Nie mogę ci powiedzieć - Jakub Bączykowski - ebook + audiobook + książka

Nie mogę ci powiedzieć ebook i audiobook

Bączykowski Jakub

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Ekskluzywny hotel, tajemnicza przeszłość i przyjęcie, podczas którego wszystko zaczęło iść nie tak, jak powinno

Leon, pięćdziesięcioletni dyrektor szkoły, niemalże codziennie odwiedza swojego syna w szpitalu. Damian trafił tam w niejasnych okolicznościach w trakcie weekendu, który spędzał ze swoim partnerem, Łukaszem.

W śledztwo włącza się Simona, ciotka Damiana, która mimo toczącej jej ciało choroby uczy się na nowo doceniać życie.

Czy każdy rodzic dobrze zna swoje dziecko? Czy osoba, którą darzymy uczuciem, zawsze mówi prawdę? W tej odkrywanej przez autora po kawałku opowieści wspomnienia przeplatają się z rzeczywistością.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 17 min

Lektor: Maciej Radel
Oceny
4,1 (178 ocen)
84
54
28
5
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
machinka

Nie oderwiesz się od lektury

🥳🤩wspaniała książka , kryminał ale taki obyczajowy bez strasznych scen mordu i krwi . Pięknie przedstawieni bohaterowie, ich charaktery ,Polecam
10
MonaGra81

Nie oderwiesz się od lektury

Panie Jakubie cudowna książka 😍 Mega polecam wszystkim słuchaczom i czytelnikom
10
Spacerujaca_z_ksiazkami

Dobrze spędzony czas

Różni się od poprzednich książek autora, ale nadal dobrze się słucha
00
MagElena

Dobrze spędzony czas

Ciekawie napisana, zachowuje styl autora.
00
Pascal2006

Nie oderwiesz się od lektury

gdy kończy się rozdział, chcę się więcej i więcej
00

Popularność



Kolekcje



PROLOG

DAMIAN10 lipca, niedziela, 2:30 nad ranem

Drink o słodkim, anyżowym smaku sklejał mi usta. Oblizałem je kilkukrotnie.

– Bardzo ładnie razem wyglądacie – rzuciła ledwo trzymająca się na nogach kilkunastoletnia blondynka w małej czarnej, po czym zniknęła za bordowymi drzwiami toalety.

Łukasz przyciągnął mnie do siebie i oparliśmy się o ścianę. Pusta sala bilardowa w piwnicy domu prezesa zagranicznego banku intensywnie pachniała starym drewnem i drogą whisky. Romantyczno-niepokojący klimat potęgowały palące się na parapetach duże białe świece. Fala nieznanej mi wcześniej euforii przepływała w tę i z powrotem przez moje ciało. Przyjąłem do wiadomości to, czego się tego wieczora dowiedziałem od Łukasza, i sądziłem, że pewnie jeszcze niejednokrotnie wrócimy do tematu i że przede wszystkim będę musiał to przepracować sam. Ale nie w tym momencie.

Płynąłem.

– I co? – wyszeptał Łukasz. – A na początku nie chciałeś tu przyjść.

„Dobrze, że zmieniłem zdanie” – pomyślałem, przeczesując dłonią jego czarne, gęste włosy.

I kiedy życie zdawało się wręczać mi amulet niekończącego się szczęścia, poczułem gwałtowne uderzenie ciepła. Niespodziewanie stan uniesienia minął, a moje serce zaczęło zwalniać swoją pracę.

Oczy zachodziły mi czarną mgłą, a dudniąca z góry klubowa muzyka wręcz zatykała pory w skórze. Agresywnie wchodziła we mnie, próbując przejąć kontrolę nad świadomością.

– Łukasz, muszę gdzieś usiąść. – Oparłem się mocniej o ścianę oklejoną zamszową tapetą, starając się utrzymać równowagę. – Nogi mi się uginają i strasznie tu głośno.

Łukasz złapał mnie za rękę, a z drugiej zabrał wypitego do połowy niebieskiego drinka, którego cały czas jeszcze sączyłem. Kiedy odstawiał go na parapet, zacząłem się osuwać. Przed moimi oczami pojawiały się i znikały urywki mijającej doby. Czułem działanie psychoaktywnych substancji, których sobie nie żałowałem. Hektolitry kawy, morze alkoholu, leki przeciwbólowe. Chwytając mnie, Łukasz upuścił szklankę, która roztrzaskała się tuż przy jego białych sportowych butach, zostawiając na nich nieregularne plamy. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że te ślady po drinku zaczęły się same poruszać.

– Widziałem po drodze pokój z łóżkiem. Chodźmy tam. – Spojrzał na mnie z niepokojem.

Miałem wrażenie, jakby jego twarz się rozpuszczała. Ściany spływały ku podłodze, a marmurowe schody falowały.

Z trudem wchodziliśmy na piętro, mijając rozbawionych ludzi. Ja, ponad dziewięćdziesięciokilogramowy facet, wisiałem bezwładnie na swoim partnerze, ściągając go ku ziemi.

– O, młody kotek się zrobił. – Czyjaś męska dłoń przejechała po mojej twarzy i ścisnęła za podbródek. – Może się tobą zaopiekować?

Nie miałem nawet siły się wzdrygnąć.

– Odwal się od niego – warknął Łukasz, trzymając mnie coraz mocniej.

Kiedy pod stopami nie czułem już schodów, Łukasz zapukał w czarne drzwi i nie czekając na odpowiedź, od razu nacisnął złotą klamkę i pchnął je łokciem.

– Guys, możemy tu się zalogować? Mamy awarię.

Kiedy przekroczyliśmy próg pokoju, zobaczyłem rozmyte sylwetki, które w zwolnionym tempie podnosiły się z łóżka. Dwóch mężczyzn i kobieta. Albo dwie kobiety i mężczyzna. Albo trzech mężczyzn. Nie wiedziałem już niczego.

– Nie będziesz miał z niego za dużo pożytku – powiedział ktoś do Łukasza, po czym wybuchnął śmiechem.

Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, poczułem ulgę; zrobiło się ciszej.

– Damian, co się dzieje? – Łukasz przytrzymywał mnie w pozycji siedzącej na łóżku. Nogi zwisały mi bezwładnie. – Mam wezwać pogotowie?

Nie, to była ostatnia rzecz, jakiej chciałem. Nie dość, że mój ojciec byłby z pewnością bardzo zawiedziony, to niejedna osoba na tej imprezie mogłaby mieć poważne problemy, gdyby razem z karetką zjawiła się policja.

Kiedy pokręciłem przecząco głową, poczułem, jak gęsta ciecz wraca mi z żołądka do ust.

– Czekaj! – Łukasz chwycił pusty wazon stojący na stoliku kawowym i podsunął mi pod twarz. – Tutaj.

Głośno wyplułem do niego żółtą, kwaśną galaretę.

– Stary, coś jest z tobą nie tak. – Łukasz kawałkiem prześcieradła wytarł resztki wymiocin z moich ust. – Musisz napić się wody. Połóż się.

Kiedy kładłem głowę na poduszce, poczułem, że nagle serce zaczyna mi tym razem nienaturalnie przyspieszać. Niczym zombi usiadłem energicznie na skraju łóżka i rozejrzałem się po przyciemnionym pomieszczeniu. Nie wiedzieć czemu, spływała po mnie fala złości. Pięści za­cis­nęły się jak kamienie.

– Co ty robisz?! – Agresywnie kopnąłem Łukasza, który próbował zdjąć mi buty. – Spadaj!

Łukasz przejechał tyłkiem po podłodze, wstał i przyglądał mi się, wyraźnie zdezorientowany.

– Damian, albo się uspokoisz, albo dzwonię po karetkę – powiedział w końcu stanowczo i wyciągnął telefon. – Przed chwilą padałeś na twarz, a teraz masz cholernie rozszerzone źrenice i się rzucasz. Nie jesteś sobą!

Było mi za zimno. Było mi za gorąco. Powietrze zawierało zdecydowanie za mało tlenu.

Miałem problemy ze wzrokiem. Z równowagą. Z emocjami.

– Ty za to wyglądasz idealnie! – prychnąłem i chwiejnym krokiem zbliżyłem się do niego. – Widziałem, jak gadałeś z tamtym kolesiem! Coś mu dawałeś do ręki!

Popchnąłem Łukasza na ścianę. Mimo że był ode mnie masywniejszy, poleciał lekko jak manekin. Milczał. Kiedy do niego doskoczyłem, usłyszałem, że drzwi się otwierają.

– A ty co tu robisz?! – Obróciłem się w stronę gościa. Chociaż widziałem wszystko podwójnie, to byłem przekonany, że wiem, kto pewnym krokiem wszedł do pokoju i przekręcił klucz w zamku. – Po co nas zamykasz?

– Otwórz, do cholery, te drzwi! – Łukasz wyskoczył zza moich pleców w stronę wejścia, popychając mnie tak, że uderzyłem głową o półkę z książkami. – Mało ci jeszcze zamieszania?!

Czułem się, jakbym w głowie miał blender pracujący na najwyższych obrotach. Zachwiałem się, a upadając, chwyciłem się stojącej lampy, która podobnie jak ja runęła na ziemię, co spowodowało, że w pomieszczeniu zrobiło się niemal całkiem ciemno. Blender jeszcze bardziej przyspieszył. Słyszałem każde uderzenie swojego serca. Pokój pulsował równo ze mną. Ściany kurczyły się i rozkurczały niczym komory w mojej klatce piersiowej. Podniosłem się rozwścieczony i ruszyłem w stronę drzwi. Chwyciłem leżący na stoliku kawowym niewielki ostry nożyk do obierania owoców.

To, co się rozgrywało w kolejnych minutach, działo się jakby obok mnie. Byłem niczym aktor wyciągnięty na scenę w improwizowanym przedstawieniu. Nie zrobiliśmy wcześniej próby generalnej, nie zatrudniliśmy suflera. I przede wszystkim nikt mi nie powiedział, czy mam odgrywać rolę złego bohatera, ofiary, a może świadka?

W końcu drzwi pokoju trzasnęły tak mocno, że stary metalowy klucz uderzył o parkiet, wydając dźwięk złowrogo oznajmujący, że od teraz moje życie już nie będzie takie samo. W głowie błąkała mi się tylko jedna myśl: co się działo przez ostatnie kilkanaście minut?

Leżałem na podłodze, a przy mnie leżał Łukasz. Resztką sił splotłem dłoń z jego dłonią.

– Wszystko okej? – wyszeptałem. – Sorry, coś mnie napadło. To był szalony dzień. Pełen emocji.

Cisza.

– Łukasz… idź po tę wodę.

Cisza.

– Łukasz…

Ścisnąłem mocniej jego rękę.

– Łukasz…

Przysunąłem się bliżej. Pocałowałem go w rękę i położyłem nasze splecione dłonie na swojej klatce piersiowej. Łukasz nadal nic nie mówił.

– Łukasz, obudź się i zamów nam taksówkę… Już chcę stąd jechać… – szepnąłem i poczułem ogromną senność, której nie potrafiłem się oprzeć.

ROZDZIAŁ 1

DAMIAN7 lipca, czwartek, 19:00

Kilka kolorowych metek, odczepionych z ubrań, wylądowało w kuchennym koszu na śmieci. Spodenki, koszulki, a przede wszystkim bielizna – chciałem, żeby większość tego, co pakowałem do walizki na wyjazd z Łukaszem, była nowa. Marzyłem, żeby było idealnie.

Wracając do pokoju, spojrzałem jeszcze na swoje lustrzane odbicie w niebieskich szortach kąpielowych. W końcu mogłem się pochwalić ciężko wypracowanym sześcio­pakiem, co przy metrze dziewięćdziesiąt wzrostu i sporej wadze nie było takie proste. Wyjątkowo w tym roku dałem się ponieść noworocznemu postanowieniu o wypracowaniu perfekcyjnej sylwetki na lato. Po pracy zdążyłem też skoczyć do fryzjera i barbera. Klasyczne strzyżenie, zaczesanie na prawą stronę i tak zwany trzydniowy zarost, odcięty idealną linią. Wolne tempo odrastania moich ciemnoblond włosów dawało szansę, że misterna praca fryzjera utrzyma się przez weekend.

Łukasza poznałem w jednej z lubelskich siłowni, kiedy wychodził spod prysznica. Owinięty białym ręcznikiem wysoki brunet o brązowych oczach mrugnął do mnie porozumiewawczo i przechodząc do innej części szatni, obrócił się i uśmiechnął. Słyszałem, jak później wyszedł z kolegą. To znaczy, miałem nadzieję, że to był jego kolega, a nie partner. Od razu pomyślałem, że facet musi być mniej więcej w moim wieku, co okazało się prawdą. Ja niedawno obchodziłem ćwierćwiecze, a on był ode mnie o rok starszy. Jego idealna twarz wracała do mnie w myślach przez następnych kilka dni. Bardzo chciałem go spotkać ponownie.

Kiedy następnym razem wpadliśmy na siebie, uścisnął mi mocno dłoń.

– Może skoczymy razem na jakiegoś kurczaka z ryżem? – zaproponował, odsłaniając w uśmiechu białe jak śnieg zęby, ozdobione niewielką diastemą. – Jestem Łukasz.

No i skoczyliśmy. Na kurczaka, na ryż, na kawę, na bezalkoholowe piwo i do mnie do mieszkania. Nie mogliśmy się nagadać. Okazało się, że łączy nas znacznie więcej niż chodzenie na siłownię. Obaj wstydziliśmy się swojej sympatii do piosenek Katy Perry, których słuchaliśmy, robiąc przysiady czy biegając na bieżni. Pochodziliśmy z niekompletnych rodzin, uwielbialiśmy Philadelphia rolls i mieliśmy ten sam numer buta – czterdzieści pięć.

Już tamtego dnia znalazłem w nim bratnią duszę. Uwielbiałem się ogrzewać w jego naturalnym cieple, ujmował mnie swoim urokiem osobistym. Lubiłem, gdy był przy mnie.

To było kilka tygodni temu. Dopiero teraz jednak udało nam się znaleźć wolny weekend, kiedy mogliśmy wyjechać z Lublina i spędzić czas tylko we dwóch. Wybór padł na Warszawę. Nowoczesna stolica zawsze pociągała mnie ilością rozrywek i dobrego jedzenia. Szczególnie w lipcu. Łukasz bywał w niej dość regularnie, a ja do tej pory odwiedziłem Warszawę może ze cztery razy. Ale zawsze latem. W ogóle niewiele podróżowałem. Po pierwsze, ze względów finansowych, a po drugie, nie bardzo miałem z kim. Większość moich znajomych albo wyprowadziła się do większych miast, albo założyła już rodziny i zajmowała się dziećmi.

Miejscówka na weekend nie miała dla mnie w sumie aż tak wielkiego znaczenia. Po raz pierwszy w życiu czułem, że ta relacja ma szansę przerodzić się w prawdziwą miłość. Chciałem mieć kogoś na stałe. Kogoś, kto mnie nie zostawi. Mój ojciec od zawsze martwił się, że trudno mi będzie poznać w Lublinie mężczyznę, który będzie mnie dobrze traktował i nie wykorzysta. A Łukasz niczego ode mnie nie chciał. Nie naciskał na seks. Nie afiszował się ze mną na mieście. Nie musiałem za niego płacić w restauracjach. Był czuły, ale i męski. Był zabawny, choć moim zdaniem za dużo pracował. Właściwie nie wypuszczał telefonu z ręki. Trudno. „Oby wszyscy ludzie mieli takie wady jak nadmierna pracowitość” – myślałem.

Nie zaplanowaliśmy szczegółowo tego pobytu. Przezornie spakowałem ubrania odpowiednie do teatru, coś do klubu oraz na siłownię i na basen. Łukaszowi udało się wyszukać promocję w pięciogwiazdkowym Goldenie w centrum miasta. Nie wiedziałem, jakim cudem on to znalazł, bo jak wszedłem pooglądać zdjęcia hotelowych udogodnień, to nie widziałem niższych stawek niż astronomiczne osiemset złotych za dobę.

– Ja ogarnę spanie, a ty zabierzesz mnie na kolację – powiedział pewnym głosem, gdy tylko wpadliśmy na pomysł wyjazdu. Koleżanka z pracy opowiadała mi wcześniej o nowo otwartej knajpie z sushi na ulicy Marszałkowskiej, więc nawet było mi to na rękę.

Od kiedy się poznaliśmy, nie miałem jeszcze okazji być u niego w domu. Mieszkał gdzieś na Czechowie i zawsze to on zostawał u mnie na noc. Już na pierwszym spotkaniu jednak zorientowałem się, że znacznie lepiej mu się powodziło niż mnie. Jego idealna, zatankowana zawsze do pełna czarna beemka piątka dowodziła niezbicie, że nie miewał problemu, żeby związać koniec z końcem.

Teraz, podczas przerwy w pakowaniu, wszedłem na chwilę na Instagram i wpadłem na czyjeś zdjęcie z kotem. Przypomniało mi się, żeby napisać wiadomość do ojca.

Tato, przyjedź jutro wcześniej po Kleo, bo Łukasz będzie po mnie o 10.

Odpisał od razu:

A to w ten weekend?

No co, u diabła, przecież jeszcze przedwczoraj o tym rozmawialiśmy. Już miałem przed oczami wizję podróży z kotem. Niczym starszy pan.

Po chwili dosłał:

Żartuję, będę jakoś koło ósmej 😊

Mimo że opiekę nad moim kotem można by zaliczyć raczej do obowiązków, to czułem, że tata lubi się nim zajmować. Zawsze zabierał go do siebie do domu i Kleo wracała grubsza, przekarmiona. Chociaż od rozwodu moich rodziców minęło już kilkanaście lat, to do tej pory ojcu nie udało się stworzyć nowego związku. Miał tylko mnie i swoją siostrę Simonę – wieczną pannę. Z drugiej strony nietrudno się domyślić, że rozwodnik samotnie wychowujący syna niekoniecznie był opcją pierwszego wyboru na randkowym rynku. Owszem, przez nasze mieszkanie przewijały się kobiety, ale żadna nie została na dłużej. Kiedy mama nas zostawiła, ojciec wyznaczył sobie priorytety i konsekwentnie się ich trzymał. Na pierwszym miejscu byłem ja, na drugim bieganie, a na trzecim jego posada wicedyrektora w lubelskim liceum. Zbudowanie nowego związku zawsze lądowało poza podium. I mimo że wyprowadziłem się od niego już kilka lat temu, nadal mieszkał sam. Powtarzał, że jest już w wieku, w którym docenia się rutynę i spokój.

Ale z ciebie żartowniś. Masz dla niej karmę czy ci spakować?

Nie czekając na odpowiedź, wyciszyłem telefon, po czym wróciłem do pakowania.

Wkładając ubrania do walizki, wyobrażałem sobie, na jaką okoliczność będę mógł je włożyć. Na wspólną kolację wybrałem obcisłą białą koszulę z krótkim rękawem, różowe spodenki i mokasyny. Może trochę zbyt elegancko, ale w końcu to Warszafka. Koszulę położyłem na samym wierzchu, żeby się jak najmniej pogniotła. Daremnie, bo Kleo od razu się na niej umościła.

„No to chyba styknie” – pomyślałem, kończąc pakowanie. W walizce zostało mi jeszcze miejsce na kosmetyczkę. Szczotka, pasta do zębów, krem do twarzy, prezerwatywy, lubrykant, żel do włosów. Włożyłem też na wszelki wypadek mydło i szampon. Zastanawiałem się przez chwilę nad ręcznikiem, ale w hotelu o tak wysokim standardzie powinien być dostępny.

Bez patrzenia na zegarek wiedziałem, że dochodzi dwudziesta pierwsza. Od kiedy sięgałem pamięcią, zawsze byłem w stanie określić bieżącą godzinę z dokładnością do kilku minut. Nigdy się nie spóźniałem. Włączyłem Unconditionally Katy Perry i usiadłem na balkonie odziedziczonego po dziadkach mieszkania.

„O nie, czy nie zanadto się zbliżyłem? Och, czy omal nie zobaczyłem, co jest naprawdę w środku? Wszystkie twoje kompleksy. Wszystkie twoje wstydliwe sekrety nigdy nie sprawiły, bym choćby mrugnął okiem. Bez warunków, bezwarunkowo. Będę cię kochać bezwarunkowo…”*.

Połykałem jak powietrze każde przetłumaczone w głowie słowo piosenki. Taką miłość chciałem zbudować z Łukaszem. Bezwarunkową. Na zawsze.

Kropelki wody spływały po szklance wypełnionej zieloną herbatą i kostkami lodu. Spojrzałem przez szkło w stronę zachodzącego słońca i uśmiechnąłem się do siebie. Okolica zamieszkana była w większości przez emerytów. Spacerowali, trzymając się za ręce, podlewali begonie zdobiące parapety i sumiennie pełnili dyżury straży sąsiedzkiej. Piękny obraz starości. Jak z filmu. Czułem przyjemne ciepło rozlewające się po całym ciele. Nie mog­łem już się doczekać następnego poranka.

Noc minęła szybko, choć zbyt duża ilość herbaty mrożonej zmusiła mnie do kilku wizyt w toalecie.

Obudził mnie głośny dźwięk zamka przekręcanego w drzwiach. Odgłos pojawił się na tyle niespodziewanie, że serce zaczęło mi walić jak szalone. Potrzebowałem kilku sekund, by zrozumieć, co się dzieje.

– Damian, już jestem! – dobiegło z przedpokoju. – Wziąłem po drodze świeże bułki! Ciemne! Jadłeś już śniadanie?!

Nie pamiętam, ile razy mówiłem ojcu, że nie jadam pieczywa. Pewnie tyle samo co to, żeby nie otwierał sobie sam drzwi, wiedząc, że jestem w domu.

– Cześć, synu. – Ubrany w czarne krótkie spodenki i niebieską koszulkę na ramiączkach Leon Małecki pewnym krokiem wparował do pokoju, w którym ja podejmowałem przyspieszoną próbę zalogowania się do świata. Przeczesał dłonią swoje blond włosy à la Brad Pitt z Siedmiu lat w Tybecie. – O, na pewno nie jadłeś. Wstawaj, już prawie dziewiąta. Zrobię ci jajecznicę.

Mężczyzna podchodzący pod pięćdziesiątkę, przynoszący śniadanie swojemu dwudziestopięcioletniemu synowi… Dobrze, że Łukasz jeszcze nie przyjechał, bo musiałby oglądać ten festyn nadopiekuńczości. Leniwie podniosłem się z łóżka i poszedłem za ojcem do kuchni.

– Tato… – Przychodziły mi do głowy różne sposoby szybkiego pozbycia się ojca z mieszkania, ale jak zawsze w takiej sytuacji powstrzymywała mnie moja wrażliwość; nie chciałem go zranić. – …Tak, poproszę, ale tylko na maśle, bez żadnej cebuli ani szynki.

– Jasne, bez szynki. Już działam. A szyneczkę zje Kleo. – Ojciec rzucił kotu kilka plastrów wędliny do miski i sięg­nął do oblepionej magnesami lodówki po jajka.

– Daj mi dziesięć minut. Idę się wykąpać – krzyknąłem i zatrzasnąłem drzwi łazienki.

Włączyłem muzykę w telefonie i wszedłem pod prysznic. Przejeżdżając maszynką do golenia pod pachami, czułem się jak przed pierwszą randką. Co prawda uprawialiśmy już z Łukaszem seks, ale na wyjeździe i w luksusowym hotelu to coś zupełnie innego.

Musiałem zniknąć w łazience na dłużej niż dziesięć minut. Kiedy wyszedłem w samych majtkach i zielonym T-shircie Adidasa, przy stole w kuchni ubrany na sportowo Łukasz kończył jeść jajecznicę.

– Hej, przyjechałem trochę wcześniej. – Wziął do ust ostatni kawałek grubo posmarowanej masłem kajzerki. – I załapałem się na śniadanie.

Cały ojciec. Zawsze robił wszystko, żeby moi partnerzy czuli się przy nim swobodnie. Tata od zawsze pracował z młodzieżą i dość szybko domyślił się, że jestem gejem. Chyba nawet szybciej niż ja sam. Przeprowadził ze mną kilka krępujących rozmów o tolerancji, przemocy i zabezpieczaniu się podczas seksu. W zasadzie nie było tematów, których nie poruszaliśmy. Mówiliśmy sobie o wszystkim. Prawie.

– Widzę właśnie. – Przejechałem ręką po opalonej szyi Łukasza i zwróciłem się do ojca: – A mi też zrobisz?

– Oczywiście, najdroższy syneczku. – Tata mrugnął do mnie, uśmiechając się ciepło. – Bez szyneczki.

– Weź nie rób obciachu. – Włożyłem dżinsowe spodenki do kolan, pokiwałem głową z dezaprobatą i usiadłem przy stole.

Kiedy kończyliśmy pić kawę, zadzwonił telefon Łukasza. Mój partner spojrzał dość nerwowo na ekran swojego nowiutkiego iPhone’a i zapytał:

– Mogę wejść na chwilę do sypialni pogadać? – Podniósł się gwałtownie.

– Pewnie – odpowiedziałem, wkładając białe kubki do zmywarki. – Jak skończysz, to jestem gotowy, żeby ruszać.

Gdy Łukasz zniknął za brązowymi drzwiami, zauważyłem, że ojciec przygląda mi się w zamyśleniu.

– Co jest? – Machnąłem dłonią przed jego twarzą. – Drzemka z otwartymi oczami? Nie trzeba było tak wcześ­nie wstawać po bułeczki.

Wyrwany niczym ze snu tata podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. Nienaturalnie mocno. Niczym kilkanaście lat temu, kiedy Iza Małecka, moja matka, zostawiła nas samych.

– Kocham cię, Damian. – Ojciec pogłaskał mnie po głowie. – Uważaj na siebie.

– Trochę mnie przerażasz. – Delikatnie odsunąłem się od taty.

– Po prostu się o ciebie martwię. – Tata stanął do mnie tyłem i wyjrzał przez okno. – Samochód Łukasza jest więcej wart niż twoje mieszkanie po dziadkach…

– Nie wiem, do czego zmierzasz. – „Dziwne, nawet jak na mojego ojca” – pomyślałem i wziąłem do ręki koszyk dla Kleo. – Pakuję ci moją księżniczkę i leć do domu. Pamiętaj, żeby ją codziennie przytulać.

Miałem pewność, że nikt nie zaopiekuje się Kleo lepiej niż mój ojciec. Kiedyś oddałem kotkę ciotce Simonie i odniosłem wrażenie, że po pobycie u niej miała jakby inny odcień sierści.

Zdjąłem siedzącego na białym krześle rudego kota i włożyłem do podróżnego koszyka. Ojca nadal otaczała gęsta chmura zatroskania.

– Tato, ciesz się, że w końcu poznałem kogoś, kto jest zaradny życiowo i nie zaprasza mnie na randkę do KFC. – Postawiłem Kleo w przedpokoju. – Pamiętasz tego typa z Katowic?

Ojciec w końcu lekko się uśmiechnął. Wiedziałem, że na pewno pamięta Grześka. Grześka, którego nie było stać na bilet ze Śląska do Lublina. Kasa nigdy nie była dla mnie istotna, ale ciężko byłoby się związać na dłużej z całkiem inteligentnym kolesiem, który z wyboru mieszkał z matką i nie pracował. Podejrzewałem, że cały czas musiałbym się nim opiekować. W łóżku też był średni. Nie to co Łukasz. Nie dało się ukryć, że to akurat on miał znacznie więcej doświadczenia w seksie ode mnie. Chwilami nawet mnie to zawstydzało.

– Tak, chcę, żebyś był szczęśliwy. – Tata stanął w przedpokoju, spoglądając na nadal zamknięte drzwi sypialni. – W takim razie lecę odwieźć kota do domu, bo nie zdążę na trening.

Jeszcze raz objąłem go na do widzenia.

Wyszedł zamyślony.

Gdybym wtedy wiedział, jak dramatyczne chwile nas czekają, na pewno przytuliłbym się do swojego ukochanego taty jeszcze mocniej. I dłużej. I poszedłbym z nim pobiegać. A później na obiad. I nigdzie bym nie wyjechał.

Niestety, nie wiedziałem.

* Piosenka Unconditionally w wykonaniu Katy Perry, słowa: Katy Perry, Łukasz Gottwald (Dr Luke), Max Martin, Henry Walter, muzyka: Łukasz Gottwald (Dr Luke), Max Martin, tłum. red.

ROZDZIAŁ 2

LEON

Serce waliło mi jak szalone. W drodze do szpitala liczyłem, że może przy czwartych odwiedzinach będzie inaczej. Że uda mi się choć odrobinę zaakceptować rzeczywistość. Jednak z wizyty na wizytę robiło się coraz ciężej. Nie wiedziałem, jak to w ogóle możliwe, skoro już za pierwszym razem rozpadłem się na milion kawałków.

– Czy to naprawdę konieczne? – Błagalnym tonem zwróciłem się do pielęgniarki ubranej w szarą bluzę z kapturem. – Czy mój syn… – głos ugrzązł mi w gardle – …czy Damian musi być przypięty tymi pasami?

Ewa, bo tak miała na imię dwudziestoparolatka, spojrzała do notesu i zwróciła się do mnie z odrobiną wytrenowanego współczucia:

– Panie Małecki, bardzo mi przykro, ale pana syn podczas przyjęcia na oddział zachowywał się agresywnie. Kopnął jedną z pielęgniarek w brzuch, a potem stracił przytomność. Nie wiemy, jak się będzie zachowywał, kiedy się ocknie. – Pokręciła głową z dezaprobatą i spojrzała w kierunku leżącego w oddali Damiana. – Sama mam nadzieję, że to chwilowe rozwiązanie. Staramy się stosować takie środki tylko w ostateczności. Proszę nas zrozumieć.

Po tych słowach miałem ochotę się na nią rzucić. Jak w ogóle ta obca kobieta mogła wymagać od ojca, żeby ot tak przyjął do wiadomości, że jego jedyne dziecko leży unieruchomione na oddziale psychiatrycznym? Do tego Damian PRAWIE nigdy nie był, jak to określiła, „agresywny”. Ostatnim razem, kiedy go widziałem, promieniał ze szczęścia, wyjeżdżając na weekend z partnerem. No właśnie… Łukasz.

– Poza tym… – pielęgniarka wzięła głęboki oddech – …musimy też brać pod uwagę okoliczności, w jakich pana syn do nas trafił. Policja przekazała nam informacje, w świetle których jesteśmy zobowiązani stosować wobec pacjenta specjalne środki ostrożności.

Na samo określenie Damiana słowem „pacjent” przechodziły mnie dreszcze. W połączeniu z „policją” to już była mieszanka wybuchowa.

– Mój syn niczego nie zrobił, do cholery. Wrócę jutro – syknąłem przez zęby i obróciłem się w stronę wyjścia. Wiedziałem, że i tak nie uda mi się porozmawiać z Damianem. Podali mu jakieś środki uspokajające, po których nie odzyskał przytomności od momentu przyjęcia.

Kiedy nerwowym krokiem opuszczałem oddział, usłyszałem dobiegające z oddali przeraźliwe wołanie:

– Gdzie on jest?! Gdzie on jest?! Puśćcie mnie!!! – krzyczała jakaś młoda kobieta. – Chcę do domu! Gdzie on jest?!

Ciekawość okazała się szybsza od rozsądku. Niestety. Kiedy spojrzałem w stronę dobiegających krzyków, zobaczyłem kilkunastoletnią dziewczynę, której pracownik szpitala wykręcał ręce, a korpulentna pielęgniarka próbowała dać zastrzyk. Mimo że gwałtownie odwróciłem wzrok, ten obraz wyświetlał się w mojej głowie jeszcze przez kilka godzin po wyjściu ze szpitala. Nie mogłem przestać wyobrażać sobie mojego jedynaka próbującego uwolnić się z więzów.

To było dwa dni temu. Wczoraj rano Damiana odpięto z pasów, jednak nadal spał. Kiedy przyjechałem do niego wieczorem, wciąż nie było z nim żadnego kontaktu. Kolejną dobę. Dyżurujący pielęgniarz bezskutecznie próbował mnie uspokoić, mówiąc, że tak się zdarza.

Parkowałem przez kilka minut; cały czas wydawało mi się, że moja insignia stoi źle, nierówno, na dwóch miejscach, że wystaje. Nieustannie trzęsły mi się ręce.

W ciągu ostatnich kilku dni spałem w sumie parę godzin. Poprzedniego wieczora pojechałem do mieszkania Damiana, żeby zabrać dla niego jakieś ubrania i drapak dla kota. „Pamiętaj, żeby ją codziennie przytulać” – przypomniały mi się jedne z ostatnich słów syna, a po policzku spłynęła mi łza.

Teraz, kiedy pchnąłem drzwi do oddziału, od razu uderzył mnie zapach smażonej cebuli i mięsa. Było kilka minut po trzynastej, więc chyba nastała pora obiadu. Damian nie jadał mięsa i pomyślałem, że będę musiał przywieźć mu jakąś sałatkę. Marzyłem, żeby sam był w stanie powiedzieć mi, na co ma ochotę. Bywałem tu już od kilku dni, zaczynałem więc rozpoznawać niektórych pacjentów. Mieszali się z personelem, nie wiadomo czemu ubranym w cywilne stroje. Najbardziej zdziwiło mnie, że większości z tych ludzi nikt nie odwiedzał. Nikomu na nich nie zależało?

W szpitalu nie było klimatyzacji, a na dworze termometry wskazywały ponad trzydzieści stopni. Po kilku minutach spędzonych wewnątrz budynku byłem cały mokry.

Zbliżając się do pokoju, w którym umieszczono mojego syna, zauważyłem bardzo chudą kobietę pocierającą dłońmi o ścianę, raz wewnętrzną stroną, raz zewnętrzną. Coraz szybciej i szybciej. Mamrotała coś pod nosem i wyglądała, jakby próbowała zetrzeć cały naskórek. Pomyś­lałem, że muszę jak najszybciej zabrać stąd mojego syna.

– Panie Małecki! – Czyjś głos dopadł mnie za plecami, kiedy miałem wejść do sali Damiana. Męcząca pielęgniarka Ewa, ten ton poznałbym wszędzie. – Proszę poczekać!

Ubrana w dżinsową spódnicę i biały T-shirt całkiem zgrabna sanitariuszka podbiegła do mnie, tym razem mniej sztucznie się uśmiechając. Jej blond kita niczym wahadło ruszała się od prawa do lewa.

– Panie Małecki… – Lekko dyszała. – Przecież zna pan zasady odwiedzania pacjentów.

– Znam zasady i ich przestrzegam. Nie mam ze sobą żadnych ostrych narzędzi ani kabli. – Przewróciłem oczami, upewniając się, że to zauważyła. – Więc o co pani chodzi?

– Ja bym jeszcze raz bardzo prosiła, żeby pańskiego syna jednocześnie odwiedzała tylko jedna osoba. – Kiwała głową w górę i w dół, niczym pieski zabawki na tyłach samochodów. – Proszę nas zrozumieć i nie utrudniać nam pracy.

To „proszę nas zrozumieć” powinna sobie wytatuować na czole. Nie do końca jednak wiedziałem, o co tym razem jej chodzi z tymi wizytami w pojedynkę.

– Przecież jestem sam. – Zmrużyłem lekko oczy i obejrzałem się za siebie. – Nikt ze mną nie przyszedł.

– Widzę, ale do pacjenta przyszła przed chwilą jego matka. – Ewa przybrała stanowczy ton.

– Kto?! – Nieświadomie podniosłem głos. Wiedziałem, że to niemożliwe. Co prawda kilka lat temu Damian odnowił kontakt z Izą, ale z pewnością nie wiedziała jeszcze, co się stało. Zamierzałem najpierw zapytać syna, czy życzy sobie, żebym ją informował. – Matka Damiana jeszcze nie wie, że on się tu znajduje.

Z pielęgniarki momentalnie uleciała cała pewność siebie. Niczym z balonu. Odsunęła mnie energicznie i przyspieszonym krokiem poszła w stronę sali, w której przebywał Damian.

– Nic nie rozumiem – powiedziała. – Przecież kiedy ją zapytałam, kim jest, odpowiedziała: „Jestem matką”.

Poczułem silny skurcz w żołądku i ruszyłem za Ewą. W kilka sekund byliśmy przy wejściu do sali.

– Halo! Tu powinno być zawsze otwarte! Nie zamykamy!!! – krzyknęła jeszcze przez zamknięte drzwi tuż przed naciśnięciem klamki.

Sanitariuszka pchnęła drzwi, aż się odbiły od ściany. Kiedy znaleźliśmy się w środku, stanąłem jak wryty. Przed moimi oczami rozgrywała się scena niczym z dreszczowca.

– Co tu się dzieje? Kim pani jest?! – Ewa podbiegła do łóżka, gdzie kobieta mniej więcej w moim wieku, której nigdy wcześniej nie widziałem, szarpała mojego nieprzytomnego syna, cedząc przez zęby:

– Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego? Powiedz mi. Chcę wiedzieć!

W ułamku sekundy oblał mnie pot. Mokre kosmyki włosów opadały mi na twarz, jakby próbowały uchronić mnie przed tym rozrywającym ojcowskie serce widokiem.

– Proszę stąd odejść! – Pielęgniarka usiłowała oderwać nieznajomą od łóżka. – Wzywam ochronę! Panie Małecki, proszę mi pomóc!

Na dźwięk swojego nazwiska od razu odzyskałem trzeźwość umysłu. Doskoczyłem do kobiety i jedną ręką oderwałem ją od syna. Przewróciła się.

– Proszę zostawić mojego syna! – krzyknąłem. Damian opadł na łóżko.

Nieznajoma leżała na podłodze, zanosząc się płaczem.

– Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego… – powtarzała. Z jej podkrążonych oczu leciały wielkie łzy. Turlały się po zmęczonej twarzy o ziemistej cerze, by ostatecznie zniknąć na czarnej sukience. Mówiła coraz ciszej.

Przytuliłem syna z całych sił. Tak jak wtedy, kiedy ostatni raz widziałem go przytomnego.

– Dam pani coś na uspokojenie. – Ewa podniosła kobietę i pod rękę wyprowadziła ją z pokoju. – Proszę głęboko oddychać. – W drzwiach obróciła się jeszcze, żeby spojrzeć na Damiana.

Sprawdziłem, czy nic mu się nie stało. Był cały. Pogłas­kałem go po włosach i pocałowałem w czoło. Po policzku spłynęła mi łza. Już druga tego dnia. Otarłem ją przed­ramieniem i wyprostowałem się.

Mimo że po raz pierwszy widziałem kobietę, która nękała nieprzytomnego Damiana, już po chwili nie miałem wątpliwości, kim była. Nie skłamała, wchodząc do szpitala.

Rzeczywiście była matką.

Matką Łukasza.

Łukasza, który stracił życie w trakcie weekendu spędzanego z moim synem.

ROZDZIAŁ 3

DAMIAN8 lipca, piątek, 11:00

– Twój ojciec jest atrakcyjny. – Łukasz włożył gumę do żucia do ust i odpalił silnik. Samochód zamruczał gotowy do jazdy. – Szczególnie w tej koszulce na ramiączkach. Już wiem, po kim jesteś taki przystojny.

– Jezu, to obleśne. – Szturchnąłem go. – On ma prawie pięćdziesiąt lat.

– Co z tego? – Łukaszowi chyba na serio podobał się mój tata. – Faceci są jak wino.

No, to dawało mi szansę, że jak się zestarzejemy, przynajmniej mnie nie zostawi dla młodszego.

– Fee, i koniec. Nie gadajmy już o moim ojcu. – Założyłem okulary przeciwsłoneczne i położyłem rękę na kolanie swojego, hm… chłopaka? Chyba już mogłem go tak nazywać. – Jedziemy zaszaleć?

– Oj, zrobię wszystko, żebyś zapamiętał ten weekend do końca życia.

I dotrzymał słowa.

Upalny piątkowy poranek dawał się we znaki wszystkim mieszkańcom Lublina. Ludzie chodzili po ulicach z butelkami wody, wachlując się czym popadnie. Psy ledwo się poruszały z wywalonymi na wierzch jęzorami. Chowały się za cieniami swoich opiekunów i pokładały przy każdym krzaku. Dzieciaki wykorzystywały każdą sposobność, żeby naciągać rodziców na lody. Kiedy byliśmy jeszcze w mieście, uchyliłem okno. Uwielbiałem gorące letnie powietrze mieszające się z podmuchami klimatyzacji. Na tym cholernie wygodnym siedzeniu czułem się jak człowiek z wyższej sfery, którego wyjątkowo przystojny szofer wiózł do Warszawy.

Dość sporo mówiłem mu o swojej pracy jako masażysta i instruktor jogi. Moi klienci często opowiadali mi swoje zabawne historie, a to z życia prywatnego, a to z zawodowego. Za to ja o Łukaszu wiedziałem znacznie mniej. Raczej prześlizgiwał się po odpowiedziach na bardziej intymne pytania. Może się czegoś wstydził? Powiedział, że pracuje jako programista. Wtedy wydawało mi się, że to sensownie wyjaśnia, czemu ma tyle szmalu i jeździ furą za kupę kasy. Wiedziałem jeszcze, że podobnie jak mnie wychowało go tylko jedno z rodziców. Matka. Miał też nastoletnią siostrę.

– A Roma to czymś się interesuje? – zapytałem, kiedy wyjechaliśmy z miasta na trasę prowadzącą do Warszawy. – Ja w jej wieku już się interesowałem chłopakami – dodałem, nie czekając na odpowiedź.

Łukasz zaśmiał się i ściszył dobiegające z głośników Cold Heart Eltona Johna i Dui Lipy.

– Roma żyje w swoim świecie. Interesuje ją głównie TikTok. – Wzruszył ramionami, puszczając na chwilę kierownicę. Chyba z samego rana był u fryzjera, bo zauważyłem z boku głowy jeszcze czerwonawe ślady po maszynce do włosów. – I wydawanie pieniędzy, które ode mnie dostaje, na zbyt duże ubrania.

– O, super, że pomagasz siostrze. – Uśmiechnąłem się. – A mamie też?

Przez chwilę panowała cisza. Jakby potrzebował czasu na wymyślenie odpowiedzi.

– Hm… no w sumie jej też. – Jego twarz przybrała poważniejszy wyraz. Taki, jakiego jeszcze nie znałem. – Wiesz… – Ponownie zawiesił głos. – Moja matka nie do końca akceptuje moich znajomych… Wszystko komentuje. Trochę też choruje, co sprawia, że jest nerwowa. – Westchnął. – A ty jak z tym twoim seksownym starym? Wygląda na to, że macie fajny kontakt. Zazdroszczę ci. – Zręcznie zmienił temat.

– Teraz jest naprawdę spoko. Mam w nim przyjaciela. – Powiedziawszy to, poczułem dumę i ciepło w sercu. Nawet nie chciałem myśleć, jak to jest wychowywać się bez ojca. Zawsze też starałem się postępować tak, żeby nie dostarczać mu trosk. Choć nie zawsze mi to wychodziło. – Kiedyś jednak było ciężko. Wiesz, wychowywałem się bez matki i chodziłem do liceum, którym zarządzał mój tata.

– No też nie brzmi wesoło. A masz w ogóle jakieś relacje z mamą? – Łukasz, nawet przeczesując włosy, emanował pewnością siebie. Mówił wyraźnie i miał niski głos. Poznałem go już jednak na tyle, żeby wiedzieć, że to maska, jaką przybierał, kiedy odczuwał jakiś dyskomfort podczas rozmowy. A widocznie rozmawianie o rodzinie wywoływało takie emocje. – Bo mówiłeś, że ona żyje, tak?

– Tak, od kilku lat mamy kontakt. Nawet spoko. – O matce opowiadało mi się jakoś ciężej. – Kiedy skończyłem osiemnaście lat, odezwała się do mnie i jakoś tak… naturalnie, bez pośpiechu próbujemy zbudować choć małą więź.

– A czemu w zasadzie zostałeś z ojcem, a nie z mamą? – ciągnął temat.

Nie za bardzo lubiłem rozmawiać o Izie Małeckiej, ale sam zacząłem tę grę w zwierzenia.

– Postanowiła wyjechać za granicę, robić karierę taneczną. Dostała jakąś propozycję z Barcelony i skorzystała. – Nie chciałem rozwijać tego wątku. – A teraz jest w Polsce i związała się z jakimś gościem, i znowu nam idzie pod górę. Typ jest bardzo dziwny. Dobra, już nie gadajmy o niej. – Klasnąłem, dając znak do zakończenia rozmów o rodzinie.

– Masz rację. Skupmy się na nas. – Łukasz włączył kierunkowskaz i zmienił pas na prawy. – Wiesz, co mnie w tobie pociąga?

O tym to mogłem rozmawiać.

– Wszystko? – Przetarłem ręką czoło. Zrobiło się duszno.

– Jesteś takim ułożonym facetem. Pracujesz, masz ciep­łe relacje z rodziną. Widać, że zależy ci na stabilizacji. No, wydajesz się bardzo grzeczny. – Łukasz zdjął okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na mnie. – Jesteś całkiem inny niż wszyscy, których znam.

W jakim towarzystwie on się obracał? Morderców? Poczułem mrowienie na szyi.

Słońce przygrzewało coraz mocniej, a w samochodzie robiło się naprawdę gorąco. Byłem już cały mokry. Ze Spotify poleciało nagle E.T. Katy Perry.

– Nie zgrzałeś się? – Łukasz przejechał palcem po moim ramieniu. – Zdejmij koszulkę, jest przepocona.

Pot ściekał mi po twarzy. To samo działo się z Łukaszem. Z twarzy kapały mu ciężkie krople. Spojrzałem na klimatyzację. WYŁĄCZONA.

– Ej, klima nie działa. – Wyciągnąłem rękę, żeby włączyć chłodzenie. – Dlatego taki tu skwar.

Łukasz gwałtownie odsunął moją dłoń od przycisku.

– To ja ją wyłączyłem. Nie jest zajebiście? – zapytał, ciężko dysząc.

Oddychałem coraz szybciej. Nie byłem przygotowany na taką grę. Nie byłem przygotowany na żadną grę. Łukasz w niczym nie przypominał chłopaka, z którym się spotykałem w Lublinie. Był bardzo pobudzony.

– Nie wiem, czy jest zajebiście. – Przejrzałem się w lusterku. Miałem czerwoną twarz. – Na pewno jest bardzo gorąco.

– Dlatego ci mówię, żebyś zdjął koszulkę, grzeczny chłopaczku. – Łukasz zaśmiał się i ścisnął mnie mocno za ramię. Zabolało. – No dawaj, synu dyrektora liceum!

Byłem zmieszany. Niby rozumiałem, że to pewnie jakiś rodzaj zabawy czy gry wstępnej, ale to nie była dla mnie komfortowa sytuacja.

– Zdejmę koszulkę, jak włączysz klimę. – Sapałem. Moje serce pracowało coraz szybciej.

Łukasz milczał, przyspieszając jazdę. Głośno oddychał. Licznik wskazywał dwieście kilometrów na godzinę. Ściągnąłem mokrą koszulkę, przetarłem nią czoło i cisnąłem jak szmatę na tylne siedzenie. Łukasz spojrzał na mnie, a jego prawa noga jeszcze mocniej wcisnęła pedał gazu. Podkręcił muzykę na full.

„Całuj, ca-całuj mnie! Miłością mnie nakłuwaj, trucizną zatruwaj! Weź mnie, we-we-weź mnie! Chcę być Twą ofiarą, możesz wziąć mnie całą”*.

Krajobraz za oknem zaczął się zlewać.

Przełknąłem ślinę i wcisnąłem się w fotel.

Byłem przerażony i…

* Piosenka E.T. w wykonaniu Katy Perry i Kanyego Westa, słowa i muzyka: Katy Perry, Łukasz Gottwald (Dr Luke), Max Martin, Joshua Coleman, tłum.: https://www.tekstowo.pl/piosenka,katy_perry,e_t_.html, dostęp 31.08.2023.

Redakcja: Anna Landowska

Korekta: Marta Akuszewska, Beata Kozieł, Beata Wójcik

 

Projekt okładki i stron tytułowych, ilustracje na I stronie okładki: Paweł Panczakiewicz

Skład i łamanie: Plus 2 Witold Kuśmierczyk

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-707 Warszawa, ul. Floriańska 14 m. 3

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

 

ISBN 978-83-67690-37-9