Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu.
[Opis wydawnictwa]
Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 2
/Za murami klasztoru, Frid Ingulstad, 2010 rok, ISBN: 9788375587647 (całość cyklu), 9788375587661 - Axel Springer; 9788376021331 (całość cyklu), 9788376021416 - Bap-Press/
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (5)
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (3)
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Miejska Biblioteka Publiczna im. Ł. Górnickiego GALERIA KSIĄŻKI w Oświęcimiu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2)
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 251
Rok wydania: 2010
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przepowiednia księżycatom 2
Frid Ingulstad
Za murami klasztoru
Przekład
Monika Mróz
Tytuł oryginału norweskiego:
Bak klosterets murer
Ilustracje na okładce: Eline Myklebust
Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys
Redakcja i korekta: BAP-PRESS
Copyright c 2003 by N.W. DAMM & SON AS, OSLO
Copyright this edition: c 2010 by BAP-PRESS
Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS
All Rights Reserved
Wydawca:
Axel Springer Polska Sp. z o.o.
02-672 Warszawa
ul. Domaniewska 52
www.axelspringer.pl
ISBN 978-83-7558-764-7
ISBN 978-83-7558-766-1
oraz
BAP-PRESS
05-420 Jozefow
ul. Godebskiego 33
www.bappress.com.pl
ISBN 978-83-7602-133-1
ISBN 978-83-7602-141-6
Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:
Infolinia: 0 801 000 869
Internet: www.fakt.literia.pl
Skład: BAP-PRESS
Druk: Norhaven A/S, Dania
Galeria postaci
Ingebjørg Olavsdatter
dziedziczka dworu Saemundgård w parafii Eidsvoll
Elin Tordsdatter
matka Ingebjørg, córka Torda Bonde z Agaten
Olav Erlingsson
zmarły ojciec Ingebjørg, wywodzący się z Haeim w Romerike
Ravn
stajenny w Saemundgård
Eirik Magnusson
najmłodszy syn Magnusa z zagrody Kolberud
Sigtrygg Magnusson
brat Eirika
Ciotka Gudrun
ciotka matki Ingebjørg
Jon i Gissur
stryjowie Ingebjørg
Torgeir Sigurdsson
mieszka w Sigurdsgård nad jeziorem Mjøsa, krewniak ojca Ingebjørg
Åsa
córka Torgeira
Bergtor Måsson
narzeczony Ingebjørg; zaginął bez śladu
Hallstein i Kolbein Måssonowie
bracia Bergtora z dworu Habbarstad nad jeziorem Mjøsa
Sira Kjetil
ksiądz z kościoła w Eidsvoll
Sira Eirik
ksiądz z kościoła Arnadal w Dal
Pani Thora Birgersdatter
matka przełożona klasztoru Nonneseter
Siostra Sigrid Jonsdatter
przeorysza klasztoru Nonneseter
Gunnar Thordssøn
ksiądz i doradca w klasztorze Nonneseter
Rozdział 1
– Do klasztoru? – W cichym głosie Ingebjørg zdumienie mieszało się z niedowierzaniem. Patrzyła na matkę, jakby nie pojmując jej słów. – Chyba nie mówisz poważnie?
Elin na moment uciekła wzrokiem, zaraz jednak podniosła głowę i spojrzała na córkę. Z ciemnych oczu biło zdecydowanie i Ingebjørg zrozumiała, że matka nie żartuje.
– Nie mam innego wyboru – oświadczyła stanowczo Elin. – Wraz ze śmiercią Bergtora Måssona zgasła moja ostatnia nadzieja.
– Przecież nie mamy pewności, że on nie żyje – usiłowała protestować Ingebjørg. Miała wrażenie, że ściany obory niebezpiecznie pochylają się ku niej, przez moment pociemniało jej w oczach.
Elin odwróciła się i wolnym krokiem ruszyła do wyjścia.
– Nie ma już o czym rozmawiać, Ingebjørg – powiedziała zmęczonym głosem.
Dziewczyna stała nieruchomo, odprowadzając matkę spojrzeniem. Zrozumiała, że mimo choroby i trudnych przeżyć matka zachowała jeszcze w sobie siłę. Wyglądała na słabą i przybitą, lecz pozostała w niej iście żelazna wola.
– Przecież beze mnie nie dacie sobie rady w Saemundgård! – krzyknęła wysokim, przenikliwym głosem Ingebjørg.
– Torgeir Sigurdsson obiecał, że na jakiś czas weźmie do siebie ciotkę Gudrun, stryja Jona i stryja Gissura, a ja sądzę, że tej zimy pomieszkam u arcybiskupa Hallvarda. Jego żona pochodzi z Haeim, a twój ojciec i ja często gościliśmy u jej rodziców.
– Kto się w tym czasie zajmie zwierzętami? – Ingebjørg była bliska płaczu.
Elin odwróciła ku niej głowę, a Ingebjørg nawet w półmroku zauważyła, jak bardzo matka jest zasmucona.
– Będziemy musieli je ubić, Ingebjørg. Za rok sytuacja na pewno się poprawi i może wtedy kupimy nowe bydło.
Ingebjørg wciąż nie ruszała się z miejsca.
– Nie chcesz chyba całkiem porzucić Saemundgård i zamienić dwór w opustoszałe gospodarstwo, jakie już istnieją w innych wioskach?
Elin zacisnęła wargi i z rezygnacją pokręciła głową.
– Niełatwo mi przyszło podjąć tę decyzję, moje dziecko – westchnęła. – Myślałam, że Bóg mnie wysłuchał, kiedy zesłał nam Bergtora Måssona. Z tak dobrym gospodarzem jak on Saemundgård mogłoby rozkwitnąć. Teraz nie ma już nadziei.
– Ależ, matko! – Ingebjørg czuła, że drżą jej kolana. – Przecież cud może jeszcze się zdarzyć. Bergtor wróci albo ty znajdziesz jakiegoś innego mężczyznę naszego stanu, który zechciałby mnie poślubić.
Elin ze smutkiem pokręciła głową.
– Już za późno, Ingebjørg. Musimy poddać się woli Pana.
Otworzyła drzwi i wolnym krokiem wyszła w szary świt.
Po odejściu matki Ingebjørg długo jeszcze stała nieruchomo. Przez głowę niczym strzały przelatywały jej najrozmaitsze myśli, wszystkie jednakowo straszne i przerażające. Gdyby przyznała się matce, że jest brzemienna i nie może iść do klasztoru, Elin z żalu i oburzenia gotowa umrzeć, a wówczas śmierć matki ciążyłaby Ingebjørg na sumieniu już do końca życia. Poza tym wkrótce jasne się stanie, że oczekuje dziecka, a wtedy Sigtrygg Magnusson rozpuści plotki, że ojcem nie jest jej narzeczony, tylko Eirik, rodzony brat Sigtrygga. Czy byłaby w stanie udźwignąć taki wstyd?
Jednak myśl o życiu wśród klasztornych murów wydawała się Ingebjørg równie przerażająca. Od maleńkości przecież słyszała, że w odpowiednim czasie wyjdzie za mąż; o posłaniu jej do klasztoru nikt nigdy nie wspominał. Oddanie się w służbę Bogu byłoby dla Ingebjørg chyba jeszcze trudniejsze od życia z piętnem wstydu. Dziewczyna nie miała tak silnej wiary jak matka i czuła, że nawet za klasztornymi murami to się nie zmieni. Wszystko się w niej burzyło na samą myśl o życiu w odosobnieniu, wśród pobożnych i skromnych zakonnic. Czy już nigdy nie będzie mogła dosiąść konia i pomknąć na jego grzbiecie niczym wiatr, nigdy najeść się do syta i włożyć pięknej sukni, uczestniczyć w tańcach na polanie i w weselnych ucztach?
Już nigdy nie zaznać miłości mężczyzny...
Jak matka mogła zadecydować o całym jej życiu? Chyba nie kochała córki, skoro skazała ją na tak okrutny los?
W następnej chwili Ingebjørg poczuła, jak oblewa ją gorąco. Jak zareaguje przełożona klasztoru, kiedy się zorientuje, że Ingebjørg jest brzemienna? Ukarze ją? Wyklnie? Ale przecież została prawowicie przyrzeczona Bergtorowi. Jeśli opatka okaże się wyrozumiała, może pozwoli jej zostać w klasztorze razem z dzieckiem.
Oczy ją piekły, z drżeniem nabrała powietrza. Wiedziała, że Nonneseter, klasztor benedyktynek, znajduje się w Oslo, może więc będzie miała okazję spotkać tam Eirika. Nie raz jeździła do miasta z ojcem i wiedziała, że Nonneseter położony jest niedaleko królewskiego dworu.
Nagle do głowy wpadła jej nowa myśl. Czy to pewne, że musi złożyć śluby po upływie roku i zostać zakonnicą? Czyż jej matka w młodości nie przebywała w klasztorze Bakke jako panna świecka? Spędziła tam rok, by nauczyć się chrześcijańskich zasad i odpowiedniego zachowania, tak jak wiele innych córek wielmożów. Ingebjørg może udać posłuszeństwo i pojechać do klasztoru w Oslo. Elin nie musi przecież wiedzieć, że córka nie zamierza składać ślubów zakonnych. W przekonaniu, że zadbała o przyszłość Ingebjørg, będzie mogła w spokoju przygotowywać się na spotkanie ze śmiercią.
Ta myśl nieco uspokoiła dziewczynę. Decyzja matki nie musiała wcale oznaczać ostatecznego rozstrzygnięcia jej losu, choć zdawała sobie sprawę, jak bardzo niepewna przyszłość czeka ją w dniu, w którym opuści Nonneseter. Zostanie przecież sama, bez domu, bez źródła utrzymania i bez bliskich, których mogłaby prosić o pomoc. Za to najprawdopodobniej z maleńkim dzieckiem, którym będzie musiała się zająć... Uznała jednak, że na takie zmartwienia czas przyjdzie później, zdmuchnęła świecę w latarni i uspokojona wyszła z obory.
Nadeszły trudne, wypełnione gorączkową pracą dni.
Mieszkańcom Saemundgård z pomocą pośpieszyli sąsiedzi. Ubojem zwierząt zajął się ojciec Solveig. Miał zręczną, pewną rękę; Ingebjørg wiedziała, że nigdy nie przysporzył zbędnych cierpień zwierzęciu. Na początku zmusiła się, by patrzeć, jak się odbywa ubój. Chciała mieć pewność, że sąsiad ogłuszył zwierzę, nim szybkim, pewnym ruchem wbił nóż w jego szyję.
Praca dziewczyny polegała na mieszaniu krwi zbieranej do wiadra. Nienawidziła tego zajęcia, tak było od zawsze. Serce się jej ściskało na widok przerażonej trzody, która ryczała, beczała i kwiczała ze strachu, wyczuwając odór wnętrzności i krwi.
Ingebjørg z trudem powstrzymywała mdłości i udawało jej się to do chwili, gdy przyszła kolej Morgenstjerny. Gdy zobaczyła strach wyzierający ze ślepi ulubionej krowy, odwróciła się na pięcie, pobiegła za stajnię i zwymiotowała.
Wróciła do pracy, ale z oczu nie przestawały jej płynąć łzy. Po wymieszaniu krwi, Ingebjørg musiała razem z Gudrun oczyścić wnętrzności zwierząt; wypłukać je i zebrać z nich łój. Kiedy usuwała z jelit resztki przetrawionego pokarmu, mdłości podchodziły jej do gardła, ale zdołała je powstrzymać. Palce miała sine i zdrętwiałe od zimnej wody, a kraj spódnicy namókł i zesztywniał.
Gdy praca dobiegła wreszcie końca, umyta i przebrana dosiadła Faksego i pojechała do kościoła szukać pociechy przy ołtarzu świętego Olafa. Padła na kolana, złożyła dłonie i pochyliła głowę. Opłakiwała zwierzęta i Ssemundgard, modliła się za matkę i za dziecko, które nosiła pod sercem, ale najbardziej cierpiała z powodu własnego nieszczęścia.
Nocami długo leżała bezsennie, bo rozpacz nie pozwalała jej zaznać odpoczynku. Kiedy nastały chłodne, jesienne noce, obie z matką przeniosły się ze stryszku sypialnego do starej izby z paleniskiem. Ingebjørg leżała wpatrzona w żar, cały czas gorączkowo rozmyślając nad wyjściem z sytuacji, ale w głębi ducha wiedziała, że musi się stać tak, jak zdecydowała matka.
Kiedy zabrakło zwierząt, we dworze zapanowała niezwykła cisza. Z obory nie dobiegało już porykiwanie krów, nie słychać było gdakania kur ani chrumkania świń. Pozostały jedynie trzy konie, wśród nich Fakse, kary ogier o lśniącej sierści, ulubiony wierzchowiec ojca Ingebjørg. To właśnie ten koń odnalazł jego ciało pod liśćmi i mchem przy strumieniu. Teraz wszystkie dworskie zabudowania z wyjątkiem stajni opustoszały, a Ingebjørg z drżeniem myślała o chwili, kiedy ona i matka odjadą na południe. Wówczas całe Saemundgård pozostanie samotne, nagie i jałowe, jak inne opuszczone gospodarstwa, bez dymu unoszącego się z dymnika, bez żadnych śladów na śniegu zimą. Przykro było o tym myśleć.
Powoli zaczęły już pakować to, co zamierzały ze sobą zabrać. Pewnego dnia Ingebjørg zobaczyła, że matka wyjmuje ze starej skrzyni ów niebezpieczny dokument, który Ingebjørg odnalazła w aksamitnej kurtce ojca. Elin, włożywszy dokument do podróżnej sakwy, popatrzyła na córkę i oświadczyła z naciskiem:
– Pamiętaj, co ci mówiłam, Ingebjørg. Tego pisma nie wolno pokazywać nikomu, kto nie nosi takiego samego sygnetu jak twój ojciec. To może kosztować życie.
– Przecież ja nie mam nic wspólnego z tym dokumentem – zaprotestowała Ingebjørg.
Matka nic na to nie powiedziała.
Stajenny Ravn znalazł sobie niewielką, opuszczoną zagrodę. Ludziom nieposiadającym ziemi nieczęsto udawało się osiedlić w takim miejscu. Ta akurat zagroda położona była na uboczu i żaden z większych dworów nie miał ochoty na przyłączenie należących do niej poletek. Tymczasem jednak Ravn zgodził się za zapłatą towarzyszyć dawnym gospodyniom do miasta. Swoją pomoc zaofiarowali również Torgeir Sigurdsson i krewniak Elin, sira Kjetil.
Najtrudniej było Ingebjørg pożegnać się z ciotką Gudrun i stryjami, Jonem i Gissurem. Siedziała akurat ze staruszkami w starej izbie, kiedy zjawił się Torgeir Sigurdsson, by zabrać ich do Sigurdsgård. Gudrun płakała otwarcie, a Jon i Gissur odwracali twarze, by ukryć łzy.
– To tylko na jakiś czas – próbowała ich pocieszać Ingebjørg. – Odwiedzę was, a do lata może uda nam się znaleźć jakieś inne rozwiązanie.
Ciotka Gudrun z płaczem pokręciła głową.
– Przecież idziesz do klasztoru, Ingebjørg. Umrzesz dla tego świata i już nigdy nie będziesz mogła do niego wrócić.
– Dopóki nie złożę ślubów, nikt mi nie zabroni wychodzić – odparła Ingebjørg gniewnie.
Ciotka Gudrun popatrzyła na nią ze smutkiem, ale nic nie powiedziała. Dziewczyna miała wrażenie, że Gudrun coś przed nią ukrywa, i zamierzała ją o to spytać, ale właśnie w tej chwili do izby weszła Elin z Torgeirem Sigurdssonem i zaczęli mówić o czymś innym.
Trzy dni przed odjazdem do Oslo zjawił się starszy brat Bergtora, Hallstein. Dowiedział się od Torgeira Sigurdssona o zaskakującej decyzji pani Elin i teraz nie krył wzburzenia.
– Ciężki krzyż nakazujesz dźwigać swej młodej córce, pani – rzekł z wyrzutem. – Ingebjørg nie ma natury mniszki. Za bardzo kocha życie, dwór i ludzi, którzy ją otaczają. Musi się znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Dziewczyna jest taka młoda i piękna. Nie jest jeszcze za późno na znalezienie jej odpowiedniego męża.
Elin zdecydowanie pokręciła głową.
– Próbowałam już wszystkiego, Hallsteinie Måssonie. Moją ostatnią nadzieją był twój brat. Po jego śmierci Ingebjørg nie ma szansy na życie uświęcone sakramentem małżeństwa. Nie znamy innego, nieżonatego mężczyzny naszego stanu, który mógłby ją poślubić. Niewiele dni mi pozostało, a nie mogę odejść z tego świata, nie zadbawszy uprzednio o moje jedyne dziecko. Musisz to zrozumieć.
– Rozumiem, pani – odparł Hallstein niecierpliwie. – Sądzę jednak, że zbyt prędko przestałaś szukać innych możliwości. Przecież na wielkich dworach nad jeziorem Mjøsa, w okręgu Romerike czy Hadeland muszą mieszkać jacyś kawalerowie. Poza tym wciąż jeszcze nie mamy pewności, czy Bergtora naprawdę spotkało jakieś nieszczęście, czy też zniknął z niewiadomych powodów i jeszcze się pojawi.
– Nie wierzysz w to tak samo jak ja, Hallsteinie. A jeśli chodzi o szukanie odpowiedniego kandydata na męża Ingebjørg, to od czasu, gdy spadła na mnie słabość serca, nie zajmowałam się niczym innym. Posłałam nawet wiadomość do moich krewnych ze Szwecji, ale tam jest podobnie. Większość młodych ludzi wysokiego rodu, którzy zdołali przetrwać zarazę, a nie byli wcześniej związani słowem z jakąś panną, poszła na służbę do króla.
Hallstein Måsson zmarszczył czoło.
– Obiecałem ci pomoc na zimę, pani. Zarówno własną, jak i moich druhów. Nie zabrakłoby ci drew na opał ani rąk do uprzątania śniegu z dziedzińca. A gdyby naprawdę stało się najgorsze, jak się tego obawiasz, to przyrzekam zaopiekować się Ingebjørg.
Elin posłała mu zdziwione spojrzenie.
– Jakże ty się możesz zaopiekować moją córką, skoro masz już żonę, Hallsteinie Måssonie?
– Jestem przekonany, że ani moja małżonka, ani bracia nie mieliby nic przeciw temu, by gościć Ingebjørg na Habbarstad. Słyszałem, że staruszkami zajął się Torgeir Sigurdsson, a stajenny przeniósł się do jakiejś niedużej, opuszczonej zagrody.
Twarz Elin się ściągnęła.
– Moja córka nie będzie żyła na łasce obcych jak żebraczka! Zapominasz, zdaje się, kim jestem, Hallsteinie! W żyłach Ingebjørg płynie królewska krew, i to zarówno po ojcu, jak i po matce!
Hallstein niezgrabnie skinął głową, wyraźnie zawstydzony.
– Nie zapomniałem o tym, pani Elin. Chciałem po prostu pomóc i tobie, i Ingebjørg.
Elin spojrzała wyniośle.
– W klasztorze Ingebjørg może liczyć nie tylko na utrzymanie. Tam nauczy się żyć zgodnie z chrześcijańskimi przykazaniami. Jak może wiesz, Ingebjørg już umie czytać i pisać, tak jak córki z królewskich i wielmożych rodów. W klasztorze pozna sztukę kopiowania religijnych ksiąg, zagłębi się w uczone pisma, będzie też mogła razem z mniszkami spełniać dobre uczynki, uczestniczyć w liturgii godzin, nabożeństwach i modlitwach za zmarłych. Martwiło mnie, iż musiała pracować w gospodarstwie przez ostatnie dwie zimy, odkąd zaginął mój małżonek, a służba nas opuściła. Ingebjørg nie urodziła się po to, by doić krowy, nosić wodę i harować w polu. Powinna zajmować się tym, co przystoi kobiecie: tkać, prząść i haftować. Poza tym na zdrowie jej wyjdzie, jeśli nauczy się od mniszek pobożności i posłuszeństwa.
Hallstein Måsson westchnął i ciężko wstał od stołu. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że nie spodobały mu się słowa Elin, ale też zrozumiał, że nie zdoła jej przekonać. Ingebjørg zastanawiała się, dlaczego tak się sprzeciwił decyzji jej matki. Czyżby chciał być blisko niej i nie porzucił nadziei, że uda mu się do niej zbliżyć?
Może wyjazd na pewien czas nie jest wcale aż tak złym rozwiązaniem, pomyślała. Z Hallsteinem w roli natrętnego wielbiciela i Sigtryggiem, który w każdej chwili mógł rozpuścić plotki o dziecku, życie w Saemundgård nie zapowiadało się wcale łatwo.
Elin najwyraźniej nie zamierzała wstawać, więc to Ingebjørg musiała odprowadzić Hallsteina do drzwi. Mając w pamięci jego wcześniejsze zaloty, czym prędzej przeszła przez sień, zanim zdołał ją zatrzymać. W progu odwróciła się, by chłodno go pożegnać. Powinien trzymać się żony, pomyślała wzburzona. A jeśli nie jest z niej zadowolony, niechże sobie na kochankę weźmie służącą!
Hallstein musiał odczytać jej myśli, bo spojrzał na nią poważnie i ze smutkiem pokręcił głową.
– Niesprawiedliwie mnie oceniasz, Ingebjørg. Usiłowałem przemówić do rozumu twojej matce nie z uwagi na siebie, ale dlatego, że zawsze oburza mnie, gdy ktoś myśli przede wszystkim o sobie.
Ingebjørg spojrzała na niego zdziwiona.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Kiedy matka czy ojciec wysyłają któreś ze swoich dzieci do klasztoru, zaraz nabieram podejrzeń. Zwłaszcza wtedy, gdy rodzice są ciężko chorzy i spodziewają się rychłej śmierci. Pociesza ich świadomość, że mają za murami klasztoru dziecko, które będzie się modlić o spokój ich duszy.
Ingebjørg z gniewu na policzkach wykwitły rumieńce.
– Wstrętnie to powiedziałeś, Hallsteinie Måssonie! Matka myśli jedynie o moim dobru.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– O tym z pewnością również, ale najważniejsze dla niej jest zapewnienie sobie miejsca w niebie. Nie słyszałaś, że duchowni i wielmożowie kupują odpusty, aby uniknąć ognia czyśćcowego? Za jałmużnę dla kościoła odpuszczane są wszystkie grzechy, a posiadanie w klasztorze bliskiej osoby, która będzie nieustannie się modlić o zbawienie duszy, jeszcze zwiększa tę szansę.
Ingebjørg ze złości aż się trzęsła.
– To bezbożna mowa! Matka nigdy nie ofiarowałaby mnie klasztorowi po to, by osiągnąć jakieś korzyści dla siebie!
Hallstein przez moment przyglądał się dziewczynie w milczeniu, w końcu ze współczuciem pogładził ją po policzku.
– Miejmy nadzieję, że się nie mylisz, Ingebjørg. Tak czy owak, uważam, że odebranie kochającej życie i namiętnej kobiecie możliwości normalnego życia to zły uczynek. Nie masz usposobienia mniszki. Otrzymałaś surowe wychowanie, ale w twojej piersi bije gorące serce.
Ingebjørg wiedziała, że powinna wrócić do izby i mocno zatrzasnąć za sobą drzwi. Co on mógł wiedzieć o jej bijącym sercu i namiętności? Wciąż stała na progu.
– Nie mam zamiaru zostać mniszką – oświadczyła gniewnie.
Hallstein dosiadł konia i spojrzał na nią uważnie.
– Najwyraźniej nie wiesz wszystkiego, ale może tak będzie najlepiej – powiedział zagadkowo, nim zawrócił konia. Potem strzelił cuglami i ruszył galopem przez dziedziniec.
Ingebjørg patrzyła za nim zamyślona. Czy Hallstein i ciotka Gudrun wiedzieli o czymś, o czym ona nie miała pojęcia?
Ledwie Hallstein Måsson odjechał, zaczęli przybywać sąsiedzi z wioski, by pożegnać się z wielmożną panią Elin i młodą, nieszczęśliwą Ingebjørg, która w tak tragiczny sposób utraciła narzeczonego zaledwie kilka dni przed ślubem. Pierwsza przyszła Solveig. Ingebjørg jeszcze przed jej weselem słyszała plotki, że Solveig spodziewa się dziecka, a teraz na własne oczy się przekonała, że plotki nie mijały się z prawdą. Do rozwiązania zostało już niewiele czasu. Solveig miała wesołe oczy, wciąż się uśmiechała i nieprzerwanie mówiła. Ingebjørg uświadomiła sobie, jak wielkie szczęście miała ta dziewczyna, mogąc poślubić mężczyznę, którego pragnęła, a zarazem uniknąć wstydu, jakim byłoby urodzenie dziecka z nieprawego łoża.
– To prawda, że idziesz do klasztoru? – spytała Solveig. W jej głosie słychać było współczucie pomieszane z ciekawością.
Dla wioski to z pewnością wielkie wydarzenie, pomyślała Ingebjørg z goryczą. Jedyna córka Olava Erlingssona musi iść do klasztoru, bo nie chce jej żaden wysoko urodzony mężczyzna. Pewnie wszędzie przy stołach rozprawiają teraz o tym, co się wydarzyło w Saemundgärd. Niektórzy ze złośliwą radością, inni ze współczuciem, a większość ze zdumieniem o złym losie, jaki przypadł w udziale wielmożom.
– Tylko na pewien czas – odpowiedziała Ingebjørg lekko, zerkając na drzwi, żeby się upewnić, czy nie słyszy jej matka.
– Na pewien czas? Sądziłam, że spoza klasztornych murów nie można się wydostać, gdy już raz się za nie wejdzie.
– W klasztorze mieszkają różni ludzie – wyjaśniała Ingebjørg z nadzieją, że jej słowa brzmią przekonująco. – Są mniszki, które złożyły śluby zakonne, nowie juszki w okresie próby, rezydenci płacący za utrzymanie i siostry świeckie, które się tam kształcą. – Ostatnie słowa wymówiła z odpowiednim naciskiem i zaraz też dostrzegła w oczach sąsiadki zapalający się płomyk zazdrości.
– Idziesz do klasztoru, żeby się nauczyć czytać i pisać? – spytała zdziwiona Solveig.
– I czytać, i pisać już umiem, ale chciałabym doskonalić te umiejętności – oznajmiła Ingebjørg dumnie, choć jednocześnie zakłuły ją wyrzuty sumienia. Trochę przecież rozmijała się z prawdą.
Solveig podniosła się do wyjścia.
– Wobec tego nie muszę się nad tobą użalać. Miło to słyszeć. Kiedy wracasz?
– Może na przyszłe lato – odparła Ingebjørg optymistycznie.
Solveig pogładziła się dłonią po dużym brzuchu.
– Wtedy będę już miała czym się pochwalić – stwierdziła pogodnie.
Ingebjørg kiwnęła głową. Ja też, dodała w duchu, a głośno powiedziała:
– Na pewno wszystko pójdzie dobrze. Wyglądasz ładnie i zdrowo.
Solveig się uśmiechnęła.
– Babcia wróży, że to będzie chłopiec. Żegnaj, Ingebjørg! Mam nadzieję, że latem się zobaczymy.
Ingebjørg patrzyła za odchodzącą Solveig, dopóki sąsiadka nie zniknęła wśród drzew. Płacz nieprzyjemnie dławił ją w gardle.
Ostatniego wieczoru przed wyjazdem zjawił się Sigtrygg Magnusson. Ravn akurat juczył konie, a Elin weszła do spichlerza po prowiant. Zamierzały wyjechać o świcie i po drodze nie zatrzymywać się w zajazdach. Całe mięso z zabitej trzody zostało sprzedane albo przekazane dla ubogich. Chleb, mąkę, sól i piwo zabrali ze sobą staruszkowie do Sigurdsgärd, a pościel, ręczniki i wszelkie inne płótna złożono do skrzyń.
Ingebjørg schodziła ze stryszku, gdzie pakowała część pościeli, gdy zobaczyła Sigtrygga. Zamachał do niej i zsiadł z konia. Bała się spotkania z tym człowiekiem. Bratu Eirika zawsze towarzyszyło jedynie nieszczęście.
– A więc panienka wybiera się do miasta na spotkanie z wybrankiem serca – zaczął swoim zwykłym, drwiącym tonem.
Ingebjørg zerknęła z obawą na Ravna. Matki na szczęście nie było w pobliżu.
– Jak śmiesz! – zawołała gniewnie.
Sigtrygg roześmiał się głośno.
– A co? To nieprawda, że jesteś panienką? I że jedziesz do Oslo?
Ingebjørg wiedziała, że nie powinna mu odpowiadać, tylko po prostu go wyminąć i odejść. Nie zdołała jednak zachować milczenia.
– Idę do klasztoru Nonneseter. Z pewnością nie będę mogła dowiedzieć się, gdzie przebywa twój brat.
Sigtrygg wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem.
– Przyznajesz więc, że Eirik jest wybrankiem twego serca? I chętnie byś się dowiedziała, gdzie go szukać, gdyby tylko nadarzyła się taka okazja?
Ingebjørg pożałowała swych słów. Powinna odpowiedzieć inaczej, ale ten człowiek zawsze wprawiał ją w zakłopotanie.
– Do niczego się nie przyznałam – wybuchnęła. – Nie wiem, gdzie on jest, i nie zamierzam się tego dowiadywać. Mój wyjazd do Oslo nie ma z nim żadnego związku.
Sigtrygg z chichotem mierzył ją spojrzeniem od stóp do głów.
– Co powiedzą mniszki, kiedy odkryją twoją słodką tajemnicę, Ingebjørg?
– Nie mam żadnych tajemnic – syknęła.
W tej samej chwili skrzypnęły otwierane drzwi i Ingebjørg zobaczyła stojącą w progu matkę. Odwróciła się więc plecami do brata Eirika i ruszyła w stronę domu. Zrobiła kilka kroków, gdy usłyszała jeszcze jego głos:
– Uprzedziłem Eirika, że przyjeżdżasz. Ucieszył się, że znów cię zobaczy.
Ingebjørg siłą woli nakazała sobie milczenie i dalej szła w stronę starego domu. Bała się, że matka usłyszy, jak mocno wali jej serce.
– Co to za człowiek? – spytała Elin, zmrużonymi oczami patrząc na drzewo, do którego jeździec przywiązał konia.
– To jeden z sąsiadów przyjechał życzyć nam szczęśliwej podróży – odparła Ingebjørg niechętnie.
– Nie mógł podejść tutaj?
– Myślę, że nie chciałabyś z nim rozmawiać. To jeden z braci z Kolberud.
Twarz Elin się ściągnęła.
– A więc on wciąż jeszcze z ciebie nie zrezygnował – stwierdziła z pogardą.
Ingebjørg pozostawiła matkę w przekonaniu, że to był Eirik. Lepiej, by matka nie wiedziała, że chłopak jest w Oslo.
Elin położyła dłoń na ramieniu córki.
– Cieszę się, że go odprawiłaś, Ingebjørg. Widzę, że nie spodobała ci się ta wizyta. Już jutro wyjeżdżamy, nie będziesz więc musiała dłużej znosić jego umizgów.
Ingebjørg w milczeniu spuściła głowę.
Rozdział 2
Ingebjørg zobaczyła, że matka wstrzymuje konia, podjechała więc do niej.
– W dole widać już miasto. A ja sądziłam, że to jeszcze daleko.
Elin nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo, wpatrzona w gromadkę niewielkich drewnianych domów, w fiord i wyspy. Miała bardzo bladą twarz. W drodze wielokrotnie bliska była omdlenia. Ingebjørg, Torgeir Sigurdsson i sira Kjetil czym prędzej do niej wtedy podjeżdżali, by uchronić ją przed upadkiem. Cud, że była w stanie utrzymać się na koniu od świtu aż do chwili, kiedy słońce już kryło się za wzgórzami na zachodzie. Torgeir Sigurdsson i sira Kjetil chcieli zrobić przerwę w podróży, znaleźć jakiś zajazd, lecz Elin była niewzruszona. Nie przystanęła nawet wtedy, gdy w pobliżu rozległo się wycie wilków. Ingebjørg pomyślała, że matka czuje zbliżający się koniec i dlatego tak jej śpieszno.
Dotarli do Martestokker, miejskiego wzgórza szubienicznego. W oddali widać było kilka szubienic, z jednej wciąż zwisał sznur; kołysały się na nim zwłoki mężczyzny, a na ziemi leżało inne ciało, którego rakarz-nie zdążył jeszcze usunąć. Ingebjørg czym prędzej odwróciła wzrok.
– Czy możemy stąd odjechać? – spytała niecierpliwie. Elin się rozejrzała. Najwyraźniej dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, gdzie się znajdują.
– Już niedaleko, Ingebjørg – odparła spokojnie. – Najpierw musimy minąć szpital dla trędowatych, a potem dotrzeć do katedry Świętego Hallvarda. Stamtąd wzdłuż Nordre strete dojedziemy do samego Nonneseter.
– Spotkamy trędowatych? – wzdrygnęła się Ingebjørg.
Elin pokręciła głową.
– Z pewnością teraz, kiedy w powietrzu czuć już chłód, nie opuszczają szpitala.
Zjechali ze wzgórz i ujrzeli przed sobą okazałą katedrę Świętego Hallvarda oraz wychodzącą ze świątyni procesję. Przodem kroczył ksiądz w długiej, czarnej szacie, z tonsurą na głowie. W rękach trzymał drogocenny krucyfiks. Za nim szedł inny duchowny, machając kadzielnicą, a jeszcze dalej biskup w odświętnej szacie, za którym czterech kapłanów w czerni dźwigało relikwiarz.
Elin natychmiast zjechała na bok, by przepuścić procesję, a pozostali zaraz poszli za jej przykładem. Niezwykły widok sprawił, że policzki chorej zaróżowiły się z podniecenia. Ingebjørg pomyślała, że być może to spotkanie przyda matce nowej nadziei. Wiedziała, że nieczęsto można być świadkiem podobnej uroczystości, więc żywiąca szacunek dla Kościoła Elin mogła uznać to za znak od Boga.
Nagle Ingebjørg ujrzała gromadkę kalekich ludzi, idących i czołgających się tak szybko, jak tylko pozwalała im na to ułomność. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że to trędowaci. Musieli dojrzeć procesję z okien szpitala Świętego Laurentego i pragnęli przyłączyć się do niej w nadziei na cudowne ozdrowienie.
Jeden z nich, stary mężczyzna poruszający się na czworakach, z nogą owiniętą bandażami, miał zamiast nosa otwartą ranę. Jakiś młody człowiek, najpewniej niewiele starszy od niej, szedł o kulach, bo brakowało mu stopy. Ingebjørg odwróciła głowę, czując, jak ściska ją w żołądku. Oby tylko matka źle się nie poczuła od takich widoków! Najlepiej byłoby szybko stąd odjechać, musieli jednak czekać, aż minie ich procesja.
Ingebjørg przeniosła wzrok na duchownych, ale mimo jej woli oczy ponownie kierowały się ku trędowatym. Ojciec mówił, że trądem można się zarazić. Właśnie dlatego szpital Świętego Laurentego leżał nieco poza miastem. A tymczasem ona znalazła się teraz tak blisko chorych.
Procesja wreszcie ich minęła. Matka odprowadzała ją wzrokiem, z zaczerwienionymi policzkami i błyszczącymi oczami. W końcu rozradowana uśmiechnęła się do Ingebjørg.
– Pomyśl, ile miałyśmy szczęścia! – zawołała uradowana. – To musi być znak dany od Boga!
Ingebjørg tylko kiwnęła głową. Nie mogła się już doczekać, kiedy znów ruszą. Z ulgą przyjęła decyzję matki, która postanowiła nie zajeżdżać tego dnia do katedry Świętego Hallvarda, by odszukać arcybiskupa, tylko zdecydowała, że skierują się bezpośrednio do Nonneseter. Zaczęło się zmierzchać, a dla nieznających okolicy jazda po ciemku mogła być trudna.
Myśl o klasztorze przypominała Ingebjørg o dziecku, które nosiła pod sercem. Jak mniszki przyjmą prawdę o nowej siostrze?
Postanowiła opanować niepokój i spojrzała z zaciekawieniem na drewniane domy kryte darnią. Z dymników unosił się szary obłoczek, ich mieszkańcy z pewnością szykowali wieczerzę. W dole, nad samym morzem dostrzegła potężny królewski kościół, nazywany kościołem Najświętszej Maryi Panny. Tuż obok znajdował się królewski dwór. On również miał wysokie wieże i był murowany. Serce zabiło jej mocniej. Czy Eirik naprawdę gdzieś tam jest? Poczuła, jak przez jej ciało przepływa fala gorąca.
Z zamyślenia wyrwały ją słowa matki:
– Jutro, jeśli znajdę dość sił, pokażę ci miasto. Ale teraz musimy już jechać.
Ingebjørg odwróciła się ku Elin, która przyglądała się jej ze zmarszczką zamyślenia na czole. Czy matka podejrzewa, że Eirik może przebywać w mieście? Chyba nie, przecież wczoraj pomyliła braci, wzięła Sigtrygga za Eirika.
Pojechali dalej traktem między katedrą Świętego Hallvarda a zamkiem biskupim i wreszcie dotarli do Nordre strete. Ulica była wykładana drewnianymi balami, a po prawej stronie ciągnęły się kramy szewców, od których uderzał w nozdrza ostry zapach garbników. Szewcy zamykali już kramy na wieczór, lecz Ingebjørg zdążyła jeszcze zauważyć wiszącą na ścianie parę pięknych trzewiczków z cielęcej skóry. O takich właśnie trzewikach od dawna marzyła. Nazajutrz, gdy będzie z matką zwiedzać miasto, poprosi o nie.
Nordre strete rozdzieliła się na kilka mniejszych dróg, prowadzących na północ. Kiedy dotarli do strumienia zwanego Klasztornym, spowijała ich już ciemność i mury klasztoru na tle granatowego nieba wydały się Ingebjørg ogromnymi cieniami. Ziemia w pobliżu strumienia była błotnista i śliska, ale gdy przeprawili się przez most, jechało się łatwiej. Ingebjørg przemknęła myśl, że latem chyba przyjemnie tu mieszkać, tak blisko morza, nad strumieniem.
W następnej chwili myślami znów wróciła do dziecka i poczuła, że robi jej się gorąco ze wstydu i strachu. Co powie matce przełożonej?
Zsiedli z koni przy klasztornej furcie. Sira Eirik zapukał.
Już wcześniej wysłali stajennego Ravna przodem, by uprzedził zakonnice o ich przybyciu. Teraz Ingebjørg zobaczyła, że ciężkie wrota się uchylają. Stanęła w nich kobieta w średnim wieku, ubrana w czarną tunikę z czarnym pasem i czarny szkaplerz z kapturem. Głowę otulała jej biała, płócienna chusta, zwana zawiciem, a na szyi wisiał ciężki, srebrny krzyż. Ingebjørg pojęła, że to sama matka przełożona. Miała ciemne oczy i gęste, ciemne brwi, nos długi, a usta zaciśnięte. Ingebjørg spodziewała się uśmiechniętej, łagodnej istoty, tymczasem kobieta, stojąca przed nimi, nie wyglądała ani na pobożną, ani na zbyt życzliwie usposobioną. Wprawdzie uprzejmie przywitała sirę Kjetila i matkę, ale Torgeirowi Sigurdssonowi tylko wyniośle skinęła głową, jak gdyby chciała oznajmić, że żaden świecki mężczyzna nie ma tu wstępu, Ingebjørg zaś całkowicie zignorowała. Dziewczyna znów ze strachem pomyślała o swoim stanie. Sira Kjetil i Torgeir Sigurdsson zaraz się pożegnali. Mieli nocować w mieście, w zajeździe, który wcześniej wskazano Ravnowi. Matka przełożona w końcu dała znak Elin i Ingebjørg, by poszły za nią, i wkrótce obie kobiety znalazły się za wysokimi murami.
Najpewniej przed chwilą musiały zakończyć się nieszpory, bo gdy Ingebjørg i Elin weszły na teren klasztoru, z kościoła wychodziły mniszki, a przez otwarte drzwi dochodziły jeszcze ostatnie tony muzyki. Ingebjørg niechętnie patrzyła na kobiety w czerni. Miała nadzieję, że nie będzie musiała ubierać się tak jak one.
Matka przełożona zaprowadziła Ingebjørg i Elin do rozmównicy. Tam usiadła przy wielkim stole, przybyłym zaś wskazała krzesła po jego drugiej stronie. Ingebjørg zauważyła ściągniętą twarz matki i domyśliła się, że to przez brak szacunku ze strony mniszki, należnego kobiecie tak wysokiego rodu. Matka przywykła do okazywania jej respektu i czci.
– Nazywam się Thora Birgersdatter i jestem opatką klasztoru Nonneseter – zaczęła przełożona ostrym, władczym głosem. – Jak z pewnością wiecie, tak duży konwent musi mieć zarówno opatkę, jak i przeoryszę. Gdy tylko skończę tę rozmowę, Ingebjørg pozna przeoryszę, siostrę Sigrid Jonsdatter. To ona sprawuje codzienny nadzór nad siostrami, pilnuje porządku i dba o to, by wszystko szło jak należy. – Wyjęła jakiś dokument i pośpiesznie go przejrzała. – Jak widzę, pani – rzekła, zwracając się do Elin – pragniesz umieścić swoją córkę Ingebjørg w klasztorze, ponieważ jesteś wdową, której niewiele już życia zostało, a nie udało ci się znaleźć dla niej odpowiedniego kandydata na męża.
Matka kiwnęła głową, ale Ingebjørg zadrżała, uświadamiając sobie, że matka nie wspomniała jej o wysłanym liście.
– Jak wiesz, pani, papież zakazał nam żądania zapłaty za przyjmowanie do zakonu nowych sióstr – ciągnęła opatka pozbawionym emocji głosem. – Lecz oczywiście wolno nam otrzymywać dary i wcale nierzadko się zdarza, że ludzie zapisują nam w testamencie ziemię i kosztowności. W zamian modlimy się o zbawienie duszy naszych dobroczyńców, a nasze modlitwy mają moc oczyszczenia z grzechu i pomagają znaleźć się w niebie.
Twarz matki złagodniała. Ingebjørg przypomniała sobie słowa, którymi pożegnał ją Hallstein Måsson. Mimo wszystko jednak nie mogła uwierzyć, że matka w tym właśnie celu wyprawiła ją do klasztoru. Wystarczyłoby przecież zapisać klasztorowi w testamencie pieniądze, nie musiała ofiarować również córki!