Podróżni - Regina Porter - ebook + książka

Podróżni ebook

Porter Regina

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wielowątkowa proza o współczesnych nomadach, która zachwyciła krytyków na całym świecie!

Kronika dzisiejszego świata i poruszający dramat, gdzie główną rolę mógłby odgrywać każdy z nas.

Kim są Podróżni? To piękna kobieta, naznaczona na całe życie traumatycznym zdarzeniem na wiejskiej drodze gdzieś w Georgii. Weteran wojny w Wietnamie, nieustannie napędzany wewnętrznym lękiem. Czarnoskóra lesbijka, odnajdująca przestrzeń do swobodnego życia w Berlinie lat 70. i 80. Kobieciarz, nieustający w poszukiwaniu prawdziwej miłości. Dwaj przyrodni bracia, którzy poznają się po raz pierwszy w wieku średnim i usiłują zrozumieć wybory własnych rodziców.

Porter bezpardonowo rozprawia się z największymi grzechami Ameryki ostatniego półwiecza. Z rozmachem opowiada o konfliktach etnicznych, odkrywaniu seksualności, miłości do Szekspira i … dobrego jedzenia, a także o zwyczajnym – do bólu – życiu.

Czy można lepiej streścić istotę naszych czasów, w których każdy jest na swój sposób podróżnym? Pytanie jednak, dokąd zmierzamy albo… przed czym chcemy uciec?

Historia, która może trafić do fanów „Nomadland” Jessiki Bruder i „Biegunów” Olgi Tokarczuk.

Regina Porter (własc. Iowa Arts Fellow) – urodziła się w Savannah w stanie Georgia, mieszka w Brooklynie. Absolwentka Iowa Writer’s Workshop. Laureatka kilku nagród literackich, publikowała w „The Harvard Review”, pisała dramaty sceniczne oraz współpracowała z Playwrights Horizons, The Joseph Papp Theater, New York Stage and Film, The Women’s Project, Woolly Mammoth Theater Company i Horizon Theater Company. Jej teksty dramaturgiczne ukazały się w antologii Plays from Woolly Mammoth i w Scenes for Women by Women.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 446

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: The Travelers
Opieka redakcyjna: ANITA KASPEREK
Redakcja: KAMIL BOGUSIEWICZ
Korekta: EWA POLAŃSKA, JACEK BŁACH, HENRYKA SALAWA
Projekt okładki: MICHAEL MORRIS
Ilustracje: LIZ LAZARUS
Opracowanie okładki na podstawie oryginału: MAREK PAWŁOWSKI
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
Copyright © 2019 by Regina Porter All rights reserved © Copyright for the Polish translation by Maciej Świerkocki © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2021
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07693-4
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

Dla moich rodzicóworaz tych zwykłych ludzi, którzy gościliw ich domu i opowiadali różne historie.

DAMASCUS ROAD

1966   1976   1977   1988   1999   2010

TYDZIEŃ PO ZAKOŃCZENIU BUDOWY Damascus Prep, szkoły dla bogatych dzieciaków, którym nie udało się dostać nigdzie indziej, z mokradeł wypełzł aligator długości osiemnastu stóp, żeby zobaczyć, jak teraz wygląda jego dawne miejsce zamieszkania. Ścieżki krótkowzrocznego dyrektora szkoły i potężnego zwierzęcia przecięły się na korytarzu na pierwszym piętrze, pomiędzy laboratorium chemicznym i salą plastyczną. Dyrektor, przeszczep z północy, były nauczyciel łaciny w Amherst, przypomniał sobie, że przeczytał gdzieś, że w razie napotkania węża w tunelu albo aligatora na lądzie należy uciekać zygzakiem. Założył się w duchu sam ze sobą, że uciekając w bok, okaże się zbyt powolny, dał więc nogę do sali plastycznej, gdzie wyciągnął komórkę i zadzwonił po Animal Patrol.

Ponieważ nikt się nie zjawił, zatelefonował do miejscowego szeryfa. Piętnaście minut później emerytowany gliniarz oraz jeden z najlepszych strzelców w hrabstwie przyjechali pikapem tego drugiego i zastrzelili zwierzę. Gliniarz, który mimo podeszłego wieku nadal miał płową czuprynę, nie chciał zapłaty w gotówce. On i kilku jego kumpli, którzy też już byli na emeryturze, zabrali martwego aligatora. Agnes słyszała, że teraz właściwie każdego wieczoru można wybrać się do restauracji Great Byrd Lodge i zobaczyć tam wypchane i wystawione na pokaz trofeum. Można się też zabawić i próbować zgadnąć, ile aligator mierzył i ważył. Na ścianie w kącie stoi drewniana tablica z przymocowanym na sznurku kawałkiem kredy, a każdego wieczoru pierwszy klient, któremu udaje się odgadnąć długość oraz ciężar ciała zwierzęcia, wygrywa darmowy kawałek ciasta orzechowego albo szklanicę piwa z miejscowego browaru. Agnes M. Christie, seniorka, niegdyś cudowne dziecko Buckner County w stanie Georgia, nigdy nie była na kolacji w Great Byrd Lodge. Woli wino od piwa, a ciasto orzechowe i tak jest za słodkie jak na jej gust. Nie odwiedza też szkoły Damascus Prep, chociaż drogę do niej zna aż za dobrze.

– PIJESZ TĘ COLĘ TAK, jak gdyby ci się spieszyło.

Był rok 1966. Agnes Miller skończyła dziewiętnaście lat, była mażoretką i studentką drugiego roku w Buckner County College. Nosiła jasnoniebieską koszulową sukienkę, włosy miała ułożone w bąbelkowaty, bufiasty kok w stylu Diany Ross i członkiń zespołu Supremes. Nogi miała tak długie, że mogłaby przeskoczyć Nil, a długość jej sukienki była skromna. Pracowała na pół etatu w bibliotece uniwersyteckiej. Ilekroć ktoś pytał ją, kim chce zostać, jak już będzie duża, odpowiadała niejako automatycznie, że nauczycielką. Chociaż nie dlatego żeby lubiła ten zawód. Ta odpowiedź brzmiała po prostu stosownie i przyjemnie.

– Bo tak się składa, że mam mnóstwo zajęć. – Uśmiechnęła się do ciemnowłosego, elegancko ubranego mężczyzny, który siedział na drugim końcu baru w Kress Five & Dime. Właściwie jednak Agnes nie miała dokąd pójść, jak tylko do domu, i nie miała tam nic do zrobienia poza pracą domową. Było już po zajęciach, a trening mażoretek skończył się przed dwiema godzinami, więc jak co dzień przyznała sobie nagrodę w postaci szklanki coca-coli. Siedziała koło swojej przyjaciółki z dzieciństwa, Eloise, która nigdy nie nosiła sukienki, gdy mogła włożyć spodnie. Było późne popołudnie i w barze panował przerażający spokój. Demonstracje i strajki okupacyjne w Buckner zaczęły się i skończyły wraz z napięciem, powściągliwością i skłonnością do niedostrzegania niczego, co się dzieje wokoło. Biali zareagowali najpierw z gniewem, potem z chłodną logiką: zaczęli się interesować przedmieściami, otwierali restauracje i sklepy i budowali ranczerskie domy typu split-level na nowych osiedlach, gdzie Murzyni nie śmieli się pokazywać.

– A ja mam na imię Claude i tak się składa, że dysponuję sporą ilością wolnego czasu.

Claude Johnson zwinnie przesuwał się ze stołka na stołek i w końcu przysiadł obok Agnes. Powiedział, że jest inżynierem i właśnie dostał angaż do pracy w Southeast Aviation. Miał na sobie schludne szare spodnie, twillowy blezer ze skórzanymi łatami na łokciach, koszulę i krawat. Postawił Agnes i Eloise drugą kolejkę coli. Najwyraźniej interesowała go Agnes, lecz starał się jak mógł, by wciągać do rozmowy również jej koleżankę, która każdym słowem i gestem wydawała się krzyczeć „spieprzaj stąd”, zwłaszcza wtulając się w Agnes, gdy Claude coś do niej mówił.

– Nie jestem nachalny z natury, ale zadzwonię do ciebie jeszcze dziś wieczorem – zapowiedział, kiedy wszyscy troje wychodzili z Kress. Poinformował także obie młode kobiety, że pochodzi z Tuxedo, małego miasteczka w Georgii, i skończył Morehouse College. Eloise, która po raz pierwszy tego wieczoru próbowała zachować się wobec niego uprzejmie, oświadczyła, że ma rodzinę w Tuxedo, ale dodała natychmiast:

– To wiocha. Jedni tacy moi ubodzy krewni mają jeszcze uboższych krewnych w Tuxedo i w ogóle nie chcą ich znać.

CLAUDE RZECZYWIŚCIE ZADZWONIŁ tego wieczoru. Zanim Agnes zaczęła wieczorne ćwiczenia kalisteniczne. Zanim jej rodzice zgasili światło w swojej sypialni na górze. I zanim Eloise, która mieszkała wtedy w domu rodziców Agnes, złośliwie umyła zęby jej szczoteczką, po czym pootwierała szuflady szyfoniery o nogach w kształcie pazurów.

– To ty, Agnes? – spytał.

– No. Chociaż jeżeli mam zostać nauczycielką, to chyba nie powinnam mówić „no” zamiast „tak”.

– Skarbie, moim zdaniem w zaciszu swojego domu możesz mówić wszystko, na co masz ochotę.

– To nie jest mój dom. To dom moich rodziców.

– A jesteś w nim szczęśliwa?

– Bo ja wiem? Właściwie to nie myślę o tym zbyt często. Ale chyba potrafiłabym być szczęśliwa wszędzie. – Roześmiała się i zaskoczyło ją aksamitne brzmienie własnego głosu.

– Chciałbym, żebyś była szczęśliwa ze mną – oznajmił Claude.

– Nie znam cię.

– Możemy nad tym popracować. Może poszlibyśmy w sobotę do kina? Przyjechałbym po ciebie około szóstej i najpierw zabrałbym cię na kolację.

– To jest już jakiś początek.

Odłożyła słuchawkę i dopiero po chwili zorientowała się, że Claude nie zna jej adresu. Zaczęła liczyć. Zadzwonił drugi raz po sześćdziesięciu sekundach. W drzwiach sypialni stanęła Eloise. Miała na sobie jedną z koszul nocnych Agnes.

– Oby tylko nikt nie zamordował tego wielkoluda – powiedziała Eloise.

Agnes przewróciła oczami. Czy Eloise nie wie, że małostkowość jest wstrętna? Przez małostkowość ludziom przedwcześnie wypadają zęby. Przez małostkowość ludziom cuchnie z ust.

– Dlaczego wygadujesz takie rzeczy?

Eloise pokręciła głową.

– On jakoś tak dziwnie wygląda...

W JESIENNE NOCE 1966 roku zdarzało się dosyć często, że Eloise wyciągała rękę znad swojej poduszki i zsuwała kołdrę z Agnes. Czasami uda Eloise wędrowały też na nogi Agnes, która wyglądała przez okno sypialni na księżyc i usiane gwiazdami niebo, gładząc Eloise po głowie, karku, sprężystych plecach i wszystkich innych częściach jej ciała, które ją podniecały. Dziewczyny poruszały się cicho i efektywnie – nie mogły sobie pozwolić na żadne hałasy czy słowa. Po drugiej stronie korytarza znajdowała się sypialnia diakona i lady Millerów.

Rano wstawały w jak najlepszych humorach, gotowe na nowy dzień.

CLAUDE ZABRAŁ AGNES na Nothing But a Man do miejscowego kina dla kolorowych na obrzeżach miasta. Jedli popcorn, polany dodatkową porcją masła. Po seansie powiedziała:

– Mój Boże, chciałabym wyglądać jak Abbey Lincoln.

– Wyglądasz lepiej od niej.

– Jesteś kłamcą, Claude. Gdzie nauczyłeś się tak nawijać makaron na uszy?

– Zaraz, zaraz, nie powiedziałem przecież, że lepiej od niej śpiewasz. Byłbym kłamcą, gdybym tak powiedział.

– To prawda. Ja fałszuję – zachichotała Agnes. – Wykopsali mnie z chóru kościelnego, a mój tata jest tam pierwszym diakonem.

– To niedobrze.

– Od tamtej pory nie byłam już w kościele.

– Dumna jesteś.

– Ty też nie sprawiasz na mnie wrażenia skromnego.

– Chciałbym usłyszeć, jak śpiewasz.

Otworzyła usta i zaśpiewała Baby Love, idąc z Claude’em w kierunku jego chevroleta impali. Wbrew oczekiwaniom dziewczyny samochód nie był nowy, okazał się jednak czysty i miał ogrzewanie. Po minucie jej śpiewu Claude wziął Agnes za rękę.

– Tak, tym głosem nikomu nie sprawiasz przyjemności, a już na pewno nie Panu Bogu.

Dała mu sójkę w bok.

– Śpiewam falsetem. To rzadki głos u kobiety.

Odwzajemnił kuksańca.

– Znasz takie powiedzenie o pysze, nie? Pycha kroczy przed upadkiem.

WYNAJĄŁ PRZEROBIONY NA MIESZKANIE GARAŻ mniej więcej dwie mile na południe od zamożniejszej dzielnicy kolorowych. Tam gdzie mieszkała Agnes, drzwi frontowe malowało się na czerwono, żeby od razu było wiadomo, do kogo należy dom. Claude wynajął swoje lokum od pana Gilberta, właściciela jedynego w mieście sklepu meblowego dla kolorowych. Agnes krążyła po dwóch pokojach Claude’a, przyglądając się świeżo pomalowanym na biało ścianom i półkom na książki, z których większość dotyczyła nauk inżynieryjnych albo zaliczała się do literatury faktu: A Thousand Days: John F. Kennedy in the White House, Autobiografia Malcolma X czy Struktura rewolucji naukowych. Na ścianie w salonie wisiały dyplomy z Morehouse College i Hampton Institute, a na jednej z ostatnich półek stało kilka fotografii jego licznej i szeroko rozgałęzionej rodziny, składającej się, jak mogła sądzić na ich podstawie Agnes, głównie z kobiet i dzieci. Ławę z drewna orzecha włoskiego zdobiły świeże kwiaty.

Wzięła do ręki jedno z rodzinnych zdjęć i odwróciła je w stronę Claude’a.

– Ilu was jest?

– Spytała jedynaczka. Wystarczająco dużo, żeby nasze baby miały co robić.

– Baby? – Zmarszczyła nos i powąchała kwiaty, po czym odstawiła fotografię na półkę. – Dla mnie dwoje, troje dzieci to góra.

– Uważam, że słuszne to i sprawiedliwe.

W tle rozległ się śpiew Abbey Lincoln i Agnes zaczęła kiwać się do taktu. Skinęła Claude’owi głową z aprobatą i pstryknęła palcami.

– Masz rację. Abbey potrafi śpiewać.

Siedział na jasnobrązowej kanapie, kupionej u pana Gilberta, jak większość mebli w mieszkaniu. Wyposażenia saloniku dopełniało kilka kolorowych poduszek z Searsa i włochaty dywanik.

– Muszę ci coś powiedzieć, Agnes. Nie zamierzam zagrzać tutaj miejsca.

Nadal pstrykała palcami.

– Sam urządzałeś to wnętrze?

– Daję tu sobie dwa, najwyżej trzy lata. Potem Kalifornia albo Nowy Jork.

– Źle cię traktują w Southeast Aviation?

– Nie zadawaj pytań, na które nie chcesz usłyszeć odpowiedzi.

Przestała pstrykać. Oczywiście, Claude niewątpliwie miał swoje problemy. Był wysoki, postawny, a jego skóra odznaczała się brązowym odcieniem. Umiał się wysłowić i nie nosił byle jakich ubrań.

– Jest aż tak źle?

Pochylił się do przodu.

– Nigdy nie będziemy bili naszych dzieci. Trzymaj mnie za słowo, jeśli o to chodzi, słyszysz? Mój ojciec wierzył w pas. Od razu za niego łapał. Myślę, że po prostu nie wyobrażał sobie, że można żyć inaczej. A ja byłem małym czarnym chłopcem o niewyparzonym języku. Ojciec mówił: „Synku, to jest Południe. Dlaczego nie potrafisz mówić grzecznie, jak twoi bracia i siostry? Nie możesz się odzywać z taką złością w głosie, musimy ci wybić z głowy takie gadanie, bo inaczej nie dasz sobie rady na tym świecie”. Oto w czym rzecz, Agnes. Nienawidziłem ojca przez całe życie, ale dziś go rozumiem. Pracuję od poniedziałku do piątku i kiedy jestem w robocie, staram się zwracać do wszystkich uprzejmie.

– Tylko ty jeden? – spytała, unosząc brwi.

– Gdzie indziej czekają mnie lepsze perspektywy. Jestem dobrze wykształcony. Wciąż mam też dobry kontakt z czarnymi braćmi z Morehouse i Hampton. Z Nowego Jorku, New Jersey, z Waszyngtonu. Nie spycham ich na margines. Ale przyszedł już czas, żebym napisał CV i pomógł mojej rodzinie najlepiej jak potrafię.

– Rozumiem – powiedziała Agnes. Zauważyła, że wyraz jego miodowych oczu złagodniał.

Poklepał wolne miejsce na kanapie obok siebie.

– Ale dość już o mnie. Powiedz mi, czego ty chciałabyś od życia, Agnes.

Na chwilę odjęło jej mowę. Claude był pierwszym mężczyzną gotowym rozsiąść się wygodnie i posłuchać, jak ona nieporadnie próbuje wyrzeźbić jakieś marzenie dla siebie.

– Chcę być kimś innym, nie nauczycielką.

– TO MÓJ DALEKI KREWNY; mieliśmy wspólnych pradziadków – powiedziała Eloise ostatniej nocy, spędzonej w łóżku Agnes, która odturlała się od niej i szepnęła:

– Czy ty też nie powinnaś znaleźć już sobie faceta?

Eloise ciągnęła dalej swoje.

– To kuzyn ze strony matki. A w rodzinie mojej mamy wszyscy umierają młodo.

Agnes wstała z podwójnego łóżka.

– Nie mogę tego dłużej z tobą robić.

Eloise nie wyciągnęła do niej ręki, chociaż Agnes wyczuła, że miała na to ochotę. Uczepiła się słów Agnes i tej myśli, sugestii, że mogłaby albo powinna znaleźć sobie faceta.

– Jakiego faceta? – spytała. – Czy Claude robi ci to samo co ja?

Agnes wybiegła z sypialni, a jej ładną twarz błyskawicznie zalała powódź łez, ale kiedy rankiem zeszła na śniadanie, znowu były najlepszymi przyjaciółkami. Obie lubiły jajecznicę na boczku, sok pomarańczowy, mleko i zielone jabłka, pokrojone tak, jak życzyła sobie Eloise.

– Była pani dla mnie strasznie dobra – zwróciła się Eloise do matki Agnes, lady Miller, która niemal każdego dnia wstawała jeszcze przed świtem i szła do pracy w żydowskiej piekarni przy Jefferson Street. Tego ranka zadzwoniła, że jest chora, bo duchy powiedziały jej, żeby tym razem lepiej została w domu. Ona też była kiedyś młoda, jak jej córka, a chociaż nie czerpała wiedzy z książek, nie dało się o niej powiedzieć, że nic nie wie o życiu i świecie.

Przygotowała paczkę na drogę dla Eloise, lecz odwróciła się, kiedy Agnes zadała przyjaciółce z lat dziecięcych pytanie:

– To dokąd teraz pojedziesz?

– Do mojego dalekiego kuzyna, Kinga Tyrone’a. To chyba jedyny porządny członek mojej rodziny.

RODZICE AGNES NIE POWIEDZIELI NIC, gdy po raz pierwszy została u Claude’a na noc, ale nazajutrz wieczorem jej ojciec, mularz, który pracował przy budowie domów w Buckner, odciągnął młodzieńca na bok i spytał, jakie ma zamiary wobec jego córki. Claude zawołał Agnes, ponieważ stwierdził, że nie będzie rozmawiał o swoich zamiarach bez porozumienia z nią, na wypadek, gdyby się okazało, że mają inne plany na przyszłość. Agnes powiedziała, że najpierw chce skończyć studia, a była przecież dopiero na drugim roku. Claude oznajmił, że pozostanie w Buckner, dopóki Agnes będzie studiować, matka dziewczyny zauważyła natomiast, że Agnes nie powinna zostawać u niego na noc, chyba że młody człowiek wsunie jej na palec pierścionek zaręczynowy. Tego samego wieczoru Claude zaparkował pod małym sieciowym sklepem spożywczo-przemysłowym, a Agnes weszła do środka i kupiła dwanaście pudełek ciastek Cracker Jack. Dopiero w szóstym znaleźli zagrzebany pod karmelowymi herbatnikami mały plastikowy pierścionek z fałszywym kamieniem w kolorze karmazynu. Pozostałe pudełka wyrzucili.

TRZYDZIEŚCI MIL NA ZACHÓD od szkoły Damascus Prep leży miasteczko, które spotkał kiedyś ciężki los – w czasie obu wojen światowych straciło jedną trzecią populacji, bo wtedy w dużych miastach amerykańskich potrzebni byli robotnicy do fabryk. W latach dziewięćdziesiątych jednak, kiedy osuszono bagna, wybudowano internat, szkołę, korty tenisowe i domy dla nauczycieli, wielu mieszkańców znalazło zatrudnienie jako personel techniczny właśnie w tej szkole, w kafeterii albo jako dozorcy, ochroniarze czy ogrodnicy. Ceny nieruchomości były jeszcze przystępne, okolica przyjemna, a liczba zgłoszeń uczniów do szkoły rosła, podobnie jak czesne. Właściciele sklepów przy Main Street mogli już wtedy znowu zatrudniać sprzedawców na cały etat. Zapanował popyt na drobny sprzęt gospodarstwa domowego i produkty z najwyższej półki. Miejscowy fryzjer, a zarazem natchniony kaznodzieja i okazjonalny pijak, zaczął nawet pracować w co drugą niedzielę, by obsłużyć wszystkich uczniów oraz ciało pedagogiczne Damascus Prep. Klientom podobały się zarówno bluegrassowa muzyka, którą puszczał w swoim zakładzie, jak i to, że w godzinach pracy grał na tamburynie. Kino, którego budynek liczył co najmniej sto lat i które podobno należało do jednego wampira i dwojga duchów, wyświetlało teraz artystyczne filmy przed pełną widownią. Odbywały się w nim także imprezy muzyczne. A ponieważ zamożność często łączy się z pożądaniem świeżych produktów spożywczych oraz chudego, wysokiej jakości mięsa, w miasteczku otwarto delikatesy ze zdrową żywnością, by zadowolić uczniów oraz dbających o zdrowie okolicznych mieszkańców. Sklep wędkarski zaczął sprowadzać luksusowe wędki, a miejscowi rybacy oferowali poranne i wieczorne rejsy po mokradłach. Pod koniec roku szkolnego łodzie na trasie Georgia – Maine wynajmowały nawet całe rodziny. Jedna mała szkoła, stojąca na niegdyś ciemnej i samotnej ulicy, na której trudno było spotkać latarnię i gdzie rozlegały się tylko odgłosy tarcia odnóży koników polnych i skrzekliwe „ribbit, ribbit” miejscowych żab ryczących, zrewitalizowała całe miasto. Agnes M. Christie, ma się rozumieć, nie wie o tym odrodzeniu z pierwszej ręki. W wolnych chwilach dużo czyta na temat Damascus Prep w bibliotece Buckner County, gdzie od czasu powrotu na Południe pracuje trzy razy w tygodniu jako wolontariuszka. Czasami na starość rozstajemy się z pewnymi rzeczami. I bywa z nimi tak, że stają się nam wtedy jeszcze bliższe.

AGNES STUDIOWAŁA JUŻ NA CZWARTYM ROKU w Buckner County College, gdy Claude powiedział jej, że Abbey Lincoln przyjeżdża do Atlanty. Był podekscytowany, bo nadarzała się doskonała okazja, żeby wpaść do rodziców i przedstawić Agnes kilku jego czarnym braciom z Morehouse, a także ich ślicznym żonom i dziewczynom. Lady Miller ucałowała pierścionek z pudełka po ciastkach i dała Agnes i Claude’owi swoje błogosławieństwo, a diakon Miller wsunął młodzieńcowi w dłoń nowiutki pięćdziesięciodolarowy banknot i spytał, czy wystarczy mu paliwa na drogę. Strzałka benzynomierza w chevrolecie Claude’a wskazywała, że bak jest pełen, ale ojciec Agnes dał mu jeszcze kanister z galonem benzyny do bagażnika.

– Tylko się nie zachowujcie jak idioci i nie palcie papierosów w samochodzie – powiedział im na odjezdnym.

PRZYSTANEK W TUXEDO, prowincjonalnym miasteczku, które dałoby się obejść w pięć minut, był krótki i konkretny. Rodzice Claude’a okazali się cichymi, spokojnymi ludźmi, nakryli stół jednym ze swoich najlepszych obrusów i położyli na nim sztućce nie do pary. Podali zwyczajną pieczeń, soczystą, ale bez ulubionych przez lady Miller wypestkowanych owoców czy ziół śródziemnomorskich. Na stole brakowało też wazonu i ozdób, a mama Claude’a mrożoną herbatę serwowała w słoikach. W czasie tej wizyty, według zegarka jej syna trwającej dwie godziny, pojawił się też złożony z jego przysadzistych braci i sióstr komitet powitalny, żeby powiedzieć gościom „dzień dobry”. Było jasne, że rodzeństwo nie tylko pokłada nadzieje w najmłodszym braciszku, ale i postawiło na niego część własnych oszczędności. Claude’owi udało się wyściskać ich wszystkich i przyrzec, że kiedy przyjadą z Agnes następnym razem, zostaną w domu dłużej.

– Mam robotę, mamo – powiedział, podsuwając jej na stole kopertę, zawierającą, jak wiedziała Agnes, jego ciężko zarobione pieniądze. – Ani razu nie byłem jeszcze na zwolnieniu czy urlopie. Czekam z tym do czasu, aż naprawdę sprawi mi to przyjemność.

W DRODZE POWROTNEJ Z ATLANTY – po koncercie Abbey Lincoln, który rozpoczął się z godzinnym opóźnieniem, i kiedy Agnes poznała już większość znajomych Claude’a – utknęli w korku na drodze U.S. 80, Dixie Overland Highway. Słuchali radia, śmiali się i rozkładali na czynniki pierwsze wszystkie wydarzenia tego wieczoru, począwszy od piosenek wykonywanych przez Abbey, a skończywszy na towarzyszach młodego inżyniera, którzy bez żenady przyglądali się Agnes i wyrażali opinie na jej temat. „No tak, Claude, opakowanie śliczne, zawartość też”. Agnes najpierw odczuwała pewną swoją przewagę nad rodziną Claude’a, a potem odniosła wrażenie, że wyszła na osobę płytką i głupią na tle jego przyjaciół, daleko bardziej aktywnych w ruchu praw obywatelskich niż ona czy jej rodzice. Obiecała sobie w głębi serca, że przynajmniej niektóre książki swojego narzeczonego przeczyta z zainteresowaniem większym niż chwilowe.

– Dobrze wypadłaś – powiedział.

– Moim zdaniem niektórzy z nich są strasznie pretensjonalni – stwierdziła. – Nie wiem, jak mogłeś ich znosić.

– Jeżeli da się ludziom trochę czasu, to sami ci pokażą, jacy są naprawdę – odpowiedział Claude. – A ja po prostu czekałem, aż oni ujawnią swoje prawdziwe oblicze.

BYŁA JUŻ DRUGA W NOCY, gdy skręcił w Damascus Road, długą i pustą drogę, której normalnie by unikał, gdyby nie prowadziła do Buckner County na skróty. Bardzo dbał o to, żeby nie przekroczyć dozwolonej prędkości, choć wciskał pedał gazu mocniej niż zazwyczaj. Ani on, ani Agnes nie zauważyli radiowozu, dopóki nie wyjechał na ulicę, a potem nie włączył koguta i syreny. Claude natychmiast zwolnił i stanął na łuku drogi. Księżyc wisiał wysoko, niebo było czarne jak obsydian. Wokół rosły nisko pochylone drzewa, które karłowacieją na bagnach i mokradłach. Kiedy policjant zajrzał do wozu i zapalił latarkę, Claude już trzymał w ręku prawo jazdy.

– Dobry wieczór, panie władzo – powiedział, nie patrząc na policjanta, ale i nie unikając jego wzroku.

– Goni pan za księżycem? – spytał funkcjonariusz.

– Proszę?

– Zdaje się, że dokądś się pan spieszy. – Policjant był chudy, tak chudy, jak Claude był potężny. Jesionowobrązowe włosy gliniarza wydawały się przerzedzone nad czołem, ale miał też wielkie, podwinięte na czubkach wąsiska, przypominające kierownicę rowerową.

– Czy przekroczyłem prędkość, panie władzo? – spytał neutralnym głosem Claude.

Policjant wziął od niego prawo jazdy.

– Wydaje mi się, że tak.

Podobnie jak Claude, Agnes patrzyła prosto przed siebie.

Policjant zajrzał głębiej do samochodu i wyglądało na to, że już, już ma oddać Claude’owi dokument. Na widok Agnes aż uchylił czapki.

– Jakbym wiózł taki towar, to pewnie też bym się spieszył.

Agnes spostrzegła, że po twarzy Claude’a przebiegł skurcz. Dotknęła ręką jego lewego łokcia, a policjant znów bardzo długo wpatrywał się w prawo jazdy.

– Muszę to sprawdzić. Proszę zostać na miejscach.

Kiedy policjant szedł do radiowozu, Claude’owi wyrwało się z ust ciche gwizdnięcie. Noc była chłodna. Chłodniejsza niż zazwyczaj, dlatego widział mgiełkę swojego oddechu.

– Włączę silnik, Agnes.

– Claude, on chce, żebyś mu coś dał. O to mu chodzi.

– Nie podoba mi się jego gęba.

– Po prostu bądź uprzejmy. Nie ruszaj się.

– Co mi strzeliło do głowy? – Claude chwycił kierownicę. – Żeby skręcić w tę drogę.

Funkcjonariusz Jamie Haig wezwał wsparcie. Minęło mniej więcej piętnaście minut, zanim na miejsce zdarzenia dotarł William Byrd, jego kolega po fachu i najlepszy strzelec w hrabstwie. Był szeroki w barach i gładko ogolony, a jego niebieskie oczy miały pawi odcień – ale tylko kiedy się uśmiechał, co rzadko mu się zdarzało. Miał też czerwone, gorejące policzki i przylizane, jasne, słomkowego koloru włosy, które pomimo niemłodego już wieku zaczesywał do tyłu. Szczupły funkcjonariusz Haig naradzał się z barczystym funkcjonariuszem Byrdem i obaj uznali, że Claude i Agnes powinni wysiąść z auta, by policjanci mogli je przeszukać. Na to Claude zapytał, najgrzeczniej jak potrafił, czego właściwie szukają, ale Byrd położył grubą dłoń na karabinie i odpowiedział, żeby lepiej nie przeszkadzał im w czynnościach służbowych. Zajrzeli do bagażnika, a także w szpary pomiędzy poduszkami foteli z przodu i z tyłu wozu. Wybebeszyli schowek w desce rozdzielczej, wetknęli głowy pod maskę, a potem kazali Claude’owi wsiąść z powrotem. Claude zaczekał, aż Agnes pierwsza usadowi się na miejscu dla pasażera.

Funkcjonariusz William Byrd stanowczo pokręcił głową.

– Musimy sprawdzić jej torebkę.

Agnes otworzyła elegancką czarną kopertówkę, niedawny prezent od matki. „Nowa sukienka i torebka. Żebyś miała coś ładnego na koncert Abbey Lincoln”. Czując narastający ucisk w żołądku, dziewczyna patrzyła, jak niezdarne paluchy policjanta przeszukują jej rzeczy osobiste.

– Jamie – zwrócił się funkcjonariusz William Byrd do swojego patykowatego partnera. – Wydaje mi się, że musimy zabrać tę młodą damę na dodatkowe przesłuchanie.

– Jakie przesłuchanie? – spytał Claude, mimo woli przesuwając się w kierunku Agnes.

Byrd wskazał torebkę.

– Są tutaj pewne zakazane substancje.

Agnes drgnęła, bo sama też zaczęła buzować ze złości.

– Nie ma tam żadnych zakazanych substancji. Nic, tylko szminka, perfumy i mój dowód!

– Jamie – odezwał się znów Byrd ze swobodną pewnością siebie. – Chyba trzeba będzie wezwać wsparcie.

– Proszę posłuchać – powiedział Haig, zwracając się do Agnes. – Takiej sprawy nie da się wyjaśnić w kilka minut. Ale możemy to zrobić w czasie spaceru tą drogą. – Wskazał krętą ścieżkę, otoczoną wierzbami płaczącymi i bagnami.

– Jej facet... – Byrd wskazał głową Claude’a, który zaciskał pięści. – Trochę się denerwuje.

– Kochasz tego człowieka? – spytał Haig.

Agnes spojrzała na Claude’a. Pomyślała o słowach Eloise. „Wszyscy mężczyźni w mojej rodzinie umierają młodo”. I o potężnym policjancie, który gładził palcami karabin.

– To nasze prywatne sprawy – odezwał się Claude, wstrząsany tłumioną wściekłością.

Agnes skinęła głową.

– Tak... kocham.

Jasnowłosy William Byrd ruszył naprzód, prowadząc Agnes na bagna i pomiędzy drzewa. Jego blada wcześniej twarz ukazała się znów piętnaście minut później, wrócił jednak bez Agnes, a na czerwone teraz policzki wystąpił jeszcze ciemny, nocny rumieniec. Spokojnie i wesoło uśmiechnął się do Claude’a. Wyciągnął z kieszonki koszuli piersiówkę whisky i podniósł ją wysoko, upijając kilka łyków.

– Jamie, wygląda na to, że ta lalka jednak nie ma przy sobie zakazanych substancji, ale ty wiesz, że ja mam słaby wzrok.

Claude był już w kajdankach. Z tyłu głowy, która wyjątkowo gwałtownie zderzyła się z pałką Haiga, ściekała mu leniwie strużka krwi. Zanim Haig odszedł, szepnął Claude’owi do ucha:

– Tylko nie próbuj z Williem takich numerów jak ze mną. Zdecydowanie odradzam. – Przeczesał palcami swoje rzednące włosy, obszedł samochód i zniknął w ciemności.

– Poczujesz się lepiej, jak sobie trochę wypijesz. – Byrd podszedł do Claude’a i podbił mu nogi kopniakiem, a potem przystawił piersiówkę do jego ust i zaczął mu lać whisky na twarz. Claude odwrócił głowę, zaciskając wargi. Nie chciał pić palącego płynu, który parzył mu twarz niczym gorąca zupa.

Wkrótce potem wrócił Haig wraz z Agnes. Otworzył dla niej drzwi od strony pasażera i dziewczyna, wciąż patrząc wprost przed siebie, wsiadła do chevroleta. Haig delikatnie położył jej torebkę na kolanach. Czubek sprężystego koka Agnes był spłaszczony.

– Chcę, żebyście dojechali do domu cali i zdrowi – powiedział Byrd, zdejmując Claude’owi kajdanki i wpychając go za kierownicę. – To był długi wieczór dla nas wszystkich. A zdarza się w takich przypadkach, że koniec jest dużo gorszy.

Claude przekręcił kluczyk w stacyjce i odjechał. Płakał, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy. Agnes zachowała spokój, zamrugała tylko, kiedy zapytał, czy odwieźć ją do szpitala. Mrugała też, gdy zapytał po chwili, czy zatrzymać się pod domem pani Francine, czarnoskórej położnej, przyzwyczajonej do tego, że ludzie budzą ją o nieprzyzwoitych godzinach. Zapytał, czy nic jej nie jest, a wtedy Agnes spojrzała na swoje dłonie i zauważyła, że na palcu nie ma już plastikowego pierścionka. Odwróciła się do Claude’a, zaczęła wrzeszczeć, wpadła w histerię i błagała go, żeby zawrócił.

– Agnes – powiedział Claude. – Kupię ci tysiąc takich pierścionków, kochanie. Ale jeżeli tam wrócimy, ci ludzie nas zabiją. Nie mogę zawrócić.

– W takim razie zabierz mnie do domu – powiedziała. – Zabierz mnie do domu, ale już.

PONIEWAŻ W NAJBLIŻSZYCH DNIACH Agnes nie podchodziła do telefonu i nie oddzwaniała do Claude’a, lady Miller uznała, że spotkanie z jego rodzicami nie poszło dobrze. Diakon, mężczyzna równie zagadkowy jak Booker T. Washington, wiele wycierpiał w dzieciństwie z powodu swojej ciemnej skóry i podejrzewał, że wykształceni Murzyni o jaśniejszej cerze, jak wielu mieszkańców Atlanty, dokuczali jego jedynej córce, ona zaś robiła dobrą minę do złej gry, ale rewanżowała się im, jak tylko mogła.

Pewnego niedzielnego poranka Claude stanął na progu domu Millerów przed kościołem. Nie było go dwa tygodnie. Diakon nie zaprosił go do środka, Agnes zgodziła się jednak wyjść na ganek. Claude przyklęknął przed nią na jedno kolano i oświadczył się, pokazując dziewczynie błyszczący pierścionek zaręczynowy z największym brylantem, jaki w życiu widziała. Na pewno wydał wszystkie oszczędności, żeby go kupić.

– Claude – powiedziała. – To nie twoja wina.

– Agnes – odrzekł Claude i zaczął powtarzać jej imię.

Mimo wszystko nie chciała wyjść za niego za mąż. Żeby mieć pewność, że nie będzie się już do niej zbliżał i że sama nie ugnie się pod presją, zaczęła rozpatrywać inne możliwości. Miesiąc później na weselu swojej kuzynki, Charlotte, poznała Edwarda Christie, niedużego, ale towarzyskiego i stanowczego człowieka. Była o dobrą stopę wyższa od Eddiego, który oświadczył się jej na pierwszej randce. Nie mieli nawet czasu na ceremonię kościelną, więc oszołomieni i załamani nerwowo państwo Millerowie zostali świadkami tylko na ślubie cywilnym swojej jedynej córki. Agnes spakowała walizki i wyprowadziła się na północ, gdzie zamieszkała u rodziny męża. A Eddie sześć tygodni po ślubie wyjechał do Wietnamu.

RODZINA EDDIEGO MIAŁA ceglany dom kilka przecznic od Little Italy w południowym Bronksie. Dla dziewczyny z Południa, której świat wydawał się czarno-biały, dzielnica włoska okazała się czymś zupełnie nowym. Było to jeszcze przed słynnymi zamieszkami ulicznymi w Bronksie. Ładna i czarująca Agnes nauczyła się włoskiego od Włochów, którzy polubili wysoką młodą kobietę, zawsze mówiącą „proszę”, „dziękuję” i pytającą, „jak się pan/pani dziś miewa”. Zapisała się na Fordham University, gdzie zdobyła dyplom, w którego uzyskaniu wcześniej przeszkodziły jej wydarzenia na Damascus Road.

NIE ZOSTAŁA NAUCZYCIELKĄ angielskiego. Pierwszą pracę podjęła w urzędzie miasta, jako asystentka w dziale projektów. Bezpieczna, dobrze płatna posada urzędniczki zwiastowała początek jej satysfakcjonującej kariery w departamencie urbanistyki. Pierwszemu dziecku, córce (urodzonej dziewięć miesięcy po ślubie), dali na imię Beverly, na pamiątkę babci Eddiego. Gdy tylko mała nauczyła się raczkować, zaczęła chodzić wszędzie za Agnes. Namolność Beverly napełniała matkę wątpliwościami i przynosiła jej rozczarowanie, ale ogólnie rzecz biorąc, dziewczynka była dobra, radosna z natury, podobnie jak Eddie.

JEGO WYJAZDY I POWROTY ułatwiały im utrzymanie szczęśliwego małżeństwa. Kiedy mąż wracał do domu, Agnes nie musiała udawać miłości. Bo miłość była jak mięsień, z którego należało korzystać. Ćwiczyło się go, a on odpłacał im elastycznością i siłą.

WIOSNĄ 1969 ROKU, rok po zabójstwie doktora Kinga w Memphis, Agnes odebrała o północy telefon od Eloise, która przyjechała odwiedzić rodzinę w Buckner County.

– Wiesz, Agnes... – powiedziała Eloise. – Musiałam prawie zabić tę twoją cholerną matkę, żeby mi podała numer do ciebie.

Słysząc głos Eloise, Agnes obronnym gestem położyła dłoń na brzuchu. Spodziewała się drugiego dziecka, była już w trzecim trymestrze.

– A jak tam sobie radzisz? – usłyszała swój głos.

– Znasz mnie. Daj mi tylko coś, czego mogę się uczepić, a kwitnę.

– Czyli wszystko dobrze?

Nastąpiła cisza.

– W zasadzie tak.

– To fajnie.

– Posłuchaj – powiedziała szybko Eloise. – Claude’a znaleziono zastrzelonego w jego mieszkaniu w Dorchester, w Massachusetts. Policja uważa, że mógł to być napad rabunkowy. Znalazł go kolega z pracy.

– Claude’a? – powtórzyła Agnes. Nie wypowiadała tego imienia na głos od trzech lat. – Claude’a? Claude nie żyje? – Do granicy z Massachusetts od miejsca jej zamieszkania było mniej niż pięć godzin jazdy samochodem.

– Bardzo mi przykro – powiedziała Eloise. – Niektórzy ludzie nie nadają się do życia w dużych miastach.

Agnes odłożyła słuchawkę i przestała wstawać z łóżka. Matka Eddiego wezwała lekarza. Zapytał pacjentkę, co jej dolega, a ona odpowiedziała, że wyczuwa pod skórą jakby tysiące bolesnych ukłuć. Lekarz stwierdził ostre zapalenie kaletki, schorzenie, które czasami dokucza ciężarnym. Diakon i lady Millerowie przyjechali zaopiekować się swoją jedyną córką, lecz hałas w Bronksie i w ogóle w Nowym Jorku drażnił ich zmysły. Spędzili u niej tylko dwa tygodnie, po czym wycofali się do Buckner County.

DRUGA DZIEWCZYNKA AGNES I EDDIEGO urodziła się o cztery tygodnie za wcześnie. Przyszła na świat na oddziale położniczym szpitala Columbia Presbyterian. Tym razem Agnes pragnęła tulić maleństwo, zabrać je z inkubatora i chronić przed nienaturalnym szpitalnym światłem. Z radością przemawiała do nowej córeczki pieszczotliwymi słowami, śpiewała jej kołysanki i z jeszcze większą radością zabrała ją do domu. Dała małej na imię Claudia, a gdy Eddie, który niedawno powrócił do domu z wojny, zauważył, że kobiet w jego rodzinie tak nigdy nie nazywano, Agnes, rozmasowując mężowi odciski na dłoni, odpowiedziała:

– Ale mnie to imię po prostu się podoba.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

SPIS FOTOGRAFII

s. 21 Foltz Photography Studio, Plantacja Hermitage; budynki gospodarcze, Savannah w stanie Georgia. Data nieznana. Fotografia ze zbiorów Georgia Historical Society.