Zakochanie - Krystyna Mirek - ebook + audiobook + książka

Zakochanie ebook i audiobook

Krystyna Mirek

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Tak wielu marzy o miłości. Ale kiedy ona wreszcie przychodzi nie zawsze jest łatwo.

Kacper sądził, że o tym uczuciu wie wszystko. Żadna kobieta nigdy mu nie odmówiła spotkania. Do czasu, gdy naprawdę się zakochał. Co robić, gdy uczucie przychodzi w złym czasie? Dziadek Kacpra zakochał się miesiąc przed ślubem w innej kobiecie niż przyszła żona. Dopiero gdy tego doświadczył, zrozumiał, czym jest prawdziwa miłość. Nie odważył się stawić czoła rodzinie, odwołać przygotowanego już wesela. Całe życie tego żałował.

Czy wnuk powtórzy rodzinną historię? Kacper jest w podobnej sytuacji. Nikt nie daje tej miłości szans. Krótko się znają, on ma narzeczoną. Może nie warto?

A może tylko to warto?

Piękna opowieść o miłości, która nie jest łatwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 272

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 26 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Agnieszka Postrzygacz

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

 

– Ma pan złamane dwa żebra. – Lekarz spoglądał na ekran monitora. W jego głosie brzmiała troska.

– To wspaniale! – odparł Kacper bez wahania i uśmiechnął się. A to wcale nie było łatwe.

Bolało jak cholera. Dopiero w szpitalu poczuł, z jak dużą siłą uderzył w ten słup. Nie bez powodu samochód był w fatalnym stanie.

– Podejrzewamy wstrząśnienie mózgu – dodał lekarz poważnym tonem, wyraźnie zaskoczony jego reakcją.

– No to cudownie! – Kacper zareagował z jeszcze większym entuzjazmem, a lekarz, który z naprawdę różnymi ludźmi miał w swojej pracy do czynienia, uznał, że takiego przypadku to jednak dotąd nie miał. – Może mi się to wszystko tam pod czaszką poukłada na nowo. – Pacjent spojrzał na niego, a zaraz potem złapał się za głowę. – Ale trochę lepiej – uzupełnił z nadzieją. – Jak się bowiem czymś potrząśnie, to potem wychodzi coś nowego – wyjaśnił swoją linię rozumowania.

Lekarz przyglądał mu się bardzo podejrzliwie. Zaczynał się obawiać, że wraz z kolegami z izby przyjęć przegapili jeszcze inny poważniejszy uraz u tego mężczyzny. Wziął do ręki zdjęcia z tomografii głowy i zaczął je ponownie uważnie studiować.

– Do tego wybity palec w prawej ręce – dodał z satysfakcją, spoglądając w dokumentację.

– Świetnie – odpowiedział Kacper z uśmiechem, wprawiając lekarza w większą konsternację.

– I trochę siniaków. – Lekarz chyba już zrezygnował z prób przekonania tego pacjenta, że jego stan nie jest tak dobry, jak mu się wydaje. – Opatrzymy pana – dodał cierpliwie – i właściwie moglibyśmy wypisać do domu, ale obawiam się, że może być jeszcze coś, czego objaw się pojawi za chwilę, więc zostawię pana na obserwacji.

Był o tym przekonany. Dziwne reakcje pacjenta mówiły same za siebie.

– Jak sobie pan życzy, doktorze. – Kacper znowu się uśmiechnął, choć próba wstania z kozetki, na której przeprowadzano badanie, wykrzywiła jego twarz gwałtownym skurczem bólu. – Czy mój brat jeszcze tam jest? – Spojrzał w stronę drzwi.

– Tak – potwierdził lekarz. – Powiedział, że będzie czekał na wyniki.

– To świetnie. – Kacper opadł na łóżko.

Bardzo go bolały głowa, żebro, ręka. A to chyba nie koniec. Ten pozornie wnikliwy lekarz niedostatecznie dobrze zbadał jego lewe kolano – tam też domagał się uwagi pulsujący ból wzmagający się z każdą chwilą.

Ale jakże warto było! Kacper znowu się uśmiechnął, choć teraz nieco dyskretniej. Pozwoliłby sobie złamać kolejne cztery żebra i wybić dwa palce, a może nawet cztery. Ponieważ takiej ulgi jak teraz nie czuł nigdy dotąd. Mimo bólu było mu błogo i spokojnie.

Jego twardy, stanowczy brat, który całą swoją czułość rezerwował kiedyś wyłącznie dla Laury, swojej pierwszej miłości, a teraz dla Zosi oraz mamy, powiedział dziesięć minut temu: „Kocham cię, Kacper. Zależy mi na tobie, jesteś dla mnie bardzo ważny”.

Głupie, niemęskie, ckliwe! – oczywiście zdawał sobie z tego sprawę. Za nic by się do tego nie przyznał, jak bardzo przez całe życie za takimi słowami tęsknił. Już kiedy jako dzieciak bawiący się w piaskownicy spoglądał z respektem na starszego brata, który z jego perspektywy wszystko umiał, aż do dziś. Trwał w wieczystym oczekiwaniu, że Jakub kiedyś go zauważy, doceni. Nigdy dotąd to nie nastąpiło. A kiedy obaj zakochali się w tej samej dziewczynie, wszelkie porozumienie na dobre się skończyło.

Kacper westchnął ciężko, bo wspomnienie tych trudnych czasów wróciło tak żywe, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj.

Lekarz z zadowoleniem przyjął jego zmianę nastroju. Pielęgniarka podjechała z wózkiem i pomogła mu na nim usiąść.

Stęknął odruchowo, a po policzku popłynęła mu łza. Niekontrolowana, wywołana bólem spowodowanym zmianą pozycji.

– Zaraz panu dam jeszcze jedną kroplówkę przeciwbólową – powiedziała kobieta ze współczuciem. – Powoli będzie lepiej, ale potrzeba czasu.

– Najważniejsze to ściśle stosować się do naszych zaleceń i bardzo uważać – dodał lekarz.

– Jak długo to może potrwać? – zapytał Kacper, z trudem łapiąc oddech.

– Od czterech do sześciu tygodni – wyjaśnił doktor – jeśli nie będzie żadnych powikłań – uściślił od razu. – Ze szpitala wypiszemy pana, jak tylko będę miał pewność, że wszystko jest w porządku. Może nawet już jutro.

Spojrzał na niego jeszcze raz uważnie, pełen obaw o stan umysłu tego nietypowego mężczyzny. Nigdy w swojej karierze nie spotkał się z kimś, kto by się tak ucieszył z urazu. Pacjent przyjechał tutaj pozornie w świetnym stanie po wypadku samochodowym. Zapierał się, że nic mu nie jest. Nie było widać zewnętrznych urazów, ale lekarz miał spore doświadczenie i doskonale wiedział, że to mogą być pozory. I były. Złamane żebra, podejrzenie wstrząśnienia mózgu, wybity palec… Kto wie, co jeszcze…

Pielęgniarka pchnęła wózek, a lekarz otworzył przed nią drzwi. Wyjechali na korytarz. Kacper rozejrzał się za bratem. Jakub na ich widok błyskawicznie zerwał się z ławki pod oknem.

– Jaka diagnoza? – zapytał szybko, wyraźnie przejęty.

– Połamany jestem na dobre – pochwalił się Kacper, wiedząc, że wywoła tym współczucie. Tak się karmił tymi dobrymi uczuciami ze strony brata, wygłodzony po wieloletniej diecie, gdy Jakub żałował mu rozmowy, unikał kontaktu, nie ufał. – Dwa żebra wybite – wymieniał z satysfakcją. – Palec złamany. Obtłuczony, wstrząśnięty i zmieszany mózg – zażartował. – I może coś więcej…

– Nie wygłupiaj się, Kacper. – Jakub pokręcił głową.

– Rany boskie! – Zosia podeszła do niego z drugiej strony. – To są poważne sprawy.

– Tak – przyznała pielęgniarka. – Zawieziemy pana na salę i zostawimy na razie. Proszę mu przywieźć niezbędne rzeczy. To dobry moment, bo teraz będzie spał. Trzeba go nafaszerować środkami przeciwbólowymi, bo nam zaraz zemdleje chojrak – dodała już o wiele bardziej bezpośrednio.

– Jestem bohaterem – powiedział Kacper, ale nie patrzył na nią ani jej nie podrywał.

Trochę to zdziwiło Jakuba, bo brat nigdy nie marnował okazji do flirtu, nawet jeśli wcale mu nie zależało na nawiązaniu znajomości. To był u niego odruch. A dziewczyna prezentowała się bardzo atrakcyjnie. Pielęgniarskie uniformy, jakiekolwiek by były: nowoczesne, zasłaniające figurę czy fachowo wyglądające, i tak w tajemniczy sposób zawsze są seksowne.

Może to złamane żebra tak wpłynęły na Kacpra? Jakub słyszał, że to ponoć bardzo boli.

Razem z pielęgniarką podeszli do pokoju trzydzieści jeden i patrzyli, jak kobieta ostrożnie pomaga Kacprowi się położyć, jak mu poprawia poduszki, przykrywa go kołdrą. Szpitalna koszulka sięgała mu do połowy łydek. Grymas bólu co chwilę przelatywał przez jego twarz, ale cały czas się uśmiechał.

– Muszę teraz zadzwonić do mamy – powiedział Jakub. – Bo czeka tam jak na szpilkach na wieści. Pewnie tu zaraz przyleci z rosołkami i rzeczami. A co z Zuzą? – zapytał, ściszając głos. – Zadzwonisz do niej czy ja mam to zrobić? – zapytał. – Nie mam do niej nawet numeru. Wiem, że z mamą też się na razie nie kontaktowała.

– Pewnie mama już to zrobiła – oznajmił Kacper. – Nie wiem – dodał bezradnie. – Naprawdę nie wiem, co robić. Chyba mój wstrząśnięty mózg na ten moment nie wymyśli dobrej odpowiedzi. Chciałem za nią jechać, ale widzisz, życie mnie powstrzymało. Teraz też coś mnie pcha do tego, żeby szybko się z nią skontaktować. Przecież tu przybiegnie, pożałuje mnie, bo jestem ranny, może sobie nawet wszystko wyjaśnimy. Ale jednocześnie coś mnie wstrzymuje i to równie silnie.

– Opaska na żebrach – stwierdziła pielęgniarka, po czym wjechała do sali, mocno popychając wózkiem drzwi, jakby usłyszane przypadkiem słowa ją nagle rozzłościły. A potem niezbyt delikatnie pomogła Kacprowi położyć się na łóżku.

– To twoja narzeczona – powiedział Jakub, kiedy tylko pielęgniarka wyszła. – Pamiętaj o tym. – A potem tylko uścisnął go za rękę. – Idziemy i kupimy wszystko, co trzeba. Chyba że chciałbyś, żeby przywieźć z twojego mieszkania.

– Nie – powiedział Kacper. – Zuza tam jest i na razie nie chcę jej w to mieszać. Nie jestem gotowy, nie mam siły – zaczął wymieniać, a zaraz potem złapał się za brzuch.

– Dobrze, spokojnie. – Jakub przestraszył się, że bratu się pogorszy. Lekarz wspominał, że prawdopodobnie jest w szoku i trzeba go teraz obserwować. – Na dole jest taki sklep – powiedział. – Mają tam wszystko, czego trzeba człowiekowi w szpitalu.

– Laptop był w samochodzie na tylnym siedzeniu – przypomniał sobie Kacper. – I ładowarka do telefonu. Mam nadzieję, że mama je wyciągnęła, zanim laweta zabrała auto. Wszyscy byli w takim szoku, że nie działali logicznie.

– Zapytam ją, nie martw się – obiecał Jakub, a Zosia też kiwnęła głową.

Oboje chcieli się nim jak najlepiej zaopiekować.

– To był służbowy laptop, tam są ważne maile, telefon też zaraz mi padnie. – Kacper się zestresował. Dopiero teraz o tym pomyślał. – Proszę cię, jeśli na dole gdzieś można kupić ładowarkę do mojego modelu, to weź ją dla mnie.

– Dobrze. – Jakub zdawał sobie sprawę, jak ważny jest dla brata telefon. Dla niego rozładowana bateria była jak brak tlenu. Przenośnia ta była całkiem blisko prawdy, bo Kacper oddychał z pewnym trudem, choć oczywiście powodem mogły być złamane żebra.

– Mogę podłączyć u siebie – odezwał się starszy pan leżący na łóżku obok. – Mam takie samo wejście – pochwalił się.

– Dziękuję. – Kacper próbował wyciągnąć rękę z aparatem w tamtą stronę, ale nie był w stanie, tak go zabolało.

– Leż, bohaterze. – Jakub przekazał telefon.

Miał ochotę zażartować, że starszy pan, gdyby znał kod dostępu, to mógłby sobie pooglądać wiele pięknych kobiet, ale się zamknął. Nie było już potrzeby wbijać szpili Kacprowi przy każdej okazji. Naprawdę się wystraszył, że go straci, że ten wariat sobie coś zrobi. Przywalił w słup tak mocno, że omal druty się nie pourywały. To cud, że nic poważnego mu się nie stało. Czasem niewiele trzeba, wystarczy gwałtowne szarpnięcie głową, pęknięcie jakiegoś naczynka. Życie ludzkie potrafi być kruche, a oni tyle czasu zmarnowali, unikając się nawzajem.

– Dobra, chłopie, idę do tego sklepu, zaraz będę z powrotem. Leż spokojnie. – Poklepał go odruchowo po ramieniu, wywołując niechcący kolejną falę bólu.

– Przyniosłam kroplówkę. – Pielęgniarka weszła do środka z miną nieco nieżyczliwą. – Może przestanie pana trochę boleć – dodała, ale ton jej głosu wyrażał przeciwną nadzieję. Gdyby mogła, to pewnie by mu dokopała za tę narzeczoną, do której nie chciał zadzwonić.

Jakub spojrzał na Zosię. Oboje domyślali się, że może jest to osoba po przejściach. Ją też ktoś zdradził? Możliwe. To teraz takie powszechne. A Kacper nie pomagał.

– Mam jeszcze jedno pytanie. – Próbował się podnieść na ramieniu, ale szybko opadł na poduszki.

– Słucham cię. – Jakub pochylił się nad nim w pełnej życzliwości.

– Czy z Emilią wszystko w porządku? Macie jakieś wieści?

Pielęgniarka zmięła gwałtownie opakowanie po igle.

– Nie – odparł zdumiony Jakub. – Pojechałem przecież razem z tobą, a mamy nie pytałem. Nie przyszło mi to do głowy. – Spojrzał na niego z niepokojem, ale też z pewnym współczuciem.

Brat się wyraźnie męczył. I po raz pierwszy Jakub wyobraził sobie, że można nie wiedzieć, co się czuje. Nie umieć się rozeznać we własnych emocjach.

– Dziękujemy – powiedziała Zosia do pielęgniarki, ale ona nawet nie odpowiedziała.

Zajęła się swoją pracą, a później szybko odeszła.

– To my też lecimy. – Jakub pomachał Kacprowi i wyszli.

Sam już nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Cieszył się, że on sam przynajmniej wie, co czuje. Mocno objął Zosię.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

 

Zuza wrzuciła do otwartej walizki dwie pary spodni, a zaraz potem je wyciągnęła. Poskładała w kostkę bluzkę, a potem powiesiła z powrotem. Poszła do łazienki i zaczęła pakować kosmetyczkę. Po chwili jednak się rozmyśliła i włożyła wszystkie kosmetyki do szafki. Podeszła do walizki, wróciła do łazienki.

Złapała się za głowę. Miała wrażenie, że za chwilę oszaleje. Pusty palec po pierścionku zaręczynowym jakby ją palił. Zawsze coś miała na tym miejscu. Kiedyś nosiła pierścionek, który podarował jej tata na osiemnaste urodziny, a potem ten od Kacpra.

Teraz w jej życiu pojawiła się pauza. Zawieszenie pomiędzy dwoma światami.

Nie mogła się zdecydować, co zrobić. Wrócić do poprzedniego stanu? Mieć pusty palec? Dzwonić do Kacpra? Przepraszać, prosić o wyjaśnienia? Zostawić sprawy własnemu biegowi?

Cokolwiek by uczyniła, przyjdzie moment, i to zapewne niebawem, kiedy trzeba będzie pojechać do rodziców, a oni natychmiast zauważą tę różnicę. Nie ma go! Tego niebieskiego oczka, któremu tak lubiła się przyglądać. Przez całe święta wyciągała rękę przed siebie i analizowała odcienie błękitu w dziennym świetle, wieczornym, przy świecach, ciągle. Ależ się wtedy cieszyła. Jaka była szczęśliwa. Ale zaufanie to podstawa w związku, a tutaj jego miejsce zajął strach. Od początku zawsze się tlił gdzieś w tle, a teraz zdominował wszystko.

Spojrzała na telefon. Kacper wciąż nie zadzwonił. Nie przysłał żadnej wiadomości, nic, ani słowa wyjaśnienia. Jakby fakt, że zerwała zaręczyny, nic dla niego nie znaczył. A co najważniejsze, to za nią nie pojechał. Został pomiędzy dwiema pięknymi kobietami. Okłamał ją w sposób niepozostawiający żadnych wątpliwości. Powiedział, że jedzie do pracy, a zastała go u Emilii. Oszukał ją.

Każdy wie, co w takiej sytuacji należy zrobić. Spakować się i odejść z godnością. Ale kto się naprawdę tak łatwo na to decyduje? Nieliczni. To bardzo trudne, kiedy wciąż się kocha.

Poza tym dokąd miała pójść? Do rodziców? Żeby złamać im serce, przygnębić chorego tatę walczącego o każdy dzień życia, by wytrzymać kolejną chemię, dać sobie radę ze skutkami ubocznymi, przetrwać, bo trzymała go w formie nadzieja, że jeśli będzie się leczył, to stanie na nogi i poprowadzi córkę do ołtarza.

Nie poprowadzi. Cała wewnętrzna intuicja mówiła to Zuzie w sposób jasny. To się nie wydarzy. A jednak próbowała szukać w głowie argumentów, które by temu przeczyły.

Może Kacper się zmieni? Wreszcie nastąpi kres jego niestałości? Usunął aplikacje, pokazał jej telefon. Coś drgnęło. Takie przypadki występują przecież w świecie. Ktoś dużo imprezuje, a potem przestaje. Wdaje się w przelotne romanse, a później poznaje miłość swojego życia. Obżera się fast foodami, a potem przyjmuje na stałe zdrowy styl życia. Nie wie, kim jest, aż znajdzie swoją drogę. Jeździ po świecie, aż wybiera na stałe miejsce, które okazuje się dla niego wymarzone.

Spojrzała jeszcze raz na telefon. Nic, żadnej wiadomości. Wtedy przyszło jej na myśl, że mogłaby zadzwonić do teściowej. Przyszłej. Niedoszłej – poprawiła się. Matylda na pewno wie, gdzie jest teraz Kacper. Wzięła nawet do ręki telefon. Ale nie miała odwagi usłyszeć, że narzeczony poszedł do Emilii albo pije u nich kawę i gra w szachy z Ignacym.

Jakby nic się nie stało.

A może pojechał do pracy, zostawiając swoją narzeczoną bez słowa wyjaśnienia? Albo był teraz z tą drugą rudowłosą piękną kobietą, która stała na chodniku? Znowu zainstalował aplikację, bo przecież trwa to tylko kilka sekund, i umówił się z nową dziewczyną na randkę, żeby sobie poprawić humor?

Kto wie, co jeszcze było możliwe…

Telefon się rozdzwonił, więc rzuciła się do niego, strącając go gwałtownie z szafki.

Kacper! – to była jej myśl.

Ale szybko się rozczarowała i trochę przestraszyła. To mama. Moment konfrontacji nadszedł szybciej, niż Zuza się spodziewała.

Wpatrywała się w telefon przerażona, jakby co najmniej zadzwoniło FBI, a ona przechowywała w łazience przestępcę ściganego listem gończym.

Mama – to słowo zwykle wywoływało w niej bardzo pozytywne uczucia. Ale nie dzisiaj. Myśl o tym, że miałaby powiedzieć o zerwaniu z Kacprem, była nie do zniesienia. Już sama nie wiedziała, co gorsze: ból złamanego serca czy ten strach przed przyznaniem się wobec bliskich do kolejnej porażki.

Nie odebrała.

Świat teraz lubi tylko sukces. Wszędzie w mediach społecznościowych ludzie chwalą się swoimi osiągnięciami. Mają świetne figury, piękne dzieci, budują biznesy, podróżują, rozwijają się. Mało kiedy można zobaczyć post: „złamano mi serce, zdradzono mnie, kolejny związek znowu mi nie wyszedł, mam długi, kłopoty z dziećmi, źle się czuję”.

Zuza często odnosiła wrażenie, że tylko ona jedna boryka się z jakimikolwiek kłopotami. Cała reszta świata pogrążona jest w szczęśliwości. I to sprawiało, że problemy wydawały się jeszcze większe.

Naprawdę nie miała do kogo pójść. Przez moment pomyślała o Matyldzie, ale to by było niezręczne. Do Jakuba też nie mogła się wprosić. Tę jego Zosię także znała trochę za krótko, by poprosić o tak poważną przysługę. Nie miała przyjaciółki, która dysponowałaby możliwością przenocowania jej. A najgorsze, że zupełnie nie wiedziała, jaką podjąć decyzję. Nie znosiła takich sytuacji, w których trzeba było się zastanawiać. O niczym innym nie marzyła, jak tylko o tym, żeby osiąść w jakimś stałym miejscu i po prostu sobie żyć. A nie ciągle myśleć, co wybrać. Jak postąpić, co jest słuszne.

Usiadła obok walizki niezdolna nawet do tego, by wstać i zrobić krok w którymkolwiek kierunku.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 3

 

 

 

 

Następnego dnia Karo bawiła się z dziewczynkami w ogrodzie, a Emilia obserwowała tę rozbrykaną gromadę przez okno kuchenne. Miała ochotę wyjść do nich i też pobiegać radośnie po trawniku, jak poprzedniego dnia, ale się bała. Tych wstrząsów było ostatnio zdecydowanie za dużo. Ciągle ktoś ją oskarżał o coś, czego nie zrobiła. Mąż, że wyszła za niego dla pieniędzy, teść, że chce się na nich wzbogacić, Matylda, że podrywa jej męża prawie już emeryta. Narzeczona Kacpra sugerowała, że łączy ich coś więcej. Oddała mu pierścionek, wciskając do ręki, co było naprawdę wstrząsającą sceną. Ta dziwna Laura, która nie wiadomo jakie miała zamiary, też spoglądała na nią niepokojąco.

Emilia tkwiła w wielkim starym domu o grubych murach, czując, że tylko tutaj jest chroniona. Ale jednocześnie rósł w niej gniew, że nie może zachowywać się swobodnie i musi się ukrywać, choć przecież nic złego nie zrobiła.

Wyprostowała się. Miała tego dość. Wiecznie przepraszała, że żyje. Była skromna, grzeczna i ustępliwa. Ciągle słuchała mamy, że dziewczyna bez zasobów finansowych musi iść z życiem na kompromis, bo nie urodziła się uprzywilejowana.

Ale, na litość boską, pojawiła się na tym świecie i miała prawo tu być. Żyć, marzyć, kochać, być sobą. Dokładnie tak samo jak każda inna osoba.

Poszła do łazienki i spojrzała w lustro. Specjalnie nie zrobiła sobie dzisiaj żadnego makijażu, żeby nikt jej nie oskarżył, że może kogoś kokietuje. Szarpnął nią gniew. Po raz kolejny. Nie miała powodu przepraszać za to, że była ładna. Inni nie przepraszają za swoje talenty, bogactwo, spadki, domy odziedziczone po rodzicach, uzdolnienia muzyczne, do języków obcych, smykałkę do biznesu. Zwykle są nawet za to podziwiani, choć przecież nie wszystko jest ich zasługą. Czasem po prostu dostają za darmo.

Uczesała się, patrząc z przyjemnością, jak loki miękko opadają jej na plecy. Bardzo lubiła to uczucie, kiedy po plecach przesuwały się miękkie długie włosy. Nie dzieliła się tymi odczuciami nawet z Jackiem. Pewnie uznałby, że jest próżna. Tego się bardzo bała. Kiedy komuś się dokucza z powodu jego krzywych nóg, nadwagi, niedostatków intelektualnych, może przynajmniej liczyć na współczucie lub potępienie społeczne. Jest wiele akcji promujących tolerancję wobec różnego rodzaju mniejszości, odmienności wyznaniowej, kulturowej. Ale jeśli się kogoś wyśmiewa, bo jest ładny, to współczucie ze strony innych trafia się rzadko.

„Dobra, jesteś taka ładna, nie odzywaj się. I tak wygrałaś los na loterii”.

Emilia patrzyła w lustro. Faktycznie widziała dziewczynę o ponadprzeciętnej urodzie. Do tego miłą, o pięknym uśmiechu. Szczerym – to uważała za najważniejsze. A mimo to kiedy analizowała swoje życie, to absolutnie nie miała wrażenia, że cokolwiek wygrała.

Może tylko dzieci? Jej córeczki naprawdę były świetnymi dziewczynkami, bardzo je kochała.

Ale przecież czekały ją lata samotnego macierzyństwa. Kto wie, z jakimi problemami przyjdzie jej się zmierzyć? Czy uda się uniknąć pułapek wychowawczych? Tyle ich przecież było. Wciąż nie miała pracy, tylko parę pomysłów. Mieszkała w domu wynajętym z litości, na dodatek właścicielka dość gwałtownie przestała ją lubić, trzęsąc się o swojego męża. Ogólnie sprawy nie wyglądały dobrze. Miała ochotę zaszyć się w tych grubych murach, które ją chroniły. Ale postanowiła inaczej.

Rozczesała włosy i włożyła ładniejszą bluzkę. Zapięła pasek do spodni, potem się lekko pomalowała, tak jak najbardziej lubiła. Nałożyła nawet błyszczyk na usta, choć wychodziła tylko do ogrodu. A potem uśmiechnęła się do swojego odbicia. Ciągle myślała tylko o innych, dziś postanowiła trochę o sobie.

Objęła się ramionami, bo już od dość dawna nie miał jej kto przytulić, a potem chwilę pokołysała.

– Będzie dobrze, słonko moje – powiedziała sobie. – Będzie dobrze.

Potem wyjęła paczkę biszkoptów z szafki i kilka smaczków, które wczoraj kupiła dla Karo. Wahała się dziś rano, czy dać je psu, żeby go nie przywiązywać do dziewczynek jeszcze bardziej, ale teraz, kiedy wyszła w ciepłe wiosenne słońce, przekonała się, że to jest niemożliwe. Pies już je kochał. W stu procentach, bez wątpliwości, żadnych wahań. Wyrażał swoje uczucia tak jasno, że nikt nie mógłby mieć wątpliwości, kim dla niego są.

Karo jest odważna – pomyślała. Też chciała mieć taką cechę.

Poczęstowała Karo smaczkiem, a potem podała dziewczynkom dwie malutkie rybki z łososia, żeby i one mogły sprawić pieskowi przyjemność. Zaczęła go głaskać, a córkom włożyła do rączek po jednym biszkopcie. Dla każdego coś pysznego.

Karo przytulała swój wielki łeb do brzucha Emilii. To było niezwykle przyjemne. Emilia pochyliła się nad nią i mocno objęła. Od zwierzaka płynęło pełne siły ciepło, jakby Karo mówiła to samo, co ona przed chwilą w łazience: „Nie martw się, sprawy się ułożą”.

Emilia wbrew wszystkim faktom poczuła nagle wielką radość. Okręciła się wokół własnej osi, rozkładając ręce szeroko, pozwalając, by słońce piekło jej policzki, a wiatr rozwiewał włosy. Zaraz potem zaczęła biegać wokół wielkiego drzewa rosnącego na podwórku, a pies od razu ruszył za nią.

Dziewczynki przełknęły swoje biszkopty i też oczywiście pobiegły. Przez moment wszystko było naprawdę piękne. Emila bawiła się jak dziecko. Ale szybko się to skończyło.

Na trawniku nagle, jakby znikąd, pojawiła się Matylda.

Emilia poczuła, jak zimno mrozi jej ciało. Jakby jakaś zła wróżka wycelowała różdżkę w jej stronę i poraziła lodowatym czarem. Nagle pożałowała, że dała się ponieść emocjom. Wyszła na wariatkę, która radośnie ugania się po trawie, a przecież mama przedstawiała ją jako samotną kobietę, opuszczoną przez męża, zmagającą się z dopiero co przeżytą zdradą. Bez dachu nad głową i pracy.

Wszystko to było prawdą. Ale teraz sprawiała wrażenie całkiem beztroskiej i wyluzowanej. Matylda mogła się poczuć oszukana. Emilia ryzykowała, że straci dom. Jeśli ta kobieta się zdenerwuje, naprawdę ją wyrzuci.

– Dzień dobry – powiedziała Matylda oschle, ale grzecznie. Wyglądała na mocno przejętą, a nawet zdenerwowaną. I nie spodobała jej się scena, której właśnie była świadkiem. – Jadę do szpitala.

– Do Kacpra? – domyśliła się Emilia.

– Tak – odparła niechętnie Matylda, która sama już nie mogła się połapać, o kogo jest bardziej zazdrosna. O męża czy syna. I czym powinna się martwić w pierwszej kolejności.

– Co z nim? – zapytała Emilia.

– Jest mocno poturbowany – odparła rzeczowym tonem, starając się zapanować nad tymi wszystkimi emocjami. – O wiele bardziej, niż się spodziewaliśmy, ale wyjdzie z tego. To silny chłopak.

Emilia chciała w odruchu życzliwości przekazać mu pozdrowienia, ale pomyślała, że to pewnie zostałoby źle przyjęte. Tym razem wygrała ostrożność. Nic więc nie powiedziała.

– Przyszłam, żeby powiedzieć, a właściwie zapytać, czy mogę zostawić psa – wyjaśniła Matylda, wyraźnie niezadowolona, że musi zwrócić się do niej z prośbą. – Nie wiem, jak długo nam zejdzie w szpitalu, a nie chcę, żeby Karo znowu szalała w piwnicy i wyła na całą okolicę. Dziś sobota, więc domyślam się, że dziewczynki do przedszkola nie idą.

– Nie – potwierdziła Emilia. – Pewnie spędzimy dużo czasu w ogrodzie, więc faktycznie pies by szalał.

Matylda spojrzała na Karo, siedmioletnią sukę o bardzo ułożonym usposobieniu, przewidywalną, grzeczną, która tak bardzo ją ostatnio zaskoczyła, zakochując się w nowych lokatorach w ciągu dosłownie kilku minut.

– Zaopiekuję się nią – obiecała Emilia. – Proszę się o nic nie martwić. Jak wejdę do domu, to zabiorę ją ze sobą. To mądry pies. Umyję jej łapy, wyczeszę i o wszystko zadbam. Widziałam, że w tym jednym schowku w piwnicy leżą wszystkie rzeczy potrzebne do pielęgnacji psa.

– Tak. – Matylda pokiwała głową. – W tym domu zawsze był owczarek niemiecki od pokoleń. A te szczotki, obcinaczki to jeszcze należały do mojego taty. Możesz ich użyć. Karo uwielbia, kiedy się ją czesze. A ta sierść wymaga nieustannej pielęgnacji.

– Dobrze – zgodziła się szybko Emilia.

Zobaczyła, że Ignacy, mąż Matyldy, stoi już na zewnątrz na chodniku przed ich domem i czeka na żonę. Nie podszedł tutaj. Też pewnie nie chciał ryzykować.

Boże, jacy ludzie są nieufni – pomyślała Emilia. – Jak bardzo nie wierzą w swoje małżeństwa, łączącą ich więź.

To było tak absurdalne.

Emilia, młoda kobieta z dwójką dzieci, samotna mama, która jeszcze nawet się nie rozwiodła. I ten starszy mężczyzna, który nigdy w niczym jej nie uchybił ani nie przekroczył granic. Po prostu uprzejmie rozmawiali, nic więcej. Byli sąsiadami. Ile się wyobraźnia Matyldy musiała napracować, żeby z tego stworzyć taki dramat. Może to nawet dobrze, że teraz mogła pojechać do szpitala i zająć się synem. Przynajmniej jej myśli chociaż na chwilę oderwą się od tych bezsensownych podejrzeń.

Poszli. Matylda jeszcze kilka razy się obejrzała, jakby sprawdzała, czy za jej plecami nie czai się jakiś spisek. Wreszcie jednak wsiadła w samochód i oboje z Ignacym odjechali.

Emilia wróciła na trawnik. Poruszyła ramionami. Kilka minut rozmowy, a poczuła się zestresowana. Cieszyła się jednak, że wyszła z domu i dała sobie szansę. A teraz miało być lepiej. Nieobecność właścicieli domu dobrze na nią wpływała.

– No, Karo – powiedziała z radością. – Przed nami świetny dzień.

Dziwiła się tylko, że mama jeszcze do niej nie dzwoni. Wczoraj cały wieczór był spokój, dzisiaj rano też. Zwykle mama kontaktowała się z nią raz albo dwa razy dziennie i wypytywała o wszystko. Emilia wiedziała, że dzieje się to z życzliwości, ale czuła pewną ulgę, że ma taki swobodny poranek. Nikt jej nie pyta, co będzie na obiad, jak sobie radzą i czy nie trzeba czegoś przynieść ze sklepu. Zawstydziła się tego uczucia, bo wiedziała, że zawdzięcza mamie wszystko. A potem pobiegła znowu za psem.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Krystyna Mirek, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2025

 

Projekt okładki: Maciej Szymanowicz

 

Redakcja: Katarzyna Wojtas

Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Jarosław Lipski

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

PR & marketing: Sławomir Wierzbicki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-485-0

 

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.