Pętla - Grzegorz Majewski - ebook + audiobook + książka

Pętla ebook i audiobook

Grzegorz Majewski

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jesień 1945 roku. W okolicach Przemyśla oddział majora Kosy skutecznie przeciwstawia się sowieckiemu okupantowi. Partyzanci wysadzają budynek UB, odbijają wszystkich więźniów i mordują najwyższych rangą oficerów. Nie wiedzą jednak, że sukces ma swoją cenę, a wokół nich powoli zaciska się Pętla.

W Warszawie powstaje specjalna grupa mająca za zadanie schwytać Kosę. Dowodzenie nad nią otrzymuje kapitan KBW Adam Nowacki, jeden z najlepszych agentów operacyjnych. Wspierać ma go oddział NKWD pod dowództwem majora Antona Bondarenki. Atmosfera jest napięta, a przymusowi sojusznicy gotowi pod byle pretekstem skoczyć sobie do gardeł.

Rozpoczyna się wyścig, kto pierwszy złapie osławionego partyzanta. Nowacki i Bondarenko mają swoje plany. Każdy z nich wpadł na inny pomysł wykończenia konkurenta.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 22 min

Lektor: Wojciech Masiak

Oceny
4,1 (25 ocen)
11
6
8
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Radeba

Całkiem niezła

Wartka akcja, choć od zbiegów okoliczności aż gęsto. Kilka perełek gramatycznych w rodzaju „lokalów”, albo kogoś, kto się podszywał ZA kogoś innego.
00

Popularność




Za to, że wolnym chciałembyć,

ścigają mnie jak sfora psów

ci, co na smyczy wolą żyć

i nie podniosą nigdygłów.

Moja wolności, nie znał cię

żaden niewolnik, żadenpies.

Obroża dla nich zwykłarzecz,

obroża dla mnie pętląjest.

Dla mejwolności…

Mojejwolności…

Lech Makowiecki, Ostatni nabój

Prolog

Lidia Went skończyła śpiewać. Publiczność zgromadzona w sali restauracyjnej hotelu Polonia poderwała się z krzeseł i głośnymi brawami nagrodziła piosenkarkę za występ. Kobieta uśmiechnęła się. Przyłożyła długą cygarniczkę do uszminkowanych ust i zaciągnęła się papierosem umieszczonym na jej pozłacanym końcu. Odchyliła głowę. Wypuściła dym, a drugą ręką delikatnie przejechała po nodze, podciągając dżersej sukienki ponad kolano. Na widok odsłoniętego uda publiczność do oklasków dołożyła gwizdy i nieprzyzwoite okrzyki. Lidia doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że większość mężczyzn pojawia się na jej występie właśnie po to, a nie by podziwiać jej talent wokalny. To dla nich malowała usta i paznokcie na czerwono, wkładała krótkie sukienki, a do programu wprowadziła drobne, zmysłowe gesty. Jej dusza artystki nie widziała w tym nic złego i nie obchodziło ją to, że zazdrosne partnerki wielbicieli uznawały je za lubieżne i niepotrzebne. Mężczyźni mieli zupełnie inne zdanie w tej kwestii. Tego była pewna, podobnie jak i tego, że samym śpiewem nie zapełniłaby sali najdroższego hotelu wWarszawie.

Adam Nowacki nie dołączył do podnieconego tłumu. Poprawił biały obrus na ustawionym w kącie stoliku, który potrącił spieszący pod scenę oficer NKWD. Sięgnął po papierośnicę, wyjął ostatniego papierosa i zapalił. Nie musiał tak jak inni zabiegać o względy piosenkarki. Wiedział, że podobnie jak po każdym takim występie, i tak spotkają się w garderobie, a po krótkiej chwili wylądują w łóżku w wynajmowanym przez niego pokoju trzy piętra wyżej. Nie przyzwyczaił się jednak jeszcze do zainteresowania, które wzbudzała jego partnerka, i dlatego z niepokojem obserwował rozochoconych mężczyzn wdzierających się na scenę. W większości byli to wojskowi, ale też i cywile. Oficerowie NKWD czy Ludowego Wojska Polskiego, ministrowie, a nawet dyplomaci z mieszczących się w Polonii ambasad – wszyscy oni zabiegali o względy LidiiWent.

Kobieca postać w czerwonej sukience i blond włosach ułożonych w miękkie fale, na których spoczywał zawadiacko przekrzywiony kapelusik, coraz szybciej niknęła Nowackiemu z oczu. Mężczyzna podniósł się i ruszył do wyjścia. Nie miał ochoty dłużej na to patrzeć. Mimo iż powstrzymywał się przed tym, by nie zerkać w stronę sceny, nim dotarł do korytarza, zdołał jeszcze dostrzec starszego jegomościa w granatowym garniturze. Stał naprzeciw piosenkarki, a w wielkich dłoniach ściskał bukiet róż. Kobieta przyjęła podarunek, zarumieniła się i podziękowała całusem w nieogolony policzek. Wściekły Adam wyszedł zsali.

Na korytarzu było pusto. Przynajmniej tak się zdawało Nowackiemu, bo nie dostrzegł mężczyzny w szarym płaszczu opierającego się o jeden z filarów. Nie brał przy tym pod uwagę recepcjonisty i młodego boja hotelowego z tacą papierosów, którego wyminął w wejściu do sali restauracyjnej. Szedł prosto do garderoby Lidii, gdzie jak zwykle chciał ją przywitać po występie. Oczywiście w towarzystwie niezliczonej ilości kwiatów, szampana i kawioru. Robił tak za każdym razem. Na wszelki wypadek, by pokazać jej, że jest ponad tymi wszystkimi, którzy przychodzą do niej z nędznym bukietemróż.

– Mamyproblem.

Nowacki w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na te słowa. Dopiero po chwili zrozumiał, że zostały wypowiedziane do niego. Zatrzymał się i spojrzał na mężczyznę. Rozpoznał w nim Waldka Bednarka, człowieka pomagającego mu w sprzedaży kradzionych fantów przejętych od szabrowników na ZiemiachOdzyskanych.

– Mamy problem – powtórzył paser głośniej, lecz to nie było konieczne. Adam słyszał go doskonale, choć zdecydowanie bardziej by wolał, aby te słowa nigdy nie zostaływypowiedziane.

Z Bednarkiem skontaktował go kolega ze szkoły. Twierdził, że nie ma w stolicy lepszego sprzedawcy kradzionego towaru niż Waldek. A takiej właśnie osoby potrzebował Nowacki. Przecież on, oficer Sekcji Specjalnej Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego rozpracowującej partyzanckie bandy, nie mógł się tym zajmować. Poza tym zupełnie się nie znał nasprzedaży.

Bednarek ochoczo zabrał się do pracy, ustaliwszy wcześniej swój procent. Adam przystał na warunki i już po kilku dniach mógł pozwolić sobie na bywanie w Polonii na obiadach i wódce. To właśnie podczas jednej z takich wizyt zupełnie przypadkiem natknął się na występ Lidii Went. Ujrzał ją na scenie i postanowił zrobić wszystko, aby zdobyćpiosenkarkę.

Wkrótce mu się udało. Zamieszkali razem w jednym z hotelowych pokoi i rozpoczęli hulaszcze życie, jakiego nie powstydziłaby się para artystów z przedwojennego Paryża. Zrujnowanej Warszawie daleko było do stolicy Francji, a on nie należał do bohemy, lecz był zwykłym wojskowym. Nowacki jednak zbyt się rozsmakował w bywaniu na salonach, aby wracać do wcześniejszegożycia.

Na szczęście ciężarówka zapełniona kradzionymi fantami nie była jedynym sukcesem, który osiągnął podczas misji w Wałczu. Udało mu się tam rozbić kilkuosobowy oddział partyzancki, a także zlikwidować szajkę niebezpiecznych szabrowników pod dowództwem Basiora. To jednak nie było wszystko. Prawdziwe uznanie zdobył za rozpracowanie i zabicie Żelisława Rosy. Niepozorny leśniczy okazał się osławionym Demonem, który podczas okupacji wykonywał wyroki śmierci na niemieckich oficerach. Przez lata był nieuchwytny dla Niemców, a po wyzwoleniu i dla nowych władz PolskiLudowej.

Po tej misji Adam stał się niemalże bohaterem. Niestety po wykorzystaniu miesięcznej przepustki, która była dowodem uznania za działalność w służbie narodu, musiał się zgłosić z powrotem do sztabu głównego KBW. Nowacki nie miał na to najmniejszej ochoty, zwłaszcza że właśnie zaczęło mu się tak znakomicie układać z Lidią. Jego dowódca, pułkownik Kosiński, na szczęście dał się przekonać do tego, aby przedłużyć mu przepustkę. Oczywiście nieformalnie, bo formalnie kabewiak został przydzielony do kolejnej tajnej misji. Dowódcy w podjęciu tej decyzji pomogło zapewnienie Adama, że będzie miał oczy i uszy szeroko otwarte i zainteresuje się każdym podejrzanym typem, którego spotka w Polonii. Największe znaczenie miało jednak to, że na biurku przełożonego wylądował gruby zwitek banknotów. Dzięki temu Adam mógł z jeszcze większą intensywnością rzucić się w wir rozrywkowego życia zakrapianego najdroższymialkoholami.

Słowa, które Nowacki usłyszał przed chwilą, uświadomiły mu, że zbliżało się najgorsze. Liczył się z tym, że Waldek w końcu wyprzeda całą zawartość ciężarówki, lecz za każdym razem, gdy pojawiała się taka myśl, zagłuszał ją dobrą zabawą i alkoholem. Tym razem usłyszał to bardzowyraźnie.

Otworzył papierośnicę i mruknął coś z niezadowoleniem, widząc, że jest pusta. Niedbałym ruchem ręki przywołał boja. Chłopak zameldował się przed nimi zadziwiająco szybko. Jeśli chciał liczyć na obfite napiwki, nie mógł ignorować gości, a w szczególnościNowackiego.

Adam chwycił paczkę chesterfieldów, a na ich miejsce rzucił pomiętybanknot.

– Lepiej zacznij się już przyzwyczajać do naszych – stwierdził Bednarek, zerkając na tacę, na której obok zachodnich papierosów leżały jeszcze rodzimebałtyki.

Boj podziękował ruchem głowy i oddalił się pospiesznie, wiedząc, że tacy goście jak Nowacki nie lubią, kiedy ktokolwiek przysłuchuje się temu, jak rozmawiają. W myślach nazywał ich „podejrzanymi typami”, bo cały dzień nic nie robili, tylko balowali. To nie byli ani dyplomaci, ani ruscy oficerowie, więc domyślał się, że to po prostu szmuglerzy zajmujący się szemranymi interesami. Skąd mieli pieniądze, to go nie obchodziło. Dopóki płacili, a on miał z tego niezłe profity, dopóty warto było koło nich skakać, aż z nadmierną dbałością. O pozostałych gościach nie zapominał, lecz wiedział, że za dużo na nich nie zarobi. Od wojskowych nic nie dostanie, dyplomaci płacili zazwyczaj zachodnią walutą, którą nie miał pojęcia, jak wykorzystać, a reszta gości, zaskoczona horrendalnymi cenami hotelu, liczyła się z każdą złotówką. Na szczęście dla niego „podejrzanych typów” w Polonii niebrakowało.

– Co się stało? – zapytał Nowacki i mocno zaciągnął siępapierosem.

– Sprzedałem już cały towar – wyjaśnił paser. – Włącznie zciężarówką.

Adam z niepokojem obserwował, jak Bednarek sięga do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciąga z niej plik banknotów zawiniętych wgazetę.

– Za długo za to nie pożyję – jęknął, oceniając grubość pakunku jako zbyt małą w stosunku do jego obecnychpotrzeb.

Mężczyzna uśmiechnął się i wzruszyłramionami.

– Równie dobrze można było zamieszkać w jakiejś willi na przedmieściach i tam przechlewać te pieniądze. Na pewno na dłużej by starczyło. Bo i gorzała, i prostytutki tańsze, a i niektórym kolegom ubekom nie chciałoby się taki kawałdojeżdżać.

Nowacki poczuł, jak w przypływie gniewu zaczyna go swędzieć blizna nad prawym okiem. Bezwiednie uniósł rękę i potarł to miejsce. Działo się tak zawsze, kiedy ktoś wyprowadzał go z równowagi, a on nie mógłzareagować.

„Nigdy nie byłem ubekiem i nie miałem wśród nich kolegów!” – chciał wrzasnąć Bednarkowi w twarz, lecz szkoda było zachodu. Z ubekami nie miał nic wspólnego, choć pewnie kilku z nich się załapało na darmową wódkę, kiedy po pijanemu stawiał każdemu i z każdym się obejmował. To pewnie wystarczyło, by ludzie go osądzili. Poza tym resort bezpieczeństwa po misji w Wałczu zrobił z niego jednego ze swoich najlepszych ludzi. A on był zwykłym żołnierzem. Ale tego Bednarkowi nie miał ochoty tłumaczyć, bo sam już się pogubił w tym, komu tak naprawdęsłużył.

„A więc to już rzeczywiście koniec” – pomyślał. Przez chwilę nie chciał przyjąć pakunku, próbując odwlec coś, co zwiastowało powrót do poprzedniego życia. Wreszcie chwycił pieniądze i szybkim krokiem ruszył w stronę garderoby Lidii. Zamierzał te ostatnie dni spędzić z wielką pompą, wierząc, że później jakoś się wszystko poukłada. Przecież nie musieli codziennie popijać szampana i zajadać się kawiorem, aby byćszczęśliwymi.

– Polecam się na przyszłość! – krzyknął za nimBednarek.

Adam nie odpowiedział, lecz nie puścił tego mimo uszu. Kontakt z paserem warto było zachować, bo nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Może znów nadarzy się okazja podczas wykonywania jakiejś misji, dzięki której wróci na warszawskiesalony.

– Kochanie, zabawmy się dziś jak nigdy wcześniej! – zawołał, wbiegając dogarderoby.

Lidia Went podniosła się od toaletki z lustrem, przed którym poprawiała fryzurę. Spojrzała na Adama i uśmiechnęła się szelmowsko. Takiego właśnie go kochała, szalonego i nieprzewidywalnego. I wiedziała, jak mu za to podziękować. Koniuszkami palców zsunęła ramiączka sukienki. Materiał z cichym szelestem ześlizgnął się z jej ciała. Nie miała nic pod spodem. Usłyszała głośne westchnięcie Adama, a po sekundzie utonęła w jegoramionach.

I

Tylko zabijanie komunistów sprawiało mu przyjemność. Od śmierci Jagody walka z czerwoną zarazą stała się dla Edwarda Berga sensem życia. Nie miało znaczenia to, czy byli to ubecy, pepeerowcy, czy milicjanci. Wszyscy oni byli winni i każdego miała dosięgnąć jegosprawiedliwość.

Zatrzymali się po drugiej stronie drogi. Naprzeciwko posterunku milicji w Miłkach. Czterech mężczyzn natychmiast zwróciło uwagę nielicznych przechodniów. Nikt nie zareagował. Ludzie wiedzieli, że to chłopaki z lasu. Najpewniej ludzie Kosy, więc zaraz miała zacząć się jatka. Nim partyzanci skończyli palić papierosy, droga opustoszała. Mieszkańcy pochowali się w domach, czekając na pierwszestrzały.

Po strojach mężczyzn można było poznać, dla których z nich taki wypad to nie pierwszyzna, a dla których to chrzest bojowy. Dwóch mimo październikowego chłodu ubranych było w skórzane kurtki, bryczesy i wypastowane oficerki. Wysoki blondyn ze spokojem obserwował okolicę, paląc papierosa. Krótko przystrzyżony, brodaty rudzielec z zamkniętymi oczami wystawiał twarz do słońca. Pozostali dwaj, w połatanych portkach, dziurawych kożuchach bez rękawów i znoszonych wojskowych trzewikach, prezentowali się przy nich dośćmarnie.

Wreszcie blondyn skończył palić i przydepnął niedopałek. Poprawił plecak i ruszył przed siebie. Po kilku krokach zatrzymał się iobrócił.

– Rudy, co ztobą?

Berg oprzytomniał. Popatrzył na niego i lekko się uśmiechnął. Od śmierci Jagody do każdej akcji dobierał sobie właśnie Donata. Przede wszystkim dlatego, że jego kolega pałał równie wielką nienawiścią do czerwonych. Obaj stracili kogoś bliskiego w tej samej akcji. Edward narzeczoną, a Donat najlepszego przyjaciela. Teraz razem brali krwawyodwet.

– Wiecie, co macie robić? – Rudzielec zmierzył surowym wzrokiem dwóch pozostałychpartyzantów.

– Tak jest – wyrwali się prawie równocześnie i chwycili za schmeissery. Nim je wyciągnęli zza grubych kożuchów, minęło sporo czasu. Bardziej doświadczeni partyzanci pokiwali głowami zpolitowaniem.

– Panowie – uspokoił ich Berg. – To tylko w ostateczności, a dzisiaj w ogóle może się nieprzydać.

Zmieszani kandydaci na partyzantów wsunęli automaty z powrotem pod kożuchy. Rudy nie dziwił się ich podnieceniu i chęci do walki. Trafili do oddziału Kosy, który jako jedyny otwarcie przeciwstawił się reżymowi. Po wysadzeniu budynku UB w Przemyślu i zabiciu najwyższych rangą oficerów zrobiło się o nich głośno. A Kosa wcale nie zamierzał się wycofać. Atakował posterunki milicji i komitety powiatowe, pokazując władzy, że się jej nie boi. Gdyby tylko więcej było takich oddziałów, Polska rzeczywiście mogłaby odzyskaćwolność.

Dzisiejsza akcja nie należała raczej do niebezpiecznych. Posterunek MO w Miłkach obsadzony był przez czterech funkcjonariuszy. Byli to młodzi chłopcy, którzy nie mieli wielkiego pojęcia o walce. Broń przy paskach im ciążyła i potrzebowali dwóch rąk, żeby jej dobyć. Lecz Kosa nie zamierzał darować nawettakim.

Berg minął Donata bez słowa. Przeładował parabellum i kopniakiem otworzył drzwiposterunku.

– Pod ścianę! Wszyscy podścianę!

Milicjanci najpierw popatrzyli na siebie ze zdziwieniem, a później unieśli lekko ręce. Żaden nie ruszył się z miejsca. Zaskoczeni wpatrywali się w lufę pistoletu, która krążyła im przedoczami.

Donat podszedł do najwyższego stopniem. Czy tak było w rzeczywistości, tego nie był pewien, ponieważ żaden z nich nie miał munduru czy dystynkcji. Ubrani w połatane spodnie i poprute marynarki, bardziej przypominali zwykłych gospodarzy niż milicjantów. Do pasków mieli przymocowane kabury z pistoletami, a na rękawach – biało-czerwone przepaski. Blondyn wybrał tego, który siedział za biurkiem przy puszce z wizerunkiem konia na zielonym polu z napisem „HorseMeat”.

– A ruskie wam nie smakują? – zapytał, wyciągając milicjantowi z kieszeni marynarki paczkę cameli. – My tu głodujemy, a ci się objadają prezentami od cioci Unrry. Ładnie to tak, komendancie?

Milicjant przełknął głośno ślinę, rozpaczliwym wzrokiem szukając pomocy u pozostałych kolegów. Nikt nie zamierzał dyskutować z partyzantami. Po co tłumaczyć, że tak naprawdę posterunek działa od niedawna i jeszcze nie ma wśród nich dowódcy? Józek był zawsze taki wygadany, to teraz ma za swoje. Chciał zgrywać ważnego, bo niby za biurkiem siedzi. Każdy miał cichą nadzieję, że jak go sprzątną, to może chociaż imdarują.

Donat podniósł go za kołnierz. Wyciągnął tetetkę z kabury i pchnął na ścianę. Milicjant zatoczył się i przywarł do niej najmocniej, jak potrafił. Z pozostałymi partyzant postąpił tak samo. Po krótkiej chwili cała rozbrojona czwórka z drżeniem podpierałaścianę.

– Macie jeszcze jakąś broń? – Blondyn schował do plecakatetetki.

– W szafie dwa mosiny – bąknął niepewnie jeden zmilicjantów.

Donat wyciągnął karabiny i podał jeBergowi.

– No to zabierzemy jeszcze trochę prowiantu i dziękujemy za gościnę. Kawę neskę macie? Kosa bardzo jąlubi.

– Powinna być pod biurkiem – odezwał się ten samgłos.

Donat wysunął ze wskazanego miejsca drewniane pudło z napisem „UNRRA” i uśmiechnął się, zaglądając dośrodka.

– Jak zwykle pomoc trafia do najbardziej potrzebujących – skwitował.

Puszki z tuszonką i koniną, mleko w proszku, a nawet masło, za którym akurat nie przepadali, bo było za słone, wrzucił do plecaka. Papierosów nie znalazł. Musieli więc zadowolić się tymi, które zabrał milicjantowi. Nie było też alkoholu, dlatego Donat z coraz większym przekonaniem skłaniał się ku opinii, że whisky dodawana do paczek żywnościowych to jedynie legenda. Chyba że to, co najlepsze, lądowało na biurkach Bieruta i jegokompanów.

Berg wyciągnął z szuflady wszystkie papiery. Nie miał zamiaru ich przeglądać, lecz wiedział, że wśród nich na pewno znajdą się donosy, sprawozdania z odbierania kontyngentów i wszystkie informacje na temat okolicznych wrogów ustroju. Mimo że posterunek działał od niedawna, akurat to zadanie wykonywał niezwykleprężnie.

Edward zapalił zapałkę i rzucił ją na stertę papierów. Buchnął ogień i po chwili pomieszczenie wypełniło siędymem.

– No to dziękujemy za gościnę i pozdrowienia dla towarzysza Tomasza. – Donat pomachał zdjęciu Bieruta zawieszonemu za biurkiem i ruszył dodrzwi.

Rudy nie zamierzał jeszcze wychodzić. Przeładował parabellum i oddał cztery szybkie strzały. Jeden po drugim. Ruskim sposobem, w tyłgłowy.

– Co ty, kurwa, wyprawiasz?! – wrzasnąłDonat.

– Zabijam wrogów – stwierdził spokojnie Edward. Schował pistolet i chwycił mosiny. – Myślałem, że jesteś zemną.

– No jestem, ale jak likwidujemy ważnych ubeków czy pepeerowców, a nie zwykłych kmiotków. Przecież oni nic złego nie zrobili oprócz objadania się prowiantem z Unrry. Nawet ludzie się na nich nie skarżyli. To były zwyczajne chłopaczki, które nigdy nie strzelały donaszych.

– Czarna była sanitariuszką, która nigdy do nikogo nie strzelała – syknął Rudy. – Zwyczajną dziewczyną marzącą o wolnej Polsce. I za tozginęła.

Wściekły Donat splunął i pobiegł za Bergiem. Nikt nie musiał mu o tym przypominać. Pamiętał dobrze twarze wszystkich tych, którzy zginęli. Prawie co noc odwiedzali go w snach Mały, Czarna, Sarmacki, Skalski i każdy inny z oddziału, który poległ w tejwalce.

Po drugiej stronie drogi stali młodzi partyzanci z bronią gotową do strzału. Odchodząc, Donat miał wrażenie, że pochowani po domach ludzie przypatrują im się z coraz mniejszążyczliwością.

*

Pułkownik Tadeusz Kosiński drżącymi rękami odpalił papierosa. Nie za pierwszym, lecz dopiero za trzecim razem, gdyż kciuk irytująco ześlizgiwał się z zębatki metalowej zapalniczki. Zaciągnął się amerykańskim pall mallem i opadł nafotel.

Spotkania z Bierutem nigdy nie należały do przyjemnych, ale to było wyjątkowe. Nie tylko przy Radkiewiczu i jego bezpośrednim przełożonym Ludwiku Sielickim, ale i przy wszystkich innych oficerach i urzędnikach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego pułkownik otrzymał słowną naganę. Jemu i tylko jemu, szefowi Sekcji Specjalnej Wydziału do Walki z Bandytyzmem, towarzysz Tomasz zarzucił opieszałość w działaniach i zignorowanie poważnego wystąpienia bandytów przeciwko władzyludowej.

Był wściekły na siebie, bo taki zarzut kwalifikował go niemalże do miana sabotażysty. Musiał się pokajać i obiecać, że natychmiast zajmie się tą sprawą. I zrobi coś więcej, niż tylko przerzuci problem na Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego wRzeszowie.

Rozległo się krótkie pukanie do drzwi, po którym do biura wkroczył wysoki mężczyzna. Kiwnął głową i stanął na baczność. Kosiński zmierzył go złowrogim spojrzeniem. Przystojny, młody i inteligentny porucznik Zdzisław Frątczak był jego zastępcą. I pierwszym kandydatem na jego stanowisko, gdy tylko powinie mu się noga. Zupełne przeciwieństwo podstarzałego, łysego pułkownika, który mimo swego doświadczenia popełniał proste błędy. Gdyby Frątczak wskoczył na miejsce swojego szefa, na pewno działałby z energią godną pozazdroszczenia. Ale do czasu. Przekonałby się w końcu, że tutaj wspina się bardzo ciężko, ale spada ekspresowo. Jednego dnia można popijać koniak z ministrem Radkiewiczem, a drugiego podziwiać świat zza zakratowanegookna.

Dlatego tym bardziej złościło Kosińskiego to, że zbyt rutynowo podszedł do swoich obowiązków i nie przywiązał zbytniej wagi do wydarzeń w Przemyślu. Ze słów Bieruta wynikało, że to faktycznie była poważna sprawa, która przerastała kompetencjeWUBP.

– Gdzie jest raport z Przemyśla? – syknął, starając się pokazać, że na razie to jeszcze on siedzi za tymbiurkiem.

– Przed towarzyszem pułkownikiem – odpowiedział spokojnie Frątczak. – Nabiurku.

Kosiński poczuł, jak się czerwieni. Nie dość, że przystojny i inteligentny, to jeszcze pewny siebie, z dozą bezczelności. Prawdziwy młody wilk, który tylko czyha, by zagryźć staregobasiora.

Chwycił raport i pośpiesznie go przekartkował. Zaklął w myślach, bo jedynie na tyle mógł sobie pozwolić w obecności zastępcy. Teraz już rozumiał, dlaczego nie zajął się tą sprawą. Siedemnaście stron, kiedy on zazwyczaj nudził się już przy drugiej. Frątczak doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc właśnie na pierwszych dwóch stronach zawarł opis działalności partyzanckiej i Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Przemyślu. Była tam jakaś wzmianka o zagrożeniu, ale wszystko, co najważniejsze, opisane zostało dalej. Dokładnie tam, gdzie na czytanie Kosińskiemu zabrakło już chęci. Dlatego odesłał raport z adnotacją, by zajęli się tym wojewódzcy. Ci oczywiście stwierdzili, że są jak najbardziej chętni do działania, ale prosiliby o wsparcie Warszawy, i dokument wrócił. Tym razem w ręce samego Bieruta. Choć pewnie z dużą pomocą zastępcyKosińskiego.

– No to teraz w skrócie powiedzcie mi, co tam się wydarzyło. – Starszy oficer mimo całej afery nie był jednak chętny do tego, żeby marnować czas naczytanie.

– W raporcie szczegółowoprzedstawiłem…

– Nie obchodzi mnie, co tam szczegółowo naskrobaliście – przerwał muKosiński.

Zdzisław chrząknął zmieszany. Co jak co, ale raporty potrafił przygotowywać doskonale. Dlatego też denerwowało go, gdy cała jego praca szła na marne, bo komuś, kto nie wiedzieć czemu znalazł się na wyższym stanowisku, nie chciało sięczytać.

– No, zaczynajcie – ponaglił gopułkownik.

– Okręg przemyski terroryzowany jest przez bandytę o pseudonimie „Kosa”.

– Takie informacje, Frątczak, to ja mogę dostać od pierwszej lepszej przekupki z Przemyśla. A ona nie zarabia tyle, co oficer w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Powiedzcie mi, dlaczego wojewódzcy nie mogą sobie z nim poradzić? Każdy okręg ma jakiegośbandytę.

Młodszy oficer poczerwieniał ze złości. Nie wiedział, czy bardziej przez to, że w tak prostacki sposób wytknięto mu brak kompetencji, czy dlatego, że jego przełożony nie miał pojęcia, kim jest Kosa. Ktoś, kto zajmował tak wysokie stanowisko w Wydziale do Walki z Bandytyzmem, musiał wiedzieć, że to nie jest zwykły bandyta. Najwyraźniej Kosiński miał ważniejsze sprawy na głowie, jak choćby obmacywanie swojej sekretarki, niż zapoznawanie się z informacjami o tym, co działo się od kilku tygodni wPrzemyślu.

Kiedy Zdzisław dowiedział się, że w Wydziale do Walki z Bandytyzmem ma powstać sekcja specjalna skupiająca pod sobą nie tylko funkcjonariuszy UB, ale i żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, natychmiast zrozumiał, że takiej okazji nie może przepuścić. Użył wszystkich swoich znajomości, jeszcze z kursów NKWD w Kujbyszewie, aby to właśnie jemu przyznano dowodzenie nad tą elitarną sekcją. To była praca jego marzeń. Za działaniami w terenie nie przepadał, a stopień porucznika w tak młodym wieku zawdzięczał przede wszystkim ślepemu posłuszeństwu swoim przełożonym. Teraz miał szansę zasiąść za biurkiem i zacząć wykonywać naprawdę odpowiedzialne zadania. W jego przekonaniu nie było nic ważniejszego niż oczyszczenie Polski z „leśnych bandytów”. Tyle że on raczej wolał się skupić na nadzorowaniu działań mających do tego doprowadzić, niż biegać za partyzantami zkarabinem.

Jakże wielkie było jego zdziwienie i rozczarowanie, gdy okazało się, że Radkiewicz na stanowisko szefa nowo powstałej sekcji specjalnej mianował kogoś zupełnie innego. Frątczak również został uwzględniony w tym projekcie, otrzymując stanowisko zastępcy. Lecz on, w przeciwieństwie do swoich przełożonych, nie odbierał tego w kategoriachwyróżnienia.

Od samego początku znienawidził pułkownika Kosińskiego. Podstarzały, łysy żołnierz bardziej nadawał się na emeryturę niż do przyjęcia na siebie tak poważnego zadania. Do Frątczaka nie trafiały żadne argumenty przemawiające na korzyść starszego oficera. Wiedział, że za tą nominacją nie stoi doświadczenie, ale jednorazowy sukces, który Kosiński osiągnął, dowodząc podobną sekcją w KBW. To właśnie jego ludzie, a konkretnie jeden, Adam Nowacki, zlikwidowali podczas misji na Ziemiach Odzyskanych legendarnego Demona. Kapitana Nowackiego obwołano niemalże bohaterem, a ojcem sukcesu został Kosiński. Frątczak nie miał wątpliwości co do tego, że właśnie to przeważyło na korzyść pułkownika, a młodego oficera potraktowano jak młokosa, któremu dano szansę uczenia się od najlepszego. Zdzisław miał zupełnie inne plany. Chciał jak najszybciej udowodnić, że właśnie jemu należało się to stanowisko, dlatego podjął decyzję, że zrobi wszystko, aby wytknąć brak kompetencji swojemu szefowi. Czuł, że postępuje słusznie, choć zupełnie inne zachowanie doprowadziło go do miejsca, w którym się terazznajdował.

– Kosa dopuścił się ataku na UB – wyjaśniłkrótko.

– I co w tym dziwnego? – Kosiński wzruszył ramionami. – Nie on pierwszy i nie ostatni. Przecież w Przemyślu stacjonuje radzieckie wojsko. Chyba sobie poradzili z kilkoma łachudrami zlasu?

– Niezupełnie. Wojsko zostało czasowo przerzucone w inny rejon. W Przemyślu przebywał tylko Samodzielny Batalion Ochrony KBW. Kosa uderzył właśniewtedy.

– A co, nasze chłopaki są gorsze od Ruskich, znaczy Rosjan? – Tadeusz szybko się poprawił. Nie przepadał za sojusznikami ze Wschodu, bo wszędzie się panoszyli. Żołnierze gwałcili i plądrowali, a oficerom nie można było się postawić, bo zaraz czekała wywózka w syberyjską tajgę. – Przejdziecie w końcu do rzeczy czynie?

– Bandyci zaatakowali podstępem. – Frątczak zaczął wyrzucać z siebie słowa z prędkością pistoletu maszynowego. – Jednemu z oficerów tamtejszego UB, niejakiemu Wolskiemu, udało się namówić do współpracy byłego partyzanta z oddziału Stalowego. Sarmackiego czy jakośtak.

Kosiński zagwizdał przez zęby. Stalowcy byli największym wrzodem na dupie Niemców i o tym wiedział każdy. Niczego się nie bali i nie mieli żadnych skrupułów. Atakowali wroga, nawet jeśli byli w zdecydowanej mniejszości. To byli ludzie od czarnej roboty, którzy nie uznawali żadnego zwierzchnictwa i prowadzili z Niemcami swoją własną wojnę. Później ten wrzód w spadku otrzymała wolna Polska. Stalowcy pierwszego okupanta nienawidzili równie mocno, co drugiego. Ale z czasem o nich ucichło. Zaszyli się pewnie gdzieś w lesie, a może i nawet zrozumieli bezsens swojejwalki.

– Ten Sarmacki przeniknął do oddziału Kosy – ciągnął Zdzisław. – Później pod pretekstem dostarczenia dowódcy partyzantów wprowadził bandytów do UB. Zabił oficerów, a budynek wysadził. Partyzanci zaatakowali również koszary, przebrawszy się za żołnierzy KBW. Strażników zabili, a więźniów wypuścili. Tego Wolskiego przywiązali do drzewa przed Przemyślem i rozstrzelali. Teraz atakują każdy posterunek milicji. Zabijają nie tylko funkcjonariuszy, ale również konfidentów. Nie mają litości dla nikogo. Oni wypowiedzieli namwojnę.

Starszy oficer milczał, z zakłopotaniem pocierając łysinę. Teraz już nie miał wątpliwości co do tego, dlaczego Bierut był tak wściekły. I zupełnie mu się nie dziwił. Wiedział też, kto był winny tego, że nie zajął się tąsprawą.

– I wy mi to wszystko opisaliście w tym raporcie? – Podniósł luźnekartki.

– Tak jest, obywatelu pułkowniku – potwierdził dumnie Frątczak. – Bardziej szczegółowoi…

Nie dokończył. Papiery z furkotem przeleciały nad biurkiem i zatrzymały się na jego twarzy. Porucznik nawet nie drgnął, zerkał tylko to na kartki rozsypane na podłodze, to na rozwścieczonego przełożonego. Obawiał się, że następne w kolejce może być coś zdecydowaniecięższego.

– Powinienem kazać was, kurwa, rozstrzelać! – wydarł się Kosiński. Na poczerwieniałej twarzy i łysinie uwidoczniły się krosty, wcześniej maskowane bladością skóry. – To jest jawny sabotaż! Można posądzić was o działanie na szkodępaństwa!

W odróżnieniu od swojego przełożonego Frątczak pobladł. Zupełnie nie przewidział, że największe konsekwencje swojego działania może ponieść właśnie on sam. Co z tego, że napisał raport? Widać, że Kosiński zawsze się wybroni i znajdzie jakiegoś kozła ofiarnego. W tym przypadku swojegozastępcę.

– Od jak dawna totrwa?

– Od kilku tygodni – jęknął przerażony Zdzisław, czując, że siępogrąża.

Kosiński rozejrzał się po biurku. Na szczęście dla swojego zastępcy nie w poszukiwaniu jakiegoś przedmiotu do rzucenia, ale za papierosami. Zapalił i natychmiast wyciągnął z biurka butelkę wódki. Odkorkował ją i pociągnął solidny łyk prosto z flaszki. Frątczak poczuł, że i jemu przydałaby się taka dawka alkoholu. Nie miał jednak co na niąliczyć.

– Tyle że wcześniej dostawaliśmy jedynie pozytywne raporty – zaczął się usprawiedliwiać. – Nawet sekretarz PPR-u z Rzeszowa jechał tam, bo otrzymał informację od samego kierownika PUBP, że Kosa został zatrzymany. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Przynajmniej taksądzili.

– Zaraz, zaraz – zamyślił się Tadeusz – ale tam wynikła wcześniej jakaś sprawa z zamordowaniem jednego zoficerów.

– Dokładnie chodziło o kapitana Bagińskiego, znanego bardziej jako „Rzeźnik z Przemyśla”. Specjalistę od przesłuchań. Był to efekt nieudanej prowokacji Wolskiego, przez co zgodnie z przesłanym nam raportem został on zatrzymany i wszczęto przeciwko niemu dochodzenie. Okazało się jednak, że Wolski działałdalej.

– To co tam za burdel panował? – zdziwił siępułkownik.

Frątczak wzruszyłramionami.

– Atak na UB i koszary miał miejsce ponad miesiąc temu. Jak najszybciej przygotowałem szczegółowy raport i przekazałem go towarzyszowipułkownikowi.

„Dokładnie ten sam, który odesłałem do Rzeszowa” – pomyślał przerażony Tadeusz. Dopiero teraz dotarło do niego to, jak poważna jest ta sprawa i jakie ma szczęście, że Bierut dał mu jeszcze jedną szansę. Nie było innego wyjścia. Trzeba działać, i tonatychmiast.

– Sprowadź mi na jutro rano trzech najlepszych ludzi – rozkazał. – Musimy zmontować specjalną grupę, opracować plan i ją tam wysłać.

Frątczak wiedział, że to jemu najbardziej powinno zależeć na tym, żeby sprawa Przemyśla została jak najszybciej zakończona, i to pełnym sukcesem. Zrozumiał, że warto na jakiś czas odpuścić sobie kopanie dołków pod swoim przełożonym. Na to przyjdzie jeszcze pora, ale na pewno od teraz będzie to robił zdecydowanie ostrożniej. Skinął energicznie głową, strzelił oficerkami i ruszył dodrzwi.

– Aha, i jeszcze jedno – zatrzymał go w progu Kosiński. – Dowiedzcie się, w której knajpie pijeNowacki.

*

Grubas wyszedł zza baru. Zdjął przewiązaną w pasie brudną ścierkę i przetarł nią łysinę. Powolnym krokiem ruszył w stronę Adama Nowackiego, który bełkotliwie domagał się jeszcze jednejkolejki.

– Więcej nie dostaniesz – wymruczał właściciel knajpy, opierając się o stolik. – Chyba że maszpieniądze.

Całkiem niedawno Nowacki był najlepszym klientem w Warszawie, ale wtedy nie zachodził do takich melin jak „Fortuna”. Jej właściciel nie mógł jednak narzekać. Kiedy Nowacki się stoczył i przepił wszystko, co miał, zaczął odwiedzać jego lokal. Chyba dlatego, że już tylko tutaj mógł pić na krechę. Nie obchodziło go to, skąd Adam brał pieniądze, najważniejsze, że prędzej czy później zawsze regulował długi. Poza tym grubas dbał o to, żeby dług nigdy nie przekroczył określonejkwoty.

– Mam pieniądze – uspokoił go Nowacki. – Przynieśwódkę.

– Pokaż. – Grubas nie dawał zawygraną.

Adam spojrzał na niego z niezadowoleniem i westchnął. Zaledwie kilka tygodni temu takiej mendzie nie pozwoliłby nawet wyczyścić swoich butów. Skakali wokół niego najlepsi kelnerzy i właściciele najdroższych lokali w Warszawie. A teraz musiał udowadniać jakiemuś spoconemu grubasowi, że stać go na jeszcze jedną kolejkę tych szczyn, które tamten nazywałwódką.

Podrapał się po bliźnie przy prawym oku, która zawsze w takich sytuacjach dawała znać o sobie. Ktoś go upokarzał, a on nie mógł nic zrobić. Miał ochotę zdzielić właściciela knajpy w otłuszczony podbródek, ale wtedy zostałyby mu już tylko podejrzane bimbrownie w piwnicach. Choć oczywiście to miejsce niewiele się od nich różniło. Starał się jednak zachować jeszcze chociaż odrobinę godności i pokazać, że stać go na picie przy stoliku, a nie w wilgotnejciemnicy.

Wyciągnął z bocznej kieszeni marynarki pomięty papier i położył go na blacie. Grubas chwycił banknot, lecz zaraz z odrazą odrzucił zpowrotem.

– Co jest, do cholery? – warknął. – Przecież tu jestkrew.

– Ciężko zarobione – zaśmiał się Nowacki. – Jak nie chcesz, tonie.

Grubas pospiesznie zgarnął pieniądze zestolika.

– No to jesteśmy kwita. I jeszcze na jakieś dwie kolejki ciwystarczy.

– To przynieś obie, żebyś nie musiałlatać.

Nowacki obserwował przez chwilę grubasa idącego do baru, ale tak naprawdę jego uwaga skupiła się na mężczyźnie siedzącym przy stoliku naprzeciwko. Ostatnio za każdym razem go tutaj spotykał i przestawało mu się to podobać. Podejrzewał, że to kolejny z młodych egzekutorów, który chce się wkupić w łaski podziemia, próbując zlikwidować osławionegokabewiaka.

– Proszę. – Tym razem grubas wysilił się na odrobinę uprzejmości, stawiając przed nim dwa kieliszki. Adam odpowiedział skinięciem głową i pospiesznie je opróżnił. Jeden zadrugim.

– Następnym razem cośzjem.

– Polecamgolonkę.

Nowacki uśmiechnął się. Zawsze żegnali się właśnie w ten sposób. Lecz on nigdy nie spróbował tak wychwalanego dania. Kiedy zaczynał pić, jego żołądek nie potrzebował innych dodatków. A ostatnio tylko torobił.

Wychodząc, zauważył, że obserwujący go mężczyzna również podniósł się z miejsca. Teraz nie miał już wątpliwości, z kim ma do czynienia. Zaciągnął mocniej poły skórzanej kurtki, poprawił cyklistówkę iwyszedł.

*

Heniek Małek przebiegł przez ulicę. Wolał trzymać się nieoświetlonej strony chodnika. Liczył na to, że w miejskim mroku będzie niewidoczny. Uważał, że szło mu bardzo dobrze. Śledził Nowackiego już kilkaset metrów i ani na chwilę nie stracił go z oczu. Podążał za nim, ciągle się zastanawiając, jak zwykły pijak może sprawiać tyleproblemów.

Bohater z Wałcza nadal był numerem jeden na liście konfidentów do odstrzelenia, ale Komenda Główna nie nalegała już na jego egzekucję. Pewnie dlatego, że za każdym razem to egzekutor stawał się ofiarą, którą znajdowano z przestrzelonym sercem. Jak do tej pory Nowacki załatwił pięciu najlepszych ludzi podziemia i teraz każdy już tylko na własną odpowiedzialność brał tozadanie.

Przyspieszył, gdy Adam zniknął za rogiem kamienicy. Przebiegł na drugą stronę przed przejeżdżającym samochodem. Na szczęście kierowca nie zatrąbił. Pogroził tylko pięścią, lecz Małek się tym nie przejmował. Liczyło się tylko to, by dopaść szpicla. To była dla niego jedyna szansa dostania się do antykomunistycznego podziemia. Chciał udowodnić, że nie mają do czynienia z byle chłopaczkiem, któremu zamarzyła się przygoda z pistoletem. Liczył, że po takiej akcji sami wciągną go w swoje szeregi. I to nie do partyzantów schowanych w lasach, dla których zaszczytem jest odstrzelenie jakiegoś sekretarza z powiatowego komitetu PPR. On miał ambicję likwidować tych na najwyższych stanowiskach, a śmierć Nowackiego miała być do tegoprzepustką.

– Kurwa mać – zaklął po cichu, gdy za rogiem kamienicy nie dostrzegł znajomejkurtki.

Nowacki zniknął. Nie mógł jednak być daleko, bo stracił go z oczu zaledwie na kilka sekund. Zdenerwowany ruszył przed siebie, mając nadzieję, że znajdzie go za następnym skrzyżowaniem. Kiedy przebiegł obok jednej z bram, usłyszał za sobą kroki. Małek zatrzymał się i powoli obrócił. Za jego plecami Nowacki spokojnie paliłpapierosa.

– Chcesz zostać bohaterem, tak? – zapytał.

Heniek pospiesznie ocenił sytuację. Pistolet miał wciśnięty za pasek. Wielokrotnie trenował wyciąganie go połączone z jak najszybszym odbezpieczeniem. Robił to wystarczająco prędko, by jakiś pijak nie stanowił dla niegozagrożenia.

– Odradzam. – Nowacki odrzucił niedopałek i ruszył w jego stronę. – Jeśli chceszprzeżyć.

Jeden krok, drugi… Małek wiedział, że nie ma chwili do stracenia. Lewą ręką odchylił marynarkę, a prawą chwycił pistolet. Już miał go wyszarpnąć, kiedy zobaczył wycelowaną w siebie lufęvisa.

– Ilu jeszcze mam zabić, żebyście zrozumieli, że to nie masensu?

Małek przełknął głośno ślinę. Zawalił na całej linii. Najpierw dał się podejść w najprostszy ze sposobów, a teraz okazało się, że jest wolniejszy od kogoś, kto się z trudem utrzymuje nanogach.

Nowacki zabrał mu walthera i wrzucił do kieszeni kurtki. Był niższy od niego, ale za to dobrze zbudowany. Celując w czoło, unosił nieco rękę, ale nadgarstek miał wyprostowany. Poza tym śmierdziało od niego wódką i potem. Nie sprawiał wrażenia osoby, która wraca na noc do jakiegoś miłegozakątka.

– A teraz wyskakuj z kasy – rozkazałNowacki.

Egzekutor wyjął portfel i wyciągnął go przedsiebie.

– A ty co? Masz mnie za idiotę? – skarcił go Adam. – Podaj mipieniądze.

Małek wykonałpolecenie.

– Przynajmniej nie będą we krwi. – Nowacki skrzywił się, patrząc na kilka banknotów, które wystarczą może na jedną wizytę w „Fortunie”. – Przed tobą przychodziły po mnie naprawdę nie lada kozaki. Każdy z nich kończył z kulką z tego oto pistoletu. Powiedz mi więc, co ci strzeliło do tego pustego łba, że wymyśliłeś sobie, że mnie załatwisz. Ktoś cię podpuścił czy dziewczynie chciałeśzaimponować?

– Nie wiem – zająknął się Małek. – Myślałem, że mi się uda, że zostanę egzekutorem, bo ja chcęwalczyć…

– Dosyć – przerwał mu Nowacki. – Zamknij się i idźspać.

Heniek zdążył zauważyć szybki ruch ręki. Będący całkowitym zaprzeczeniem szybkości, jaką dysponuje ktoś, kto wcześniej wypił co najmniej pół litra wódki. Poczuł ból w skroni. Pociemniało mu w oczach i zwalił się nachodnik.

– Pierwszy lepszy szczyl myśli sobie, że może mnie zabić. – Nowacki splunął na leżące ciało iodszedł.

*

– To nie może tak wyglądać! – wrzeszczał Piorun. – Stajemy się tacy sami jakoni!

Major Bogdan Pawlik pseudonim Kosa spojrzał na swojego plutonowego, który czerwony z wściekłości krążył po oficerskiej ziemiance. Waldemar Biernacki był jego przyjacielem i tylko to powstrzymywało go od przypomnienia mu, kto jest tutaj dowódcą. Każdego innego, który w taki sposób odniósłby się do wyższego stopniem, czekałaby kara. W końcu nadal byli wojskiem, a nie bandytami, za których uważała ich sowiecka propaganda. Dyscyplina powinna obowiązywać i tak też było w jego oddziale. Stosowali się do niej wszyscy oprócz Pioruna. Pawlik ze względu na bliską znajomość zawsze go słuchał, ale coraz śmielsze podważanie jego decyzji i manifestowanie swojego niezadowolenia zaczynało działać mu na nerwy. Wiedział jednak, że Waldek zawsze miał problemy z podporządkowaniem się przełożonym, dlatego też nigdy nie doszedł wyżej niż tylko do stopniaplutonowego.

– To są nasi wrogowie, a dla wroga nie ma litości – stwierdziłspokojnie.

Piorun zatrzymał się i z niepokojem przyjrzał dowódcy. Nie mógł zrozumieć, że nie widzi on różnicy pomiędzy walką z wrogiem a zabijaniem gówniarzy, którzy dostali od Partii biało-czerwoną opaskę i karabin. Nie podobało mu się to i nie zamierzał milczeć. Obawiał się, że Kosa po udanej akcji w Przemyślu powoli popada w obłęd. Uwierzył, że oni naprawdę są w stanie zbrojnie się postawić i wywalczyć wolność. To było niemożliwe, lecz Pawlik nie chciał o tym słyszeć. Organizował coraz śmielsze ataki i zazwyczaj pozostawiał po sobie tylkotrupy.

– Nie rozumiesz, że oni tego właśnie chcą? Już nie muszą wymyślać o nas historyjek. Sami robimy z siebie bandytów. Powinniśmyprzeczekać…

– Przeczekać? – przerwał mu major. – Najpierw czekaliśmy nie wiadomo na co, kiedy Niemcy panoszyli się w Polsce jak u siebie. Później czekaliśmy dalej, jak razem z Ruskimi wydzierali sobie nasze ziemie. Czekaliśmy na trzecią wojnę, na pomoc aliantów… Na co ty jeszcze chceszczekać?

Piorun nie odpowiedział. Nie miał pojęcia. Wiedział jednak, że otwarta walka do niczego nie doprowadzi. Przecież w końcu ktoś musi im pomóc. Nie może być tak, że cały świat ignorował to, co się tutajdziało.

- Rudy i Donat szaleją. Niedługo komunistą będzie dla nich każdy, kto ma czerwonepodniebienie.

– To moi najlepsi ludzie – uśmiechnął sięPawlik.

– A Bartek i Wolny? – zdziwił się Piorun. – Przecież to są twoioficerowie?

– Mają za dużowątpliwości.

Biernacki chciał chwycić za kołnierz swojego dowódcę, podnieść go i najnormalniej w świecie dać mu po pysku. Jak gówniarzowi, który gada głupoty. Bartek i Wolny słuchali Kosy, ale dowodzone przez nich akcje faktycznie kończyły się jedynie zdobyciem broni, jedzenia czy pieniędzy. Nie było niepotrzebnych trupów. Za to Rudy i Donat najpierw zaczynali od zabijania, a dopiero później skupiali się na wykonaniu zadania. Dlatego zyskiwali w oczach dowódcy i to właśnie im ostatnio powierzał większośćakcji.

Do Pioruna nie trafiały argumenty, że są przepełnieni chęcią zemsty. Wszyscy w oddziale kogoś stracili, ale to jeszcze nie dawało nikomu prawa do zabijania każdego, kto nie siedział z nimi w lesie. A najgorsze było to, że nowi, którzy dołączali do oddziału, wpatrywali się w nich jak w obrazek. To nie wróżyło niczego dobrego. Owszem, było o nich głośno. Milicjanci w większości się ich bali i urzędowali tylko w dzień. Na noc opuszczali swoje posterunki i po prostu zapadali się pod ziemię. W większych miejscowościach zdarzali się bohaterowie, którzy nie zamierzali uciekać przed bandytami z lasu. Na takich Kosa wypuszczał Berga iDonata.

Przez ostatnie kilka tygodni doszło nawet do tego, że mogli spokojnie przechadzać się po ulicach Przemyśla. Nikt nie widział lub nie chciał widzieć broni i ładownic wystających spod kurtek, a milicyjne patrole schodziły im z drogi. To nie mogło trwać w nieskończoność. Do miasta na pewno wróci za jakiś czas radzieckie wojsko i wspomoże przestraszonych chłopców, którym udało się przeżyć ich atak. A wtedy znowu zacznie się życie prawemwilka.

– Bogdan – jęknął zrezygnowany Piorun. Usiadł obok dowódcy i spojrzał na niego błagalnie. – Nie odpuszczą nam i zacznie się obława. A niektórzy naprawdę nie mają już siływalczyć.

– Mówisz o sobie? – zdziwił sięKosa.

Biernacki chciał odpowiedzieć, ale nie zdążył. Do ziemianki wpadł zdyszanyDonat.

– Ruscy wrócili do Przemyśla – wysapał, stając przed nimi z rękami wspartymi naudach.

– No to się zaczęło – uśmiechnął się Kosa, tym razem ignorując nieregulaminową postawężołnierza.

Piorun podniósł się, poprawił mundur i naciągnął rogatywkę. Wychodząc, spojrzał z pogardą na Donata, zirytowany tym, na jak wiele sobie on pozwala przy dowódcy. Przecież oni cały czas byliwojskiem.

– Stoisz przed wyższym stopniem, żołnierzu! – wrzasnął, plując mu doucha.

Zdezorientowany Donat wyprężył się, natychmiast przypominając sobie o żołnierskiej dyscyplinie. Piorun trzasnął go otwartą dłonią w tył głowy i wyszedł z ziemianki. Major zaśmiał się i pokiwałgłową.

– Odmaszerować – wydał krótkąkomendę.

II

Mężczyzna stojący w progu przypatrywał jej się zdecydowanie zbyt długo. W innych okolicznościach nie miałaby nic przeciwko temu, ale teraz odczuwała niepokój. To nie było zwyczajne zainteresowanie jej kobiecością, a bardziej ostrożność czy nawet podejrzliwość. Starała się nie dać tego po sobie poznać, lecz w głowie szalała jej myśl, czy aby odpowiedziała prawidłowym odzewem na podanehasło.

– Zapraszam. – Mężczyzna zrobił dla niej przejście, rozwiewając wszelkie wątpliwości. Skłoniła się lekko i nie patrząc we wciąż świdrujące jej sylwetkę oczy, weszła domieszkania.

Czekali tylko na nią. Zasłony w oknach były szczelnie zasunięte, a jedyny blask w zaciemnionym pokoju dawały lampka naftowa i cztery papierosowe żary. Zdziwiła się konspiracyjnymi zasadami zasłaniania okien w dzień podczas takich spotkań. Nie sądziła, aby wnosiło to coś do sprawy, oprócz oczywiście nastroju tajemniczości i poczucia robienia czegoś niezgodnego z prawem. A prawo mówiło wprost: dla Polski jesteściebandytami.

– Serwus – przywitała się, czując, że gryzący dym papierosowy nie pozwoli jej nawięcej.

Mężczyźni przerwali cichą dyskusję. Podnieśli się i kolejno kiwnęli głowami. Bawiło ją to zakłopotanie wynikające z jej lekkiego podejścia do dyscypliny wojskowej, która dla nich cały czas była niezwykle ważna. Wystarczająco długo działała w konspiracji, by wiedzieć, przy kim i na ile mogła sobie pozwolić. A oni prawie zawsze jej wybaczali. Pewnie dlatego, że była kobietą. Sami jednak cały czas tkwili w swym honorowym podejściu do wykonywanychobowiązków.

Podeszła do stołu i usiadła na jedynym wolnym krześle. Mężczyźni odczekali jeszcze chwilę i także zajęli swoje miejsca. Mimo że nie widziała dokładnie ich twarzy, zdawała sobie sprawę, z kim ma doczynienia.

W ubeckiej hierarchii wrogów narodu nie zajmowali najwyższych pozycji, ale i tak byli smakowitymi kąskami. Razem tworzyli specjalną komórkę, której zadaniem był wszelki sabotaż na terenie okręgu warszawskiego. To oni odpowiadali za wkręcanie konfidentów w szeregi PPR-u czy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, organizowali pomoc dla chłopaków z lasu, wyznaczali zdrajców do likwidacji i próbowali sabotować prace największych fabryk i zakładów. Jednym słowem: wykonywali całą brudną robotę mającą zaszkodzić funkcjonowaniu PolskiLudowej.

Była nowa w tej grupie, dlatego nie dopuszczano jej do kontaktów z bezpośrednimi przełożonymi, od których odbierali rozkazy. Wiedziała, że im sumiennej będzie wykonywać swoje obowiązki, tym szybciej to nastąpi. A to właśnie nazwiska tych, którzy tym kierowali, interesowały jąnajbardziej.

W ciszę przed rozpoczęciem zebrania wdarł się trzask wyważanych drzwi. Mężczyźni odruchowo sięgnęli po broń, lecz zamarli, widząc wrzeszczących żołnierzy wbiegających do pokoju. Wycelowane w nich lufy kilku pistoletów maszynowych skutecznie zdusiły jakiekolwiek bohaterskie odruchy. Żołnierze doskoczyli do nich, rozbroili ich i rzucili na stół. Ktoś przewrócił lampkę. Na krótką chwilę zapanowała ciemność, lecz zaraz pokój rozjaśnił się światłem spod rozsuniętychzasłon.

– Lena Morawska – bardziej stwierdził, niż zapytał wysoki oficer w stopniukapitana.

Zaklęła w myślach, słysząc swoje prawdziwe imię i nazwisko. To nie mogła być prawda, przecież UB nie mogło tak lekkomyślnie roztrwonić jej ciężkiej pracy. Chyba że ktoś prowadził własne śledztwo, a ona stała się ofiarą bałaganu w Wydziale do Walki zBandytyzmem.

– Lena Morawska? – powtórzyłkapitan.

– Teresa Barnicka – odpowiedziała swym konspiracyjnym nazwiskiem. Ciągle miała nadzieję, że to jakaś pomyłka, że nawet jak ich wszystkich aresztują, to nie zostanie zdemaskowana. Przecież pobyt w celi mógłby jej dodać wiarygodności. Pod warunkiem że oficer nie będzie aż tak głupi i nie będzie próbował jej teraz na siłęzdemaskować.

– Nie musicie udawać, towarzyszko Morawska. – Kapitan uśmiechnął się i pomógł jej podnieść się ze stołu. – Wasza misja dobiegła końca. Aresztujemy wszystkich, a dla was mamy nowezadanie.

Przekleństw, które poleciały w jej kierunku od niedawnych konspiracyjnych kolegów, nie słyszała. Wyrwała się kapitanowi i zamachnęła się, chcąc zdzielić go w twarz. W ostatniej chwili opanowała swoją wściekłość, wiedząc, że teraz i tak na niewiele się to zda. Mogłoby to przynieść jej ulgę, ale konsekwencje byłyby dla niejtragiczne.

– Ale jak to? – zapytała bezradnie. – Przecież miałam szansę doprowadzić nas do dowództwa. A tak zgarnęliśmy samepłotki.

Jeden z mężczyzn uniósł głowę i splunął w jej stronę. Nie zwróciła na to uwagi, tak jak i na jęk aresztowanego, który oberwał kolbą w kark od pilnującego go żołnierza. W tej chwili liczyły się dla niej tylko powody wstrzymaniaakcji.

– Teraz my się nimi zajmiemy – wyjaśnił kapitan. – A towarzyszka ma się jutro o ósmej rano zgłosić do pułkownikaKosińskiego.

Lena Morawska nie była pewna, czy ma się cieszyć, czy bać. Przerwanie jej misji oznaczało, że to musi być poważna sprawa. No i w końcu sam szef jąwzywał.

*

Kosiński wszedł do swojego biura, nie odrywając wzroku od papierów trzymanych przed sobą. Mimo okularów z każdym krokiem i przeczytanym zdaniem jeszcze bardziej przybliżał je do nosa. Pod pachą ściskał szarą teczkę, więc drzwi zamknął nogą. Był tak pochłonięty lekturą, że nie zwrócił uwagi na trzy postacie prężące się na baczność przed jego biurkiem. Nie zauważył również przestraszonego Frątczaka, który zerwał się z nienależnego mu miejsca zajmowanego pod nieobecność szefa i dołączył dopozostałych.

Pułkownik rzucił na blat teczkę i rozsiadł się w fotelu. Nie przerywał czytania, zupełnie nie przejmując sięgośćmi.

– Melduję grupę operacyjną „Przemyśl” do działania – zasygnalizował swoją obecnośćFrątczak.

Pułkownik zmarszczył brwi zaskoczony i przesunął okulary na czubek nosa. Teraz cała jego uwaga skupiła się na stojących naprzeciw postaciach. A dokładnie na jednej: niespełna trzydziestoletniej kobiecie, która na żywo prezentowała się o niebo lepiej niż na zdjęciach w aktach. Nie mógł uwierzyć, że kobieta o twarzy dziecka z zadartym noskiem, dołeczkiem w brodzie i blond lokami od kilku miesięcy rozpracowywała bandytów, działając w ich szeregach. I robiła to znakomicie. Lista zatrzymanych dzięki niej była naprawdę imponująca. Pozostali dwaj mężczyźni przydzieleni do grupy mogli jej tylko pozazdrościć. Choć również wykonywali swoją robotęprzyzwoicie.

Na pochwałę zasługiwał także jego zastępca, który tak szybko zmontował grupę, dostarczył mu wszelkie informacje na temat każdego z jej członków i opracował obszerny raport o Kosie i całej sytuacji w Przemyślu. Pułkownik nie zamierzał jednak zbytnio się afiszować ze swoim zadowoleniem, by Frątczak nie spoczął na laurach i nie przyszło mu znowu do głowy kopanie pod nim dołków. Tylko przy nazwie tej grupy nie wysilił się zabardzo.

– Mojego zastępcę, porucznika Frątczaka, już poznaliście – zaczął, akcentując pierwsze słowa. – Nazywam się pułkownik Kosiński i chociaż możecie mnie nie znać, jestem waszymszefem.

Tak naprawdę Kosiński też ich nie znał, choć to on odpowiadał za wszystkich agentów zatrudnionych w tym wydziale. Starał się nie zaprzątać sobie głowy każdym, kto podejmował się dla nich walki ze zbrojnym podziemiem. Do jego gabinetu wstęp mieli tylko ci, którym powierzał jakieś specjalne zadanie. Tak było z Nowackim, kiedy był jeszcze w KBW. Teraz już pod nowym szyldem przyszła kolej na grupę „Przemyśl”, która mogła przynieść mu sukces podobny do tego, którym było zlikwidowanieDemona.

Lena Morawska, Bronek Sobczak i Edmund Dudek nie dość, że zgodnie z tym, co wyczytał w aktach, byli wyróżniającymi się postaciami w wydziale, to jeszcze cechowała ich niespotykana chęć do działania. Byli młodzi, ambitni i przekonani o tym, że z czarną zarazą trzeba walczyć wszelkimi możliwymi sposobami. Takich właśnie ludzi potrzebował, takich dostał i z takimi zrobi porządek w Przemyślu. Wystarczy, że uda mu się przekonać Nowackiego, żeby poprowadził tę grupę, a wtedy nic nie stanie im naprzeszkodzie.

– Zostaliście wybrani, bo jesteście najlepsi. – Postanowił już na początku pokazać im, że nie znaleźli się tutaj przypadkiem. – Lecz przed wami niezwykle trudnezadanie.

Przyglądał im się z zaciekawieniem, obserwując reakcje. Sobczak i Dudek przepełnieni byli aż nadto widocznym zadowoleniem. Morawskiej nie drgnął żaden mięsień, ale przez ułamek sekundy wydawało mu się, że kąciki jej ust uniosły się w delikatnym, zawadiackim uśmiechu. Ona nie była dumna z wyróżnienia, które ją spotkało. Ona doskonale zdawała sobie sprawę ze swojej wartości, a zadanie traktowała jedynie jako jejpotwierdzenie.

– To jest wrzód na naszej dupie, którego musimy się jak najszybciej pozbyć. – Kosiński pospiesznie wygrzebał zdjęcie spomiędzy papierzysk w szarej teczce i wyciągnął je przedsiebie.

Twarz młodego mężczyzny w przedwojennym mundurze nie wyróżniała się niczym szczególnym. Nie licząc dokładnie przystrzyżonego wąsika i dumy płynącej najprawdopodobniej z zaszczytu byciażołnierzem.

– To jest Bogdan Pawlik pseudonim Kosa – ciągnął pułkownik. – Niestety dysponujemy jedynie tą fotografią, krótko po rozpoczęciu służby. W aktach, które będą wam później udostępnione, znajdziecie wszystkie informacje na jego temat. Sprawa jest o tyle trudna, że mamy do czynienia z prawdziwym żołnierzem, którego pojęcie patriotyzmu jest niestety zupełnie inne od naszego. Pawlik walczył z bolszewikami, później odpowiadał za szkolenie w garnizonie w Poznaniu. Po klęsce pod Bzurą walczył w obronie Warszawy. Uciekł z niewoli niemieckiej i z kilkudziesięcioma ludźmi przedostał się do Rumunii. Nie zamierzał tam jednak tkwić bezczynnie, dlatego wrócił do kraju i podjął się walki konspiracyjnej zokupantem.

– I prowadzi ją do dziś – dodałaMorawska.

Kosiński uśmiechnął się na tę celną uwagę, która i jemu przyszła do głowy. Frątczak zmierzył surowym wzrokiem kobietę, dając do zrozumienia, że jej bezczelność mogłaby przysporzyć wszystkim tutaj zebranym nie lada kłopotów. Pułkownik nie zamierzał jej obsztorcować, choć wiedział, że takie podejście na pewno nie spodobałoby się kolegom z NKWD. On wypełniał swoje obowiązki sumiennie, ale w głębi duszy wyznawał pogląd, że Rosjanie za bardzo się w Polsce panoszą. Nie był zachłyśnięty, tak jak towarzysz Tomasz, ustrojem, w którym każde słowo Stalina było niczym świętość. Owszem, potrzebowali pomocy ze Wschodu, ale uważał, że teraz już mogą spokojnie sami sobie dać radę. Poza tym nigdy nie wybaczy sojusznikom tego, że nic nie zrobili, kiedy jego przyjaciele ginęli, próbując wyzwolić Warszawę. Tamto piekło na zawsze pozostało w jego pamięci, lecz aby coś osiągnąć w tym kraju, należało się podporządkować nowym panom. Nauczył się żyć ze smyczą na szyi i zwalczać tych, dla których ta smycz byłapętlą.

– Kosa rozpanoszył się w Przemyślu. – Pułkownik zignorował spojrzenie Frątczaka domagające się wyciągnięcia konsekwencji lub choćby zwrócenia uwagi na niesubordynację Morawskiej. – Wysadził budynek UB i zamordował tamtejszych oficerów. Poza tym zaatakował koszary, ośmieszył KBW i uwolnił wszystkich jeńców. Teraz można powiedzieć, że w Przemyślu rządzi Kosa. A my musimy tozmienić.

– We troje? – zdziwiła sięMorawska.

Frątczak ze złością wypuścił powietrze nosem. Miał coraz większe wątpliwości co do tego, czy jego wybór był słuszny. Co z tego, że ta kobieta miała wyniki w pracy operacyjnej, jeśli nic sobie nie robiła z dyscypliny wojskowej i na dodatek głośno wyrażała to, co powinna zachować tylko dlasiebie?

– Kacapy wysłały już tam swój batalion – odparł Kosiński, jakby prowadził przyjacielską rozmowę. Dopiero po chwili dotarło do niego to, co powiedział. Dostrzegł kpiący uśmieszek Morawskiej. Pozostali wyglądali, jakby nic się nie stało, lub po prostu doskonale maskowali swoje uczucia. Tylko Frątczak niemalże kipiał ze złości. Mięśnie twarzy drgały mu nerwowo, a spojrzenie wyrażało pogardę dla zachowaniaprzełożonego.

Kosiński zrozumiał, że się zagalopował, a ta blondyneczka jednym pytaniem sprawiła, że w innych okolicznościach resztę życia spędziłby w syberyjskiejtajdze.

– Tak więc, jak wspomniałem, radzieckie wojsko wspiera już tam naszych chłopaków z KBW – spróbował jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji, lecz czuł, że robi to nieporadnie. A poza tym Frątczak na pewno o tym nie zapomni i może zechcieć to kiedyś wykorzystać. – Tylko że oni skupią się bardziej na bezmyślnym przeczesywaniu lasów. Waszym zadaniem będzie rozpracowanie oddziału Kosy poprzez przeniknięcie do jego struktur czy też zwerbowaniu konfidentów. Czyli jednym słowem to, co robicienajlepiej.

– Kto przejmie dowództwo nad naszą specgrupą? – dopytywała sięMorawska.

Tym razem spojrzenie Frątczaka wyrażało zupełnie coś innego niż dezaprobatę dla zachowania kobiety. Teraz jego twarz przepełniła się dumą płynącą z przekonania, że to właśnie jemu przypadnie to stanowisko. Nie zamierzał dłużej wykonywać poleceń Kosińskiego, a to była doskonała okazja, by udowodnić, że zasługuje na coś więcej niż tylko funkcję zastępcy. Nie miało znaczenia to, że musiałby wyjechać do Przemyśla i pracować w terenie. Był pewien, że po zatrzymaniu Kosy będzie potrafił przekonać odpowiednich ludzi do tego, że to właśnie on, a nie pułkownik, miał największy wkład w tensukces.

Kosiński nie miał problemów z odczytaniem myśli swojego zastępcy. Było aż nadto widoczne, co młodemu chodzi po głowie. Nie zamierzał dawać mu tej satysfakcji. Poza tym gdyby miał wybierać, to na pewno postawiłby na Morawską, a nie na niego. Po pierwsze dlatego, że znała się na swojej robocie; po drugie podobało mu się jej podejście, charakter, no i wizualnie sprawiała miłe wrażenie. I po trzecie – żeby po prostu zrobić mu na złość. Na dowódcę miał jednak zupełnie innego kandydata. Musiał go jeszcze tylko do tegoprzekonać.

– Poznacie go niedługo. – Zobaczył, że po tych słowach twarz Frątczaka wypełnia się zdziwieniem połączonym z niepokojem. – To nasz najlepszy człowiek, nazywa się AdamNowacki.

Lena Morawska z trudem powstrzymała się przed gwizdnięciem przez zęby ze zdumienia. Współpraca z kimś takim jak Nowacki mogła przynieść tylko korzyści. Któż przecież nie słyszał o jego akcji pod Wałczem, podczas której zlikwidowanoDemona?

Frątczak natomiast nie mógł się pogodzić z decyzją pułkownika. Chciał zaprotestować, nie widząc sensu powierzania tak ważnej funkcji jakiemuś pijakowi, ale nie zdążył. Drzwi otworzyły się gwałtownie i do biura wkroczył wysoki mężczyzna w mundurzeNKWD.

– Widzę, że się trochę spóźniłem – oznajmił pewnym głosem, w którym nieznacznie dało się wyczuć obcy akcent. – Będziecie musieli mnie wprowadzić wszczegóły.

Kosiński natychmiast ocenił swoje szanse w tym starciu. Znał tego oficera z widzenia, ponieważ mijał się z nim na korytarzach ministerstwa. Nie kojarzył nazwiska, lecz domyślał się, że nie znalazł się on tutaj przypadkowo. To zapewne pomysł Sielickiego, albo nawet Radkiewicza, by dodać do grupy radzieckiego doradcę, bo zaufanie do pułkownika było nieco nadszarpnięte przez ambicje Frątczaka. Zerknął na pagony. Miał do czynienia zaledwie z majorem, ale przynależność do NKWD stawiała go ponad polskim oficerem. Kosiński podniósł się, przyjmując postawęzasadniczą.

– Prowadzimy tutaj odprawę przed ważnąmisją…

– Wiem, co tutaj prowadzicie. – Enkawudzista nie pozwolił mu dokończyć. Wziął z biurka teczkę i spojrzał pułkownikowi w oczy. – Wiem też, że gdyby nie wasze niedbalstwo, tej draki w Przemyślu mogłoby w ogóle niebyć.

Tadeusz nie odpowiedział. Przełknął głośno ślinę. Poczuł, jak się czerwieni, a po łysinie zaczynają mu spływać kropelki potu. Był bez szans, chyba że pociągało go życie tam, gdzie nieustannie panujezima.

Major uśmiechnął się złośliwie, najwyraźniej przyzwyczajony do takiej uległości. Odwrócił się i podszedł do Morawskiej. Przez chwilę przyglądał się jej, nie dbając o to, że robi to w ordynarny sposób. Kobieta nie dała się jednak sprowokować. Dobrze wiedziała, kiedy może sobie pozwolić na głośną uwagę, a kiedy milczeć. Jej twarz stała się maską, zupełnie niereagującą na obleśne spojrzenia radzieckiegooficera.

– Nazywam się Anton Bondarenko i jestem waszym dowódcą – przedstawił sięmajor.

Morawska poczuła nieświeży oddech pomieszany z niedawno wypitym alkoholem, lecz zbytnio się tym nie przejęła. Bardziej martwiło ją to, że akcja w Przemyślu za sprawą tego napalonego Ruska może się dla niej źle skończyć. Już chyba lepiej byłoby zostać przy poprzednim zadaniu i nawet pójść do łóżka z jakimś bandytą. Tam też wielu miało na nią ochotę, ale przynajmniej nie okazywali tego w tak prostackisposób.

Kosińskiemu również się to nie spodobało, ale nic nie mógł zrobić. Postawienie się NKWD oznaczało samobójstwo. Spojrzał na Frątczaka, który uśmiechał się złośliwie, wiedząc, że to skomplikowało wszystkie plany jego przełożonego. Pułkownik nie zamierzał się tak łatwo poddać. Teraz nie miał wyjścia. Musiał przekonać Nowackiego do współpracy i jakoś go wcisnąć do tej grupy. To był jedyny sposób na to, żeby w razie sukcesu i jemu coś z tego skapnęło. A poza tym tylko Nowacki był na tyle odważny, żeby ochronić Morawską, przeciwstawiając się oficerowiNKWD.

*

Adamowi wirowało w głowie. Mimo to wyraźnie widział zbliżającą się do niego sylwetkę właściciela knajpy „Fortuna”. Zmrużył oczy i zaraz otworzył je jak najszerzej. Nie mógł się mylić. Grubas szedł z tacą, na której stały dwiesetki.

– Nie zamawiałem. – Nowacki odezwał się z przekorą, choć nie spuszczał wzroku ze stawianych przed nim kieliszków. – Ale widzę, że nareszcie zaczynacie tutaj doceniać stałychklientów.

Grubas zbył tę uwagęuśmiechem.

– To na koszt tamtego gościa. – Wskazał starszego mężczyznę w czarnym garniturze siedzącego przybarze.

Nowacki nie zainteresował się swoim dobroczyńcą. Drżącą ręką ujął kieliszek i przystawił go do ust. Już miał przechylić, gdy jego rozbiegany wzrok zetknął się ze spojrzeniem mężczyzny. Znał doskonale tę twarz, te okulary i łysą glacę. Odstawił pełny kieliszek i ostentacyjnie odwrócił się w drugąstronę.

Mężczyzna zsunął się z wysokiego stołka, wziął stojący na barze kieliszek oraz butelkę i podszedł do stolikaNowackiego.

– Z kolegą się nie napijesz? – zapytał, siadając.

– Zajęte – odburknął Nowacki. – Czekam na kogoś. A poza tym nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy kolegami, pułkownikuKosiński.

Starszy mężczyzna nic sobie z tego nie robił. Odkorkował butelkę i napełnił swój kieliszek. Przez chwilę przyglądał się Nowackiemu. Zupełnie nie przypominał kapitana jego departamentu, który całkiem niedawno szastał pieniędzmi na prawo i lewo. Elegancja i szyk, które prezentował nie tylko w Polonii, zastąpione zostały niechlujstwem pospolitego pijaka. Kosiński nie mógł pojąć, jak można się tak szybko stoczyć. Najwyraźniej było to możliwe, bo naprzeciwko siedział nieogolony i śmierdzący pijak w poplamionej kurtce i niedbale założonejcyklistówce.

– Potrzebujemy cię – zaczął oficer, lecz zaraz się poprawił. – To znaczy ja cię potrzebuję. Jestrobota.

– Już mam robotę – skłamałNowacki.

Był pijany, ale bez problemu zmieściłby jeszcze te dwie stojące przed nim setki. Szkopuł tkwił tylko w tym, że postawił je ktoś, z kim on nie miał zamiaru mieć do czynienia. Gardził nimi wszystkimi. Tymi, którzy uważali go za bohatera, i tymi, którzy wydali na niego wyrok, choć kiedyś, kiedy był ich szpiclem w szeregach KBW, klepali go przyjaźnie po plecach. Teraz ścigali go za śmierć Demona, lecz nie wiedzieli, że to nie on zabił leśniczego. Podrzucił mu tylko broń i było to wtedy najlepsze, co mógł dla niego zrobić. Gdyby Demon dostał się w łapska UB, czekałaby go powolna śmierć po długich i bolesnych przesłuchaniach. Nikt nie miał pojęcia, że Adam planował wyciągnąć Demona z obławy, ale wszystko się skomplikowało. A później to już tylko myślał o tym, by on sam wyszedł z tej sytuacji cało. Nie jego wina, że jedni zrobili z niego bohatera, a drudzy uznali zazdrajcę.

– Okradasz egzekutorów, którzy na ciebie polują? – zapytał z ironiąKosiński.

– Gdybyś nie był wojskowym, dałbym ci w ryj – wybełkotał Nowacki, nie spuszczając wzroku zkieliszków.

– Teraz niejestem.

Mimo że był pijany i łatwo było go sprowokować, Adam nie zamierzał spełniać swojej groźby. Zdawał sobie sprawę z tego, czym mogło się to dla niego skończyć, a poza tym tak naprawdę nie miał nic do pułkownika. Zrobił z niego legendę i dzięki temu zyskał w oczach Bieruta. A o względy towarzysza Tomasza zabiegali w ministerstwie wszyscy, prześcigając się w sposobach zaimponowania najważniejszej osobie wpaństwie.

– Dlatego mogę się z tobą napić – uśmiechnął się Adam. Bardziej niż na bitce zależało mu w tej chwili na tym, aby wreszcie dorwać się doalkoholu.

Kosiński odpowiedział uśmiechem. Uniósł kieliszek i szybko go opróżnił. Nowacki nie czekał, aż pułkownik naleje sobie ponownie. Pospiesznie wychylił drugąkolejkę.

– Baczewskiego nie mieli? – zapytał z przekąsem. – Albo chociażWyborowej?

– Co, tęsknisz za wytwornymilokalami?

Adam milczał przez chwilę. W końcu sięgnął po butelkę i rozlał następnąkolejkę.

– Się miało, się żyło – westchnął, opróżniając kieliszek. – Ale jak widzisz, teraz też nie jest źle. Traktują mnie tu z szacunkiem, mam swój stolik i kolegów, którzy od czasu do czasu postawią. I kobiety tu fajne zaglądają, a nie jakieś kurwy, piosenkarki.

– Przestań pieprzyć – skarcił go pułkownik. – Wegetujesz, a nie żyjesz. I powiedziałbym, że czekasz tylko na śmierć, ale jak przychodzą po ciebie, to jakoś ci się nie spieszy, żeby stąd odejść. Co, wolisz zapić się na śmierć tu, przy tym stoliku, i zdechnąć w swoichrzygowinach?

Nowacki zaczął nerwowo pocierać bliznę przy prawym oku. Tym razem nie był w sytuacji bez wyjścia, bo miał kilka wyborów. Mógł spełnić swoją wcześniejszą groźbę, mógł po prostu stąd wyjść lub nie zważać na to, co mówi pułkownik, i dalej popijać tani bimber, który ten ostatni mu postawił. Każdy wybór byłby zły. A tak naprawdę jedyne, czego chciał, to odzyskaćLidię.

– A co, chcesz mnie łaskawie wyciągnąć z tegobagna?

– Już mówiłem, że mam dla ciebie robotę. Jak ją wykonasz, znowu trafisz nasalony.

Nowacki chwycił za butelkę. Tym razem jednak nie nalał sobie do kieliszka. Wziął potężny łyk prosto z flaszki. Zachłysnął się i zaczął kaszleć. Po chwili uspokoił się i przekrwionymi oczami spojrzał napułkownika.

– Co miałbymzrobić?

Kosiński uśmiechnął się nieznacznie. Nie sądził, że to będzie takie proste, że Nowacki tak łatwo da się namówić na chociażby wysłuchanie tego, co miał mu do powiedzenia. Najwyraźniej cały czas tkwiła w nim ta chęć do działania, która sprawiała, że brzydził się pracą za biurkiem, a co czyniło go najlepszym agentem operacyjnym w jego wydziale. Poza tym miał pewnie coś do udowodnienia, i to nie tylko sobie, ale i przede wszystkim tej piosenkarce, która go porzuciła. Tak to już jest, że za męskimi wyborami i decyzjami zawsze stoi jakaś kobieta. Tadeusz o tym wiedział i dlatego musiał towykorzystać.

– Złapiesz Kosę i udowodnisz wszystkim, że za szybko cięskreślili.

– Kto to jest? – zapytał Nowacki, przymykając oczy. Wydawało mu się, że już kiedyś słyszał ten pseudonim, lecz teraz wolał skupić się na czymś innym niż zastanawianie się nad tym, w jakich to byłookolicznościach.

Czuł, że to może być dla niego szansa, by odzyskać Lidię. Teraz był zerem, ale gdyby dogadał się z pułkownikiem i wykonał dla niego tę misję, może spojrzałaby na niego przychylniejszym okiem. Musiałby powrócić w szeregi bezpieczniaków, ale cel mógł być tego warty. Nie miał nic do stracenia, bo podziemie i tak traktowało go jak zdrajcę. Tam już kariery nie zrobi, a jeśli resort bezpieczeństwa da mu szansę odzyskać Lidię, to może warto spróbować. Myśli przetaczały się przez jego głowę z niebywałą prędkością, coraz bardziej skłaniając go do tego, by uścisnąć dłoń Kosińskiego na znakzgody.

– Partyzant spod Przemyśla, który Demonowi nie dorasta nawet do pięt. Załatwisz go, a ja zadbam o to, żeby Warszawa sobie o tobieprzypomniała.

Adam milczał przez dłuższą chwilę. Właściwie był zdecydowany. Chciał tylko pokazać Kosińskiemu, że wcale mu na tym aż tak niezależy.

– Muszę się jeszcze zastanowić – wypalił.

Pułkownik zaśmiał się w myślach, lecz jego twarz pozostała niewzruszona. Zabawnie wyglądał człowiek żyjący na dnie, który stwarza pozory, że jego sytuacja nie jest jeszcze taka zła i że zastanowi się nad przyjęciem pomocy. Zarośnięty i śmierdzący pijak, który musi jeszcze rozważyć, czy aby na pewno chce popijać drogie wódki, czy woli pozostać przy bimbrze niewiadomegopochodzenia.

– Oczywiście – przytaknął. – Zostawiam flaszkę, żeby pomogła ci podjąć właściwą decyzję. Tylko pamiętaj, że jak załatwisz Kosę to poniżej Baczewskiego już nie zejdziesz. Masz czas do jutra. Wiesz, gdzie mnieszukać.

Nowacki popatrzył za odchodzącym pułkownikiem. Nim ten doszedł do drzwi, chwycił butelkę i zacząłpić.

*

Obudziło go zimno wczesnego poranka. I drętwienie ręki, którą podłożył sobie pod głowę. Przetoczył się na drugi bok i mocniej zaciągnął poły kurtki. Zamknął oczy i spróbował jeszcze chwilępospać.

Nie udało się. Usiadł i rozejrzał się, starając przypomnieć sobie, gdzie jest i jak się tu znalazł. Głowę rozsadzał mu ból spowodowany zbyt dużą ilością wypitego alkoholu, a w ustach czuł nieprzyjemny smak wczorajszego szaleństwa. Na efekty nie musiał długo czekać. Mimo że przed chwilą ciało reagowało z opóźnieniem na jego komendy, jakaś siła rzuciła go pospiesznie na kolana. Poczuł, jak żołądek podchodzi mu do góry, i zwymiotował. Czekał, bo czuł, że na jednym razie się nieskończy.