Orły imperium. Honor Rzymu - Simon Scarrow - ebook

Orły imperium. Honor Rzymu ebook

Simon Scarrow

4,6
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Jest 59 rok n.e. Piętnaście lat po zakończeniu walk Rzymian z barbarzyńcami centurion Macro powraca do Brytanii, by pomóc matce w prowadzeniu dochodowego interesu. Jednak wśród plemion, które rzekomo zaakceptowały panowanie Rzymu, panuje niepokój. Świeżo zwolnionemu z wojska Macro zaczyna brakować żołnierskich przygód i chętnie przyłącza się do oddziału mającego dać tubylcom nauczkę. Jeszcze nie wie, że wkrótce będzie potrzebował całej swej odwagi i wszystkich umiejętności, by przeżyć.

Miastem Londinum rządzą gangi bandytów. Macro zostaje brutalnie zaatakowany, gdy próbuje stawić im opór. Z pomocą przychodzą mu weterani walk w Brytanii oraz prefekt Katon. Przyjaciele, którzy razem walczyli w całym Imperium, stworzą potężną drużynę. Będą walczyć ramię w ramię w obronie honoru Rzymu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 524

Data ważności licencji: 4/15/2029

Oceny
4,6 (36 ocen)
24
10
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kapusta75

Z braku laku…

Legimi robi wszystko, żeby zniechęcić ludzi do korzystania z ich usług. chce żebym płacił za książki, które nie są moje. co do książki. autor ma straszny zjazd formy. widać, że seria traci na jakości. ale czytam, skoro przeczytałem wszystkie części
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuThe Ho­nour of Rome
Pro­jekt se­riiMA­RIUSZ BA­NA­CHO­WICZ
Pro­jekt okładki NA­TA­LIA TWARDY
Fo­to­gra­fie na okładce © Fxqu­adro/Adobe Stock © Plu­tu­sART/Adobe Stock © djvstock/Adobe Stock
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuKA­LINA KO­NA­RZEW­SKA
Re­dak­cjaELŻ­BIETA SPA­DZIŃ­SKA-ŻAK
Ko­rektaUR­SZULA WŁO­DAR­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Co­py­ri­ght © 2021 Si­mon Scar­row First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2021 by He­adline Pu­bli­shing Group
All ri­ghts re­se­rved.
Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXIV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
Wszyst­kie po­staci – oprócz zna­nych po­staci hi­sto­rycz­nych – są fik­cyjne, a ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do osób ży­ją­cych lub zmar­łych jest cał­ko­wi­cie przy­pad­kowe.
ISBN 978-83-271-6682-1
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

SI­MON SCAR­ROW

CYKL ORŁY IM­PE­RIUM

Bry­ta­nia

ORŁY IM­PE­RIUM (42–43 rok n.e.)

POD­BÓJ (43 rok n.e.)

PO­LO­WA­NIE (44 rok n.e.)

ORŁY I WILKI (44 rok n.e.)

PO­ŚCIG (44 rok n.e.)

Rzym i pro­win­cje wschod­nie

PRZE­PO­WIED­NIA (Rzym, 45 rok n.e.)

RE­BE­LIA (Ju­dea, 46 rok n.e.)

CEN­TU­RION (Sy­ria, 46 rok n.e.)

Ba­sen Mo­rza Śród­ziem­nego

GLA­DIA­TOR (Kreta, 48–49 rok n.e.)

LE­GION (Egipt, 49 rok n.e.)

PRE­TO­RIA­NIN (Rzym, 51 rok n.e.)

Po­wrót do Bry­ta­nii

BRA­CIA KRWI (51 rok n.e.)

KO­HORTA (51 rok n.e.)

BRY­TA­NIA (52 rok n.e.)

Hisz­pa­nia

NIE­PO­KO­NANY (54 rok n.e.)

Po­wrót do Rzymu

DZIEŃ CE­ZA­RÓW (54 rok n.e.)

Kam­pa­nia na wscho­dzie

KREW RZYMU (Ar­me­nia, 55 rok n.e.)

ZDRAJCY RZYMU (Sy­ria, 56 rok n.e.)

WY­GNAŃCY RZYMU (Sar­dy­nia, 57 rok n.e.)

Bry­ta­nia: kło­po­tliwa pro­win­cja

HO­NOR RZYMU (Bry­ta­nia, 59 rok n.e.)

Jo­na­tha­nowi Mil­l­sowi,który na­uczył mnie hi­sto­riii za­szcze­pił mi pa­sję do niej

LI­STA PO­STACI

Cen­tu­rion Ma­cro, bo­ha­ter Rzymu, wy­cze­kuje spo­koj­nej eme­ry­tury w Bry­ta­nii; w każ­dym ra­zie tak ją so­bie wy­obraża...

Pe­tro­nella, żona Ma­cro, która rów­nież ma na­dzieję na spo­kojne ży­cie na pro­win­cji

Za­łoga statku to­wa­ro­wego Del­fin

An­dro­cus, Hy­drax, Barco, Le­mu­lus, ner­wowa za­łoga że­glu­jąca po nie­spo­koj­nych wo­dach...

Pa­rvus, chło­piec okrę­towy o sercu lwa

W go­spo­dzie Pies i Je­leń

Por­tia, matka i part­ner biz­ne­sowy Ma­cro; twarda sztuka w in­te­re­sach i ży­ciu...

De­nu­bius, jej po­moc­nik i nie tylko

W kwa­te­rze głów­nej w Lon­di­nium

Try­bun Sa­lvius, młody ary­sto­krata, który nie może się do­cze­kać po­wrotu do Rzymu

Pro­ku­ra­tor De­cia­nus, marny biu­ro­krata ze­słany do Bry­ta­nii za karę

Gu­ber­na­tor Pau­li­nus, am­bitny osob­nik pra­gnący zy­skać sławę, koń­cząc pod­bój Bry­ta­nii

Gangi Lon­di­nium

Ma­lvi­nus, herszt Skor­pio­nów, który składa pro­po­zy­cje nie do od­rzu­ce­nia

Pansa, prawa ręka Ma­lvi­nusa

Cinna, przy­wódca Szty­le­tów, który ma am­bi­cję uczy­nie­nia swo­jego gangu naj­po­tęż­niej­szym w ca­łym mie­ście

Naso, czło­nek gangu Szty­le­tów, wredny typ

W ko­lo­nii we­te­ra­nów w Ca­mu­lo­du­num

Ra­mi­rus, pre­fekt obozu (w sta­nie spo­czynku), ma­jący na­dzieję spę­dzić resztę ży­cia w spo­koju, przy dzbanku wina

Kor­dua, żona Ra­mi­rusa

Ti­bul­lus, ofi­cer do­wo­dzący wy­su­nię­tym po­ste­run­kiem nie­da­leko Ca­mu­lo­du­num

La­enas, He­ren­nius, An­cus, Vi­be­nius, we­te­rani go­towi sta­nąć do walki jesz­cze ten je­den, ostatni raz

Kar­do­mi­nus, prze­wod­nik Rzy­mian z ple­mie­nia Ka­tu­we­lau­nów

Ma­bo­du­gnus, stary wódz Try­no­wan­tów

Iceń­ska ary­sto­kra­cja

Pra­su­ta­gus, król Ice­nów, do­tknięty śmier­telną cho­robą

Bo­udika, żona Pra­su­ta­gusa, za­cie­kła obroń­czyni in­te­re­sów jej ple­mie­nia

Go­ście z Rzymu

Pre­fekt Ka­ton, naj­lep­szy przy­ja­ciel cen­tu­riona Ma­cro; zna­mie­nity żoł­nierz, który do Bry­ta­nii przy­był bez po­zwo­le­nia

Klau­dia Acte, wy­branka Ka­tona i była ko­chanka ce­sa­rza Ne­rona, który jest prze­ko­nany, że zmarła na wy­gna­niu

Lu­cjusz, syn Ka­tona i jego nie­ży­ją­cej żony

Ka­sjusz, pies Ka­tona, przy­gar­nięty przy­błęda o groź­nym wy­glą­dzie i ogrom­nym ape­ty­cie

A także

Ka­jus Tor­bulo, szef por­to­wych tra­ga­rzy

Ca­mil­lus, wła­ści­ciel obe­rży przy dro­dze mię­dzy Lon­di­nium a Ca­mu­lo­du­num

Grak­chus, wła­ści­ciel gar­barni w Lon­di­nium, któ­rego łu­pią gangi

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Rzeka Ta­me­sis, Bry­ta­nia, sty­czeń 59 roku n.e.

– Ktoś się zbliża – oświad­czył cen­tu­rion Ma­cro, wska­zu­jąc przed sie­bie. Za­marły w bez­ru­chu wpa­try­wał się spod zmru­żo­nych po­wiek w dół biegu rzeki, nie ba­cząc na po­wiewy zim­nego wia­tru tar­ga­jące szpa­ko­wate kę­dziory nad jego czo­łem. Po­zo­stali na po­kła­dzie Del­fina ob­ró­cili się, za­trzy­mu­jąc wzrok na ni­sko­bur­to­wej ło­dzi, którą na­pę­dzało czte­rech męż­czyzn przy wio­słach. Ko­lej­nych trzech sie­działo na ru­fie, a je­den stał na dzio­bie, przy­trzy­mu­jąc się liny. Łódź wy­pły­nęła zza za­krętu rzeki około pół ki­lo­me­tra da­lej i szybko skra­cała dzie­lący ich dy­stans. Ma­cro prze­kal­ku­lo­wał, że wkrótce do­goni ona po­wolny sta­tek to­wa­rowy wio­zący go wraz z żoną w górę biegu Ta­me­sis do Lon­di­nium. Cho­ciaż męż­czyźni nie mieli na so­bie zbroi ani nie wy­glą­dali na uzbro­jo­nych, coś w ich za­cho­wa­niu spra­wiło, że po­czuł ostrze­gaw­cze mro­wie­nie na karku.

– Coś nam grozi?

Od­wró­cił się do swo­jej żony. Pe­tro­nella była przy­sa­dzi­stą ko­bietą o okrą­głej twa­rzy ob­ra­mo­wa­nej ciem­nymi wło­sami, tylko nie­znacz­nie niż­szą od Ma­cro. Byli ra­zem już od kilku lat, dla­tego wie­działa, że cho­ciaż jej mąż od­szedł z woj­ska, jego zmy­sły wciąż były wy­czu­lone na po­ten­cjalne za­gro­że­nia.

– Wąt­pię, ale prze­zorny za­wsze ubez­pie­czony, nie?

Zo­sta­wił Pe­tro­nellę za­pa­trzoną w zbli­ża­jącą się łódź i nie­fra­so­bli­wym to­nem za­gad­nął do ka­pi­tana statku:

– An­dro­cu­sie, po­zwól na słówko.

Ka­pi­tan za­uwa­żył ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie cen­tu­riona i po­dą­żył za nim do miej­sca, w któ­rym le­żał ba­gaż przy­kryty koźlą skórą. Ma­cro od­rzu­cił ją na bok i się­gnął do ku­fra ze swoim rynsz­tun­kiem. Wy­jął pas z mie­czem, za­ło­żył go wpraw­nym ru­chem i za­piął klamrę, prze­su­wa­jąc tak, że rę­ko­jeść broni zna­la­zła się w zwy­cza­jo­wym miej­scu na bio­drze. Drugi pas z za­pa­so­wym mie­czem wrę­czył An­dro­cu­sowi.

– Za­łóż go.

Ka­pi­tan za­wa­hał się i zer­k­nął w stronę nad­pły­wa­ją­cej ło­dzi.

– Wy­glą­dają nie­szko­dli­wie. Czy broń na­prawdę jest ko­nieczna?

– Miejmy na­dzieję, że nie. Z do­świad­cze­nia jed­nak wiem, że le­piej mieć ją pod ręką i nie po­trze­bo­wać niż od­wrot­nie.

An­dro­cus przez chwilę tra­wił w my­ślach to, co usły­szał, po czym wziął pas i po­spiesz­nie za­piął go na swo­ich chu­dych bio­drach.

– I co te­raz?

– Zo­ba­czymy, co zro­bią tamci.

Ma­towy blask słońca roz­myty sza­rzy­zną zi­mo­wego nieba oświe­tlał blado rzekę i bez­barwny kra­jo­braz na obu brze­gach. Mia­rowy plusk wio­seł niósł się po wo­dzie. Łódź, utrzy­mu­jąc stały kurs, mi­nęła ich w od­le­gło­ści dzie­się­ciu me­trów. Ma­cro za­uwa­żył, że męż­czy­zna na dzio­bie omiótł spoj­rze­niem po­kład, jakby spraw­dzał, co wie­zie sta­tek, na­stęp­nie za­trzy­mał wzrok na nim i An­dro­cu­sie. Po­dob­nie jak po­zo­stali obecni na ło­dzi miał na so­bie płaszcz, a włosy no­sił zwią­zane z tyłu rze­mie­niem.

Ma­cro od­chrząk­nął, splu­nął za burtę i uniósł rękę na po­wi­ta­nie, upew­nia­jąc się, że poły jego płasz­cza roz­chy­liły się na tyle sze­roko, by rę­ko­jeść mie­cza przy pa­sie była do­brze wi­doczna.

– Wi­taj­cie, przy­ja­ciele. W ta­kie zimne po­po­łu­dnie rejs po rzece to żadna frajda, co?

Męż­czy­zna na dzio­bie ski­nął głową, wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu i pół­gło­sem rzu­cił swoim kom­pa­nom roz­kaz w lo­kal­nym na­rze­czu. Ci wy­jęli pióra wio­seł z wody i łódź za­częła zwal­niać.

– Ano, wieje chło­dem – od­po­wie­dział po ła­ci­nie z sil­nym ak­cen­tem. – Wy do mia­sta?

– Tak – wtrą­cił An­dro­cus. – A wy?

Męż­czy­zna ski­nął w górę rzeki.

– Do wio­ski ry­bac­kiej parę ki­lo­me­trów stąd. Nie mo­żemy już do­cze­kać się wie­cze­rzy. Niech bóg rzeki ma was w swej opiece.

Mu­snął pal­cem czoło na po­że­gna­nie i rzu­cił ko­mendę w swoim dia­lek­cie. Jego za­ło­ganci po­now­nie za­częli wio­sło­wać i łódź wy­sfo­ro­wała się do przodu, zo­sta­wia­jąc za sobą kil­wa­ter wzbu­rzo­nej wody. An­dro­cus wy­dał z sie­bie wes­tchnie­nie ulgi.

– Chyba jed­nak nie było czego się oba­wiać.

Ma­cro ob­ser­wo­wał łódź od­da­la­jącą się mia­rowo w kie­runku na­stęp­nego za­kola rzeki. Spo­mię­dzy szu­wa­rów przy brzegu wy­są­czała się mgła i łódź znik­nęła z wi­doku, jesz­cze za­nim do­tarła do za­krętu.

– Nie był­bym tego taki pe­wien. Jaki twoim zda­niem mają po­wód, żeby snuć się po rzece o tak póź­nej go­dzi­nie w środku zimy?

– A skąd ja mam to wie­dzieć? Ktoś mógłby za­dać to samo py­ta­nie do­ty­czące ka­pi­tana, który o tej po­rze roku pły­nie z Ga­lii do Bry­ta­nii.

Ma­cro za­my­ślił się na chwilę.

– Ta wio­ska, o któ­rej wspo­mniał... Znasz ją?

An­dro­cus po­krę­cił głową.

– Jest kilka wio­sek nad rzeką, ale żadna tak bli­sko stąd, jak mó­wił tam­ten.

– Je­steś pewny?

Ka­pi­tan spoj­rzał nań z urazą.

– Kur­suję mię­dzy Lon­di­nium a Ge­so­ria­cum od pię­ciu lat. Znam Ta­me­sis jak wła­sną kie­szeń. Mó­wię ci, cen­tu­rio­nie, naj­bliż­sza wio­ska jest co naj­mniej pięt­na­ście ki­lo­me­trów stąd. Może jest jesz­cze ja­kaś ry­backa osada na końcu któ­re­goś ze stru­mieni, które ucho­dzą do rzeki, ale żad­nej ta­kiej nie ko­ja­rzę. – Ka­pi­tan spoj­rzał w kie­runku, w któ­rym znik­nęła łódź. – Może i masz ra­cję. Nie po­do­bały mi się gęby tam­tych.

– No co ty po­wiesz – par­sk­nął Ma­cro. – My­ślę, że mamy pro­blem. Nie za­trzy­mujmy się na noc, to zbyt nie­bez­pieczne.

– Mamy pły­nąć nocą? – An­dro­cus po­krę­cił głową. – Nie ma mowy.

– Po­wie­dzia­łeś, że znasz rzekę jak wła­sną kie­szeń.

– Za dnia tak.

– Nocą to wciąż ta sama rzeka. Wie­rzę, że bę­dziesz po­tra­fił wy­mi­nąć tych lu­dzi w bez­piecz­nej od­le­gło­ści. Osta­tecz­nie co naj­gor­szego może nas spo­tkać? Je­śli sta­tek wej­dzie na mie­li­znę, po­cze­kamy na przy­pływ, który nas wy­nie­sie z po­wro­tem na głęb­szą wodę.

– Je­śli ude­rzymy w dno z dużą pręd­ko­ścią, może pęk­nąć maszt.

– No to nie płyń szybko. Na­wet je­śli stra­cisz maszt, lep­sze to, niż gdy­byś miał stra­cić sta­tek, ła­du­nek, za­łogę, pa­sa­że­rów i wła­sne ży­cie, które ci od­bie­rze banda rzecz­nych pi­ra­tów.

Ka­pi­tan po­tarł dło­nią szczękę.

– Skoro tak to ują­łeś...

– Wła­śnie tak to wy­gląda. Pły­niemy da­lej.

Ma­cro od­wró­cił się, prze­szedł po­kła­dem do miej­sca, w któ­rym stała jego żona, i ura­czył ją po­krze­pia­ją­cym uśmie­chem.

– Dzi­siaj nie do­bi­jamy na noc do brzegu.

– Dla­czego? Z po­wodu tam­tych lu­dzi? – Pe­tro­nella spoj­rzała nań prze­ni­kli­wie.

Ski­nął głową.

– Na wszelki wy­pa­dek.

– Są nie­bez­pieczni?

– Le­piej, że­by­śmy nie mu­sieli tego spraw­dzać na wła­snej skó­rze. – Za­milkł na mo­ment, tra­wiąc coś w my­ślach, po czym za­wo­łał do An­dro­cusa: – Ma­cie tu ja­kąś broń?

– Parę sie­kier, noży i koł­ków do mo­co­wa­nia lin.

– A zbroje?

– Je­ste­śmy że­gla­rzami, cen­tu­rio­nie, nie żoł­nie­rzami. Dla­czego mie­li­by­śmy po­sia­dać zbroje?

– Słusz­nie. Do­pil­nuj, żeby twoi lu­dzie byli uzbro­jeni. I miej oczy do­okoła głowy. Je­śli zo­sta­niemy za­ata­ko­wani, to bę­dzie walka na śmierć i ży­cie. Pi­raci nie mają w zwy­czaju zo­sta­wiać świad­ków. Nie licz na ich li­tość. Ro­zu­miesz? – Ma­cro ro­zej­rzał się po twa­rzach za­łogi, która przy­słu­chi­wała się z boku ich roz­mo­wie, by się upew­nić, że wszy­scy zdali so­bie sprawę z po­wagi sy­tu­acji.

– A co ze mną? – za­py­tała Pe­tro­nella.

Ma­cro spoj­rzał na nią prze­cią­gle. Wpraw­dzie była ko­bietą, ale od czasu, gdy się po­znali, wi­dział już kilka razy, jak po­wa­lała męż­czyzn na zie­mię jed­nym cio­sem. Kiedy trzeba było się bić, po­tra­fiła wal­czyć jak fu­ria. Po­ca­ło­wał ją czule w po­li­czek.

– Tylko spró­buj nie po­za­bi­jać w ciem­no­ściach zbyt wielu na­szych, do­brze?

Zi­mowe słońce chy­liło się za wid­no­krąg. Za­łoga i pa­sa­że­ro­wie czuj­nie ob­ser­wo­wali szu­wary po obu stro­nach nurtu, wy­pa­tru­jąc oznak nie­bez­pie­czeń­stwa.

– I dla cze­goś ta­kiego po­rzu­ci­li­śmy wy­godne ży­cie w Rzy­mie? – Pe­tro­nella kiw­nęła ręką w stronę po­sęp­nego kra­jo­brazu. Ta­me­sis, bę­dąc rzeką pły­wową, pod­czas od­pływu od­sła­niała sze­ro­kie po­ła­cie błot­ni­stego dna. W od­dali, za pa­sem trzcin na skraju wody, wi­dać było ni­skie pa­górki upstrzone kę­pami je­ży­no­wych za­ro­śli i bez­list­nych drzew.

Pe­tro­nella po­krę­ciła głową i wtu­liła się w fu­trzany koł­nierz swego płasz­cza, a Ma­cro wzru­szył ra­mio­nami. Z woj­ska od­szedł bli­sko dwa lata wcze­śniej. Do Bry­ta­nii wy­ru­szyli po kil­ku­mie­sięcz­nym po­stoju w Mas­salli, gdzie Pe­tro­nella za­cho­ro­wała. Kiedy tylko wy­zdro­wiała, Ma­cro chciał jak naj­szyb­ciej do­koń­czyć po­dróż, na­wet je­śli ozna­czało to rejs zi­mową porą. Oprócz hoj­nej od­prawy wy­pła­co­nej z ce­sar­skiego skarbca w po­dzięce za wiele lat za­szczyt­nej służby otrzy­mał par­celę w woj­sko­wej ko­lo­nii w Ca­mu­lo­du­num. W su­mie wy­star­cza­jąco dużo, by urzą­dzić się wy­god­nie na eme­ry­tu­rze, po­my­ślał z uśmie­chem.

– Och, nie jest tak źle – od­parł.

– Nie? – Zer­k­nęła nań, uno­sząc brew. – Dla­czego Rzym uparł się, żeby to... ba­gno zmie­nić w swoją pro­win­cję?

Ma­cro się ro­ze­śmiał, uwy­dat­nia­jąc kilka blizn wry­tych w jego po­krytą zmarszcz­kami twarz. Ob­jął ją ra­mie­niem i przy­cią­gnął do sie­bie.

– Nie wi­dzia­łaś jesz­cze tej oko­licy, gdy jest tu naj­ład­niej. Kiedy przy­cho­dzi lato, robi się pięk­nie. Zie­mia jest uro­dzajna, a w la­sach mnó­stwo zwie­rzyny. Szlaki han­dlowe z resztą im­pe­rium za­pew­niają do­stęp do wszel­kich zbyt­ków. – Za­milkł i ski­nął w stronę rzędu dzba­nów z wi­nem w ła­downi szczel­nie opa­ko­wa­nych ma­tami z trawy. – Jesz­cze parę lat i Bry­ta­nia nie bę­dzie się ni­czym róż­niła od in­nych pro­win­cji. Sama się prze­ko­nasz. Mam ra­cję, An­dro­cu­sie?

Ka­pi­tan stał na ma­łym, wznie­sio­nym nad po­kład po­de­ście na dzio­bie statku, ob­ser­wu­jąc rzekę przed nimi. Od­wró­cił się i po­ki­wał głową.

– Ano. Co mie­siąc przy­bywa stat­ków kur­su­ją­cych tu z Ga­lii. Zo­ba­czysz, pani, jak te­raz wy­gląda Lon­di­nium. W za­le­d­wie kilka lat roz­ro­sło się z fak­to­rii w wiel­kie mia­sto. Tro­chę tam jesz­cze su­rowo, ale za ja­kiś czas bę­dzie me­tro­po­lia, jak się pa­trzy.

– Hmm... – mruk­nęła Pe­tro­nella i prze­nio­sła wzrok z po­wro­tem na spo­wity mgłą bez­kres błota roz­cią­ga­jący się po obu stro­nach rzeki. Ma­cro zmarsz­czył czoło i za­ssał po­wie­trze przez zęby, aż nadto świa­dom, że co­kol­wiek by te­raz po­wie­dział, nie po­lep­szy sy­tu­acji. Tak to jest z ko­bie­tami, po­my­ślał. Je­śli nie można było wy­czy­tać w ich my­ślach, co chcą usły­szeć, naj­le­piej było w ogóle się nie od­zy­wać. Z dru­giej jed­nak strony za­cho­wa­nie mil­cze­nia mo­gło spro­wo­ko­wać za­rzut, że męż­czyźni to bez­duszni, gru­bo­skórni bar­ba­rzyńcy, nie­zdolni udzie­lić emo­cjo­nal­nego wspar­cia swoim żo­nom. Na­wy­kły do re­guł obo­wią­zu­ją­cych na po­lach bi­tew, Ma­cro był zde­pry­mo­wany fak­tem, że w ta­kich spra­wach nie było zwy­cię­skiej stra­te­gii. Ko­biety po­tra­fiły tak osa­czyć swo­ich męż­czyzn, że je­dyne, co im zo­sta­wało, to wy­co­fać się do na­roż­nika i ze sto­ic­kim spo­ko­jem przy­jąć nie­unik­nione.

Ka­pi­tan spoj­rzał w niebo na ła­wicę chmur nad­cią­ga­ją­cych od wschodu.

– Miejmy na­dzieję, że to nie śnieg.

Ma­cro po­dą­żył wzro­kiem za jego spoj­rze­niem i ski­nął głową. Do zmroku zo­stało około go­dziny i per­spek­tywa spę­dze­nia ko­lej­nej lo­do­wa­tej nocy na po­kła­dzie statku nie cie­szyła go ani tro­chę.

– A więc co ta­kiego czeka cię w Lon­di­nium? – za­py­tał An­dro­cus. – Przy­dział do jed­nego z le­gio­nów?

Ma­cro po­krę­cił głową.

– Wo­jaczkę mam już za sobą. Za­mie­rzamy ra­zem z żoną tro­chę so­bie do­ro­bić i żyć wy­god­nie na eme­ry­tu­rze. Je­stem współ­wła­ści­cie­lem go­spody w mie­ście. Moja matka pro­wa­dzi ją od kilku lat.

– Do­prawdy? Może znam to miej­sce.

– Na­zywa się Pies i Je­leń. W do­brym miej­scu, nie­da­leko rzeki. Z tego, co mi pi­sała w li­stach, ma tam duży ruch w in­te­re­sie.

– Pies i Je­leń... Nie, nie ko­ja­rzę. Ale w su­mie nic w tym dziw­nego, nie­wiele czasu spę­dzam w Lon­di­nium. Tylko tyle, żeby wy­ła­do­wać to­war, za­brać na­stępny i z po­wro­tem do Ga­lii. Zwy­kle idę się na­pić w ta­wer­nie przy na­brzeżu.

– Gdy­byś chciał spraw­dzić, jak jest u mnie, sta­wiam pierw­szą ko­lejkę – za­ofe­ro­wał przy­jaź­nie Ma­cro.

– Dzię­kuję, pa­nie. – An­dro­cus się uśmiech­nął. – Chęt­nie sko­rzy­stam.

Coś po­ru­szyło się w po­bli­skich trzci­nach i obaj bez­wied­nie wstrzy­mali od­dech. W na­stęp­nej chwili spło­szona cza­pla z ło­po­tem skrzy­deł ze­rwała się do lotu i po­szy­bo­wała tuż nad wodą. Ma­cro i ka­pi­tan ode­tchnęli z ulgą i czu­wali da­lej.

Tem­pe­ra­tura rap­tow­nie się ob­ni­żyła, kiedy tylko za­pa­dła noc. An­dro­cus, oba­wia­jąc się, że po ciemku wpadną na brzeg, po­le­cił za­ło­dze zwi­nąć dwa ża­gle, by spo­wol­nić sta­tek. Del­fin su­nął nie­mrawo w górę rzeki środ­kiem sze­ro­kiego nurtu Ta­me­sis. Ma­cro miał wra­że­nie, że pra­wie stoją w miej­scu. Prze­kli­nał w my­ślach ka­pi­tana za to, że boi się pły­nąć pod peł­nymi ża­glami. Nie­mniej to był sta­tek An­dro­cusa i Ma­cro wie­dział, że je­śli spró­buje go po­uczać, jak ma wy­ko­ny­wać swoją ro­botę, nic do­brego z tego nie wy­nik­nie. Poza tym mu­siał wy­pa­try­wać oznak za­gro­że­nia. Gdyby do­szło do walki, byłby je­dy­nym na po­kła­dzie, który miał do­świad­cze­nie w po­słu­gi­wa­niu się bro­nią. Wąt­pił, czy za­łoga sama obro­ni­łaby sta­tek przed bandą pi­ra­tów wpra­wio­nych w za­bi­ja­niu i łu­pie­niu.

Pe­tro­nella stała obok, spraw­dza­jąc, czy trzy­many przez nią ko­łek do mo­co­wa­nia lin do­brze leży w jej dłoni. Ma­cro ob­jął ją ra­mio­nami, przy­tu­lił do sie­bie i po chwili prze­mó­wił pół­szep­tem do jej ucha:

– Je­śli sta­nie się coś złego i nie po­ra­dzimy so­bie, wy­rwij się stąd za wszelką cenę. Na­wet gdy­byś mu­siała wy­sko­czyć za burtę i do­pły­nąć do brzegu. W Lon­di­nium udaj się do go­spody mo­jej matki. Ona się tobą za­opie­kuje.

Po­tem za­mil­kli i, po­dob­nie jak ka­pi­tan i reszta za­łogi, wy­pa­try­wali ło­dzi, która ich mi­nęła nie­całe dwie go­dziny wcze­śniej.

– Tam – po­wie­dział Ma­cro, wska­zu­jąc na po­łu­dniowy brzeg. Do­strzegł dwie ma­ja­czące w mroku po­sta­cie, które wy­chy­nęły z na­brzeż­nych za­ro­śli i wspięły się na pa­gó­rek z wi­do­kiem na rzekę. Męż­czyźni przy­sta­nęli na szczy­cie, by przyj­rzeć się Del­fi­nowi, na­stęp­nie wró­cili truch­tem w gę­stwę u pod­stawy pa­górka, zni­ka­jąc z pola wi­dze­nia.

– Co oni kom­bi­nują...? – bąk­nął An­dro­cus.

– Śle­dzą nas, jak są­dzę. Je­śli znasz ja­kiś spo­sób, żeby ta krypa po­pły­nęła szyb­ciej, te­raz jest od­po­wiedni mo­ment, by to zro­bić.

Ka­pi­tan na mo­ment uniósł dłoń, za­nim od­po­wie­dział:

– Prak­tycz­nie nie ma wia­tru. Te­raz na­pę­dza nas głów­nie przy­pływ. A to daje prze­wagę pi­ra­tom, je­śli nas za­ata­kują, po­nie­waż ich łódź jest lżej­sza.

Strach w jego gło­sie był pra­wie na­ma­calny. Ma­cro od­wró­cił się doń, chwy­cił go za ra­miona i prze­mó­wił gniew­nym, zdu­szo­nym to­nem:

– Słu­chaj, je­śli doj­dzie do walki, twoja za­łoga bę­dzie oglą­dała się na cie­bie. Masz świe­cić przy­kła­dem, dla­tego ode­tchnij głę­boko i weź się w garść, An­dro­cu­sie. – Pu­ścił go i klep­nął po ra­mie­niu. – Poza tym masz mnie. Mało kto sto­czył w ży­ciu tyle bi­tew co ja. To tylko ja­kaś banda kmio­tów z ba­gien. Ra­dzi­łem so­bie nie z ta­kimi jak oni. Trzy­maj nerwy na wo­dzy, a wyj­dziemy z tego obronną ręką i bez­piecz­nie do­trzemy do Lon­di­nium. Ja­sne?

– T-t-tak... – wy­du­kał ka­pi­tan i od­chrząk­nął. – Zro­bię, co do mnie na­leży.

– Do­brze. – Ma­cro uśmiech­nął się doń po­krze­pia­jąco. – A te­raz za­bierz nas w górę rzeki naj­szyb­ciej, jak się da.

An­dro­cus pod­szedł do za­łogi, która stała wzdłuż re­lingu od strony po­łu­dnio­wego brzegu, wy­pa­tru­jąc ko­lej­nych oznak ak­tyw­no­ści pi­ra­tów. Pół­gło­sem wy­dał po­le­ce­nie i chwilę póź­niej dało się sły­szeć sze­lest na­dy­ma­ją­cego się ża­gla ze skóry, a woda przy bur­tach za­bul­go­tała. Ma­cro ro­zej­rzał się po obu brze­gach, od­no­to­wu­jąc z sa­tys­fak­cją, że sta­tek wy­raź­nie przy­spie­szył. Od wschodu nad­cią­gały cięż­kie chmury. Nie­prze­nik­niony mrok pod nimi wska­zy­wał, że niosą ze sobą deszcz albo śnieg. Przy odro­bi­nie szczę­ścia ta ciem­ność mo­gła skryć sta­tek. Z dru­giej strony, po­my­ślał Ma­cro, w ta­kich wa­run­kach pi­raci mieli szansę zbli­żyć się ukrad­kiem, nie­zau­wa­żeni do ostat­niej chwili. Po­sta­no­wił po­roz­ma­wiać z ma­ry­na­rzami, do­póki był jesz­cze czas, by omó­wić stra­te­gię dzia­ła­nia.

– Pa­no­wie – prze­mó­wił na tyle gło­śno, by usły­szeli go wy­raź­nie. – Parę słów do was. Ci pi­raci są prze­ko­nani, że wasz Del­fin to tylko ko­lejny sta­tek to­wa­rowy z za­łogą, któ­rej bez trudu da­dzą radę. Będą li­czyli na to, że strach osłabi wa­szą wolę oporu. To ich naj­lep­sza broń prze­ciwko nam. Dla­tego wła­śnie mu­simy im po­ka­zać, że się nie bo­imy. Je­śli nas za­ata­kują, ma­cie im zgo­to­wać ta­kie po­wi­ta­nie, jakby tym stat­kiem pły­nęła horda krwio­żer­czych be­stii. Nie bę­dziemy cze­kali, aż we­drą się na po­kład. Znajdź­cie so­bie coś, czym bę­dzie­cie mo­gli rzu­cać w tych su­kin­sy­nów, kiedy tylko się zbliżą. Je­śli spró­bują abor­dażu, za­trzy­mamy ich przy re­lingu. Wal­cie ich po łbach, za­nim zdo­łają po­sta­wić tu nogę. A je­śli naj­dzie was po­kusa ucieczki, pa­mię­taj­cie, że nie ma się gdzie ukryć. Tak więc ode­przemy szturm albo zgi­niemy w boju. Ja­sne?

Za­wie­sił głos i omiótł wzro­kiem twa­rze męż­czyzn sto­ją­cych przed nim w pół­mroku. Chło­piec okrę­towy zo­stał przy drążku ste­ro­wym. Ma­cro przy­po­mniał so­bie w my­ślach, czego zdą­żył się do­wie­dzieć o za­ło­dze Del­fina pod­czas ich krót­kiego rejsu z Ga­lii. Oprócz ka­pi­tana był pierw­szy ofi­cer Hy­drax – krzepki, do­bro­duszny męż­czy­zna, który spra­wiał wra­że­nie za­pra­wio­nego że­gla­rza. Za sze­roki skó­rzany pas wsu­nął trzo­nek sie­kiery. Obok niego stało dwóch ma­ry­na­rzy, Barco i Le­mu­lus, obaj przy­jaź­nie na­sta­wieni do dwojga pa­sa­że­rów ich statku. Barco uzbroił się w ma­sywny bo­sak, a jego kom­pan dzier­żył ko­łek do mo­co­wa­nia lin. Ka­pi­tan miał za­pa­sowy miecz Ma­cro, sto­jąc z ręką wspartą na gło­wicy. Ma­cro uświa­do­mił so­bie, że nie zna imie­nia chłopca okrę­to­wego. Mło­dzie­niec miał nie wię­cej jak dwa­na­ście – trzy­na­ście lat i przez cały rejs nie ode­zwał się ani sło­wem, a za­łoga zwra­cała się doń po pro­stu „chłop­cze”.

– Ej, młody czło­wieku! – za­wo­łał Ma­cro. – A ty jaką masz broń?

Cień przy ste­rze się­gnął wolną ręką do bio­dra. Roz­legł się przy­tłu­miony zgrzyt i chło­pak uniósł rękę, uka­zu­jąc le­d­wie wi­doczny kształt ostrza szty­letu.

– Do­brze – skwi­to­wał Ma­cro. – No to wszy­scy wie­dzą, co mają ro­bić.

– A twoja żona? – za­py­tał An­dro­cus.

– Na­kar­mię te ła­chu­dry ich wła­snymi ja­jami – mruk­nęła nie­na­wist­nie Pe­tro­nella, a Ma­cro z za­do­wo­le­niem usły­szał, że po­zo­stali za­re­ago­wali śmie­chem. Uznał, że jak na garstkę cy­wi­lów, któ­rych być może czeka walka na śmierć i ży­cie, ro­bili cał­kiem nie­złe wra­że­nie.

Coś mu­snęło jego czoło i gdy uniósł głowę, zo­ba­czył zwiewne kształty wi­ru­jące w ciem­no­ści. A więc śnieg, nie deszcz. Pierw­sze dro­binki wkrótce ustą­piły miej­sca wiel­kim pu­cha­tym płat­kom osia­da­ją­cym na ich płasz­czach. Ciemne de­ski po­kładu Del­fina mo­men­tal­nie po­kryła cienka biała war­stwa. Ma­cro zmru­żył po­wieki i prze­sło­nił dło­nią oczy, by je ochro­nić przed co­raz sil­niej za­ci­na­ją­cym śnie­giem.

– Wi­dzisz coś? – za­py­tała Pe­tro­nella.

– Nie­wiele, ale tamci mają ten sam pro­blem.

Za­mieć wy­głu­szyła wszel­kie od­głosy na po­kła­dzie i prze­sło­niła oba brzegi. Su­nący mrocz­nym nur­tem sta­tek, od­cięty od reszty świata ota­cza­jącą go śnieżną kur­tyną, spra­wiał wra­że­nie, jakby zmie­rzał do­ni­kąd.

– Bę­dziemy mu­sieli spu­ścić ża­giel – oświad­czył An­dro­cus. – Pły­niemy na ślepo. Nie wi­dzę da­lej jak na pięt­na­ście me­trów. Je­śli te­raz wej­dziemy na mie­li­znę, stra­cimy maszt, a może na­wet cały sta­tek ra­zem z ła­dun­kiem, bo ka­dłub może tego nie wy­trzy­mać.

– Utrzy­muj kurs – od­parł sta­now­czo Ma­cro. – Jesz­cze tro­chę. Aż za­mieć ze­lżeje.

– A je­śli nie ze­lżeje? To zbyt nie­bez­pieczne.

Ka­pi­tan od­wró­cił się w stronę za­łogi i wła­śnie miał wy­dać po­le­ce­nie, gdy na­gle wy­pły­nęli ze śnież­nej za­dymki. Znowu mo­gli do­strzec za­rysy obu brze­gów Ta­me­sis. Del­fin, bar­dziej szczę­śli­wym tra­fem niż za sprawą kunsztu za­łogi, zda­wał się znaj­do­wać pra­wie do­kład­nie po­środku rzeki. Wbrew oba­wom An­dro­cusa nie gro­ziło im, że wpadną na brzeg. Pas śnie­życy na nie­bie szybko się od­da­lał.

Wtem z mroku wy­nu­rzył się ciemny za­rys ło­dzi. Mknęła zbież­nym kur­sem w kie­runku burty statku. Pi­raci wio­sło­wali co sił w rę­kach po­pę­dzani przez swo­jego herszta, który stał na dzio­bie, mie­rząc wzro­kiem ich ofiarę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki