Ognisty przypływ - James Rollins - ebook + audiobook

Ognisty przypływ ebook

James Rollins

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Zagłada przyjdzie z morza… Trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, zabójcze fale tsunami – najlepszy film katastroficzny zamknięty w okładkach powieści! Emocjonująca powieść o zagrożeniu czającym się w głębinach oceanów i dramatycznej walce ludzkości o przetrwanie w obliczu niosących śmierć klęsk żywiołowych. „Projekt Titan” – międzynarodowa stacja badawcza u wybrzeży Australii – odkrywa kwitnącą strefę życia pod powierzchnią martwej wody. Obszar ten obfituje w dziwny bioluminescencyjny koralowiec, który na razie wymyka się znanym kategoriom naukowym, ale uczeni nie wątpią, że jego właściwości okażą się w przyszłości bezcenne. Rozpoczęcie dalszych badań zostaje jednak udaremnione przez niespodziewany atak zamaskowanych napastników. Ich wtargnięcie uruchamia niszczycielski łańcuch zdarzeń i katastrofę geologiczną, która destabilizuje cały region. Potężne trzęsienia ziemi, erupcje wulkanów i śmiercionośne tsunami zwiastują nadejście jeszcze większego kataklizmu, wywołanego przez zagrożenie ukryte przez tysiąclecia głęboko pod oceanicznym dnem. Czy grupa agentów Sigma Force zdoła powstrzymać to, co uwolnili tajemniczy napastnicy? Wokół nich morza wypełnią się toksynami, linie brzegowe zapłoną, a ich dawny przeciwnik powróci i nie zawaha się przed niczym, by udaremnić każdy ich ruch… Aby mieć jakąkolwiek nadzieję na sukces, komandor Gray Pierce musi zanurkować głęboko w przeszłość, a kluczem do ocalenia ludzkości może okazać się mitologia Aborygenów. Jednak to, co odkryje drużyna Sigmy, może okazać się tak nieprzewidywalne i przerażające, że wstrząśnie fundamentami ludzkości.

Rollins łączy rozległą wiedzę naukową ze starożytnymi mitami, spekulacjami i nieposkromioną wyobraźnią... W tej podmorskiej opowieści jest mnóstwo wartkiej akcji i solidna porcja mrożącej krew w żyłach przygody, co z pewnością ucieszy fanów thrillerów. Kirkus Reviews

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 500

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału:

TIDES OF FIRE

Copyright © James Czajkowski 2023

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2025

Polish translation copyright © Robert Waliś 2025

Redakcja: Marzena Wasilewska

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

ISBN 978-83-8361-947-7

Wydawca

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

e-mail: [email protected]

wydawnictwoalbatros.com

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

ZAGŁADA PRZYJDZIE Z MORZA...

TRZĘSIENIA ZIEMI, WYBUCHY WULKANÓW, ZABÓJCZE FALE TSUNAMI...

CZY TAKI BĘDZIE KONIEC LUDZKOŚCI?

Projekt Tytan

W pobliżu stacji badawczej Tytan, założonej na Morzu Koralowym przez australijskiego miliardera, amerykańska biolożka morska odkrywa nieznany gatunek koralowca. Ale to nie jedyna tajemnica, którą skrywają tamte wody. Na dnie znajduje się wrak okrętu podwodnego, prawdopodobnie chińskiego.

Beztroskie wakacje?

Grey, Seichan, Monk, jego żona Kat i Kowalski, którzy prywatnie wybrali się do Hongkongu - jakby agenci Sigmy mieli coś takiego jak prywatność! – muszą ratować życie przed trzęsieniem ziemi i całym oddziałem najemników.

Azja Południowo-Wschodnia w ogniu

Nie tylko ich upatrzyli jako cel napastnicy, którzy najwyraźniej są powiązani z chińską armią. Wkrótce zostaje też zaatakowana stacja Tytan, co zwłaszcza wobec nasilającej się z każdą godziną aktywności tektonicznej w tamtym rejonie może się okazać katastrofalne.

Ubłagać bogów

Coraz więcej znaków wskazuje na to, że na skutek działań Chińczyków skorupa ziemska się zbuntowała. Zginęły już setki tysięcy ludzi i zginą miliony, jeśli nie sięgnie się po pradawną metodę Aborygenów i nie udobrucha się ich bóstwa, Tęczowego Węża. I jeśli agenci Sigmy nie dogadają się z Chińczykami, przynajmniej z tymi, z którymi rozmowa w ogóle jest możliwa.

JAMES ROLLINS

Amerykański pisarz, z zawodu weterynarz, z zamiłowania płetwonurek i grotołaz. Absolwent University of Missouri, karierę literacką rozpoczął w 1999 r. powieścią o wyprawie do wnętrza Ziemi, Podziemny labirynt. Kolejne m.in. Ekspedycja, Amazonia oraz książki z cyklu SIGMA FORCE zapoczątkowanego w 2004 r. Burzą piaskową – których akcja toczy się często w niedostępnych rejonach świata, dżunglach, głębinach oceanów, podziemnych grotach oraz na pustyniach i lodowcach – odniosły międzynarodowe sukcesy.

jamesrollins.com

Tego autora

LODOWA PUŁAPKA

AMAZONIA

OŁTARZ EDENU

EKSPEDYCJA

PODZIEMNY LABIRYNT

Cykl SIGMA FORCE

BURZA PIASKOWA

MAPA TRZECH MĘDRCÓW

CZARNY ZAKON

WIRUS JUDASZA

OSTATNIA WYROCZNIA

KLUCZ ZAGŁADY

KOLONIA DIABŁA

LINIA KRWI

OKO BOGA

SZÓSTA APOKALIPSA

LABIRYNT KOŚCI

SIÓDMA PLAGA

DIABELSKA KORONA

TYGIEL ZŁA

OSTATNIA ODYSEJA

KRÓLESTWO KOŚCI

OGNISTY PRZYPŁYW

James Rollins, Grant Blackwood

Cykl z Tuckerem Wayne’em

WYŁĄCZNIK AWARYJNY

James Rollins, Rebecca Cantrell

Cykl ZAKON SANGWINISTÓW

EWANGELIA KRWI

NIEWINNA KREW

DIABELSKA KREW

Steve’owi Berry’emu, najlepszemu przyjacielowi,jakiego może sobie wymarzyć pisarz.Razem zaczęliśmy w okopach i cieszę się,że wciąż mogę walczyć u Twojego boku.Oczywiście powinienem zrównoważyć taką pochwałę obelgą,ale tym razem tego nie zrobię. Tylko tym razem.

Podziękowania

Podczas pracy nad książką dotarcie do mety zawsze zajmuje dużo czasu. Jak każdy maratończyk, ja także cieszę się, że mog­łem liczyć na ekipę przyjaciół, którzy kibicowali mi po drodze, wspierali mnie, gdy upadałem, i po każdym kilometrze zachęcali do dalszego wysiłku. Na specjalne podziękowania zasłużyły następujące cudowne osoby: Chris Crowe, Lee Garrett, Matt Bishop, Matt Orr, Judy Prey, Caroline Williams, Sadie Davenport, Igor Poshelyuznyy, Vanessa Bedford i Lisa Goldkuhl. Dziękuję również Steve’owi Preyowi za konstruktywną krytykę i stworzenie mapy do książki. Pragnę też wyróżnić Davida Sylviana za jego ciężką pracę i poświęcenie, jeśli chodzi o rozstrzyganie kwestii dotyczących sfery cyfrowej, oraz Cherei McCarter za to, że podzieliła się ze mną intrygującymi pomysłami i ciekawostkami, z których wiele trafiło do tej książki. Oczywiście nic z tego by się nie wydarzyło, gdyby nie niezrównany zespół zawsze stojących po mojej stronie profesjonalistów z William Morrow, do którego należą: Liate Stehlik, Kaitlin Harri, Josh Marwell, Richard Aquan i Caitlin Garing. Na moją wdzięczność zasłużyły również osoby odpowiedzialne za wszystkie etapy produkcji książki: moja znakomita redaktorka Lyssa Keusch i jej pracowita koleżanka Mireya Chiriboga oraz moi agenci Russ Galen i Danny Baror (a także jego córka Heather Baror). Jak zawsze czuję się w obowiązku zaznaczyć, że ponoszę pełną odpowiedzialność za wszelkie błędy i nieścisłości, których – mam nadzieję – nie ma zbyt wiele.

Postacie

Holenderskie Indie Wschodnie

Leland Macklin – brytyjski kapitan statku Tenebrae

Pułkownik Hemple – zastępca dowódcy na Tenebrae

Matthew – Aborygen, chłopiec pokładowy na Tenebrae

Doktor Johannes Stoepker – lekarz i przyrodnik, członek Królewskiego Towarzystwa Batawskiego

Sir Thomas Stamford Raffles – wicegubernator Holenderskich Indii Wschodnich i prezes Królewskiego Towarzystwa Batawskiego

Kapitan Haas – holenderski dowódca krążownika Apollon

Doktor Swann – chirurg pokładowy na Apollonie

Thomas Otho Travers – adiutant wicegubernatora Rafflesa

Doktor John Crawfurd – lekarz i członek Królewskiego Towarzystwa Batawskiego

William Farquhar – przyrodnik i gubernator Singapuru

Załoga stacji Tytan

Doktor Phoebe Reed – biolożka morska

Jasleen (Jazz) Patel – doktorantka pracująca z doktor Reed

William Byrd – australijski prezes ESKY i główny inwestor projektu Tytan

Jarrah – szef ochrony stacji

Adam Kaneko – geolog, członek Tako no Ude

Haru Kaneko – wulkanolog, wuj Adama Kaneko

Datuk Lee – biochemik z Universiti Sains Malaysia

Bryan Finch – pilot batyskafu

Kim Jong Suk – biolog, wykładowca Koreańskiego Instytutu Nauki i Technologii

Henry Stemm – kapitan Tytana X

Sigma Force

Grayson Pierce – obecny dowódca działań w terenie

Seichan – była terrorystka i zabójczyni, obecnie współpracowniczka Sigmy

Monk Kokkalis – specjalista od medycyny i bioinżynierii

Kathryn Bryant – specjalistka od działań wywiadowczych

Joseph Kowalski – specjalista od amunicji i materiałów wybuchowych

Painter Crowe – dyrektor Sigma Force

Jason Carter – technik w dowództwie Sigmy

Triada Duàn Zhı¯

Guan-yin – przywódczyni triady, matka Seichan

Zhuang – prawa ręka Guan-yin

Bolin Chén – uczeń (Niebieska Latarnia) w triadzie

Yeung – zastępca Guan-yin

Chiński kontyngent

Kapitan Tse Daiyu – dowódczyni bazy badawczej chińskiej armii w Kambodży

Luo Heng – bioinżynier i lekarz w bazie

Zhào Min – biolog molekularny i pomocnik doktora Luo

Porucznik Junjie – pracownik bazy

Mat Wong – pacjent w bazie

Choi Aigua – były generał broni w siłach wsparcia strategicznego chińskiej armii, obecnie konsultant w Chińskiej Akademii Technologii Kosmicznej

Choi Xue – major w siłach wsparcia strategicznego, syn Aigui

Kapitan Wen – dowódca jednostki Falcon

Yang Háo – kapitan chińskiej marynarki wojennej

Inni

Aiko Higashi – dyrektorka Tako no Ude

Darren Kwong – dyrektor Muzeum Historii Naturalnej Lee Kong Chian

Kadir Numberi – dyrektor Muzeum Historycznego w Dżakarcie

Wala Michaiłowa – terrorystka i przywódczyni Nowej Gildii

Jack Pierce – syn Graya i Seichan

Penny i Harriet – córki Monka i Kat

Zapiski naukowe

Czy jesteśmy sami we wszechświecie?

To pytanie nie daje ludzkości spokoju od chwili, gdy po raz pierwszy spojrzeliśmy w gwiazdy i zaczęliśmy się zastanawiać, czy ktoś tam żyje, a jeśli tak, to kto.

W październiku 2021 roku grupa naukowców z NASA zaproponowała model umożliwiający zmierzenie się z tym pytaniem, składający się z siedmiu ściśle określonych kroków, które pozwalają potwierdzić obecność biosygnatur mogących wskazywać na obecność życia pozaziemskiego*. Nazwali tę listę skalą „Pewności wykrywania życia”*.

Są to – w wielkim skrócie – następujące kroki:

1. Wykrycie sygnatury biologicznego życia

2. Wykluczenie skażenia

3. Wykluczenie źródeł niebiologicznych

4. Udowodnienie, że sygnatura może pochodzić z danego środowiska

5. Przeprowadzenie dodatkowych obserwacji

6. Wyeliminowanie wszystkich alternatywnych hipotez

7. Niezależne obserwacje uzupełniające

NASA najwyraźniej już przygotowuje się na chwilę odkrycia życia pozaziemskiego między gwiazdami lub gdzieś indziej.

W styczniu 2021 roku CIA odtajniła niemal trzy tysiące stron dokumentów znanych jako Czarny Skarbiec, dotyczących obserwacji UFO oraz UAP (niezidentyfikowanych zjawisk powietrznych). W lipcu tego samego roku Pentagon ujawnił raport dotyczący stu czterdziestu czterech przypadków obserwacji UAP przez pilotów wojskowych w latach 2004–2021. Z tych obserwacji tylko jedna znalazła wyjaśnienie (sflaczały balon). Być może właśnie z tego powodu Pentagon w listopadzie 2021 roku założył nową grupę, której celem jest wykrywanie i identyfikowanie nieznanych anomalii w zastrzeżonej przestrzeni powietrznej. Nazwał ją Grupą Synchronizacyjną ds. Identyfikacji i Zarządzania Obiektami Powietrznymi.

Biorąc pod uwagę niedawne przypadki odtajnienia dokumentów, bezustanny powolny wyciek danych oraz przesłuchania pracowników Pentagonu przed Kongresem w 2022 roku – dotyczące możliwości istnienia życia pozaziemskiego – rodzi się pytanie:

Co rząd już wie?

A w kontekście wzrostu liczby ujawnianych dokumentów drugie:

Na co próbują nas przygotować?

Zaraz się dowiecie.

*Kompendium biosygnatur: Cellular and extracellular morphologies, biogenic fabrics in rocks, bio-organic molecular structures, chirality, biogenic minerals, biogenic stable isotope patterns in minerals and organic compounds, atmospheric gases, remotely detectable features on planetary surfaces, and temporal changes in global planetary properties, National Academies of Sciences, Engineering, and Medicine, 2019. An Astrobiology Strategy for the Search for Life in the Universe, The National Academies Press, Waszyngton 2019.

*J. Green, T. Hoehler, M. Neveu, Call for a framework for reporting evidence for life beyond Earth, „Nature”, 28 października 2021.

Zapiski historyczne

Żyjemy na niestabilnej planecie. Na geologicznej beczce prochu, która stale zagraża istnieniu życia.

Ponad dwieście pięćdziesiąt milionów lat temu doszło do masowego wymierania gatunków – tak zwanego wymierania permskiego – które doprowadziło do zniknięcia 70% żywych istot na lądzie i 90% w oceanach. Co do niego doprowadziło? Potężne erupcje wulkaniczne na Syberii spowodowały wypłynięcie na powierzchnię magmy i podpaliły złoża gazu oraz ropy naftowej. Aktywność wulkaniczna dotknęła obszaru równego połowie powierzchni Stanów Zjednoczonych. Uwolnione obłoki gazów podniosły temperaturę na powierzchni do poziomu o 18 stopni wyższego od obecnej średniej. Doszło do zakwaszenia oceanów, rozpadu raf koralowych i rozpuszczenia muszli istot zamieszkujących oceany*. Zwierzęta lądowe i morskie zaczęły masowo wymierać.

I nie było to ostatnie wydarzenie geologiczne, które zagroziło życiu na Ziemi.

Siedemdziesiąt cztery tysiące lat temu w Indonezji wybuchł superwulkan Toba, wyrzucając na powierzchnię dwa tysiące megaton dwutlenku siarki; powstały w wyniku tego wybuchu krater miał rozmiary sto na trzydzieści kilometrów. Skutkiem erupcji była trwająca kilka lat wulkaniczna zima. Wywołała ona potężną dziurę ozonową, przez którą promieniowanie ultrafioletowe usmażyło żywe istoty*. Przeżyło zaledwie od dziesięciu do trzydziestu tysięcy ludzi, co niemal doprowadziło nasz gatunek do zagłady.

Ale to też nie był ostatni wypadek, gdy Ziemia usiłowała się nas pozbyć. Później miało miejsce jeszcze niemal siedemdziesiąt apokaliptycznych erupcji wulkanicznych; jedną z ostatnich był wybuch wulkanu Tambora w Indonezji w 1815 roku. Była to największa erupcja w spisanych dziejach. Widziały ją na własne oczy setki tysięcy osób, a załogi brytyjskich statków przemierzających południowy Ocean Spokojny opowiedziały o niej światu. Wybuch słyszano z odległości prawie tysiąca trzystu kilometrów i początkowo uznano go za odgłos armat. Górne dziewięćset metrów wulkanu przestało istnieć, a obłok popiołu wzniósł się na wysokość dwudziestu siedmiu kilometrów. W wyniku samej erupcji i klęski głodu, która po niej nastąpiła, w Indonezji umarło sto tysięcy osób, ale łącznie było kilka milionów ofiar, bo w ciągu niecałych dwóch tygodni chmura popiołu okrążyła równik, obniżając temperatury na niektórych obszarach o nawet dwadzieścia stopni. Skutkiem był niesławny „rok bez lata”*.

Ta chmura dymu pogrzebała jeszcze jedno – wiarę w stabilność geologiczną naszej planety i naszą przyszłość – i podała w wątpliwość wszystko, co wiemy o naszym miejscu na świecie.

Czytajcie dalej, a poznacie prawdę, którą ukrywano przed nami wszystkimi.

Aż do tej chwili.

*J. Berardelli i K. Niemczyk, The Great Dying: Earth’s largest-ever mass extinction is a warning for humanity, CBS News, 4 marca 2021.

* I. Schultz, An Ancient Supervolcano May Have Zapped the Ozone Layer, Exposing Early Humans to Intense Sunburns, Gizmodo, 2 czerwca 2021.

*W.K. Kingaman i N.P. Klingaman, The Year Without Summer: 1816 and the Volcano that Darkened the World and Changed History, St. Martin’s Press, 2013.

Niech Chiny śpią, ponieważ kiedy się zbudzą, wstrząsną światem.

Słowa przypisywane Napoleonowi Bonaparte

Wojna zawsze opiera się na oszustwie.

Sun Tzu, Sztuka wojny

Ziemię trzeba ostrzec!

Claudie Haigneré, słynna francuska astronautka, która spędziła kilka tygodni na stacji kosmicznej Mir oraz Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (wykrzyczała te słowa przed próbą samobójczą w 2008 roku)

U wybrzeży wyspy Sumbawa w Holenderskich Indiach Wschodnich

11 kwietnia 1815

Z dziobu statku Tenebrae kapitan Leland Macklin wpatrywał się w ognistą paszczę piekła.

Było po południu, ale słońce nie świeciło. Niska warstwa popiołu i dymu całkowicie zasnuwała niebo. Od smrodu siarki piekły oczy i paliło w płucach. Jedynym źródłem światła była ognista wyspa Sumbawa. Wybrzeże było oddalone o pół mili, ale pozostawało niemal niewidoczne, nie licząc rzek lawy, które spływały z rozerwanych stoków wulkanu Tambora.

Nad okolicznymi wodami, które z trudem można było dostrzec, wisiała grobowa cisza. Na falach wokół statku unosiła się kilkudziesięciocentymetrowa warstwa gorącego popiołu i kawałków pumeksu. Ale nie mogła ukryć martwych ciał. Ławic wzdętych ryb oraz niezliczonych zwłok. Setek ludzi. Większość była tak spalona i osmalona, że nie sposób było ich odróżnić od ciemnej wody.

– Lepiej się wycofajmy, kapitanie – powiedział z niepokojem porucznik Hemple.

Był o siedem lat młodszy od Macklina i od ponad dziesięciu lat pełnił funkcję jego zastępcy. Był raptownym i surowym brodatym mężczyzną o ciemnych blond włosach, który rzadko dramatyzował. Z powodu duszącego upału zdjął bluzę od munduru i miał na sobie tylko kamizelkę, białą koszulę i niebieskie spodnie. Jak wszyscy członkowie załogi zakrywał nos i usta wilgotną szmatą.

– Na pokład opadło już mnóstwo popiołu – ostrzegł. – Część z niego mocno się rozgrzała.

– To prawda – przyznał Macklin, ocierając gorące czoło wilgotną chustką. Był ubrany podobnie do porucznika, ale nie zdjął niebieskiej góry od munduru z prostymi, złotymi lamówkami i pozłacanymi miedzianymi guzikami. Strzepnął popiół z czarnego kapelusza i założył go na przyprószoną siwizną głowę.

Obejrzał się, by ocenić stan Tenebrae. Wydawało się, że statek jest równie skamieniały jak morze, przypominał ciemny pagórek sterczący z przeklętych wód. Popiół pokrywał wszystkie pokłady i takielunek; barwił na czarno żagle na wszystkich trzech masztach. Członkowie załogi z twarzami osłoniętymi chustami krzątali się, ścierając, zamiatając i zgarniając gorący popiół, ale kolejne warstwy pyłu i pierzastych płatków wciąż opadały na ich oszołomione głowy.

– Kapitanie? – odezwał się Hemple.

– Zawracaj – rozkazał Macklin. – Płyniemy z powrotem na Jawę. Wicegubernator Raffles niecierpliwie czeka na naszą relację. Ale podnieś żagle tylko do połowy, bo te wody są wyjątkowo zdradzieckie.

– Tak jest.

Hemple odszedł, by przekazać rozkazy ludziom na mostku. Po kilku minutach statek zaczął powoli oddalać się od ognistej wyspy. Szorstki pumeks ocierał się o kadłub i brzmiało to tak, jakby umarli próbowali wdrapać się na pokład. Słychać było także dobiegający z miejsca, w którym lawa wpływała do wody, cichy niepokojący syk.

Macklin ucieszył się, widząc, że Tambora powoli znika za rufą. Pierwszy wybuch miał miejsce sześć dni wcześniej. Gdy fala uderzeniowa dotarła do oddalonej o osiemset mil Jawy, brzmiała jak odległa salwa z armat. Wielu sądziło, że to odgłos wściekłego ataku piratów na jakąś jednostkę handlową, ale kiedy przez wyspę przetoczyły się chmury czarnego popiołu, a następnie zalały ją fale, wszyscy zrozumieli, z czym mają do czynienia: z gigantyczną erupcją wulkaniczną.

Tenebrae cumował wtedy w Batawii, stolicy Holenderskich Indii Wschodnich na wyspie Jawa. Dwa dni po erupcji wicegubernator nakazał załodze wypłynąć na morze i ustalić źródło wybuchu oraz skalę zniszczeń.

Statek doskonale nadawał się do takiej misji. Był to węglowiec używany do transportowania towarów. Miał wytrzymały szeroki dziób i płaskie dno, idealne do żeglugi po płyciznach. Szeroki główny pokład ciągnący się od dziobówki aż do rufy miał trzydzieści metrów długości i dziewięć szerokości. A jako że na okolicznych wodach panoszyli się piraci, Tenebrae wyposażono w sześć dwudziestoczterofuntowych dział na pokładzie i dwa sześciofuntowe działa na dziobówce.

Teraz Macklin oparł dłoń na jednym z nich, doceniając siłę chłodnego żelaza. Cieszył się, że wracają do portu, ponieważ ogarniała go groza, którą dodatkowo potęgowały spokój morza i bezustanne szorowanie pumeksu o kadłub.

Usłyszał kroki, obejrzał się i zobaczył zbliżającą się postać, chudą jak szkielet. Chociaż mężczyzna miał twarz zasłoniętą wilgotną chustą, kapitan bez trudu rozpoznał Johannesa Stoepkera, przyrodnika z Towarzystwa Batawskiego. Stoepker zdjął surdut i kamizelkę, tak że miał na sobie tylko czarne spodnie i białą koszulę, która stała się niemal równie ciemna. Do załogi przydzielił go wicegubernator Raffles, również członek Towarzystwa Batawskiego, którego celem było badanie oraz pielęgnowanie historycznej i naukowej spuścizny Indii Wschodnich. Towarzystwo uznało, że jeden z ich członków powinien wziąć udział w tak istotnej wyprawie badawczej.

W ślad za Stoepkerem podążał chłopiec pokładowy Matthew, dwunastoletni Aborygen o ciemnych włosach i skórze oraz godnej podziwu odwadze. Był przydzielony do obsługi działa pokładowego, ale w ostatnich dniach skupiał się na pomocy przyrodnikowi. Wyraźnie zadowolony z tej roli, Matthew z uśmiechem dźwigał na ramieniu ciężką skórzaną torbę wyładowaną pumeksem, który załoga wyłowiła z morza.

– O co chodzi, panie Stoepker? – spytał Macklin.

Przyrodnik opuścił chustę na brodę.

– Skoro zawracamy, to czy nie moglibyśmy wydobyć z morza jednego z ciał? Na Jawie przebywają patolog i chirurg z Towarzystwa, których na pewno zainteresowałby stan zwłok.

Kapitan się skrzywił.

– Nie chcę trupa na pokładzie swojego statku – oświadczył. – To przynosi pecha i może podburzyć załogę do buntu.

Stoepker zmarszczył czoło. Z nieobecnym wzrokiem, pogrążony w myślach, obracał na palcu złoty sygnet z granatem, w którym wyryto TB, pierwsze litery Towarzystwa Batawskiego.

Wyrwał się z zamyślenia i odchrząknął.

– Kapitanie, Tenebrae jest wyposażony w szalupę o żelaznym kadłubie, wykorzystywaną do pokonywania skał i raf. Czy nie mog­libyśmy spuścić jej na wodę, załadować do niej ciała i odholować go na Jawę?

Macklin przez chwilę się zastanawiał, wyraźnie doceniając spryt przyrodnika.

– To rozsądna propozycja – przyznał w końcu. – Jestem w stanie ją zaakceptować. – Zwrócił się do Matthew: – Znajdź, chłopcze, tego szczura lądowego Perry’ego i opuśćcie szalupę.

Młody Aborygen pokiwał głową, odłożył torbę i odbiegł.

Stoepker dołączył do kapitana przy relingu i patrzył na słabnący blask wyspy za rufą.

– Nigdy bym nie podejrzewał o coś takiego Tambory. Może Merapi albo Keluda. Gdybym miał skłonności do hazardu, prędzej obstawiałbym Bromo. Jego szczyt regularnie dymi.

Macklin pokiwał głową z ponurą miną.

– Wszyscy uważali, że Tambora jest uśpiona.

– Wygasła – poprawił go Stoepker. – Aż do teraz panował co do tego konsensus. Ale słyszałem plotki, że rdzenna ludność z Sumbawy czasami odczuwała wstrząsy i słyszała dudnienie pod ziemią. Może nie powinniśmy byli lekceważyć tych relacji.

– Na to wygląda.

– A zeszłej nocy… Mam wrażenie, że druga erupcja była jeszcze gwałtowniejsza. Albo tylko tak nam się wydawało, ponieważ znajdowaliśmy się znacznie bliżej.

– Nie, na pewno była silniejsza – odparł Macklin. – Huknęło tak, jakby ziemia pękła na pół.

– Prawda. A fale, które się podniosły, naprawdę były potworne. Na pewno zalały kolejne tereny wzdłuż wybrzeży wysp.

Kapitan przypomniał sobie falę, która uderzyła w Jawę po pierwszym wybuchu wulkanu. Tenebrae cumował na głębokiej wodzie, więc nie został uszkodzony, ale nagły przypływ zmiażdżył nabrzeże i wepchnął statki oraz szczątki daleko w głąb lądu.

– Miejmy tylko nadzieję, że wciąż istnieje port, do którego możemy wrócić – mruknął Macklin.

Porucznik Hemple już wrócił na dziobówkę. Szedł szybkim krokiem w ich stronę.

– Z bocianiego gniazda widać kolejne pożary przed nami – oznajmił.

– Na którejś z dalszych wysp?

– Nie, na morzu. Od sterburty. Pół mili stąd. – Hemple podniósł mosiężną lunetę. – Też je widziałem.

Macklin wyciągnął rękę.

– Proszę pokazać.

Porucznik podał mu lunetę. Kapitan przeszedł na sterburtę. Po drodze zauważył słaby blask przebijający się przez obłok. Uniósł lunetę do oka i kilkakrotnie odetchnął, stabilizując ją i ustawiając ostrość. Patrzył przez pełną minutę. W miarę jak statek zbliżał się do źródła blasku, widok stawał się coraz wyraźniejszy.

– To chyba statek – powiedział. – Płonie i mocno się pochyla.

– To jednostka z naszej floty? – spytał Hemple. – Czy brytyjski?

Macklin opuścił lunetę i pokręcił głową.

– Za daleko, żeby zauważyć barwy albo banderę. Ale i tak do niego podpłyniemy.

Porucznik energicznie pokiwał głową i oddalił się, by powiadomić sternika.

– Wszędzie jest pełno żaru – ostrzegł Stoepker. – Nietrudno sobie wyobrazić, że płonący popiół może podpalić drewniany statek.

– Tenebrae to nie grozi. Moi ludzie wiedzą, na co mają uważać. Nie damy się zaskoczyć.

– Może załoga tamtego statku nie była tak czujna.

– Przekonamy się.

Mimo żagli opuszczonych do połowy nie potrzebowali dużo czasu, by dotrzeć do tonącej jednostki. Macklin i Stoepker dołączyli do porucznika Hemple’a na pokładzie rufowym. Za sterem stał kapitan Welch. Nikt nie zamierzał ryzykować, zwłaszcza gdy okazało się, że jednostką w opałach jest piracki statek Bugisów, którzy nękali Holendrów w tym regionie. Jego maszty zmieniły się w pochodnie i sterczały krzywo z wody. Kłęby dymu bijące z kadłuba prawie przesłaniały płomienie.

Od wraku oddalało się kilka łodzi wiosłowych, płynących pośród gęstego popiołu. Większość z nich też już się tliła albo płonęła. Dwie zawróciły i skierowały się w stronę Tenebrae; rozbitkowie rozpaczliwie wiosłowali.

Macklina zdziwiło, że piraci postanowili szukać pomocy na pokładzie statku pod królewską banderą. Z pewnością wiedzieli, że jeśli na niego dotrą, czeka ich stryczek. Mimo to obie szalupy uparcie kierowały się w stronę Tenebrae.

Jedna z nich stanęła w płomieniach. Stało się to tak nagle, że Stoep­ker aż wstrzymał oddech. Piraci zgromadzili się na środku łodzi, jakby bali się wody bardziej niż ognia. Ale nie mogli uciec przed jednym ani drugim. Ich ubrania szybko zaczęły się palić, a szalupa pękła pod ich nogami. Mężczyźni wpadli do morza i zniknęli pod warstwą popiołu. Czyjaś płonąca ręka jeszcze przebiła się na powierzchnię, lecz zaraz zatonęła.

– Co się dzieje? – spytał Hemple, wytrzeszczając oczy.

Stoepker cofnął się od relingu.

– Musimy opuścić te wody. Dzieje się tutaj coś piekielnie niedobrego.

Jakby na potwierdzenie słów przyrodnika rozległ się donośny huk, który wstrząsnął wodami. Mrok rozbłysnął ogniem. Tambora wybuch­ła po raz kolejny.

Macklin skrzywił się, bo uświadomił sobie, że łacińska nazwa statku, którym dowodził, pasuje do tego dnia. Pierwszy właściciel wykorzystywał tę jednostkę do przewożenia skazańców i nazwał ją ku czci katolickiej uroczystości, która przypadała na ostatnie trzy dni Wielkiego Tygodnia. Podczas ceremonii Tenebrae gasi się kolejno piętnaście świec odpowiadających cierpieniom Chrystusa w drodze na krzyż, aż zapada całkowita ciemność. Uroczystość kończy donośny huk mający symbolizować zatrzaśnięcie się grobowca z ciałem Jezusa.

Kapitan wpatrywał się w pozbawione słońca niebo, słuchając echa grzmotu.

Czy my także zostaniemy zamknięci w grobowcu? – przemknęło mu przez głowę.

Po jakimś czasie woda za rufą się podniosła, jakby wynurzała się z niej jakaś potężna bestia.

– Trzymajcie się! – wrzasnął Hemple do załogi.

Fala podniosła rufę, a następnie gwałtownie ją opuściła, tak że statek ciężko opadł na wodę. Zachwiał się, kołysząc masztami i łopocząc żaglami.

Macklin skupił uwagę na ostatniej z uciekających łodzi, która dopiero teraz zaczęła się od nich oddalać, jakby piraci wreszcie dostrzegli banderę powiewającą wysoko na maszcie Tenebrae.

Ale nie to było powodem ich ucieczki.

Przybiegł Hemple i zameldował:

– Dym, kapitanie. Wznosi się wszędzie wokół nas.

Macklin zauważył gęstniejący całun, ale uznał go za skutek pożaru pirackiego statku.

– Pożar w zęzie! – krzyknęli bosman i mat, którzy pojawili się na pokładzie rufowym.

Hemple zaczął wydawać polecenia członkom załogi.

– Wiadra z piaskiem i wodą! Szybko!

Kapitan zmarszczył czoło, patrząc na płonący piracki statek.

– Co to jest? – spytał Stoepker, wychylając się za reling i patrząc w dół.

Macklin podążył za jego wzrokiem. Do kadłuba przywarły czarne skamieniałe gałęzie. W miarę jak Tenebrae się kołysał, pojawiały się kolejne. Wokół nich kłębił się dym, jakby gałęzie były prętami rozpalonego żelaza znakującymi drewniany statek.

Przez dziury w warstwie popiołu dostrzegał migotanie i błyskanie w ciemnych głębinach, jakby pod statkiem i wokół niego przesuwały się strumienie świateł. Zadrżał na ten piekielny widok.

– Podnieść pełne żagle! – rozkazał. – Odpływamy stąd! – Wykrzykując te słowa, nie odrywał wzroku od wody.

Płonące gałęzie pięły się coraz wyżej, niczym ogniste pazury morskiego potwora, który pochwycił Tenebrae.

Kapitan już rozumiał, co tak wystraszyło piratów.

Zanim statek zdążył nabrać prędkości, płomienie buchnęły wzdłuż kadłuba i rozprzestrzeniły się po gałęziach, okrążając go. Nawet fala wymieszanej z popiołem wody nie zdołała zdusić ognia.

Hemple wrzeszczał i przekazywał rozkazy kapitana. Wszędzie rozbrzmiewały krzyki i przekleństwa zdesperowanej i przerażonej załogi.

Macklin popatrzył przez gęstniejący dym w stronę pirackiego statku, który powoli tonął w pokrytym popiołem morzu. Wiedział, że taki sam los czeka Tenebrae. Zauważył, że Stoepker i chłopiec pokładowy zniknęli, ale nie miał czasu zastanawiać się, gdzie się podziali.

Serce podeszło mu do gardła, gdy dym spowił statek, a płomienie wzniosły się aż do relingu. Przypomniał sobie ostatnią mszę, w której uczestniczył podczas Wielkiego Tygodnia w kościele w Batawii. Śpiewano wtedy pieśń skomponowaną przed dwoma wiekami przez Gregoria Allegriego, opowiadającą o ostatnich trzech dniach cierpienia Chrystusa.

Wyrecytował jej tytuł.

– Miserere mei, Deus.

Był on równie na miejscu jak nazwa statku.

Boże, bądź mi miłościw.

Batawia, Jawa

23 kwietnia 1815

Stamford Raffles, wicegubernator Holenderskich Indii Wschodnich, podążał za kapitanem krążownika Apollon przez zrujnowany miejski port. Kapitanowi Haasowi towarzyszył okrętowy chirurg Swann.

Obaj pojawili się w pałacu wicegubernatora z pilnym listem od człowieka, któremu Stamford ufał. Dlatego mimo późnej godziny – słońce już wisiało nisko nad horyzontem – Raffles pojechał z nimi powozem do portu. Teraz szybkim krokiem szli po długim kamiennym molo, jednym z nielicznych, które pozostały nienaruszone po wydarzeniach ostatnich tygodni.

W porcie rozbrzmiewały odgłosy młotków i pił, a także echa okrzyków. Na szczęście z nieba przestał już opadać popiół, chociaż w powietrzu wciąż unosiła się gęsta mgiełka, która zmieniała słońce we wściekle czerwoną kulę i pogrążała świat w nieprzerwanym półmroku. Gorąca wieczorna bryza nadal niosła smród siarki.

Raffles trzymał przy nosie perfumowaną chustkę. Upał dodatkowo pogarszał mu nastrój. Opuścił pałac w czarnym surducie i sztywnej kamizelce, ponieważ później wybierał się na kolację z dygnitarzami z Malajów, którzy przyjechali zbadać skalę zniszczeń po erupcji Tambory.

Kapitan Haas zrównał się z wicegubernatorem. Holender o piaskowych włosach miał na sobie mniej elegancki szary surdut, ale wyglądał schludnie.

Wskazał swój statek zacumowany w zatoce.

– Apollon żeglował z Nowej Gwinei i płynął przez Morze Jawajskie, gdy napotkaliśmy tonącą łódź. Pomyśleliśmy, że zerwała się z cum i dryfowała.

Swann pokiwał głową. Był drobnym starszym mężczyzną o surowej twarzy i ciemnych oczach.

– A potem zauważyliśmy, co znajduje się na pokładzie, i zaleciłem kapitanowi Haasowi, żebyśmy ją przyholowali – oznajmił.

– Niczego nie dotykaliśmy – dodał Haas, na chwilę unosząc do ust srebrny krzyż. – Nikt z nas by się nie odważył.

Kapitan i chirurg doprowadzili Stamforda do końca pomostu, gdzie przywiązano niewielką szalupę okrytą płótnem żaglowym. Przed nią stał mężczyzna, który wysłał przez kapitana list. Był to adiutant i zaufany przyjaciel wicegubernatora, Thomas Otho Travers – ciemnowłosy Irlandczyk, były żołnierz o szczupłej sylwetce, którą podkreślały obcisły surdut i świeżo wyprasowane spodnie. Obok niego stał Szkot, jego rówieśnik, którego Raffles również znał – szanowany lekarz związany z Towarzystwem Batawskim, doktor John Crawfurd.

Obaj mieli ponure miny.

Stamford minął Haasa i do nich podszedł.

– Co się stało? Co jest aż tak pilne?

Travers zwrócił się w stronę łodzi, której żelazny kadłub był powgniatany.

– To szalupa z Tenebrae – oznajmił.

– Co takiego?! Skąd może pan mieć pewność?

Wicegubernator szesnaście dni wcześniej wyprawił statek towarowy Tenebrae w morze i od tamtej pory załoga się nie odzywała. Wszyscy podejrzewali, że na jednostkę napadli piraci, ponieważ od czasu wybuchu wulkanu Bugisi śmielej grasowali po tych wodach, jak sępy krążące nad padliną.

– Jesteśmy pewni – odparł Travers i zwrócił się do lekarza: – Może najlepiej będzie to pokazać, doktorze. Pomogę panu.

Młody lekarz miał na sobie czarne ubranie z białym kołnierzykiem, przez co przypominał księdza. Podeszli z Traversem do łodzi i razem ściągnęli płótno żaglowe, ujawniając upiorny widok.

Stamford miał ochotę się cofnąć i wyprzeć to, co zobaczył, ale Haas i chirurg stali za nim.

Na dnie łodzi leżały dwa ciała, jedno dwa razy większe od drugiego. Oba tak poczerniały, że nie było widać rysów twarzy. Ale powierzchnia zwłok niepokojąco lśniła, jakby wyrzeźbiono je z ciemnego marmuru, a skóra delikatnie migotała. Mniejsze z ciał, najwyraźniej należące do młodego chłopca, leżało pod ręką drugiego. Wygięte szyja i kręgosłup wskazywały na bolesną śmierć. Chłopak nie znalazł ukojenia w objęciach towarzysza, ale mężczyzna najwyraźniej próbował go pocieszyć, mimo że sam konał w podobnych męczarniach.

Co jeszcze dziwniejsze, większe z ciał nie w pełni uległo zmianom. Jedna czwarta zwłok – ta bardziej oddalona od chłopca – nosiła tylko lekkie ślady poparzeń, a niektóre fragmenty były niemal nietknięte. Ucho i policzek wciąż były blade i sine. Część spalonej białej koszuli okrywała górną część tułowia, a jedna noga, osłonięta ciemnymi spodniami i butem sięgającym do połowy łydki, sprawiała wrażenie nienaruszonej.

To nie miało żadnego sensu.

Raffles zadał podstawowe pytanie:

– Kto to jest?

Doktor ostrożnie wszedł do łodzi i zbliżył się do większego z ciał. Wskazał rękę obejmującą chłopca i poczerniałą dłoń, na której wciąż tkwił sygnet.

– Na kamieniu widnieją litery TB.

Stamford mocniej zacisnął palce na perfumowanej chustce, ponieważ wiedział, kto wchodził w skład załogi Tenebrae.

– Johannes Stoepker – rzucił. – Przyrodnik.

– Tak sądzimy – powiedział Travers. – Przypuszczamy, że ten drugi to chłopiec pokładowy.

– Co się z nimi stało? Ogień nie działa tak na ciało człowieka. Wyglądają, jakby zmienili się w kamień.

Doktor Crawfurd wyprostował się i zakołysał łodzią, tak że adiu­tant wicegubernatora musiał się czegoś przytrzymać, by nie stracić równowagi.

– Nie wiemy – przyznał lekarz. – Ale przeprowadziłem pobieżne badanie. Cokolwiek spotkało tych dwóch, ich ciała rzeczywiście skamieniały. Stały się twarde jak skała. Nie mam pojęcia, w jaki sposób do tego doszło. Będę musiał przenieść zwłoki do swojej kwatery za miejską apteką, żeby dokładniej je zbadać.

– Jest jeszcze coś, co musi pan zobaczyć – oznajmił Travers. Dołączył do lekarza na pokładzie szalupy i uklęknął obok drugiej ręki Stoepkera, którą ten kurczowo przyciskał do piersi. Kamienne palce trzymały małą stalową kasetkę. – Najwyraźniej chronił nie tylko chłopca – powiedział Travers. – Nie chcieliśmy niczego naruszać przed pana przybyciem.

– Może pan wydobyć tę kasetkę? – spytał Stamford. – I jej zawartość?

– Mogę spróbować. – Jego adiutant owinął dłoń chustką i chwycił stalowy przedmiot, wyraźnie unikając kontaktu ze skamieniałą skórą. Starał się uwolnić kasetkę, ale bezskutecznie. Stoepker nawet po śmierci nie chciał zdradzić swojej tajemnicy.

– Niech pan włoży w to więcej siły, panie Travers – zażądał wicegubernator.

– Tak jest. – Travers stanął szerzej na nogach, po czym zaczął mocno poruszać kasetką i ją ciągnąć.

W końcu rozległ się głośny trzask i adiutant przewrócił się na nadburcie. Łódź prawie się wywróciła, ale Crawfurd, który stał po jej przeciwnej stronie, zdołał zrównoważyć ciężar Traversa.

Plusk, który rozległ się obok rufy łodzi, przyciągnął wzrok Stamforda.

Wicegubernator się skrzywił.

– Wpadła do wody?

– Nie. – Travers pokazał stalową kasetkę. – Wciąż ją mam.

Stamford nie spuszczał wzroku z wody. Na powierzchnię wypłynęła poczerniała dłoń bez dwóch palców. Mimo że wyglądała jak kamień, unosiła się na wodzie.

Co to za diabelstwo?

Travers wyszedł z łodzi i wyciągnął kasetkę w jego stronę.

Wicegubernator skrzyżował ręce na piersi; nie miał zamiaru dotykać tego przeklętego przedmiotu.

– Proszę ją otworzyć – rozkazał.

Jego adiutant zwolnił zatrzask i uchylił skrzypiące wieczko. Na molo wypadła złożona karteczka. Najwyraźniej ostatnia wiadomość od Johannesa Stoepkera.

Stamford zignorował ją i nachylił się nad kasetką. Znajdował się w niej tylko jeden przedmiot: rozgałęziona kamienna łodyga, która wyglądała jak czarny koralowiec.

– Co pan o tym myśli? – wyszeptał Travers.

Wicegubernator pokręcił głową, całkowicie zbity z tropu.

Dlaczego Stoepker miałby zadawać sobie tyle trudu, by zachować coś takiego? – zastanawiał się.

Zauważył, że przedmiot w pudełku ma taki sam kolor i połysk jak poczerniałe trupy w łodzi. Przypomniał sobie, że odłamane i wyschnięte kawałki koralowców często unoszą się na wodzie.

Wpatrując się we fragment dłoni Stoepkera, poczuł dreszcz pewności.

Te ciała nie skamieniały.

Zamieniły się w koral.

CZĘŚĆ PIERWSZA

1

500 kilometrów od wybrzeży wyspy Norfolk, Australia

18 stycznia, godzina 10.04 czasu miejscowego

Phoebe Reed z zachwytem patrzyła na zatopiony Rajski Ogród.

Lampy stacji rozświetlały wieczną ciemność za ponad dwudziestoma centymetrami akrylowego szkła. Emitowały wyjątkowe czerwone światło, które nie drażniło morskich stworzeń. Stojąca przy oknie Phoebe miała na oczach wzmacniające obraz gogle dostrojone do długości fal tego światła, dzięki którym mogła więcej zobaczyć.

Nawet na głębokości trzech kilometrów ocean tętnił życiem, a widok zmieniał się niczym wzory w kalejdoskopie. Olbrzymie kraby o karmazynowych nogach wspinały się po rafach, delikatnie grzebiąc w zagłębieniach między koralowcami. Upiorne białe denniki sunęły nad piaskiem. Za szybą lśnił przypominający cygaro rekin foremkowy o ciemnym grzbiecie i bioluminescencyjnym brzuchu. Większy rekin, sześciopar szary, patrolował obrzeża oświetlanego terenu.

Ktoś obok Phoebe wyciągnął rękę.

– Sześcioparów nigdy wcześniej nie widziano na tej głębokości.

– Czyżby, Jazz? – spytała Pheobe i zerknęła na swoją asystentkę.

Jasleen Patel skrzywiła się, niezadowolona, że jej ekspertyza jest podawana w wątpliwość. Dwa lata wcześniej skończyła studia magisterskie z biologii morskiej i teraz pisała pracę doktorską. Była jedną z podopiecznych Phoebe Reed, a z czasem stała się jej asystentką w laboratorium w Caltech. Współpracowały od ponad pięciu lat i uznawano je za nierozłączne.

Większość osób uważała, że przypadły sobie do gustu ze względu na kolor skóry. Pheoebe przyszła na świat na Barbadosie, ale w wieku ośmiu lat przyjechała z matką do Stanów Zjednoczonych, na Południe, i tam się wychowała. Jasleen, o osiem lat młodsza, urodziła się w Kalifornii, ale miała indyjskie korzenie. Jej pochodząca z Mumbaju rodzina prowadziła sieć pralni chemicznych w rejonie Zatoki San Francisco.

Ale to nie kolor skóry ani płeć przyciągnęły do siebie te dwie kobiety. A przynajmniej nie były to jedyne powody. Ważniejsza była wspólna fascynacja tajemnicami głębin. A także szacunek, jakim się darzyły.

– Trudno uwierzyć, że cokolwiek mogło przetrwać w tej pozbawionej słońca strefie batialnej – powiedziała Jazz, przykładając dłoń do szyby. – Ciśnienie tutaj przekracza trzysta kilogramów na centymetr kwadratowy.

– To ekscytujące, prawda? Życie nie tylko zdołało się tutaj zakorzenić, ale też rozkwita.

Obie popatrzyły na krainę cudów za szkłem.

Dwie żabnicokształtne ryby kołysały świecącymi wabikami. Grupy pierścienic wiły się w świetle, karmiąc się dostarczającym energię do głębin śniegiem morskim, opadającym z poziomów, do których docierało światło słońca. Każde spojrzenie pozwalało odkryć coś nowego: ławice żmijowców, parę wampirzyc piekielnych, pojedynczego frędzlikowca. Nieco dalej homary albinosy pełzały pośród fal karmazynowych ukwiałów.

– Wybrałaś już, z którego miejsca chcesz pobrać pierwsze próbki koralowca? – spytała Jazz, zerkając na swój zegarek do nurkowania. – Batyskaf będzie dostępny za półtorej godziny.

– Mam kilka pomysłów, ale chciałabym jeszcze raz przejść się wokół tego poziomu, a może także piętro wyżej.

– Nie zwlekaj za długo – ostrzegła Jazz. – Nie tylko my chcemy wykorzystać to okienko czasowe. Mamy tu, na dole, sporą konkurencję.

– Na powierzchni też.

Tysiące naukowców chciały uczestniczyć w tym niezwykłym ocea­nicznym przedsięwzięciu, ale wybrano tylko trzysta osób i wzięły one udział w inauguracji projektu Tytan. Wybrańcy zostali rozlokowani w trzech strefach.

Połowa badaczy pozostała na szczycie, na pokładzie Tytana X, trzystumetrowego gigajachtu, na którego rufie znajdowała się trzynastokondygnacyjna szklana kula. W środku mieściły się dwadzieścia dwa najnowocześniejsze laboratoria. Ta jednostka mogła obsługiwać podwodną stację, ale także szybko przemieszczać się po powierzchni, bo napędzał ją reaktor jądrowy chłodzony mieszaniną stopionych soli, dzięki czemu mogła prowadzić badania na całym świecie.

Na powierzchni znajdowała się także Górna Stacja Tytan, pływająca platforma zaprojektowana na podobieństwo szybów wiertniczych. Służyła jako rusztowanie, stacja robocza oraz zaplecze. Cumowało tam ponad dwadzieścia batyskafów, zarówno załogowych, jak i bezzałogowych.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni wyspecjalizowane batyskafy załogowe zabierały naukowców i obsługę na głębokość trzech kilometrów do Dolnej Stacji Tytan. Niektórzy nazywali tę podwodną stację w kształcie odwróconej piramidy „najdroższym zabawkowym bączkiem na świecie”.

Kiedy Phoebe dwa dni wcześniej dotarła tutaj na pokładzie batyskafu, była pod ogromnym wrażeniem tego, co zobaczyła. Najwyższy poziom stacji z dużą oszkloną kopułą obserwacyjną wyglądał jak UFO o średnicy stu metrów. Cztery niższe poziomy miały taki sam kolisty kształt, ale były coraz mniejsze, co upodabniało stację do bączka. Najniższy poziom – na którym teraz znajdowała się Phoebe – miał zaledwie dwadzieścia metrów średnicy. Nie było tutaj żadnych laboratoriów, jedynie krąg spolaryzowanego czarnego szkła, który czynił z tego poziomu obserwatorium.

Tak samo jak platforma i jacht, cała stacja się unosiła, tyle że tuż nad dnem morza. Utrzymywała pozycję dzięki zbiornikom balastowym oraz stabilizującym dyszom zainstalowanym na każdym poziomie. Jedynym punktem stycznym z delikatnym ekosystemem było kilka kotwic.

Żby ułatwić naukowcom i pracownikom technicznym przemieszczanie się po trzech strefach, na Dolnej Stacji Tytan utrzymywano stałe ciśnienie jednej atmosfery, dzięki czemu personel odwiedzający i opuszczający stację nie musiał poddawać się dekompresji. Batyskafy wypuszczały i zabierały pasażerów dzięki systemowi doków, podobnemu do tego na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, co było jak najbardziej na miejscu, zważywszy, że otaczający ich krajobraz był równie wrogi i niebezpieczny jak kosmiczna próżnia.

Phoebe i Jazz, które jak większość naukowców wędrowały błękitnymi korytarzami w atmosferze zachwytu, nerwowości i podniecenia, nie czuły jednak strachu. Wszyscy przygotowywali się do pobytu tutaj całymi miesiącami; tygodniami słuchali wykładów i odbywali wielodniowe szkolenia w zakresie bezpieczeństwa. Ale nic nie mogło ich przygotować na wejście do tego świata.

– Dokończ swoje badania – powiedziała Jazz. – Ja wrócę na górę i sprawdzę terminal batyskafu bezzałogowego. Chcę się upewnić, że ten duet z MIT go nie przetrzyma.

– Dobry pomysł – przyznała Phoebe. – Jeśli będziesz musiała, trochę ich popędź.

– Możesz mi zaufać, że dam facetowi popalić, jeśli będzie się grzebał.

Phoebe uśmiechnęła się, patrząc, jak dziewczyna idzie do spiralnych schodów prowadzących na górę. Ostrzyżona na chłopaka ciemnowłosa Jasleen miała niewiele więcej niż metr pięćdziesiąt wzrostu, ale kiedy broniła ich miejsca do pracy, zmieniała się w pitbulla.

Zdając sobie sprawę, że Jazz wymaga punktualności także od niej, Phoebe bez zwłoki ruszyła korytarzem biegnącym wokół Poziomu Tetyda. Tym razem mniej skupiała się na cudach podmorskiego życia, które pływało, pełzało lub przemykało pośród raf, a bardziej na temacie swoich badań.

Jej praca doktorska dotyczyła biologii koralowców głębinowych. Większość ludzi zna koralowce, które można oglądać podczas nurkowania. Ich polipy czerpią energię z fotosyntezy glonów żyjących wewnątrz raf. Ale Phoebe skupiała się na koralowcach żyjących poniżej strefy, do której dociera światło słoneczne. Te głębinowe istoty pozostawały tajemnicą. W zimnej wodzie i przy wysokim ciśnieniu dojrzewały powoli i słynęły z długowieczności. Według niektórych szacunków dożywały nawet pięciu tysięcy lat.

W obliczu braku światła żywiły się mikroskopijnymi organizmami – zooplanktonem i fitoplanktonem – oraz cząsteczkami materii organicznej pochodzącej z rozkładających się roślin i zwierząt. Żeby móc je chłonąć, koralowce głębinowe wykształcały piękne – przypominające liście albo delikatne gałęzie – i kruche struktury, które zatrzymywały tlen i pokarm niesione przez prądy morskie. Właśnie dlatego rafy w strefie batialnej przypominały pierzaste, rozłożyste lasy.

Tutaj z pewnością tak to wygląda, pomyślała Phoebe.

Ilość koralowców za oknem oszałamiała. To nie był las, ale prawdziwa fluorescencyjna dżungla. Jaśniejące łodygi i gałęzie gorgonii wznosiły się nawet na dziesięć metrów. Świeciły na żółto, różowo, niebiesko i jasnofioletowo. Mieszały się z biczami i wachlarzami morskimi. W innych miejscach kruczoczarne koralowe drzewa rozpościerały grube gałęzie, które upodabniały je do skarbonizowanych rzeźb. Kontrastowały z nimi olbrzymie kępy koralowców z rodzaju Lophelia w kolorze kości słoniowej, które wypełniały parowy i porastały szczyty podwodnych grzbietów.

Phoebe przez chwilę była przerażona czekającym ją monumentalnym zadaniem polegającym na zbadaniu i skatalogowaniu tych wszystkich form życia, ale wzięła głęboki oddech i przypomniała sobie chińskie przysłowie, które jej matka zawsze cytowała, gdy ona czuła się przytłoczona, zwłaszcza wkrótce po przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych.

„Tysiąckilometrowa podróż zaczyna się od pojedynczego kroku”.

Powoli wypuściła powietrze.

Dam sobie radę, pomyślała.

Godzina 11.08

Czterdzieści minut później Phoebe zakończyła drugi obchód Poziomu Tetyda. Po drodze mijała grupy kolegów, którzy szeptali między sobą w rozmaitych językach. Miała ze sobą tablet, który wyświetlał mapę okolicznych raf. Zaznaczyła piętnaście potencjalnych miejsc – trzy razy za dużo jak na pierwsze okienko pracy z bezzałogowym batyskafem.

Muszę ograniczyć się do pięciu albo sześciu najlepszych lokacji, postanowiła.

Kurczowo ściskała tablet. Była sfrustrowana niewielką ilością czasu, jaki będzie miała do dyspozycji, ale wiedziała, że później uda jej się pobrać dodatkowe próbki. W ciągu nadchodzącego miesiąca zamierzała poszerzać obszar poszukiwań. Pierwszy tydzień ona i Jazz miały poświęcić na aklimatyzację, zapoznanie się z metodami zbierania próbek i nauczenie się jak najskuteczniejszego korzystania z pokładowych laboratoriów. Później będą mogły prowadzić badania na szerszą skalę. Phoebe już zarezerwowała załogowy batyskaf na następny wtorek, by zbadać dalej położone miejsca.

Jakby wezwany jej myślą, jaskrawożółty batyskaf z olbrzymią szklaną kopułą na przedzie przepłynął za oknem. Za jego jaskrawymi światłami, które oślepiały Phoebe mimo jej gogli, widziała cienie poruszające się w kabinie.

Przycisnęła dłoń do szyby i patrzyła, jak pojazd znika w ciemności, niczym powoli gasnąca gwiazda. Przepełniała ją bolesna tęsknota.

Aż podskoczyła, gdy usłyszała męski głos.

– Co pani o tym wszystkim sądzi?

Skupiona na widoku za oknem, nie zauważyła, że ktoś do niej podszedł. Odwróciła się i zesztywniała, zaskoczona obecnością Williama Byrda, dyrektora naczelnego ESKY i głównego inwestora projektu Tytan. Pięćdziesięcioletni Australijczyk zbił fortunę na budowie statków, głównie kontenerowców i frachtowców, ale także okrętów dla australijskiej marynarki wojennej. Jego spółka obsługiwała dużą część międzynarodowego transportu morskiego. Wartość netto Byrda szacowano na ponad siedemdziesiąt miliardów dolarów. Mimo to miał na sobie prosty granatowy kombinezon i czapkę z trójzębem, oficjalny uniform pracowników stacji. Jedyną oznaką bogactwa był pękaty złoty zegarek kieszonkowy na łańcuszku, który wisiał na jego piersi.

Phoebe zdjęła gogle i bezskutecznie próbowała znaleźć jakąś odpowiedź. W końcu wyciągnęła rękę w stronę szyby, wspominając swoje pierwsze wrażenia.

– Nie… nie mylił się pan, gdy nazywał te morza zaginionym Rajskim Ogrodem. To naprawdę oszałamiające miejsce.

– Czyli słuchała pani mojej konferencji prasowej w zeszłym tygodniu? – Posłał jej zawadiacki uśmiech, który jeszcze bardziej upodobnił go do chłopca. Był mocno opalony i nie była to opalenizna z solarium. Jego ogorzała twarz kojarzyła się z marynarzem, a gęste blond włosy miały białe pasma, za sprawą wieku lub na skutek działania słońca, a może z obu tych powodów.

– Chyba nikt jej nie przegapił – odparła. – Przypuszczam jednak, że Bezos, Branson i Musk mogli się obrazić.

Wzruszył ramionami.

– Należy im się. Po co wydawać miliardy na posyłanie rakiet w kosmos, skoro na Ziemi pozostało tyle tajemnic do odkrycia. Zwłaszcza na dnie oceanów, które zbadaliśmy dopiero w dwudziestu procentach. A szczegółowo zobrazowanych, tak by można było znaleźć na przykład wraki samolotów, jest rzędu setnych procenta. Możemy więc powiedzieć, że dna oceanów są całkowicie niezbadane.

– Nie zdawałam sobie sprawy, że te liczby są tak niskie – przyznała Phoebe.

Byrd ze smutkiem pokiwał głową.

– To nasze największe wyzwanie. Ludzkość znajdzie swoją przyszłość nie na powierzchni Marsa, ale w tych dziewięćdziesięciu dziewięciu przecinek dziewięciu procent tajemniczych oceanicznych głębin. Zaniedbujemy je na własną szkodę. Oceany nas karmią, są naszym placem zabaw, nawet naszą apteką. A co ważniejsze, pełnią funkcję płuc planety, ponieważ wytwarzają osiemdziesiąt procent tlenu i pochłaniają dwadzieścia pięć procent dwutlenku węgla. Gdyby jedna czwarta oceanów umarła, życie na Ziemi by tego nie przetrwało.

Phoebe kiwała głową, gdy przypominał jej znaczenie projektu Tytan, finansowanego przez konglomerat organizacji non profit, stypendia naukowe oraz prywatnych sponsorów, ale lwia część pieniędzy pochodziła od człowieka, który stał przed nią. Nie wiedziała, czy w ten sposób Byrd chce dać coś światu po latach zarabiania miliardów na swojej flocie transportowców przemierzających oceany, w każdym razie był bardzo hojny. To jego spółka sponsorowała i nadzorowała budowę większej części kompleksu Tytan. Wyłożyli dziesięć miliardów dolarów, dzięki czemu kompleks powstał w szokująco szybkim tempie.

A ja mogę być częścią tego wszystkiego, przemknęło przez głowę Phoebe.

Ale nawet miliarder, który stał przed nią, nie był w stanie całkowicie zawładnąć jej uwagą. Co jakiś czas zerkała ponad jego ramieniem na okna. Śledziła wzrokiem walenia dziobogłowego, który przemykał nad koralowcem, wyraźnie zaciekawiony ich obecnością. Te zwierzęta słynęły z nurkowania na olbrzymie głębokości i potrafiły godzinami wstrzymywać oddech.

Byrd wyczuł jej rozkojarzenie i uśmiechnął się szerzej. Obejrzał się na krainę cudów za oknami.

– To naprawdę zaginiony Rajski Ogród – powiedział. – Miejmy nadzieję, że nikt nas z niego nie wyrzuci za poszukiwania zakazanej wiedzy, jak stało się z Ewą. Musimy tutaj wiele odkryć. Czeka nas mnóstwo pracy.

– To nie praca, ale prawdziwy zaszczyt, może mi pan wierzyć. Być tutaj, na skraju Morza Koralowego. Czeka nas tyle odkryć, że już nie mogę się doczekać, kiedy zacznę.

Wszystkie osoby znajdujące sie na tym poziomie patrzyły na nich, ignorując widok za oknem. William Byrd rzadko zaglądał do naukowców. Podczas kilkutygodniowego szkolenia na pokładzie Tytana X Phoebe tylko kilka razy widziała miliardera, albo na pokładzie jachtu, albo pod oszkloną kopułą, gdzie przemieszczał się w otoczeniu swojej świty. Teraz towarzyszył mu tylko jeden ochroniarz o surowej twarzy, wysoki Aborygen, który trzymał dłoń na rękojeści pałki przy pasie.

– Pani entuzjazm mnie inspiruje, doktor Reed – odezwał się Byrd, nie przestając patrzeć za okno.

– Dziękuję – wydukała, zaszokowana, że ten człowiek w ogóle zna jej nazwisko.

Była jedną z niewielu czarnych osób w kompleksie Tytan i jedyną czarną kobietą. Miała nadzieję, że to nie dlatego ją zapamiętał. I nie z powodu jej wzrostu, bo miała sto osiemdziesiąt centymetrów i górowała nad niemal wszystkimi.

Chociaż projekt Tytan był przedsięwzięciem międzynarodowym, większość obecnych tutaj stanowili biali mężczyźni. Było też sporo Azjatów i garstka ludzi z Turcji, Pakistanu i Bliskiego Wschodu. Mężczyźni byli dwukrotnie liczniejsi od kobiet, ale to świadczyło jedynie o tym, że wśród naukowców jest mniej kobiet, a nie o uprzedzeniach.

Przynajmniej taką Phoebe miała nadzieję.

Byrd odwrócił się w jej stronę.

– Chętnie poznam pani opinię na temat stanu naszych raf – powiedział. – Wierzę, że uda nam się odkryć sposób na powstrzymanie niszczenia koralowców, którym to morze zawdzięcza swoją nazwę.

Przypuszczała, że właśnie dlatego wybrano ją do uczestnictwa w tym projekcie. Koralowce głębinowe sprawiały wrażenie wyjątkowo odpornych na wywoływane gorącem blaknięcie, które zagrażało Wielkiej Rafie Koralowej, a także lepiej znosiły skażenia. Nikt nie był pewien, dlaczego tak się dzieje. Gdyby udało się to odkryć, mogłoby to pozwolić ocalić rafy na całym świecie.

– Czytałem pani artykuły dotyczące badań w Instytucie Monterey Bay – dodał Byrd. – Pisała pani o wytrzymałym ekosystemie Sur Ridge u wybrzeży Kalifornii. Dlatego pokładam taką nadzieję w pani pracy tutaj.

Starała się ukryć szok. Czytał moje prace! Więc może jego uznanie nie miało nic wspólnego z jej kolorem skóry ani wzrostem.

Wyprostowała się.

– Zrobię, co w mojej mocy.

– Nie wątpię.

Byrd głośno westchnął.

– Pozwolę pani się przygotować. Ale nie mogę się doczekać naszej kolejnej rozmowy.

Zanim zdążył oddalić się w stronę środkowych schodów, w stacji rozległ się niski grzmot. Kable kotwic na zewnątrz zakołysały się, ale pięć poziomów Dolnej Stacji Tytan prawie się nie poruszyło; rzędy skoordynowanych komputerowo dysz zrównoważyły wstrząs.

Mimo wszystko naukowcy oddalili się od okien.

Nawet ochroniarz Byrda sięgnął po broń.

Miliarder podniósł rękę.

– To tylko drobny podmorski wstrząs! – zawołał. – Nie trzeba się przejmować. Jesteśmy w regionie aktywnym tektonicznie. To już szesnasty… nie, siedemnasty… wstrząs, który odnotowaliśmy od początku prac nad tym projektem. Należy się ich spodziewać, a ekipa, która zaprojektowała stację, wzięła je pod uwagę.

Kiedy wstrząs osłabł, Phoebe jako jedyna podeszła do okna. Wyjrzała na zewnątrz. Morskie stworzenia sprawiały wrażenie równie niewzruszonych jak Byrd. Wzburzony piasek już opadał na dno.

Położyła dłoń na szybie i poczuła tylko lekki pomruk stabilizujących dysz. Popatrzyła poza granicę światła czerwonych lamp, ku epicentrum wstrząsów. Wyobraziła sobie miejsce, w którym dno zapada się i tworzy labirynt głębokich rowów: Salomona, Nowe Hebrydy, a jeszcze dalej Tonga i Kermadec. Wyznaczały urywaną granicę ścierających się płyt tektonicznych, pacyficznej i indoaustralijskiej.

Chociaż Rów Mariański na północy był bardziej znany i cieszył się większym zainteresowaniem – ponieważ był najgłębszy – ten łańcuch rowów był płytszy zaledwie o tysiąc metrów. Ale ze względu na drugie miejsce w tej kategorii naukowcy nigdy nie poświęcali mu należytej uwagi.

Teraz to się zmieni, pomyślała z nadzieją Phoebe.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

2

Hongkong, Chiny

22 stycznia, godzina 18.02 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

3

Trzy kilometry pod powierzchnią Morza Koralowego

23 stycznia, godzina 01.18 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

4

Hongkong, Chiny

22 stycznia, godzina 22.44 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

5

Trzy kilometry pod powierzchnią Morza Koralowego

23 stycznia, godzina 02.38 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

6

Deep Water Bay, Hongkong

23 stycznia, godzina 00.22 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

7

West Lamma Channel, Hongkong

23 stycznia, godzina 02.02 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

8

Phsar Réam, Kambodża

23 stycznia, 05.02 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ DRUGA

9

500 kilometrów od wyspy Norfolk, Australia

23 stycznia, godzina 10.11 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

10

Republika Singapuru

23 stycznia, godzina 11.48 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

11

Phsar Réam, Kambodża

23 stycznia, godzina 14.22 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

12

Republika Singapuru

23 stycznia, godzina 15.10 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

13

Phsar Réam, Kambodża

23 stycznia, godzina 15.20 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ TRZECIA

14

Ocean Spokojny, 950 kilometrów na północny wschód od Auckland

23 stycznia, godzina 19.46 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

15

Trzy kilometry pod powierzchnią Morza Koralowego

23 stycznia, godzina 21.55 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

16

Ocean Spokojny, 950 kilometrów na północny wschód od Auckland

23 stycznia, godzina 23.07 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

17

Ocean Spokojny, 950 kilometrów na północny wschód od Auckland

23 stycznia, godzina 23.58 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ CZWARTA

18

Dżakarta, Jawa, Indonezja

24 stycznia, godzina 00.02 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

19

Trzy kilometry pod powierzchnią Morza Koralowego

24 stycznia, godzina 02.28 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

20

650 kilometrów od wyspy Norfolk, Australia

24 stycznia, godzina 02.40 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

21

Ocean Spokojny, 950 kilometrów na północny wschód od Auckland

24 stycznia, godzina 03.48 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

22

Dżakarta, Jawa, Indonezja

24 stycznia, godzina 02.45 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

23

Dżakarta, Jawa, Indonezja

24 stycznia, godzina 03.07 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ PIĄTA

24

Pod powierzchnią Morza Koralowego

24 stycznia, godzina 06.32 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

25

Ocean Spokojny, 950 kilometrów na północny wschód od Auckland

24 stycznia, godzina 07.38 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

26

Pod powierzchnią Morza Koralowego

24 stycznia, godzina 06.50 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

27

Dżakarta, Jawa, Indonezja

24 stycznia, godzina 03.22 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

28

Dżakarta, Jawa, Indonezja

24 stycznia, godzina 04.45 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

29

500 kilometrów od wyspy Norfolk, Australia

24 stycznia, godzina 09.28 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

30

Dżakarta, Jawa, Indonezja

24 stycznia, godzina 06.15 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ SZÓSTA

31

Ocean Spokojny, 950 kilometrów na północny wschód od Auckland

24 stycznia, godzina 11.17 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

32

Dziesięć kilometrów pod powierzchnią Oceanu Spokojnego

24 stycznia, godzina 11.32 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

33

50 kilometrów od wybrzeża Bali, Indonezja

24 stycznia, godzina 09.32 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

34

Ocean Spokojny, 950 kilometrów na północny wschód od Auckland

24 stycznia, godzina 13.50 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

35

Ocean Spokojny, 950 kilometrów na północny wschód od Auckland

24 stycznia, godzina 14.22 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

36

Morze Balijskie, sześć kilometrów od Małych Wysp Sundajskich Zachodnich

24 stycznia, godzina 10.48 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

37

Ocean Spokojny, 950 kilometrów na północny wschód od Auckland

24 stycznia, godzina 15.07 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ SIÓDMA

38

Morze Balijskie, sześć kilometrów od Małych Wysp Sundajskich Zachodnich

24 stycznia, godzina 11.13 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

39

Trzynaście kilometrów pod powierzchnią Oceanu Spokojnego

24 stycznia, godzina 15.22 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

40

Morze Balijskie, trzy kilometry od Małych Wysp Sundajskich Zachodnich

24 stycznia, godzina 11.55 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

41

Trzynaście kilometrów pod powierzchnią Oceanu Spokojnego

24 stycznia, godzina 16.17 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

42

Ocean Spokojny, 950 kilometrów na północny wschód od Auckland

24 stycznia, godzina 17.18 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

43

Dziesięć kilometrów pod powierzchnią Oceanu Spokojnego

24 stycznia, godzina 17.38 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

44

Trzynaście kilometrów pod powierzchnią Oceanu Spokojnego

24 stycznia, godzina 17.44 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

45

Waszyngton, USA

7 lutego, godzina 11.08 czasu miejscowego

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Dostępne w wersji pełnej

Nota od autora

Prawda czy fikcja

Dostępne w wersji pełnej

Źródła zdjęć, map i ilustracji

Dostępne w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa: Lisa Ridzén, Kiedy żurawie odlatują na południe

Karta redakcyjna

Podziękowania

Zapiski naukowe

Zapiski historyczne

Część pierwsza

1

2

3

4

5

6

7

8

Część druga

9

10

11

12

13

Część trzecia

14

15

16

17

Część czwarta

18

19

20

21

22

23

Część piąta

24

25

26

27

28

29

30

Część szósta

31

32

33

34

35

36

37

Część siódma

38

39

40

41

42

43

44

45

Epilog

Nota od autora

Źródła zdjęć, map i ilustracji