Przepowiednia księżyca (32). Młot Thora - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (32). Młot Thora ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu. 
[Opis wydawnictwa] 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 32 

 

/Młot Thora, Frid Ingulstad, 2011 rokISBN: 9788375587647 (całość cyklu), 9788375589023 - Axel Springer; 9788376021331 (całość cyklu), 9788376021621 - Bap-Press/ 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (5) 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (4) 
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2) 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 247

Rok wydania: 2011

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżyca tom 32

Frid Ingulstad

Młot Thora

Przekład

Karolina Drozdowska

Tytuł oryginału norweskiego:

Torshammeren

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2007 by N.W. DAMM & SON A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2011 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS

All Rights Reserved

Wydawca:

Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.ringieraxelspringer.pl

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-162-1

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: CPI, Niemcy

Galeria postaci

Ingebjørg Olavsdatter

dziedziczka dworu w parafii Eidsvoll

Folke Bårdsson

mąż Ingebjørg

Bärd Axelsson

ojciec Folkego

Gaute

przyrodni brat Folkego, syn Barda z nieprawego łoża

Alv

syn Ingebjørg i Turego

Elin

córka Ingebjørg i Folkego

Bergtor Måsson

były narzeczony Ingebjørg

Tyra Oddsdatter

druga żona Bergtora

Hallstein Måsson

brat Bergtora

Torolv

syn Giseli, nieżyjącej żony Bergtora

Pani Anna

starsza szwagierka Ingebjørg

Bengt Algotsson

szwedzki książę, ulubieniec króla Magnusa

Młody król Håkon

nowo koronowany król Norwegii

Król Eryk

starszy syn króla Magnusa

Król Magnus

król Szwecji

Królowa Blanka

żona króla Magnusa

Simon Isleifsson

zarządca w Sasmundgard

Ingerid

służąca Ingebjørg, żona Simona

Pani Sigrid

matka przełożona klasztoru Nonneseter

W poprzednim tomie...

Późną jesienią 1356 roku Ingebjørg dowiaduje się, że pochodzący z Rostocku hanzeata Sebastian Bernward około trzech lat wcześniej zabrał małego Eirika od Torsteina Svartego, płacąc mu sowicie. Mężczyzna nadał chłopcu imię Erling i wywiózł go do Niemiec.

W tym samym czasie Folke zabiera brata Gautego do majątku ojca. Z początku ojciec przyznaje się, że miał kochankę, która urodziła mu dziecko, ale potem wszystkiego się wypiera. Folke zabiera Gautego do Saemundgård. Nocują w przydrożnej zagrodzie. Przejeżdżając obok Bjalbo zauważają, że gospodarstwo stoi w ogniu. Sverker ginie w płomieniach, na szczęście Åsa przebywała w tym czasie z dzieckiem w sąsiedniej zagrodzie. Folke podejrzewa, że z pożarem mogła mieć związek Anna Gustavsdotter. Zabiera więc Åsę i Ellisiv do Saemundgård.

Ingebjørg dobrze przyjmuje zarówno brata Folkego, jak i swoją dawną służącą. Późną zimą Folke dowiaduje się, że hanzeata i jego rodzina mieszkają teraz w Bjørgvin. Pod koniec czerwca jedzie tam razem z Ingebjørg. Folke nie wie, że jego żona jest w ciąży. Ingebjørg odnajduje właściwy dom i rozmawia z Åshild, żoną hanzeaty, która błaga ją o pomoc w ucieczce od okrutnego mężczyzny. Spotyka także Erlinga, rozpuszczonego i rozkapryszonego czterolatka. Bernward wraca do domu, ale zupełnie nie przejmuje się Ingebjørg.

Następnego dnia Folke chce ponownie odwiedzić Bernwarda, ale zastaje pusty dom. Wraca z żoną do Oslo kupieckim żaglowcem, a w czasie tej podróży Ingebjørg poroniła. W Belgen dowiadują się, że Bergtor umieścił Tyrę w klasztorze Nonneseter, a także, że Solveig udała się do Dal; jej mąż Ottar został wyjęty spod prawa. Ingebjørg i Folke odwiedzają Tyrę w klasztorze, ale prawie jej nie poznają; kobieta jest pełna pokory i żalu. Czyżby tylko udawała?

W Saemundgård Gaute opowiada im, co mu się przytrafiło, gdy chciał wykopać w lesie grób dla padłego zwierzęcia. Znalazł tam amulet przypominający młot Thora, ale gdy chciał go podnieść z ziemi, piorun uderzył w drzewo tuż obok. Wystraszył się i pobiegł do domu, gdy wrócił następnego dnia, dziura w ziemi była już zakopana. Razem z Simonem rozkopali grób na nowo, lecz amulet zniknął.

Rozdział 1

Ingebjørg oparła się na ramieniu Folkego i zamknęła oczy.

– Powiedz, że to nieprawda! – wyszeptała, ale on musiał usłyszeć jej słowa.

– Co się stało, Ingebjørg? Co nie ma być prawdą? Czemu się tak wystraszyłaś?

– Młot Thora... – z trudem przeszło jej to przez gardło.

– Tak, i co z nim? Przecież wiele amuletów przypomina atrybuty pogańskich bogów. I co z tego?

– Dziadek... – zrobiło jej się ciemno przed oczami. Słyszała, że Folke woła Simona na pomoc, a zaraz potem została przeniesiona do nowej izby. Wiedziała, co się wokół niej dzieje, ale nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Ciało miała ciężkie jak z ołowiu, tępy, pulsujący ból rozsadzał jej czaszkę.

Leżała na łóżku, a Folke siedział obok, spokojnie gładząc ją po włosach. Dopiero po chwili doszła do siebie. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się z trudem.

– Przepraszam. Ostatnio jakoś słabo się czuję.

– Znam cię. Jeśli się boisz, to znaczy, że masz ku temu poważny powód.

Potrząsnęła lekko głową.

– Obym się myliła.

– Powiedz, o co chodzi. Może razem stwierdzimy, czy jest powód do obaw, czy nie.

– Dziadek... – przed oczami znowu zatańczyły jej gwiazdy.

– Dziadek zakopał amulet w lesie.

Folke posłał jej zaskoczone spojrzenie.

– Twój dziadek? Czemu zrobił coś takiego?

– Ten przedmiot przyniósł ze sobą nieszczęście. Wielkie nieszczęście – przygryzła drżącą wargę.

– Na początku zawaliła się owczarnia, trzech zwierząt nie udało się uratować. Młot Thora wisiał wtedy na ścianie, przyniósł go do gospodarstwa stary włóczęga.

Widziała, że Folke słucha jej z uwagą.

– Dziadek nie wiedział, że amulet mógł mieć jakikolwiek związek z wypadkiem. Powiesił go więc w kuźni. Następnego ranka znaleźliśmy kowala Jona na progu, martwego. Trzymał amulet w dłoni.

Usiadła na łóżku, miała wrażenie, że nie może oddychać. Spojrzała na Simona, który stał w drzwiach i cały czas uważnie się jej przysłuchiwał.

– Gdzie on jest? Kto go wykopał?

Simon potrząsnął głową.

– Nie wiem. Przepytaliśmy wszystkich parobków, ale żaden z nich nie był przed nami w lesie.

Folke posłał mu zamyślone spojrzenie.

– Na pewno mówili prawdę? Może któryś z nich uznał, że przedmiot może być cenny?

Simon znów potrząsnął głową.

– Nie sądzę, by któryś z nich odważył się iść do lasu. Widzieli przecież, jak przerażony był Gaute. Co prawda jeden z parobków przebąkiwał coś o złocie, ale myślę, że w tym przypadku strach okazał się większy od chciwości. Poza tym musieli się chyba domyślić, że taki przedmiot jest wykonany z drewna albo żelaza, a nie ze złota.

– Nikt poza domownikami nie wiedział, gdzie leży amulet. Z tego, co zrozumiałem, zajście miało miejsce wieczorem. Plotki nie miałyby czasu się roznieść.

Simon skinął głową.

– To samo sobie pomyślałem, ale po rozmowie z każdym z nich jestem przekonany, że mówią prawdę.

Folke odwrócił się do Ingebjørg.

– Czy stało się coś jeszcze?

Skinęła głową, próbując opanować lęk.

– Dziadek się przestraszył, wyjął młot Thora z dłoni kowala Jona i cisnął go w krzaki za kuźnią. Trawa zaczęła tam nagle płonąć. Udało im się ugasić płomienie, zanim zajęły się drzewa, ale gdy parobek biegł nad rzekę po więcej wody, potknął się i złamał nogę. Okazało się, że leży na młocie Thora. Wtedy dziadek naprawdę się przeraził. Nie miał odwagi dotknąć amuletu, ale podniósł go haczykiem i poszedł z nim do lasu. Wykopał głęboki dół, wrzucił tam młot, po czym zasypał go ziemią.

Zamilkła na chwilę i nabrała powietrza, drżąc na całym ciele, po czym dodała:

– Od tamtego czasu nie działo się nic niezwykłego, ale za każdym razem, gdy wybucha pożar, albo ludzie chorują, to młot Thora ujawnia swoje moce. Moja matka twierdziła, że dziadek powinien zakopać go dalej od gospodarstwa. Pewnego dnia, kiedy poszła do lasu na jagody, poczuła ból w piersi. Tego akurat roku dojrzało mnóstwo jagód, mama zapomniała się i zapuściła w las. Nagle zobaczyła, że stoi tuż nad tamtym dołem.

Simon spojrzał na nią zaskoczony.

– Nigdy wcześniej o tym nie mówiłaś.

– Bo zapomniałam. To wszystko działo się wiele lat temu, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Bóle w piersiach dokuczały mamie przez wiele lat. Poza tym od śmierci ojca przytrafiło mi się tak wiele różnych rzeczy, a one przecież nie mogły mieć związku z młotem Thora.

Folke wstał z miejsca, ona także podniosła się z łóżka.

– Musimy się dowiedzieć, gdzie jest teraz amulet. Przecież nie mógł tak po prostu zniknąć.

Simon zmarszczył czoło.

– Porozmawiam jeszcze raz ze służbą. Folke posłał mu badawcze spojrzenie. – Kiedy to wszystko się stało?

– Dwanaście dni temu.

– Czy od tego czasu zdarzyło się coś dziwnego?

Simon przestąpił z nogi na nogę.

– Jedno z cieląt nagle zdechło. Nie mogliśmy pojąć, dlaczego. Folke wbił w niego ostry wzrok.

– Gdzie to się zdarzyło? Poza gospodarstwem?

Simon potrząsnął głową.

– Nie, w oborze.

– Przeszukaj tam każdy kąt, może amulet gdzieś leży. Wciąż podejrzewam, że któryś z parobków mógł go wykopać i zabrać ze sobą do domu w nadziei, że zarobi na nim kilka groszy.

Ingebjørg zobaczyła, że Simon zbladł. Zastanowiła się i zadała pytanie za niego.

– A co, jeśli jest w oborze?

– Właśnie. Dlatego musimy go dobrze poszukać.

– Ale co ma zrobić Simon, gdy znajdzie amulet?

– Powiedzieć mi o tym.

Ingebjørg wzdrygnęła się.

– Tego nie wolno brać do rąk, Folke!

Uśmiechnął się do niej.

– Mówisz do swojego męża, jakby był dzieckiem.

Nie odpowiedziała mu, ale myślała swoje. Folke chyba nie rozumiał, jakie niebezpieczeństwo niósł ze sobą młot Thora. Może myślał, że wszystkie nieszczęśliwe zdarzenia były wynikiem zbiegu okoliczności, a nie czarów.

Próbowała oddalić od siebie myśl o amulecie, kiedy tego wieczora domownicy zasiedli do obiadu. Służące śmiały się i trajkotały, najwyraźniej ciesząc się z powrotu gospodarzy. Może wcześniej obawiały się jakiegoś nieszczęścia. Opowiadały o pracy, która została już wykonana: ślady dymu i sadzy były już zmyte ze ścian, zarówno w nowej, jak i w starej izbie. Wszystkie sienniki dokładnie wywietrzono, a pościel uprano. Mężczyźni mówili, że w tym roku obrodzą jeżyny. Naprawili także krowie powrozy, a w noc świętojańską zebrali lecznicze zioła, których powinno wystarczyć na resztę roku. Służące zrobiły tej nocy wszystko tak, jak należało: ciągnęły za sobą po trawie utkaną przez siebie chustę, by zapobiec nieurodzajom. Poza tym wielu parobków strzelało w dnie poprzedzające świętego Jana do kruków.

Ingebjørg słuchała jednym uchem. Myśl o amulecie nie dawała jej spokoju. Czemu to akurat młot boga Thora miał tak wielkie znaczenie?

Młota używano jako narzędzia walki, to właśnie dzięki niemu Thor był niezwyciężony. Ale kto odważyłby się iść na wojnę z bogami?

Ciotka Gudrun opowiadała jej zawsze, że poza granicami gospodarstwa mieszkają ciemne moce; złe duchy zamieszkiwały wrzosowiska, lasy i góry. Gdy banici i wyjęci spod prawa błądzili po lasach, te ciemne moce powoli zagnieżdżały im się w głowach. W końcu mogli nawet stracić rozum. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny, gdy złe duchy czyhały za drzewami, krzakami, pod ziemią. Ciemne moce zawsze zwyciężały.

Próbowała sobie przypomnieć, co takiego mówiła jeszcze ciotka Gudrun. Kobieta wiedziała, że ludzie, zanim zabroniono im składania ofiar starym bogom, mieli swoje święte miejsce gdzieś na terenie gospodarstwa; święty krąg, oznaczony kamieniami. Wiedziała także, że ludzi chowano kiedyś w kurhanach razem z całym ich dobytkiem, także z amuletami, takimi jak młot Thora. Takie przedmioty można było pewnie znaleźć w wielu miejscach w okolicy i nie było w tym nic dziwnego. Straszne było to, że ten amulet nie chronił swojego właściciela, a wręcz przeciwnie, ściągał na niego najgorsze nieszczęścia i cierpienia.

Kto mógłby źle życzyć mieszkańcom Saemundgård? Wyglądało na to, że czary nie działały przeciwko jednej określonej osobie, ale przeciw wszystkim domownikom.

Wyliczała w duchu imiona wszystkich wrogów, jacy przychodzili jej na myśl. Anna. Bracia Magnussonowie. Może także Gunnlaug i Guttorm z Brattåsen, bo byli poróżnieni z Bergtorem. Święta Mario, na tym świecie aż roiło się od ludzi, którzy im źle życzyli! Któryś z nich musiał się jakoś dowiedzieć, gdzie dziadek Ingebjørg zakopał młot i jaką moc ma ten przedmiot. Chociaż z drugiej strony mógł to być każdy mieszkaniec wsi. Pamiętała jeszcze dobrze, z jakim przejęciem ludzie opowiadali sobie o przeklętym młocie na weselach, pogrzebach i przy świątecznych stołach.

Tym razem nie mogła to być Anna, chyba że podczas swojego pobytu w Dal dowiedziała się czegoś od Hallsteina albo braci Magnussonów. Mogła się z nimi zaprzyjaźnić. Poza tym ludzie lubili gadać, zwłaszcza, jeśli otrzymywali za to jakieś wynagrodzenie.

Zobaczyła, że Folke jej się przygląda. Uśmiechnęła się z poczuciem winy. Pewnie domyślił się, czemu jest taka zasępiona.

Chłopcy już dawno byli w łóżkach, gospodarze także udali się po posiłku na spoczynek. Mieli za sobą męczącą podróż.

Ingebjørg rozebrała się szybko i wpełzła pod koce. Folke ociągał się nieco, przyszedł do niej dopiero po dłuższej chwili.

– Musimy jutro dokładnie przeszukać oborę – ziewnął.

– Czemu mówisz: my? Myślałam, że poprosiłeś o to Simona.

Zaśmiał się krótko.

– Myślisz, że lepiej, jeśli to jemu się coś stanie, niż mnie?

– Nie chcę, by komukolwiek coś się stało. Boję się.

Przyciągnął ją bliżej do siebie.

– Wybacz mi, kochanie. Nie chciałem się z ciebie śmiać. Nie sądzę też, by twój lęk był bezzasadny, ale nie pozwolę, by jakiś przedmiot, wykonany przez ludzi, zepsuł mi radość z powrotu do domu.

– Myślałam, że widziałeś i przeżyłeś dość, by wierzyć w istnienie czarów.

– Owszem, ale nie pozwalam, by czary miały nade mną władzę – pogładził ją po plecach. Po chwili szepnął cicho:

– Dobrze się już czujesz?

Skinęła głową i pocałowała go w szyję.

– Prawie całkiem. To znaczy... ja też mam ochotę..

Zaśmiał się i objął ją z całych sił.

– Błogosławię dzień, w którym pojawiłaś się w moim życiu, Ingebjørg.

Czuła, jak pożądanie ją paraliżuje, jak sprawia, że kręci jej się w głowie, tak że znikają wszystkie myśli. Jedyne, co się teraz liczyło, to jego silne, ciepłe ciało i przemożna, radosna tęsknota; świadomość, że zaraz przeżyje coś, co jest najlepsze ze wszystkiego. Gotowało się w niej, czuła mrowienie w całym ciele, miała wrażenie, że umrze z tego pragnienia. Niecierpliwie przeciągnęła dłonią po jego ciele.

Jęknął cicho.

– Gdy robisz takie rzeczy, nie mogę dłużej czekać.

– Ja też nie.

Po wszystkim oboje byli zmęczeni i zdyszani. Prześcieradło zwinęło się, wystawała spod niego słoma. Z łóżeczka Elin dało się słyszeć jej spokojny, równy oddech. Mamka nie pojmowała, czemu Ingebjørg chciała sama zajmować się dzieckiem w domu pełnym służby, ale gospodyni uparła się i postawiła na swoim. Najchętniej opiekowałaby się wszystkimi dziećmi, ale wiedziała, że to niemożliwe. Pani domu nie przystoi przecież zachowywać się jak niańka.

– Ciekawe, czy Bergtor znów weźmie Tyrę do siebie, po tym, co mu opowiedzieliśmy.

Ingebjørg zrozumiała, że Folke stara się odwrócić jej myśli od młota Thora.

– Myślisz, że naprawdę stała się taka cnotliwa? A może tylko udaje?

– Nie chce mi się wierzyć, że człowiek może zmienić się tak bardzo w tak krótkim czasie. Powiedziałaś wprawdzie, że była chuda, blada i sprawiała wrażenie, jakby dręczyły ją wyrzuty sumienia, a mimo to...

– No, właśnie. Mam nadzieję, że w rozmowie z Bergtorem nie okazałam się zbytnio zachwycona. Nie chciałabym, żeby przeżył kolejne rozczarowanie.

– Z drugiej strony, na pewno nie jest mu łatwo żyć bez kobiety. Przecież nie weźmie sobie pierwszej lepszej za kochankę.

Ingebjørg leżała w milczeniu. Myśli kłębiły jej się w głowie, znów stanął jej przed oczyma młot Thora.

– Co wiesz o czarnej magii? – zapytała cicho, głosem tylko na pozór zaspanym, bo w rzeczywistości była spięta.

Pocałował ją w czoło.

– Równie dobrze możemy porozmawiać o tym, bo widzę, że inaczej się nie uspokoisz. Wiem tylko tyle, że niektórzy poganie czczą diabła, który może ukazać się im pod postacią nasienia, czarnego kota albo bardzo bladego mężczyzny. Ale mówiliśmy o tym przecież już tyle razy.

Skinęła głową i przytuliła twarz do jego ramienia.

– Mówiliśmy też o tym, że demony potrafią wprowadzać zamęt w naturze, powodować wiatry i ogień padający z nieba. Ale jak zwyczajny przedmiot może być niebezpieczny? Przecież to nie jest żywa istota.

– To nie sam przedmiot jest niebezpieczny, ale czarownik lub czarownica, którzy przelewają w niego swoją moc i sprawiają, że przedmiot może krzywdzić innych ludzi.

– Rozumiem, ale przecież młot Thora leżał w ziemi przez wiele lat. Jeśli ktoś faktycznie użył czarnej magii, by zaszkodzić innym, to musiała to być osoba, której ani ja ani ty nie znamy. Wtedy jeszcze ani Anna ani bracia Magnussonowie nie mieli żadnych powiązań z Saemundgård.

Folke nie odpowiedział, chyba nie miał jej już nic na ten temat do powiedzenia, a poza tym wydawał się zmęczony.

Po chwili chrapał już spokojnie. Ingebjørg leżała dłuższą chwilę w jego ramionach, w nadziei, że ona także zdoła zasnąć, ale myśli krążące wciąż wokół groźnego amuletu jej nie pozwoliły.

Próbowała sobie przypomnieć, co mówiła jej ciotka Gudrun o sposobach obrony przed czarną magią. Najpierw trzeba było odkryć, kto za tym wszystkim stoi. Czarownicę można było zdemaskować, przeglądając się w jej oczach; twarz patrzącego była w nich odwrócona do góry nogami.

Ingebjørg wiedziała także, że przed złymi czarami można się było obronić, rysując na drzwiach krzyż kredą albo węglem, albo kładąc w kątach izby gałązki dzikiego bzu i wiśni – czarownicy nie mogli wtedy wejść do środka.

Czemu nie potrafiła przyjąć tego wszystkiego z takim samym spokojem jak Folke? On przecież wiedział równie dobrze jak ona, że czarna magia istnieje, ale mimo to nie pozwalał, żeby strach go owładnął. Pewnie istniało jakieś naturalne wyjaśnienie zniknięcia młota Thora. Może Simon i Gaute bali się tak bardzo, że szukali niedokładnie, a może spadł deszcz, ukrywając amulet w ziemi. Zdechły cielak nie był w sumie niczym niezwykłym i to zdarzenie mogło w ogóle nie mieć nic wspólnego z młotem Thora.

Przymknęła oczy i poczuła, że wreszcie ogarnia ją spokój.

Obudziły ją jakieś hałasy. Otumaniona snem usiadła na łóżku.

– Co się dzieje?

Folke był już na nogach.

– Zaraz zobaczę.

Gdy tylko otworzył drzwi, izba wypełniła się zapachem dymu.

Ingebjørg krzyknęła.

– Jezu Chryste, pali się!

Rozdział 2

Ubrali się w jednej chwili. Ingebjørg wyjęła Elin z łóżeczka i ruszyła w dół po stromych schodach.

Folke przyłączył się do parobków i służących, którzy już zaczęli nosić wodę. Na szczęście wiatr wiał w przeciwnym kierunku, więc nie było niebezpieczeństwa, że zajmie się któryś z pozostałych budynków. Szczęście w nieszczęściu, że pożar wybuchł wczesnym latem, pomyślała Ingebjørg. Trawa na dachach nie zżółkła jeszcze i nie wyschła, a w strumieniu było dużo wody. Mimo to czuła, jak serce wali jej z przerażenia. Budynki stały jeden przy drugim, niewiele było trzeba, by ogień objął wszystkie. Kilku parobków pobiegło do strumienia z wielką płachtą płótna, zanurzyli ją w wodzie i właśnie zaczynali wspinać się na drabiny, by przykryć mokrym materiałem dach obory. Jeśli im się uda, istniała szansa, że pożar zostanie powstrzymany.

Ingebjørg pośpieszyła do nowej izby, gdzie podekscytowani chłopcy byli właśnie ubierani przez służbę. Dla nich taka nocna pobudka była atrakcją w monotonnej codzienności. Byli za mali, by rozumieć powagę sytuacji i chcieli jak najszybciej wyjść przed dom i popatrzeć. Ellisiv także dreptała niecierpliwie w miejscu. Miała dopiero dwa lata, ale całe dnie chodziła za chłopcami i próbowała naśladować ich we wszystkim.

Ingebjørg przykazała Unn i innym służącym zaprowadzić dzieci jak najdalej od płonących budynków, ale nie opuszczać granic gospodarstwa. Pod żadnym pozorem nie wolno im było zbliżać się do ognia. Potem podała Elin mamce i pośpieszyła do mężczyzn, by sprawdzić, czy może im w czymś pomóc.

Ku swej uldze zobaczyła, że wszystkie krowy zostały wyprowadzone z obory i przepędzone na pastwisko. Pożar musiał wybuchnąć zaraz po tym, jak służące poszły do obory doić, może miały ze sobą świecę i były nieostrożne.

Ale czemu miałyby potrzebować światła, skoro o tej porze roku robiło się widno tak wcześnie?

Ingebjørg znalazła puste wiadro i pobiegła do strumienia razem z innymi. Wpadła prawie na Ingerid, które niosła wiadro pełne wody. Gospodyni przystanęła.

– Nie, Ingerid, tobie nie wolno! Będziesz rodzić tego lata, nie możesz dźwigać takich ciężarów – Ingebjørg wyrwała wiadro z jej rąk i ruszyła w stronę płonącej obory.

Ludzie biegli już z powrotem do strumienia po wodę. Wiatr zelżał, a gęsty, gryzący dym utrudniał pracę. Kasłali i pochylali głowy, by chronić usta i oczy.

Ingebjørg zauważyła, że obok Åsy stoi Margret. Zwolniła kroku.

– Czy to ty dziś doiłaś, Margret?

– Tak.

– Miałyście ze sobą świece?

– Nie, a niby po co? Teraz jest już widno, gdy rano chodzimy do obory.

Ingebjørg nie powiedziała nic więcej, nie mogła marnować czasu. Pośpieszyła do pożaru razem z innymi.

Folke stał na szczycie drabiny i pomagał parobkom rozkładającym płachtę mokrego płótna. Ingebjørg przeraziła się, zobaczywszy, że jej mąż stoi tak blisko ognia. Na samym dachu stali dwaj parobcy i rytmicznie walili w płomienie brzozowymi rózgami. Na inną drabinę wspinał się właśnie Simon z wielkim żeliwnym garem wypełnionym wodą. Krzyki i nawoływania ucichły, każdy dawał z siebie wszystko, by ugasić ogień, zanim przeniesie się na inne zabudowania.

Nikt nie zadawał pytań. Ingebjørg chlusnęła wodą z wiadra w płomienie, po czym pobiegła z powrotem do strumienia. Myśli kłębiły się w jej głowie. Nie było przecież burzy, a nikt nie rozpalał ognia. Jak więc mogło dojść do pożaru?

Cielę zdechło z niewyjaśnionych przyczyn. W oborze. Zanim Folke zasnął, powiedział, że trzeba gruntownie przeszukać ten budynek, bo może ktoś ukrył tam młot Thora.

Zrobiło jej się zimno. Jeśli znajdą amulet po ugaszeniu pożaru, wyjaśnienie będzie tylko jedno: ktoś wykopał młot w lesie, przyniósł go do gospodarstwa i ukrył w oborze.

Gdy znów wracała z wiadrem pełnym wody, ujrzała ku swojej uldze, że płomienie nie strzelają już tak wysoko w niebo. Wydawało się, że ludzie zdołali zapanować nad żywiołem. Poczuła wilgoć na twarzy i uniosła głowę ku niebu. Zbierały się nad nimi czarne chmury, niedługo pewnie spadnie deszcz. Święta Panienka sprawowała pieczę nad gospodarstwem.

Po chwili lunęło, zupełnie jakby niebo otworzyło się nad nimi. Służący, parobcy i gospodarze przerwali pracę i odetchnęli z ulgą, posyłając w górę pełne wdzięczności spojrzenie.

Dach obory wyglądał, jakby miał się zaraz zawalić, z drzwi nadal walił ciemny dym, ale zdawało się, że ogień został ugaszony. Sąsiednie budynki były już bezpieczne.

Dwaj mężczyźni zostali na podwórzu na straży, pozostali poszli do domu na śniadanie. Domownicy zasiedli wokół stołu i zaczęli dyskutować z zapałem. Wszyscy byli dumni, że udało im się ocalić gospodarstwo.

Ingebjørg przysłuchiwała się im w milczeniu. Jak na razie nikt nie pytał, jak doszło do pożaru. Dziwne, że nikogo to nie zastanawiało.

Mężczyźni zaczęli sprzątać dopiero po południu. Deszcz ugasił zgliszcza, po oborze zostały tylko osmolone ściany i dymiące popioły.

Ingebjørg przyglądała się ich pracy z rosnącym niepokojem. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej była pewna. Młot Thora musiał leżeć w spalonej oborze, pożaru nie dało się wytłumaczyć w żaden inny sposób.

Ta myśl paraliżowała ją lękiem. Jeśli amulet naprawdę tam był, to ktoś w gospodarstwie wiedział, dlaczego wybuchł pożar i czemu zdechło cielę. Kto mógł być tak lekkomyślny, by zostawić ten niebezpieczny przedmiot w oborze? Nigdy nie przyszło jej nawet do głowy, że ktoś ze służby źle jej życzył. Wręcz przeciwnie, ludzie byli zadowoleni, że mają pracę w Saemundgård i podkreślali, że chcieliby tu zostać. Ktoś, kto przyniósł amulet do domu wiedział chyba, że ściąga niebezpieczeństwo na wszystkich mieszkańców gospodarstwa. Nie mogła to być raczej żadna ze służących, które były za słabe, by rozkopać tak głęboki dół. W każdym razie nie w tak krótkim czasie, w lesie, w środku nocy.

A może ten ktoś wcale nie mieszka w gospodarstwie? Ale przecież nikt poza domownikami nie wiedział o znalezisku.

Dokończyła szybko swoją robotę i wybiegła na podwórze.

Na schodach natknęła się na Gautego. Posłała mu zaniepokojone spojrzenie.

– Jak idzie robota?

Mężczyzna wyglądał, jakby właśnie wytarzał się w popiele. Białka oczu jaśniały w umorusanej sadzą twarzy, a gdy się uśmiechnął, jego zęby zdawały się jeszcze bielsze niż zazwyczaj.

– Folke się niecierpliwi i chce uprzątnąć wszystko od razu. Inni nie rozumieją, czemu tak mu się śpieszy.

Ingebjørg spojrzała badawczo na niego.

– Ale ty rozumiesz.

Przestąpił z nogi na nogę, unikając jej spojrzenia.

– Jeśli jest tak, jak on sądzi... – umilkł.

– Przypilnujesz, żeby go nie dotykał? – w jej głosie zabrzmiała błagalna nuta, a z wyrazu twarzy Gautego poznała, że ją zrozumiał.

– Z początku Folke nie wierzył w to wszystko – ciągnęła.

– Ale skoro tak mu się teraz śpieszy, to chyba jednak... – zamilkła.

– Oby tylko zachował ostrożność.

Gaute posłał jej przeciągłe spojrzenie.

– Zrobię, co w mojej mocy, ale sama wiesz, że jak twój mąż coś postanowi, to niełatwo go powstrzymać.

Mogła się tylko na to uśmiechnąć.

– Wiem. Ale proszę cię, żebyś spróbował.

Skinął głową i zostawił ją samą.

Napięcie stawało się nieznośne. Za każdym razem, gdy widziała, jak ktoś wychodzi ze spalonej obory, była pewna, że amulet już znaleziono. Nie mogła się na niczym skupić, co chwilę wychodziła przed dom i patrzyła na mężczyzn uwijających się przy sprzątaniu spalonych resztek drewnianych bali, popiołu, sczerniałych desek i zniszczonych narzędzi. Każdy przedmiot wyciągnięty ze zgliszczy był przenoszony za owczarnię, a Folke oglądał uważnie każdą rzecz, zanim pozwalał mężczyznom ją wyrzucić.

Kiedy wyszła do spiżarni po jedzenie na wieczerzę, zobaczyła, że gospodarz trzyma w.dłoni jakiś przedmiot z żelaza i przygląda mu się z uwagą. Zesztywniała ze strachu, ale zaraz puściła się pędem w jego stronę.

Zatrzymała się, zła na samą siebie. Obok Folkego stali dwaj parobcy, wytrzeszczając na nią oczy. Nie może tak straszyć służby. Przerażeni ludzie mogliby nawet opuścić gospodarstwo, pozostawiając ich samych z całym nawałem pracy.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła do nowej izby. Niech Folke powie ludziom, że zrobiła się ostatnio bardzo strachliwa, a jeśli będzie trzeba, może nawet się z niej trochę pośmiać. Lepiej, żeby służba z niej żartowała, niż by wszyscy wzięli nogi za pas.

Ingerid wchodziła właśnie do środka z Ellisiv, którą trzeba było przebrać, bo się zmoczyła.

– Skoro obora miała się już spalić, to lepiej, że stało się to teraz, przed żniwami, gdy wszyscy mężczyźni byli w domu.

Ingebjørg nie odpowiedziała. Czyżby Ingerid w ogóle niczego nie rozumiała?

– Unn i Margret pielą w ogródku warzywnym – kobieta zdawała się nie zauważać zafrasowanego wyrazu twarzy gospodyni.

– Pożar został już ugaszony, więc chyba nie ma potrzeby, żeby siedziały w domu.

Ingebjørg próbowała wziąć się w garść, a Ingerid ciągnęła niezrażona:

– Simon chciałby poszukać dodatkowych ludzi do pracy przy żniwach. Powiedziałam mu, że służące potrzebne są w domu, a żniwami niech zajmą się mężczyźni. Dość już mamy pracy przy żarnach i noszeniu wody, a są jeszcze zwierzęta, trzeba sprzątać owczarnię, oporządzać świnie i kury. Musimy wypielić ogródek, i jeszcze nie wszystkie skóry zostały wygarbowane po ostatnim polowaniu. Simon zaczął burczeć, że dziewczęta też mogłyby się wziąć do pracy, chyba nie pojmuje, ile my mamy roboty.

Ingebjørg słuchała jednym uchem. Cały czas stał jej przed oczami ten kawałek żelastwa, który Folke obracał w dłoni. Czy był to amulet? Może gospodarz nie wiedział, jak wygląda młot Thora? W Hallandii nie mieszkało na pewno tak wielu pogan jak tutaj. Może nie słyszał nawet nigdy o składaniu ofiar starym bogom. Możni jako pierwsi wyparli się dawnej wiary, chrześcijaństwo odrzucali nadal tylko prości ludzie, którzy nie mieli wiedzy o świecie i rzadko przestawali z obcymi. Ingebjørg dobrze pamiętała, jak ojciec opowiadał jej o wyznawcach Thora, którzy wciąż pilnowali swoich świętych miejsc i składali bogu krwawe ofiary.

– Dużo czasu musi upłynąć, zanim ludzie uwierzą w coś nowego – wyjaśniał jej ojciec.

– Niektórzy chodzą do kościoła i żegnają się znakiem krzyża by uniknąć prześladowań, ale gdy coś im grozi, zwracają się do Odyna i Thora.

W tej samej chwili przypomniało jej się, co ojciec mówił o ofierze w Uppsali. Wzdrygnęła się. To działo się przecież w Szwecji, Folke musiał coś o tym słyszeć. Świątynia w Uppsali była jednym z najdłużej używanych miejsc kultu pogan. Jeśli panowała zaraza albo głód, ludzie składali ofiarę Thorowi. Gdy nadchodziła wojna, zwracali się do Odyna. Co dziewięć lat w Uppsali obchodzone było wielkie święto, na które zjeżdżali się wyznawcy starych bogów ze wszystkich stron Szwecji. Nikt nie mógł się od tego wykręcić i nawet król musiał przysyłać dary. Ci, którzy przyjęli chrześcijaństwo, musieli się wykupić od uczestnictwa w obrzędzie. W ofierze bogom składano po dziewięć stworzeń rodzaju męskiego: psów, koni, a zdarzało się, że i ludzi. Krwawa ofiara miała na celu przebłaganie bogów, a zwłoki wieszano potem na drzewach w świętym gaju. W ceremonii uczestniczył kiedyś chrześcijański biskup i był wstrząśnięty. Na drzewach zobaczył ciała siedemdziesięciu dwóch mężczyzn.

Ingebjørg wzdrygnęła się ponownie i spróbowała pomyśleć o czymś innym. Młot Thora nie miał żadnego związku z ofiarami, może nawet nie miał magicznej mocy. Wszystko, co się stało, mogło być zwykłym zbiegiem okoliczności.

Gdy mężczyźni zasiedli tego wieczora do wieczerzy, Ingebjørg od razu zorientowała się, że Folke nie odnalazł amuletu. Wydawał się niemal rozczarowany. Chyba już nie wątpił, że to młot Thora sprawił, że zdechło cielę, a potem wybuchł pożar. Najwyraźniej chciał się go pozbyć na dobre tak szybko, jak to możliwe.

Oboje byli teraz równie przerażeni. Każdej nocy będą obawiać się kolejnego nieszczęścia, a jeśli ktoś z domowników zachoruje, winą będzie obarczony młot Thora. Oby tylko żadnemu z dzieci nic się nie przytrafiło.

Ingebjørg bała się, że mężczyźni odnajdą amulet, ale chyba jeszcze gorsza była świadomość, że nie mogą go znaleźć.

Rozdział 3

Bothild podeszła do okna i wyjrzała. Widziała promienie słoneczne skrzące się na tafli morza w oddali, zielone wysepki i statki przybijające do portu.

Lato..., westchnęła z zadowoleniem.

Myśli o Ormie nie sprawiały jej już takiego bólu, gdy miała świadomość, że teraz w lochu zrobiło się trochę cieplej. A człowiek, który piastował niegdyś najwyższe stanowisko w kraju i był zastępcą króla Norwegii z pewnością nie cierpiał głodu. Może nawet jego cela została przystosowana tak, by człowiek o jego randze mógł się tam czuć swobodnie: wstawiono do niej piękne meble, a ściany ozdobiono obrazami i kilimami?

Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Tego dnia nie chciała myśleć o niczym nieprzyjemnym. Była piękna pogoda, w kraju panował pokój, a do portu zawinął właśnie statek kupiecki załadowany towarami z odległych krajów: strojami z jedwabiu i aksamitu we wszystkich kolorach tęczy, haftowanymi złotą nicią, ozdobami i butami. Miała zamiar zabrać swoich ludzi i pojechać do miasta, tak dawno nie kupiła sobie niczego nowego na targu.

Jaka szkoda, że Øystein i Svetlana nie mogli zostać trochę dłużej, by zobaczyć Tunsberg o tej porze roku, obserwować bielące się na morzu żagle i rozkoszować powiewami ciepłego wiatru. W gospodarstwie w Ranrike też pewnie było cudownie, ale nie tak, jak tu nad morzem, gdzie można spoglądać na wysepki i słuchać szumu fal.