Patchworkowe rodziny. Jak w nich żyć - Wojciech Eichelberger, Alina Gutek - ebook
NOWOŚĆ

Patchworkowe rodziny. Jak w nich żyć ebook

Wojciech Eichelberger, Alina Gutek

0,0

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Jak żyć w patchworkowej rodzinie i się nie pogubić?  

Jak ją zbudować, by nikt nie został bez swojego miejsca? 
 

 

W ostatnich latach liczba zawieranych związków małżeńskich spada, za to rośnie liczba rozwodów. Według danych GUS w 2024 roku na rozstanie zdecydowało się 57 tysięcy małżeństw – a statystyki te nie obejmują niesformalizowanych związków, które również się rozpadają. Tysiące osób wchodzi w kolejne relacje – często z tzw. „rynku matrymonialnego wtórnego” – tworząc wielopoziomowe, skomplikowane patchworkowe systemy rodzinne. 

 

Współczesne familie złożone zdzieci moich, twoich inaszych, atakże zich mam iojców, czyli byłych partnerów, iich nowych potomków nie są już unikatowym zjawiskiem. Jeśli żyjesz w takiej rodzinie, to według danych GUS, jesteś wgrupie około miliona polskich patchworkowych rodzin. Przez niektórych ich członków traktowane są one jako dopust boży, przez innych jako życiowa szansa. Niewątpliwie jednak życie w nich może być nie lada wyzwaniem.  

 

Z praktyki terapeutycznej Wojciecha Eichelbergera wynika, że osoby w takich układach często czują się zagubione, winne, przytłoczone. Nie wiedzą, jak układać relacje w nowej rodzinie: z byłymi partnerami, dziećmi, z nowymi miłościami i ich dziećmi. A przecież w rodzinnych konstelacjach są jeszcze inne osoby – obecni partnerzy byłych partnerów, krewni, przyrodnie rodzeństwo… Czasem można się naprawdę pogubić.  

 

Wojciech Eichelberger i Alina Gutek nie lukrują rzeczywistości, ale też nie straszą – dzielą się doświadczeniem, wiedzą i pomagają zrozumieć mechanizmy, które rządzą patchworkowym życiem.  

To świetny przewodnik funkcjonowania we wspólnocie, którą tworzą byli iobecni partnerzy wraz zdziećmi oraz krewnymi.  Znajdziesz w nim, m.in.: wskazówki, jak budować i dbać o relacje w rodzinie patchworkowej oraz narzędzia do radzenia sobie z emocjami, konfliktami i oczekiwaniami.  

 

 

*** 

Wojciech Eichelberger 

Psycholog, psychoterapeuta, trener idoradca biznesu.Wswojej pracy odwołuje się do koncepcji terapii integralnej, która oprócz psychiki bierze pod uwagę ciało, energię iduchowość człowieka. Współtwórca Instytutu Pstychoimmunologii (IPSI) oraz internetowej platformy Positive Life udostępniającej e-warsztaty ie-kursy do indywidualnego treningu irozwoju kompetencji psychologicznych. Autor iwspółautor wielu książek, m.in.: Jak wychować szczęśliwe dziecko, Kobieta bez winy iwstydu. Zapalony żeglarz inarciarz. Kocha konie, psy, koty iwielu ludzi. 

 

Alina Gutek  

Dziennikarka, od lat związana z magazynemZwierciadło.Zastępczyni redaktorki naczelnej magazynu. Autorka wielu znakomitych wywiadów i artykułów o tematyce psychologicznej. Od lat zagłębia psychologię wychowania i relacje rodzinne. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 234

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aro45

Oceń książkę

bardzo dobra lektura
00



Text © co­py­ri­ght by Woj­ciech Eichel­ber­ger, Alina Gu­tek © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2025
Re­dak­cja: Iwona Kmita
Ko­rekta: Me­lanż
Pro­jekt okładki: Jo­anna Wa­si­lew­ska
Skład i ła­ma­nie: Plu­part Sp. z o.o., Piotr Szczer­ski
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie II po­pra­wione
ISBN: 978-83-8132-706-0
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 603 798 616
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wstęp

Jesz­cze nie­dawno pat­chwor­kowe ro­dziny uzna­wano za do­wód po­rażki mał­żeń­stwa, trak­to­wano z re­zerwą. Dzi­siaj sta­no­wią stały ele­ment ro­dzin­nych kon­ste­la­cji i są po­wszech­nie ak­cep­to­wane. Faktu ich ist­nie­nia nie zmie­nią żadne an­ty­pat­chwor­kowe za­klę­cia. Co wię­cej, ta­kie ro­dziny mogą być wspa­niałą, choć nie­ła­twą, prze­strze­nią do ży­cia, do współ­pracy, ko­cha­nia się, do roz­woju, o czym dużo roz­ma­wiamy w tej książce.

Jed­nak z tego faktu ro­dzice nie po­winni czy­nić cze­goś w ro­dzaju alibi – że skoro „pat­chworki” są w od­wo­dzie, a oni nie mogą się do­ga­dać, to każdy z nich idzie w swoją stronę i two­rzy ra­do­śnie nową ro­dzinę.

Choć ta­kie roz­wią­za­nie bywa nie­unik­nione, to jed­nak nie po­winno być wy­bie­rane pod wpły­wem wzbu­rzo­nych emo­cji, wza­jem­nych pre­ten­sji, zra­nień. Po­chop­nie i bez wy­czer­pa­nia wszyst­kich moż­li­wo­ści ra­to­wa­nia związku. Wielu lu­dziom ła­twiej­sze i prost­sze wy­daje się za­mknię­cie raz na za­wsze po­przed­niego roz­działu niż jego uzdra­wia­nie. Cza­sem rze­czy­wi­ście nie ma co uzdra­wiać, ale za­wsze warto od tego za­cząć.

A może zro­bić coś wię­cej i wcze­śniej? Po­my­śleć już na po­czątku re­la­cji o tym, co sta­nowi o jej so­lid­no­ści, trwa­ło­ści? Za­sta­no­wić się, jak ją chro­nić, wzmac­niać, uod­par­niać na wstrząsy, bu­rze i inne ka­ta­kli­zmy? Być może to ide­ali­styczny po­stu­lat. Ale nie do końca. Bo jed­nak wielu pa­rom udaje się zbu­do­wać mocną re­la­cję na wiele lat. Oni za­pewne po­tra­fili o to za­dbać.

Za­nim po­roz­ma­wiamy więc w tej książce o skom­pli­ko­wa­nej pat­chwor­ko­wej rze­czy­wi­sto­ści, za­cznijmy od tego, co zro­bić, żeby zbu­do­wać mocne pod­stawy re­la­cji, nie cze­ka­jąc aż coś za­cznie szwan­ko­wać.

Alina Gu­tek: Je­śli przy­rów­na­li­by­śmy nasz zwią­zek do domu, który bu­du­jemy od pod­staw, cza­sem w szcze­rym polu, to wia­domo od czego za­czy­namy – od wzno­sze­nia fun­da­men­tów. Czy w re­la­cji dwojga bli­skich lu­dzi tym fun­da­men­tem jest mi­łość?

Woj­ciech Eichel­ber­ger: Z pew­no­ścią tak, ale – jak wia­domo – mi­łość nie­jedno ma imię i jest ewo­lu­ują­cym pro­ce­sem, a nie sta­nem. Jego punk­tem star­to­wym jest za­ko­cha­nie, wza­jemna fa­scy­na­cja i tak silne przy­cią­ga­nie, że od­biera nam zdol­ność do kry­tycz­nego my­śle­nia. Z tego po­wodu stan ten jest na­zy­wany żar­to­bli­wie „mi­ło­snym sza­leń­stwem” albo „mi­ło­sną psy­chozą”. Jak zwał tak zwał, ale jedno jest pewne – to po­nad wszelką wąt­pli­wość nie­zbędny po­czą­tek pro­cesu po­wsta­wa­nia praw­dzi­wie mi­ło­snej re­la­cji dwojga lu­dzi. Daje bo­wiem po­czu­cie mocy i nie­za­chwia­nej pew­no­ści, że osoba, którą na­sze serce wy­biera jest tą wła­ściwą i je­dyną. Bez tej wiary nie by­li­by­śmy prze­cież w sta­nie rzu­cać się na oślep w od­męty oce­anu moż­li­wych zda­rzeń. Do­brze więc, że stan za­ko­cha­nia się przy­da­rza. Bo je­żeli wią­żemy się w parę wy­łącz­nie na za­sa­dzie trans­ak­cji, z wy­ra­cho­wa­nia, czy pod pre­sją oby­cza­jo­wego przy­musu, to re­la­cja ma słabe szanse na dłu­go­trwałe, szczę­śliwe trwa­nie. Trzeba jed­nak pa­mię­tać, że stan za­ko­cha­nia w któ­rymś mo­men­cie się skoń­czy i wtedy oka­zuje się, że mi­łość musi długo ewo­lu­ować za­nim osią­gnie swoją w pełni doj­rzałą po­stać, co nie­rzadko przy­da­rza się nam do­piero w trze­ciej czę­ści ży­cia.

Alina: Czyli to, co nas na po­czątku po­łą­czyło, na­wet je­śli jest mega silne, ni­czego nie gwa­ran­tuje? To kru­cha pod­stawa tego na­szego domu, ja­kim jest zwią­zek?

Woj­ciech: Tak, ale za­ra­zem to nie­zbędny po­czą­tek, im­puls do two­rze­nia sil­nego fun­da­mentu, jego ka­mień wę­gielny. To jakby ziarno albo sa­dzonka, o którą trzeba się bar­dzo trosz­czyć, by się z cza­sem stała doj­rza­łym, od­por­nym na mrozy i wi­chury drze­wem. Ta pierw­sza faza może stać się szcze­gól­nie trudna, gdy na jej star­cie po­ja­wiają się dzieci i nie­okrze­płe drzewo musi spraw­dzić się w ro­dzi­ciel­stwie.

Alina: Mó­wisz „trzeba dbać”. Jak kon­kret­nie? Na czym to dba­nie o re­la­cję po­lega?

Woj­ciech: Więk­szość związ­ków za­wią­zuje się na za­sa­dzie: „wiódł ślepy ku­la­wego”...

Alina: ...czyli że obie strony związku mają ja­kieś braki.

Woj­ciech: W tym sen­sie, że osoba, z którą się wią­żemy uzu­peł­nia ja­kiś nasz emo­cjo­nalny nie­do­bór, a my w za­mian uzu­peł­niamy jej nie­do­bór.

Alina: Sta­no­wimy więc pod tym wzglę­dem ca­łość.

Woj­ciech: Na tym eta­pie tak. Dla­tego po­rów­nuje się ta­kie związki do dwóch po­łó­wek jabłka, które cu­dem się spo­tkały i pa­sują do sie­bie jak ulał. W isto­cie nie spo­ty­kają się pa­su­jące do sie­bie po­łówki jabłka, lecz nad­gry­zione, uszko­dzone. Tyle, że nad­gry­zione w taki spo­sób, że de­fi­cyty każ­dego mogą być kom­pen­so­wane przez mocne strony tego dru­giego. Tak czy owak, to do­brze, że się spo­ty­kają. Ale le­piej nie ule­gać po­ku­sie uzna­nia tej fazy ewo­lu­cji mi­ło­ści za jej sta­cję koń­cową. Bo mi­łość w imię trwa­ło­ści związku po­trze­buje doj­rze­wać da­lej, zmie­rzać do tego, by każde z nad­gry­zio­nych ja­błek za­le­czyło swoje rany i stało się osob­nym, kom­plet­nym jabł­kiem. A żeby to się mo­gło wy­da­rzyć, to oba jabłka mu­szą wspie­rać się wza­jem­nie w prze­kra­cza­niu swo­ich de­fi­cy­tów i ogra­ni­czeń.

Alina: W po­wszech­nej opi­nii po­łówki jabłka po­winny dą­żyć do tego, żeby się sca­lić i sta­no­wić jed­ność. A ty mó­wisz, że każda po­winna dą­żyć do od­dzie­le­nia i in­we­sto­wać w od­dziel­ność dru­giej!

Woj­ciech: Skle­je­nie z drugą po­łówką może – na wcze­snym eta­pie ewo­lu­owa­nia mi­ło­ści – wy­da­wać się nie­zbędne dla trwa­nia związku. W isto­cie jed­nak, na dłuż­szą metę, jest dla niego wiel­kim nie­bez­pie­czeń­stwem, po­nie­waż pro­ces ewo­lu­cji mi­ło­ści za­mraża się i wy­ra­dza w upo­ka­rza­jące dla obu stron uwi­kła­nie. Dla­tego ce­lem związku po­winno być dą­że­nie do tego, aby ten, kto ślepy, przej­rzał na oczy, a ten, kto ku­lawy, prze­stał ku­leć. Tylko wtedy spo­tkają się kie­dyś jako lu­dzie zre­ali­zo­wani, wolni, au­to­no­miczni, chcący być ze sobą, bo tak wy­bie­rają, a nie dla­tego, że nie wi­dzą in­nej moż­li­wo­ści. I do­piero wtedy pro­ces ewo­lu­cji ich mi­ło­ści się za­koń­czy.

Alina: Czyli mi­łość ma swoje kon­ti­nuum. Ame­ry­kań­ski psy­cho­log, pro­fe­sor Ro­bert Stern­berg po­dzie­lił ją na trzy etapy: na­mięt­ność, in­tym­ność, za­an­ga­żo­wa­nie. W każ­dym eta­pie cho­dzi o coś in­nego, w każ­dym bu­du­jemy nową ja­kość. Ty pod­kre­ślasz, że mi­łość musi być po­parta pracą nad sobą. A nad związ­kiem?

Woj­ciech: Za­uważmy, co ko­mu­ni­ku­jemy w pierw­szych mi­ło­snych wy­zna­niach. Otóż po­wta­rzamy wie­lo­krot­nie i z za­pa­łem: „nie mogę bez cie­bie żyć”. W ten spo­sób po­ka­zu­jemy siłę ro­dzą­cej się więzi. Ale nie wolno nam trak­to­wać tego oświad­cze­nia do­słow­nie. Do­ro­słość i doj­rza­łość po­le­gają na tym, że mo­żemy żyć sa­mo­dziel­nie. Wy­zna­nie mi­ło­ści praw­dzi­wej po­winno więc brzmieć mniej wię­cej tak: „Wiem, że na­prawdę ko­cham, bo ni­czego od cie­bie nie po­trze­buję. Mogę bez cie­bie żyć – ale wy­bie­ram ży­cie z tobą, bo cię ko­cham”.

Alina: Ta­kie mi­ło­sne oświe­ce­nie jest moż­liwe do­piero na fi­ni­szu na­szego ży­cia?

Woj­ciech: Nie­ko­niecz­nie. Wiele za­leży od punktu startu, czyli od tego, jacy lu­dzie się spo­ty­kają, z jaką sa­mo­świa­do­mo­ścią i ja­kie mają nie­do­bory, czy emo­cjo­nalne zra­nie­nia. Tu nie ma po­wszech­nej re­guły. Zwy­kle jed­nak ja­kiś czas musi upły­nąć, żeby doj­rzeć do ta­kiej mi­ło­ści. Wiele związ­ków nie­świa­do­mie i długo tkwi w uwi­kła­niu i do­piero po ja­kimś wstrzą­sie od­krywa, że to nie była mi­łość. Ta­kim wstrzą­sem bywa wyj­ście dzieci z domu, czyli syn­drom pu­stego gniazda.

Alina: Dzi­siaj, kiedy wszystko jest płynne, ma krótki ter­min waż­no­ści, wiele osób my­śli: Po co się tru­dzić nad ra­to­wa­niem związku, skoro mogę za­cząć nowy. Ale ten nowy też może mieć krótki ter­min waż­no­ści, je­śli nie od­ro­bimy lek­cji z po­przed­niego. Co warto zro­bić na pewno za­nim zde­cy­du­jemy się wyjść z pierw­szej ro­dziny?

Woj­ciech: Wszystko co moż­liwe. Ale klu­czem jest dba­nie o wła­sny roz­wój, po­sze­rza­nie swo­jej sa­mo­świa­do­mo­ści, prze­pra­co­wa­nie swo­ich de­fi­cy­tów, traum i jed­no­cze­sne wspie­ra­nie part­nera/ki w ro­bie­niu tego sa­mego. Tylko wtedy pro­ces ewo­lu­cji mi­ło­ści za­koń­czy się suk­ce­sem. Sło­wem: za­bie­gajmy o swoją au­to­no­mię i au­to­no­mię dru­giej osoby w związku. Pa­mię­ta­jąc jed­nak o tym, że na­sza praw­dziwa wol­ność prze­ja­wia się rów­nież w tym, że po­tra­fimy do­bro­wol­nie i po­god­nie zre­zy­gno­wać z jej czę­ści na rzecz part­nera/ki i sa­mego związku, a nade wszystko na rzecz na­szych nie­let­nich dzieci.

Alina: Za­łóżmy, że mamy już fun­da­ment, czyli doj­rzałą, a nie ilu­zo­ryczną mi­łość. Z czego bu­do­wać da­lej ten dom? Z po­dob­nych war­to­ści, prze­ko­nań? W ja­kim stop­niu opie­rać tę kon­struk­cję na tym, co wspólne i po­dobne?

Woj­ciech: W doj­rza­łym związku nie cho­dzi o to, żeby pa­trzeć na sie­bie we wza­jem­nym za­chwy­cie i we wszyst­kim się zga­dzać, lecz o to, by obie osoby pra­co­wały nad sobą i pa­trzyły w tę samą stronę. Czyli żeby łą­czyły je ważne dla obojga sprawy, cele, na rzecz któ­rych wspól­nie dzia­łają. To po­winno lu­dzi łą­czyć w każ­dym związku, także w pat­chwor­ko­wym.

Od­da­jąc do rąk czy­tel­ni­czek i czy­tel­ni­ków tę książkę, nie chcemy – o czym pi­szemy – w żad­nym ra­zie pro­mo­wać pat­chworku. Zresztą nikt ra­cjo­nal­nie my­ślący nie dałby się na­brać na taką pro­mo­cję! Wszak ro­dziny pat­chwor­kowe to nie­sły­cha­nie trudne za­da­nie, wy­ma­ga­jące wy­siłku, za­an­ga­żo­wa­nia, cier­pli­wo­ści, mą­dro­ści. Ta książka nie jest więc za­chętą do za­wią­zy­wa­nia pat­chwor­ko­wych ro­dzin, lecz opi­sem ure­al­nia­ją­cym ich trudną rze­czy­wi­stość, pod­ręcz­ni­kiem pod­po­wia­da­ją­cym, jak po­ru­szać się w tej trud­nej kra­inie, jak po niej na­wi­go­wać, żeby nie na­ro­bić jesz­cze więk­szego za­mie­sza­nia.

Roz­dział 1

Ro­dzina pat­chwor­kowa – do­pust boży czy szansa?

Alina: Jedno jest pewne – to duże wy­zwa­nie.

Woj­ciech: Oj tak. Wy­zwa­nie dla sys­te­mów ro­dzin­nych, które two­rzą ten pat­chwork i dla każ­dego członka. Wiem coś na ten te­mat, bo sam by­łem czę­ścią ta­kiej ro­dziny. Mam dwóch do­ro­słych sy­nów z po­przed­niego mał­żeń­stwa, a moja była part­nerka jest mamą córki i syna. Mogę więc po­wie­dzieć, że je­stem do­świad­czo­nym pat­chwor­ko­wym oj­cem i oj­czy­mem. Ale mam też sporo w tej ma­te­rii do­świad­czeń za­wo­do­wych, bo wielu lu­dzi przy­cho­dzą­cych do mnie po psy­cho­lo­giczną po­moc to osoby z ta­kich ro­dzin.

Alina: Mamy więc tro­chę inne do­świad­cze­nia, bo ja je­stem w jed­nym związku od 44 lat. To może do­brze, że wno­simy do wspól­nej książki dwie różne optyki.

Woj­ciech: No nie do końca różne. Ja też by­łem w moim dru­gim związku po­nad 30 lat.

Alina: Chcesz po­wie­dzieć, że wszystko przede mną? Po­wiedzmy ja­sno: nie za­mie­rzamy w tej książce pro­pa­go­wać ro­dzin pat­chwor­ko­wych, bo ta­kie za­rzuty już sły­szę.

Woj­ciech: Ab­so­lut­nie nie. Za moim udzia­łem w two­rze­niu tej książki nie stoi in­ten­cja za­chwa­la­nia pat­chwor­ko­wej wer­sji ro­dziny. Uwa­żam, że trzeba ro­bić wszystko, żeby ro­dzina kla­syczna prze­trwała, pra­co­wać nad nią, pie­lę­gno­wać ją, chro­nić i wzmac­niać.

Alina: Fakty są jed­nak bru­talne. Jak po­daje GUS, w 2023 roku roz­wio­dło się 56892 ty­siące mał­żeństw na 146 ty­sięcy za­war­tych. W la­tach 1980-2023 liczba roz­wo­dów w Pol­sce wzro­sła z 39833 do tych pra­wie 57 ty­sięcy. W ostat­nich la­tach wi­doczna jest sta­bi­li­za­cja, za­pewne dla­tego, że ma­leje liczba za­war­tych mał­żeństw. Bo sta­ty­styki nie obej­mują lu­dzi z nie­sfor­ma­li­zo­wa­nych związ­ków, a oni też się prze­cież roz­stają.

Woj­ciech: To ogromny spo­łeczny pro­blem. Te pra­wie 57 ty­sięcy (plus nie­sfor­ma­li­zo­wani) wcho­dzi w ko­lejne związki na ogół z part­ne­rami z tzw. ma­try­mo­nial­nego rynku wtór­nego i two­rzy cza­sem wie­lo­pię­trowe pat­chwor­kowe sys­temy. Z mo­ich za­wo­do­wych do­świad­czeń wiem, że ci lu­dzie czują się za­gu­bieni, winni, nie wie­dzą, jak żyć i jak ukła­dać re­la­cje w pat­chwor­ko­wym sys­te­mie. Je­żeli mamy sta­wiać so­bie na wstę­pie tej książki ja­kiś cel, to jest nim po­moc tym oso­bom, by mo­gły le­piej od­na­leźć się w no­wej trud­nej sy­tu­acji.

Alina: To po­ku­śmy się o sfor­mu­ło­wa­nie tych trud­no­ści. Pierw­sza, jaka sama się na­suwa: pat­chwor­kowi part­ne­rzy bu­dują na gru­zach, wcho­dzą w nowe związki z nie­za­go­jo­nymi ra­nami...

Woj­ciech: ...do­brze jest je naj­pierw za­le­czyć, za­nim wej­dziemy w ko­lejne bli­skie re­la­cje. To ważne dla suk­cesu ko­lej­nej ro­dziny.

Alina: Druga trud­ność: w po­wsta­łych sys­te­mach po­ja­wia się wielu uczest­ni­ków, a każdy z nich jest rów­nie ważny.

Woj­ciech: Po­rów­nał­bym spo­tka­nie tych sys­te­mów do ko­li­zji dwóch trans­atlan­ty­ków. Na każ­dym z nich jest sys­tem ro­dzinny, który już się zor­ga­ni­zo­wał, ukon­sty­tu­ował, który ma za sobą wiele do­świad­czeń, zwy­cza­jów, ry­tu­ałów i pły­nie w ja­kimś kie­runku. Trans­atlan­tyki się mi­jają i na­gle, na przy­kład, za­mężna matka sto­jąca na bur­cie jed­nego z nich wi­dzi na dru­gim męż­czy­znę, o któ­rym za­wsze ma­rzyła, ale pech chciał, że jest on żo­na­tym oj­cem. Na­wią­zują kon­takt, za­ko­chują się i de­cy­dują, żeby być ra­zem. Ale już ni­gdy nie będą mo­gli po­pły­nąć na swoim wła­snym statku, tam gdzie chcą, bo każde z nich cią­gnie za sobą wszyst­kich pa­sa­że­rów trans­atlan­tyku, na któ­rym do­tych­czas po­dró­żo­wali. Po­wstaje ogromne za­mie­sza­nie, lu­dzie nie wie­dzą, na któ­rym ze stat­ków mają pły­nąć da­lej, jaki obrać kurs, część chce win­nych ka­ta­strofy wsa­dzić do sza­lupy ra­tun­ko­wej i zo­sta­wić na oce­anie, ale wtedy nie wia­domo, co zro­bić z ich dziećmi, z by­łymi part­ne­rami, te­ściami i resztą krew­nych. W końcu nie ma in­nego wyj­ścia, jak tylko zwią­zać oba statki li­nami, prze­rzu­cić mię­dzy bur­tami trapy i uzgod­nić ja­kiś kom­pro­mi­sowy kurs.

Alina: Część nie chce pły­nąć da­lej na ta­kich po­łą­czo­nych stat­kach. Mimo to trzeba ja­koś ra­zem funk­cjo­no­wać. W tak zwa­nych ro­dzi­nach pierw­szych (przed roz­wo­dem) też są trud­no­ści, ale ich skala jest nie­po­rów­na­nie mniej­sza.

Woj­ciech: Do­dajmy dla po­rządku, że ro­dziny pat­chwor­kowe two­rzą się tylko wtedy, kiedy przy­naj­mniej w jed­nym pierw­szym związku są dzieci. Bo gdy roz­stają się do­ro­słe osoby bez dzieci, to je­śli ze­chcą, mogą ro­zejść się na za­wsze. A je­śli jedna z nich zwiąże się z kimś, kto też nie ma dzieci, to spo­koj­nie mogą od­pły­nąć w dal na swo­jej ło­dzi. Nie ma wtedy po­trzeby żmud­nego zszy­wa­nia pat­chworku. Dzieci są ele­men­tem, który de­cy­duje o po­wsta­niu pat­chwor­ko­wej ro­dziny, bo mama i tata za­wsze będą ich ro­dzi­cami, nie­za­leż­nie od tego, jak się za­cho­wają po roz­sta­niu i gdzie los ich po­nie­sie. Dla­tego roz­sta­jący się ro­dzice ma­łych, jesz­cze nie­sa­mo­dziel­nych dzieci po­winni po­dej­mo­wać wy­si­łek dal­szego ich wy­cho­wy­wa­nia i tro­ski o nie mimo wszyst­kich trud­no­ści i kom­pli­ka­cji, ja­kie nie­sie ze sobą pat­chwor­kowy sys­tem. Na szczę­ście ro­dzice na ogół nie za­nie­dbują swo­ich pier­wo­rod­nych dzieci, jakby zda­wali so­bie sprawę lub prze­czu­wali, że wła­śnie im naj­wię­cej się na­leży.

Alina: Ra­dze­nie so­bie z uczu­ciami i emo­cjami to ko­lejna trud­ność. Po­trzeba czasu, żeby je okieł­znać?

Woj­ciech: Tak, czas na ogół le­czy rany. Ale jak ktoś się uprze, to na­wet upływ czasu mu nie po­może. Każdy z nas ma prze­strzeń wy­boru – albo otwie­ramy się na tę zmianę i czer­piemy z niej to, co moż­liwe, albo ży­jemy w wiecz­nym re­sen­ty­men­cie i cze­piamy się prze­szło­ści. Ci ostatni to lu­dzie, któ­rzy nie chcą, żeby czas za­bliź­nił ich rany i wiecz­nie je so­bie roz­dra­pują, po­wo­du­jąc mnó­stwo nie­po­trzeb­nego za­mie­sza­nia i cier­pie­nia w ca­łej ro­dzi­nie.

Alina: Lu­dzie de­cy­du­jący się na pat­chwork po­winni so­bie uświa­do­mić, w co wcho­dzą, na co się de­cy­dują.

Woj­ciech: I w ja­kim mo­men­cie ży­cia. Bo na pod­ję­cie de­cy­zji o dal­szym ży­ciu w pat­chworku ist­nieją lep­sze i gor­sze okresy oraz lep­sze i gor­sze spo­soby roz­po­czy­na­nia kar­ko­łom­nej pat­chwor­ko­wej drogi. Bar­dzo złym spo­so­bem prze­cho­dze­nia z pierw­szej, kla­sycz­nej ro­dziny do pat­chwor­ko­wej jest bu­do­wa­nie w trak­cie trwa­nia pierw­szego związku dru­giego rów­no­le­głego, za­kon­spi­ro­wa­nego. Czyli prze­cho­dze­nie z jed­nej re­la­cji w na­stępną „na za­kładkę”. Z pew­no­ścią mniej kło­po­tów i kom­pli­ka­cji emo­cjo­nal­nych mają ci ka­ska­de­rzy, któ­rzy mię­dzy jed­nym związ­kiem a dru­gim ro­bią so­bie prze­strzeń na sa­mot­ność i re­flek­sję. Wtedy można mieć więk­szą pew­ność, że ta trudna i od­po­wie­dzialna de­cy­zja zo­stała grun­tow­nie prze­my­ślana.

Alina: Trud­no­ści w pat­chwor­kach jest mnó­stwo, ale rów­nie dużo mo­żemy so­bie za­fun­do­wać, zo­sta­jąc w tok­sycz­nym związku w imię ra­to­wa­nia ro­dziny. Le­piej odejść z cho­rego układu niż w nim tkwić?

Woj­ciech: To ważny pro­blem mo­ralny i etyczny. Nie­ła­two w ta­kiej sy­tu­acji roz­strzy­gnąć, które roz­wią­za­nie jest mniej­szym złem albo więk­szą cnotą: pod­trzy­my­wa­nie tok­sycz­nego związku czy odej­ście? Tym bar­dziej, że na­sza tra­dy­cja i prze­kaz re­li­gijny za war­tość uznają nie­sie­nie krzyża do końca w każ­dej sy­tu­acji.

Alina: O czym przy­po­mina przy­sięga mał­żeń­ska: że cię nie opusz­czę aż do śmierci.

Woj­ciech: Ale jak się przyj­rzymy bli­żej lu­dziom, któ­rzy trwają w ta­kich związ­kach, to wi­dać, że wielu po­zo­staje w nich nie dla­tego, że prze­jęli się re­li­gij­nym po­stu­la­tem, lecz z bez­sil­no­ści, uza­leż­nie­nia, uwi­kła­nia lub z lęku przed kon­fron­ta­cją z nie­zna­nym. Kon­ser­wo­wa­nie swo­ich lę­ków i ogra­ni­czeń trudno na­zwać cnotą. W tej sy­tu­acji jest nią ra­czej od­waga. Tylko lu­dzie, któ­rzy wy­bie­rają walkę o stary zwią­zek świa­do­mie i z po­czu­ciem, że stać ich na odej­ście, mają szansę przejść przez kry­zys i prze­kształ­cić go w ja­kąś lep­szą wer­sję.

Alina: Tym­cza­sem przed pat­chwor­kami otwie­rają się też szanse. Bo ci lu­dzie na ogół ro­bią wszystko, żeby nie po­wie­lać błę­dów, które po­peł­nili w po­przed­nich mał­żeń­stwach.

Woj­ciech: Cza­sami są mą­drzy po szko­dzie i bar­dziej się sta­rają. Ale urzą­dza­nie so­bie ży­cia od nowa to skraj­nie trudne wy­zwa­nie i szybka ścieżka doj­rze­wa­nia. Bo trzeba obu­dzić w so­bie me­dia­tora, ogromną cier­pli­wość, takt, su­per­in­te­li­gen­cję emo­cjo­nalną, em­pa­tię, umie­jęt­ność ko­mu­ni­ko­wa­nia się – by wy­mie­nić tylko te naj­waż­niej­sze ce­chy. Bu­do­wa­nie związ­ków w ro­dzi­nach pat­chwor­ko­wych można po­rów­nać do za­ocz­nych stu­diów psy­cho­lo­gicz­nych na po­zio­mie uni­wer­sy­tec­kim.

Alina: Py­tamy w ty­tule roz­działu, czy pat­chwork to do­pust boży, czy szansa. We­dług mnie szansą może być na przy­kład to, że bez­dzietny part­ner wzbo­gaca się o dzieci dru­giego, które cza­sami są jego je­dy­nymi dziećmi.

Woj­ciech: To prawda, ale wiele za­leży od tego, czy drugi ro­dzic tych dzieci żyje, czy jest w związku, czy nie, czy ma nowe dzieci itd. Ro­dzinny pat­chwork to nie­zwy­kle skom­pli­ko­wane uni­wer­sum o nie­zli­czo­nej licz­bie uwa­run­ko­wań i wa­rian­tów. Ale je­śli zdo­bę­dziemy się na wszystko, na co nas stać, to mamy ogromną szansę na szyb­kie doj­rze­wa­nie. Ta szansa otwiera się zresztą przed wszyst­kimi człon­kami pat­chworku.

Alina: Przy­szy­wani ro­dzice są na ogół bar­dziej obiek­tywni, wy­lu­zo­wani. Nie na­pi­nają się tak jak bio­lo­giczni.

Woj­ciech: To prawda. Bo być pat­chwor­ko­wym ro­dzi­cem to tro­chę tak, jak być na miej­scu dziadka, który ko­cha te dzieci, ale nie bie­rze peł­nej od­po­wie­dzial­no­ści za ich wy­cho­wa­nie, nie po­trze­buje, by re­ali­zo­wały jego am­bi­cje czy za­spo­ka­jały po­trzeby. Dzięki temu re­la­cja z oj­czy­mem bywa dla przy­szy­wa­nych dzieci, dla ich dal­szego roz­woju, bar­dzo po­ży­teczna.

Alina: W ta­kim ty­glu, jak ro­dziny pat­chwor­kowe, za­wsze coś się dzieje – ktoś ma pro­blem, ktoś suk­ces. In­ten­sywne ży­cie mamy jak w banku.

Woj­ciech: Oj tak, otwiera się ogromna scena, cza­sem dra­ma­tyczna, cza­sem ko­me­diowa. Je­śli uda nam się uło­żyć re­la­cje mię­dzy wszyst­kimi pod­mio­tami: by­łymi part­ne­rami, ro­dzi­nami, dziećmi, to wszy­scy mo­żemy wza­jem­nie wno­sić do wspól­nego ży­cia wiele wspa­nia­łych prze­żyć, emo­cji, mo­żemy z tego czer­pać peł­nymi gar­ściami.

Alina: Ta­kie ro­dziny na­zywa się zre­kon­stru­owa­nymi, po­skle­ja­nymi, no­wymi, po przej­ściach, wie­lo­pię­tro­wymi. Mnie naj­bar­dziej po­doba się ta na­zwa: ro­dzina pat­chwor­kowa.

Woj­ciech: Mnie też. Me­ta­fora pat­chworku traf­nie od­daje za­sad­ni­cze ce­chy tego sys­temu. No bo pat­chwork to naj­czę­ściej na­rzuta albo po­szewka uszyta z bar­dzo wielu frag­men­tów po­cho­dzą­cych z róż­nych czę­ści nie­po­trzeb­nej już odzieży, za­słon, koł­der itp. Każdy z tych frag­men­tów ma swoją silną in­dy­wi­du­al­ność, au­to­no­mię i hi­sto­rię, ale w pro­ce­sie po­wsta­wa­nia pat­chworku stają się czę­ścią pięk­nej, har­mo­nij­nej ca­ło­ści.

Alina: Bar­dzo czę­sto nie szyje się go w po­je­dynkę, to ko­ron­kowa ro­bota wy­ma­ga­jąca współ­pracy i fan­ta­zji. Był taki film „Jak uszyć ame­ry­kań­ską koł­drę” z Wi­noną Ry­der. Panna młoda przy­go­to­wuje się do ślubu, a ko­biety z jej ro­dziny sia­dają przy wiel­kim stole, by szyć dla niej koł­drę z ka­wał­ków ma­te­riału. Wspo­mi­nają przy tym, dow­cip­kują, dzielą się swoim do­świad­cze­niem, a wszystko to ro­bią z hu­mo­rem, sku­pie­niem i od­da­niem.

Woj­ciech: Po­dob­nie szyje się ro­dzinny pat­chwork, on też wy­maga czasu, uwagi, sta­ran­no­ści, a gdy już wszystko się zszyje, to wy­cho­dzi piękna ca­łość. Po­tem oczy­wi­ście wy­maga kon­ser­wo­wa­nia, bo taka ro­dzina to nie­jed­no­lita „tka­nina”, można ją ła­two uszko­dzić, ła­two może się po­pruć, więc po­trze­buje tro­ski. Na­sza książka jest o tym, ja­kie trud­no­ści to­wa­rzy­szą temu pro­ce­sowi, na co uwa­żać, czego się wy­strze­gać, jak usta­wiać prio­ry­tety.

Alina: Czyli o tym, jak szyć i pie­lę­gno­wać pat­chwork. Nie po­damy jed­nak go­to­wego, do­brego dla wszyst­kich prze­pisu, bo taki po pro­stu nie ist­nieje.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki