Pismo. Kwiecień 2023 - Fundacja Pismo - ebook

Pismo. Kwiecień 2023 ebook

Fundacja Pismo

4,5

Opis

W kwietniowym numerze zadajemy pytanie o to, czym jest dzisiaj luksus i w jaki sposób jego postrzeganie narzuca nam wzory konsumpcji oraz sposoby konstruowania własnej tożsamości. W czasach wszechobecnej drożyzny i galopującej inflacji rozwarstwienie między najbogatszym jednym procentem, który wydaje pieniądze na ekskluzywne zachcianki, a całą resztą wydaje się jeszcze bardziej wyraźne i warte zastanowienia. Do refleksji może skłonić już sama okładka z grafiką „Na wagę złota” autorstwa Tomka Majewskiego.

 

W najnowszym numerze polecamy szczególnie teksty, w których:

– Marta Zdzieborska pisze o założycielu firmy Patagonia, który oddał majątek Ziemi,

– Evan Osnos sprawdza, na co wydają pieniądze najbogatsi,

– Jakub Szczęsny pokazuje, od czego zależy wygoda w życiu.

 

Pismo. Magazyn Opinii 04/2023

Karolina Lewestam – Żeglarze i żonkile – Rozmowy z K.

Ocean Vuong – Kiedyś pokocham Oceana Vuonga

Karolina Jonderko – W kadrze

Zośka Papużanka – Korkociągi

Marta Zdzieborska – Miliarder wagabunda

Marcin Orliński – Bez tytułu

Magdalena Kicińska – Rój i jego królowa. Rozmowa z Moniką Strzępką 

Evan Osnos – Jachciarze – najbogatsi z bogatych 

Henryk – Żarty rysunkowe

Julian Kornhauser – Nic się nie kończy 

Marek M. Berezowski – Bachmut. Dziesięć miesięcy bitwy o miasto 

Patrick Radden Keefe –  Imperium bólu 

Mateusz Roesler – Magda Heydel. Związek na życie – Apteczka

Damian Nowicki – Ushuaia. Opowieść o dwóch miastach

Jakub Szczęsny – Siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie

Artem Czech – Pięć dolarów miesięcznie 

Zofia Czartoryska – W ramach Pisma: Ewa Juszkiewicz 

Jonas Eika – Po słońcu 

Zuzanna Kowalczyk – A propos luksusu 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 250

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (28 ocen)
17
9
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
miodowabesos95

Dobrze spędzony czas

Myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie do poczytania.
00

Popularność




ROZ­MOWY Z K. // FE­LIE­TON

Że­gla­rze i żon­kile

tekstKA­RO­LINA LE­WE­STAM

Droga K.,

(...) moim pro­ble­mem jest nie­de­cy­zyj­ność. Cza­sem nie po­tra­fię, po pro­stu nie po­tra­fię po­dej­mo­wać de­cy­zji. Brzmi jak mały pro­blem? No nie. Je­śli przyjdę i za­py­tasz mnie, jaką chcę her­batę, czarną czy zie­loną, to w gło­wie od razu mam pustkę. Pa­ni­kuję. Na­gle świat się ja­koś tak wy­co­fuje, nie po­tra­fię zna­leźć żad­nych ar­gu­men­tów. (...) To mnie pa­ra­li­żuje. (...) w końcu zdaję się na przy­padki, do swo­jej pracy na przy­kład tra­fi­łam od razu z pro­gramu prak­tyk. (...) Ale... Czy mam spę­dzić ży­cie z czło­wie­kiem, który nie­długo pew­nie po­prosi mnie o rękę? Skąd mam niby to wie­dzieć, je­śli przez całą je­sień nie mo­głam się zde­cy­do­wać, czy za­sa­dzić tu­li­pany, czy żon­kile? (...)

Za­gu­biona

Droga Za­gu­biona,

po­zwól, że na po­czą­tek zaj­miemy się naj­waż­niej­szą kwe­stią.

Otóż żon­kile. ŻON­KILE, na Boga; kto mógł w ogóle po­my­śleć, że ist­nieją ja­kie­kol­wiek wio­senne kwiaty, które są lep­sze od żon­kili?! Chcesz ar­gu­men­tów? Pro­szę bar­dzo! Po pierw­sze:

– Trąbka.

Po dru­gie:

– Też trąbka.

A także po trze­cie, czwarte i piąte. Trąbka bo­wiem wy­star­czy za cały ar­gu­ment. Jest sil­niej­sza niż do­wód lo­giczny w sie­dem­na­stu kro­kach, w swej wyż­szo­ści oczy­wi­sta jak kar­te­zjań­skie co­gito ergo sum. Trąbka ma wszak tak wiele za­let, wśród któ­rych mniej istotną jest być może jej uro­czo za­wa­diacki cha­rak­ter (no prze­cież wy­gląda zu­peł­nie, jakby żon­kil, jak tylko wy­ro­śnie, od razu trium­fal­nie trą­bił „Tu­tutu!!!”), a naj­waż­niej­szą – zdol­ność fa­cy­li­ta­cji ko­mu­ni­ka­cyj­nej. To fakt bo­wiem po­wszech­nie wia­domy, że można przy­ło­żyć ucho do żon­kila, a wtedy usły­szy się ko­goś, kto mówi aku­rat w inny żon­kil. To bar­dzo po­ży­teczne w chwi­lach, kiedy na przy­kład trzeba we­zwać po­moc i stoi się aku­rat na grządce peł­nej żon­kili.

No. Skoro już to usta­li­ły­śmy, to mo­żemy przejść do na­stęp­nej kwe­stii, a mia­no­wi­cie ta­kiej, że lu­dzie po­zor­nie (po­zor­nie!) dzielą się na że­gla­rzy i wio­śla­rzy. Wio­śla­rze po­dej­mują swoje wła­sne de­cy­zje. I kiedy chcą po­pły­nąć w prawo, to na­pa­rzają w wodę le­wym wio­słem, chlap, chlap, prawe umiesz­cza­jąc w niej na głę­bo­kość pół pióra. Że­gla­rze tym­cza­sem mu­szą zda­wać się na wiatr. Cza­sem płyną po pro­stu tam, gdzie ich nie­sie, a kiedy nie wieje nic, spo­koj­nie cze­kają, ko­ły­sząc się na fa­lach flauty, nie­kiedy ma­rząc o wio­słach. Ży­wio­łem wio­śla­rzy jest Star­bucks (Po­pro­szę [chlup wio­sła] latte [chlup] na wy­nos [chlup, chlup] z po­dwój­nym espresso [chlap] na [splasz, splasz] so­jo­wym mleku i [chlup] dwa sło­dziki). Ży­wio­łem że­gla­rzy są re­stau­ra­cje, w któ­rych można bła­gal­nie spy­tać kel­nera: „A co... a co pan po­leca?”. Ka­pi­ta­li­styczny ha­bi­tat współ­cze­sno­ści pre­fe­ruje wio­śla­rzy; po­tra­fią po­ru­szać się po za­uł­kach al­go­ryt­mów ofer­to­wych ze zwin­no­ścią ło­sosi w tarle, a roz­droża ży­ciowe po­ko­nują bez zbęd­nego na­my­słu, ni­czym pę­dzone krowy. Że­gla­rze zaś są solą w oku li­be­ral­nej eko­no­mii, bo za­nim taki kupi ce­bulkę żon­kila, to bę­dzie ty­go­dniami ham­le­ty­zo­wał i cze­kał na lep­szy wiatr.

Droga Za­gu­biona, może chcesz, że­bym ci po­wie­działa, jak masz się na­uczyć de­cy­do­wać; jak być wio­ślarką. A może ra­czej chcesz się do­wie­dzieć, że ży­cie nie musi wcale być Star­buck­sem (ow­szem, nie musi; nie trzeba za­wsze wie­dzieć, jaką się chce kawę czy her­batę. Nie tylko w de­cy­zjach szybko tną­cych ma­te­rię rze­czy­wi­sto­ści jest war­tość i sens). Nie­za­leż­nie od tego, na co cze­kasz, po­wiem ci tylko tyle: każdy że­glarz jest po tro­sze wio­śla­rzem. I po­dej­muje de­cy­zje, tyle że robi to ina­czej. Cze­ka­jąc – na myśl, na znak, na ski­nie­nie od wszech­świata. Cze­ka­jąc, aż się sta­nie. Trwasz w związku, który zmie­rza do kon­klu­zji. Nie ucie­kasz. De­cy­zja po­dej­muje się sama. De­cy­zja za­ist­nieje, bę­dzie, zi­ści się. A czemu nie sły­chać plu­sku wio­seł? Bo tylko wtedy można za złe rze­czy wi­nić nie sie­bie, ale wiatr.

Albo ja­kąś tam dziu­nię z „Pi­sma”. To przez nią będą ro­snąć u cie­bie te wszyst­kie trą­bia­ste żon­kile.

ry­su­nek SO­NIA DU­BAS

KA­RO­LINA LE­WE­STAM (ur. 1979), dzien­ni­karka i re­dak­torka. Obro­niła dok­to­rat z fi­lo­zo­fii na Uni­wer­sy­te­cie Bo­stoń­skim. Wie­lo­krot­nie no­mi­no­wana do na­grody Grand Press. Człon­kini re­dak­cji „Pi­sma”.

Cza­sem o trud­nych rze­czach do­brze jest na­pi­sać do ko­goś, kto jest da­leko. Na­pisz do mnie.roz­mo­wyzk@ma­ga­zyn­pi­smo.pl

Wię­cej na ma­ga­zyn­pi­smo.pl/roz­mowy-z-k

PO­EZJA

Kie­dyś po­ko­cham Oce­ana Vu­onga

OCEAN VU­ONG

Nie oba­wiaj się, Oce­anie. Do końca drogi jesz­cze tak da­leko, że jest już za nami. Nie martw się. Twój oj­ciec nim jest, do­póki je­den z was o tym nie za­po­mni. Jak krę­go­słup, który nie pa­mięta skrzy­deł, nie­ważne ile razy ko­lana ze­tknęły się z chod­ni­kiem. Oce­anie, słu­chasz? Naj­pięk­niej­sza część two­jego ciała to ta, na którą pada cień matki. Oto dom z dzie­ciń­stwem zre­du­ko­wa­nym do czer­wo­nego drutu tuż nad zie­mią. Nie martw się, na­zwij go ho­ry­zon­tem, a ni­gdy tam nie do­trzesz. Dzi­siaj jest dziś. Skocz. Uwierz, że to nie łódź ra­tun­kowa. Oto męż­czy­zna, któ­rego ra­miona po­miesz­czą twoje odej­ście. Oto chwila tuż po tym, gdy ga­sną świa­tła, ale wciąż wi­dać bladą la­tarkę mię­dzy jego no­gami. Jak uży­wasz jej bez końca, by od­na­leźć wła­sne dło­nie. Po­pro­si­łeś o drugą szansę, a do­sta­łeś usta do opróż­nie­nia. Nie oba­wiaj się, strzały to tylko dźwięk lu­dzi, któ­rzy chcą żyć tro­chę dłu­żej i za­wo­dzą. Oce­anie. Oce­anie – wstań. Naj­pięk­niej­sza część two­jego ciała to ta, która gdzieś po­dąża. I pa­mię­taj, sa­mot­ność to wciąż czas spę­dzony ze świa­tem. Oto po­kój ze wszyst­kimi w środku. Zmarli przy­ja­ciele prze­cho­dzą przez cie­bie jak wiatr przez wietrzne dzwonki. Oto biurko z ku­lawą nogą i ce­głą, po­winno prze­trwać. Tak, oto po­kój tak cie­pły i bli­sko krwio­biegu, że, przy­się­gam, obu­dzisz się – i weź­miesz te ściany za skórę.

Prze­ło­żyła Pau­lina Ko­rze­niew­ska

OCEAN VU­ONG (ur. 1988), wiet­nam­sko-ame­ry­kań­ski po­eta, ese­ista i pi­sarz. Au­tor po­wie­ści Wspa­niali je­ste­śmy tylko przez chwilę (2019). Lau­reat sty­pen­dium Ruth Lilly/Sar­gent Ro­sen­berg oraz na­grody Whi­ting Award w 2016 roku.

W KA­DRZE

zdję­cieKA­RO­LINA JON­DERKO | Za­gi­nieni 2012

Pro­jekt EU­RO­PEAN IMA­GES re­ali­zo­wany przez n-ost, Ka­jet, Ra­mina Ma­zura i Pi­smo.

Co roku pol­ska po­li­cja od­no­to­wuje po­nad 15 ty­sięcy przy­pad­ków za­gi­nięć. Nikt, kto nie prze­żył straty uko­cha­nej osoby, nie jest w sta­nie so­bie wy­obra­zić, jaki ból od­czu­wają ro­dziny za­gi­nio­nych, la­tami ba­lan­su­jąc po­mię­dzy po­czu­ciem straty a na­dzieją. Po­koje po­szu­ki­wa­nych czę­sto po­zo­stają nie­tknięte przez mie­siące, lata, a na­wet de­kady.

Na pro­jekt skła­dają się – oprócz zdjęć sa­mych prze­strzeni – rów­nież por­trety oraz li­sty do osób za­gi­nio­nych na­pi­sane przez człon­ków ich ro­dzin.

PROZA

Kor­ko­ciągi

tekstZOŚKA PA­PU­ŻANKAzdję­cieNA­RO­DOWE AR­CHI­WUM CY­FROWE

Zaczęło się w Bu­da­pesz­cie. Nad Du­na­jem. Du­naj jest prze­ogromny i za­pewne wiele ludz­kich spraw ma tam wy­star­cza­jąco dużo miej­sca, by się za­cząć. A my wtedy nic jesz­cze nie wie­dzie­li­śmy o żad­nym po­czątku, po pro­stu chcie­li­śmy po­sie­dzieć nad Du­na­jem i na­pić się to­kaju, po­do­bała nam się ta in­stru­men­ta­cja gło­skowa, to­kaj nad Du­na­jem, pięk­nym mo­drym, rzecz ja­sna, no i lu­bimy to­kaj. Zresztą być w Bu­da­pesz­cie i nie na­pić się to­kaju nad Du­na­jem to tak, jak być w Pa­ryżu i nie zo­ba­czyć me­ta­lo­wego A. Nie by­li­śmy w Pa­ryżu, by­li­śmy w Bu­da­pesz­cie, mie­li­śmy Du­naj i to­kaj. Nie mie­li­śmy kor­ko­ciągu.

Cóż prost­szego – ku­pić kor­ko­ciąg. To­kaj po­czeka, data na bu­telce wska­zy­wała, że cze­kał już dwa lata. Do naj­bliż­szego sklepu z ar­ty­ku­łami go­spo­dar­stwa do­mo­wego, po któ­rym można się było do­my­ślać wy­po­sa­że­nia w kor­ko­ciągi, do­wle­kli­śmy się z tru­dem, ma­jąc już w no­gach cały dzień zwie­dza­nia pięk­nego i sze­ro­kiego Bu­da­pesztu. Słaba je­stem w opi­sach przy­rody i za­po­mnia­łam za­zna­czyć, cy­tu­jąc wiesz­cza, że słońce zni­żyło się już nieco ku za­cho­dowi, za­pa­dał wie­czór, a ze­staw to­kaj plus Du­naj trak­to­wa­li­śmy jako ostatni punkt pro­gramu na ten dzień. A tu jesz­cze sklep. Bar­dzo duży sklep, zwie­dzi­li­śmy go do­kład­nie, ale nie zna­leź­li­śmy kor­ko­ciągu. Albo to on nas nie zna­lazł.

– Nie ma?

– Nie ma.

– Trzeba było za­py­tać.

– Sam mo­głeś za­py­tać, jak je­steś taki mą­dry. Pro­szę bar­dzo, za­py­taj Wę­gra, czy jest kor­ko­ciąg.

Mu­sie­li­śmy po­szu­kać in­nego sklepu do zwie­dza­nia, gdyż nikt nie po­trafi za­py­tać Wę­gra, czy jest kor­ko­ciąg. Kor­ko­ciąg po wę­gier­sku na­zywa się du­gó­húzó, co ład­nie wy­gląda, te ak­centy, trzy­krot­nie su­ge­ru­jące kor­ko­cią­gowi kie­ru­nek ru­chu słu­żący otwar­ciu bu­telki to­kaju, ale żeby to słowo wy­mó­wić w skle­pie, trzeba nie lada od­wagi, a mie­li­śmy tylko jedną bu­telkę, na­dal za­mkniętą. Po­sta­no­wi­li­śmy na­uczyć się, na wszelki wy­pa­dek, jak się wy­ma­wia słowo kor­ko­ciąg we wszyst­kich ję­zy­kach świata, ale kie­dyś.

Kor­ko­ciąg ku­pi­li­śmy w skle­pie z pa­miąt­kami, otwar­tym na­wet wtedy, gdy słońce, by za­cy­to­wać in­nego wiesz­cza, cie­płym po­wie­wem wes­tchnąw­szy – usnęło, a spra­co­wani Wę­grzy udali się na za­słu­żony od­po­czy­nek. Wszy­scy – poza sprze­daw­cami w skle­pach z pa­miąt­kami, któ­rzy znają słowo kor­ko­ciąg we wszyst­kich ję­zy­kach i speł­niają wie­czorne pra­gnie­nia. Ku­pi­li­śmy za­tem kor­ko­ciąg, a wła­ści­wie nie. Ku­pi­li­śmy, choć nie był to do końca kor­ko­ciąg. Tylko taki pan. Drew­niany pan w ka­pe­lu­siku z kwiat­kiem, ku­braczku w kwiatki i z czar­nym wę­gier­skim wą­sem. Wy­sta­wały temu panu z bo­ków dwie drew­niane rączki, słu­żące do wy­cią­ga­nia go w górę z bu­telki. Spod żół­tego ku­braczka wy­cho­dziło zaś to, o co nam naj­bar­dziej cho­dziło i za czym cho­dziło się po ca­łym Bu­da­pesz­cie – spi­ralka wkrę­ca­jąca się w ko­rek i po kilku ta­necz­nych ob­ro­tach oraz sta­now­czym po­cią­gnię­ciu zdolna wy­zwo­lić to­kaj z bu­telki. Kosz­to­wał ten pan trzy razy wię­cej niż zwy­kły kor­ko­ciąg, bo nie był prze­cież zwy­kłym kor­ko­cią­giem, du­gó­húzó, ale pa­miątką. Bar­dzo chcie­li­śmy po­trak­to­wać go w spo­sób wy­jąt­kowy, dla­tego po­sta­no­wi­li­śmy nadać mu imię. Że nie jest byle kor­ko­cią­giem ja­kimś tam, ale pa­nem kor­ko­cią­giem wę­gier­skim. To­kaju uby­wało, Du­naj pły­nął, a my wy­bie­ra­li­śmy imię sław­nego Wę­gra dla na­szego pana kor­ko­ciąga. I na­zwa­li­śmy go Kos­suth La­jos.

I na­stał wie­czór, i po­ra­nek, dzień drugi.

NIE ZNA­LI­ŚMY zbyt wielu wy­bit­nych Wę­grów, nie z po­wodu ich braku, tylko w wy­niku na­szej igno­ran­cji; Kos­su­tha La­josa na­to­miast tak, a to imię pa­so­wało jak kwie­ci­sty ku­bra­czek, wy­star­czyło spoj­rzeć na pana kor­ko­ciąga, żeby nie mieć wąt­pli­wo­ści. Z sza­cunku dla wę­gier­skiej tra­dy­cji nada­li­śmy mu naj­pierw na­zwi­sko, po­tem imię.

Bar­dzo chcie­li­śmy Kos­su­thowi La­jo­sowi po­ka­zać Pol­skę i obie­cy­wa­li­śmy to nad Du­na­jem naj­szcze­rzej, na­to­miast on wo­lał oka­zać nie­za­leż­ność, bo gdy na­stęp­nego dnia pa­ko­wa­li­śmy wa­lizki, nie mo­gli­śmy go ni­g­dzie zna­leźć. Nie było czasu na po­wtórne od­wie­dziny w skle­pie z pa­miąt­kami. Na lot­ni­sku wi­dzie­li­śmy wielu Kos­su­thów La­jo­sów, le­gion dziel­nych Wę­grów w ko­lo­ro­wych ku­bracz­kach i z na­pi­sem I love Hun­gary, ale od­wró­ci­li­śmy się do nich ty­łem. Kos­suth La­jos jest tylko je­den. Zo­stał gdzieś w tra­wie nad swoją piękną, mo­drą, roz­ło­ży­stą rzeką. Tro­chę szkoda. Szkoda, ale sza­cun.

Cza­sem my­ślę o nim, o jego drew­nia­nych łap­kach, w któ­rych ni­czego nie umiałby utrzy­mać; wy­obra­żam so­bie, że wra­sta w nad­du­naj­ską zie­mię, za­pusz­cza śrubką me­ta­lowe ko­rze­nie i prze­bija się na świat, do słońca, kor­ko­cią­go­wym drze­wem, na któ­rego ga­łę­ziach wi­szą setki ma­łych Kos­su­thów La­jo­sów, śrub­kami w dół, doj­rze­wa­jąc do ze­rwa­nia i uży­cia przez za­gra­niczną parę, która chce na­pić się wina nad brze­giem słyn­nej rzeki.

Albo oce­anu. Na przy­kład w Mu­xíi. W Mu­xíi nie ma ni­czego poza Mu­xíą, ko­ścio­łem nad oce­anem i oce­anem w swej isto­cie. I to bar­dzo do­brze, Mu­xía ni­czego nie udaje, jest samą sobą na swoim wła­snym końcu świata i to już sta­nowi wy­star­cza­jąco dużo piękna i prawdy, nie trzeba kom­bi­no­wać. W Mu­xíi jest sama Mu­xía, piękno, prawda i tak wiele spo­koju, że nie na­leży so­bie tego uświa­da­miać; na­wet ten biały ko­ściół nad oce­anem, zbu­do­wany wśród bia­łych skał, jest zja­wi­skowy, ale nie­po­trzebny, bo czło­wiek, sie­dząc na bia­łej skale nad oce­anem, i tak my­śli o Bogu i śmierci, choćby w Boga nie wie­rzył, a o śmierci bał się my­śleć. I tak my­śli, i musi na­pić się wina, nie ma rady. Sklep z wi­nem i sklep z kor­ko­cią­gami są znacz­nie od­da­lone od bia­łych skał, na któ­rych fale pod­ska­kują jak ude­rzane ra­kietą te­ni­sową, ale to od­da­le­nie prze­wi­dzie­li­śmy, na­uczeni bu­da­pesz­tań­skim do­świad­cze­niem, i za­opa­trzy­li­śmy się wcze­śniej.

Mu­xíań­ski kor­ko­ciąg nie miał drew­nia­nych rą­czek, był do bólu nie­pa­miąt­kowy, skła­dał się wy­łącz­nie ze spi­rali scho­wa­nej mię­dzy me­ta­lo­wymi czę­ściami przy­po­mi­na­ją­cymi brzy­twę. Kor­ko­ciąg po pro­stu, naj­zwy­klej­szy z kor­ko­cią­gów, przy­sze­dłem, aby słu­żyć, wsadź­cie bu­telkę mię­dzy ko­lana, wkręć­cie mnie w ko­rek, te­raz tro­chę siły i już można w mu­xíań­skim spo­koju my­śleć o śmierci, de nada. A że się śmierci boję jak każdy, tak, jak każdy, nie uwie­rzę ni­komu, na­wet przy dru­giej bu­telce wina nie uwie­rzę, że nie; a za­tem – że się śmierci boję i chcia­ła­bym po niej zo­stać w czymś, choćby w przed­mio­tach, które roz­daję na prawo i lewo, a z tru­dem wy­rzu­cam, więc po­my­śla­łam, że za­biorę ten kor­ko­ciąg ze sobą, bo jest mój, przy­na­leży do mo­jej my­śli o śmierci i po­wi­nien stać się pierw­szym ele­men­tem ko­lek­cji.

– Prze­cież zbie­ramy już wszystko.

– Tak, wszystko, ale nie kor­ko­ciągi.

– Nikt nie zbiera kor­ko­cią­gów.

– No wła­śnie. Dla­czego nikt nie zbiera kor­ko­cią­gów? Są ta­kie do­bre dla lu­dzi. Wy­obraź so­bie spe­cjalną półkę albo nie, ga­blotkę na kor­ko­ciągi, które bę­dziemy przy­wo­zić z ca­łego świata, za­pro­simy zna­jo­mych, przy­niosą wino, o, wino z Por­tu­ga­lii, pro­szę bar­dzo, a tu mamy por­tu­gal­ski kor­ko­ciąg, po­znaj­cie się; wino z No­wej Ze­lan­dii...

– Nie mo­żesz go za­brać.

– Jak to nie mogę?

– Nie mo­żesz. Mamy ba­gaż pod­ręczny, za­po­mnia­łaś? Ostre na­rzę­dzie.

– Ale on nie jest wcale ostry, jest bar­dzo ła­god­nym na­rzę­dziem. Po­pro­szę po hisz­pań­sku, czy w dro­dze wy­jątku mo­gła­bym po­le­cieć z kor­ko­cią­giem. Wiele to dla mnie zna­czy, pa­nie pi­lo­cie. Pi­lot po­wi­nien zro­zu­mieć, w końcu kor­ko­ciąg to też jest taka akro­ba­cja...

– Każą ci go wy­rzu­cić na lot­ni­sku.

– To się nie na­leży żad­nemu kor­ko­cią­gowi. To wręcz kor­ko­ciągu nie­godne.

– Każą ci go wy­rzu­cić.

– Czyli nie można mieć ko­lek­cji kor­ko­cią­gów z ca­łego świata?

– Je­śli się lata z ba­ga­żem pod­ręcz­nym – nie można.

Scho­wa­łam kor­ko­ciąg pod du­żym bia­łym ka­mie­niem. Nie pa­mię­tam, pod któ­rym, są ich w Mu­xíi ty­siące. Urzą­dzi­łam mu tam, w jego świe­cie, po­grzeb, bo bar­dzo in­ten­syw­nie my­śla­łam już o śmierci i nie chcia­łam za­bie­rać ze sobą tej my­śli do mo­jego świata, gdzie nie ma wy­brzeża z bia­łymi ka­mie­niami i gdzie wino nie jest wi­nem. I po­my­śla­łam, że może pod każ­dym ka­mie­niem jest kor­ko­ciąg, mała ludzka bez­rad­ność wo­bec bu­telki i prze­pi­sów lot­ni­czych. Może wszę­dzie jest Mu­xía i śmierć, i trzeba z tym żyć.

Po­dró­żo­wa­li­śmy do wielu miejsc, cza­sem na krótko, cza­sem na dłu­żej, raz z ba­ga­żem pod­ręcz­nym, raz z wielką wa­lizką, która przy­pływa do czło­wieka na ta­śmie peł­nej wiel­kich wa­li­zek, a w każ­dej są brudne majtki, bal­sam do ciała, któ­rego nie było czasu użyć, bal­samu, ciała też, ja­kiś dro­biazg dla mamy, leki od bólu głowy, w każ­dej wa­lizce jest ży­cie i śmierć, a wszyst­kie ta­kie same, gra­na­towe śmierci za­pi­nane na srebrny za­mek bły­ska­wiczny. Nie mo­gli­śmy za­prze­stać ku­po­wa­nia wina, bo nie zna­li­śmy ani jed­nego lo­gicz­nego po­wodu nie­ku­po­wa­nia wina, a za­tem ku­po­wa­li­śmy też kor­ko­ciągi. Nie­skoń­czoną liczbę razy obie­cy­wa­li­śmy so­bie, na­wet za­pi­sy­wa­li­śmy na kart­kach, że mu­simy za­brać kor­ko­ciąg z domu, bo po co ku­po­wać kor­ko­ciągi. Po co ku­po­wać wino co­raz to nowe – to oczy­wi­ste, ale po co cią­gle ku­po­wać nowy kor­ko­ciąg, skoro i tak nie można mieć mię­dzy­na­ro­do­wej ko­lek­cji kor­ko­cią­gów imie­nia Kos­su­tha La­josa, no po co? Po co my­śleć o al­bu­mach, pó­łecz­kach, usta­wia­niu, se­gre­go­wa­niu, pod­pi­sy­wa­niu, nu­me­ro­wa­niu, prze­cie­ra­niu ście­reczką i o tych wszyst­kich nie­za­prze­czal­nie neu­ro­tycz­nych czyn­no­ściach cha­rak­te­ry­stycz­nych dla ko­lek­cjo­nera, skoro ko­lek­cja jest nie­moż­liwa? Może na­le­ża­łoby, naj­le­piej w to­wa­rzy­stwie bu­telki wina, zre­de­fi­nio­wać po­ję­cie ko­lek­cji?

Albo ten w kształ­cie ryby, którą ła­pa­li­śmy za ogo­nek i nie prze­sta­wało nas to ba­wić; szkoda nam go było, sie­dzie­li­śmy na ławce i pa­trzy­li­śmy z roz­czu­le­niem, jak ze srebr­nego pyszczka wy­suwa się dzielna spi­rala. – Przy­da­łaby się ta ryba na za­wsze do bia­łego wina – po­wie­dzia­łeś. Tylko do bia­łego, trak­to­wa­li­by­śmy ją z sza­cun­kiem. Nie umie­li­śmy się roz­stać z rybką, trze­po­czącą ogon­kiem po­nad bu­telką. I wtedy za­dzwo­nił te­le­fon.

Ktoś dawno nie­wi­dziany, da­leki, dzwo­niący bez żad­nego in­te­resu, naj­lep­sze roz­mowy na świe­cie. Je­ste­śmy w Gre­cji, roz­sta­jemy się wła­śnie z kor­ko­cią­giem w kształ­cie rybki. Nie jest ła­two. I ta­kie mamy pro­blemy, wi­dzisz, jak się roz­stać z kor­ko­cią­giem, jak do­ro­snąć. Od­dać do sklepu nie można, nosi ślady uży­wa­nia.

– To mi go prze­ślij­cie.

– Prze­ślij­cie? Jak?

– Jest tam w Gre­cji poczta? Her­mes pra­cuje? Wsadź­cie w paczkę i prze­ślij­cie. Za­raz ci na­pi­szę ad­res.

– A można wy­słać w paczce kor­ko­ciąg?

– A skąd mam wie­dzieć?

Ku­pi­li­śmy na po­czcie w Gre­cji pu­dełko, wpu­ści­li­śmy do środka srebrną rybkę, za­kle­ili­śmy znacz­kami, na­pi­sa­li­śmy ad­res, pod któ­rym miesz­kał ktoś życz­liwy, kto chciał rybkę za­adop­to­wać. I nie wiem, czy do­pły­nęła, tam­ten czło­wiek długo nie dzwo­nił, a po­tem, gdy za­dzwo­nił, nie po­wie­dział, a ja za­po­mnia­łam za­py­tać. Może się prze­stra­szył, że po­trak­to­wa­li­śmy jego po­mysł do­słow­nie. A może z ra­do­ścią otwiera na­szą rybką każde białe wino, ale nie za­pra­sza nas do sie­bie w oba­wie, że mo­gli­by­śmy so­bie ro­ścić prawa do srebr­nego ogonka, który tak wy­god­nie le­żał we wnę­trzu dłoni.

Zre­de­fi­nio­wa­li­śmy po­ję­cie ko­lek­cji. Tak na­le­żało zro­bić.

JESZ­CZE PA­MIĘ­TAM taki wy­jąt­kowy zu­peł­nie, w kształ­cie pa­pugi wy­sa­dza­nej ko­lo­ro­wymi szkieł­kami. Po­wie­si­li­śmy go na drze­wie. Nie było in­nego wyj­ścia. I ten nie­bie­ski, gruby, ze sło­nio­wymi uszami; po­dró­żo­wa­li­śmy sa­mo­cho­dem, więc mo­gli­śmy go za­brać, ale zre­zy­gno­wa­li­śmy; nie mo­gli­śmy tego zro­bić tym in­nym, nie­za­bra­nym. A poza tym do­ko­na­li­śmy zre­de­fi­nio­wa­nia po­ję­cia ko­lek­cjo­ner­stwa i wy­obra­że­nia o na­szym miej­scu w sza­cow­nym gro­nie ko­lek­cjo­ne­rów kor­ko­cią­gów.

WY­STAR­CZY UWAŻ­NIEJ przyj­rzeć się tym urzą­dze­niom, po­świę­cić im nieco wię­cej czasu, a nie tylko hop-siup, dół–góra i do szu­flady, żeby za­uwa­żyć, że też mają swoje pre­fe­ren­cje. Jedne kor­ko­ciągi wy­cią­gają ręce ge­stem diwy ope­ro­wej do­ma­ga­ją­cej się okla­sków. Gdy bła­galne rączki wę­drują w górę, trzeba je sta­now­czo po­cią­gnąć na dół, po­ka­zać im, gdzie ich miej­sce, jakby się stro­fo­wało nie­grzeczne dziecko. Ta­kie kor­ko­ciągi są we­sołe, non­sza­lanc­kie, z da­leka śmieją się na wi­dok zie­lo­nego szkła.

Inny ga­tu­nek to te, które nie po­zwa­lają się wy­rwać z bu­telki, ale opie­rają się o jej szyjkę me­ta­lową nogą i z gra­cją pod­no­szą śrubę, zu­peł­nie jakby od­py­chały wino ob­ra­żone na rękę, która ich do­tyka, do­ma­ga­jące się sa­mo­dziel­no­ści. Po­dzi­wiam ich nie­za­leżną ele­gan­cję. One nie chcą się po pro­stu na­pić, ale ce­le­brują chwilę po­prze­dza­jącą szla­chetny, głę­boki dźwięk wyj­mo­wa­nego korka, oznaj­mia­jący ko­niec jed­nego ry­tu­ału, a po­czą­tek na­stęp­nego.

Są jesz­cze kor­ko­ciągi elek­tryczne, kie­dyś do­sta­li­śmy taki w pre­zen­cie. Prze­ra­ża­jąca, szer­sza od szyjki bu­telki rura, która sama wie, co ma ro­bić, nie chce mieć z czło­wie­kiem w ogóle kon­taktu. Wiel­kie to na pół kuchni, nie­po­ręczne, cięż­kie i brzyd­kie, niby ma po­móc, a utrud­nia, zu­peł­nie jak dia­log z ro­bo­tem, gdy chcesz po­roz­ma­wiać z żywą istotą, pra­cu­jącą w banku czy fir­mie ubez­pie­cze­nio­wej. Kor­ko­ciąg elek­tryczny prze­kro­czył na­sze gra­nice on­to­lo­giczne. Wy­rzu­ci­li­śmy go. Tak, wy­rzu­ci­li­śmy, nie na­le­żał do nas, do wina, na­wet do sie­bie nie na­le­żał, tylko do swo­jego wiel­kiego pu­dełka, wy­ście­ła­nego ak­sa­mi­tem. Wy­rzu­ci­li­śmy go w tym tru­mien­nym pu­dełku. Nie po­tra­fił na­wią­zać re­la­cji. Nie wpi­sy­wał się w na­szą de­fi­ni­cję ko­lek­cjo­ner­stwa, na­wet po zre­de­fi­nio­wa­niu.

NA­SZA KO­LEK­CJA kor­ko­cią­gów jest ko­lek­cją świa­tową, al­bo­wiem znaj­duje się na ca­łym świe­cie. Do­brze, z wy­jąt­kiem Gren­lan­dii. Tam wino za­ma­rza. Wszę­dzie tam, gdzie wino nie za­ma­rza i gdzie trzeba je w ja­kiś spo­sób otwo­rzyć, za­nim się wy­pije, wszę­dzie tam roz­ciąga się na­sza świa­towa ko­lek­cja kor­ko­cią­gów. Składa się ona z nie­prze­li­czo­nej, po­nie­waż nikt nie prze­li­czał, liczby eg­zem­pla­rzy kor­ko­cią­gów opie­ra­ją­cych nóżkę, pod­no­szą­cych rączki oraz dzia­ła­ją­cych z wy­ko­rzy­sta­niem za­sad fi­zyki, któ­rych nie ro­zu­miemy, co po­tra­fimy przy­znać bez szcze­gól­nego skrę­po­wa­nia. Nie ma w na­szej ko­lek­cji kor­ko­cią­gów elek­trycz­nych, po­nie­waż ten po­mysł na przed­miot uzna­jemy za efek­ciar­ski i nie­mo­ralny.

Trudno by­łoby tę ko­lek­cję obej­rzeć; wła­ści­wie na­le­ża­łoby mó­wić o zwie­dza­niu, nie o oglą­da­niu, ale nam też nie jest ła­two upra­wiać ten ro­dzaj ko­lek­cjo­ner­stwa, pro­szę wie­rzyć. Uparty zwie­dza­jący mu­siałby ku­pić bi­let na ko­lej, jeż­dżącą w różne strony, wy­sia­dać na róż­nych sta­cjach i szu­kać w róż­nych miej­scach. Po pro­stu. Pod du­żym bia­łym ka­mie­niem, nad sta­wem, przy po­mniku smut­nego pro­za­ika, który umarł ze sta­ro­ści, przy po­mniku we­so­łego po­ety, któ­rego za­mor­do­wali smutni pro­za­icy, w gąsz­czu li­liow­ców, obok mu­zeum, w naj­ład­niej­szej wy­dmie na pu­styni, w Buen Re­tiro, przy bra­mie zamku Stre­čno. W ta­kich wła­śnie miej­scach. A cza­sem w in­nym, cza­sem w me­trze, cza­sem nad brze­giem za­mar­z­nię­tej rzeki. I na plaży w Ma­to­sin­hos. Wy­trwali na pewno do­trą do kilku eg­zem­pla­rzy. Nie bę­dzie miało to dla nas żad­nego zna­cze­nia, po­nie­waż zbie­ramy kor­ko­ciągi nie dla przy­szłych po­ko­leń ani dla sławy, na­wet nie dla po­cie­chy es­te­tycz­nej, a je­dy­nie dla sa­mego zbie­rac­twa. Ba, na­wet nie dla zbie­rac­twa.

Nie cho­dzi tu bo­wiem o by­cie zbie­ra­czem, a o samo sta­wa­nie się. Na ni­czym in­nym nam nie za­leży. Ku­pu­jemy wino, ku­pu­jemy kor­ko­ciąg, do­łą­czamy go do ko­lek­cji. Wy­pi­jamy wino i już. Nie pro­wa­dzimy in­wen­ta­rza, cho­ciaż obie­cu­jemy to so­bie w chwi­lach na­by­cia każ­dego ko­lej­nego eg­zem­pla­rza, ale po­tem wy­pi­jamy wino i ode­chciewa się nam za­pi­sy­wać. Na­wet za­pa­mię­ty­wać się nam ode­chciewa. Ktoś pod­nie­sie ka­mień, drzewo się roz­ro­śnie, staw wy­schnie, ktoś znaj­dzie nasz kor­ko­ciąg, prze­klnie nas w my­ślach za śmie­ce­nie i nie­re­cy­klin­go­wość, może za­bie­rze kor­ko­ciąg do domu, może wy­śle w paczce do ko­goś in­nego. To jak z gwiaz­dami, które po­sia­dał Geo­graf z pla­nety 330; sens jest wtedy, gdy się go znaj­dzie. A my nie szu­ka­li­śmy, sam przy­szedł. I chcemy my­śleć, że ko­lek­cjo­nu­jemy wbrew ko­lek­cjo­no­wa­niu, że po­sia­damy, choć po­sia­dać nie można, że na­sze roz­rzu­cone po ca­łym świe­cie kor­ko­ciągi są gwiaz­dami, że w ja­kiejś naj­waż­niej­szej dla sie­bie chwili każdy z nich był dla nas istotny, ale na­sze po­sia­da­nie nie jest wy­stawą ani ga­blotą, tylko my­ślą, chwi­lową my­ślą, któ­rej nada­li­śmy chwi­lową wiecz­no­tr­wa­łość.

Nie je­ste­śmy w sta­nie na­wet udo­wod­nić ist­nie­nia tej ko­lek­cji. Można nam tylko uwie­rzyć na słowo, jak się wie­rzy książce w cza­sie czy­ta­nia, choć po­tem wiemy już, że czy­ta­li­śmy nie­prawdę, która była prawdą. Nie ma do­brej książki o nie­praw­dzie. Wszystko, o czym można prze­czy­tać w do­brych książ­kach, jest praw­dziwe w ja­kiś spo­sób. Tylko samo pi­sa­nie jest nie­praw­dziwe i to nam się mie­sza, za­po­mi­namy o tym i stąd tyle kło­po­tów. Na­prawdę mamy mo­bilną mię­dzy­na­ro­dową ko­lek­cję kor­ko­cią­gów. Chyba na­prawdę.

CZA­SEM DO NICH tę­sk­nimy, za­sta­na­wiamy się, czy rdze­wieją, czy wy­cią­gają bo­le­śnie rączki, czy wo­łają „pić, pić”; nie, to nie­prawda, nie my­ślimy o nich wcale. Mamy je­den w domu i on nas ob­słu­guje. Jest bar­dzo stary, ma drew­nianą rączkę z pę­dzel­kiem. Nikt nie wie, po co jest ten pę­dze­lek, po­nie­waż nikt nie jest taki stary jak kor­ko­ciąg z pę­dzel­kiem. Może do omia­ta­nia pa­ję­czyn ze sta­rych bu­te­lek wina, nie wiem, nie mamy sta­rych bu­te­lek, nie ko­lek­cjo­nu­jemy wina, bo jest nie­po­li­czalne. Ko­lek­cjo­nu­jemy kor­ko­ciągi. Tylko że ich nie li­czymy.

Czło­wiek po­wi­nien przy­lgnąć do ja­kiejś idei, coś so­bie my­śleć o świe­cie i uwa­żać to za swoje. Do ży­cia po­trzebne są ja­kaś fi­lo­zo­fia oraz wino. Da­leko nam do Dio­ge­nesa miesz­ka­ją­cego w beczce, je­ste­śmy ze­psu­tymi do cna, miesz­czań­skimi he­do­ni­stami, lu­bimy po pro­stu wino, po­dróże i lu­bimy nada­wać zna­cze­nie temu, co, jak so­bie na­iw­nie wy­obra­żamy, nie mia­łoby zna­cze­nia bez na­szego nada­nia. Ale przy­zna­cie, że to piękna myśl – nie mieć ni­czego, a mieć tak wiele i w tak wielu miej­scach.

Je­śli bę­dąc gdzieś kie­dyś, na­tra­fi­cie na drzewo kor­ko­cią­gowe, bądź­cie pewni, że to ele­ment na­szej nie­skoń­czo­nej ukła­danki, na­szej ko­lek­cji bez ko­lek­cji, nasz ślad na bez­u­ży­tecz­nej pla­ne­cie, peł­nej Geo­gra­fów, Kró­lów, Pi­ja­ków i Próż­nych.

ZOŚKA PA­PU­ŻANKA (ur. 1978), pi­sarka. Jej de­biu­tancka po­wieść Szopka była no­mi­no­wana do Na­grody Li­te­rac­kiej Nike i do Pasz­por­tów „Po­li­tyki”. Za po­wieść On otrzy­mała no­mi­na­cję do Ogól­no­pol­skiej Na­grody Li­te­rac­kiej dla Au­torki Gry­fia 2017. W ostat­nich la­tach uka­zały się także Przez (2020) i Ką­kol (2021). Mieszka w Kra­ko­wie.

POR­TRET

Mi­liar­der wa­ga­bunda

tekstMARTA ZDZIE­BOR­SKAry­su­nekALEK­SAN­DRA STAN­GLE­WICZ

ZA­ŁO­ŻY­CIEL PA­TA­GO­NII Yvon Cho­uinard nie mógł po­stą­pić ina­czej: po de­ka­dach za­rzą­dza­nia firmą we­dług za­sad eko­lo­gicz­nie od­po­wie­dzial­nego biz­nesu prze­ka­zał ją matce Ziemi.

Można po­wie­dzieć, że Yvon Cho­uinard, były już wła­ści­ciel ame­ry­kań­skiej marki odzieży out­do­oro­wej Pa­ta­go­nia, chce pójść w ślady ak­tora Paula New­mana. Choć hol­ly­wo­odzki gwiaz­dor nie żyje od pięt­na­stu lat, za­ło­żona przez niego New­man’s Own Fo­un­da­tion w dal­szym ciągu po­maga dzie­ciom w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i na ca­łym świe­cie. Prze­zna­czone na to środki po­cho­dzą z zy­sków firmy spo­żyw­czej New­man’s Own, która w 1982 roku za­czy­nała od pro­duk­cji dres­singu do sa­ła­tek we­dług prze­pisu ak­tora. Paul New­man, chcąc, by za­ro­bione w ten spo­sób pie­nią­dze cały czas tra­fiały na cele cha­ry­ta­tywne, na trzy lata przed śmier­cią cał­ko­wi­cie zrzekł się praw do firmy, a ca­łość jej zy­sków prze­ka­zał nowo utwo­rzo­nej fun­da­cji. W ciągu czter­dzie­stu lat od za­ło­że­nia New­man’s Own w pro­gramy po­mo­cowe wpom­po­wano już po­nad sześć­set mi­lio­nów do­la­rów.

W przy­padku Yvona Cho­uinarda, który zrzekł się udzia­łów w Pa­ta­go­nii we wrze­śniu 2022 roku, na walkę ze zmia­nami kli­matu tra­fiać bę­dzie około stu mi­lio­nów do­la­rów rocz­nie. Środki te za­silą konto utwo­rzo­nej przez Cho­uinarda pro­eko­lo­gicz­nej or­ga­ni­za­cji non pro­fit Hold­fast Col­lec­tive. „Każ­dego roku pie­nią­dze, które za­ro­bimy i któ­rych nie wy­ko­rzy­stamy na in­we­sty­cje w Pa­ta­go­nię, bę­dziemy wy­pła­cać w po­staci dy­wi­dendy”, tłu­ma­czył przed­się­biorca w swoim oświad­cze­niu we wrze­śniu ubie­głego roku. Ten eks­cen­tryczny bo­gacz, od de­kad dep­czący kla­syczne ryn­kowe za­sady gry, wła­śnie do­łą­czył do grona naj­więk­szych ame­ry­kań­skich fi­lan­tro­pów dzia­ła­ją­cych na rzecz eko­lo­gii. „Ro­dzina Cho­uinar­dów od­staje od reszty. Więk­szość mi­liar­de­rów prze­ka­zuje co roku na cele cha­ry­ta­tywne nie­wielką część swo­jego ma­jątku” [przeł. tu i da­lej M.Z.] – po­wie­dział w roz­mo­wie z „New York Ti­me­sem” Da­vid Cal­la­han, za­ło­ży­ciel ser­wisu In­side Phi­lan­th­ropy.

„HEJ, PRZY­JA­CIELE, wła­śnie od­da­li­śmy na­szą firmę pla­ne­cie Ziemi. Okej, to bar­dziej skom­pli­ko­wane, ale dziś mamy wolne i świę­tu­jemy nowy plan, by oca­lić nasz je­dyny dom. Ju­tro wró­cimy do świata on­line” – to wpis, który 14 wrze­śnia uka­zał się na ofi­cjal­nym pro­filu Pa­ta­go­nii na Twit­te­rze. Do­kład­nie w tym dniu Cho­uinard prze­ka­zał wartą trzy mi­liardy do­la­rów firmę dwóm pod­mio­tom: 98 pro­cent udzia­łów bez prawa głosu tra­fiło do wspo­mnia­nej or­ga­ni­za­cji Hold­fast Col­lec­tive, która ma wspie­rać ini­cja­tywy na rzecz ochrony śro­do­wi­ska. Po­zo­stałe 2 pro­cent ak­cji z pra­wem głosu prze­jął zaś kon­tro­lo­wany przez ro­dzinę Cho­uinar­dów za­rząd Pa­ta­go­nia Pur­pose Trust, który ma od­po­wia­dać za stra­te­giczne de­cy­zje i kie­ru­nek, w ja­kim po­dąża firma. Pre­ze­sem jej w dal­szym ciągu po­zo­staje pięć­dzie­się­cio­jed­no­letni Ryan Gel­lert, peł­niący tę funk­cję od 2020 roku. Wcze­śniej Gel­lert od­po­wia­dał za eks­pan­sję Pa­ta­go­nii na rynku eu­ro­pej­skim. Za­nim do­łą­czył do firmy Cho­uinarda, przez pięt­na­ście lat piął się po szcze­blach ka­riery w Black Dia­mond Equ­ip­ment. To marka znana z pro­duk­cji sprzętu wspi­nacz­ko­wego i nar­ciar­skiego.

„Te­raz mogę spo­koj­nie umrzeć. Wiem, że Pa­ta­go­nia bę­dzie kon­ty­nu­owała swoją mi­sję przez na­stępne pięć­dzie­siąt lat, i nie mu­szę przy tym być” – po­wie­dział w roz­mo­wie z „New York Ti­me­sem” Yvon Cho­uinard. Biz­nes­men przez długi czas szu­kał spo­sobu na prze­ka­za­nie swo­jej firmy w bez­pieczne ręce. O prze­ję­ciu Pa­ta­go­nii przez dwójkę jego dzieci – Cla­ire i Flet­chera – nie było mowy, bo jak do­nosi no­wo­jor­ski dzien­nik, ci na­wet nie chcieli o tym sły­szeć. Cla­ire to ar­tystka i pro­jek­tantka ko­lek­cji odzie­żo­wych Pa­ta­go­nii, a Flet­cher – pro­jek­tant przy­ja­znych dla śro­do­wi­ska de­sek sur­fin­go­wych. Oboje są za­an­ga­żo­wani w dzia­ła­nia firmy od lat, lu­bią jed­nak po­wta­rzać, że są jej pra­cow­ni­kami, jak wszy­scy inni. „Nie je­ste­śmy je­dy­nie wła­ści­cie­lami i człon­kami za­rządu. Po­bie­ramy nor­malne pen­sje. Nie wy­cho­wano nas tak, by sza­leć na punk­cie pie­nię­dzy. Wręcz od­wrot­nie, mie­li­śmy się ich wsty­dzić” – po­wie­dział w 2017 roku w roz­mo­wie z „New Yor­ke­rem” Flet­cher.

Szu­ka­jąc po­my­słu na prze­ka­za­nie firmy w inne ręce, Cho­uinard wy­klu­czał od­sprze­da­nie jej in­we­sto­rowi lub wpro­wa­dze­nie jej na giełdę. Jego zda­niem mo­głoby to do­pro­wa­dzić do za­prze­pasz­cze­nia mi­sji Pa­ta­go­nii. „Nie mo­gli­śmy być pewni, że nowy wła­ści­ciel za­chowa do­tych­cza­sowy ze­spół. Na­wet ma­jące do­bre in­ten­cje spółki po­zo­stają pod dużą pre­sją, by szybko ge­ne­ro­wać zy­ski za cenę swo­jej dłu­go­ter­mi­no­wej kon­dy­cji i od­po­wie­dzial­no­ści – prze­ko­ny­wał biz­nes­men w li­ście skie­ro­wa­nym do po­nad trzech i pół ty­siąca pra­cow­ni­ków Pa­ta­go­nii. – Za­miast czer­pać zysk z na­tury i pom­po­wać go w kie­sze­nie in­we­sto­rów, wy­ko­rzy­stamy nasz ma­ją­tek do ochrony tego, co jest źró­dłem ca­łego bo­gac­twa. Mam na­dzieję, że tym ru­chem przy­czy­nimy się do stwo­rze­nia no­wej formy ka­pi­ta­li­zmu, gdzie nie ma po­działu na garstkę bo­ga­tych i całe za­stępy bied­nych” – kon­ty­nu­ował Cho­uinard, który od lat prze­ko­nuje w wy­wia­dach i wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych, że to nie tylko go­niący za zy­skiem ka­pi­ta­lizm może być źró­dłem roz­woju. Biz­ne­sowe credo za­ło­ży­ciela Pa­ta­go­nii wpi­suje się w teo­rię sfor­mu­ło­waną przez ame­ry­kań­skiego fi­lo­zofa Ro­berta Edwarda Fre­emana. W książce z 1984 roku Stra­te­gic Ma­na­ge­ment: A Sta­ke­hol­der Ap­pro­ach (Stra­te­giczne za­rzą­dza­nie: po­dej­ście in­te­re­sa­riu­szy) pi­sał on, że aby osią­gnąć suk­ces w biz­ne­sie, na­leży li­czyć się nie tylko z in­te­re­sa­riu­szami ze­wnętrz­nymi, czyli klien­tami lub do­staw­cami, ale także z pra­cow­ni­kami, lo­kal­nymi eko­lo­gami, wła­dzami i spo­łecz­no­ściami. We­dług zwo­len­ni­ków tej teo­rii tylko ta­kie po­dej­ście może za­gwa­ran­to­wać zrów­no­wa­żony roz­wój spo­łeczno-go­spo­dar­czy.

YVON CHO­UINARD mi­łość do przy­rody wy­niósł z dzie­ciń­stwa. W wieku ośmiu lat opu­ścił z ro­dzi­cami Wschod­nie Wy­brzeże i prze­pro­wa­dził się do Ka­li­for­nii, gdzie za­fa­scy­no­wał się sur­fin­giem i wspi­naczką. To wła­śnie pa­sja do ak­tyw­no­ści na świe­żym po­wie­trzu skło­niła go do za­ło­że­nia biz­nesu: w 1957 roku, tuż po ukoń­cze­niu szkoły śred­niej, ku­pił uży­wany piec ko­wal­ski i za­ło­żył warsz­tat w kur­niku na ty­łach ro­dzin­nego domu w Bur­bank w Ka­li­for­nii. Za­czął pro­du­ko­wać haki wspi­nacz­kowe, bo te ta­nie, eu­ro­pej­skie, były wy­twa­rzane ze zbyt mięk­kiej stali i czę­sto ła­mały się lub trudno było je wbić w skałę. Sprzęt pro­du­ko­wany na po­czątku na wła­sny uży­tek zdo­był po­pu­lar­ność wśród zna­jo­mych Cho­uinarda i in­nych wspi­na­czy, co po­zwo­liło mu pod­re­pe­ro­wać bu­dżet. Młody biz­nes­men żył wtedy jak wa­ga­bunda: zimą za­ra­biał w warsz­ta­cie, a resztę roku spę­dzał na wspi­naczce i sur­fingu, do­ra­bia­jąc na pa­liwo sprze­dażą zu­ży­tych bu­te­lek i je­dząc, co po­pad­nie. Jak pi­sał w 2007 roku dla „Gu­ar­diana”, pew­nego lata prze­trwał tylko dzięki za­pa­som ko­ciej karmy, owsianki, ziem­nia­ków i świ­sta­kom, które zdo­łał upo­lo­wać cze­ka­nem. „By­li­śmy bun­tow­ni­kami ne­gu­ją­cymi kul­turę kor­po­ra­cyjną. To przy­roda była na­szym do­mem” – wspo­mi­nał Cho­uinard, który wraz z garstką in­nych wspi­na­czy, sur­fe­rów, nar­cia­rzy i ka­ja­ka­rzy stwo­rzył nie­for­malną grupę po­dróż­ni­ków Do Boys.

Choć ame­ry­kań­ski wspi­nacz utrzy­muje, że nie za­le­żało mu wtedy na bu­do­wa­niu ka­riery w biz­ne­sie, to wła­śnie wy­cho­dziło mu za­ska­ku­jąco do­brze. W 1965 roku wraz z in­ży­nie­rem To­mem Fro­stem za­ło­żył firmę Cho­uinard Equ­ip­ment, która za­le­d­wie kilka lat póź­niej stała się naj­więk­szym pro­du­cen­tem sprzętu wspi­nacz­ko­wego w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. I tak by pew­nie zo­stało, gdyby nie fakt, że co­raz bar­dziej po­pu­larna wśród Ame­ry­ka­nów wspi­naczka pro­wa­dziła do de­wa­sta­cji gór. Cho­uinard nie chciał przy­kła­dać do tego ręki i po raz pierw­szy po­szedł pod prąd: cał­ko­wi­cie zre­zy­gno­wał z pro­duk­cji ren­tow­nych ha­ków na rzecz ko­ści wspi­nacz­ko­wych, które umiesz­cza się w szcze­li­nach, nie nisz­cząc przy tym skał.

Biz­nes­men jed­no­cze­śnie za­czął do­da­wać do oferty odzież, do czego za­in­spi­ro­wała go po­dróż do Szko­cji. Na wspi­naczkę w tam­tej­szych gó­rach za­ło­żył ko­szulkę do rugby z moc­nego ma­te­riału i z wy­so­kim koł­nie­rzem ochra­nia­ją­cym mu kark przed ska­le­cze­niami. Roz­wią­za­nie oka­zało się re­wo­lu­cyjne, zro­biło fu­rorę wśród zna­jo­mych Cho­uinarda i in­nych wspi­na­czy. Ame­ry­ka­nin nie­ba­wem za­czął pro­du­ko­wać rów­nież worki bi­wa­kowe, weł­niane rę­ka­wiczki, swe­try i kurtki desz­czowe, co do­pro­wa­dziło w 1973 roku do stwo­rze­nia osob­nej li­nii odzie­żo­wej o na­zwie Pa­ta­go­nia. Pierw­szy sklep tej marki po­wstał w bu­dynku daw­nej rzeźni w ka­li­for­nij­skiej miej­sco­wo­ści Ven­tura, gdzie do dziś mie­ści się jej główna sie­dziba.

CHO­UINARD NA­ZWAŁ swoją nową markę na cześć po­dróży do Pa­ta­go­nii, jaką pięć lat wcze­śniej od­był z przy­ja­ciółmi. Po­my­sło­dawcą pół­rocz­nej wy­prawy był Doug Tomp­kins, za­ło­ży­ciel ma­rek odzie­żo­wych The North Face i Esprit, który przy­jaź­nił się z Cho­uinar­dem do gro­bo­wej de­ski. I to do­słow­nie. Tomp­kins zgi­nął pod­czas ich ko­lej­nej wspól­nej po­dróży do Pa­ta­go­nii w 2015 roku. W wy­niku sil­nego wia­tru i fal sie­dem­dzie­się­cio­dwu­letni Tomp­kins wy­padł z ka­jaka do je­ziora i zmarł na sku­tek wy­chło­dze­nia or­ga­ni­zmu.

Jak wspo­mi­nał po­tem na ła­mach „New York Ti­mesa” wspólny przy­ja­ciel Tomp­kinsa i Cho­uinarda, Tom Bro­kaw, obaj biz­nes­meni czę­sto dys­ku­to­wali o zie­lo­nym ak­ty­wi­zmie. Mieli jed­nak przy tym od­mienne wi­zje: pod­czas gdy Cho­uinard bu­do­wał Pa­ta­go­nię we­dług za­sad eko­lo­gicz­nie od­po­wie­dzial­nego biz­nesu, jego przy­ja­ciel w 1989 roku od­sprze­dał by­łej żo­nie udziały w Esprit, twier­dząc, że to błędne koło i że nie zdoła zmi­ni­ma­li­zo­wać szkód wy­wo­ła­nych pro­duk­cją odzieży. Za­miast tego Tomp­kins, który dwa­dzie­ścia lat wcze­śniej od­sprze­dał rów­nież swoje udziały w The North Face, po­sta­no­wił za­in­we­sto­wać zgro­ma­dzone fun­du­sze w za­kup ziemi w po­łu­dnio­wym Chile i Ar­gen­ty­nie. W pro­jekt ten za­an­ga­żo­wała się jego druga żona Kris, która w 1993 roku, po dwu­dzie­stu la­tach, po­rzu­ciła sta­no­wi­sko pre­ze­ski Pa­ta­go­nii. Mał­żeń­stwo fi­lan­tro­pów prze­kształ­cało nowo na­byte te­reny w parki na­ro­dowe oraz pry­watne re­zer­waty przy­rody. W su­mie oca­lili przed prze­my­słem po­nad osiem­set ty­sięcy hek­ta­rów ziemi.

Po­dobny zwrot co u Tomp­kinsa do­ko­nał się także w ży­ciu Yvona Cho­uinarda. Gdy pod ko­niec lat 80. za­lała go fala po­zwów ze strony osób, które ule­gły wy­pad­kowi pod­czas uży­wa­nia uprzęży wy­pro­du­ko­wa­nych przez Cho­uinard Equ­ip­ment, ogło­sił ban­kruc­two i od­sprze­dał udziały swoim pra­cow­ni­kom. Szcze­gól­nym cie­niem na re­pu­ta­cji firmy kła­dły się dwa przy­padki śmierci wspi­na­czy. Jak wy­ni­kało z po­zwu są­do­wego, je­den z męż­czyzn, Ar­thur Cal­kins, miał spaść trzy­dzie­ści me­trów w dół, bo po­lu­zo­wała się jego uprząż. W in­nych po­zwach za­rzu­cono z ko­lei Cho­uinar­dowi, że in­struk­cje do­łą­czone do sprzętu były nie­kom­pletne i nie za­wie­rały ostrze­że­nia na te­mat ry­zyka, z ja­kim wiąże się wspi­naczka. Yvon Cho­uinard bro­nił się, ar­gu­men­tu­jąc, że skargi na sprzęt wpły­nęły wy­łącz­nie ze strony nie­do­świad­czo­nych wspi­na­czy.

Na po­czątku lat 90. pro­du­ku­jąca odzież Pa­ta­go­nia też miała pod górkę: re­ce­sja za­częła ha­mo­wać roz­wój firmy, zmu­sza­jąc ją do zwol­nie­nia nie­mal jed­nej pią­tej pra­cow­ni­ków. Jak wspo­mi­nał Cho­uinard w wy­wia­dzie dla ame­ry­kań­skiego ser­wisu Grist w 2004 roku, to wła­śnie tamte wy­da­rze­nia skło­niły go do prze­war­to­ścio­wa­nia stra­te­gii biz­ne­so­wej i cał­ko­wi­tego przej­ścia na pro­duk­cję odzieży z ba­wełny or­ga­nicz­nej. Pa­ta­go­nia była jedną z pierw­szych ame­ry­kań­skich firm, które zde­cy­do­wały się na ten krok. „Był po­czą­tek lat 90. [...] i zo­rien­to­wa­łem się, że roz­wi­jamy się we­dług pod­ręcz­ni­ko­wych za­sad biz­nesu: po­zy­sku­jemy no­wych part­ne­rów, wy­pusz­czamy na ry­nek nowe pro­dukty i otwie­ramy nowe sklepy. [...] By­łem na tej sa­mej dro­dze, co reszta spo­łe­czeń­stwa go­niąca za roz­wo­jem dla sa­mego roz­woju. Dla­tego po­sta­no­wi­łem pro­du­ko­wać ubra­nia dla tych, któ­rzy na­prawdę ich po­trze­bują, a nie po pro­stu mają taką za­chciankę” – wspo­mi­nał Cho­uinard, do­da­jąc, że przej­ście na nową tech­no­lo­gię z uży­ciem ba­wełny or­ga­nicz­nej było wy­jąt­kowo trudne. „Koszt pro­duk­cji wzrósł o 20 pro­cent, a my, dla za­cho­wa­nia na­szej kon­ku­ren­cyj­no­ści, mo­gli­śmy pod­nieść ceny za­le­d­wie o 5 pro­cent. Mu­sie­li­śmy zre­zy­gno­wać z nie­któ­rych pro­duk­tów, bo nie by­li­śmy w sta­nie tak szybko prze­sta­wić się na nową tech­no­lo­gię” – opo­wia­dał Cho­uinard, któ­rego firma nie usta­wała w po­szu­ki­wa­niu no­wych, przy­ja­znych dla śro­do­wi­ska me­tod pro­duk­cji.

Z bie­giem lat zre­zy­gno­wano z kau­czuku syn­te­tycz­nego wy­twa­rza­nego na ba­zie ropy naf­to­wej i wy­spe­cja­li­zo­wano się w pro­duk­cji eko­lo­gicz­nych kom­bi­ne­zo­nów nur­ko­wych z na­tu­ral­nej gumy. Pa­ta­go­nia opra­co­wała także nową tech­no­lo­gię pro­duk­cji je­ansu, zu­ży­wa­jącą 84 pro­cent mniej wody, 30 pro­cent mniej ener­gii i zmniej­sza­jącą emi­sję dwu­tlenku wę­gla o 25 pro­cent. Firma wpro­wa­dza in­no­wa­cje, nie pa­trząc na koszty, ale z dru­giej strony nie zmie­nia to faktu, że za­ra­bia na prze­my­śle tek­styl­nym, jed­nym z naj­bar­dziej szko­dli­wych dla śro­do­wi­ska sek­to­rów go­spo­darki. Jak wy­punk­to­wuje ame­ry­kań­ski ser­wis Tru­thout, Pa­ta­go­nia mówi o zrów­no­wa­żo­nym roz­woju, ale sama pro­wa­dzi po­nad sie­dem­dzie­siąt skle­pów na świe­cie, a nie­gdyś współ­pra­co­wała na­wet z setką fa­bryk, co zwięk­szało skalę za­nie­czysz­cze­nia wód grun­to­wych, emi­sji ga­zów cie­plar­nia­nych i skła­do­wa­nia od­pa­dów. W 2015 roku Gre­en­pe­ace oskar­żył Pa­ta­go­nię i in­nych pro­du­cen­tów, jak The North Face, Jack Wol­fskin czy Mam­mut, o to, że ich odzież za­wiera szko­dliwe dla zdro­wia sub­stan­cje che­miczne. Rok wcze­śniej skan­dal wy­wo­łały do­nie­sie­nia o znę­ca­niu się nad zwie­rzę­tami na ar­gen­tyń­skiej far­mie, która do­star­czała Pa­ta­go­nii or­ga­niczną wełnę. In­nym ra­zem opi­nia pu­bliczna do­wie­działa się, że gęsi puch w kurt­kach tej firmy po­cho­dził od wę­gier­skiego do­stawcy, który wy­ry­wał pióra pta­kom na żywca. Pa­ta­go­nia w obu przy­pad­kach prze­pro­wa­dziła śledz­two i zre­zy­gno­wała z kon­tro­wer­syj­nych do­staw­ców. Z wi­ze­run­kiem firmy sta­wia­ją­cej etykę na pierw­szym miej­scu ko­li­duje fakt, że od lat re­ali­zuje ona kon­trakty na odzież dla ame­ry­kań­skiej ar­mii. Jak wy­nika ze śledz­twa ma­ga­zynu „GQ”, firma ma od­dzielną li­nię odzie­żową o na­zwie Lost Ar­row, która prze­zna­czona jest rów­nież dla funk­cjo­na­riu­szy po­li­cji.

Co cie­kawe, Pa­ta­go­nia kry­ty­kuje za­cho­wa­nia in­nych pro­du­cen­tów odzie­żo­wych, któ­rzy ku­szą klien­tów sto­so­wa­niem zrów­no­wa­żo­nych su­row­ców, prze­mil­cza­jąc zwią­zane z tym szkody dla śro­do­wi­ska. W wy­wia­dzie dla „Spie­gla” Yvon Cho­uinard mó­wił mię­dzy in­nymi o pro­duk­cji wi­skozy z bam­busa, która wy­maga uży­cia szko­dli­wych che­mi­ka­liów.

W WY­WIA­DZIE dla ame­ry­kań­skiego ma­ga­zynu biz­ne­so­wego „Inc.” przy­znał, że jest ty­pem przed­się­biorcy, który „na­gle wpada na sza­lony po­mysł” i pod­rzuca go do re­ali­za­cji swoim współ­pra­cow­ni­kom. Biz­nes­men ma zwy­czaj od­wie­dza­nia pra­cowni w cen­trali firmy w Ven­tu­rze, gdzie przy­go­to­wy­wane są pro­jekty no­wych ubrań. Wiele lat temu zle­cił pracę nad czapką do sur­fingu, bo nie miał na­kry­cia głowy, które nie spa­da­łoby mu z ły­siny pod­czas upra­wia­nia tego sportu. W ten spo­sób po­wstały dwa nowe pro­dukty Pa­ta­go­nii. „To naj­lep­sza część mo­jej pracy. Te­stuję więk­szość na­szych ubrań i sprzętu” – pod­kre­ślał na ła­mach „Inc.” Yvon Cho­uinard.

Ame­ry­ka­nin po­sta­no­wił zo­stać nie tylko nie­tu­zin­ko­wym biz­nes­me­nem, ale także pra­co­dawcą. Od 1983 roku Pa­ta­go­nia do­fi­nan­so­wuje opiekę nad dziećmi w miej­scu pracy, opłaca za­trud­nio­nym po­lisę zdro­wotną, ofe­ruje płatny czter­na­sto­ty­go­dniowy urlop ro­dzi­ciel­ski i cho­ro­bowe, co w ame­ry­kań­skich fir­mach jest rzad­ko­ścią. Do­dat­kowo młode mamy pod­czas de­le­ga­cji mają wspar­cie opła­ca­nej przez firmę niani. Pa­ta­go­nia pro­muje także zie­lony ak­ty­wizm: pra­cow­ni­kom, któ­rzy kie­dy­kol­wiek tra­fią do aresztu za udział w pro­te­ście eko­lo­gicz­nym, firma opłaci kau­cję. Pra­cow­nicy mają rów­nież moż­li­wość wzię­cia udziału w dwu­mie­sięcz­nym wo­lon­ta­ria­cie na rzecz ochrony śro­do­wi­ska, pod­czas któ­rego wy­płaca się im wy­na­gro­dze­nie. Jak tłu­ma­czyła w 2016 roku ów­cze­sna pre­ze­ska Rose Mar­ca­rio, ofe­ro­wane be­ne­fity pra­cow­ni­cze wy­dają się du­żym ob­cią­że­niem fi­nan­so­wym dla firmy, jed­nak w prak­tyce są dla niej opła­calne. Przed­się­bior­stwa ofe­ru­jące opiekę nad dziećmi w miej­scu pracy mogą bo­wiem sko­rzy­stać z za­gwa­ran­to­wa­nych przez rząd fe­de­ralny ulg po­dat­ko­wych. Przy­ja­zna ro­dzi­nom po­li­tyka zwięk­sza także za­an­ga­żo­wa­nie pra­cow­ni­ków i gwa­ran­tuje po­wrót do pracy ko­biet po urlo­pie ma­cie­rzyń­skim. Jak chwa­liła się Mar­ca­rio, za jej rzą­dów do pracy wró­ciły wszyst­kie świeżo upie­czone matki. Wśród ro­dzi­ców ma­łych dzieci ob­ser­wuje się także niż­szą ro­ta­cję niż u reszty za­trud­nio­nych.

W opu­bli­ko­wa­nej w 2005 roku au­to­bio­gra­fii Daj­cie im po­pły­wać Cho­uinard prze­ko­nuje, że praca musi być przy­jem­no­ścią, a jego firma do­ce­nia osoby, które roz­wi­jają swoje pa­sje i nie za­prze­dali du­szy pracy. O fi­lo­zo­fii Pa­ta­go­nii w 2019 roku pi­sał w ser­wi­sie Lin­ke­dIn ów­cze­sny szef działu HR Dean Car­ter. Jak tłu­ma­czył, w prze­ci­wień­stwie do in­nych re­kru­te­rów, czyta CV kan­dy­da­tów od końca, zwra­ca­jąc uwagę na ich za­in­te­re­so­wa­nia i od­byte wo­lon­ta­riaty. Wa­run­kiem ko­niecz­nym, jaki musi speł­nić kan­dy­dat, jest mi­łość do sportu i spę­dza­nia czasu na świe­żym po­wie­trzu. Chęt­nych nie bra­kuje: przy ro­ta­cji pra­cow­ni­ków wy­no­szą­cej za­le­d­wie 4 pro­cent na długo wy­cze­ki­wany wa­kat apli­kuje na­wet dzie­więć ty­sięcy osób.

Kan­dy­da­tów z pew­no­ścią przy­ciąga rów­nież ela­styczny czas pracy. Od po­nie­działku do czwartku za­trud­nieni pra­cują dzie­więć go­dzin, a w piątki osiem, przy czym co drugi ty­dzień przy­słu­guje trzy­dniowy week­end. Normą jest rów­nież wy­cho­dze­nie na sur­fing w trak­cie prze­rwy obia­do­wej, do czego za­chęca sam Cho­uinard. „Gdy na oce­anie są wy­so­kie fale, zo­sta­wiasz pracę i idziesz sur­fo­wać. Nie ob­cho­dzi mnie, w ja­kich go­dzi­nach lu­dzie wy­ko­nują pracę, o ile wy­wią­zują się ze swo­ich obo­wiąz­ków” – mó­wił biz­nes­men pod­czas wy­wiadu dla ame­ry­kań­skiego ra­dia pu­blicz­nego NPR.

Jak lubi prze­ko­ny­wać Cho­uinard, jego pra­cow­nicy cie­szą się tak dużą nie­za­leż­no­ścią, że we­dług psy­cho­lo­gów pro­wa­dzą­cych ba­da­nia na ten te­mat są wręcz „nie­za­trud­nialni” w ame­ry­kań­skich kor­po­ra­cjach.

Sam Cho­uinard, który nie lubi biu­ro­wej dys­cy­pliny, ni­gdy nie po­rzu­cił swo­jej mi­ło­ści do prze­by­wa­nia na po­wie­trzu i ko­rzy­sta z tego, że za­trud­nia pro­fe­sjo­na­li­stów czu­wa­ją­cych nad roz­wo­jem firmy. Bo­gacz nie­raz po­tra­fił znik­nąć z firmy na pół roku, spę­dza­jąc czas na ło­wie­niu ryb, sur­fo­wa­niu i cho­dze­niu po gó­rach. Naj­czę­ściej za­szywa się wtedy z żoną Ma­lindą w po­sia­dło­ści w Jack­son w sta­nie Wy­oming, gdzie po­noć nie używa ko­mórki, jest do­stępny je­dy­nie pod te­le­fo­nem sta­cjo­nar­nym, a ma­ile od współ­pra­cow­ni­ków od­biera jego żona.

Twier­dził przy tym, że nie znosi za­rzą­dza­nia ludźmi. „Nie lu­bię, gdy inni mó­wią mi, co mam ro­bić, i tak samo nie lu­bię ro­bić tego w sto­sunku do pra­cow­ni­ków. Dla­tego za­trud­niam spe­cja­li­stów w da­nej dzie­dzi­nie ma­ją­cych silną mo­ty­wa­cję we­wnętrzną” – tłu­ma­czył Yvon Cho­uinard, który ota­cza się ludźmi z du­żym do­świad­cze­niem w biz­ne­sie. Od 2014 do 2020 roku Pa­ta­go­nią kie­ro­wała wspo­mniana Rose Mar­ca­rio, która przed ob­ję­ciem tej funk­cji była wie­lo­let­nią dy­rek­torką fi­nan­sową, a jesz­cze wcze­śniej przez pięt­na­ście lat dzia­łała w biz­ne­sie. To za jej rzą­dów roczne przy­chody firmy prze­kro­czyły mi­liard do­la­rów. Pod jej okiem za­pro­jek­to­wano kom­bi­ne­zon z na­tu­ral­nej gumy i roz­krę­cono dzia­ła­nia firmy na rzecz eko­lo­gicz­nego ak­ty­wi­zmu.

Gdy w 2017 roku ma­ga­zyn „For­bes” wcią­gnął Cho­uinarda na li­stę naj­bo­gat­szych lu­dzi świata, wściekł się. Pod­czas wy­wiadu z ame­ry­kań­skim „Out­side Ma­ga­zine” przy­znał, że wo­lałby, aby za­miast na­zy­wać go mi­liar­de­rem, okre­ślano go mia­nem dirt­bag, co we wspi­nacz­ko­wym slangu ozna­cza ob­dar­tusa od­da­nego wę­drów­kom po gó­rach. Jak wspo­mi­nał na ła­mach „New York Ti­mesa” jego bli­ski przy­ja­ciel Tom Bro­kaw, mi­liar­der, bę­dąc w od­wie­dzi­nach w jego no­wo­jor­skim miesz­ka­niu, nie chce ni­gdy po­ścieli i na noc wska­kuje w śpi­wór. Inna sprawa, że wa­ga­bunda Cho­uinard na miej­sce swo­jej let­niej re­zy­den­cji wy­brał stan Wy­oming bę­dący ra­jem po­dat­ko­wym dla bo­ga­czy. Ci, któ­rzy tu miesz­kają, zwol­nieni są bo­wiem z pła­ce­nia sta­no­wego po­datku do­cho­do­wego. Hrab­stwo Te­ton, na te­re­nie któ­rego Cho­uinard ma swój dom, uzna­wane jest za re­jon o naj­więk­szej kon­cen­tra­cji bo­gac­twa w ca­łym kraju. Jak wy­nika z da­nych sta­no­wego fi­skusa za 2019 rok, średni sko­ry­go­wany roczny do­chód na go­spo­dar­stwo do­mowe wy­nosi tam po­nad 312 ty­sięcy do­la­rów. Dla po­rów­na­nia w hrab­stwie No­wego Jorku, dru­gim naj­bo­gat­szym re­jo­nie w USA, do­chód ten jest śred­nio o 100 ty­sięcy do­la­rów niż­szy. Swoje re­zy­den­cje z ran­czem w Jack­son, słyn­nym ku­ror­cie nar­ciar­skim, mają mię­dzy in­nymi ak­tor Har­ri­son Ford, ra­per Ka­nye West i były wi­ce­pre­zy­dent USA Dick Che­ney. Jak wspo­mi­nał w roz­mo­wie z „New Yor­ke­rem” Yvon Cho­uinard, jesz­cze na po­czątku lat 90. jadł w Jack­son ko­la­cję z przy­szłym pre­zy­den­tem Sta­nów Zjed­no­czo­nych Bil­lem Clin­to­nem.

DE­CY­ZJA CHO­UINARDA o zrze­cze­niu się udzia­łów w fir­mie spo­tkała się z ogólną apro­batą. „Ra­dy­kalny po­mysł, ale Cho­uinar­do­wie to od­ważni i po­stę­powi li­de­rzy. To godne po­dziwu!” – ko­men­to­wała w roz­mo­wie z „Vo­gue Bu­si­ness” ame­ry­kań­ska pro­jek­tantka mody Eileen Fi­sher. En­tu­zja­stycz­nie za­re­ago­wał także cy­to­wany przez „New York Ti­mesa” Dan Mo­sley, no­wo­jor­ski praw­nik od lat do­ra­dza­jący ame­ry­kań­skim ul­tra­bo­ga­czom w za­kre­sie prawa spad­ko­wego: „To, co zro­biła ro­dzina Cho­uinarda, jest na­prawdę nie­sa­mo­wite. Ni­gdy nie spo­tka­łem się z czymś ta­kim”. Jak z ko­lei pi­sał ser­wis Blo­om­berg, Yvon Cho­uinard swoją de­cy­zją wy­ty­czył nowy kie­ru­nek ame­ry­kań­skim fi­lan­tro­pom. Choć mi­liar­de­rzy, jak szef Ama­zona Jeff Bezos czy wdowa po Ste­vie Job­sie, Lau­rene Po­well Jobs, obie­cują wpom­po­wać mi­liardy do­la­rów w walkę ze zmia­nami kli­matu, nikt do tej pory nie po­je­chał po ban­dzie tak jak Cho­uinard. Tym bar­dziej że biz­nes­men dys­po­nuje za­le­d­wie ułam­kiem ma­jątku naj­grub­szych ryb: w 2022 roku był na „da­le­kim” 2324. miej­scu wśród świa­to­wych bo­ga­czy, zaś Bezos na dru­gim, a Po­well Jobs na 110.

„Cho­uinard nie tylko gada, jak reszta biz­nes­me­nów, ale rze­czy­wi­ście działa na rzecz praw pra­cow­ni­czych, zrów­no­wa­żo­nego roz­woju i spra­wie­dli­wo­ści eko­no­micz­nej” – chwa­lił za­ło­ży­ciela Pa­ta­go­nii kon­ser­wa­tywny ser­wis The Hill.

Bar­dziej scep­tycz­nie do de­cy­zji Yvona Cho­uinarda pod­cho­dzi Ted Clark, pro­fe­sor z Cen­ter for Fa­mily Bu­si­ness przy Nor­the­astern Uni­ver­sity. W roz­mo­wie, którą z nim od­by­łam, prze­strze­gał, że oprócz wy­na­gro­dze­nia po­bie­ra­nego przez dzieci Cho­uinarda, Pa­ta­go­nia prze­stała ge­ne­ro­wać dla nich ja­kie­kol­wiek zy­ski, co z bie­giem czasu może za­chwiać ob­ra­nym przez firmę kur­sem. – Może się oka­zać, że ma­jąc co­raz mniej­szy wpływ na firmę, a także mniej­sze lub żadne za­robki z tego ty­tułu, bli­scy Cho­uinarda jesz­cze za­tę­sk­nią za daw­nymi cza­sami – pod­kre­śla Clark, do­da­jąc, że nowa struk­tura wła­ści­ciel­ska może do­pro­wa­dzić do kon­fliktu in­te­re­sów. Tak stało się w przy­padku có­rek Paula New­mana, które w ubie­głym roku po­zwały za­ło­żoną przez niego New­man’s Own Fo­un­da­tion. Po­szło o cele cha­ry­ta­tywne, na ja­kie mają pły­nąć pie­nią­dze z dzia­łal­no­ści firmy New­man’s Own.

Kry­tycz­nym okiem na zrze­cze­nie się firmy przez Yvona Cho­uinarda pa­trzy rów­nież Carl Rho­des, pro­fe­sor z Uni­wer­sy­tetu Tech­no­lo­gicz­nego w Syd­ney. Na ła­mach „Gu­ar­diana” chwali by­łego mi­liar­dera za hojny gest, jed­nak punk­tuje, że nowo utwo­rzona przez niego or­ga­ni­za­cja non pro­fit nie ma skon­kre­ty­zo­wa­nych ce­lów dzia­łal­no­ści. Cho­uinard w swoim oświad­cze­niu z wrze­śnia 2022 roku na­pi­sał je­dy­nie, że „ce­lem or­ga­ni­za­cji jest walka z kry­zy­sem śro­do­wi­sko­wym, ochrona na­tury i bio­róż­no­rod­no­ści oraz wspar­cie roz­woju lo­kal­nych spo­łecz­no­ści”. Rho­des za­uważa, że nie po­dano do pu­blicz­nej wia­do­mo­ści, na co kon­kret­nie będą pły­nęły fun­du­sze w wy­so­ko­ści 100 mi­lio­nów do­la­rów rocz­nie. „Jedno pod­sta­wowe py­ta­nie do­ty­czy tego, czy ta dzia­łal­ność bę­dzie trans­pa­rentna i bę­dzie pod­le­gała me­cha­ni­zmom kon­troli” – pi­sze Rho­des, do­da­jąc, że de­cy­zja Cho­uinarda uka­zuje szer­sze zja­wi­sko, ja­kim jest uza­leż­nie­nie walki z pro­ble­mami spo­łecz­nymi i kli­ma­tycz­nymi od do­bro­czyn­no­ści naj­bo­gat­szych lu­dzi świata. „Na­wet je­śli prze­każą swoje środki na cele cha­ry­ta­tywne, to i tak to oni de­cy­dują, do czego zo­staną wy­ko­rzy­stane, a reszta musi za­le­żeć od ich do­brej woli. (...) Ży­jemy w cza­sach, w któ­rych biz­nes­meni za­cho­wują się jak sto­jący na straży mo­ral­no­ści ar­bi­trzy, uży­wa­jący swo­jego bo­gac­twa do roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów, które sami uznają za prio­ry­te­towe. Jed­no­cze­śnie świa­towi bo­ga­cze da­lej się bo­gacą, zaś nie­rów­no­ści w spo­łe­czeń­stwie się po­głę­biają” – pi­sze Rho­des.

Bez względu na to, jak po­to­czą się losy Pa­ta­go­nii, de­cy­zja Cho­uinarda wpi­suje się w jego dłu­go­let­nią dzia­łal­ność, pro­wa­dzoną zgod­nie z za­sa­dami spo­łecz­nie od­po­wie­dzial­nego biz­nesu, które w dzi­siej­szym świe­cie kor­po­ra­cyj­nym stały się mod­nym i nie­kiedy je­dy­nie PR-owym za­bie­giem. Ame­ry­kań­ski przed­się­biorca jest kon­se­kwentny i od 1985 roku prze­ka­zuje 1 pro­cent cał­ko­wi­tej sprze­daży pro­duk­tów na rzecz or­ga­ni­za­cji eko­lo­gicz­nych, dzięki czemu na ten cel tra­fiło już 140 mi­lio­nów do­la­rów. Firma, na długo za­nim stało się to po­pu­larne, pro­du­ko­wała też do­brej ja­ko­ści odzież, by słu­żyła klien­tom jak naj­dłu­żej, ofe­ru­jąc do­ży­wot­nią gwa­ran­cję na za­ku­pione pro­dukty i za darmo na­pra­wia­jąc znisz­czony sprzęt. Jak pi­sze „The Wa­shing­ton Post”, roz­siane po ca­łym świe­cie sklepy ame­ry­kań­skiej marki od lat przyj­mują po­gry­zione przez psy czapki z dasz­kiem, wy­pło­wiałe na słońcu ubra­nia, a na­wet rze­czy uży­wane od kilku de­kad. Firma za­chęca rów­nież klien­tów do od­da­wa­nia zno­szo­nych ubrań, a na­stęp­nie pod­daje je re­cy­klin­gowi.

W 2017 roku uru­cho­miono do­dat­kowo ini­cja­tywę Worn Wear, w ra­mach któ­rej Pa­ta­go­nia sprze­daje po niż­szych ce­nach uży­wane ubra­nia i sprzęt. Jak prze­ko­nuje w roz­mo­wie z „For­be­sem” Andy Ru­ben, ame­ry­kań­ski przed­się­biorca i pre­zes plat­formy Trove z pro­duk­tami z od­zy­sku, dla firm odzie­żo­wych ta­kich jak Pa­ta­go­nia czy Eileen Fi­sher da­nie swoim pro­duk­tom dru­giego ży­cia zwy­czaj­nie się opłaca. Choć wiążą się z tym do­dat­kowe koszty lo­gi­styczne, to w dłuż­szej per­spek­ty­wie taka stra­te­gia biz­ne­sowa przy­spa­rza fir­mom no­wych klien­tów. „Nie ży­jemy już w cza­sach, gdy li­czyła się tylko sprze­daż. Ważne jest bu­do­wa­nie re­la­cji z klien­tem, co wy­mu­siły me­dia spo­łecz­no­ściowe” – uważa Ru­ben, do­da­jąc, że dzięki pro­gra­mowi Worn Wear Pa­ta­go­nia zy­skała 100 ty­sięcy fa­nów na In­sta­gra­mie, po­sze­rza­jąc bazę swo­ich po­ten­cjal­nych klien­tów. Przed­się­biorca twier­dzi, że sprze­daż pro­duk­tów z od­zy­sku po­maga wzmoc­nić markę: w ten spo­sób firmy udo­wad­niają, że pro­du­kują to­wary tak do­brej ja­ko­ści, że na­dają się do wie­lo­let­niego użytku. To zda­niem Ru­bena lep­sza stra­te­gia niż wcze­śniej­sze eks­pe­ry­menty ma­rek pre­mium, które w walce o no­wych klien­tów otwie­rały outlet z tań­szą odzieżą, szytą siłą rze­czy z gor­szych tka­nin.

Spo­sób, w jaki ta ame­ry­kań­ska firma działa wbrew ogól­nie przy­ję­tym za­sa­dom biz­ne­so­wym, po­ka­zała jej gło­śna kam­pa­nia re­kla­mowa w 2011 roku. W Black Fri­day, czyli w sa­mym szczy­cie za­ku­po­wej go­rączki w Ame­ryce, opu­bli­ko­wano re­klamę w „New York Ti­me­sie” z ha­słem „Nie ku­puj tej kurtki”. Na ła­mach dzien­nika za­chę­cano czy­tel­ni­ków, by w tro­sce o śro­do­wi­sko ku­po­wali mniej i się­gali po nowe pro­dukty tylko wtedy, je­śli na­prawdę ich po­trze­bują. „Po­nie­waż chcemy, by na­sze dzieci mo­gły jak naj­dłu­żej żyć na tej pla­ne­cie, za­cho­wamy się dziś w kontrze do in­nych przed­się­biorstw. Pro­simy, by prze­my­śleć za­kup tej kurtki lub cze­go­kol­wiek in­nego” – gło­sił tekst re­klamy, w któ­rej wy­tłu­ma­czono, że do pro­duk­cji po­pu­lar­nej kurtki po­la­ro­wej R2 zu­żywa się 136 li­trów wody, a w ca­łym pro­ce­sie pro­duk­cyj­nym do­cho­dzi do emi­sji dzie­wię­ciu ki­lo­gra­mów dwu­tlenku wę­gla. W 2016 roku firma za­dzia­łała wbrew ka­pi­ta­li­stycz­nym re­gu­łom gry, prze­ka­zu­jąc na cele cha­ry­ta­tywne dzie­sięć mi­lio­nów do­la­rów za­ro­bio­nych na sprze­daży pro­duk­tów w Black Fri­day.

O swoim sto­sunku do kon­sump­cjo­ni­zmu Cho­uinard mó­wił w 2013 roku pod­czas Gre­en­Biz Fo­rum w San Fran­ci­sco: „Oczy­wi­stym pro­ble­mem, o ja­kim się nie wspo­mina, jest roz­wój: pro­du­ku­jemy ener­go­osz­czędne lo­dówki, a po­tem ku­pu­jemy dwie za­miast jed­nej. Żadna firma nie ogra­ni­czy sama z sie­bie roz­woju w imię oca­le­nia pla­nety” – prze­strze­gał, twier­dząc, że w dzi­siej­szym świe­cie „nie mo­żemy dłu­żej uwa­żać się za oby­wa­teli, lecz głów­nie za kon­su­men­tów. Je­ste­śmy jak al­ko­ho­licy za­prze­cza­jący temu, że są pi­jani. Je­śli nie wyj­dziemy z fazy za­prze­cza­nia, ni­gdy nie pój­dziemy do przodu” – ape­lo­wał szef Pa­ta­go­nii, któ­rego firma jako pierw­sza w Ka­li­for­nii otrzy­mała cer­ty­fi­kat B Corp, przy­zna­wany fir­mom re­ali­zu­ją­cym stra­te­gię zrów­no­wa­żo­nego roz­woju. Do tego grona na­leży dziś je­dy­nie sześć ty­sięcy przed­się­biorstw na świe­cie. De­wizą po­my­sło­daw­ców B Corp była pro­mo­cja ka­pi­ta­li­zmu od­po­wie­dzial­nego, dla któ­rego nie li­czy się wy­łącz­nie po­mna­ża­nie zy­sków udzia­łow­ców. Aby uzy­skać cer­ty­fi­kat, firma musi zdo­być okre­śloną liczbę punk­tów w ta­kich ka­te­go­riach, jak ład kor­po­ra­cyjny, po­li­tyka za­trud­nie­nia, wpływ na spo­łecz­no­ści ota­cza­jące firmę, re­la­cje z klien­tami oraz ochrona śro­do­wi­ska. Wa­run­kiem ko­niecz­nym jest przed­sta­wie­nie stra­te­gii firmy i do­ku­men­tów po­twier­dza­ją­cych de­kla­ro­wane dzia­ła­nia.

DZIA­ŁA­NIA YVONA CHO­UINARDA na rzecz zrów­no­wa­żo­nego roz­woju nie­kiedy ocie­rają się o po­li­tyczny ak­ty­wizm. W pro­te­ście prze­ciwko ob­ni­że­niu w 2017 roku przez ad­mi­ni­stra­cję Do­nalda Trumpa po­datku od kor­po­ra­cji (z 35 do 21 pro­cent!) Pa­ta­go­nia zrze­kła się za­osz­czę­dzo­nych w ten spo­sób dzie­się­ciu mi­lio­nów do­la­rów i prze­ka­zała je na ini­cja­tywy eko­lo­giczne. „Po­datki za­si­lają fun­du­sze na rzecz pu­blicz­nych grun­tów [mię­dzy in­nymi par­ków na­ro­do­wych – przyp. red.] i tych, któ­rzy naj­bar­dziej po­trze­bują wspar­cia w na­szym spo­łe­czeń­stwie. Po­mimo to ad­mi­ni­stra­cja Trumpa ob­ni­żyła po­da­tek od kor­po­ra­cji, co od­bije się na na­szej pla­ne­cie Ziemi” – na­pi­sała na Lin­ke­dI­nie w spe­cjal­nym oświad­cze­niu ów­cze­sna pre­ze­ska Pa­ta­go­nii Rose Mar­ca­rio.

Pod ko­niec 2017 roku ka­li­for­nij­ska firma po­zwała ad­mi­ni­stra­cję Trumpa za de­cy­zję o zmniej­sze­niu po­wierzchni dwóch par­ków na­ro­do­wych w sta­nie Utah (je­den z nich miał skur­czyć się aż o 85 pro­cent), co po­zwo­liło fir­mom wy­do­byw­czym na do­bra­nie się do tam­tej­szych złóż gazu, ropy i wę­gla. „Pre­zy­dent ukradł wa­szą zie­mię” – gło­siło ha­sło na stro­nie in­ter­ne­to­wej firmy, która przy­łą­czyła się do po­zwu zło­żo­nego przez eko­lo­gów i przed­sta­wi­cieli rdzen­nych spo­łecz­no­ści. Osta­tecz­nie, za­nim za­padł wy­rok są­dowy w tym spo­rze, nowy pre­zy­dent USA Joe Bi­den od­krę­cił de­cy­zję po­przed­nika i przy­wró­cił do po­przed­niego stanu po­wierzch­nię par­ków Be­ars Ears Na­tio­nal Mo­nu­ment i Grand Sta­ir­case.