Przepowiednia księżyca (42). Modlitwa - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (42). Modlitwa ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu. 
[Opis wydawnictwa] 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 42 

 

/Modlitwa, Frid Ingulstad, 2011 rokISBN: 9788375587647 (całość cyklu), 9788375589375 - Axel Springer; 9788376021331 (całość cyklu), 9788376021034 - Bap-Press/ 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (5) 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (4) 
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Ł. Górnickiego GALERIA KSIĄŻKI w Oświęcimiu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2) 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 218

Rok wydania: 2011

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżycatom 42

Frid Ingulstad

Modlitwa

Przekład

Tadeusz Lange

Tytuł oryginału norweskiego:

Sjelebønn

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2009 by N.W. DAMM & SON A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2011 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS

All Rights Reserved

Wydawca:

Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa ul. Domaniewska 52

www.ringieraxelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-937-5 oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-103-4

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: CPI, Niemcy

Galeria postaci

Ingebjørg Olavsdatter

dziedziczka dworu w Dal w parafii Eidsvoll

Folke Bårdsson

szwedzki rycerz, mąż Ingebjørg

Bård Axelsson

ojciec Folkego

Pani Ulrika

matka Folkego

Gaute

przyrodni brat Folkego, nieślubny syn Bårda

Alv

syn Ingebjørg i Turego

Elin, Bård, Munan

dzieci Ingebjørg i Folkego

Bergtor Måsson

były narzeczony Ingebjørg

Torolv

syn Bergtora

Pani Bothild

wdowa po Ormie Øysteinssonie

Król Håkon

władca Norwegii i Szwecji

Król Magnus

ojciec Håkona

Królowa Małgorzata

córka duńskiego króla Waldemara, od niedawna żona Håkona

Simon Isleifsson

zarządca w Saemundgård

Ingerid

służąca Ingebjørg, żona Simona

Helene

córka Simona i Ingerid

Olav

przybrany syn Simona i Ingerid

Åsa

zaufana służąca Ingebjørg, chrzestna Elin

Ellisiv

córeczka Åsy, nieślubne dziecko Turego

Rikissa Gerhardsdotter

szwedzka szlachcianka, sąsiadka rodziców Folkego

Pan Gerhard i pani Cecilia

rodzice Rikissy

Emund Peter Audunsson   

osobisty lekarz króla, drugi mąż Åsy

Erling Bernward

pierworodny syn Ingebjørg

Heinrich von Fulda

prawny opiekun Erlinga

Pani Sigrid

matka przełożona w klasztorze Nonneseter

Ogmund Finnsson

nowy ochmistrz królewski

Pani Märeta Ulvsdatter

córka świętej Birgitty, opiekunka królowej Małgorzaty

Ingegerd i Katarina

córki pani Märety

W poprzednim tomie...

Jesienią 1364 roku Ingebjørg i Folke wracają z pielgrzymki do Rzymu.

W Nonneseter dowiadują się o siostrze Bergljot, która powróciła do klasztoru, sponiewierana i brzemienna, po czym straciła mowę. Ingebjørg obawia się, że winowajcą jest Erling. W rzeczywistości Bergljot uciekła na północ, kiedy Erling nie powrócił z majątku, w którym kradł żywność. Zniewolił ją inny uciekinier i zabrał ze sobą na północ.

1 marca 1365 roku wybucha wojna między królami a Meklemburczykami. Król Magnus dostaje się do niewoli, królowi Håkonowi udaje się zbiec. W walkach biorą udział Alv i Erling, który podstępem zdobywszy konia i broń, przyłącza się do wojsk jako ochotnik. Alv wychodzi z bitwy cało, ale Erling traci obie stopy. Ingebjørg i Folke dowiadują się od posłańca o poważnych ranach syna, jadą do Västerås i znajdują go w kiepskim stanie. Ponieważ jego prawny opiekun, mistrz Heinrich, prawdopodobnie utonął w Bałtyku, zabierają Erlinga ze sobą do Saemundgård.

W Boże Narodzenie 1365 roku Alv przybywa do Dalsland, by zamieszkać u pana Christena. Kilka miesięcy później znów spotyka królową Małgorzatę; ona nadal go kocha.

Ingebjørg dowiaduje się, że siostra Bergljot urodziła córkę i oskarża Erlinga o wzięcie jej gwałtem. On ucieka z majątku i na skradzionym koniu przybywa do Oslo, gdzie zaczyna nowe życie jako kupiec. Pewnego dnia znów spotyka Bergljot, opowiada jej, co się wydarzyło, a ona odzyskuje mowę. Erling skłania ją, by wyjawiła mu, kto ją zniewolił, i przysięga zabić winowajcę.

Rozdział 1

Wreszcie dotarli do Martestokker.

Ingebjørg zatrzymała się i spojrzała na leżącą w dole stolicę. Mimo sąsiedztwa szubienicy lubiła się tu zatrzymywać, by podziwiać widok na miasto, na rozpościerające się za nim wzgórza, na fiord i wysepki. Zwłaszcza w jesienny dzień, taki jak ten, kiedy powietrze było czyste, niebo błękitne, a w wodach fiordu odbijało się słońce.

Jak zawsze, jej myśli powędrowały do tamtego jesiennego dnia, kiedy zatrzymała się tu po raz pierwszy, jadąc z matką do Nonneseter. Było to czternaście lat temu i liczyła sobie wtedy zaledwie siedemnaście wiosen... Tyle się od tamtego dnia wydarzyło!

Podjechał do niej Folke.

– Piękny widok, prawda? Te wszystkie domy tam, w dole, te strzeliste kościelne wieże na rynku...

Uśmiechnęła się do niego.

– Zawsze się tu zatrzymuję. Właśnie pomyślałam o tym, jak wiele się wydarzyło przez te czternaście lat, odkąd zatrzymałyśmy się tu z matką w drodze do klasztoru...

Folke pokiwał głową i zamyślił się na chwilę.

– A ile się wydarzyło, odkąd spotkaliśmy się po raz pierwszy w Akersborg ponad dwanaście lat temu! – powiedział i roześmiał się. – Myślałaś, że jestem zjawą, jakimś duchem grającym na flecie...

Ingebjørg również nie mogła powstrzymać uśmiechu i zachichotała:

– A potem posądzałam cię, że jesteś przeciwnikiem króla!

– Mimo to straciłaś dla mnie głowę...

– Ależ skąd! To się stało dużo później.

– Akurat! Zadurzyłaś się od razu, chociaż byłaś brzemienna i nosiłaś dziecko Turego!

Znów się zaśmiała.

– A ty straciłeś dla mnie głowę, choć byłam mężatką, a mój mąż był twoim panem!

Powoli pokręcił głową i zrobił smutną minę.

– No a teraz Alv jest już prawie dorosły, a Elin, Bård i Munan to też spore dzieciaki. Więcej ich raczej już nie będzie...

– A co, przykro ci, jak sobie o tym pomyślisz?

– Nie, tylko nie mogę się nadziwić. – Uśmiechnął się do niej.

– W zeszłym roku myślałam, że jestem brzemienna, ale okazało się, że nie... Chętnie urodzę ci więcej dzieci, chociaż z drugiej strony miło jest mieć trochę swobody i móc tak z tobą podróżować.

– Cieszę się, że mogłaś pojechać. Zwłaszcza teraz, kiedy chcemy odwiedzić rodziców. Mam wyrzuty sumienia, że tak dawno u nich nie byłem. Kiedy bawił u nas Gaute z żoną, Jorid poradziła mi, żebym za długo nie czekał. Przypomniała, że są już dość wiekowi.

– Na pewno rozumieją, że niełatwo ci było wyrwać się z domu. Pewnie też wiedzą od Jorid i Gautego o Alvie i o tym, że musieliśmy po bitwie jechać do Västerås.

Zerknęła na niego.

– Jak sądzisz, czy powiedzieli im też o Erlingu?

– Tak, wręcz poprosiłem Gautego o to. Niech wiedzą o wszystkim, to nie będziemy musieli kłamać ani się przy nich pilnować.

– Na pewno byli wstrząśnięci, kiedy usłyszeli o moim nieślubnym dziecku...

– Nawet jeśli, to już dawno się z tym pogodzili. Ojciec bardzo cię podziwia, Ingebjørg. To wynika z jego listów.

– A skoro mowa o listach: czy to nie dziwne, że Alv od dawna do nas nie pisał? Nie sądziłam, że tak długo będzie siedział w Dalsland u pana Christena.

– Wiesz przecież, że królowa Małgorzata wciąż mieszka u pani Märety i pana Knuta. Do Akersborg i króla Håkona nie może się sprowadzić przed ukończeniem piętnastu lat. Zatem do dorosłości zostały jej jeszcze dwa lata.

– Biedny Alv. To smutne kochać się w kimś, kogo się nigdy nie dostanie... Kiedy ostatnio był w domu, sprawiał wrażenie bardzo przygnębionego.

Folke pokiwał głową.

– Ruszajmy, Bergtor na nas czeka.

Kiedy dotarli do rynku, Ingebjørg zaczęła uważnie przyglądać się wszystkim jeźdźcom. Niewiele ostatnio rozmawiała z Folkem o Erlingu, ale była pewna, że mąż też nieraz o nim myśli, a nic nie mówi tylko dlatego, żeby nie sprawiać jej bólu.

Dzieci przestały go wspominać, nawet Elin. Ale Simon nie zapomniał, dlaczego Erling zniknął, i wciąż czuł na sobie jego pełne wyrzutu spojrzenie.

Rozumiała go doskonale, bo też nie potrafiła wybaczyć samej sobie. Jak mogła się tak zachować wobec własnego syna, który w dodatku stracił stopy na polu bitwy? Nawet jeżeli faktycznie był ojcem dziecka, które wydała na świat siostra Bergljot, to niemożliwe, żeby tak ją sponiewierał. Owszem, nie raz pokazał, że ma serce z kamienia, ale do czegoś takiego na pewno nie był zdolny!

Ingebjørg nadal posyłała do klasztoru pieniądze i w tajemnicy prosiła panią Sigrid o szczególną opiekę nad siostrą Bergljot i jej dzieckiem. Nie tłumaczyła matce przełożonej, dlaczego to robi, a przeorysza zapewne sądziła, że po prostu współczuje komuś, kto znalazł się w takiej samej sytuacji jak niegdyś ona, wówczas siostra Ingebjørg.

Myśl o tym, że przypuszczalnie ma wnuczkę, była dziwna. Pani Sigrid napisała jej, że na cześć Przenajświętszej Panienki dziewczynce dano na chrzcie imię Maria. Folke zażartował, że może to też było niepokalane poczęcie, ale Ingebjørg nie potrafiła się roześmiać. Uważała, że nie powinno się żartować z religii, że to wręcz blużnierstwo.

Dziecko zamierzano oddać na wychowanie młodemu małżeństwu, które mieszkało w klasztorze razem z rezydentami. Kobieta trafiła tam po śmierci obojga rodziców, a jej mąż był wcześniej klasztornym pastuchem, który wyuczył się na kowala.

Folke zainteresował się towarem, który właśnie dostarczono statkiem z Anglii, a Ingebjørg skorzystała z okazji, by dokładniej rozejrzeć się dokoła.

Jakiś młody kupiec na koniu rozkazał właśnie swoim pachołkom wybrać towar i umieścić go na wozie. Z tej odległości nie słyszała jego głosu, ale domyśliła się, że nie zgadza się na cenę. Chłop, który przywiózł towar, poczerwieniał ze złości, ale ku zdziwieniu Ingebjørg nie zaprotestował i pozwolił zabrać sobie towar.

Spojrzała na nogi jeźdźca, ale wszystko wydawało się z nimi w porządku. Młodzieniec zapłacił, smagnął konia batem i wyjechał z targu galopem; niewiele brakowało, a przewróciłby po drodze jeden ze straganów.

Pomyślała, że młody kupiec zachował się wyjątkowo bezczelnie, podjechała więc do Folkego.

– Widziałeś tego grubianina?

Folke odwrócił się w jej stronę.

– Nie, a kto to był?

– Nie wiem, ale zeźliła mnie jego buta. Biedny chłop nie miał nic do gadania: ten młokos zapłacił tyle, ile uznał za stosowne. A potem galopem przejechał przez rynek, nie patrząc się na boki. O mało nie przewrócił straganu i jakiegoś starca.

Twarz Folkego pociemniała.

– To pewnie jakiś hanzeata – powiedział cicho. – Z tych, o których mówił Hallstein Måsson. Powinno się ich stąd przegonić!

Ingebjørg nic nie odrzekła, bo nie przyszło jej do głowy, że młody kupiec mógł być hanzeatą.

Kiedy spojrzała na nogi jeźdźca, nie zauważyła w nich nic szczególnego. Trzymał je w strzemionach i miał na nich długie buty. Ale mógł przecież mieć drewniane protezy! – przeszło jej nagle przez myśl.

Potrząsnęła głową, zła na siebie. Takie przypadki się nie zdarzają. To niemożliwe, żeby był na rynku akurat wtedy, kiedy ona i Folke tu przyjechali; przecież bywali w mieście niezwykle rzadko! Poza tym to mało prawdopodobne, że Erling dotarł do samego Oslo i tak szybko obrósł w piórka, chociaż nic nie posiadał. A ten młody kupiec wyglądał na bardzo zamożnego.

Folke chyba sobie nagle przypomniał, że Bergtor na nich czeka, bo porzucił oglądany towar i dał znak, że ruszają dalej. Już wkrótce wjeżdżali na dziedziniec Belgen.

Ingebjørg zauważyła, że Bergtor bardzo się posunął i wygląda na schorowanego. Ale był już przecież dość wiekowy: dźwigał na karku szósty krzyżyk! Już wtedy, kiedy go poznała, wydał jej się stary. Urodziwy też specjalnie nie był. Później się przekonała, jaki z niego dobry człowiek, bardzo go polubiła i nie myślała już o jego wieku. Teraz zrobiło jej się smutno na myśl, że zostało mu tak niewiele życia. Był dla niej jak bliski krewny, prawie jak ojciec.

Wyciągnął do niej ręce.

– Już myślałem, że nie przyjedziecie! Czy zdajesz sobie sprawę, Ingebjørg, jak dawno tu nie byłaś?

Kiwnęła głową i nagle się zawstydziła.

Folke się roześmiał i zwrócił do Bergtora.

– Ty też u nas dawno nie byłeś. A jesteś przecież zdrowy i silny. I pewnie nadal nieźle się trzymasz na koniu?

Bergtor się nie uśmiechnął.

– „Zdrowy i silny” to nie są chyba właściwe słowa, ale nie mówmy o tym. Chcę się wami nacieszyć.

Był to bardzo przyjemny wieczór. Służba wciąż donosiła jedzenie i picie. Handel szedł Bergtorowi dobrze, bo miał zdolnych pomocników i kontakt z angielskim kupcem, który dostarczał mu rzadkiego i poszukiwanego towaru.

– Anglicy i Holendrzy już wkrótce wyprą stąd tych przeklętych hanzeatów. I dobrze, bo lepiej nie mieć z nimi do czynienia – powiedział.

Folke zmarszczył brwi.

– Niełatwo będzie się ich pozbyć. Słyszałem, że wielu zostaje królewskimi poddanymi i żeni się z Norweżkami. Wtedy mogą kupować towar prosto od chłopa, bez pomocy pośredników.

Bergtor gniewnie potrząsnął głową.

– Mają za dużą władzę. To prawda, że są zdolni, poza tym oprócz kupców przybywają tu też rzemieślnicy i chłopi. Najgorsze jednak jest to, że trzymają łapę na żupach solnych pod Lüneburgiem, a sól to złoto. Król Håkon jest słabym władcą, a źe pożycza od nich pieniądze, musi ustępować przed ich chciwością. Nie tylko więc uzyskali nowe przywileje, ale też potwierdzenie praw zwyczajowych. To oburzające!

Ingebjørg nie mogła się powstrzymać:

– I mimo to sądzisz, że wyprą ich Anglicy i Holendrzy?

– Z czasem na pewno, ale my możemy tego nie dożyć.

Ingebjørg nie mogła się powstrzymać od śmiechu.

– Mówisz, że nie chcesz mieć z nimi do czynienia, ale przecież nie możesz handlować tylko z tym swoim Anglikiem?

Bergtor się nastroszył.

– W każdym razie nie chcę mieć nic wspólnego z tym gołowąsem, który kupił wszystkie skóry i futra Hallsteina... Piękniejszych w życiu nie widziałem!

Ingebjørg zrobiła się czujna. Nie śmiała spojrzeć na Folkego, gdy spytała:

– A cóż to za jeden, ten „gołowąs”?

Poczuła na sobie wzrok męża, ale udała, że tego nie widzi. To głupie sądzić, że Erling żyje. A już zupełnym szaleństwem jest wyobrażać sobie, że został kupcem. Chociaż już kiedyś myślała, że nie żyje...

– Był zuchwały jak wszyscy ci cudzoziemcy. Przebił moją cenę i zażądał całego towaru Hallsteina, a ten dureń bał mu się narazić. Od tego czasu widywałem tego młodzieńca nie raz. Nie chce mu się nawet zsiadać z konia; wszystko robią jego pachołkowie, a on im tylko rozkazuje. Co za arogancja!

Ingebjørg zerknęła na Folkego, ale on najwyraźniej nie pomyślał tego co ona. Dlaczego młody kupiec nie zsiadał z konia? Czy naprawdę dlatego, że mu się nie chciało? A może dlatego, że nie mógł?

Znowu coś wymyśliła! Musi pamiętać o tym, co powiedział jej kiedyś Folke: „Sama sobie szkodzisz tymi fantazjami”.

– Widujesz jeszcze Tyrę? – odezwał się niespodziewanie Folke. Zapewne chciał zmienić temat, żeby Bergtor się uspokoił.

– Byłem u niej w klasztorze. Wyglądała na spokojną i zadowoloną. Chyba nie pamiętała, kim jestem. Zdaje się, że wzięła mnie za jakiegoś dalekiego krewnego. No tak... A wy? Czy po drodze zajedziecie do Dalsland, żeby zobaczyć się z Alvern?

Folke pokręcił głową.

– To za daleko. Jak byliśmy tam ostatnio, nie zdążyliśmy potem odwiedzić moich rodziców. Bardzo im się to nie spodobało.

– Nie rozumiem, dlaczego Alv woli mieszkać u tego możnego, zamiast w Akersborg. Mówicie, że jest tam po to, żeby nauczyć się zarządzać majątkiem, ale przecież tacy możni panowie tylko polują i goszczą się nawzajem. Co to za nauka?

Folke uśmiechnął się lekko.

– No, niezupełnie tak to wygląda. Oni mają pod sobą wielu ludzi, podejmują decyzje, pilnują wszystkiego.

Bergtor machnął lekceważąco ręką.

– No coś tam może i robią, ale lepiej porozmawiajmy o Alvie. Nie jest chyba nadal zadurzony w tej małej królowej?

– To już nie jest „mała królowa”. Za dwa lata wprowadzi się do Akersborg i będzie tam żyła jako królewska małżonka!

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

Folkego wyręczyła Ingebjørg:

– Nie wiemy tego, Bergtorze. Domyślamy się jednak, że jego pobyt w Dalsland może mieć związek z obecnością tam królowej. Ostrzegłam go, że zalecanie się do żony króla Håkona może się dla niego źle skończyć.

Bergtor był wyraźnie wstrząśnięty.

– Jeśli on wciąż ją kocha, a – nie daj Boże ze wzajemnością – rozumiem twoje zmartwienie. Ona ukończyła trzynaście lat, więc może już stała się kobietą. Chyba nie czuje nic do swojego męża, a raczej wręcz przeciwnie. Ponoć uważa, że on nie nadaje się do rządzenia krajem. Dla niej wzorem jest król Waldemar. I chociaż wiemy, że nie można mu ufać, nikt nie zaprzeczy, że to wielki wojownik i wielki władca.

Ingebjørg poczuła niepokój. Matko Boska, może Bergtor ma rację i Alv już zgrzeszył z królową? A jeżeli stanie się to, co z biedną siostrą Bergljot? Powieszą go jak nic!

Bergtor musiał zauważyć niepokój w jej oczach, bo uśmiechnął się współczująco.

– Twoje troski chyba się nigdy nie skończą, Ingebjørg. Pozwól swoim dzieciom żyć na własną rękę. Bo jeżeli będziesz brać na siebie także ich zmartwienia, to się wreszcie złamiesz pod ich ciężarem. Alv jest już prawie dorosły i musi wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Jeśli zechce podjąć takie ryzyko, trudno. Wie przecież, czym to grozi.

Ingebjørg kiwnęła głową.

– Masz rację, Bergtorze. Alv i tak mnie nie słucha. Ostrzegałam go, by nie jechał do Dalsland, a on mimo to pojechał. Jeśli królowa Małgorzata tam jest, na pewno się spotykają. Może nawet w tajemnicy...

Bergtor kiwnął głową z chytrym błyskiem w oku.

– Niech się kochają... – szepnął. – Nie każdemu jest dane kochać ze wzajemnością.

Ucieszyła się, że powiedział to żartobliwie, bo inaczej pomyślałaby, że ma na myśli to, co zaszło w Saemundgard czternaście lat wcześniej...

– Gdyby chodziło o Torolva, też byś się martwił! – Uśmiechnęła się do niego.

Spoważniał.

– Oddałem swojego syna w twoje ręce. Jedyne, co mnie teraz interesuje, to towary w moim składzie i ich sprzedaż.

Zrobiło się jej go żal. Domyślał się, że Torolv nie jest jego dzieckiem, a mimo to zajął się nim jak własnym synem i gdyby Tyra nadawała się na matkę, nie oddałby go do Saemundgård.

– Jest mu u nas dobrze, Bergtorze. Chwali sobie wiejskie życie, dużo robi w gospodarstwie i jest dla Simona wyręką. Poza tym inne dzieci go lubią, a z Olavem są prawie jak bracia.

Bergtor pokiwał głową. Widać było, że rozmowa o Torolvie sprawia mu przykrość.

Ingebjørg podniosła się z ławy.

– Mamy za sobą kawał drogi, a przed nami jeszcze większy. Idę spać.

Obudził ją jakiś nieokreślony hałas. Położono ich w sypialnym lamusie, tam gdzie niegdyś Bergtor sypiał z Giselą. Dłuższy bok budynku wychodził na ulicę; to stamtąd dobiegały te dźwięki.

Przez chwilę nasłuchiwała. Doszły ją jakieś krzyki, ale pomyślała, że to tylko pijacy. Nocleg w mieście to zupełnie co innego niż u nich na wsi, gdzie panowała taka cisza... Była zmęczona i już znowu zasypiała, kiedy rozległy się nieludzkie wrzaski.

W tej samej chwili rozległo się bicie dzwonów kościoła Najświętszej Marii Panny, nieopodal siedziby królewskiej, chociaż na jutrznię było jeszcze zdecydowanie za wcześnie. Chwilę później dołączyły do nich dzwony kościoła Świętego Klemensa z drugiego krańca zaułka, a z oddali dobiegły ją głuche dźwięki dzwonu katedralnego. Usiadła na łóżku.

– Folke! Biją we wszystkie dzwony!

Zaspany mąż także usiadł. Wtedy rozległ się dźwięk rogu.

– Strażnik miejski dmie w róg! Musiało się coś stać!

W jednej chwili Folke wyskoczył z łóżka, po omacku dotarł do drzwi i lekko je uchylił.

Na moment go zamurowało, po czym krzyknął:

– Matko Boska, miasto płonie!

Rozdział 2

Ingebjørg podbiegła boso do drzwi i wyjrzała przez szparę. Z przerażenia aż zasłoniła usta ręką.

– Jezu Chryste, wszystko gore! Co robić?

– Narzuć coś na siebie i uciekajmy!

To, co nastąpiło później, było jak ze złego snu. Ingebjørg szybko naciągnęła na siebie suknię, w panice chwyciła parę przypadkowych przedmiotów i zbiegła za Folkem po schodkach. Zobaczyła, że parobkowie biegną do stajni i obory, by wypuścić stamtąd zwierzęta. Dopiero zaczęło świtać, na niebie pojawiła się blada poświata, ale jutrzenkę szybko zastąpiła czerwona łuna pożaru.

Zewsząd dobiegały krzyki i nawoływania; ludzie starali się przekrzyczeć huk płomieni zżerających drewno. Dzieci wrzeszczały, śmiertelnie przerażone kozy beczały, a krowy, które już wygoniono z obory, ryczały dziwnie, inaczej niż zwykle. Muszą być oszalałe z przerażenia, pomyślała Ingebjørg, biegnąc boso po drewnianym bruku zaułka. Drewniane domostwa stały jedno przy drugim, wszystkie miały dachy pokryte suchą trawą, która łatwo mogła się zająć od przypadkowej iskry z otworu dymnego. A kiedy zapalił się jeden dom, wkrótce płonął już sąsiedni. Najwyraźniej ktoś rozpalił w palenisku wcześniej niż zwykle...

Ingebjørg widziała, jak ludzie biegają z wiadrami wody, a na jednym z dachów zobaczyła czterech mężczyzn, którzy okładali go zmoczonym płótnem w nadziei powstrzymania ognia. Obok rozbierano pośpiesznie mały, rozpadający się domek, żeby pożar nie przedostał się dalej.

Zastanawiała się, gdzie jest Bergtor. Miała poczucie winy, że nie sprawdziła, czy i on zdołał uciec. Tak bardzo się posunął, że z trudem chodził po schodach i dlatego przez cały rok spał w głównej izbie przy palenisku. Mówiła sobie, że stamtąd łatwiej mu było się wydostać, ale czaił się w niej niepokój.

Pożar musiał wybuchnąć dość dawno temu, bo wiele domów stało już w ogniu. Jakie to dziwne, że nie obudzili się wcześniej! Może pożoga zaczęła się na drugim końcu miasta?

Płonęły już domostwa przy ulicy Zachodniej i gdzieś w okolicy kościoła Świętego Klemensa.

Folke skierował się właśnie ku temu kościołowi; pewnie uważał, że powinni się schronić w tej kamiennej budowli. Kiedy jednak dopadli drzwi świątyni, złapał oddech i nakazał:

– Biegnij za Kozi Most. Po drugiej stronie rzeki będziesz bezpieczna, przynajmniej na razie.

– Bez ciebie nie pójdę! – wydusiła z siebie między atakami kaszlu spowodowanego gryzącym dymem.

Obok nich przebiegła półnaga matka z dzieckiem na ręku, które zwisało bezwładnie; może udusiło się od dymu. Za nią podążała gromadka gołych dzieci płaczących ze strachu. Nagle spadła na nie chmura czarnej sadzy, a potem deszcz iskier. Kiedy iskry trafiły w ich nagie ciała, dzieci zaczęły krzyczeć z bólu. Jedno z nich rzuciło się ku Ingebjørg i schowało buzię w jej sukni. Podniosła je i mocno przytuliła. Nagle zobaczyła, że Folke biegnie z powrotem. Chciała ruszyć za nim, ale zdała sobie sprawę, że to dziecko jej teraz potrzebuje.

Z ulicy Wschodniej wybiegły kolejne matki z dziećmi i wszystkie skierowały się ku Koziemu Mostowi w nadziei, że przedostaną się na drugą stronę rzeki. Mężczyźni zostali, by gasić pożar, bo taki obowiązek nakładał na nich surowo przestrzegany kodeks grodzki z czasów Magnusa Prawodawcy. Ingebjørg wątpiła jednak, czy uda się uratować którekolwiek z tych niskich domostw. Najważniejsze było wyprowadzenie zwierząt i wypędzenie ich z miasta. Może uda się też uratować co cenniejsze przedmioty?

Pamiętała pożar miasta sprzed czternastu lat i ze zgrozą myślała o tych wszystkich, którzy wtedy zginęli. Co prawda oglądała wówczas pożogę z okien klasztoru, ale potem pielęgnowała wiele jej ofiar. I teraz zwróciła uwagę na poparzonych, śpieszących w kierunku mostu; zapewne liczyli, że otrzymają pomoc u franciszkanów po drugiej stronie rzeki.

Jak Folke mógł wrócić w to morze płomieni? Przecież nie byli stąd, nie miał więc obowiązku pomagać się zawsze poświęcać? Przecież ludzie Bergtora na pewno najpierw by sprawdzili, czy ich pan się uratował i dopiero wtedy opuścili obejście.

Chciała pozostać tam, gdzie stała, ale śpieszący ku mostowi tłum porwał ją ze sobą. Młoda matka też w nim była, więc Ingebjørg, z jej dzieckiem na ręku, i tak nie mogłaby zostać po tej stronie rzeki. Po chwili na moście było już tylu ludzi, że zaczął się kołysać.

Wreszcie znaleźli się po drugiej stronie i odetchnęli swobodniej, ale wiejący od miasta wiatr mógł lada chwila przynieść ze sobą iskry, od których mogły się zająć także tutejsze budynki.

Większość z tych, którzy przeszli przez rzekę, ruszyła do klasztoru Franciszkanów. Ingebjørg pomyślała, że wkrótce będzie przepełniony, i tak jak wtedy w Nonneseter, trzeba będzie umieścić ludzi w bibliotece, kapitularzu, czyli sali zebrań zakonników, oraz w kalefaktorium – jedynym ogrzewanym pomieszczeniu klasztornym. Pamiętała dobrze, jak po poprzednim pożarze jej klasztor zamienił się nagle w jedną wielką dolinę łez.

Stanęła bezradnie. Mnisi nie mogli przecież przyjąć i poparzonych, i tych, którzy uszli cało. Nad zdrowymi musieli się ulitować inni. Lato się skończyło i było chłodno, ale wielu uciekinierów nie miało czasu się ubrać; na razie czuli żar płomieni, lecz wkrótce zaczną marznąć.

Odwróciła się do młodej matki.

– Odprowadzę was do franciszkanów. Tam pozdrowisz brata Auduna od Ingebjørg Olavsdatter, a on ci pomoże. Mnisi będą mieli pełne ręce roboty z poparzonymi, więc ja muszę znaleźć sobie jakieś inne miejsce.

Młoda matka kiwnęła głową. Jak tylko doszły do klasztornej furty, Ingebjørg pożegnała się z nią i ruszyła dalej.

Wtedy dobiegł ją strzępek rozmowy dwóch starców, którzy nie musieli brać udziału w gaszeniu pożaru.

– Możemy iść do tych z Rostocku, co mieszkają nad cegielnią – powiedział jeden.

Drugi prychnął:

– Prosić o pomoc hanzeatów? Mowy nie ma!

– A gdzie chcesz iść? Klasztor nas nie przyjmie. Robi się zimno, ja mam na sobie tylko tę cienką koszulę...

– To idź, ale na mnie nie licz!

Jego towarzysz wzruszył ramionami i poszedł przed siebie. Ingebjørg pobiegła za nim.

– Słyszałam, o czym rozmawialiście. Też myślę, że warto spróbować.

Starzec zakaszlał i burknął:

– Przecież oni są takimi samymi ludźmi jak my. Nie można ich źle oceniać tylko dlatego, że umieją zarobić pieniądze.

Ingebjørg zauważyła, że więcej ludzi poszło w ich ślady i ruszyło w stronę domostw hanzeatów. Bez większej nadziei rozglądała się za Folkem, ale on albo pomagał gasić pożar, albo szukał Bergtora.

Patrząc na morze płomieni po drugiej stronie rzeki, zastanawiała się, co zostanie z zabudowy miasta oprócz kamiennych kościołów, klasztorów i królewskiego zamku.

Czternaście lat temu odbudowa stolicy trwała zadziwiająco krótko. Jedne domy postawiono na miejscu starych, inne przywieziono w częściach ze wsi i złożono od podstaw. Ludzie wykazali niezwykły hart ducha i pomysłowość; choć stracili dach nad głową i miejsca pracy, nie dali się złamać.

Teraz też mieli szansę przetrwać zimę, jeśli tylko ocalili jakiś skromny dobytek. Wprawdzie siana na pewno zabraknie, bo większość zapasów spłonęła ze wszystkim innym, ale z paszą i opałem jakoś sobie poradzą, bo na Eikaberg było dosyć drzew nadających się do ogławiania. Z głodu też nie powinni zginąć, bo w fiordzie ryb nie brakowało.

Zbliżyli się do parcel, które król swego czasu przydzielił co znaczniejszym osobom. Wielu z tych, którzy szli za nimi, wyraźnie zwolniło. W pewnym momencie Ingebjørg odwróciła głowę i zobaczyła, że stanęli.

– Chyba nie mają odwagi iść do hanzeatów – rzekła do starca.

Jej towarzysz już miał coś powiedzieć, kiedy nagle ogarnęła ich chmura gryzącego, czarnego dymu. Kiedy przewiało ją dalej, a oni się wykasłali, Ingebjørg zauważyła z ulgą, że żaden z domów się nie zajął.

– Jak będzie tak zawiewało – odezwał się stary, dysząc ciężko – to pożoga dojdzie i tu. Schronienie u hanzeatów nic nam nie pomoże.

Ingebjørg obejrzała się i jeszcze raz rozejrzała za Folkem, a potem spojrzała na mostek, przerzucony przez rzeczkę nieopodal cegielni. Pewnie niejeden pobiegł tędy, by powstrzymać ogień zbliżający się do wielkiego, drewnianego budynku obok królewskiego zamku. Mostek był dość blisko zamku, ale wątpiła, czy Folke szybko się na nim pojawi. Będzie harował, dopóki pożar nie zostanie ugaszony.

– Parę osób idzie za nami, ale większość poszła na Eikaberg albo na Martestokker – zauważyła.

Starzec kiwnął głową.

– My też powinniśmy byli to zrobić. Tu będziemy zagrożeni pożogą.

– Nie chcę za bardzo oddalać się od mojego męża, a on jest tam, w mieście. Pomaga przy gaszeniu – odparła.

– A co mu to da, jak ciebie diabli wezmą? Dla chłopa jest najlepiej, jak baba i dzieciska znajdą sobie bezpieczne miejsce.

Mówił do niej, jakby była byle kim, ale nie dziwiła się temu: była boso, z gołą głową, miała na chybcika spleciony warkocz, a na sobie zgrzebną suknię, którą wkładała, ilekroć podróżowali przy złej pogodzie. No i na pewno była osmalona na twarzy...

Dotarli do najwyżej położonego domostwa. Dom stał osobno, a bale, z których go wzniesiono, jeszcze nawet nie ściemniały. Nie było przy nim żadnych zabudowań gospodarczych, żadnych pomieszczeń dla zwierząt. Może nie trzymają zwierząt? – pomyślała Ingebjørg. Może kupują całą potrzebną żywność? Hanzeaci mogli sobie na to pozwolić.

Na progu stało dwóch mężczyzn i wpatrywało się w morze płomieni za rzeką. Usłyszeli kroki i odwrócili się w stronę przybyszów.

– Czego chcecie? – Głos był ostry, z obcym akcentem. Ingebjørg pomyślała, że gdyby był tu z nią Bergtor, a nie ten starzec, odpowiedziałby mu równie ostro. Jej opiekun nie zniósłby, żeby obcy zwracał się do niego takim tonem. Niezależnie od sytuacji.