Powróćcie do mnie - Lynn Austin - ebook + książka

Powróćcie do mnie ebook

Austin Lynn

4,5

Opis

Książka uznanej autorki cyklu „Kroniki Odnowy”

Po dziesiątkach lat wygnania przepowiednie zaczynają się spełniać: król Cyrus oznajmia, że Żydzi mogą wrócić do Jerozolimy. Kapłan Iddo jest przekonany, że jest to znak odzyskanej Bożej przychylności. Żydzi zbyt długo żyli w Babilonie i wielu z nich, łącznie z synami Iddo, utraciło swoją wiarę. Dlatego niewielu decyduje się zostawić wszystko i ruszyć w drogę powrotną – wrócić do swojego domu i swojego Boga. Ich podróż do Ziemi Obiecanej nie jest łatwa. Gdy trudności zaczynają się piętrzyć, nawet najwierniejsi, jak Dina – ukochana żona Iddo – poddają w wątpliwość poświęcenie związane z podążaniem za Bogiem. Zachariasz, najstarszy wnuk Iddo, czuje się rozdarty pomiędzy wiarą dziadka a rodziną, którą zostawili. Ale jedno spotkanie z Najwyższym na zawsze już zmieni Zachariasza i bieg historii.

Książka Powróćcie do mnie ożywia Stary Testament i opowiada fascynującą historię dwóch mężczyzn, którzy żyją w wierze pośród zwątpienia, kobiet, które ich kochają, i wiernej garstki ludzi, którzy z trudem próbują odbudować swoje życie w posłuszeństwie wobec Boga wzywającego ich do powrotu do domu.

Jest to pierwszy tom z trylogii Kroniki Odnowy.

O Autorze :

Zdobywczyni wielu nagród, Lynn Austin była nauczycielka, która na dzień dzisiejszy zajmuje się tylko pisaniem oraz prelekcjami. Zdobyła sześć nagród Christy Awards za powieści historyczne. Jedna z powieści, Hidden Place, została zekranizowana. Lynn wraz z mężem wychowali trojkę dzieci i mieszkają niedaleko Chicago.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 578

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (11 ocen)
6
5
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JoannaCywi45

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka o głębokiej treści, z przesłaniem, szkoda że tak mało takich książek o tematyce religijnej
00

Popularność




Dla Kena, mojego męża, i moich dzieci: 

Joshuy, Vanessy, Benjamina, Mai i Snira

Nawróćcie się do mnie – mówi Pan Zastępów – a Ja zwrócę się do was.

Księga Zachariasza 1,3

Październik, 539 r. p.n.e.

Grzmot pioruna obudził Daniela z głębokiego snu. Mężczyzna leżał w ciemności, zdezorientowany, czekając, aż błyskawica rozświetli pomieszczenie. Ponownie usłyszał huk – tyle że to nie był piorun, a walenie w drzwi. Kto mógł się dobijać do niego w środku nocy?

— Już idę! — zawołał, gdy hałas nie ustawał. — Idę.

Osiemdziesięciodwulatek zwlókł się wolno z łóżka i owinął ramiona swoją szatą niczym kocem. Idąc w ciemnościach po omacku, czuł chłód posadzki pod swoimi bosymi stopami. Gdy otworzył drzwi, oślepił go blask pochodni.

— Tak? Kto tam? — zapytał, mrużąc oczy.

— Jesteś potrzebny w pałacu, panie.

Daniel patrzył spod przymrużonych powiek w stronę jasnego światła. Stało przed nim dwóch mężczyzn w krwistoczerwonych tunikach. Służący króla. Zastanawiał się, czy przypadkiem ciągle nie śpi. Wiele lat temu król Nebukadnesar również posłał po niego swoje sługi w środku ciemnej nocy. Król śnił koszmar i był gotów zabić go i innych mędrców, gdyby Wszechmogący nie objawił Danielowi znaczenia tego snu. Wtedy jednak był o wiele młodszy. Teraz wezwał go wnuk Nebukadnesara.

Daniel potarł oczy, walcząc z sennością.

— Do pałacu? Dlaczego? Co się dzieje?

— Król Belsazar i królowa matka wzywają cię. Czekają na ciebie w pałacu, panie — niecierpliwość w tonie służącego przekonała Daniela, że to nie sen.

— Dobrze. Dajcie mi chwilę.

— Proszę, pośpiesz się, panie.

Pytanie o to, po co go wezwano, nie miało sensu. Słudzy najpewniej nie znali powodu, a poza tym nie wolno było ignorować wezwań z pałacu. Daniel przygładził swoje zmierzwione podczas snu włosy, zmienił szaty i zapiął sandały tak szybko, jak pozwalał na to jego wiek. Królewscy słudzy szli żwawo, prowadząc go do pałacu przez labirynt ulic, dziedzińców i korytarzy. Tutaj, w Babilonie, Daniel dorastał jako mężczyzna. Służył trzem pokoleniom pogańskich królów babilońskich. Nie powinno go dziwić nic, co zrobili ci monarchowie, a jednak żołądek znowu kurczył mu się ze strachu.

Wędrówka zakończyła się w sali bankietowej pałacu. Gdy otwarto olbrzymie drzwi, Daniel zobaczył króla Belsazara i setki gości zgromadzonych na jednym z suto zastawionych królewskich przyjęć. Resztki wykwintnych posiłków, puste naczynia po winie i dzbany po silniejszych trunkach leżały porozrzucane na wszystkich stołach. Wydawało się, że przyjęcie zatrzymało się w połowie, jakby zamrożone w czasie. Zamiast głośnego śmiechu i powszechnej wesołości, w sali słychać było jedynie przyciszone głosy ludzkie, szeleszczące niczym suche liście pod stopami. Gdy Daniel wszedł, nawet szepty ustały. Powietrze cuchnęło winem, potem… i strachem.

Rozglądał się dookoła, podczas gdy słudzy popędzali go do przodu. Nadworni muzycy stali jak posągi, trzymając milczące instrumenty w swoich bezwładnych rękach. Po zamglonych spojrzeniach gości i ich rozlazłych ciałach widać było, że są pijani, jednak ich twarze były nienaturalnie ponure. Wszyscy wydawali się poruszeni, jak gdyby ziemia się zatrzęsła, zatrzymując hulankę w nagłym bezruchu. Daniel czuł ich wzrok na sobie, gdy szedł między stołami w stronę królewskiego podium, na którym oczekiwali go król Belsazar i królowa matka. Złote i srebrne naczynia stołowe błyszczały w świetle pochodni, zawieszonej nad królewskim stołem, a gdy Daniel rozpoznał kształty niektórych z nich, prawie stracił równowagę. Te skarby pochodziły ze świątyni, Bożej świątyni w Jerozolimie! Tak jak sami Żydzi, również i te poświęcone naczynia zostały wyrwane z miejsca, do którego należały, a następnie znieważone przez pogan, którzy czcili bożki. Bluźnierczy sposób, w jaki zostały one wykorzystane podczas królewskiej orgii, zszokował Daniela: „Jak długo jeszcze, Panie? Na zawsze już o mnie zapomniałeś? Jak długo jeszcze mój wróg będzie nade mną triumfował?”.

Królewscy magicy i czarodzieje w ciemnych szatach kręcili się wokół króla jak stado krów, patrząc na zbliżającego się Daniela. Ponownie przypomniał sobie noc, w której król Nebukadnesar wezwał wszystkich swoich mędrców, i zastanawiał się, czy teraz też był ostatnim ratunkiem dla Belsazara. Ci babilońscy władcy szukali porady u Daniela tylko w sytuacji kryzysowej. Poza tym woleli, żeby trzymał się od nich z daleka i nie przypominał o suwerennym Bogu Izraela i Jego prawach.

Daniel zatrzymał się przed królem, ale nie pokłonił mu się. Belsazar wyglądał, jakby był chory, a twarz miał nienaturalnie szarą. Gdy przemówił, jego głos drżał:

— Cz-czy ty jesteś Daniel, jeden z banitów, których moi przodkowie przywieźli z Judei?

— Tak.

— Powiedziano mi, że mieszka w tobie duch bogów — spojrzał na królową matkę, jakby szukając potwierdzenia. — Mówią, że jesteś przenikliwy, inteligentny i posiadasz ogromną mądrość.

Daniel nie odpowiedział. Pochlebstwo ze strony człowieka, który nie przejawiał zdrowego rozsądku, samokontroli, a co dopiero bojaźni Bożej, nic dla niego nie znaczyło.

— Chcę, żebyś spojrzał na to — król wskazał ścianę za swoimi plecami. Daniel zrobił krok bliżej i zobaczył na niej jakieś znaki, jak gdyby z wysoka padały na jej powierzchnię smugi światła. Ale nad ścianą nie było żadnego okna, żadnego źródła światła. Daniel wszedł na podium i okrążył królewski stół bankietowy, próbując rozpoznać znaki. Wyglądały na litery i słowa, jakiś rodzaj pisma.

— Wezwałem moich mędrców i czarodziejów — powiedział Belsazar, wskazując na mężczyzn. — Kazałem im przeczytać te napisy i powiedzieć, co znaczą, ale oni nie potrafili tego zrobić.

Daniel modlił się w ciszy o mądrość, badając ścianę z bliska i przesuwając palcem po jej chropowatej powierzchni.

— Skąd wzięły się te znaki, wasza wysokość? Kto je napisał?

Król nie odpowiadał, więc Daniel odwrócił się w jego stronę i zobaczył przerażenie w oczach Belsazara. Wyglądał, jakby nie mógł mówić. Jeden z mężczyzn, którzy przy nim siedzieli, rzekł:

— Nagle pojawiły się palce ludzkiej dłoni i zaczęły pisać po ścianie.

Belsazar przytaknął, przełykając głośno ślinę, i w końcu odzyskał głos.

— T-to prawda. Siedziałem tutaj i patrzyłem, gdy… dłoń… znikąd… napisała słowa, które widzisz.

Czy to były halucynacje, efekt wypitej za dużej ilości wina? Lata ostrego picia doprowadzały mężczyzn do delirium. Daniel słyszał o ludziach, którzy woleli śmierć od okropnych bestii, które widzieli w swoich pijackich wizjach. Ale wszyscy na tej sali również patrzyli na napis. To nie mogły być masowe halucynacje. Poza tym Daniel również go widział.

Odwrócił się w stronę ściany i przeczytał słowa na głos:

— Mene, mene, tekel, parsin.

To były trzy miary wagi, trzy jednostki pieniędzy. Daniel ponownie cicho zwrócił się do Wszechmogącego, prosząc, żeby objawił mu znaczenie tych słów.

— Słyszałem… — zaczął król, a jego głos był przepełniony strachem. Odchrząknął i powtórzył: — Słyszałem, że potrafisz interpretować znaki i rozwiązywać trudne problemy. Jeżeli potrafisz przeczytać ten napis i powiedzieć mi… nam… co on oznacza, to zostaniesz ubrany w purpurę i… i powieszę na twojej szyi złoty łańcuch… i będziesz jako trzeci panował w królestwie.

Trzeci władca w królestwie. Doprawdy wielki zaszczyt. Władca Babilonii, król Nabonid, wyjechał na czas zimy, zostawiając władzę w rękach swojego syna, Belsazara, jako drugiego władcy. Ale Daniel nie chciał mieć żadnego udziału w tym skorumpowanym królestwie. On tylko chciał wrócić do domu i swojego łóżka.

Coraz czytelniejsze stawało się dla niego znaczenie tego napisu. Ponad sześćdziesiąt pięć lat spędził jako niewolnik tego narodu i przez większość tego czasu służył w radzie doradczej króla. Ale ostatnio babilońskie imperium powoli rozpadało się na jego oczach. Sen króla Nebukadnesara przepowiedział, że nadejdzie dzień, w którym Babilon upadnie. Złota głowa posągu zostanie zastąpiona piersiami i ramionami ze srebra. Własny sen Daniela o czterech potężnych bestiach potwierdził, że królestwo Babilonu nie przetrwa. Ale upadek nadszedł o wiele wcześniej, niż Daniel to sobie wyobrażał. Zastanawiał się, co upadek Babilonu oznacza dla niego i innych Żydów, którzy cierpieli na wygnaniu.

— No więc? Możesz nam powiedzieć, co oznacza ten napis? — zapytał król.

— Możesz zachować swoje dary, a nagrody dać komuś innemu…

— Ale żądam, byś wyjawił znaczenie tego napisu! Jak śmiesz mi odmawiać?

— Pozwól mi dokończyć — powiedział Daniel, unosząc dłoń do góry. — Nie chcę ani nie potrzebuję twojej nagrody, ale przeczytam ten napis i powiem ci, co on oznacza — odczekał, aż ustanie szemranie i w pomieszczeniu nastanie cisza. Miał mówić w Bożym imieniu, oznajmiając prawdę, i cokolwiek stanie się potem… jego życie było w Bożych rękach, tak jak zawsze.

— O królu, Najwyższy Bóg dał Nebukadnesarowi, twojemu przodkowi, władzę, wielkość i wspaniałość. Wszystkie narody i ludzie wszystkich języków drżeli przed nim i bali się go. Ci, których król chciał uśmiercić, ginęli. Ci, których chciał oszczędzić, byli oszczędzani. Ci, których chciał wywyższyć, wywyższał. Ale gdy jego serce stało się aroganckie i zatwardziałe z powodu pychy, Bóg pozbawił go królewskiego tronu i odarł z jego chwały. Został wypędzony od ludzi i otrzymał zwierzęcy umysł. Jadł trawę jak bydło i był zraszany niebieską rosą, aż wyznał, że Bóg Najwyższy ma władzę nad ludzkimi królestwami.

Belsazar machnął niecierpliwie ręką.

— Słyszałem historię mojego dziadka. Dalej, chcę się dowiedzieć czegoś o tym napisie.

Daniel wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze, próbując uspokoić się przed skonfrontowaniem króla z Bożym sądem.

— Ale ty, jego dziedzic, Belsazarze, nie ukorzyłeś siebie, mimo że przyznajesz, że znasz historię Nebukadnesara. Przeciwnie, przeciwstawiłeś się Panu niebios. To są święte Boże naczynia — powiedział, wskazując na stoły. — Zostały one poświęcone na użytek w Bożej świątyni, ale ty przyniosłeś je tutaj, żebyś ty i twoi dostojnicy, twoje żony i nałożnice mogli pić z nich wino. Czcisz bożki ze srebra i złota, które nie widzą, nie słyszą i nie rozumieją. Ale nie czcisz Boga, który ma twoje życie w swoich rękach. Dlatego Bóg zesłał dłoń, która napisała te słowa.

Młody król patrzył na niego, czekając. Daniel widział, że nawet po tym dramatycznym wspomnieniu serce króla było przepełnione strachem, a nie skruchą.

— Oto co znaczą te słowa — powiedział Daniel, a jego głos stawał się coraz mocniejszy. — Mene: Bóg policzył dni twoich rządów i doprowadził je do końca.

Przez pomieszczenie przebiegł szmer. Pijany król na chwilę opuścił głowę, po czym ponownie ją podniósł, patrząc wyzywająco.

— Tekel — kontynuował Daniel — zostałeś zważony i uznany za lekkiego — królewscy mędrcy wydawali się zbulwersowani szczerością Daniela. Ale on się tym nie przejmował. — Peres: twoje królestwo zostanie podzielone i oddane Medom i Persom.

Salę wypełniły podniesione głosy. Nerwowy śmiech. Wzburzenie. Daniel odwrócił się od napisu, gotowy, by odejść.

— Zaczekaj! — rozkazał król.

Daniel zatrzymał się. Co teraz? Próbował wziąć głęboki wdech, ale nie umiał.

— Ubierzcie go w purpurę. Na szyję nałóżcie mu złoty łańcuch. Jutro Daniel usiądzie po mojej prawicy jako trzeci władca.

Ramiona Daniela opadły z ulgą. Pokręcił z obrzydzeniem głową. Nie chciał tych honorów, ale Belsazar wydawał się zdecydowany, by spełnić swoją obietnicę. Uwolnienie się z tego dramatu i powrót do sypialni zajęły Danielowi trzydzieści minut. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale mężczyźnie wydawało się, że słyszy jakieś hałasy na ulicach pod pałacem. Czyżby wieści o wydarzeniach na uczcie tak szybko się rozeszły?

Daniel nie przejmował się takimi rzeczami. Bóg jasno tej nocy pokazał, że królestwo Babilonu jest skończone, a Belsazar i jego ojciec, Nabonid, skazani. Co ten upadek oznaczał dla życia Daniela i jego ludzi, tego nie wiedział. Od momentu, gdy w młodości został uprowadzony z Jerozolimy do niewoli babilońskiej, jego życie było w Bożych rękach — tych samych, które tej nocy napisały na ścianie te słowa. I zawsze tak będzie. Bez względu na to, co miało nastąpić, Daniel był bezpieczny w objęciach suwerennego Boga.

CZĘŚĆ I - BABILON

e

Nad rzekami Babilonu — tam siedzieliśmy

I płakaliśmy na wspomnienie Syjonu. […]

Jeśli zapomnę cię, Jeruzalem,

Niech uschnie prawica moja! 

Niech przylgnie język mój do podniebienia,

Jeślibym nie pamiętał o tobie,

Jeślibym nie wyniósł Jeruzalemu

Nad największą radość moją!

Księga Psalmów 137,1.5–6

ROZDZIAŁ 1

Iddo obudził się, dysząc. Koszmar prawie go pochłonął. Usłyszał kojący głos żony i poczuł jej dłoń na swojej klatce piersiowej, jak gdyby próbowała uspokoić jego walące serce.

— Spokojnie, Iddo, to był tylko sen. Tylko sen…

Ale to nie był sen, a przynajmniej nie taki, jakie mają inni ludzie, gdy śpią i śnią wizje, które w świetle dziennym nie mają większego sensu. Sny, które miał Iddo, uwalniały wspomnienia, potężne wspomnienia, tak żywe, jak wtedy, gdy doświadczał ich jako dziecko. Obrazy, dźwięki i okropieństwa wryły się w jego duszę, tak jakby igła zostawiła ślad na miękkiej glinie. Piec cierpienia utwardził je tak, że nigdy nie będzie już można ich usunąć.

Ostrożnie wciągnął powietrze i przejechał dłonią po twarzy, ścierając łzy z oczu.

— Przepraszam, Dino — wyszeptał. — Przepraszam…

— Wszystko w porządku? — zapytała. — Zrobię ci coś ciepłego do picia.

Położył dłoń na jej ramieniu.

— Nie, zostań w łóżku. Dlaczego oboje mamy nie spać?

Iddo wstał z maty, szukając w ciemnościach po omacku swojej szaty. Nie umiałby teraz zasnąć.

W ciągu dnia potrafił kontrolować obrazy, które krążyły na obrzeżach jego świadomości jak szakale, patrząc na omiecione chmurami niebo lub badając doskonałość maleńkich palców swojego wnuka. Jednak w nocy, gdy ciemność zakrywała piękno stworzenia, obrazy i dźwięki zacieśniały się wokół Idda, drapiąc, szarpiąc i nie chcąc umilknąć. Gdy go już dopadły, pozbawiały wszystkiego, co osiągnął, rozdzierając człowieka, którym teraz był, i sprowadzając go z powrotem do roli dziesięcioletniego dziecka z czasów upadku Jerozolimy — bezradnego, przerażonego, nagiego i drżącego przed wrogami. Od czasu tego prawdziwego koszmaru minęło czterdzieści siedem lat, które Iddo spędził tutaj, w Babilonie. Miał żonę, dzieci, wnuki — wszyscy urodzili się tutaj. Jednak te potworności, które widział w Jerozolimie, były nadal tak żywe, jak świat dookoła. Ten koszmar nigdy nie wyblakł, nigdy się nie zatarł.

Poczekał, aż jego serce zwolni, a oddech się uspokoi, a potem wolno podszedł do drzwi, cicho otworzył je i równie bezszelestnie zamknął, żeby nikogo nie obudzić. Na ciemnym dziedzińcu dostrzegł znajome sylwetki okolicznych domów z cegły mułowej, wysokie daktylowce, które rosły wzdłuż pobliskiego kanału. Podniósł głowę, żeby spojrzeć, jak gwiazdy znikają za nocnymi chmurami, a potem pojawiają się ponownie.

— „Gdy oglądam niebo Twoje — wyszeptał — dzieło palców Twoich, księżyc i gwiazdy, które Ty ustanowiłeś, czymże jest człowiek, że o nim pamiętasz, lub syn człowieczy, że go nawiedzasz?”.

Psalmy króla Dawida były kolejną bronią, której używał, by trzymać szakale strachu z dala od siebie.

Terrorem, który zniszczył Jerozolimę, była kara Wszechmogącego. Tak powiedzieli wszyscy prorocy. Bóg nie mieszkał już ze swoim ludem, ponieważ ludzie byli Mu niewierni. Jego świątynia była zniszczona, a ludzie, rozproszeni po innych narodach, żyli wśród pogańskich bogów. Jedyna nadzieja Idda i jego rodziny znajdowała się w studiowaniu Bożego zakonu, napełnianiu serca i umysłu Torą, codziennym byciu posłusznym jej każdemu słowu. Jeżeli on będzie szukał Boga swoich ojców z całych swoich sił, to może Święty okaże łaskę i wróci do swojego ludu.

Iddo poczuł dreszcz wywołany chłodnym jesiennym powietrzem i czekał, aż spokój nocy uciszy jego duszę. Jednak zamiast głębokiej ciszy, której pragnął, usłyszał resztki dźwięków ze swoich koszmarów: niskie dudnienie, jak gdyby setki maszerujących nóg, odległe krzyki i płacz — a może to tylko zawodzenie ptaków? Iddo miał za sobą wiele nieprzespanych nocy, ale dźwięki z jego snów nigdy nie brzmiały w ten sposób. Może to tylko wyobraźnia? Wspiął się po schodach na dach i spojrzał na miasto. Światła tańczyły w oddali jak letnie błyskawice — tylko że to nie mogły być one. Niebo, pokryte gwiazdami i kilkoma zaledwie kosmykami chmur, rozciągało się przez cały horyzont płaskiego krajobrazu.

Wtem jego wzrok przykuł nagły ruch na ulicy. Dostrzegł na dole cienie. Jego sąsiad, Mattaniasz, stał z rękami opartymi na biodrach i wpatrywał się w stronę centrum Babilonu. Obok niego stał inny sąsiad, Joel, który tak jak Iddo, również był potomkiem świątynnych kapłanów. Czy oni też usłyszeli te dźwięki?

Iddo zbiegł po schodach i przez bramę wybiegł na ulicę. Mężczyźni odwrócili się na dźwięk jego kroków.

— Ciebie też obudził ten hałas? — zapytał Mattaniasz.

— Co to jest? Co się dzieje?

— Nie wiemy — odpowiedział Joel. — Babilończycy wystawiają dzisiaj jakąś ucztę dla jednego ze swoich pogańskich bogów, ale mój syn, Ruben, twierdzi, że to brzmiało bardziej jak marsz żołnierzy.

— Tak… to samo pomyślałem — rzekł Iddo.

— Zastanawialiśmy się, czy to nie armie Medów i Persów zaatakowały miasto — powiedział Mattaniasz.

Joel pokręcił głową.

— Nigdy by nie wygrali. Bramy Babilonu są potężnie uzbrojone, a mury miasta mają dwadzieścia stóp grubości. Są nie do zdobycia!

Jednak Iddo pamiętał obalone mury Jerozolimy i poczuł dreszcz.

— Mój syn poszedł sprawdzić, co się dzieje — mówił dalej Joel. — Czekamy, aż wróci.

Iddo, stojąc ze swoimi sąsiadami, słuchał odległych dźwięków. Mężczyźni rozmawiali cicho, czekając na powrót Rubena. W chwili, gdy młodzieniec w końcu dobiegł do domu, czerwony i zdyszany, na wschodzie rozbłysła łuna różowego światła.

— Nie uwierzysz, abbo! Doszedłem aż do placu przy Bramie Isztar. Ulice przy południowym pałacu są pełne żołnierzy. Są ich tam tysiące!

— Żołnierzy babilońskich? — zapytał Iddo.

— Nie, panie. Oni nie przypominali żołnierzy babilońskich, których do tej pory widziałem.

— A zatem to jest inwazja! — powiedział Mattaniasz.

— Niemożliwe. Jak niby wróg miał przejść przez mury? — zapytał Joel.

— Chyba wiem jak — odpowiedział Ruben. — W drodze do domu szedłem wzdłuż rzeki i woda sięgała mi tylko dotąd — przyłożył dłoń na wysokości połowy swojego uda. — Żołnierze mogli wejść do miasta pod murami, wykorzystując łożysko rzeki jako swoją drogę, tak jak w tej historii w Torze, w której wody rozstąpiły się dla naszego ludu, pamiętacie?

Inwazja. Iddo odwrócił się bez słowa i w pośpiechu wrócił na swoje ogrodzone murami podwórze. Zamknął za sobą drewnianą bramę i oparł się o nią. To musi być sen. Nie obudził się ze swojego koszmaru. Dina w każdej chwili może nim potrząsnąć, a on się wtedy obudzi. Zamknął oczy, powoli wziął głęboki wdech, po czym znowu otworzył oczy. Nadal był na swoim podwórzu, ciągle świadomy dudnienia maszerujących stóp w oddali.

Jeżeli to nie był sen, to znaczy, że drugi raz w życiu Iddo żołnierze napadli na miasto, w którym mieszkał. Jego koszmary ponownie stały się rzeczywistością. Zrobił kilka chwiejnych kroków w stronę domu, zatrzymał się i rozejrzał bezradnie dookoła, jak zwierzę uwięzione w dole. Musiał uciekać i ratować się z żoną i rodziną. Może nie było jeszcze za późno. Może daliby radę wyjść z miasta i ukryć się na bagnach poza murami. Może Wszechmogący rozstąpiłby wody, żeby mogli uciec. Zrobił dwa kroki do przodu i znowu się zatrzymał.

Wszechmogący.

Czy On im pomoże? Iddo chciał się pomodlić, poprosić o Jego mądrość i ochronę, zanim zaczną uciekać. Wspiął się po schodach na dach — ledwo stojąc na trzęsących się nogach — po czym położył się twarzą do ziemi, zwracając się na zachód, w stronę Jerozolimy.

— Błogosławione Twoje dzieło, Panie, nasz Boże, Królu wszechświata — zaczął, ale zatrzymał się. Jego ojciec i dziadek leżeli w ten sposób na dziedzińcu świątyni w Jerozolimie ze wszystkimi innymi kapłanami, modląc się w dzień i w nocy o pomoc, ochronę i zbawienie. Ich modlitwy pozostały bez odpowiedzi.

— Błogosławione twoje dzieło, Panie, nasz Boże… — zaczął znowu. Może tym razem będzie inaczej i Wszechmogący usłyszy, jak Jego lud błaga o litość. Iddo i inni byli posłuszni wszystkiemu, co powiedzieli prorocy: „Pojmujcie żony i płodźcie synów i córki. A starajcie się o pomyślność miasta, do którego skazałem was na wygnanie”. Iddo to robił. On i inni kapłani nie tylko starali się przestrzegać każdej litery zakonu, ale zbudowali również płot ochronnych praw wokół Tory, dla pewności, że nikt nawet nie zbliży się do łamania Bożych przykazań. Świętowali dzień szabatu najlepiej jak potrafili, nawet gdy ci, u których byli w niewoli, odmawiali im dnia odpoczynku. Trzy razy dziennie gromadzili się na modlitwie, tak jak patriarchowie, i…

Iddo podniósł głowę. Dlaczego modlił się sam? Pozostali mężczyźni na pewno już wstali. Powinien pójść na poranne modlitwy, zebrać się z innymi i razem zdecydować, co robić. Domownicy już nie spali, gdy zszedł na dół, by zabrać swój szal modlitewny i tefiliny. Dina klęczała przed paleniskiem z naręczem słomy, dmuchając na węgiel, by rozniecić ogień. Jego córka, Rachela — wspaniała, bezbronna Rachela — nuciła coś, składając posłanie. Iddo słyszał nucenie dochodzące też z innych pokojów, które dobudował do swojego domu dla synów — Berechiasza i Ozeasza — oraz ich żon i rodzin. Jego najmłodszy wnuk płaczem domagał się właśnie jedzenia, a to bezradne zawodzenie przyprawiało Idda o ciarki, ponieważ przypominało mu dzieci z Jerozolimy, które były zbyt głodne, żeby płakać. Czy tym razem będzie tak samo? Cierpienie, głód?

— Idę na poranne modlitwy — powiedział Dinie.

Spojrzała na niego zdziwiona.

— Tak wcześnie? Nigdy nie chodzisz o tej porze.

— Muszę porozmawiać z innymi, coś się stało, nie jestem pewien…

— Co masz na myśli? Co się stało? — wstała z kolan, przyglądając mu się ciemnymi, zaniepokojonymi oczami. Jej niezakryte długie włosy zwisały jeszcze swobodnie i Iddo musiał odeprzeć nagłą potrzebę chwycenia jej miękkich loków w swoje dłonie. Ciemnych włosów Diny nie oszpecił jeszcze ani jeden srebrny włos, podczas gdy jego włosy i broda zrobiły się całkowicie białe już dziesięć lat temu, gdy miał zaledwie czterdziestkę.

— Wszystko w porządku, Iddo? — zapytała.

Odwrócił wzrok.

— Syn Joela wrócił dzisiaj rano z… pewnymi wieściami. Muszę porozmawiać z innymi, żeby zrozumieć, co to oznacza.

— Jakimi wieściami?

Nie mógł powiedzieć tego na głos, nie mógł powiedzieć o inwazji wroga.

— Po prostu upewnij się, że ty i inne kobiety zostaniecie tutaj. Dzieci też. Nie pozwól, by ktokolwiek opuścił nasze podwórze, zanim nie wrócę. Nie idź na plac, do studni…

— Iddo, przerażasz mnie!

— Nie martw się — powiedział. Bezużyteczne słowa. Jeżeli to, co powiedział Ruben, było prawdą, to mieli mnóstwo powodów do zmartwień. Odwrócił się, żeby odejść, ale w drzwiach na chwilę zawahał się, zastanawiając się, czy powinien poprosić synów, by poszli z nim. Ale nie, Berechiasz i Ozeasz rzadko chodzili na poranne modlitwy — dlaczego dzisiaj miałoby być inaczej?

— Wrócę niedługo — powiedział. Nie miał pojęcia, czy to była prawda.

Dom zgromadzenia — bejt kneset — był prawie pełen, gdy Iddo do niego dotarł. Nie trwało długo, zanim ludzie dowiedzieli się, że pogłoski były prawdą: obcy żołnierze napadli na Babilon. Jeden ze starszych Izraela — członek Wielkiego Zgromadzenia — przybył z tą nowiną aż z drugiego końca miasta.

— Persowie i Medowie zmienili bieg rzeki Eufrat i skierowali ją do kanału na północ od miasta — opowiadał. — Ich armie czekały na południe od miasta, aż woda będzie na tyle płytka, żeby móc przez nią przejść i w środku nocy wkroczyć do miasta, przechodząc pod murami.

W pomieszczeniu zapadła taka cisza, że można było usłyszeć bicie serca.

— Jak to się mogło stać? — ktoś w końcu zapytał. — Jakim cudem król babiloński i jego armia zostali w taki sposób zaskoczeni? Nie było straży nocnej? Niczego nie widzieli?

— W tym jest ręka Wszechmocnego — odpowiedział jeden ze starszych zboru. — On obiecał, że pewnego dnia babilońskie imperium upadnie i to właśnie stało się zeszłej nocy. Babilończycy wyprawiali ucztę dla swoich bożków i nie zdawali sobie sprawy z tego, że Medowie i Persowie znajdowali się już w murach miasta, aż było za późno. Król Belsazar nie żyje. Stracono tysiące jego dostojników. Dariusz Medyjczyk przejął jego królestwo.

Iddo opadł na jedną z ław, które stały na obrzeżach pomieszczenia, podczas gdy wszyscy dookoła zaczęli mówić jeden przez drugiego, zalewając salę pytaniami pełnymi paniki.

— Czy ci Medowie i Persowie będą tak samo rabować i mordować jak Babilończycy?

— Jak możemy obronić nasze rodziny?

— Czy powinniśmy uciekać z miasta?

— Dlaczego to znowu nas spotyka?

To były te same pytania, których Iddo nie miał siły zadać. Starszy Izraela podniósł swoje ręce, by uciszyć tłum.

— Proszę, posłuchajcie. Czekamy na to, co powie Daniel Sprawiedliwy i książęta Judy, ale w międzyczasie wszyscy powinniście wrócić do domów. Babilończycy zostali dzisiaj w domu i my też powinniśmy to zrobić. Jeżeli w czasie wieczornych modlitw miasto nadal będzie ciche, wtedy znowu się tutaj spotkamy. Może do tego czasu będziemy mieli więcej wieści.

Gdy Iddo zbierał się do wyjścia, jego myśli wypełniło jedno pytanie: Jak może ochronić swoją rodzinę? Prawda była taka, że nie mógł. Podczas gdy młodsi mężczyźni spieszyli do domów, żeby zabarykadować drzwi i za pomocą noży kuchennych i kijów przygotować się do obrony tych, których kochali, mężczyźni tacy jak Iddo, którzy pamiętali Jerozolimę, wiedzieli, że nie mogą się obronić.

Gdy wrócił do domu, Dina czekała ze śniadaniem. Jego synowie, synowe i wnuki zgromadzili się w dużym, centralnym pokoju w ich domu.

— Co się dzieje, abbo? — zapytał Berechiasz. — Mama powiedziała, że wyglądałeś na zmartwionego i że kazałeś nam wszystkim zostać w domu.

W pokoju zapadła cisza, gdy Iddo wyjaśniał, jak niewiele wie o inwazji. Nawet jego najmłodsze wnuki były bardzo spokojne.

— Co to oznacza dla nas? — zapytał Ozeasz, gdy Iddo skończył.

— Nikt nie wie. Ale jeden ze starszych z Wielkiego Zgromadzenia obiecał, że wróci z większą liczbą informacji, gdy spotkamy się na wieczornych modlitwach. Wtedy się dowiemy. Tymczasem musimy wszyscy zostać w środku, tak jak Babilończycy.

Spojrzał na Dinę, a strach, który zobaczył w jej oczach, sprawił, że chwycił jej dłoń. On był obrońcą, patriarchą tej rodziny i zasmuciła go świadomość, że nie może jej uchronić przed krzywdą.

— Nie możemy iść do studni po wodę? — zapytała córka.

— Nie, Rachelo. Nie możemy też iść na targ.

— Ale co mamy robić?

— Zostaniemy w domu, tak jak w szabat.

— A co, jeśli braknie nam wody?

— Do zmroku sobie poradzimy, Rachelo — jego słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzał, ale jej pytanie przywróciło wspomnienia długiego oblężenia Jerozolimy, gdy w mieście skończyło się jedzenie i woda. Pamiętał, że usta miał suche jak piach, pamiętał też niekończący się ból żołądka. Pamiętał robactwo, które jadł, żeby zapełnić brzuch, słoną wodę, która nie gasiła pragnienia.

— Spędzimy ten dzień na modlitwie o łaskę — powiedział, patrząc na swoich synów. — Będę na dachu, jeżeli zechcecie do mnie dołączyć.

Odłożył swój niedojedzony kawałek chleba i wyszedł na zewnątrz, by wspiąć się po schodach.

Sąsiedztwo i odległe miasto wyglądały z dachu niezwykle spokojnie. Niskie dudnienie marszowych kroków w końcu ustało, a gdy Iddo klęknął na ogrzanych słońcem kafelkach, nie był pewien, czy cisza była dobrym, czy złym znakiem. W zwykły dzień z synami rozpoczęliby już o tej porze pracę, która polegała na prowadzeniu rejestru rachunków biznesowych Babilończyków, zajmowaniu się ich korespondencją, pilnowaniu rejestru statków i wypraw handlowych w całym imperium. Jego synowie założyli spółkę handlową, która przynosiła stałe dochody — przynajmniej do tego czasu. Kto wiedział, co teraz będzie? Jednak Iddo i jego synowie, jak i ich przodkowie, urodzili się po to, by być kapłanami jedynego prawdziwego Boga. Gdyby zamiast na wygnaniu, mieszkali w Jerozolimie, składaliby ofiary w Jego świątyni, tak jak robili to ojciec i dziadek Iddo, a co rozpoczął Aaron, pierwszy kapłan Izraela. Iddo pamiętał świątynię w Jerozolimie, pamiętał, jak w dzieciństwie obserwował składanie ofiar, wdychając zapach płonącego mięsa, słuchając chórów i trąb Lewitów. Teraz świątyni już nie było.

Ale Iddo ciągle był kapłanem. Gdy tylko stał się dorosły, tutaj, w Babilonie, rozpoczął naukę u starszych kapłanów, którzy razem z nim żyli na wygnaniu. Uczył się przepisów, wierząc, że pewnego dnia świątynia zostanie odbudowana, tak jak obiecał prorok Ezechiel. „Abbo, to strata czasu — powiedzieli obaj jego synowie, gdy osiągnęli wiek, w którym mogli zacząć pobierać nauki. — Dlaczego mamy uczyć się rytuałów związanych z martwą religią?”. Czy mieli rację? Czy wiara ich ojca Abrahama i zakon dany Mojżeszowi były tylko reliktami przeszłości, tak jak martwe ciała, którymi były wypełnione ulice Jerozolimy?

Przez cały dzień w Babilonie panowała cisza. Żadna z obaw Idda dotyczących śmierci i zniszczenia nie zmaterializowała się — jeszcze.

— Chodźcie ze mną do domu zgromadzenia na modlitwę — powiedział wieczorem do swoich synów. — Chcę, żebyście usłyszeli wszelkie nowiny, jakie mogą się pojawić. Potem możemy razem zdecydować, co robić.

— Nie powinniśmy poczekać jeszcze kilku dni, aż kurz opadnie, zanim wyjdziemy? — zapytał Berechiasz. — Nie znamy naszych nowych władców i…

— Nie. Powinieneś dawać swoim dzieciom przykład wiary. — Idda wskazał na Zachariasza, najstarszego syna Berechiasza, który miał prawie dwanaście lat i był ulubieńcem Iddo. Chłopak przyniósł swojemu ojcu szal modlitewny i teraz stał, trzymając go w rękach, patrząc na mężczyzn i przysłuchując się im.

— Musimy się modlić. Nie rozumiesz, jak poważna jest ta sytuacja? — zapytał Iddo.

— Oczywiście, że rozumiem. I myślę o swoich dzieciach. Ale co, jeśli nasi nowi perscy władcy błędnie zinterpretują nasze zgromadzenie i pomyślą, że planujemy bunt?

— Zaryzykuję. Chodź, już czas.

— Czy ja też mogę pójść? — zapytał Zachariasz. Zanim Iddo zdążył odpowiedzieć, Dina chwyciła swojego wnuka i przyciągnęła do siebie.

— Nie, Zaki. Zostań tutaj. Nie wiemy, czy jest już bezpiecznie.

Świadomość, że nie może zapewnić swojej rodzinie poczucia bezpieczeństwa, napełniła Idda płonącym gniewem. Zwalczy tego wroga strachu i w jego miejscu umieści wiarę. Wszechmogący był z nimi, a nie z ich wrogami. Sięgnął po dłoń Zachariasza.

— Tak, możesz pójść z nami. Wszechmogący zapewni nam bezpieczeństwo.

Miał nadzieję, że to prawda.

Iddo, jego synowie i wnuk szli do domu zgromadzenia w milczeniu. W środku tłoczyły się już setki mężczyzn, a przez tłum przebiegał dreszcz podekscytowania.

— Co się dzieje? — Iddo zapytał jednego ze swoich znajomych. — Coś mnie ominęło?

— To rebe Daniel — wyszeptał kapłan. — On żyje! Przeżył inwazję i przyszedł tutaj aż z pałacu króla, żeby się z nami modlić.

Niepokój Idda rozpłynął się w uldze. Rebe Daniel Sprawiedliwy był wysoko szanowany w Babilonie, nie tylko w społeczności żydowskiej, ale również wśród Babilończyków i ich przywódców. Jeżeli Medowie i Persowie zostawili go przy życiu, to dla Idda i pozostałych Żydów była nadzieja. Iddo widział tego legendarnego człowieka do tej pory tylko dwukrotnie i był niezmiernie uradowany, że znowu go zobaczy. Cieszył się też, że jego synowie i wnuk usłyszą, co ten człowiek ma do powiedzenia. Gdy starszy człowiek wstąpił na bimę, w pomieszczeniu zapadła cisza.

— Nie mamy się czego bać ze strony naszych nowych władców — powiedział Daniel. — Dariusz Medyjczyk poprosił, bym mu służył, jak służyłem Babilończykom.

— To znaczy, że jesteśmy bezpieczni? — zapytał ktoś z tłumu.

— Tak. Jesteśmy bezpieczni.

Iddo zamknął oczy i słyszał, jak w sali rozbrzmiewa pomruk ulgi.

— Jest coś jeszcze — mówił dalej Daniel. — Od pewnego czasu modlę się i studiuję słowa proroków, a Najwyższy pokazał mi, że dni naszej niewoli dobiegają końca. Przemówił przez proroka Jeremiasza, mówiąc, że królowi babilońskiemu będziemy służyli przez siedemdziesiąt lat, a gdy ten czas się wypełni, On ukarze Babilończyków. Inwazja Medów i Persów jest początkiem tej kary. Ponad trzy tysiące tych, którzy nas zniewolili, zostało straconych, łącznie z królem i jego dostojnikami. Nasza niewola dobiega końca. Wkrótce wrócimy do domu, do Jerozolimy.

Z gardeł wszystkich mężczyzn wydobył się krzyk. Iddo oparł dłoń na ramieniu Zachariasza, żeby się uspokoić. Dom. Do Jerozolimy. Pragnął wykrzykiwać słowa chwały z innymi mężczyznami, ale te wieści zaparły mu dech w piersiach. Bał się w nie uwierzyć, bał się uwierzyć w coś tak niemożliwego, jak powrót do Jerozolimy. A nawet jeśli to miało okazać się prawdą, to czy potrafiłby unieść ciężar powrotu do pustych ruin, które zostawił za sobą jako dziecko?

— Nasza niewola zaczęła się, gdy król Nebukadnesar przywlókł króla Jojakina, zakutego w kajdany, do Babilonu — kontynuował Daniel. — To była część pierwszej grupy wygnańców, sześćdziesiąt siedem lat temu. To znaczy, że siedemdziesiąt lat naszej niewoli prawie dobiegło końca. Dzisiaj i każdego dnia musimy się modlić, by Najwyższy okazał nam łaskę i przywrócił do ziemi, którą obiecał naszemu ojcu Abrahamowi. Po to właśnie tutaj dzisiaj wieczorem przyszedłem: by się z wami wszystkimi modlić.

— Czy nasi nowi władcy mówią, że możemy wrócić? — zapytał ktoś.

— Jeszcze nie, ale Bóg obiecał, że tak się stanie. Przez jakiś czas doświadczaliśmy kary, ale Najwyższy obiecał zabrać nas z powrotem, odbudować naszą wspólnotę z Nim i kontynuować swój plan odkupienia całej ludzkości poprzez nas.

Gdy rebe Daniel przygotowywał się do modlitwy, Iddo, razem z innymi mężczyznami, zwrócił się w stronę aron ha-kodesz, gdzie trzymano święte zwoje Tory. Daniel modlił się na głos, podnosząc ręce do nieba, a wiara i przekonanie w jego głosie wywoływały w Iddo dreszcze.

— O Panie, wielki i wspaniały Boże, który zachowujesz swoje przymierze z każdym, kto Cię kocha i przestrzega Twoich przykazań, zgrzeszyliśmy i czyniliśmy zło. Byliśmy niegodziwi i buntowaliśmy się. To całe nieszczęście przyszło na nas, tak jak było to zapisane w zakonie Mojżesza. Ale teraz, o Panie, nasz Boże, który wyprowadziłeś swój lud z Egiptu swoją potężną ręką, usłysz nasze modlitwy i mocą swojej łaski wybacz nam! Spójrz przychylnie na swoją zrujnowaną świątynię. Nie prosimy Cię o to dlatego, że jesteśmy sprawiedliwi, ale ze względu na Twoją wielką łaskę. O Panie, wysłuchaj! O Panie, przebacz! Boże, nie spóźniaj się, ponieważ Twoje miasto i Twój lud noszą Twoje imię.

Modlitwy trwały do późnego wieczora, a gdy dobiegły końca, nogi Iddo ledwo potrafiły donieść go do domu. Ale jego zmartwienie zniknęło, jak gdyby zdjęte z ramion, by unieść się do góry z modlitwami.

— Widzisz, Zachariaszu? Najgorsze już minęło — powiedział, gdy weszli w bramę podwórza. — Ale musimy robić to, co przykazał nam rebe Daniel i dalej się modlić. Wszechmogący obiecał, że jeśli Jego ludzie ukorzą się i będą się modlić, wtedy On przebaczy nasz gniew i uzdrowi naszą ziemię. Wrócimy do Jerozolimy i…

Berechiasz chwycił Idda za ramię i zatrzymał przed wejściem do domu.

— Abbo. Ty chyba nie wierzysz w to, że naprawdę wrócimy do Jerozolimy, prawda? — zapytał cicho.

— Oczywiście, że wierzę! Słyszałeś, co powiedział rebe Daniel. Wszechmogący przez swoich proroków obiecał, że wrócimy. — Iddo spojrzał na swojego młodego wnuka, chcąc go uspokoić, ale ojciec chłopca pchnął go w stronę drzwi.

— Idź do środka, Zachariaszu. Twój dziadek i ja przyjdziemy za chwilę.

Ozeasz również czekał i Iddo zobaczył, jak jego synowie wymieniają zaniepokojone spojrzenia.

— Słuchaj, abbo. To szaleństwo wierzyć, że pozwolą nam wrócić — powiedział Ozeasz. — Niewolnicy nigdy nie otrzymują wolności, a wygnańcy nigdy nie wracają na swoje ziemie.

— Niewolnicy zostali uwolnieni pod wodzą Mojżesza — powiedział Iddo. — Wtedy to na pewno wydawało się równie niemożliwe.

— A kto się ośmieli przyjść do tego nowego „faraona” i zażądać, by nas wypuścił? — zapytał Berechiasz.

— Może Wszechmogący pośle rebe Daniela, żeby…

— Żeby co? Czy on potrafi dokonywać takich cudów jak Mojżesz? Czy Bóg ześle plagi i ciemność, by przekonać tę armię zdobywców, żeby nas uwolnili? Chyba nie wierzysz w te wszystkie opowieści?

Iddo nie potrafił odpowiedzieć. To, co w domu zgromadzenia wydawało się tak realne, teraz, w obliczu wątpliwości syna, traciło sens.

— Abbo, ty akurat powinieneś wiedzieć, że modlitwa nie jest magiczną formułą. Wszechmogący nie spełnia naszych próśb. Gdyby tak było, to nadal mieszkalibyśmy w Jerozolimie i składali ofiary, zamiast żyć tutaj, w Babilonie.

— Ale Najwyższy musi zaprowadzić nas z powrotem do domu — powiedział Iddo. — Jeżeli nasz lud tu zostanie, nasza wiara wyginie. Jak możemy przetrwać, jeśli zostaniemy tutaj, otoczeni przez pogan i ich niegodziwe praktyki? Staniemy się tacy jak oni.

— Ale nasza wiara nie wyginęła, abbo. Ona przetrwała — nawet tutaj.

— To dlaczego jej nie praktykujesz? Prawie w ogóle nie chodzisz ze mną, żeby się modlić czy studiować Torę.

— Jest różnica pomiędzy rytuałem a wiarą — powiedział Berechiasz. — To, że nie chodzę się modlić trzy razy dziennie z innymi mężczyznami, nie oznacza, że nie wierzę.

— Ale teraz, gdy nasi przywódcy proszą, byśmy razem modlili się o wolność, dołączysz do nas? Wierzysz w obietnice Najwyższego?

Berechiasz nie odpowiedział, więc Ozeasz odezwał się za nich obu.

— Uważamy, że nasi przywódcy postępują niewłaściwie, wzbudzając we wszystkich nadzieję, podczas gdy prawda jest taka, że nigdy nie będziemy mogli wrócić. To się nie stanie.

— Dość! Nie będę tego dłużej słuchać! — Iddo wyszarpnął swoje ramię i wspiął się po schodach na dach, żeby się modlić.

Wiedział, że to jego wina, że synowie nie wierzą. Gdy byli małymi chłopcami, wiara Iddo była zbyt słaba, by unieść ich zwątpienia i pytania. Teraz obaj byli dorośli i bardziej skupiali się na świecie, który mieli przed oczyma niż na niewidzialnym świecie wiary i modlitwy.

Ale Iddo nauczy swojego wnuka Zachariasza, jak wierzyć. Od tej chwili zrobi wszystko. Może wtedy Najwyższy usłyszy ich modlitwy i zakończy niewolę swojego ludu.

ROZDZIAŁ 2

Dina wyciągnęła ostatni bochenek chleba z paleniska i odstawiła go obok innych, żeby ostygł. Skórki zapiekły się na ciemnozłoty kolor, wypełniając pomieszczenie zapachem, który sprawiał, że ślinka ciekła.

— Co jeszcze? — zapytała, rozglądając się dookoła. — Czy wszystko już gotowe? Sabat już tuż, tuż.

Słońce chowało się za płaskim horyzontem zdecydowanie za szybko w te krótkie zimowe dni i Dina, jej córka Rachela oraz dwie synowe — Sara i Noemi — musiały skończyć przygotowywanie jedzenia, zanim zupełnie zajdzie.

— Czy soczewica jest gotowa? — zapytała.

— Tak, mamo.

— Upewnisz się, że wszystko inne jest gotowe, Rachelo? Zanim twój tata wróci do domu z modlitw?

— Oczywiście, mamo.

— Dobrze — ponownie rozejrzała się dookoła i zobaczyła dym wydobywający się z paleniska. Zwykle przygotowywały posiłki na zewnątrz, na podwórzu, ale ten deszczowy zimowy dzień tym razem zagonił je do środka. Dina otworzyła szerzej drzwi, żeby pozbyć się resztek dymu. Gdy stwierdziła z zadowoleniem, że wszystko gotowe, przyniosła dodatkowy półmisek z jedzeniem z szafki stojącej za paleniskiem.

— Zaniosę to Miriam i jej rodzinie. Zaraz wracam. Zamknijcie drzwi, jeśli w środku zrobi się za zimno.

— Dlaczego nie zaprosisz ich, żeby zjedli z nami? — zapytała Noemi, przekładając niemowlę na drugie ramię.

— Zaprosiłam ich, ale Mattaniasz odmówił. Uważa, że hałas i krzątanina to dla Miriam za dużo. — Dina musiała przyznać, że jej gospodarstwo domowe było bardzo ożywione przez to, że mieszkała w nim cała rodzina. Ale Dina kochała każdą minutę swojego pracowitego życia. Jako pięćdziesięcioczterolatka miała ręce pełne roboty i szczęśliwe serce.

Wyszła z domu i w deszczu, niosąc owinięty w sukno półmisek ciepłego jedzenia, pośpieszyła do drzwi obok.

— Przyniosłam coś na wasz sabatowy posiłek — powiedziała, gdy Yael, córka Miriam, otworzyła drzwi. — Jak się dzisiaj czuje twoja mama?

— Bez zmian — powiedziała Yael, wzruszając ramionami. Miała dziesięć lat i prawie nigdy nie widziała swojej mamy w dobrym stanie. Ale w ostatnich miesiącach nagłe pogorszenie stanu zdrowia Miriam zaniepokoiło Dinę.

— Proszę wejść — powiedziała Yael, otwierając szerzej drzwi. — Mama się ucieszy na pani widok.

— Nie mogę długo zostać. Za chwilę zaczyna się sabat. Postawię to tylko na ogniu, żeby nie straciło ciepła do kolacji.

Jednak ogień w palenisku zdążył już wygasnąć, a w pomieszczeniu było zimno jak w jaskini. Dina odstawiła półmisek i uklękła, by dolać oliwy i ponownie rozżarzyć węgle.

— Czy twój ojciec jest w domu? — zapytała, słysząc jakieś głosy w pomieszczeniu obok.

— Jeszcze nie. Parthia jest tutaj, żeby przepowiedzieć mamie przyszłość. Obiecała, że moją też przepowie. Może pani też chciałaby posłuchać wróżby?

— Raczej nie, Yael. Nie mogę zostać długo.

— Ale ta nowa wieszczka nigdy się nie myli. Powiedziała abbie, że doświadczy dobrobytu i następnego dnia ktoś go zatrudnił do budowy magazynu.

Dina dmuchała na węgle, aż zaczęły płonąć, niespokojna po tym, co usłyszała od Yael. Wiedziała, że mąż Miriam zapłacił wielu babilońskim uzdrowicielom i astrologom, szukając znaków i omenów, gdy desperacko pragnął uzdrowić swoją żonę. Ale teraz również ich córka zaczynała fascynować się magicznymi zaklęciami.

Gdy ogień już płonął, Dina wstała z kolan, strzepując sadzę i słomę z dłoni na kawałek juty. Przyjrzała się jasnej, bystrej twarzy Yael i pod tą prawie dziką zewnętrzną powłoką dostrzegła kochane dziecko, dziewczynkę, która z całą pewnością miała wyrosnąć na piękną kobietę. Potrzebowała dłoni matki, która przygotowałaby ją na bycie kobietą, ale Miriam była zbyt chora, by sprostać temu zadaniu. Yael często samotnie włóczyła się po okolicy albo bawiła się niedaleko kanału z Zachariaszem, wnukiem Diny. Co się z nią stanie, jeśli Miriam umrze?

— Może zajrzę i sprawdzę, jak się czuje twoja mama — powiedziała Dina. Nie mogła się oprzeć przeczesaniu ręką ciemnych, nieokiełznanych włosów Yael, ale dziewczynka odsunęła się.

— Muszę przynieść mamie trochę wody. Proszę wejść, zaraz przyjdę.

Dina odsunęła zasłonę, która oddzielała oba pomieszczenia, i zobaczyła Miriam podpierającą się na macie. Jej twarz była chuda i blada jak ściana. Na stołku obok niej siedziała Babilonka, ubrana w ciemne szaty, o kruczoczarnych włosach i skórze błyszczącej jak ceramika. Z jej szyi zwisały girlandy łańcuszków i amuletów, a na głowie miała misterną, złotą ozdobę, która okalała czoło. Jej ciemne nadgarstki opasane były rzędami lśniących bransoletek, które dzwoniły i pobrzękiwały, gdy kobieta mełła przyprawy w misie, którą trzymała na kolanach. Przed nią znajdowały się rzędy naczyń wypełnionych dziwnie wyglądającymi liśćmi i korzeniami. Z jednego z naczyń unosił się zapach kadzidła. Dina zakaszlała, gdy smuga dymu dotarła do jej gardła.

— Dino, wejdź, proszę — powiedziała Miriam, gdy ją zobaczyła. — To jest Parthia, moja nowa wieszczka — kobieta spojrzała na Dinę bez słowa, po czym wróciła do swojego zajęcia.

— Mogę zostać tylko na chwilę. Słońce zaraz zajdzie. Przyniosłam trochę potrawki na waszą kolację szabatową.

— Moja droga, zawsze jesteś dla nas taka dobra.

— Jak się czujesz?

— O wiele lepiej. Parthia przyniosła dzisiaj dobre wieści. Powiedziała, że moje gwiazdy układają się w pozycję, która będzie służyła uzdrowieniu.

Dina nie potrafiła nic odpowiedzieć. Cofnęła się, gdy Yael weszła do środka, niosąc trzy kubki wody w swoich małych dłoniach z obgryzionymi paznokciami. Jeden dała Dinie, drugi matce, a trzeci zachowała dla siebie. Dina uprzejmie zrobiła łyk, mimo że nie prosiła o nic do picia.

— Chcę ci odpłacić za twoją pomoc, Dino — powiedziała Miriam. — Czy jest coś, o co chciałabyś zapytać wieszczkę, dopóki tu jest?

Dina wzięła kolejny łyk wody, próbując zyskać na czasie. Pragnęła zapytać, czy obietnica rebe Daniela o powrocie do Jerozolimy kiedykolwiek się spełni. Jej mąż od czasu tej inwazji nie mówi o niczym innym i bała się, że serce Iddo pęknie, jeśli to się nie wydarzy. Ale nie potrafiła sobie wyobrazić katastrofalnych zmian w swoim życiu, jeśli to by nastąpiło.

— Dziękuję, ale nie — odpowiedziała w końcu. — Iddo zdenerwował się na mnie, gdy pytałam twoich ostatnich astrologów o znaki.

— Ale dlaczego? Co złego jest w szukaniu wskazówek przy wyborze dnia na ślub Racheli? Czy on nie chce, żeby jego córka zaczęła nowe życie pod najbardziej sprzyjającymi gwiazdami?

— Tak, oczywiście, ale… ale Iddo mówi… — nazwał to babilońskim nonsensem i powiedział Dinie, że powinna modlić się do Najwyższego o błogosławieństwo dla Racheli, zamiast bawić się w pogańską astrologię. Zabronił jej jakiegokolwiek kontaktu z czarnoksięstwem sąsiadów.

— Iddo nie musi wiedzieć, prawda? — zapytała Miriam z uśmiechem. — Daj Parthii swój kubek.

Dina bez zastanowienia podała kubek i chwilę później wieszczka wrzuciła do wody szczyptę swojego proszku. Jej bransoletki dźwięczały, gdy mieszała ze sobą składniki, mrucząc jakieś niewyraźne słowa. Potem dzwonienie ustało, a kobieta zajrzała do kubka, badając miksturę i czekając, aż woda się uspokoi.

— Widzę ogromne rozdarcie w twoim życiu — zaczęła. — Coś bardzo dla ciebie ważnego zostanie rozdarte i…

— Stop! — Dina wyrwała jej kubek, rozlewając trochę jego zawartości na kamienną posadzkę. — Nie chcę już więcej słuchać!

— Dlaczego nie? — zapytała Miriam. — Nie chcesz być przygotowana na przyszłość?

— Wiem, że moja przyszłość będzie zawierać smutek. To dotyczy każdego. Nigdy się na to nie przygotujemy. — Dina pomyślała o cierpieniu, którego doświadczyli jej rodzice, i o tym, które w dzieciństwie przeżył Iddo. Czy gdyby wiedzieli, że to nadejdzie, mogliby się na to przygotować? Tak naprawdę oni znali przyszłość — izraelscy prorocy ostrzegli ich przed nadchodzącym sądem — a jednak wszyscy cierpieli tak samo.

— Wiedza nie pomaga — powiedziała w końcu Dina — ponieważ będziemy się tylko niepotrzebnie tym martwić. Stawię temu czoła we właściwym momencie.

— Przeczytaj teraz mój — powiedziała Yael, podając wieszczce swój kubek.

Kobieta spojrzała na Dinę z pogardą, po czym wstała z krzesła.

— Nie tutaj, maleńka. Chodź. Przyniosłam te tabele, które ci obiecałam, żebyś mogła nauczyć się czytania z gwiazd. — Wzięła ze sobą wodę i misę z proszkiem i poszła do pomieszczenia obok, a Yael pognała za nią.

— Przepraszam — powiedziała Dina. — Nie chciałam niczego zepsuć.

— To bez znaczenia. Mattaniasz dobrze jej płaci. — Miriam ponownie oparła się o poduszki. Życie, które przed chwilą ją tak pobudziło, zdążyło już z niej ulecieć, tak jak z uderzonego dłonią ciasta na chleb. — Potrafię zrozumieć, dlaczego nie chcesz znać swojej przyszłości, Dino. Twoje życie jest teraz takie wspaniałe. Ale jeśli cierpiałabyś tak jak ja, to chciałabyś wiedzieć, czego się spodziewać.

— Ale ta wieszczka nie może z całą pewnością wiedzieć, co się stanie, prawda? Dlaczego masz marnować dobre dni swojego życia, martwiąc się czymś, co może nigdy się nie wydarzy?

— Jeżeli mam umrzeć, to chcę przygotować moją rodzinę.

Dina przykucnęła obok swojej przyjaciółki i chwyciła jej dłoń.

— Miriam, nikt z nas nie wie, czy dożyje jutra. Dlaczego nie przeżywać każdego dnia z nadzieją?

— Ale ona daje mi nadzieję. Miała rację co do perskiej inwazji, wiesz? Powiedziała, że Babilon doświadczy wielkiego wstrząsu i miała rację. Zobaczyła to w gwiazdach.

Dina zastanawiała się, czy była jakaś różnica pomiędzy tą Babilonką, jej gwiazdami i wirującą wodą a izraelskimi prorokami, którzy również twierdzili, że widzą przyszłość. Dlaczego Iddo słuchał jednych, a nie drugich?

— Mattaniasz powiedział mi, o czym mówił Daniel Sprawiedliwy — kontynuowała Miriam. — O tym, że nasz lud może niedługo wróci do Jerozolimy. Zapytałam więc wieszczkę o tę przepowiednię i ona powiedziała…

— Zatrzymaj się! Nie mów mi! — Dina wstała, wypuszczając dłoń Miriam ze swojej. — Nie chcę wiedzieć.

— Jesteś pewna? — delikatny uśmiech rozjaśnił twarz Miriam.

Dina zawahała się tylko przez chwilę, po czym powiedziała:

— Jestem pewna. Słuchaj, muszę iść. Widzisz, jak się już robi ciemno? Szabat szalom, Miriam. — Schyliła się, żeby ucałować przyjaciółkę w oba policzki.

— Szabat szalom. I jeszcze raz dziękuję za jedzenie.

Dina pospieszyła do domu, żeby się umyć i przebrać przed sabatem. Żony jej synów wyszorowały swoje dzieci — czterech chłopców i trzy dziewczynki — podczas gdy Rachela rozwijała dywan, na którym mieli jeść, stawiając chleb i wino w miejscu, w którym miał zasiąść Iddo. Dina właśnie skończyła zapalać świece sabatowe i recytować błogosławieństwa, gdy jej synowie wrócili z pracy oraz Iddo z modlitw w domu zgromadzenia.

— Obyśmy wkrótce świętowali sabat w Jerozolimie — powiedział Iddo i pocałował Dinę na powitanie. Żona pomogła mu zdjąć wilgotną szatę i powiesiła ją na wieszaku niedaleko paleniska.

— Czy ty naprawdę wierzysz, że tam wrócimy? — zapytała, myśląc o wieszczce u Miriam.

— Oczywiście. Modlimy się do Wszechmogącego o cud, żebyśmy mogli wrócić do domu.

Ale ona byław domu. To był jej dom, miejsce, w którym się urodziła. Nawet jeśli Wszechmogący dokonałby cudu i doprowadził do drugiego exodusu, to dlaczego jej mąż chce wracać do miejsca ze swoich koszmarów? Ich dom był tutaj, w Babilonie, a nie w tej opuszczonej, zrujnowanej Jerozolimie, wypełnionej szkieletami i duchami, wiele tysięcy mil stąd.

— Wszystko gotowe? — zapytał Iddo. — Zawołaj dzieci. Umyjmy się i jedzmy.

Dina z zadowoleniem patrzyła, jak mężczyźni odprawiali rytuał mycia rąk, a dzieci przepychały się na swoje miejsca na dywanie.

Trzydzieści sześć lat temu dwóch różnych zalotników poprosiło ojca Diny o jej rękę. Joel był przystojny i asertywny i już w tak młodym wieku pełnił w społeczności funkcję przywódcy. Urodził się w Babilonie, tak jak ona. Ale do Iddo przyciągnęła ją jego łagodna natura i bezkompromisowe przywiązanie do religii. Gdy pierwszej wspólnej nocy obudził się z krzykiem wywołanym koszmarami, jego bezbronność sprawiła, że Dina pokochała go jeszcze mocniej. Pragnęła go chronić, pomagać odganiać demony. Ale nawet w ich najszczęśliwszych dniach Idda dopadał smutek. Był jak mysz, która chowała się w ciemności, czekając, aż dopadnie go jastrząb. Dina powoli odkrywała, że to, co kochała w nim najbardziej — jego łagodność i surowy legalizm — to były objawy głębokiego, nieznośnego żalu, tego samego męczącego żalu, który widziała u swoich rodziców i innych Żydów z pokolenia wygnańców. Wraz z upływem lat tym, co Dina coraz mocniej zaczynała kochać w swoim mężu, była zdolność do dalszego życia pomimo tego żalu.

Gdy Iddo pobłogosławił chleb i przełamał go, a potem pobłogosławił wino i rozlał je, gwałtowność miłości do niego złapała Dinę jak pięść. Patrzyła, jak mąż posyła dalej misy z soczewicą, potrawką, oliwkami i prażonymi ziarnami i widziała mężczyznę, który zbyt wcześnie się postarzał. Czy Najwyższy odbierze jej Idda? Czy to zobaczyła Parthia? Jeżeli śmierć miała wydrzeć go z rąk Diny, to ona nie chciała tego wiedzieć.

Niespieszny posiłek trwał w najlepsze i Dina w końcu zaczęła się odprężać po całym dniu gotowania, ciesząc się jedzeniem i tradycjami, śmiejąc, jedząc i śpiewając z innymi. Jednak jej najgłębsze zadowolenie nie wynikało z rytuałów, a z obecności rodziny.

— Obyśmy niedługo wrócili do Jerozolimy! — powiedział Iddo, wznosząc swój kielich z winem. Dina wzniosła swój kielich z innymi, ale słowa męża wywołały w pomieszczeniu pewne napięcie, którego on zdawał się nie zauważać. — Ledwo pamiętam świętowanie sabatu w Jerozolimie, gdy byłem bardzo młody — kontynuował. — Ale te wspomnienia zostały przyćmione latami, w których Jerozolima znalazła się pod oblężeniem.

W pokoju zapadła cisza. Iddo nigdy nie mówił o tych wspomnieniach i chyba wszyscy byli zaskoczeni, że mówi o tym teraz.

— Prawie pomarliśmy z głodu. Przez wiele, wiele dni nie mieliśmy niczego do jedzenia. A teraz… — jego głos zadrżał, gdy spojrzał na stół.

Dina sięgnęła po jego dłoń.

— Teraz zostaliśmy obficie pobłogosławieni jedzeniem — powiedziała.

Spojrzał na nią zmieszany i uwolnił swoją dłoń.

— Teraz powrócimy do Ziemi Obiecanej — sprostował.

— Abbo, mam nadzieję, że masz rację — powiedział Berechiasz — ale martwię się, że doświadczysz rozczarowania. Świat nie jest tym samym miejscem, jak wtedy, gdy byłeś chłopcem. Naród Judy już nie istnieje.

— Oni chcieli odciąć nas od naszej ziemi, wiary i tradycji — powiedział Iddo. — Mieli nadzieję, że wymieszamy się z poganami i znikniemy!

Dina nigdy wcześniej nie widziała go takiego przy posiłku — jego twarz była czerwona, a cichy głos podniesiony.

— Czy Najwyższy nie jest tutaj przez cały czas z nami, Iddo? — zapytała. — Co to za różnica, w której części ziemi żyjemy?

— To jest ogromna różnica! — zwrócił się w stronę swojego wnuka, Zachariasza. — Pamiętasz, czego uczyliśmy się któregoś dnia o Bożych obietnicach?

— Tak, sabo — chłopak uśmiechnął się, jak gdyby zadowolony, że włączono go do rozmowy dorosłych. Był bystrym, utalentowanym jedenastoletnim chłopcem, a jednak ciągle słodkim i kochanym. Od chwili swoich narodzin wywoływał uśmiech na twarzy Idda i sprawiał, że jego oczy błyszczały za każdym razem, gdy maluch wchodził do pomieszczenia, pomagając mu zapomnieć o tym smutku, który go ciągle ścigał. Nawet jeśli Dina nie miała miliona innych powodów, dla których mogłaby kochać swojego pierwszego wnuka, to kochałaby go wyłącznie za to.

— On obiecał, że da nam ziemię — odpowiedział Zachariasz, unosząc do góry jeden palec. — Powiedział, że będziemy tak liczni, jak gwiazdy na niebie… — uniósł drugi palec.

— To niebo musi być porządnie zachmurzone — wymamrotał jego wujek Ozeasz — jeżeli jesteśmy jedynymi gwiazdami, które pozostały.

— On obiecał, że poprzez nas będą błogosławione wszystkie narody na ziemi…

— Wszystkie narody nas nienawidzą — powiedział Ozeasz, tym razem głośniej. — Niemożliwe jest zobaczyć, w jaki sposób komukolwiek pobłogosławiliśmy.

— Ozeaszu, proszę — wymamrotała Dina.

— Ale to prawda, mamo. Dla Babilończyków jesteśmy jedynie błogosławieństwem w postaci niewolników i sług.

— Zaki, powiedz nam o czwartej obietnicy — powiedziała Dina.

— On obiecał, że będzie żył wśród nas i będzie naszym Bogiem.

— Tak! Zostaliśmy stworzeni, by żyć z Bogiem — powiedział Iddo. — A miejscem Jego zamieszkania na ziemi jest świątynia w Jerozolimie. Dlatego tak ważne jest dla nas, by tam wrócić i ją odbudować. Bez tego nasze grzechy nadal będą nas od Niego oddzielać.

— Czy to musi być w Jerozolimie? — zapytał Ozeasz.

— Oczywiście, że tak! Czy ty myślisz, że On mógłby mieszkać z nami tutaj, pośród pogańskich bożków i świątyń?

Maleńki wnuczek Diny schował się z płaczem w ramionach swojej mamy, jak gdyby wyczuwając nerwową atmosferę. Kolacja sabatowa nigdy nie była tak głośna i nie towarzyszyły jej podniesione głosy ani sprzeczki. Dina wstała i zabrała dziecko od matki.

— Pozwól, że spróbuję go uspokoić — powiedziała. Wyszła z pokoju, nie oglądając się za siebie, i zaniosła dziecko na podwórze, delikatnie kołysząc je w ramionach.

Deszcz ustał, ale zimowa noc była chłodna, więc Dina trzymała swojego wnuka blisko, żeby go ogrzać. Położyła swój policzek na jego gładkiej, miękkiej skórze, próbując uspokoić dziecko i swoje własne, zmartwione serce. Przez chmury wyjrzało kilka gwiazd i Dina ponownie pomyślała o Bożej obietnicy danej Abrahamowi, że uczyni jego naród tak liczny jak gwiazdy. Ale dlaczego ta obietnica wielu potomków nie mogła zostać spełniona tutaj? Dina była zadowolona ze swojego życia. Dlaczego Iddo też nie mógł być zadowolony?

„Coś bardzo dla ciebie cennego zostanie ci odebrane…”.

Dina mocniej przytuliła wnuka, nucąc kołysankę, by odepchnąć słowa wieszczki. Krok po kroku dziecko przestawało płakać i jej własna dusza również się uciszyła. Gdy chłopiec zasnął, odniosła go do domu i położyła w łóżku. Ale zanim zdążyła dołączyć do innych, którzy siedzieli razem po posiłku, w ich drzwiach stanął mężczyzna należący do ich wspólnoty.

— Wybaczcie, że zakłócam waszą kolację szabatową — powiedział — ale już pora. Moja żona, Kesja, poprosiła, bym przyprowadził akuszerki.

— Tak, oczywiście — powiedziała Dina. — Dzieci nie czekają na koniec sabatu, prawda? Zwłaszcza trzecie z kolei. Wezmę tylko swój szal i już idę.

Dina uwielbiała być akuszerką i pomagać dzieciom przychodzić na ten świat. Kochała pracę ramię w ramię ze swoją kuzynką Szoszanną, również akuszerką, nawet jeśli oznaczało to przerwę w posiłku. Powiedziała rodzinie, dokąd idzie, i pobiegła ulicą po Szoszannę.

Dziecko Kesji było większe od dwóch poprzednich i mimo że poród przebiegł gładko, Kesja miała problem, żeby je wydać na świat. Dina uspokajała ją, gdy kobieta godzinami cierpiała z powodu bólu i niekończących się skurczy.

— Dłużej nie dam rady! — jęczała Kesja.

— Pomyśl o przyszłości — zachęcała Dina. — Pomyśl o tym, że trzymasz swoje cenne dziecko w ramionach. Zupełnie nowe życie.

— Nie mogę!

— Tak, możesz, Kesjo. Znajdź w sobie siłę.

Po wielkich trudach pierwszy syn Kesji w końcu przyszedł na świat. Była wykończona, ale radosna, gdy trzymała go blisko siebie, a wyraz jej twarzy sprawił, że w oczach Diny pojawiły się łzy. Cud narodzin zawsze ją poruszał.

Dina i Szoszanna wróciły do swoich domów długo po północy. Dina, kładąc się obok męża, próbowała go nie obudzić, ale Iddo już nie spał.

— Przepraszam, jeśli zdenerwowaliśmy cię podczas kolacji — powiedział, obejmując ją i próbując rozgrzać po chłodnym spacerze.

— Nie znoszę, gdy się ze sobą kłócicie.

— Ale czy ty się zgadzasz z naszymi synami, Dino? Uważasz, że oni mają rację, a wszyscy prorocy się mylą?

— Nie wiem… Co ja wiem o takich sprawach? — zamknęła oczy, chcąc spać, a nie rozmawiać. Po co niszczyć to zadowolenie, które odczuwała po cudzie swojej nocnej pracy?

— Dino, chcę wiedzieć, co o tym myślisz. To dla mnie ważne. Zgadzasz się z naszymi synami?

Westchnęła i obróciła się na plecy, wiedząc, że Iddo nie da jej spokoju, dopóki mu nie odpowie.

— Berechiasz i Ozeasz prosili cię tylko, żebyś się rozejrzał i zobaczył, co masz teraz, tutaj, zamiast pragnąć przeszłości albo próbując dostrzec przyszłość.

— Ale Bóg zawsze dotrzymuje swoich obietnic. Powiedział, że dopóki jest słońce i księżyc, dopóty będzie Izrael. A co świeci na niebie każdego ranka?

— Słońce, ale ono wstaje także nad Babilonem, nie tylko nad Jerozolimą.

Iddo w odpowiedzi prychnął poirytowany.

— Urodziłam się tutaj. To jest jedyny dom, jaki znam. Przez całe życie byłam tu szczęśliwa z naszą rodziną i moją pracą. Nigdy nie doświadczyłam tego, co ty, nie poznałam twojego żalu… Ja tylko chciałabym…

— Czego? Czego byś chciała?

— Chciałabym, żeby rebe Daniel i inni prorocy nigdy nie dali ci tej nadziei. A co, jeśli się mylą i to okaże się kolejną stratą w twoim życiu?

— Oni się nie mylą.

Dina przejechała palcami po jego białych włosach, a potem po miękkiej, białej brodzie.

— Zatem od tej chwili będę się modlić o to, żeby prorocy mieli rację. A teraz, Iddo, proszę, chodźmy spać — ponownie zamknęła oczy i wtuliła się w jego ramiona. Ale próbując zasnąć, ciągle bała się, że jeśli te nadzieje się nie spełnią, to rozczarowanie go zabije.

„Widzę w twoim życiu ogromne rozdarcie…” — Dinę przeszedł dreszcz. Z całego serca żałowała, że kiedykolwiek pozwoliła Babilonce zajrzeć do swojego kubka.

UWAGA DO CZYTELNIKA

Wsparciem przy czytaniu tej fikcyjnej opowieści powinna być uważna lektura Pisma i komentarzy. W celu stworzenia autentycznych wypowiedzi autorka sparafrazowała słowa biblijnych postaci, takich jak Zachariasz i Aggeusz. Jednak we fragmentach, w których bohaterowie czytają, śpiewają czy wypowiadają słowa z Pisma, zacytowano dosłowne tłumaczenie z Biblii Warszawskiej.

Czytelnicy zainteresowani tą historią mogą znaleźć pełen zapis wydarzeń w Biblii.

Odnośniki do cytatów, które znalazły się w książce:

2 Krl 17,24–40

2 Krl 25,1–21

Ezd 1–6

Ag 1–2

Za 1–14

Dn 5,9

Lynn Austin, autorka bestselerów, sprzedała na całym świecie ponad milion egzemplarzy swoich książek. Jest ośmiokrotną laureatką Christy Award za swoje powieści historyczne oraz popularną mówczynią podczas konferencji i spotkań. Razem z mężem mają troje dzieci i mieszkają w Michigan. Więcej informacji o autorce można znaleźć na jej stronie www.lynnaustin.org.

Informacje o książce

Tytuł oryginału: RETURN TO ME

Autor: LYNN AUSTIN

Tłumaczenie: Monika Mendroch

Redakcja: Agnieszka Luberadzka

Korekta: Elżbieta Rogucka, Joanna Rączkowiak

Przygotowanie ebooka: Marta Legierska

Projekt graficzny okładki: Anna Witkowicz

Polish Translation Copyright © 2018

Do dystrybucji na terenie całego świata:

Wydawnictwo Szaron, ul. Ogrodowa 6, 43-450 Ustroń

tel.: 503 792 766 (503-SZA-RON), e-mail: [email protected]

www.szaron.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Wydanie oryginalne w języku angielskim:

RETURN TO ME

Copyright © 2013 by Lynn Austin

Published by Bethany House Publishers,

a division of Baker Publishing Group,

11400 Hampshire Avenue South

Bloomington, Minnesota 55438

www.bethanyhouse.com

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach masowego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Cytaty biblijne pochodzą z:

Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallotinum, Poznań 2003.

Wydanie I, Ustroń 2018

ISBN 978-83-66494-96-1