Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu.
[Opis wydawnictwa]
Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 9
/Wybranka, Frid Ingulstad, 2010 rok, ISBN: 9788375587647 (całość cyklu), 9788375587739 - Axel Springer; 9788376021331 (całość cyklu), 9788376021690 - Bap-Press/
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (4)
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (4)
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2)
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 235
Rok wydania: 2010
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przepowiednia księżycatom 9
Frid Ingulstad
Wybranka
Przekład
Lucyna Chomicz-Dąbrowska
Tytuł oryginału norweskiego:
Den utvalgte
Ilustracje na okładce: Eline Myklebust
Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys
Redakcja i korekta: BAP-PRESS
Copyright © 2004 by N.W. DAMM & S0N A.S, OSLO
Copyright this edition: © 2010 by BAP-PRESS
Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS
All Rights Reserved
Wydawca:
Axel Springer Polska Sp. z o.o.
02-672 Warszawa
ul. Domaniewska 52
www.axelspringer.pl
ISBN 978-83-7558-764-7
ISBN 978-83-7558-773-9
oraz
BAP-PRESS
05-420 Józefów
ul. Godebskiego 33
www.bappress.com.pl
ISBN 978-83-7602-133-1
ISBN 978-83-7602-169-0
Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:
Infolinia: 0 801 000 869
Internet: www.fakt.literia.pl
Skład: BAP-PRESS
Druk: Norhaven A/S, Dania
Rozdział 1
Oslo, dzień przed odpustem świętej Katarzyny, 25 listopada 1353 roku
Ingebjørg najchętniej zapadłaby się pod ziemię i zniknęła bez śladu.
W uszach dźwięczały jej słowa, które Ture cisnął jej w twarz, nim opuścił ją w gniewie. Straciła go, być może na zawsze. Gdzie indziej zamierzał szukać pocieszenia i nie była to raczej tylko czcza pogróżka. Nie zauważyła stojącego za jej plecami Bergtora. Poczuła tylko, że chwycił ją delikatnie za ramię.
– Zaprowadzę cię do tkalni, Ingebjørg. Tam się zebrały kobiety – powiedział. – Nie możesz tu tak stać, bo jeszcze ktoś cię zobaczy. Wciąż zjeżdżają się nowi goście.
– Och, Bergtorze. Taki wstyd... – odezwała się, z trudem wydobywając głos z gardła.
– Może nikt się nie dowie. Przecież pan młody nie powinien pokazywać się w domu panny młodej dzień przed ślubem.
– Nie wiadomo, czy w ogóle wróci – westchnęła z drżeniem Ingebjørg.
– Wróci – odparł z przekonaniem Bergtor.
Wieczór ciągnął się w nieskończoność, a Ingebjørg przeżywała prawdziwe katusze, starając się ukryć swą rozpacz. Poczuła wielką ulgę, gdy Gisela i goście uznali wreszcie, że czas udać się na spoczynek. Sama nie myślała nawet o tym, by się położyć. Uznała, że musi poczekać, aż wróci Turę.
Krótko po tym, gdy kobiety opuściły tkalnię, otworzyły się drzwi i wszedł Bergtor.
– Musisz się trochę przespać, Ingebjørg.
– Nie mogę – odparła i wpatrując się w niego, z trudem powstrzymywała się od płaczu.
Siadł przy niej i choć widziała, że jest wściekły, rzekł, siląc się na spokój:
– Powiedz mi, o co właściwie poszło?
– W sali biesiadowali członkowie orszaku królewskiego – zaczęła powoli. – Gdy stamtąd wychodziłam, książę Algotsson udał się za mną i zmusił, bym otworzyła drzwi do pracowni, gdzie przepisuję księgi. Chciał pożyczyć jakąś księgę od ochmistrza. – Zamilkła, zagryzła wargę i dopiero po chwili wyszeptała: – I tam próbował mnie wziąć siłą.
Bergtor zacisnął dłonie w pięści, aż pobielały mu kłykcie.
– Błagałam Boga o pomoc – dodała pośpiesznie, by powstrzymać gniew opiekuna. – I Bóg nie zostawił mnie w potrzebie. Nagle rozpętała się straszliwa burza i piorun uderzył w stajnię. Rozległy się krzyki, że wybuchł pożar. Książę wybiegł w pośpiechu, a ja pozostałam półnaga na podłodze. Nim zdążyłam się ogarnąć, ujrzałam w drzwiach młodego króla Håkona.
Bergtor wpatrywał się w nią z zaciśniętymi zębami, po czym pochylił się i oparł łokciami o kolana. Utkwiwszy wzrok w podłodze, odezwał się w końcu z goryczą:
– Oni nie są tacy jak my, Ingebjørg. Przywykli bez najmniejszych skrupułów spełniać swoje zachcianki. – Zamilkł, a po chwili poderwał się i oznajmił: – Muszę wracać do izby i wygarnąć żar.
– Pójdę z tobą – odparła pośpiesznie, bo nagle ogarnął ją strach, że miałaby pozostać sama.
W izbie wszystko już było przygotowane do uczty weselnej. Na długich stołach, przykrytych białymi obrusami, stała srebrna zastawa. Bergtorowi chyba dobrze się wiedzie w handlu, skoro stać go na srebra, pomyślała Ingebjørg mimochodem, zamykając za sobą drzwi.
Bergtor tymczasem podszedł do paleniska i zaczął wygarniać żar do popielnika, by utrzymał się do następnego dnia.
Ingebjørg, rozejrzawszy się wokół, zachodziła w głowę, co zrobią, jeśli Ture nie wróci. Przekonany, że go zdradziła, może odmówić ożenku. Kto chciałby poślubić kobietę okrytą niesławą i do tego z niechlubną przeszłością? Ture z pewnością rozpowie wszystkim o jej niewierności. A gdy przestanie być potrzebna ochmistrzowi do przepisywania ksiąg i dokumentów, straci jedyne źródło utrzymania. W Ssemundgard pola zdążyły porosnąć chwastami, a puste zabudowania niszczeją. Nie udało się pozyskać służby, pomimo usilnych starań, nie może więc wrócić do rodzinnego dworu. Bergtor z pewnością nie wyrzuci jej za drzwi, ale jeszcze trochę, a Gisela dosypie jej trucizny do jedzenia, byleby się jej pozbyć.
Nagle Ingebjørg wytężyła słuch i odwróciła się do drzwi.
– Wydaje mi się, że coś słyszałam. Chyba ktoś jest na dziedzińcu.
Bergtor wyprostował się i zamarł na moment w bezruchu.
– No, zdaje się, że wrócił – oznajmił po chwili. Odłożył pogrzebacz, zmusił się do uśmiechu, by ją uspokoić i dodał: – Pewnie się upił gdzieś w gospodzie. Zajmę się nim.
Rumor ustąpił miejsca głośnym złorzeczeniom i przekleństwom.
Bergtor, kierując się do drzwi, ostrzegł Ingebjørg:
– On cię nie może teraz pod żadnym pozorem zobaczyć. Zgodnie z tradycją pan młody nie powinien oglądać panny młodej na dzień przed ślubem.
Ingebjørg pokiwała głową, domyślając się, że Bergtorowi nie chodzi jedynie o wierność tradycji, a raczej o to, by uchronić ją przed pijanym Turem.
– Zaprowadzę go do sypialni na poddaszu i powiem, że położyłaś się spać w sypialni Giseli. A ty tu poczekaj, póki nie wrócę.
Wyszedł, pozostawiając ją samą w półmroku izby. Paliła się jedynie lampka łojowa na beczce przy drzwiach. Wsłuchując się w podniesione głosy na zewnątrz, modliła się w duchu, by nie doszło do bójki. Trudno jej było wprawdzie wyobrazić sobie Turego i Bergtora, okładających się pięściami, ale też nigdy nie widziała jeszcze Turego w takim stanie i nie miała pojęcia, jak się zachowa. Słyszała zagniewane głosy. Bergtor zareagował gwałtowniej niż się spodziewała, dowiedziawszy się o tym, co zaszło w izbie, gdzie przepisywała dokumenty. Oburzyły go zwłaszcza cyniczne oskarżenia księcia Algotssona i to, że Ture dał tym oskarżeniom wiarę. Przecież zdążył na tyle poznać Ingebjørg, by wiedzieć, iż nie jest równie rozwiązła jak Gisela.
Na dziedzińcu ucichło. Miała nadzieję, że Bergtorowi udało się zaprowadzić Turego do sypialni.
Sypialnia dla nowożeńców... Przyozdobiona na najważniejszą noc w ich życiu. Ingebjørg zagryzła wargi, by powstrzymać się od płaczu. Nagle przypomniało jej się późne lato ubiegłego roku: matka, która promieniejąc z radości, wyjmowała ze swej skrzyni posażnej ręczniki, lniane prześcieradło i powłokę, którą chciała oblec dla młodej pary. Wtedy pościel okazała się niepotrzebna. Czy teraz się przyda?
Pokręciła głową i z trudem przełknęła ślinę.
Nasłuchiwała jeszcze przez chwilę, po czym zdmuchnęła płomyk lampki i po cichu uchyliła drzwi. Na pogrążonym w mroku dziedzińcu panowała cisza. Na galerii poddasza, gdzie mieściła się sypialnia dla nowożeńców, w mdłym świetle ukazała się ciemna sylwetka. Mężczyzna szedł, nie oświetlając sobie drogi, zapewne po to, by nie zostać zauważony przez gości, gdyby przypadkiem wyszli za potrzebą.
Czekała, nie ruszając się z miejsca, ciekawa, co Bergtor jej powie.
– Teraz możesz kłaść się spać, Ingebjørg – rzekł cicho, gdy już podszedł blisko.
– Jak poszło? – zapytała zalęknionym głosem.
– Jest pijany i skory do waśni. Nie panuje nad sobą. Miejmy nadzieję, że jak się prześpi, to mu minie.
– Dowiedziałeś się, gdzie był?
– Nie. Nie myśl o tym, Ingebjørg. Chodźmy na górę. Już dawno powinniśmy być w łóżkach.
Stąpając po cichu po schodach, weszli do sypialni Giseli i Bergtora.
Ingebjørg niechętnie przypomniała sobie tę noc, kiedy musiała zatkać sobie uszy, by nie słyszeć odgłosów miłosnego aktu w łożu małżeńskim. Miała nadzieję, że teraz Gisela już zdążyła zasnąć.
– Dobranoc, Ingebjørg – wyszeptał Bergtor, udając się w stronę swojego posłania.
– Dobranoc, Bergtorze, i dziękuję.
Ułożyła się pod przykryciem całkiem wyczerpana, a jednak wiedziała, że nie zdoła zasnąć. Zastanawiała się, czy mogła zachować się inaczej wtedy, gdy książę Algotsson wdarł się do pracowni. Może powinna była wzywać pomocy? Ale czy ktoś by ją w ogóle usłyszał?
Jak Ture mógł pomyśleć, że zwabiła księcia, do pustej pracowni, by mu się oddać? I dlaczego król Håkon potwierdził, że widział ją sam na sam z księciem, skoro wiedział, co się stało? Pani Bothild przecież zapewniała ją, że król domyślił się prawdy, gdy zwróciła mu uwagę na zachowanie księcia.
Rozmyślania przerwał jej cichy śmiech Giseli.
– Ależ, Bergtorze – usłyszała w ciemnościach jej głos. – Nie możesz się tak ode mnie po prostu odwrócić. Nie rozumiesz, że cię pragnę?
– Jestem zmęczony, Giselo. Miałem ciężki dzień, a już niebawem znów trzeba będzie wstać. Poza tym, nie chcę zaszkodzić dziecku. To nie jest dobre dla niego.
– Ale jest dobre dla mnie – zachichotała Gisela.
Na chwilę zapadła cisza.
– Mmm... Tak, teraz lepiej. Tym razem ja mogę być na górze.
Ingebjørg słyszała jęki, mimo że zatkała sobie uszy poduszką, ale wróciła myślami do Turego. Jeśli ladacznice przy ulicy wschodniej potrafią tak kusić swymi wdziękami jak Gisela, to z pewnością znalazł pocieszenie w ich ramionach.
Nawet Bergtor nie był w stanie się oprzeć bujnym kształtom swej żony, choć na pewno czuł się zakłopotany wiedząc, że Ingebjørg wszystko słyszy. Jak każdy mężczyzna, dawał upust swej chuci.
Arystokraci, jak się okazuje, bywają jeszcze gorsi. Uważają bowiem, że mają prawo brać to, na co mają chęć. Sama się o tym przekonała.
Przewracała się z boku na bok i przyciskając ucho do poduszki, a drugie zakrywając dłonią, czekała, aż małżonkowie zakończą miłosny akt.
Następnego ranka obudziła się ociężała i zmęczona. Słyszała, jak Bergtor się ubiera, a po chwili wymknął się po cichu, pozostawiając uchylone drzwi, przez które wniknął do pomieszczenia jesienny chłód. Na zewnątrz panowała jeszcze ciemność.
Oto nadszedł dzień jej ślubu, nie czuła jednak radości. Zresztą wcale nie była pewna, czy w ogóle dojdzie do zaślubin.
Nie podniosła się z posłania, mimo że dolatujące odgłosy zdradzały, iż dwór budzi się do życia. Służące poszły do obory doić krowy, ktoś wszedł do budynku z paleniskiem, by rozpalić ogień. Zastanawiała się, czy Bergtor spróbuje ocucić Turego, czy też pozwoli mu się wyspać.
Na schodach, prowadzących na poddasze, usłyszała kroki, po czym do sypialni weszła służąca, oświetlając sobie drogę.
– Panno Ingebjørg. Przyniosłyśmy gorącą wodę – oznajmiła, a za nią weszły dwie inne służące z balią.
W głębi pomieszczenia, w małżeńskim łożu Gisela spała twardym snem. Ingebjørg usiadła na łóżku niechętnie, bo w sypialni panował taki chłód, że z ust unosił się obłoczek pary. Miała się wykąpać poprzedniego dnia wieczorem, była jednak zbyt wzburzona i w końcu z Bergtorem postanowili, że poczeka z kąpielą do rana.
Trzęsąc się z zimna, weszła do balii z gorącą wodą. Służąca umyła jej włosy wodą z ługiem, od którego zapiekła ją głowa. Kąpiel poprawiła jej nastrój, choć nadal krępowało ją pokazywanie pokrytych bliznami pleców. Nie miała jednak siły się teraz tym przejmować. Przyjrzała się sobie uważnie i ucieszyła się widząc, że przytyła. Spokojne dni w Akersborg i dobre jedzenie uczyniły swoje. Powiększyły jej się piersi, zaokrągliły biodra i brzuch. Gdyby nie wiedziała, jak jest naprawdę, mogłaby pomyśleć, że znów jest przy nadziei.
Służące wysuszyły dokładnie jej włosy i wytarły ciało, po czym sięgnęły po ślubny strój. Właściwie powinny ją przyodziać tuż przed uroczystością w sypialni dla nowożeńców, ale Bergtor – zapewne z powodu Turego – polecił im uczynić to tutaj. Później nie miałyby czasu, tyle je czekało pracy.
By lepiej widzieć, służące zapaliły dwie świece, co niestety obudziło Giselę.
– A co się tutaj dzieje? – rzuciła zdumiona gospodyni Belgen, wspierając się na poduszkach. – Przenieśliśmy się z mężem tutaj, na górę, by uniknąć zamieszania. Opuściłam ciepłą izbę, choć nastały już chłody, a i tak nie mam spokoju.
Popatrzyła na Ingebjørg naburmuszona, gdy nagle w jej wzroku pojawiła się ciekawość.
– Czyżbyś była brzemienna? – zapytała.
– Nie – odparła Ingebjørg, zaczerwieniwszy się po cebulki włosów.
– Przytyłaś?
– Tak, w Akersborg podaje się tyle smacznego jedzenia.
– Ture wrócił w końcu?
– Tak – odparła, unosząc ręce, a złota, jedwabna suknia spodnia z długimi, szerokimi rękawami spłynęła, otulając i przyjemnie chłodząc rozgrzane ciało.
– Pewnie będzie zadowolony, gdy zobaczy, że zaokrągliły ci się kształty. Może znów nabierze ochoty na ciebie?
Ingebjørg aż odjęło mowę. Jak Gisela może rozmawiać o takich sprawach przy służących?
– Nie powinnaś się tak przejmować, że wczoraj wieczorem poszedł się zabawić. To nic nie znaczy. Takiemu ognistemu, pełnemu temperamentu mężczyźnie niełatwo trzymać się z dala od kobiet.
Ingebjørg serce zabiło gwałtownie, słuchając cynicznej do bólu Giseli.
– Wrócił pijany z gospody, nic poza tym się nie wydarzyło – odparła ochryple, zła na siebie, że nie zdołała w porę ugryźć się w język.
– I tak ci nie uwierzę – roześmiała się Gisela. – Zbyt dobrze go znam! Kto wie, czy nie lepiej niż ty.
Ingebjørg zagryzła wargę i postanowiła się nie odzywać.
Tymczasem służące włożyły jej przez głowę purpurową suknię wierzchnią bez rękawów, którą na zamówienie Bergtora uszył pewien krawiec w mieście, zdjąwszy uprzednio miarę ze starej sukni Ingebjørg. Na szyi zawiesiły jej piękny złoty naszyjnik, pożyczony od Giseli, podobnie jak złote pierścienie i bransolety. Tylko relikwiarz był jej własnością, ten sam, który wraz z listem odnalazła przy zmarłym ojcu. W relikwiarzu, który stanowił najcenniejszą pamiątkę ojca, znajdowała się drzazga z krzyża Chrystusowego. Odzyskała go dzięki Bergtorowi.
Usiadła, by służące wyszczotkowały jej długie, gęste włosy. Świtało już i jedna z dziewcząt otworzyła drzwi szeroko, by Ingebjørg mogła się przejrzeć w lustrze z polerowanej miedzi.
Gisela tymczasem zdecydowała się wstać. Wyglądała okropnie grubo, jakby dziecko miało się urodzić lada dzień.
Służące śpieszyły się, bo musiały wracać do izby i podać śniadanie gościom weselnym. Obiecały Ingebjørg przynieść coś do jedzenia na górę, tak by na razie nikt jej nie zobaczył w ślubnym odzieniu. Otuliły ją dużym, zimowym szalem.
Ingebjørg stanęła przy szparze w drzwiach, pilnując się, by nikt jej nie zobaczył. Zapowiadał się pogodny, choć dosyć rześki dzień. Na dziedzińcu zaroiło się od gości, którzy już wstali i kierowali się do izby na śniadanie. Rozglądała się za znajomymi twarzami.
Późnym wieczorem poprzedniego dnia przybyła rodzina Turego: matka, ojciec, siostry i jacyś krewni. Po kłótni z Turem była tak roztrzęsiona, że nie miała siły pójść się z nimi przywitać. Bergtor przeprosił w jej imieniu. Mężczyzn zapewne to nie zabolało, bo zgodnie z tradycją i tak nie mogli zobaczyć panny młodej. Gorzej z matką Turego. Ta zapewne się zdziwiła.
Gisela na pewno zaprosiła wszystkich swoich znajomych i krewnych, podobnie jak na uroczystość zaręczyn. Może przybył też Hallstein. Ciarki przeszły jej po plecach na myśl, że Ture mógł zrezygnować z małżeństwa, odrzuciła jednak pośpiesznie te obawy. Gdyby się rozmyślił, nie wróciłby na noc do Belgen, tylko udał się wprost na pokład swojego żaglowca.
– Nie martw się, Ingebjørg – usłyszała nagle za plecami głos Giseli, który zabrzmiał dość przyjaźnie. – Jak się wyśpi, na pewno znów będzie miły. Musisz przywyknąć do takiego zachowania teraz, gdy przyjdzie ci żyć pośród arystokratów.
Ingebjørg odwróciła się. Gisela włożyła nową suknię z purpurowego aksamitu. Suknia opinała jej się na brzuchu, jakby zaraz miała pęknąć w szwach. Jeszcze nigdy nie widziała, by ciężarna kobieta w taki sposób eksponowała swój brzuch i z przerażeniem pomyślała, co na to powie matka Turego.
– O czym ty mówisz?
– Musisz przywyknąć do tego, że twój mąż weźmie sobie nałożnicę, albo nawet dwie. Taki jest ich styl życia.
– Ty byś przywykła? – wyrwało się Ingebjørg, nim zdołała pomyśleć.
Gisela zaśmiała się.
– Bardzo bym chciała należeć do tego świata i spędzać dni w królewskich komnatach lub w zamkach magnatów, gdzie co wieczór odbywają się uczty i tańce. Nawet nie masz pojęcia, jak ci się udało.
– Byłoby ci przyjemnie, gdyby to twój mąż sprawił sobie nałożnicę, a nawet dwie?
– Owszem. Pod warunkiem, że ja zrobiłabym to samo – zaśmiała się i obróciła.
Ingebjørg czekała w sypialni Giseli, gdy przyszły dwie służące przymocować jej na głowie ślubną koronę, należącą do rodu Turego. Przywiózł ją z Varberg. Chyba nie widziała jeszcze czegoś równie pięknego. Po raz pierwszy tego dnia zapragnęła, by była tu teraz z nią matka. Przykre słowa, jakie usłyszała z ust swego narzeczonego, popsuły jej nastrój oczekiwania i zburzyły radość. Kiedy jednak służące wniosły koronę, zrozumiała, że wszystko odbędzie się tak, jak zaplanowano. Jaka szczęśliwa byłaby matka, gdyby ją ujrzała w ślubnej koronie, należącej do rodu szwedzkiej arystokracji!
Trochę się przeraziła, gdy poczuła jej ciężar na głowie. Dziewczęta ostrożnie umocowały koronę, zawiązały tasiemki i podały jej miedziane lustro. Panna młoda przyjrzała się swemu odbiciu, opadającym miękko lokom i dużym oczom w bladej twarzy. Wystające kości policzkowe przydają mi urody, pomyślała Ingebjørg.
Matka miała takie same. Gdybym tak jeszcze była podobna do niej pod innymi względami, westchnęła.
Oddała służącej lustro i wstała ostrożnie, by nie upuścić korony. Druga służąca wyprowadziła ją na galerię.
Goście już czekali na dziedzińcu. Wypatrywali jej z podniesionymi głowami, a gdy ją zauważyli, przez zgromadzenie przeszedł szmer.
Ingebjørg uśmiechnęła się i pokiwała, wypatrując jednej, konkretnej osoby, której jednak nie dostrzegła. Przez moment znów zdjął ją lęk, ale szybko wytłumaczyła sobie, że Ture nie przekazałby jej korony ślubnej, gdyby zmienił swe zamiary.
W tej samej chwili rozległo się rżenie i tętent końskich kopyt od strony ulicy Zachodniej, a także okrzyki i nawoływania. Zarówno Ingebjørg, jak i goście, zwrócili spojrzenia w stronę ulicy, na której wkrótce pojawił się pan młody wraz z drużbą. Ingebjørg westchnęła z drżeniem, i poczuła, jak jej twarz oblewa się rumieńcem.
Turę wjechał konno na dziedziniec, zatrzymał się pod galerią, po czym spojrzał w górę na Ingebjørg. Na jego dyskretny ruch dłonią, Ingebjørg skierowała się ku schodom. A kiedy zeszła na dół, Ture zsiadł z konia i z uśmiechem wyszedł jej na spotkanie. Ku swemu zdumieniu stwierdziła, że jest taki jak zwykle. Nie dostrzegła wściekłości, która wykrzywiała mu twarz poprzedniego wieczoru. Ubrany był w purpurową, aksamitną tunikę z długimi językami u dołu, przepasaną na biodrach szerokim, złoconym pasem, na głowie miał czapkę z tej samej tkaniny, a do tego obcisłe, błękitne rajtuzy i sięgającą niemal do stóp pelerynę z aksamitu w kolorze nieba, wykończoną futrem z gronostaja.
Wygląda jak królewicz, pomyślała Ingebjørg zdumiona tym przepychem.
Turę tymczasem podszedł do niej i ucałował jej dłoń. Spojrzawszy na nią z wesołym błyskiem w granatowych oczach, rzucił cicho:
– Jesteś piękna, Ingebjørg. Przepełnia mnie duma, że zostaniesz moją małżonką.
Ingebjørg zarumieniła się i poczuła przenikającą ją radość. Z ulgą uświadomiła sobie, że znów jest między nimi dobrze.
Gisela okryła ją aksamitną peleryną, a następnie pannę młodą poprowadzono na bok, by się przywitała z matką Turego, jego siostrami i krewnymi.
Przyszła świekra była wysoką, dumnie wyprostowaną kobietą. Ubrana w długą do kostek, błękitną suknię z jedwabiu i aksamitną pelerynę z trenem, prezentowała się bardzo wytwornie. Na głowie miała hennin, stożkowaty czepiec z identycznej tkaniny jak peleryna, ozdobiony białym muślinem.
Gdy Ingebjørg skłoniła się nisko, matka Turego zmierzyła ją krytycznym wzrokiem i oznajmiła niechętnie:
– A więc to jest Ingebjørg Olavsdatter. – Przechylając lekko głowę, uważnie studiowała rysy twarzy przyszłej synowej. – Mój syn zawsze przejawiał słabość do urodziwych kobiet. Masz piękne włosy, ale jesteś chuda jak służka.
Ingebjørg oblała się gorącym rumieńcem. Właściwie nie spodziewała się wiele, ale nie przyszło jej do głowy, że ze strony matki Turego spotka ją taka potwarz.
– Mam nadzieję, że mieliście dobrą podróż, pani Margareto – rzekła z uśmiechem, usiłując nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją dotknęły te słowa.
– Okropną! – odparła dama, a jej twarz przybrała jeszcze bardziej surowy wyraz. – Pierwszy i ostatni raz weszłam na pokład o tej porze roku. Gdybym jeszcze płynęła na południe, to gotowa bym była to znieść, ale na to zapomniane przez Boga odludzie... – urwała, zaciskając usta.
Dwie siostry Turego, panny Anna i Benedykta podeszły także, by przywitać się z Ingebjørg. Obie niezamężne, były nieco starsze od brata, i zdawały się spoglądać na wszystkich z wyższością. Popatrzyły na Ingebjørg wyraźnie zaciekawione, jej jednak ciarki przeszły po plecach, gdy pomyślała, że będzie dzielić dom z tymi trzema kobietami. Całe szczęście, nie nastąpi to tak prędko. Na początek zamieszka z Turem w Akersborg.
Ojciec Turego, głośny i rozmowny na przyjęciu zaręczynowym, zachowywał się teraz zupełnie inaczej. Najwyraźniej w tej rodzinie to żona decyduje o wszystkim, domyśliła się Ingebjørg, podając mu dłoń. Ujął ją sztywno i skłonił się dwornie, mamrocząc coś pod nosem. Pamiętała, jak ostatnio wyściskał ją serdecznie.
Nagle Ingebjørg poczuła na sobie czyjeś spojrzenie, a gdy się odwróciła, stanęła oko w oko z bratem Bergtora, Hallsteinem. Gisela wspomniała, że został zaproszony, Ingebjørg miała jednak nadzieję, że nie przybędzie na ślub. Skinęła mu tylko na przywitanie, po czym pośpiesznie skierowała się w stronę właśnie przybyłych gości, ochmistrza z małżonką, panią Bothild.
Ochmistrz rozprawiał coś głośno i śmiał się rozbawiony, natomiast jego żona wydawała się bardzo skrępowana. Z pewnością nie cieszyła jej perspektywa udziału w weselnym przyjęciu u Giseli. Objęła Ingebjørg serdecznie i rzekła:
– Niech Bóg cię błogosławi, moje dziecko. Mam nadzieję i modlę się o to, byście byli szczęśliwi.
Gdy wreszcie przywitała się ze wszystkimi, zaczęto tworzyć orszak weselny. Ceremonia ślubna miała się odbyć w Katedrze Świętego Hallvarda. Dla gości, którzy przybyli do Oslo statkami ze Szwecji, wynajęto konie. Odwróciła się, by poszukać wzrokiem Turego. Zauważyła, że przytrzymuje wodze rumaka, przeznaczonego dla niej. Obok stał Bergtor w dużej, brązowej czapce ze skóry i w złoconym stroju z aksamitu, wykończonym futrem. Ledwie poznała swego opiekuna.
Podniósł wzrok i uchwycił jej spojrzenie. Uśmiechnął się, by dodać jej odwagi, po czym skierował się w jej stronę.
– Pięknie wyglądasz w ślubnej koronie – rzeki cicho, a potem chwycił ją za rękę i powoli poprowadził w kierunku Turego. Ten z uśmiechem pomógł jej dosiąść konia, po czym dosiadł swojego. Przez chwilę czekali na pozostałych gości, a potem wyruszyli powoli. Na czele orszaku znajdowali się muzykanci, za nimi młoda para, a dalej duchowni, sira Jon i sira Hallvard. Następnie ustawili się parami drużbowie i druhny, Bergtor i Gisela, rodzice Turego, jego siostry, a za nimi pozostali goście.
Turę odwrócił się do Ingebjørg i znów się do niej uśmiechnął, ona zaś, uszczęśliwiona, odpowiedziała mu także uśmiechem. Wszystko to, co działo się teraz, wydawało jej się jakieś nierzeczywiste. Trudno jej było uwierzyć, że oto siedzi na koniu w pięknej, ślubnej koronie, a towarzyszy jej przystojny młodzieniec, którego wkrótce poślubi.
Ulica zwęziła się, i zrobiło się za ciasno, by jechać obok siebie. Ludzie, których mijali po drodze, zatrzymywali się, by popatrzeć na orszak. Ze zdziwieniem wpatrywali się w grajków i młodą parę z arystokratycznego rodu. Niektórzy kłaniali się nisko, jakby to przejeżdżał sam król.
Klęcząc obok Turego przed ołtarzem podczas mszy ślubnej, Ingebjørg trudno było się skupić. Myślała o tym wszystkim, co przeżyła od pamiętnego dnia, gdy opuściła Saemundgård. Poczuła, że wreszcie zostały jej przebaczone grzechy, minęło to, co złe, i może spokojnie wyruszyć na spotkanie przyszłości.
Nie potrafiła zrozumieć, jak mogła być tak nierozważna i zaślepiona, że nie myślała o skutkach swoich czynów i zupełnie nie lękała się boskiego gniewu. Chyba naprawdę Eirik rzucił na mnie czar, pomyślała. Jakże dotkliwa okazała się kara za tę lekkomyślność: począwszy od urodzenia dziecka w zimnej celi klasztornej, a skończywszy na tym, że mały Eirik umarł zaledwie dwa tygodnie wcześniej, nim go odnalazła. Przypomniały jej się zasłyszane niegdyś słowa: „Grzech ciężki rodzi śmierć...”
Zamknęła oczy i pomodliła się gorąco, by Pan otoczył opieką jej synka. Przyrzekła równocześnie, że nigdy więcej nie ulegnie pokusom szatana, i nie popełni równie ciężkiego grzechu. Zaniosła też modły, by żyli wraz z Turem w miłości i bojaźni Bożej, nie raniąc się nawzajem.
Kiedy orszak weselny wracał z powrotem do Belgen, nad miastem zaświeciło listopadowe słońce. Tłum ludzi zgromadził się, by popatrzeć na niecodzienny widok. Nieczęsto trafiała się okazja, by oglądać weselny orszak na ulicach Oslo. Gapili się więc na pannę młodą w złotej koronie, na gości wystrojonych w aksamity i jedwabie. Dzieciaki biegły za nimi, pokrzykując głośno, oszalałe z zachwytu nad przepychem, którego blask dane im było zobaczyć.
W Belgen na dziedzińcu udekorowanym złotymi, klonowymi liśćmi, kiściami czerwonej jarzębiny i gałązkami świerkowymi, czekała podekscytowana służba.
W izbie, gdzie przygotowano ucztę weselną, w wysokich fotelach, na honorowych miejscach posadzono młodą parę. Muzykanci przygrywali na flecie, harfie i gęślach, a goście zasiadali przy długich stołach.
Turę uścisnął ukradkiem dłoń Ingebjørg i wyszeptał:
– Moja żona.
Ingebjørg zakręciło się w głowie ze szczęścia. Wciąż nie mogła uwierzyć, że naprawdę poślubiła Turego i pozostanie jego żoną, póki śmierć ich nie rozdzieli. Uśmiechnęła się do niego, ze wzruszenia nie mogąc wydobyć słowa.
Kiedy już wszyscy znaleźli się na swych miejscach, Bergtor, który siedział obok Ingebjørg, wstał i uroczyście oznajmił, że Ingebjørg i Ture są od teraz prawowitymi małżonkami, a dla niego było prawdziwą przyjemnością być jej swatem. Życzył młodej parze wszystkiego najlepszego. Głos mu się jednak zaczął łamać, pośpiesznie więc wzniósł toast za młodą parę, a kiedy już usiadł, zwrócił się do Ingebjørg ze słowami:
– Bardzo mi przykro, powinienem powiedzieć więcej, ale nie dałem rady.
– Nic nie szkodzi – pocieszyła go, kładąc dłoń na jego dłoni.
Jako następny podniósł się Ture i wygłosił swoją mowę, utrzymaną w żartobliwym tonie. Opowiedział o dniu, gdy przybył do Oslo, aby dokładniej przyjrzeć się pannie. Nie łudził się specjalnie, że przypadnie mu do gustu, sądził bowiem, że Norweżki nie są tak piękne jak Szwedki. Jego ojciec zaklaskał i przyjął te słowa głośnym śmiechem.
– Ale – ciągnął Ture – panna okazała się nie tylko urodziwa, ale miała również to, co ceni u kobiety każdy mężczyzna: pokorę, dostojność, skromność i cnotę.
Ojciec Turego znów zaklaskał, a gdy Ingebjørg zerknęła ukradkiem na matkę męża, zauważyła, że siedzi wyprostowana, jakby połknęła kij, a jej zaciśnięte usta przypominają wąską kreskę.
Podano jedzenie, a do kielichów i pucharów nalewano trunki. Ingebjørg była oszołomiona ilością smakowitych potraw z mięsa, a także ryb oraz drobiu. Do picia zapewniono piwo, miód i wino w wysokich stągwiach. Nastrój stawał się coraz weselszy, a i Ture coraz bardziej się ożywiał.
Naprzeciwko młodych siedziała Gisela, a po jej lewej ręce Hallstein. Ingebjørg zdziwiła się, że gospodyni, która decydowała o usadzeniu gości, nie zadbała o to, by siedzieć obok ojca Turego lub któregoś z jego krewnych albo Orma Øysteinssona. Hallstein nie należał ani do rodziny panny młodej ani pana młodego, nie należało mu się więc tak dostojne miejsce przy stole.
Giseli tymczasem trunki najwyraźniej uderzyły do głowy. Ingebjørg poczuła zdenerwowanie, znała ją bowiem na tyle, by wiedzieć, że podchmielona Gisela bywa wulgarna i wysuwa często nieprzyzwoite propozycje. Ku swemu zmartwieniu zauważyła, że Gisela kokietuje Hallsteina. Oparta o niego, szepcze mu wciąż coś do ucha i, nie przestając chichotać, całuje go co chwila w policzek. Jak zwykle pozostawiła niezapięte dwie ostatnie haftki w staniku sukni, której dekolt i bez tego był głęboki. Nietrudno było zauważyć, że jej umizgi nie pozostawiły Hallsteina obojętnym. Przypomniała sobie, co brat Bergtora opowiadał jej kiedyś o swobodnym prowadzeniu się Giseli.
Tych dwoje było coraz bardziej pochłoniętych sobą. Goście, którzy siedzieli blisko, spoglądali na siebie znacząco. Ingebjørg zauważyła też, że Bergtor chrząka i posyła żonie ostrzegawcze spojrzenia. Nawet Ture zaczął okazywać objawy niepokoju. Ingebjørg była szczęśliwa, gdy posiłek dobiegł końca.
Uprzątnięto ze stołów i wyniesiono z izby te, których nie dało się zaczepić o ścianę.
Ingebjørg poplamiła jeden z trzewików i postanowiła zapytać Giselę, czy nie pożyczyłaby jej jakichś innych, równie eleganckich, bo jej własne nie były dość ładne do ślubnego stroju. Rozejrzała się wokół za gospodynią dworu, ale gdy nigdzie jej nie zauważyła, zapytała służącą. Ta oznajmiła, że widziała, jak pani udawała się w stronę tkalni, żeby trochę odpocząć. Ruszyła więc pośpiesznie we wskazanym kierunku.
W pobliżu budynku usłyszała głosy i zrozumiała, że Gisela nie jest w tkalni sama. Przystanęła raptownie, nie chcąc przeszkadzać. Zaraz jednak pomyślała sobie, że Giseli towarzyszy Bergtor, postanowiła więc wejść do środka. Uznała, że przekaże mu przy okazji cenną ślubną koronę, by nie musiała jej dźwigać na głowie przez resztę wieczoru.
Zapewne nie było słychać, jak wchodzi, bo nagle ropoznała głos Hallsteina:
– Chciałaś mnie tylko rozochocić, ty mala suko.
Gisela zaśmiała się cicho i zagruchała:
– I udało mi się, prawda?
– Nie powinnaś się raczej uspokoić, w twoim stanie?
Gisela znów cicho się zaśmiała:
– Martwisz się o moje dziecko, Hallsteinie?
Nie odpowiedział. Na chwilę zapadła cisza, a potem znów odezwała się Gisela:
– Ależ, Hallsteinie, co będzie, jeśli ktoś wejdzie?
– Powinnaś sama o tym pomyśleć, nim mnie rozochociłaś.
Ingebjørg usłyszała dość. Z palącymi policzkami odwróciła się na pięcie i wybiegła.
Rozdział 2
Dopiero gdy Ingebjørg znalazła się w izbie i zobaczyła wszystkich gości, odzyskała jasność myślenia. Nie powinna tu teraz wchodzić. Obawiała się, że ktoś ją zapyta o gospodynię, a tego wstydu wołała oszczędzić Bergtorowi, który pośpiesznie zdążał w jej stronę.
– Ingebjørg, co ci jest? – Chwycił ją za ramię i stanowczo wyprowadził z izby, a gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, zapytał: – Co się dzieje?
Pokręciła głową, czując bezsilność. Przecież nie może mu powiedzieć, czego właśnie była świadkiem.
Ścisnął ją mocniej za ramię i potrząsnął:
– Pytam, co się dzieje?