Pismo. Sierpień 2024 - Fundacja Pismo - ebook
BESTSELLER

Pismo. Sierpień 2024 ebook

Fundacja Pismo

4,4

15 osób interesuje się tą książką

Opis

W sierpniu analizujemy skutki polskiej i europejskiej polityki migracyjnej. W kolejnej Soczewce Pisma sprawdzamy, kto przekracza naszą wschodnią granicę: kim są osoby w drodze, skąd pochodzą, co przeżyły i dlaczego decydują się na tak ryzykowną podróż. Poza tym w najnowszym numerze przyglądamy się modzie na psy rasowe, które stały się ofiarami naszej próżności, przybliżamy niezwykłe losy igrzysk paraolimpijskich oraz pytamy profesorów: Ryszarda Koziołka i Dorotę Kozicką o współczesny kanon literacki.

 

W najnowszym wydaniu polecamy również:

– historię osobistą Łukasza Smolarowa o niełatwych wyzwaniach pracy trenera piłkarskiego, 

– opowiadanie Beaty Sadurskiej, 

– fotoreportaż Małgorzaty Adamczyk o dożynkach – tradycyjnym święcie wdzięczności, 

– apteczkę diwy muzyki pop Róisín Murphy. 

Pismo. Magazyn Opinii. 08/2024

Karolina Lewestam – Dom, lew pod Żabką, struś na Bornholmie – Rozmowy z K. 

Justyna Bargielska – Finn, my tylko chcemy, żebyś był szczęśliwy 

Amadeusz Świerk – Alina – W Kadrze z cyklu Jedni z nas

Barbara Sadurska – Do widzenia, panie doktorze 

Joanna Lech – Błogość

Bartek Sabela – Kraina obiecana – Soczewka Pisma

Justyna Kulikowska – Nareszcie 

Zuzanna Kowalczyk – Kto i dlaczego mówi nam, co czytać – Rozmowa z prof. UJ Dorotą Kozicką i prod. Ryszardem Koziołkiem
Mateusz Sioch – Żarty rysunkowe 

Daniel Gutowski – Koncertina 

Julia Lachowicz-Nowińska – Dusza w ruchu 

Małgorzata Adamczyk – Dożynki 

Anna Mikulska – Cena słodkiej mordki  

Łukasz Smolarow – Z punktu widzenia nocnego trenera 

Mateusz Roesler – Apteczka. Co w niej trzyma Róisín Murphy?

Zofia Płoska-Czartoryska – W Ramach Pisma: Sandra Mujinga. Ghosting

Julia Armfield – Nasze podmorskie żony 

Zuzanna Kowalczyk – À propos szlaków migracyjnych 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 240

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (19 ocen)
10
7
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miss_Blue

Nie oderwiesz się od lektury

Brawo za artykuł o uchodźcach, kryzysie na granicy i pokazanie historii poszczególnych osób, które zmieniają perspektywę kiedy widzimy poznajemy prawdziwych ludzi, a nie tłum, który szturmuje naszą granicę
20
Book-Lover

Dobrze spędzony czas

Kolejny dobry numer, pochłonięty z czystą ciekawością. Tematyka migracyjna jako motyw przewodni numeru bardzo intrygująca, wciągająca. Dziękuję, również za wskazanie pozycji, które warto przeczytać a tyczące się tego zagadnienia. Kilka tematów w numerze może nie są mi bliskie, jednak równie ciekawe i dające do myślenia.
10

Popularność




ROZ­MOWY Z K. // FE­LIE­TON

Dom, lew pod Żabką, struś na Born­hol­mie

tekstKA­RO­LINA LE­WE­STAM

Sza­nowna K.

Pi­szę do Cie­bie, bo tro­chę się zde­ner­wo­wa­łam. Usia­dłam przed chwilą w po­ciągu, któ­rym jadę szczę­śli­wie jesz­cze z moją sytą zniżką ko­le­jową i le­dwo skoń­czo­nymi 25 la­tami na karku. Otwie­ram pierw­szą stronę ku­pio­nego na po­dróż „Pi­sma”, spo­koj­nie czy­tam Twój fe­lie­ton i na­gle pod ko­niec strony wi­dzę, że „ludzki dom za­czyna się, (...) kiedy ko­goś po­ko­chasz”. No, ubo­dło mnie to do ży­wego. Niby się z tym zga­dzam, ale zga­dzam się obec­nie bar­dzo nie­chęt­nie. Ja z moim krót­kim sta­żem ży­cio­wym już zdą­ży­łam ko­goś po­ko­chać. Już był dom, piękne plany no­ta­rialno-za­gra­niczne, bo ślub pary jed­no­pł­cio­wej po pol­sku to nie lada za­gwozdka. Jed­nak za­miast do we­sela, do­szło do roz­sta­nia i zła­ma­nia serca. (...) Te­raz pró­buję koić różne do­le­gli­wo­ści ser­cowe i umo­ścić się, za­do­mo­wić w świe­cie sama, a tu na­gle czy­tam ta­kie rze­czy. Czyli te­raz do na­stęp­nego po­ko­cha­nia czeka mnie bez­dom­ność? Po­pro­szę o ja­kąś al­ter­na­tywną wi­zję.

Po­zdra­wiam

M

Ko­chana M.

Pi­szę do Cie­bie z Born­holmu. Nade mną la­tają dzi­kie gęsi, a pode mną sza­leją wiel­kie, czer­wone mrówki. Przede mną, nad mo­rzem, wrzesz­czą wku­rzone mewy, a co dzieje się za mną, tego nie wiem, ale praw­do­po­dob­nie nic do­brego. W końcu gdyby to było do­bre, nie ro­biono by tego za mo­imi ple­cami, prawda?

I na tym chłod­nym Born­hol­mie, pa­trząc na ota­cza­jące mnie formy ży­cia ro­dem ze skan­dy­naw­skiej li­te­ra­tury, bo prze­cież nie można spoj­rzeć na ta­kie choćby dzi­kie gęsi bez wspo­mnie­nia Selmy La­ger­löf, kon­tem­pluję (czyż to nie jest cu­downe słowo?) za­sadę wol­nej ener­gii, le­piej znaną jako free energy prin­ci­ple (FEP). Za­sada owa jest re­wo­lu­cyj­nym uję­ciem spo­sobu, w jaki działa nasz or­ga­nizm, a w ra­mach niego nasz apa­rat po­znaw­czy; a głosi ona, że każda rzecz ży­jąca, która trwa w cza­sie i nie roz­pada się od razu na gni­jące atomy, po­stę­puje za­wsze i wciąż tak, by mi­ni­ma­li­zo­wać nie­spo­dzianki.

In­nymi słowy, mózg M. bez prze­rwy bu­duje so­bie mo­del świata, taki mi­kro­świa­tek. A gdy już go ma, to ma na­dzieję – ba, ocze­kuje! – że świat bę­dzie wła­śnie taki, jak to so­bie wy­mo­de­lo­wał. Cza­sem z hu­kiem oka­zuje się, że mo­del był do chrzanu (na przy­kład my­śle­li­śmy, że ktoś nas ko­cha, a on nas zdra­dza; są­dzi­li­śmy, że mu­cho­mor jest fajną prze­ką­ską i koń­czymy na SOR-ze) – i wtedy trzeba na gwałt nasz mo­del prze­mo­de­lo­wy­wać. Ale za­nim nie na­stąpi jed­no­znaczne po­grą­że­nie na­szego ak­tu­al­nego mo­delu, bę­dziemy pró­bo­wać wi­dzieć wszystko tak, jak on za­kłada. Je­śli spo­dzie­wasz się psa na ulicy, a nie spo­dzie­wasz się lwa, to za­nim sto­jący pod Żabką lew za­ry­czy ci w twarz, usu­wa­jąc wszel­kie wąt­pli­wo­ści co do swo­jego ist­nie­nia, przez długą, nie­uważną chwilę bę­dziesz na­prawdę wi­dzieć tam psa.

M., my­śląc o tej za­sa­dzie, my­ślę o Two­jej dziew­czy­nie, z którą mia­łaś Wiel­kie Plany; o tym, jak bu­do­wa­łaś swój ob­raz świata z nią w sa­mym środku; jak długo mu­sia­łaś po­strze­gać sy­gnały końca jako nie­szko­dliwe drga­nia; jak bo­le­śnie ten ob­raz mu­siał się roz­trza­skać, kiedy się w końcu roz­sta­ły­ście, kiedy lew za­ry­czał Ci w twarz. Ale my­ślę o FEP też dla­tego, że ja, w tej od­po­wie­dzi, która Cię wku­rzyła, da­łam Ci lwa pod Żabką, a Ty zo­ba­czy­łaś tam psa.

Bo w na­szym mo­delu świata mi­łość to za­wsze part­ner czy part­nerka. Mi­łość to coś, co do­maga się seksu i we­lonu albo cho­ciaż pa­trze­nia so­bie w oczy w po­ciągu pę­dzą­cym w stronę szczę­ścia (na sło­necz­nych twa­rzach ko­chan­ków mi­gają cie­nie lasu). Nic więc dziw­nego, M., że się de­ner­wu­jesz, kiedy ktoś Ci mówi, że bez mi­ło­ści je­steś bez­domna – bo co w końcu, kur­czę blade, czy dom się robi z we­lonu, jak ja­kiś chory ko­kon, psia (czy też lwia) jego mać? Ale ja będę się na­dal upie­rać, że mi­łość jest po­trzebna w ar­chi­tek­tu­rze ży­cia, tyle że mi­łość po­trafi być lwem pod Żabką albo stru­siem na Born­hol­mie, czyli czymś zu­peł­nie, ale to zu­peł­nie in­nym.

De­ner­wuje mnie co in­nego: ten pry­mat (w na­szych gło­wach, w na­szej kul­tu­rze) ro­mansu nad in­nymi for­mami mi­ło­ści. Ty, M., czy­tasz „ko­chać” i od razu wra­casz my­ślą do swo­ich związ­ków. A ja czuję, że jest tak wiele róż­nych form mi­ło­ści, że mi­ło­ściami, które na przy­kład mnie samą naj­do­bit­niej uczy­niły, są przy­jaź­nie; że naj­głę­biej w domu za­wsze by­łam wła­śnie w nich. Ciężko być może zbu­do­wać so­bie dom z przy­ja­cie­lem czy przy­ja­ciółką, bo cza­sem zmie­rzamy w róż­nych kie­run­kach, by po­tem znowu się z ra­do­ścią spo­tkać – ale taka mi­łość też two­rzy domy, domy na kół­kach, kam­pery i ta­bory.

Droga M., prze­róbmy ten mo­del świata. Nie­chaj mi­łość zo­ba­czona zo­sta­nie tam, gdzie się jej nie spo­dzie­wamy. Nie­chaj bę­dzie w przy­jaź­niach i do­brych spo­tka­niach; nie­chaj bę­dzie w na­szych mat­kach, oj­cach, sio­strach, bra­ciach; men­to­rach i men­tor­kach. Nie­chaj bu­duje nam domy, domy chwi­lowe i ulotne, ale domy, w któ­rych je­ste­śmy u sie­bie, w któ­rych jest nam cie­pło.

Tą wi­zją po­zdra­wiam Cię mocno z Born­holmu, gdzie lecą dzi­kie gęsi, ale może tak na­prawdę stru­sie.

Twoja K.

ry­su­nek ANNA GŁĄ­BICKA

KA­RO­LINA LE­WE­STAM (ur. 1979), dzien­ni­karka i re­dak­torka. Obro­niła dok­to­rat z fi­lo­zo­fii na Uni­wer­sy­te­cie Bo­stoń­skim. Wie­lo­krot­nie no­mi­no­wana do na­grody Grand Press. Człon­kini re­dak­cji „Pi­sma”.

Cza­sem o trud­nych rze­czach do­brze jest na­pi­sać do ko­goś, kto jest da­leko. Na­pisz do mnie.roz­mo­wyzk@ma­ga­zyn­pi­smo.pl

Wię­cej na ma­ga­zyn­pi­smo.pl/roz­mowy-z-k

PO­EZJA

Finn, my tylko chcemy, że­byś był szczę­śliwy

JU­STYNA BAR­GIEL­SKA

Więc ta dziew­czyna wy­na­jęła za­pusz­czone miesz­ka­nie z pa­ją­kami i farbą odła­żącą od ścian, i byli tam też lu­dzie.

Opo­wia­dali hi­sto­rie, któ­rych nie chciała słu­chać, nie chciała wie­dzieć o taj­nej ko­lejce li­nio­wej, która co­dzien­nie o pią­tej rano jeź­dzi na Wa­wel.

Nie chciała wie­dzieć, kto z niej ko­rzy­sta, a ko­rzy­stali z niej pra­cow­nicy i po­cho­wani.

Chciała wie­dzieć na­to­miast, dla­czego nie mówi się „nie­ży­jący” za­miast „nie­żywy” czy wręcz za­miast „mar­twy”. Taka drobna zmiana, a prze­cież mo­głaby zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wać na­sze po­dej­ście do śmierci. Prze­cież chcemy zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wać na­sze po­dej­ście do śmierci? Ale nikt jej nie od­po­wie­dział, a ko­lejka wciąż jeź­dzi.

JU­STYNA BAR­GIEL­SKA (ur. 1977), po­etka, pi­sarka. Au­torka wielu ksią­żek po­etyc­kich, m.in. Dwa fiaty (2009) uho­no­ro­wa­nej Na­grodą Li­te­racką GDY­NIA. Za pro­za­tor­ski de­biut Ob­so­letki (2010) otrzy­mała no­mi­na­cję do Pasz­por­tów „Po­li­tyki” oraz Na­grodę Li­te­racką GDY­NIA. W ubie­głym roku uka­zał się tom Wy­bór stand-upów.

Part­ne­rem po­ezji w „Pi­śmie” są Warsz­taty Kul­tury w Lu­bli­nie, wy­dawca se­rii książ­ko­wej Wschodni Express

W KA­DRZE z cy­klu Jedni z nas

Alina

zdję­cie i tekstAMA­DE­USZ ŚWIERK

Alina Misz­czuk (61 lat) uro­dziła się i wy­cho­wała na Pod­la­siu.

Od trzy­dzie­stu lat an­ga­żuje się w wo­lon­ta­riat w Czer­wo­nym Krzyżu, w któ­rego struk­tu­rach pełni obec­nie sta­no­wi­sko kie­row­ni­cze. Od roku jest też na eme­ry­tu­rze i więk­szość czasu spę­dza z ro­dziną oraz na pie­lę­gno­wa­niu ogrodu. Pod­kre­śla, że już w dzie­ciń­stwie wpo­jono jej ta­kie war­to­ści, jak go­ścin­ność, otwar­tość i po­ma­ga­nie in­nym, bez względu na ko­lor skóry czy wy­zna­nie.

Pod­czas kry­zysu mi­gra­cyj­nego po­mo­gła wielu po­trze­bu­ją­cym, a jed­nemu z nich – Kur­dowi o imie­niu Semi – za­pew­niła na mo­ment schro­nie­nie i opiekę. Zna­la­zła go przy dro­dze, gdy wra­cała z nie­dziel­nej li­tur­gii w cer­kwi. Po sze­ściu dniach spę­dzo­nych w le­sie był wy­cień­czony i głodny. W trak­cie ucieczki od­dzie­lił się od matki i brata, któ­rych służby gra­niczne kil­ka­krot­nie wy­py­chały z po­wro­tem na Bia­ło­ruś. Po­cząt­kowo Alina miała pro­blem w po­ro­zu­mie­niu się z go­ściem. Ko­mu­ni­ka­cję mię­dzy nimi utrud­niała ba­riera ję­zy­kowa, ale szybko wy­pra­co­wali sys­tem oparty na trans­la­to­rze i ge­stach. Po czte­rech dniach dłu­gich roz­mów Alina i Semi bar­dzo się ze sobą zżyli.

Semi prze­do­stał się do Szwaj­ca­rii do swo­jego brata. Jego matka i drugi brat mu­sieli jed­nak wró­cić do Kur­dy­stanu. Po kilku mie­sią­cach tę­sk­noty Semi do nich do­łą­czył. Obec­nie ma na­rze­czoną i pla­nuje ślub. Wciąż roz­ma­wiają z Aliną, która chcia­łaby od­wie­dzić go w Kur­dy­sta­nie i czeka na za­pro­sze­nie na we­sele.

Wię­cej zdjęć z te­go­rocz­nego cy­klu na ma­ga­zyn­pi­smo.pl/w-ka­drze

PROZA

Do wi­dze­nia, pa­nie dok­to­rze

tekstBAR­BARA SA­DUR­SKAry­su­nek KA­TA­RZYNA KO­STECKA

Nic nie chcę mó­wić, ale coś mi się zdaje, że pana dzień za­czął się od awan­tury z żoną, która za­rzu­cała panu kłam­stwo, pod­czas gdy pan tym ra­zem był czy­sty jak łza i na­prawdę nie miał po­wodu, żeby kła­mać. Prawda?

Po pro­stu ku­pił pan so­bie nowy sa­mo­chód. Nowy nie­miecki sa­mo­chód. Nie bę­dzie się pan prze­cież tłu­ma­czył ko­bie­cie, skąd wziął pan pie­nią­dze. Ani po co panu nowy wóz.

– Po­wiedz prawdę – krzy­czała. – To trze­cie auto w ciągu dwóch lat. Ska­so­wa­łeś? Znowu je roz­wa­li­łeś? No po­wiedz coś.

Wtedy pan wy­szedł. Nie bę­dzie pan ni­komu tłu­ma­czył, ja­kim jest pan kie­rowcą.

– Do ni­czego się nie na­da­jesz, za co się weź­miesz, to spie­przysz, nie­udacz­niku! Twoje ży­cie to po­rażka, i moje z tobą też! – wy­krzy­kuje jesz­cze żona, kiedy uru­cha­mia pan sil­nik i wolno wy­jeż­dża na ulice mia­sta.

Po­rażka? Nie po­wie­dział­bym.

Przed pa­nem cał­kiem zwy­czajny dzień, ko­lejni ubez­pie­czeni, do­ku­men­ta­cja me­dyczna cza­sem zgodna, cza­sem nie­zgodna ze sta­nem rze­czy­wi­stym, for­mu­la­rze, dane oso­bowe, ra­port na za­koń­cze­nie dnia i „Do wi­dze­nia, pa­nie dok­to­rze”.

Tra­dy­cyjne korki w mie­ście tra­dy­cji. Przed każ­dym skrzy­żo­wa­niem sprzę­gło, ha­mu­lec, je­dynka, sprzę­gło, je­dynka, gaz. Za dwa­dzie­ścia mi­nut musi pan być w ZUS-ie. Sprzę­gło, dwójka. Gaz.

Niech się pan uspo­koi. To są bez­pod­stawne oskar­że­nia. Trzeba prze­łknąć te słowa, które żona rzu­ciła panu w twarz. I te, któ­rych pan jej nie rzu­cił. Stał pan z opusz­czo­nymi rę­kami, jak wtedy pod ta­blicą, kiedy młoda na­uczy­cielka bio­lo­gii wy­cią­gnęła panu gumkę do ście­ra­nia z piór­nika, nową, pach­nącą, chiń­ską gumkę, każdy nowy sa­mo­chód od tam­tej pory pach­nie taką gumką, prawda? Taką gumkę zgu­biła jej córka, cała szkoła o tym wie­działa, bo ta chiń­ska pach­nąca gumka była jak nowy nie­miecki sa­mo­chód. Tak było. Zie­lone. Sprzę­gło, je­dynka i gaz. I im bar­dziej pró­bo­wał pan jej wy­tłu­ma­czyć, skąd ma tę gumkę, tym mniej wie­rzyła. Dwójka, trójka. No ale niech pan po­wie! Sam by pan so­bie nie uwie­rzył, dok­to­rze. Że w so­botę przy­je­chał wu­jek z Ame­ryki i dał panu gumkę i puszkę pepsi?

„I gdzie masz tę pepsi? W domu? W domu to ja mam zoo i dwie ży­rafy. Kła­miesz. Co to za wu­jek? I nikt o nim nie sły­szał? Ku­zyn babci? Stry­jek ojca? Nie kręć, kła­miesz, ukra­dłeś, kła­miesz, kła­miesz ukra­dłeś kła­miesz”. Jej głos wwier­cał się w mózg jak kor­ko­ciąg.

Uwaga, piesi. Sprzę­gło, ha­mu­lec. Sprzę­gło, je­dynka, gaz.

„Kurwa, mó­wi­łem prawdę!” Za­wsze? No i po co ta agre­sja, to ude­rza­nie rę­kami w kie­row­nicę, ten gry­mas na twa­rzy. Ko­bieta w sa­mo­cho­dzie obok pa­trzy na pana z po­li­to­wa­niem, a pan od­wraca głowę i ru­sza z pi­skiem, za­nim żółte zmieni się na zie­lone. Tak pa­trzyła pań­ska matka, gdy po ma­tu­rze nie do­stał się pan na me­dy­cynę, prawda? Za duże pie­nią­dze za­ła­twiła panu miej­sce na ja­kiejś pro­win­cjo­nal­nej aka­de­mii me­dycz­nej, która gwa­ran­to­wała co naj­wy­żej po­ziom szkoły za­wo­do­wej. W nie­dzielę tak stwier­dził oj­ciec, gdy bab­cia za­py­tała, co bę­dzie stu­dio­wał jej naj­star­szy wnu­czek. Skrzy­wiła się z nie­sma­kiem i nie dała tej ko­perty, którą miała przy­go­to­waną za szybą z krysz­ta­łami. Zna­jo­mym na pry­watce na­opo­wia­dał pan o stu­diach za­gra­nicz­nych. „Gdzie?” – py­tali. „Na pół­nocy Eu­ropy” – ce­dził pan przez zęby. Uwaga, czer­wone! Do­piero po dru­gim roku można się było prze­nieść. My­ślał pan, że nikt nie bę­dzie tego pa­mię­tał? Szybko wy­szło na jaw, że te stu­dia były za gra­nicą wo­je­wódz­twa. „Jak tam Oks­ford? Po­ziom za ni­ski?” – sztur­chali ko­le­dzy. Tro­chę ob­ciach, nie? Zresztą wia­domo było, który to wy­ga­dał. Zby­szek miał ciotkę w ka­drach, ona spraw­dziła, skąd przy­szły do­ku­menty. Skur­wiel. Spo­tka­li­ście się na eg­za­mi­nie z in­terny. Pro­fe­sorka była starą ko­mu­nistką, więc mi­mo­cho­dem się wspo­mniało, że ko­lega Zby­szek głosi ha­sła an­ty­pań­stwowe. Wy­le­ciał ze stu­diów, na­wet mu ciotka nie po­mo­gła. Ni­komu pan o tym nie po­wie­dział, prawda? Na im­pre­zie po­że­gnal­nej kle­pa­li­ście się po ple­cach. Przez rok pra­co­wał u ojca w warsz­ta­cie sa­mo­cho­do­wym. „Wi­dzisz, je­stem kar­dio­lo­giem od sil­ni­ków, lep­szego w War­sza­wie nie ma” – mó­wił, gdy tra­fił pan do niego z tra­ban­tem. Spe­cja­li­zo­wał się w du­żych fia­tach i wart­bur­gach, ale umiał na­pra­wić każdy sa­mo­chód. Poza tym do­brze jeź­dził.

Niech pan uważa na tego SUV-a, musi się pan bar­dziej skon­cen­tro­wać na dro­dze. Au­to­bus zmie­nia pas. Trzeba go było wpu­ścić.

Dziew­czyna Zbyszka po­ma­gała wszyst­kim w far­ma­ko­lo­gii, bo była po che­miku. Pan za­li­czył le­d­wie, le­d­wie i ona się po­tem śmiała, że le­piej, żeby pan ni­gdy nie prze­pi­sy­wał re­cept, bo może się ktoś prze­krę­cić. „Hej, słu­chaj­cie, trzy­maj­cie się od niego z da­leka, to jest nie­bez­pieczny typ”. Szkoda, że jej wtedy nie sły­sza­łem. Śmiał się pan ra­zem ze wszyst­kimi. Śmiał się pan? Po­tem raz czy drugi umó­wi­li­ście się na randkę, a po roz­sta­niu roz­po­wia­dał pan, że była dla pana za ła­twa. Spo­tka­li­ście się pięć lat temu na kon­fe­ren­cji. Jako spe­cja­listka od za­to­ro­wo­ści płuc­nej miała wy­kład o nie­swo­istych symp­to­mach za­krze­picy. Słu­chał pan nie­uważ­nie, a szkoda. Na świa­tłach w lewo, uwaga na pasy. W prze­rwie pod­szedł pan z kie­lisz­kiem. „Za wszyst­kie stare panny, które nas kie­dyś ko­chały” – stuk­nął się pan z le­ka­rzem, który stał obok niej. Usły­szała? Na pewno.

Gdyby to te­raz można było cof­nąć, cof­nąłby pan czas? O tych pięć lat?

Zie­lone, niech pan nie śpi. Fa­cet z tyłu za­trą­bił. I co? Po­zwo­lił mu się pan wy­prze­dzić, żeby na na­stęp­nym skrzy­żo­wa­niu go wy­mi­nąć i za­je­chać mu drogę z klak­so­nem. Jak sy­rena. Tak wyły ka­retki na pań­skim ślu­bie. Nic nie chcę mó­wić, ale pana żona by­łaby na­wet ładną ko­bietą, gdyby miała tro­chę więk­sze usta i gdyby się tak nie wy­krzy­wiała ze zło­ści.

Dla­czego pan się z nią oże­nił? Tylko niech pan nie mówi, że dla świę­tego spo­koju, żeby bab­cia prze­stała py­tać, czy ma pan dziew­czynę.

Po­zna­li­ście się w szpi­talu, pan koń­czył spe­cja­li­za­cję, ona już tam pra­co­wała. Zwró­ciła uwagę, że źle pan roz­pi­sał daw­ko­wa­nie pe­ni­cy­liny, ale nie do­nio­sła or­dy­na­to­rowi. Za­pro­sił ją pan na ko­la­cję. Tak było? Po­tem na drugą. Ca­ło­wa­nie się z nią to była ciężka praca. W ogóle każdy sto­su­nek wy­ma­gał wy­siłku, ale sa­mo­za­par­cia i wy­trwa­ło­ści nie można panu od­mó­wić, choć prawda jest taka, że ona w łóżku jest drę­twa jak kłoda. Skąd to wiem?

Prze­je­chał pan zjazd. Co się z pa­nem dzi­siaj dzieje? Niechże się pan skupi! Od pię­ciu lat co­dzien­nie jest pan w pracy. Zero spóź­nień. Od pię­ciu lat. Pięć lat temu wy­wa­lili pana z ze­społu ra­tun­ko­wego. Fakt, na pana dy­żu­rze zszedł bez­domny, ale prze­cież co­dzien­nie przy­wo­zili wam na od­dział ta­kich me­neli. Zresztą każdy może się po­my­lić. Jako przy­czynę zgonu wpi­sał pan za­tru­cie al­ko­ho­lowe. Ja nie piję, a pan? Pro­ku­ra­tor za­żą­dał sek­cji zwłok, która wy­ka­zała roz­le­głą za­to­ro­wość płucną, na co wska­zy­wały wy­so­kie D-di­mery. I ani śladu al­ko­holu. Wi­dział pan te wy­niki? Oskar­żono pana o za­nie­dba­nie obo­wiąz­ków i od­su­nięto od le­cze­nia. Skie­ro­wano pana do ad­mi­ni­stra­cji me­dycz­nej. Wie pan, kto był w ko­mi­sji Na­czel­nej Izby Le­kar­skiej? Ta stara panna.

Gdyby pan mógł, cof­nąłby pan czas?

To tu, zjazd w prawo. O, ja­kie ładne klomby dy­rek­cja ka­zała usta­wić. Żeby pa­cjenci nie wjeż­dżali sa­mo­cho­dami.

Par­king dla pra­cow­ni­ków. Nowy nie­miecki sa­mo­chód pach­nie jak chiń­ska gumka. Jako le­karz orzecz­nik ma pan oczy­wi­ście miej­sce z wła­snym nu­me­rem re­je­stra­cyj­nym. Wszy­scy inni mu­szą pła­cić dy­chę za każdą roz­po­czętą go­dzinę, to tro­chę upo­ka­rza­jące, nie są­dzi pan? Par­kin­gowy już się zbliża z blocz­kiem, ale nie ma pan czasu na po­ga­wędki, igno­ruje pan typa i znika za ob­ro­to­wymi drzwiami. W bu­dynku mar­mur i złoto, dzie­sięć mi­nut spóź­nie­nia, se­kre­tarka uśmie­cha się zło­śli­wie. „Czter­dzie­ści dzie­więć osób, pa­nie dok­to­rze”. Na trze­cim pię­trze czeka ko­lejka ubez­pie­czo­nych. Czter­dzie­ści dzie­więć w osiem go­dzin, kilka mi­nut na de­cy­zję, kto kła­mie, kto nie.

Kto kła­mie?

Ko­bieta w trze­ciej ciąży, nie­zdolna do pracy. „A co to za praca? – pyta pan życz­li­wie. – I kiedy ją pani pod­jęła?”

Czter­dzie­sto­la­tek po za­wale. „Jak się pan czuje?” – pa­trzy pan ba­daw­czo, bo prze­cież nie wi­dać na oko.

Ostat­nia wcho­dzi stara ko­bieta, siwe włosy, na­uczy­cielka z za­wodu. Od psy­chia­try z de­pre­sją. „Gdzie ma pani do­ku­men­ta­cję? W domu to ja mam zoo i dwie ży­rafy!” – rzuca pan żart i w od­po­wie­dzi ła­pie jej prze­ra­żony wzrok. Pan wie, że ona wie, i ona wie, że pan wie. Jej prze­ra­że­nie jest jak bal­sam na pań­ską du­szę.

„No, niech się pani te­raz wy­tłu­ma­czy! I gdzie ta do­ku­men­ta­cja?”

W ra­por­cie trzeba opi­sać czter­dzie­ści dzie­więć przy­pad­ków. Ile osób po­bie­rało za­siłki bez­pod­staw­nie? Kto kła­mał?

Cię­żarna sprzą­taczka w okre­sie po­bie­ra­nia za­siłku była zdolna do pracy. Wy­star­czyło zmie­nić cha­rak­ter pracy na sie­dzący. Pie­czątka pod wnio­skiem o wstrzy­ma­nie wy­płat. Czter­dzie­sto­la­tek po za­wale spę­dził sie­dem dni w szpi­talu. Dal­sze zwol­nie­nie bez­za­sadne. Skoro zo­stał wy­pusz­czony ze szpi­tala, to zna­czy, że zdrowy i może wra­cać do pracy. Na przy­kład pan, pan nie opu­ścił ani jed­nego dnia. Jak ta franca mo­gła panu za­rzu­cić nie­kom­pe­ten­cję i nie­do­peł­nie­nie obo­wiąz­ków?

Ostat­nia była na­uczy­cielka z pod­sta­wówki. Trudno pod­wa­żyć zda­nie psy­chia­try, ale można ją we­zwać jesz­cze kilka razy. De­pre­sja? Doj­dzie to tego ner­wica lę­kowa, bę­dzie drżała przed ZUS-em jak pan przed ta­blicą na jej lek­cji bio­lo­gii.

Tuż po szes­na­stej wy­cho­dzi pan na za­lany po­po­łu­dnio­wym świa­tłem par­king. Za szybą no­wego sa­mo­chodu tkwi man­dat za par­ko­wa­nie bez upraw­nień. Od­naj­duje pan par­kin­go­wego i pyta grzecz­nie, czy nie po­trze­buje renty in­wa­lidz­kiej z po­wodu śle­poty, bo prze­cież sa­mo­chód za­par­ko­wany jest pra­wi­dłowo. A wtedy on, pa­trząc panu pro­sto w oczy, wska­zuje nu­mer re­je­stra­cyjny no­wego sa­mo­chodu, który w ża­den spo­sób się nie zga­dza z nu­me­rem miej­sca par­kin­go­wego przed ZUS-em. I po­tem brnie pan w wy­ja­śnie­nia, że wła­śnie zmie­nił pan sa­mo­chód, nowy wóz, pro­sto z sa­lonu, ale on tylko od­po­wiada, że prze­cież nie jest ślepy i po­trafi roz­po­znać kłam­stwo na ki­lo­metr.

„Kła­miesz, dok­torku” – zdaje się mó­wić, po czym pa­trzy na swój ze­ga­rek, wła­śnie mi­nęła szes­na­sta, więc do­pi­suje ko­lejną go­dzinę par­ko­wa­nia bez upraw­nień i wrę­cza panu ró­żową kartkę.

Roz­gląda się pan bez­rad­nie, dok­to­rze, ale je­dy­nym świad­kiem pań­skiego upo­ko­rze­nia jest me­nel oparty o ścianę są­sied­niego bu­dynku, stoi, jakby wy­grze­wał się w ostat­nich pro­mie­niach je­sieni. Słońce nie­mal prze­cho­dzi przez niego na wskroś, ostrym kon­tu­rem od­cina plamę twa­rzy od sza­ro­ści ka­mie­nicy.

Na­sze oczy sty­kają się na mo­ment.

Gdyby pan mógł, cof­nąłby pan czas?

Wsiada pan do auta. Trza­skają drzwi. Za­pach no­wo­ści.

Sprzę­gło, wsteczny, gaz.

Niech pan uważa na be­to­nowy klom­bik. Szkoda zde­rzaka! I po­szła panu tylna lampa. Ostroż­nie na dro­dze, dok­to­rze. Do wi­dze­nia!

BAR­BARA SA­DUR­SKA (ur. 1974), pi­sarka, praw­niczka, au­torka sce­na­riu­szy i ksią­żek dla dzieci (Srebrny smok i Rada smo­ków) oraz dla do­ro­słych (Mapa, Czarny het­man, Bajka Ba­jeczka). Lau­re­atka na­gród li­te­rac­kich i sce­na­riu­szo­wych. Mieszka w Kra­ko­wie..

Proza w „Pi­śmie” wspiera Mia­sto Gdy­nia, spon­sor Na­grody Li­te­rac­kiej GDY­NIA.

Wię­cej opo­wia­dań prze­czy­tasz lub wy­słu­chasz na ma­ga­zyn­pi­smo.pl/proza

.

ŻARTY RY­SUN­KOWE

PO­EZJA

Bło­gość

JO­ANNA LECH

Ke­aton Hen­son, Epi­lo­gue

Nie­śmiałe są sowy. Żu­ra­wie w za­ro­ślach. Rosa na dło­niach, błoto na sto­pach. Szadź. Żar­łoczne żaby, za­raz po zmroku.

O świ­cie ese­mes z nie­zna­nego nu­meru:śni­łem o to­bie i znów mu­szę się mar­twić,czemu mi to ro­bisz?

Mgła mleczna jak psalm i puch znad wrzo­so­wisk. Śnieje się świa­tło. Nie śni się nic.

Ta­je­nie w le­sie. Dy­go­ta­nie w słońcu.

JO­ANNA LECH (ur. 1984), pi­sarka i po­etka, au­torka po­wie­ści Sztuczki i Ko­kon oraz pię­ciu to­mów wier­szy: ostat­nio uka­zały się Nocne i nie­cne. Re­dak­torka an­to­lo­gii Znowu pra­gnę ciem­nej mi­ło­ści. No­mi­no­wana m.in. do Na­grody Po­etyc­kiej Si­le­sius, Nike i Gdy­nia. Sty­pen­dystka m.in. Mia­sta Kra­kowa i Fun­da­cji Gra­zella, Domu Pi­sa­rzy Vent­spils, pro­jektu Once Upon a De­adline, Wy­szeh­radz­kich Re­zy­den­cji Li­te­rac­kich, Cze­skiego Cen­trum Li­te­rac­kiego oraz Praga UNE­SCO.

SO­CZEWKA PI­SMA

Kra­ina obie­cana

tekst i zdję­ciaBAR­TEK SA­BELA

W SPO­RZE O KSZTAŁT POL­SKIEJ I EU­RO­PEJ­SKIEJ po­li­tyki mi­gra­cyj­nej giną hi­sto­rie lu­dzi. Na­dal mało wiemy o tym, skąd przy­cho­dzą, co prze­żyli i dla­czego de­cy­dują się na tak ry­zy­kowną po­dróż. Nie wiemy, co dzieje się z tymi, któ­rym się udało.

Jest bez­piecz­nie? – py­tam pod ko­niec stycz­nia za­ufa­nego prze­wod­nika miesz­ka­ją­cego w Ir­bilu, sto­licy Kur­dyj­skiego Okręgu Au­to­no­micz­nego w Iraku.

– Bar­dzo bez­piecz­nie, przy­ja­cielu, od dzie­się­ciu dni żad­nych dro­nów, żad­nych ra­kiet, bar­dzo bez­piecz­nie – od­po­wiada z pew­no­ścią w gło­sie, a ja przy­po­mi­nam so­bie, że bez­pie­czeń­stwo to rzecz względna i że do wszyst­kiego można się przy­zwy­czaić.

Pięt­na­stego stycz­nia tego roku na mia­sto spa­dły irań­skie po­ci­ski ba­li­styczne, za­bi­ja­jąc czworo cy­wi­lów i ra­niąc sze­ścioro. Na­stęp­nego dnia nad mię­dzy­na­ro­dowe lot­ni­sko w Ir­bilu nad­le­ciały drony wy­strze­lone przez szy­ic­kie bo­jówki wspie­rane przez Iran. Irań­ski Kor­pus Straż­ni­ków Re­wo­lu­cji Is­lam­skiej od lat bom­bar­duje kur­dyj­skie mia­sta.

– Były ja­kieś po­rwa­nia? – do­py­tuję.

– Tylko dwa w ze­szłym ty­go­dniu – od­po­wiada ze spo­ko­jem. – Ale to byli lo­kalni ak­ty­wi­ści, zresztą wy­pu­ścili ich dzień póź­niej, nie martw się.

DOM JEST ZU­PEŁ­NIE PU­STY, tylko odra­pane ściany z od­pa­da­ją­cym tyn­kiem i pod­łogi wy­ło­żone sta­rymi dy­wa­nami. Za­miast drzwi wi­szą ko­tary lub pla­sti­kowe za­słony. Po ścia­nach snują się ka­ble elek­tryczne, pod su­fi­tem dynda ja­rze­niówka oświe­tla­jąca wnę­trze nie­przy­jem­nym, zim­nym świa­tłem. Z te­le­wi­zora leci tu­recka te­le­no­wela o mi­ło­ści, w którą wpa­truje się star­sza ko­bieta. Jej córka Qa­niha za­pala pie­cyk ga­zowy, za­pa­rza her­batę, wsy­puje dużo cu­kru. Dwu­na­sto­letni Hama, syn, siada obok mnie na ku­chen­nej pod­ło­dze.

– To była de­cy­zja, która od dawna wi­siała w po­wie­trzu – wspo­mina Qa­niha. – Roz­ma­wia­li­śmy o tym wie­lo­krot­nie. Nie było in­nego wyj­ścia. Te­raz je­stem ko­bietą bez męża, bez środ­ków do ży­cia. To trudne w na­szej kul­tu­rze.

– Dla­czego nie wy­je­cha­li­ście ra­zem? – py­tam.

– Bo nie mie­li­śmy tyle pie­nię­dzy – od­po­wiada bez wa­ha­nia. – Nasz sklep splaj­to­wał już dawno, wła­dze utrud­niały nam pro­wa­dze­nie biz­nesu, gro­ziły na­szym klien­tom. Ja nie mo­głam ni­g­dzie zna­leźć pracy, bo je­stem jego żoną. Od dawna utrzy­my­wa­li­śmy się dzięki po­mocy ro­dziny. Po­dróż Umeda, mo­jego męża, kosz­to­wała 7 ty­sięcy do­la­rów.

Wie­czorne mgły na po­gra­ni­czu

Zrzu­cili się na nią krewni i zna­jomi. Śred­nia pen­sja w Ir­bilu to dziś rów­no­war­tość po­wy­żej 300 do­la­rów – nie wy­star­czyło na trzy osoby. Umed Ah­med uciekł z Kur­dy­stanu je­sie­nią 2021 roku. Ostat­nie groźby do­stał kilka ty­go­dni wcze­śniej. Głos w te­le­fo­nie mó­wił, że utną mu ję­zyk, a jego żonę zgwałcą na oczach syna. Umed przez lata przy­zwy­czaił się do gróźb, ba­ga­te­li­zo­wał je, ukry­wał przed żoną i braćmi. Ale tym ra­zem życz­liwi Ume­dowi lu­dzie, pra­cu­jący w rzą­do­wej ad­mi­ni­stra­cji, ostrze­gli ro­dzinę, że żarty się skoń­czyły.

Bo mają po­wody, by nie­na­wi­dzić Umeda. Od po­nad dwu­dzie­stu lat otwar­cie mówi o ko­rup­cji, staje w obro­nie aresz­to­wa­nych, bi­tych, po­rwa­nych, za­mor­do­wa­nych. Jest przy tym od­ważny, bez­kom­pro­mi­sowy, a jego bro­nią jest po­ezja. O wol­no­ści, o pra­wach czło­wieka, o de­mo­kra­cji, o po­li­tyce. Swoje pierw­sze wier­sze prze­pi­sy­wał na dzie­siątki ma­łych kar­tek i roz­rzu­cał z au­to­busu w cen­trum Ir­bilu. Wtedy mało kto je pod­no­sił. Po­tem or­ga­ni­zo­wał pro­te­sty i de­mon­stra­cje, na któ­rych czy­tał przez me­ga­fon swoje re­wo­lu­cyjne wer­sety. Grono pro­te­stu­ją­cych za­wsze było nie­wiel­kie, nie­kiedy Umed sta­wał na ulicy sam, ale to mu nie prze­szka­dzało. Z cza­sem stał się znany w mie­ście, pu­bli­ko­wał wier­sze na Fa­ce­bo­oku i YouTu­bie, na pro­te­stach czę­sto udzie­lał wy­wia­dów, po­ka­zy­wał się w te­le­wi­zji. Nie znie­chę­cały go co­raz częst­sze wi­zyty po­li­cji w jego domu, u ro­dzi­ców, sióstr i braci. Nie za­trzy­my­wały groźby, po­bi­cia i ko­lejne aresz­to­wa­nia. Był bez­czelny, na­zy­wał rze­czy po imie­niu i nie bał się mó­wić, kto jest winny sy­tu­acji w Kur­dy­sta­nie – to Ma­sud Ba­rzani, były pre­zy­dent Kur­dy­stanu (2005–2017).

Po woj­nie do­mo­wej w la­tach 90. iracki Kur­dy­stan zo­stał po­dzie­lony mię­dzy dwa ry­wa­li­zu­jące ze sobą klany. Po­łu­dnie jest pod kon­trolą Pa­trio­tycz­nej Unii Kur­dy­stanu (PUK) i ro­dziny Dża­lala Ta­la­ba­niego – szefa PUK w la­tach 1975–2017 i by­łego pre­zy­denta, pół­nocną czę­ścią rzą­dzi De­mo­kra­tyczna Par­tia Kur­dy­stanu (DPK) klanu Ba­rza­nich. W ciągu dzie­się­cio­leci ro­dzina Ba­rza­nich de facto spry­wa­ty­zo­wała au­to­no­miczny re­gion Kur­dy­stanu za­równo pod wzglę­dem po­li­tycz­nym, jak i eko­no­micz­nym. Pre­zy­den­tem jest dziś Ne­czir­wan Ba­rzani, pre­mie­rem Ma­srour Ba­rzani. Na czele ar­mii stoi Man­sour Ba­rzani, a głów­nymi do­wód­cami pesz­mer­gów (ar­mia Kur­dy­stanu) są Ra­wan Ba­rzani, Wa­isi Ba­rzani i Sir­wan Ba­rzani. Ten ostatni jest rów­nież pre­ze­sem Ko­rek Te­le­com, naj­więk­szej sieci te­le­ko­mu­ni­ka­cyj­nej w Kur­dy­sta­nie. We­dług ra­por­tów Trans­pa­rency In­ter­na­tio­nal (mię­dzy­na­ro­do­wej or­ga­ni­za­cji zwal­cza­ją­cej ko­rup­cję) ro­dzina kon­tro­luje rów­nież spółki pań­stwowe i naj­więk­sze przed­się­bior­stwa pry­watne. Ne­sto­rem rodu i pre­ze­sem DPK po­zo­staje Ma­sud Ba­rzani.

Re­gion irac­kiego Kur­dy­stanu za­wsze był jed­nym z waż­niej­szych sprzy­mie­rzeń­ców Za­chodu na Bli­skim Wscho­dzie. Kur­dyj­scy pesz­mer­go­wie ode­grali istotną rolę w woj­nach Za­chodu z Sad­da­mem Hu­saj­nem oraz Pań­stwem Is­lam­skim. Kur­dy­stan ma też spore za­soby ropy naf­to­wej. Nie­mniej jed­nak to wła­śnie iraccy Kur­do­wie we­dług Grupy Gra­nica sta­no­wią jedną z głów­nych grup mi­gran­tów na pol­sko-bia­ło­ru­skiej gra­nicy. Dla­czego? Ko­rup­cja, ne­po­tyzm, bez­ro­bo­cie, brak usług so­cjal­nych – sły­szę to od wszyst­kich Kur­dów, z któ­rymi roz­ma­wiam. W 2023 roku Irak pla­so­wał się na 154. po­zy­cji w ran­kingu mo­ni­to­ru­ją­cym skalę ko­rup­cji, pro­wa­dzo­nym przez Trans­pa­rency In­ter­na­tio­nal.

Za­trzy­ma­nia dzien­ni­ka­rzy i ak­ty­wi­stów w Kur­dy­sta­nie to co­dzien­ność. We­dług kur­dyj­skiej or­ga­ni­za­cji Me­tro Cen­ter for Jo­ur­na­li­sts’ Ri­ghts and Ad­vo­cacy w 2023 roku do­szło do 249 na­ru­szeń prawa wo­bec dzien­ni­ka­rzy. Rok wcze­śniej – 431. To głów­nie groźby, po­bi­cia, ataki na domy i re­dak­cje, aresz­to­wa­nia, tor­tury. Zda­rza się jed­nak, że za­trzy­mane osoby zni­kają lub zo­stają za­mor­do­wane. Mimo to Kur­dy­stan ucho­dzi za naj­bez­piecz­niej­szy i naj­bar­dziej sta­bilny re­gion Iraku.

– Na­wet te­raz, gdy Umed jest już da­leko, my na­dal ży­jemy w cią­głym stra­chu – mówi Qa­niha. – Nie mamy swo­jego domu, miesz­kamy to u ro­dzi­ców, to u brata. Prze­miesz­czamy się mię­dzy do­mami wie­czo­rami, tak żeby nie zwra­cać na sie­bie uwagi. Naj­bar­dziej bo­imy się, że po­rwą Hamę, bo jest ła­twym ce­lem. Sta­ra­li­śmy się dwa­na­ście lat o dziecko, jest na­szym je­dy­nym sy­nem. Nie mogę go wy­słać na ry­nek, na­wet na plac za­baw, by po­grał w piłkę. Zresztą Hama nie ma ko­le­gów, bo pra­wie nie wy­cho­dzi z domu, nie uczęsz­cza do szkoły. Kto nam zwróci stra­cony czas? Cią­gle so­bie wy­obra­żam, że je­ste­śmy wszy­scy ra­zem. W bez­piecz­nym miej­scu.

Na­szą roz­mowę tłu­ma­czy Hama. Jest pod­eks­cy­to­wany, że mo­żemy roz­ma­wiać po an­giel­sku. Na­uczył się sam, z gier kom­pu­te­ro­wych i fil­mów na YouTu­bie. Mówi per­fek­cyj­nie, z ład­nym bry­tyj­skim ak­cen­tem. Rów­nie do­brze czyta po an­giel­sku, te­raz uczy się jesz­cze pi­sać. Twier­dzi, że to je­dy­nie kwe­stia sku­pie­nia i czasu. A tego ma aku­rat bar­dzo dużo. Hama wyj­muje te­le­fon i wy­biera nu­mer. Na ekra­nie po­ja­wia się twarz ojca, wła­śnie idzie ulicą gdzieś w od­le­głym o ty­siące ki­lo­me­trów bry­tyj­skim mie­ście.

– To już trzy lata, od­kąd wi­dzia­łem go ostatni raz – mówi Hama. – Roz­ma­wiamy każ­dego dnia, ale bar­dzo chciał­bym go przy­tu­lić. Ma­rzę o tym, by do niego po­je­chać, na­wet je­śli mia­łoby to być nie­bez­pieczne. Tata mówi, że może za rok, może za pół­tora roku bę­dzie to moż­liwe.

– To ja na­mó­wi­łem Umeda, by wy­je­chał – włą­cza się do roz­mowy Re­baz, jego młod­szy brat. – Upie­rał się, by jesz­cze zo­stać. Ale wie­dzia­łem, że Umeda szuka Asa­isz, tajna po­li­cja. Jak oni przy­jeż­dżają, to lu­dzie zni­kają bez śladu. Już czte­rech braci od­wo­zi­łem na lot­ni­sko w As-Su­laj­ma­nijji. Za­wsze się uśmie­chamy, kle­piemy po ple­cach, za­pew­niamy, że wszystko bę­dzie do­brze i wkrótce znów się zo­ba­czymy. Ale za każ­dym ra­zem mam po­czu­cie, że wi­dzimy się ostatni raz.

Do­świad­cze­nie mi­gra­cji nie jest w ro­dzi­nie Umeda ni­czym no­wym. Po­cho­dzą z nie­wiel­kiej miej­sco­wo­ści w gó­rach na po­gra­ni­czu Iraku i Iranu. Kur­dyj­skie wio­ski uwiel­biał bom­bar­do­wać nie tylko Sad­dam Hu­sajn, ale rów­nież jego po­przed­nik Ah­mad Ha­san al-Bakr. W 1974 roku bomby zmu­siły ro­dzinę do ucieczki do Iranu. Wró­cili po dwóch la­tach, od­bu­do­wali dom. Wtedy spa­dły ko­lejne bomby, a miesz­kań­ców przy­gra­nicz­nych wio­sek prze­sie­dlono na przed­mie­ścia Ir­bilu, by od­ciąć wspar­cie dla pesz­mer­gów wal­czą­cych z woj­skami rzą­do­wymi. Znów wró­cili. W la­tach 90. góry stały się areną walki mię­dzy pesz­mer­gami Ba­rza­niego a pesz­mer­gami Ta­la­ba­niego. Na wsie spa­dły ko­lejne bomby. W 1996 roku Ir­bil zo­stał prze­jęty przez woj­ska Ba­rza­niego. Ro­dzina znów zo­stała wy­gnana, bo je­den z braci jest żoł­nie­rzem Ta­la­ba­niego.

W 2015 roku z Kur­dy­stanu uciekł naj­młod­szy z braci – Re­bin. Jest pi­sa­rzem, w swo­ich czte­rech książ­kach kry­ty­ko­wał nie tylko re­li­gijny ra­dy­ka­lizm, ale w ogóle kon­cep­cję re­li­gii i po­zy­cję muł­łów. Przez Tur­cję tra­fił na jedną z grec­kich wysp, a po­tem szla­kiem bał­kań­skim [szlak mi­gra­cji pro­wa­dzący do Eu­ropy Za­chod­niej przez kraje bał­kań­skie – przyp. red.] do­stał się do Nie­miec. Mieszka w Ham­burgu. Dwóch in­nych braci rów­nież ru­szyło przez Tur­cję, nie mieli jed­nak tyle szczę­ścia, mu­sieli za­wró­cić. Cze­kają na ko­lejną oka­zję.

WIO­SNĄ 2021 ROKU bia­ło­ru­skie li­nie lot­ni­cze Be­la­via otwie­rają nowe po­łą­cze­nia mię­dzy Miń­skiem a kra­jami Bli­skiego Wschodu. W Bag­da­dzie, Ir­bilu, Da­maszku, Ka­irze, Stam­bule po­wstają biura po­dróży ofe­ru­jące atrak­cyjne wy­jazdy tu­ry­styczne do Bia­ło­rusi. W pro­gra­mie: zwie­dza­nie mia­sta, w ra­mach świad­czeń bia­ło­ru­ska wiza. Wkrótce po­ja­wiają się rów­nież po­łą­cze­nia do Mo­skwy, a ro­syj­skie uczel­nie nad­zwy­czaj chęt­nie przyj­mują stu­den­tów z Afryki i Bli­skiego Wschodu. Re­żim bia­ło­ru­ski znosi kary za nie­le­galne prze­by­wa­nie w stre­fie przy­gra­nicz­nej, za­wie­sza też wy­ko­ny­wa­nie umowy o re­ad­mi­sji z Unią Eu­ro­pej­ską (gwa­ran­to­wała, że Bia­ło­ruś bę­dzie przyj­mo­wać z po­wro­tem mi­gran­tów, któ­rzy z jej te­ry­to­rium tra­fią do państw unij­nych, zo­stała za­wie­szona przez Alek­san­dra Łu­ka­szenkę w paź­dzier­niku 2021 roku).

W pierw­szych ty­go­dniach mi­granci kie­rują się głów­nie w stronę Li­twy i Ło­twy. W obu kra­jach już na po­czątku lipca zo­staje wpro­wa­dzony stan wy­jąt­kowy (na Ło­twie tylko w stre­fie przy­gra­nicz­nej). Z po­cząt­kiem sierp­nia grupy mi­gran­tów po­ja­wiają się także na gra­nicy pol­skiej. Sie­dem­na­stego sierp­nia pol­skie Cen­trum In­for­ma­cyjne Rządu po­daje, że od po­czątku mie­siąca gra­nicę pró­bo­wało prze­kro­czyć 1935 osób. To głów­nie oby­wa­tele Afga­ni­stanu, Sy­rii i Iraku. Dru­giego wrze­śnia Pol­ska wpro­wa­dza stan wy­jąt­kowy w 183 przy­gra­nicz­nych miej­sco­wo­ściach, 14 paź­dzier­nika gło­sami Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści (PiS) i Kon­fe­de­ra­cji Sejm uchwala zmiany w usta­wie o cu­dzo­ziem­cach, le­ga­li­zu­jące na­tych­mia­stowe za­wra­ca­nie mi­gran­tów poza gra­nicę pol­ską (pu­sh­back), na­wet je­śli chcą zło­żyć wnio­sek o ochronę mię­dzy­na­ro­dową. Po­dobne prze­pisy funk­cjo­nują już na Li­twie i Ło­twie.

Na mocy no­wej ustawy grupa Afgań­czy­ków, ko­czu­jąca od sie­dem­dzie­się­ciu je­den dni w pa­sie mię­dzy bia­ło­ru­ską a pol­ską gra­nicą w oko­licy wsi Usnarz Dolny, zo­staje wy­wie­ziona na Bia­ło­ruś. Trzy­dzie­stego czerwca 2022 roku Straż Gra­niczna in­for­muje, że bu­dowa za­pory na gra­nicy do­biega końca. Sta­lowy mur ma po­nad 180 ki­lo­me­trów dłu­go­ści, 5,5 me­tra wy­so­ko­ści i zwień­czony jest zwo­jami drutu ży­let­ko­wego. Nie jest prawdą, że stoi równo na li­nii gra­nicy. Metr, miej­scami na­wet kilka me­trów za mu­rem na­dal jest Pol­ska i obo­wią­zuje pol­skie prawo, a prze­by­wa­jące tam osoby znaj­dują się na na­szym te­ry­to­rium.

Qa­niha i Hama, ro­dzina Umeda Ah­meda w domu na przed­mie­ściach Ir­bilu, luty 2024 roku

Pierw­szą po­twier­dzoną ofiarą na gra­nicy jest dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­letni Ira­kij­czyk Ah­med Ha­mid. Umiera z wy­chło­dze­nia, 19 wrze­śnia służby gra­niczne znaj­dują jego zwłoki w le­sie nie­opo­dal wsi Frącki w po­wie­cie sej­neń­skim. W Iraku zo­sta­wił dwu­ipół­let­nią córkę. We­dług Hel­siń­skiej Fun­da­cji Praw Czło­wieka (HFPC) od po­czątku kry­zysu mi­gra­cyj­nego na pol­sko-bia­ło­ru­skiej gra­nicy za­gi­nęło 350 osób, a 82 zmarły. Ale to wy­łącz­nie przy­padki, o któ­rych wiemy. Nie­znane są dane po stro­nie bia­ło­ru­skiej.

W spo­rze o kształt pol­skiej i eu­ro­pej­skiej po­li­tyki mi­gra­cyj­nej giną hi­sto­rie lu­dzi. Na­dal mało wiemy o tym, skąd przy­cho­dzą, co prze­żyli i dla­czego de­cy­dują się na tak ry­zy­kowną po­dróż. Nie wiemy rów­nież, co dzieje się z tymi, któ­rym się udało.

TO RE­BAZ OR­GA­NI­ZUJE całą po­dróż Umeda. Kon­tak­tuje się z „biu­rem po­dróży” w Ir­bilu, za­ła­twia for­mal­no­ści, zbiera pie­nią­dze, w końcu od­wozi na lot­ni­sko. Ale nie to w Ir­bilu, tam jest zbyt nie­bez­piecz­nie. Jadą do As-Su­laj­ma­nijji. Stam­tąd Umed leci do Du­baju. Brat pro­wa­dzi go na­wet przez lot­ni­sko: tu są to­a­lety, tam masz bramki, te­raz ko­ry­ta­rzem w prawo i do końca. Re­baz za­kłada dwie grupy na What­sAp­pie: jedną dla ca­łej ro­dziny, drugą tylko dla sie­bie i brata.

Umed tra­fia na gra­nicę pol­sko-bia­ło­ru­ską pod ko­niec paź­dzier­nika 2021 roku, w le­sie są już pierw­sze przy­mrozki. Wtedy jesz­cze nie ma muru, trwa jed­nak stan wy­jąt­kowy w pa­sie przy­gra­nicz­nym. Przej­ście przez gra­nicę zaj­muje Ume­dowi równo mie­siąc. Bia­ło­ru­skie woj­sko raz po­maga, daje sprzęt, pod­wozi pod gra­nicę, in­nym ra­zem bez­li­to­śnie bije. W obo­zie mi­gran­tów pod Grod­nem Bia­ło­ru­sini urzą­dzają pro­pa­gan­dowe przed­sta­wie­nie, zmu­szają lu­dzi, by krzy­czeli „Niech żyje Bia­ło­ruś, niech żyje Łu­ka­szenka!”. Ob­razy idą w świat, tym­cza­sem woj­sko wy­wozi lu­dzi na gra­nicę li­tew­ską. Umed za­czyna ro­zu­mieć, że ucie­ka­jąc od jed­nego dyk­ta­tora, tra­fił w ręce dru­giego.

Umed Ah­med w Wo­lver­hamp­ton, sty­czeń 2024 roku

Po trzech ty­go­dniach w końcu Pol­ska! Ale ra­dość jest przed­wcze­sna – w umó­wio­nym punk­cie za­miast prze­myt­nika czeka woj­sko. Umed my­śli, że jest ura­to­wany. Za­miast tego zo­staje wy­wie­ziony na Bia­ło­ruś. W le­sie leży pierw­szy śnieg, Umed roz­pala ogni­sko, po­tem dzwoni do brata. Prosi go o wy­ba­cze­nie i mówi, że nie wie, czy uda mu się prze­trwać noc: „Po­wiedz ro­dzi­nie, że wszystko jest okej, prze­cież je­stem w Eu­ro­pie”.

Ran­kiem znaj­dują go Bia­ło­ru­sini, za­bie­rają do du­żego obo­zo­wi­ska, tam około setki lu­dzi, w tym ro­dziny z dziećmi, ko­biety. W po­łu­dnie przy­wożą je­dze­nie, ko­lejka zmar­z­nię­tych, wy­gło­dzo­nych lu­dzi usta­wia się przed cię­ża­rówką. Ale to tylko woda i twardy, ze­psuty chleb, za kon­serwy trzeba już słono za­pła­cić. Pod wie­czór Bia­ło­ru­sini ogła­szają ul­ti­ma­tum: Pol­ska albo de­por­ta­cja.

Wie­czór, świa­tła la­ta­rek, krzyki żoł­nie­rzy pa­ku­ją­cych lu­dzi na cię­ża­rówki, płacz dzieci. Tym ra­zem jadą długo, Umed oba­wia się, że znów w stronę Li­twy. O okru­cień­stwie li­tew­skich po­gra­nicz­ni­ków krążą le­gendy, roz­sie­wane przez po­gra­nicz­ni­ków bia­ło­ru­skich oraz przez re­żi­mowe me­dia Łu­ka­szenki. A do tego trudny te­ren, ba­gna i rzeka Nie­men. Ulga, jed­nak Pol­ska. Noc, w od­dali sły­chać la­ta­jące drony, poza tym ci­sza i spo­kój. Ale gdy mi­granci prze­cho­dzą po de­skach przez za­sieki, na­gle zja­wia się pol­ski pa­trol. Bia­ło­ru­sini trak­tują Po­la­ków ga­zem pie­przo­wym, chaos, krzyki. Bia­ło­ru­scy żoł­nie­rze wy­py­chają Umeda na pol­ską stronę, ten bie­gnie co sił w las, do­ga­nia grupę mło­dych Kur­dów z Sy­rii. Prosi, by po­cze­kali, ale ci od­ma­wiają.

Ale Umed ma szczę­ście. Choć w le­sie każdy jest sam, jego po­dróż wspiera i śle­dzi cała ro­dzina. W Ir­bilu dniami i no­cami Re­baz sie­dzi na Go­ogle Earth, roz­pra­co­wuje to­po­gra­fię te­renu, ana­li­zuje prze­bieg dróg i ście­żek, ogląda setki zdjęć i na­grań wi­deo. Za­sta­na­wia się, gdzie jest mniej­sze praw­do­po­do­bień­stwo na­po­tka­nia pa­troli straży i woj­ska. W zrzuty z map wry­so­wuje strzałki i wy­syła Ume­dowi wraz z pro­stymi in­struk­cjami: te­raz 200 me­trów na za­chód, aż zo­ba­czysz małe wzgó­rze, po­tem skręć na po­łu­dnie. Re­baz do­słow­nie pro­wa­dzi brata za rękę przez las. Już wcze­śniej na­wią­zał kon­takt z Grupą Gra­nica. Jedna z ak­ty­wi­stek, Mał­go­rzata Ry­char­ska, jest od kilku dni w kon­tak­cie z Ume­dem i Re­ba­zem, wy­syła in­struk­cje, jak się za­cho­wy­wać, jak po­ru­szać, ana­li­zuje to, co Umed wi­dzi do­koła. Tylko Re­baz i Ry­char­ska wie­dzą, w ja­kiej sy­tu­acji zna­lazł się Umed.

– Nikt z nas nie spał, gdy tata szedł przez gra­nicę – wspo­mina Hama. – Ale do­piero po­tem do­wie­dzie­li­śmy się, że Re­baz nie mó­wił nam prawdy. I to było bar­dzo mą­dre z jego strony.

Po­dróż Umeda od­bija się na ca­łej ro­dzi­nie. U jego żony le­ka­rze dia­gno­zują ze­spół je­lita wraż­li­wego. Przy­czyna: dłu­go­trwały stres i lęk, brak snu. Sio­stra Umeda, Xanda, po­pada w bez­sen­ność, ma stany lę­kowe, bie­rze leki psy­cho­tro­powe.

– Naj­go­rzej było, gdy na­gle zni­kał na wiele go­dzin – mówi Re­baz. – Za każ­dym ra­zem pierw­sza myśl jest taka, że go zła­pali lub że umarł. Umed ko­rzy­sta ze smart­fonu jak ze sta­rego te­le­fonu. Nie umie ob­słu­gi­wać apli­ka­cji czy map. Na­uczy­łem go tylko, jak wy­słać live lo­ca­tion. Raz nie spa­łem po­nad trzy­dzie­ści go­dzin, był już wtedy w Pol­sce. Pi­sał mi, że czuje, że tu umrze, że już nie może wstać. Wtedy moja żona wzięła te­le­fon i na­pi­sała, żeby zjadł li­ście, mech, co­kol­wiek.

Po dwóch dniach mar­szu Umeda las się koń­czy. Kurd wi­dzi przed sobą drogę i świa­tła za­bu­do­wań. To Sutno w gmi­nie Miel­nik. Kryje się w za­ro­ślach, czeka. W nocy znaj­duje go grupa ak­ty­wi­stów, przy­no­szą cie­płe rze­czy, je­dze­nie, wodę. W tym sa­mym cza­sie inni ak­ty­wi­ści skła­dają wnio­sek do Try­bu­nału w Stras­burgu o in­te­rim me­asure, czyli za­sto­so­wa­nie środka tym­cza­so­wego. To de­cy­zja, którą otrzy­muje się za­zwy­czaj z dnia na dzień, w za­ło­że­niu zo­bo­wią­zuje wła­dze da­nego pań­stwa do cza­so­wego wstrzy­ma­nia za­wró­ce­nia cu­dzo­ziemca do kraju, z któ­rego wje­chał, do czasu są­do­wego po­stę­po­wa­nia w spra­wie.

Z do­ku­men­tem w ręku, w obec­no­ści ak­ty­wi­stów, w świe­tle ka­mer Pol­satu i TVN, 23 li­sto­pada 2021 roku Umed wy­cho­dzi z lasu. W ta­kich oko­licz­no­ściach trudno czło­wieka wy­rzu­cić na Bia­ło­ruś. Straż Gra­niczna (SG) za­biera go do pla­cówki w Po­łow­cach. Tam od­bywa się prze­słu­cha­nie w spra­wie ochrony mię­dzy­na­ro­do­wej. Oka­zuje się jed­nak, że tłu­macz wy­na­jęty przez SG to czło­wiek pra­cu­jący z Przed­sta­wi­ciel­stwem Rządu Re­gio­nal­nego Kur­dy­stanu w Pol­sce. Gdy Umed wy­ja­śnia, dla­czego uciekł z Kur­dy­stanu, mię­dzy sło­wami pa­dają groźby. Po ty­go­dniu Umed zo­staje prze­wie­ziony do Strze­żo­nego Ośrodka dla Cu­dzo­ziem­ców w Bia­łym­stoku, po trzech ty­go­dniach tra­fia do ko­lej­nego, w Wę­drzy­nie.

WE­DŁUG USTAWY o cu­dzo­ziem­cach pro­ce­dura jest pro­sta: prze­kra­cza­jąc gra­nicę, wy­star­czy zgło­sić za­miar ubie­ga­nia się o ochronę mię­dzy­na­ro­dową do funk­cjo­na­riu­szy Straży Gra­nicz­nej. Wnio­sek tra­fia do Urzędu do spraw Cu­dzo­ziem­ców, który ma sześć mie­sięcy na jego roz­pa­trze­nie. Na ten czas apli­kant zo­staje umiesz­czony w otwar­tym ośrodku dla cu­dzo­ziem­ców, do­staje tym­cza­sowe za­świad­cze­nie o toż­sa­mo­ści, po­twier­dza­jące le­galny po­byt w Pol­sce. Przez pół roku nie ma prawa pra­co­wać, ma jed­nak do­stęp do edu­ka­cji i opieki zdro­wot­nej.

Je­śli osoba złoży wnio­sek o azyl w Pol­sce, po­winna w niej po­zo­stać do końca trwa­nia pro­ce­dury. Gdy zo­sta­nie jej przy­znana ochrona, może sko­rzy­stać z rocz­nego pro­gramu in­te­gra­cyj­nego, obej­mu­ją­cego mię­dzy in­nymi wspar­cie fi­nan­sowe, po­moc w po­szu­ki­wa­niu pracy, kurs ję­zyka pol­skiego. Ochrona mię­dzy­na­ro­dowa jest przy­zna­wana bez­ter­mi­nowo. Po pię­ciu la­tach od uzy­ska­nia ochrony można ubie­gać się o po­zwo­le­nie na po­byt stały, po dwóch ko­lej­nych o oby­wa­tel­stwo.

Je­śli de­cy­zja jest ne­ga­tywna, cu­dzo­zie­miec ma trzy­dzie­ści dni, by opu­ścić Pol­skę. Może jed­nak za­skar­żyć de­cy­zję do Wo­je­wódz­kiego Sądu Ad­mi­ni­stra­cyj­nego lub zło­żyć nowy wnio­sek o ochronę, ale musi to zro­bić w pla­cówce SG, tym sa­mym zdra­dza­jąc, że prze­bywa w kraju nie­le­gal­nie. Straż Gra­niczna po­winna przy­jąć wnio­sek, ale rów­no­le­gle może roz­po­cząć pro­ce­durę zo­bo­wią­za­nia do po­wrotu.

– Ale czę­sto tego nie robi – za­uważa Alek­san­dra Pulchny ze Sto­wa­rzy­sze­nia In­ter­wen­cji Praw­nej – cza­sami do­piero przy któ­rymś wnio­sku. Może się zda­rzyć sy­tu­acja, że pro­ce­dura o zo­bo­wią­za­nie do po­wrotu to­czy się rów­no­le­gle obok tej o uzy­ska­nie ochrony mię­dzy­na­ro­do­wej.

– Czyli taki po­byt w Pol­sce można prze­dłu­żać w nie­skoń­czo­ność?

– Cza­sami trwa to bar­dzo długo, ale zda­rzają się sy­tu­acje, że wo­bec otrzy­ma­nia ne­ga­tyw­nej de­cy­zji osoba wy­jeż­dża z Pol­ski i składa wnio­sek o ochronę w in­nym eu­ro­pej­skim kraju.

Bo uzna­wal­ność wnio­sków w Pol­sce jest zna­cząco po­ni­żej śred­niej eu­ro­pej­skiej. Ochronę mię­dzy­na­ro­dową naj­ła­twiej do­stać oby­wa­te­lom Sy­rii, Etio­pii, Ery­trei, Su­danu, So­ma­lii, Afga­ni­stanu, Je­menu. Do państw ob­ję­tych kon­flik­tami zbroj­nymi nie prze­pro­wa­dza się de­por­ta­cji na mocy Eu­ro­pej­skiej kon­wen­cji praw czło­wieka. Za­sada non-re­fo­ule­ment jest rów­nież za­pi­sana w kon­wen­cji ge­new­skiej z 1951 roku. W sta­ty­sty­kach Urzędu do spraw Cu­dzo­ziem­ców jed­nak nie wi­dzę zbyt wielu wnio­sków oby­wa­teli tych kra­jów, mimo że to główne grupy na­ro­do­wo­ściowe mi­gran­tów.

– Bo Pol­ska po pro­stu od­ma­wia do­stępu do pro­ce­dury azy­lo­wej – mówi Pulchny. – Mimo ja­snej de­kla­ra­cji o chęci sta­ra­nia się o ochronę osoby są wy­wo­żone na Bia­ło­ruś.

Pol­ska ła­mała prawo do­stępu do pro­ce­dury azy­lo­wej już wcze­śniej. W la­tach 2015–2017 ma­sowo od­ma­wiano przy­ję­cia wnio­sków na przej­ściach gra­nicz­nych w Te­re­spolu i Brze­ściu od oby­wa­teli Cze­cze­nii. Nie­któ­rzy pod­cho­dzili do gra­nicy wiele razy. W 2017 roku do Wo­je­wódz­kiego Sądu Ad­mi­ni­stra­cyj­nego w War­sza­wie tra­fiło kil­ka­dzie­siąt spraw, z któ­rych mniej wię­cej po­łowa zo­stała roz­strzy­gnięta na ko­rzyść mi­gran­tów. W lipcu 2020 roku Pol­ska prze­grała też sprawy przed Eu­ro­pej­skim Try­bu­na­łem Praw Czło­wieka (ETPC), który uznał, że po­wszechne od­ma­wia­nie przy­ję­cia wnio­sków przez Straż Gra­niczną na­ru­szało cztery ar­ty­kuły Eu­ro­pej­skiej kon­wen­cji praw czło­wieka. Wy­rok ETPC nie od­no­sił się je­dy­nie do tej kon­kret­nej sprawy, a jego pra­wi­dłowe wy­ko­na­nie po­winno skut­ko­wać zmianą prak­tyk Straży Gra­nicz­nej. Tak się jed­nak nie stało. Próby re­gu­lar­nego prze­kro­cze­nia gra­nicy zda­rzają się rów­nież w obec­nej od­sło­nie kry­zysu mi­gra­cyj­nego. Mimo po­sia­da­nia wiz wy­jaz­do­wych z Bia­ło­rusi oraz de­kla­ra­cji po­trzeb­nych do zło­że­nia wnio­sków azy­lo­wych w Pol­sce zda­rza się, że lu­dzie są za­wra­cani na Bia­ło­ruś. W lipcu 2021 roku ETPC wy­dał taki sam wy­rok w spra­wie trzech oby­wa­teli Sy­rii. Orze­cze­nie znów nie przy­nio­sło zmiany pro­ce­dur SG.

Jed­nak fakt przy­ję­cia wnio­sków azy­lo­wych przez funk­cjo­na­riu­szy Straży Gra­nicz­nej, na­wet w obec­no­ści ak­ty­wi­stów, wcale nie gwa­ran­tuje bez­pie­czeń­stwa. Prze­ko­nali się o tym choćby czte­rej chłopcy z So­ma­lii w maju 2024 roku – po przy­ję­ciu wnio­sków i peł­no­moc­nictw zo­stali ode­słani na Bia­ło­ruś. Je­śli jed­nak cu­dzo­zie­miec prze­kro­czył gra­nicę w spo­sób nie­re­gu­larny, miał szczę­ście i nie zo­stał wy­wie­ziony na Bia­ło­ruś, pra­wie za­wsze trafi do ośrodka za­mknię­tego, zwłasz­cza gdy nie ma do­ku­men­tów. Po to, by po­twier­dzić toż­sa­mość i „za­bez­pie­czyć po­stę­po­wa­nie”.

– De­ten­cja, która po­winna być osta­tecz­no­ścią, u nas jest re­gu­larną prak­tyką – ubo­lewa Pulchny. – Tym­cza­sem jest cała grupa osób, które ni­gdy nie po­winny tra­fić do ośrod­ków za­mknię­tych: dzieci, ofiary prze­mocy i prze­śla­do­wań, osoby, dla któ­rych po­byt mógłby sta­no­wić za­gro­że­nie ży­cia i zdro­wia. W ośrod­kach są re­trau­ma­ty­zo­wane, nie mają od­po­wied­niej po­mocy psy­cho­lo­gicz­nej i me­dycz­nej. Od dłuż­szego czasu nie­za­leżni psy­cho­lo­go­wie nie są wpusz­czani do ośrod­ków strze­żo­nych. Gdy zda­rza się próba sa­mo­bój­cza, taka osoba, za­miast zo­stać zwol­niona z ośrodka, czę­sto tra­fia do izo­la­cji czy aresztu lub po ho­spi­ta­li­za­cji znów wraca do ośrodka.

W czerwcu 2023 roku Sąd Naj­wyż­szy wy­dał prze­ło­mowy wy­rok i przy­znał za­dość­uczy­nie­nie w spra­wie sa­mot­nej matki, która wraz z dziec­kiem spę­dziła w za­mknię­tym ośrodku bli­sko pół­tora roku. Sąd pod­kre­ślił, że de­ten­cja to ul­tima ra­tio (śro­dek osta­teczny) i w in­nych przy­pad­kach jest nie­słuszna, a sto­so­wa­nie jej w spo­sób au­to­ma­tyczny pod­waża hu­ma­ni­tarny sens udzie­la­nia ochrony mię­dzy­na­ro­do­wej.

UMED MA CZTER­DZIE­ŚCI SZEŚĆ lat i na­tu­ral­nie ro­ze­śmianą twarz. Od razu bu­dzi moją sym­pa­tię, kiedy spo­ty­kam go na po­czątku 2024 roku w Wo­lver­hamp­ton, w hrab­stwie West Mi­dlands w An­glii. Cie­szy się na mój wi­dok, jakby zo­ba­czył ko­goś z ro­dziny, a wcze­śniej roz­ma­wia­li­śmy rap­tem kilka razy przez What­sAppa. Umed dzieli dom z kil­koma in­nymi Kur­dami, w ma­lut­kim po­koju mie­ści się łóżko, krze­sło i elek­tryczny grzej­nik, nie­wiel­kie okno na po­dwó­rze daje mało świa­tła, na półce stoi je­dy­nie Ko­ran.

– Gdy przy­je­cha­li­śmy do obozu, ro­ze­brali nas do naga, ka­zali ro­bić przy­siady, za­brali te­le­fony i do­ku­menty – opo­wiada Umed. – To było nor­malne wię­zie­nie, do­okoła druty, żoł­nie­rze.

Wę­drzyn to tym­cza­sowy ośro­dek utwo­rzony przy czyn­nej jed­no­stce woj­sko­wej koło Go­rzowa Wiel­ko­pol­skiego. Je­sie­nią 2021 roku prze­trzy­my­wano tam po­nad 600 męż­czyzn, głów­nie z Sy­rii, Afga­ni­stanu i Iraku. Zgod­nie z ustawą o cu­dzo­ziem­cach w ośrod­kach za­mknię­tych mogą prze­by­wać męż­czyźni, ko­biety, a na­wet dzieci, mimo że de­ten­cja nie­let­nich jest nie­zgodna z pra­wem mię­dzy­na­ro­do­wym. W wę­drzy­now­skich ce­lach o po­wierzchni 8 me­trów kwa­dra­to­wych umiesz­cza się po dwa­dzie­ścia, dwa­dzie­ścia parę osób. Stan­dard w jed­nost­kach pe­ni­ten­cjar­nych w Pol­sce to 3 me­try kwa­dra­towe na osobę, w Eu­ro­pie 4 me­try kwa­dra­towe. Tłok, prze­moc, wszech­obecny smród, brak pry­wat­no­ści, opieki psy­cho­lo­gicz­nej, za­jęć i kon­taktu ze świa­tem ze­wnętrz­nym. Do tego cią­głe od­głosy czoł­gów, he­li­kop­te­rów i wy­bu­chów z po­bli­skiego po­li­gonu. Je­sie­nią do­cho­dzi do pierw­szych prób sa­mo­bój­czych, w końcu do buntu i strajku gło­do­wego.

– Z roz­mów z praw­ni­kiem wie­dzia­łem, że ra­czej nie zo­stanę de­por­to­wany, ale nie mia­łem po­ję­cia, jak długo będę tam sie­dział.

Po re­por­ta­żach te­le­wi­zyj­nych, in­ter­wen­cji Amne­sty In­ter­na­tio­nal oraz wi­zy­ta­cji dok­torki Hanny Ma­chiń­skiej, za­stęp­czyni rzecz­nika praw oby­wa­tel­skich, i Prze­my­sława Ka­zi­mir­skiego, dy­rek­tora Kra­jo­wego Me­cha­ni­zmu Pre­wen­cji Tor­tur, część osa­dzo­nych zo­staje prze­wie­ziona do in­nych ośrod­ków, a je­sie­nią 2022 roku Wę­drzyn zo­staje za­mknięty.

Umed tra­fia do Lesz­no­woli. Choć to rów­nież ośro­dek za­mknięty, to stan­dard jest zu­peł­nie inny. Cela czte­ro­oso­bowa, lep­sze je­dze­nie, czy­sto. Nie zmie­nia się tylko jedno: nikt nie wie, jak długo bę­dzie tu sie­dział. W kwiet­niu pię­ciu sy­ryj­skich Kur­dów za­czyna pierw­szy strajk gło­dowy, po­tem wy­bu­chają ko­lejne.

Jak czy­tam na stro­nie Urzędu do spraw Cu­dzo­ziem­ców, „Cu­dzo­ziem­cowi udziela się ochrony mię­dzy­na­ro­do­wej (w for­mie sta­tusu uchodźcy lub ochrony uzu­peł­nia­ją­cej), je­śli w jego kraju po­cho­dze­nia grozi mu prze­śla­do­wa­nie lub rze­czy­wi­ste ry­zyko utraty ży­cia czy zdro­wia”. Umed Ah­med jest jed­nym z 1400 oby­wa­teli Iraku, któ­rzy zło­żyli wnio­ski o azyl w 2021 roku. Urząd nie po­daje in­for­ma­cji, ilu z nich to Kur­do­wie. W 2021 roku 99,4 pro­cent wnio­sków Ira­kij­czy­ków zo­stało umo­rzo­nych lub roz­pa­trzo­nych ne­ga­tyw­nie. Pol­ska naj­wy­raź­niej trak­tuje Irak jako kraj bez­pieczny.

W 2023 roku w Pol­sce zło­żono 9513 wnio­sków o ochronę mię­dzy­na­ro­dową, z czego aż 7250 po­cho­dziło od oby­wa­teli Ukra­iny, Bia­ło­rusi i Ro­sji. Dla po­rów­na­nia w ca­łej Unii Eu­ro­pej­skiej (UE) w 2023 roku zło­żono aż 1 048 880 wnio­sków o ochronę, po­nad 20 pro­cent wię­cej niż w roku po­przed­nim. Dwie trze­cie wnio­sków po­cho­dziło od oby­wa­teli Sy­rii i Afga­ni­stanu.

Pod ko­niec maja 2022 roku Umed zo­staje zwol­niony z Lesz­no­woli i prze­nie­siony do ośrodka otwar­tego w Li­ni­nie. Po kilku dniach, nie­pewny swo­jej sy­tu­acji w Pol­sce, ucieka do Nie­miec i zgła­sza się tam na po­li­cję.

Pod­czas dru­giego wy­wiadu z nie­miecką po­li­cją do­wia­duje się jed­nak, że ist­nieje ry­zyko, że zo­sta­nie de­por­to­wany do Pol­ski w ra­mach pro­ce­dury du­bliń­skiej (na mocy któ­rej tylko jedno pań­stwo Unii pro­wa­dzi wnio­sek azy­lowy, za­zwy­czaj to, któ­rego gra­nicę prze­kro­czył cu­dzo­zie­miec). A z Pol­ski do kraju po­cho­dze­nia, je­śli ten jest uznany za „bez­pieczny” (w la­tach 2021–2023 de­por­to­wano 2463 osoby; Ira­kij­czycy byli jedną z naj­licz­niej­szych grup). Ume­dowi po­zo­staje jedno wyj­ście: Wielka Bry­ta­nia.

– Dzie­sięć dni cze­ka­li­śmy w le­sie pod Dun­kierką, aż fale się uspo­koją – wspo­mina Umed. – W końcu ru­szy­li­śmy, sześć­dzie­siąt osób na pon­to­nie, w tym ko­biety i dzieci, mało kto umiał pły­wać, ja nie umia­łem. A ka­mi­ze­lek było tylko dla po­łowy z nas.

Gdy by­łem w Kur­dy­sta­nie, spy­ta­łem jego brata, jak za­pa­mię­tał ten dzień.

– W nocy do­sta­łem od niego wia­do­mość: „Hej, Bazo, pon­ton jest dziu­rawy, to­niemy, chcę się po­że­gnać” – wspo­mina Re­baz. – Za­czą­łem przy­zwy­cza­jać się do my­śli, że wła­śnie stra­ci­łem brata. Bar­dzo nie chcia­łem, żeby pły­nął przez mo­rze, dla­tego wy­bra­li­śmy szlak przez Bia­ło­ruś. A i tak skoń­czył na mo­rzu.

To­nący pon­ton do­strzegł pa­trol bry­tyj­skiej straży przy­brzeż­nej. Trze­ciego paź­dzier­nika Umed sta­nął na brzegu w Do­ver. Pół­tora roku póź­niej otrzy­mał sta­tus uchodźcy w Wiel­kiej Bry­ta­nii i roz­po­czął sta­ra­nia, by ścią­gnąć swoją żonę i syna. Uczy się an­giel­skiego, jed­nak na­dal nie ma pracy. Jedną z pierw­szych rze­czy, jaką zro­bił w Wiel­kiej Bry­ta­nii, to zor­ga­ni­zo­wa­nie de­mon­stra­cji so­li­dar­no­ści z prze­śla­do­wa­nymi w Kur­dy­sta­nie ak­ty­wi­stami.

Abdi Bi­ratu – zo­stały ko­ści

TEGO DNIA ZOR­GA­NI­ZO­WA­LI­ŚMY duże po­szu­ki­wa­nia, w oko­li­cach Czer­lonki, w gmi­nie Bia­ło­wieża – opo­wiada Agata Klu­czew­ska z Pod­la­skiego Ochot­ni­czego Po­go­to­wia Hu­ma­ni­tar­nego.

– Na­gle ktoś krzyk­nął, że ciało. Po­de­szli­śmy tam. To były szczątki, od­sło­nięta mied­nica, ko­ści nóg. Pa­mię­tam, że jedna noga była dziw­nie pod­wi­nięta. Le­żał w wy­kro­cie, wi­docz­nie chciał się za­sło­nić przed wia­trem. Głowę miał ob­ró­coną na po­łu­dnie, tak jakby ła­pał ostat­nie pro­mie­nie słońca. Na tej gło­wie były resztki skóry. Obok le­żały roz­wle­czone rze­czy, co wska­zy­wało, że ja­dły go zwie­rzęta. Koło ciała zna­leź­li­śmy fu­te­rał od te­le­fonu i roz­rzu­cone zdję­cia. Po nich Abdi zo­stał wstęp­nie zi­den­ty­fi­ko­wany.

Ak­ty­wi­ści wzy­wają po­li­cję, ozna­czają miej­sce czer­wo­nymi wstąż­kami.

– Po­sie­dzia­łam so­bie tro­chę z tymi szcząt­kami. Czu­łam, że trzeba tego czło­wieka ja­koś od­pro­wa­dzić. Zro­bi­łam mu ta­kie czu­wa­nie. I wtedy wy­da­wało mi się, że tro­chę po­znaję jego hi­sto­rię. Czu­łam to prze­ra­ża­jące zimno w ko­ściach. Wy­obra­ża­łam so­bie, jak czołga się do tego wy­krotu, jak szuka schro­nie­nia. A po­tem umiera z wy­chło­dze­nia.

Wra­ca­jąc na par­king, Klu­czew­ska znaj­duje te­le­fon. My­śląc, że zgu­bił go ktoś z ty­ra­liery, pod­nosi i wkłada do to­rebki. Przy­po­mina so­bie o nim w domu. I wtedy prze­cho­dzi jej przez głowę myśl: „A co je­śli to jego te­le­fon?”.

– Nie udało się go włą­czyć, ale wy­ję­łam kartę pa­mięci. Tam były zdję­cia. On w re­stau­ra­cji, na stu­diach, z przy­ja­ciółmi. Te­le­fon od­da­łam po­tem jego bratu.

Abdi Bi­ratu Fite z Etio­pii za­gi­nął w po­ło­wie grud­nia 2022 roku, jego ciało od­na­le­ziono do­piero w lu­tym na­stęp­nego roku. Na iden­ty­fi­ka­cję zwłok me­todą DNA ma przy­je­chać ktoś z bli­skich. Pro­blem w tym, że ani ro­dzice, ani ro­dzeń­stwo nie mają pasz­portu. Pro­ce­dura za­pro­sze­nia, uzy­ska­nia do­ku­mentu i wy­da­nia wizy hu­ma­ni­tar­nej (wy­da­wa­nej w szcze­gól­nych przy­pad­kach z uwagi na kry­zys hu­ma­ni­tarny, za­gro­że­nie ży­cia, zdro­wia lub wol­no­ści) trwa trzy mie­siące. De­riba Bi­ratu Fite, star­szy brat Ab­diego, przy­la­tuje do­piero pod ko­niec maja. Koszty lotu i noc­le­gów po­krywa Pod­la­skie Ochot­ni­cze Po­go­to­wie Hu­ma­ni­tarne, po­chówku – gmina. Abdi zo­staje po­cho­wany 10 czerwca 2023 roku na cmen­ta­rzu w Bia­ło­wieży.

Oglą­dam na­gra­nie z po­grzebu Ab­diego. Wo­kół grobu gro­ma­dzi się garstka lu­dzi – paru ak­ty­wi­stów, kilku Etiop­czy­ków miesz­ka­ją­cych w Pol­sce. De­riba chwieje się na no­gach, pod­cho­dzi do grobu, rzuca bratu kilka kwia­tów, po­tem klęka i pła­cze, pod­cho­dzi raz jesz­cze, rzuca garść ziemi. Trans­mi­sję na żywo w Etio­pii ogląda ro­dzina Ab­diego [na po­grze­bie był fo­to­graf Ma­ciej Mo­skwa, „Pi­smo” nr 8/2023 – przyp. red.].

TO JAK CI SIĘ PO­DOBA w Ad­dis Abe­bie, przy­ja­cielu? – za­ga­duje któ­re­goś dnia Yohan­nes, mój fi­xer [po­moc­nik na miej­scu – przyp. red.], wi­dząc, jak błą­dzę wzro­kiem po ob­ra­zach prze­su­wa­ją­cych się za oknami na­szego auta.

Od­po­wia­dam dy­plo­ma­tycz­nie, że to in­te­re­su­jące mia­sto. Prawda jest jed­nak taka, że przy­tła­cza, obez­wład­nia. Plą­czę się jej uli­cami już któ­ryś dzień, a mimo to nie znaj­duję w niej nic cie­ka­wego poza na­zwą, w któ­rej czuję nie­speł­nioną obiet­nicę cze­goś fa­scy­nu­ją­cego. Po am­har­sku zna­czy „nowy kwiat”. Gi­gan­tyczne, roz­lane po wzgó­rzach mia­sto, w po­ło­wie w gru­zach, w po­ło­wie w bu­do­wie. Bo Ad­dis nie­wąt­pli­wie ma aspi­ra­cje – jest w końcu sie­dzibą Unii Afry­kań­skiej i po­nad setki am­ba­sad. Pre­mier Abiy Ah­med Ali kon­se­kwent­nie wy­peł­nia mia­sto no­wymi in­we­sty­cjami, bez­li­to­śnie wy­bu­rza­jąc przy oka­zji stare dziel­nice. Ale to wszystko tylko ro­dzynki w gę­stym cie­ście slum­sów i skraj­nej nę­dzy. Spora część mia­sta nie ma na­dal wody, prądu ani as­faltu.

De­riba Bi­ratu Fite, brat Ab­diego, w swoim po­koju w ho­stelu pro­wa­dzo­nym przez Fun­da­cję Wolno Nam. Kra­ków, czer­wiec 2024 roku

Idę za­tło­czo­nymi uli­cami, wdy­cham gę­ste opary spa­lin ty­sięcy sta­rych, wy­słu­żo­nych aut. Mi­jam bie­da­stra­gany tuż obok She­ra­to­nów i Hil­to­nów, prze­py­cham się mię­dzy za­rdze­wia­łymi fia­tami i opan­ce­rzo­nymi to­yo­tami, wi­dzę prze­jeż­dża­jące pick-upy z ka­ra­bi­nami ma­szy­no­wymi, rze­sze mło­dych męż­czyzn bez żad­nego za­ję­cia oraz ko­biety przy­tu­lone do ścian i kra­węż­ni­ków.

– Do­brze się tu żyje? – py­tam Yohan­nesa.

– Jest okej. – W jego od­po­wie­dzi wy­brzmiewa jesz­cze więk­sza doza dy­plo­ma­cji niż w mo­jej.

Tak źle w Etio­pii dawno nie było – to zda­nie sły­szę od nie­mal każ­dego, z kim roz­ma­wiam. Na pół­nocy wciąż tli się kon­flikt mię­dzy wła­dzami cen­tral­nymi a Ti­graj­skimi Si­łami Obron­nymi (for­ma­cja pa­ra­mi­li­tarna za­ło­żona w 2020 roku, by wal­czyć z ar­mią Etio­pii). W re­go­nie Am­hara (pół­nocno-za­chod­nia i środ­kowa czę­ści Etio­pii) trwa re­be­lia na­cjo­na­li­stycz­nej mi­li­cji Fano. Za­chód i po­łu­dnie ogar­nięte są po­wsta­niem le­wi­co­wej, na­cjo­na­li­stycz­nej Ar­mii Wy­zwo­le­nia Oromo (OLA). Na po­łu­dnio­wym wscho­dzie wciąż obecne są bo­jówki Na­ro­do­wego Frontu Wy­zwo­le­nia Oga­denu. Po­śred­nio lub bez­po­śred­nio se­pa­ra­ty­styczne or­ga­ni­za­cje wspie­rane są przez Ery­treę, Egipt i So­ma­lię.