Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Autorka dylogii „Na niby” i powieści Pokojówka!
Alessia Palmieri po zakończeniu studiów wraca do rodzinnego domu we Włoszech. Ku jej zaskoczeniu i przerażeniu ojciec przekazuje jej okropne wieści. Ich rodzinna winnica jest na granicy bankructwa, a on, żeby ratować biznes, obiecał jej rękę przedsiębiorcy, który może im pomóc.
Dziewczyna po usłyszeniu tych wiadomości i zrozumieniu, że jej zdanie nie ma żadnego znaczenia, postanawia uciec z domu i wyjechać do Stanów Zjednoczonych.
Jej nowe życie nie jest łatwe. Alessia ledwo wiąże koniec z końcem, a jakby tego było mało, pewnej nocy zostaje napadnięta. Z opresji ratuje ją nieznajomy mężczyzna – David Moore, sławny bokser.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 344
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2023
Wiktoria Lange
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Anna Adamczyk
Korekta:
Anna Adamczyk
Karolina Piekarska
Maria Klimek
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
Autor ilustracji:
Marta Michniewicz
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-848-0
Alessia
Siedziałam na parapecie, żywiołowo przewracając kartki książki, i westchnęłam ciężko, gdy nadszedł jej koniec. Szybko wyrwałam się z wyimaginowanego świata przestępczości, po czym zerknęłam przez ramię, a następnie objęłam spojrzeniem swój malutki pokój. Od lat nic się w nim nie zmieniło. To samo ustawienie mebli, drewniana leżanka, multum starodawnych pamiątek i zabawki, które przypominały mi miłe chwile z dzieciństwa. Odruchowo wciągnęłam nosem letnie, przesiąknięte zapachem cyprysów powietrze i wyjrzałam przez okno.
Na wąskiej uliczce panował gwar – ludzie gawędzili ze sobą przy porannej kawie, a w niedalekiej odległości słychać było odgłos vespy. Sunęłam wzrokiem jak zaczarowana po żółtym blasku światła, które rozpromieniało dachówki domów, a lekki podmuch ciepłego wiatru przyjemnie muskał moją skórę. Czułam spokój i ulgę, bo wreszcie byłam w domu. Studia pochłonęły nie tylko kilka lat mojego życia, ale uświadomiły mi, jak bardzo byłam przywiązana do tego miejsca. Brakowało mi tych malowniczych pejzaży, gdzie skoszone pola mieniły się złotym kolorem, a ogromne winnice swoim urokiem przyozdabiały miasto.
– Alessia! – Nagle dobiegł mnie z dołu donośny głos ojca. – Zejdź do salonu, natychmiast!
– Już idę – odparłam, a następnie zamknęłam okno i zbiegłam po drewnianych schodach.
Uniosłam wzrok i od razu drgnęłam z zaskoczenia. Mój ojciec nie był sam. Tuż obok niego stał szykownie ubrany mężczyzna, który na pierwszy rzut oka wydawał się kimś z wyższych sfer. Idealnie skrojona koszula z mankietami, drogocenny zegarek zdobiący jego nadgarstek i ten poważny wyraz twarzy. Błyskawicznie też wywnioskowałam, że mógł być starszy ode mnie o dobre kilkanaście lat. Zdumiona jego obecnością przystanęłam na ostatnim stopniu i rozchyliłam usta, nie wiedząc, czy wypadało powiedzieć coś grzecznościowego. Na szczęście ojciec odezwał się pierwszy:
– Córko, pozwól bliżej. – Zachęcił mnie gestem ręki, a na jego twarzy zatańczył nieodgadniony uśmiech. – Chciałbym przedstawić ci pana Paolo Capone. Pan Capone jest biznesmenem, a zarazem wielkim człowiekiem. Panie Capone, to moja córka Alessia.
– Witaj, Alessia – powiedział, mierząc mnie od góry do dołu lekko zamglonym spojrzeniem.
– Dzień dobry.
W jego ciemnych tęczówkach zarejestrowałam niebezpieczną iskrę, która sprawiła, że pomimo wysokiej temperatury panującej na zewnątrz poczułam powiew chłodnego powietrza na skórze.
– Będę zadowolony, jeśli zechcesz mi mówić po imieniu. Paolo. – Z dumą wyciągnął przed siebie dłoń.
Powiodłam niepewnym spojrzeniem za męską ręką, wychwytując na jednym z jego palców złoty sygnet. Odwróciłam się w kierunku ojca, ale jego nietęga mina i twierdzące skinienie głowy wymusiło na mnie posłuszeństwo. Uścisnęłam ją, przy okazji wypełniając się od środka szeroką paletą wątpliwości. Nie znałam tego człowieka i od razu zaczęłam zastanawiać się, jaki był konkretny powód jego wizyty.
– Proszę, usiądźmy do stołu, a ty, córko, przygotuj dla nas kawę.
– Dobrze – odparłam z dziwną chrypką w głosie, lecz ciekawość jeszcze przez chwilę nie pozwoliła mi się ruszyć z miejsca.
Podejrzliwie obserwowałam twarz ojca, która wydawała się odziana w jakąś enigmatyczną maskę. Sztuczny uśmiech i przesadna uprzejmość względem tego mężczyzny szczególnie nie dawały mi spokoju. Instynktownie przesunęłam spojrzenie na jego towarzysza i odkryłam, że on również mi się przyglądał. Bezwstydnie świdrował wzrokiem moją sylwetkę; najpierw objął głęboki dekolt letniej sukienki, a potem powoli zjechał nim niżej, zatrzymując się na odkrytych nogach. Zastygłam w bezruchu niczym skamieniały posąg, ale znany mi surowy głos raptownie sprowadził mnie na ziemię.
– Jeszcze tu jesteś? Czy słyszałaś, co powiedziałem, czy może mam powtórzyć?
– Tak, słyszałam, ojcze. Już przynoszę. – Odwróciłam się na pięcie, robiąc kilka pośpiesznych kroków w kierunku kuchni.
Stanęłam przed ekspresem, podstawiłam filiżankę i wcisnęłam odpowiedni guzik. Ciekawość jednak wciąż nie dawała mi spokoju. Zbliżyłam się więc do framugi i w skupieniu zaczęłam przysłuchiwać się ich krótkiej pogawędce. Nie było w niej nic podejrzanego. Padło kilka zdań o pogodzie i o naszej rodzinnej winnicy, ale i tak obecność tego nieznajomego mężczyzny zasiała we mnie ziarno nieufności. Starannie ustawiłam na marmurowej tacy dwie filiżanki, wodę i cukiernicę. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam wrócić do salonu. Zacisnęłam dłoń w pięść, chcąc zgodnie z etykietą zapukać, kiedy nagle z ust naszego gościa padło moje imię.
– Nie skłamał pan. Alessia jest piękną kobietą, a mi nie pozostaje nic innego, jak zrealizować naszą umowę.
– Cieszę się, że postanowił pan dotrzymać danego słowa. Alessia jest moim jedynym oczkiem w głowie. Inteligentną kobietą z domieszką ikry. Zarówno to, jak i urodę ma w genach. Przejęła ją po swojej matce. Zapewniam, że będzie pan zadowolony.
– Miejmy nadzieję, panie Palmieri, miejmy nadzieję.
Ręce mi się zatrzęsły, a skrzeczący dźwięk naczyń spowodował, że obaj odwrócili się w moją stronę. Chwiejnym krokiem weszłam do pomieszczenia, kładąc tacę na stole. Nie musiałam unosić powiek, żeby zyskać pewność, że nieznajomy znowu mi się przyglądał. Moc tego spojrzenia była na tyle silna i intensywna, że mechanicznie pozbawiała mnie normalnych umiejętności. Postawiłam przed nim filiżankę z kawą, ale suchy przełyk nie pozwolił mi nic z siebie wydusić.
– Usiądź, Alessia, nie przedłużajmy tego spotkania. Zarówno ja, jak i pan Capone chcielibyśmy, żebyś nas przez chwilę wysłuchała – oznajmił ojciec, po czym beztrosko sięgnął do cukiernicy, chwytając ręką dwie kostki cukru.
Przysiadłam na pobliskim krześle i w oczekiwaniu zaczęłam naprzemiennie się im przypatrywać.
– A więc może to ja zacznę pierwszy. Córko, są sprawy, o których nie wspominałem wcześniej. Nie jesteś osobą decydującą i zwyczajnie nie chciałem, żebyś niepotrzebnie się zamartwiała. Cóż… Powiem wprost. Nasza winnica od kilku miesięcy jest na skraju bankructwa.
Wymierzyłam w niego zaskoczone spojrzenie, lecz on, jakby niewzruszony tym, co przed sekundą powiedział, postanowił kontynuować:
– Własnymi siłami starałem się zwalczyć ten kryzys. Ciężko pracowałem i podejmowałem wiele działań, by ją odbudować. Zapożyczałem się u lokalnych winiarzy i szukałem pomocy u znajomych, ale wszystko na nic – stwierdził, ale na jego twarzy wciąż panował dziwny spokój. – Nie jestem w stanie opłacać twojej dalszej edukacji, bo nie mam nawet pewności, czy będziemy mieli co jeść. W najgorszym wypadku możemy też stracić dach nad głową.
– I ty tak spokojnie o tym mówisz, ojcze? – Głos mi zadrżał, a spojrzenie odruchowo powędrowało w stronę obcego mężczyzny. Na język nasuwało mi się tylko jedno dręczące mnie pytanie: jaką rolę w tym wszystkim pełnił?
– Tak, ponieważ znalazłem rozwiązanie. Finalne rozwiązanie. Powinnaś cierpliwie wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia. Jak wiesz, pochodzimy z rodziny hodowców winorośli. To prawie tysiącletnia tradycja, która w mojej osobistej hierarchii ma wysoką pozycję. Nie chciałbym, żeby włożony w to wysiłek miał taki kiepski koniec. Miałem szczerą nadzieję, że zostaniesz moją godną następczynią, więc tym bardziej doskwierają mi ogromne wyrzuty sumienia. To, o czym mówię, nadal jest możliwe, lecz nie wtedy, kiedy mam puste kieszenie. – Łypnął na nieznajomego w czerni.
– Nic z tego nie rozumiem. Jakie rozwiązanie znalazłeś, ojcze? Jaką widzisz możliwość w bankructwie? – Prawie niezauważalnie zazgrzytałam zębami. Tych kilka słów, które padło z jego ust, sprawiło, że odniosłam wrażenie, jakbym straciła grunt pod nogami. – Jest mi przykro, że nie powiedziałeś mi o tym wcześniej. Jestem naprawdę zawiedziona twoją postawą.
– Alessia! – wybrzmiał głosem, który spowodował, że błyskawicznie się wyprostowałam. – Nie zapędzaj się. Mnie też jest przykro, ale to nie jest czas na ubolewanie. Pan Capone jest naszym gościem i nie jest tu też bez powodu. To doświadczony biznesmen, który postanowił nam pomóc. Powinniśmy dziękować za to Bogu.
– Ciekawe, w jaki sposób może nam pan pomóc – stwierdziłam z lekkim lekceważeniem. – Wybaczcie, ale nie rozumiem, co tu się dzieje.
– Alessia! – wycedził ojciec jeszcze głośniej niż przedtem. – Obaj zawarliśmy umowę.
Nastąpiła cisza, która wprowadziła tylko nerwową atmosferę. Zaczęłam skubać materiał sukienki, chcąc zminimalizować rosnące we mnie napięcie.
– Popełniłem wiele błędów. Wiem. Nieumyślnie narobiłem tyle długów, że nawet jeśli miałbym tyrać dzień i noc, nie będę w stanie spłacić ich do końca życia, rozumiesz? – Spuścił głowę, ale zaraz po tym podniósł ją z powrotem, jakby rażony prądem. – Pan Capone zrobi to za mnie. Dzięki niemu nasza winnica znowu stanie na nogi.
Na dźwięk jego nazwiska moje oczy ponownie powędrowały ku niemu. Mężczyzna milczał, przyjmując pewną siebie postawę, a jego ciemne tęczówki podążały tylko za ruchem naszych warg.
– Jak to? – zapytałam butnie. – Albo nie. Wiesz co? Nie sądziłam, że w swoim dwudziestopięcioletnim życiu spotkam osobę, która będzie szlachetnie pomagać i przy tym nie oczekiwać niczego w zamian.
– Jest coś, czego oczekuję w zamian – wtrącił się wreszcie, odpowiadając szorstkim tonem na moją zaczepkę. – Nigdy nie rozdaję prezentów.
Nie podobał mi się kierunek tej rozmowy. Zaczęłam czuć się nieswojo we własnym domu, a jeżące się włoski na karku były złym sygnałem. Gdy na twarzy nieznajomego zawitał szeroki uśmiech, od razu dostrzegłam w nim skutki błędów ojca.
– Posłuchaj, córko. Nigdy mi się nie sprzeciwiłaś i zawsze postępowałaś zgodnie z zasadami. Tym razem też tak będzie. Nasza winnica będzie funkcjonować tak jak dawniej i razem damy jej nowe życie.
– Co konkretnie zamierzasz zrobić?
– Jesteś mi coś winna. Kiedy twoja matka umarła, poświęciłem ci całe swoje życie. Teraz chciałbym, żebyś miała dostatnią przyszłość, więc postanowiłem oddać twoją rękę panu Capone.
Z trudem przełknęłam ślinę. Minęło kilka dobrych sekund, zanim udało mi się odzyskać głos.
– Żartujesz…?
Mętnym wzrokiem wpatrywałam się w niego, a te słowa wciąż uporczywie pobrzękiwały mi w głowie. Zaczęłam zastanawiać się, czy to nadal był człowiek, którego przez całe życie nazywałam ojcem.
– Nie. To prawda, córko. Zrobiłem to, co mogłem, żeby cię na to przygotować. Skończyłaś studia, a teraz jesteś gotowa, by stać się żoną i matką – oznajmił bez krzty emocji.
Pokręciłam głową, jakbym nie chciała dopuścić do siebie jego bredni.
– Jak śmiesz? Jak śmiesz nazywać mnie córką po tym, co właśnie mi powiedziałeś?! – Zaśmiałam się histerycznie, ale powoli czułam, jakby przez palce uciekała mi własna tożsamość.
– Uspokój się. – Podszedł do mnie, a następnie dotknął mojego ramienia. – To nie pora na…
Gwałtownie wstałam od stołu, wygrażając mu palcem.
– Nie waż się mnie dotykać! Nie waż się, rozumiesz? – wrzasnęłam donośnie. – Jak mogłeś?! Czy nie ma w tobie już nawet grama ludzkich odruchów? Swoją jedyną córkę zamierzasz oddać w ręce kogoś, kogo nawet nie znasz? Byleby ratować swój biznes, tak?
– Alessia, dość! – krzyknął surowo, ale jego ton nawet na moment nie zagłuszył mieszaniny skumulowanych we mnie emocji. – Trzymaj nerwy na wodzy, zanim zrobię coś, czego pożałujesz, i pozwól nam wszystko wytłumaczyć!
– Alessia, okaż należyte posłuszeństwo ojcu – przerwał niespodziewanie mężczyzna. – Nie przyszedłem tutaj pytać cię o zgodę, ale jeśli zaakceptujesz to, co cię czeka, będziesz szczęśliwa.
Prychnęłam. Nie miał pojęcia, że dolał jedynie oliwy do ognia.
– Proszę, niech pan lepiej zamilknie, bo i tak nie zrobię tego, czego obaj ode mnie oczekujecie. Nie zgodzę się, by wasze wspólne interesy były załatwiane moim kosztem. Choćby nie było wyjścia z tej sytuacji, obiecuję, że znajdę drugie. Nie zaciągnięcie mnie przed ołtarz. Nie zgadzam się. Nie ma mowy!
– Nie zmuszaj mnie, Alessia. – Wzrok ojca był karcący, ale nie wydawał się na tyle straszny, co sama świadomość utraty kręgosłupa moralnego. – Umowa została zawarta, a ja od niej nie odstąpię. Jesteś dla mnie tak samo ważna jak nasza winnica. Powinnaś również dołożyć starań, byśmy mogli wyjść na prostą. Ślub się odbędzie i nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu.
– Nie! Nie zmusisz mnie do tego nawet siłą! – Poczułam łzę spływającą po twarzy. Wewnątrz już rozpadłam się niczym rozbite szkło na milion małych kawałków. – A pan, panie Capone, powinien już pójść. Nie dojdzie do sfinalizowania naszego niedoszłego małżeństwa.
Z szaleńczo bijącym sercem obserwowałam reakcję mężczyzny, lecz niespodziewanie czyjaś dłoń uderzyła mnie prosto w policzek. Najpierw pojawiły się gwiazdy, a potem? Potem mój mały, bezpieczny świat po prostu się zawalił jak domek z kart.
Alessia
Czy kiedykolwiek wypłynęliście na głęboką wodę, wiedząc, że gdy uderzy wysoka fala nie będziecie w stanie wrócić na brzeg? Co wtedy czuliście? Panikę, strach czy bezsilność? Ja czułam tylko wolność.
Przez ostatnie trzy dni błąkałam się po ulicach Chicago. Na własne życzenie stałam się bezdomna i bezradna. Nie miałam przy sobie już nic, poza niewielką, kilkuletnią torbą i zepsutymi wspomnieniami. Noc, podczas której wymknęłam się z domu, była ostatnią spędzoną z ojcem. Kolejnego dnia i wciąż bez mojej zgody miały odbyć się zaręczyny, a podjęta na nich decyzja całkowicie przypieczętowałaby mój los. Ryzykowałam, lecz ucieczka była jedynym możliwym wyjściem. Nawet jeśli zdawałam sobie sprawę, z jakimi konsekwencjami mogła się wiązać, nie zamierzałam pozwolić na to, co sobie postanowił. Nie wierzyłam w jego dobre zamiary i nie planowałam deptać własnej wolności. Każda godzina pod jego dachem była przeklęta, a moje życie zostało wyprane w wysokiej temperaturze z pozytywnych emocji. Dość długo mierzyłam się ze świadomością, że najbliższa osoba bez wahania wbiła mi nóż w plecy. Musiałam zaryzykować i zrobiłam to, stawiając wszystko na jedną kartę.
Zerknęłam na tarczę zegarka, który wskazywał kilka minut po ósmej. Nieuchronnie zbliżał się wieczór, a panujący na dworze skwar nieco zelżał. Weszłam do jednego z osiedlowych sklepów i za ostatnie w kieszeni pieniądze kupiłam nowy starter i słodką bułkę. Nawet to nie wywołało we mnie poczucia goryczy, a wbrew pozorom czyniło mnie wolną. Inny kontynent, państwo… i ulica, na której wylądowałam, szybko stała się moim nowym domem. Nie przywykłam do spania na parkowych ławkach, ale determinacja nie pozwoliła mi się poddać.
Przysiadłam na jednej z nich i podniosłam wzrok, zerkając na rozgwieżdżone niebo. Dopadło mnie zmęczenie, które w parze ze skotłowanymi myślami momentalnie spowodowało, że oczy zaczęły mi się zamykać. Ziewnęłam i przyłożyłam głowę do skórzanej torby. Wyciszyłam się i z sekundy na sekundę czułam, że zbliża się sen. Lekki podmuch wiatru delikatnie muskał mnie po twarzy. Cykanie nocnych owadów oddalało się coraz bardziej. Gdzieś dalej słychać było niewinne szmery. Nagle poczułam szarpnięcie. Podniosłam ociężałe powieki i dostrzegłam przed sobą sylwetkę zakapturzonego mężczyzny. Zadrżałam, a bicie serca znacznie przyspieszyło swój rytm. Raptownie usiadłam i z trudem przełknęłam gromadzący się w gardle strach.
– Czego ode mnie chcesz? – wydukałam w ojczystym języku.
Milczał. Uszczypnęłam się w nadgarstek, by nabrać pewności, że to mi się nie śniło, ale on nieoczekiwanie wyrwał mi torbę i zaczął zwiewać w kierunku ciemnego zaułka.
– Cholera, tylko nie to! – Natychmiast popędziłam za nim. – Niech cię diabli wezmą. Zatrzymaj się, złodzieju!
Biegłam szybko, ale już po krótkiej chwili ledwie przebierałam nogami ze zmęczenia. Żaden z nielicznych przechodniów nie zwrócił nawet uwagi na mój krzyk, a mężczyzna ulotnił się ze zdobytym przez siebie łupem tak szybko, jak się pojawił. Zaklęłam pod nosem i ryzykownie skręciłam w pogrążoną w ciemności uliczkę. Momentalnie napotkałam na swojej drodze coś twardego i potknęłam się, upadając na ziemię. Zasyczałam przez zęby i poczułam lekki ból po zewnętrznej stronie kolana. Wstałam po omacku i płochliwie rozejrzałam się dookoła. Nie dostrzegłam nic poza niewielką łuną światła, które dochodziło z ulicznej lampy. Kuśtykając na jednej nodze, ponownie skierowałam się w stronę głównej ulicy.
– Dokąd się tak śpieszysz, maleńka? – Nieoczekiwanie mętny, męski głos odbił się echem od murów. – Właściwie to zmieniliśmy zdanie i już nie zamierzamy przed tobą uciekać. Oddamy ci twoją torbę, ale najpierw się zabawimy. Co ty na to?
Ujrzałam zarys dwóch męskich sylwetek wyłaniających się z ciemności i nagle przeszedł mnie gwałtowny prąd.
– Nie nadwyrężaj swojego głosu. Ona nic nie zrozumie. Kiedy mnie goniła, krzyczała w obcym języku – odezwał się jego towarzysz.
Był w błędzie. Bardzo dobrze wszystko rozumiałam.
– No to jeszcze lepiej. Niewiele powie… Na co czekasz? Nie traćmy czasu. Złap ją, tłumoku! – poinstruował go. – Zabierzemy ją tam, gdzie jeszcze nie była.
Ból zszedł na drugi plan, a ja przyśpieszyłam kroku. Z przerażeniem podchodzącym do gardła zaczęłam biec przed siebie, ale na próżno. Mężczyzna okazał się szybszy i już po chwili zablokował mi drogę. Zdałam sobie sprawę, że wpadłam w pułapkę.
– Zejdź mi z drogi! – syknęłam świadomie po włosku.
– Przestań gderać, bo cokolwiek nie powiedziałaś, wiedz, że nie pytałem cię o zdanie. – Podszedł bliżej i chwycił mnie za ramiona, wbijając w nie agresywnie palce. – Pewnie myślisz, że uda ci się uciec? – Cmoknął przeciągle. – Lubimy cudzoziemki, prawda, Isaac?
Lęk w mgnieniu oka pozbawił mnie logicznego myślenia. Nie potrafiłam wymyślić niczego sensownego, żeby uwolnić się od tego koszmaru.
– Odsuń się i czekaj cierpliwie na swoją kolej! – wycedził ten drugi, przepychając go łokciem. – Mam pierwszeństwo i to ja przejmuję ten smaczny kąsek. Będę pierwszym, który zerżnie jej tyłeczek. A potem… – Niespodziewanie przystawił nóż do mojego policzka. – Potem będzie już tylko martwa.
Natychmiast owiał mnie chłód przylegającego do skóry ostrza, a oddech przyśpieszył na tyle, że przed oczami zaczęły wirować mroczki. Byłam przerażona, ale w milczeniu obserwowałam, jak dłoń z narzędziem powoli lawirowała w kilkucentymetrowym odstępie od mojej twarzy, a następnie zbliżyła się do szyi. Przymknęłam powieki, słysząc łomot własnego serca, który sprawnie zagłuszył wszystkie dźwięki wokół.
– Rozbieraj się. – Ze stoickim spokojem przesunął końcówką ostrza po moim dekolcie. – Rozbieraj się, powiedziałem! Nie rozumiesz?
Pokręciłam przecząco głową, ale to nawet nie był protest, tylko bezradność wywołana sytuacją, w której nagle się znalazłam.
– W takim razie nauczę cię, jak to zrobić! – Bez najmniejszego wahania przeciął od góry do dołu materiał mojej koszulki, a jego dłoń zawisła nad biustem.
– Nie dotykaj mnie! Zostaw mnie! Nie pozwolę na to, żebyś dotykał mnie tymi brudnymi łapskami! – krzycząc, próbowałam oddalić się od niego, ale złapał mnie i od razu zacisnął palce na mojej szyi.
– Przytrzymaj ją! – warknął, a jego towarzysz szybko znalazł się za mną i unieruchomił mi ręce.
– Pomocy! Niech mi ktoś pomoże! – wrzeszczałam jak opętana.
Oprawca zwiększył uścisk na tyle mocno, że na moment pozbawił mnie dopływu powietrza.
– To dopiero początek, mała. Będziesz krzyczała jeszcze głośniej i nie myśl, że ktokolwiek będzie chciał cię usłyszeć – wycedził. – Ci wszyscy ludzie boją się takich miejsc. Żaden z nich nie odważy się wejść na nasze terytorium. Nie zostało ci już nic oprócz naszej łaski.
W lekkiej poświacie dostrzegłam jego twarz. Był odrażający, miał głębokie cienie pod oczami i krzywe uzębienie, które dopełniał oddech przesiąknięty oparami przetrawionego alkoholu. Wygięłam głowę do tyłu, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza, i powstrzymałam się, by nie zwrócić swojej kolacji. Rozluźnił niespodziewanie chwyt, jakby wiedział, co chodziło mi po głowie.
– Zgoda. Zabawmy się, ale po mojemu – syknęłam, tym razem po angielsku, i bez namysłu kopnęłam go prosto w krocze.
Głośno zawył, a potem zgiął się i opadł na ziemię, trzymając kurczowo swoje klejnoty.
– Ty pieprzona dziwko! – warknął na dokładkę. – Zapłacisz mi za to! Bryson, nie stój jak fujara i zrób z nią, do kurwy nędzy, porządek!
Adrenalina zaczęła krążyć w każdym zakątku mojego ciała, a lęk na ułamek sekundy zniknął. Tak mi się przynajmniej wydawało, dopóki jego kolega ochoczo nie zareagował na wydany rozkaz. Uwolnił moje ręce, po czym jednym uderzeniem powalił mnie na ziemię i przycisnął ciężarem własnego ciała. Wydawało mi się, że nie mam już z nim żadnych szans.
– Pomocy, pomocy! – Wierzgałam się, ale to tylko go rozjuszyło. Położył dłonie na moim dekolcie i próbował pozbawić reszty ubrań. – Zostaw mnie, gnoju! Zabieraj te obrzydliwe łapska!
– Szybko nauczyłaś się, w jakim języku należy tutaj mówić. Brawo! – warknął, a następnie bez ostrzeżenia wymierzył cios w twarz. – To za twoją zuchwałość!
Głowa osunęła mi się na bok, a oczy zaczęły podziwiać czarno-białe kaskady iskier. To był moment, w którym zabrakło mi sił.
– Wiesz, co teraz zrobię? Przelecę cię w każdy możliwy sposób. Skończę z tobą dopiero wtedy, kiedy się wykrwawisz, suko!
Mięśnie zesztywniały mi na tyle, że nie mogłam ruszyć się nawet o centymetr. Kara, jaką mi zadawał, wydawała się trwać wieczność. Powieki nagle zaczęły mi opadać, aż w końcu nastąpiła ciemność. Nie miałam pojęcia, ile to trwało. Ocuciłam się dopiero, gdy w tle nastąpił nagły huk. Najpierw dostrzegłam lądujące obok mnie ciało mężczyzny, a potem usłyszałam jego zduszone stęknięcie. Nieprzytomnym wzrokiem powiodłam w górę, zatrzymując się na kolejnej sylwetce. Przed nami stał nieznajomy mężczyzna, który pojawił się tutaj znikąd. Obserwowałam go, ale on nawet przez chwilę nie czekał na odzew tego drugiego. Ruszył na niego z drapieżną wściekłością i zaczął żarliwie okładać go pięściami. Gorące powietrze aż zahuczało, a z ust oprawcy zaczęły wydobywać się strużki krwi.
– Zasłużyłeś, sukinsynu! – wycedził, jakby był w jakimś amoku.
Jego wzburzenie nie ustawało, a wręcz wciąż rosło, powodując, że kolejne ciosy spadały na twarz mężczyzny. Bandyta zakaszlał, ale nie był w stanie się bronić. W sumie i tak nie miałby z nowo przybyłym żadnych szans. Mój wybawca był od niego znacznie wyższy i na pierwszy rzut oka silniejszy. Dochodziły mnie błagalne jęki, ale nawet przez sekundę nie było mi go szkoda. Odruchowo łypnęłam przerażona w stronę drugiego oprawcy, który czaił się niczym dzikie zwierzę, żeby w odpowiednim momencie zaatakować. Powoli na czworakach zaczął zbliżać się w kierunku spoczywającego na ziemi narzędzia. Chciałam krzyknąć, ostrzec przed tym, co planował, lecz strach sprawił, że głos uwiązł mi w gardle. Ostatkiem sił zmusiłam się, żeby wstać. Ból kolana był niczym w porównaniu do tego, co mogło nastąpić po tym, gdyby udało mu się przechwycić ostrze. Odważnie zmierzałam ku niemu, ale znowu był szybszy. Szarpnął mnie za nadgarstki i z impetem popchnął na betonową ścianę. Zaśmiał mi się tylko prosto w twarz i złapał za nóż. Zbliżył się do nieznajomego i wymachując nim w ręku, jeszcze bardziej potęgował napięcie. Był niczym drapieżnik, który usiłował upolować zwierzynę. Zamarłam, aż w końcu przeraźliwie wydusiłam ostrzegawcze:
– Uważaj! Uważaj, on ma nóż!
To trwało sekundę. A może dwie. Nieznajomy mężczyzna odwrócił się i niemal natychmiast zareagował. Chwycił osiłka za przegub ręki i zaczął się z nim szarpać. Ostrze niebezpiecznie lawirowało powoli to w jedną, to w drugą stronę. Zaskomlałam z przerażenia i przymknęłam powieki, jakby dzięki temu ten koszmar miał się skończyć. Jednak wcale tak nie było.
Charakterystyczny odgłos ostrza spadającego na ziemię sprawił, że tchórzliwie otworzyłam oczy. Zdrętwiałam, jakbym obawiała się najgorszego scenariusza. Pierwszy właściwy oddech chwyciłam dopiero wtedy, kiedy mój wybawca przejął kontrolę nad sytuacją. Najpierw gwałtownie odepchnął od siebie tego drugiego, a potem wymierzył celny cios w jego szczękę. To wystarczyło, by powalił go na ziemię. Wychwycił mój wzrok, ale nie czekał na dalszą instrukcję. Wiedział, co powinien zrobić, i bez wahania dosiadł go, a następnie zaczął częstować kolejnymi soczystymi uderzeniami. Byłam świadkiem brutalnych obrazów, gdzie przy każdym ciosie sączyło się jeszcze więcej krwi, a otoczenie wypełniały dźwięki męskiej rywalizacji, które przyprawiały mnie o paraliż ciała. Miałam wrażenie, że to wszystko rozgrywało się w zwolnionym tempie. Nie wiedziałam, ile czasu minęło. Orzeźwiłam się, gdy moje uszy dobiegł ciężki oddech. Podniosłam wzrok i otępiale przesunęłam nim po posturze mężczyzny. Dla wielu mogłaby być przerażająca, a samo jego spojrzenie wysyłało jasny komunikat o treści: „lepiej trzymaj się ode mnie z daleka”. Wpatrywał się we mnie, a jego oczy nagle powędrowały ku rozerwanej koszulce, spod której prześwitywał jedynie stanik. Wzdrygnęłam się. Byłam bardziej widoczna niż on, zwłaszcza że oświetlała mnie łuna dochodzącego światła. Obydwoje milczeliśmy do momentu, aż zdjął bluzę i z nonszalancją niemal nią we mnie rzucił. Wyglądało na to, że właśnie miał odejść, więc zatrzymałam go, mówiąc:
– Ukradli moją torbę. Czy mógłbyś…?
Zanim dokończyłam, przesunął butem ciało jednego z oprawców i wydobył spod niego bagaż. Ją także rzucił prosto pod moje nogi, odwrócił się na pięcie, a następnie jak gdyby nigdy nic odszedł.
David
Biegłem przed siebie, pokonując coraz większy dystans i łapczywie łapałem oddech, jakby miał być moim ostatnim. Potężne zmęczenie ujawniało się w każdej postaci, a powietrze stawało ciężkie jak ołów. Zatrzymałem się dopiero w środku parku i usiadłem na jednej z ławek. Przekręciłem leniwie szyję, uwalniając napięcie rosnące w karku, i w tym samym momencie usłyszałem za plecami głośny krzyk. Brzmiał jak oczywisty sygnał. Rozejrzałem się, upewniając się, z którego miejsca dokładnie dochodził, i ruszyłem na drugą stronę ulicy. Nagle poczułem wzmożony przypływ znanych mi emocji i przyśpieszyłem.
– Pomocy, pomocy!
To był damski głos.
– Zostaw mnie, gnoju! Zabieraj te obrzydliwe łapska!
Kobieta brzmiała na tyle przeraźliwie, że nie musiałem patrzeć, by zyskać obraz tego, co tam się działo. Postanowiłem jednak nie prorokować. Dyskretnie wyjrzałem zza rogu budynku i zrobiłem kilka powolnych kroków do przodu, dostrzegając mężczyznę leżącego na bezbronnej kobiecie. Oprócz nich, był jeszcze jeden facet, który podtrzymywał swoje jaja. Nie zamierzałem nawet analizować co, kto, jak i gdzie. Wiedziałem, że muszę coś zrobić i skonstruować prosty plan działania, który opierałby się jedynie na dwóch punktach: spuścić sromotny wpierdol i uwolnić ją od tych popaprańców.
– Szybko nauczyłaś się, w jakim języku należy tutaj mówić. Brawo! – Bez ostrzeżenia wymierzył cios, a jej głowa opadła na ziemię. – To za twoją zuchwałość! – syknął.
Cierpliwie czekałem… choć ten widok wywołał we mnie ogromną złość, która tylko pobudziła krew na tyle, że zaczęła wrzeć niczym woda nad płomieniem palnika.
Nie miałem pojęcia, co ich tak naprawdę łączyło, ale ten nieprzemyślany z jego strony ruch odpalił wewnątrz mnie tykającą bombę. Zacisnąłem pięści w kułak i odliczałem. Lubiłem przemoc, ale nie w takiej postaci. Nie, kiedy ofiarą była bezbronna kobieta.
– Wiesz, co teraz zrobię? Przelecę cię w każdy możliwy sposób! Skończę z tobą dopiero wtedy, kiedy się wykrwawisz, suko!
Jego słowa zadziałały na mnie jak zastrzyk adrenaliny, a bomba nagle wybuchła. Ruszyłem w ich kierunku i bez wysiłku ściągnąłem go z niej, uderzając zaciśniętą pięścią w nos. Nie był dla mnie żadnym przeciwnikiem, ale nawet to przekonanie nie uchroniło go przed kolejnym ciosem. Kolejnym. I jeszcze następnym.
– Zasłużyłeś, sukinsynu! – warknąłem, wbijając kolano w jego żebra.
Na jego twarzy dostrzegłem krew, a to sprawiło tylko, że wpadłem w jeszcze większy amok. Usidliły mnie te same emocje, które towarzyszyły mi na ringu. Szamotałem nim jak bezwładną pacynką, serwując zapobiegawcze uderzenia na wypadek, gdyby coś podobnego kiedyś przyszło mu do głowy. Jego usta i nos… właściwie zaczęły przypominać zmasakrowaną rzeźbę, a ciało telepało się jak worek treningowy.
– Uważaj! Uważaj, on ma nóż! – W tle nagle rozległ się lament kobiety.
Instynktownie odwróciłem się w kierunku drugiego mężczyzny, sprawnie łapiąc go za przegub ręki. Zaczęliśmy się szarpać, a ostre narzędzie niczym płynąca na wzburzonych falach łódź dryblowało to w moją, to w jego stronę. Ponownie jak za mgłą dobiegło mnie damskie łkanie, które nie tylko uśpiło czujność ulicznego zbira, ale i pozwoliło mi wykorzystać sytuację. Jednym ruchem wyrwałem mu nóż, rzucając narzędzie na ziemię i świadomie odepchnąłem go tylko po to, by po chwili poczęstować prawym sierpowym. Byłem pod wrażeniem tego, jak niewiele wystarczyło, by zatoczył się do tyłu i upadł na plecy. Lecz nie byłbym sobą, gdybym tak łatwo odpuścił. Wskoczyłem na niego, zadając jeszcze kilka brutalnych ciosów, po których zaczął broczyć krwią i dopiero wtedy uznałem, że cel został osiągnięty.
Wstałem, otrzepałem ręce i gorączkowo rozejrzałem się po otoczeniu. Widok leżących nieruchomo ciał wypompował ze mnie wszystkie negatywne emocje i podziałał lepiej niż niejeden ciężki trening. Wyrównałem oddech i zerknąłem odruchowo na obcą kobietę. Kuliła się ze strachu, a w jej oczach migotało zakłopotanie. Jej bluzka była w strzępach, a krwawe ślady stanowiły dowód, że próbowała się zaciekle bronić. Zdusiłem w sobie ostre słowa, które cisnęły mi się na język, a potem zacząłem walczyć z chęcią zerkania na jej niewielkie cycki. To był kurewsko zły moment, by postrzegać ją oczyma wyobraźni. W zamian zdjąłem bluzę i rzuciłem w jej stronę. Nie oczekiwałem oklasków, ale zaskoczyło mnie to, że w ogóle się odezwała.
– Ukradli moją torbę. Czy mógłbyś…?
Łypnąłem w kierunku skórzanego materiału i bonusowym kopniakiem przesunąłem ciało jednego ze złoczyńców. Oddałem jej zgubę i po prostu odszedłem bez słowa jak stereotypowy facet.
Wyszedłem na główną ulicę, po czym wziąłem głęboki oddech i butem cisnąłem w ziemię. Popatrzyłem na swoje zakrwawione knykcie, spodziewając się jutrzejszej nagany od trenera, ale w głębi duszy nie żałowałem. To nie była moja pierwsza uliczna bijatyka, choć dla dobra własnej reputacji wiedziałem, że powinienem z tym skończyć. Z trudem przemogłem się i w końcu spacerkiem skierowałem się do domu. Nie liczyłem już na żadne sensacje. Było późno, a ja marzyłem jedynie o swoim łóżku. Lecz po krótkim dystansie, znowu usłyszałem głos:
– Zatrzymaj się na chwilę. Zaczekaj, proszę.
Zerknąłem przez ramię i dostrzegłem kobietę, którą jeszcze przed sekundą wyrwałem z rąk tych gamoni. W świetle ulicznych lamp mogłem ujrzeć ją w całej okazałości. Nie odważyłem się nawet poskromić swojego samczego instynktu. Od razu podniosłem dumnie głowę i zmierzyłem ją hardym spojrzeniem. Moją uwagę zwróciła bluza, którą jej oddałem – była co najmniej trzy rozmiary za duża, przez co wisiała na niej gorzej niż na wieszaku. Zjechałem spojrzeniem nieco niżej, dokonując męskiej analizy proporcji jej ciała, aż zatrzymałem się na kolanie. Było zakrwawione. Podobnie jak rozcięta warga, na której połyskiwała przyschnięta krew. Nie chciałem się nad nią użalać. Po prostu się stało, a ona świadomie albo i nie wpakowała się w tarapaty w miejscu, którego zdecydowanie powinna unikać. Sam żyłem w świecie przepełnionym bólem i przemocą. Zasadniczo mi to odpowiadało. Od zawsze byłem skurwielem, w którym od najmłodszych lat drzemała agresja. Była ze mną za pan brat.
– Chciałabym ci podziękować za to, że mi pomogłeś. Gdyby nie ty, nie wiem, jakby to się skończyło. Dziękuję i jednocześnie przepraszam, że musiałeś w tym uczestniczyć. – Jej akcent od razu zasugerował mi to, że nie była stąd.
– Nie zrobiłem tego ze względu na ciebie – odparłem stanowczo, a następnie podszedłem bliżej. – Zrobiłem to, bo tak należało zrobić, niezależnie od tego, kto by był na twoim miejscu.
Wytrzeszczyła na mnie swoje ciemne oczy, z pewnością nie spodziewając się tak chłodnej odpowiedzi. Nawet po tak małym incydencie nie planowałem się z nią spoufalać.
– Dziękuję… – szepnęła w końcu. – Należy tak zrobić, niezależnie od tego, kim jest osoba, która mnie uratowała.
Zmrużyłem powieki, chcąc uciąć tę pogawędkę już w zarodku.
– Czy to wszystko, co chciałaś powiedzieć?
– Wszystko.
– Słusznie. Trzymaj się, na razie. – Mechanicznie zrobiłem krok w tył, a potem po prostu ruszyłem dalej.
Czułem się wypompowany po tygodniu codziennych treningów i wysłuchiwaniu lamentów trenera. Ten incydent dodatkowo pozbawił mnie energii. Marzyłem o łóżku i jednocześnie jednym wolnym dniu. Ale nie było o tym mowy. A o przygodnym bzykanku tym bardziej. I to wcale nie oznaczało, że na horyzoncie nie było chętnych. Były. Jednak świadomie poprzysięgłem sobie, że nie będę tego robił tuż przed walką.
Przekręciłem klucz w zamku i przekroczyłem próg domu, zdejmując z siebie przesiąkniętą potem koszulkę. Gdy w pośpiechu pozbyłem się reszty garderoby, udałem się prosto do łazienki. Ulokowałem się w wannie wypełnionej maksymalnie wodą i przymknąłem powieki. Przed oczami stanął mi obraz spotkanej kobiety. Nie chciałem wyobrażać sobie tego, co te gnojki mogły jej zrobić. Nie uszłaby z życiem. A nawet jeśli, jej problemem nie byłoby tylko zakrwawione kolano.
Odkręciłem kurek z zimną wodą i ochlapałem nią twarz, a potem uparcie wyrzuciłem ją z myśli. Zerknąłem na migający ekran telefonu, po czym w pośpiechu chwyciłem za ręcznik i przetarłem nim ciało. To był trener. Codzienne rozmowy z nim były naszym nieodłącznym rytuałem uzupełniającym ciężkie treningi. Temat szybko zboczył na moją ostatnią walkę.
– Pamiętaj, że jesteś w miejscu, w którym będziesz musiał zmierzyć się z cholernymi wyzwaniami. Jeśli to spieprzysz, ludzie nie zostawią na tobie suchej nitki. Nie możesz zaprzepaścić tego, na co pracowałeś przez wiele lat, David. Nie możesz się poddać. Zrobimy wszystko, żebyś przeszedł przez chrzest, a następnie odzyskasz to, co ostatnim razem straciłeś. Odzyskasz wiarę w siebie i należyty szacunek – oznajmił, próbując naprowadzić mnie na właściwy tor.
– Nie musisz mi ciągle o tym przypominać, trenerze. Zrobię to. Uczynię wszystko, by ludzie, którzy pogrzebali mnie żywcem, znowu we mnie uwierzyli. – Na samą myśl o żałosnych gwizdach dochodzących z trybun niemalże syknąłem przez zaciśnięte zęby.
– Najważniejsze, żebyś to ty w siebie uwierzył, rozumiesz?
Wypuściłem ze świstem powietrze i wyszedłem na taras. Oparłem się o barierkę i odruchowo zerknąłem na posiniaczone knykcie.
– Jutro zaczynamy jeszcze ciężej pracować – kontynuował. – Spuścisz mu wpierdol, a potem zgarniesz pas i kasę. To jest nasz plan.
– Nie wiem, czy nie zrobię tego wcześniej… Obaj znamy tego sukinsyna. Szuka sensacji i żeruje na każdej plotce, która wymknie się do gazet na mój temat.
– Nawet sobie nie żartuj. Mam tylko nadzieję, że trzymasz się zasad. Inaczej sam skopię ci tyłek.
Nagle usłyszałem dziwny szelest za plecami. To nie była nagła zmiana pogody czy podmuch zrywającego się wiatru. Wnikliwie rozejrzałem się po otoczeniu, ale odpuściłem, kiedy nie zarejestrowałem niczego podejrzanego.
– David, jesteś tam?
– Tak, tak. Jestem.
Ponownie nastąpił szmer, a zaraz po nim charakterystyczny dźwięk łamania gałęzi.
– Posłuchaj…
– Trenerze, wybacz, ale muszę coś sprawdzić. – Stanowczo wszedłem mu w słowo. – Dokończymy tę rozmowę jutro, na razie.
Nie dbałem o to, że miałem na sobie tylko bokserki. Ruszyłem do przodu, przeskakując przez barierkę, i zbliżyłem się powoli do miejsca, z którego dochodził podejrzany odgłos. Byłem gotowy do podjęcia działania, niezależnie od tego, jakie mogło grozić mi niebezpieczeństwo. Szelest przez cały czas przybierał na sile, a gałęzie wysokiego drzewa zaczęły się prężnie poruszać. Podszedłem możliwie blisko, by spojrzeć na jego konar, a to, co zobaczyłem, nieźle mnie zaskoczyło.
– Co ty tu robisz? – wycedziłem, marszcząc brwi.
Moje zwężone źrenice surowo wpatrywały się w bohaterkę dzisiejszego wieczoru, a gdy na jej ustach zatańczył grymas, tylko dodatkowo wzniecił we mnie wojowniczą iskrę.
– Odpowiedz, do cholery, na moje pytanie!
– Czy mógłbyś przestać się drzeć? – zapytała, rozglądając się niepewnie na boki. – Wdrapałam się na drzewo.
– Tyle już zdążyłem zauważyć. Tylko dlaczego się tutaj pofatygowałaś i weszłaś na teren mojej posiadłości?
– Przepraszam, ale zaraz ci wszystko wytłumaczę.
– Oczywiście, że będziesz tłumaczyć. Na komisariacie. Wzywam policję.
– Żartujesz sobie? Policję?
– Tak, policję. Wolisz, żebym to zrobił, czy może dobrowolnie opuścisz mój teren?
– Nie. – Westchnęła ciężko, stawiając stopę na kolejnej gałęzi. – Poczekaj. Już schodzę. Tylko daruj sobie, proszę, wzywanie policji. Tylko tego mi teraz brakuje.
– Kabaret – skomentowałem pod nosem, przesuwając niespokojnie dłonią po swojej łysinie. – Prawdziwy kabaret.
Ponownie zerknąłem w górę, obserwując, jak kobieta niezdarnie łapała się gałęzi, naśladując małpkę. Odchrząknąłem, pozbywając się tej wizji, ale nie mogłem się powstrzymać, by nie spojrzeć na jej tyłek. Zwłaszcza że idealnie opinały go krótkie szorty.
– Długo jeszcze? Nie sądzisz chyba, że będę czekał tutaj wieczność?
Natychmiast obrzuciła mnie srogim spojrzeniem.
– Gdybyś nie stał nade mną jak jakiś kat i przestał się wygrażać, zrobiłabym to szybciej.
– A gdybyś ty wróciła tam, skąd przyszłaś, nie musiałbym tu teraz stać.
Zerknęła na mnie przez ramię. Znacznie dłużej niż przedtem.
– Nie mogę tam wrócić.
– Nie interesuje mnie to – odparłem w zamian. – Pomyliłaś adresy, więc schodź szybciej i nie staraj się wyprowadzić mnie z równowagi.
– Nie widzisz, że próbuję to zrobić? Tylko nie ukrywam, że łatwiej było tu wejść – gderała pod nosem.
Pokręciłem głową, a w niej skumulowało się tysiąc różnych pytań, które wypadałoby zadać kobiecie. Postanowiłem jednak zamilknąć, przyglądając się jej ruchom. Nagle dobiegł mnie trzask łamanej gałęzi, ale nawet nie zdążyłem nic zrobić. Nijak zareagować, ani pomyśleć. Kobiecy krzyk wypełnił moje uszy, a potem już tylko opadłem na plecy. Podniosłem lekko kark i prawie zetknąłem się z nią ustami. Jej drobne ciało spadło prosto na mnie, a moje stworzyło dla niej porządną amortyzację. Westchnąłem ciężko, spotykając się z przerażonym spojrzeniem piwnych oczu. Rozchyliła nieco wargi, a na jednej z nich zdążyła już pojawić się lekka opuchlizna. Wpatrywałem się w ich poprawny kształt i przeklinałem samego siebie, żeby w końcu przestać. Nie mogłem wywinąć jakiegoś amatorskiego numeru.
– Chyba wiesz, co powinnaś teraz zrobić – wychrypiałem nagle. – Nie zapraszałem cię tutaj. Możesz się stąd wynosić.
Pobladła, próbując ukryć swój strach, i błyskawicznie przeturlała się po trawie. Wstała, chwytając za rączkę torby i otrzepała kolana. Zrobiłem to co ona, pozbywając się z ramion pojedynczych źdźbeł trawy. Gdy się już z tym uporałem, zerknąłem na nią, jednak ona nie ruszyła się z miejsca. Milczała, a to jeszcze bardziej mnie rozjuszyło.
– Czego nie zrozumiałaś? Powinnaś zapamiętać sobie to, że nie jestem osobą, która lubi się powtarzać! – Nadal stała niewzruszona niczym posąg. – Okej, sama tego chciałaś. Osobiście wskażę ci wyjście.
Gwałtownie złapałem ją za nadgarstek.
– Puszczaj! Puszczaj, słyszałeś? To boli! – Wyrwała rękę z uścisku. – Masz rację. Niepotrzebnie tutaj przyszłam, ale chociaż pozwól, że wyjdę stąd sama. Nie musisz zachowywać się jak jaskiniowiec.
– Posłuchaj… – zacząłem, próbując odwieść ją od tych barwnych określeń. Wchodziła na złą ścieżkę. – Nie nadwyrężaj mojej gościnności. Rozwiązaliśmy twoją sprawę, a tym samym zakończyliśmy naszą krótką znajomość. Wracaj skąd przyszłaś i trzymaj się ode mnie z daleka.
– Nie mogę… Nie mam dokąd.
Zignorowałem to, co powiedziała. Tak samo jak jej pozostałe protesty. Ponownie chwyciłem ją za rękę i tym razem odprowadziłem pod bramę swojej posiadłości. Machinalnie zawróciłem na pięcie z zamiarem pójścia do domu. Miałem dosyć jej niezapowiedzianej wizyty i paradowania po ogrodzie w samych bokserkach.
– Jest tylko ostatnia rzecz, o którą chcę cię poprosić…
Moja dłoń zacisnęła się na klamce, jakbym jeszcze wahał się, co zrobić. Nie wiem, dlaczego po prostu nie wszedłem do środka i nie zatrzasnąłem za sobą tych pieprzonych drzwi. Stałem w miejscu, patrząc prosto na mahoń, a moje spojrzenie gdyby posiadało moc, z pewnością wypaliłoby w nim dziurę. Z trudem opanowałem negatywne emocje, bo naprawdę nie chciałem jej zrobić krzywdy.
– Kolano. Czy mogę prosić cię o plaster i coś, czym mogłabym je przemyć? Nie bądź nieludzki. Magiczne słowo: proszę.
To były jakieś jaja. Nie podejrzewałem, że jednorazowa, nieplanowana i przypadkowa pomoc tej kobiecie przyczepi mi łatkę bohatera, a tym bardziej szybko sprawi, że będę tego szczerze żałował. Nacisnąłem na klamkę i po krótkiej walce z wewnętrzną bestią wparowałem do kuchni. Przetrząsnąłem kilka kuchennych szafek i znalazłem apteczkę. Wróciłem do ogrodu, a idąc w jej kierunku spoglądałem na nią karcącym wzrokiem. Cholera, basta! Już nawet nie zamierzałem się zastanawiać, dlaczego za mną przyszła. Uznałem, że swoje problemy powinna była rozwiązać sama. Nie byłem najlepszym kandydatem na to, żeby jej jeszcze w czymś pomagać.
– Zabieraj to. Nie będę cię dłużej niańczył, rozumiesz? – wycedziłem.
– To świetnie się składa, bo ja nie potrzebuję niańki – odparła spokojnym tonem, po którym wypięła dumnie piersi.
Nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Była szczupłą kobietą, którą – gdybym tylko chciał – własnoręcznie bym podniósł, a potem z kwitkiem wystawił za bramę.
– Dzięki za apteczkę. Możesz już wrócić do swojej jaskini i najlepiej nie wychodzić z niej, póki ktoś nie nauczy cię jak należy rozmawiać z kobietami. Co za dzikus!
– Coś takiego. – Skrzyżowałem ramiona, a ten ruch sprawił, że zaczęła mi się podejrzliwie przyglądać. – Będzie lepiej dla ciebie, jeśli opuścisz ten teren teraz. Nie będę czekał choćby kolejnej minuty. Uratowałem cię przed tymi mężczyznami, ale nie obiecuję, że uratuję cię przed sobą.
– Tak sądzisz?
– Oczywiście. Tak sądzę.
Mierzyliśmy się stanowczymi spojrzeniami, lecz w ułamku sekundy wymiękła pierwsza. Zaśmiała się, chcąc zatuszować oznaki swojego zakłopotania. Nie wiedziała, jednak, że robiła to diabłu prosto w twarz. Wskazałem palcem na ulicę, a jej mina nieco zrzedła. Czas mijał, ale tym razem postanowiła wykorzystać swoją szansę.
Alessia
Oczyściłam ranę, a następnie szczelnie owinęłam kolano bandażem. Uśmierzyłam nieco ból i przeniosłam zmęczone spojrzenie na willę, ogrodzoną betonowym płotem. Jej rozmiar budził zachwyt – ogromna, a zarazem luksusowa posiadłość, wokół której roztaczał się piękny ogród z bujną amerykańską roślinnością. Dom rodem jak ze snu. Minęło dokładnie pół godziny, odkąd ten szaleniec wystawił mnie za bramę i skazał na bezwiedne czekanie na granitowym murku. Byłam cierpliwa i wypatrywałam, aż wewnątrz zgasną wszystkie światła. Chciałam ponownie przedrzeć się na jego teren. Czy było to odpowiednie? Oczywiście, że nie. Jednak musiałam gdzieś spędzić tę noc. Nawet groźby płynące z ust nieznajomego mężczyzny i dziki szał w jego błękitnych oczach nie wzbudzały we mnie tyle strachu, co pogrążona w mroku ulica.
Zdecydowanie był typem mężczyzny, którego według własnych standardów powinnam omijać szerokim łukiem. Zachowywał się jak typowy furiat, wyglądał niebezpiecznie, przewyższając mnie swoim wzrostem i masą mięśniową… Cóż. Była ona zabójcza, a patrzenie na niego, jakby z automatu odcinało mi dopływ tlenu i wywoływało ogrom sprzecznych emocji. Zazwyczaj lubiłam ryzyko, ale nie w takiej postaci i tym bardziej w momencie, w którym stąpałam po kruchym lodzie. Umiejętnie wmawiałam sobie, że muszę być silna, a otaczająca rzeczywistość niedługo się zmieni. Liczyłam na to, że nadzieja, która mi została, nie mogła okazać się złudna.
– Czy ten awanturnik w ogóle sypia? – szepnęłam, zerkając na zegarek.
Dochodziła północ. Bezradnie ukryłam twarz w dłoniach i czekałam, otaczając się dźwiękami ciszy. Kilka minut później światła zgasły, a w oknach nastąpiła wyczekiwana ciemność. Poderwałam się na równe nogi i szybko potraktowałam to jako zaproszenie do środka. Zrzuciłam torbę na teren posiadłości, a kiedy mi samej udało się z trudem przeskoczyć przez wielką bramę wjazdową, wnikliwie rozejrzałam się po otoczeniu. Wokół panował jedynie spokój połączony z charakterystycznymi dźwiękami nocnych owadów.
Powoli ruszyłam przed siebie i skierowałam się na taras, znajdujący się na tyłach domu. Kalkulowałam, że to miejsce będzie najbezpieczniejsze, co więcej urzekł mnie jego wystrój. Powierzchnia wokół basenu ogrodowego zabudowana była deskami tekowymi o charakterystycznych odcieniach złota i ciepłego brązu, a w dalszym punkcie mieściła się rattanowa kanapa w komplecie z leżakami, jadalny stół z czterema krzesłami, a także wysokie lampy solarne. Jeszcze raz rzuciłam okiem na otoczenie, upewniając się, czy aby na pewno byłam sama. Wyglądało na to, że tak. Jednak instynkt nakazywał mi być ostrożną. Nie mogłam zapominać, że byłam zdana na siebie w obcym mieście, w obcym kraju i w ogrodzie obcego mężczyzny. Nie mogłam poddać się własnemu strachowi, lecz musiałam zacząć z nim współpracować.
Prawie bezszelestnie położyłam się na leżaku i podłożyłam torbę pod głowę. Nie tak wyobrażałam sobie swoje dwudziestokilkuletnie życie, ale przynajmniej odetchnęłam z ulgą, mogąc spokojnie obserwować granatowe niebo pokryte nieskończoną ilością gwiazd. Znów dałam się usidlić gonitwie myśli, która przywoływała wspomnienia o ojcu. Czułam się beznadziejnie, a fakt, że popełnił wiele błędów i to mi kazał za nie zapłacić, niczego nie ułatwiał. Moje serce rozsypywało się na milion mikroskopijnych kawałków za każdym razem, kiedy zdawałam sobie sprawę, że nie przejmował się mną, a swoim biznesem, którego los stał się równie kiepski jak mój. Liczył zyski i planował sielską przyszłość, chcąc oddać rękę jedynej córki obcemu mężczyźnie. Przetarłam rękawem spływającą z kącika oka łzę, znów spoglądając w górę, i dostrzegłam iskrę spadającej gwiazdy. Uśmiechnęłam się nieznacznie, przywołując jak przez mgłę twarz swojej matki.
– Gdybyś tylko żyła, mamo. Nigdy byś na to nie pozwoliła. Nigdy.
Mimo upływu lat ból po jej stracie wciąż był nieznośny, a brak jej obecności przepełniał mnie pustką. Byłam pewna, że uciekając z domu, zatarłam po sobie wszystkie ślady. Jednak lęk nieprzerwanie mi towarzyszył. Ojciec nigdy łatwo nie rezygnował z postawionego sobie celu, a ja domyślałam się, że jego nowe znajomości byłyby w stanie wyciągnąć mnie nawet spod ziemi. Momentalnie zrobiło mi się zimno, kiedy uzmysłowiłam sobie, że przeszłość groziła mi nieznanym niebezpieczeństwem. Jednak nie mogłam zgodzić się na to, by z góry przesądziła przyszłość.
Skuliłam się na leżaku, okrywając się męską bluzą i zamknęłam oczy. Moje nozdrza wypełniła tajemnicza woń perfum pomieszanych z zapachem męskiego ciała. Nuty drzewa sandałowego delikatnie łaskotały moje zmysły, ale ten drugi zapach wydawał się pełen sprzeczności. Tak jak jego właściciel. Noc spędzona niemalże pod jego nosem wydawała się długa. Ryzykowna. Nazwałabym ją nawet brawurowym wybrykiem. Lecz kiedy wsłuchałam się w ciszę, szalejący oddech zwolnił, a sen nadszedł szybciej, niż się spodziewałam.
***
Obudziłam się, kiedy na zewnątrz już świtało, a moje oczy odruchowo zaczęły wpatrywać się we wschodzące słońce. Powietrze od samego rana było ciężkie, a puls diametralnie mi przyśpieszył, gdy nagle z wewnątrz budynku dobiegł mnie głos mężczyzny.
– Śpieszę się, Adeline. Mam dzisiaj ważne spotkanie, a potem jadę na trening. Czy wszystko jest już gotowe?
– Tak, właśnie skończyłam przygotowywać śniadanie. Nakryję tylko do stołu. Wolisz zjeść w jadalni czy na tarasie? – zapytała jakaś kobieta.
– Może być na tarasie, ale naprawdę, proszę cię, pośpiesz się. Za dwadzieścia minut wychodzę.
– Nie panikuj. Zaraz wszystko będzie na stole.
Zamarłam, słysząc tę krótką pogawędkę. Błyskawicznie przetarłam zaspane oczy i nerwowo zaczęłam rozglądać się na boki. Chwyciłam za rączkę torby i pobiegłam przed siebie, skrywając się za sadzonką ozdobnych krzewów. Przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej, chcąc stłumić szaleńcze uderzenia serca, a kiedy w pewnej mierze już mi się to udało, omiotłam spojrzeniem taras. Wypatrzyłam krzątającą się wokół stołu starszą kobietę ubraną w kuchenny fartuch. Nucąc pod nosem wesołą melodię, umieściła na nim kolejno talerze z jedzeniem, a potem sztućce. Na sam widok przyrządzonych smakołyków mój ściśnięty żołądek wydał z siebie kilka głośnych pomruków. Przełknęłam z trudem ślinę, obserwując tę sytuację z ukrycia do momentu, aż pojawił się on.
Wyglądał zupełnie inaczej niż wczoraj, a ja złapałam się na tym, że zaczęłam mu się uważnie przyglądać. Niezwykle pasowało mu to eleganckie wydanie w postaci błękitnej koszuli z rozpiętymi górnymi guzikami i dżinsowych spodni. Ten odcień idealnie pokrywał się z magnetycznym kolorem jego oczu. Nagle rozejrzał się badawczo po otoczeniu, nie wiedząc o tym, że tym ruchem wywołał u mnie niemalże palpitację serca. Emanowała od niego męskość i ogromna pewność siebie, która sygnalizowała mi, żebym nie wchodziła mu w drogę, a najlepiej trzymała się z daleka. Pusty żołądek jednak za żadne skarby świata nie chciał tego słuchać. Obserwowałam każdy najmniejszy kawałek jedzenia, który lądował w jego ustach, i przeklinałam samą siebie, że znalazłam się w tak beznadziejnej sytuacji.
Chwilę później wytarł wargi chusteczką i wszedł do domu. Walczyłam sama ze sobą, czy genialny pomysł, który w ułamku sekundy wpadł mi do głowy, nie był zbyt ryzykowny. Rozważyłam wszystkie za i przeciw i ostatecznie postanowiłam igrać z ogniem. Truchtem podbiegłam do stołu i bez skrępowania zaczęłam zbierać pozostałości po śniadaniu, pakując je do torby. Przy okazji schowałam tam też własną dumę. Byłam głodna, a patrząc na świeżo wypieczonego bajgla, nie potrafiłam się powstrzymać i od razu wsunęłam go do ust.
***
Późnym popołudniem weszłam do lokalu, w którym od samego progu pachniało włoską pizzą. Rozejrzałam się uważnie po jego wnętrzu, zauważając, że wystrój tego miejsca był nie tylko kiepską imitacją stylu toskańskiego, ale przede wszystkim brakowało w nim charakterystycznej poświaty słońca. Podeszłam do lady, za którą stał starszy mężczyzna z długą, posklejaną brodą i z uprzejmością skinęłam głową.
– Dzień dobry.
Zerknął na mnie z lekkim powątpiewaniem, a następnie wytarł dłonie w ścierkę i zarzucił ją sobie na ramię.
– Czy jest coś, czego panienka potrzebuje?
– Właściwie to natknęłam się na ogłoszenie z ofertą pracy. Wisi na drzwiach. – Wskazałam na nie palcem. – Zainteresowało mnie. Czy mogłabym poznać jakieś szczegóły?
– Pomoc kuchenna? Oj, przykro mi, panienko. Spóźniłaś się. Przed chwilą była tu taka jedna i prawdopodobnie dostała tę pracę – odpowiedział pośpiesznie, po czym otworzył piec, a z niego uwolniły się kłęby dymu.
– Cóż… – odparłam ponuro. – Ale i tak chciałabym porozmawiać z właścicielem.
Odwrócił się do mnie plecami i zaczął machać ścierką, by rozgonić dym.
– Wyszedł. Dzisiaj już raczej nie wróci – rzucił tylko przez ramię.
Niespokojnie przebierałam nogami, bo nie chciałam dłużej terroryzować tego biednego człowieka ani też odpuścić.
– A czy pan nie słyszał o jakiejś ofercie pracy? Gdzieś tutaj w okolicy? Naprawdę szybko się uczę… – Popatrzyłam na niego błagalnie, kiedy w końcu ponownie się do mnie obrócił.
– Niestety nie. Przykro mi.
– W porządku. Przepraszam, nie będę panu już dłużej przeszkadzać – szepnęłam, ale on jedynie zniknął na zapleczu. – Moja strata.
Skierowałam się do wyjścia, mamrocząc pod nosem długą wiązankę przekleństw. Nie mogłam się poddać. Chodziłam od drzwi do drzwi, a dzień jak na złość nie chciał się wydłużyć. Powoli zaczęło się ściemniać, a ja dotarłam prosto pod przydrożny bar. Wyglądał obskurnie, a jego klientami byli nabuzowani testosteronem mężczyźni w skórzanych kamizelkach. Przed samym wejściem zaobserwowałam już, że alkohol się tutaj nie marnował, a wręcz przelewał hektolitrami do ich wypukłych żołądków. Nie byłam zaskoczona, wiedziałam, z czym to się je, ale żadna z kilku ostrzegawczych lampek, nie powstrzymała mnie przed tym, by wejść do środka. Zostałam przywitana charakterystycznym dźwiękiem dzwonka zawieszonego nad drzwiami i świdrującymi spojrzeniami kilku harleyowców. Udając pewną siebie, z podniesioną głową, podeszłam do wysokiej lady, za którą stała blondynka. Miała na sobie kiepską podróbkę stroju bawarki i długie tipsy, którymi z pewnością byłaby zdolna wydłubać oko, gdyby musiała się bronić. Już w pierwszej chwili zmierzyła mnie z ukosa, a potem zapytała:
– Co podać?
– Chciałabym rozmawiać z kierownikiem. Widziałam ogłoszenie o pracę…
– Zaczekaj. – Nie pozwoliła mi dokończyć, unosząc palec. – Ralph! Jakaś gwiazda do ciebie.
– Idę! – Zasygnalizował niski męski głos.
Mętnym wzrokiem zaczęłam przyglądać się wystrojowi lokalu i poczułam, jak żołądek z obrzydzenia szaleńczo poskoczył mi do gardła. Pomieszczenie wypełniał chaos – dziesiątki męskich rozmów, ryk motocykli i sączący się z głośników w tle hard rock. Moją uwagę odwrócił wytatuowany mężczyzna z łysiną na czubku głowy, który wyłonił się prosto z zaplecza.
– Witaj, laleczko. Czego tutaj szukasz? – Intensywna czerń jego oczu przeszyła mnie niemalże na wskroś.
– Widziałam ogłoszenie na drzwiach. – Nie wiedziałam, dlaczego nagle zaschło mi w ustach. – Szukam pracy i pomyślałam… Po prostu potrzebuję kasy.
Uświadomiłam sobie, że lepiej będzie, jeśli minimalnie wpasuję się w tłum, choć gdzieś z tyłu głowy prześladowała mnie myśl, że sama szukałam kłopotów.
– A u nas praca szuka człowieka. Świetnie trafiłaś. Więc może załatwmy to od razu. Jakie jest twoje doświadczenie?
– Niewielkie – oświadczyłam, wahając się. – Do tej pory studiowałam. W zanadrzu mam studia architektoniczne, ale pewnie ta informacja nie wniesie niczego pożytecznego do mojego życiorysu. – Wypowiadając ostatnie słowo, złożyłam palce w cudzysłowie. – Chciałabym spróbować. Proszę dać mi szansę.
Mężczyzna spoglądał na mnie, jakby niedowierzał w to, co usłyszał. Zerknął na blondynkę, a ona na niego i oboje parsknęli śmiechem.
– To może jednak ja zacznę. Poszukuję zwykłej kelnerki, która będzie roznosić piwo dla klientów. Wymagania: ładna, szczupła, w mocno opiętym gorsecie i z przypiętym promiennym uśmiechem do twarzy. Spełniasz dwa pierwsze, a co do reszty miałbym pewne obawy. Poza tym nie potrzebuję alfy i omegi. Przykro mi, ale pomyliłaś drzwi – skwitował i odpalił papierosa.
Aż zdrętwiałam od tego zimnego tonu. Pochyliłam się nad ladą, mrużąc powieki, i wbiłam w niego gniewny wzrok. Jego zuchwalstwo prowokowało mnie do tego, żeby strzelić mu prosto w gębę.
– Posłuchaj mnie, Ralph. Nie pomyliłam żadnych drzwi. Wchodząc tutaj, wiedziałam, co robię i na co się piszę. Potrzebuję tej pracy, cholernie potrzebuję kasy. Więc daruj sobie te swoje pstryczki, zanim nie sprawdzisz moich pokładów cierpliwości.
Zaciągnął się papierosem i wypuścił głęboką chmurę dymu, a następnie spojrzał na mnie spod byka.
– Nie mam czasu na pierdoły. – Siorbnął łyk piwa i dodał: – Od kiedy możesz zacząć?
– Choćby od zaraz.
– Nie wezmę nikogo ot tak z ulicy. To knajpa na poziomie. Zostaw po sobie jakiś ślad. – Ponownie zaciągnął się fajką. – Pomyślę, co da się zrobić.
Chwyciłam leżące na ladzie karteczki i długopis, po czym nabazgrałam na jednej z nich swój numer.
– Dzięki – powiedziałam, śmiało wsuwając ją do kieszeni jego spodni. – Czekam na telefon.
– Jasne, czekaj. Ale teraz musisz mi wybaczyć, ślicznotko. Mam dużo innych, ważnych spraw na głowie. – Minął mnie i przysiadł się do stolika licznej grupy harleyowców.
Nie miałam pewności, czy ten dupek traktował mnie poważnie, czy tylko planował mnie zbyć. Energicznym ruchem odgarnęłam z twarzy ciemny pukiel kręconych włosów i opuściłam lokal. Zdawałam sobie sprawę, że miałam nóż na gardle, ale zamierzałam pracować. Chciałam uczciwie zarobić pieniądze. Potrzebowałam pracy. Na już. Na wczoraj. Trudno było prowadzić normalne życie, zwłaszcza wtedy, gdy miałam przy sobie jedną grabioną bułkę, korzystałam z publicznego prysznica i – co najgorsze – nocowałam w ogrodzie obcego mężczyzny.