Orły imperium. Centurion - Simon Scarrow - ebook

Orły imperium. Centurion ebook

Simon Scarrow

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rzym i imperium Partów od dawna rywalizują ze sobą o królestwo Palmiry, położone pomiędzy dwoma mocarstwami. Choć Palmira została wcielona do prowincji syryjskiej, zamieszki na wschodnich rubieżach imperium rzymskiego przybierają na sile. Partowie atakują graniczny fort nad Eufratem, zabijając wszystkich Rzymian.

Oficerowie rzymskiej armii, Macro i Katon, którzy mają za sobą niejedną niebezpieczną misję, werbują rekrutów w podbitej prowincji. Szkolą jednostki pomocnicze legionów, wiedząc, że Partowie są mistrzami wojny podjazdowej. Aby utrzymać dla Rzymu strategiczne królestwo, wyruszają do Palmiry na czele dwóch kohort. Oblężeni przez przeważające siły nieprzyjaciół w głębi obcego terytorium, stoczą walkę, jakiej nigdy wcześniej nie przeżyli.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 540

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuCen­tu­rion
Pro­jekt se­riiMA­RIUSZ BA­NA­CHO­WICZ
Fo­to­gra­fia na okładce© © Col­la­bo­ra­tionjs / Ar­can­gel Ima­ges
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuKON­RAD ZA­TYLNY
Re­dak­cjaBIURO USŁUG WY­DAW­NI­CZYCH „DINA”
Ko­rektaIWONA WY­RWISZ
SkładMO­NIKA DROB­NIK-SŁO­CIŃ­SKA
Co­py­ri­ght © 2007 Si­mon Scar­row First pu­bli­shed in 2007 by He­adline Book Pu­bli­shing
All ri­ghts re­se­rved.
Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXIV, MMXXV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
Ni­niej­sza po­wieść sta­nowi wy­twór wy­obraźni, a wszel­kie po­do­bień­stwo do osób ży­ją­cych lub zmar­łych, wy­da­rzeń i miejsc jest cał­ko­wi­cie przy­pad­kowe.
ISBN 978-83-245-8180-1
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

SI­MON SCAR­ROW

CYKL ORŁY IM­PE­RIUM

Bry­ta­nia

ORŁY IM­PE­RIUM (42–43 rok n.e.)

POD­BÓJ (43 rok n.e.)

PO­LO­WA­NIE (44 rok n.e.)

ORŁY I WILKI (44 rok n.e.)

PO­ŚCIG (44 rok n.e.)

Rzym i pro­win­cje wschod­nie

PRZE­PO­WIED­NIA (Rzym, 45 rok n.e.)

RE­BE­LIA (Ju­dea, 46 rok n.e.)

CEN­TU­RION (Sy­ria, 46 rok n.e.)

Ba­sen Mo­rza Śród­ziem­nego

GLA­DIA­TOR (Kreta, 48–49 rok n.e.)

LE­GION (Egipt, 49 rok n.e.)

PRE­TO­RIA­NIN (Rzym, 51 rok n.e.)

Po­wrót do Bry­ta­nii

BRA­CIA KRWI (51 rok n.e.)

KO­HORTA (51 rok n.e.)

BRY­TA­NIA (52 rok n.e.)

Hisz­pa­nia

NIE­PO­KO­NANY (54 rok n.e.)

Po­wrót do Rzymu

DZIEŃ CE­ZA­RÓW (54 rok n.e.)

Kam­pa­nia na wscho­dzie

KREW RZYMU (Ar­me­nia, 55 rok n.e.)

ZDRAJCY RZYMU (Sy­ria, 56 rok n.e.)

WY­GNAŃCY RZYMU (Sar­dy­nia, 57 rok n.e.)

Bry­ta­nia: kło­po­tliwa pro­win­cja

HO­NOR RZYMU (Bry­ta­nia, 59 rok n.e.)

ŚMIERĆ CE­SA­RZOWI (Bry­ta­nia, 60 rok n.e.)

Książkę tę de­dy­kuję swoim by­łym stu­den­tom,

któ­rych mia­łem za­szczyt uczyć.

I któ­rym dzię­kuję za wszystko,

czego mnie na­uczyli w re­wanżu!

NOTA O RZYM­SKIEJ AR­MII I JED­NOST­KACH PO­MOC­NI­CZYCH

Żoł­nie­rze ce­sa­rza Klau­diu­sza słu­żyli w dwóch for­ma­cjach bo­jo­wych – le­gio­nach i jed­nost­kach po­moc­ni­czych, ta­kich jak wy­stę­pu­jący w tej po­wie­ści X Le­gion i ko­horta II Ili­ryj­ska.

Le­giony były eli­tar­nymi jed­nost­kami rzym­skiej ar­mii. Słu­żyli w nich wy­łącz­nie oby­wa­tele Rzymu dys­po­nu­jący do­sko­nałą bro­nią i pod­da­wani nie­zwy­kle cięż­kiemu pro­ce­sowi szko­leń. Le­giony prócz za­dań ści­śle mi­li­tar­nych wy­ko­ny­wały także prace in­ży­nie­ryjne, ta­kie jak bu­dowa no­wych dróg i mo­stów. Każdy le­gion li­czył około 5500 żoł­nie­rzy po­dzie­lo­nych na dzie­więć ko­hort zło­żo­nych z sze­ściu cen­tu­rii li­czą­cych osiem­dzie­się­ciu lu­dzi każda (nie stu, jak mo­głoby wy­ni­kać z na­zwy). Do tego na­leży do­li­czyć jesz­cze jedną ko­hortę, zwaną pierw­szą, dwu­krot­nie licz­niej­szą od po­zo­sta­łych – jej za­da­niem w trak­cie każ­dej bi­twy było chro­nie­nie pra­wej flanki le­gionu.

Jed­nostki po­moc­ni­cze, w od­róż­nie­niu od le­gio­nów, skła­dały się wy­łącz­nie z miesz­kań­ców pod­bi­tych pro­win­cji, któ­rym obie­cy­wano rzym­skie oby­wa­tel­stwo po dwu­dzie­stu pię­ciu la­tach służby w ar­mii ce­sar­stwa. Rzy­mia­nie nie byli zbyt do­brymi jeźdź­cami i łucz­ni­kami, dla­tego ma­jąc głowy na karku, wy­ko­rzy­sty­wali pod­bite ludy do two­rze­nia jed­no­stek, które kom­pen­so­wały te nie­do­statki. Jed­nostki po­moc­ni­cze były rów­nie ry­go­ry­stycz­nie szko­lone, ale wy­po­sa­żano je znacz­nie lżej (i mniej pła­cono ich żoł­nie­rzom). Za­zwy­czaj wy­ko­rzy­sty­wano je do służby gar­ni­zo­no­wej i w cza­sie po­koju były czymś w ro­dzaju po­li­cji, pod­czas wojny na­to­miast zaj­mo­wały się prze­pro­wa­dza­niem zwiadu i wspar­ciem wła­ści­wej ar­mii. Na przy­kład blo­ko­wały jed­nostki wroga, za­trzy­mu­jąc je do mo­mentu przy­by­cia le­gio­nów. Każda ko­horta po­moc­ni­cza skła­dała się z sze­ściu cen­tu­rii, acz­kol­wiek zda­rzały się też więk­sze, jak na przy­kład II Ili­ryj­ska, w któ­rej skład wcho­dziły także szwa­drony jazdy (ala). W wa­run­kach bo­jo­wych jed­nostki po­moc­ni­cze do­łą­czano do kon­kret­nych le­gio­nów.

Obiema for­ma­cjami do­wo­dzili cen­tu­rio­no­wie z optio­nami jako swo­imi za­stęp­cami. Ko­hor­tami w le­gio­nach do­wo­dzili za­zwy­czaj naj­bar­dziej do­świad­czeni cen­tu­rio­no­wie, a pre­fekci jed­no­stek po­moc­ni­czych na ogół wy­wo­dzili się z ich grona. Ca­łym le­gio­nem do­wo­dził le­gat po­sia­da­jący liczne grono try­bu­nów, czyli mło­dych ary­sto­kra­tów sta­wia­ją­cych pierw­sze kroki w ka­rie­rze mi­li­tar­nej. Gdy za­cho­dziła po­trzeba zgro­ma­dze­nia więk­szej ar­mii, na jej czele sta­wiano za­ufa­nego ofi­cera, który mu­siał po­sia­dać oso­bi­ste po­par­cie ce­sa­rza. Byli to zwy­kle na­miest­nicy pro­win­cji, jak opi­sy­wany na kar­tach tej książki Ka­sjusz Lon­gi­nus.

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Gdy nad por­tem za­pa­dał zmrok, do­wódca ko­horty spo­glą­dał w dół ostrego zbo­cza ku rzece. Eu­frat spo­wi­jała rzadka mgła. Jej pa­sma wy­my­kały się na oba brzegi, się­ga­jąc nad wierz­chołki ro­sną­cych tam drzew, przez co rzeka wy­da­wała się sre­brzy­sto­brzu­chym wę­żem wi­ją­cym się le­ni­wie przez do­linę. Na tę myśl cen­tu­rion Ka­stor po­czuł je­żące mu się na karku wło­ski. Owi­nął się szczel­niej płasz­czem, zwę­ził oczy w szparki i za­pa­trzył się na zie­mie le­żące na dru­gim brzegu Eu­fratu. Było to te­ry­to­rium Par­tów.

Po­nad stu­le­cie upły­nęło od cza­sów, gdy po­tęga Rzymu po raz pierw­szy zmie­rzyła się z Par­tią. Od tam­tej pory oba mo­car­stwa pro­wa­dziły śmier­tel­nie nie­bez­pieczną grę o wpływy w Pal­mi­rze i na te­re­nach po­ło­żo­nych na wschód od bę­dą­cej rzym­ską pro­win­cją Sy­rii. Od­kąd Rzym za­czął za­cie­śniać sto­sunki z Pal­mirą, ob­jął swą kon­trolą także brzegi Eu­fratu, który sta­no­wił gra­nicę z od­wiecz­nym wro­giem. Kiedy mię­dzy im­pe­rium a Par­tią za­bra­kło strefy bu­fo­ro­wej, tylko nie­liczni wąt­pili, czy nie ga­snąca od dzie­siąt­ków lat wro­gość znowu wy­buch­nie ja­snym pło­mie­niem nie­na­wi­ści. Sy­ryj­skie le­giony szy­ko­wały się już do ko­lej­nej kam­pa­nii, gdy cen­tu­rion i jego pod­władni opu­ścili bramy Da­maszku.

Na to wspo­mnie­nie cen­tu­rion Ka­stor po­now­nie ze­źlił się na roz­kazy z Rzymu wy­ma­ga­jące od niego, aby prze­pro­wa­dził ko­hortę jed­no­stek po­moc­ni­czych przez pu­sty­nię, hen, za sto­licą przy­gra­nicz­nego kró­le­stwa, i za­ło­żył fort tu­taj, na kli­fach Eu­fratu, skąd do Pal­miry było osiem dni mar­szu. Naj­bliż­sza rzym­ska pla­cówka znaj­do­wała się w Eme­sie, dal­sze sześć dni mar­szu za Pal­mirą. Ka­stor jesz­cze ni­gdy w ży­ciu nie czuł się tak osa­mot­niony. Z czte­rema set­kami swo­ich lu­dzi tra­fił na ru­bieże ce­sar­stwa, gdzie miał wy­pa­try­wać oznak zbli­ża­ją­cego się zza Eu­fratu ataku Par­tów.

Do­tarł­szy na miej­sce po wy­czer­pu­ją­cym mar­szu przez ska­li­stą ja­łową pu­sty­nię, roz­bili obóz nie­opo­dal kli­fów i roz­po­częli bu­dowę fortu, któ­rego mieli strzec do­póty, do­póki ja­kiś urzęd­nik w Rzy­mie nie zde­cy­duje przy­słać za­stęp­stwa. Pod­czas mar­szu cała ko­horta sma­żyła się za dnia w pro­mie­niach pa­lą­cego słońca i ku­liła z zimna no­cami, kiedy tem­pe­ra­tura spa­dała gwał­tow­nie ni­czym upusz­czony ka­mień. Wodę ści­śle ra­cjo­no­wano, tak że gdy w końcu do­tarli do sze­ro­kiej rzeki prze­ci­na­ją­cej pu­sty­nię i na­wad­nia­ją­cej pół­księ­życe ży­znych brze­gów, żoł­nie­rze rzu­cili się ga­sić pra­gnie­nie na pły­ciź­nie i jak sza­leni chłep­tali ży­cio­dajny płyn po­pę­ka­nymi war­gami pro­sto ze złą­czo­nych dłoni, za­nim ofi­ce­ro­wie zdą­żyli w ogóle za­re­ago­wać.

Prze­słu­żyw­szy trzy lata w gar­ni­zo­nie X Le­gionu w Cy­rze sły­ną­cym z buj­nych ogro­dów i wsze­la­kich uciech, o ja­kich może ma­rzyć męż­czy­zna, Ka­stor z ro­sną­cym prze­ra­że­niem my­ślał o swej obec­nej pla­cówce. Ko­hortę cze­kały mie­siące, lata może na­wet w tym od­le­głym za­kątku świata. Je­śli nie za­bije ich tu nuda, z pew­no­ścią uczy­nią to Par­to­wie. Wła­śnie dla­tego cen­tu­rion przy­stą­pił do bu­dowy fortu, jak tylko wy­brał miej­sce na kli­fie, z któ­rego roz­cią­gał się do­sko­nały wi­dok na po­bli­ski bród i roz­po­ście­ra­jącą się za nim roz­le­głą ni­zinę na­le­żącą do wro­giego im­pe­rium. Ka­stor – świa­dom, że wie­ści o Rzy­mia­nach ry­chło do­trą do uszu par­tyj­skiego władcy – pra­gnął umoc­nić swoją po­zy­cję, za­nim Par­to­wie wy­ko­nają pierw­szy wrogi ruch. Przez kilka dni z rzędu żoł­nie­rze ko­horty mo­zo­lili się, by zni­we­lo­wać grunt i po­ło­żyć fun­da­menty pod mury i wieże no­wego fortu. Na­stęp­nie mu­ra­rze w po­śpie­chu ob­ło­żyli za­prawą ka­wały skał przy­wie­zione na wo­zach z ru­mo­wisk wy­stę­pu­ją­cych licz­nie w oko­licy. Mury opo­rowe się­gały już pasa do­ro­słego męż­czy­zny, a prze­strzeń mię­dzy nimi wy­peł­niono gła­zami i mniej­szymi ka­mie­niami. Pa­trząc na to wszystko w ga­sną­cym świe­tle dnia, cen­tu­rion Ka­stor kiw­nął z za­do­wo­le­niem głową. Za pięć dni umoc­nie­nia będą dość wy­so­kie, aby można prze­nieść lu­dzi w ob­ręb mu­rów. Tam po­czują się z pew­no­ścią mniej za­gro­żeni ze strony Par­tów. Na ra­zie jed­nak żoł­nie­rze mu­sieli pra­co­wać w po­cie czoła aż do zmroku.

Słońce w końcu zga­sło i nad ho­ry­zon­tem po­zo­stał tylko wą­ski pa­sek rdza­wego świa­tła. Ka­stor od­wró­cił się do swego za­stępcy, cen­tu­riona Sep­ty­miu­sza.

– Dość na dzi­siaj.

Sep­ty­miusz ski­nął głową, na­brał po­wie­trza do płuc i przy­sta­wił do ust złą­czone dło­nie, aby jego głos po­niósł się nad ca­łym pla­cem bu­dowy.

– Uwaga! Zdać na­rzę­dzia i ro­zejść się do obozu!

Ka­stor przy­glą­dał się, jak nie­wy­raźne po­sta­cie męż­czyzn ocię­żale skła­dają ki­lofy, ło­paty albo wi­kli­nowe ko­sze, aby się­gnąć po odło­żone ran­kiem uzbro­je­nie i z szu­ra­niem stóp za­jąć po­zy­cje w sze­regu na­prze­ciw zie­ją­cej otwo­rem prze­rwy, w któ­rej miała sta­nąć główna brama. Gdy ostatni żoł­nierz za­jął swoje miej­sce, wiatr wie­jący od pu­styni przy­brał na sile. Ka­stor ob­ró­cił się ku za­cho­dowi i mru­żąc oczy, zo­ba­czył nad­cią­ga­jącą w ich stronę zwartą kłę­biącą się masę.

– Nad­cho­dzi bu­rza pia­skowa – mruk­nął do Sep­ty­miu­sza. – Le­piej zbie­rajmy się do obozu, za­nim tu do­trze.

Jego za­stępca od­po­wie­dział ski­nie­niem głowy. Więk­szość czasu spę­dzo­nego w woj­sku prze­słu­żył na wschod­nich ru­bie­żach i do­sko­nale wie­dział, jak szybko czło­wiek traci orien­ta­cję, gdy znaj­dzie się w sa­mym środku dła­wią­cego, gry­zą­cego pia­chu wzbi­ja­nego przez po­dmu­chy wia­tru, który sza­leje na tych te­re­nach.

– Tym dra­niom w obo­zie jak zwy­kle się upie­kło.

Ka­stor uśmiech­nął się prze­lot­nie. Pół cen­tu­rii pil­no­wało obozu, pod­czas gdy reszta żoł­nie­rzy uwi­jała się na kli­fie. Oczami wy­obraźni wi­dział, jak szczę­śliwcy już te­raz w wie­żach war­towni szu­kają schro­nie­nia przed ką­sa­ją­cym wia­trem i pia­skiem.

– Nie mi­trężmy dłu­żej.

Dał roz­kaz do wy­mar­szu i żoł­nie­rze ru­szyli ciężko na­przód, by krę­tym, stro­mym ka­mie­ni­stym szla­kiem do­stać się do obozu le­żą­cego nieco po­nad milę da­lej. Wiatr przy­bie­rał na sile, w miarę jak ro­biło się co­raz ciem­niej, opoń­cze żoł­nie­rzy ło­po­tały i trze­po­tały przy każ­dym moc­niej­szym po­dmu­chu.

– Nie będę na­rze­kał, jak przyj­dzie nam opu­ścić to miej­sce – rzekł nie­za­do­wo­lo­nym gło­sem Sep­ty­miusz. – Pa­nie, wiesz może, kiedy nas stąd od­wo­łają? W Eme­sie czeka na mnie i na chło­pa­ków przy­tulna kwa­tera.

Ka­stor po­trzą­snął głową.

– Nie mam po­ję­cia. Nie po­doba mi się tu tak samo jak to­bie. Wszystko jed­nak za­leży od sy­tu­acji w Pal­mi­rze i od tego, jak za­re­agują na nią nasi przy­ja­ciele Par­to­wie.

– Pie­przeni Par­to­wie – burk­nął Sep­ty­miusz. – Nic, tylko spra­wiają kło­poty. W ze­szłym roku w Ju­dei to też byli oni, prawda?

Ka­stor ski­nął głową, wspo­mi­na­jąc po­wsta­nie, które roz­sze­rzyło się na cały wschodni brzeg Jor­danu. Par­to­wie do­star­czyli bun­tow­ni­kom broń i nie­wielki od­dział kon­nych łucz­ni­ków. Ru­chawkę udało się stłu­mić wy­łącz­nie dzięki dziel­nej po­sta­wie gar­ni­zonu z Bu­shiru – gdyby nie to, cała Ju­dea po­wsta­łaby prze­ciwko Rzy­mowi. A te­raz Par­to­wie za­in­te­re­so­wali się Pal­mirą, mia­stem-oazą, które było istot­nym ogni­wem szla­ków han­dlo­wych wio­dą­cych na Wschód oraz bu­fo­rem po­mię­dzy ce­sar­stwem i Par­tią. Pal­mira cie­szyła się do­tąd sporą nie­za­leż­no­ścią i sta­no­wiła ra­czej pro­tek­to­rat ani­żeli pod­le­głe pań­stwo, wszakże jej władca po­su­nął się ostat­nio w la­tach, co wy­wo­łało wśród jego sy­nów tar­cia o wła­dzę i na­stęp­stwo tronu. Je­den z naj­po­tęż­niej­szych pal­mi­reń­skich ksią­żąt nie krył się wcale z tym, że za­mie­rza za­wrzeć so­jusz z Par­tami, kiedy tylko włoży ko­ronę.

Ka­stor od­chrząk­nął.

– Prze­ko­na­nie Par­tów, aby trzy­mali łapy z dala od Pal­miry, na­leży do za­dań na­miest­nika Sy­rii.

– Mó­wisz o Ka­sju­szu Lon­gi­nu­sie, pa­nie? – Sep­ty­miusz uniósł brew ze zdzi­wie­nia. – Twoim zda­niem na­daje się do tej roli?

Cen­tu­rion mil­czał przez chwilę, za­sta­na­wia­jąc się nad od­po­wie­dzią.

– Tak, Lon­gi­nus so­bie po­ra­dzi. Nie jest ja­kimś tam ce­sar­skim po­py­cha­dłem, tylko piął się po szcze­blach ka­riery i za­słu­żył na ten urząd. Je­śli na­wet nie wy­gra boju na dy­plo­ma­cję, roz­nie­sie ich w pył pod­czas praw­dzi­wej bi­twy, o ile do niej doj­dzie.

– Chciał­bym w to wie­rzyć, pa­nie. – Sep­ty­miusz po­krę­cił głową. – Ale z tego, co sły­sza­łem, wziął nogi za pas, gdy ostat­nim ra­zem zna­lazł się w opa­łach.

– Kto ci to po­wie­dział? – za­py­tał szybko Ka­stor.

– Je­den z ofi­ce­rów z gar­ni­zonu w Bu­shi­rze, pa­nie. Wy­gląda na to, że Lon­gi­nus był w for­cie, kiedy po­ka­zali się re­be­lianci. I zna­lazł się w sio­dle szyb­ciej, niż la­dacz­nica z Sub­ury zdąży opróż­nić sa­kiewkę.

Ka­stor wzru­szył ra­mio­nami.

– Na pewno zro­bił to nie bez po­wodu.

– Na pewno.

Cen­tu­rion zwró­cił na pod­wład­nego chmurne spoj­rze­nie.

– Słu­chaj no, nie do nas na­leży roz­trzą­sa­nie za­let na­miest­nika. Szcze­gól­nie gdy sły­szą nas żoł­nie­rze. Le­piej więc trzy­maj ję­zyk za zę­bami, zro­zu­miano?

Sep­ty­miusz za­ci­snął wargi, ale ski­nął głową.

– We­dle ży­cze­nia, pa­nie.

Po­su­wali się da­lej w dół zbo­cza, idąc zwartą ko­lumną. Wiatr z każdą chwilą przy­bie­rał na sile, wresz­cie na szlaku za­wi­ro­wały pierw­sze tu­many ku­rzu. Mo­ment póź­niej stra­cili wszystko z oczu. Ka­stor zwol­nił tempo, aby się upew­nić, że na­dal stąpa po dro­dze pro­wa­dzą­cej do obozu. Żoł­nie­rze gar­bili się i po­chy­lali w przód, cho­wa­jąc głowy za tar­czami, by uchro­nić oczy i usta przed ude­rze­niami pia­chu. W końcu szlak za­czął biec po­ziomo, co zna­czyło, że na­resz­cie ze­szli ze wznie­sie­nia. Cho­ciaż fort był już nie­da­leko, nie wi­dzieli go z po­wodu kłę­bią­cego się w po­wie­trzu pia­chu i gęst­nie­ją­cych ciem­no­ści.

– Je­ste­śmy już bli­sko – mruk­nął do sie­bie Ka­stor.

Sep­ty­miusz usły­szał jego słowa.

– To do­brze. Mam ochotę prze­płu­kać gar­dło kro­pelką wina, jak tylko znajdę się w na­mio­cie.

– Świetny po­mysł. Po­zwo­lisz, że do cie­bie do­łą­czę?

Sep­ty­miusz za­zgrzy­tał zę­bami na tę nie­ocze­ki­waną pro­po­zy­cję i na­dą­sany po­go­dził się z utratą ostat­niej am­fory, którą cią­gnął ze sobą przez pu­sty­nię aż z Pal­miry. Ski­nął głową z chrząk­nię­ciem.

– Cała przy­jem­ność po mo­jej stro­nie, pa­nie.

Ka­stor ro­ze­śmiał się i klep­nął go w bark.

– Po­rządny z cie­bie czło­wiek! Kiedy wró­cimy do Pal­miry, ja sta­wiam!

– Tak, pa­nie. Dzię­kuję, pa... – Sep­ty­miusz za­trzy­mał się rap­tow­nie, spo­glą­da­jąc pro­sto przed sie­bie. Po­tem szybko pod­niósł rękę, na­ka­zu­jąc ko­lum­nie przy­sta­nek.

– Co się stało? – za­py­tał go ci­cho sto­jący tuż obok cen­tu­rion Ka­stor. – O co cho­dzi?

Sep­ty­miusz ru­chem głowy wska­zał na fort.

– Do­strze­głem coś przed nami. Jeźdźca.

Obaj cen­tu­rioni wpa­trzyli się w wi­ru­jący przed nimi piach, lecz choć wy­tę­żali wzrok i słuch, nie za­uwa­żyli ni­kogo – ani kon­nego, ani pie­szego. Wi­dzieli tylko nie­wy­raźne kształty kar­ło­wa­tych krze­wów ro­sną­cych po obu stro­nach drogi. Ka­stor prze­łknął ślinę i zmu­sił na­pięte mię­śnie do roz­luź­nie­nia.

– Co wła­ści­wie zo­ba­czy­łeś?

Sep­ty­miusz po­słał prze­ło­żo­nemu gniewne spoj­rze­nie, wy­czu­wa­jąc jego po­wąt­pie­wa­nie.

– To był jeź­dziec, jak mó­wi­łem. Ja­kieś pięć­dzie­siąt kro­ków stąd. Wi­docz­ność na mo­ment się po­pra­wiła i przez oka­mgnie­nie go wi­dzia­łem.

Ka­stor ski­nął głową.

– Je­steś pe­wien, że wzrok nie spła­tał ci fi­gla? Rów­nie do­brze mógł się po­ru­szyć któ­ryś z tych krza­ków.

– Je­stem pe­wien, pa­nie. To był koń. Wy­raźny jak na dłoni. Przy­się­gam na wszyst­kich bo­gów. Tam, ka­wa­łek przed nami...

Ka­stor miał coś od­po­wie­dzieć, gdy obaj na­raz usły­szeli me­ta­liczne brzę­cze­nie po­nad za­wo­dze­niem wia­tru. Od­głosu skrzy­żo­wa­nych kling nie po­my­liłby z ni­czym in­nym ża­den żoł­nierz. Chwilę póź­niej do­le­ciał ich stłu­miony krzyk, a po­tem znów sły­szeli tylko wy­cie wia­tru. Czu­jąc, jak krew za­ma­rza mu w ży­łach, Ka­stor od­wró­cił się do Sep­ty­miu­sza i po­wie­dział bar­dzo ci­cho:

– Wy­daj lu­dziom roz­kazy. Niech usta­wią li­nię w po­przek szlaku. Tylko bez jed­nego sze­le­stu.

– Tak, pa­nie. – Sep­ty­miusz za­sa­lu­to­wał i wy­co­fał się, żeby wy­dać roz­kazy.

Pod­czas gdy jego lu­dzie zaj­mo­wali wy­zna­czone po­zy­cje, Ka­stor zro­bił parę kro­ków w stronę obozu. Nie­ocze­ki­wana chwila ci­szy, w któ­rej piach opadł nieco, po­zwo­liła mu doj­rzeć za­rys bramy i ciało zwi­sa­jące z drew­nia­nego skrzy­dła. Straż­nika prze­szyto na wy­lot kil­koma strza­łami. Mgnie­nie oka póź­niej pia­skowy we­lon po­now­nie ukrył obóz przed wzro­kiem cen­tu­riona. Ka­stor zrów­nał się ze swymi ludźmi. Żoł­nie­rze stali w czte­rech sze­re­gach, uno­sząc wy­soko tar­cze i trzy­ma­jąc włócz­nie gro­tami w kie­runku obozu. Sep­ty­miusz cze­kał na prze­ło­żo­nego na czele cen­tu­rii sto­ją­cej na pra­wej flance. Po­bo­cze z tej strony osła­niało ka­mie­ni­ste, po­ro­śnięte ro­ślin­no­ścią wznie­sie­nie.

– Wi­dzia­łeś coś, pa­nie?

Cen­tu­rion przy­tak­nął, lecz ode­zwał się do­piero wtedy, gdy sta­nął tuż obok Sep­ty­miu­sza.

– Ktoś za­ata­ko­wał obóz.

Brwi Sep­ty­miu­sza pod­je­chały do góry.

– Za­ata­ko­wał? Ale kto? Par­to­wie?

– Któż by inny?

Sep­ty­miusz ski­nął głową i od­ru­chowo opu­ścił dłoń na rę­ko­jeść mie­cza.

– Co roz­ka­żesz, pa­nie?

– Wciąż są gdzieś tu bli­sko. W tej bu­rzy pia­sko­wej mogą być do­słow­nie wszę­dzie. Mu­simy prze­do­stać się do obozu, wy­rżnąć ich i za­mknąć bramę. To naj­lep­sze wyj­ście z tej sy­tu­acji.

Sep­ty­miusz uśmiech­nął się po­nuro:

– Chyba chcia­łeś po­wie­dzieć, pa­nie: je­dyne wyj­ście...

Ka­stor nie od­po­wie­dział. Za­rzu­cił poły opoń­czy na plecy i do­był mie­cza. Uniósł go wy­soko i pa­trząc wzdłuż sze­re­gów, spraw­dził, czy reszta ofi­ce­rów idzie w jego ślady, by prze­ka­zać sy­gnał da­lej. Nie miał po­ję­cia, ilu jest prze­ciw­ni­ków, do­my­ślał się jed­nak, że skoro wróg po­wa­żył się na­paść na rzym­ski obóz, musi re­pre­zen­to­wać pewną siłę. A mgła na rzece i bu­rza pia­skowa tylko mu uła­twiły po­dej­ście. Ka­stor po­cie­szał się tym, że ta sama bu­rza da te­raz osłonę zbli­ża­ją­cej się resz­cie ko­horty. Przy odro­bi­nie szczę­ścia po­winni za­sko­czyć wroga. Wol­nym ru­chem opu­ścił ra­mię z mie­czem, szty­chem klingi wska­zu­jąc obóz. Sy­gnał znowu prze­ka­zano so­bie wzdłuż sze­re­gów, w tym także żoł­nie­rzom sto­ją­cym da­leko na le­wej flance i spo­wi­tym przez kurz i ciem­no­ści.

Ka­stor opusz­czał miecz, do­póki ostrze nie oparło się o ob­ra­mo­wa­nie tar­czy, po czym zro­bił krok na­przód. Sze­regi za nim za­fa­lo­wały, kiedy żoł­nie­rze ru­szyli przed sie­bie pew­nym kro­kiem w stronę obozu. Ofi­ce­ro­wie na­rzu­cali spo­kojne tempo, dzięki czemu mo­gli szybko wy­rów­nać szyki. Zbo­cze po pra­wej opa­dło szybko, prze­ista­cza­jąc się w rów­ninę, więc prawa flanka ma­sze­ru­ją­cej for­ma­cji zna­la­zła się na otwar­tej prze­strzeni. Ka­stor wy­tę­żał wzrok, prze­pa­tru­jąc oko­licę w po­szu­ki­wa­niu śla­dów wroga albo obo­zo­wych umoc­nień. W końcu wy­pa­trzył wielką bramę wy­ła­nia­jącą się spo­śród ku­rzu i pia­chu. Nie­wy­raźny za­rys pa­li­sady po obu stro­nach na­brał kon­tu­rów, gdy po­de­szli jesz­cze bli­żej. Ni­g­dzie jed­nak w za­sięgu wzroku cen­tu­rion nie do­strzegł ni­kogo – nie li­cząc zwłok przy bra­mie.

Gdzieś po pra­wej roz­brzmiał tę­tent i Ka­stor obej­rzał się aku­rat w porę, by zo­ba­czyć, jak je­den z lu­dzi na skraju for­ma­cji wy­rywa so­bie z piersi strzałę, krzy­cząc przy tym gło­śno. Mgli­ste syl­wetki wy­ło­niły się z za­mieci pia­sko­wej i na­bie­ra­jąc kształ­tów par­tyj­skiej jazdy, jęły szyć z łu­ków w od­sło­nięte prawe boki Rzy­mian. Czte­rej ko­lejni żoł­nie­rze zo­stali tra­fieni i ru­nęli na zie­mię, a piąty zgiął się wpół, lecz zdo­łał ustać, mimo że strzała prze­biła mu udo na wy­lot, za­głę­bia­jąc się w dru­giej no­dze. Tym­cza­sem Par­to­wie skrę­cili jak je­den mąż i znik­nęli z wi­doku, po­zo­sta­wia­jąc Rzy­mian z ustami sze­roko otwar­tymi ze zdu­mie­nia i prze­ra­że­nia.

Nie­mal na­tych­miast gdzieś po le­wej roz­legł się okrzyk za­po­wia­da­jący ko­lejny atak.

– Ru­szać się! – ryk­nął zde­spe­ro­wany Ka­stor, usły­szaw­szy na ty­łach ko­horty tę­tent ta­bunu koni. – W nogi, chłopcy!

Upo­rząd­ko­wane sze­regi ko­horty roz­pa­dły się w oka­mgnie­niu, gdy żoł­nie­rze bez­ładną kupą rzu­cili się w stronę bramy. Ka­stor był mię­dzy nimi i to on pierw­szy zo­ba­czył, jak brama się za­myka, a nad pa­li­sadą po­ja­wiają się dzie­siątki twa­rzy. Po­ka­zały się łuki i znowu w po­wie­trzu za­świsz­czały strzały. Jesz­cze wię­cej rzym­skich żoł­nie­rzy pa­dło na zie­mię u wrót swego obozu. Deszcz strzał nie słabł ani na chwilę – jedne ze stu­ko­tem od­bi­jały się od tarcz, dru­gie za­głę­biały w ciało z wil­got­nym mla­śnię­ciem. Ze­wsząd do­bie­gały krzyki ran­nych i umie­ra­ją­cych, a Ka­stor z cięż­kim ser­cem zdał so­bie sprawę, że Par­to­wie wy­biją ich wszyst­kich do nogi, je­śli na­tych­miast nie zrobi cze­goś.

– Do mnie! – za­wo­łał. – Ze­wrzeć sze­regi.

Garstka żoł­nie­rzy usłu­chała roz­kazu i wznio­sła tar­cze wo­kół Ka­stora i sztan­daru ko­horty. Po chwili do­łą­czyli do nich ko­lejni, po­ga­niani ostro przez Sep­ty­miu­sza, rów­nież prze­dzie­ra­ją­cego się ku do­wódcy. Kiedy około pięć­dzie­się­ciu żoł­nie­rzy for­mo­wało już cia­sny krąg, bro­niąc kra­wę­dzi unie­sio­nymi tar­czami, Ka­stor wy­krzy­czał roz­kaz wzy­wa­jący do od­wrotu szla­kiem na szczyt klifu. Za­częli się wolno wy­co­fy­wać pod osłoną ciem­no­ści, nie zwa­ża­jąc na roz­pacz­liwe jęki ran­nych to­wa­rzy­szy bła­ga­ją­cych, by nie zo­sta­wiać ich na pa­stwę Par­tów. Ka­stor mu­siał mieć serce z ka­mie­nia. Nie był w sta­nie po­móc tym, któ­rzy pa­dli. Je­dyna na­dzieja oca­la­łych le­żała w na wpół wznie­sio­nym for­cie na szczy­cie klifu. Gdyby udało im się tam do­trzeć, mie­liby szanse po­ka­zać Par­tom, jak umie­rają Rzy­mia­nie. Ko­horty nic już nie mo­gło ura­to­wać, ale przy­naj­mniej za­biorą ze sobą tylu prze­ciw­ni­ków, ilu zdo­łają.

Grupka żoł­nie­rzy do­tarła do pod­nóża klifu, za­nim wróg zro­zu­miał, co się dzieje, i ru­szył w po­ścig. Par­to­wie wy­ło­nili się z mroku, żeby wy­pu­ścić ko­lejne strzały, po czym wstrzy­mali ko­nie i jęli jakby ni­gdy nic ostrze­li­wać Rzy­mian, zdali so­bie bo­wiem sprawę, że nie mu­szą już sto­so­wać tak­tyki pod­jaz­do­wej. Su­nąca w górę zbo­cza ko­horta sta­no­wiła dla łucz­ni­ków trudny cel, po­nie­waż dzięki li­tej ścia­nie unie­sio­nych tarcz była w sta­nie osło­nić wła­sne tyły. Rzy­mia­nie wspi­nali się z po­wro­tem na plac bu­dowy, a Par­to­wie dep­tali im po pię­tach, szy­jąc z łu­ków, ile­kroć do­strze­gli naj­mniej­szą choćby lukę. Uświa­do­miw­szy so­bie w końcu bez­ce­lo­wość strze­la­nia do tarcz, za­częli ce­lo­wać w nie­chro­nione ni­czym nogi ofiar, co zmu­siło ucie­ka­ją­cych do ku­ca­nia i nie­stety jesz­cze bar­dziej ich spo­wol­niło w mar­szu pod górę. Prze­ciw­nik zdo­łał ra­nić pię­ciu ko­lej­nych żoł­nie­rzy, za­nim po­zo­stali we­szli na szczyt wznie­sie­nia i do­tarli na skraj fortu. Tu­taj, na gó­rze, wiatr wiał na­dal mocno, lecz wi­docz­ność była znacz­nie lep­sza.

Po­zo­sta­wiw­szy Sep­ty­miu­szowi do­wo­dze­nie arier­gardą, Ka­stor po­pro­wa­dził resztę ko­horty do fortu przez nie­do­koń­czoną bramę. Mury były za ni­skie, aby dało się zza nich ode­przeć Par­tów, to­też Rzy­mia­nie mo­gli co naj­wy­żej za­jąć po­zy­cje przy pra­wie ukoń­czo­nej straż­nicy w dal­szym rogu placu, na sa­mym skraju klifu.

– Tu­taj! – za­wo­łał cen­tu­rion. – Za mną!

Po­dą­żyli śpiesz­nie la­bi­ryn­tem pro­stych li­nii uło­żo­nych z ka­mieni i wska­zu­ją­cych lo­ka­li­za­cję przy­szłych bu­dyn­ków i dróg, które do­piero miały po­wstać we­wnątrz fortu. Przed nimi na tle roz­gwież­dżo­nego nieba ma­ja­czyła przy­sa­dzi­sta syl­wetka straż­nicy. Do­tarł­szy do drew­nia­nej bu­dowli, Ka­stor sta­nął przy wej­ściu i za­czął ge­stami po­na­glać idą­cych za nim żoł­nie­rzy. Do­li­czył się ich tylko dwu­dzie­stu paru i zro­zu­miał, że będą mieli wiel­kie szczę­ście, je­śli do­żyją świtu. Za­mknąw­szy stawkę, cen­tu­rion ka­zał ob­sa­dzić plat­formę na szczy­cie wieży oraz wszyst­kie okna na pierw­szej kon­dy­gna­cji. Czte­rech lu­dzi za­trzy­mał przy so­bie, ma­jąc za­miar bro­nić wej­ścia, do­póki nie do­łą­czy do nich Sep­ty­miusz z arier­gardą. Już wkrótce w prze­świ­cie nie­do­koń­czo­nej bramy za­ma­ja­czyły nie­wy­raźne syl­wetki kie­ru­jące się pro­sto na straż­nicę. Tuż za nimi po­ka­zała się chmara Par­tów wzno­szą­cych w pę­dzie trium­falne okrzyki.

Ka­stor przy­ło­żył zwi­niętą dłoń do ust i za­wo­łał:

– Ma­cie ich na ple­cach! Szyb­ciej!

Żoł­nie­rzy arier­gardy spo­wal­niały cięż­kie zbroje i zmę­cze­nie ca­ło­dzienną pracą. Po­ru­sza­jąc się nie­zgrab­nie, prze­ci­nali te­ren fortu. Je­den po­tknął się o wa­la­jący się na ziemi odła­mek skalny i padł na zie­mię z prze­raź­li­wym krzy­kiem, lecz ża­den z jego to­wa­rzy­szy ani nie przy­sta­nął, ani na­wet się nie obej­rzał. Mo­ment póź­niej le­żący znik­nął pod chmarą roz­pę­dzo­nych Par­tów. W biegu do straż­nicy za­ko­tło­wali się chwilę, sie­kąc go i tnąc za­krzy­wio­nymi mie­czami. Jego śmierć ku­piła jed­nak resz­cie od­działu wy­star­cza­jąco dużo czasu na do­tar­cie do wej­ścia. Żoł­nie­rze wpa­dli do środka, opusz­cza­jąc tar­cze i dy­sząc z wy­czer­pa­nia. Sep­ty­miusz ob­li­zał wargi, zmu­sza­jąc się do sta­nię­cia na bacz­ność i zło­że­nia ra­portu.

– Dwóch pa­dło, pa­nie... – wy­sa­pał. – Je­den jesz­cze na szlaku, a drugi do­piero co...

– Wi­dzia­łem – po­ki­wał głową Ka­stor.

– Co te­raz, pa­nie?

– Bę­dziemy ich od­pie­rać, póki star­czy nam sił.

– A po­tem?

Cen­tu­rion się ro­ze­śmiał.

– Po­tem umrzemy. Naj­pierw jed­nak po­ślemy przo­dem co naj­mniej cztery dzie­siątki Par­tów, żeby nam uto­ro­wali drogę do Ha­desu.

Sep­ty­miusz uśmiech­nął się z wy­sił­kiem, ro­biąc to na uży­tek lu­dzi, któ­rzy przy­słu­chi­wali się tej wy­mia­nie zdań. Kiedy jed­nak rzu­cił okiem po­nad ra­mie­niem prze­ło­żo­nego, rysy twa­rzy na­tych­miast mu stę­żały.

– Nad­cho­dzą, pa­nie.

Ka­stor od­wró­cił się, uno­sząc tar­czę.

– Przy­go­to­wać się do od­par­cia ataku!

Sep­ty­miusz za­jął miej­sce u jego boku, a czte­rej żoł­nie­rze usta­wili się za nimi go­towi w każ­dej chwili rzu­cić włócz­niami po­nad gło­wami obu ofi­ce­rów. Na ze­wnątrz zwarta masa Par­tów za­chrzę­ściła sto­pami na ka­mie­ni­stym pod­łożu i na­parła na mur tarcz bro­nią­cych wej­ścia. Ka­stor spiął się w so­bie, za­nim po­czuł, jak tar­cza pod na­po­rem wgniata mu się w ciało. Za­parł się pod­ku­tymi bu­tami i gu­zem tar­czy ude­rzył wroga przed sobą. Jego uszu do­bie­gło do­no­śne sap­nię­cie świad­czące, że tra­fił w co trzeba. Tym­cza­sem je­den z żoł­nie­rzy dźgnął na oślep włócz­nią po­nad jego ra­mie­niem i z ze­wnątrz do­le­ciał okrzyk bólu. Przy co­fa­niu włóczni z jej czubka pry­snęły na twarz Ka­stora jesz­cze cie­płe kro­ple. Za­mru­gał oczami, żeby strzą­snąć z po­wiek krew, i w tym sa­mym mo­men­cie o jego tar­czę rąb­nął czyjś miecz. Sto­jący obok Sep­ty­miusz na­pie­rał ca­łym cia­łem na wła­sną tar­czę, bro­niąc do­stępu wro­gowi, i wra­żał miecz we wszystko, co zna­la­zło się w polu wi­dze­nia mię­dzy ob­ra­mo­wa­niem osłony a fu­tryną drzwi.

Do­póki dwaj cen­tu­rioni wspie­rani przez włócz­ni­ków utrzy­mają swoje po­zy­cje, wróg nie do­sta­nie się do straż­nicy. Wi­dząc, że szczę­ście uśmie­cha się do nich po raz pierw­szy od po­czątku tej walki, Ka­stor po­czuł przy­pływ na­dziei.

Nie spo­strzegł w porę ru­chu tuż przy ziemi za­raz za wej­ściem, gdzie je­den z Par­tów ukuc­nął, by wsu­nąć ostrze pod jego tar­czą. Sam czu­bek się­gnął kostki Ka­stora, prze­ciąw­szy ko­lejno skórę buta, ciało i mię­śnie. Że­lazo za­trzy­mało się do­piero na ko­ści. W mgnie­niu oka cen­tu­riona za­lała fala bólu, jakby ktoś wra­ził mu w staw roz­grzany do czer­wo­no­ści pręt. Za­to­czył się do tyłu z grom­kim okrzy­kiem cier­pie­nia i wście­kło­ści.

Sep­ty­miusz obej­rzał się bły­ska­wicz­nie i wi­dząc, że do­wódca prze­wraca się na bok, przy­wo­łał na jego miej­sce na­stęp­nego żoł­nie­rza.

– Na po­zy­cje! Szybko!

Naj­bliż­szy Rzy­mia­nin, ku­ca­jąc ni­sko, by osła­niać nogi, prze­ci­snął się do pierw­szego sze­regu i sta­nął obok Sep­ty­miu­sza, pod­czas gdy jego to­wa­rzy­sze raz po raz dźgali ata­ku­ją­cych włócz­niami, pró­bu­jąc ode­pchnąć ich od wej­ścia. Wtem roz­legł się okrzyk ostrze­gaw­czy i rów­no­cze­śnie chro­bo­tliwy od­głos ka­mie­nia trą­cego o ka­mień. Ka­stor wy­chy­lił się ostroż­nie i zo­ba­czył, że z góry spada kilka ka­wał­ków skały po­łą­czo­nych za­prawą. Gruz zmiaż­dżył głowę jed­nemu z Par­tów, po­sy­ła­jąc go bły­ska­wicz­nie na zie­mię. Mo­ment póź­niej na ata­ku­ją­cych po­sy­pał się grad ka­mien­nych po­ci­sków, nie­któ­rych za­bi­ja­jąc na miej­scu, a in­nych ra­niąc, za­nim nie­do­bitki od­su­nęły się w po­pło­chu na bez­pieczną od­le­głość.

– Wspa­niale – ucie­szył się na ten wi­dok Sep­ty­miusz. – Nie bar­dzo im się po­doba zbie­ra­nie po gło­wach, gdy nie mogą od­dać. Skur­wiele...

Kiedy wróg zna­lazł się poza za­się­giem, ucichł grad ka­mieni, który za­stą­piły po­woli gwizdy i wi­waty żoł­nie­rzy z pię­tra straż­nicy oraz jęki i krzyki ran­nych po­zo­sta­wio­nych przed wej­ściem. Sep­ty­miusz ob­rzu­cił wzro­kiem po­bo­jo­wi­sko, po czym ge­stem przy­wo­łał na swoje miej­sce jed­nego z żoł­nie­rzy. Na­stęp­nie oparł tar­czę o ścianę i uklęk­nął, aby spraw­dzić ob­ra­że­nia do­wódcy. Mu­siał przy tym wy­tę­żać wzrok, by co­kol­wiek doj­rzeć w bla­dej po­świa­cie gwiazd. Ob­ma­cy­wał go de­li­kat­nie, wy­czu­wa­jąc odłamki ko­ści po­śród roz­pła­ta­nego ciała. Ka­stor wcią­gnął po­wie­trze ze świ­stem i za­ci­snął zęby, tłu­miąc okrzyk cier­pie­nia.

Sep­ty­miusz pod­niósł na niego spoj­rze­nie.

– Przy­kro mi to mó­wić, pa­nie, ale nie na­da­jesz się do dal­szej walki.

– Po­wie­dział­byś coś, czego sam nie wiem – syk­nął Ka­stor.

Sep­ty­miusz uśmiech­nął się prze­lot­nie.

– Mu­szę po­wstrzy­mać krwa­wie­nie. Daj mi swoją chu­stę, pa­nie.

Cen­tu­rion po­lu­zo­wał tka­ninę chro­niącą mu szyję, roz­su­płał wę­zeł i po­dał swemu za­stępcy. Sep­ty­miusz przy­ło­żył je­den ko­niec ma­te­riału do łydki, po czym znowu po­pa­trzył na twarz Ka­stora.

– Za­boli. Je­steś go­tów, pa­nie?

– Nie ga­daj tyle.

Sep­ty­miusz owi­nął chu­stę cia­sno wo­kół łydki i kostki, sta­ran­nie za­kry­wa­jąc ranę, po czym zwią­zał oba końce. Ka­stor, który jesz­cze ni­gdy w ży­ciu nie czuł rów­nie prze­szy­wa­ją­cego bólu, po­mimo chłod­nej nocy spo­cił się jak mysz, za­nim rana zo­stała opa­trzona. Mimo to rzu­cił do wsta­ją­cego Sep­ty­miu­sza:

– Gdy przyj­dzie pora umie­rać, bę­dziesz mu­siał oprzeć mnie o schody.

Za­stępca po­ki­wał głową.

– Tak zro­bię, pa­nie.

Pa­trzyli so­bie głę­boko w oczy, roz­wa­ża­jąc pełne zna­cze­nie tych słów. Od­kąd Ka­stor po­go­dził się z nie­uchron­nym, jego nie­po­kój o losy pod­ko­mend­nych jakby ze­lżał. Po­mimo po­twor­nego bólu w roz­ora­nej ko­stce w głębi du­cha czuł sta­teczną re­zy­gna­cję i był zde­cy­do­wany po­lec w walce. Wy­glą­da­jąc na ze­wnątrz, Sep­ty­miusz za­uwa­żył, że Par­to­wie stoją zbici w grupki w róż­nych miej­scach fortu, byle poza za­się­giem mio­ta­nych ka­mieni.

– Cie­kawe, co te­raz dla nas szy­kują? – za­sta­no­wił się na głos. – Może we­zmą nas gło­dem?

Ka­stor po­krę­cił głową. Słu­żył na tych te­re­nach do­sta­tecz­nie długo, aby do­brze po­znać od­wiecz­nego wroga Rzymu.

– Nie będą tyle zwle­kać. Zresztą za­gło­dze­nie prze­ciw­nika uwa­żają za nie­ho­no­rowe.

– W ta­kim ra­zie co nas czeka?

Ka­stor wzru­szył ra­mio­nami.

– Nie­ba­wem się prze­ko­namy.

Przez chwilę pa­no­wało mil­cze­nie, a po­tem Sep­ty­miusz na­gle od­wró­cił się od wej­ścia.

– Co to wła­ści­wie było, pa­nie? Pod­jazd? Czy po­czą­tek no­wej kam­pa­nii prze­ciwko Rzy­mowi?

– Ja­kie to ma te­raz zna­cze­nie?

– Chciał­bym po­znać przy­czynę wła­snej śmierci.

Cen­tu­rion za­ci­snął wargi, pró­bu­jąc do­ko­nać oceny sy­tu­acji.

– To mógł być zwy­kły pod­jazd. Może Par­tom nie spodo­bało się, że bu­du­jemy tu­taj fort, i uznali na­sze po­czy­na­nia za pro­wo­ka­cję. A może chcieli oczy­ścić drogę na ten brzeg Eu­fratu resz­cie swo­jej ar­mii. Nie­wy­klu­czone, że za­mie­rzają wy­cią­gnąć ręce po Pal­mirę...

Roz­wa­ża­nia Ka­stora prze­rwało wo­ła­nie na ze­wnątrz. Ktoś zwra­cał się do nich po grecku:

– Rzy­mia­nie! Wy­słu­chaj­cie mnie! Par­tia wzywa was do zło­że­nia broni i ka­pi­tu­la­cji!

– Wal się! – ryk­nął Sep­ty­miusz.

Męż­czy­zna nie za­re­ago­wał na ob­razę i kon­ty­nu­ował spo­koj­nym to­nem:

– Mój do­wódca wzywa was do pod­da­nia się! Je­śli zło­ży­cie broń, nie wy­bi­jemy was! Ma­cie na to jego słowo!

Ka­stor mruk­nął coś ci­cho pod no­sem, za­nim w od­po­wie­dzi za­wo­łał:

– Da­ru­je­cie nam ży­cie i po­zwo­li­cie wró­cić do Pal­miry?!

Mó­wiący po grecku męż­czy­zna ode­zwał się po krót­kiej chwili:

– Oca­li­cie ży­cie, ale bę­dzie­cie na­szymi jeń­cami!

– Ra­czej nie­wol­ni­kami – sark­nął Sep­ty­miusz i splu­nął na zie­mię. – Nie za­mie­rzam do­żyć swo­ich dni jako nie­wol­nik... – Od­wró­cił się do cen­tu­riona i za­py­tał: – Pa­nie, co ty na to?

– Niech ich Ha­des po­chło­nie!

Sep­ty­miusz uśmiech­nął się, bły­ska­jąc prze­lot­nie zę­bami. Od­wró­cił się znowu do wej­ścia i ryk­nął w ciem­ność:

– Chce­cie na­szą broń, to chodź­cie i weź­cie ją so­bie!

Ka­stor za­śmiał się pod no­sem.

– Nie­zbyt ory­gi­nalne, ale nie­złe.

Dwaj cen­tu­rioni wy­mie­nili uśmie­chy, a ich pod­władni za­częli się szcze­rzyć ner­wowo, do­póki nie usły­szeli ko­lej­nych wy­po­wia­da­nych po grecku słów:

– Skoro taka wa­sza wola, to miej­sce sta­nie się wa­szym gro­bem, a ra­czej... sto­sem.

Sep­ty­miusz do­strzegł w od­dali błysk ognia, po czym w roz­nie­co­nym pło­myku uj­rzał syl­wetkę wo­jow­nika ku­ca­ją­cego nad hubką i krze­si­wem. Ogie­nek, fa­chowo pod­sy­cany, już po chwili buch­nął praw­dzi­wym pło­mie­niem, od któ­rego po­zo­stali męż­czyźni za­pa­lali po­chod­nie zro­bione z ga­łęzi oko­licz­nych krze­wów. Po­stą­pili parę kro­ków i któ­ryś na oczach Sep­ty­miu­sza przy­ło­żył do ognia pierw­szą strzałę, za­pa­la­jąc owi­niętą na gro­cie na­są­czoną ole­jem szmatę. Łucz­nik cze­kał już z na­cią­gniętą cię­ciwą i po chwili pło­nący po­cisk po­mknął w kie­runku straż­nicy, roz­ja­śnia­jąc chwi­lowo ciem­no­ści. Gdy tra­fił w rusz­to­wa­nie, na zie­mię po­sy­pał się snop iskier. Mo­ment póź­niej po­wie­trze prze­cięło wię­cej pło­ną­cych ja­sno strzał, które wbi­jały się w drewno z su­chym trza­skiem, roz­nie­ca­jąc pło­mie­nie.

– A niech to! – Sep­ty­miusz za­ci­snął dłoń na rę­ko­je­ści mie­cza. – Chcą nas stąd wy­ku­rzyć!

Ka­stor wie­dząc, że w bu­dowli nie ma ani kro­pli wody, po­krę­cił tylko z re­zy­gna­cją głową.

– Ścią­gnij tu wszyst­kich – po­le­cił.

– Tak, pa­nie.

Wkrótce, gdy ostatni oca­lały żoł­nierz ko­horty zna­lazł się na par­te­rze straż­nicy, Ka­stor dźwi­gnął się z ziemi i wsparł ple­cami o ścianę, aby prze­mó­wić do pod­wład­nych.

– Tak czy owak już po nas, chłopcy. Mo­żemy zo­stać tu­taj i spło­nąć albo wyjść na ze­wnątrz i za­brać ze sobą jesz­cze paru drani. Taki mamy wy­bór. Dla­tego na mój roz­kaz wyj­dzie­cie ze straż­nicy za cen­tu­rio­nem Sep­ty­miu­szem. Trzy­maj­cie się bli­sko sie­bie i ruń­cie na nich ławą. Zro­zu­miano?

Paru lu­dzi ski­nęło gło­wami, tylko nie­któ­rzy zdo­łali coś wy­du­kać. Sep­ty­miusz od­chrząk­nął.

– Co bę­dzie z tobą, pa­nie? Nie dasz rady pójść z nami.

– Wiem. Zo­stanę tu i zajmę się sztan­da­rem. Nie można po­zwo­lić, by wpadł w ręce wroga. – Ka­stor wy­cią­gnął rękę po sym­bol ko­horty. – Daj­cie mi go tu.

Cho­rąży się za­wa­hał, ale za­raz wy­stą­pił z tłumu i wrę­czył drzewce do­wódcy.

– Dbaj o niego, pa­nie.

Ka­stor ski­nął głową, chwy­ta­jąc sztan­dar i wy­ko­rzy­stu­jąc go jako do­dat­kowe opar­cie po stro­nie ran­nej nogi. Ota­czała ich lekka po­ma­rań­czowa po­świata i trzask pło­mieni po­chła­nia­ją­cych szczyt straż­nicy. Kuś­ty­ka­jąc, cen­tu­rion do­brnął do wą­skich drew­nia­nych scho­dów w rogu.

– Roz­kaz do ataku wy­dam z da­chu. Niech każde pchnię­cie włóczni i każdy cios mie­cza od­bie­rze ży­cie choć jed­nemu wro­gowi.

– Tak, pa­nie – od­po­wie­dział za wszyst­kich Sep­ty­miusz.

Ka­stor kiw­nął mu głową i krótko uści­snął jego przed­ra­mię, po czym za­ci­ska­jąc zęby, mo­zol­nie ru­szył po scho­dach na dach. Wo­kół ro­biło się co­raz go­rę­cej i co­raz ja­śniej od pło­mieni li­żą­cych drew­nianą kon­struk­cję także od we­wnątrz. Za­nim do­tarł na samą górę, cała przed­nia ściana straż­nicy stała w ogniu, dzięki czemu wi­dział wy­raź­nie cze­ka­ją­cych w po­go­to­wiu Par­tów. Za­czerp­nął głę­boko tchu i ryk­nął:

– Cen­tu­rio­nie Sep­ty­miu­szu! Te­raz! Do ataku!

Na dole straż­nicy roz­le­gło się parę mi­zer­nych okrzy­ków bo­jo­wych, po czym Ka­stor zo­ba­czył, jak Par­to­wie uno­szą łuki, mie­rzą z nich i...

Ciemne pie­rza­ste strzały za­świsz­czały w tym sa­mym mo­men­cie, gdy zbici w cia­sny szyk żoł­nie­rze ko­horty przy­pu­ścili atak. Ra­miona mieli zgar­bione za chro­nią­cymi je tar­czami, kiedy bie­gli śla­dem Sep­ty­miu­sza wy­krzy­ku­ją­cego obe­lgi pod ad­re­sem wroga. Łucz­nicy ani nie drgnęli – da­lej szyli z łu­ków w ru­chomy cel, jak szybko mo­gli. Nie­któ­rzy mieli wciąż pod ręką ogni­ste strzały i wkrótce te­ren mię­dzy Par­tami i Rzy­mia­nami roz­świe­tliły ja­skra­wo­po­ma­rań­czowe bły­ski. Wiele ogni­ków utkwiło w tar­czach i na nich się do­pa­liło. Wtem Ka­stor uj­rzał, jak Sep­ty­miusz rap­tow­nie staje i mar­twieje, wy­pusz­cza­jąc miecz z dłoni i chwy­ta­jąc brze­chwę strzały, która prze­biła mu szyję, uci­na­jąc w po­ło­wie jego ostatni okrzyk. Chwilę póź­niej cen­tu­rion opadł na klęczki i ru­nął na twarz, wi­jąc się słabo, gdy ży­cie wy­cie­kało z niego ra­zem z krwią.

Pod­władni oto­czyli jego ciało krę­giem i unie­śli tar­cze. Ka­stor przy­glą­dał się temu z gorzką fru­stra­cją. Ko­niec Sep­ty­miu­sza ozna­czał też ko­niec ataku: Par­to­wie wy­bi­jali ich te­raz jed­nego po dru­gim, po­sy­ła­jąc strzały w szcze­liny mię­dzy tar­czami. Cen­tu­rion nie cze­kał dłu­żej. Wspie­ra­jąc się ciężko na sztan­da­rze, prze­szedł na drugi kra­niec plat­formy i zer­k­nął w dół klifu na rzekę. Mgła prze­rze­dziła się zu­peł­nie i zdą­żył wzejść księ­życ, który te­raz opro­mie­niał skłę­biony nurt roz­bi­ja­jący się o wiel­kie głazy. Ka­stor od­chy­lił głowę do tyłu i za­pa­trzył się głę­boko w tchnące spo­ko­jem niebo, po czym za­czerp­nął do płuc świe­żego noc­nego po­wie­trza.

Na­gły trzask drewna, który do­le­ciał z dal­szej czę­ści straż­nicy, ka­zał cen­tu­rio­nowi obej­rzeć się w tę stronę, uzmy­sła­wia­jąc mu, że nie po­wi­nien dłu­żej zwle­kać, je­śli chce mieć pew­ność, iż sztan­dar nie wpad­nie w ręce wroga. Pa­trząc przez kur­tynę ognia i dymu na drżące sze­regi Par­tów, wie­dział, że to do­piero po­czą­tek. Nie­ba­wem fala pło­mieni i znisz­cze­nia roz­leje się po pu­styni i za­grozi na­wet wschod­nim pro­win­cjom jego im­pe­rium. Cen­tu­rion schwy­cił pew­niej drzewce oboma rę­kami i kuś­ty­ka­jąc, prze­szedł na sam skraj plat­formy. Wziął ostatni głę­boki od­dech, za­zgrzy­tał zę­bami i rzu­cił się w prze­paść.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki