Przepowiednia księżyca (33). Odkupienie - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (33). Odkupienie ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

 

 

Ingebjorg i Folke starają się pomóc Ashild i wyrwać ją z rąk brutalnego Hanzeaty. Może wraz z nią uda się również sprowadzić Erlinga? Tymczasem Ingebjorg wciąż prześladują bracia Magnussonowie, oskarżając ją o śmierć swego brata Erika. Czas nagli. Lada dzień Ingebjorg może zacząć rodzić, dlatego chce jak najszybciej znaleźć się w rodzinnym Saemundgard. Ale nie tylko zbliżający się poród spędza jej sen z powiek. 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 33 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej 

Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 237

Rok wydania: 2011

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżycatom 33

Frid Ingulstad

Odkupienie

Przekład

Tadeusz Lange

Tytuł oryginału norweskiego:

Avlat

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2007 by N.W. DAMM & SON A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2011 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS

All Rights Reserved

Wydawca:

Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.ringieraxelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-903-0

oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-166-9

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: CPI, Niemcy

Galeria postaci

Ingebjørg Olavsdatter

dziedziczka dworu w Dal, w parafii Eidsvoll

Folke Bårdsson

mąż Ingebjørg

Pani Ulrika

matka Folkego

Bärd Axelsson

ojciec Folkego

Gaute

przyrodni brat Folkego, nieślubny syn Barda

Alv

syn Ingebjørg i Turego

Bergtor Måsson

były narzeczony Ingebjørg

Elin

córka Ingebjørg i Folkego

Hallstein Måsson

brat Bergtora

Torolv

syn Giseli, nieżyjącej żony Bergtora

Tyra Oddsdatter

druga żona Bergtora

Pani Anna

starsza szwagierka Ingebjørg

Bengt Algotsson

szwedzki książę, najbliższy doradca króla Magnusa

Młody król Håkon

nowo koronowany król Norwegii

Król Eryk

starszy brat króla Håkona

Król Magnus

król Szwecji

Królowa Blanka

królowa Szwecji, zarządza dystryktem Tunsberg

Simon Isleifsson

zarządca w Saemundgård

Ingerid

służąca Ingebjørg, żona Simona

W poprzednim tomie...

Po odnalezieniu kupca z Rostocku Sebastiana Bernwarda i jego żony Åshild wychowujących Erlinga, czyli małego Eirika, Ingebjørg i Folke wracają do domu. Tam dowiadują się, że Gaute grzebiąc padłe zwierzę, widział amulet – mały młot Thora. Wiele lat wcześniej dziadek Ingebjørg zakopał go w lesie, gdyż sprowadził na ludzi wiele nieszczęść. Następnego ranka pada cielę, a później w oborze wybucha pożar. Na całe obejście pada strach.

Na rynku w Tunsberg pani Bothild zajmuje się omdlałą kobietą z małym synkiem i każę przyprowadzić ich na zamek, podejrzewając, że chłopiec może być pierworodnym synem Ingebjørg. Wtedy pojawia się Sebastian Bernward i zabiera ze sobą dziecko, pozostawiając żonę.

W majątku pana Gustava w Hallandii Anna próbuje zamordować matkę, ponieważ ta grozi jej wydziedziczeniem. Niechcący sama spożywa truciznę, ale pozostaje przy życiu. Jej mąż, wójt, odkrywa intrygę i zamyka żonę w odosobnieniu.

Ingebjørg dostaje od pani Bothild list, z którego dowiaduje się, że rostocki kupiec osiadł w Tunsberg. Tego samego dnia Ingerid wydaje na świat córkę, która otrzymuje imię Helene. Ingebjørg dostaje zaproszenie od pani Margarety.

W pobliskim lesie zostają znalezione zwłoki banity Ottara, męża Solveig, z młotem Thora w dłoni. To zapewne on podpalił oborę i zabił cielę, by zemścić się na Ingebjørg.

Ingebjørg, Folke, Alv i Elin jadą do Tunsberg, stając po drodze w Oslo i w Varberg. Ingebjørg jest w czwartym miesiącu ciąży. Bergtor kiepsko wygląda; opowiada, że Tyra uciekła z klasztoru. W Hallandii rodzice Folkego nadal nie dają się przebłagać. Na zamku Båhus Folke zostaje pasowany na rycerza przez króla Magnusa. Wkrótce tego pożałuje, bo w Szwecji znowu wrze, a on nie ma ochoty narażać życia dla żądnego władzy króla.

W Tunsberg pani Bothild zwierza się Ingebjørg, że pozwoliła Åshild wrócić do domu. Do miasta przybywają możnowładcy, by zadecydować o ożenku króla Håkona.

Tymczasem w Oslo Bergtor spotyka na nabrzeżu Tyrę. Kobieta wygląda okropnie, błaga o przebaczenie i Bergtor lituje się nad nią.

Pani Bothild dostaje przemycony z wieży na zamku w Nyköping liścik, w którym Orm Øysteinsson skarży się na panujące w więzieniu warunki. Ocalić go może tylko Ingebjørg, jeśli powie królowi Magnusowi, że list jej ojca jest jej wymysłem. Ingebjørg bardzo przejmuje się prośbą pani Bothild.

Folke i Ingebjørg jadą, by odnaleźć Åshild z chłopcem i nie zastają pana Bernwarda w domu. Stukają do drzwi, ale nikt nie odpowiada. Wchodzą i na progu stają jak wryci, porażeni tym, co widzą...

Rozdział 1

Ingebjørg chwyciła Folkego za ramię i przylgnęła do niego. Żadne z nich nie wyrzekło słowa, oboje patrzyli przerażeni na widniejące przed nimi postacie.

Pośrodku podłogi, w groteskowo nienaturalnej pozycji leżała nieruchomo Åshild. W świetle padającym z otworu w stropie widać było jej trupiobladą twarz. Oczy miała zamknięte, a strużka krwi sącząca się z rany na skroni, utworzyła na podłodze małą kałużę.

Nieopodal siedział Erling, patrząc na ciało matki martwym wzrokiem. Nie odezwał się, nawet na nich nie spojrzał, wyglądał na odrętwiałego.

Wbiegli do pokoju i uklękli przy Åshild. Folke poszukał jej pulsu, a Ingebjørg przyłożyła ucho do piersi kobiety, nasłuchując bicia serca.

– Chyba żyje – powiedział Folke, wstrzymując oddech.

Ingebjørg pokręciła głową.

– Nic nie słychać.

– Dotknij jej szyi. Czuć, że serce bije.

Ingebjørg przycisnęła palec w miejscu, które wskazał jej Folke. Wtedy i ona je wyczuła: słabe, trudne do uchwycenia uderzenia. Rozejrzała się wokół.

– Trzeba opatrzyć ranę.

Na jednym z łóżek zauważyła czysty kawałek płótna, więc szybko go chwyciła i zaczęła rwać na pasy.

Pracowali w milczeniu, pomagając sobie przy opatrywaniu rany, rozluźnianiu ubrania i układaniu ciała kobiety w wygodniejszej pozycji. Erling nadal siedział nieruchomo na krześle. Musieli go na razie zostawić w spokoju. Dopiero gdy krwawienie ustało, Ingebjørg wyprostowała się i spojrzała na chłopca.

– Erling?

Nie zareagował.

Wstała, podeszła do niego i kucnęła, próbując zajrzeć mu w oczy.

– Erling, musisz mnie wysłuchać... Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby pomóc twojej matce. Na szczęście żyje. Musisz nam teraz powiedzieć, co tu zaszło.

Nie poruszył się, siedział jak skamieniały, patrząc niemo na matkę, nawet nie mrugając oczyma.

Ingebjørg podniosła go z krzesła i wzięła na kolana, spodziewając się, że może się jej wyrwie, krzyknie i ucieknie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Wyraz jego zastygłej w odrętwieniu dziecięcej twarzy przeraził ją, więc objęła go i mocno przytuliła.

– Wszystko będzie dobrze, nie bój się. Opatrzyliśmy jej ranę, już nie krwawi. Niedługo otworzy oczy i zacznie się za tobą rozglądać.

Przemawiała tak do niego, ale on dalej milczał i nie poruszał się.

Folke wstał z klęczek.

– Trzeba ją zawieźć na zamek, niech ją obejrzy medyk królowej.

– Nie możemy tu chłopca zostawić samego! – Ingebjørg zauważyła, że mając na kolanach własnego syna, mówi o nim jak o obcym.

Zauważyła też, że Folke spojrzał na nią dziwnym wzrokiem. Powoli pokręcił głową.

– Nie, nie możemy go tu zostawić samego.

Wysłali jednego posłańca na zamek, by przyprowadził dwóch pachołków, i drugiego do szpitala Świętego Stefana, by pożyczył nosze. Gdy wszyscy przybyli i Åshild ostrożnie na nich ułożono, Folke podniósł chłopca, usadził go w siodle przed sobą i ruszył przodem. Ingebjørg spodziewała się, że mały będzie protestował, ale ten potulnie się wszystkiemu poddawał, jakby nie był do końca pewien, co się wokół niego dzieje.

Jechała za nimi, snując różne przypuszczenia. Nie mógł to być wypadek, musiał więc to zrobić Bernward. Groził, że żabi je Åshild, a nic nie wskazywało na to, że rana była wynikiem upadku, wprost przeciwnie. Jak on mógł coś takiego zrobić swojej żonie, i to jeszcze na oczach dziecka? Albo był szalony, albo całkiem pozbawiony uczuć.

Czuła, jak rośnie w niej gniew. Ktoś taki nie zasługiwał na to, aby żyć! Nawet banicja byłaby dla niego zbyt łagodną karą.

Folke powiedział, że gdy tylko Åshild i chłopiec znajdą się w bezpiecznym miejscu, trzeba będzie wezwać wójta i sędziego. Najpierw chciał od razu po nich posłać, by zobaczyli dowody przestępstwa na własne oczy, ale uznał, że życie Åshild jest ważniejsze. Ingebjørg miała nadzieję, że wójt od razu schwyta brutalnego hanzeatę.

Przeszedł ją dreszcz tak zimny, że zaczęła szczękać zębami. Ze wszystkich strasznych rzeczy, które przeżyła, to było najgorsze. Jak można być tak nikczemnym? Dlaczego zostawił tam chłopca? Przestraszył się i zbiegł? Potrząsnęła głową; Sebastian Bernward nie był strachliwy. Żonę źle traktował nawet w obecności służby. Miał władzę i korzystał z niej.

Ledwo przejechali furtę w wewnętrznym pierścieniu murów, Ingebjørg zobaczyła wychodzącą z Sali Szerokiej panią Bothild. Na jej widok poczuła bolesny skurcz w sercu. Folke próbował usprawiedliwić panią Bothild twierdząc, że dokuczają jej wyrzuty sumienia, ale Ingebjørg nie potrafiła zapomnieć jej oskarżycielskiego spojrzenia i ostrych słów. A przecież któż lepiej niż ona wiedział, co Ingebjørg przeszła z powodu tego przeklętego listu i jak bardzo nie chciała wydać ochmistrza!

Pani Bothild zauważyła ich i zatrzymała się. Widok noszy musiał ją przerazić, a z tej odległości zapewne nie widziała, kim są jeźdźcy.

Ingebjørg zsiadła z konia i pobiegła ku niej. Pani Bothild musiała ją rozpoznać, bo szybko ruszyła jej naprzeciw.

– Co się stało? Kto tam leży?

– Åshild, żona hanzeaty. Znaleźliśmy ją na podłodze w domu, w kiepskim stanie. Chłopak siedział obok niej.

Pani Bothild zasłoniła usta dłonią, tłumiąc okrzyk przerażenia.

– Czy to... on? Czy to on ją... – urwała, najwyraźniej nie chcąc uwierzyć, że to możliwe.

– Przypuszczalnie. Nie odzyskała przytomności, a z chłopca nie udało się nic wydobyć.

– Czy... on mógł to zrobić?

– Czteroletni dzieciak? – Ingebjørg pokręciła głową.

– Chryste Panie, jakie to straszne! A ja pozwoliłam jej wrócić do domu... – Otrząsnęła się. – Najwyraźniej wszystko ostatnio robię źle. Przebaczysz mi to, co powiedziałam wczoraj, Ingebjørg? Pojęcia nie mam, co mnie napadło. Przecież wiem, ile się nacierpiałaś z powodu tego okropnego listu... A na dodatek jesteś brzemienna!

Ingebjørg uśmiechnęła się ciepło.

– Przebaczyłam ci. To naturalne, że byłaś poruszona, słysząc o niedoli męża.

Pani Bothild posłała jej pełne wdzięczności spojrzenie, a potem skierowała wzrok na nosze.

– Mam spytać, czy medyk królowej może ją obejrzeć?

– Byłoby wspaniale. Rana wygląda paskudnie, biedaczka straciła sporo krwi. Jej stan bardzo mnie niepokoi.

– A co zrobisz z chłopczykiem? Przecież nie możemy go odesłać do tego nikczemnika?

– Miejmy nadzieję, że tymczasem uda się go umieścić w którejś z gościnnych komnat w Sali Szerokiej. Innego pomysłu na razie nie mam.

W tym momencie poczuła na twarzy kroplę i spojrzała w niebo.

– Zaczyna padać, pośpieszmy się.

Pani Bothild ruszyła przodem.

– Każę służącym pomóc wam we wszystkim.

Wkrótce Åshild wniesiono pod dach i umieszczono w tej samej komnacie Sali Szerokiej, w której leżał Turę po uderzeniu głową o brzeg paleniska. Ingebjørg wzdrygnęła się. Komnata była ciemna, ale wkrótce zapalono w niej woskowe świece i dwie służące zajęły się przygotowaniem łóżek zarówno dla Åshild, jak i dla Erlinga. Trzecia służąca poszła po jedzenie i napoje. Przy okazji dowiedziała się, że medyk posila się z królową Blanką i że już wie o wszystkim. A nie śpieszy się zapewne dlatego, że chodzi o żonę hanzeaty. Ingebjørg wcale się to nie spodobało, bo Åshild nadal leżała blada i nieruchoma... A jeśli umrze?

Spojrzała na Erlinga. Zerkała na niego przez całą drogę z domu Sebastiana Bernwarda i widziała stale to samo: chłopiec wydawał się nieporuszony, a w jego oczach nie było lęku. Aż do tej chwili sądziła, że jest śmiertelnie przerażony i dlatego ani nic nie mówi, ani nie płacze, ale kiedy teraz spoglądała na jego nieruchomą twarzyczkę, przechodził ją zimny dreszcz. Już nie była pewna, czy jest półprzytomny. Kto wie, może los matki po prostu niewiele go obchodził?

Ta myśl ją przeraziła. Czy to możliwe, żeby czteroletnie dziecko nie kochało swojej matki? Z tego, co wiedziała, Erling mieszkał z Åshild od dnia, w którym wpadł do rzeki Frysji.

Zapewne był świadkiem tego, co się z nią stało. Dlaczego nie zareagował? Przecież nawet gdyby pobito przy nim obcą kobietę, musiałby się przestraszyć? Nawet dorosły by się przeraził! Może jednak było tak, jak sądziła na początku, że jest w szoku? Czy na jego twarzy nie maluje się udręka?

Podeszła do niego powoli, przykucnęła, wzięła go za ramię i spojrzała mu w oczy. Nie odwrócił wzroku.

– Zrozumiałeś, co powiedziałam, Erlingu? Zaraz przyjdzie medyk i pomoże jej. Pewna jestem, że jak mama przyjdzie do siebie i cię tu zobaczy, bardzo się ucieszy.

Patrzył jej w oczy, nie mrugając powiekami, i nie okazując ani radości, ani niepokoju.

– Widzisz, jak służące ścielą ci łóżko? Będziesz tu spał razem z matką. Przed drzwiami staną straże, żeby nikt obcy tu nie wszedł. Służba przyniesie ci coś do jedzenia, na pewno coś pysznego.

Erling patrzył na nią nadal, i w końcu to ona musiała odwrócić wzrok. Pamięć podsunęła jej obraz innej twarzy, pięknej, męskiej, z ciemnymi oczyma, które ją kiedyś tak oczarowały. Widywała w nich ciepło i pożądanie, ale potrafiły nagle zmienić wyraz i wtedy pojawiało się w nich coś obcego. Jak wtedy, gdy pojawił się w klasztorze, udając kogoś innego w nadziei, że pozwolą mu tam przenocować. Zdała sobie wtedy sprawę, że Eirikowi chodzi tylko o to, by pójść z nią do łóżka. Jakże boleśnie ją rozczarował! Najgorsze było to, że chciał zaraz jechać i zostawić ją, brzemienną, własnemu losowi.

A teraz znajdowała się w jednej komnacie z dzieckiem, o poronienie którego modliła się do Przenajświętszej Panienki, a które później cudownie odnalazła...

Wyprostowała się, czując ciężar na sercu. Chłopiec nie wiedział, że to ona jest jego prawdziwą matką, a ona nie czuła do niego nic poza bolesną pustką... Gdzie się podziały te wszystkie silne uczucia, które nią targały, kiedy daremnie wypatrywała dziecka podobnego do niego? Kiedy szukała go w Nidaros, Oslo, Bjørgvin? Gdzie się podziała tęsknota, która nie dawała jej spokoju całymi dniami, miesiącami, latami, zwłaszcza po tym tak realistycznym śnie, w którym zobaczyła dziecko nad rzeką, patrzące z bezbrzeżnym smutkiem w niebo?

A teraz musiała zwalczać uczucie niechęci do niego i wyrzuty sumienia, choć to nie ona ponosiła winę za to, kim się stał.

Folke udał się do Murowanego Kasztelu, do Alva i Elin. Ingebjørg miała ochotę uciec z komnaty, odnaleźć go i szukać pociechy w jego ramionach. On by od razu zrozumiał sprzeczne uczucia, które nią targały i wytłumaczyłby jej, że to normalne. Nie mogła jednak odejść od Åshild, musiała najpierw dowiedzieć się o jej stan.

Łoże zostało posłane i pachołkowie przenieśli tam ranną. Służące naniosły gorącej wody i ostrożnie jęły ją rozbierać, zmywając zastygłą krew z jej szyi, piersi i ramienia. Ingebjørg stała tymczasem bez ruchu, przyglądając się temu, a w jej głowie kłębiły się różne myśli.

Erling usiadł na stołku z kłody i zaczął machać nogami; najwyraźniej przyszedł trochę do siebie. Zerkał w stronę łoża matki, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się.

W końcu pojawił się medyk królowej. Krótko pozdrowił Ingebjørg i podszedł do łoża rannej. Kiedy podniósł jej powiekę, poruszyła nieznacznie głową.

– Dochodzi do siebie... – mruknął. – Wygląda na wyczerpaną... – Skierował wzrok na Ingebjørg. – Zna pani tę niewiastę?

– Wiem, kim jest. Nazywa się Åshild Torljotsdatter i jest żoną kupca z Rostocku, Sebastiana Bernwarda. To jej syn – dodała, wskazując na Erlinga.

Medyk puścił to ostatnie mimo uszu.

– Pani Bothild powiedziała, że to mąż ją tak potraktował. Czy wie pani, czym mu się naraziła?

Ingebjørg poczuła przypływ irytacji.

– Wątpię, żeby zrobiła coś złego. Znany jest z tego, że poniewiera żonę. Bywałam u nich, kiedy mieszkałam w Bjorgyin i raz słyszałam jak łka za płotem, wołając: „Pomocy, on mnie zabije!”.

Medyk spojrzał na nią zaskoczony.

– Dlaczego chodziła pani do hanzeaty?

– Nie do niego, ale do jego żony. Jest Norweżką.

– A jak pani ją poznała?

Dlaczego ją tak wypytywał? Przecież to nie była jego sprawa. Żeby uśpić jego podejrzliwość, dodała szybko:

– Åshild znała moją dobrą przyjaciółkę, nie żyjącą już Gudrid Guttormsdatter, z gospodarstwa Aker nad rzeką Frysją.

Medyk wyprostował się.

– Niewiele mogę jej pomóc. Może to coś da, jak się położy na ranę liść babki, trzeba więc znaleźć znachorkę Guro. Kiepsko z nią, wątpię, czy przeżyje. – Skinął głową na pożegnanie i odszedł.

Ingebjørg odprowadziła go wzrokiem. Co za okropny człowiek! Najwyraźniej uważał, że nie warto się fatygować, bo chodziło o żonę hanzeaty, a na dodatek kobietę z ludu, a więc nikogo znacznego. I mimo że kupiec był zamożny, należał do wrogów, a jeśli jakaś Norweżka była na tyle głupia, by za takiego wyjść, dobrze jej tak. Przypuszczalnie medyka zirytowało to, że dla kogoś takiego musiał opuścić towarzystwo królowej.

Zerknęła na Erlinga. W twarzy chłopca było coś odpychającego, a w komnacie panowała nieprzyjemna atmosfera. Wzdrygnęła się. Czy w tych kątach czaiły się złe moce? Czy możliwe, że Erling był przez nie opętany? Na samą myśl o tym przebiegł ją lodowaty dreszcz.

Wniesiono strawę i przed Erlingiem postawiono tacę ze świeżo upieczonym chlebem z masłem i grubymi kawałkami sera. Chłopiec potrząsnął jednak głową i odepchnął ją. Nie chciał też tknąć kubka z cienkim piwem.

Ingebjørg wykonała ostatnią próbę skłonienia go, by przemówił.

– Nie przejmuj się tym, co powiedział medyk. Był zły, bo musiał odejść od wieczerzy. Przed chwilą widziałam, jak twoja mama poruszyła głową i powiekami. Jestem pewna, że przyjdzie do siebie. Wiem, że byłeś już raz w zamku, kiedy twoja matka zemdlała na rynku i ktoś stąd jej pomógł. Wiem też, że strażnicy zamkowi cię wystraszyli, ale obiecuję, że nie stanie ci się tu żadna krzywda. Jesteś bezpieczny. Ja nie mogę tu zostać, bo mam dwójkę małych dzieci, które czekają na mnie w tej dużej wieży, ale tutejsza służba da ci wszystko, czego będziesz potrzebował, a jedna ze służących spędzi tu całą noc i zajmie się tobą i twoją matką.

I teraz Erling nic nie odpowiedział, nawet na nią nie spojrzał.

Westchnęła z rezygnacją i wyszła z komnaty.

Na ganku stało już dwóch strażników i mimo że zapewne powiedziano im, co mają robić, kiedy zjawi się ktoś niepowołany, poprosiła błagalnym tonem:

– Nie wpuszczajcie tu nikogo prócz służby!

Jeden ze strażników uśmiechnął się z dumą.

– Wątpię, czy jakiś obcy przedostanie się do zamku.

– To już raz się stało. I to niedawno... Ten człowiek jest niebezpieczny! Ma pieniądze, znajomości i jest bardzo przebiegły. Poprzednim razem zdołał przekonać strażników, że załatwia tu z kimś ważną sprawę.

Nic nie powiedzieli, ale w świetle pochodni zobaczyła, że jej słowa zrobiły na nich wrażenie.

Nieco uspokojona poszła do Murowanego Kasztelu.

W Sali Rycerskiej zastała Folkego, panią Bothild, króla Håkona i innych gości. Większość biesiadników po wieczerzy oddaliła się, ale miała wrócić, gdy rozpoczną się tańce. Wzdłuż zimnych, kamiennych ścian umieszczono pochodnie i woskowe świece, a długi stół był w dalszym ciągu zastawiony i jasno oświetlony.

Gdy Ingebjørg weszła, wszyscy obrócili się do niej, wyraźnie przejęci.

– Co z nią? – spytał król Håkon. Najwidoczniej Folke i pani Bothild o wszystkim mu opowiedzieli.

Rozejrzała się, ale królewskiego medyka nigdzie nie było.

– Medyk daje jej niewielkie nadzieje. Jeden z pachołków pojechał po znachorkę Guro i liście babki.

Król Håkon zmarszczył brwi.

– Czy dobrze rozumiem, że ten hanzeata próbował zabić swoją żonę?

– Wiele na to wskazuje, ale nie wiemy, co tam zaszło. Kiedy przybyliśmy, był tam ich synek, ale nie udało się od niego niczego dowiedzieć.

– Ten człowiek musi stanąć przed sądem i zostać ukarany! – uznał jeden z gości, najwyraźniej mocno tym poruszony. – Jeśli udowodni, że żona była nieposłuszna, zapłaci jakąś grzywnę, ale od kary się nie wykręci.

Król Håkon wzruszył ramionami.

– Hanzeaci robią, co chcą i przestrzegają tylko tych praw, które sami uznali. Swój nielegalny handel rozszerzyli, mimo że odebrano im wszystkie przywileje. Mój ojciec i ja mamy serdecznie ich dość, ale musimy ich znosić. Postanowiliśmy wysłać do Lubeki i Greifswaldu szwedzkich posłów, by z nimi negocjowali. Zapewne hanzeaci odzyskają tu swoje dawne przywileje, ale w zamian za to poprą nas przeciwko królowi Waldemarowi, gdyby znów przeciw nam wystąpił.

Wokół stołu zapanowała cisza, wszyscy zrozumieli powagę sytuacji.

Pani Bothild zwróciła się do Ingebjørg:

– A jak tam chłopiec? Udało się z nim porozmawiać?

Ingebjørg pokręciła głową i posłała jej bezradny uśmiech. Pani Bothild była jedyną osobą przy stole, która wiedziała, że to jej własny syn.

– W nim jest coś niesamowitego. Nie okazuje ani smutku, ani lęku.

Pani Bothild pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Tak było też ostatnim razem. Z nim jest coś nie tak.

– Może jest opętany przez złe moce? – zasugerował jeden z gości, wzdrygając się.

– Albo ma to po ojcu? – odezwał się drugi.

– On chyba nie ma nawet pięciu lat? – Zastanawiał się trzeci.

– Na wiosnę skończy pięć – wyrwało się Ingebjørg, zanim zrozumiała własną nieostrożność. – Jego matka mi to powiedziała, kiedy byłam u nich w Bjørgvin – dodała pośpiesznie. – Miałyśmy rozmawiać o wspólnej znajomej.

– Ma pani znajomych wśród wrogów? – spytał jeden z mężczyzn niby żartem, ale Ingebjørg widziała, że zmarszczył przy tym brwi.

– Nie, jego matka jest Norweżką...

– Była na tyle głupia, żeby wyjść za hanzeatę? No to ma za swoje.

W tej samej chwili Ingebjørg zauważyła, że król Håkon przygląda jej się badawczo. Dlaczego tak nagle zainteresowała go historia Erlinga?

Folke chyba też to zauważył.

– Czy Wasza Wysokość miał ostatnio wieści ze Szwecji? Król jakby obudził się ze snu.

– Mój brat ponoć nie jest zbyt zadowolony z zawartego układu, ale o tym zapewne pan słyszał. Dowiedziałem się właśnie, że mój ojciec pasował pana na rycerza. Gratulacje, czas był już najwyższy. Rozumiem, że Turę Gustavsson przed swoją śmiercią planował to zrobić.

Folke kiwnął głową.

– Jestem dumny z zaszczytu, jaki mnie spotkał i wdzięczny królowi Magnusowi, że znalazł na to czas w tych trudnych okolicznościach.

– Jeszcze by tego brakowało, żeby nie znalazł! Słyszałem, że się pan bardzo wyróżnił w walkach. Słyszałem też, że na polu bitwy odnalazł pan krewniaka! – Uśmiechnął się król.

Folke odwzajemnił jego uśmiech.

– Istotnie. Przebywa teraz w ojcowiźnie mojej żony Saemundgård w Dal, nieopodal Eidsvoll, i doskonale sobie radzi jako gospodarz.

Ingebjørg bała się, że król będzie pytał dalej, ale na szczęście zmienił temat. Ciekawa była, czy wie, że ów krewniak Folkego to bękart jego ojca.

– A co zrobimy, jeśli żona hanzeaty umrze? – Pani Bothild najwyraźniej nie śledziła rozmowy, cały czas myśląc o Åshild

– Przewieziemy zwłoki do jego domu, niech się nimi zajmie – rzucił sucho jeden z gości.

– No tak, a co z chłopcem? Toż to jego matka?

– Trzeba go posłać z nią. Przecież królowa nie będzie tu karmić bachora hanzeaty!

Ingebjørg i Folke wymienili spojrzenia. Posłał jej krzepiący uśmiech i wstał od stołu.

– Mam ważną sprawę do załatwienia, więc muszę prosić panów o wybaczenie. Dobrej nocy.

Król Håkon spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Czy żona pana też musi nas opuścić, skoro to pan ma coś do załatwienia?

– Nie widziałam moich dzieci, odkąd wyjechałam do miasta – wtrąciła się Ingebjørg, zanim Folke zdążył odpowiedzieć.

Król roześmiał się kpiąco.

– Przecież ich pani nie karmi piersią. Ani też nie musi ich pilnować.

– Zawsze całuję je na dobranoc, jak się kładą. Poza tym jestem zmęczona podróżą i tym przykrym zdarzeniem.

Widziała irytację w twarzy króla, ale nie przejęła się tym. Kiedyś król musi wreszcie pojąć, że jest mężatką i że nie życzy sobie bliższych kontaktów z nim. W każdym razie nie takich, o jakich on myśli.

Gdy tylko znaleźli się u siebie, Folke mocno ją przytulił.

– Moja dzielna, kochana Ingebjørg. Najwyraźniej nigdy nie będzie końca twoich utrapień. Jeśli potrafisz, spróbuj traktować chłopca jak obcego. Przypuszczam, że to niemożliwe, ale przynajmniej spróbuj!

Pokręciła powoli głową.

– To chyba jest możliwe. Kiedy byłam tam z nim w komnacie, przeraziłam się własną obojętnością... To nie jest ten malutki, bezradny chłopczyk z mojego snu. To zimny, nieczuły hanzeata, który nie ma nic wspólnego z moim małym Eirikiem!

Folke spojrzał na nią ze zdumieniem, ale nic nie powiedział. Wziął ją na ręce i zaniósł do łoża.

Uśmiechnęła się do niego filuternie.

– Nie miałeś przypadkiem jakiejś sprawy do załatwienia? Zaśmiał się cicho i pocałował ją w szyję.

– No pewnie, nie czujesz? Będę uważał... Nie zapomniałem, że jesteś brzemienna.

Rozdział 2

Kiedy Ingebjørg obudziła się następnego ranka, jej pierwszą myślą było: czy Åshild przeżyła noc?

Jeśli tak, nie wolno było pozwolić, by przenieśli ją do domu hanzeaty. Może Sebastian Bernward nie zechce urządzić jej przyzwoitego pogrzebu? Może nie byłoby płonących gromnic, czuwania, modlitw sąsiadów, krewnych i przyjaciół? Hanzeaci mieli inne tradycje i rytuały, ale Åshild była przecież Norweżką i zasługiwała na godziwy pochówek.

A jeśli wyzionęła w nocy ducha, bez ostatniego namaszczenia, samotna w obcej komnacie, jeśli nie liczyć obecności jej małego synka, który nie okazywał ludzkich uczuć i może nawet nie pojmował, co się wokół niego dzieje?

Poczuła wyrzuty sumienia. Oto leżała w swoim łożu, kochając się z Folkem, podczas gdy przybrana matka jej synka wyruszyła w swoją ostatnią podróż bez pożegnania z kimkolwiek... Mimo całego swojego zmęczenia powinna była zostać przy niej, bez względu na chłopca i jego odpychające zachowanie. Mogła posłać po sirę Gunnulfa i poprosić, by przyszedł z wiatykiem i ministrantami niosącymi krzyż, zapalone gromnice i dzwonek, nawołujący do odwiedzin u umierającej...

Sebastian Bernward i chłopiec zachowywali się okropnie, jednak Åshild była porządną kobietą. A teraz może udała się na tamten świat i nikt nie zmówił przy tym Ojcze nasz ani nie pomodlił się za jej duszę... Ingebjørg wzdrygnęła się.

Folke mruknął coś przez sen, a ona pocałowała go w usta i wysunęła się z łóżka.

Natychmiast się obudził i wyciągnął rękę, by ją zatrzymać.

– Nie idź!

Uśmiechnęła się, nachyliła nad nim i pocałowała go raz jeszcze.

– Zejdę na dół i sprawdzę, co z Åshild.

Odrzucił na bok kołdrę, objął ją i przyciągnął do siebie. Poczuła, że jej pragnie.

– Zaraz – szepnął. – Za chwilę cię puszczę...

Zaśmiała się cicho z twarzą wtuloną w jego szyję.

– Jak zostanę, to zrobi się z tego dłuższa chwila...

Jęknął z zadowolenia i wszedł w nią.

– Jaka jesteś piękna – wymruczał ochryple. – Czy nie możemy tak leżeć przez cały dzień?

Kiedy miłosny akt się skończył, Ingebjørg położyła sobie dłoń na brzuchu.

– Dziecku nic się nie stało, prawda?

– Oczywiście, że nie. Tak zostaliśmy stworzeni, że możemy się kochać, mimo że kobieta jest brzemienna. Przecież będziesz stale brzemienna, dopóki będziemy żyli!

Musiała się roześmiać.

– A ile chciałbyś mieć tych dzieci?

– Co najmniej dwudziestkę! – Ostrożnie pogłaskał ją po piersiach i brzuchu. – Prawie nic nie widać, mimo że to już cztery miesiące. Tylko ja to widzę, bo piersi masz większe...

Dała mu szybkiego całusa, rozplotła jego ramiona i wyśliznęła się z łóżka.

– Zejdziesz ze mną? Trochę się boję.

Usiadł na łóżku i ziewnął.

– Jeżeli coś się stało, dowiemy się po drodze.

– Żałuję, że z nią nie zostałam. A jeśli wyzionęła ducha bez ostatniego namaszczenia?

– Jeżeli służba zrozumiała, że to już koniec, na pewno posłali po sirę Gunnulfa.

– Nie sądzę, żeby na to wpadli, jeśli nikt im tego nie kazał.

– Ja im kazałem.

– Naprawdę? – spojrzała na niego zdumiona i zaczęła się ubierać.

– Co cię tak dziwi? Takie rzeczy należą do mnie.

– Dziękuję, Folke. Bardzo mi ulżyło.

– Nie doceniasz swojego małżonka. Kiedy wreszcie pojmiesz, że już nie musisz sama o wszystko się troszczyć? Wciąż ci się wydaje, że jesteś panną Ingebjørg, odpowiedzialną za Saemundgård, służbę i wszystko inne dookoła.

Musiała się roześmiać.

– Przepraszam, masz rację. Zapominam, że już nie muszę czuć się za wszystko odpowiedzialna.

– No widzisz. Zapominasz nawet, że masz męża! – Zrobił urażoną minę, ale w oczach miał figlarne błyski.

Tymczasem z zewnątrz dały się słyszeć dziecięce głosiki.

– Idzie mamka z dziećmi. – Podeszła do drzwi. – Każę jej zabrać dzieci idać im śniadanie.

Chociaż Folke na pewno miał rację, mówiąc, że jeśli coś się stało, usłyszą o tym po drodze, im bliżej byli ganku Sali Szerokiej, tym bardziej Ingebjørg stawała się niespokojna. Folke szedł przodem, a jego szerokie plecy i mocna postać napawały ją otuchą.

Mżyło, chmury wisiały nisko, nadeszła jesienna szarówka. Ingebjørg zadrżała z zimna. Czas wracać do domu, bo czekała na nich praca, ale najpierw musiała się dowiedzieć, co z Åshild.

Folke zastukał do drzwi i wszedł pierwszy.

Zatrzymali się, by oczy przywykły do półmroku w komnacie. Na stołku przy łożu Åshild siedziała służąca, Erlinga na razie nigdzie nie było widać. Powietrze było ciężkie od zapachu ziół, najwyraźniej znachorka Guro już tu była. Ingebjørg ucieszyła się, że jej nie spotkała, bo nie mogła zapomnieć dni, kiedy mieszkała w Orm Ingebjørg, a Folke opuścił ją, by udać się do domu i poślubić kobietę, wybraną mu przez ojca.

Na ich widok służąca wstała ze stołka.

– Jak się czuje? – szepnęła Ingebjørg.

– Nie wiem, proszę pani. Odzyskała przytomność, ale zaraz potem znów omdlała. Nie udało mi się jej nakarmić, wypiła jedynie odrobinę rozcieńczonego piwa.

– A chłopczyk? Co z nim?

– Leży cichutko w łóżku. Chyba nie śpi, ale milczy jak zaklęty. Jeść też nie chce.

Ingebjørg podeszła na palcach do Åshild i nachyliła się nad nią. Oddech chorej był miarowy, ale bardzo słaby. W świetle kaganka jej twarz była biała jak papier, a kiedy służąca odchyliła kołdrę, Ingebjørg przeraziła się chudością kobiety.

– Chyba od dawna nie jadła – odezwała się służąca. – Ten hanzeata ją pewnie głodził.

Ingebjørg spojrzała na nią surowo. Służąca nie miała prawa wyrażać swojego zdania, a poza tym, mógł to usłyszeć Erling.

– Opatrunek na ranie zmieniony?

– Tak, Guro to zrobiła, jak obkładała ją babką.

– Co powiedziała?

– To samo, co lekarz: że pewnie nie wyżyje.

– Wiesz, co macie robić, jak zajdzie jakaś zmiana?

– To znaczy, jak nadejdzie koniec, proszę pani?

Ingebjørg spojrzała na nią surowo, ruchem głowy pokazując na łóżko Erlinga.

– Nie musi się pani przejmować tym jej bękartem. Matka jest mu obojętna.

Ingebjørg czuła, że czerwieni się ze złości, ale musiała powstrzymać gniew, w końcu nie była to jej własna służąca.

– Dlaczego go tak nazywasz?

– Bo matka nic go nie obchodzi. Czy to nie wystarczy?

Ingebjørg nie odpowiedziała.

Tymczasem do Erlinga podszedł Folke.

– Co tam, rycerzyku Erlingu? Nie czas wstać?

Ku swemu zdumieniu usłyszała głos Erlinga, po raz pierwszy, odkąd znaleźli go w domostwie hanzeaty:

– Nie jestem żadnym rycerzem, ani też nim nie będę.