On tu jest - Sandy M. - ebook
NOWOŚĆ

On tu jest ebook

Sandy M

3,6

Opis

Gotowy na nowy wymiar thrillera? Ta książka to coś więcej niż zwykła opowieść – to intensywne przeżycie, które wciągnie Cię w mroczną grę umysłu. W środku znajdziesz unikalne sekcje z pytaniami, które nie tylko pogłębią Twoje zaangażowanie w fabułę, ale I sprawią, że poczujesz się częścią tej niepokojącej rozgrywki. Przewiduj, analizuj, daj się zwieść – każde pytanie to szansa na odkrycie tajemnic lub… błąd, który wyostrzy Twoje zmysły i nie pozwoli Ci zasnąć. Czy odważysz się wejść do tej gry?

OPIS:
Słyszę go. Jest blisko. Każdy krok, każdy szept, każdy ruch w ciemności – to on. Nikt mi nie wierzy. James mówi, że przesadzam, a Jessica uważa, że to przez moje lęki. Ale ja wiem, że on mnie obserwuje. Zna każdy mój ruch, a jego obecność wyczuwalna jest w każdym zakamarku mojego domu. Próbuję być czujna, ale czasem... czasem wątpię już we własne zmysły. Jestem jednak pewna, że on czeka, aż stracę czujność. A kiedy to się stanie, może odebrać mi wszystko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 306

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (48 ocen)
21
9
6
2
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PaniWolodyjowska

Nie polecam

Najgorsza książka, jaką w życiu czytałam. Totalna pomyłka, jakby napisała ją 13-latka
50
Zczytana

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka! Już od pierwszej strony nie mogłam się od niej oderwać – wciągnęła mnie tak, że zarwałam noc, by dowiedzieć się, co będzie dalej. Fabuła trzyma w napięciu, a zwroty akcji naprawdę potrafią zaskoczyć. Niesamowita atmosfera, świetnie zbudowane postacie i historia, która zostaje w głowie na długo. To jedna z tych książek, które czyta się jednym tchem. Gorąco polecam każdemu, kto szuka emocjonującej lektury!
65
coby_layner

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująco dobra książka, nie spodziewałem się, że aż tak mnie wciągnie. Akcja świetnie poprowadzona, czytało się jednym tchem.
65
JolaKrysiak

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno nie przeczytałam tak wciągającego thrillera. Dosłownie nie mogłam się oderwać. Przeczytałam w jeden dzień. Co za zwroty akcji... Dawno żadna historia nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Zdecydowanie polecam, bo to jedna z tych książek, które zapadają na długo w pamięci...
65
Patrycja_Szlachta1

Nie polecam

Nie dałam rady skończyć . Bardzo infantylny sposób narracji, drewniane dialogi i z czapy pytania do refleksji praktycznie po każdym rozdziale. Nie wiem czemu to miało służyć?
54

Popularność




Copyright © 2025 by Sandra Maciejewska

Redakcja:

Magdalena Sakowska

Korekta:

Dominika Kamyszek | Studio Ale buk!

Skład:

Mateusz Cichosz | Studio Ale buk!

Projekt okładki:

Maciej Pieda | Studio Ale buk!

Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej żadna część nie może być przedrukowywana czy w jakikolwiek inny sposób reprodukowana lub powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie I

Warszawa 2025

ISBN 978-83-974670-1-9

Ro­ber­towi:

dzię­kuję za uskrzy­dle­nie

CZĘŚĆ 1

ROZDZIAŁ 1

Pro­mie­nie słońca ogrze­wają moją twarz, prze­dzie­ra­jąc się przez cięż­kie tur­ku­sowe za­słony. Wpa­dają do sy­pialni i roz­świe­tlają ją sub­tel­nym bla­skiem. Wo­dzę po nich wzro­kiem, le­żąc na ogrom­nym łożu w ko­lo­rze ciem­nego drewna sto­ją­cym na środku po­miesz­cze­nia. Uwiel­biam je.

Moje spoj­rze­nie prze­suwa się ku szta­lu­dze znaj­du­ją­cej się przy oknie na­prze­ciwko łóżka. Wy­gląda na zu­żytą, lecz nie za­mie­rzam się z nią roz­sta­wać.

Za­pach drewna otula moją du­szę, przy­po­mina o pierw­szym spo­tka­niu z tym do­mem. Ni­gdy nie za­po­mnę uczu­cia, które mi wtedy to­wa­rzy­szyło. Tak jak­bym po­ko­chała go od pierw­szego wej­rze­nia. Po­do­bał mi się cały. Gdy na niego pa­trzy­łam, wy­da­wało mi się, że ser­decz­nie za­pra­sza mnie do sie­bie. Wpa­try­wa­łam się w niego jak za­hip­no­ty­zo­wana. Biały, drew­niany dom w Ten­nes­see za­wró­cił mi w gło­wie. Naj­bar­dziej jed­nak po­ko­cha­łam to, co było za nim. Je­zioro. Moja oaza spo­koju. Miej­sce, które po­bu­dzało kre­atyw­ność i ofe­ro­wało upra­gniony spo­kój.

Pod­czas spo­tka­nia z Li­lianne – ko­bietą, która opro­wa­dzała mnie po domu, za­czę­łam się za­sta­na­wiać, czy nie jest dla mnie za duży. Mia­łam za­miesz­kać w nim sama, a dwie kon­dy­gna­cje tylko po­głę­biały moje wąt­pli­wo­ści. Bi­łam się z my­ślami. Dwa pię­tra, trzy ła­zienki, dwie sy­pial­nie, ga­bi­net, duży sa­lon, kuch­nia oraz uro­cze, ta­jem­ni­cze po­miesz­cze­nie, znaj­du­jące się za re­ga­łem na książki – co bym miała ro­bić w tak wiel­kim domu? Po­że­gna­łam agentkę nie­ru­cho­mo­ści i wró­ci­łam do przy­ja­ciółki, u któ­rej miesz­ka­łam. Od tam­tej pory nie mo­głam jed­nak prze­stać my­śleć o tym nie­sa­mo­wi­tym miej­scu. Ma­rzy­łam o du­żej ro­dzi­nie i oczami wy­obraźni wi­dzia­łam moje dzieci bie­ga­jące po nim i sie­bie jako na­do­pie­kuń­czą matkę, krzy­czącą za nimi, by prze­stały. Sły­sza­łam ich śmie­chy pod­czas pły­wa­nia w je­zio­rze. Wszystko to spra­wiło, że na­stęp­nego dnia umó­wi­łam się z Li­lianne i do­ko­na­łam za­kupu.

Kiedy my­śla­łam o tym domu, przy­szłość sta­wała się lep­sza. Czu­łam, że ku­pu­jąc go, ro­bię prze­ło­mowy krok. Roz­my­śla­łam o przy­szłej ro­dzi­nie, o pięk­nych dzie­ciach z piw­nymi oczami i za­dar­tymi no­skami. My­śla­łam o nim, męż­czyź­nie, któ­rego ko­cha­łam ca­łym ser­cem. Jesz­cze wtedy nie wie­dzia­łam, że moje ży­cie za­mieni się w kosz­mar.

Ja­mesa po­zna­łam na pierw­szym roku stu­diów. Już po za­po­zna­niu czu­łam, że spo­tka­łam swoją brat­nią du­szę.

Pew­nego dnia pod­szedł do mnie po za­koń­cze­niu za­jęć i za­pro­sił do kina. Cie­szy­łam się jak wa­riatka. Z ca­łej siły pró­bo­wa­łam ni­czego nie dać po so­bie po­znać. Nie chcia­łam, by Ja­mes do­wie­dział się, że w głębi du­szy lu­bię go bar­dziej niż przy­ja­ciela. Wie­dzia­łam, że to tylko wszystko utrudni i po­psuje.

Po­pro­sił, że­bym wy­brała film, po dłuż­szym na­my­śle po­sta­wi­łam na lekką ko­me­dię z Jen­ni­fer Ani­ston.

Spo­tka­li­śmy się pod ki­nem. Wstrzy­ma­łam od­dech, gdy go zo­ba­czy­łam. Wy­glą­dał jesz­cze przy­stoj­niej niż zwy­kle. By­li­śmy spóź­nieni, a gdy we­szli­śmy na salę, film wła­śnie się za­czy­nał.

W środku cała się trzę­słam. Po raz pierw­szy by­łam z nim sam na sam, bez na­szych przy­ja­ciół.

Film le­ciał, a ja nie mo­głam ode­rwać od Ja­mesa wzroku, ob­ser­wo­wa­łam, jak uro­czo pod­no­szą się jego ką­ciki ust pod­czas śmiesz­nych scen.

Śmia­łam się sama z sie­bie. Emily, wy­glą­dasz idio­tycz­nie. Masz dwa­dzie­ścia je­den lat, a za­cho­wu­jesz się jak na­sto­latka.

Lecz to było sil­niej­sze ode mnie. Śli­ni­łam się na wi­dok przy­ja­ciela, za­miast sku­pić się na oglą­da­niu filmu.

Ja­mes był bar­dzo atrak­cyjny. He­ba­nowe włosy ide­al­nie współ­grały z błę­kit­nymi ni­czym ocean oczami. Na jego twa­rzy gdzie­nie­gdzie pstrzyły się uro­cze piegi. Pra­gnę­łam po­ta­jem­nie wpa­try­wać się w niego go­dzi­nami. Do tego ta jego mu­sku­la­tura i uwi­docz­nione żyły na przed­ra­mio­nach oraz dło­niach.

Zer­k­nął na mnie i po­słał mi uśmiech, który spo­wo­do­wał, że mo­tyle za­częły la­tać w moim brzu­chu.

Uświa­do­mi­łam so­bie, że zbyt długo się ga­pię.

– Prze­pra­szam, za­my­śli­łam się.

– Mhm. – Po­ru­szył brwiami.

Uśmiech­nął się pod no­sem i prze­niósł wzrok z po­wro­tem na ekran. Już wtedy do­sko­nale zda­wał so­bie sprawę, że ma po­wo­dze­nie u dziew­czyn. Był bar­dzo pewny sie­bie.

Świa­tła w sali się roz­świe­tliły. Gdy za­czy­na­łam wsta­wać, Ja­mes chwy­cił mnie za rękę i za­trzy­mał. Wy­tłu­ma­czył, że oglą­da­jąc na­pisy koń­cowe, od­daje się sza­cu­nek ak­to­rom, któ­rzy grali w ­da­nym fil­mie, i oso­bom współ­two­rzą­cym go.

– Igno­ranci – po­wie­dział, z po­gardą pa­trząc na osoby opusz­cza­jące salę.

Po­ki­wa­łam z po­wagą głową, pró­bu­jąc dać mu do zro­zu­mie­nia, że się z nim zga­dzam. Wpa­tru­jąc się w le­cące z pręd­ko­ścią świa­tła na­pisy, uświa­do­mi­łam so­bie, że nie mam po­ję­cia, o czym był film. Mia­łam wielką na­dzieję, że Ja­mes nie bę­dzie chciał o nim roz­ma­wiać.

– I jak ci się po­do­bał? – za­py­tał, jak gdyby czy­tał mi w my­ślach.

Szlag.

– Jak to ko­me­dia ro­man­tyczna. Mam wra­że­nie, że wszyst­kie są ta­kie same – pró­bo­wa­łam wy­brnąć, pa­ni­ku­jąc w środku.

– Coś w tym jest. Ale to ty wy­bie­ra­łaś film…

– Po­mimo tego, że wszyst­kie ko­me­die po­le­gają na tym sa­mym, i tak je uwiel­biam. W nich ży­cie jest ide­alne i za­wsze jest szczę­śliwe za­koń­cze­nie.

– Ży­cie tak nie wy­gląda. Je­stem re­ali­stą.

– Tak? A więc jaki film ty byś wy­brał?

– Coś z hor­ro­rów.

– Nie ma mowy!

– Nie bój się, obro­nił­bym cię – po­wie­dział i uśmiech­nął się za­lot­nie.

Gdy wy­cho­dzi­li­śmy z kina, Ja­mes upie­rał się, że od­pro­wa­dzi mnie do domu. Cie­szy­łam się, bo nie chcia­łam, żeby ten wie­czór się koń­czył. Tak do­brze się do­ga­dy­wa­li­śmy i w końcu by­li­śmy bez zna­jo­mych. Ja­mes bez nich już się nie wy­głu­piał, po­tra­fił być po­ważny.

Roz­ma­wia­li­śmy o przy­szło­ści. Cho­ciaż by­li­śmy do­piero na pierw­szym roku, bar­dzo cie­ka­wiło mnie, co Ja­mes pla­no­wał. Po­wie­dział, że jesz­cze o tym nie my­śli. Wy­zna­wał wtedy za­sadę carpe diem. Gdy od­bił pi­łeczkę, zwie­rzy­łam mu się, że chcę za­ra­biać na ma­lo­wa­niu ob­ra­zów, i w tam­tym mo­men­cie po­czu­łam bi­jącą od niego wiarę we mnie.

Gdy do­szli­śmy do mo­jego domu, ogar­nął mnie smu­tek, że na­sze spo­tka­nie do­biega końca.

– No więc… Emily, dzię­kuję ci za ten jakże cu­downy wie­czór.

– Sta­rasz się być gen­tle­ma­nem? – za­py­ta­łam za­czep­nie.

– Auć, znisz­czy­łaś ten piękny mo­ment.

– Bar­dzo do­brze się z tobą ba­wi­łam, Ja­me­sie.

– Emily, to dla mnie za­szczyt, że mo­głem do­trzy­mać ci to­wa­rzy­stwa.

Spoj­rze­li­śmy na sie­bie i wy­buch­nę­li­śmy śmie­chem.

– Więc na mnie chyba pora.

Po­czu­łam ukłu­cie roz­cza­ro­wa­nia.

– Tak…

– To na ra­zie, Emily.

– Cześć.

Otwo­rzył sze­roko ra­miona, prze­krzy­wił głowę i pa­trzył na mnie wy­cze­ku­jąco. Zro­bi­łam do­kład­nie to samo. Za­śmiał się pod no­sem. Pod­szedł i spoj­rzał mi głę­boko w oczy. Ob­jął mnie mocno. Trwało to zde­cy­do­wa­nie zbyt długo jak na przy­ja­ciel­skie przy­tu­le­nie.

– Faj­nie było wyjść tak bez ca­łej fe­rajny.

– Zde­cy­do­wa­nie.

– No to trzy­maj się, Emily.

– Ty też.

Że­gna­li­śmy się, jed­nak żadne z nas nie ru­szyło się z miej­sca.

– Chyba że…

Moje serce gwał­tow­nie pod­sko­czyło.

– Może wejdę do środka i po­ka­żesz mi ja­kieś swoje ob­razy? Za­in­try­go­wa­łaś mnie. – Uśmiech­nął się, uka­zu­jąc swoje ide­al­nie pro­ste i śnież­no­białe zęby, a na jego po­licz­kach po­ja­wiły się uro­cze do­łeczki.

Zmię­kłam.

– By­łoby su­per – zgo­dzi­łam się ze zbyt du­żym pod­eks­cy­to­wa­niem. – Pro­szę, wejdź. – Ob­lał mnie ru­mie­niec.

Oglą­dał moje ob­razy z fa­scy­na­cją. Wi­dzia­łam, że mu się po­do­bają. Szcze­rze mu się po­do­bały. Mó­wił, że są ge­nialne, nie zda­jąc so­bie sprawy, jak bar­dzo ogrzewa tym moją du­szę.

– To za­szczyt być tu te­raz z tobą.

– Prze­stań – za­chi­cho­ta­łam i de­li­kat­nie klep­nę­łam go po ra­mie­niu.

Po­czu­łam na swo­jej twa­rzy go­rąco bi­jące od ru­mień­ców. Gdy by­li­śmy wśród zna­jo­mych, roz­ma­wia­łam z nim bez żad­nego skrę­po­wa­nia, czę­sto się wy­głu­pia­li­śmy. Nie ro­zu­mia­łam, co się wtedy działo, skąd to zde­ner­wo­wa­nie.

– To jesz­cze nic ta­kiego, do­piero pró­buję ma­lo­wać.

– Żar­tu­jesz? Prze­cież te ob­razy są świet­nie. Je­stem prze­ko­nany, że na­wet da Vinci by się ich nie po­wsty­dził.

Za­śmia­łam się, a on przy­glą­dał mi się z za­in­try­go­wa­niem.

– Uświa­do­mi­łem so­bie, jak bar­dzo cię nie znam. Je­steś jak książka. Skry­wasz wiele ta­jem­nic. Fa­scy­nu­jesz mnie, Emily.

Pod­szedł do mnie bli­żej, cały czas sku­piony na mo­ich ob­ra­zach.

– Są ta­kie piękne…

– Dzię­kuję – szep­nę­łam za­wsty­dzona.

Zbli­żył się po­woli, a gdy jego usta spo­tkały się z mo­imi, od­da­łam mu po­ca­łu­nek. De­li­kat­nie od­su­nął twarz, pa­trząc na mnie z in­ten­syw­no­ścią, która przy­pra­wiała mnie o dresz­cze. Po chwili po­now­nie mnie po­ca­ło­wał, tym ra­zem na­mięt­niej.

By­łam w szoku. Nie mo­głam uwie­rzyć, że ja rów­nież mu się po­do­bam. Już wcze­śniej mia­łam wra­że­nie, że ze mną flir­tuje, jed­nak za­wsze my­śla­łam, że to tylko żarty. A wtedy? Ca­ło­wa­li­śmy się w sa­lo­nie, w moim domu.

Nie opie­ra­łam się, gdy zdej­mo­wał ze mnie bluzkę. Ma­rzy­łam o tej chwili od roku. Wła­śnie tak wy­obra­ża­łam so­bie swój pierw­szy raz.

Na­stęp­nego dnia obu­dził mnie śnia­da­niem. Był wo­bec mnie taki czuły. Z ża­lem że­gna­łam go, gdy mu­siał już iść.

Wi­ro­wa­łam po po­koju jak w tran­sie, rytm mu­zyki z ra­dia pod­sy­cał moje emo­cje. Wszystko, co ist­niało, było ob­ra­zem jego twa­rzy, obiet­nicą bez­piecz­nych ra­mion.

Z mo­ty­lami w brzu­chu za­bra­łam się za ma­lo­wa­nie, czu­łam przy­pływ nie­wy­obra­żal­nej weny. I jak się póź­niej oka­zało, stwo­rzy­łam wtedy dzieło, które przy­nio­sło mi prze­ogromne pie­nią­dze. W ży­ciu nie my­śla­łam, że je­den ob­raz za­pewni mi bez­pie­czeń­stwo fi­nan­sowe przez kilka mie­sięcy.

Cho­dzi­łam cała w skow­ron­kach. My­śla­łam tylko o nim. O mo­jej brat­niej du­szy. Z tego nie­sa­mo­wi­tego transu chwilę póź­niej wy­rwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi.

– Dzień do­bry, czy pani na­zywa się Emily Smith?

– Tak

– Pro­szę, kwiaty dla pani.

– Ojej, dzię­kuję bar­dzo. – Uśmiech­nę­łam się nie­śmiało.

– Ja tylko je do­star­czam, pro­szę po­dzię­ko­wać ko­muś in­nemu. – Pu­ścił do mnie oko. – Mi­łego dnia ży­czę.

Z bu­kietu czer­wo­nych róż wy­sta­wał li­ścik. „Pięk­nie wczo­raj wy­glą­da­łaś, Emily”.

Trzy­na­ście pięk­nych róż… Od razu chwy­ci­łam za te­le­fon, by po­dzię­ko­wać mo­jemu ad­o­ra­to­rowi.

– O, cześć, Emily. Jak ci mija dzień?

– Cześć. Wła­śnie skoń­czy­łam ma­lo­wać ob­raz. Ale dzięki to­bie jest jesz­cze lep­szy.

– Cho­dzi ci o dzi­siej­szy po­ra­nek?

Nie wi­dząc go, czu­łam, jak sze­roko się uśmie­cha.

– Dzi­siej­szy po­ra­nek był cu­downy, ale mam na my­śli pocztę kwia­tową. Bar­dzo ci dzię­kuję.

– Cze­kaj, jaka poczta kwia­towa? – za­py­tał skon­ster­no­wany, czym spra­wił, że serce za­częło mi bić szyb­ciej.

– Nie wy­głu­piaj się.

– Ale… Bar­dzo bym chciał, ale to na­prawdę nie ja. To chyba ozna­cza, że mam ry­wala – za­śmiał się.

Po­czu­łam ude­rze­nie go­rąca. „Pięk­nie wczo­raj wy­glą­da­łaś, Emily”. Od razu po­my­śla­łam, że skoro to nie Ja­mes, to zna­czy, że ktoś mnie tego wie­czoru ob­ser­wo­wał.

„Pięk­nie wczo­raj wy­glą­da­łaś” – te słowa były za­po­wie­dzią cze­goś strasz­nego.

Te­raz wiem, że to był do­piero po­czą­tek mo­jego kosz­maru.

Czas na refleksję:

Czy ktoś z prze­szło­ści Emily mógłby mieć mo­tyw, by ją śle­dzić?

Ja­kie zna­cze­nie mogą mieć ta­jem­ni­cze kwiaty w hi­sto­rii Emily?

ROZDZIAŁ 2

– Może ktoś robi so­bie żarty? Za­py­taj Jess. Wiesz, jaka po­trafi być… – pod­su­nął Ja­mes.

Jes­sica – moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka. To dziew­czyna, która ni­czego się nie boi. Ma­jąc za­le­d­wie pięć lat, z za­wa­diacką miną wy­ry­wała star­szym chło­pa­kom ło­patki w pia­skow­nicy. Od­kąd pa­mię­tam, za­wsze mi im­po­no­wała. Była osobą, o któ­rej się nie za­po­mina. Wszę­dzie było jej pełno i za­ra­żała in­nych po­zy­tywną ener­gią. Przy niej chciało się żyć.

Na­sze ro­dziny się przy­jaź­niły, miesz­ka­ły­śmy na tej sa­mej ulicy, co ozna­czało jesz­cze wię­cej spo­tkań z Jes­sicą, była dla mnie au­to­ry­te­tem, chcia­łam być jak ona. Za­czę­łam się ubie­rać tak samo, zmie­ni­łam za­cho­wa­nie. Pa­mię­tam za­mar­twia­nie się mamy: są­dziła, że Jes­sica ma na mnie zbyt duży wpływ. Ale ona nie ro­zu­miała. Jess była naj­faj­niej­szą osobą na świe­cie. Wy­my­ślała za­wsze naj­lep­sze za­bawy, z nią nie było nudy. Cho­ciaż mi­nęło szes­na­ście lat, od­kąd się po­zna­ły­śmy, to się nie zmie­niło. Jes­sica była mi­strzy­nią za­peł­nia­nia dni cie­ka­wymi za­ję­ciami.

Cza­sami się za­sta­na­wia­łam, jak wy­glą­da­łoby moje ży­cie, gdy­bym jej nie po­znała. Z pew­no­ścią nie by­łoby tak ko­lo­rowe. By­łam spo­kojną osobą, nie po­trze­bo­wa­łam sza­leństw. Du­sza in­tro­wer­tyczki spra­wiała, że świet­nie się czu­łam sama w domu z do­brą książką. Jed­nak Jes­sica po­tra­fiła wy­do­być ze mnie głę­boko skry­wany ogień. Cza­sami nie po­zna­wa­łam przy niej sa­mej sie­bie. Nie­wia­ry­godne, jak po­zy­tyw­nie po­tra­fiła na mnie wpły­nąć.

Po­mimo że miała wielu przy­ja­ciół, za­wsze czu­łam, że to ja je­stem jej naj­bliż­sza, i schle­biało mi to. Dzięki niej ota­czało mnie liczne grono po­zy­tyw­nych lu­dzi. Gdyby nie ona, skoń­czy­ła­bym z mak­sy­mal­nie jedną przy­ja­ciółką.

Uwiel­biała się ba­wić i ro­bić so­bie żarty z lu­dzi. Dla­czego wcze­śniej o niej nie po­my­śla­łam?

– No wi­tam pa­nią – za­śmiała się, gdy ode­brała te­le­fon.

– Hej, Jess.

– A co to się wczo­raj działo? Mia­łaś się ode­zwać. Już za­czy­na­łam się mar­twić.

– Nie zgry­waj się. Do­brze wiem, że wiesz.

– Ale że o czym? Uświa­dom mnie. – Po­now­nie się za­śmiała.

Po­dzi­wia­łam w niej tę bez­tro­skę. Uśmiech ni­gdy nie scho­dził jej z twa­rzy. Na pal­cach jed­nej ręki by­łam w sta­nie wy­mie­nić chwile, kiedy była smutna.

– Że by­łam wczo­raj z Ja­me­sem w ki­nie.

– Z Da­vi­sem? – za­pisz­czała mi do słu­chawki. – Opo­wia­daj!

– Mo­głaś so­bie da­ro­wać te kwiaty.

– Ja­kie kwiaty? – za­py­tała zdez­o­rien­to­wana.

– Do­sta­łam dzi­siaj pocztę kwia­tową.

– Czemu my­ślisz, że ja ci ją wy­sła­łam? Emily, przy­kro mi, ale ja je­stem he­tero.

– Jess, prze­stań żar­to­wać. Do­sta­łam dzi­siaj pocztę kwia­tową z li­ści­kiem „Pięk­nie wczo­raj wy­glą­da­łaś, Emily”. My­śla­łam, że to od Ja­mesa, ale on za­prze­cza.

– Ktoś so­bie pew­nie robi jaja – uspo­ka­jała mnie.

– Niby kto?

– A mało znamy świr­nię­tych lu­dzi?

– To też prawda.

Miała ra­cję, nie­któ­rzy z na­szych zna­jo­mych to na­prawdę dziwni lu­dzie. Nasi bli­scy byli do­kład­nie tacy sami jak ona. Nie zdzi­wi­ła­bym się, gdyby to ktoś z na­szej paczki zro­bił mi taki ka­wał.

– Umówmy się dzi­siaj w na­szym pu­bie. Mu­sisz mi opo­wie­dzieć ze szcze­gó­łami o wczo­raj­szym wie­czo­rze.

Bar, o któ­rym mó­wiła, od­kry­ły­śmy, ma­jąc szes­na­ście lat. Pa­mię­tam, gdy po­szły­śmy do niego po raz pierw­szy. Przy­glą­da­ły­śmy się lu­dziom, wszy­scy wy­da­wali się nam tacy wolni, po­pi­jali piwo, śmie­jąc się. Obie­ca­ły­śmy so­bie, że gdy tylko skoń­czymy dwa­dzie­ścia je­den lat, przyj­dziemy tam i w końcu za­mó­wimy praw­dzi­wego drinka z al­ko­ho­lem. Wcze­śniej mo­jito vir­gin mu­siało nam wy­star­czyć. Po­pi­ja­jąc je, pa­trzy­ły­śmy na lu­dzi i gra­ły­śmy w na­szą ulu­bioną grę „opo­wiem ci”: wy­bie­ra­ły­śmy dwójkę osób roz­ma­wia­ją­cych ze sobą i wy­my­śla­ły­śmy, o czym mogą roz­ma­wiać. Gra­jąc w tę grę, za­wsze mia­ły­śmy nie­zły ubaw.

Mia­ły­śmy do tego baru duży sen­ty­ment, to tam przy­rze­kły­śmy so­bie przy­jaźń po grób i mimo że by­ły­śmy już peł­no­let­nie, a w na­szych port­fe­lach znaj­do­wało się wię­cej niż dzie­sięć euro, nie chcia­ły­śmy zmie­niać na­szej miej­scówki. Na­wet je­śli droga do pubu zaj­mo­wała mi czter­dzie­ści mi­nut jazdy sa­mo­cho­dem, nie wli­cza­jąc w to kor­ków.

– Dzie­wiąta wie­czo­rem ci pa­suje?

– Jak naj­bar­dziej, i nie ma od­wo­ły­wa­nia – za­żar­to­wała, bo to ona za­wsze od­wo­ły­wała, nie ja.

ROZDZIAŁ 3

Zja­wi­łam się dzie­sięć mi­nut przed cza­sem, łu­dząc się, że być może tym ra­zem Jes­sica bę­dzie wcze­śniej.

Wy­sia­dłam z ubera i we­szłam do pubu, od razu za­ma­wia­jąc dla nas drinki. Dla Jes­siki jej ulu­biony, który ide­al­nie pa­suje do jej tem­pe­ra­mentu – krwawą mary. My­ślę, że wmó­wiła so­bie, że to jej ulu­biony drink, żeby zro­bić z sie­bie jesz­cze więk­szą, w swoim mnie­ma­niu, twar­dzielkę, tak samo jak ja po obej­rze­niu wszyst­kich se­zo­nów Seksu w wiel­kim mie­ście wmó­wi­łam so­bie, że moim ulu­bio­nym drin­kiem jest co­smo­po­li­tan. Tak na mar­gi­ne­sie, Jess nie­na­wi­dziła tego se­rialu. Uwa­żała go za okle­pany i nudny. Wy­da­wało mi się jed­nak, że mó­wiła tak, po­nie­waż wszy­scy go ko­chali. Za­wsze chciała mieć od­mienne zda­nie, obo­jęt­nie na jaki te­mat. Chciała być al­ter­na­tywką i cał­kiem nie­źle jej to wy­cho­dziło.

Doug, bar­man, który pra­co­wał tam, od­kąd pa­mię­tam, po­dał mi za­mó­wie­nie i uśmiech­nął się flir­ciarko. Prze­wró­ci­łam oczami, wzię­łam drinki i ru­szy­łam do na­szego ulu­bio­nego ma­syw­nego stołu w od­cie­niu ciem­nego brązu po le­wej stro­nie pubu. To je­dyny stół, przy któ­rym były ka­napy. Za­wsze dzi­wiło nas, że lu­dzie wy­bie­rają inne miej­sca i wolą sie­dzieć kilka go­dzin na nie­wy­god­nych drew­nia­nych krze­słach, lecz zda­wa­ły­śmy so­bie sprawę, że wy­star­czy je­den drink, żeby twarde sie­dze­nia prze­stały prze­szka­dzać. Idąc, sły­sza­łam de­li­kat­nie skrzy­pie­nie drew­nia­nej pod­łogi, która do­da­wała nutę ta­jem­ni­czo­ści ca­łej prze­strzeni. Pub ema­no­wał nie­po­wta­rzal­nym kli­ma­tem z lat osiem­dzie­sią­tych. Ciemna ce­gła na ścia­nach, kli­ma­tyczne oświe­tle­nie spra­wiało, że miej­sce to było jed­no­cze­śnie piękne i brzyd­kie. Nie­sa­mo­wi­cie przy­cią­gało uwagę, two­rząc at­mos­ferę, jak­by­śmy prze­nio­sły się w cza­sie do lat, które zna­ły­śmy tylko z opo­wie­ści ro­dzi­ców.

Jes­sica zja­wiła się po trzy­dzie­stu mi­nu­tach spóź­nie­nia. Miała na so­bie biały top i je­an­sowe dzwony. Ma­ki­jażà la no make up. Włosy wy­pro­sto­wała i za­cze­sała sta­ran­nie do tyłu. Z da­leka było czuć jej za­pach. Słod­kie nuty wa­ni­lii pod­bite ja­śmi­nem i kwia­tem po­ma­rań­czy.

– O, już je­steś? My­śla­łam, że będę pierw­sza. – Uśmiech­nęła się, szcze­rząc białe, równe zęby.

Spóź­nie­nia Jes­siki stały się już tra­dy­cją. Ja zaś by­łam osobą punk­tu­alną i po­mimo tego, że wie­dzia­łam, że Jess się spóź­nia, i tak przy­cho­dzi­łam wcze­śniej, niż się uma­wia­ły­śmy. W prze­ci­wień­stwie do niej nie­na­wi­dzi­łam, gdy ktoś na mnie cze­kał.

Pub wy­peł­niała mu­zyka z lat osiem­dzie­sią­tych, ki­wa­ły­śmy się w rytm pio­senki Toto Ro­sanna. Pod­czas mo­jego zda­wa­nia ra­portu od­no­śnie do randki z Ja­me­sem wy­pi­ły­śmy na­sze drinki, a Jes­sica słu­chała opo­wia­da­nia z sze­roko otwar­tymi oczami, co ja­kiś czas mó­wiąc: „CO TY GA­DASZ?!”.

W wi­szą­cym nad nami te­le­wi­zo­rze le­ciał mecz piłki noż­nej. Nic dziw­nego, to był ty­powo mę­ski pub. Obie­głam go wzro­kiem i na­li­czy­łam dwa­dzie­ścia osób, z czego tylko jedną ko­bietę poza nami.

Z na­szej le­wej strony znaj­do­wało się mnó­stwo bu­te­lek prze­róż­nego al­ko­holu. Półki z nimi ota­czały pla­katy ze śmiesz­nymi na­pi­sami ta­kimi jak: „Di­no­zaury nie piły na­szych drin­ków i wy­gi­nęły. Przy­pa­dek?”.

Kon­ty­nu­owa­łam opo­wieść o mi­nio­nym wie­czo­rze, nocy i po­ranku z Ja­me­sem z ru­mień­cami na twa­rzy, Jes­sica chciała usły­szeć do­słow­nie o wszyst­kim, włącz­nie z ko­lo­rem bie­li­zny Ja­mesa.

Z ko­lei ona opo­wia­dała mi o randce, na któ­rej była trzy dni temu. Z dumą nie szczę­dziła mi szcze­gó­łów.

– Nie­które rze­czy mo­gła­byś za­cho­wać dla sie­bie – za­śmia­łam się.

– Te naj­ostrzej­sze za­cho­wuję. – Pu­ściła do mnie oko.

Na­wet nie chcia­łam my­śleć, co to mo­głoby być.

– Do­bra, na­stępną ko­lejkę ja sta­wiam – po­wie­działa, pod­no­sząc się.

Po­de­szły­śmy ra­zem do baru. Doug, gdy nas zo­ba­czył, po­sta­wił przed nami dwa drinki w pięk­nym ko­lo­rze la­guny. Można mó­wić o Do­ugu wszystko, ale wspa­niały z niego bar­man. Do drin­ków do­sy­pał ja­dal­nego bro­katu, co spra­wiło, że wy­glą­dały jak kule śnieżne, które za­chwy­cają swoim wy­glą­dem, gdy się nimi po­trzą­śnie.

– Pe­wien pan za­mó­wił trzy na­stępne rundy dla was na jego koszt – po­wie­dział i wy­mow­nie po­ru­szył brwiami.

– Sły­szysz, Emily? Mamy wiel­bi­ciela. Kto wie, może to moja przy­szła mi­łość. Który to pan?

– Sie­dzi do­kład­nie… – Ro­zej­rzał się. – Nie wi­dzę go, chyba już po­szedł.

– No nic, trudno. Może ja­kiś wsty­dliwy ad­o­ra­tor. – Jess mach­nęła ręką.

– Nie wy­daje ci się po­dej­rzane, że do­staję kwiaty, a te­raz ktoś nam sta­wia trzy na­stępne ko­lejki?

– Zbieg oko­licz­no­ści, wy­lu­zuj. Po­patrz na nas. Je­ste­śmy mło­dymi, atrak­cyj­nymi la­skami. To chyba nic dziw­nego, że ja­kiś ko­leś chce nam po­sta­wić drinki?

– Gdy­bym spo­tkał ta­kie cziki w ba­rze, bez za­sta­no­wie­nia po­sta­wił­bym wam ko­lejkę – rzekł Doug z ko­kie­te­ryj­nym uśmie­chem

– Zda­rzyło ci się to kie­dyś? – za­py­ta­łam, nie zwra­ca­jąc uwagi na Do­uga.

– A żeby to raz.

No tak, po­my­śla­łam.

– To są kon­se­kwen­cje by­cia ta­kimi ślicz­no­ściami.

– Doug, wa­ze­lina ci wy­pa­dła – od­po­wie­działa mu Jes­sica, krzy­wiąc się.

– Kręci mnie, kiedy taka je­steś. – Prze­słał jej ca­łusa.

Pod­nio­sła rękę, uda­jąc, że chwyta bu­ziaka w dłoń, i te­atral­nie wy­rzu­ciła go do ko­sza.

– Po pro­stu wy­lu­zuj się – wró­ciła do te­matu.

– Ale dla­czego po­szedł? Nie chce nas po­znać?

– Może po­szedł się od­lać, a za chwilę przyj­dzie i po­rwie cię do tańca.

Je­śli już, to cie­bie, Jess. Zna­cząco róż­ni­ły­śmy się od sie­bie. Ona była piękną blon­dynką z no­gami aż po niebo. Ema­no­wała z niej ko­bie­cość i pew­ność sie­bie. Ja zaś by­łam drobną ko­bietą o kasz­ta­no­wych dłu­gich wło­sach. Wsty­dliwą i za­mkniętą w so­bie.

– Emily, wszystko okej? – Pa­trzyła na mnie z tro­ską.

Wie­dzia­łam, o czym my­śli. O za­bu­rze­niach lę­ko­wych, które u mnie zdia­gno­zo­wano pod­czas te­ra­pii po śmierci mamy.

Poczta kwia­towa, a te­raz to? Za­sta­na­wia­łam się, czy je­stem prze­wraż­li­wiona, czy może na­prawdę za­czę­łam przy­cią­gać uwagę ta­jem­ni­czego wiel­bi­ciela. Nie chcia­łam mar­twić Jes­siki. Szybko zmie­ni­łam te­mat, a już po chwili znowu śmia­ły­śmy się, de­lek­tu­jąc drin­kami.

– Ooo! – za­pisz­czała, gdy usły­szała z gło­śni­ków swoją ulu­bioną pio­senkę Bet­ter When I’m Dan­cing Me­ghan Tra­inor.

Po dzie­sią­tej w pu­bie za­czy­nali pusz­czać po­powe pio­senki, z czego męż­czyźni po­pi­ja­jący piwa nie byli zbyt­nio za­do­wo­leni. Naj­wi­docz­niej wła­ści­ciel w ten spo­sób chciał po­zy­skać no­wych klien­tów.

– Doug, po­pil­nuj drin­ków – roz­ka­zała Jess kie­row­ni­czym to­nem i po­rwała mnie do tańca.

Jako je­dyne tań­czy­ły­śmy na par­kie­cie, czu­łam na so­bie wzrok fa­ce­tów sie­dzą­cych wo­kół. Jes­sica była w swoim ży­wiole. Wy­wi­jała, za­cho­wu­jąc się, jakby była w te­le­dy­sku. Na­gle chwy­ciła za bu­telkę męż­czy­zny przy­po­mi­na­ją­cego ty­po­wego ad­wo­kata, który przed chwilą opu­ścił salę roz­praw. Pa­trzył na nią peł­nym po­żą­da­nia wzro­kiem. Jes­sica pod­rzu­ciła bu­telkę i uda­wała, że to mi­kro­fon, do któ­rego śpiewa, wczu­wa­jąc się w rolę gwiazdy pop. Cho­wa­łam twarz w dło­nie, krę­cąc głową ze wstydu, jed­nak za każ­dym ra­zem, gdy spoj­rza­łam na tań­czącą Jes­sicę, wy­bu­cha­łam śmie­chem.

Gdy z gło­śni­ków wy­do­była się pio­senka I Wanna Dance with So­me­body, po­czu­łam, że to mój mo­ment. Wa­lić to. Jesz­cze na nudne ży­cie przyj­dzie czas, po­my­śla­łam. Kiedy sza­leć, jak nie te­raz? Od­wró­ci­łam się i za­bra­łam piwo męż­czyź­nie, który wy­glą­dem przy­po­mi­nał Dra­cona Mal­foya. Ten jed­nak nie pa­trzył na mnie wzro­kiem peł­nym po­żą­da­nia, tylko krzyk­nął w moją stronę „Osza­la­łaś?”. Nie zwra­ca­łam na niego uwagi. Do­łą­czy­łam do mo­jej przy­ja­ciółki, która z wiel­kim uśmie­chem po­ka­zała mi kciuki w górę. Po­de­szła i klep­nęła mnie w lewy po­śla­dek. Kiw­nę­ły­śmy do sie­bie gło­wami i za­czę­ły­śmy przed­sta­wie­nie. Tań­czy­ły­śmy, jakby ju­tra miało nie być, za­rzu­ca­jąc dziko wło­sami.

W szale za­bawy pod­cho­dzi­łam do lu­dzi i za­chę­ca­łam ich do do­łą­cze­nia. Z za­że­no­wa­niem po dzie­się­ciu od­mo­wach po­wró­ci­łam na par­kiet. Po­dzi­wia­łam Jes­sicę, która sek­sow­nie po­ru­szała bio­drami. W se­kundę po­tra­fiła za­mie­nić się w seks­bombę.

Mu­zyka zwol­niła, a do mo­ich uszu do­biegł dźwięk mo­jej uko­cha­nej pio­senki z filmu Dirty Dan­cing. Pod­eks­cy­to­wana od­wró­ci­łam się do Jess i do­strze­głam z roz­cza­ro­wa­niem, że „Draco Mal­foy” po­pro­sił ją do tańca.

Wró­ci­łam do baru i usia­dłam na stołku ba­ro­wym.

– Wow, to było nie­złe… – Doug urwał za­kło­po­tany.

– Emily. Nie­sa­mo­wite, znamy się sześć lat, a ty na­dal nie pa­mię­tasz, jak mam na imię.

– Oczy­wi­ście, że pa­mię­tam – po­wie­dział ura­żony.

– Pew­nie. – Pu­ści­łam do niego oko.

Pod­sko­czy­li­śmy na dźwięk okrzy­ków. Od­wró­ci­łam się gwał­tow­nie, żeby zo­ba­czyć, skąd to po­ru­sze­nie. Jes­sica zo­stała wła­śnie pod­nie­siona przez „Dra­cona” w klu­czo­wym mo­men­cie pio­senki i wy­glą­dała przy tym jak prze­piękny ptak. Za­wsze ma­rzy­łam, żeby z kimś od­two­rzyć ten mo­ment z filmu i żeby mnie ktoś tak pod­niósł.

Pio­senka się skoń­czyła i z gło­śnika roz­brzmiało Wan­nabe. Tłum zbie­rał się na par­kie­cie, każdy uwiel­biał tę pio­senkę. Moja przy­ja­ciółka ode­szła, gdy nie była już w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia, i udała się ta­necz­nym kro­kiem w na­szą stronę.

– I wanna, I wanna, I wanna, I wanna, I wanna re­ally, re­ally wanna zi­ga­zig ah – za­śpie­wał pi­skli­wym gło­sem Doug.

Spoj­rza­łam na niego wy­mow­nie.

– No co? Je­stem fa­nem Spice Girls.

– Wie­cie co? Drink naj­le­piej sma­kuje, gdy jest za darmo – po­wie­działa i wy­chy­liła swój kok­tajl do dna.

Cztery drinki póź­niej tań­czy­ły­śmy, jakby świat dla nas nie ist­niał. By­ły­śmy tylko my i nasz pub. Jak za daw­nych cza­sów.

Do lo­kalu za­częło przy­cho­dzić co­raz wię­cej lu­dzi, co spra­wiło, że po­czu­łam się przy­tło­czona. Po­sta­no­wi­łam się prze­wie­trzyć. Wes­tchnę­łam gło­śno, czu­jąc, jak chłodne po­wie­trze wy­peł­nia płuca. Z każ­dym kro­kiem od­da­la­ją­cym mnie od wrzą­cego tłumu czu­łam ulgę. Lo­kal za­czy­nał przy­po­mi­nać mi mro­wi­sko. Po­czu­łam, że pora opu­ścić tam­ten za­tło­czony świat i wró­cić do mo­jej spo­koj­nej oazy.

Już krę­ciło mi się w gło­wie, a de­li­katny ból stóp przy­po­mi­nał mi o in­ten­syw­nym tań­cze­niu, o każ­dym ryt­micz­nym ru­chu, który te­raz od­bi­jał się echem w moim ciele. Przez chwilę za­sta­na­wia­łam się, czy warto zo­stać dłu­żej, ale myśl o zbli­ża­ją­cym się kacu skło­niła mnie do szyb­kiej de­cy­zji.

Sta­łam na chod­niku przed pu­bem i wdy­cha­łam orzeź­wia­jące po­wie­trze. Na­gle za­sty­głam, spo­glą­da­jąc w lewo. Ktoś szybko scho­wał się za przy­stan­kiem au­to­bu­so­wym. Moje oczy pró­bo­wały prze­nik­nąć mrok, ale ni­czego nie zdo­ła­łam do­strzec. Od razu przy­po­mnia­łam so­bie o po­czcie kwia­to­wej, a serce za­częło mi bić szyb­ciej. Coś było nie tak, a uczu­cie nie­po­koju na­si­liło się, gdy wró­ci­łam do pubu.

Szu­ka­łam wzro­kiem Jes­siki, ale nie było jej w miej­scu, gdzie ją zo­sta­wi­łam. Serce za­częło bić jesz­cze szyb­ciej, co­raz cię­żej mi się od­dy­chało, a czoło po­kryła war­stwa potu. Wśród tłumu i dźwię­ków mu­zyki pró­bo­wa­łam od­na­leźć zna­jome rysy twa­rzy przy­ja­ciółki. Ale gdzie, do dia­bła, mo­gła się po­dziać? Czy tylko mi się wy­da­wało, czy na­prawdę coś złego działo się w tym tłu­mie? Za­czę­łam prze­ci­skać się mię­dzy ludźmi, czu­jąc, że czas na­gli bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej.

– Doug, wi­dzia­łeś Jess? – po­wie­dzia­łam lekko spa­ni­ko­wana.

– Coś się stało? Wy­glą­dasz, jak­byś zo­ba­czyła du­cha.

– Chcę wra­cać.

Prze­stał ro­bić drinka i za­czął mi się przy­glą­dać ze zmarsz­czo­nymi brwiami.

– Na pewno wszystko w po­rządku?

– Tak, po pro­stu nie mogę zna­leźć Jes­siki. Za­czy­nam się mar­twić.

– Jest tam. – Wska­zał na par­kiet.

Ode­tchnę­łam z ulgą. Prze­ci­ska­łam się przez tłum spo­co­nych lu­dzi. Sy­tu­acja przed klu­bem wy­da­wała mi się bar­dzo dziwna, jak­bym przy­pad­kiem na­kryła ko­goś na pod­glą­da­niu. Nie było mi do śmie­chu.

Jes­sica oczy­wi­ście była na sa­mym środku par­kietu. Szybko do niej pod­bie­głam. Tań­czyła z męż­czy­zną wy­glą­da­ją­cym na około czter­dziestkę, to ten typ, który za wszelką cenę nie chce dać po so­bie po­znać, ile ma lat, boi się sta­ro­ści. Miał na so­bie biały T­-­shirt opi­na­jący umię­śnioną syl­wetkę. Czer­wona czapka za­sła­niała czarne włosy. Gdy spoj­rza­łam mu w oczy, za­uwa­ży­łam obłą­kany wzrok i roz­sze­rzone źre­nice, a spo­glą­da­jąc w dół, do­strze­głam ob­rączkę. Co za ob­lech. Jes­sica, z kim ty tań­czysz, do cho­lery?

– Jes­sica, chodź, wra­camy! – krzyk­nę­łam jej do ucha.

– Prze­cież tak świet­nie się ba­wimy – za­beł­ko­tała.

– Źle się czuję, chcę już do domu.

– No do­brze, pani nu­dziaro – po­wie­działa i pra­wie prze­wró­ciła się o wła­sne nogi.

Jak na złość mia­łam pro­blem z za­mó­wie­niem ubera. Po kilku nie­uda­nych pró­bach za­dzwo­ni­łam po tak­sówkę. Wy­szły­śmy z pubu, gdy tak­sów­karz dał znać, że jest już na miej­scu. Nie ma­rzy­łam o ni­czym wię­cej niż o za­koń­cze­niu tej nocy i bez­piecz­nym po­wro­cie do domu.

Jes­sica, gdy tylko wsia­dła do tak­sówki, za­mknęła oczy. Wsia­da­jąc do auta przed pu­bem, do­strze­głam męż­czy­znę, który wpa­try­wał się we mnie. Był bar­dzo wy­soki i chudy, ob­szerna bluza wi­siała na nim jak na ma­ne­ki­nie. Świa­tło la­tarni pa­dało bez­po­śred­nio na niego. Wi­dzia­łam jego prze­tłusz­czone włosy przy­pra­wia­jące o mdło­ści. Stał kilka me­trów od na­szej tak­sówki. Chciał, że­bym go wi­działa. Coś w nim spra­wiało, że czu­łam się nie­kom­for­towo, czu­łam, jak po­woli bra­kuje mi po­wie­trza.

– Pro­szę ru­szać – po­pę­dzi­łam kie­rowcę, bo chcia­łam być jak naj­da­lej od nie­zna­jo­mego męż­czy­zny.

– Nie po­dała mi pani ad­resu.

– Pro­szę za­mknąć drzwi – szep­nę­łam ze ści­śnię­tym gar­dłem, za­uwa­ża­jąc, że męż­czy­zna zbliża się, nie od­ry­wa­jąc ode mnie wzroku. Pa­trzył na mnie, a ja czu­łam ciarki na ciele.

– Pro­szę po­dać ad­res – zmę­czo­nym gło­sem po­wtó­rzył swoją prośbę kie­rowca.

Od al­ko­holu i stresu plą­tał mi się ję­zyk. Gro­ziło mi nie­bez­pie­czeń­stwo. By­łam o tym prze­ko­nana. W tym mo­men­cie czu­łam, jak na­pię­cie wo­kół mnie gęst­nieje, jak gdyby cała prze­strzeń się skur­czyła, a świat za­czął pul­so­wać w ryt­mie mo­jego nie­po­koju. Psy­cho­pata stał za­le­d­wie kilka me­trów ode mnie, a jego wzrok mro­ził ni­czym lód, po­zo­sta­wia­jąc wra­że­nie, że to spoj­rze­nie zo­sta­nie ze mną jesz­cze na długo. Ze łzami pa­niki po­da­łam wresz­cie tak­sów­ka­rzowi ad­res. Kiedy ru­szy­li­śmy, wy­pu­ści­łam nie­świa­do­mie wstrzy­my­wane po­wie­trze i od­wró­ci­łam się, żeby rzu­cić ostat­nie spoj­rze­nie na męż­czy­znę. Jego pu­ste, po­zba­wione em­pa­tii oczy śle­dziły mnie, ma­chał do mnie ręką, a w dru­giej trzy­mał nóż.

Czas na refleksję:

Ja­kie in­ten­cje może mieć męż­czy­zna spod pubu?

Czy Emily po­winna za­ufać swoim prze­czu­ciom?

ROZDZIAŁ 4

Wsta­łam z ogrom­nym bó­lem głowy, po­mimo że wy­pi­łam pół­tora li­tra wody, da­lej od­czu­wa­łam pra­gnie­nie.

– Pro­szę. – Po­da­łam Jess szklankę soku po­ma­rań­czo­wego.

– Emily, umie­ram – wes­tchnęła i za­kryła głowę koł­drą.

Opo­wie­dzia­łam jej o sy­tu­acji z po­przed­niego wie­czoru.

– Prze­pra­szam, że nie po­szłam z tobą od razu.

– Boję się. Czuję się ob­ser­wo­wana.

– Na­wet te­raz? – Pa­trzyła na mnie ze współ­czu­ciem.

– Gdy by­łam w kuchni, czu­łam czy­jąś obec­ność i wzrok na so­bie. Ni­kogo nie wi­dzia­łam.

– Mó­wi­łaś Ja­me­sowi?

– Jesz­cze się z nim nie wi­dzia­łam. Dzwo­ni­łam do niego, ale nie od­biera.

– Nic dziw­nego, jest do­piero siódma, ty ranny świ­rze. Nie­któ­rzy o tej po­rze do­piero kładą się spać.

Za­śmia­ły­śmy się.

– Emily, nie zro­zum mnie źle. Nie uwa­żasz, że czas wró­cić na te­ra­pię?

– O czym ty mó­wisz?

– No wiesz… Czy te wszyst­kie sy­tu­acje na­prawdę mają miej­sce? – Po­pa­trzyła na mnie z li­to­ścią w oczach i po­ło­żyła dłoń na moim ra­mie­niu. – Pa­mię­tasz, co mó­wiła dok­tor Mor­gan? Te za­gro­że­nia na­prawdę są ta­kie duże czy może wy­ol­brzy­mione przez lęk?

– Wiem, jak to wy­gląda, ale ni­czego nie wy­my­śli­łam.

– Wie­rzę ci – po­wie­działa po­krze­pia­jąco. – Przyda ci się od­po­czy­nek. Kiedy ostat­nio me­dy­to­wa­łaś? Pa­mię­tasz jak do­brze się po tym czu­łaś?

Zo­sta­wi­łam Jes­sicę w łóżku i po­szłam nad je­zioro z tyłu domu. Sie­dząc na weł­nia­nym kocu w czer­woną kratę, co chwila pa­trzy­łam za sie­bie i przy­glą­da­łam się fa­lu­ją­cej wo­dzie oraz la­sowi w od­dali. Z tej od­le­gło­ści drzewa wy­da­wały się ta­kie ma­lut­kie.

Pró­bo­wa­łam me­dy­to­wać, ale mój umysł stale sku­piał się na wy­da­rze­niach z po­przed­niego wie­czora. Za­czę­łam się za­sta­na­wiać nad tymi wszyst­kimi dziw­nymi rze­czami, które wy­da­rzyły się w za­le­d­wie trzy dni. Czy męż­czy­zna pod pu­bem rze­czy­wi­ście mi się przy­glą­dał z no­żem w ręku? Tak! By­łam tego pewna. A może Jes­sica miała ra­cję? Wy­ol­brzy­mia­łam za­gro­że­nie? Tylko jak mo­gła­bym to wy­tłu­ma­czyć? Czy on na pewno miał nóż? Z każdą mi­nutą by­łam o tym co­raz mniej prze­ko­nana. Świa­tło la­tarni mo­gło rzu­cać na niego cień, a ja zbyt dużo so­bie wy­obra­zi­łam. Jak wtedy, gdy prze­bu­dzi­łam się w nocy i o mało nie do­sta­łam za­wału po zo­ba­cze­niu czło­wieka w mo­jej ­sy­pialni. Gdy roz­świe­tli­łam po­miesz­cze­nie lampką nocną, z za­że­no­wa­niem od­kry­łam, że tą „osobą” jest krze­sło, na któ­rym leżą ubra­nia.

Tak więc wy­obraź­nia po­tra­fiła pła­tać mi fi­gle.

Zda­wa­łam so­bie z tego sprawę, tylko dla­czego to wszystko wy­da­wało mi się tak re­alne?

Po­now­nie za­dzwo­ni­łam do Ja­mesa. Ode­zwała się poczta gło­sowa. We­szłam na Mes­sen­gera, był ak­tywny dzie­sięć mi­nut temu. Dziwne, skoro był ak­tywny, na pewno wi­dział, że do niego dzwo­ni­łam.

Cześć, Ja­mes. Prze­pra­szam, je­śli cię bu­dzę, ale wczo­raj przy­tra­fiło mi się coś strasz­nego. Jak tylko to prze­czy­tasz, ode­zwij się do mnie.

Co­raz bar­dziej iry­to­wa­łam się pro­ble­mami pod­czas me­dy­ta­cji, więc po­sta­no­wi­łam so­bie da­ro­wać. Wró­ci­łam do domu. Jes­sica na­dal spała. Przy­kry­łam ją koł­drą, którą od razu z sie­bie zrzu­ciła.

Jej wi­dok przy­po­mniał mi czasy, które z pew­no­ścią za szybko mi­nęły. Ży­cie to­czyło się spo­koj­nie, a my spę­dza­ły­śmy ze sobą każdą chwilę. Dłu­gie noce, po­dzie­lone na równi mię­dzy na­szymi do­mami, two­rzyły fun­da­ment na­szej przy­jaźni. Nie nu­dziło nas swoje to­wa­rzy­stwo, wręcz prze­ciw­nie.

To jej pierw­szej po­ka­za­łam swoje ob­razy. Mó­wiła, że mam ta­lent, ale wi­dzia­łam, że nie do końca ro­zu­miała ich głęb­sze zna­cze­nie.

Od za­wsze in­te­re­so­wało mnie ma­lar­stwo abs­trak­cyjne, wiem, że lu­dzie nie po­tra­fią zro­zu­mieć mo­jej twór­czo­ści.

Ina­czej było z Ja­me­sem.

Cie­szy­łam się, że los ze­tknął nas ze sobą.

Po śmierci mamy roz­wa­ża­łam odło­że­nie na­uki na stu­diach. Wo­la­łam upo­rać się ze stratą ro­dzi­cielki i nie do­kła­dać so­bie ko­lej­nych zmar­twień.

Gdy­bym tak po­stą­piła, praw­do­po­dob­nie nie spo­tka­ła­bym Ja­mesa. On byłby już na dru­gim roku. Mi­nę­li­by­śmy się na uczelni, nie zda­jąc so­bie sprawy, że je­ste­śmy so­bie pi­sani.

Na­sze pierw­sze spo­tka­nie od­było się na wy­kła­dzie, Ja­mes do­siadł się do mnie i mo­ich zna­jo­mych spóź­niony. Usiadł obok mnie (na co bi­cie mo­jego serca przy­śpie­szyło), przed­sta­wił się, a na jego twa­rzy uka­zał się flir­ciar­ski uśmiech.

Za­wsze by­łam pilną uczen­nicą. Wy­cho­dzi­łam z za­ło­że­nia, że skoro je­stem już w szkole, to warto wy­nieść z niej jak naj­wię­cej. Z ta­kim na­sta­wie­niem po­szłam także na uczel­nię.

Ja­mes był bar­dzo uro­czy i za­bawny. Roz­śmie­szał mnie przez cały wy­kład. Dużo roz­ma­wia­li­śmy, cho­ciaż wie­dzia­łam, że za­miast na roz­mo­wie po­win­nam sku­pić się na wy­kła­dzie. Jed­nak czu­łam się, jak­bym spo­tkała przy­ja­ciela, któ­rego nie wi­dzia­łam kilka lat. Od tam­tej pory sie­dział z nami na wszyst­kich wspól­nych wy­kła­dach. I pa­mię­tam, jaki czu­łam za­wód, gdy do­wie­dzia­łam się, że nie stu­diuje ma­lar­stwa, co ozna­czało, że nie bę­dziemy wi­dzieli się na każ­dych za­ję­ciach.

Pa­mię­tam to wy­cze­ki­wa­nie na ten je­den wy­kład dzien­nie, by znowu się z nim spo­tkać. Po za­koń­czo­nych za­ję­ciach wspól­nie wy­cho­dzi­li­śmy na mia­sto, ba­wiąc się z mo­imi przy­ja­ciółmi do bia­łego rana. Ja­mes był nowy w mie­ście i nie znał jesz­cze ni­kogo. Bar­dzo się cie­szył, że każdy z mo­jej paczki go za­ak­cep­to­wał. Nie­długo póź­niej moi przy­ja­ciele stali się rów­nież jego przy­ja­ciółmi.

Kiedy przed­sta­wi­łam mu Jes­sicę, do­strze­głam mi­go­ta­nie za­zdro­ści w jej oczach. Czy to tylko prze­lotny cień, czy może coś wię­cej?

A te­raz, po pra­wie roku by­cia przy­ja­ciółmi, zo­sta­li­śmy parą. Jes­sica, gdy się o tym do­wie­działa, za­pew­niała mnie, że bar­dzo się cie­szy. Wi­dzia­łam jed­nak, że coś jest nie tak. Po trze­cim drinku wy­znała, że boi się, że Ja­mes ją za­stąpi i że już nie bę­dzie dla mnie naj­lep­szą przy­ja­ciółką.

Jes­sica nie miała się czym mar­twić, ni­gdy bym jej nie za­stą­piła. Tak wiele jej za­wdzię­czam.

Kiedy mia­łam osiem lat, umarł mój tata, je­de­na­ście lat póź­niej los za­brał mi mamę. To były cięż­kie chwile. Zo­sta­łam sie­rotą. Ży­cie prze­stało mieć dla mnie ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie. Po­sta­no­wi­łam je so­bie ode­brać. Po co mia­ła­bym żyć? By­łam zła na świat. Za­bra­nie mi taty było jak cios w plecy, za­bra­nie mamy było cio­sem w serce. Ży­jąc, umar­łam. Do­dat­kowo na każ­dym kroku czu­łam czy­ha­jące się na mnie za­gro­że­nie. Do­pi­sy­wa­łam so­bie do wszyst­kiego czarne sce­na­riu­sze. Po­pa­da­łam w obłęd, z któ­rym nie umia­łam so­bie po­ra­dzić. Na­pi­sa­łam list po­że­gnalny, po­łknę­łam garść ta­ble­tek i by­łam go­towa zo­ba­czyć ro­dzi­ców. Tak się jed­nak nie stało. Zo­sta­łam ura­to­wana przez Jes­sicę. W tam­tym mo­men­cie czu­łam złość. Ode­brała mi szansę na upra­gnione spo­tka­nie z ro­dzi­cami.

Po mo­jej pró­bie sa­mo­bój­czej za­miesz­ka­łam u niej na pół roku. Nic z tego okresu nie pa­mię­tam, ode­rwana od ży­cia pła­ka­łam, le­żąc w łóżku, a dni zle­wały się w jed­ność. Za na­mową Jes­siki po­szłam na te­ra­pię.

Mama za­wsze lu­biła mieć wszystko pod kon­trolą. Za ży­cia spi­sała te­sta­ment i za­bez­pie­czyła moją przy­szłość. Po śmierci taty ży­cie stało się dla niej kru­che i nie­prze­wi­dy­walne. To dzięki spad­kowi mo­głam so­bie po­zwo­lić na kupno domu. Część po­da­ro­wa­łam Jess w ra­mach po­dzię­ko­wa­nia za opiekę nade mną i przede wszyst­kim za ura­to­wa­nie mi ży­cia.

Dźwięk te­le­fonu wy­rwał mnie z za­my­śle­nia, wy­szłam na świeże po­wie­trze, by nie obu­dzić Jess.

– Cześć, ko­cha­nie, co się dzieje? – usły­sza­łam za­spany głos Ja­mesa.

– Spo­tkajmy się. Nie chcę roz­ma­wiać o tym przez te­le­fon.

– Będę u cie­bie za go­dzinkę. Je­steś bez­pieczna?

– Tak, jest u mnie Jess.

– To do­brze. Nie­długo będę.

– Cze­kam.

Idąc do domu, pró­bo­wa­łam od­go­nić po­wra­ca­jące uczu­cie nie­po­koju zwią­zane ze wspo­mnie­niami wczo­raj­szego wie­czoru. Za­czę­łam przy­po­mi­nać so­bie tech­niki re­lak­sa­cyjne, które po­le­ciła mi dok­tor Mor­gan. Za­czę­łam wy­obra­żać so­bie spo­kojne i bez­pieczne miej­sce, dom mo­jej babci. Od­twa­rza­łam w gło­wie śpiew pta­ków, za­pach ra­cu­chów, które mama mo­jego taty po­da­wała mi na ko­la­cję, sły­sza­łam jej śmiech.

Otar­łam łzę z po­liczka. Z cie­płem w sercu zbli­ża­łam się do wej­ścia.

Bę­dąc bli­sko drzwi, sta­nę­łam gwał­tow­nie i za­czę­łam się uważ­nie wsłu­chi­wać w ota­cza­jącą ci­szę. By­łam pewna, że przed chwilą sły­sza­łam czy­jeś kroki. Ostroż­nie spoj­rza­łam przez ra­mię. Gdy ni­kogo nie do­strze­głam, od­waż­nie od­wró­ci­łam się w stronę je­ziora i za­czę­łam przy­glą­dać się oto­cze­niu, sta­ra­jąc się zi­den­ty­fi­ko­wać źró­dło dźwięku. Na pewno ko­goś sły­sza­łam. Nie wy­my­śli­łam so­bie tego! Spo­glą­da­jąc w stronę to­pól ro­sną­cych po pra­wej stro­nie domu, za­mar­łam. Z ję­kiem za­kry­łam usta, sta­łam jak za­mro­żona, nie mo­gąc się po­ru­szyć.

Z od­dali przy­glą­dał mi się męż­czy­zna, któ­rego wi­dzia­łam pod pu­bem.

Wszystko wo­kół zwol­niło. Męż­czy­zna nie ru­szał się, a jego spoj­rze­nie prze­ni­kało mnie na wskroś.

Czas na refleksję:

Czy obec­ność męż­czy­zny ma zwią­zek z prze­szło­ścią Emily?

Czy re­ak­cja Ja­mesa na sy­tu­ację z męż­czy­zną była ade­kwatna? Co mo­gło wpły­nąć na jego za­cho­wa­nie?

Ja­kie kroki po­winna pod­jąć Emily, by do­wie­dzieć się wię­cej o swoim ta­jem­ni­czym prze­śla­dowcy?

Spis treści

OKŁADKA

STRONA PRZED­TY­TU­ŁOWA

STRONA TY­TU­ŁOWA

STRONA RE­DAK­CYJNA

DE­DY­KA­CJA

CZĘŚĆ 1

ROZ­DZIAŁ 1

ROZ­DZIAŁ 2

ROZ­DZIAŁ 3

ROZ­DZIAŁ 4

Roz­dział 5

Roz­dział 6

Roz­dział 7

Roz­dział 8

Roz­dział 9

Roz­dział 10

Roz­dział 11

Roz­dział 12

Roz­dział 13

Roz­dział 14

Roz­dział 15

Roz­dział 16

Roz­dział 17

CZĘŚĆ 2

ON

ONA

ONA

ON

ONA

ONA

ON

ONA

ON

ONA

ONA

ONA

ON

ONA

ON

ONA

ON

ONA

ON

ONA

ON

ONA

ONA

CZĘŚĆ 3

ONA

ON

ONA

ONA

ON

ON

KIE­DYŚ…

ON

ONA

ONA

ON

KIE­DYŚ…

ONA

KIE­DYŚ…

ON

ONA

ONA

ON

KIE­DYŚ…

ONA

KIE­DYŚ…

ONA

ON

ONA

KIE­DYŚ…

ONA

KIE­DYŚ…

ONA

W MIĘ­DZY­CZA­SIE

ONA

KIE­DYŚ…

ONA

W MIĘ­DZY­CZA­SIE

ONA

ONA

KIE­DYŚ…

ONA

W MIĘ­DZY­CZA­SIE

ONA

KIE­DYŚ…

ONA

ON

ONA

W MIĘ­DZY­CZA­SIE

ONA

W MIĘ­DZY­CZA­SIE

ONA

Po­dzię­ko­wa­nia