Przekupić wiedźmę. Matylda - Barbara M. Mikulska - ebook + audiobook

Przekupić wiedźmę. Matylda ebook i audiobook

Barbara M. Mikulska

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zastanawiacie się czasem, ile będziecie w stanie znieść ciosów od losu, zanim stracicie przytomność?

 

Matylda nie przypuszczała, że padnie już po jednym, za to konkretnym, zadanym przez najbliższą jej osobę, z którą dzieliła życie przez dwadzieścia długich lat. Ale, jak to najczęściej z kobietami bywa, Matylda przytomność szybko odzyskała, poprawiła włosy i postanowiła wziąć się z życiem za bary i ruszyć do przodu już w samodzielnie obranym kierunku, na własnym zasadach.  A że od czegoś należy zacząć, wyjeżdża, by odpocząć pośród mazurskiej przyrody. W odpoczynku tym wprowadza jednak   zamęt znaleziony w jeziorze trup, a przy okazji poturbowany nieco przez przerażoną bohaterkę pewien przystojny mężczyzna o imieniu Jan…

 

 Po raz kolejny (trzeci) Barbara Mikulska zabiera nas w urocze warmińsko-mazurskie ostępy, gdzie oprócz nowych bohaterów, spotkamy dobrze nam znanych z poprzednich części serii właścicieli ośrodka agroturystycznego „U Wiktora” i ich przyjaciół. No i oczywiście pewną szanowną, choć przekupną, wiedźmę. Rollercoaster emocjonalny od pierwszej do ostatniej strony. Gorąco polecam! Izabela Grabda (pisarka).

 

 

 

 

 

Cudowna historia,  w którą wsiąkłam od pierwszych stron, a skończyłam pochłaniać – jak wszystkie książki Basi Mikulskiej – na ostatniej. Niby motyw stary jak świat: ona, on i ta trzecia, ale ta historia dopiero tu się zaczyna, a dalej  nic już nie jest oczywiste. Gorąco polecam! Magda Rysa (pisarka)

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 347

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 0 min

Lektor: Karolina Ciesielska
Oceny
4,6 (27 ocen)
18
7
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aspia

Nie oderwiesz się od lektury

Taka dawka optymizmu i ciepła to lek na szare dni i wszystkie niepowodzenia. Przeczytać ją to była sama przyjemność. Szczerze polecam
10
KBryl

Nie oderwiesz się od lektury

Trzecia część za mną, nadal jestem pod wrażeniem. Cudowna książka którą szybko się czyta. Polecam
10
19basia75

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka
00
Dorota447

Nie oderwiesz się od lektury

super, 😀
00
faelivrin

Nie oderwiesz się od lektury

Super audiobook! Polecam posłuchać!
00

Popularność




Rozdział 1

– I powiedział ci to przez telefon?

Matylda tylko pokiwała głową. Cieknący nos i ściśnięte płaczem gardło nie pozwalały jej na zbytnią elokwencję. Właściwie sądziła, że kryzys zdołała już opanować, ale okazało się, że zwykłe pytanie przyjaciółki ponownie uruchomiło tłamszone od dwóch dni uczucia. Przede wszystkim żal i gniew.

– To skur… – Dorota ugryzła się w język.

Jak w większości biur, tak i u nich kuchnia stanowiła środek korporacyjnego wszechświata. Tu trafiali z samego rana, by wymienić się uwagami na temat szefostwa, współpracowników, współmałżonków, planów wakacyjnych, osiągnięć i porażek dzieci. Należało tylko uważać, żeby nie rzucać uwagami, które miały pozostać tajemnicą, bo nikt nie dochowywał sekretów. Choćby ci się wydawało, że pani Iks i pani Igrek pogrążone są w bardzo zajmującej konwersacji i tak wiadomo było, że wyłapią każde słowo z prywatnej, a na dodatek prowadzonej przyciszonymi głosami rozmowy innych pracowników biura.

– Pani Matyldo – głowa dyrektorki pojawiła się w drzwiach pomieszczenia socjalnego – może pani również dla mnie przygotować kawę? I jakby się pani dziś przesiadła do sekretariatu, to byłabym wdzięczna. Malwina dzwoniła, że ma paskudną grypę i tydzień zwolnienia.

– Oczywiście, zaraz podam.

Kiedy szefowa zniknęła, Dorota objęła przyjaciółkę i mocno uścisnęła, dodając jej otuchy.

– Pogadamy po pracy. Mam dziś urwanie głowy, znikam, a ty postaraj się jakoś przetrwać ten dzień.

***

Praca w sekretariacie miała swoje dobre strony: niekończące się telefony, setki maili, umawianie spotkań nie zostawiały zbyt wiele czasu na rozmyślania. Kiedy o szesnastej z drobnym kawałkiem Dorota zajrzała do przyjaciółki, z przyjemnością zauważyła, że jej stan nie uległ pogorszeniu.

– Do mnie czy do ciebie? – zadała krótkie pytanie.

– Do ciebie.

Dorota Rogalska mieszkała trzy kroki od biura. Miała niewielkie mieszkanie, dwa pokoiki z kuchnią, które odziedziczyła po samotnej cioci. Całe trzydzieści sześć metrów kwadratowych, które zapewniały jej spokój, samodzielność i konto bankowe wolne od rat kredytu.

– Wino? – spytała, kiedy zatrzymały się przed Żabką.

– Dużo. I chipsy. I orzeszki, i…

– Dobra, rozumiem.

Matylda Kunka całe swoje dorosłe życie borykała się z problemem nadwagi. Może nie tyle ona sama, co jej otoczenie. Mąż i teściowa, oboje chudzi jak tyczki do chmielu, nie bardzo rozumieli tłumaczenia, że ona już tak ma: tyje nawet od patrzenia na jedzenie.

– To nie patrz – odpowiadała jej teściowa, obrzucając pozbawionym sympatii wzrokiem pełne biodra i biust synowej.

– Wywal wszystkie niezdrowe składniki diety, zachowaj tylko to, co wartościowe – dorzucał Patryk.

– Ale te niezdrowe są najsmaczniejsze. – Próbowała obracać w żart jego uwagi, jednak napotykała wówczas wrogie spojrzenie i pełne dezaprobaty skrzywienie ust.

– Dobrze chociaż, że Amelia odziedziczyła geny po Kunkach, nie po tobie – dowalała jej teściowa, a ona tylko zaciskała zęby i milczała w pokorze. Tak właściwie to od dłuższego czasu milczała. Dokładnie od ponad roku, kiedy ich córka wyjechała na studia do Olsztyna, a Patryk, niemal w tym samym czasie, do Schwarzwaldu do pracy.

A teraz została sama.

– Znowu? – Dorota nachyliła się nad stolikiem i ponownie napełniła im kieliszki.

Matylda uniosła głowę. Przez moment zastanawiała się, czego dotyczyło pytanie Doroty: czy tego, że chce dolać im wina, czy tego, że Matylda wygląda tak, jakby ponownie miała zamiar płakać. Wzruszyła ramionami – odpowiedź i tak nie miała znaczenia.

– Po prostu walnął ci tym newsem przez telefon? Nie raczył pofatygować dupska, żeby powiedzieć ci to face to face? Tyle po dwudziestu latach małżeństwa? Odwagi mu nie stykło?

– Dota, nie chodzi o odwagę. Michał jechał na urlop do Polski i Patryk nie chciał, żebym dowiedziała się od niego.

– Łaskawca jaki! Teraz gadaj, kto ona?

– Nie mam bladego pojęcia. Wiem tylko, że ma na imię Sabina i zapewne jest o połowę ode mnie młodsza i chudsza.

– To pewne?

– Co?

– No że jest młodsza i chudsza?

– Chryste, zlituj się! Miałam go wypytywać o moją zmienniczkę? Gówno mnie to zresztą obchodzi. To nieistotne. Może zapałał uczuciem do pięćdziesięcioletniej Murzynki albinoski? Kto go wie? Ważne, że mnie olał! Po dwudziestu latach małżeństwa… A na rocznicę mieliśmy jechać do ciepłych krajów, tylko my dwoje. Palmy, kokosy, piasek i my! Rozumiesz?! Druga młodość mi się marzyła!

– Te plaże są przereklamowane – bąknęła Dorota, której zbyt duża ilość alkoholu nie bardzo służyła. – A seks na piasku jest do dupy, tylko się zatrzeć można!

Matylda popatrzyła zaskoczona na przyjaciółkę. Ona jej opowiada o swojej życiowej klęsce, zdradzie męża, przewidywanej samotności, a ta jej wyjeżdża z niedogodnościami uprawiania miłości na plaży. Już miała jej wytknąć bezduszność, kiedy Dorota czknęła, co wywołało niepohamowany wybuch radości Matyldy. Śmiała się i ocierała łzy z oczu, a przyjaciółka gapiła się na nią z otwartymi ustami.

– Ogłupło cię do końca? – spytała po chwili cichutko.

– Nie, oprzytomniło. Polej, Dota, topmy smutki. Jutro sobota, więc możemy chlać.

***

Wiadomość od męża spadła na nią niczym doniczka z balkonu przy bezwietrznej pogodzie. Nic, kompletnie nic nie zapowiadało takiej porażki. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że po latach szarpaczki, wzlotach i upadkach, nareszcie wypracowali porozumienie. Na monitorze ich związku linia przestała wyskakiwać poza skalę, zarówno w górę, jak i w dół. Matylda dopiero teraz zrozumiała, że to nie był dobry objaw. Prosta kreska w aparaturze podtrzymującej życie oznacza zawsze jedno – kres ostateczny.

Kiedy na wyświetlaczu telefonu zobaczyła imię męża, nie podejrzewała, że ta rozmowa będzie się tak diametralnie różniła od wszystkich dotychczasowych. Po wymienieniu zwyczajowych uprzejmości i zapytań w słuchawce zapadła głucha cisza. Już wtedy powinna była się domyślić, że coś jest nie w porządku. Jej mąż nie należał do osób, którym brakowało języka w gębie. Szczególnie jeśli mógł się o coś przyczepić do Matyldy, a jeśli nie przyczepić, to przynajmniej rzucać wskazówkami i radami dotyczącymi nawet najbardziej osobistych kwestii. Tym razem cisza trwała niepokojąco długo.

– Matysiu… – zaczął w końcu, głębokim westchnieniem akcentując, jak trudno mu przejść do właściwego tematu. – Wiem, jak to zabrzmi, ale proszę, zanim zaczniesz mnie obwiniać, postaraj się zrozumieć…

Matylda, jak zwykle w takich momentach, czyli chwilach, gdy jej mąż przymierzał się do wygłoszenia jakiegoś kazania na temat życiowych meandrów, zamilkła. Jakąś cząsteczką duszy podejrzewała, co może zaraz usłyszeć. Jeszcze się wzbraniała, jeszcze nie wierzyła, ale serce w piersi już łomotało jak szalone.

– Od roku jestem na obczyźnie, czułem się sam i samotny, wyobcowany, wyrzucony poza nawias życia…

No co ty nie powiesz?, pomyślała z przekąsem. A ja to byłam dopieszczana przez twoją mamusię, miód i malinki pod nos do łóżeczka!

– Jakoś tak się stało… Bo Sabince popsuła się bateria w łazience i poprosiła mnie o pomoc. Potem chciała się zrewanżować kolacją… Sama rozumiesz: trochę wina i… No, stało się.

– Stało się na stałe czy tylko chwilowo? – rzuciła kąśliwie, starając się nie okazywać, jak bardzo ją to zabolało.

– Nie rozumiem, o co pytasz? – udawał Patryk.

– Pytam konkretnie o to, czy informujesz mnie, że przydarzył ci się jednorazowy wyskok i jest ci baaardzo przykro, czy ten jednorazowy wyskok przerodził się w nałóg i jest ci również przykro, ale nie tak bardzo – wyjaśniła, umyślnie gmatwając sprawę, bo wiedziała, jak wkurzy tym małżonka. Nie znosił jej – jak to nazywał – pokrętnej retoryki.

– Nadal nie rozumiem, o co pytasz – powiedział mocno urażonym tonem.

– Dobra, to w skrócie. Pytam cię o to, czy komunikujesz mi, że jednorazowo nie potrafiłeś utrzymać fiuta w spodniach, czy że masz zamiar na stałe zagościć między udami innej baby?

– Jesteś obrzydliwa!

– Ja jestem? – zasyczała. – Ja jestem obrzydliwa, bo używam dosadnych wyrażeń? A nie ty, który wypiąłeś się na dwadzieścia lat naszego małżeństwa, o przysiędze złożonej w kościele nie wspominając?

W słuchawce zapadła ciężka cisza, a Matylda wiedziała już, co za chwilę usłyszy. Nie była na to gotowa. Na to nikt nigdy nie jest gotowy. Rozłączyła rozmowę.

W ciągu godziny odrzuciła kilka jego połączeń. Próbowała poukładać sobie wszystko w głowie, zanim dopadnie ją rozpacz. Racjonalizowała własne położenie, wyobrażała sobie przyszłość, planowała, jak będzie żyć. Kiedy tylko gula w gardle stawała się zbyt wielka, a pod powiekami zaczynały się gromadzić łzy, wywoływała w sercu gniew. Wystarczyło zobaczyć Patryka w objęciach młodej szczupłej lasencji. Od razu żal znikał, a pojawiała się wściekłość.

Wiedziała, że musi do niego oddzwonić, przecież nie może chować głowy w piasek. Postanowiła wyprzedzić jego słowa, więc przycisnęła napis „Patryś”, równocześnie notując w głowie, żeby zmienić go na „zdrajcę” albo coś równie miłego.

– Tak! – powiedziała stanowczo, kiedy usłyszała jego niepewny głos.

– Co tak?

– Tak, dostaniesz rozwód. Bez orzekania o winie, ale z równym podziałem majątku. Bez gadania. A na Amelkę będziesz łożył alimenty, dopóki nie skończy studiów albo ile tam jej przysługuje. Akceptujesz warunki?

– Tak.

Szept był cichy, brzmiała w nim nutka zaskoczenia. Matylda przez chwilę poczuła satysfakcję. Pokazała mu, że jest silna, że nie zabolało jej tak, jak mógł oczekiwać, że się nie boi przyszłości bez niego. Rozłączyła się, a potem do niej dotarło, co się właśnie wydarzyło. Mogła sobie wmawiać, że jest inaczej, ale bolało jak nie wiadomo co, a strach zacisnął szpony na jej kołaczącym sercu. Potem popłynęły łzy.

To wydarzyło się w środę wieczorem. W czwartek pojawiła się normalnie w pracy, a ponieważ tego dnia w biurze nie było Doroty, udało się jej zachować kamienną twarz. Bardziej dociekliwi uzyskiwali informację, że łapie ją przeziębienie. Pogorszyło się w piątek. Przyjaciółka nie dała się zwieść pozorom; natychmiast zauważyła czerwone oczy. A potem było już tylko gorzej.

***

– Co teraz? – spytała Dorota, gdy koło południa w sobotę otworzyły oczy.

– Kawa, kąpiel i jakieś śniadanie – odpowiedziała, unikając wzroku przyjaciółki.

– Wiesz, że nie o to pytam.

– Wiem – szepnęła. – I nie mam pojęcia.

– A co na to Cruella?

Teściowa Matyldy od samego początku nie przypadła Dorocie do gustu. Wysoka, szczupła, a właściwie wychudzona, z włosami ufarbowanymi na platynowy blond, otulona w futro jakiegoś biednego zwierzaka, skojarzyła się jej z antybohaterką filmu o dalmatyńczykach. Na dodatek kobieta należała do tych, które zawsze wszystko najlepiej wiedzą. Podobnie zresztą wychowała syna i uważała, że Matylda nie jest odpowiednią partią dla jej potomka. Chyba chodziło o to, że Mati śmiała mieć od czasu do czasu inne zdanie niż oboje Kunkowie. Po raz pierwszy Dota zobaczyła ją na ślubie przyjaciółki i od razu poczuła niechęć. Ten dzień powinien należeć do młodych, tymczasem Cruella wszystkimi siłami starała się skupić uwagę gości na własnej osobie. No i pozwalała sobie na mało delikatne przytyki pod adresem przyszłej synowej, której wydatny brzuszek ewidentnie sugerował, co było przyczyną pośpiesznej ceremonii. Kiedy Dorota usłyszała, że Matylda złapała jej synka na ciążę, nie wytrzymała i rzuciła głośnym tekstem: 

– Sama sobie zrobiła to dziecko. A Patryk tylko stał z boku i się przyglądał!

Elżbieta Kunka zagryzła zęby i puściła tę uwagę mimo uszu, ale od tego momentu darzyła Dorotę chłodną nienawiścią. Z oczywistą wzajemnością.

– Teściowa? Chyba jeszcze nic nie wie albo udaje, że nie wie.

– Nie jest bardziej złośliwa?

– Nie bardziej niż zwykle, zachowuje stały poziom.

– To albo jej nie powiedział – stwierdziła Dorota – albo na razie nie ustalili linii postępowania. Albo się boi powiedzieć mamusi, bo to rozwód w rodzinie… Chociaż u nich nie pierwszy.

– Ale wśród znajomych znowu będę pierwsza. – Matylda zaśmiała się, lecz zabrzmiało to jakoś smutno.

– Wiem, Mati, wiem.

Matylda nigdy nie należała do specjalnie przebojowych, ale to życie samo za nią decydowało, że zawsze znajdowała się w czołówce peletonu. Zaczęło się od urodzenia – poród wyznaczono na drugą połowę stycznia, ale się pospieszyła i zaszczyciła świat obecnością blisko dwa tygodnie przed terminem. Dlatego do szkoły poszła z rocznikiem wcześniejszym, choć od niektórych w klasie była młodsza zaledwie o kilkanaście dni. W przedszkolu pierwsza straciła mleczny ząb, potem pierwsza dostała miesiączkę, pierwsza miała chłopaka, bo z racji swoich kształtów wyglądała na starszą, pierwsza zaliczyła pierwszy raz, pierwsza zaszła w ciążę, pierwsza wyszła za mąż, pierwsza urodziła dziecko. Zawsze na przedzie przed wszystkimi. No i teraz znowu. Rozwód.

– Nie przejmuj się! – Dorota próbowała pocieszyć przyjaciółkę. – Będziesz też pierwszą panną z odzysku.

Matylda uśmiechnęła się blado. Była wdzięczna Dorocie za wsparcie, ale teraz potrzebowała spokoju. Musiała wszystko przemyśleć, poukładać sobie to, co było, i to, co ma być. Zerknęła na zegarek.

– Dota, dochodzi druga. Zamówmy pizzę, posiedzę u ciebie do piątej, a potem wrócę do domu. Elżbieta zawsze w soboty umawia się z psiapsiółkami na brydża. Będę miała spokój i zastanowię się, co dalej.

– Ale nie będziesz już płakać?

– Nie! – powiedziała stanowczo. – Już mi przeszło.

***

Dom powitał ją ciszą i spokojem. Odetchnęła z ulgą, bo naprawdę nie miała sił na potyczki z teściową.

Na początku bardzo się starała, żeby Elżbieta ją polubiła. Może nawet za bardzo. Matylda w swojej naiwności wierzyła, że matka Patryka będzie życzliwa, chętna do pomocy i stanie się dla młodej mężatki wsparciem i rodzajem starszej przyjaciółki. Nic bardziej mylnego. Pani Kunkowa uznała młodziutką Matysię za konkurentkę do uczuć syna. Patryk zaś, manipulowany od najwcześniejszego dzieciństwa, nie widział, że jego żona czuje się nieszczęśliwa. Kiedy proponowała, żeby wynajęli gdzieś pokoik, patrzył na nią jak na dinozaura, który nie wiedzieć czemu nagle ożył i pojawił się na Polnej.

– Po co? Przecież mamusia oddała nam dwa pokoje do dyspozycji – mówił z tak autentycznym zdziwieniem, że nawet nie próbowała wyjaśniać mu swojego stanowiska.

Elżbieta Kunka była wdową od bardzo wielu lat. Matylda podejrzewała, że ten stan rzeczy ewidentnie jej pasował. Jako młoda osóbka wyszła za mąż za dobrze rokującego studenta medycyny. Ponieważ skończyło się na rokowaniach, Elżunia nie zawahała się zmienić swojego status quo. Na jakimś przyjęciu u rodziców owego nieszczęsnego studencika poznała starszego, niezbyt atrakcyjnego, ale za to baaardzo bogatego mecenasa i sprytnie zawróciła mu w głowie. Ela, o ile chciała, potrafiła być miła i przekonująca, do tego dysponowała urodą anorektycznej modelki, która wielce przypadła do gustu panu Kazimierzowi Kunce. Rozwód i ponowny ślub odbyły się w tym samym roku. Równie szybko nowa pani Kunkowa postarała się o potomka, zapewniając sobie tym faktem pozycję nie do ruszenia.

Pan Kazimierz starzał się szybko i bez godności. Starszy o dwadzieścia siedem lat od Elżuni, do tego zakochany, nie miał szans w starciu ze sprytną i bezduszną małżonką. Jeszcze kiedy był w pełni władz umysłowych, wymusiła na nim testament, który zabezpieczał ją, jej syna i cały potężny majątek przed zakusami zarówno dalszej, jak i bliższej rodziny. Kiedy dostał wylewu i kontakt z nim uległ znacznemu ograniczeniu, nie zawahała się przed umieszczeniem go w prywatnym ośrodku opieki, bardzo drogim i bardzo oddalonym od Warszawy.

Pogrzeb również został wyprawiony według najwyższych standardów, a Elżbieta, pogrążona w spektakularnej żałobie, nie żałowała środków, by oddać hołd swojemu dobroczyńcy. Trwało to zresztą około miesiąca, kiedy pani Kunkowej znudziła się monotonna czarna garderoba.

Wszystkiego tego, a nawet jeszcze więcej, Matylda dowiedziała się na chrzcinach Amelki od Jadwigi, młodszej siostry nieodżałowanej pamięci Kazimierza, która po kilku szklaneczkach wybornej whisky nie omieszkała wylać żalów na głowę skołowanej młodej matki.

Elżbieta Kunka kochała tylko siebie i swojego syna, obdarzając odrobiną łaski również wnuczkę. Jak sama mówiła, łączyły je więzy krwi, których Amelia nie mogła się wyprzeć, przynajmniej jeśli chodzi o urodę. Wysoka, szczupła, faktycznie przypominała zarówno babcię, jak i ojca, choć kręcone i ciemne włosy wzięła po Matyldzie. Łagodniejszy charakter również zawdzięczała genom matki.

Matylda cały sobotni wieczór poświęciła na porządkowanie mieszkania. Znaczy tej części, która należała do niej i jej męża. Resztą zajmowała się gosposia, wynajmowana przez Elżbietę zarówno do gotowania, jak i sprzątania. Stać ją było, więc sobie nie żałowała. Zresztą od początku uważała, że każda praca hańbi. Nawet do ukochanego syna potrzebowała niani, bo dziecko ją męczyło.

Kiedy Matylda zakończyła wojnę z kurzem i bałaganem, uznała, że musi pomyśleć nad przyszłością. Z kieliszkiem łagodnego różowego wina usiadła na kanapie i podwinęła nogi. Z głośników brzęczała cichutko jakaś muzyka, na szybie pojawiły się pierwsze krople wiosennego deszczu, a pod powiekami zaszczypały łzy. Przetarła oczy… Przecież obiecała Dorocie, że nie będzie płakać. Odetchnęła głęboko.

Powolutku analizowała sytuację, w której się znalazła. To sprawiło, że poczuła strach. Zaraz potem uświadomiła sobie, że już nie jest dziewiętnastolatką spodziewającą się dziecka, bez pracy i wsparcia rodziny, tylko dorosłą kobietą z samodzielną córką, pracą – może nie najwspanialszą na świecie, ale zapewniającą stały dochód – i rozumem, który już zaczynał pracować na najwyższych obrotach.

Skoro Patrykowi zachciało się młodego ciała, to ona, zamiast rozpaczać, powinna zastanowić się, jak wyjść z tego ambarasu jak najmniej poszkodowaną. Powolutku układała w głowie plan, który miał ją zabezpieczyć na przyszłość.

Koło północy odstawiła niemal pełną butelkę wina do barku, umyła kieliszek i położyła się spać.

Redakcja: 

Joanna Czarkowska

Korekta: 

Paweł Czarkowski 

Projekt okładki:

Katarzyna Sadowska

Skład i łamanie: 

Paweł Czarkowski

Wydanie I, Warszawa 2023

ISBN 978-83-66767-46-1

Copyright Barbara Mikulska, Laski 2023 

Copyright for all editions Wydawnictwo Alegoria sp. z o.o. Warszawa 2023  

Wydawnictwo Alegoria sp. z o.o.

Tel. 600 762 716

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwo-alegoria.pl

Skład wersji elektronicznej:

Paweł Czarkowski