Nie mów, że wrócisz #2 - Michalina Kowolik - ebook + książka
NOWOŚĆ

Nie mów, że wrócisz #2 ebook

Kowolik Michalina

5,0

64 osoby interesują się tą książką

Opis

Aleksander Cichocki zniknął. Nie było go przez cztery lata, ale to nie oznacza, że nie wróci, aby się zemścić i odzyskać ukochaną.

 

Marta Zabawa samotnie wychowuje córkę. Wanda jest dla niej wszystkim i to właśnie dla niej chce stworzyć rodzinę z Jackiem, chociaż dobrze wie, że nigdy go nie pokocha, ponieważ wciąż nie może zapomnieć o Olku.

Gdy pewnego dnia komendant policji umiera w dziwnych okolicznościach, wszyscy są ciekawi, kto zostanie jego następcą. Właśnie w tym momencie do miasta wraca Aleksander Cichocki. Jest głodny zemsty i pewny tego, że Marta o nim zapomniała. Zostaje komendantem i zaczyna wcielać w życie swój plan. Znów robi się niebezpiecznie, ale tym razem Olek nie cofnie się przed niczym.

 

Czy Marta i Aleksander wszystko sobie wyjaśnią? Czy przetrwają burzę i wreszcie zaznają spokoju?

 

Miłość nie umiera, a sprawiedliwość w końcu zwycięża. Czasem tylko trzeba temu pomóc.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 342

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

Zakochaj się we mnie

Nie mów, że kochasz

Nie mów, że wrócisz #2

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Michalina KowolikCopyright © by Wydawnictwo WasPos, 2026All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Ilustracje przy nagłówkach: pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w Internecie

ISBN 978-83-8290-903-6

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

EPILOG

1

MARTA

Siedzę na drewnianej ławce w parku i obserwuję, jak moja rezolutna trzylatka jeździ na hulajnodze po asfaltowym chodniku. Spod jej brązowej czapki wystają ciemne, kręcące się włoski. Jest urocza, zawsze się uśmiecha i nigdy nie czuje się zmęczona, nawet wtedy, gdy jej małe oczka błagają o zamknięcie.

– Mamo! Patrz!

Wanda macha do mnie i wskazuje na starszego pana, który prowadzi na smyczy małego pieska.

– Jaki piękny, mamo! Ja chcę takiego!

Uśmiecham się. Szczerze i z miłością.

Wanda ostatnio kocha wszystkie zwierzęta, te małe i te duże. Wczoraj chciała kota, bo zobaczyła puchatą kulkę w drodze do przedszkola, tydzień temu chomika, bo Dominik w przedszkolu powiedział jej, że ma małego chomiczka w domu i on jest taki piękny, i śmiesznie wygląda, jak wchodzi do kółka i biega w nim bez celu.

Dzisiaj chce psa.

I kiedyś będzie go miała, ale na to musimy jeszcze poczekać.

Macham do niej.

Wanda odwraca hulajnogę, staje na niej jedną nogą, a drugą zaczyna się odpychać i podjeżdża do mnie.

– Mamusiu, widziałaś pieska? O tam. – Wskazuje palcem na oddalającego się właściciela ze swoim pupilem. – Kupisz mi takiego?

– Skarbie, pieska można kupić, to prawda, ale można też adoptować.

– Ado… Co? – Przekrzywia głowę na prawą stronę, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Ma włosy Olka. I jego oczy. Błękitne, przypominające morze w spokojny bezwietrzny dzień. Jest naszym małym wielkim cudem i to ona uchroniła mnie przed rozpaczą po jego zniknięciu.

– Mamo, co to jest adopcja? – Wanda chwyta mnie za rękaw płaszcza i lekko go pociąga, aby zwrócić na siebie uwagę.

– Można stworzyć pieskowi nowy dom, bo niektórzy źli ludzie go porzucili.

– Porzucili? Gdzie? I dlaczego? Nie można porzucać swoich zwierzątek. One cierpią! Ja nie lubię, gdy ktoś cierpi, mamusiu.

– Wiem, skarbie. Masz bardzo dobre serduszko.

Na twarzy Wandy maluje się uśmiech.

– Wracamy? – Wstaję z ławki.

Zaczyna robić się zimno, a ja nie lubię marznąć. Poza tym Wanda dopiero co wyzdrowiała i nie chcę, aby znowu dopadła ją jakaś infekcja.

– Zajedziemy jeszcze do sklepu i do dziadka Felka, dobrze?

Wanda jedzie przy mnie na swojej różowej hulajnodze i wesoło kiwa głową.

Odkąd zniknął Olek, kilka razy odwiedziłam jego dziadka. Na początku pan Felek był do mnie oschły i opryskliwy, ale później wszystko się zmieniło. Ja zrozumiałam, że on naprawdę nie wie, gdzie jest Olek, a on – że kocham jego wnuka i noszę pod sercem jego dziecko. Zaczęłam go odwiedzać tak często, jak tylko mogłam. On zawsze mnie wysłuchał, napoił herbatą owocową i nakarmił ciastkami. Ja w zamian pomagałam mu w zwykłych domowych czynnościach i przynosiłam gorący obiad. Nigdy nie była ze mnie superkucharka, w naszym związku to Olek królował w kuchni, ale starałam się i nawet mi to wychodziło.

Odkąd na świecie pojawiła się Wanda, pan Felek oszalał, a ja nie miałam nic przeciwko, aby moja córka zwracała się do niego „dziadku”. Na początku babcia i moje siostry tego nie rozumiały, poza Mają, bo ona jedna znała prawdę, ale z czasem do tego przywykły. Tłumaczyłam im, że pan Felek jest samotny, bo zarówno jego syn, jak i wnuk zostawili go samemu sobie. Nawet jeśli nie do końca to rozumiały, to po pewnym czasie do tego przywykli. Pan Felek stał się naszą rodziną i bardzo ważną osobą w życiu Wandy.

Wrzucam do wózka sklepowego makaron, śmietankę, filety z kurczaka i szpinak, a Wanda dorzuca paczkę ulubionych ciastek dziadka Felka – wafelki kakaowe.

– To na deser – tłumaczy się, gdy na nią spoglądam. – Nie pozwolę ich zjeść dziadkowi przed kolacją. Obiecuję.

W moich oczach pojawiają się łzy. Wanda jest cudowna. Słodka, urocza i ma wielkie serduszko. Olek powinien tutaj być i widzieć, jak jego córka rośnie, jak się rozwija i jak wiele w swoim małym ciałku ma miłości i nieograniczonej dobroci.

Powinien tutaj być, a wciąż go nie ma.

To już cztery lata.

Cztery cholernie długie lata.

Chyba straciłam nadzieję, że wróci.

Stop. Chwila. Ja na pewno tę nadzieję straciłam, bo w przeciwnym wypadku na moim palcu wskazującym nie znajdowałby się pierścionek zaręczynowy. Spoglądam na niego i nachodzi mnie fala wątpliwości. Nie, zaraz, ja nie mam żadnych wątpliwości. Jacek jest miłym i przystojnym facetem, który mnie kocha i akceptuje to, że mam dziecko. Wanda go lubi i nazywa wujkiem, co mnie satysfakcjonuje, bo nie chcę, aby do kogokolwiek mówiła „tato”. To jest zarezerwowane dla Olka.

Ale czy to nie świadczy o tym, że gdzieś tam jednak głęboko zakopana jest ta nadzieja?

– Mamo.

Głos córki sprowadza mnie z powrotem na ziemię.

– Tak?

– Chce mi się siku!

– To szybko do kasy. – Zaczynam pchać wózek. – Wytrzymasz?

– Tak. – Kiwa głową.

Na szczęście przy kasie jest pusto. Szybko wykładam produkty na taśmę, później z powrotem wkładam je do koszyka i płacę. Gdy wychodzimy na zewnątrz, wrzucam zakupy niedbale do bagażnika i pędzę z Wandą na stację benzynową znajdującą się tuż obok.

Zdążamy w ostatniej sekundzie.

– Jaka ty już duża jesteś – chwalę ją. – Wytrzymałaś jak dorosła kobietka.

– Bo ja jestem dorosła kobietka. – Wanda wyciera małe rączki w ręcznik papierowy, który jej podaję. – Ciocia Wiki mi tak mówi.

No jasne. Wiki. Mogłam się tego spodziewać.

*

– Witam moje królewny. – Dziadek Felek rozpromienia się na widok Wandy. – Jak ci minął dzień, moja panno?

Wanda zaczyna opowiadać, ściągając czapkę i kurtkę. Mówi nie po kolei, przeskakuje z jednej rzeczy na drugą, ale dziadek Felek skupia na niej całą swoją uwagę, co jest bardzo ważne i godne podziwu.

Ja w tym czasie rozbieram się, wypakowuję zakupy i zaczynam przygotowywać posiłek.

Lubię spędzać czas w tym domu, jest duży, ma duszę, której brakuje nowoczesnym budynkom i w jakimś stopniu czuję w nim bliskość Olka, chociaż to może wydawać się głupie i niedorzeczne.

Jacek wie, że kiedyś w moim życiu był mężczyzna, któremu oddałam serce, i że w jakimś stopniu zawsze będę go kochać. Nie wie jednak, że chodzi o Olka, jego dawnego kolegę z komendy. To jest moja słodka tajemnica.

– Gotowe. – Zaglądam do salonu, gdzie dziadek Felek wraz z Wandą układają puzzle. – Zapraszam na kolację.

Wanda biegnie szybko do łazienki i myje ręce, stojąc na plastikowej podstawce, a później siada do stołu i krzyczy:

– Pierwsza!

– Nie mam z tobą żadnych szans. – Dziadek Felek wchodzi do kuchni i śmieje się całym sobą. – Jesteś jak rakieta!

Wanda jak na razie je wszystko i nie grymasi ani nie kręci nosem. Cieszę się tym czasem, bo wiem, że on niedługo się skończy. Dzieci przechodzą przez kilka etapów i jednym z nich jest niejedzenie warzyw, mięsa czy niektórych dań.

– Macie już datę? – pyta dziadek Felek.

– Jeszcze nie. – Kręcę głową. – Ostatnio Jacek ciągle pracuje i nie mamy czasu, aby o tym porozmawiać.

To takie półkłamstwo, bo gdyby mi bardzo zależało, to czas by się znalazł. Prawdą jest, że gdyby Jacek poprosił mnie o rękę w miejscu, gdzie bylibyśmy tylko my, sami, tobym odmówiła, ale on poprosił mnie przy dziadkach i siostrach, przy osobach, które wcześniej niż ja wybuchnęły ogromną radością. Czułam wtedy, że nie mogę go zawieść, nie mogę wystawić go na pośmiewisko i złamać mu serca. Zgodziłam się.

To nie tak, że go nie kocham, ale nigdy nie pokocham go tak mocno, jak on na to zasługuje. Moje serce zostało już zajęte, dawno temu i nawet nie chcę, aby ten ktoś je zwolnił i odszedł w niepamięć.

– Może jednak to za wcześnie?

Unoszę głowę i spoglądam w oczy dziadka Felka. Olek odziedziczył je po nim. Są tak samo duże, do głębi szczere i pełne miłości.

– Wanda zasługuje na rodzinę – mówię cicho.

– Wanda ma rodzinę, Marta. Stworzyłaś jej szczęśliwy dom i dzieciństwo. Możesz być z siebie dumna.

W moich oczach pojawiają się łzy, ale nie pozwalam im ścieknąć po policzkach, bo nie chcę, aby Wanda była świadkiem mojego chwilowego kryzysu. Ocieram je dłonią, jeszcze zanim wydobędą się z oczu.

– Dziękuję za tak wspaniałe słowa. – Chwytam dłoń dziadka Felka i mocno ją ściskam. – Zawsze będę kochać Olka, ale on odszedł i nic nie wskazuje na to, aby miał wrócić.

– Zjadłam! – Wanda odkłada widelec na pusty talerz i wstaje od stołu. – Znowu wygrałam, dziadku. – Marszczy mały nosek i wybiega z kuchni.

– Czy czasem dopuszczasz do siebie myśl, że on może… że on może nie żyć?

– Nigdy! – Podnoszę głos. – I tobie też zabraniam tak myśleć. Olek żyje. Musi żyć. Tylko ta myśl mnie trzyma w całości. Wolę myśleć, że poznał kogoś, zakochał się i zapomniał o mnie. Wolę myśleć, że jest szczęśliwy z kimś innym niż że jego już nie ma, że nie ma grobu, na jaki zasłużył, że… Nie wracajmy więcej do tego, proszę.

– Przepraszam, ale Olek należał do osób, które…

– Należy. Olek należy! Nie mów o nim, jakby nie żył!

– Olek należy – poprawia się dziadek Felek. – Należy do osób, które nigdy się nie poddają. Gdyby żył, już dawno by do nas wrócił, już dawno by wymierzył sprawiedliwość. To do niego niepodobne, aby tak długo się ukrywać.

– Może nie chce wrócić. Chyba dziadek powinien taką ewentualność także wziąć pod uwagę.

Wstaję i zaczynam sprzątać po kolacji. Nie mogę kontynuować tej rozmowy, bo rozpadnę się na kawałki, a na to nie mogę sobie pozwolić. Mam córkę i to właśnie dla niej muszę być silna i iść na przód, nawet jeśli czasem nie mam na to ochoty ani siły.

Dziadek Felek wychodzi z kuchni i zostawia mnie samą. On wie, kiedy odpuścić, i chyba właśnie za to tak go cenię.

Sprzątam w kuchni, robię dziadkowi herbatę i wracam z Wandą do siebie. Nadal mieszkamy w mieszkaniu, które kupiłam cztery lata temu. Zostałam tam, aby Olek mógł mnie znaleźć bez problemu. Wiele razy wyobrażałam sobie moment, w którym ktoś dzwoni do drzwi, a gdy otwieram, widzę, jak mój ukochany stoi w progu. Wiele razy wstrzymywałam oddech, gdy ktoś do nich pukał. Wiele razy stałam w oknie i wypatrywałam go na ulicy.

Teraz już tego nie robię. Po ślubie planuję razem z Wandą przeprowadzić się do Jacka. On mieszka w małym domku na obrzeżach miasta, który odziedziczył w spadku i który powoli remontuje. Wanda będzie tam miała swój pokój i podwórko do biegania. Myślę, że to będzie najlepsze rozwiązanie i tym samym raz na zawsze pożegnanie się z przeszłością.

Może uda mi się przestać czekać.

Całuję Wandę w czoło, przykrywam kołderką i życzę jej dobrej nocy. Wychodzę z pokoju i siadam na kanapie. Patrzę na książkę, którą dała mi Wiki. To jakiś romans, na który w ogóle nie mam ochoty. Nie wierzę już w szczęśliwe zakończenia. Może i planuję ślub, ale to nie historia jak z bajki. To raczej dobry wybór podyktowany rozumem.

Mój telefon wibruje. Sięgam po niego i spoglądam na wyświetlacz. To wiadomość od Jacka.

Jacek: Jak minął dzień mojemu skarbowi? Tęsknię. Myślę, że nie powinniśmy czekać z zamieszkaniem do ślubu.

Blokuję ekran i odkładam telefon.

Czasem udaję, że nie widzę wiadomości. Tak właśnie robię i teraz.

2

MARTA

Kolejny dzień. Kolejna kawa. Dzieci krzyczą jakby głośniej, a mi pęka głowa. Wanda chodzi do najmłodszej grupy, którą zajmuje się Eliza – młoda i rezolutna dziewczyna, która przyszła do nas od razu po studiach. Lubię ją, bo kocha dzieci i swoją pracę. Ja prowadzę grupę sześciolatków i przygotowuję ich do powitania szkoły, które nastąpi za kilka miesięcy.

– Obiad. – Patrycja wjeżdża do sali metalowym wózkiem. Ma na nim gorącą zupę, drugie danie oraz talerze i sztućce.

Momentalnie wstaję zza biurka i pomagam koleżance rozstawić talerze na stolikach. Dzieciaki w tym czasie myją ręce i siadają na dywanie w oczekiwaniu na gorącą zupę.

– Coś się stało? Nie wyglądasz za dobrze. – Patrycja jak zawsze wszystko zauważa.

– Nic szczególnego. To po prostu nie jest mój dzień. Głowa mnie boli, wszystko irytuje i najchętniej skryłabym się pod kocem na kanapie z kieliszkiem wina.

Patrycja klepie mnie po plecach.

– Gdy ja mam takie dni, Borys zamawia pizzę i pozwala mi wybrać film. I wiesz, co wybieram?

– Armageddon.

Patrycja rozstawia głębokie talerze na stolikach, a ja sztućce.

– Oglądasz Armageddon, gdy masz zły dzień? Boże, ty się lubisz biczować czy co?

– Czasem – przyznaję.

Patrycja zaczyna rozlewać zupę do talerzy. Gdy kończy, ja zapraszam dzieci do stolików.

– Ja oglądam Pretty Woman. I tobie też polecam – mówi, stając przy mnie.

– Widziałam ten film już tyle razy, że nie zniosę ani razu więcej. Może zobaczę coś z Sandlerem?

– Żona na niby. – Patrycja pstryka palcami. – Polecam. Adaś! – Wskazuje na naszego największego rozrabiakę, który właśnie uderza w głowę kolegę łyżką. – Nie wolno!

Podchodzę do mojego podopiecznego i po raz tryliardowy tłumaczę mu, że tak nie wolno i dlaczego tak nie wolno.

Pewnie to nic nie da, ale próbować należy.

Po zjedzeniu drugiego dania dzieci kładą się na dywanie, aby odpocząć, a ja siadam na krzesełku i czytam im jeden rozdział z książki o Skarpetkach. Nawet Adaś słucha z zainteresowaniem, co w jego przypadku rzadko się zdarza, bo on jest w ciągłym ruchu, ale kto nie kocha historii o zwariowanych Skarpetkach?

Po odpoczynku dzieciaki zaczynają się bawić, a ja ściągam z okien ozdoby zimowe.

Koniecznie muszę się zabrać do przygotowania wiosennych, pełnych słońca, zieleni i kwiatów ozdób. Coś mam schowane z zeszłego roku, ale lubię przygotować coś nowego.

W końcu ból głowy słabnie, lecz i tak zamierzam dzisiejsze popołudnie i wieczór spędzić w domu w towarzystwie mojej córki. Ona dostanie kakao i popcorn, zobaczy swój ukochany Psi Patrol, a ja, gdy ona zaśnie, włączę jakąś komedię z Adamem Sandlerem i naleję sobie kieliszek wina.

I tak jakby ktoś specjalnie chciał mi zepsuć plan, odzywa się mój telefon. Spoglądam na wyświetlacz i widząc, że to Jacek, mam ochotę wyciszyć komórkę i udawać, że nie słyszałam. Ale to kłamstwo. Nie mogę tak postępować. W końcu zgodziłam się za niego wyjść.

Przeciągam palcem po ekranie i przykładam telefon do ucha.

– Cześć, kochanie. – Słyszę twardy i zarazem ciepły głos Jacka.

– Cześć.

Powinnam się smażyć w piekle za swoją oziębłość.

– O której mam po was przyjechać?

– Przyjechać? A po co? To znaczy wybieramy się gdzieś? Jeśli chodzi o mnie, to mam ochotę zaszyć się dzisiaj w domu i nie ruszać się z kanapy.

– W takim razie musisz zmienić plany, bo mamy o siedemnastej zjawić się u twoich dziadków. Podobno jakaś ważna kolacja.

– Skąd o tym wiesz?

– Twoja babcia do mnie dzwoniła. Pytała, czy ustaliliśmy już datę ślubu, a później powiedziała, że Wiki chce dzisiaj przedstawić swojego chłopaka i mamy przyjechać.

Dlaczego babcia informuje Jacka, a nie mnie? Jestem zła, chociaż pewnie nie powinnam. Albo to wina mojego kiepskiego dnia, albo zaczynam poważnie się zastanawiać nad swoim związkiem z Jackiem.

Poznaliśmy się rok temu, a może nie poznaliśmy się, tylko zaczęliśmy ze sobą rozmawiać.

Wcześniej nie raz widziałam Jacka w policyjnym mundurze czy radiowozie, a może i nawet spotkałam go w komendzie, gdy szłam odwiedzić Olka. Nie pamiętam. W każdym razie przebiłam oponę, a Jacek zatrzymał się i jak na dobrego gliniarza przystało, pomógł mi. Zmienił koło i zaprosił na kolację w ramach podziękowania mu za pomoc. Zgodziłam się. I tak to właśnie się zaczęło.

Wiedział, że samotnie wychowuję córkę i akceptował to, co, nie powiem, bardzo mi imponowało, poza tym po raz pierwszy od zniknięcia Olka ktoś interesował się mną tak, jak mężczyzna interesuje się kobietą. Byłam samotna i potrzebowałam czułości. Ale zanim cokolwiek zaczęło się między mną a Jackiem dziać, przeprowadziłam poważne rozmowy z Mają, dziadkiem Czesiem i dziadkiem Felkiem. Może i Bóg zabrał mi ojca, ale postawił na mojej drodze dwóch wspaniałych dziadków. Jestem mu za to wdzięczna.

Maja powiedziała mi wtedy, że mam nie oglądać się za siebie i spróbować wejść do rzeki, która płynie.

Dziadek Czesiek kręcił nosem, trochę narzekał, że policjant to nie jest dobra partia na męża, ale koniec końców stwierdził, że we dwójkę lepiej iść przez życie niż samemu i że miłość czasem przychodzi po dłuższej chwili.

Jeśli chodzi o dziadka Felka, to powiedział tylko jasno i wyraźnie, że nie będzie krytykował moich wyborów, ale nie chce, abym odwiedzała go ze swoim partnerem. Nie kłóciłam się z nim, bo powiem szczerze, że było i nadal jest mi to na rękę. Lubię spędzać czas z dziadkiem Felkiem i Wandą. To jest taki mój azyl, miejsce, gdzie czuję obecność Olka bardziej niż gdziekolwiek.

– W takim razie moje plany właśnie poszły hen daleko – staram się, aby mój głos brzmiał beztrosko i lekko.

– Przyjadę po was przed siedemnastą.

– Okej.

– To do zobaczenia.

Zamiast odłożyć telefon na bok, od razu wybieram numer Wiki.

– Dlaczego ja się dowiaduję ostatnia o tym, że chcesz dziadkom przedstawić swojego faceta? – pytam od razu, gdy odbiera.

– Cześć, siostrzyczko. – Jej głos jest przepełniony radością. – Pisałam ci o tym tydzień temu.

– Nic nie pisałaś.

A może tak?

– Pisałam. Odpisałaś mi nawet, że oczywiście będziesz, bo nie przegapisz takiej okazji.

Serio? Pisałam? Co się ze mną ostatnio dzieje? Jak mogłam zapomnieć o tak ważnym dniu dla mojej siostry?

– Musiało mi to wylecieć z głowy – bąkam skonfundowana. – Przepraszam.

– Czy u ciebie wszystko dobrze? Ostatnio jakoś dziwnie się zachowujesz.

– Wszystko dobrze, ale chyba jestem trochę przemęczona.

– W takim razie biorę Wandę na weekend i nie słyszę żadnego sprzeciwu.

Uśmiecham się. Mam najwspanialsze siostry na świecie.

– Nie będę protestować.

– Muszę kończyć. Kocham cię i widzimy się po południu.

– Też cię kocham.

Odkładam telefon i wyciągam spod biurka plik skserowanych kolorowanek.

Momentalnie podbiega do mnie Marysia z Hanią. One uwielbiają kolorować. Wybierają sobie księżniczki i z kredkami siadają przy stoliku.

*

– Wando, chcesz sukienkę w paski czy w kropki? – Stoję przed niewielką szafą w pokoju mojej małej księżniczki i czekam na odpowiedź.

Moja córka przekrzywia głowę w lewo i marszczy mały nosek. Z jej warkocza, który zaplotłam rano, już nic nie zostało.

– Chcę spodnie.

– Sukienka bardziej pasuje do tej okazji.

– Do jakiej okazji?

– Ciocia Wiki zaprosiła na kolację swojego chłopaka.

– Czyli kogoś takiego jak wujek Jacek?

– Tak. – Kiwam głową. – Więc która?

– Ta. – Wybiera sukienkę w kropki.

– Świetny wybór – chwalę ją. – Mam ci pomóc czy przebierzesz się sama?

– Sama. Jestem już duża, zapomniałaś?

– Nigdy w życiu. – Śmieję się.

Mój humor znacznie się poprawia i w dużej mierze to zasługa tej rezolutnej trzylatki.

Słyszę dzwonek dochodzący z korytarza. Idę otworzyć. W progu stoi Jacek. Ma na sobie ciemne dżinsy, białą koszulę i czarną rozpiętą skórzaną kurtkę. Wygląda dobrze. Jego ciemne włosy zaczesane są na lewy bok, oczy szeroko otwarte wpatrzone we mnie, lekko uniesione kąciki ust.

– Cześć, kochanie. – Robi krok do przodu i całuje mnie.

Smakuje miętą, świeżością, czymś tak czystym, że człowiek boi się, że zaraz to zabrudzi.

– Cześć. – Gestem zapraszam go do środka.

Czy to nie dziwne, że nadal nie podarowałam mu kluczy do mojego mieszkania?

Odsuwam szybko od siebie to pytanie i idę sprawdzić, czy Wanda poradziła sobie z sukienką. Wchodzę do jej pokoju i patrzę, jak siłuje się z rajstopami.

– Pomogę ci. – Podchodzę i kucam przy córce. – Trzeba najpierw nawinąć na rękę, a później…

Wanda obserwuje mnie ze skupieniem. Lubi uczyć się nowych rzeczy, a ja lubię ją uczyć i patrzeć, jak staje się samodzielna. To na początku nie podobało się babci Halince, próbowała ze mną walczyć. Wychowała swoją córkę i nas, swoje wnuczki, więc gdy na świecie pojawiła się Wanda, od razu chciała ją wziąć pod swoje skrzydła.

I wcale mnie to nie dziwiło, ale nie mogłam pozwolić sobie na dyktowanie warunków, na mówienie, co, jak i kiedy. Chciałam sama wychować córkę, sama decydować o niej i uczyć się na własnych błędach. W końcu po czterech miesiącach od narodzin pokłóciłam się z babcią. Powiedziałam jej wtedy, że to ja jestem matką, a nie ona, że ma mi dać święty spokój, bo jak chcę usypiać Wandę na rękach, to tak będę robić. Trzasnęła wtedy drzwiami i przez ponad tydzień się do mnie nie odzywała. Ochłonęła i ja ochłonęłam. Potrzebowałam babci, jej wsparcia i pomocy, ale nie rozkazywania i oczekiwania, że wszystko będę robić tak, jak ona tego oczekuje. To była jedna z najszczerszych rozmów, jakie z nią przeprowadziłam.

Tak, cały czas ją okłamuję w sprawie mamy, ale jeśli chodzi o tamtą sprawę, to nie mam wyjścia. Robię to dla jej dobra. Poza tym nigdy nie spotkałam się ze swoją rodzicielką, nie utrzymuję z nią kontaktu ani nie zamierzam go mieć.

Cztery lata temu poznałam jej straszną tajemnicę. Tajemnicę, która zmieniła moje życie, wywróciła je do góry nogami i odebrała Olka, bo jestem niemal w stu procentach pewna, że Spychała maczał palce w jego zniknięciu. Komendant policji, ojciec mojej byłej już przyjaciółki, przykładny obywatel, a tak naprawdę kłamca i manipulator zamieszany w sfingowanie śmierci oraz ukrywanie prawdy o zbrodni.

Gdy Wanda jest już ubrana, szybko ją czeszę, spinając jej miękkie włosy w dwa kucyki. Później sama się przebieram. Stawiam na coś prostego i wygodnego, dlatego wkładam swoją starą jak świat sukienkę kończącą się tuż przed kolanami, rozkloszowaną na dole, zieloną.

– Gotowa. – Wychodzę z sypialni.

Jacek siedzi w salonie na kanapie i uważnie słucha Wandy, która właśnie opowiada mu o tym, co robiła w przedszkolu dzisiaj i wczoraj, trochę jej się wszystko miesza. Przystaję w progu i patrzę na nich, a moje serce się cieszy. Czy nie tego właśnie szukałam? I nie tego chciałam?

Być może. Jacek nigdy nie będzie ojcem dla Wandy, ale może stać się i chyba właśnie staje się jej przyjacielem, męskim ramieniem, na które może liczyć.

Jacek podnosi wzrok i się uśmiecha.

Odwzajemniam uśmiech.

Wanda kończy opowiadać o brzydkim rysunku kolegi i zeskakuje z kanapy.

– Pięknie wyglądasz, mamusiu. – Biegnie do mnie, a ja od razu chwytam ją i unoszę.

– Ty piękniej. – Całuję ją w czoło.

– Obie wyglądacie pięknie. – Jacek do nas dołącza. – Mam szczęście, że w moim życiu są dwie tak wspaniałe kobiety.

Odstawiam Wandę na ziemię i proszę, aby włożyła buty i kurtkę. Sama też to robię. Jacek obejmuje mnie od tyłu i przytula do siebie.

– Najchętniej zerwałbym z ciebie sukienkę teraz – szepcze do mojego ucha tak, aby Wanda go nie usłyszała.

Śmieje się, aby ukryć zażenowanie. Nie wiem, czy to z powodu ciąży i dziecka, czy z powodu tego, że Jacek nie jest moim wymarzonym księciem z bajki. W każdym razie nie podniecam się. Zamiast tego sięgam po torebkę i wychodzę na korytarz.

*

W domu dziadków jak zawsze panuje harmider. Laura biega z sałatkami, Maja miesza sos, aby się nie przypalił, a Wiki z niecierpliwością czeka na swojego ukochanego. Nikt z nas go jeszcze nie widział. Wiki spotyka się z nim już ponad sześć miesięcy, ale dopiero teraz postanowiła nas zapoznać.

– Jezu, nie sądziłem, że ta kolacja będzie aż tak wystawna. – Jacek staje w progu kuchni i przygląda się wszystkim gotowym daniom.

Są tradycyjne śląskie rolady, kurczak i kotlety ze schabu.

– To jak małe wesele – dodaje. – Dlaczego my nie mieliśmy takiego przyjęcia z okazji zaręczyn?

– Ponieważ, mój drogi, poprosiłeś o rękę Marty podczas niedzielnego obiadu – tłumaczy babcia, mieszając kluski w garnku. – Poza tym gdy zaproponowałam oficjalną kolację, Marta zagroziła mi, że będę ją jadła bez niej.

Dzięki ci, babciu.

– Naprawdę? – Jacek unosi brwi i spogląda na mnie.

– Nie lubię tej całej zbędnej otoczki – staram się brzmieć beztrosko.

Maja także na mnie patrzy, wychwytuję jej wzrok. Jest on pełen zrozumienia i akceptacji. Ona wie, jak to jest kochać kogoś, kto nigdy nie będzie twój, i próbować zbudować związek z kimś innym.

Ona wie.

Bo sama próbuje zbudować coś z Gabrielem, chociaż nigdy nie przestała kochać Brunona.

– Zanieś na stół. – Babcia wciska mi półmisek z gorącym mięsem.

W tym samym momencie Wiki krzyczy:

– Przyjechał!

– Przyjechał! Mój nowy wujek!

Nawet Wandzie udziela się ekscytacja.

– Ty to masz szczęście do wujków. – Babcia bierze ją na ręce. – Ale ty już jesteś ciężka!

– Bo jestem kobietką. Nie wiedziałaś? Kobietki są ciężkie.

Wybuchamy gromkim śmiechem. Wiki wprowadza do domu swoją miłość, a nam opadają szczęki. Babci chyba najbardziej, bo odstawia Wandę na ziemię i cicho klnie.

– To Witek. – Wiki trzyma ukochanego za ramię i się szczerzy.

– Miło mi was poznać. – Witek się uśmiecha.

Ma gdzieś metr dziewięćdziesiąt wzrostu, jest szeroki w barkach i ma siwe włosy. Całe. Dosłownie.

– Witamy w domu Zabawów. – Dziadek wychodzi z salonu. Opiera się o laskę i lekko chwieje.

Odkąd cztery lata temu przeszedł stan przedzawałowy, z jego zdrowiem jest coraz gorzej. Był siedem razy w szpitalu, przeszedł trzy operacje i zaczął się zapominać. Lekarz powiedział, że to początki demencji. Jak na razie są błahe i zbytnio nie utrudniają życia, ale kto wie co będzie za miesiąc czy pół roku.

Wolę o tym nie myśleć.

– Miło mi pana poznać. – Witek wyciąga rękę i ściska dłoń dziadka. – Wszystkich miło mi poznać.

Wiki przedstawia nas po kolei, a później zaprasza ukochanego do stołu. Wanda od razu siada obok swojego nowego wujka i niezrażona zagaduje go, a ja pomagam nosić resztę dań.

– On ma z pięćdziesiąt lat – biadoli babcia, wycierając ścierką zlew.

– Wiek nie jest ważny, babciu. – Maja stara się załagodzić sytuację. – Wiki jest z nim szczęśliwa. To widać.

– Racja – popieram siostrę. – Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak szczęśliwej.

– Żaden z was pożytek – prycha babcia i wychodzi z kuchni.

Przewracamy oczami i dołączamy do pozostałych. Chciałabym powiedzieć, że jemy w ciszy, ale to w naszej rodzinie się nie zdarza. Każdy chce coś powiedzieć, coś przekazać, z czegoś się zaśmiać. Jeśli Wiki myślała, że z powodu Witka postaramy się zachować inaczej, to była w będzie. My po prostu tego nie potrafimy.

Gdy po raz pierwszy przyprowadziłam Jacka do dziadków, wpakowałam go w sam środek wielkiej kłótni. Babcia wrzeszczała na całe gardło, Wiki i Laura nie pozostawały jej dłużne, a dziadek siedział przy stole, popijając herbatę. Kłócili się wtedy o coś tak błahego, że trudno mi sobie przypomnieć ten powód, ale Jacek stał w progu jak słup soli i nie wiedział, co z sobą zrobić.

Pomyślałam wówczas, że jeśli tylko po tym wszystkim nie ucieknie gdzie pieprz rośnie, to dam mu szansę.

Nie uciekł.

I dałam mu szansę.

– No więc – Laura nakłada sobie dodatkową porcję klusek – jak się poznaliście?

Wiki spogląda na swojego ukochanego i się rumieni.

– Na pasach – mówi. – Ja przechodziłam, a Witek właściwie to mnie nie zauważył. Zatrzymał się w ostatniej sekundzie. Spojrzałam przerażona i wściekła na patafiana, który chciał mnie przejechać, i przepadłam.

Wiki czule spogląda na ukochanego.

– Właśnie tak było – odzywa się Witek. Ma ciepły i miły głos. – I też przepadłem. Natychmiast wysiadłem z samochodu i przeprosiłem za swoje nieodpowiedzialne zachowanie. A gdy Wiki się uśmiechnęła, skorzystałem z okazji i zaprosiłem ją na kawę.

– A ja się zgodziłam. – Wiki całuje Witka.

Widać, że są zakochani i szczęśliwi.

– Ale nie masz żony? – wypala babcia.

– Jeśli masz, to chyba powinieneś wyjść. – Dziadek wskazuje na drzwi. – Wiki zasługuje na bycie tą jedyną.

– I jest jedyna – zapewnia Witek. – Jestem rozwodnikiem. Od dziesięciu lat. Dzieci nie mam.

– W takim razie powinniśmy wypić za wasze zdrowie. – Laura wstaje i wyciąga z komody wino. – Kto się napije?

Wiki od razu podnosi rękę, tak samo jak Maja i babcia. Ja się waham, ale w końcu też podnoszę rękę.

Gdy wino jest już rozlane, unosimy kieliszki i wznosimy toast za miłość.

– Ile masz lat? – pyta babcia, nie spuszczając wzroku z Witka. Widać, że to pytanie ciążyło jej, odkąd zobaczyła go wchodzącego do domu.

– Babciu! – fuka Wiki. – Wiek tu nie ma znaczenia!

– Ale to czysta ciekawość. – Laura ociera usta serwetką. – Ja też bym chciała wiedzieć.

– Mam czterdzieści sześć lat – mówi niezrażony Witek. – I tak, wiem, że jestem dużo straszy do Wiki, ale kocham ją i pragnę uczynić najszczęśliwszą kobietą na świecie.

– Sranie w banie – mówi cicho Maja.

– Słucham? – Wiki czerwienieje.

– Nic. Nic. – Maja macha ręką i sięga po kieliszek z winem. – Nie zwracajcie na mnie uwagi. Ja po prostu nie wierzę w miłość do grobowej deski. Tyle.

– Jak to nie wierzysz? – Dziadek unosi brwi. – Przecież spotykasz się z… jak mu tam było?

– Gabriel – dopowiada babcia.

– Właśnie. – Dziadek pstryka palcami. – Gabriel. Gdzie on w ogóle jest? Powinien z nami zjeść kolację.

– Nie zaprosiłam go.

– Dlaczego?

– Bo nie miałam na to ochoty.

Ostatnio Maja jest bardziej cyniczna i jeszcze bardziej opryskliwa, jeśli chodzi o miłość, związki i związane z tym śluby. Spotyka się z Gabrielem od półtora roku, ale jawnie mówi, że nic na dłuższą metę, bo ona nie zamierza się z nikim wiązać.

Może powinnam wziąć z niej przykład, zamiast oszukiwać samą siebie?

Babcia z rezygnacją kręci głową.

– A będzie deser? – pyta Wanda. – Zjadłam cztery kluski i mięso.

– Oczywiście, że będzie, skarbie. – Babcia od razu się rozpromienia. – Upiekłam jabłecznik i ciasto czekoladowe z truskawkami.

Oczy mojej córki powiększają się dwukrotnie. Ona uwielbia wszystko, co ma w sobie czekoladę. Klaszcze z zachwytu, a reszta się śmieje. Dzięki niej atmosfera się oczyszcza.

Gdy już stół zostaje uprzątnięty z resztek po obiedzie, a jego miejsce zajmują ciasto i kawa, babcia zwraca się do mnie i do Jacka.

– Macie już datę ślubu?

Zatrzymuję widelczyk pełen ciasta w połowie drogi do ust.

Nie chcę teraz rozmawiać o moim ślubie, i to z mężczyzną, o którym nie śnię nocami, za którym nie tęsknię, gdy wyjdzie, i z którym się nie kłócę, bo on zawsze ulatnia się, zanim te kłótnie na dobre się zaczną.

– Jeszcze nam się nie udało o tym porozmawiać – mówi Jacek.

– Życie wam przeleci. Nie ma na co czekać.

– Wanda ma już trzy latka – zauważa dziadek. – Przydałoby jej się rodzeństwo.

Gdybym miała w ustach ciasto, tobym się nim zakrztusiła.

– Nie planuję więcej dzieci – mówię zgodnie ze swoim postanowieniem.

– Dlaczego?! – Babcia podnosi głos.

Bo nie ma Olka. Bo tylko z nim chciałam stworzyć rodzinę. Bo jestem z Jackiem, aby Wandzie dać namiastkę domu.

– Tak postanowiłam i już – mówię cicho.

– I ty to akceptujesz? – Babcia przenosi wzrok ze mnie na Jacka.

– Zdanie Marty jest dla mnie ważne – stwierdza Jacek.

– Powinieneś się jej czasem postawić – chichocze Laura.

– Nie pij już więcej – gani ją babcia i wraca do tematu ślubu. – To może teraz ustalimy jakąś datę?

– Nie – mówię.

– Z chęcią. – Jacek kiwa głową. – Myślałem o sierpniu. To piękny miesiąc. Jest ciepło. Można by urządzić przyjęcie na dworze.

– Świetny pomysł. – Babcia klaszcze. – Wanda mogłaby nieść obrączki.

– A co to są obrączki? – pyta zaciekawiona trzylatka.

– To symbol miłości – tłumaczy babcia.

Nie słucham dalej, tylko podnoszę się i wychodzę z salonu.

Nie będę ustalała żadnej daty ślubu, bo nawet nie wiem, czy jestem go pewna.

– Czekaj – Maja do mnie dołącza. – Chcesz się przejść?

Kiwam głową.

Wkładamy kurtki i wychodzimy z domu. Idziemy wolno, ramię w ramię. Na dworze jest szaro, wieje lekki wietrzyk i zewsząd otacza nas chłód.

– Uważam, że powinnaś z nim zerwać – wypala moja młodsza siostra na jednym wdechu. – Wanda jest szczęśliwym dzieckiem i nie musisz się obawiać, że przez to, że będziesz sama, zniszczysz jej dzieciństwo. Tak się nie stanie. Jeszcze gdybyś chciała, aby Jacek ją adoptował, ale przecież ty tego nie chcesz. Nie chcesz nawet, aby zaczęła zwracać się do niego „tato”.

– Ale chcę, żeby poza mną miała kogoś, na kogo będzie mogła liczyć.

– Ma takie osoby przy sobie. Dziadków, mnie, Laurę i Wiki.

– Wiem, ale…

– Nic nie mów. – Maja obejmuje mnie ramieniem. – Po prostu to przemyśl.

– Tyle mogę ci obiecać.

Wracamy do domu. Wanda siedzi na kolanach nowego wujka i śmieje się z jego żartów, Wiki podchodzi do mnie i przytula się. Rzadko jest taka wylewna, ale dzisiaj widzę, jak emanuje z niej samo najczystsze szczęście.

– Szesnasty sierpnia – mówi babcia, gdy wchodzę do salonu.

– Co szesnasty sierpnia?

– Wasz ślub. Już wszystko ustalone.

Czuję, jak krew odpływa mi z głowy. Zaciskam dłonie w pięści, aby tylko nie wybuchnąć i nie zrobić tutaj tornada. Nie przy Wandzie, nie przy Wiki i jej ukochanym.

Zamiast się wściec, oznajmiam, że się zbieramy do domu. Tak robi dorosła kobieta, gdy jest wściekła, gdy jest mamą. Trzaska drzwiami po cichu, krzyczy szeptem.

Jacek nic nie mówi.

Potulnie jak baranek wstaje i pomaga protestującej Wandzie zapiąć kurtkę. Przez całą drogę powrotną do domu milczymy. Jeśli ktoś się odzywa, to tylko Wanda. Jej usta nie potrafią chociaż przez sekundę milczeć.

Nie liczę na to, że Jacek zostanie z nami, on jednak to robi. Siada na kanapie i czeka, aż wykąpię i położę spać Wandę, a później bez słowa próbuje mnie zaciągnąć do łóżka.

To sprawia, że czara goryczy się przelewa. Odpycham go.

– Co jest? – pyta zdezorientowany.

– Co jest?! – mówię zbyt głośno, ale mam to gdzieś.

Wanda dopiero co zasnęła i wiem, że teraz ma najmocniejszy sen. Nawet młot pneumatyczny by jej nie obudził.

– Ustalasz sobie termin ślubu, nie licząc się z moim zdaniem, a później udajesz, że nic się nie stało!

– Czepiasz się czegoś, czego nie powinnaś.

– Czepiam się czegoś ważnego, Jacek!

Mój przyszły albo nieprzyszły mąż mija mnie, sięga po kurtkę i wkłada buty.

– Co robisz?! – krzyczę jeszcze bardziej rozzłoszczona.

– Wychodzę – oznajmia Jacek.

– Nie możesz tak po prostu wyjść! Ciągle uciekasz, jak tylko między nami pojawia się jakiś problem. Tak się nie robi!

– Pogadamy, jak się uspokoisz. – Mija mnie, otwiera drzwi i wychodzi.

– Kurwa – klnę i kopię w drzwi.

Może Maja ma rację i nie powinnam brnąć w ten związek?

Z głową pełną pytań bez odpowiedzi i z lodowatym sercem biorę prysznic i kładę się spać.

3

MARTA

Zaspałam, więc jadąc z Wandą do przedszkola, łamię kilka przepisów, ale nikt mnie nie zatrzymuje, co mnie cieszy. Parkuję przed kolorowym budynkiem, pospiesznie obiegami samochód i otwieram drzwi, aby odpiąć pas Wandzie i ją wypuścić.

– Wszyscy dzisiaj biegają tak, jakby przygotowywali się do maratonu.

Odwracam głowę. Kilka kroków dalej stoi pani Gabriela Dąbrowska, mama Adasia, i patrzy na mnie swoimi brązowymi oczami.

– Dzień dobry. – Uśmiecham się do niej. – Nam dzisiaj budzik nie zadzwonił.

– Zdarza się. – Pani Gabriela otwiera drzwi swojego mercedesa, ale nie wsiada. – Ale ja nie o tym. – Macha ręką.

– Nie? – Sięgam po torebkę leżąca na przednim siedzeniu. – To o czym?

– To pani nic nie wie?

– Nie mam pojęcia, co ma pani na myśli.

– Mamo, idziemy? – Wanda ciągnie mnie za rękę.

– Chwilę, skarbie. – Nie przestaję przyglądać się matce mojego podopiecznego.

– Spychała nie żyje – mówi pani Gabriela.

Spychała?

Robi mi się gorąco.

Ten Spychała?

– Komendant policji – kontynuuje pani Gabriela. – Jan Spychała.

– Tak. – Kiwam energicznie głową. – Wiem, o kogo chodzi. Co się stało?

Pani Gabriela robi kilka kroków do przodu. Gdy staje przede mną, ścisza głos do szeptu.

– Podobno spadł ze schodów. Pijany był. Ostatnio dużo pił.

– Tak, coś mi się obiło o uszy – mówię.

– Mamo, spóźnię się na śniadanie. – Wanda jest już wyraźnie zdenerwowana.

– Już idziemy.

Żegnam się z panią Dąbrowską i szybko wchodzę z córką do budynku przedszkola. Jestem pewna, że zaraz dyrektorka wyskoczy ze swojego gabinetu i powie mi kilka cierpkich słów na temat spóźnienia, ale nic takiego się nie dzieje. Prowadzę Wandę do jej sali i wracam do swojej, gdzie znajduje się stanowczo za dużo dzieci. Pani Halina stoi przy oknie z Patrycją i naszą dyrektorką, panią Jadwigą Knopik.

– Przepraszam za spóźnienie – mówię, bo wiem, że pani Jadwiga ceni sobie punktualność.

– Dzisiaj to nie jest ważne. – Dyrektorka macha ręką. – Zginął Spychała – mówi. – Ktoś go zamordował.

– To był zawał – odzywa się Patrycja. – Tak mówili dzisiaj w sklepie.

– Zachlał się na śmierć – dodaje pani Halina. – No nie patrzcie tak na mnie. Pił już nawet podczas służby. Jakieś pół roku temu roztrzaskał radiowóz. Oczywiście winę zwalili na zbyt śliską nawierzchnię i pościg za dziwnie zachowującym się na drodze samochodem, ale dobrze wiemy, że to był tylko blef.

Odkąd dwa lata temu mąż pani Haliny zmarł po długiej i ciężkiej chorobie, wszyscy myśleli, że się załamie, zamknie w domu i sięgnie po alkohol, ale nic takiego się nie stało. Po dwóch tygodniach od pogrzebu pani Halina wróciła do pracy. Powoli, małymi kroczkami coraz częściej zaczynała się uśmiechać. Kiedyś zapytałam ją, jak dała radę podnieść się po takim ciosie, a ona uśmiechnęła się i powiedziała:

– Przyrzekłam mu to.

I to właśnie jest miłość. Miłość silniejsza niż śmierć.

– To w końcu miał zawał, spadł ze schodów czy został zamordowany? – pytam.

– A skąd my to mamy wiedzieć? – Patrycja wzrusza ramionami. – Ty masz policjanta za narzeczonego. Zapytaj go.

– Właśnie. – Dyrektorka pstryka palcami. – A później zdradź nam, czego się dowiedziałaś. Teraz ruszajmy już do pracy.

Pani Halina zabiera swoją grupę do sali Kropelek, a ja proszę moje dzieciaki o posprzątanie sali i umycie rąk.

Spychała nie żyje.

Cieszy mnie to, chociaż nie powinno. Śmierć to straszna rzecz, ale on zrobił tyle złego… I nie, nie chodzi mi tutaj tylko o branie udziału w sfingowaniu śmierci mojej matki czy zatajeniu zabójstwa mojego ojca, ale o to, że podpalił Olkowi motor i przyczynił się do jego zniknięcia. Bo jestem pewna, że on za tym stał. Gdyby nie to, że zaszłam w ciążę, nie zostawiłabym tej sprawy tak łatwo. Walczyłabym. Drążyłabym. I nie spoczęłabym, dopóki nie dowiedziałabym się prawdy.

Patrycja wjeżdża do sali wózkiem i zaczyna rozkładać talerze, a ja piszę do Jacka.

Marta: Spychała nie żyje. Możesz mi powiedzieć, co się stało? Bo słyszałam już co najmniej trzy wersje wydarzeń.

Jacek nie odpisuje.

Marszczę brwi i wracam do rzeczywistości.

Po śniadaniu dzieci wyciągają książeczki ze swoich szafek i siadają z nimi do stolików. Wprowadzam im literę M i pomagam w zadaniach.

*

– I co, wiesz już coś więcej? – pyta Patrycja, gdy zostajemy same na terenie przedszkola.

Siódemka dzieci wraz z Wandą bawią się na dywanie.

– Nie odpisał mi. Pewnie mają urwanie głowy.

– Możliwe. Ale ty przyjaźniłaś się z jego córką. Dobrze pamiętam?

– Lata temu. Nie utrzymuję z nią kontaktu.

Odkąd odbiłam Paulinie Olka, nasza przyjaźń się zakończyła, bo tak to niestety wygląda.

Odbiłam go jej.

– Ale w ogóle?

– W ogóle. Słyszałam, że wyjechała do Anglii, ale czy to prawda, to nie mam pojęcia.

– Szkoda.

– Nie wiedziałam, że jesteś aż tak ciekawska. – Szturcham ją w ramię.

– Chodzi o Spychałę, kochana. Ten facet to jedna wielka niewiadoma. Jedni go wielbili, drudzy nienawidzili i nazywali nędzną szumowiną.

– A ty?

– Ja co?

– Za kogo ty go miałaś?

Patrycja marszczy brwi.

– Za kogoś, komu się w dupie poprzewracało. Myślał, że jak jest komendantem, to mu wszystko można. Wielce dbał o dobro obywateli, a tak naprawdę to tylko o swój gruby tyłek!

– Nie mogę się z tobą nie zgodzić.

– Dasz mi znać, jak się czegoś dowiesz?

– Jasne.

*

– Co dzisiaj będziemy robić? – pytam mojej trzylatki, gdy opuszczamy przedszkole jako ostanie. – Gorąca kąpiel z pianą, a później kakao i Psi Patrol?

– Taaaaak! – krzyczy Wanda. – A może do kakao być rogal z nutellą?

– Hm – udaję, że się zastanawiam. – Myślę, że dzisiaj może być, ale musimy zajechać do sklepu, bo w domu nie mamy rogali.

– To szybko. – Wanda wskakuje na swój fotelik, a ja ją zapinam.

Tak jak obiecałam, zajeżdżamy do sklepu i kupujemy rogale, a później szykuję Wandzie najlepszą kąpiel pod słońcem. Piana aż wylewa się z wanny, przez co będę miała dużo sprzątania, ale dla niej warto zdobyć się na takie poświęcenie. Śmieje się, chlapie i bawi swoją gumową kaczuszką.

Uwielbiam patrzeć, jak się śmieje.

Tak jak obiecałam, bo ja zawsze staram się dotrzymać danego jej słowa, włączam Psi Patrol i robię kakao, a gdy Wanda jest już zajęta oglądaniem swojej ulubionej bajki, dzwonię do Jacka.

– Tak? – Jego głos jest zmęczony i całkowicie bezbarwny.

– Pisałam do ciebie.

– Tak, wiem, ale dzisiaj nie miałem czasu nawet, żeby coś zjeść.

– Czy Spychała został zamordowany?

– Boże – prycha Jacek. – Ty też należysz do tych ciekawskich?

– Chcę tylko poznać prawdę. Tyle.

– Jasne. – Głos Jacka robi się cięższy i bardziej stanowczy. – Właśnie przeprowadzana jest sekcja zwłok, jeśli chcesz wiedzieć. Po niej będzie wszystko wiadomo. Znaleziono go na podłodze w domu, tuż przy schodach.

– A więc dlatego niektórzy mówią, że z nich spadł i skręcił kark.

– Boże! Serio coś takiego mówią?

– Jeszcze dodają, że był pijany.

– Ach…

– Wszyscy wiedzą, że pił.

Nie wiem, czy to kłamstwo, czy prawda.

– Miał problemy rodzinne.

– Tak?

– Jego córka po raz piaty opuściła odwyk.

Boże.

Nie miałam pojęcia, że z Pauliną jest aż tak źle.

– To straszne – mówię.