59,99 zł
7 dni akcji 100 postaci misternie skonstruowana fabuła mnóstwo dygresji i wspomnień anegdoty i opowieści w opowieściach
Epickie, szalone dzieło wymalowane na zdumiewająco rozległym płótnie.
Przedstawia zwykłych ludzi i niezwykłe wydarzenia, nerwice, obsesje i irracjonalne zjawiska, których być może boicie się tak, jak dziecko boi się nocy bez gwiazd.
Opowiada o tym, co już znacie i co czujecie, ale o czym prawdopodobnie nigdy nie czytaliście w powieści.
***
W O przeczytacie o drużynie pływackiej przygotowującej się do olimpiady, o firmie projektującej z artystycznym zacięciem dziecięce zjeżdżalnie i o mężczyźnie, który ucieka przed nerwicą do swojej ogrodowej szopy.
O śledzi losy Romów handlujących końmi, którzy dzięki tunelowi czasoprzestrzennemu wyprzedzają ziemski czas o całe dwie godziny.
O opisuje zagrażające życiu eksperymenty przeprowadzane przez fanów, a właściwie fanatyków Jana Sebastiana Bacha, którzy bez mrugnięcia okiem wyeliminują każdego, kto stanie im na drodze.
W O znajdziemy nieśmiałego, wycofanego chłopca, który komunikuje się ze światem za pomocą karteczek Post-it ®, oraz narkomana bytującego pod łodzią w Hiszpanii; przez dziurę w odwróconym kadłubie podziwia on niebo, o którym my możemy tylko marzyć.
O bierze za rękę osoby z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi i cierpliwe pokazuje im, jak krok po kroku przygotować fricassee z kurczaka.
Lecz przede wszystkimO jest monumentalną opowieścią o tym, czym w naszym świecie jest codzienność i jak w niej żyć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 1264
Tytuł oryginału
O (tai yleispätevä tutkielma siitä miksi asiat ovat niin kuin ovat)
Copyright © 2017 by Miki Liukkonen & WSOY
All rights reserved
Przekład
Sebastian Musielak
Redakcja i korekta
Dominika Rychel, Katarzyna Zegadło-Gałecka
Skład, projekt okładki i przygotowanie do druku
Tomasz Brzozowski
Opracowanie e-wydania
Karolina Kaiser,
Motta: s. 5: tłum. Robert Sudół; s. 359: Człowiek i jego symbole, tłum. Jerzy Prokopiuk; s. 642: tłum. Leszek Engelking; s. 698: tłum. Leon Ulrich
Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-68352-18-4
Insignis Media, ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków
tel. +48 12 636 01 90
insignis.pl, e-mail: [email protected]
Facebook: @Wydawnictwo.Insignis
X, Instagram, TikTok: @insignis_media
Niniejsze dzieło opublikowano przy wsparciu finansowym FILI – Finnish Literature Exchange
This work has been published with the financial support of FILI – Finnish Literature Exchange
Podziękowania
Samuli „Max Perkins” Knuuti, Ville Ranta i Rebekka Naatus
i Jussi „Yty” Ahtinen, Elsa Tölli (te oczy jak Sodoma & Gomora),
Joni Seppänen (za „sonatę bakłażanową”)
dzięki, Café Kulma, i dzięki, Aku Venhola: pływaj dalej
Twórca dziękuje za wsparcie finansowe następującym fundacjom i stowarzyszeniom:
WSOY:n kirjallisuussäätiö, Oulun Valistustalorahasto, Taiteen edistämiskeskus
Są wygasłe gwiazdy, które wciąż migocą, bo ich światło usidlił czas. Gdzie jest moje miejsce w tym świetle, które właściwie nie istnieje?
DON DELILLO, COSMOPOLIS
Jedynym sposobem na to, żeby coś powiedzieć, jest powiedzieć wszystko[I].
MIKI LIUKKONEN
Nie sądź, że jesteś kimś[II].
PRAWO JANTE
Swojego pierwszego maila do Mikiego wysłałem czwartego lutego 2022 roku o godzinie 13.46. Odpowiedź przyszła niecałe cztery minuty później, zupełnie jak gdybyśmy czatowali ze sobą w czasie rzeczywistym. Fińscy pisarze z reguły chętnie i szybko odpowiadają na pytania swoich tłumaczek i tłumaczy, nie sądzę jednak, by ktoś pobił rekord Mikiego Liukkonena. Tamtego dnia zacząłem wreszcie pracę nad przekładem powieści i choć dostałem wcześniej od Sébastiena Cagnolego, którego tłumaczenie O na język francuski ukazało się w styczniu 2021 roku, wszystkie jego pytania do pisarza i wszystkie odpowiedzi, na samym początku chciałem spytać o rzecz bardzo ogólną: na co tłumacz jego powieści powinien zwrócić szczególną uwagę, co przede wszystkim starać się zachować w przekładzie. Miki odpowiedział mi tak: „Mam nadzieję, że z językowego klimatu książki da się przekazać muzykalność języka, pewien kontrolowany rytm i niuanse metafor. Jestem przede wszystkim miłośnikiem języka w znaczeniu Joyce’owskim. Dla mnie język jest zawsze pierwszy, a dopiero potem fabuła – a i fabuła, zwłaszcza linearna, nie za bardzo mnie zajmuje. Najważniejsze jest piękno języka i zwłaszcza w O tak istotny jest ten językowy przesyt, który odzwierciedla ten przesyt informacji, w którym obecnie żyjemy (…) Z wymienionych na końcu książki pierwowzorów za najbardziej istotne uważam lodowato precyzyjny, konkretny język Dona DeLilla (zwłaszcza w Cosmopolis i Podziemiach), Marlona Jamesa Krótką historię siedmiu zabójstw z tym dyszącym językowym rytmem, który w O widać w tych scenach, gdzie przecinki w ogóle znikają i pojawiają się onomatopeje (…), Tęczę grawitacji Thomasa Pynchona, z której brałem przykład szczególnie w ten sposób, że niektóre metafory zaczynają jakby żyć własnym życiem, tak że (…) z tej metafory wypączkowuje zupełnie odrębna historia, w pewnym sensie opowieść w opowieści – i oczywiście Pynchonowski absurd i zaskakujący humor (…) Dalej majacząca w gorączce poezja Arthura Rimbauda, zwłaszcza w strumieniach świadomości. Najważniejsze dzieła Rimbauda to Sezon w piekle i Iluminacje”[III].
Później pytań miałem do Mikiego znacznie więcej: przez siedemnaście miesięcy wymieniliśmy w sumie 239 wiadomości w 49 wątkach. Nie wszystko było dla mnie jasne i jak chyba każdy tłumacz znalazłem w oryginale mniejsze czy większe niedociągnięcia redakcji – w ostatnich latach nie jest to, niestety, niczym nowym. Ale też chciałem z Mikim przedyskutować kłopoty, które nastręcza mi przekład oryginału na język polski. Jak choćby tę kwestię, gdzie – i czy w ogóle – wstawić na stronie tytułowej słowo „powieść”, które w oryginale widnieje tuż pod „O”, a ponad zamkniętym w nawiasie podtytułem. Co prawda to tytułowe O nie jest głoską, tego nie powinno się nawet wymawiać (WSOY, fiński wydawca powieści, musiał stworzyć specjalnie dla tego dzieła odrębny znak, szerszy od litery O), niemniej to O na karcie tytułowej wygląda jak głoska, tak więc umieszczenie zaraz pod spodem słowa „powieść” nasuwałoby oczywiste skojarzenia z grą słów „o-powieść”, mimowolnie umniejszając rangę wszechogarniającego traktatu o tym, dlaczego nasz świat wygląda tak, a nie inaczej. Stanęło na tym, że przesunęliśmy tę „powieść” na sam dół, poniżej podtytułu. Zaproponowałem również dodanie nowych przypisów, które nie dość, że pozwolą polskiemu czytelnikowi lepiej zrozumieć przedstawiony w powieści świat, to pogłębią zamierzony stan przesytu informacją, co Miki uznał za bardzo dobry pomysł. W przypadku skrótu BSES, który postanowiliśmy pozostawić bez zmian, musiałem wymyślić jego nowe rozwinięcie, tak więc Miki zaproponował dodanie kolejnego przypisu: „W razie czego przy tym BSES-ie można by dodać komentarz od tłumacza z wyjaśnieniem, że BSES nie da się przetłumaczyć na polski dokładnie tak samo jak na fiński, więc musiałeś trochę zmienić nazwę owego stowarzyszenia, oczywiście za flegmatyczną zgodą samego pisarza”. Jednak kilku ważnych pytań, które pojawiły się w ostatnich miesiącach pracy nad przekładem, już nie zdążyłem Mikiemu zadać, bo naszą obszerną wymianę maili przerwała jego samobójcza śmierć 4 lipca 2023 roku.
Wiedziałem o jego kłopotach z alkoholem, który ostatecznie rzucił w 2020 roku, i problemach ze zdrowiem psychicznym; nie były one tajemnicą dla nikogo, kto interesował się literaturą fińską i komu chciało się zaglądać poza własną bańkę w mediach społecznościowych. Miki mówił o nich otwarcie od lat w wywiadach i własnych podcastach, stając się niejako twarzą destygmatyzacji problemów psychicznych; pisał o nich również na swoim bardzo popularnym, obserwowanym przez niemal osiemnaście tysięcy osób profilu na Instagramie, który do dziś zresztą jest czytany i komentowany; o tym jednak, jak bardzo było z nim źle i od jak dawna, wiedzieli tylko najbliżsi: rodzina i przyjaciele.
Szczególnie niepokojące były jego ostatnie wpisy; jeden z najbardziej wstrząsających opublikował pod koniec maja 2023 roku, pięć tygodni przed śmiercią. Na zdjęciu stoi ubrany na czarno, w swojej rozpiętej czarnej skórze, lekko wsparty o czarną ścianę; nieodłączne czarne okulary przeciwsłoneczne trzyma przed sobą delikatnie w palcach obu dłoni, patrzy gdzieś w bok, nieco powyżej linii wzroku: „Na tym zdjęciu chcę się wtopić w ścianę, zniknąć. Budzę się rano spanikowany i przerażony, wieczory też straszne. Nie wiem. Tego stanu, tego cierpienia nie da się opisać (…) Jakby konała każda komórka, każda była czarna. Umysł to jeden wielki żal i myślę o sobie z oddali, w oderwaniu od siebie, przez mgłę. Nie jestem w stanie ubrać siebie w słowa. Więc frustracja. Próbuję rozmawiać z ludźmi, ale mogę jedynie płakać. (…) Nie wiem, co robić. A że godzina jest jeszcze młoda, wiem, że mam tego gówna przed sobą niezliczone wypełnione bólem minuty i całe to cholerawieco jest jedną wielką próbą ubrania w słowa, o co w tym wszystkim chodzi, ale i to nie miało żadnego sensu. Patrzę na ten przerażający wiosenny rozkwit życia w smutku i zazdrości, nie jestem tego częścią. I wszystko, wszystko jest tylko i wyłącznie Potworne. Taka sytuacja. Nie daję rady”.
A przecież to nie musiało się skończyć tak tragicznie, Finlandia nie musiała tracić jednego ze swoich najbardziej oryginalnych, najciekawszych, najświetniej zapowiadających się pisarzy. W zgodnej opinii rodziny i przyjaciół istniała dla niego inna droga – terapia, która mogła mu pomóc. Bo choć historia problemów zdrowotnych Mikiego sięga jego dzieciństwa, dopiero pod koniec życia postawiono właściwą diagnozę i pojawiła się szansa na skuteczne leczenie. Niestety, Miki Liukkonen był pisarzem dużo bardziej znanym niż czytanym: jego zdecydowanie najpopularniejsze dzieło, O, sprzedano za życia pisarza w liczbie niecałych dziesięciu tysięcy egzemplarzy i choć jego wydawca uważa to za ogromny sukces, zważywszy na rozmiary powieści[IV], Miki absolutnie nie należał do grona pisarzy mogących utrzymywać się z pisania. A ponieważ nigdzie nie pracował, chciał i potrafił jedynie pisać, nie stać go było na obiecującą prywatną terapię, a KELA – Kansanelakelaitos, fiński odpowiednik ZUS-u – odmówił mu refundacji, gdyż nie minęło jeszcze pięć lat od przerwania przez Mikiego wcześniejszego leczenia. W ostatnich miesiącach życia, jak wspomina ojciec pisarza, Esa Liukkonen, Miki był szczególnie rozgoryczony tym, że choć szuka pomocy, nikt nie chce mu jej udzielić. Samobójcza śmierć trzydziestotrzyletniego Mikiego i niespełna dwudziestoośmioletniej aktorki, blogerki i byłej wicemiss Helsinek Jasmin Voutilainen, która odebrała sobie życie trzy i pół miesiąca wcześniej, wstrząsnęły opinią publiczną i wywołały falę krytyki, oburzenia i rozgoryczenia najgorszym w historii kraju kryzysem fińskiej służby zdrowia psychicznego. W listopadzie 2023 roku fińska telewizja publiczna YLE wyemitowała film dokumentalny Menetetty elämä (Stracone życie), w którym na samym początku padają słowa: „Pisarz Miki Liukkonen i aktorka Jasmin Voutilainen nie otrzymali pomocy, która tak bardzo była im potrzebna”[V].
Miki Liukkonen urodził się ósmego lipca 1989 roku w Oulu, gdzie mieszkał do dwudziestego ósmego roku życia. Choć od zawsze czuł, że jest inny niż reszta rodziny[VI], dzieciństwo miał szczęśliwe: mieszkał z rodzicami, dwiema młodszymi siostrami oraz psem i kotem w jednorodzinnym domu w spokojnej dzielnicy. Ojciec i matka pracowali w służbie zdrowia, on był technikiem radiologiem, ona pielęgniarką. Jednak w dziewiątym roku życia zaczęły się napady paniki i złego samopoczucia; ponieważ nie miały one żadnego obiektywnego wytłumaczenia w świecie zewnętrznym, Miki odczuwał z ich powodu strach i wyrzuty sumienia, które z czasem zaczęły się wyradzać w natręctwa i stany depresyjne oraz zaburzenia żywienia. W szkole średniej Miki nauczył się tłumić je czerwonym winem, co zapoczątkowało jego trwające do końca życia problemy z nadużywaniem alkoholu oraz później leków przeciwbólowych i antydepresantów. Ale życie bez znieczulenia, kiedy nie tworzył literatury, która była dla niego wszystkim, wydawało mu się nie do zniesienia; jak wspomina redaktor Samuli Knuuti, który opiekował się Liukkonenem niemal od samego początku jego literackiej drogi: „Nie znałem nikogo innego, kto równie maniakalnie i konsekwentnie poświęcałby się pisaniu. Miki mówił często, że w życiu nie ma nic poza tym”[VII]. Nie mogło być jednak inaczej, Liukkonen nie wyobrażał sobie nawet, by pisarz mógł zajmować się czymkolwiek innym. „Podejrzliwie odnosił się do pisarzy, którzy w trakcie pisania wychodzili na jogę albo pobiegać”, wspomniał Samuli Knuuti w rozmowie z YLE[VIII]. Sam Miki w 2019 roku przyznał w wywiadzie telewizyjnym: „Jestem w stanie pisać, choćby paliła mi się kuchnia”[IX]. Młody pisarz żył wyłącznie pisaniem i dla pisania.
Na bardzo wcześnie manifestujące się problemy psychiczne Mikiego Liukkonena nałożyła się choroba nowotworowa matki, która dała o sobie znać w 2008 roku, gdy Miki miał zaledwie jedenaście lat. Mimo wielokrotnych remisji Elisabet Liukkonen zmarła siedem lat później, mając zaledwie czterdzieści cztery lata. „Strach, że mama umrze, był cały czas. To na pewno wpłynęło na to, że byłem przygnębiony i miałem stany lękowe”, wyzna później Miki[X]. Zanim jeszcze w 2017 roku przeprowadził się z Oulu do Helsinek, podjął terapię, która nie przynosiła jednak spodziewanych rezultatów; nie można wykluczyć, że zbyt ogólna diagnoza – depresja i zaburzenia lękowe – oraz wynikające z niej niewłaściwe leczenie jedynie pogłębiły problemy młodego, nadwrażliwego artysty. Brak postępów i pogarszające się samopoczucie spowodowały, że Miki po kilkunastu miesiącach przerwał terapię. Po przeprowadzce do Helsinek pojawiło się kolejne, rozszerzone rozpoznanie – choroba afektywna dwubiegunowa – jednak leczenie w tym kierunku również nie przyniosło pisarzowi spodziewanej ulgi. Dopiero w 2019 roku, gdy wreszcie rozpoznano u niego osobowość chwiejną emocjonalnie typu borderline, pojawiła się nadzieja na poprawę. Miki nie mógł jednak podjąć leczenia, gdyż odmówiono mu refundacji, o czym pisałem wyżej. Zaoferowane mu przez miasto leczenie dzienne w wymiarze jednej wizyty tygodniowo nie zdołało zapobiec pogarszaniu się zdrowia pisarza. Miki opisał tę sytuację w jednym ze swoich instagramowych postów z końca kwietnia 2023 roku: „Na odwyk przyjmują tylko trzeźwych, na terapię przyjmują tylko zdrowych. Co za świat! (…) Po raz kolejny zderzyłem się z Kafkowską biurokracją służby zdrowia psychicznego, z jej osobliwymi postawami i tym podobnymi, co w końcu doprowadziło do tego, że dałem sobie w ogóle spokój”[XI]. Miki wielokrotnie trafiał na ostry dyżur w Meilahti w stanie wyraźnie psychotycznym i autodestrukcyjnym, skąd po paru godzinach odsyłano go do pustego domu, niekiedy bez konsultacji z psychiatrą; tylko po niektórych próbach samobójczych zostawał na parę dni na oddziale zamkniętym, z którego wychodził z torbą leków. Odmawiano mu jednak dłuższego leczenia szpitalnego, choć zarówno on sam, jak i jego najbliżsi byli przekonani, że właśnie to mogło nie tylko powstrzymać go na krótką metę przed autoagresją, ale wyraźnie poprawić jego stan w dłuższej perspektywie. W filmie dokumentalnym o Mikim Liukkonenie zatytułowanym Miki Liukkonen – Mitä et minusta vielä tiennyt (Miki Liukkonen. Czego jeszcze o mnie nie wiedzieliście)[XII], którego kręcenie zaczęło się w maju 2023 roku i który reżyserka Minna von Reiche dokończyła już po śmierci Mikiego, można zobaczyć zapiski Mikiego z 12 sierpnia 2022 roku ze znanego z kart powieści oddziału zamkniętego w helsińskim szpitalu psychiatrycznym Aurora: „A więc trafiłem tu, tak jest. Próba samobójcza, znowu. Świat mi się zawalił. Nie rozumieli, że wszystko, że wszystko zadaje ból, nawet najmniejsza rzecz. Jak tysiąc lodowatych noży. Prosto w serce. Czarna pustka”. I być może jego ostatni filmik (nieopublikowany na profilu instagramowym) z 21 maja 2023 roku, na którym Miki głaszcze swojego ukochanego kota i najwyraźniej odurzony lekami, patrząc gdzieś w bok, mówi: „Moje życie zmieniło się w jedno wielkie piekło. Nie mogę pracować. Mam nadzieję, że dam radę wytrzymać choćby jeden dzień więcej na tym świecie. W ogóle nie wiem, jakie to jeszcze ma znaczenie”.
A przecież z pozoru wszystko wyglądało i zapowiadało się idealnie; zdawało się, że świat stoi przed Mikim Liukkonenem otworem i pozostawało jedynie wybrać swoją drogę do sławy. Miki od najwcześniejszych lat wykazywał niespotykaną kreatywność. Bardzo lubił rysować i opowiadać („Dawałem wykłady o muchach, jak się zdaje”, wspomniał w jednym z wywiadów[XIII]), już w szkole podstawowej pisał sążniste wypracowania. Chodził do liceum muzycznego, przez parę lat był też gitarzystą, tekściarzem i kompozytorem w grającym indie rocka kapeli „The Scenes” z Oulu, z którą dwukrotnie odbył trasę po Wielkiej Brytanii. Myślał o malarstwie, ale w wieku szesnastu lat odkrył literaturę i zaczął namiętnie pochłaniać lektury, po dwieście rocznie. Głównie klasykę światową – Kafkę, Gogola, Dostojewskiego, beatników – ale też fińską: prozaików, poetów i tłumaczy Penttiego Saarikoskiego[XIV] i Uuna Kailasa[XV]. Szczególną więź odczuwał z Vladimirem Nabokovem i Arthurem Rimbaudem, z którymi dzielił też synestetyczne postrzeganie świata. W tym okresie zaczął pisać wiersze, które bardzo szybko, bo już w 2009 roku, gdy miał zaledwie dziewiętnaście lat, przyniosły mu zwycięstwo w dorocznym konkursie literackim imienia poety J.H. Erkka dla młodych, niepublikowanych jeszcze autorów; wcześniejszymi zdobywcami tej nagrody byli m.in. znani w Polsce Petri Tamminen, Jussi Valtonen, Juhani Karila i Iida Turpeinen[XVI]. Dwa lata później ukazał się debiut Mikiego: zbiór poezji Valkoisia runoja (Białe wiersze)[XVII], a rok później kolejny, zadedykowany matce tomik Elisabet[XVIII]. Składa się on z sześciu części, z których piąta zawiera tytułowy wiersz, który Miki napisał w 2008 roku, następnego dnia po śmierci matki. W 2014 roku Elisabet został uznany przez gazetę „Aamulehti” („Gazeta Poranna”) za najpiękniejszy wiersz roku. W poście z 1 czerwca 2023 – w dniu premiery francuskiego wydania zbioru w przekładzie Sébastiena Cagnolego – Miki tak napisał na Instagramie:
„Bez sensu te monologi mamo / tego wiersza nie zobaczysz”. Tak pisałem sobie w wierszu „Elisabet” poświęconym mojej mamie zmarłej w roku 2008 na raka piersi. W ostatnim dniu życia mówiła, że chciałaby pojechać do Paryża. „Bo ten żółty u van Gogha jest taki piękny”, powiedziała. Niebo było w szadzi. No ale do tego Paryża nigdy nie zdążyliśmy. Stworzyłem za to to dzieło, krwistym płomieniem serca, bardzo szybko i ze ściśniętym gardłem, wiadomo. I dzisiaj poświęcony jej zbiór ukazuje się we Francji i mama w końcu tam jest, krąg się niejako zamyka i mama jest teraz światłem tam, gdzie chciała być ostatniego dnia. Serce mi drży, ale to piękne i gest… I recenzje – teraz mogą sobie być, jakie chcą, mnie to gówno obchodzi, to jest najważniejsze, ten gest jest ważny – i mogę odetchnąć, gdy przez ciemne szkło tchnę bezsłowne słowa stąd do wieczności.
„Istnieje tylko wiek średni!
Cierpienie –
a potem ulga.
Milczenie urny,
metr pod ziemią,
przy wilgotnej sośnie
na którą się wspina twoja mała dusza”.
To dla mamy.
L’amour est à réinventer[XIX].
W 2013 roku ukazał się debiut prozatorski Mikiego Liukkonena, powieść Lapset auringon alla (Dzieci pod słońcem)[XX], za który młody pisarz dostał nominację do najważniejszego obok Finlandii wyróżnienia literackiego, nagrody imienia Runeberga[XXI]. Był to moment zwrotny w życiu i karierze Mikiego Liukkonena, który uznał, że od tej pory będzie się zajmował wyłącznie pisaniem. „Od samego początku byłem pewny, że zostanę kimś. Nie bałem się myśli, że nie zawsze będą pieniądze. Czy też że nigdy ich nie będzie”[XXII]. Dwa lata później, w trakcie pracy nad drugą powieścią, napisał swój trzeci i ostatni zbiór poezji, Raivon historia (Historia furii)[XXIII], ale wiedział już, że to nie poezja będzie jego drogą do sławy: pracował właśnie nad monumentalnym O, które miało zrobić z niego literacką gwiazdę i osobowość medialną. Obmyślanie i pisanie O – które początkowo nosiło tytuł „Krąg” – trwało trzy lata i w tym czasie Miki siedział przed komputerem przez sześć dni w tygodniu po dziesięć godzin dziennie bez przerwy, żywiąc się jedynie lodami, kawą i wodą mineralną. „W trakcie procesu pisania jestem zmęczony jak podczas maratonu. Mam maniakalny stosunek do pisania. Kocham to i nienawidzę tego jednocześnie”, zwierzył się w jednym z wywiadów[XXIV]. Niekiedy uciekał do Oulu, żeby oderwać się od wykańczającej pracy, miał też przerwy na terapię zaburzeń żywienia. To zresztą w szpitalu zaczął potajemnie pisać swoją drugą powieść: „Cygan z sąsiedniego łóżka dał początek tej książce. Jedna ze scen powieści wydarzyła się niemal naprawdę”, przyznał „Wiadomościom Wieczornym” zaraz po ukazaniu się O na rynku[XXV]. Mimo że już wówczas miał aurę pisarza bohemy (w roku 2015 sam z zażenowaniem przyznał, że jego trzeci zbiór wierszy powstał podczas pisania O, kiedy w pewnym momencie zaczął bardzo mocno przesadzać z alkoholem[XXVI]), to jednak O, czyli uniwersalny traktat o tym, dlaczego sprawy mają się tak, a nie inaczej, było przedsięwzięciem bardzo ambitnym i jak sam stwierdził, „tego dzieła nie dałoby się napisać po pijaku ani na kacu”[XXVII]. Miki zresztą podchodził do pisania śmiertelnie poważnie – już w 2015 roku powiedział, że „w Finlandii i na świecie jest dosyć sztuki przeciętnej. Robienie poezji ciepłej w dotyku nie ma sensu”[XXVIII]. Dotyczyło to również robienia literatury.
Dwa lata później, mniej więcej równolegle z wydaniem O, w szacownym fińskim czasopiśmie literackim „Parnasso” (2/2017) ukazał się esej Mikiego Liukkonena „Szkic o przyszłości literatury pięknej”, w którym młody pisarz mocno skrytykował stan współczesnej literatury fińskiej. Napisał między innymi, że „mimo coraz liczniejszych «odważnych głosów» i zróżnicowania formalnego” wciąż pozostaje ona „bardzo bezpieczna, wygodna i nie-eksperymentalna”, gdyż „odzwierciedla jedynie samą siebie, a nie świat, rzeczywistość. Odzwierciedla wyobrażenie pisarzy o literaturze, czy raczej ich wyobrażenie o literaturze, która przedstawia rzeczywistość”. Przy czym, co Liukkonen podkreśla, „«nowa sztuka», nowa literatura może być również «hitem», towarem z półki lotniskowej księgarni”; wystarczy, że będzie świadomie zaburzać klasyczną formę. Nawiązując do eseju Davida Fostera Wallace’a E unibus pluram: telewizja a fikcja amerykańska[XXIX], Liukkonen napisał, że internet tylko pogłębił samoświadomość, o której wspominał Foster, jeszcze bardziej kształtując tożsamość i rzeczywistość obserwatora; nie jest to kolejne obok telewizji czy fotografii medium przekazujące obiektywnie weryfikowalną informację, lecz coś, w czymś widz może swobodnie uczestniczyć, zmieniając, komentując i uzupełniając treść. „Z tego powodu nie jesteśmy wyłącznie obserwatorami i konsumentami, lecz swoją własną widownią”. A zatem literatura, która aspiruje do tego, żeby uchwycić otaczającą nas rzeczywistość, musi się wyrwać z panoptykonu samoprezentacji. Z drugiej strony jednak pisarz nie może nie brać w tym udziału osobiście, gdyż literatura nie jest już w stanie odpowiedzieć na zmiany, jakie zaszły w świadomości odbiorców: pisarz musi dzisiaj nie tylko umieć pisać, ale też dobrze się zaprezentować, być obdarzony talentem do „pozowania”, które nie ma zupełnie nic wspólnego z jego właściwą pracą. A z tym, zdaniem Mikiego, nie było w Finlandii najlepiej: „Pole literackie jest naprawdę mdłe. Tam się nigdy nic nie dzieje (…) Pisarze nie są interesujący ani seksowni”, powiedział w późniejszym wywiadzie z 2021 roku[XXX].
Zarówno O, jak i to wszystko, co działo się wokół autora powieści, można uznać za realizację owego literackiego programu. Co prawda wyrażone w manifeście poglądy nie były w żadnym razie dla Liukkonena nowe (już w 2013 roku 24-letni pisarz mówił w krótkim filmie dokumentalnym, że Finlandia jest „najbardziej nieutalentowanym artystycznie krajem, jaki istnieje”[XXXI]), odnoszę jednak wrażenie, że media zaczęły podkreślać czy wręcz prowokować owe mocno krytyczne wypowiedzi pisarza, by zrobić szum wokół niego i jego nowej powieści – co z pewnością było na rękę fińskiemu wydawcy Liukkonena. Zdaniem redaktora pisarza, Samulego Knuutiego, publiczny obraz Mikiego jako niegryzącego się w język młodego gniewnego nie był jednak do końca prawdziwy: „W mediach miał obraz karykaturalny, osoby o jaskrawych poglądach, napuszonej gwiazdy rocka. Ale to był image, który sam stworzył. Prywatnie, w cztery oczy, był człowiekiem zupełnie innym: umiał słuchać i zawsze był gotów na rozmowę, zapalał się do dyskutowania dosłownie o wszystkim”[XXXII]. Jakkolwiek było, w roku 2017 Miki Liukkonen rzeczywiście był traktowany przez media niemal jak gwiazda rocka: pojawiał się w telewizji, w prasie codziennej i kolorowej, wszędzie go było pełno. I tak już zostało do końca.
Na szczęście krytycy potrafili oddzielić medialny cyrk wokół Mikiego Liukkonena od jego powieści. Wkrótce po ukazaniu się O na rynku w kwietniu 2017 roku Juhani Karila, pisarz i krytyk literacki najważniejszego opiniotwórczego dziennika fińskiego „Helsingin Sanomat”, uznał drugą powieść Mikiego za jedną z najambitniejszych „prób objaśnienia świata” i najważniejsze obok Oneironu Laury Lindstedt[XXXIII] dzieło dekady. I choć dostrzegł, że autor próbuje zrobić to samo co Wallace w Niewyczerpanym żarcie[XXXIV], i przy zastosowaniu takich samych środków, dodał zaraz, że „Miki Liukkonen jest pisarzem tak mocnym, że nie musi próbować być Davidem Fosterem Wallacem (…) To autor odurzająco nadzmysłowy, który potrafi zanurzyć czytelnika w nieprawdopodobnie barwnie wysyconych obrazach i nastrojach”[XXXV]. Sam Miki po latach, w instagramowym wpisie z lutego 2023 roku, odcinał się od znaczącego wpływu amerykańskiego postmodernisty („Tak przy okazji, te wszystkie porównania do Davida Fostera Wallace’a zawsze były dziwne. Tak: od niego wziąłem pomysł użycia przypisów w mojej powieści O. Ale też od Wittgensteina. Styl pisarski Wallace’a nie jest dla mnie nawet ciekawy w porównaniu z takim Pynchonem, od którego przejąłem znacznie więcej”[XXXVI]), niemniej podobieństwa były widoczne, zwłaszcza zewnętrzne. Podobnie pochlebnych głosów było więcej: krytyczka Telma Halme napisała w „Wiadomościach Wieczornych”, że „licząca ponad 800 stron powieść O Mikiego Liukkonena to gigant nie tylko pod względem rozmiarów, ale też renomy: to bezdyskusyjnie jedno z najgłośniejszych dzieł literackich roku”[XXXVII]. Nikt nie był zaskoczony, gdy w październiku ogłoszono krótką listę sześciu nominowanych do najbardziej medialnej fińskiej nagrody literackiej, Finlandii, i znalazł się na niej Miki Liukkonen ze swoją drugą powieścią. W uzasadnieniu kapituła nagrody napisała, że „O jest w swym maksymalizmie dziełem, obok którego nie można przejść obojętnie (…) Powieść zdolna jest obudzić w czytelniku ciekawość na każdej stronie, a jej spostrzeżenia trafiają w punkt z niespotykaną dotąd precyzją”[XXXVIII]. Nie brakło oczywiście głosów mniej pochlebnych, niemniej można uznać, że O zostało przez krytykę przyjęte bardzo dobrze. Potwierdzeniem i uznaniem wielkiej klasy pisarskiej Mikiego Liukkonena była recenzja francuskiego wydania O w przekładzie Sébastiena Cagnolego, która ukazała się w „Le Monde” 10 stycznia 2021 roku. „Wszystko gra. Prawie 1000 stron, 100 postaci, 7 dni: Powieść tego młodego fińskiego pisarza to erudycyjny labirynt, magnetyzująca księga-potwór”[XXXIX], głosił tytuł recenzji krytyka i tłumacza Nilsa C. Ahla, który podziwiał niespełna trzydziestoletniego pisarza za to, że z niespotykaną w jego wieku dojrzałością potrafił opisać powszednie życie dziesiątek postaci, mieszając gatunki i style bez fałszywej nuty.
No, ale w 2017 roku Miki Liukkonen upragnionej Finlandii nie dostał: wybierająca wówczas zwycięzcę Elisabeth Rehn[XL] wskazała na Juhę Hurmego i jego rozbudowany esej o Finlandii Niemi (Półwysep)[XLI]. W ocenie kapituły Hurme: „odpowiada na mit o Finlandii i Finach całą rozległą wiedzą, jaką dźwiga nasza kultura”[XLII]. Wyróżnienie z pewnością zasłużone, sam uważam dzieło Hurmego za wybitne, choć nie sposób w tym kontekście przemilczeć ani proszwedzkich sympatii pisarza, ani szerszego kontekstu politycznego z rosnącą w siłę antyunijną Partią Finów, niechętną językowi szwedzkiemu i przywilejom szwedzkojęzycznej mniejszości. Nie potrafię też nie patrzeć na tę sprawę przez pryzmat słynnego prawa Jante – jedenastu nieformalnych reguł rządzących stereotypowym społeczeństwem skandynawskim, spisanych po raz pierwszy przez norwesko-duńskiego pisarza Aksela Sandemosego w 1933 roku[XLIII], gdyż Miki Liukkonen podpada w zasadzie pod wszystkie paragrafy: „Nie sądź, że jesteś kimś. Nie sądź, że nam dorównujesz. Nie sądź, że jesteś mądrzejszy od nas. Nie wyobrażaj sobie, że jesteś lepszy od nas. Nie sądź, że wiesz więcej niż my. Nie sądź, że jesteś kimś więcej niż my. Nie sądź, że się do czegoś nadajesz. Nie wolno ci się z nas śmiać. Nie sądź, że komuś na tobie zależy. Nie sądź, że możesz nas czegoś nauczyć. Myślisz, że nic o tobie nie wiemy?”. Co prawda i Hurme poszargał w Półwyspie największe fińskie świętości: wyśmiał ideały językowej czystości i przedstawił Kalevalę w świetle, w którym rzucała wyraźnie brunatny, czy też – w lokalnym fińskim kolorycie – czarny cień[XLIV], a jakby tego było mało, podczas ceremonii wręczenia nagrody wywołał święte oburzenie, gdy na zakończenie swojego przemówienia, w którym podkreślał ogromne znaczenie pisarzy dwujęzycznych dla fińskiej kultury, rzucił na cały kraj: „Uczcie się szwedzkiego, buraki. Dziwnie wam się poszerzy światopogląd”[XLV]; jednego jednak Hurme nigdy nie robił: nie powtarzał publicznie, że jest lepszy od innych. Chociaż geograficznie Finlandia to nie Skandynawia, z racji wielowiekowych związków ze Szwecją kulturowo jest krajem skandynawskim o nieznanej u nas, płaskiej hierarchii, gdzie ludzie ufają sobie i instytucjom i gdzie według porzekadła brak skromności śmierdzi.
Miki Liukkonen jednak nigdy nic sobie nie robił z konwenansów: mówił zawsze szczerze, co myśli, i nie umiał w skandynawski small talk o pogodzie. Ani nie przejmował się tym, co inni o nim pomyślą. Gdy zarzucano mu, że próbuje się kreować na „buntownika”, odpowiadał, że sama idea budowania sobie jakiegoś „brandu” jest mu obca. Na początku swojej drogi, gdy wdzierał się na czoło literackiej awangardy, powiedział, że pewien pisarz dał mu dobrą radę: podczas wywiadu ma mówić tylko o trzech rzeczach, i to takich, których nie będzie później żałował. „Dla mnie to jest budowanie brandu, cenzurowanie samego siebie. Ja mówię zawsze o dwudziestu rzeczach i zawsze wszystkiego potem żałuję”[XLVI]. W innym wywiadzie, gdy znowu zeszło na jego rozbrajającą, a dla niektórych z pewnością przykrą szczerość, Miki odpowiedział: „Nie zamierzam spuszczać z brutalnego tonu. Nie zamierzam gryźć się w język, by zrobić na kimś wrażenie przyjemniaczka i być miłym dla wszystkich”[XLVII].
Miki mógł później sprawę bagatelizować, wydaje mi się jednak, że czuł się rozgoryczony, że jego druga, wielka powieść, w którą włożył tyle serca i pracy, nie zdobyła Finlandii; w końcu już po napisaniu pierwszej, Dzieci pod słońcem, zapowiadał szumnie, że zdobędzie nią tę nagrodę[XLVIII]. Niemniej, choć nie zdobył najcenniejszego krajowego lauru, bezsprzecznie odniósł sukces: stał się nie tylko głośnym pisarzem, bardzo popularnym szczególnie wśród młodych ludzi, ale też postacią medialną – i to nie tylko przez wzgląd na swój instagramowy profil. Od sierpnia 2019 do października 2020 prowadził na stronach fińskiego radia YLE własny podcast zatytułowany Miki Liukkosen maailma (Świat Mikiego Liukkonena)[XLIX]; nagrał w nim trzydzieści nadzwyczaj ciekawych, prawie godzinnych monologów na tematy osobiste i nieosobiste („Sztuka to mowa melancholii”, „Wszystkie sny są przeciętne”, „Poczucie winy jest w fińskiej kulturze uczuciem zbiorowym”, „Muzyka to komunikacja między planetami”, „Prawdę mówiąc, bardzo rzadko jestem szczery”, „Piszę o tym, o czym nie mam odwagi mówić”) oraz kilka rozmów z fińskimi artystami. Szczególnie interesująca była rozmowa z pochodzącą również z okolic Oulu Rosą Liksom[L] o „arktycznej histerii” i „klątwie pisarskiej”. Zarówno w monologach, jak i rozmowach z zaproszonymi gośćmi Miki imponuje oczytaniem i wiedzą ogólną, czaruje świetnym poczuciem humoru i autoironią; piszę w czasie teraźniejszym, bo podcastu na szczęście nadal można słuchać – niestety tylko po fińsku.
Niecały rok po zakończeniu przygody z radiem Miki dostał własny program telewizyjny, który nosił nazwę Miki Liukkonen, sivullinen (Miki Liukkonen, obserwator)[LI] i ukazał się w piętnastu odcinkach wyświetlanych w dwóch sezonach: w marcu 2021 roku i czerwcu 2022 roku. Jak głosi opis programu: „Pisarz Miki Liukkonen ceni sobie życie pustelnika i choć «nie umie spotykać ludzi», zdobywa się jednak na to, by wyjść ze swojej pisarskiej celi i podjąć badania człowieczeństwa za pośrednictwem interesujących rozmówców. W każdym odcinku spotyka się z osobami, których wybory życiowe stara się lepiej zrozumieć”[LII]. Wśród jego rozmówców znaleźli się między innymi Mercedes Bentso, fińska raperka o romskich i albańskich korzeniach, Ville Ranta, rysownik i komiksiarz znany ze swojej politycznej niepoprawności, czy fińscy sataniści. Miki jednak bardzo rzadko trzymał się scenariusza, co realizatorka i scenarzystka Laura Friman dziś uważa za jedną z najlepszych cech programu.
Co dwa lata pojawiały się również kolejne powieści, pisane w jeszcze bardziej maniakalnym tempie niż O, nawet po kilkanaście godzin dziennie: po zwięzłym Hiljaisuuden mestari (Mistrz milczenia)[LIII] (359 stron) przyszły jeszcze dwa dzieła: potężne Elämä: esipuhe (Życie: przedmowa)[LIV] (1035 stron) oraz ukończony w ostatnich miesiącach życia i wydany już pośmiertnie, z bardzo osobistym posłowiem Knuutiego, Vierastila (Tryb gościa)[LV]. Wszystkie miały dobre recenzje: Mistrza milczenia pochwalił opiniotwórczy dziennik „Helsingin Sanomat”[LVI], pisarz, poeta i krytyk Tommi Melender napisał w „Parnasso”: „Nie znam zbyt wielu fińskich powieści, które z równą wrażliwością zmysłową rejestrowałyby wewnętrzny chaos świadomości i myślenia (…) Absurdalny komizm wnosi do powieści rozweselającą lekkość i głębię. A to pociesza, może nawet leczy”[LVII]. Życie: przedmowa, wyraźnie dłuższe od przełomowego O, zostało wydane również w limitowanej (500 egzemplarzy) „autorskiej, nieskróconej wersji”, obszerniejszej od „regularnej” wersji aż o dwieście stron; sam Miki uważał Życie za swoje najwybitniejsze osiągnięcie na polu maksymalizmu, w czym zresztą wtórował mu jego redaktor Samuli Knuuti, który uważał czwartą powieść Liukkonena za arcydzieło należące do literatury światowej: „był najzdolniejszym pisarzem swojego pokolenia (…) Życie: Przedmowa to dzieło wprost oszałamiające przez to, jak Miki potrafi odtworzyć życie i świat wewnętrzny różnych ludzi i opisać je takim językiem, pełnym takich wyrażeń, którymi można by zapełnić setki tomików poezji”[LVIII]. Życie: Przedmowa była nominowana do dwóch pomniejszych nagród literackich w Finlandii: do Botni, przyznawanej pochodzącym z północy Finlandii autorom najlepszych książek minionego roku, oraz do nagrody Tulenkantaja (Nosiciel ognia) – dla autorów książek, które zdaniem kapituły mają największe szanse na odniesienie sukcesu poza granicami Finlandii. Mam wielką nadzieję, że ten sukces prędzej czy później przyjdzie.
Wydana pośmiertnie ostatnia powieść Mikiego Tryb gościa należała do najbardziej wyczekiwanych tytułów 2023 roku. Recenzja książki, która ukazała się we wrześniu w „Helsingin Sanomat”, była z racji okoliczności również swoistym podsumowaniem życia, twórczości i literackiego programu przedwcześnie zmarłego pisarza, podczas gdy ocena ostatniego dzieła Mikiego zeszła na dalszy plan, przytoczę więc znów werdykt kapituły Finlandii, która tak motywowała pośmiertną nominację do nagrody Mikiego Liukkonena za Tryb gościa: „To stłuczony róg obfitości, w którym poczucie wyobcowania, tęsknotę za miłością, zaburzenia umysłowe i najgłębsze człowieczeństwo zobrazowane zostały z mistrzowską klarownością”[LIX]. I znów, jak sześć lat wcześniej, Miki nagrody ostatecznie nie zdobył – ale wygrał w plebiscycie czytelników.
A jednak to właśnie przełomowe O pozostaje najbardziej cenioną powieścią Mikiego Liukkonena zarówno wśród krytyków, jak i czytelników. Na opublikowanej pod koniec ubiegłego roku w „Helsingin Sanomat” liście najlepszych stu książek ostatniego ćwierćwiecza – „przyszłej klasyki fińskiej” – w wyborze pisarzy, krytyków i fachowców z branży O zajęło sześćdziesiąte drugie miejsce – jako jedyna powieść Mikiego[LX]. W połowie stycznia opublikowano drugą listę – tym razem setkę najlepszych książek ćwierćwiecza wybierali czytelnicy[LXI]. Na tej liście znalazły się już trzy powieści Liukkonena: oprócz O (39 miejsce), również Życie: przedmowa (53 miejsce) i Tryb gościa (97 miejsce), czyli prawie cała jego dojrzała, „helsińska” twórczość.
Pracę nad swoją ostatnią powieścią Miki Liukkonen ukończył niecałe dwa miesiące przed śmiercią. W połowie maja na swoim profilu instagramowym poinformował: „Nie wiem, jakimi siłami i jakim cudem, ale wreszcie skończyłem moją powieść. To było chore: 17-godzinne dni, po których nerwy mi się gotowały i błyskało mi w oczach (…) I teraz oczywiście, po skończonej pracy, czeka mnie ta znana już na wylot faza tygodni, miesięcy «nicnierobienia». Gdy nic nie robię, aż w końcu to «nicnierobienie» można już uznać za pracę i trzeba ruszać z nową książką”[LXII]. Nie zdążył.
W tej najbardziej autobiograficznej z powieści Mikiego Liukkonena narratorem przygód głównego bohatera jest pisarz, który zdaniem Samulego Knuutiego bardzo przypomina samego autora: „Jego myśli to w dużej mierze myśli Mikiego”, przyznał w jednej z rozmów[LXIII]. W powieści alter ego pisarza snuje bardzo Liukkonenowe refleksje: „Już w wieku trzynastu lat pisałem w swoim pamiętniku, że «świat mnie przerasta». Ciężar świata odczuwałem już bardzo wcześnie. Nigdy nie lubiłem życia. Pamiętam, jak fantazjowałem o śmierci już w podstawówce, widziałem w śmierci jedyne rozwiązanie, odpoczynek, widziałem siebie lewitującego w czystym świetle, otoczonego brakiem siły ciążenia, wolnego od wszelkiego brudu, troski, cielesności”[LXIV]. Ostatnią powieść Mikiego kończy Epilog, dla którego pisarz wybrał tło dźwiękowe. „TU POPROSZĘ CICHĄ KSYLOFONOWĄ MUZYKĘ POCZEKALNI[LXV]”. Niechaj nie milknie.
Sebastian Musielak
OSOBY WYSTĘPUJĄCE W POWIEŚCI
W
Jerome W – student fizyki, pływak
Alle W – młodszy brat Jeromego
Tuomas W – ojciec, nauczyciel historii
Julia W – matka, chorobliwy lęk przed okrągłymi szkłami
Bruce Springsteen – kura (R.I.P.)
LUNDVALL
„Valde” Lundvall – hodowca koni wyścigowych
Rosita Lundvall – matka, bezrobotna
Valter Lundvall – syn
Tino Lundvall – syn
Vanessa Lundvall – córka
Ennari Tenisista – podopieczny
Ciotuchna – znajoma rodziny
Simpuri – znajomy rodziny
Elia – znajomy rodziny
AHLQVIST
Mikael Ahlqvist, alias „PhD” – pływak
Kari Ahlqvist – ojciec, umysłowo chory(R.I.P.)
Maria-Sari Ahlqvist – matka (R.I.P.)
AHO
Erik Aho – student fizyki
Arto Aho – ojciec, mechanik
Emma Aho – matka, badaczka
Aino Aho – siostra Emmy (R.I.P.)
GATZ
Antero Gatz – pływak
Gatz senior – były mistrz Europy w robieniu pompek na jednej ręce, obecnie cukiernik
Gatzowa
BRAX
Elise Brax – bibliotekarka
Magnus Brax – ojciec Elise, profesor literaturoznawstwa ogólnego, uniwersytet w Helsinkach, fanatyk bakłażanów
Terhi Brax – matka Magnusa, żarliwa lestadianka (R.I.P.)
Pasi Brax – ojciec Magnusa, były klarnecista (R.I.P.)
ALANEN
Sami Alanen – pływak, lęk przed grzybicą stóp
Armas Alanen – dziadzio Samiego (R.I.P.)
BENAVITA
Anton Benavita – pianista, chłopak Elise Brax
Arturo Antonio Benavita – ojciec
Kastelo Benavita – sprzątaczka w hotelu Best Western Airport Pilot, poważna fotofobia
ZOLTÁNFI
Jantek Zoltánfi – nauczyciel gry na fortepianie, konserwatorium w Helsinkach, były narkoman
Abél Zoltánfi – ojciec Janteka
Etelka Zoltánfi – matka Janteka
Alida Zoltánfi – siostra Janteka
Albert Zoltánfi – niedoszły wynalazca, fizyk, asystent Nikoli Tesli (1924–26), alkoholik (R.I.P.)
ROOS
Rita Roos – matka, alkoholiczka, przybrana siostra Meili Enkroos
Aaron Roos – syn, student fizyki
Ismo-Aleksi Roos – syn
Riia-Rosanna Roos – córka, poważny rotacyzm,
dumna członkini Grupy Malarskiej Dumnych Dyslalików
Meila Enkroos – była nauczycielka religii, autorka
„Książki kucharskiej dla neurotyków”
FIRMA KOMPAN A/S, ODENSE, DANIA
Tom Lindhardt Wills – założyciel firmy (R.I.P.)
Hans Mogens Frederiksen – przyjaciel Toma Willsa, drugi założyciel firmy
Caesar Jensen – projektant zjeżdżalni, ojciec Emilii Jensen
Gunne Wills – obecny dyrektor, syn Toma Lindhardta Willsa
Lena Le – projektantka kolorów
Walter Lynggaard – projektant zjeżdżalni
Bo Dorothea Zachariassen-Mollerup – pechowa pracownica
DUŃSKI TEATR KRÓLEWSKI
Jan Gade – reżyser, dyrektor artystyczny „Grupy Gadego”
Laura Jensen – scenografka „Grupy Gadego”, żona Caesara Jensena, matka Emilii Jensen
Lars Carlsen – projektant afiszy w „Grupie Gadego”, twórca idealnej metody nalewania kawy
Vincent Wolf – dramaturg „Grupy Gadego”, zespół Tourette’a
Bertha Himmelreich – dramaturżka „Grupy Gadego”, kleptomanka
KIRKOS NEUROSIS
Truls Bertel – były neurolog, obecny direktör KN
Bijoy Dixit – klaun z agorafobią
Bengt Vikkel, alias „Trzydziestometrowy Don Juan” – linoskoczek cyrkowy, liczne obsesje + niewyautowany trans, stryj Rity Roos
Knatz – bileter KN, rzadka choroba neurologiczna znana pod nazwą „nerwica reszty”
Luegerro – nekrofobia, tanatofobia
Konrad Lips – schizofreniczny brzuchomówca, kolega z roku Jana Gadego, ex Meili Enkroos
Oszałamiający Fester – mistrz sztuk karcianych, OCD
BSES
Marcell Lestrange z Miasta Nantes – założyciel BSES, wynalazca „X”, syndrom Napoleona
Kim Tôn Thất – pozbawiony rąk były wiolonczelista, pomocnik Marcella
Henri Desjardins – pomocnik Kima
Serge Yumashev – pomocnik Kima
Dmitri Yumashev – pomocnik Kima
INNI
Nikola Tesla – amerykański fizyk i wynalazca serbskiego pochodzenia (R.I.P.)
C.G. Jung – szwajcarski psychiatra,
założyciel szkoły psychologii analitycznej (R.I.P.)
Maaria Ragnvaldsson – emerytka z demencją, właścicielka stancji Elise Brax
Aatos Talvela – ojciec Laury Jensen, fatalne OCD
Laura Talvela – żona Aatosa Talveli, matka Laury Jensen
Joel Tennel – pływak
Kevi-Joore Sommi – pływak
Timoteus Alahuljankokko – pływak
Alfonso Francis Apodopopueli – trener pływacki
Klaressa Tennel – siostra Joela Tennela, biegaczka na orientację, przyjaciółka Emilii Jensen
Veera Kling – bliska przyjaciółka Emilii Jensen, obecnie wyznawczyni buddyzmu theravada
Aleksandra Helve – studentka literatury, obsesja na punkcie ryb (R.I.P.)
Pepento Eik – były spawacz, obecnie prorok
Bartolomĕj Dušek – artysta, aktywny członek awangardowego kolektywu „Devĕtsil” (R.I.P.)
Jeremias Elenanoja – ojciec Julii W, hipis, były asystent Bartolomĕja Duška
Arja Elenanoja – matka Julii W
„Määri” – projektantka ubrań
„Larry” – mąż „Määri”
Merjami – genialne dziecko, córka „Määri” i „Larry’ego”, sporadyczna semiśmiertelna bezsenność
Ilse – niemiecka studentka na wymianie, wynajmuje stancję u Ahlqvistów
Glenda – pielęgniarka na laryngologii, Wieża (klinika uniwersytecka na Meilahti)
Matessa – druga anestezjolożka, Wieża (klinika uniwersytecka na Meilahti)
A. Janna – dr fil., docent, starszy wykładowca, uniwersytet w Helsinkach
Klaus Hera – dr fil., docent, uniwersytet w Helsinkach
Paula S. – mgr leśnictwa i rolnictwa, sekretarka, uniwersytet w Helsinkach, miłośniczka heraldyki
Kai Opinen – dr fil., docent, uniwersytet w Helsinkach
Samuel Algren – profesor fizyki, uniwersytet w Helsinkach
Tuomo Karjalainen – profesor astronomii, uniwersytet w Helsinkach
Harvart Gulveig – nadkomisarz, KMP w Helsinkach
Raija Pfektol – podwładna Gulveiga, KMP w Helsinkach
Tyrni-Lumia Kuu – podwładna Gulveiga, KMP w Helsinkach
Anna Mainea – podwładna Gulveiga, KMP w Helsinkach
Termo – podwładny Gulveiga, KMP w Helsinkach
Taipi Ostero – prowadzący cykliczną audycję „Nauka i zjawiska” w Radio Teraz
Bezimienny naukowiec 1 – stały gość audycji „Nauka i zjawiska”, zwolennik teorii eteru
Bezimienny naukowiec 2 – stały gość audycji „Nauka i zjawiska”, zwolennik teorii eteru
Eero Kivi – genetyk populacyjny, gość audycji „Nauka i zjawiska”, badacz genetycznej identyczności Romów i bakłażanów
Oula Einola – biotechnolog, gość audycji „Nauka i zjawiska”, badacz genetycznej identyczności Romów i bakłażanów
Emilia Jensen – córka Caesara Jensena i Laury Jensen, studentka literatury (R.I.P.)
Edna Silverberg – członkini tajnej organizacji, miłośniczka herbatki miętowej
Darnopogaldjitzer – fan Whitesnake’a, chiromanta (m.in.)
Chwila, w której człowiek postanawia umrzeć, niekoniecznie jest tą chwilą, w której wie, że umrze.
Mowa o ciekawości, owej najmniejszej drobince nadziei, którą nawet najgorszy żul nosi w sobie od urodzenia; o marzeniu o drugiej szansie. O nowym życiu. Ta myśl przychodzi sama z siebie i w zasadzie nie jest nawet myślą. Wiesz, o czym mowa.
Niebo jest wytarte z barw i bezchmurne w 60%. W oddali latają bezgłośnie ptaki, jak na filmie.
Ostatnio słyszałaś o życiu po śmierci dawno temu, w podstawówce: przed grudniowymi feriami kazali ci iść do kościoła. Siedzieliście w grubych ubraniach, stłoczeni na długich śliskich ławach i ziewaliście, zasłaniając usta pięścią. Głos pastora był głuchy i stary. Z podeszew paćkała na podłogę glajda w kolorze bezy. Nie zatrzymuj się, wyżej.
Wyżej: wiatr jest porywisty i ciepły, zarzuca ci włosy na twarz. Ruchy masz powolne, lecz pewne, w ustach czujesz smak żelaza, niejasne przeczucie krwi.
Powietrze w kościele było aż gęste od stearyny i kiedy mrużyłaś oczy, białe świece rosły na trzy metry, a rozjarzone ornamenty witraży rozjeżdżały się po czystym od mrozu niebie, po gwiazdach…
Wiatr jest ciepły i porywisty i nie ma zapachu, lecz metalowa drabina pod skórą twoich dłoni wydaje się zimna. Tak wysoko nie ma owadów. Jeszcze dwa szczeble i jesteś już na dachu.
Na placu w dole zaczynają gromadzić się ludzie, staraj się nie zwracać na nich uwagi. Wszystko przez te zjeżdżalnie, które testowałaś, by zadowolić ojca, ale raczej nikt w to nie uwierzy. Może nawet ty sama. Trudno powiedzieć. No bo czy sklecona z metalu i plastiku dziecięca zjeżdżalnia może wpływać na cokolwiek? Kazać ci coś odczuwać, zupełnie jakby twój tekst, twoja sztuka wyrwała ci się, uciekła z papieru w świat, stając się ciałem i krwią, i ruchem…? Najpotworniejsze jednak są te zawroty głowy, poczucie odrealnienia. Jak gdybyś położyła się do łóżka w swoim domu, a potem obudziła nagle w rozświetlonej i gwarnej galerii handlowej.
Staraj się nie zwracać uwagi. W ostatnich chwilach życia myśli zachodzą szkłem, a oddychanie sprawia wrażenie wiosłowania. No i jest zimno. Na miejscu pojawia się coraz więcej ludzi. Będzie pewnie coś koło dziewiątej rano.
I stopniowo narasta hałas. Patrzysz w dół i widzisz ich: sto, dwieście osób. Dwieście przerażonych twarzy, małe morze wymachujących i pokazujących rąk. Spróbuj się oderwać. Możesz sobie wyobrazić, że to zwykły dźwięk, szum gorąca w uszach.
I odrywasz się od siebie, chwila szumu, i już. Słyszysz swój głos, coś mówisz, lecz głos zdaje się należeć do kogoś innego, dobiegać gdzieś zza twoich pleców. A może krzyczysz. Nieważne: powoli unosisz prawą stopę, celujesz nią przed siebie, próbujesz nadepnąć powietrze, wydaje się ciężkie, rozpłynnione, jak gdyby coś próbowało ci stawiać opór, prosiło, byś to sobie jeszcze przemyślała… Ty jednak zaciskasz dłonie mocno w pięści, zamykasz oczy i robisz ten jeden rozstrzygający krok.
Zrób wdech. Od tej pory wszystko będzie się opierać wyłącznie na domys…
Każdy dzień zaczyna się tak samo. Właśnie o tej porze każdego dnia rano moja broda dotyka dywanu w kolorze morelowym, który moja matka Julia kupiła w jakimś hałaśliwym markecie, zamiast pójść do tego dobrego sklepiku, który chwalą wszystkie jej koleżanki, do tego, który ma nad podwójnymi drzwiami okrągłe okna.
Właśnie tak należy robić pompki: broda ma dotykać włosków dywanu.
Mały pokój jest jasny i rozgrzany jak piekarnik; kurz, który stanowi chyba 86 procent składu powietrza, łaskocze w nosie i pod powiekami niczym dziesiątki suchych maciupeńkich pędzelków. Jestem nieprzerwanie świadomy upływu czasu – ile minęło od chwili, kiedy wstałem z łóżka, do chwili obecnej. To mnie uspokaja. To, że wiem, jak będą ułożone wskazówki na zegarze, kiedy się wydarzy to czy tamto. Oto wolność od wszelkiej impulsywności: sprawy zachodzą na siebie jak gładkie krążki; można też sobie wyobrazić świeżo umyte dłonie wsuwające się w kuchenne rękawice.
Mój zegarek stoi na podłodze oparty o popękaną, kasztanowobrązową listwę. Półtora metra nad zegarkiem zaczyna się plakat formatu A3, na którym pływak Michael Phelps zagarnia wodę koloru niebieskiej pasty do zębów niewiarygodnie wielkimi dłońmi; Phelps to potwór morski, który wieczorem wysypuje z taczki w przedpokoju furę złota i uderza w kimono, no chyba że chce akurat koniecznie obejrzeć wiadomości. Dorysowałem mu kiedyś klasyczne wąsy Poirota.
Teraz jest 7.11. Uświadomienie sobie tego faktu jest dla mnie potwierdzeniem, że trybiki dnia powszedniego funkcjonują bez zarzutu.
Często marzę o życiu, w którym wszystko przypominałoby niespieszne ćwiczenia przeciwpożarowe – to by dopiero było beztroskie życie, co? – choć chyba nie to dokładnie miałem na myśli. Może to wyjaśnia, dlaczego od dziecka pasjonowały mnie wszelkiego rodzaju kreski, tabelki, numery, wyliczenia, stopnie, rejestry – to jest właściwe słowo; zajmowały mnie już samą swoją formą, właśnie tak: nawet wtedy, gdy na drzwiach lodówki zawisła lista zakupów, a ja nie rozumiałem, o co w niej chodzi, patrzyłem na nią, na tę listę, byłem wtedy może wzrostu mandoliny, i gdy tak na nią patrzyłem, odczuwałem taką samą przyjemność, jaką się odczuwa, gdy przesuwa się piórkiem powoli po karku, wzdłuż kręgosłupa… Wtedy, kiedy byłem jeszcze bardzo mały i dziwiłem się, dlaczego tata ma zawsze olej na twarzy. Wtedy, gdy jeszcze nie rozumiałem, dlaczego mama zawsze zaczyna wariować na widok okrągłych powierzchni ze szkła.
Im bardziej skomplikowane listy czy gęstsze wykresy, tym lepiej. To właśnie ten semiseksualny fetyszyzm formularzy jest częściowo odpowiedzialny za to, że później zapaliłem się do fizyki i astronomii i w ubiegłym roku zacząłem studiować obie te dziedziny na wydziale fizyki uniwersytetu w Helsinkach (oczywiście swoje zrobiło również szczere zainteresowanie naukami ścisłymi, ale poczucie błogości czerpane z porządku i tym podobnych rzeczy miało jednak znaczący udział w wyborze kierunku studiów, to fakt niezaprzeczalny).
Na ścianie mojej kuchni, pod drugim zegarem, ciągle mam diagram struktury danych (DSD, Data Structure Diagram), który wydrukowałem sobie jeszcze jako dziecko: przedstawia typy wykresów i ich części składowe, pokazuje, czym się od siebie różnią albo jak się ze sobą komunikują, oraz wylicza ich zalety i wady. Później dołączyły do niego tabele FINA (Fédération Internationale de Natation Ty, Jerome, czy ty sobie poradzisz? Sorry, ale jakie ty masz możliwości? Ile ty masz lat…? Dwadzieścia cztery i marzysz o… Olimpiadzie? Chłe chłe chłe, nie no serio, stary… Rio de Janeiro 2017? Nie no, spoko, chłopie, powodzenia, nic nie mówię…
7.13: czas wstać, porozciągać się i zetrzeć pot z barków.
Po lewej stronie mam kremową szafę, której drzwi są uchylone na tyle, by do środka można było wsunąć pięść albo kubek z kawą, i z tego uchylenia wystaje skórzany pasek jak beżowy język gotowy wylizać cały pokój. Przed szafą stoi stare krzesło, którego morska farba tu i ówdzie zaczęła odłazić, osypując gumową wykładzinę biało-niebieskim łupieżem, i które jęczy pod najmniejszym ciężarem. Zrobił je mój dziadek, który w dawnych czasach pracował w warsztacie z pewnym Cyganem z niewiadomych powodów nazywanym Zezolem albo Mańkutem. I ten Cygan, którego znał dziadek, zginął, bo po pijaku oszczał płot pod napięciem.
Nim opowiedział mi o tym mój ojciec Tuomas W[1], usiadł na brzegu mojego łóżka i odchrząknął, co miał w zwyczaju robić przed wypowiedzeniem jakiejś poważnej kwestii; miałem wtedy może sześć czy siedem lat i ojciec postanowił opowiedzieć mi o śmierci, pokrętnie, jak to on: opowiedział mi, że ludzie po śmierci zmieniają się w jasne gwiazdy, które patrzą potem z góry na świat i śledzą nasze poczynania, a ja nie potrafiłem rozstrzygnąć, czy ta myśl mnie urzeka, czy raczej przeraża, więc zastanawiałem się nad tym przez chwilę, dopóki ojciec nie wyciągnął spod łóżka długiego i ciężkiego pudła z kartonu, które wcześniej musiał tam niepostrzeżenie schować, i kiedy je otworzyłem, w środku znalazłem prawdziwy teleskop, który mam do tej pory.
Coś oczywiście przechodzi z ojca na syna, upodobania i zwyczaje. Niektóre rzeczy pamiętam, o innych usłyszałem od matki, która wtargała ten ciężki dywan na czwarte piętro mojej kamienicy bez windy (akurat wtedy miałem gorączkę tak wysoką, że podłoga paliła mi stopy jak płyta kuchenna, i jeżeli chciałem się gdzieś ruszyć z łóżka, to musiałem łazić na czworakach z mokrymi ręcznikami pod nogami i dłońmi); no więc matka weszła do mieszkania w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym, za to z suchymi włosami, i na widok moich zapełnionych tabelkami ścian najpierw się zamyśliła, a potem z poważną miną pokiwała tą swoją wąską poważną brodą i powiedziała cicho, że lepiej unikać przesadnej rutyny, gdy ma się dopiero, ile tam…? – dwadzieścia cztery lata. Sam wiesz, dodała. Tak, jasne, jasne…
Było bowiem tak, że mój ojciec cztery lata młodości spędził w Afganistanie, w Kabulu, gdzie studiował mechanikę, nim później zainteresował się historią. Ponieważ czuł się tam samotny, dla zabicia czasu zaczął pracować nad Bardziej Wydajną Siecią Wodociągową – cholera wie, co to miało oznaczać – i dzięki swojej wiedzy mechanicznej zdołał przekuć tę obsesję (czym się później naprawdę okazała) na coś w rodzaju kulejącego, komicznego prototypu, a nawet pozyskać wsparcie finansowe od mieszkającej w pobliżu wdowy fińskiego pochodzenia, która podobnie jak mój ojciec cierpiała na samotność w rozedrganej kabulskiej bezczynności, w jaką popadła parę lat wcześniej, kiedy jej mąż poległ w jakiejś bitwie, którą stoczono pod bezchmurnym niebem w sypiącym się do oczu piachu. Owa życzliwa sponsorka miała osobliwe imię: Redaltina (coś tam coś tam) – co brzmi jak nazwa egzotycznego soczystego owocu, który oblepia człowiekowi brodę i palce purpurowym nektarem – i pewnego jasnego dnia wtoczyła się na podwórko przed domem ojca rozkołysanym krokiem, z podrygującymi na rondzie malwowego kapelusza kryniami i różami pustyni, które ciążyły ku jej miętowozielonym oczom, by wyszczebiotać: „Mon ami, wszak chyba jesteśmy sobie pisani, czyż nie?” – była to zdumiewająca, lecz bynajmniej nie zaskakująca propozycja ze strony kobiety, która, jak twierdził mój ojciec, już od dłuższego czasu napomykała, że musi sobie znaleźć nowego męża (wspólne wieczory w ogrodzie przed domem Redaltiny, do których ojciec się przymuszał w poczuciu wdzięczności; marzycielska muzyka fortepianowa, oczka wodne, księżyc w pełni rozrzucający tam i siam coś mglistego i srebrzystego, a pośrodku oni, obok siebie, na pieszczących plecy leżakach, ze szklaneczkami dobrze schłodzonych drinków w dłoniach…). Mój ojciec pojął, że popełnił kardynalny błąd, tak więc pokornie zwrócił wdowie pożyczkę, a następnie po cichu i na zawsze wyjechał z miasta, w którym nigdy się dobrze nie czuł. Po powrocie do Finlandii wyuczył się na nauczyciela historii, choć na poziomie praktycznym nie opanował nawet podstaw prekambru, dopóki nie urzeczywistnił swojej obsesyjnej idei Bardziej Wydajnej Sieci Wodociągowej (która wyrodziła się później w naszym domu w tzw. Sprawę, O Której Nie Wolno Mówić). Z dzieciństwa pamiętam, że ja i mój młodszy o rok brat Alle nie mogliśmy zasnąć przez niosące się z garażu dźwięki, jakie gumowy młotek wydobywał ze stalowych rur i gigerowskich połączeń zmajstrowanych przez naszego ojca; słyszeliśmy również odległe pacnięcia muter o betonową posadzkę i pobrzękiwania dobiegające z turkusowej metalowej skrzynki, w której roztargniona ręka ojca gmerała w poszukiwaniu jakichś trzpieni albo złączek, i jego pomrukiwania, bo w tamtym czasie nasz wspólny pokój miał wspólną ścianę z garażem, który przylegał do naszego domu wolnostojącego i do którego można było wejść przez kuchnię drzwiami przy lodówce. Matka zawsze wrzeszczała z przerażenia, gdy ojciec swoim olejem plamił nasz biały obrus odziedziczony po jej babce, która z kolei dostała go od żony Cygana Zezola/Mańkuta (świat jest jednak mały), tak że w końcu musieliśmy przejść na jednorazowe. Alle i ja wierzyliśmy, że zapaskudzenie jej bezcennego obrusa przelało czarę goryczy, bo jeśli nas pamięć nie myli – te czasy giną w naszych wspomnieniach jako okres mglisty i niepewny – matka na pół roku odeszła od ojca; tęsknota kazała jej wrócić, ale postawiła warunek, że ma pójść do tego samego ośrodka specjalizującego się w leczeniu neuroz i fobii, w którym ona sama spędziła kilka krótkich okresów.
Ich historia zaczęła się następująco: wkrótce po powrocie z Kabulu do Helsinek w latach osiemdziesiątych Tuomas spotkał Julię (z domu Elenanoja) przed jakimś sanatorium, które podobno nadal istnieje i „otacza je wysoki żywopłot”; przybytek ów jest trochę mityczny, jako że żadne z naszych rodziców nie chce zdradzić nam ani jego nazwy, ani tym bardziej lokalizacji. Wiem tylko tyle, że w dzieciństwie matka przebywała tam na kilku krótkich pobytach, gdyż już od maleńkości cierpiała na chorobliwy lęk przed okrągłymi szkłami – nie tylko okularami optycznymi czy przeciwsłonecznymi, lecz również przed wszelkiej maści okrągłymi oknami, lustrami, lupami itd., a największą osobliwością tej jej fobii jest właśnie kwestia materii: matka nie ma napadów paniki czy hiperwentylacji na widok, dajmy na to, plastikowego koła, opony samochodowej czy okrągłego metalowego zegarka, jako że sama okrągłość nie ma w sobie jeszcze niczego złego; matka zupełnie traci panowanie nad sobą wyłącznie wtedy, gdy w grę wchodzi okrągła forma szklana. Korzenie tego lęku sięgają jej dzieciństwa, kiedy w wieku dziesięciu lat znalazła w fotelu w salonie swojego ojca Jeremiasa, który zmarł nagle w łososiowoczerwonych lenonkach na nosie, które nosił 24/7, przez co matka do dzisiaj nie wie, jakiego koloru oczy miał jej ojciec… Za obsesją Jeremiasa na punkcie okularów przeciwsłonecznych stała znów niepokojąco zaawansowana idolatria zespołu Grateful Dead (był on więc tzw. deadheadem, z tym że do kwadratu), co wiązało się z wyznawaniem osobliwie rozlazłej filozofii hipisowskiej oraz noszeniem munduru, okrągłych przyciemnianych zerówek, spodni dzwonów, afgańskich kożuchów, przypinek z hasłami sprzeciwiającymi się wojnie w Wietnamie itd.; dla Jeremiasa Grateful Dead było osią lat sześćdziesiątych i najczystszym światłem, które pochłaniało wszystkie inne subkultury i idee, całą muzykę.
7.15: przechodzę do kuchni, która – idąc od mojej „sypialni” – znajduje się zaraz po prawej za ścianą, i wycieram twarz w zawieszoną na klamce koszulkę, nastawiam ekspres do kawy, włączam radio i z talerzem wypełnionym po brzegi jogurtem z owocami leśnymi idę teraz do „salonu” mojej 22-metrowej kawalerki, w którym ledwo się mieszczą duża skórzana sofa i telewizor. Za telewizorem są dwa duże okna w ramie z krwistoczerwonych zasłon z ceraty. Jak chcę oglądać telewizję, muszę spuścić żaluzje, inaczej widzę tylko czarne sylwetki w żółto-białym zamgleniu. Staję przed telewizorem, wgapiam się w podwórze i zaczynam jeść. W kuchni też jest okno, małe, zaraz przy szafce z naczyniami. Widać z niego betonowoszare tyły blokowiska, które zawsze wyglądają jak po deszczu, i kupę wszelkiej maści rowerów – metalową trzodę tłoczącą się w promieniach słońca pod turkusowym ogrodzeniem punktu segregacji śmieci, na którego dach z blachy falistej czarne i brązowe sosny zrzucają miękko stukające farfocle, lepkie igły i szorstkie buły kory walące w daszek z nieziemskim łoskotem, a ponieważ ten znajduje się trzy metry poniżej okna mojej kuchni, słyszę bezustanny stuk spadającego na falistą blachę drzewnego śmiecia i choć mieszkam tu już cztery lata, wciąż nie udało mi się do niego przywyknąć (dlatego radio), a zwłaszcza do nagłych upadków odłamków kory, które dają taki efekt, jakby ktoś nerwowo pukał mi w szybę. Jogurt ścieka mi na palce stóp. Jest 15/5/13. To oznacza, że o 9.00 w Physicum D311a zaczyna się astronomia: „Galaktyki i kosmologia” z prof. Karjalainenem, który w odróżnieniu od prof. fizyki teoretycznej Algrena używa muszki zamiast poluzowanego krawata. Dziś wyjątkowo nie mam basenu, co pachnie mi jakąś odróbką w niedzielę. Dążę do tego, żeby trenować pięć razy w tygodniu dwa razy dziennie, tak żeby rano, nim wsiądę na rower i pojadę na kampus do Kumpuli[2], wypływać godzinę i potem po południu, po wykładach, które kończą się, w zależności od dnia, między 14 a 16, dwie godziny. Nasz trener Alfonso podkreśla konieczność niewolniczego przywiązania do tego rytmu, nazywa go pulsem, czymś w rodzaju oddechu życia. Zdaniem paru pływaków, których czasem spotykam i którzy nie należą do naszej tzw. Ekipy Pro, program Alfonsa nie jest nawet szczególnie trudny; wielu jednak popełnia ten błąd, że ćwiczy nawet czternaście razy w tygodniu, co przekłada się na dziesiątki wypływanych kilometrów, choć tak wielki wysiłek nie ma żadnego fizjologicznego uzasadnienia. Założenie, że im więcej człowiek się obciąża i im trudniejsze robi treningi, tym większe robi postępy, jest z gruntu fałszywe. Tego rodzaju błędna samodyscyplina powoduje, że wielu obiecujących pływaków wypala się całkowicie przed ukończeniem osiemnastego roku życia, plecy im się garbią i słabną kości, kolana i barki, stają się mrukliwi i wypacza im się pojęcie rywalizacji, aż w końcu, choćby nie wiadomo jak bardzo starali się temu zapobiec, jak kurczowo trzymali zbielałymi dłońmi tego obrazu z marzeń, który na samym początku rozpalił ich ambicje i żądzę wygrywania – przymglonego obrazu z własnym nazwiskiem na szczycie rankingów – ten w końcu zaczyna się marszczyć i blaknąć, albo wręcz ginie z oczu przesłonięty innymi celami i obowiązkami jak porzucony w rowie wózek dziecięcy, który z biegiem czasu butwieje do niepoznaki, łączy się z glebą, pokrywa błotem i pomarańczowym szlamem; a wtedy człowiek nie ma już innego wyjścia, jak tylko pogodzić się z ciężarem ciepłej dłoni na przeciążonym barku, przyjąć spokojnie dobiegający zza pleców głos: „Peter/Olivia, serio mówię…”, zostać instruktorem pływania albo po prostu rzucić w cholerę całą tę hecę z basenami i wszystkim, co tylko łączy się z pływaniem, i zająć się czymś zupełnie innym – a jak dobrze pójdzie, to pogodzić się ze swym losem bez zbędnej goryczy.
7.32. Jeszcze mam czas. Wypijam kawę, po czym idę pod prysznic i pedałuję do kampusu na Kumpuli, dokąd mam z domu jakieś osiem kilometrów. Jest nadal słonecznie, niebo ma barwę słabej herbaty. Po przejechaniu przez chłodny las, który skraca drogę o kilometr z hakiem, mam do pokonania jeszcze jakieś cztery kilometry ścieżką rowerową. W uszach szumi ciepły wiatr. Erik Aho (kolega z roku, a tak naprawdę to dobry przyjaciel, z którym poznaliśmy się już w gimnazjum) ma coś takiego, że nie jest w stanie wejść na teren kampusu, dopóki ja się nie zjawię, a ponieważ Erik ma do Kumpuli znacznie bliżej niż ja, spotykamy się zawsze na schodach Physicum, gdzie on już siedzi z torbą między nogami, blady i rozespany, z mlecznobiałymi zatłuszczonymi włosami potarganymi przez wiatr. Gdy dojeżdżam do kampusu, do moich uszu zaczyna docierać przytłumiony tumult, coś jakby… Najpierw trudno go odróżnić od szumu dwupasmówki, wkrótce jednak krystalizuje się w jakieś krzyki, wrzaski. Przyspieszam i z piskiem opon hamuję przed Physicum, gdzie natykam się na niepokojący widok: setki rozhisteryzowanych ludzi biegają bez ładu i składu, machają rękami i przepychają się, oczy mają zwierzęco wytrzeszczone, a usta wykrzywione przerażeniem. Mimo tego chaosu Erik pozostaje wierny rutynie, siedzi na kamiennych schodach z niebieską torbą pod złączonymi kolanami, między wykoślawionymi zabrudzonymi białymi tenisówkami: siedzi, choć jeszcze trochę i te dzikusy go stratują.
Nie zapinam roweru i nawet nie patrzę, gdzie go zostawiam, bo już, popychany z każdej strony, pojawiam się przed Erikiem na najniższym stopniu. Chamskie trącenia barkami, taktyczne uderzenia łokciem, rozbryzgi śliny. Co tu się wyrabia, do jasnej cholery?
Erik wstaje i musi chwycić się poręczy, żeby nie polecieć na twarz, bo przebiegający koło niego rosły student kosmologii w czerwonej wiatrówce potyka się o swoje potężne nogi i toczy po schodach jak beczka, którą pozostali zwinnie przeskakują. Całe to larum jest natury przypadkowej i na swój sposób irytującej, tak samo frustrująco nasilone jak ból, gdy wychodząc spod prysznica, stajesz na klocku lego. Erik łapie mnie za koszulkę i przyciąga do siebie, moja twarz jest tuż przy jego zmęczonej twarzy, z jego ust bucha kakaowy smród, gdy warczy do mnie: „Cholera, tylko spokojnie”.
„Co tu się dzieje?”, pytam oszołomiony. Erik powoli pokazuje w górę, na dach Physicum, gdzie z początku nie widzę niczego osobliwego, ale po chwili na krawędzi pojawia się dziewczyna, ciemna postać na tle nieba tak jasnego, że wyciska z oczu łzy. Stoi nad zdobiącym ścianę budynku dziełem Światło i materia, które zdaniem jego twórcy Antera Toikki obrazuje „najodleglejsze akordy wszechświata”, choć mnie zawsze się kojarzyło z krową rozpłaszczoną pod silosem zbożowym.
„Nawet nie próbujcie mi pomagać!”, kracze dziewczyna na dachu. Ma na sobie coś czarnego i rozwianego. Nie widzę dobrze. Przed oczami miga mi kilka znajomych twarzy. Dlaczego nikt nie stoi w miejscu?
„Jezu Chryste!”, chrypi wyrosła przede mną wykładowczyni.
„Chce skoczyć?” To najwyraźniej mój głos.
„Na to wygląda…”
Cała ta sytuacja trąci nierealnością wielkiego, przełomowego wydarzenia, jakąś irracjonalnością; przemowa znaczącego Przywódcy na górze, finał Super Bowl w środku nocy. Erik gapi się na dziewczynę z głową odchyloną do tyłu, usta ma otwarte, oczy osłania obiema dłońmi. Przede mną wyrasta drugi nauczyciel, szerokie barki, brązowy sweter, i zaczyna skakać tam i siam jak bokser.
„Nawet nie próbujcie!”, powtarza dziewczyna. „To koniec!”
Widzę wyłącznie postać, nic więcej, czarny kontur, mogę się jedynie domyślać szczegółów, długich włosów łopoczących na wietrze w poprzek twarzy i niepewnych kroków to ku krawędzi dachu, krawędzi tak bardzo, że czubki butów już wystają poza nią, to znów z powrotem i za każdym razem, gdy dziewczyna wysuwa je poza krawędź dachu i wygląda na to, że teraz skoczy, przez publikę przetacza się zespolony szum jak fala, której drganie czuć aż w klatce piersiowej.
„Ty!”, Erik klepie mnie w ramię, nie odrywając spojrzenia od dziewczyny. „To nie jest czasem Emilia Jensen?”, mówi i pokazuje na nią.
„Kto?”
„A, ty nie będziesz jej znał. Studiuje literaturę”.
„Po jakiego grzyba ona tam stoi?”
Próbuję przez to powiedzieć, że humaniści mają chyba dość wysokich budynków u siebie, ale… jasna cholera. Nagle czuję, że jest mi naprawdę niedobrze. Odcina mi zasilanie w nogach, żołądek się skręca. Widzę wokół siebie ludzi, którzy gapią się w górę z rozdziawionymi ustami, osłaniając oczy dłońmi, a te oczy w cieniu dłoni są okrągłe z przerażenia, jakby patrzyły na lądujący statek obcych, widzę też parę osób, które zgięły się w pół i wymiotują. I w pewnym sensie dopiero ten widok, cały ten horror i powykrzywiane twarze, wali mnie na odlew i uzmysławia mi, że tutaj serio coś się dzieje. Że to nie jest żadne show ani ważne kazanie. Dziewczynę czeka na dole zimny bezdech granitu.
„Ej”, mówię i teraz ja klepię Erika w ramię. „Spadamy stąd”.
„Co?”
„Spierdalamy, już!”
Krzyk wyrywa mi się trochę za głośno i kilka osób w pobliżu mierzy mnie dziwnym wzrokiem, jakbym powiedział coś niewłaściwego, zwyzywał na weselu pannę młodą od dziwek, albo coś w tym stylu.
„Co ty…”
Ściągam Erika dwa stopnie niżej: „Ja nie chcę niczego wiedzieć… Co możemy zrobić? Serio, jest tu sześćset innych osób i na pewno straż pożarna…”
„Uwaga!”
„Co… IAAAAIJAAAAHAAAAH!”
„O ja pier-do-le!”
„Odsunąć się, wszyscy!”
„Policja!”
Ale co? Jak?
„Policja!”
Erik? Ej, gdzie…
„Erik?!”
*
[1] I jest to naprawdę samo „W”; nie wiedzieć czemu ojciec postanowił odrzucić resztę liter nazwiska Wallenius, pozostawiając jedynie to pyszne W, i nic mi do tego, ale gdy zdarza mi się załatwiać jakąś sprawę, urzędnicy za cholerę nie chcą uwierzyć w autentyczność mojego nazwiska i domagają się Bóg wie jakich wyjaśnień, choć sprawa jest bardzo prosta: powodem takiego, a nie innego stanu rzeczy jest owo osobliwe i uporczywe upodobanie mojego ojca do samego „W” zamiast Walleniusa. Nauczony żenującymi doświadczeniami ojciec kazał nam wszystkim wyrobić poświadczenie autentyczności nazwiska, na które urzędnicy po początkowej nieufności patrzą nieodmiennie z wielkim rozczarowaniem.
[2] 24. dzielnica Helsinek (szwedzka nazwa Gumtäkt) na północ od centrum miasta, mieści się tam jeden z czterech kampusów Uniwersytetu Helsińskiego zajmowany przez wydział matematyczno-przyrodniczy, gdzie studiuje ok. 6 tysięcy studentów.[przyp. tłum.]