Pas Oriona - Merrin Rose - ebook + książka
NOWOŚĆ

Pas Oriona ebook

Merrin Rose

0,0

14 osób interesuje się tą książką

Opis

XVII-wieczna Holandia to czas kolonizacji, rozwoju, nauki i dobrobytu. Złoty wiek. Jej tolerancja religijna przyciąga ludzi z całej Europy, w tym Żydów wypędzonych z Hiszpanii i Portugalii. Ci obcokrajowcy niosą ze sobą swoje różnice, kulturę, odrębne wartości i marzenia. Uwięziona pomiędzy dwoma światami młoda Isabella nie należy do żadnego z nich.

Co stanie się z kobietą poszukująca niezależności w złożonym świecie, w którym indywidualne dążenia zderzają się z uprzedzeniami i normami? Do jakich niemożliwych wyborów i zbrodni będzie musiała się posunąć, aby ocalić swoją dumę? Jej uroda sprawia, że staje się modelką Johannesa Vermeera i pozuje do dwóch jego obrazów: Dziewczyna z perłą i Dziewczyna siedząca przy klawesynie – ostatnia praca artysty.

Pas Oriona to książka o kobietach, emancypacji, miłości i wolności. Książka o przemianie, jaką narzuca nam życie, ale która po jej urzeczywistnieniu zapewnia oczyszczenie i wyzwolenie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 219

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł orginału

Въжетата на Орион

Redakcja

Magdalena Olejnik

Projekt okładki

Zhivko Petrov

Redakcja techniczna, skład i przygotowanie wersji elektronicznej

Maksym Leki

Korekta

Urszula Bańcerek

Marketing

[email protected]

Wydanie I, Siemianowice Śląskie 2025

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12

tel. +48 600 472 609, +48 664 330 229

[email protected]

www.videograf.pl

Copyright © Syntagma Ltd 2023

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwa Videograf SA, Mikołów 2024

tekst © Rose Merrin

ISBN 978-83-8293-291-1

Ziemia wydawała się pustynią, którą musiałem przemierzać,

szukając starych, znajomych twarzy.

Charles Lamb

Moim ukochanym rodzicom, dozgonnie wdzięczna

R. M.

Spieszyła się, bo była spóźniona do sklepu. Czarne buty z długim czubkiem stukały o mokry bruk na brzegu kanału. Przelotny deszcz zawładnął miastem, łącząc różne zapachy w orzeźwiającą woń. Na policzki Isabelli wypłynął żywy rumieniec, kontrastując z jej niebieskimi oczami, przez co wyglądała niezwykle pięknie. Na jej twarzy malowało się podekscytowanie.

Dziewczyna skręciła w lewo i weszła do domu przy Oude Delft Street. Znalazła się w niewielkiej sali, w której aż po sufit wisiały obrazy przedstawiające baletnice, portrety oraz pejzaże miasta z jego kanałami. Ich autorzy pochodzili z Delft, Hagi i Rotterdamu – byli to klienci i przyjaciele właściciela sklepu, Mauricia.

Dziewczyna podniosła ladę i przeszła na zaplecze. Gdy się tam znalazła, zobaczyła właściciela, który biegał i notował coś w żółtym notesie.

– Bella, moja droga, dzień dobry! Spóźniłaś się! Zaraz przyjdą klienci.

– Tak, oczywiście. W aptece była długa kolejka – odpowiedziała i zabrała się za przygotowywanie sklepu na przyjęcie gości.

Punktualnie o dziewiątej weszło dwóch mężczyzn. Młodszy z nich wyglądał na niecałe trzydzieści lat. Był to malarz Johannes Vermeer, postać dobrze znana w Delft. Tworzył dla bogatych ludzi i kolekcjonerów sztuki. Jego kasztanowe włosy opadały na biały kołnierz, sięgając aż do ramion okrytych płaszczem. Na głowie nosił czarny beret, który nadawał jego bladej, spokojnej twarzy powściągliwy wyraz.

Isabella widziała go już kilka razy i nawet go obsługiwała. Różnił się od innych klientów, którzy byli rozmowni, a nawet, wcale niepytani, chętnie rozwodzili się o swoim życiu prywatnym. Ta poufałość, chociaż raczej powierzchowna, szybko zbliżała do siebie ludzi. Rozmowy z Vermeerem były inne – nie wychodził poza relacje zawodowe, co pozwalało jej domyślać się, jaką jest osobą. Nie trzymał się od ludzi z daleka celowo, ale zazwyczaj wnikał głębiej tylko wtedy, gdy zbliżył się do kogoś lub gdy coś go zaintrygowało.

Towarzyszył mu starszy mężczyzna, niespełna czterdziestoletni, Pieter Claeszoon van Ruijven, kolekcjoner obrazów i mecenas Vermeera. Nie był wysoki, ale mocna klatka piersiowa i szerokie ramiona dobrze podkreślały jego męskość. Isabella zastanawiała się, czy te cechy mogą oznaczać odwagę i pasję. Van Ruijven rozmawiał z Mauriciem, a ona korzystała z okazji, by mu się przyjrzeć. Długie, falujące, ciemne włosy. Pod modnym zamszowym płaszczem dostrzegła nienagannie płaski, biały kołnierzyk oraz złoty dublet – stonowany jedwabnymi pończochami przypiętymi w kolanach podwiązkami do szerokich, czarnych pumpów. Według niej był to nieco zbyt wyszukany strój, ale mężczyzna z pewnością wyglądał elegancko. Przystojna, okrągła twarz o pełnych ustach sprawiała wrażenie, że jej właściciel umie dbać o ludzi, na których mu zależy. Podwójny podbródek oznaczał z kolei zamiłowanie do dobrego jedzenia. Uwagę przykuwały jasnobrązowe oczy i piękny, rzymski nos.

Dziewczyna śledziła jego wycyzelowane ruchy i zdała sobie sprawę, że dobiera słowa również w dokładnie przemyślany sposób. Mówił powoli. Basowy tembr jego głosu z łatwością oddawał intencję ukrytą w słowach. Musiał być świadom, jak jego obecność wpływa na ludzi, ponieważ emanowała z niego stateczna pewność. Isabella potajemnie podziwiała opanowanie tego człowieka.

Van Ruijven ostatnio często odwiedzał Mauricia. Zamówił obraz u Vermeera, a tym razem obaj mężczyźni chcieli zakupić tkaniny wysokiej jakości i biżuterię dla modelki. Mecenas malarza poprosił o rozmowę na osobności z właścicielem, podczas gdy Vermeer omawiał szczegóły z Isabellą.

– Mam pomysł na jej portret – zaczął van Ruijven, gdy Mauricio zamknął drzwi pracowni. – Jedwabny turban na głowie i duże, piękne perłowe kolczyki. Pomimo bladej cery, będzie to wspaniale podkreślać jej orientalny charakter. Nie sądzisz? – kontynuował, jakby zastanawiał się na głos.

Mauricio nabrał podejrzeń. Ostatnim razem, gdy spotkał van Ruijvena, bogacz także dopytywał się o Isabellę, więc tym razem był ostrożny.

– Jeszcze jej nie zapytałem. – Mauricio zacisnął usta. – Może odmówić, panie van Ruijven. Jest bystra i samodzielna.

– Niech Carolyn porozmawia z Bellą. Będzie wiedziała, jak z nią postępować. Nie trzeba będzie jej długo prosić, skoro tak wiele wam obojgu zawdzięcza. – Van Ruijven uśmiechnął się pewnie.

Wychodząc, mężczyzna zatrzymał się przy dziewczynie i zerknął na nią. Cerę miała bladą, sylwetkę szczupłą i nieco kruchą, ale twarz przyjazną. Jej bystre spojrzenie sprawiło, że zadrżał w środku. Miała szesnaście lat, ale nosiła proste, czarno-białe ubrania, w których wyglądała ładnie, lecz poważnie, co kontrastowało z jej pełną życia młodością. Van Ruijven był nią zauroczony.

– Jak się dzisiaj miewasz, panienko? Z każdym dniem coraz bardziej rozkwitasz.

Isabella pochyliła głowę.

– Dziękuję, panie van Ruijven. Jestem bardzo wdzięczna Mauriciowi – odpowiedziała cicho i ukłoniła się lekko, nie patrząc na niego. Z boku Vermeer dostrzegł, że za plecami bawi się rękawami.

– Dużo tu czytasz, prawda? Jakie tematy podobają ci się najbardziej? – wypytywał dalej mężczyzna, nawet nie próbując ukryć swojego zainteresowania.

– Czytam o wszystkim, panie… o religii, zwyczajach, nauce, polityce, handlu. Jednak najbardziej lubię historie o podróżach do odległych krajów i miejsc, takich jak Chiny, Meksyk czy Przylądek Dobrej Nadziei. Czytam również o nawigacji i nowoczesnych wynalazkach, takich jak kompas. Dzięki Mauriciowi mogę na własne oczy zobaczyć piękną porcelanę i tkaniny sprowadzane z zagranicy. Piłam czekoladę, to najpyszniejsza rzecz na świecie. Mój pan sprowadza ją z żydowskich plantacji w Surinamie.

Isabella nagle zamilkła. Widząc uśmiechy van Ruijvena i Vermeera, zdała sobie sprawę, że poniosły ją emocje. Sama była zaskoczona tym, jak wiele powiedziała. Pewność siebie van Ruijvena i jego niespieszne, flegmatyczne ruchy zawstydzały ją. Tej aksamitnej powierzchowności nie chciała dotykać, bo bała się, że może jej się spodobać.

Isabella zaczęła rozglądać się za Mauriciem, ale on wciąż był na zapleczu. Van Ruijven pospieszył z pomocą, widząc jej bezradność.

– Twoja ciekawość świata jest godna pochwały, droga Isabello. Mogę przynieść ci kilka innych książek, jeśli chcesz.

– Z przyjemnością, sir. To bardzo miłe z pana strony. – Starała się opanować emocje, ale błysk w jej oczach zdradzał podekscytowanie.

On widział to doskonale.

Następnego wieczoru Mauricio wrócił do domu wcześniej. Był zziębnięty i od razu udał się do kuchni, aby napić się herbaty i wysłuchać wieści z całego dnia od Carolyn. Przywitał się z żoną, zacierając zziębnięte dłonie. Z czajnika, który zimą zawsze był pełen herbaty, nalał sobie filiżankę i usiadł przy stole. Carolyn zagniatała ciasto na chleb na drugim końcu blatu. W słabym świetle świec ich twarze były żółte i nieostre.

Przed wielu laty Mauricio udzielił Carolyn schronienia. Byli małżeństwem, ale jedynie dla świata zewnętrznego. To zapewniało jej bezpieczeństwo, a zarazem nie narażało na szwank jego interesów z powodu gadania ludzi i plotek. Gdyby się z nią nie ożenił, nie mógłby jej pomóc.

– Van Ruijven często składa ci wizyty – zauważyła Carolyn, z wysiłkiem ugniatając ciasto.

– Rzeczywiście – potwierdził mimochodem Mauricio. Otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zamiast tego westchnął i wziął łyk herbaty. Dopiero po kilku chwilach dokończył: – Zażądał teraz czegoś jeszcze.

– Zażądał? Nie znam osoby, która odmówiłaby van Ruijvenowi – wykrzyknęła Carolyn, rozpoczynając prawdziwą walkę z ciastem, które oblepiało jej palce. Próbowała się od niego uwolnić, a jednocześnie uderzała w nie, jakby karała je za to, że nie chce się podporządkować.

– Chodzi o Bellę. – Mauricio zmarszczył czoło.

– Co z Bellą? – zapytała Carolyn i przerwała na chwilę swoje zajęcie, spoglądając na mężczyznę. Jej głos zabrzmiał szorstko, aż Mauricia zakłuło w uszach. Nie patrzył na nią.

Carolyn nie zagroziłaby ich idealnej rodzinie, zaspokajając pragnienia mężczyzn, zepsutych bogactwem i znudzonych życiem. Isabella była szczęśliwa, mieszkając z nią i Mauriciem. Była subtelna jak porcelana – piękna i pełna wdzięku, ale krucha, a Carolyn była gotowa chronić ją za wszelką cenę.

– Van Ruijven chce, by pozowała do obrazu. W orientalnym stylu… z perłami i jedwabiem – wymamrotał.

– Jak to? – Carolyn porzuciła swój naturalny takt, podnosząc z oburzeniem głos. Jej usta drżały. – Ona się nie zgodzi. Sam dobrze wiesz. A skąd on wie o jej orientalnym pochodzeniu?

Mauricio poprawił się na krześle.

– Zaskoczył mnie pytaniem o nią. Musiałem mu coś powiedzieć. Nie chciałem popełnić błędu, więc wyjawiłem mu prawdę, że jest Żydówką. – Mauricio przerwał na chwilę, czując, że musi dalej wyjaśniać. – On jest ważnym klientem i wpływową osobą.

– To prawda, ale uważam, że Bella nie pozwoli się namalować…

– Niestety obawiam się, że nie mamy wyboru. Będziesz musiała ją przekonać. Porozmawiaj z nią, ale z wyczuciem. Mamy trochę czasu, zanim tkaniny i kolczyki dotrą z zagranicy. Może rok lub dłużej.

Przez długą chwilę Carolyn spoglądała na Mauricia w milczeniu. Odeszła od stołu i opuściła ręce. Kilka kawałków ciasta spadło na podłogę. Nawet nie zauważyła tej profanacji.

Carolyn podniosła wzrok, wyjąwszy gotową ultramarynową masę zawiniętą w kawałek płótna. Miała na sobie ciasny kornet i fartuch ochronny na długim, szerokim, zniszczonym żakiecie, ściągniętym w pasie. Używała tego stroju przy pracy. Carolyn była raczej niska – nawet niższa od Isabelli, a kaftan zwisał z jej chudego ciała jak luźna flaga, oznaczająca przegraną.

Przez około dziesięć dni ugniatała masę z woskiem, żywicą i olejem lnianym, a teraz była gotowa do prania. Czekała, aż Isabella przyniesie roztwór ługu. W wolnych chwilach lubiła wyglądać przez okno. Ten inny odcień błękitu na niebie zawsze obiecywał coś kojącego swoją wieczną obecnością. Carolyn rozkoszowała się lazurem. Nauczyła się doceniać kolory natury dzięki przygotowywanym i sprzedawanym przez nich farbom. Niczego nie można było brać za pewnik. Ani tego błękitu w górze, ani tego, który trzymała w dłoniach. Oba stanowiły dzieło natury. Ten w jej rękach wymagał miłości, aby się ujawnić, podczas gdy z tego w górze otrzymywała miłość przez samo połączenie z nim. Nieświadomie ścisnęła ultramarynową masę kościstymi, krzywymi palcami i uśmiechnęła się uspokojona. Jej rysy złagodniały. Głębia błękitu okazała się dla niej uzdrawiająca.

– Już jestem. – Isabella stanęła w drzwiach z roztworem ługu w garnku, prawie go rozlewając. – Długo czekałaś?

Carolyn powróciła do rzeczywistości. Uśmiechnęła się przelotnie i skinęła Isabelli głową. Dziewczyna postawiła garnek na stole przed Carolyn, a ta założyła rękawiczki i zaczęła mocno wyciskać i ugniatać masę w ciepłej kąpieli ługu. Płyn stał się intensywnie niebieski. Isabella podziwiała ten widok. Kiedy obie poczuły magię morskiego koloru, Carolyn rozpoczęła swoje przesłuchanie.

– Droga Bello, wiesz jak cenię twoją obecność. Jesteś dla mnie jak dziecko.

– Tak, proszę pani. Dla mnie też jesteś bardzo droga. – Isabella uśmiechnęła się prosto z serca.

– Doceniam również bardzo twoją pomoc w sklepie.

– Cieszę się, bo naprawdę mi się tu podoba.

– Jeden z klientów, którego, nawiasem mówiąc, spotkałaś już kilka razy, pan Pieter van Ruijven, mecenas Vermeera, wpadł na świetny pomysł. Chciałby zamówić u malarza obraz. Dziewczynę w orientalnym turbanie i z wielkimi perłowymi kolczykami! Czyż to nie wspaniały plan?

– Niedawno zamówili materiały. Jednak nie wiedziałam, że to w tym celu. Myślałam, że są przeznaczone dla żony van Ruijvena.

– Wcale nie. Obaj uważają, że twoja uroda będzie idealna do tego obrazu.

Isabella zamarła, a Carolyn dostrzegła, że zadrżała jej dolna warga. Kobieta nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.

– Nie mogę zrobić czegoś takiego – wyjąkała dziewczyna. Słyszała w uszach łomot własnego serca.

– Ale dlaczego nie? Dzięki temu Mauricio będzie miał więcej klientów i nam wszystkim będzie lepiej. – Carolyn przestała na chwilę ugniatać masę i z obawą spojrzała Isabelli w oczy. Próbowała zrozumieć, jakie emocje targają dziewczyną. Ta jednak spuściła głowę i utkwiła wzrok w materiale w rękach Carolyn.

– Po prostu się boję. – Dziewczyna wiedziała, że musi podać dobry powód swojej odmowy. Nie chciała, aby Carolyn i Mauricio myśleli, że nie jest im wdzięczna za wszystko, co dla niej robią.

– Jak to?

– Nie wiem. – Isabella wciąż unikała kontaktu wzrokowego, a jej twarz już płonęła. – Van Ruijven trochę mnie onieśmiela.

– Bzdura! Myślę, że raczej cię lubi. W przeciwnym razie nie chciałby mieć twojego obrazu.

– Tak, właśnie to mnie martwi. – Isabella nie uniosła głowy.

– Proszę, spójrz na mnie, moja droga – kontynuowała ciepło kobieta. – Rozumiem twoje obawy. Ale nie ma nic złego w tym, że ludzie cię lubią. Nie możesz czuć się winna za pragnienia, działania i myśli innych ludzi. Możesz jedynie nauczyć się chronić samą siebie.

– Wiem, jak to zrobić.

– Z całym szacunkiem, moja droga, ale nie możesz tego wiedzieć. Jednak moim obowiązkiem jest nauczyć cię, byś nigdy nie padła ofiarą mężczyzny. Wiem, o czym mówię, ponieważ zostałam skrzywdzona przez mężczyzn. Straciłam dziecko po gwałcie.

Rysy twarzy Carolyn wyostrzyły się. Jej szczupłe ciało skurczyło się pod ciężarem nieokreślonego zagrożenia. Mimo to jej prosty, spiczasty nos wyglądał jak dziób gotowy odeprzeć każdy możliwy atak. Isabella dokładnie wiedziała, o jakie zagrożenie chodzi. Carolyn miała rację. Mimo to dziewczyna nie odpowiedziała. Jej blada twarz przypominała kamień. Między kobietami rósł jakiś zimny, ponury dystans. Carolyn zdała sobie sprawę, że Isabella już jej nie słucha.

– Możesz o tym myśleć, oczywiście, ale widzisz, jaki ten świat jest niepewny; jeśli nie zaraza, to magazyn prochu wybuchnie i zniszczy twoje życie, tak jak stało się to w naszym mieście. Jeśli nie gwałt, to ciężka praca wyczerpie twoje ciało. Jest tak wiele zagrożeń i niebezpieczeństw. W tak młodym wieku o tym nie myślisz, ale później będzie inaczej.

Isabella na moment zamknęła oczy. Potem spojrzała w dół i stała tak w milczeniu. Ręce schowała za plecami, żeby Carolyn nie widziała, że ściska palce. Mimo to kobieta zauważyła, że czuje się nieswojo. Nie było sensu dalej jej nakłaniać. Przyjdzie na to odpowiedni czas.

– Bella, proszę, idź kupić chleb, zanim będzie za późno. Nie zdążę go dziś upiec, bo muszę przygotować farby.

Dziewczyna przełknęła ślinę i kilka razy skinęła głową, po czym cicho odwróciła się i wyszła. Pozostawiła za sobą pełną napięcia atmosferę.

Na ulicy nie było nikogo, gdy drobna postać Isabelli przypomniała opustoszałemu, porannemu miastu o ludzkim istnieniu. Pomogło jej to uwolnić tłumiony płacz i kilka ciężkich łez spłynęło po bladych jak u dziecka policzkach. Wyglądała na taką malutką na tle tego wielkiego, mroźnego świata. Minionej nocy spadło trochę śniegu i wypełniło zagłębienia między kocimi łbami, tak że wyglądały jak szachownica. Nie były to jednak szachy, w które grała z Mauriciem. To było prawdziwe życie. Czy Isabella była pionkiem na szachownicy? Czy sugestia Carolyn uczyni z niej królową?

Zwykle, gdy szła szybko, stukot jej butów niósł się po okolicznych domach, tym razem jednak poruszała się cicho i powoli. Próbowała się uspokoić. Nie mogła zaczerpnąć potrzebnego powietrza, łapała więc przerywane, krótkie oddechy. Jej ramiona nagle zadrżały, a ona zorientowała się, że zapomniała płaszcza, więc nieco przyspieszyła.

Wróciła z ciepłym chlebem i natychmiast zajęła się resztą codziennych obowiązków. Czekało ją pranie, więc pospieszyła nad kanał z miską pełną brudnych ubrań. Carolyn przyglądała się jej z domu. Dziewczyna zazwyczaj była ostrożna i rozważna, ale tym razem wydawała się rozkojarzona. Nie poszła szukać innych brudnych ubrań ani nie odłożyła chleba na właściwe miejsce. Zapewne roztrząsała w myślach rozmowę.

Carolyn rozumiała, że relacje między mężczyznami a kobietami mogą być trudnym tematem dla młodej dziewczyny. Ale teraz w jej ruchach widać było również naglącą potrzebę czegoś innego i poważniejszego. Czegoś własnego. Carolyn zastanawiała się, co to może być.

Męczące pranie sprawiło, że twarz Isabelli pięknie się zarumieniła. Carolyn widziała, jak młodzi mężczyźni przechodzący obok przyglądają się jej, ale dziewczyna nie podnosiła głowy i nie zwracała na nich uwagi. Była uwięziona w swoim własnym świecie. Kiedy weszła do domu, Carolyn straciła ją z oczu, lecz nadal nasłuchiwała odgłosu jej kroków. Choć Isabella była lekka, deski podłogi skrzypiały pod nią. Starsza kobieta słyszała, jak wchodzi po schodach, kierując się do swojego pokoju na drugim piętrze. Isabella oddalała się, a tego Carolyn nie mogła znieść. Dziewczyna na długo zniknęła w swojej sypialni, a kobieta zastanawiała się, co ją męczy.

Spierzchniętą od prania dłonią Isabella ujęła chłodną, metalową klamkę w drzwiach. Odczuła krótkotrwałą ulgę. Schludny i uporządkowany pokój był skromnie umeblowany. Obok okna stało biurko z krzesłem, po lewej łóżko, a po prawej niewielka skrzynia na ubrania. Na biurku leżały książki i kartki papieru, ołówki i świeca. Najciekawszym meblem wydawał się regał wypełniony książkami, tuż obok komody. Znajdowało się tam więcej książek niż ubrań w małej komodzie. Na ścianie nad łóżkiem wisiała mapa świata. Isabella rzuciła się na krzesło i zaczęła gorączkowo pisać w ladino01 w notatniku. Jej pokój wychodził na kanał przy ulicy Oude Delft, więc przez łzy widziała spokojnie pływające kaczki i zazdrościła im.

Drogi pamiętniku, dzisiaj wydarzyła się najstraszniejsza rzecz. Mam wrażenie, że koszmar tamtego dnia powraca. Znów widzę tego okropnego, brzydkiego mężczyznę na farmie i jego obrzydliwe ciało napierające na moje. Wolałabym paść ofiarą zarazy, niż zostać tam po śmierci matki.

Van Ruijven wybrał mnie na modelkę do obrazu. Carolyn powiedziała, że on mnie lubi. Zmroziła mnie myśl, że ktoś znów pomyśli o mnie w ten sposób.

Odmówiłam, ale czy Carolyn i Mauricio to zrozumieją?

01 Ladino – żydowska wersja języka hiszpańskiego.