oczkami i strzechą jasnych włosów na głowie przypominał nieopierzonego ptaka. Urodzony w Monachium Carl dorastał w Baltimore. Miał europejskie maniery i zapatrywania. Podając rękę, strzelał lekko obcasami.

Generalnie Lee łatwiej dogadywał się z Europejczykami niż z Amerykanami. Nagminne wśród Amerykanów grubiaństwo deprymowało go, grubiaństwo płynące z braku jakiegokolwiek pojęcia o dobrych manierach i z wiary w egalitarne hasła, w myśl których wszyscy są mniej więcej równi i każdy może być każdym.

Tym, czego Lee szukał w związkach, był kontakt. Z Carlem nadawali na jednej fali. Chłopak słuchał go grzecznie i zdawał się rozumieć, co Lee ma na myśli. Pomimo wstępnych oporów przyjął do wiadomości, że Lee jest zainteresowany nim seksualnie.

– Ponieważ nie potrafię zmienić zdania o tobie, będę musiał zmienić myślenie o innych rzeczach – powiedział Carl do Lee.

Wkrótce jednak sprawy stanęły w miejscu. Skoro udało mi się zajść tak daleko z amerykańskim chłopcem, rozumował Lee, wygląda na to, że mógłbym pójść na całość. Co z tego, że nie jest homo? Ludzie są skłonni do przysług. O co w tym wszystkim chodzi? W końcu Lee znalazł odpowiedź. Carl nie mógł, bo to nie spodobałoby się jego matce. Lee pojął, że pora zwijać żagle. Przypomniał sobie przyjaciela, homoseksualistę z żydowskiej rodziny, który mieszkał w Oklahoma City. Lee spytał go kiedyś:

– Co cię trzyma w tym mieście? Masz dość forsy, żeby mieszkać, gdzie ci się podoba.

– Moja matka by nie przeżyła, gdybym się wyprowadził – odparł tamten.

Lee zamurowało.

Pewnego popołudnia Lee przechadzał się z Carlem po parku przy Amsterdam Avenue. Nagle Carl skłonił się lekko i potrząsnął jego dłonią.

– Powodzenia – powiedział i pobiegł za tramwajem.

Lee stał, odprowadzając go wzrokiem, a potem wszedł do parku i usiadł na ławce odlanej z betonu imitującego drewno. Niebieskie płatki z kwitnącego drzewa spadały na ławkę i na alejkę. Lee siedział, przyglądając się, jak kwiaty suną po ziemi w podmuchach ciepłego wiosennego wiatru. Na niebie gromadziły się chmury przed popołudniową ulewą. Lee czuł się samotny i przybity. Będę musiał sobie znaleźć kogoś innego, pomyślał. Ukrył twarz w dłoniach. Był bardzo zmęczony.

Przed jego oczami zaczęła się przesuwać mglista kolejka młodych mężczyzn. Każdy z nich, dochodząc do czoła kolejki, mówił: „Powodzenia” i biegł za tramwajem.

„Pan wybaczy… to chyba pomyłka… proszę spróbować jeszcze raz… gdzie indziej… nie tutaj… nie ja… nie wiem, co się z tym robi, nie potrzebuję, nie chcę… przepraszam… Czemu akurat ja?”

Ostatnia twarz była tak brzydka i tak realna, że Lee powiedział na głos:

– Nikt cię nie pytał o zdanie, wstrętny sukinsynu.

Otwarł oczy i rozejrzał się dookoła. Dwóch młodziutkich Meksykanów mijało go, obejmując się za szyje. Patrzył za nimi, oblizując suche, spierzchnięte wargi.

Po tej historii Lee spotykał się jeszcze z Carlem do dnia, gdy Carl rzucił po raz ostatni:

– Powodzenia. – I odszedł.

Lee doszły później słuchy, że wyjechał z rodziną do Urugwaju.

Lee siedział z Winstonem Moorem w Rathskeller, sącząc podwójną tequilę. Zegary z kukułką i nadjedzone przez mole jelenie łby roztaczały, ni przypiął, ni przyłatał, mroczny nastrój tyrolskiej gospody. Sztynk rozlanego piwa, przepełnionych muszli klozetowych i fetor gnijących odpadków wisiały w powietrzu, jak gęsta mgła sącząc się na ulicę przez wąskie, niewygodne drzwi wahadłowe. Telewizor albo nie działał, albo groźnie charkotał jak potwór Frankensteina.

– Byłem tu wczoraj wieczorem – powiedział Lee do Moora. – Rozmawiałem z doktorem-pedziem i jego chłopakiem. Doktor jest majorem w korpusie medycznym, a chłopak jakimś szemranym inżynierkiem. Szkaradny, mały nygus. No więc doktor zaprasza mnie, żebym się z nimi napił, a chłopak robi się zazdrosny, zresztą ja nie mam ochoty na piwo, co doktor poczytuje za moją niechęć do jego osoby, jak również do Meksyku. Zasuwa gadkę w stylu: „Jak się panu Meksyk podoba?”. No to mówię mu, że Meksyk jest w porządku, może być, ale on sam mnie wpiernicza. Jak się domyślasz, nie mówię tego wprost. Tak czy owak, musiałem wracać do domu, do żony. „Nie masz żadnej żony”, on na to, „jesteś lewy1, tak samo jak ja”. „Nie wiem, jak bardzo jestem lewy, doktorku, i nie zamierzam w to wnikać, bo nie jest pan ładnym Meksykaninem. Jesteś pan tylko starym, przechodzonym meksem, równie paskudnym jak pański wyliniały chłoptaś”. Naturalnie liczyłem na to, że nie dojdzie do większej chryi…

– Znałeś Hatfielda? – spytał Moor. – Racja, nie mogłeś go znać. Jeszcze cię tutaj nie było. Zabił w pulquería2jakiegoś cargador3.Wywinął się za pięćset dolców. Jeśli przyjąć, że cargador to najniższy szczebel drabiny społecznej, pomyśl tylko, jak by cię trzepnęło po kieszeni skasowanie majora armii meksykańskiej? – Skinął na kelnera. – Yo quiero un sandwich – rzucił, szczerząc zęby w uśmiechu. – ¿Qué sandwiches tiene?4

– Na co masz ochotę? – spytał Lee, poirytowany dystrakcją.

– Sam nie wiem – odparł Moor, studiując menu. – Zastanawiam się, czy umieliby zrobić tost z serem na pełnoziarnistym żytnim chlebie.

Podniósł wzrok znad menu z uśmiechem, chłopięcym w jego pojęciu.

Lee zamknął oczy, żeby nie musieć patrzeć, jak Moor, czarująco nieporadny z tą swoją łamaną hiszpańszczyzną, próbuje przekazać koncepcję topionego sera na grzance z pełnoziarnistego żytniego chleba. Odgrywał scenkę w stylu: mały-chłopiec-w-obcym-kraju. Mizdrzył się do siebie w jakimś niewidzialnym lustrze, posyłając sobie uśmiech pozbawiony ciepła, jednak nie oziębły – prędzej był to uśmiech starczego uwiądu dopasowany do sztucznej szczęki, uśmiech samotniczy, zakiszony w miłości własnej.

Moor był szczupłym, młodym mężczyzną o jasnych włosach, które zwykle prosiły się o nożyczki. Miał jasnoniebieskie oczy i bardzo bladą cerę. Pod oczami miał sińce, a po obu stronach ust głębokie bruzdy. Łączył w sobie coś z dziecka i przedwcześnie postarzałego mężczyzny. Jego twarz nosiła ślady spustoszeń, jakich dokonuje proces trupieszenia, oznaki rozkładu w ciele odciętym od życiodajnego zasilania bliskością. Moora napędzała, jeśli nie wręcz trzymała przy życiu, nienawiść – nienawiść całkowicie wyzuta z namiętności i agresji. Nienawiść Moora przejawiała się w stałym dążeniu, niezbyt intensywnym, lecz niestrudzonym, by na wszelkie możliwe sposoby żerować na słabościach bliźnich. Ta sącząca się wiecznie nienawiść wyżłobiła bruzdy na twarzy Moora. Zestarzał się, nie zaznawszy życia, jak połeć mięsa gnijący na półce w spiżarni.

Zawsze urywał swoje opowieści tuż przed pointą. Chętnie wdawał się w długie pogawędki z kelnerem lub każdym, kto się, jak raz, nawinął, a potem odpływał dokądś myślami, ziewał, żeby się nagle ocknąć: „zaraz, zaraz”, jakby wracał do przyziemnej rzeczywistości z jakichś wyżyn niedosiężnych dla innych.

Teraz zaczął opowiadać o swojej małżonce, Jackie.

– Na początku była tak uzależniona ode mnie, Bill, że dosłownie wpadała w histerię, kiedy musiałem iść do roboty w muzeum. Udało mi się wzmocnić jej ego do tego stopnia, że była w stanie obyć się beze mnie, w związku z czym nie pozostało mi nic innego, jak odejść. Nic więcej nie mogłem dla niej zrobić.

W głosie Moora pobrzmiewał ogień.

Jezu, pomyślał Lee, on naprawdę wierzy w to, co mówi. Zamówił jeszcze jedną podwójną tequilę.

Moor wstał.

– Cóż, muszę już iść. Mam mnóstwo spraw na głowie.

– Może poszlibyśmy dziś na kolację? – spytał Lee.

– Wiesz, czemu nie?

– Wobec tego o szóstej w K.C. Steak House.

– Zgoda – odparł Moor i wyszedł.

Lee wypił do połowy tequilę, postawioną przed nim przez kelnera. Przez parę lat w Nowym Jorku ich drogi z Moorem czasem się przecinały, ale Lee nigdy nie przepadał za tym gościem. Moor go nie lubił, ale też Moor nie lubił nikogo. Lee zganił się w myślach: „Zwariowałeś? Wiesz, jaki to skurwiel. Te typy o nieokreślonej orientacji potrafią być wredniejsze od zwykłych pedałów”.

Po dotarciu do K.C. Steak House Lee zastał Moora w towarzystwie Toma Williamsa, innego chłopca z Salt Lake City. Przyprowadził ze sobą przyzwoitkę, pomyślał Lee.

– Lubię tego gościa, Tom, ale nie cierpię być z nim sam na sam. Próbuje mnie zaciągnąć do łóżka. Właśnie tego nie lubię u pedziów. Nie da się z nimi, zwyczajnie, przyjaźnić… – mówił Moor, a przynajmniej tak się Lee wydawało.

Przy kolacji Moor z Williamsem rozmawiali o łodzi, którą planowali zbudować w Zihuatanejo. Lee pomysł wydał się głupi.

– Nie sądzisz, że budowa łodzi to raczej zajęcie dla fachowców?

Moor udawał, że go nie słyszy.

Po obiedzie ruszyli we trzech do pensjonatu Moora.

– Koledzy reflektują na coś do picia? – spytał Lee, gdy dotarli pod bramę. – Mógłbym przynieść flaszkę… – Wodził wzrokiem od jednego do drugiego.

– Wiesz, raczej nie – odparł Moor. – Rozumiesz, chcemy popracować nad planami naszej łodzi.

– Rozumiem. To do jutra. Co byś powiedział na drinka w Rathskeller? Dajmy na to, w okolicach piątej.

– Wiesz, jutro będę raczej zajęty.

– No ale nie możesz całkiem nie jeść i nie pić.

– Wiesz, ale teraz liczy się dla mnie tylko moja łódź. Pochłania mnie z kretesem.

– Jak uważasz – powiedział Lee i odszedł.

Czuł się dotknięty do żywego. Na odchodnym dosłyszał, jak Moor mówi:

– Dzięki, Tom, że wkroczyłeś w samą porę. Wiesz, mam nadzieję, że coś do niego wreszcie dotrze. Wiadomo, Lee to ciekawy gość i tak dalej… ale męczą mnie te jego gejowskie podchody.

Cały Moor… Tolerancyjny, gotów dostrzegać obie strony medalu, można powiedzieć wręcz, do pewnego stopnia wyrozumiały, w końcu musiał taktownie, acz stanowczo, postawić jasno granicę. Naprawdę wierzy w to, co mówi, myślał Lee. Jak z tym kitem o podbudowaniu ego żony. Potrafi się nurzać w skończonym kurestwie, strugając przy tym świętoszka. Cwaniak.

Prawdę mówiąc, lekceważenie Moora było obliczone na to, żeby zranić Lee do żywego. Stawiało Lee w pozycji nachalnego geja, zbyt tępego i gruboskórnego, by zrozumieć, że jego zaloty nie są mile widziane, co z kolei nakładało na Moora niewdzięczny obowiązek pokazania Lee, gdzie jest jego miejsce.

Lee oparł się o latarnię i stał tak przez dłuższą chwilę. Szok otrzeźwił go, wytrącając z alkoholowej euforii. Poczuł się bardzo zmęczony i słaby, ale nie miał jeszcze ochoty wracać do domu.

1  Lewy – powszechnie używane w polskim środowisku gejowskim w drugiej połowie XX w. określenie homoseksualisty; językowo najbliższy odpowiednik słowa „queer”.
2  Pulquería (hiszp.) – tawerna, w której spożywa się pulque, tradycyjny meksykański napój alkoholowy, wytwarzany z fermentowanego soku z agawy.
3  Cargador (hiszp.) – tragarz.
4  Yo quiero un sandwich. ¿Qué sandwiches tiene? (hiszp.) – Chciałbym zamówić kanapkę. Z czym macie kanapki?

ROZDZIAŁ DRUGI

Każda rzecz wyprodukowana w tym kraju rozpada się w rękach, myślał Lee, przyglądając się ostrzu swojego scyzoryka z nierdzewnej stali. Chromowana powłoka łuszczyła się jak cynfolia. Nie zdziwiłbym się, gdybym poderwał jakiegoś chłopca w parku Alameda, a jego… O, idzie Szczery Joe.

Joe Guidry usiadł przy stole z Lee, rzucając tobołki na stół i wolne krzesło. Wytarł rękawem szyjkę butelki z piwem i jednym haustem opróżnił do połowy. Był pokaźnym mężczyzną o rumianej twarzy irlandzkiego polityka.

– Co słychać? – spytał Lee.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

WSTĘP WILLIAMA BURROUGHSA DO WYDANIA Z 1985 ROKU

Dostępne w wersji pełnej

WSTĘP DO WYDANIA AMERYKAŃSKIEGO

Dostępne w wersji pełnej

PODZIĘKOWANIA

Dostępne w wersji pełnej

NOTKA BIOGRAFICZNA

Dostępne w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ROZDZIAŁ DRUGI

WSTĘP WILLIAMA BURROUGHSA DO WYDANIA Z 1985 ROKU

WSTĘP DO WYDANIA AMERYKAŃSKIEGO

PODZIĘKOWANIA

NOTKA BIOGRAFICZNA

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Spis treści

Meritum publikacji