Pakt z diabłem - Brataniec Sylwia - ebook + książka

Pakt z diabłem ebook

Brataniec Sylwia

4,7

Opis

Finałowy tom trylogii kryminalnej „Uwikłana”!

Anna Rodan po porwaniu z uroczystości weselnej trafia do domu groźnego przestępcy zwanego Duchem. Rick Freekrain dostaje ultimatum: by ją uratować, musi zrezygnować ze swojej zemsty i oddać wszystko, co stanowi fundament jego władzy w podziemiu. Zdradzony przez rodzinę łączy siły z agentami ROCA, aby odkryć tożsamość Ducha, zanim ten zabije dziewczynę. Zaczyna się niebezpieczna walka z czasem.

Tymczasem agenci ROCA próbują rozwikłać zagadki morderstwa policjantki z wydziału narkotykowego i zabójstwa rodziny Madenów, dokonanego trzynaście lat wcześniej. Z każdym krokiem coraz bardziej zbliżają się do rozpracowania siatki handlarzy bronią, jednak w dalszym ciągu ktoś znacząco utrudnia im pracę. Czy zespół rzeczywiście pozbył się wszystkich szpiegów?

Dlaczego z pozoru zwykła kelnerka zostaje uwikłana w tak niebezpieczną grę?

Czy uczucie bezwzględnego gangstera do Anny jest autentyczne, czy podszyte fałszem wynikającym z suchej kalkulacji zysków?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 493

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (47 ocen)
36
10
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zosiatomczak48

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałą z pięknym zakończeniem Warto przeczytać nie będziecie.żałować
00
mkuckiel

Nie oderwiesz się od lektury

Do końca trzyma w napięciu. Nieprzewidywalna historia. Dla mnie bomba.
00
Eulalia43
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, zaskakująca licznymi zwrotami akcji. Ciekawe rozwiązanie wszystkich wątków. Najlepiej przeczytać wszystkie części jedna po drugiej, aby się nie pogubić,. Polecam
00
Malissi

Dobrze spędzony czas

"Pakt z diabłem" to thriller kryminalny spod pióra naszej rodzimej pisarki, który jest jednocześnie ostatnim tomem trylogii "Uwikłana". Jeżeli chodzi o poprzednie części to czytałam je dosyć dawno temu i mówiąc szczerze niewiele z nich pamiętam. Wiem na pewno, że książki bardzo mi się podobały, jendak cały cykl charakteryzuje się wielowątkowością i ogromną ilością bohaterów co spowodowało, że bez rereadu poprzednich tomów początkowo po prostu się w tym wszystkim gubiłam. Niemniej im więcej kartek zostawiałam za sobą tym bardziej angażowałam się w fabułę i ponownie zagłębiałam w niebezpiecznym świecie podziemia. Sporym ułatwieniem okazała się lista postaci umieszczona na początku książki, więc za to autorce należy się ogromy plus. Na pochwałę zasługują również przemyślane w najdrobniejszym szczególe intrygi oraz satysfakcjonujące, pełne zaskoczeń i zwrotów akcji rozwiązanie wszystkich tajemnic. Jestem pod ogromym wrażeniem jak Sylwii Brataniec finalnie udało się połączyć wszystkie wątk...
00
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

przepiękna, ciekawa że nie można się oderwać, napisana rewelacyjnie, cóż to była za przygoda
00

Popularność




Copyright ©

Sylwia Brataniec

Sylwia Brataniec Fotografia i Dom Wydawniczy

Bystra, 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska

Edyta Giersz

Projekt okładki:

Sylwia Brataniec

Zdjęcie na okładce:

Sylwia Brataniec

Przygotowanie e-booka:

Marlena Joanna Sychowska

Numer ISBN:

978-83-966172-1-7

Moim dzieciom

Trylogia „uwikłana”:

Tom 1: DIABEŁ TYLKO SIĘ UŚMIECHNĄŁ

tom 2: PUŁAPKA DIABŁA

TOM 3: PAKT Z DIABŁEM

Pakt z diabłem jest ostatnim tomem trylogii kryminalnej „Uwikłana”. Aby w pełni zrozumieć wielowątkową fabułę, należy rozpocząć przygodę od początku, czyli od powieści Diabeł tylko się uśmiechnął, a następnie przejść do Pułapki diabła.

Wszelkie opisywane w powieści wydarzenia oraz postacie są stworzone przez autorkę na potrzeby fabuły i nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Odniesienia do faktycznie działających w USA instytucji takich jak FBI czy DEA mają na celu jedynie sprawienie pozorów autentyczności.

Akcja powieści ma miejsce w fikcyjnym mieście Revengel, usytuowanym na północ od Los Angeles w stanie Kalifornia, gdzie funkcjonuje, na wzór innych metropolii, miejski departament policji: RPD, Revengel Police Department.

Revengel Organized Crime Agency, ROCA, jest fikcyjną agencją zajmującą się przestępczością zorganizowaną, która w czasie trwania powieści tropi nieuchwytnych handlarzy bronią.

Agenci ROCA występujący w powieści:

– Adriana Heldana – dyrektorka ROCA.

– Michael Donovan – szef elitarnego zespołu ROCA, w którego skład wchodzą:

– Christopher Brank – były partner Donovana z wydziału narkotykowego RPD, później pracował w wydziale kryminalnym.

– Jeremy Stoleman – przed pracą w wydziale kryminalnym był specjalistą od poszukiwania włamywaczy. Zrekrutowany do ROCA wraz z Brankiem.

– Ewa Saphir (Ewa Maden) – siostra Anny Rodan, w peruce brunetki ukrywała swoją tożsamość cudem uratowanej z masakry córki Anthony’ego Madena. Nadal poszukuje morderców własnej rodziny.

– Eduardo Garcia „Nachos” vel Javier Ruiz – agent pracujący w terenie. Syn Isabelli Ruiz, niani Alicji i Ewy Maden. Eduardo przebywał w domu Madenów, gdy tamci zostali zamordowani.

– Jason Smith – urodzony jako Jan Wroński, syn Heleny Wrońskiej. Agent ROCA, który w pierwszym tomie współpracował z Rickiem Freekrainem, by ochronić świadka koronnego. Porwany i torturowany przez handlarzy obecnie przebywa w domu gangsterów wraz ze swoją ukochaną Abigail.

– Thomas Merden – szef analityków. Po drugim tomie porwany wraz z Abigail, którą rozpracował jako szpiega handlarzy.

– Camila i Jacob – nowi analitycy.

Postacie poboczne w ROCA, nie mniej ważne:

– Linda Anderson – agentka ROCA. Uzyskała informacje o śmierci Keiry od Salvatore Morettiego, który pokazał ciało zamordowanej na fotografii. Z pomocą Freaky’ego dokonała na nim zemsty, za wyrządzoną jej krzywdę.

– Paul Foster i James Olson – policjanci wydziału narkotykowego RPD przydzieleni do pomocy przy badaniu sprawy zaginionej Keiry.

– Ben – wykryty w pierwszej części szpieg handlarzy, odpowiedzialny za zamordowanie świadka koronnego i Roberta, agenta ROCA.

Inne postacie:

– Anna Rodan „Pchła” – w dzieciństwie jako Aleksandra uciekła z Mózgiem z sierocińca. Potem jako Alicja Maden zamieszkała ze swoją odnalezioną rodziną w USA. Po tragedii, jaka spotkała Madenów, za sprawą ciotki przeniosła się do Krakowa, skąd rozpoczęła pasmo przeprowadzek i ucieczek. Obecnie porwana przez Ducha.

– Rokit – Paula, hakerka, przyjaciółka Anny od czasów jej zamieszkania u cioci Mózga, Arlety. Pracowała jako Abigail w ROCA. Związana z Jasonem Smithem.

– Isabella Ruiz – niania Ewy i Alicji Maden, matka Eduarda Garcii.

– Matt Miller – sąsiad Madenów i ojciec Eduarda Garcii.

– Renia King „Keira” – zaginiona detektyw wydziału narkotykowego policji Revengel, siostrzenica Michaela Donovana.

– Bob „Stary, dobry Bob” – restaurator, przyjaciel Anny.

– Rey „Szef” – właściciel sali treningowej, były bokser i trener.

– Sophia Loretto vel Zofia Wrońska – matka Ricka Freekraina, agentka SSU i żona Jacka Noriegi.

– Helena Wrońska – siostra Sophii Loretto i matka Jasona Smitha.

Mafia działająca w Los Angeles:

– don Lorenzo Moretti – głowa mafijnej Rodziny.

– Salvatore Moretti – pierworodny syn dona, zamordowany pod koniec drugiego tomu.

– Domenico Moretti – nieślubny syn dona Lorenzo.

– Fernando Borneza – łowca zdrajców i specjalista od zastraszania.

– Frederico di Larga – prawa ręka dona.

Podziemie Revengel:

– Rick Freekrain „Freaky” / Mózg.

– Dan Johnson – starszy brat Ricka.

– Charlie – młodszy brat Ricka, prześladowca Anny.

– Kapitan Jack Noriega – ojczym Ricka.

– Tom Noriega – wujek Ricka, brat Jacka, kapitan transportowca.

– Laura – żona Ricka, córka Arlety.

Inni ludzie pracujący dla braci:

– Ziggy – analityk Ricka.

– Róża Chrzanowska – partnerka Ricka w trakcie akcji.

– Rob, Dalia, Mark, Carson, Luca (medyk) – ludzie Ricka i Dana.

– Alan – chirurg.

Po lasach jeszcze wciąż żyją wilki młode,

Porozpraszane przez bezrozumne salwy,

Silne i wściekłe, i strasznej zemsty głodne

I ja je kocham i tak mi bardzo żal ich.

Jacek Kaczmarski, Obława IV

Wrzesień, 1985

Chłód.

Zadrżała, choć usilnie starała się to ukryć.

Z każdą minutą narastał w niej niepokój, że okazując słabość, zaprzepaści miesiące przygotowań i zamiast otrzymać nową pracę, wyląduje w głębokim dole i to niekoniecznie w jednym kawałku.

Otworzyła szerzej oczy. Chłód wnikał w jej mięśnie, otępiał zmysły i zwalniał czas reakcji. Próbowała okiełznać dreszcze i nie okazywać zniecierpliwienia, ale przenikające zimno coraz bardziej wytrącało jej ciało z równowagi i wyuczonego opanowania. Sophia Loretto była świadoma wagi powierzonego jej zadania, więc nie mogła popełnić żadnego błędu. Niestety, zamiast skupiać się na odgrywaniu swojej roli, uporczywie walczyła z chłodem. Siedziała w niewielkiej poczekalni, którą klimatyzatory przemieniły w prawdziwy arktyczny horror, wściekła, że wciąż nikt do niej nie wyszedł. Upiła łyk zupełnie wystygłej kawy i momentalnie tego pożałowała. Chłód dodatkowo zaatakował ją od środka. Spojrzała na filiżankę z wyrzutem i zawahała się przed odstawieniem jej na pobliski stolik. Musiała być pod obserwacją, a nie mogła poskromić trzęsących się rąk. Nie znosiła manifestowania słabości, więc pomimo zimna dopiła swój napój, by przy stawianiu go na miejsce nie rozlać ani kropli. Dłonie, nad którymi utraciła pełnię kontroli, zastukały filiżanką o spodek. Zaklęła siarczyście w myślach. Sophia domyśliła się, że to dzięki jej sile i determinacji dostała zaproszenie do tego domu, a panujący tu chłód był próbą… ostateczną próbą.

Uciekła myślami do zeszłego roku, kiedy to Jack Noriega zaproponował jej przystąpienie do tajnej jednostki szpiegów SSU działającej w Stanach. Zgodziła się wtedy bez wahania. W Polsce jej aresztowanie było wyłącznie kwestią czasu, a wyjazd dawał szansę na odcięcie się od młodszej siostry i jej dwuletniego syna, by nie pociągnąć ich za sobą na dno. Do tego zyskała możliwość lepszego zarobku i szansę na poprawę jakości życia całej trójki. Dopiero dwa miesiące później okazało się, że nie była w stanie bezpiecznie przekazać pieniędzy Helenie, przez co siostra została zdana na własne siły. Rosnące poczucie winy Sophia zagłuszała ciągłymi treningami i pracą. W końcu osiągnęła taki poziom wyszkolenia, że tylko jej udało się przeniknąć do domu, w którym przywódca jednego z groźniejszych gangów Kalifornii rekrutował nowych ludzi do swojej świty. Jack, doceniając jej talent i poświęcenie, przyrzekł, że jeśli przejdzie rozmowę kwalifikacyjną, to osobiście sprowadzi Helenę wraz z dzieckiem do Stanów, przez co jej motywacja drastycznie wzrosła.

Teraz Sophia siedziała z dłońmi opartymi na kolanach i mocno zaciśniętymi szczękami, by powstrzymać nadmierne dygotanie. Rozejrzała się po pustym pomieszczeniu, co rozruszało jej zesztywniały kark. Przypomnienie celu, do jakiego dążyła, dało jej siłę na przetrzymanie chłodu i odwagę do stanięcia naprzeciw człowieka, który bezwzględnie walczył o wpływy w Revengel.

W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym piątym roku wiele ugrupowań przestępczych w Kalifornii starało się przejąć kontrolę nad podziemiem tego perspektywicznego miasta, wierząc, że w tym tempie rozrostu niedługo dorówna sąsiadującemu Los Angeles, stając się potężną metropolią z niewyczerpywalnym źródłem dochodu.

Wojna gangów trwała na równi z gospodarczym boomem i planami inwestycyjnymi przedsiębiorców, których nie zrażały zaistniałe komplikacje. Krew na ulicach przykrywał pył z placów budowy, a echa wystrzałów słychać było równie często co klaksony pojazdów nadpobudliwych kierowców. Kto nie był dostatecznie silny, uciekał z podkulonym ogonem. W końcu, jak można było przypuszczać, w podziemiu Revengel liczyła się już tylko potężna Rodzina Morettich, stacjonująca w Los Angeles i… Duch. Tajemniczy rywal, ze swoją organizacją Ghost Gang, nie tylko stawiał wyraźny opór w dążeniu Morettich do przejęcia całkowitej władzy w mieście, ale sukcesywnie zagarniał ich terytoria i blokował wszelkie próby rozpoczęcia lukratywnych nielegalnych interesów. Duch z racji, że wszedł na rynek zaledwie rok wcześniej, został niedoceniony przez mafię, przez co zaatakował skuteczniej niż wszelkie inne organizacje. Działał z ukrycia, a dzielnice przejmował pod osłoną mniejszych gangów. Gdy Ghost Gang oficjalnie się ujawnił, posiadał wpływy w połowie miasta, a jego przywódca dzięki swojej odwadze i sprytowi obrósł w legendę. Podobno nikt nie widział jego twarzy, a tylko nieliczni spotkali się z nim osobiście. Teraz przed taką niebywałą szansą stanęła i ona, Sophia Loretto, która urodziła się w Polsce jako Zofia Wrońska…

…Ale o tym musiała zapomnieć. I o młodszej siostrze Helenie. I o dawnym życiu.

Sophia przymknęła powieki, a gdy je ponownie uniosła, natrętne myśli zniknęły. Skupiła się na tym, co było tu i teraz. Na chłodnej poczekalni i rozmowie, której nie mogła zawalić. Aplikowała na stanowisko tłumacza języka niemieckiego, u boku samego bossa Ghost Gangu. W zeszłym tygodniu ugrupowanie w dość brutalny sposób wyeliminowało jej poprzednika, dzięki czemu po kilkumiesięcznej pracy jako tłumacz w niższych strukturach gangu, dostała awans, a Jack i SSU wreszcie upragnionego kreta. Nie mogła zaprzepaścić takiej szansy, dlatego marzła z godnością. Wyprostowała sylwetkę i starała się nie zwracać uwagi na trzęsące się, zsiniałe palce. Nawet nie drgnęła, gdy drzwi niespodziewanie stanęły otworem i przeszła przez nie ta sama kobieta, która trzy godziny wcześniej kazała jej czekać. Ubrana w szarą dopasowaną garsonkę ze starannie upiętymi włosami i pewną siebie postawą bardziej przypominała zaradną bizneswoman niż sekretarkę. W ręce trzymała czarne pióro i kartkę… jedną kartkę, którą położyła przed nią na stoliku, a sama usiadła na fotelu naprzeciw, nie wypowiedziawszy ani jednego słowa.

Sophia wzięła dokument drżącą z zimna dłonią i przeczytała z uwagą. Przełknęła ślinę.

– Wygląda na to, że nastąpiła jakaś pomyłka – zauważyła, odkładając umowę na stolik. – Byłam tłumaczem języka niemieckiego i takie stanowisko miałam tu objąć.

Kobieta w szarej garsonce roześmiała się głośno i postukała po stoliku długimi, czerwonymi paznokciami. Emanowała władczą postawą i ignorancją wobec nowo przybyłej. W Sophii rósł gniew, ale tylko uśmiechnęła się z pozorną obojętnością.

– Chciała być tłumaczką, a zostanie sprzątaczką – zaświergotała tamta z pogardą w oczach, po czym nachyliła się w jej stronę i z surową miną mruknęła cicho: – Jak ci nie pasuje, to wiesz, gdzie są drzwi.

Nie odpowiedziała na jej uwagę. Odwzajemniła wrogie spojrzenie i bez zbędnych gestów podpisała swój cyrograf. Teraz nie mogła się wycofać.

– Proszę za mną – powiedziała nieznajoma oschle, kiedy tylko odebrała od niej dokument i pióro.

Sophia wstała z trudem. Skostniałe z zimna stawy potrzebowały rozruchu, ale nie zdradziła dyskomfortu żadnym grymasem i żwawo ruszyła za kobietą w garsonce.

Przemierzając długi korytarz, starała się zbytnio nie rozglądać, nadmierna ciekawość mogła wzbudzić niepokój tajemniczego gospodarza. Gdy dotarła do betonowych schodów, bez słowa weszła na drugą kondygnację. Wszędzie panował dojmujący chłód, ale nie był aż tak dokuczliwy jak w poczekalni. Na górze jej przewodniczka zatrzymała się przed pomalowanymi na czarno drzwiami i zastukała kilkakrotnie knykciami. Nie czekała na odzew, otworzyła drzwi i krótkim ruchem głowy dała jej do zrozumienia, że ma tam wejść. Sophia posłuchała bez sprzeciwu.

W środku panowały zupełne ciemności.

I

Sierpień, 2018

– Laura Freekrain, oficjalna żona najgroźniejszego gangstera Revengel – powiedziała z patosem, po czym zaśmiała się głośno. – Ależ dostąpiłam zaszczytu, panie mężu!

Rick rzucił w jej stronę pobłażliwe spojrzenie i jeszcze bardziej rozbrajający uśmiech.

– Zaszczytu, droga żono, to dopiero dostąpisz.

Zmrużył zawadiacko oczy i podszedł bliżej. Czerń rozpiętej koszuli rzucała cień na wyraźnie wyrzeźbione mięśnie, a czujny wzrok przewiercał duszę na wskroś. Kiedy przysunął się dostatecznie, by mogła dotknąć go opuszkami palców, musnęła ostrożnie miejsce, gdzie biło serce. Zanim jednak położyła na nim całą swoją dłoń, dostrzegła, że znieruchomiał. Cofnęła pospiesznie rękę, ale zdążył ją złapać i dość gwałtownie przycisnął do zakazanej dotąd strefy. Miarowe pulsowanie przepełniło ją szczęściem.

– Intrygująca noc przed nami – wyszeptała, czując przyspieszone bicie jego serca. Uniosła wzrok, by zagłębić się w magnetycznym spojrzeniu męża, i westchnęła przeciągle. Rick wciąż trzymał jej przyciśniętą do klatki rękę, ale przymknięte powieki i napięta mimika zdradzały, że to nie Laura zaprzątała mu myśli. Wyswobodziła dłoń z jego szorstkich palców, na co otworzył nagle oczy i przysunął usta, by ją pocałować. Odwróciła twarz w geście protestu, a gdy ponownie na niego spojrzała, pogłaskała go po policzku i szepnęła czule:

– Odpocznij. Jutro też będzie noc.

Freaky prychnął pod nosem i z zaciętą miną przyciągnął ją bliżej. Pokręcił głową na opór, jaki stawiła i delikatnie pociągnął za zamek jej ślubnej sukni. Znała go wystarczająco dobrze, by zauważyć, że relacja z Anną, mimo iż oficjalnie zakończona, na długo zaburzy ich małżeński porządek. Zamiast więc ulec pożądaniu, odsunęła się nieznacznie i usiadła na skraju łóżka. Stał chwilę nieruchomo, po czym bez słowa zajął miejsce obok. Nie chciała jeszcze patrzeć w jego oczy, więc rozejrzała się po wnętrzu. Rzadko gościła w tym pokoju. Był niczym prywatna jaskinia Freaky’ego, do której nikt nie miał wstępu. Zbyt mały dla dwóch osób, z wyposażeniem ograniczonym do niezbędnego minimum, bez żadnych leżących na wierzchu przedmiotów. Wszystko stonowane i bezosobowe. Nigdy nie czuła się komfortowo w jego przestrzeni.

Kiedy tak obserwowała ten klaustrofobiczny pokój, Rick położył delikatnie rękę na jej kolanie i powoli zaczął przesuwać opuszkami palców wzdłuż uda. Złapała jego dłoń, zanim dobrnął za wysoko, ścisnęła mocniej, po czym delikatnie od siebie odsunęła.

– Mówię poważnie, Freaky – oznajmiła stanowczo. – Nie spieszy się.

Wypuścił wolno powietrze.

– Nie mogę jej wywalić z głowy – mruknął cicho, po czym zmierzwił rękami włosy, jakby tym krótkim ruchem, rzeczywiście mógł się jej pozbyć.

– A na pewno chcesz ją stamtąd wywalać? – zapytała z wahaniem.

Popatrzył trzeźwym wzrokiem, który bezsprzecznie dowodził, że decyzja została podjęta i była nieodwołalna.

– Wiesz, że tak.

– Wiem – potwierdziła cicho. – Nie zrozum mnie źle, ale…

– Nie kończ – przerwał. – Ten temat też jest zamknięty. – Odwrócił się w jej stronę. – Jeśli będziesz chciała ode mnie odejść, nie stanę na twojej drodze. Ale jak na razie to ty jesteś moją żoną, a mnie naprawdę nie jest potrzebna do szczęścia kobieta, którą… – Uciął i spojrzał lekko zdezorientowany.

– …kochasz? – dokończyła za niego i uśmiechnęła się kwaśno. Nie było dla nikogo tajemnicą, że z Rickiem łączyła ją dość specyficzna relacja. Byli parą sypiających ze sobą przyjaciół, którzy ostatecznie zdecydowali się wspólnie iść przez życie bez emocjonalnych uniesień.

– Jeszcze – dodał z naciskiem. – Rozstaliśmy się w większej zgodzie, niż przypuszczałem.

– Zaakceptowała to? – Laura uniosła brwi zupełnie zaskoczona. Rick mrugnął na potwierdzenie. – Ostatnio mówiłeś, że była zdecydowana na ciebie czekać, aż zmienisz zdanie.

Położył się na wznak i zaplótł dłonie za głową.

– To było przed ślubem z tobą i przed tym, jak się dowiedziała, że to ja byłem jej mężem.

– Szkoda, że nie widziałam jej miny. – Zaśmiała się krótko, po czym przymknęła powieki i pogroziła mu palcem. – Zniknęliście za załomem!

Oczy Freaky’ego zabłyszczały czujnie.

– Przed twoim wzrokiem nie da się zniknąć – mruknął. – Zdecydowanie nie możesz mnie zostawiać z nią bez przyzwoitek.

Spochmurniał. Wiedziała, że nie znosił utraty kontroli. Zawsze walczył ze swoimi lękami, słabościami, zawsze musiał być najlepszy. Teraz w jego życie wdarła się kobieta, której nieopatrznie pozwolił w nim namieszać i o której nie potrafił zapomnieć.

– Nie mówmy już o niej.

Złapał Laurę za rękę i przyciągnął ku sobie. Szarpnięta opadła ciałem na jego klatkę, ale momentalnie obrócił ją pod siebie.

– Masz rację – przyznał, zagłębiając się w jej spojrzeniu. – Potrzebuję ochłonąć, ale potrzebuję też ciebie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. – Położył palec na jej piersi i powoli skierował go niżej. – Nie będę idealnym kochankiem, bo ona wciąż zatruwa moje myśli – wsunął dłoń między jej uda – ale postaram się jak nigdy przedtem – szepnął i zdecydowanym ruchem wtargnął do jej wilgotnego wnętrza.

Przygryzła dolną wargę i wygięła ciało w łuk. Ustami delikatnie musnął płatek jej ucha, przerywając na chwilę postępującą w niej rozkosz, by wyswobodzić ją z krępującej sukni. Odsłonił uwodzicielską koronkową bieliznę, na której widok zacmokał w podniebienie.

Pokręciła zachęcająco biodrami. Jego uśmiech zdradzał pożądanie, ale oczy tchnęły pustką. Zrozumiał, że to dostrzegła, i przylgnął do niej, zachłannie całując jej szyję. Nie łudziła się, że gdy zamknie oczy, wciąż będzie miał przed nimi obraz jej seksownego ciała, ale miał rację: tylko ona mogła mu pomóc uporać się ze swoją głową, zdusić powstałe uczucie i wrócić do wcześniejszej równowagi.

Wysunęła piersi z biustonosza i podkręciła tempo gry wstępnej. Chciała jak najszybciej stępić jego ból i sprawić, by choć na chwilę zyskał odrobinę odprężenia. Podjął grę i z dziką zapalczywością zatopił zęby w jej brodawce. Zasyczała z rozkoszy. Oj tak, byli dla siebie stworzeni. Stanowili idealne połączenie piękna, wyrachowania i myślenia na zimno. Tylko że wszystko było… na zimno. Zaczęli wchodzić w sprawiające im najwięcej przyjemności schematy, przez co bardziej przypominali stare małżeństwo niż parę nowożeńców. Ale tym razem było inaczej. Kiedy zarzuciła na niego swoje uda, a on ścisnął jej pośladki, poczuła, jakby w ich łóżku był ktoś jeszcze, jakby siedząca w jego głowie Anna realnie zajęła jej miejsce. Freaky był bardziej namiętny i oddany w swoich ruchach, a świadomość, że myślami był z tamtą, po raz pierwszy wywołała w Laurze zazdrość. Uczucie sprawiło, że zapragnęła mieć go wyłącznie dla siebie. Uaktywniła więc cały swój seksapil i drzemiące pożądanie, by ta noc poślubna należała tylko do nich. Ich oddechy przyspieszyły, a ruchy stały się bardziej niecierpliwe. Ubrania, jedno po drugim, lądowały na podłodze i gdy wreszcie mieli zespolić się jako mąż i żona, ciszę przecięło głośne zdecydowane pukanie.

Spojrzeli po sobie zdezorientowani. Nikt nie śmiałby przerywać, gdyby sprawa nie była wyjątkowo pilna, więc atmosfera momentalnie zgęstniała. Rick jako pierwszy otrząsnął się z szoku, ubrał pospiesznie i wybiegł z pokoju. Laura zarzuciła na siebie dresowe spodnie i jego koszulę, po czym ruszyła za nim. W drzwiach minęła zupełnie bladą Rosie, która zdążyła już przekazać wieści Freaky’emu. Laura przeczesała wzrokiem korytarz. Na jego końcu Carson ciągnął otumanionego Charliego. Poczuła, jak krew tężeje jej w żyłach.

Nie musiała słyszeć nowin, by wiedzieć, co się stało: Pchła została porwana.

Rick przygwoździł słaniającego się na nogach brata do ściany, a on patrzył w jego stronę rozbieganym wzrokiem. Nie odpowiedział na żadne pytanie. Dopiero gdy pojawił się Luca ze swoją apteczką i otrzeźwił Charliego solami, tamten zaczął niewyraźnie bełkotać:

– Nie ja… nie… nie…

– Kto?! – wrzasnął Freaky.

– Dan.

Rick puścił brata, przez co ten zsunął się po ścianie niczym szmaciana lalka. Nieźle napakowana szmaciana lalka. Laura nigdy nie przepadała za Charliem, a po tym, jak usłyszała, w jaki sposób potraktował Annę, czuła do niego tylko odrazę. Nie żeby Pchłę darzyła jakąkolwiek sympatią, ale nawet jej nie życzyła takiego losu, jaki ją spotkał. Z trudem pogodziła się z faktem, że to właśnie ta sierota wkradła się do serca Freaky’ego.

Rozejrzała się wokół. Korytarz świecił pustką. Wszyscy zbiegli do mieszczącego się na dole centrum dowodzenia, poza Charliem, którego świadomość powoli wracała na dawne tory.

Przyniosła z pokoju butelkę z dobrze schłodzoną wodą i bez skrupułów wylała na jego twarz lodowatą zawartość. Otrzepał się gwałtownie i zaczerpnął powietrza, jakby dopiero co wynurzył się z przerębla. Przykucnęła przed nim i zmierzyła go surowym spojrzeniem.

– Zawaliłeś – powiedziała wolno, żeby jej słowa na pewno do niego dotarły. – Musimy iść.

Potarł twarz dłońmi, ścierając krople wody.

– Gdzie Freaky?

– Na dole.

– Pomóż mi. – Zaczął niezdarnie się podnosić.

Z trudem utrzymała jego ciężar, z jeszcze większym pomogła mu dostać się do głównego holu. A tam… rozpętało się piekło. Ludzie trzeźwieli w oczach i w pełnym uzbrojeniu wybiegali do swoich pojazdów. Wiedziała, że Freaky kazał im zachować czujność do jutrzejszego poranka, ale nie miała wątpliwości, że nie każdy przestrzegał abstynencji, a w takiej chwili nikt nie śmiał się do tego przyznać. Zerknęła na Charliego; powoli odzyskiwał siły. Nie pytała go o nic. Szarpnęła za klamkę drzwi umieszczonych we wnęce pod wielkimi schodami i wtaszczyła jego ciężkie ciało do środka. W pomieszczeniu panował straszny zaduch.

Rozejrzała się po zebranych. Z zaskoczeniem dostrzegła nieprzytomnego Ziggy’ego, opatrywanego przez Lucę, i Thomasa Merdena, który zastąpił go przy komputerach. Przeniosła wzrok na Freaky’ego. Bladość jej męża zakłuła ją w serce. Jeszcze nigdy nie widziała go tak roztrzęsionego. Zupełnie nad sobą nie panował, chodził nerwowo i sprawiał wrażenie, że rozszarpie każdego, kto wejdzie mu w drogę. Reszta ludzi przezornie stała w bezpiecznej odległości. Gdy dostrzegł Charliego, doskoczył do niego w mgnieniu oka, złapał za koszulkę i mocnym szarpnięciem usadowił na krześle.

– Jak to się stało? – syknął, ledwo kontrolując swój głos.

– Nie wiem. Wychodziliśmy z toalety. Zgasili światło. Wstrzyknęli mi coś.

– Jesteś pewny, że to Dan?

– Widziałem go – odparł zdecydowanie. – Światło z zewnątrz… mało, ale dość.

Wciąż mówił nieskładnie, ale przynajmniej na tyle wyraźnie, że mogli go zrozumieć.

– Z kim był?

– Nie wiem. – Pokręcił głową. – Szybko mnie ścięło. Wziął Annę. Na pewno on.

– Nie mogę się dostać do systemu – oznajmił analityk suchym tonem, nie zważając na horror, jaki rozgrywał się w pomieszczeniu. – Wszystko jest odcięte, a nie znam żadnych haseł.

Rick doskoczył do klawiatury, ale wszelkie wstukiwane przez niego kombinacje nie dawały spodziewanych efektów.

– Kurwa! – zaklął, choć nigdy tego nie robił.

Laura na dźwięk tego słowa poczuła dreszcze. Zdecydowanie musieli jak najszybciej ją znaleźć.

– Nie zdążyliby zmienić wszystkich haseł, musieli wykorzystać wirusa – podjął na nowo Merden. – Postaram się to obejść, ale chwilę potrwa.

Freaky skinął głową na zgodę i zwrócił się do Luki:

– Jak Ziggy?

– Nieprędko będzie z niego pożytek – podsumował. – Dostał to samo co Charlie, ale Ziggy to chuchro. Zanim wróci mu pełna sprawność, może upłynąć kilka godzin.

– Nie minęło wiele czasu – wtrącił basowym głosem Carson. – Nie mogli daleko odjechać.

Rick zbył uwagę milczeniem. Przemierzył kilkakrotnie pomieszczenie żwawym krokiem, potarł knykciami obu rąk o siebie i zatrzymał się naprzeciw Rosie.

– Dobra. – Wziął kilka głębszych wdechów, a jego spokojniejszy głos świadczył o powrocie do względnej równowagi. – Po kolei. Róża.

Oparta o ścianę kobieta, którą tylko Rick nazywał jej polskobrzmiącym imieniem, rzuciła z nieskrywaną odrazą:

– Czekałam z Markiem w samochodzie, gdy ten nagle mi coś wstrzyknął i wypchnął z auta! Skurwiel! – zaklęła z mocno zaciśniętymi zębami. – Nie wiem, jak długo kręciło mi się w głowie, ale jak w końcu przestało, to na podjeździe nikogo już nie było. Pobiegłam do domu, a tam koło drzwi Carson potrząsał Lucą, by się ocknął. Jak Luca otworzył oczy, zostawiliśmy go i pobiegliśmy w stronę toalety, gdzie przed jazdą poszła Anna z Charliem. W korytarzu znaleźliśmy nieprzytomnego Charliego, Anny nigdzie nie było. Carson z nim został, a ja pobiegłam na górę do ciebie.

Rosie trzęsła się z nerwów i z poczucia źle wykonanego zadania. Laura wiedziała, że była najsilniejszą kobietą w zespole z równie wygórowanymi ambicjami co jej małżonek. Rick lubił z nią pracować, bo zawsze wyciskała z siebie więcej, niż teoretycznie była w stanie.

– Kogo nie ma?

– Wszystkich od Dana – zreferował Carson. – To była z góry zaplanowana akcja.

Freaky odwrócił się w stronę Rosie.

– Dlaczego poszłaś z Markiem? – zapytał, na co kobieta momentalnie zapłoniła się ze wstydu.

– Bo Rob, który miał ze mną jechać, się spił – zerknęła w stronę rany postrzałowej – a sama nie dam rady prowadzić.

– Rob pił z Danem – wtrącił Carson.

– Wykorzystał jego słabość – potwierdził pod nosem Rick.

Nagle drzwi do sali otwarły się z hukiem, a do środka wtargnęła zdyszana Dalia.

– Nie ruszymy teraz żadną maszyną – wysapała. – Uziemili wszystkie.

Laura z przerażeniem spojrzała na Freaky’ego. Stał w bezruchu z kamienną miną, a po wcześniejszym braku kontroli nie pozostał ślad. Oddychał ciężko. Poczuła lekki zawrót głowy. Dotarło do nich, że nie odnajdą Anny, a Rick jeśli zdecyduje się ją odzyskać, straci wszystko.

***

Jack Noriega wszedł do domu Freaky’ego ze spokojem, który mocno kontrastował z panującym wokół poruszeniem. Choć już samo określenie tej willi czyimś domem zakrawało na absurd. W dwukondygnacyjnym budynku mieściło się prywatne centrum dowodzenia, sala treningowa, kilkanaście pokoi, gdzie pomieszkiwali jego ludzie, gabinet, a na zewnątrz miniaturowy ośrodek szkoleniowy, pozwalający na „rozruszanie kości”, jak to nazywał Rick. Freaky nie miał normalnego domu, nie miał też normalnego życia ani żadnych perspektyw, by ten stan kiedykolwiek się zmienił. Żył swoją pracą, a każdy wysiłek, jaki wykonywał, był z nią ściśle związany.

I można by stwierdzić, że tak było do dzisiejszego wieczora.

– Gdzie on jest? – Jack zagadnął przechodzącego mężczyznę.

– W centrum – odparł tamten i skinął głową na ukryte pod schodami wejście, jakby nie był pewien czy on wie, gdzie się znajdują.

– Powiedz mu, że czekam w jego gabinecie – rzucił chłodno i wolnym krokiem skierował się na górę. Zanim tam doszedł, Rick wyprzedził go bez słowa i nie obrzuciwszy żadnym spojrzeniem, wszedł do środka.

Był blady. Wciąż opanowany, ale zupełnie bez koloru. Jack jeszcze nie widział Freaky’ego w takim stanie. Zamknął za nimi dźwiękoszczelne drzwi, ale nie podszedł bliżej. Z uwagą patrzył, jak młody zamiast podejść do biurka, usiadł na bocznym fotelu i w skupieniu złączył ze sobą opuszki palców. Nie pocierał knykciami, jak to miał w zwyczaju, gdy był zdenerwowany, co Jacka nieco zaskoczyło. W dalszym ciągu nie mógł go do końca rozgryźć.

– To Dan mnie zdradził – wycedził cicho Rick. – Własny brat… Za bardzo skupiłem się na innych – dodał z żalem i zastygł bez słowa. Powoli uniósł na niego oczy. Były ciemne, mroczne i mocno kontrastowały z bladością jego skóry. – Wiedziałeś? – zapytał, a na brak odpowiedzi mocniej zacisnął zęby i syknął złowrogo: – Odpowiedz!

– Mówiłem ci, że nie możesz zabić swojego ojca – odparł z rezerwą. Podszedł wolno i usiadł na przeciwległym fotelu. – Ale ty nikogo nie słuchasz.

Freaky pochylił się w jego stronę, oparł łokcie na kolanach i zaczął na niego patrzeć z zaciętością godną prawdziwego drapieżnika. Jack nie dał się sprowokować.

– Wszyscy pracujemy dla Ducha, Freaky – wyznał ze spokojem. – Nawet ty.

Dostrzegł, jak młodemu krew zapulsowała w skroniach, a niebieskie żyłki nabrały ostrości. Musiał być niebywale wściekły, a mimo to wciąż utrzymywał maskę opanowania. A może to już nie była maska? Może Rick stracił zdolność odczuwania czegokolwiek? Przyjrzał mu się uważnie, z nadzieją, że się co do niego nie pomylił. Freaky przerwał w końcu ciszę i zapytał:

– Kto o tym wiedział?

– Dan, ja, Charlie i Jason. No i oczywiście mój brat Tom i kuzynka Arleta. Reszta nie musi znać naszej hierarchii.

– I żaden mi nie powiedział. – Pokręcił głową. – Jason – mruknął cicho i zamyślił się przez moment, po czym uniósł przepełniony niedowierzaniem wzrok. – Jason nie pracowałby dla gwałciciela. Ma taką samą zaciekłość w tępieniu tych gnid jak i ja.

– To prawda – przyznał Jack. – Ale jakby nie było, wasze matki były siostrami, więc Duch jest jego wujkiem. Rodzina to rodzina, więcej jej można wybaczyć.

Rick wystrzelił w jego kierunku niczym pocisk, chwycił podłokietniki fotela i przysunął twarz na taką odległość, by nie zostawić mu miejsca na poczucie komfortu. Jack ani drgnął.

– Rodzina się tak nie zachowuje – syknął w jego stronę Freaky.

– O, ekspert się znalazł – zakpił bez cienia uśmiechu.

– Dan porwał Annę. Gdzie ona jest?

– Anna nie jest częścią rodziny – zauważył. – Jedyna kobieta, która powinna zaprzątać twoją głowę, to Laura.

Oddech młodego drastycznie przyspieszył, a nozdrza zadrgały nerwowo.

– Gdzie ona jest? – wycedził przez zęby.

Jack wzruszył ramionami.

– Kazałem Danowi jej pilnować, bo bałem się, że Charlie opchnie ją handlarzom. Nie sądziłem, że Duch miał inne plany.

Rick wyprostował się gwałtownie i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.

– Nie wierzę, że Jason to przemilczał. Tyle lat prowadziliśmy walkę z takimi szujami jak mój ojciec i chcesz mi powiedzieć, że jednocześnie byliśmy jego sługusami?

– Nie zapominaj, że to on stworzył imperium, z którego czerpiemy profity.

– Miło, że teraz o tym mówisz – odparł szyderczym tonem. – Po co włożył w to tyle wysiłku, żebym się nie zorientował?

– Bo wciąż jesteś jego synem – odpowiedział beznamiętnie. – I trudno do ciebie dotrzeć z logicznymi argumentami. Jesteś cholernie uparty, Freaky, i nikogo nie słuchasz. – Podszedł do niego. – Każdy popełnia błędy. A z tego, co ja wiem, to nie jesteś do końca zaskoczony nowiną, bo z jakiegoś powodu zgromadziłeś swoją bazę danych, swoje kontakty, informatorów i całą resztę. Szykowałeś się na wojnę?

Zmieszał się. Mógłby przysiąc, że Rick właśnie się zmieszał.

– Nie byłeś ze mną szczery, więc ja z tobą też nie – dodał Jack. – Znam twojego ojca i wiem, że Sophia mu wybaczyła, tak samo jak ty byłeś skłonny wybaczyć Charliemu, gdyby Anna odpuściła zemstę.

Freaky zaśmiał się gorzko.

– Nigdy nie wybaczę Charliemu tego, co zrobił. Obiecałem co najwyżej, że go nie tknę, a to jest dość istotna różnica. Gdzie ona jest? – zapytał znacznie łagodniej.

– Nie wiem – skłamał. – Dan mi mówił, że się do ciebie odezwie, ale masz czekać tutaj. A potem odwiedź Jasona, myślę, że i z nim masz do pogadania.

Wstał, by ruszyć do wyjścia, ale Rick zagrodził mu drogę.

– Zaufała ci – wyszeptał. – A ty ją zdradziłeś.

Jack przybliżył się do niego z surową, wściekłą miną.

– Nie, Freaky – rzucił mu w twarz. – To ty ją zdradziłeś. – Mierzyli się chwilę wzrokiem, po czym dodał równie groźnym tonem: – Wziąłeś ją za żonę, a kiedy ci się znudziła, porzuciłeś jak niepotrzebną zabawkę. Myślałeś, że nie wiem?

Nic nie odpowiedział, ale Jack wyraźnie wdarł się w jego skostniałe sumienie.

– Nie tylko Charlie zgotował jej piekło – kontynuował. – Jak po waszych przygodach na wyspie wziąłem ją na statek, prawie rok płakała pod pokładem tak, by nikt nie słyszał. A ja wiedziałem, że opłakuje tchórza, który najpierw się z nią zabawił, a potem upozorował własną śmierć. Tak, Freaky. Nie kręć mi tu głową. Jesteś zwykłym tchórzem, który nie bierze odpowiedzialności za swoje czyny. I jeśli teraz stanie się jej krzywda przez twoje kolejne tchórzostwo…

– Dalej trzymasz jego stronę, choć to on ją porwał – przerwał Rick.

– Nie zrobiłby tego, gdyby była częścią rodziny! – wrzasnął, choć przeważnie nie podnosił głosu. – Rozumiesz? Ślubem z Laurą podpisałeś na nią wyrok! I tym, że powiedziałeś jej prawdę – dodał znacznie ciszej. – Przez to Duch nie może jej już puścić wolno.

Popatrzył w mroczne spojrzenie młodego. Nawet teraz nie dostrzegł w nim żadnych uczuć. A ponoć to właśnie tam należało szukać odzwierciedlenia duszy. Czyżby zemsta zupełnie ją zaprzedała? Bladość skóry, pulsujące skronie, przyspieszony oddech, wszystkie fizyczne oznaki zdenerwowania pojawiły się jak u zwykłego człowieka. Ale oczy miał puste. Czy Tom naprawdę wychował go na tak nieczułego mężczyznę? A może to wina Jasona i tego, że wykorzystał go do osobistego rozprawienia się z ludźmi, dla których kobiece ciało służyło tylko do zaspokajania własnych potrzeb. A może zawinił sam Jack, który nie kontaktował się z Rickiem, bo ten był zbyt podobny do własnej matki… Sophia. Może to jej chłód i opanowanie przeniknęło w młodego…

– Poświęcisz ją? – przerwał uporczywą ciszę.

– Wynoś się stąd – syknął Freaky w odpowiedzi, na co Jack tylko pokręcił głową i wyszedł z wielką przyjemnością.

Nie zamierzał więcej ingerować w jego życie. Odprowadzany zaskoczonymi spojrzeniami lojalnych Rickowi ludzi odszedł do swojego samochodu i odjechał, czując narastający niepokój. Jakiś cichy głos zaprzątał mu głowę i podawał jego postępowanie w wątpliwość. Nikła myśl kłuła niczym niepozorna drzazga, że tym razem mógł się pomylić.

– Nie – odpowiedział sam sobie. – Na jego matkę podziałało, to i na niego podziała.

Ale przed oczami nie widział Sophii, tylko płaczącą pod pokładem Annę. Płaczącą tak cicho, żeby nikt nie usłyszał… żeby on nie usłyszał. Chciała, by był z niej dumny. Zawsze. Nawet gdy cierpiała…

…a on ją zdradził i poczuł się wyjątkowo podle.

Wrzesień, 1985

Ciemność.

Sophia nigdy nie bała się mroku. Gdy jej ciało traciło widzialny kształt, a przedmioty wchłaniała czerń, była w swoim żywiole. Wyostrzała słuch, chłonęła zapachy, skupiała się na dotyku, przez co świat wokół niej nabierał innego wymiaru, a niepewność wywoływała przyjemny dreszcz. Do ciemnego gabinetu Ducha dostała się po odsunięciu grubej kotary powstrzymującej światło przez rozjaśnieniem pomieszczenia. Nie zdążyła przez to nic dojrzeć i stanęła po przejściu kilku kroków. Pewna siebie, z tętnem przyspieszonym do przyjemnego poziomu, utkwiła ślepy wzrok przed sobą i czekała, uważając na każdy swój ruch.

– Podejdź – usłyszała basowy chrapliwy głos. Doszedł gdzieś z naprzeciwka.

W pierwszym odruchu spróbowała dopasować go do tonacji znanych jej osób, ale z nikim konkretnym go nie skojarzyła. Uniosła jedną dłoń na wysokość twarzy, drugą znacznie niżej i ruszyła przed siebie. Po kilku krokach jej palce trafiły na twardy przedmiot. Opuściła rękę, którą zasłaniała głowę i położyła na napotkanym stole. Nie na krześle, jak mogłaby przypuszczać, tylko od razu na stole. Duch najwyraźniej lubował się we wprowadzaniu interesantów w dyskomfort. Najpierw zimno i długie czekanie, teraz ciemność i przymus stania. Wyprostowała się, a zimne krople potu spłynęły po jej plecach. Poczuła szybsze bicie serca i silny ucisk w klatce piersiowej. Zaskoczyła ją ta reakcja. Czyżby strach ją obleciał? Wytężyła słuch, ale Duch nadal milczał. Stała w skupieniu i próbowała sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek tak się czuła… czy bywała przerażona? Zdenerwowana – owszem, ale strach wydawał jej się obcy.

Do teraz… choć wciąż nie była pewna, czy to nie zwykłe napięcie wywołane niepewnością.

Krzesło Ducha zaskrzypiało. Drgnęła. Ciężkie kroki zadudniły po jej prawej stronie. Wodziła za nimi wzrokiem, dopóki nie usłyszała:

– Patrz przed siebie – powiedziane nacechowanym groźbą tonem.

Nogi drgnęły pod jej ciężarem, a serce zakołatało rytmicznie. Teraz nie miała już wątpliwości. Bała się, a z każdym jego krokiem jej strach rósł w siłę. Mężczyzna okrążał ją, niczym drapieżnik swoją ofiarę. Chociaż nie, drapieżnik by się skradał, a on szedł pewnie i głośno. Był myśliwym, który we wnykach miał swój łup. Nie musiał się skradać. Nic nie musiał. Mógł ją w każdej chwili odstrzelić, a ona nawet nie zdążyłaby pomyśleć o zbliżającym się końcu, gdy ten już by nadszedł.

Kolejne krople potu spłynęły po jej ciele. Tylko siłą woli i mocnym skupieniem utrzymała powolny oddech. Kroki ucichły. Za nią. Kilka jardów za nią. Zorientowała się, że zaciska dłonie i momentalnie je rozluźniła. Nie miała wątpliwości, że obserwował każdy jej ruch.

Zaczął podchodzić. Wyczuła mdlącą woń wypalonego tytoniu i nikłą nutę czegoś jeszcze… Co to było? Znała ten zapach, tylko nie mogła go z niczym skojarzyć. Nagle jej kark owiało ciepłe powietrze jego oddechu. Był bardzo blisko.

– Boisz się? – usłyszała niski głos.

Drgnęła. Musiał to zauważyć.

– Odpowiedz.

– Chyba tak.

– Chyba? – dopytał prowokacyjnie, po czym oparł dwie masywne dłonie na jej ramionach. Jego dotyk sprawił, że zesztywniała w sekundę. Wstrzymany oddech wypuściła z wielkim trudem dopiero po dłuższej chwili.

– A to drżenie to z jakiego powodu? – szepnął do jej ucha, na co lekko zakręciło jej się w głowie.

Co się z nią działo?! Dlaczego nie mogła się uspokoić? Dlaczego serce kołatało z taką zawziętością, jakby miało jej zaraz wyskoczyć? I… dlaczego poczuła dziwne mrowienie w tych miejscach swojego ciała, które powinny być teraz oziębłe?

Przysunął twarz jeszcze bliżej, aż szorstki zarost dotknął jej policzka.

– Hmm? – mruknął, na co o mało nie zemdlała.

– Tak – przyznała. – Boję się.

– Słusznie – skwitował chłodno, wciąż trzymając ją za ramiona.

Przytłoczona bliskością czuła, jak kolana coraz bardziej dygoczą. Odniosła wręcz wrażenie, że utrzymuje się w pionie tylko dzięki jego uściskowi. W końcu, po czasie zdającym się trwać w nieskończoność, oświadczył zdecydowanie:

– Nie potrzebuję ani tłumacza, ani sprzątaczki.

Puścił ją i odszedł parę kroków. Nie stała już tak dumna i wyprostowana jak na początku. Ledwo trzymała się na nogach, zlana potem z kołaczącym sercem i drżącym ciałem. Teraz była pewna, że jak dotąd nigdy się tak nie czuła. Była przerażona i jednocześnie… Czy on właśnie powiedział, że nie potrzebuje ani tłumacza, ani sprzątaczki? To do czego była mu potrzebna? Zdradliwe podszepty podsuwały tylko jedną odpowiedź, na którą ciało, pomimo strachu jaki ją zdjął, zareagowało niechcianym pożądaniem. Gdy dotarły do niej jej pragnienia, ogarnęły ją wstyd i wściekłość, przez co nawet nie zauważyła, w którym momencie pozwoliła swojemu oddechowi na tak drastyczne przyspieszenie.

– O czym pomyślałaś? – zapytał bez nuty żartu w głosie. – Lepiej mów prawdę.

Przełknęła ślinę. To była pierwsza rzecz, na jaką Jack wyczulił ją przed tym spotkaniem. W żadnym wypadku nie kłamać. Zbaczać z torów, ale nie kłamać. Kłamstwo zawsze kończyło się śmiercią.

– O seksie.

Wolała nie określać swojej roli w tych myślach i nie nazywać rzeczy po imieniu.

Zaśmiał się krótko, ale w taki sposób, że przeszył ją dodatkowym dreszczem. Podszedł i ponownie położył dłonie na jej ramionach, ale tym razem ich tam nie zatrzymał. Przesunął w dół w okolicę łokci, po czym złapał ją za biodra. Ponownie przełknęła ślinę. Ciało zareagowało od razu. Mrowienie między nogami rosło wprost proporcjonalnie do poczucia upokorzenia i złości na samą siebie.

– O seksie? – zamruczał do jej ucha i zsunął dłonie niżej.

Przymknęła powieki, ale gdy nagle się odsunął i odszedł w ciemność, otworzyła je gwałtownie.

– Nie sypiam ze szpiegami, agentko SSU.

Zamarła. Adrenalina skoczyła tak mocno, że wszelkie inne odczucia odeszły w niepamięć.

„Koniec”, słowo zadudniło jej w uszach. To koniec.

Skierowała się w jego stronę, choć w ogóle go nie widziała.

– Nie pozwoliłem ci się odwracać – zawarczał.

– Chcesz mnie zabić, to patrz mi prosto w oczy – syknęła.

W obliczu zbliżającej się śmierci nie widziała powodu, by tworzyć jakiekolwiek pozory uległości.

– Nie zaprzeczasz, agentko Loretto?

– Dlaczego tu jestem? Wolałeś mnie zabić osobiście? – Drżenie głosu ustało. Teraz, wbrew poczuciu zagrożenia, jej ciało było w żywiole, na znanym sobie terytorium. Oddech zwolnił.

Stali tak w milczeniu. Nie odpowiedział. Nie widziała, czy celuje do niej z broni, nie słyszała, by się poruszył. Przez ten czas zdążyła się uspokoić i zrozumiała, że jej psychika nie działała jak u normalnej osoby.

– Nie zamierzam cię zabić – odparł w końcu, na co odetchnęła z ulgą. – Zamierzam cię wykorzystać.

Odszedł na swoje miejsce, a gdy usiadł, usłyszała, jak zarzuca nogi na biurko.

– Chcesz, żebym była podwójnym agentem?

– Jack Noriega jest twoim prowadzącym?

– Tak. – Skinęła głową, zatrzymując myśli bombardujące jej sumienie.

„Nie kłam” – mówił jej Jack na odchodnym – „choćbyś miała mnie zdradzić. Ale za żadne skarby nie możesz wyjawić miejsc, w których cię szkoliłem, ani poznanych agentów. Mów, że nie możesz powiedzieć, ale nie kłam”.

– Ma u mnie więcej szpiegów?

– Nie wiem – oznajmiła zgodnie z prawdą.

– Nie wiesz, czy wolałabyś nie wiedzieć?

– Nie wiem.

– W porządku. Możesz odejść.

Te dwa słowa zupełnie wybiły ją z rytmu. Stała jak wcześniej, zdumiona, że nie dostała żadnych instrukcji.

– Mam cię odprowadzić? – zapytał z ironią w głosie, co otrzeźwiło ją i wyrwało z letargu. Obróciła się na pięcie i wyszła z dudniącym sercem. Nie miała wątpliwości, że Duch stanie się jednym z potężniejszych graczy podziemia i teraz wiedziała już, dlaczego Jackowi tak bardzo zależało na podsunięciu do niego szpiega. Czy wiedział, że Duch przejrzy jego zamiary? Czy byłby aż tak bezlitosny?

II

Anna Rodan rozejrzała się po swoim nowym więzieniu. Zdecydowanie miała naturę kota, który pomimo upadku ze znacznej wysokości po raz kolejny wylądował na czterech łapach. Warunki jak na fakt, że została porwana przez Ducha, były niespodziewanie dobre. Potarła swędzące po ukłuciu ramię, które momentami doprowadzało ją do szału, i ostrożnie podeszła do okna. Kusiło ją, by obejrzeć okolicę już wcześniej, ale Paloma, gospodyni domu, towarzyszyła jej przy śniadaniu, a potem, niczym małą dziewczynkę, wygoniła do łazienki. Dopiero gdy Pchła z niej wyszła i spostrzegła, że w pokoju jest pusto, odetchnęła z ulgą. Od kiedy obudziła się w tym miejscu, przepełniało ją silne napięcie. Mimo zapewnień Dana i przyjaznej atmosfery, jaką tworzyła wokół siebie Paloma, Anna wciąż czuła niepokój. Nie była do końca pewna, czy lęk wywoływało samo otoczenie, fakt zamknięcia, czy wczorajszy ślub Ricka i jego późniejsze wyznanie, ale w środku była spięta i z trudem łapała powietrze. Jakby jej płuca zdecydowały się na urlop i musiała im ciągle przypominać o oddychaniu. Nie ułatwiało to obserwacji otoczenia.

Kiedy zbliżyła się do okna, od razu przylgnęła do ściany i ostrożnie wyjrzała na zewnątrz. Ogród zdawał się pusty. Zerknęła na dół: drewniany taras kończył się krystalicznie czystym basenem, otoczonym zadbaną roślinnością. W normalnych warunkach nie mogłaby oderwać od nich oczu, ale teraz bardziej skupiała się na poszukiwaniu kamer i strażników. Żadnych nie dostrzegła.

Przeniosła wzrok na horyzont. Przez jej ciało przeszedł zimny dreszcz, gdy zdała sobie sprawę, że okalającego posiadłość muru, o którym wspominał Dan, również nie było widać. Mimowolnie objęła się ramionami i potarła dłońmi skórę.

Ogród przypomniał jej o czasach spędzonych w sierocińcu, gdzie niewidoczny przez gęste krzewy mur na tyłach budynku długo pozostawał poza jej zasięgiem. Przywołane wspomnienia skierowały jej myśli na dzień ucieczki z Darkiem vel Rickiem, kiedy to po raz pierwszy poczuła prawdziwą wolność, ale i musiała się zmierzyć z jej niedogodnościami. Teraz znów była w klatce i choć wiedziała, że na zewnątrz czyha znacznie groźniejsze niebezpieczeństwo, nie miała dostatecznego zaufania do Ducha, by czuć się w niej swobodnie.

Serce zadudniło mocniej w piersi, jakby na znak, że się z nią zgadza. Sierociniec też przez długi okres wydawał się bezpiecznym domem, dopóki jego dyrektorka nie zamknęła jej po raz pierwszy w piwnicy, nie zmniejszyła racji żywnościowych i nie wydała zalecenia, by biciem uczyć ją posłuszeństwa. Anna nigdy nie potrafiła być posłuszna, przez co dość szybko uodporniła się na ból. Przynajmniej ten fizyczny. Zerknęła na gojącą się na dłoni ranę. Ona również swędziała, ale najbardziej dręczył ją fakt, że przypominała jej o tamtym wieczorze, kiedy Rick oddalił się z Laurą, a ją zostawił znienawidzonemu Charliemu.

To, co wtedy czuła, wróciło ze zdwojoną siłą. Teraz musiała nauczyć się żyć ze świadomością, że mężczyzna, którego pokochała, nie dość, że ożenił się z inną, ale przyznał, że dwa lata wcześniej to jej przysięgał miłość i wierność aż do śmierci. Tylko że swoją sfingował, a ją zostawił ze złamanym sercem. Przetarła spływającą po policzku łzę. W jej głowie naprzemiennie dudniły wypowiedziane przez Freaky’ego słowa: „Nie mogę i nie chcę z tobą być”, „Zakochałem się w tobie. I nigdy sobie tego nie wybaczę”, „Wciąż cię kocham, Anno”. Kiedy otworzyła oczy, zlękła się z zaskoczenia. Przed nią stała zaniepokojona Paloma, a ona nawet nie potrafiła stwierdzić, w którym momencie tamta weszła do pokoju.

– Wszystko w porządku? – zapytała gospodyni z troską. – Pukałam, ale panienka nie odpowiadała.

– Zamyśliłam się – wycedziła, ocierając mokre policzki. – Przepraszam.

– Nie ma za co przepraszać. Nie powinnam zostawiać panienki samej. Chodźmy najpierw do ogrodu, rośliny najlepiej koją smutki, a ten wielgachny dom zostawimy sobie na później.

Anna pokiwała rytmicznie głową, zapatrzona w duże, ciemne oczy Palomy. Kobieta emanowała ciepłem, które rozgrzewało niczym gorąca herbata w zimny wieczór. Jej uśmiechnięta twarz i podskakujące przy każdym ruchu czarne loki hipnotyzowały spojrzenie.

– Dziękuję pani za śniadanie i… – zakręciła ręką wokół siebie – …całą resztę.

– Nie ma za co i proszę mi mówić Paloma. Żadna ze mnie pani.

– A ze mnie żadna panienka. – Zaśmiała się do niej.

– Dobrze Muchacha1. – Mrugnęła i skinęła głową w stronę drzwi. – Chodźmy.

Jak na drobną kobietę gospodyni poruszała się wyjątkowo szybkim i pewnym siebie krokiem. Anna, choć była od niej wyższa, ledwo nadążała. Kiedy przemierzyły korytarz i zeszły schodami do obszernego salonu, przystanęła, by się rozejrzeć. Wszędzie było pusto.

– Jest tu ktoś poza nami? – zapytała, rozglądając się nieufnie.

– No wiesz, Duch pojawia się i znika. W końcu przydomek też do czegoś zobowiązuje – zażartowała i otwarła drzwi na taras. – A poza tym w domu przeważnie nikogo nie ma. Aż szkoda takich przestrzeni. – Stanęła z rozmarzonym wzrokiem.

– Jaki on jest?

Paloma uśmiechnęła się promiennie. Pchła nie mogła oderwać od niej wzroku. Choć jej latynoska uroda niczym szczególnym się nie wyróżniała, ale ikra, jaką w sobie miała, radość i żywiołowość, sprawiały, że zdawała się najpiękniejszą kobietą, jaką widziała.

– Och, Muchacha. Gdybym nie potrafiła trzymać języka za zębami, nie przepracowałabym tylu lat w tym domu.

– Rozumiem, że nie możesz mi nic powiedzieć, ale chociaż… może jakaś wskazówka?

Paloma energicznie pokręciła głową, na co Anna z posępną miną spuściła wzrok i mruknęła:

– Po prostu nie wiem, czego się tu spodziewać.

– Niczego złego – szepnęła przyjaźnie, kładąc dłoń na jej plecach. – Przejdźmy się. Ruch dobrze nam zrobi.

Dziewczyna przytaknęła na zgodę i skręciła w alejkę, do której nie przylegały żadne krzewy. Po przejściu kilku jardów Paloma zwróciła jej uwagę, by nie wytężała tak wzroku, bo stąd i tak nie dostrzeże ogrodzenia.

– Skąd wiedzia…

– …kochana – przerwała jej i objęła ramieniem. – Gdy trafiłam tu wiele lat temu, byłam równie wystraszona co ty. Też się bałam, że tego ogrodzenia tam nie ma i moi wrogowie zaraz mnie znajdą. Nie znaleźli. A posiadłość jest na tyle duża, że nie musimy się tu czuć jak w więzieniu.

Anna odpowiedziała zdawkowym uśmiechem. W przeciwieństwie do gospodyni ją właśnie dręczył fakt istnienia muru, a nie jego braku, ale wolała o tym nie wspominać. Nie ufała nowo poznanej kobiecie, a widząc jej oddanie dla Ducha, wiedziała, że słusznie.

Szły dłuższą chwilę w milczeniu, aż w końcu Paloma zaczęła opowiadać o swoich dzieciach. Syn zajmował się ogrodem, a jej córka dwa razy w tygodniu przychodziła posprzątać.

– Duch jest bardzo ostrożny – zakończyła opowieść. – Za to płaci moim dzieciom za pracę tak dobrze, że nie muszą się martwić o pieniądze.

Ruszyły z powrotem w stronę domu. Żwir zachrzęścił pod stopami, a wzniecany kurz opadał na stopy, brudząc sandały na rudo.

– Dlaczego tu mieszkasz? – zapytała Anna, ale na podejrzliwe spojrzenie kobiety dodała szybko: – Nie chcę być wścibska, po prostu zastanawiam się, czemu nie przychodzisz dorywczo jak twoje dzieci.

– To jest mój dom. – Westchnęła z trudem i popatrzyła na nią smutno. – Od kiedy wiele lat temu kartel w Cancun wydał na mnie wyrok i zniszczył całe moje życie… – Zawiesiła głos, jakby straciła pewność, czy chce się dalej zwierzać. W końcu wzięła długi wdech i idąc przed siebie, wycedziła przez zaciśnięte zęby: – Mój mąż był policjantem. Nieskorumpowanym. Zastrzelili go.

– Tak mi przykro.

– Minęło już tyle lat, a ja wciąż nie pogodziłam się z jego stratą. Byłam wtedy w ciąży i w dodatku miałam dwuletniego syna. Nie uciekłabym. – Zatrzymała się nagle i spojrzała na Pchłę z błyskiem w oczach. – Na szczęście Duch mi pomógł.

– Czyli tak zaskarbił sobie twoją lojalność.

– To wbrew pozorom dobry człowiek. – Mrugnęła porozumiewawczo. – Ale przypadkiem mu tego nie mów, bo poczujesz, jaki potrafi być zły.

Zaśmiały się mimowolnie. W towarzystwie tej kobiety Duch zaczynał nabierać ludzkich kształtów, i choć wizja spotkania z nim wciąż napawała ją lękiem, to przestała tak przerażać.

– Poznałam jego trzech synów, więc potrafię sobie to wyobrazić – odrzekła Anna z przekąsem, na co gospodyni pogłaskała ją przyjacielsko po ramieniu.

– Słyszałam co nieco o twoich przejściach. Nie znam Freaky’ego osobiście, ale domyślam się, że to trudny człowiek.

– Trudny to dość trywialne określenie. Chyba żaden słownik nie ma w swoich zasobach odpowiedniego słowa.

Paloma przystanęła w cieniu lichego drzewa. Upał zaczął doskwierać.

– Więc może to i lepiej dla ciebie, że ożenił się z inną. Teraz to ona będzie znosić jego humory.

– Jakoś mi jej nie żal – burknęła pod nosem. – Ale nie mówmy już o nim. Było minęło. Po prostu muszę nauczyć się popełniać mniej życiowych błędów. Czy Paloma to twoje prawdziwe imię? – Postanowiła szybko zmienić temat, zanim ten na dobre zejdzie na Freaky’ego.

– Tak – potwierdziła z pobłażliwym uśmiechem, najwyraźniej rozumiejąc ten wybieg. – Oznacza gołębia. Mój ojciec je uwielbiał.

– Dalej grozi ci niebezpieczeństwo?

– Nie, Muchacha. Kartel został rozbity niedługo potem. Ale tu jest mój dom.

– Przy najbardziej niebezpiecznym człowieku Revengel?

– Przy człowieku, który uratował moje dzieci – odpowiedziała z powagą. – Będziesz kiedyś matką, to zrozumiesz.

Paloma zamyśliła się na tamto wspomnienie, więc Anna przestała drążyć.

Kiedy szły w ciszy, zaczęła się zastanawiać, co przyniesie jej pobyt w tej fortecy i jak zareagował Rick na wieść o porwaniu. Czy przejął się jej zniknięciem, czy było mu ono na rękę? Myśli z każdą chwilą coraz mocniej krążyły wokół Freaky’ego, choć uporczywie starała się skierować je na inne tory. Nie znała planów Ducha, ale jednego była pewna: jeśli on z jakiegoś powodu zmusi Ricka, by na powrót stał się jej mężem, odmówi. Zdecydowanie odmówi.

***

Ewę Saphir znów dręczył koszmar dziecięcego pokoju Alice i Christophera Branków. Usiadła na łóżku i mimowolnie zerknęła w stronę ciążowego przebrania.

– Nigdy w życiu sobie tego nie zrobię – powiedziała do siebie stanowczo.

Dopóki nie zaczęła udawać brzemiennej kobiety, ta sfera życia wydawała jej się odległa niczym kolejna planeta w układzie słonecznym. Teraz odnosiła wrażenie, że wszystko krążyło wokół dzieci. Brank szukał córki, przez co wszedł w układ z Rickiem; jego żona po stracie dziecka wciąż chowała relikt przeszłości; Sophia Loretto próbowała uciec wraz z synem; don Lorenzo szukał córki… dzieci, dzieci, dzieci. Zdecydowanie niepotrzebny życiowy balast. Spojrzała raz jeszcze na przebranie.

– Nigdy w życiu! – prychnęła pod nosem i z werwą ruszyła do komputera sprawdzić, czy Merden coś napisał. Milczał. Chwilę później do apartamentu wszedł Brank.

– Odezwał się? – zapytał z marszu.

– Też miło cię widzieć, partnerze. – Uśmiechnęła się kąśliwie i ponownie przysiadła na łóżku. – Ogólnie cisza. Może zapił na weselu naszego gangsterka i jeszcze nie doszedł do siebie?

Christopher usiadł na pobliskim krześle. Wspomnienia wczorajszego ślubu i ucieczki sprzed wycelowanej w nich broni Dana Johnsona wciąż były świeże, a ziemista twarz domagała się dłuższego odpoczynku.

– Myślisz, że to bracia go zgarnęli?

– Skoro nic mu nie jest, to raczej nie handlarze – zauważyła. – A agentom ROCA też się ta sztuka nie udała, więc to musieli być nasi gangsterzy.

– Ciekawe, jakich środków użył Freaky, żeby przekonać Merdena – mruknął z markotną miną.

– No kolega nie tryskał entuzjazmem na naszą współpracę z braćmi – skwitowała. – Ale jak wiemy, Rick ma dar przekonywania, więc… – Rozłożyła ręce i zakpiła cicho: – Pewnie złożył mu propozycję nie do odrzucenia.

Kącik ust Branka uniósł się na sekundę, po czym wrócił na swoje miejsce.

– Poinformowałem Donovana, że Merdenowi nic nie jest, żeby nie tracili środków na jego szukanie.

– No i dobrze. A zrobiłeś charakterystykę gości?

Skinął krótko głową i podszedł wolnym krokiem do okna, gdzie zastygł wpatrzony w panoramę miasta.

– Gdy pracowałem z Donovanem – odezwał się po chwili – widok jadących samochodów zawsze nas uspokajał. Jeśli sprawa była wyjątkowo skomplikowana, stawaliśmy z papierosami w oknie i kopciliśmy, dopóki któryś z nas się nie uspokoił albo nie wpadł na jakiś dobry pomysł.

Podeszła w podskokach i podała mu nienapoczętą jeszcze paczkę.

– Nie jestem Donovanem, ale mogę z tobą zapalić.

Zaśmiał się pod nosem i poczęstował ją ogniem.

– Rzucanie palenia coś nam nie idzie – zagaił, najwyraźniej pamiętając, że Ewa do niedawna skutecznie opierała się zdradliwemu nałogowi. – Tu masz moich gości. – Podał jej złożoną na pół kartkę, z wyrysowanym schematem kościoła, w którym Rick Freekrain brał ślub.

Ewa zaciągnęła się mocniej dymem i spojrzała na papier. Od razu dostrzegła rozbieżność. W tylnej ławie po drugiej stronie kościoła Brank zaznaczył dwie postacie. Jedną scharakteryzował jako „mężczyzna koło sześćdziesiątki, zero reakcji na innych gości”, drugą opatrzył jedynie znakiem zapytania.

– Co to jest? – zapytała, dźgając nieznajomą postać palcem. – Tego staruszka widziałam, ale nie zauważyłam nikogo obok.

Brank zgasił niedopalonego papierosa w szklance z wodą wpatrzony w przejeżdżające na dole samochody. Dopiero po dłuższej chwili odwrócił się w jej stronę z mocno zaciśniętymi szczękami, jakby bojąc się, że za słowa, które zamierza wypowiedzieć, spłonie na stosie.

– Myślę, że to był Duch – wyznał wreszcie. – Że to dlatego Dan tak zareagował i dlatego Rick chciał nas w środku. Jeśli ich hierarchia jest taka, jak podejrzewał Merden… – Uciął na chwilę, by usiąść na pobliskim fotelu. Ewa została przy oknie. – To mógł być on.

– Jak go wypatrzyłeś? Ja poza tym „mężczyzną koło sześćdziesiątki” nikogo nie widziałam.

Uśmiechnął się przebiegle.

– Spójrz na charakterystykę innych gości.

Ewa nie musiała ponownie zerkać na kartkę, by wiedzieć, że prawie nic tam nie było.

– Skupiłeś się na starcu, bo wydał ci się najbardziej podejrzany?

– Tylko nie starcu. – Pogroził jej palcem.

– Auć, nadepnęłam na twój odcisk?

– Przypomnę ci to, jak sama przekroczysz pięćdziesiątkę – mruknął z uniesionymi brwiami.

– Z moim szczęściem to raczej do tego nie dojdzie – odpowiedziała smutno i mechanicznie przesunęła dłonią po ranie postrzałowej szpecącej jej udo. – Więc jak go wyhaczyłeś na tej ławce? Ja kilkakrotnie sprawdzałam tamtą stronę, ale nikogo nie widziałam poza tym wyjątkowo młodym sześćdziesięciolatkiem – dodała z emfazą.

Brank popatrzył na nią pobłażliwie i przeszedł do sedna:

– Po tym, jak Dan kazał nam wyjść, domyśliłem się, że osoba, przez którą zaprosił nas Rick, przyjdzie tylko na chwilę i ustawi się tak, byśmy jej nie dostrzegli. Kościół był mały, ale miał aż trzy miejsca, których nie obejmowaliśmy wzrokiem. Dwa w bocznych wnękach przed nami, które z łatwością mógł dojrzeć Rick i jedno równoległe do nas po drugiej stronie, gdzie siedział ten mężczyzna. – Wskazał palcem kartkę. – To był jedyny samotny facet w kościele wiekiem pasujący do poszukiwanego Ducha i do tego miał cholernie nieprzychylne spojrzenie, więc postanowiłem się skupić na nim. Wiedziałem, że przy tobie mogę sobie na to pozwolić.

Jakby na dowód swoich słów podniósł jej gęsto zapisaną kartkę, na której z najdrobniejszymi szczegółami opisała wszystkie siedzące w świątyni osoby.

– I? – ponagliła.

– I wyszukałem odpowiednie odbicie. Złocenie nad boczną amboną nie było idealne, ale wyraźnie widziałem w nim sylwetkę siedzącego z tyłu mężczyzny, dzięki czemu nie prowokowałem go ciągłym zerkaniem w jego stronę.

– Kiedy pojawił się drugi?

– Na chwilę po wejściu wszystkich gości i po raz drugi przed zakończeniem ślubu.

– Wybrał dobry moment, by nie rzucać się w oczy. Widziałeś jego twarz?

Pokręcił głową z zawiedzioną miną.

– Niestety. Gdy za pierwszym razem się zorientowałem, że zamiast jednej siedzą tam dwie osoby, najpierw zerknąłem na Dana, by dostrzec, czy patrzy w tamtym kierunku, ale nic takiego nie zrobił. Zanim ponownie spojrzałem w odbicie, tego gościa już nie było. Za drugim razem od razu się tam odwróciłem, ale był tak ustawiony, że nie widziałem go przez siedzącego obok mężczyznę. Ale, co ciekawe, tamten lekko poruszał ustami, więc z pewnością się znali. Myślałem, żeby podejść, ale wyszedł, zanim wstałem.

– Musimy się dowiedzieć, kim był ten starzec – rzuciła, zbliżając się do komputera, ale na gromki wzrok Branka od razu sprostowała: – Znaczy się młody mężczyzna koło sześćdziesiątki. Podejdź, coś ci pokażę.

Christopher stanął tuż za jej ramieniem. Otworzyła podgląd monitoringu miejskiego z dzielnicy, w której odbył się ślub. Partner przybliżył twarz do ekranu i zagwizdał przeciągle.

– Potrafi zadbać o swoją prywatność – przyznał.

– Dzwoniłam do centrali. Na ten dzień mieli zaplanowaną konserwację sieci czy coś takiego. Nie mamy więc nic. A to – podniosła leżącą na biurku kartkę ze spisanymi numerami rejestracyjnymi zaparkowanych na czas ślubu pojazdów – to jest jakaś kpina! Wszystkie te samochody zostały wynajęte od ludzi, u których nie mogę wykryć żadnych powiązań ze światem podziemia. Zadzwoniłam do kilku z nich i bez zastanowienia przyznali, że zgodzili się na wynajem skuszeni niezłą gotówką. O najemcy nic nie wiedzą. Nie uda nam się sprawdzić tych samochodów bez pomocy ROCA.

– Jak przyznamy, że tam byliśmy…

– Prywatnie możemy chodzić na śluby, do kogo nam się podoba – przerwała pospiesznie. – Nie mamy nawet rysownika, by naszkicował nam facjatę tamtego gościa.

– Zawieszą nas za to – napomknął spokojnie. – To nie był zwykły ślub i dobrze o tym wiesz.

– A nawet jakby nas zawiesili, to co z tego?! I tak pracujemy tutaj, a dzięki temu może dowiemy się, kim był ten star… no, ten wiesz kto. Może uda się wtedy przejąć wynajęte samochody, pobrać DNA i wrzucić do bazy.

– Zapędziłaś się – wtrącił, gdy zrobiła przerwę, by nabrać powietrza. – Samochody z pewnością dobrze wyczyścili i nic tam nie znajdziemy. Powinniśmy przede wszystkim skontaktować się z Rickiem. On pewnie wie, kim był tamten mężczyzna. Mało tego, może nawet wiedzieć, kto się do niego dosiadł.

– A masz pomysł, jak się z nim skontaktujemy? Twój numer podobno nie działa?

– Niby tak, ale mamy jeszcze Merdena.

– No przecież! – Pstryknęła palcami. – Tylko jest jeden problem. – Wycelowała w monitor. – Merden jeszcze nie dał znaku życia.

Brank pokiwał głową w zamyśleniu.

– Może czas zjeść dobry stek? – Spojrzał na nią z błyskiem w oczach, a kąciki jego ust uniosły się w chytrym uśmieszku.

– Bob’s Bar? – zapytała, choć doskonale znała odpowiedź. Uśmiech partnera się rozszerzył. – Wierzysz, że ten cwany skurczybyk skontaktuje nas z Rickiem?

– Mnie nie, bo jakoś nie zapałał do mnie sympatią, ale tobie może się udać.

– Sama z tą kulawą nogą nie pojadę.

– Stoleman cię podwiezie. Ktoś musi tu zostać na wypadek, gdyby Merden się odezwał.

– Może wezmę Nachosa?

– Nie obraź się, ale chyba bardziej ufam Stolemanowi.

Przytaknęła ze zrozumieniem.

– Okej, zadzwonię po niego. I wiesz co? Udamy się jeszcze do kościoła na skale.

– Ewa – warknął basowo.

– Spokojnie, nic mi nie będzie groziło. W południe jest msza, będzie pełno ludzi, a chciałabym sprawdzić, czy Rick widział tamtą ławkę ze swojego miejsca.

Brank podszedł do okna i w milczeniu zapalił papierosa. Dopiero po dłuższej chwili odparł krótko:

– Dobra, dzwoń po młodego.

***

Thomas Merden po raz kolejny zaklął w myślach, gdy wirus blokujący system Freaky’ego, zmienił swoją lokalizację i zaatakował ledwo odczyszczone fragmenty. W pomieszczeniu pracował z dwójką innych hakerów, o umiejętnościach na wystarczająco wysokim poziomie, by mogli się do czegoś przydać, oraz Rickiem, który siedział w milczeniu, ale w takim napięciu, że nikt nie śmiał się do niego odezwać. Do teraz.

– Nie wygramy z tym rootkitem – przyznał oschle, wstając z krzesła.

Rick uniósł na niego rozdrażniony wzrok, na co Thomas zdwoił wysiłki, by utrzymać w miarę spokojny rytm oddechu i, jak to miał w zwyczaju, nie okazywać żadnych emocji.

– A co z bazą danych z tamtego dysku? – wycedził cicho.

– Udało mi się ją zabezpieczyć, ale wirus wciąż blokuje dostęp.

– Czyli nie dostali się do niej?

– Nie, ale ty też się do niej nie dostaniesz.

Gangster wstał gwałtownie i podszedł do analityka pewnym krokiem.

– Masz jakiś pomysł? – zapytał z tak płonącym spojrzeniem, że skóra Thomasa pokryła się dreszczem.

– Niestety mam – wysyczał i wypuścił długo wstrzymywane powietrze z płuc. Wiedział, że z chwilą, gdy wypowie następne słowa, już będzie ich żałował. Rick niecierpliwie uniósł brwi, więc rzucił szybko: – Moja żona może sobie z tym poradzić, ale…

Nie zdążył dokończyć. Freaky odwrócił się od niego i zagwizdał krótko, na co w drzwiach błyskawicznie pojawił się jeden z jego ludzi.

– Przyprowadź Kaori Yamamoto – rozkazał.

Na dźwięk jej nazwiska Merden podszedł do stołu i pospiesznie przepił suchość w ustach wodą. Spotkanie z żoną po tak długiej rozłące przebiegło lepiej, niż przypuszczał. Kaori zupełnie się nie zmieniła, a ich uczucie było równie intensywne jak wtedy, gdy się poznali. Wbrew jego obawom nie miała mu za złe, że rozłąka trwała tak długo. Niestety znał ją też na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie przyłączy się do pracy w zespole gangsterów, choćby na szali postawili jego głowę. Nie ulegała groźbom i zawsze bagatelizowała ich realne zagrożenie. Na tę myśl przełknął ślinę. Wyglądało na to, że niedługo będzie mógł cieszyć się dobrym zdrowiem.

Drzwi nawet nie skrzypnęły, gdy pojawiła się w nich ze starannie uczesanym kokiem i dumną postawą. Jej zaciśnięte ze złości usta nie dawały nadziei na bezkompromisową ugodę.

– Zapraszam. – Rick wskazał dłonią opuszczone przez Merdena stanowisko, ale wypowiedział to tak surowym tonem, że analityk zamarł.

Kaori nawet nie drgnęła. Jeszcze mocniej zacisnęła usta i pokręciła wolno głową.

– To nie była prośba – dodał stanowczo.

– Nie pracuję dla nikogo, kto działa wbrew prawu – oświadczyła bez zająknięcia.

– Doceniam, ale mamy tutaj sytuację awaryjną – oznajmił spokojnie i wyjął broń zza pleców.

– Wiesz, dlaczego pracuję w najlepszej firmie informatycznej w kraju? – zapytała z grobową miną. – Bo nie ulegam groźbom.

Merden przełknął ślinę. Tego właśnie się obawiał. Zdecydowanej żony i zdesperowanego gangstera. Ta kombinacja nie mogła się dla niego dobrze skończyć.

– Cóż – odparł tamten niedbale. – On i tak mi nie pomoże.

Thomas spiął wszystkie mięśnie i wstrzymał oddech. Nie odrywając wzroku od twarzy ukochanej, kątem oka dostrzegł unoszoną przez Ricka rękę z wycelowaną w swoją stronę lufą.

Freaky nie wahał się. Strzelił.

Huk grzmotnął z taką siłą, że analityk stracił na moment słuch, skulił się i zachwiał, ale nie upadł. Treść żołądka podskoczyła gwałtownie, więc obrócił się i zwymiotował do stojącego obok kubła. Żył. Wciąż żył, ale gdy się podniósł, zauważył, że ani gangster, ani Kaori nie zmienili pozycji. Przeglądnął swoje ciało, nigdzie nie krwawił. Serce dudniło, a pisk w lewym uchu był nie do wytrzymania. Nie śmiał na nią spojrzeć. Zanim się rozstali, dała mu jasno do zrozumienia, że cokolwiek się wydarzy, nie ugnie się pod naporem gróźb ludzi, z którymi Merden planował zadrzeć. Ostrzegała go. Nie przypuszczał jednak, że dotrzyma słowa w momencie, gdy jego życie zawiśnie na włosku.

– Drugiej szansy nie dostanie – warknął gniewnie Freaky.

Analityk domyślił się, że czas ostrzeżeń dobiegł końca. Wycelowana w jego głowę broń nawet nie drgnęła. Świadomy rychłego końca uniósł wzrok i z desperacją popatrzył w dumne, czarne oczy swojej żony, mocno kontrastujące z jej bladą skórą. Skrzyżowała z nim spojrzenie i wycedziła:

– Dobra. – Uniosła dłonie w pokojowym geście. – Pomogę wam.

Freaky natychmiast opuścił broń i machnięciem dłoni wskazał jej, by nie traciła czasu. Podeszła do stanowiska z zaciętą miną. Merden odetchnął z ulgą i obejrzał się za siebie. Niewielka dziura w ścianie wyglądała zbyt niepozornie jak na dramat, jaki właśnie się rozegrał.

– Dług zawsze zostaje – skwitował Rick. – Chodź.

Sparaliżowany niespodziewanym wystrzałem analityk ledwo ruszył z miejsca. Przypomniał sobie, że takie same słowa padły z ust gangstera, gdy Merden zgodził się na współpracę, nie oczekując nic w zamian. Czy to dlatego go nie zabił?