Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Rzym i imperium Partów od dawna rywalizują ze sobą o królestwo Palmiry, położone pomiędzy dwoma mocarstwami. Choć Palmira została wcielona do prowincji syryjskiej, zamieszki na wschodnich rubieżach imperium rzymskiego przybierają na sile. Partowie atakują graniczny fort nad Eufratem, zabijając wszystkich Rzymian.
Oficerowie rzymskiej armii, Macro i Katon, którzy mają za sobą niejedną niebezpieczną misję, werbują rekrutów w podbitej prowincji. Szkolą jednostki pomocnicze legionów, wiedząc, że Partowie są mistrzami wojny podjazdowej. Aby utrzymać dla Rzymu strategiczne królestwo, wyruszają do Palmiry na czele dwóch kohort. Oblężeni przez przeważające siły nieprzyjaciół w głębi obcego terytorium, stoczą walkę, jakiej nigdy wcześniej nie przeżyli.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 540
SIMON SCARROW
CYKL ORŁY IMPERIUM
Brytania
ORŁY IMPERIUM (42–43 rok n.e.)
PODBÓJ (43 rok n.e.)
POLOWANIE (44 rok n.e.)
ORŁY I WILKI (44 rok n.e.)
POŚCIG (44 rok n.e.)
Rzym i prowincje wschodnie
PRZEPOWIEDNIA (Rzym, 45 rok n.e.)
REBELIA (Judea, 46 rok n.e.)
CENTURION (Syria, 46 rok n.e.)
Basen Morza Śródziemnego
GLADIATOR (Kreta, 48–49 rok n.e.)
LEGION (Egipt, 49 rok n.e.)
PRETORIANIN (Rzym, 51 rok n.e.)
Powrót do Brytanii
BRACIA KRWI (51 rok n.e.)
KOHORTA (51 rok n.e.)
BRYTANIA (52 rok n.e.)
Hiszpania
NIEPOKONANY (54 rok n.e.)
Powrót do Rzymu
DZIEŃ CEZARÓW (54 rok n.e.)
Kampania na wschodzie
KREW RZYMU (Armenia, 55 rok n.e.)
ZDRAJCY RZYMU (Syria, 56 rok n.e.)
WYGNAŃCY RZYMU (Sardynia, 57 rok n.e.)
Brytania: kłopotliwa prowincja
HONOR RZYMU (Brytania, 59 rok n.e.)
ŚMIERĆ CESARZOWI (Brytania, 60 rok n.e.)
Książkę tę dedykuję swoim byłym studentom,
których miałem zaszczyt uczyć.
I którym dziękuję za wszystko,
czego mnie nauczyli w rewanżu!
NOTA O RZYMSKIEJ ARMII I JEDNOSTKACH POMOCNICZYCH
Żołnierze cesarza Klaudiusza służyli w dwóch formacjach bojowych – legionach i jednostkach pomocniczych, takich jak występujący w tej powieści X Legion i kohorta II Iliryjska.
Legiony były elitarnymi jednostkami rzymskiej armii. Służyli w nich wyłącznie obywatele Rzymu dysponujący doskonałą bronią i poddawani niezwykle ciężkiemu procesowi szkoleń. Legiony prócz zadań ściśle militarnych wykonywały także prace inżynieryjne, takie jak budowa nowych dróg i mostów. Każdy legion liczył około 5500 żołnierzy podzielonych na dziewięć kohort złożonych z sześciu centurii liczących osiemdziesięciu ludzi każda (nie stu, jak mogłoby wynikać z nazwy). Do tego należy doliczyć jeszcze jedną kohortę, zwaną pierwszą, dwukrotnie liczniejszą od pozostałych – jej zadaniem w trakcie każdej bitwy było chronienie prawej flanki legionu.
Jednostki pomocnicze, w odróżnieniu od legionów, składały się wyłącznie z mieszkańców podbitych prowincji, którym obiecywano rzymskie obywatelstwo po dwudziestu pięciu latach służby w armii cesarstwa. Rzymianie nie byli zbyt dobrymi jeźdźcami i łucznikami, dlatego mając głowy na karku, wykorzystywali podbite ludy do tworzenia jednostek, które kompensowały te niedostatki. Jednostki pomocnicze były równie rygorystycznie szkolone, ale wyposażano je znacznie lżej (i mniej płacono ich żołnierzom). Zazwyczaj wykorzystywano je do służby garnizonowej i w czasie pokoju były czymś w rodzaju policji, podczas wojny natomiast zajmowały się przeprowadzaniem zwiadu i wsparciem właściwej armii. Na przykład blokowały jednostki wroga, zatrzymując je do momentu przybycia legionów. Każda kohorta pomocnicza składała się z sześciu centurii, aczkolwiek zdarzały się też większe, jak na przykład II Iliryjska, w której skład wchodziły także szwadrony jazdy (ala). W warunkach bojowych jednostki pomocnicze dołączano do konkretnych legionów.
Obiema formacjami dowodzili centurionowie z optionami jako swoimi zastępcami. Kohortami w legionach dowodzili zazwyczaj najbardziej doświadczeni centurionowie, a prefekci jednostek pomocniczych na ogół wywodzili się z ich grona. Całym legionem dowodził legat posiadający liczne grono trybunów, czyli młodych arystokratów stawiających pierwsze kroki w karierze militarnej. Gdy zachodziła potrzeba zgromadzenia większej armii, na jej czele stawiano zaufanego oficera, który musiał posiadać osobiste poparcie cesarza. Byli to zwykle namiestnicy prowincji, jak opisywany na kartach tej książki Kasjusz Longinus.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdy nad portem zapadał zmrok, dowódca kohorty spoglądał w dół ostrego zbocza ku rzece. Eufrat spowijała rzadka mgła. Jej pasma wymykały się na oba brzegi, sięgając nad wierzchołki rosnących tam drzew, przez co rzeka wydawała się srebrzystobrzuchym wężem wijącym się leniwie przez dolinę. Na tę myśl centurion Kastor poczuł jeżące mu się na karku włoski. Owinął się szczelniej płaszczem, zwęził oczy w szparki i zapatrzył się na ziemie leżące na drugim brzegu Eufratu. Było to terytorium Partów.
Ponad stulecie upłynęło od czasów, gdy potęga Rzymu po raz pierwszy zmierzyła się z Partią. Od tamtej pory oba mocarstwa prowadziły śmiertelnie niebezpieczną grę o wpływy w Palmirze i na terenach położonych na wschód od będącej rzymską prowincją Syrii. Odkąd Rzym zaczął zacieśniać stosunki z Palmirą, objął swą kontrolą także brzegi Eufratu, który stanowił granicę z odwiecznym wrogiem. Kiedy między imperium a Partią zabrakło strefy buforowej, tylko nieliczni wątpili, czy nie gasnąca od dziesiątków lat wrogość znowu wybuchnie jasnym płomieniem nienawiści. Syryjskie legiony szykowały się już do kolejnej kampanii, gdy centurion i jego podwładni opuścili bramy Damaszku.
Na to wspomnienie centurion Kastor ponownie zeźlił się na rozkazy z Rzymu wymagające od niego, aby przeprowadził kohortę jednostek pomocniczych przez pustynię, hen, za stolicą przygranicznego królestwa, i założył fort tutaj, na klifach Eufratu, skąd do Palmiry było osiem dni marszu. Najbliższa rzymska placówka znajdowała się w Emesie, dalsze sześć dni marszu za Palmirą. Kastor jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak osamotniony. Z czterema setkami swoich ludzi trafił na rubieże cesarstwa, gdzie miał wypatrywać oznak zbliżającego się zza Eufratu ataku Partów.
Dotarłszy na miejsce po wyczerpującym marszu przez skalistą jałową pustynię, rozbili obóz nieopodal klifów i rozpoczęli budowę fortu, którego mieli strzec dopóty, dopóki jakiś urzędnik w Rzymie nie zdecyduje przysłać zastępstwa. Podczas marszu cała kohorta smażyła się za dnia w promieniach palącego słońca i kuliła z zimna nocami, kiedy temperatura spadała gwałtownie niczym upuszczony kamień. Wodę ściśle racjonowano, tak że gdy w końcu dotarli do szerokiej rzeki przecinającej pustynię i nawadniającej półksiężyce żyznych brzegów, żołnierze rzucili się gasić pragnienie na płyciźnie i jak szaleni chłeptali życiodajny płyn popękanymi wargami prosto ze złączonych dłoni, zanim oficerowie zdążyli w ogóle zareagować.
Przesłużywszy trzy lata w garnizonie X Legionu w Cyrze słynącym z bujnych ogrodów i wszelakich uciech, o jakich może marzyć mężczyzna, Kastor z rosnącym przerażeniem myślał o swej obecnej placówce. Kohortę czekały miesiące, lata może nawet w tym odległym zakątku świata. Jeśli nie zabije ich tu nuda, z pewnością uczynią to Partowie. Właśnie dlatego centurion przystąpił do budowy fortu, jak tylko wybrał miejsce na klifie, z którego rozciągał się doskonały widok na pobliski bród i rozpościerającą się za nim rozległą nizinę należącą do wrogiego imperium. Kastor – świadom, że wieści o Rzymianach rychło dotrą do uszu partyjskiego władcy – pragnął umocnić swoją pozycję, zanim Partowie wykonają pierwszy wrogi ruch. Przez kilka dni z rzędu żołnierze kohorty mozolili się, by zniwelować grunt i położyć fundamenty pod mury i wieże nowego fortu. Następnie murarze w pośpiechu obłożyli zaprawą kawały skał przywiezione na wozach z rumowisk występujących licznie w okolicy. Mury oporowe sięgały już pasa dorosłego mężczyzny, a przestrzeń między nimi wypełniono głazami i mniejszymi kamieniami. Patrząc na to wszystko w gasnącym świetle dnia, centurion Kastor kiwnął z zadowoleniem głową. Za pięć dni umocnienia będą dość wysokie, aby można przenieść ludzi w obręb murów. Tam poczują się z pewnością mniej zagrożeni ze strony Partów. Na razie jednak żołnierze musieli pracować w pocie czoła aż do zmroku.
Słońce w końcu zgasło i nad horyzontem pozostał tylko wąski pasek rdzawego światła. Kastor odwrócił się do swego zastępcy, centuriona Septymiusza.
– Dość na dzisiaj.
Septymiusz skinął głową, nabrał powietrza do płuc i przystawił do ust złączone dłonie, aby jego głos poniósł się nad całym placem budowy.
– Uwaga! Zdać narzędzia i rozejść się do obozu!
Kastor przyglądał się, jak niewyraźne postacie mężczyzn ociężale składają kilofy, łopaty albo wiklinowe kosze, aby sięgnąć po odłożone rankiem uzbrojenie i z szuraniem stóp zająć pozycje w szeregu naprzeciw ziejącej otworem przerwy, w której miała stanąć główna brama. Gdy ostatni żołnierz zajął swoje miejsce, wiatr wiejący od pustyni przybrał na sile. Kastor obrócił się ku zachodowi i mrużąc oczy, zobaczył nadciągającą w ich stronę zwartą kłębiącą się masę.
– Nadchodzi burza piaskowa – mruknął do Septymiusza. – Lepiej zbierajmy się do obozu, zanim tu dotrze.
Jego zastępca odpowiedział skinieniem głowy. Większość czasu spędzonego w wojsku przesłużył na wschodnich rubieżach i doskonale wiedział, jak szybko człowiek traci orientację, gdy znajdzie się w samym środku dławiącego, gryzącego piachu wzbijanego przez podmuchy wiatru, który szaleje na tych terenach.
– Tym draniom w obozie jak zwykle się upiekło.
Kastor uśmiechnął się przelotnie. Pół centurii pilnowało obozu, podczas gdy reszta żołnierzy uwijała się na klifie. Oczami wyobraźni widział, jak szczęśliwcy już teraz w wieżach wartowni szukają schronienia przed kąsającym wiatrem i piaskiem.
– Nie mitrężmy dłużej.
Dał rozkaz do wymarszu i żołnierze ruszyli ciężko naprzód, by krętym, stromym kamienistym szlakiem dostać się do obozu leżącego nieco ponad milę dalej. Wiatr przybierał na sile, w miarę jak robiło się coraz ciemniej, opończe żołnierzy łopotały i trzepotały przy każdym mocniejszym podmuchu.
– Nie będę narzekał, jak przyjdzie nam opuścić to miejsce – rzekł niezadowolonym głosem Septymiusz. – Panie, wiesz może, kiedy nas stąd odwołają? W Emesie czeka na mnie i na chłopaków przytulna kwatera.
Kastor potrząsnął głową.
– Nie mam pojęcia. Nie podoba mi się tu tak samo jak tobie. Wszystko jednak zależy od sytuacji w Palmirze i od tego, jak zareagują na nią nasi przyjaciele Partowie.
– Pieprzeni Partowie – burknął Septymiusz. – Nic, tylko sprawiają kłopoty. W zeszłym roku w Judei to też byli oni, prawda?
Kastor skinął głową, wspominając powstanie, które rozszerzyło się na cały wschodni brzeg Jordanu. Partowie dostarczyli buntownikom broń i niewielki oddział konnych łuczników. Ruchawkę udało się stłumić wyłącznie dzięki dzielnej postawie garnizonu z Bushiru – gdyby nie to, cała Judea powstałaby przeciwko Rzymowi. A teraz Partowie zainteresowali się Palmirą, miastem-oazą, które było istotnym ogniwem szlaków handlowych wiodących na Wschód oraz buforem pomiędzy cesarstwem i Partią. Palmira cieszyła się dotąd sporą niezależnością i stanowiła raczej protektorat aniżeli podległe państwo, wszakże jej władca posunął się ostatnio w latach, co wywołało wśród jego synów tarcia o władzę i następstwo tronu. Jeden z najpotężniejszych palmireńskich książąt nie krył się wcale z tym, że zamierza zawrzeć sojusz z Partami, kiedy tylko włoży koronę.
Kastor odchrząknął.
– Przekonanie Partów, aby trzymali łapy z dala od Palmiry, należy do zadań namiestnika Syrii.
– Mówisz o Kasjuszu Longinusie, panie? – Septymiusz uniósł brew ze zdziwienia. – Twoim zdaniem nadaje się do tej roli?
Centurion milczał przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Tak, Longinus sobie poradzi. Nie jest jakimś tam cesarskim popychadłem, tylko piął się po szczeblach kariery i zasłużył na ten urząd. Jeśli nawet nie wygra boju na dyplomację, rozniesie ich w pył podczas prawdziwej bitwy, o ile do niej dojdzie.
– Chciałbym w to wierzyć, panie. – Septymiusz pokręcił głową. – Ale z tego, co słyszałem, wziął nogi za pas, gdy ostatnim razem znalazł się w opałach.
– Kto ci to powiedział? – zapytał szybko Kastor.
– Jeden z oficerów z garnizonu w Bushirze, panie. Wygląda na to, że Longinus był w forcie, kiedy pokazali się rebelianci. I znalazł się w siodle szybciej, niż ladacznica z Subury zdąży opróżnić sakiewkę.
Kastor wzruszył ramionami.
– Na pewno zrobił to nie bez powodu.
– Na pewno.
Centurion zwrócił na podwładnego chmurne spojrzenie.
– Słuchaj no, nie do nas należy roztrząsanie zalet namiestnika. Szczególnie gdy słyszą nas żołnierze. Lepiej więc trzymaj język za zębami, zrozumiano?
Septymiusz zacisnął wargi, ale skinął głową.
– Wedle życzenia, panie.
Posuwali się dalej w dół zbocza, idąc zwartą kolumną. Wiatr z każdą chwilą przybierał na sile, wreszcie na szlaku zawirowały pierwsze tumany kurzu. Moment później stracili wszystko z oczu. Kastor zwolnił tempo, aby się upewnić, że nadal stąpa po drodze prowadzącej do obozu. Żołnierze garbili się i pochylali w przód, chowając głowy za tarczami, by uchronić oczy i usta przed uderzeniami piachu. W końcu szlak zaczął biec poziomo, co znaczyło, że nareszcie zeszli ze wzniesienia. Chociaż fort był już niedaleko, nie widzieli go z powodu kłębiącego się w powietrzu piachu i gęstniejących ciemności.
– Jesteśmy już blisko – mruknął do siebie Kastor.
Septymiusz usłyszał jego słowa.
– To dobrze. Mam ochotę przepłukać gardło kropelką wina, jak tylko znajdę się w namiocie.
– Świetny pomysł. Pozwolisz, że do ciebie dołączę?
Septymiusz zazgrzytał zębami na tę nieoczekiwaną propozycję i nadąsany pogodził się z utratą ostatniej amfory, którą ciągnął ze sobą przez pustynię aż z Palmiry. Skinął głową z chrząknięciem.
– Cała przyjemność po mojej stronie, panie.
Kastor roześmiał się i klepnął go w bark.
– Porządny z ciebie człowiek! Kiedy wrócimy do Palmiry, ja stawiam!
– Tak, panie. Dziękuję, pa... – Septymiusz zatrzymał się raptownie, spoglądając prosto przed siebie. Potem szybko podniósł rękę, nakazując kolumnie przystanek.
– Co się stało? – zapytał go cicho stojący tuż obok centurion Kastor. – O co chodzi?
Septymiusz ruchem głowy wskazał na fort.
– Dostrzegłem coś przed nami. Jeźdźca.
Obaj centurioni wpatrzyli się w wirujący przed nimi piach, lecz choć wytężali wzrok i słuch, nie zauważyli nikogo – ani konnego, ani pieszego. Widzieli tylko niewyraźne kształty karłowatych krzewów rosnących po obu stronach drogi. Kastor przełknął ślinę i zmusił napięte mięśnie do rozluźnienia.
– Co właściwie zobaczyłeś?
Septymiusz posłał przełożonemu gniewne spojrzenie, wyczuwając jego powątpiewanie.
– To był jeździec, jak mówiłem. Jakieś pięćdziesiąt kroków stąd. Widoczność na moment się poprawiła i przez okamgnienie go widziałem.
Kastor skinął głową.
– Jesteś pewien, że wzrok nie spłatał ci figla? Równie dobrze mógł się poruszyć któryś z tych krzaków.
– Jestem pewien, panie. To był koń. Wyraźny jak na dłoni. Przysięgam na wszystkich bogów. Tam, kawałek przed nami...
Kastor miał coś odpowiedzieć, gdy obaj naraz usłyszeli metaliczne brzęczenie ponad zawodzeniem wiatru. Odgłosu skrzyżowanych kling nie pomyliłby z niczym innym żaden żołnierz. Chwilę później doleciał ich stłumiony krzyk, a potem znów słyszeli tylko wycie wiatru. Czując, jak krew zamarza mu w żyłach, Kastor odwrócił się do Septymiusza i powiedział bardzo cicho:
– Wydaj ludziom rozkazy. Niech ustawią linię w poprzek szlaku. Tylko bez jednego szelestu.
– Tak, panie. – Septymiusz zasalutował i wycofał się, żeby wydać rozkazy.
Podczas gdy jego ludzie zajmowali wyznaczone pozycje, Kastor zrobił parę kroków w stronę obozu. Nieoczekiwana chwila ciszy, w której piach opadł nieco, pozwoliła mu dojrzeć zarys bramy i ciało zwisające z drewnianego skrzydła. Strażnika przeszyto na wylot kilkoma strzałami. Mgnienie oka później piaskowy welon ponownie ukrył obóz przed wzrokiem centuriona. Kastor zrównał się ze swymi ludźmi. Żołnierze stali w czterech szeregach, unosząc wysoko tarcze i trzymając włócznie grotami w kierunku obozu. Septymiusz czekał na przełożonego na czele centurii stojącej na prawej flance. Pobocze z tej strony osłaniało kamieniste, porośnięte roślinnością wzniesienie.
– Widziałeś coś, panie?
Centurion przytaknął, lecz odezwał się dopiero wtedy, gdy stanął tuż obok Septymiusza.
– Ktoś zaatakował obóz.
Brwi Septymiusza podjechały do góry.
– Zaatakował? Ale kto? Partowie?
– Któż by inny?
Septymiusz skinął głową i odruchowo opuścił dłoń na rękojeść miecza.
– Co rozkażesz, panie?
– Wciąż są gdzieś tu blisko. W tej burzy piaskowej mogą być dosłownie wszędzie. Musimy przedostać się do obozu, wyrżnąć ich i zamknąć bramę. To najlepsze wyjście z tej sytuacji.
Septymiusz uśmiechnął się ponuro:
– Chyba chciałeś powiedzieć, panie: jedyne wyjście...
Kastor nie odpowiedział. Zarzucił poły opończy na plecy i dobył miecza. Uniósł go wysoko i patrząc wzdłuż szeregów, sprawdził, czy reszta oficerów idzie w jego ślady, by przekazać sygnał dalej. Nie miał pojęcia, ilu jest przeciwników, domyślał się jednak, że skoro wróg poważył się napaść na rzymski obóz, musi reprezentować pewną siłę. A mgła na rzece i burza piaskowa tylko mu ułatwiły podejście. Kastor pocieszał się tym, że ta sama burza da teraz osłonę zbliżającej się reszcie kohorty. Przy odrobinie szczęścia powinni zaskoczyć wroga. Wolnym ruchem opuścił ramię z mieczem, sztychem klingi wskazując obóz. Sygnał znowu przekazano sobie wzdłuż szeregów, w tym także żołnierzom stojącym daleko na lewej flance i spowitym przez kurz i ciemności.
Kastor opuszczał miecz, dopóki ostrze nie oparło się o obramowanie tarczy, po czym zrobił krok naprzód. Szeregi za nim zafalowały, kiedy żołnierze ruszyli przed siebie pewnym krokiem w stronę obozu. Oficerowie narzucali spokojne tempo, dzięki czemu mogli szybko wyrównać szyki. Zbocze po prawej opadło szybko, przeistaczając się w równinę, więc prawa flanka maszerującej formacji znalazła się na otwartej przestrzeni. Kastor wytężał wzrok, przepatrując okolicę w poszukiwaniu śladów wroga albo obozowych umocnień. W końcu wypatrzył wielką bramę wyłaniającą się spośród kurzu i piachu. Niewyraźny zarys palisady po obu stronach nabrał konturów, gdy podeszli jeszcze bliżej. Nigdzie jednak w zasięgu wzroku centurion nie dostrzegł nikogo – nie licząc zwłok przy bramie.
Gdzieś po prawej rozbrzmiał tętent i Kastor obejrzał się akurat w porę, by zobaczyć, jak jeden z ludzi na skraju formacji wyrywa sobie z piersi strzałę, krzycząc przy tym głośno. Mgliste sylwetki wyłoniły się z zamieci piaskowej i nabierając kształtów partyjskiej jazdy, jęły szyć z łuków w odsłonięte prawe boki Rzymian. Czterej kolejni żołnierze zostali trafieni i runęli na ziemię, a piąty zgiął się wpół, lecz zdołał ustać, mimo że strzała przebiła mu udo na wylot, zagłębiając się w drugiej nodze. Tymczasem Partowie skręcili jak jeden mąż i zniknęli z widoku, pozostawiając Rzymian z ustami szeroko otwartymi ze zdumienia i przerażenia.
Niemal natychmiast gdzieś po lewej rozległ się okrzyk zapowiadający kolejny atak.
– Ruszać się! – ryknął zdesperowany Kastor, usłyszawszy na tyłach kohorty tętent tabunu koni. – W nogi, chłopcy!
Uporządkowane szeregi kohorty rozpadły się w okamgnieniu, gdy żołnierze bezładną kupą rzucili się w stronę bramy. Kastor był między nimi i to on pierwszy zobaczył, jak brama się zamyka, a nad palisadą pojawiają się dziesiątki twarzy. Pokazały się łuki i znowu w powietrzu zaświszczały strzały. Jeszcze więcej rzymskich żołnierzy padło na ziemię u wrót swego obozu. Deszcz strzał nie słabł ani na chwilę – jedne ze stukotem odbijały się od tarcz, drugie zagłębiały w ciało z wilgotnym mlaśnięciem. Zewsząd dobiegały krzyki rannych i umierających, a Kastor z ciężkim sercem zdał sobie sprawę, że Partowie wybiją ich wszystkich do nogi, jeśli natychmiast nie zrobi czegoś.
– Do mnie! – zawołał. – Zewrzeć szeregi.
Garstka żołnierzy usłuchała rozkazu i wzniosła tarcze wokół Kastora i sztandaru kohorty. Po chwili dołączyli do nich kolejni, poganiani ostro przez Septymiusza, również przedzierającego się ku dowódcy. Kiedy około pięćdziesięciu żołnierzy formowało już ciasny krąg, broniąc krawędzi uniesionymi tarczami, Kastor wykrzyczał rozkaz wzywający do odwrotu szlakiem na szczyt klifu. Zaczęli się wolno wycofywać pod osłoną ciemności, nie zważając na rozpaczliwe jęki rannych towarzyszy błagających, by nie zostawiać ich na pastwę Partów. Kastor musiał mieć serce z kamienia. Nie był w stanie pomóc tym, którzy padli. Jedyna nadzieja ocalałych leżała w na wpół wzniesionym forcie na szczycie klifu. Gdyby udało im się tam dotrzeć, mieliby szanse pokazać Partom, jak umierają Rzymianie. Kohorty nic już nie mogło uratować, ale przynajmniej zabiorą ze sobą tylu przeciwników, ilu zdołają.
Grupka żołnierzy dotarła do podnóża klifu, zanim wróg zrozumiał, co się dzieje, i ruszył w pościg. Partowie wyłonili się z mroku, żeby wypuścić kolejne strzały, po czym wstrzymali konie i jęli jakby nigdy nic ostrzeliwać Rzymian, zdali sobie bowiem sprawę, że nie muszą już stosować taktyki podjazdowej. Sunąca w górę zbocza kohorta stanowiła dla łuczników trudny cel, ponieważ dzięki litej ścianie uniesionych tarcz była w stanie osłonić własne tyły. Rzymianie wspinali się z powrotem na plac budowy, a Partowie deptali im po piętach, szyjąc z łuków, ilekroć dostrzegli najmniejszą choćby lukę. Uświadomiwszy sobie w końcu bezcelowość strzelania do tarcz, zaczęli celować w niechronione niczym nogi ofiar, co zmusiło uciekających do kucania i niestety jeszcze bardziej ich spowolniło w marszu pod górę. Przeciwnik zdołał ranić pięciu kolejnych żołnierzy, zanim pozostali weszli na szczyt wzniesienia i dotarli na skraj fortu. Tutaj, na górze, wiatr wiał nadal mocno, lecz widoczność była znacznie lepsza.
Pozostawiwszy Septymiuszowi dowodzenie ariergardą, Kastor poprowadził resztę kohorty do fortu przez niedokończoną bramę. Mury były za niskie, aby dało się zza nich odeprzeć Partów, toteż Rzymianie mogli co najwyżej zająć pozycje przy prawie ukończonej strażnicy w dalszym rogu placu, na samym skraju klifu.
– Tutaj! – zawołał centurion. – Za mną!
Podążyli śpiesznie labiryntem prostych linii ułożonych z kamieni i wskazujących lokalizację przyszłych budynków i dróg, które dopiero miały powstać wewnątrz fortu. Przed nimi na tle rozgwieżdżonego nieba majaczyła przysadzista sylwetka strażnicy. Dotarłszy do drewnianej budowli, Kastor stanął przy wejściu i zaczął gestami ponaglać idących za nim żołnierzy. Doliczył się ich tylko dwudziestu paru i zrozumiał, że będą mieli wielkie szczęście, jeśli dożyją świtu. Zamknąwszy stawkę, centurion kazał obsadzić platformę na szczycie wieży oraz wszystkie okna na pierwszej kondygnacji. Czterech ludzi zatrzymał przy sobie, mając zamiar bronić wejścia, dopóki nie dołączy do nich Septymiusz z ariergardą. Już wkrótce w prześwicie niedokończonej bramy zamajaczyły niewyraźne sylwetki kierujące się prosto na strażnicę. Tuż za nimi pokazała się chmara Partów wznoszących w pędzie triumfalne okrzyki.
Kastor przyłożył zwiniętą dłoń do ust i zawołał:
– Macie ich na plecach! Szybciej!
Żołnierzy ariergardy spowalniały ciężkie zbroje i zmęczenie całodzienną pracą. Poruszając się niezgrabnie, przecinali teren fortu. Jeden potknął się o walający się na ziemi odłamek skalny i padł na ziemię z przeraźliwym krzykiem, lecz żaden z jego towarzyszy ani nie przystanął, ani nawet się nie obejrzał. Moment później leżący zniknął pod chmarą rozpędzonych Partów. W biegu do strażnicy zakotłowali się chwilę, siekąc go i tnąc zakrzywionymi mieczami. Jego śmierć kupiła jednak reszcie oddziału wystarczająco dużo czasu na dotarcie do wejścia. Żołnierze wpadli do środka, opuszczając tarcze i dysząc z wyczerpania. Septymiusz oblizał wargi, zmuszając się do stanięcia na baczność i złożenia raportu.
– Dwóch padło, panie... – wysapał. – Jeden jeszcze na szlaku, a drugi dopiero co...
– Widziałem – pokiwał głową Kastor.
– Co teraz, panie?
– Będziemy ich odpierać, póki starczy nam sił.
– A potem?
Centurion się roześmiał.
– Potem umrzemy. Najpierw jednak poślemy przodem co najmniej cztery dziesiątki Partów, żeby nam utorowali drogę do Hadesu.
Septymiusz uśmiechnął się z wysiłkiem, robiąc to na użytek ludzi, którzy przysłuchiwali się tej wymianie zdań. Kiedy jednak rzucił okiem ponad ramieniem przełożonego, rysy twarzy natychmiast mu stężały.
– Nadchodzą, panie.
Kastor odwrócił się, unosząc tarczę.
– Przygotować się do odparcia ataku!
Septymiusz zajął miejsce u jego boku, a czterej żołnierze ustawili się za nimi gotowi w każdej chwili rzucić włóczniami ponad głowami obu oficerów. Na zewnątrz zwarta masa Partów zachrzęściła stopami na kamienistym podłożu i naparła na mur tarcz broniących wejścia. Kastor spiął się w sobie, zanim poczuł, jak tarcza pod naporem wgniata mu się w ciało. Zaparł się podkutymi butami i guzem tarczy uderzył wroga przed sobą. Jego uszu dobiegło donośne sapnięcie świadczące, że trafił w co trzeba. Tymczasem jeden z żołnierzy dźgnął na oślep włócznią ponad jego ramieniem i z zewnątrz doleciał okrzyk bólu. Przy cofaniu włóczni z jej czubka prysnęły na twarz Kastora jeszcze ciepłe krople. Zamrugał oczami, żeby strząsnąć z powiek krew, i w tym samym momencie o jego tarczę rąbnął czyjś miecz. Stojący obok Septymiusz napierał całym ciałem na własną tarczę, broniąc dostępu wrogowi, i wrażał miecz we wszystko, co znalazło się w polu widzenia między obramowaniem osłony a futryną drzwi.
Dopóki dwaj centurioni wspierani przez włóczników utrzymają swoje pozycje, wróg nie dostanie się do strażnicy. Widząc, że szczęście uśmiecha się do nich po raz pierwszy od początku tej walki, Kastor poczuł przypływ nadziei.
Nie spostrzegł w porę ruchu tuż przy ziemi zaraz za wejściem, gdzie jeden z Partów ukucnął, by wsunąć ostrze pod jego tarczą. Sam czubek sięgnął kostki Kastora, przeciąwszy kolejno skórę buta, ciało i mięśnie. Żelazo zatrzymało się dopiero na kości. W mgnieniu oka centuriona zalała fala bólu, jakby ktoś wraził mu w staw rozgrzany do czerwoności pręt. Zatoczył się do tyłu z gromkim okrzykiem cierpienia i wściekłości.
Septymiusz obejrzał się błyskawicznie i widząc, że dowódca przewraca się na bok, przywołał na jego miejsce następnego żołnierza.
– Na pozycje! Szybko!
Najbliższy Rzymianin, kucając nisko, by osłaniać nogi, przecisnął się do pierwszego szeregu i stanął obok Septymiusza, podczas gdy jego towarzysze raz po raz dźgali atakujących włóczniami, próbując odepchnąć ich od wejścia. Wtem rozległ się okrzyk ostrzegawczy i równocześnie chrobotliwy odgłos kamienia trącego o kamień. Kastor wychylił się ostrożnie i zobaczył, że z góry spada kilka kawałków skały połączonych zaprawą. Gruz zmiażdżył głowę jednemu z Partów, posyłając go błyskawicznie na ziemię. Moment później na atakujących posypał się grad kamiennych pocisków, niektórych zabijając na miejscu, a innych raniąc, zanim niedobitki odsunęły się w popłochu na bezpieczną odległość.
– Wspaniale – ucieszył się na ten widok Septymiusz. – Nie bardzo im się podoba zbieranie po głowach, gdy nie mogą oddać. Skurwiele...
Kiedy wróg znalazł się poza zasięgiem, ucichł grad kamieni, który zastąpiły powoli gwizdy i wiwaty żołnierzy z piętra strażnicy oraz jęki i krzyki rannych pozostawionych przed wejściem. Septymiusz obrzucił wzrokiem pobojowisko, po czym gestem przywołał na swoje miejsce jednego z żołnierzy. Następnie oparł tarczę o ścianę i uklęknął, aby sprawdzić obrażenia dowódcy. Musiał przy tym wytężać wzrok, by cokolwiek dojrzeć w bladej poświacie gwiazd. Obmacywał go delikatnie, wyczuwając odłamki kości pośród rozpłatanego ciała. Kastor wciągnął powietrze ze świstem i zacisnął zęby, tłumiąc okrzyk cierpienia.
Septymiusz podniósł na niego spojrzenie.
– Przykro mi to mówić, panie, ale nie nadajesz się do dalszej walki.
– Powiedziałbyś coś, czego sam nie wiem – syknął Kastor.
Septymiusz uśmiechnął się przelotnie.
– Muszę powstrzymać krwawienie. Daj mi swoją chustę, panie.
Centurion poluzował tkaninę chroniącą mu szyję, rozsupłał węzeł i podał swemu zastępcy. Septymiusz przyłożył jeden koniec materiału do łydki, po czym znowu popatrzył na twarz Kastora.
– Zaboli. Jesteś gotów, panie?
– Nie gadaj tyle.
Septymiusz owinął chustę ciasno wokół łydki i kostki, starannie zakrywając ranę, po czym związał oba końce. Kastor, który jeszcze nigdy w życiu nie czuł równie przeszywającego bólu, pomimo chłodnej nocy spocił się jak mysz, zanim rana została opatrzona. Mimo to rzucił do wstającego Septymiusza:
– Gdy przyjdzie pora umierać, będziesz musiał oprzeć mnie o schody.
Zastępca pokiwał głową.
– Tak zrobię, panie.
Patrzyli sobie głęboko w oczy, rozważając pełne znaczenie tych słów. Odkąd Kastor pogodził się z nieuchronnym, jego niepokój o losy podkomendnych jakby zelżał. Pomimo potwornego bólu w rozoranej kostce w głębi ducha czuł stateczną rezygnację i był zdecydowany polec w walce. Wyglądając na zewnątrz, Septymiusz zauważył, że Partowie stoją zbici w grupki w różnych miejscach fortu, byle poza zasięgiem miotanych kamieni.
– Ciekawe, co teraz dla nas szykują? – zastanowił się na głos. – Może wezmą nas głodem?
Kastor pokręcił głową. Służył na tych terenach dostatecznie długo, aby dobrze poznać odwiecznego wroga Rzymu.
– Nie będą tyle zwlekać. Zresztą zagłodzenie przeciwnika uważają za niehonorowe.
– W takim razie co nas czeka?
Kastor wzruszył ramionami.
– Niebawem się przekonamy.
Przez chwilę panowało milczenie, a potem Septymiusz nagle odwrócił się od wejścia.
– Co to właściwie było, panie? Podjazd? Czy początek nowej kampanii przeciwko Rzymowi?
– Jakie to ma teraz znaczenie?
– Chciałbym poznać przyczynę własnej śmierci.
Centurion zacisnął wargi, próbując dokonać oceny sytuacji.
– To mógł być zwykły podjazd. Może Partom nie spodobało się, że budujemy tutaj fort, i uznali nasze poczynania za prowokację. A może chcieli oczyścić drogę na ten brzeg Eufratu reszcie swojej armii. Niewykluczone, że zamierzają wyciągnąć ręce po Palmirę...
Rozważania Kastora przerwało wołanie na zewnątrz. Ktoś zwracał się do nich po grecku:
– Rzymianie! Wysłuchajcie mnie! Partia wzywa was do złożenia broni i kapitulacji!
– Wal się! – ryknął Septymiusz.
Mężczyzna nie zareagował na obrazę i kontynuował spokojnym tonem:
– Mój dowódca wzywa was do poddania się! Jeśli złożycie broń, nie wybijemy was! Macie na to jego słowo!
Kastor mruknął coś cicho pod nosem, zanim w odpowiedzi zawołał:
– Darujecie nam życie i pozwolicie wrócić do Palmiry?!
Mówiący po grecku mężczyzna odezwał się po krótkiej chwili:
– Ocalicie życie, ale będziecie naszymi jeńcami!
– Raczej niewolnikami – sarknął Septymiusz i splunął na ziemię. – Nie zamierzam dożyć swoich dni jako niewolnik... – Odwrócił się do centuriona i zapytał: – Panie, co ty na to?
– Niech ich Hades pochłonie!
Septymiusz uśmiechnął się, błyskając przelotnie zębami. Odwrócił się znowu do wejścia i ryknął w ciemność:
– Chcecie naszą broń, to chodźcie i weźcie ją sobie!
Kastor zaśmiał się pod nosem.
– Niezbyt oryginalne, ale niezłe.
Dwaj centurioni wymienili uśmiechy, a ich podwładni zaczęli się szczerzyć nerwowo, dopóki nie usłyszeli kolejnych wypowiadanych po grecku słów:
– Skoro taka wasza wola, to miejsce stanie się waszym grobem, a raczej... stosem.
Septymiusz dostrzegł w oddali błysk ognia, po czym w roznieconym płomyku ujrzał sylwetkę wojownika kucającego nad hubką i krzesiwem. Ogienek, fachowo podsycany, już po chwili buchnął prawdziwym płomieniem, od którego pozostali mężczyźni zapalali pochodnie zrobione z gałęzi okolicznych krzewów. Postąpili parę kroków i któryś na oczach Septymiusza przyłożył do ognia pierwszą strzałę, zapalając owiniętą na grocie nasączoną olejem szmatę. Łucznik czekał już z naciągniętą cięciwą i po chwili płonący pocisk pomknął w kierunku strażnicy, rozjaśniając chwilowo ciemności. Gdy trafił w rusztowanie, na ziemię posypał się snop iskier. Moment później powietrze przecięło więcej płonących jasno strzał, które wbijały się w drewno z suchym trzaskiem, rozniecając płomienie.
– A niech to! – Septymiusz zacisnął dłoń na rękojeści miecza. – Chcą nas stąd wykurzyć!
Kastor wiedząc, że w budowli nie ma ani kropli wody, pokręcił tylko z rezygnacją głową.
– Ściągnij tu wszystkich – polecił.
– Tak, panie.
Wkrótce, gdy ostatni ocalały żołnierz kohorty znalazł się na parterze strażnicy, Kastor dźwignął się z ziemi i wsparł plecami o ścianę, aby przemówić do podwładnych.
– Tak czy owak już po nas, chłopcy. Możemy zostać tutaj i spłonąć albo wyjść na zewnątrz i zabrać ze sobą jeszcze paru drani. Taki mamy wybór. Dlatego na mój rozkaz wyjdziecie ze strażnicy za centurionem Septymiuszem. Trzymajcie się blisko siebie i ruńcie na nich ławą. Zrozumiano?
Paru ludzi skinęło głowami, tylko niektórzy zdołali coś wydukać. Septymiusz odchrząknął.
– Co będzie z tobą, panie? Nie dasz rady pójść z nami.
– Wiem. Zostanę tu i zajmę się sztandarem. Nie można pozwolić, by wpadł w ręce wroga. – Kastor wyciągnął rękę po symbol kohorty. – Dajcie mi go tu.
Chorąży się zawahał, ale zaraz wystąpił z tłumu i wręczył drzewce dowódcy.
– Dbaj o niego, panie.
Kastor skinął głową, chwytając sztandar i wykorzystując go jako dodatkowe oparcie po stronie rannej nogi. Otaczała ich lekka pomarańczowa poświata i trzask płomieni pochłaniających szczyt strażnicy. Kuśtykając, centurion dobrnął do wąskich drewnianych schodów w rogu.
– Rozkaz do ataku wydam z dachu. Niech każde pchnięcie włóczni i każdy cios miecza odbierze życie choć jednemu wrogowi.
– Tak, panie – odpowiedział za wszystkich Septymiusz.
Kastor kiwnął mu głową i krótko uścisnął jego przedramię, po czym zaciskając zęby, mozolnie ruszył po schodach na dach. Wokół robiło się coraz goręcej i coraz jaśniej od płomieni liżących drewnianą konstrukcję także od wewnątrz. Zanim dotarł na samą górę, cała przednia ściana strażnicy stała w ogniu, dzięki czemu widział wyraźnie czekających w pogotowiu Partów. Zaczerpnął głęboko tchu i ryknął:
– Centurionie Septymiuszu! Teraz! Do ataku!
Na dole strażnicy rozległo się parę mizernych okrzyków bojowych, po czym Kastor zobaczył, jak Partowie unoszą łuki, mierzą z nich i...
Ciemne pierzaste strzały zaświszczały w tym samym momencie, gdy zbici w ciasny szyk żołnierze kohorty przypuścili atak. Ramiona mieli zgarbione za chroniącymi je tarczami, kiedy biegli śladem Septymiusza wykrzykującego obelgi pod adresem wroga. Łucznicy ani nie drgnęli – dalej szyli z łuków w ruchomy cel, jak szybko mogli. Niektórzy mieli wciąż pod ręką ogniste strzały i wkrótce teren między Partami i Rzymianami rozświetliły jaskrawopomarańczowe błyski. Wiele ogników utkwiło w tarczach i na nich się dopaliło. Wtem Kastor ujrzał, jak Septymiusz raptownie staje i martwieje, wypuszczając miecz z dłoni i chwytając brzechwę strzały, która przebiła mu szyję, ucinając w połowie jego ostatni okrzyk. Chwilę później centurion opadł na klęczki i runął na twarz, wijąc się słabo, gdy życie wyciekało z niego razem z krwią.
Podwładni otoczyli jego ciało kręgiem i unieśli tarcze. Kastor przyglądał się temu z gorzką frustracją. Koniec Septymiusza oznaczał też koniec ataku: Partowie wybijali ich teraz jednego po drugim, posyłając strzały w szczeliny między tarczami. Centurion nie czekał dłużej. Wspierając się ciężko na sztandarze, przeszedł na drugi kraniec platformy i zerknął w dół klifu na rzekę. Mgła przerzedziła się zupełnie i zdążył wzejść księżyc, który teraz opromieniał skłębiony nurt rozbijający się o wielkie głazy. Kastor odchylił głowę do tyłu i zapatrzył się głęboko w tchnące spokojem niebo, po czym zaczerpnął do płuc świeżego nocnego powietrza.
Nagły trzask drewna, który doleciał z dalszej części strażnicy, kazał centurionowi obejrzeć się w tę stronę, uzmysławiając mu, że nie powinien dłużej zwlekać, jeśli chce mieć pewność, iż sztandar nie wpadnie w ręce wroga. Patrząc przez kurtynę ognia i dymu na drżące szeregi Partów, wiedział, że to dopiero początek. Niebawem fala płomieni i zniszczenia rozleje się po pustyni i zagrozi nawet wschodnim prowincjom jego imperium. Centurion schwycił pewniej drzewce oboma rękami i kuśtykając, przeszedł na sam skraj platformy. Wziął ostatni głęboki oddech, zazgrzytał zębami i rzucił się w przepaść.