Po okręgu - Piotr Haftek - ebook + książka

Po okręgu ebook

Piotr Haftek

3,0

Opis

Magda to dziennikarka śledcza, tropiąca międzynarodowe spiski. Kefas posiada niezwykły dar uzdrawiania, a Tomek to katolicki ksiądz, któremu został podarowany pewien pamiętnik. Gdy na skutek tajemniczego zrządzenia losu dochodzi do spotkania tych trojga, okazuje się, że łączy ich wspólny cel – udowodnienie tezy i ogłoszenie prawdy, że Ziemia jest płaska… Z tym zamiarem udają się na Białoruś. Pragną odnaleźć Księgę Kronik Morskich, zawierającą ostateczne dowody na poparcie tej teorii.
Jednak szybko się okazuje, że w tej misji nie są sami. Do gry wchodzi dwóch nowych graczy, a każdy z nich próbuje wykorzystać Księgę do własnych celów. Rozpoczyna się wyścig z czasem…

Jak już mówiłem, dowodów jest wiele. Obserwacje dokonane przez zwykłych ludzi, takich jak my. Dowody biblijne, naukowe oraz prawdziwe relacje podróżników i badaczy. Nie każdy ufa Biblii oraz nauce, ale relacji prawdziwych świadków już tak. Dlatego od jakiegoś czasu poszukuję pewnej księgi, zwanej Księgą Kronik Morskich.
W tej Kronice znajdują się oryginalne zapiski i relacje podróżników, którzy przez kilka stuleci sami się przekonali, że Ziemia jest płaskim dyskiem, a nie kulą.



Tajemnicza, intrygująca, a przede wszystkim kontrowersyjna. Tak w kilku słowach można opisać książkę Po okręgu. Jest to nie tylko doskonały kryminał, w tej książce kryje się również wspaniała przygoda, która całkowicie podważy nasze postrzeganie nie tylko świata przyziemnego, ale także duchowego.
Judyta Zakrzewska, judithreads.blogspot.com


Książka wprowadza czytelnika w niezwykły świat tajemnic skrywanych od wieków. Porusza temat teorii spiskowych oraz tajnych organizacji rządzących światem, demaskuje niezgodności występujące między treścią Biblii a nauką Kościoła. Czy odważysz się ją przeczytać?
Monika Arora, papierowybluszcz.wordpress.com

Po okręgu to wciągająca powieść sensacyjna z wartką akcją i trójką odważnych, zdeterminowanych bohaterów. Pełna wrażeń podróż w poszukiwaniu dowodów na temat kształtu Ziemi i niebezpieczne zagrywki ze strony organizacji, która nie chce dopuścić do tego, by prawda wyszła na jaw. Czy nasza planeta aby na pewno jest kulą?
Karolina Gozdalik, tamczytam.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 395

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (7 ocen)
2
0
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
michaa40

Nie oderwiesz się od lektury

Opis książki bardzo mnie zaintrygował, dlatego postanowiłam bardziej zagłębić się w jej treść. Bohaterami książki są Magda, Tomasz i Kefas. Poznają się zupełnym przypadkiem, ale okazuje się, że łączy ich bardzo dużo-wszyscy chcą poznać i prawdę na temat Ziemii. Wszyscy bowiem chcą udowodnić, że Ziemia ma zupełnie inny kształt niż ten, który jest nam wpajany od najmłodszych lat. W trakcie wspólnej podróży po prawdę przezywają mnóstwo przygód, także tych niebezpiecznych. Czy uda im się poznać prawdę??? Przyznam Wam, że książka bardzo mnie zainteresowała. Czyta się ją przyjemnie. Od pierwszych stron bardzo wciąga czytelnika. Autor przedstawia wydarzeni w bardzo ciekawy sposób. W książce znajdziecie bowiem nie tylko wątki geograficzne, ale także religijne czy historyczne ;). Osobiście książka mi się spodobała. To moim zdaniem dobre połączenie książki przygodowej z kryminałem z watkami literatury popularnonaukowej.
20

Popularność




PROLOG

W środku nocy na obrzeżach Sopotu młoda kobieta próbuje uciec dwóm uzbrojonym mężczyznom. Jest od nich dużo młodsza, toteż dystans między nimi ciągle się powiększa. Niestety zmęczenie już daje o sobie znać. Pomimo tego kobieta ani myśli się poddać, biegnie dalej w strugach deszczu. Za sobą słyszy kroki goniących i przeklinających mężczyzn. Chociaż serce podchodzi jej do gardła, adrenalina skutecznie mobilizuje ją do dalszej ucieczki.

Skręca w wąską uliczkę, gdzie z wielkim przerażeniem odkrywa, że znalazła się w śmiertelnej pułapce. Ulica, w którą wbiegła, jest ślepym zaułkiem.

Nim zdążyła pomyśleć, co dalej, ścigający ją mężczyźni znaleźli się tuż za nią.

Przyparta plecami do muru, ze łzami w oczach starała się pogodzić z tym, co za chwilę nastąpi.

– Nie róbcie mi nic złego – zaczęła prosić. – Weźcie pieniądze, ale nie róbcie mi krzywdy, błagam.

– Ona na serio nie domyśla się, kim jesteśmy, albo udaje idiotkę – powiedział mężczyzna do swojego kompana i wyciągnął broń.

Drugi ironicznie się uśmiechnął i przykładając dziewczynie lufę pistoletu do głowy, odparł:

– Nie chodzi nam o pieniądze, ale o ciebie, złotko. Jakiś czas temu dostałaś list z Ameryki. Potem był kolejny, a niedługo po nim jeszcze jeden.

Oczy dziewczyny robiły się coraz większe, przepełniając się strachem. Teraz już bardzo dobrze wiedziała, o co chodzi. Łzy zaczęły spływać po twarzy w niekontrolowany sposób, a ciałem wstrząsały drgawki. Mężczyzna kontynuował:

– W twoim przypadku powiedzenie „do trzech razy sztuka” zostało całkowicie wyczerpane. Ostrzegano cię trzykrotnie, a pomimo to nadal publikowałaś swoje wpisy. To było tylko kwestią czasu, aż ktoś na górze wreszcie się zmęczy twoimi gierkami. Tak też się stało. Nie będzie kolejnej szansy. Nie będzie kolejnych publikacji. Nie będzie ciebie. Ale zanim to nastąpi, to troszeczkę się z tobą zabawimy – mówiąc to, odwrócił się do swojego kolegi, lecz szybko odkrył, że drugiego mężczyzny nie ma. Odsunął się na chwilę od dziewczyny i jeszcze raz spojrzał za siebie. Po koledze nie było ani śladu. Zirytowany, a może i lekko wystraszony, wycelował w kobietę i krzyknął:

– Dobra! Kończymy zabawę!

W tym momencie zza swoich pleców usłyszał męski głos:

– Nie! Puść dziewczynę i nie odwracaj się!

Mężczyzna jednak nie zamierzał wykonać tego polecenia i bardzo szybko się odwrócił. W tym momencie padł strzał. Cichy i ledwo słyszalny. Niedoszły oprawca runął na ziemię i leżał nieruchomo.

Gdy młoda kobieta próbowała opanować płacz, dostrzegła w oddali męską sylwetkę w czarnym długim płaszczu. Przetarła ręką załzawione oczy i gdy spojrzała ponownie, już go nie było. Podeszła do leżącego nieruchomo mężczyzny i sprawdziła mu puls. Żyje. Cofnęła się i wybiegła z uliczki, która o mały włos nie stała się jej grobem. Zaraz za rogiem natknęła się na drugiego z mężczyzn, którzy ją ścigali. Leżał na ulicy bez ruchu. On także żył. Dostrzegła coś jeszcze. W jego karku tkwiła mała strzałka. Dziewczyna chwilę pomyślała i doszła do wniosku, że mężczyzn uśpiono.

Wyciągnęła z torebki telefon komórkowy i wezwała policję oraz pogotowie ratunkowe.

Czekając na ich przyjazd, zaczęła się zastanawiać, kim był mężczyzna w czarnym płaszczu oraz co w ogóle robił w środku nocy na obrzeżach Sopotu.

PONIEDZIAŁEKROZDZIAŁ 1

Ksiądz Tomasz za pół godziny będzie odprawiał poranną mszę świętą. W kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Szczecinie-Dąbiu na poranne nabożeństwa odbywające się w dni powszednie nie przychodzi zbyt wiele osób. Godzina siódma to czas, gdy ludzie siedzą w pracy, a młodzież idzie do szkoły, toteż uczestnikami mszy są głównie starsi ludzie. Księdza Tomasza to jednak nie zniechęca. Jako kapłan stara się zawsze udzielać pomocy temu, kto jej pragnie i potrzebuje. W każdym człowieku widzi cząstkę Boga. W parafii usługuje od trzech lat. Ludzie szybko się do niego przekonali i polubili go. Ten trzydziestoośmioletni mężczyzna już samym swoim wyglądem budzi zaufanie: średniego wzrostu, o ciemnobrązowych włosach i proporcjonalnej budowie ciała. Sprawiający wrażenie człowieka stanowczego a zarazem troskliwego.

Tomasz zbliżał się do kościoła. Musiał jeszcze przebrać się w szatę liturgiczną i sprawdzić, czy wszystko jest przygotowane. Właśnie miał przekroczyć próg swojej świątyni, kiedy pewien mężczyzna złapał go za rękę.

– Witam księdza. Mówiłem ostatnio, że jeszcze się spotkamy.

– Dzień dobry. A ja, z tego co pamiętam, bardzo wyraźnie panu powiedziałem, że nie sprzedam Pamiętnika za żadne pieniądze. Nadal podtrzymuję swoją decyzję.

Twarz mężczyzny momentalnie przybrała groźny wyraz. Chwycił księdza za kurtkę i syknął:

– Posłuchaj, klecho! Skoro nie chcesz mi po dobroci sprzedać tego Pamiętnika, to teraz podarujesz mi go w prezencie! Za darmo!

Ksiądz poczuł, jak ostrze noża dotyka jego żeber. Spojrzał mężczyźnie w oczy i zobaczył w nich furię, szaleństwo oraz gotowość, by zrealizować swój cel za każdą cenę.

– Daj mi ten Pamiętnik!

– Czy zdajesz sobie sprawę, że to wszystko zaraz się skończy? – spytał Tomasz.

– Zdaję sobie sprawę z tego, że twoje życie zaraz się skończy!

– Właśnie zauważyłem policjanta…

Wystraszony napastnik nerwowo obrócił głowę, by zweryfikować, czy to prawda. W tym czasie ksiądz lekko go odepchnął i wbiegł do kościoła, zamykając od środka drzwi na klucz. Nożownik jeszcze przez chwilę dobijał się do wnętrza, krzycząc coś i przeklinając. Wreszcie hałas ucichł. Ksiądz Tomasz dopiero w tym momencie zorientował się, że kilkoro ludzi przebywających w świątyni i oczekujących na nabożeństwo, wstało ze swoich miejsc i obserwowało z zaciekawieniem całą sytuację.

– Kochani, nic się nie stało. Proszę usiąść – zwrócił się do wiernych, po czym pobiegł do zakrystii, otworzył szafkę i wyjął książkę w skórzanej okładce. Pośpiesznie schował ją do plecaka i wybiegł z kościoła drugim wyjściem.

Oglądając się nerwowo za siebie, czując, że serce chce mu wyskoczyć z klatki piersiowej, cały czas biegł, aż znalazł się na dworcu kolejowym Szczecin-Dąbie. Nie patrząc na nic, udał się prosto na peron, na który akurat wjeżdżał pociąg pośpieszny do Poznania.

Wsiadł do niego i kupił bilet u konduktora, po czym zajął miejsce siedzące w jednym z przedziałów drugiej klasy.

Pociąg ruszył. Wreszcie mógł odsapnąć i zebrać myśli. Jego oddech zaczął wracać do normy, a płuca po odbytym biegu coraz mniej go bolały. Zaczął się zastanawiać, co teraz. Po co właściwie jedzie do Poznania? Gdzie się zatrzyma? Do kogo się zwróci o pomoc? Komu w tej sytuacji może ufać? Kto jest mu przychylny, a kto nie?

Kiedy pytania i obawy zalewały jego umysł, postanowił się pomodlić. W końcu nic nie dzieje się przypadkowo.

*

Kefas wstał z łóżka punktualnie o ósmej rano. Nie za sprawą budzika. Po prostu tak się obudził.

Dzień zaczął od prysznica. Następnie zalał sobie yerba mate i sięgnął po Biblię. Gdy skończył czytać, odłożył Pismo i zaczął odmawiać Ojcze nasz, które rozbudował swoimi słowami, by nie traktować modlitwy tylko jako bezmyślnej regułki, ale by była prawdziwa, wypływająca prosto z serca.

– Dobry, wspaniały Ojcze, który jesteś w niebie. Niech święci się Twoje imię zawsze i wszędzie. Święć się imię Twoje poprzez moje usta, myśli i czyny. Przyjdź Królestwo Twoje, aby każdy mógł przekonać się o Twojej wspaniałości i wielkości. Niech się dzieje wszystko według Twojej woli tu na ziemi, tak jak się dzieje w niebie. Chleba mojego powszedniego daj mi, proszę, dzisiaj. Odpuść mi, Panie, wszystkie moje winy, tak jak i ja odpuszczam tym, którzy zawinili przeciwko mnie. Jeśli komukolwiek czegoś jeszcze nie wybaczyłem, to wybaczam właśnie teraz. Przepraszam Cię, Ojcze, za każde moje grzeszne słowo, za wszelką złą myśl i niewłaściwy uczynek. Przepraszam też za wszelkie zaniechanie i zaniedbanie. Proszę, byś dodał mi siły i mocy, kiedy zmagam się z pokusami, oraz byś zbawił mnie od wszystkiego, co złe. Albowiem Twoje jest Królestwo, siła, władza, majestat i moc. Na wieki wieków. Amen.

Kiedy skończył się modlić, zadzwonił na chwilę do swojej firmy, by się zorientować, czy wszystko jest w porządku. Był właścicielem małej działalności z flotą trzech samochodów. Jego przedsiębiorstwo na tle innych wyróżniało się tym, że transportowało rzeczy cenne, a każdy kierowca był zarazem bardzo dobrze wyszkolonym konwojentem. Nie była to firma ochroniarska tylko transportowa, której można było powierzyć zarówno przewóz wartościowych przedmiotów, jak i poufnych oraz ważnych dokumentów. Gdy już skontrolował sytuację w biurze, ubrał się i poszedł na zakupy do pobliskiego marketu.

*

Kiedy ksiądz Tomasz skończył się modlić, przybliżył twarz do okna przedziału i po prostu patrzał, jak podczas jazdy migają budynki, samochody, lasy i pola. Minął tak Choszczno, Dobiegniew i Krzyż Wielkopolski. Kiedy pociąg mijał Wronki, zatrzeszczało nagle w wagonowych głośnikach, po czym męski głos poinformował pasażerów, że na torowisku między Szamotułami a Poznaniem miał miejsce wypadek i w związku z tym pociąg będzie miał opóźnienie, wynikające z przymusowego postoju w Szamotułach, do których właśnie wjechał.

Po tym komunikacie Tomasz postanowił, że wysiądzie właśnie tam. Gdy tylko pociąg się zatrzymał, ksiądz opuścił wagon i zaczął iść przed siebie. Szedł wzdłuż peronu, aż dotarł do końca. Przeszedł przez jezdnię i znalazł się w parku. Usiadł na najbliższej ławce i zadał Bogu najwłaściwsze, jakie mógł w takiej sytuacji, pytanie:

– Panie, co teraz?

*

Kefas właśnie wychodził z marketu ze świeżymi, ciepłymi bułkami oraz kilkoma innymi rzeczami. W pewnym momencie dostrzegł człowieka, który siedział samotnie w parku naprzeciwko. Po jego minie mógł wyczytać, że coś jest nie tak. Postanowił, że podejdzie i porozmawia z nim.

– Dzień dobry. Czy wszystko w porządku? – zapytał.

– Dzisiaj nic nie jest w porządku, proszę pana – odezwał się trochę obojętnie mężczyzna z ławki.

Kefas spojrzał na niego i pomyślał – normalny facet. Dżinsy, adidasy, koszula i plecak. Nie wygląda na bezdomnego. Na pijaka czy ćpuna też nie. Zaczął więc mówić dalej:

– Bez względu na to, czy spotkało pana w życiu coś przykrego lub złego, znam pewną osobę, która na pewno jest w stanie panu pomóc.

– Doprawdy? Ja też znam jedną taką osobę, a pomimo to czuję się zagubiony w tym, co mnie spotkało – odpowiedział mężczyzna z ławki.

Kefas postanowił powiedzieć wprost:

– Widzi pan, miałem na myśli Boga. On bardzo pana kocha i pragnie dla pana tego, co najlepsze.

Człowiek z ławki lekko się uśmiechnął, po czym wyprostował się i patrząc Kefasowi w oczy, odpowiedział:

– Ja również miałem na myśli Boga.

Dopiero w tym momencie Kefas dostrzegł u swego rozmówcy koloratkę. Uśmiechając się porozumiewawczo, pokiwał głową, po czym wyciągnął dłoń, by się przywitać.

– Na imię mam Kefas.

– Biblijne imię – podsumował ksiądz i ścisnąwszy dłoń rozmówcy, dodał:

– Jestem Tomasz.

– Tomku, w takim razie, jeśli nie masz innych planów, zapraszam cię do siebie na śniadanie. Mieszkam naprzeciwko.

– Z przyjemnością. A swoją drogą, to już się odzwyczaiłem od tego, że ktoś mówi mi po imieniu. Zawsze tylko „proszę księdza” – rzekł z delikatnym rozbawieniem.

– Dla mnie tytuły same w sobie nic nie znaczą. Albo ktoś jest moim bratem w Żywym Kościele Jezusa Chrystusa, albo nim nie jest – odpowiedział Kefas.

Tomasz spojrzał z tajemniczym uśmiechem na osobę, którą przed chwilą poznał, i ponad wszelką wątpliwość wiedział jedno: to, że wysiadł w Szamotułach z pociągu i trafił na Kefasa, nie było dziełem przypadku.

Kiedy kończyli spożywać śniadanie, Kefas spostrzegł, że Tomasz patrzy w jedno miejsce na ścianie. Wisiała tam mapa świata w kształcie płaskiego dysku.

– Pewnie myślisz, że to szaleństwo uważać w dwudziestym pierwszym wieku, że ziemia jest płaska, ale zapewniam cię, że jest całe mnóstwo dowodów biblijnych, naukowych, obserwacyjnych oraz sprawozdań podróżników mówiących o tym, że Ziemia nie jest kulą.

Tomasz tajemniczo się uśmiechnął.

– To faktycznie bardzo ciekawy temat. Czym ty zajmujesz się na co dzień?

Kefas poczuł się trochę zirytowany zmianą tematu. Albo rozmówca uważa temat płaskiej Ziemi za bzdurę, tak jak większość ludzi, albo po prostu pragnie lepiej go poznać. Postanowił jednak, że udzieli odpowiedzi na to pytanie.

– Jeśli chodzi o moją pracę, to jestem właścicielem małej firmy. Przewozimy drogocenne rzeczy i dokumenty na terenie kraju, a czasami i poza nim. Jest to zwykła firma transportowa, nie żadna tam ochrona, jednak dzięki bardzo dobrze przeszkolonej i wykwalifikowanej kadrze jesteśmy w stanie dodatkowo zapewnić należytą ochronę oraz poufność podczas dostarczania przesyłek. W pracy jednak jestem dość rzadko, ponieważ wszystko właściwie samo się kręci. Ja wolę zajmować się swoją prawdziwą pasją, czyli pracą duchową. Lubię pomagać ludziom. Dzielę się z nimi Ewangelią, modlę się o ich potrzeby. Bardzo sobie cenię prawdę, dlatego lubię ją ujawniać. Zakłamanie firm farmaceutycznych, sprawa szczepienia dzieci, genetycznie modyfikowana żywność czy też obalenie teorii o kulistości Ziemi. Obecnie jestem właśnie na etapie ujawnienia prawdziwego kształtu naszej planety.

Tomasz słuchał z wielkim zaciekawieniem oraz pewnym niedowierzaniem. Wreszcie zapytał:

– W jaki sposób chcesz to udowodnić?

– Jak już mówiłem, dowodów jest wiele. Obserwacje dokonane przez zwykłych ludzi, takich jak my. Dowody biblijne, naukowe oraz prawdziwe relacje podróżników i badaczy. Nie każdy ufa Biblii oraz nauce, ale relacji prawdziwych świadków już tak. Dlatego od jakiegoś czasu poszukuję pewnej księgi, zwanej Księgą Kronik Morskich.

W tej Księdze znajdują się oryginalne zapiski i relacje wędrowców, którzy przez kilka stuleci sami się przekonali, że Ziemia jest płaskim dyskiem, a nie kulą. Księga ponoć składa się z wielu stron wydartych z dzienników pokładowych i pamiętników różnych podróżników i marynarzy. Wygląda to tak, jakby jakaś osoba, lub nawet kilka, z różnych dokumentów powyciągała tylko te strony mówiące o płaskiej Ziemi. Wszystkie te kartki tworzą całość o tytule Księga Kronik Morskich.

Tomasz coraz uważniej zaczął się przyglądać Kefasowi, który mówił dalej:

– Niestety od jakiegoś czasu moje poszukiwania utknęły w martwym punkcie. Jedyne wskazówki dotyczące miejsca, w którym może się znajdować, zawarte są w pewnym starym pamiętniku. Pamiętniku Zofii K. Niestety do tej pory nie udało mi się go znaleźć, a bez niego zlokalizowanie Księgi Kronik Morskich staje się praktycznie niemożliwe.

Tomasz szeroko się uśmiechnął, odprężył i jeszcze wygodniej usadowił w fotelu, po czym powiedział:

– Pozwól, że teraz ja ci coś opowiem o sobie…

ROZDZIAŁ 2

Magda nie przypuszczała, że tego dnia wszystko w jej życiu zostanie przewrócone do góry nogami. Wstała przed siódmą. Umyła się i zrobiła delikatny makijaż, czyli codzienna, standardowa procedura poranna. Zjadła płatki z mlekiem, po czym się ubrała i wyszła z domu.

Pracowała dla pewnej gazety w Poznaniu. Lubiła swoją robotę. Miała nienormowany czas pracy. Kiedy gdzieś coś się działo, często zjawiała się tam jako pierwsza, robiła zdjęcia oraz przeprowadzała wywiady, po czym wracała do redakcji z uzbieranymi materiałami. Dodatkowo prowadziła bloga. Poruszała tematy, których w gazecie nie chciano publikować, ze strachu lub odgórnego zakazu. Kilka razy miała poważne kłopoty z powodu tych wpisów, jednak nie zrażało jej to, a nawet jeszcze bardziej mobilizowało do działania. To był jej życiowy cel. Jej prawdziwe hobby. Dlatego, pomimo licencjatów z fizyki oraz historii, postanowiła pracować w gazecie i dodatkowo prowadzić swojego bloga, na którym tropiła i opisywała wszelkie przekręty.

W pracy była powszechnie lubiana. Koleżanki ceniły ją za poczucie humoru oraz szczerość. Mężczyźni za to samo, a jej wygląd był dla nich dodatkowym atutem: średni wzrost, zgrabna, kasztanowe włosy do ramion oraz zielone oczy. Nigdy nie ubierała się wyzywająco.

Najczęściej chodziła w dżinsach lub innych spodniach oraz normalnych kolorowych bluzkach, które jednak zawsze podkreślały jej kobiece kształty. Dla wielu facetów była zagadkowa i tajemnicza. Nie dało się z nią flirtować, tak jakby randki czy seks nie miały dla niej żadnego znaczenia. Nie mówiąc już o założeniu rodziny. Nikt jeszcze jej nie rozgryzł, a pomimo to ta dwudziestoośmioletnia kobieta przyciągała do siebie ludzi jak magnes.

Dziś była umówiona na wywiad z człowiekiem, przysłanym przez jej informatora, który posiadał tajne informacje na temat NASA. Na swoim blogu już kilka wpisów poświęciła tej agencji kosmicznej, co nie wszystkim się spodobało. Dzisiejszy wywiad miał być kontynuacją tematu, obfitującego w twarde dowody. Gdy wsiadła do samochodu, usłyszała dobiegający z jej torebki dźwięk przychodzącego esemesa. Przeczytała wiadomość:

 

„Witam. Jesteśmy umówieni dziś na wywiad. Jeśli to możliwe, proszę się pośpieszyć, i co najważniejsze, proszę zachować szczególną ostrożność, jadąc do mnie”.

 

Odpaliła samochód i pojechała w umówione wcześniej miejsce.

Gospodarz już na nią czekał. Po szybkim powitaniu przeszli do salonu, w którym czekała na nich dobra, aromatyczna herbata. Jej zapach roznosił się po całym pomieszczeniu. Mężczyzna wskazał Magdzie fotel, a sam poszedł do drugiego pokoju. Wrócił za chwilę, trzymając w ręku kartę pamięci.

– Długo o tym wszystkim myślałem. Nie ma czasu na tłumaczenie i rozmowy. Tutaj ma pani wszystko, co potrzeba. Relacje świadka, dokumenty, zdjęcia. Powinno to pani…

W tym momencie rozległ się huk, a szyba rozprysnęła się w drobny mak. Zanim Magda zdążyła się zorientować, co tak naprawdę się wydarzyło, dostrzegła swego rozmówcę leżącego na podłodze. Na jego klatce piersiowej pojawiła się plama krwi, która szybko powiększała się na białej koszuli. Mężczyzna ostatkiem sił wyciągnął dłoń z kartą pamięci i słabnącym głosem powiedział:

– Tutaj masz wszystko, co potrzebne…

Magda szybko schowała kartę i zaczęła biec w stronę drzwi wyjściowych, kiedy nagle usłyszała, że ktoś wszedł do domu. Szybko wycofała się do salonu i w panice zaczęła analizować różne możliwości, wtedy spostrzegła, że postrzelony mężczyzna palcem wskazał jej tył domu. Słyszała, jak czyjeś kroki zbliżają się do salonu. Niewiele myśląc, rzuciła się do ucieczki. Serce waliło jej jak młotem. Dotarła do drzwi prowadzących do ogrodu, a stamtąd prosto na ulicę i okrążywszy budynek, wsiadła szybko do swego samochodu. Chwyciła za komórkę, chcąc wezwać pogotowie, ale wtedy usłyszała strzał dobiegający z domu, z którego właśnie uciekła. Biedny człowiek – pomyślała. Musieli go dobić.

Kiedy odpaliła silnik, spostrzegła w lusterku dwóch mężczyzn z bronią, biegnących w jej stronę. Momentalnie wrzuciła pierwszy bieg i ruszyła z piskiem opon, coraz bardziej oddalając się od miejsca zbrodni. W tym momencie zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, już nie może wrócić do swojego mieszkania. Po drugie, musi czym prędzej wyjechać z miasta. Minęła Poznań-Jeżyce i z ulicy Beskidzkiej skręciła w Biskupińską, a z tej wyjechała na Koszalińską. Jadąc nią w stronę Kiekrza, nieco zwolniła, by niepotrzebnie nie zwracać na siebie uwagi.

W Kiekrzu wjechała na ulicę Kierską i jechała nią aż do Golęcińskiej. Tam, wjeżdżając do Rokietnicy, zorientowała się, że prawdopodobnie jest śledzona przez czarnego nissana navarę. Gwałtownie przyspieszyła. To samo zrobił kierowca navary. Teraz już wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Skręciła w ulicę Szamotulską. Potem gwałtownie w prawo w Kolejową, by za chwilę odbić w lewo w kolejną ulicę. Wchodziła w zakręty tak ostro, że rzucało tyłem jej samochodu. Niestety nissan ciągle był tuż za nią. Nagle uderzył w tył jej hondy. Samochodem ponownie zarzuciło, ale Magda zdołała nad nim zapanować. Cholera! Nie mogę pozwolić, żeby mnie zepchnął – pomyślała. W tego typu starciu stara honda civic nie miała praktycznie żadnych szans z nissanem navarą.

Rozpędzone samochody wjechały w ulicę Polną, a z niej na Jeziorną i jechały w kierunku Pamiątkowa. Nissan podjął próbę wyprzedzenia hondy, ale Magda skutecznie zajeżdżała mu drogę. Navara ponownie uderzyła w tył hondy, która na chwilę złapała pobocze, ale zaraz wróciła na asfalt. Pojazdy zbliżały się właśnie do Pamiątkowa, kiedy Magda dostrzegła w lusterku, że ze ścigającego ją pojazdu od strony pasażera wychylił się mężczyzna z pistoletem. Padł strzał. Napastnik chybił. Magda próbowała jechać zygzakiem, aby zminimalizować ryzyko trafienia, jednak niezbyt jej to wychodziło, ponieważ co jakiś czas z naprzeciwka nadjeżdżały samochody.

Pojazdy z ogromną prędkością wpadły do Pamiątkowa. Magda w ostatniej chwili skręciła w lewo z piskiem opon. Widziała w lusterku, jak nissanem zarzuciło. Odbiła w prawo w ulicę Baborowską, lecz zakręt okazał się na tyle ostry, że hondę obróciło o sto osiemdziesiąt stopni, tak iż ustawiła się przodem do zakrętu, który przed chwilą pokonała, a w który właśnie z równie wielką prędkością wjeżdżał ścigający ją pojazd. Szybko wrzuciła wsteczny bieg i zawróciła. Gdy ponownie ruszała do przodu, nissan z wielką siłą uderzył w tył jej auta. Magda na chwilę nieznacznie zwiększyła dystans między samochodami, ale zaraz napastnicy siedzieli jej na ogonie. Cały czas jechała ulicą Baborowską, mając po swojej prawej stronie tory kolejowe. Na tym odcinku drogi nie było żadnych bocznych uliczek w których ponownie mogłaby spróbować zgubić navarę.

Nagle padł kolejny strzał. Tylna szyba jej auta eksplodowała. Oba pojazdy zbliżały się do przejazdu kolejowego. Magda zauważyła coś, co o mały włos nie przyprawiło jej o zawał serca. Światła na przejeździe migały na czerwono. W dodatku dało się dostrzec pociąg jadący w stronę Poznania. Muszę przed nim zdążyć – pomyślała. Jeśli teraz zatrzyma się na przejeździe, to już po niej. Dodała gazu. Przed nią ostry zakręt w prawo, a zaraz za nim przejazd kolejowy. Pociąg zbliżał się bardzo szybko. Jedyną w miarę dobrą informacją był fakt, że na tym przejeździe nie ma szlabanów. Chociaż radować się z tego będzie mogła dopiero, gdy uda się jej zdążyć przed pociągiem. Wpadła w zakręt. Pojazdem znów zarzuciło. Magda zaczęła szybko kręcić kierownicą w przeciwnym kierunku. Pociąg był tuż przed przejazdem. Maszynista użył sygnału dźwiękowego. Honda wjechała na przejazd i w ostatniej chwili uniknęła kolizji. Sekundę później słychać było głośne uderzenie. Dziewczyna, widząc w lusterku, co się stało, gwałtownie zatrzymała się i wysiadła z auta. Obserwowała, jak pociąg, hamując, pcha kompletnie zniszczony pojazd, który jeszcze przed chwilą ją ścigał. Wsiadła z powrotem do samochodu i pojechała dalej, zostawiając za sobą miejsce wypadku.

Dotarła do pobliskiej miejscowości Kępa i zaparkowała na stacji benzynowej. Zjadła dwa hot dogi, po czym wróciła do samochodu i nie wiedząc kiedy, zasnęła. Gdy się obudziła, było południe. Zabrała torebkę oraz cenniejsze rzeczy i porzuciwszy na stacji samochód, zaczęła iść przed siebie.

*

– Jakieś pięć lat temu – zaczął opowiadać Tomasz – przez przypadek trafiłem w internecie na wykład pewnego człowieka twierdzącego, że Ziemia jest płaska, a nie kulista. Po kilku pierwszych zdaniach pomyślałem, że to bzdura, i już miałem to wyłączyć, kiedy jeden szczegół przykuł moją uwagę. Obok tego mężczyzny leżała Biblia. Stwierdziłem, że chyba jednak zaryzykuję i obejrzę to do końca. Jak się później okazało, prowadzący otworzył Biblię i zaczął czytać wersety, które miałyby obalać teorię kulistej Ziemi. Szybko przyniosłem z półki swój egzemplarz Pisma Świętego, abym mógł na bieżąco weryfikować, czy to, co mówi i przytacza ten człowiek, jest zgodne z prawdą. Okazało się, że w Biblii faktycznie jest napisane o płaskiej Ziemi, ale tego typu dowody są ważne tylko dla chrześcijan, i to tych naprawdę wierzących i uznających autorytet Bożego Słowa. Później w filmiku ukazały się dowody naukowe, obliczenia oraz obserwacje. Na koniec kilka krótkich wywiadów.

Mimo iż filmik ten trwał tylko godzinę z hakiem, zainspirował mnie na tyle, że zacząłem na własną rękę badać temat płaskiej Ziemi. Przejrzałem masę książek w bibliotece, zapoznałem się z argumentami i kontrargumentami, jakie są w internecie, odbyłem kilka podróży oraz rozmawiałem z wieloma ludźmi. No i oczywiście przeczytałem całą Biblię, zaznaczając wszystkie fragmenty, które mówią o kształcie Ziemi, budowie firmamentu oraz zasadach poruszania się i działania Słońca i Księżyca.

To wszystko zajęło mi osiem miesięcy, ale dzięki temu dzisiaj jestem pewien ponad wszelką wątpliwość, że teoria o kulistej Ziemi nie jest kłamstwem, niepopartym żadnymi twardymi dowodami, których nie dałoby się podważyć.

Kefas nie krył zadowolenia.

– Czy wiesz, że od pewnego czasu modliłem się o kogoś, kto pomógłby mi wyjawić światu prawdę na ten temat? I oto dziś spotkałem ciebie.

– Ja, siedząc dziś na ławce w parku, pytałem Boga o Jego wolę i o to, co mam dalej robić i dokąd iść. Więc wygląda na to, że oboje jesteśmy dla siebie nawzajem bożą odpowiedzią – stwierdził Tomasz.

– Zgadzam się z tobą. W końcu nic nie dzieje się przypadkowo.

– Wysłuchaj jednak mnie do końca, gdyż najlepsze dopiero przed nami – powiedział Tomek i kontynuował: – Po tych ośmiu miesiącach badań długo zastanawiałem się nad tym, w jaki sposób można ujawnić prawdę o płaskiej Ziemi, skoro dla ateistów Biblia nie jest żadnym autorytetem. Dla kolejnej grupy ludzi, którzy wszędzie widzą teorie spiskowe, dowody naukowe i obserwacje nic nie znaczą, ponieważ oni znają inne prace naukowe oraz obserwacje, które w ich mniemaniu są niezbitymi dowodami na kulistość Ziemi. Z kolei ludzie siedzący całymi dniami w internecie mają pod dostatkiem filmów, wykładów i wywiadów na temat płaskiej Ziemi, ale tylko nieliczni to weryfikują i dostrzegają prawdę. W dzisiejszych czasach liczą się mocne dowody, więc stwierdziłem, że aby mieć siłę przebicia, muszę połączyć wszystkie przesłanki mówiące o płaskiej Ziemi. Biblijne, naukowe, obserwacyjne, wyliczeniowe, relacje świadków oraz oryginalne dokumenty. I właśnie tych ostatnich jest najmniej. Najważniejszym dokumentem dowodzącym, że Ziemia jest płaskim dyskiem, okręgiem, jest właśnie wspomniana przez ciebie Księga Kronik Morskich. Jednak do dzisiaj nie wiedziałem, gdzie szukać wskazówek dotyczących miejsca jej ukrycia.

Kefas, słuchając tego wszystkiego, coraz bardziej przekonywał się do Tomka. Wreszcie człowiek, który widzi wiele spraw podobnie jak ja – pomyślał.

Tomasz kontynuował:

– Pomimo poznania prawdy nie znalazłem żadnego sposobu na odnalezienie Księgi, więc zarzuciłem poszukiwania. Tymczasem jakieś trzy lata temu przydzielono mnie do pomocy proboszczowi w parafii Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Szczecinie-Dąbiu. Szybko też zacząłem odprawiać msze w tamtym kościele. Po kilku pierwszych miesiącach mojej posługi w Dąbiu poznałem kilkadziesiąt osób, które według mnie były najbardziej wytrwałe w swojej wierze. Wśród tych osób znalazła się Zofia Tokarska. Miła i ciepła starsza pani. Wdowa. Nawet kiedy chorowała i była bardzo słaba, potrafiła pojawić się na mszy.

W tym momencie oczy Kefasa zrobiły się jakby większe. Wyprostował się na swoim fotelu i powiedział:

– Mów dalej.

– Kilka miesięcy temu otrzymałem telefon od niej z prośbą o odwiedziny. Umówiliśmy się na następny dzień. Gdy u niej byłem, powiedziała mi, że czuje, iż jej życie tu na ziemi dobiega końca i w związku z tym pragnie mi coś dać. Wtedy podarowała mi Pamiętnik Zofii K. Powiedziała, bym go strzegł za wszelką cenę. Do dzisiaj nie wiedziałem, dlaczego jest taki cenny, póki nie wspomniałeś o zawartych w nim wskazówkach co do miejsca ukrycia Kronik. To by też wyjaśniało, dlaczego pewien mężczyzna czterokrotnie próbował odkupić ode mnie Pamiętnik. Za każdym razem odmówiłem, ponieważ dałem słowo, że będę go strzec. Dzisiaj po raz kolejny zjawił się u mnie. Tym razem bez propozycji odkupienia, za to z propozycją ukatrupienia mnie. Uciekłem na dworzec w Dąbiu, wskoczyłem do pierwszego pociągu, który nadjechał. Kupiłem bilet do Poznania, ale za Wronkami poinformowano nas, że na trasie był wypadek i pociąg będzie stał w Szamotułach. Postanowiłem więc wysiąść. Poszedłem do parku i się modliłem. Zadzwoniłem do swego proboszcza i poinformowałem go o tym, że nagle musiałem wyjechać i nie wiem dokładnie, kiedy wrócę. Potem ty do mnie podszedłeś…

– Czy mogę zobaczyć Pamiętnik? – zapytał Kefas.

– Oczywiście – odpowiedział Tomasz i wyciągnął z plecaka Pamiętnik Zofii K.

– Przeczytałeś go?

– Tylko kilka pierwszych stron. Gdy zorientowałem się, że to wspomnienia Zofii K. z okresu drugiej wojny światowej, schowałem go do szafki i pomyślałem, że kiedyś w wolnej chwili przeczytam całość. Oczywiście, gdybym wtedy wiedział, jakie wskazówki zawiera, to przestudiowałbym go od razu.

Kefas zaniemówił ze wzruszenia, kiedy wziął do ręki Pamiętnik. Tomek, popijając herbatę i obserwując jego reakcję, powiedział:

– Nie rozumiem tylko jednej rzeczy. W jaki sposób Zofia Tokarska weszła w posiadanie Pamiętnika innej Zofii? Czy się znały? A może jej również ktoś przekazał tę książkę? Niestety, kiedy została mi podarowana, nie spytałem o to. Prawdę mówiąc, nawet o tym nie myślałem. Dwa tygodnie później nie było już kogo pytać, bo Zofia Tokarska zmarła we śnie.

– Sęk w tym, drogi przyjacielu – zaczął Kefas – że ten Pamiętnik to wspomnienia Zofii Tokarskiej. Ona go napisała.

Tomek otworzył szerzej oczy.

– Więc dlaczego na okładce pierwszą literą nazwiska Zofii nie jest litera T tylko K? Pisała pod pseudonimem?

– Zofia Tokarska pisała ten pamiętnik na bieżąco, utrwalając w nim tylko ważne dla niej wydarzenia. Pisanie rozpoczęła wraz z wybuchem drugiej wojny światowej. Wtedy była dziewczynką, niemającą jeszcze skończonych jedenastu lat.

– Chwila! To nie jest pismo małego dziecka – stwierdził Tomasz.

– To dlatego, że Zofia zaraz po wojnie, będąc nastolatką, przepisała Pamiętnik „na czysto” właśnie do tej książki, którą teraz trzymam. Wcześniej swe wspomnienia spisywała na pojedynczych kartkach, jakie udało się jej zdobyć.

– W porządku, ale to nadal nie wyjaśnia różnicy w pierwszej literze nazwiska autorki, która widnieje na okładce.

– Jak już mówiłem – podkreślił Kefas – gdy wybuchła wojna, Zofia była dziewczynką. Panienką. Nazwisko przejęła po wojnie od swego męża, Adama Tokarskiego, a wcześniej nazywała się Zofia Kot.

Tomasz zesztywniał, gdy to usłyszał. Odłożył filiżankę z herbatą i powiedział:

– To by wszystko wyjaśniało, ale powiedz mi jedno. Skąd ty to wszystko wiesz?

– Ponieważ Zofia Tokarska, z domu Kot, była moją babcią.

*

Magda dostała się do Szamotuł. Idąc cały czas prosto, znalazła się na ulicy Jana Pawła II.

No i gdzie teraz? – pomyślała. – Może pójść z tym wszystkim na policję i opowiedzieć im historię od początku? W końcu jestem dziennikarką, więc jakaś ochrona mi się należy.

Spojrzała w lewo i dostrzegła market. Najpierw posiłek, potem policja – pomyślała i skierowała się w stronę sklepu. Z naprzeciwka jechał radiowóz. Ech, jednak posiłek musi zaczekać. Lepiej już ich zatrzymać, niż błąkać się po mieście w poszukiwaniu komendy. Pomachała w stronę radiowozu, który, włączając światła awaryjne, zatrzymał się przy niej na jezdni.

– Dzień dobry. Czy coś się stało? – zapytał policjant siedzący na miejscu pasażera.

– Mam pewne informacje dotyczące dzisiejszego wypadku na przejeździe kolejowym w Baborówku.

Mężczyzna spoważniał i zaczął się baczniej przyglądać Magdzie, po czym poprosił ją o dowód osobisty, by wyszukać kobietę w komputerowej bazie danych.

Magda w tym czasie zaczęła mówić, że jest dziennikarką i od jakiegoś czasu zajmuje się pewną sprawą. W tym momencie policjant jej przerwał:

– Do pani należy czarna honda civic, a świadkowie z Baborówka zeznali, że taki samochód uciekł z miejsca wypadku. Jest pani zatrzymana! Pojedzie pani z nami! – powiedział już znacznie ostrzejszym tonem i zaczął wysiadać z radiowozu.

– Chyba sobie jaja robicie! – krzyknęła dziewczyna i wyrwawszy z ręki policjanta dowód osobisty, rzuciła się do ucieczki.

Policjant wskoczył do samochodu i chwycił za radio. Kierowca w tym czasie włączył syrenę, zawrócił pojazd i ruszył w pościg za uciekinierką.

Biegnąc, minęła sklep. Przypomniała sobie, że mogła jednak coś zjeść, a potem myśleć o policji. Z drugiej strony gdyby dotarła na komendę, tak jak to wcześniej sobie zaplanowała, to pewnie już by z niej tak prędko nie wyszła. Skręciła w lewo i teraz biegła przez jakiś skwer, w poprzek którego przepływał wąski strumyk.

Tutaj policja nie jest w stanie wjechać samochodem. A jednak ciągle gdzieś w pobliżu słyszała syrenę radiowozu. Wybiegła na ulicę i skręciła w prawo. Minęła parking sklepu i dobiegła do ulicy Dworcowej. Brakowało jej powietrza w płucach. Na chwilę stanęła. Wtedy jednak zorientowała się, że słyszy już kilka syren policyjnych. Robili obławę. Co za porąbany dzień – pomyślała Magda i kierując się w lewą stronę, pokonała jezdnię. Wbiegła na podwórko jednej z kamienic i się rozejrzała. Poza małym trawniczkiem i zaparkowanymi dwoma samochodami nie było tu nic. Żadnej innej drogi, poza tą, którą tutaj wbiegła. Usłyszała zbliżające się wozy policyjne.

Jeśli zaraz czegoś nie wymyślę, to będzie po mnie – pomyślała, z trudem opanowując strach.

*

– Czyli mieszkałeś w Szczecinie? – Ksiądz nie krył zaskoczenia.

– Urodziłem się w Szczecinie, potem trochę podróżowałem za pracą, aż osiadłem tutaj. Moi rodzice mieszkają tam do dziś.

– To niesamowite, że udało nam się dziś spotkać. – Tomasz się uśmiechał.

– To prawda. Bóg odpowiada na nasze modlitwy w zaskakujący sposób – odpowiedział Kefas i zaraz dodał: – Skoro mamy wspólny cel, bo obaj dążymy do tego, by prawda ujrzała światło dzienne, to proponuję połączyć siły.

– Z ust mi to wyjąłeś. Najpierw przeczytajmy Pamiętnik Zofii K., by wiedzieć, gdzie znajduje się Księga Kronik Morskich. Potem się po nią pofatygujemy. – Tomasz czuł radość, że wreszcie coś ruszyło się w tej sprawie. Kefas też tak myślał. W końcu jego pasją było dbanie o prawdę. Ale oprócz radości odczuwał też… głód.

– Tak zrobimy. A póki co trzeba pomyśleć o obiedzie. Proponuję, by jeden z nas robił obiad, a drugi czytał na głos Pamiętnik Zofii K. – zaproponował.

– Jesteśmy u ciebie, więc ty szykujesz obiad, a ja czytam – rzekł Tomasz.

– Tak też przeczuwałem. – Kefas uśmiechnął się i wziął do ręki telefon komórkowy. Wybrał z listy kontaktów odpowiedni numer i czekał, aż ktoś po drugiej stronie podniesie słuchawkę. Wreszcie się doczekał: – Dzień dobry. Chciałbym zamówić dużą pizzę.

Tomek, nie kryjąc rozbawienia, wybuchnął śmiechem, a gdy Kefas skończył składać zamówienie, też zaczął się śmiać, mówiąc:

– No to ja już swoje zrobiłem. Kolej na ciebie.

W tym momencie obaj usłyszeli dźwięk policyjnych syren. Podeszli do okna, by się zorientować, o co chodzi. Dwa radiowozy przejechały z dużą prędkością, a trzeci zatrzymał się pod ich oknem. Wyszło z niego dwóch policjantów i pobiegli w kierunku ulicy.

– Pewnie kogoś szukają – powiedział Kefas, nalewając herbaty do dwóch filiżanek.

– Na to wygląda – odpowiedział Tomek i oboje znów usiedli na swoich miejscach.

*

Dwóch policjantów wbiegło na podwórko, na którym chwilę wcześniej próbowała się ukryć Magda. Zaczęli się ostrożnie rozglądać dookoła, ale niczego podejrzanego nie zauważyli. Nad małym trawnikiem wisiało kilka linek do suszenia prania, a obok stał stary trzepak. Naprzeciwko zaparkowane były dwa samochody osobowe, należące pewnie do mieszkańców kamienicy. Jeden z policjantów zerknął między pojazdy, potem przyklęknął i zajrzał pod nie, po czym odezwał się do swego kolegi z pracy:

– Nikogo tutaj nie ma. Jedziemy dalej.

Po kilku minutach Magda uniosła powoli głowę na tylnym siedzeniu jednego z dwóch zaparkowanych na podwórku samochodów. Miała wiele szczęścia. Wręcz nieprawdopodobnego szczęścia. Gdyby była osobą wierzącą, to bez trudu mogłaby przypisać je Bogu. Kiedy wbiegła na to podwórko i zorientowała się, że nie ma stąd ucieczki, podbiegła do pierwszego samochodu i pociągnęła za klamkę. Ku jej zaskoczeniu samochód był otwarty. Dodatkowo całe tylne siedzenie zawalone było koszami wiklinowymi dla dużych psów. Słyszała za sobą policyjny pościg, niewiele więc myśląc, wskoczyła do auta między przednie a tylne siedzenia i przykryła się kilkoma koszami. Teraz, kiedy zgubiła pościg, ani myślała o wyjściu ze swej kryjówki. Wręcz przeciwnie, stwierdziła, że w tej chwili jest to jedno z bezpieczniejszych dla niej miejsc. Przynajmniej na razie. Położyła się więc wygodniej, dbając jednak o swój wiklinowy kamuflaż, i zaczęła rozmyślać nad tym, co dalej ma zrobić.

*

Kefas właśnie zapłacił za pizzę i wszedł do pokoju, położył ją na stole pomiędzy dwoma przygotowanymi wcześniej talerzami. Wyciągnął z lodówki podpiwek i nalał go do dwóch szklanek, podsumowując:

– No! Teraz mamy wszystko, co nam było potrzebne. – Uśmiechnął się szeroko, siadając w fotelu. Tomasz otworzył Pamiętnik Zofii K. i zaczął czytać na głos.

ROZDZIAŁ 3

Pamiętnik Zofii K.

 

Na tych kartkach zamierzam spisywać swoje wspomnienia i przeżycia, które uważam za ważne lub istotne.

Zofia K.

 

WRZESIEŃ 1939 r.

 

Rozpoczął się rok szkolny. Wcale się z tego nie cieszę. Wolałabym, gdyby jeszcze trwały wakacje. Wszystkie dzieci w Jodkiszkach myślą pewnie podobnie. Tata był na zakupach w sąsiednich Bieniakoniach i dzięki temu mam wszystko, co niezbędne do szkoły.

 

Dzisiaj nauczycielka pochwaliła mnie i jeszcze dwie koleżanki za postępy w nauce. Powiedziała, że nasze prace świadczą o tym, iż potrafimy logicznie myśleć. Pewnie, że potrafię myśleć. W końcu w kwietniu skończę jedenaście lat.

 

Rano, kiedy wychodziłam z domu do szkoły, nasz pies mało nie zerwał się ze swojego wybiegu. Kiedyś tata przywiązał linki do dwóch drzew i zawiesił na nich długi łańcuch, na którym przypięty był pies. Dzięki temu ma możliwość biegania po podwórku bez ryzyka, że nam ucieknie. Dzisiaj jednak zachowywał się bardzo niespokojnie. Tak jakby coś czuł.

Chwilę później usłyszałam wielki hałas i na niebie pojawiło się bardzo dużo samolotów. Tylu samolotów lecących razem nie widziałam jeszcze nigdy w życiu.

 

LISTOPAD 1939 r.

 

Dzisiaj w domu, kiedy tata przestał słuchać radia na słuchawkach, usłyszałam, jak dorośli rozmawiają o tym, że sytuacja jest niewesoła i że robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Wspominali też samoloty, które od rozpoczęcia roku szkolnego coraz częściej, w dużych grupach, przelatują nad naszą wsią. Nie wiem, o co dokładnie chodziło, ale chyba jest to coś poważnego.

 

GRUDZIEŃ 1939 r.

 

Tata coraz częściej słucha radia na słuchawkach, a potem rozmawia z dorosłymi o tym, że sytuacja się wciąż pogarsza. Rozmawiali coś o wojnie. Tylko tyle usłyszałam, ale nie dziwi mnie, że tata się interesuje takimi sprawami, ponieważ podczas I wojny światowej był podoficerem Wojska Polskiego.

 

W szkole zaczęli zdejmować krzyże ze ścian. Powiedzieli, że robią to po to, by nas nic nie rozpraszało.

 

W szkole wprowadzono obowiązek prowadzenia zajęć w języku rosyjskim oraz nauki tego języka.

 

Dzisiaj tata powiedział, że nie muszę iść do szkoły. Mam odpocząć od tego ruskiego gadania. Pomysł mi się spodobał.

 

W szkole mówimy już prawie tylko po rosyjsku, pomimo że wiele osób nie rozumie, o co chodzi. Wtedy nauczyciel podchodzi i tłumaczy szeptem po polsku.

 

STYCZEŃ 1940 r.

 

W domu dorośli mówili już otwarcie o wojnie oraz o tym, że Rosjanie zajmują nasze ziemie. Tata wie to wszystko z radia oraz z rozmów z innymi dorosłymi. Trochę się boję, co będzie dalej.

 

Tata coraz rzadziej pozwala mi iść do szkoły. Właściwie to ostatnio częściej siedzę w domu niż w klasie.

 

Tata wciąż słucha radia i rozmawia z dorosłymi o Ruskich i Niemcach. Od jakiegoś czasu omawiają jakiś plan. Wtedy jednak wychodzą do drugiego pokoju lub przed dom i dbają o to, by nikt inny ich nie podsłuchiwał.

 

Od miesiąca mamy bardzo ostrą zimę. Jest duży mróz, a śniegu tyle napadało, że nie pamiętam, by kiedykolwiek tak było wcześniej.

 

Dorośli, którzy z tatą słuchają radia, są bardziej nerwowi i zestresowani.

 

Dziś wydarzyła się dziwna sytuacja. Tata razem z Kazią, moją starszą siostrą, spakowali najcenniejsze rzeczy, jakie mieliśmy w domu, i wraz z kredensem wywieźli to wszystko do dziadków.

 

LUTY 1940 r.

 

Przestałam chodzić do szkoły.

 

Tata dowiedział się, że Rosjanie będą przesiedlać mieszkańców naszej wsi. Wraz z innymi mężczyznami z Jodkiszek postanowił się gdzieś ukryć, licząc na to, że rodzin, w których nie będzie głównego żywiciela i głowy domu, Rosjanie nie wywiozą. Bał się też, że mężczyzn mogą chcieć rozstrzelać.

 

Już od kilku dni nie ma taty. Zaczyna mi go brakować. Mam nadzieję, że wszystko u niego dobrze.

 

10 LUTEGO 1940 r.

 

Była druga w nocy. Obudziło nas głośne pukanie do drzwi. Ktoś za drzwiami krzyczał, że mamy otwierać. Kazia otworzyła. Do domu wpadło kilku rosyjskich żołnierzy z karabinami. Krzyknęli, by wszyscy poza dziećmi podnieśli ręce do góry. Rosjanie powiedzieli, że mamy godzinę, by się przygotować do wywózki. Nikt z nas nie wiedział, dokąd jedziemy. Powiedzieli nam tylko, że jedziemy niedaleko, do miejsca, gdzie będzie nam dobrze, po czym dodali raz jeszcze, że mamy godzinę, by się przygotować, i wyszli.

 

Wiele osób w domu płakało. Ja też. Nikt nie wiedział, gdzie i na jak długo nas wywożą.

Ponieważ był bardzo duży mróz oraz obfite opady śniegu, spakowaliśmy dwie poduszki i pierzynę. Nic innego nie braliśmy. Ubrania wzięliśmy te, które mieliśmy na sobie. Staraliśmy się ubrać tak, by było nam ciepło. Nic więcej do zabrania nie było, bo jakiś czas temu wiele rzeczy tata z Kazią wywieźli do dziadków.

 

Godzina minęła bardzo szybko i zjawili się Rosjanie. Wyprowadzili nas wszystkich przed dom i powsadzali każdego na sanie. Saniami zabrali nas do Bieniakoń, miejscowości oddalonej od Jodkiszek o pięć kilometrów. Kiedy jechaliśmy, było mi bardzo zimno i bardzo się bałam.

 

W Bieniakoniach zawieźli nas na stację kolejową, a tam ładowali wszystkich do wagonów bydlęcych. Po trzy rodziny na wagon. Naszą rodzinę załadowali do wagonu razem z dwiema innymi, które mieszkały z nami po sąsiedzku w Jodkiszkach, więc się znaliśmy.

 

Na stacji w Bieniakoniach staliśmy od świtu, gdy nas tu przywieziono, aż do zmierzchu.

Kiedy zaczęło się ściemniać, przyszedł do nas tata. Dowiedział się wcześniej, że pomimo wszystko nasza rodzina zostanie wywieziona, więc nie chciał nas samych zostawiać.

 

Nadal czekamy w naszym wagonie, aż pociąg ruszy. Ludzie wokoło płaczą. Boję się, ale tata jest z nami i nas pociesza.

 

W wagonie mamy piętrowe nary do spania. Są okropne. W rogu wagonu jest wybita dziura służąca za toaletę, ale nikt z niej nie korzysta. Dorośli mówią o upokorzeniu i niesprawiedliwości. Inni odpowiadają, że tylko Bóg może nam pomóc.

 

Sąsiad próbuje rozpalić w małej okrągłej kuchence stojącej na środku wagonu.

Przynajmniej trochę się ogrzejemy.

 

Tata znalazł deskę w rogu naszego wagonu i wystawił ją przez okno. Po tej desce zjechał Stach, bratanek ojca, oraz jeszcze jeden chłopak. Obaj mają leżeć w zaśnieżonym rowie koło naszego wagonu tak długo, póki pociąg nie ruszy. Dopiero wtedy będą mogli uciec.

 

Przed chwilą nasz pociąg ruszył po prawie dobie czekania, odkąd nas tutaj przywieźli.

 

13 LUTEGO 1940 r.

 

Jesteśmy w podróży prawie trzy dni. Nic się nie dzieje. Co jakiś czas pociąg się zatrzymuje i wtedy pozwalają nam załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne pod wagonem, którym podróżujemy, ponieważ nikt nie załatwia się do dziury w rogu naszego wagonu. Co jakiś czas na takich postojach Rosjanie każą wysiąść jednej osobie z każdego wagonu i dają wiadro gorącego czaju na jeden wagon. Wczoraj nawet dali nam trochę zupy.

 

Wszyscy już wiemy, że wiozą nas gdzieś w głąb Związku Radzieckiego, ale to wszystko, co wiemy.

 

15 LUTEGO 1940 r.

 

Dzisiaj dojechaliśmy do miejscowości Makinka. Po pięciu dniach podróży w bydlęcym wagonie kazano nam wysiadać i iść do wielkiej świetlicy. Dzisiaj mamy tu nocować.

 

Pomimo że rosyjscy żołnierze są bardzo niemili, to mieszkańcy tej miejscowości okazali się sympatyczni. Witali się z nami, a niektórzy płakali tak, jakby wiedzieli więcej o tym, co nas spotka niż my sami. Byli też tacy, którzy dawali nam i innym rodzinom chleb, ale robili to tak, by strażnicy nic nie zauważyli.

 

Ledwo co udało mi się zasnąć, a przed chwilą obudził mnie straszny krzyk kobiety.

Bardzo się wystraszyłam. Okazało się, że kobieta ta właśnie rodzi. Strażnicy powiedzieli, że ma rodzić tutaj na świetlicy i że sama musi sobie poradzić. Na szczęście znalazło się kilka osób, które znają się na porodach i wszystko skończyło się dobrze. Spróbuję zasnąć jeszcze raz.

 

16 LUTEGO 1940 r.

 

Obudzono nas wcześnie rano. Jestem niewyspana.

 

Przed chwilą poznałam z Kazią kilku chłopców, którzy mieszkają w Makince. Zaproponowali, byśmy wymienili się pieniążkami. Oni dadzą nam swoje, a my im nasze. Miałyśmy troszkę kieszonkowego od taty, które chowałyśmy w małych sakiewkach, wiszących na naszych szyjach. Tata sam nam doradził, byśmy się zgodziły, ponieważ tam gdzie jedziemy, polskie pieniądze raczej się nie przydadzą. Więc się wymieniliśmy.

 

Strażnicy kazali nam wyjść ze świetlicy i wsiadać do wojskowych ciężarówek zakrytych plandekami. Chwilę później samochody ruszyły.

 

18 LUTEGO 1940 r.

 

Trzeci dzień podróży ciężarówką. Ludzie są załamani i bardzo smutni, a niektórzy zaczęli chorować.

 

20 LUTEGO 1940 r.

Przez pięć dni tylko kilka razy robiono nam postój po to, by można było załatwić swoje potrzeby fizjologiczne, zatankować ciężarówki oraz by kierowcy mogli się zmienić.

 

Jedziemy w dzień i noc. Nie zatrzymujemy się na żadne noclegi. Ludzie są wykończeni.

 

Niektóre dzieci zaczęły wymiotować podczas podróży. Dorośli dawali im po plastrze cebuli i kazali go ssać. Ponoć to pomaga w takich przypadkach.

 

22 LUTEGO 1940 r.

 

Kazano nam wysiąść z ciężarówki. Zobaczyliśmy wschód Słońca. Poinformowano nas, że dojechaliśmy do miejscowości Stalinska i że dla nas jest to już koniec podróży.

Zostajemy w tej miejscowości.

 

Wysiedliśmy my i kilka innych rodzin, a reszta ciężarówek z ludźmi pojechała dalej w głąb ZSRR.

 

Zaprowadzono nas do klubu wojskowego. Zaczęto wyczytywać nazwiska i przydzielać, kto gdzie mieszka. Wszyscy mieliśmy mieszkać w kaubitkach czyli ziemiankach.

 

Wreszcie nas wyczytano i wskazano ziemiankę, w której mamy zamieszkać. Kiedy zobaczyliśmy, jak to wygląda, to zatęskniliśmy za naszym dwupokojowym domkiem w Jodkiszkach, a nawet za naszą oborą, stodołą i stajnią.

 

Jest tu bardzo dużo kozaków – Kirgizów. Groźnie wyglądają, chociaż niektóre kobiety uśmiechały się do mnie.

 

Przydzielano jedną ziemiankę na dwie rodziny. Jest jeden wspólny korytarz. Po jednej stronie korytarza jest pomieszczenie dwupokojowe. Jeden pokój zajęliśmy my, a drugi pokój zajęła rodzina, którą nam przydzielili. Po drugiej stronie korytarza mieszkają Kozacy.

 

Licząc od nocy, w której wywieziono nas z Jodkiszek, cała nasza podróż trwała około dwanaście dni.

 

MARZEC 1940 r.

 

Ciężko się tu mieszka. Nie ma toalety. Jak jest potrzeba, to trzeba iść w pole lub za ziemiankę. Nie ma prawie żadnych drzew. Naokoło są same stepy.

 

MAJ 1940 r.

 

Niedawno widziałam, jak się buduje ziemiankę. Wykopano dół. Głębokość nie może być mniejsza niż pół metra. Obok wysypano piasek, glinę i końskie łajno. Kazano mnie i innym dzieciom udeptywać to wszystko na jednolitą masę. Udeptaną masę przekładano do specjalnych form w kształcie bloków. Teraz muszą stać na dworze tydzień lub dwa, aby całkowicie wyschnąć. W tym czasie inni ludzie dostarczyli już wyschnięte bloki. Musiano zrobić je wcześniej. Tych bloków używano jak cegieł i budowano z nich ziemianki z jednym małym okienkiem tuż nad powierzchnią ziemi.

 

CZERWIEC 1940 r.

 

Dziś jest bardzo ciepło. Ludzie mieszkający tutaj powiedzieli nam, że musimy się przyzwyczaić do tego klimatu, ponieważ latem temperatura waha się tutaj od trzydziestu do czterdziestu stopni w cieniu, a zimą spada do minus trzydziestu. Mówili też, że lato trwa tutaj tylko trzy miesiące, od czerwca do końca sierpnia, a czasami, choć rzadko, do połowy września. Potem jest zima przez prawie dziewięć miesięcy. Naprawdę mnie się tu nie podoba.

 

LIPIEC 1940 r.

 

Niektórzy Rosjanie mieszkający w naszej miejscowości okazali się bardzo miłymi ludźmi. Czasami przynoszą nam chleb i herbatę, a sporadycznie nawet mleko. W dodatku wielu z nich ma polskie korzenie i rozumie język polski, chociaż mają kłopoty z mową.

 

Dziś komendant straży wydał rozkaz, że każdy, kto ukończył osiemnasty rok życia, musi iść do pracy, a dzieci i młodzież do osiemnastego roku życia mają obowiązek chodzić do szkoły. Wszyscy rodzice zaczęli zaniżać wiek swoich dzieci po to, by mogły iść do szkoły, a nie do ciężkiej pracy.

 

Tatę zatrudniono jako pomocnika grabarza. Jego pracą jest przewożenie trupów drewnianym wozem ciągniętym przez konia a czasami woła. Osiem kilometrów za naszą miejscowością, na stepach, są wykopane głębokie doły i tata tam właśnie zawozi trupy. Wtedy inni ludzie je zakopują.

 

WRZESIEŃ 1940 r.

 

Dziś byłam pierwszy dzień w szkole. Wszystkie zajęcia prowadzone są po rosyjsku.

Większości rzeczy nie zrozumiałam.

 

LISTOPAD 1940 r.

 

Tata wraca z pracy bardzo zmęczony. Dziś mówił, że strażnik czasem pogania go batem, by jechał szybciej swoim wozem.

 

Dziś w nocy po raz któryś z kolei słyszałam wycie wilków. Dorośli mówią, że głodne wilki próbują wykopywać trupy z dołów, do których tata je wozi podczas swojej pracy. To mnie przeraża.

 

GRUDZIEŃ 1940 r.

 

Dziś jest drugi dzień Świąt Narodzenia Pańskiego. Zamiast zwykłego chleba przez okres świąt mamy możliwość jeść coś w rodzaju bułki. Ogólnie z pożywieniem jest ciężko. O rybie, sałatkach i innych smacznych potrawach świątecznych tutaj mogę tylko pomarzyć.

 

MARZEC 1941 r.

 

Zauważyłam, że coraz rzadziej piszę w tym pamiętniku. W sumie to niewiele się zmienia. Jedna wielka nuda, monotonia, szkoła, dużo pracy w domu, ostra zima… Człowiek ma dosyć takiego życia. W innych rodzinach niektórzy ludzie są bardzo załamani. Naszą rodzinę na duchu podtrzymuje wiara w Boga oraz mój tata.

 

KWIECIEŃ 1941 r.

 

Dzisiaj tata pokazał mi, skąd bierzemy wodę. Od jutra przynoszenie wody do domu stanie się moim obowiązkiem. Szkoda tylko, że w jedną stronę trzeba pokonać aż dziesięć kilometrów.

 

Dopiero trzeci dzień z rzędu idę po wodę. Mam dość. Idąc w pierwszą stronę, jeszcze pół biedy, ale wracając z dwoma wiadrami wody na koromyśle, przez dziesięć kilometrów, naprawdę odechciewa się wszystkiego!

 

MAJ 1941 r.

 

Ciągle jemy taki sam chleb. Codziennie. Nie przypomina on chleba, który pamiętam z domu. Ten tutaj składa się z bardzo dużej ilości ziaren, ale i tak zajadam go z apetytem, ponieważ jestem głodna. Tacie wprawdzie płacą za pracę chlebem, a właściwie kartkami na chleb. Osoby pracujące mają przydział osiemset gramów chleba na dzień, a niepracujące i uczące się czterysta gramów. Tata jednak zawsze dzieli chleb w rodzinie po równo dla każdego.

 

Dzisiaj mieliśmy na obiad trochę zupy, którą kupił tata. Była to zupa z kapusty. Tutaj mówi się na nią „szczy”. Rzadko jednak mamy zupę na obiad.

 

LIPIEC 1941 r.

 

Dziś doszedł mi kolejny obowiązek. Byłam kupić chleb w sklepie, a właściwie to czekałam w bardzo długiej kolejce, a potem doszedł tata z kartkami na chleb i kupiliśmy. Od następnego razu będę już chodziła sama, gdy inni nie będą mogli iść z jakiegoś powodu.

 

Byłam dziś w sklepie po pajok. Tak się nazywa tu chleb. Wracając do domu, obgryzałam lekko skórkę naokoło niego. Byłam taka głodna.

 

SIERPIEŃ 1941 r.

 

Dziś tata powiedział, że od jutra zaczyna inną pracę. Będzie pracować w kopalni, ale na powierzchni. Tata się cieszy i mówi, że będzie pracować w magazynie, a to dobra praca.

 

Po trzech tygodniach nowej pracy taty, komendant strażników stwierdził, że ta praca jest za dobra i za lekka dla taty i przeniósł go do wydobycia.