Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
31 osób interesuje się tą książką
KLASYKA LITERATURY NORWESKIEJ PO RAZ PIERWSZY W POLSCE
Koniec końców to przecież jedyne, za czym tęsknimy. Ciepło człowieka u naszego boku.
W pewien wiosenny wieczór bezimienny mężczyzna spotyka na ulicy bezimienną kobietę. Ona ma ze sobą tylko czerwoną walizkę i wydaje się bardzo smutna. Spacerują po mieście, aż trafiają do mieszkania mężczyzny. Wtedy kobieta zaczyna mówić i w ciągu jednej nocy opowiada historię swojego życia. Jej relacja jest chaotyczna, zapętla się, powtarza i często przeczy samej sobie. Kiedy ona przerywa i sięga po kieliszek wina albo papieros, on próbuje zrozumieć, co się dzieje, ale wątków i emocji jest zbyt dużo.
Z opowieści wyłania się jednak obraz kobiety, która miała życie pełne marzeń i planów, ale zniszczyło je pragnienie miłości. Obsesja i cierpienie sprawiły, że otarła się o śmierć. Teraz szuka drogi powrotnej, ale czy będzie potrafiła ją znaleźć?
Gdy będziecie czytać tę piękną i głęboko smutną książkę, pomyślcie koniecznie, że została wydana w roku 1947. Świat się zmienił, inaczej myślimy o cielesności, seksualności, prawach i obowiązkach. Nasze uczucia nazywają się jednak tak samo, tak samo nas uskrzydlają i tak samo bolą.
Zośka Papużanka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 316
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Av måneskinn gror det ingenting
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025 Copyright © for the Polish translation by Karolina Drozdowska, 2025 © Torborg Nedreaas First published by H. Aschehoug & Co. (W. Nygaard) AS, 1947 Published in agreement with Oslo Literary Agency and Book/lab Literary Agency.
This translation has been published with the financial support of NORLA
Redaktorka inicjująca • Paulina Surniak
Redaktorka prowadząca • Weronika Jacak
Marketing i promocja • Dominika Dańczak
Redakcja • Gabriela Niemiec
Korekta • Anna Gądek, Anna Zientek
Projekt typograficzny wnętrza • Mateusz Czekała
Łamanie • Grzegorz Kalisiak
Projekt graficzny layoutu serii i okładki • Ula Pągowska
Grafika na okładce • © Magnia | Shutterstock
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN 978-83-68610-24-6
Wydawnictwo Poznańskie Sp. z o.o. ul. Fredry 8, 61-701 Poznań tel. 61 853-99-10redakcja@wydawnictwopoznanskie.plwww.wydawnictwopoznanskie.pl
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Auður Ava ÓLAFSDÓTTIR, DJ Bambi, przełożył Jacek Godek
IIda TURPEINEN, Żywe istoty, przełożył Sebastian Musielak
Helga FLATLAND, Pogłos, przełożyła Karolina Drozdowska
Pedro GUNNLAUGUR GARCIA, Płuca, przełożył Jacek Godek
Tarjei VESAAS, Ptaki, przełożyła Maria Gołębiewska-Bijak
Maria TURTSCHANINOFF, Mokradła, przełożyła Agata Teperek
Mia KANKIMÄKI, Kobiety, o których myślę nocą, przełożyła Iwona Kiuru
Roy JACOBSEN, Niegodni, przełożyła Iwona Zimnicka
Karin SMIRNOFF, Wracam do domu, przełożyła Agata Teperek
Carl Frode TILLER, Ucieczka, przełożyła Katarzyna Tunkiel
Nina WÄHÄ, Babetta, przełożyła Justyna Kwiatkowska
Karin SMIRNOFF, Jedziemy z matką na północ, przełożyła Agata Teperek
Tarjei VESAAS, Wiosenna noc / Zamek z lodu, przełożyła Maria Gołębiewska-Bijak
Tommi KINNUNEN, Powiedziała, że nie żałuje, przełożył Sebastian Musielak
Roy JACOBSEN, Anneliese PITZ, Człowiek, który kochał Syberię, przełożyła Iwona Zimnicka
Helga FLATLAND, Ostatni raz, przełożyła Karolina Drozdowska
Karin SMIRNOFF, Pojechałam do brata na południe, przełożyła Agata Teperek
Nina WÄHÄ,Testament, przełożyła Justyna Czechowska
Kjell WESTÖ,Niebo w kolorze siarki, przełożyła Katarzyna Tubylewicz
Roy JACOBSEN, Tylko matka, przełożyła Iwona Zimnicka
Knut HAMSUN, Szarady, przełożyła Maria Gołębiewska-Bijak
Laura LINDSTEDT, Oneiron, przełożył Sebastian Musielak
Roy JACOBSEN, Oczy z Rigela, przełożyła Iwona Zimnicka
Stig DAGERMAN, Poparzone dziecko, przełożyła Justyna Czechowska
Auður Ava ÓLAFSDÓTTIR, Blizna, przełożył Jacek Godek
Jonas T. BENGTSSON, Życie Sus, przełożyła Iwona Zimnicka
Roy JACOBSEN, Białe morze, przełożyła Iwona Zimnicka
Karen BLIXEN, Pożegnanie z Afryką, przełożyli Józef Giebułtowicz i Jadwiga Piątkowska
Carl Frode TILLER, Początki, przełożyła Katarzyna Tunkiel
Helga FLATLAND, Współczesna rodzina, przełożyła Karolina Drozdowska
Roy JACOBSEN, Niewidzialni, przełożyła Iwona Zimnicka
Jako tłumaczka i literaturoznawczyni bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Poznańskie umożliwiło mi napisanie kilku słów wprowadzenia do tego przekładu. Razem z redaktorką prowadzącą Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich, Weroniką Jacak, długo zastanawiałyśmy się, czy i w jaki sposób dać polskim osobom czytającym klucz do czytania powieści, rozważałyśmy nawet konieczność umieszczenia w książce tzw. trigger warningu, czyli ostrzeżenia o treściach potencjalnie traumatyzujących. Niniejszego wstępu nie należy jednak traktować jako czytelniczej „instrukcji obsługi” tekstu, lecz raczej jako próbę jego historycznoliterackiej kontekstualizacji i sugestię, na co można zwrócić uwagę i w których miejscach zachować ostrożność.
Polskie wydanie kanonicznej powieści Torborg Nedreaas zbiega się w czasie z dwoma wydarzeniami w Norwegii: premierą nowej edycji norweskiego oryginału (wydanego pierwotnie w 1947 roku), a także z wprowadzeniem w życie (1 czerwca 2025) nowej ustawy regulującej przerywanie ciąży, znoszącej poprzednią ustawę, uchwaloną w 1975 roku. Nowe prawo umożliwia dokonanie aborcji bez uzasadnienia medycznego do końca 18. tygodnia ciąży (wcześniej obowiązywała granica 12. tygodnia). Te dwa norweskie wydarzenia nie pozostają bez związku – nowa ustawa wieńczy bowiem dzieło rozpoczęte przez Nedreaas w latach 40. ubiegłego wieku.
Obecnie pracuję na uczelni w Trondheim i gdy wraz z moimi koleżankami i kolegami omawiamy Nic nie rośnie w blasku księżyca na kursie analizy literackiej, staramy się przedstawić tę książkę jako interesujący przyczynek do analizy narratologicznej: powieść ma bardzo ciekawą ramę – bezimienny mężczyzna spotyka na ulicy bezimienną kobietę. Ta w ciągu jednej nocy opowiada mu historię swojego życia. Jej opowieść jest chaotyczna, zapętla się, powtarza, zaprzecza samej sobie, wydaje się poszatkowana. Bohaterka przerywa ją kolejnymi kieliszkami wina, papierosami, nerwowymi pauzami, podczas których bohater próbuje zrozumieć, co się dzieje i jak narracja na niego wpływa. Z dzisiejszej perspektywy to może nic nowego – podobna rama wydaje się już ograna, możemy ją znaleźć w wielu powieściach czy filmach – na przykład w Nimfomance Larsa von Triera – lecz z perspektywy epoki, w której Nedreaas pisała, zabieg należy uznać za nowatorski.
Nie mniej istotny pozostaje również wydźwięk społeczny powieści. Nic nie rośnie w blasku księżyca to książka z – jak wspomniałam – 1947 roku i bardzo ważne jest to, by wszystkie osoby czytające polski przekład miały tę datę w pamięci jako punkt odniesienia. Przed ukazaniem się powieści Nedreaas aborcja nie była w Norwegii tematem literackim – po prostu się o niej nie pisało, uznawało się ją za tabu, przestępstwo (liberalizacja prawa regulującego przerywanie ciąży rozpoczęła się w Norwegii w latach 50.), którego oczywiście dokonywało się u przekupnych lekarzy albo w domu, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nic nie rośnie w blasku księżyca obnaża więc to, o czym się nie mówiło, a o czym wiedzieli wszyscy. Powieść rzuca odważne wyzwanie hipokryzji norweskiej moralności i zwraca, w sposób bardzo brutalny, uwagę na istotny problem społeczny.
Przerywanie ciąży jest u Nedreaas częścią większego dyskursu, objawem większej choroby – chorobą tą zaś jest ustrój ekonomiczny prowadzący do wyzysku człowieka przez drugiego człowieka i przez ostracyzm stosowany wobec osób, które nie wpisują się w obowiązujące normy moralne i społeczne. W Nic nie rośnie w blasku księżyca mamy więc społeczność zbudowaną wokół kopalni, opisaną wedle najlepszych, dziewiętnastowiecznych naturalistycznych wzorców (skojarzenie z Germinalem Emila Zoli będzie jak najbardziej uzasadnione), górników zaharowujących się na śmierć, a mimo to niezdolnych zarobić tyle, by utrzymać coraz to powiększające się rodziny. Mamy również ich żony, desperacko obawiające się kolejnych ciąż i usuwające płody metodami chałupniczymi, ryzykując przy tym życie i zdrowie. Są także miejscowości z typową małomiasteczkową moralnością: kobiecie, której zdarzy się urodzić nieślubne dziecko, nie wypada tego dziecka publicznie pokazywać. Pozostaje jej albo wyjść za mąż za byle kogo, albo żyć w nędzy, na marginesie społeczeństwa.
Dyskurs powieści Nedreaas zadaje więc jednoznaczy cios kapitalistycznemu wyzyskowi i obłudnej moralności. Postuluje nowe zasady społeczne, wedle których uczciwa praca zapewnia dość środków na utrzymanie dużej rodziny, zaś niezamężne kobiety mogą rodzić dzieci, nie obawiając się ubóstwa, utraty pracy czy ostracyzmu sąsiadów. Aby jednak te nowe zasady wprowadzić, należy zburzyć stary ład – stąd pobrzmiewające wyraźnie w powieści nuty marksistowskie i rewolucyjne, a jeśli uważniej przypatrzyć się opisowi wizji, której bohaterka doznaje w kościele, dojrzeć tam można Chrystusa niosącego czerwony sztandar.
I to jest jedno oblicze przekazu Nic nie rośnie w blasku księżyca. Drugie, dużo bardziej moim zdaniem problematyczne z perspektywy współczesnej, należy jeszcze świadomiej oglądać – przez pryzmat epoki powstania powieści. Mamy więc u Nedreaas kobiety, które chcą mieć dzieci, ale nie mogą – powstrzymuje je ucisk kapitalizmu bądź opresyjna moralność. Jednocześnie narracja wielokrotnie zaznacza, że kobieta została stworzona, by rodzić, że jej ciało w ciąży kwitnie i pięknieje. Poruszające są sceny, w których bohaterka operuje takimi właśnie kryteriami wobec samej siebie – w ciąży jest piękna i kwitnąca, po dokonaniu aborcji – brzydka i wychudzona. Narracja u Nedreaas nie dopuszcza w ogóle refleksji o tym, że są kobiety, które zwyczajnie dzieci mieć nie chcą. Że aborcja nie jest koniecznym złem, potrzebnym do obalenia kapitalizmu i małomiasteczkowej moralności, ale zabiegiem medycznym – który powinien być legalny, bezpieczny i powszechnie dostępny. Że bycie matką nie jest jedynym i naturalnym, danym przez Boga i naturę losem kobiety.
Zanim jednak zaczniemy oskarżać powieść o propagowanie reprodukcyjnego normatywizmu, przypomnijmy sobie, że wydano ją ponad dwadzieścia lat przed rewolucją roku 1968, odwróceniem społecznego paradygmatu, drugą falą feminizmu i tabletką antykoncepcyjną, która wyzwoliła seksualność od prokreacji. Nic nie rośnie w blasku księżyca jest tekstem nowatorskim na miarę swojej epoki, mostem między starym a nowym, pierwszym głosem w długiej dyskusji, bez takich tekstów jak powieść Nedreaas w ogóle niemożliwej. Bardziej pogresywna być nie może, bo powstała w świecie, w którym nie ma nawet aparatu pojęciowego pozwalającego na więcej.
Spójrzmy chociażby na główną bohaterkę, która zdaje się nie dostrzegać korelacji pomiędzy seksualnością a ciążą (a o zaniku menstruacji przypomina sobie po upływie kilku miesięcy) – jej brak wiedzy nie wynika z intelektualnego organiczenia, lecz zwyczajnie z faktu, że żyje w świecie, w którym tej wiedzy zdobyć nie mogła. Wszyscy zresztą bohaterowie Nedreaas, niezależnie od płci, wykazują niepojętą jak na dzisiejsze czasy lekkomyślność w zachowaniach seksualnych – o temacie antykoncepcji nie ma mowy, a jedyną osobą, podejmującą jakiekolwiek działanie związane z higieną seksualną, jest (dość poniekąd odrażający) kupiec Mohn, który po odbyciu stosunku z główną bohaterką biegnie do umywalki, gdzie robi coś, czego dziewczyna nawet nie rozumie (najprawdopodobniej chodzi tu o jakiś zabieg mający zapobiec zakażeniu infekcją przenoszoną drogą płciową – Mohn wychodzi z założenia, że skoro bohaterka poszła z nim do łóżka, to jest zapewne kobietą lekkich obyczajów). Zanim więc zaczniemy się irytować naiwnością głównej bohaterki, wróćmy jeszcze raz do daty powstania powieści.
Nic nie rośnie w blasku księżyca wpisuje się w estetykę naturalizmu – należy się więc spodziewać krwi (zarówno tej wykasływanej przez górników cierpiących na pylicę, jak i tej wypływającej z organów rodnych), śluzu, brzydoty i śmierci. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na jedną ze scen – pod koniec książki – która może okazać się szczególnie trudna, przykra czy nawet traumatyzująca dla niektórych osób czytających. Chodzi o fragment, w którym bohaterka przeprowadza na sobie zabieg aborcji, wykorzystując do tego celu drut do robótek. Scena ta jest osławiona wśród kilku pokoleń czytelników norweskich i chyba nigdy – w całej mojej ponad piętnastoletniej karierze tłumaczki literackiej – nie zdarzyło mi się tłumaczyć niczego, co wywarłoby na mnie tak piorunujące wrażenie. Chodzi o scenę rozpoczynającą się od słów: „Zrobiłam to dopiero kilka dni później. Wcześniej nie miałam odwagi”. Jeśli pośród osób czytających tę książkę jest ktoś, kto chciałby sobie tego opisu oszczędzić, polecam przeskoczyć kilka akapitów i wrócić do lektury od fragmentu: „Burza mięła. Byłam kompletnie zobojętniała wobec wszystkiego i zasnęłam tak, jak się położyłam”. Decyzję, czy skonfrontować się z tą partią tekstu, każdy może podjąć indywidualnie, zwróćmy jednak uwagę na to, co bohaterka mówi dalej, widząc najprawdopodobniej przerażenie malujące się na twarzy swojego rozmówcy: „I dobrze, nie będziesz spał. To właśnie chcę ci powiedzieć. Ludzie muszą się wkrótce obudzić i rozejrzeć dookoła. Tego właśnie od ciebie chcę”.
Powieść Nedreaas ma w założeniu szokować, wyrwać nas z letargu, obudzić złość, skłonić do działania. W najlepszym marksistowskim duchu – jest to książka, której celem jest realna zmiana rzeczywistości. Rzeczywistości – powtórzę to raz jeszcze – roku 1947. Wielokrotnie w trakcie pracy nad tym przekładem zastanawiałam się nad paradoksem wielu podobieństw norweskich realiów Nic nie rośnie w blasku księżyca do tych polskich, tyle że obecnych 78 lat później. Polskie tłumaczenie nie wzbudzi zapewne wśród osób czytających takiej sensacji, jak niegdyś norweski oryginał. Mam jednak nadzieję, że stanie się kroplą w rzece, która w końcu przerwie tamę i poniesie nas swoim nurtem ku współczesności.
Trondheim, czerwiec 2025
KAROLINA DROZDOWSKA
Chodzę i szukam człowieka. Już od trzynastu dni. Przemierzyłem miasto we wszystkich kierunkach. Odwiedziłem westybule wszystkich hoteli, przesiadywałem tam, jej wyglądając. Jeździłem tramwajami, zupełnie na chybił trafił, i naiwnie oczekiwałem, że zobaczę jej niebieskie palto wyróżniające się na tle innych pasażerów – byłem we wszystkich miejscach, gdzie tylko kręcą się ludzie, chodziłem tam i przyglądałem się twarzom w nadziei, że ta jedna twarz znów pojawi się na mojej drodze. Ale nie. Przyznam, że niczego nie pragnę tak jak tego, by choć na sekundę ujrzeć znów te rysy i je rozpoznać. Nie znamy swoich imion. Chcę tylko na moment w te rysy zajrzeć, zatopić się w tej ludzkiej duszy na krótką chwilę i zabrać ją ze sobą. Zajrzeć w głębię człowieczego losu, podanego mi pewnej nocy przez dwoje drżących rąk.
W gruncie rzeczy bardzo trudno powiedzieć, co sprawiło, że tak się jej uczepiłem. Były to zapewne różne okoliczności – mój własny nastrój, pogoda, pustka odczuwana właśnie tamtego dnia. Co ja tam mogę wiedzieć. Ale niektóre dni takie właśnie są – puste. Człowiek czuje, jak one bolą gdzieś w środku, one same zaś stawiają nas po drugiej stronie i od siebie odpychają. Błądziłem więc po mieście, nie mając ochoty ani nigdzie wchodzić, ani wracać do domu. Był to jeden z tych wiosennych wieczorów z lekkim deszczem, tak delikatnym, że zostawiał tylko kropeczki na chodnikach, lecz jednocześnie panował błękitny zmrok niosący łagodne, czyste powietrze. Właśnie zapaliły się uliczne latarnie, jasne pochodnie pnące się ku niebu w niebieskawym półmroku. Pachniało marcowym wieczorem i wilgotnym chodnikiem. Zaszedłem na stację kolejową. Właściwie nie miałem tam nic do roboty, ale kupiłem w kiosku gazetę, próbując sprawiać wrażenie, że jednak jakąś robotę mam.
To właśnie wtedy ją zauważyłem. Dokładnie w chwili, gdy upchnąłem gazetę w kieszeni i odwróciłem się, by odejść – ujrzałem, że stoi i za kimś się rozgląda, na kogoś czeka. Przez szyby przeszklonego dachu nad naszymi głowami sączył się do środka zmierzch o barwie macicy perłowej, na jej barki zaś i włosy padało żółtawe światło latarni. Miała gołą głowę. Jej twarz była skryta w cieniu i nie widziałem jej wyraźnie.
Głosy rozbrzmiewały w stacyjnej hali niczym śpiewne uderzenia młota, każdy dźwięk do nas wracał, otaczał nas i zamykał we wspólnym uścisku. I może właśnie to za tym wszystkim stało, to i jej spojrzenie, wyraźnie czegoś szukające. Czułem to tak, jakby ona szukała właśnie mnie, albo coś w tym rodzaju, trudno powiedzieć, bo wyglądała zupełnie zwyczajnie, a mnie na nic była dziewczyna, nie planowałem tego wieczora wypuszczać się na przygody. Muszę się jednak w tym miejscu na chwilę zatrzymać, bo jest to wspomnienie zadziwiająco mi drogie. Chcę je trochę popieścić i potrzymać w ramionach, mimo że być może wydaje się nieistotne.
Stała tam więc młoda dziewczyna, wydawało mi się, że może dziewiętnasto- czy dwudziestoletnia. Zupełnie obca mi młoda dziewczyna, której twarzy nie byłem nawet w stanie dojrzeć. Stała tam z małą czerwoną walizeczką w dłoni i wyglądała, jakby nie wiedziała, gdzie ma się podziać. Palto wisiało na niej swobodnie rozpięte, jedną rękę miała schowaną w kieszeni. Dłoń trzymająca walizeczkę była odsłonięta, bez rękawiczki. Proste włosy, buty na płaskim obcasie. Minąłem ją, zawróciłem i zaszedłem dziewczynę od tyłu, głowę miała lekko pochyloną. Przemówiłem do włosów, które opadały miękko na jej ramiona, nie miałem żadnych zamiarów i nie zastanawiałem się nad moimi słowami ani nad tym, czy w ogóle powinienem coś mówić.
Czy mogę w czymś pomóc, panienko? Zdziwiłem się nieco serdecznością w moim własnym głosie, istniała przecież możliwość, że zostanę odrzucony – albo że dziewczyna jest ulicznicą. Ona tymczasem pokręciła powoli głową, nie odwróciwszy się, by na mnie spojrzeć, nie zadała sobie nawet trudu, by sprawdzić, kto do niej przemawia, albo chociaż posłać mi lodowate spojrzenie. Nadal nie widziałem jej twarzy. Powiedziałem: Mogę ponieść pani walizkę. A ona wtedy ruszyła przed siebie, powoli, z pochyloną głową. Szła w kierunku wyjścia. Poszedłem zaraz za nią. A ona przystanęła, jakby nie mogła się zdecydować. Rzekłem: Wyjdźmy drugimi drzwiami. A potem ją minąłem, nawet na nią nie patrząc – wiedziałem, że tam była, deptała mi po piętach, wyczuwałem jej oddech, a odgłos kroków tuż za moimi plecami brzmiał poufale i blisko, zupełnie jakby coś do mnie szeptała.
Moje myśli były chaotyczne. Dokąd niby szliśmy, co, na Boga, mam zrobić z tą obcą dziewczyną, kim ona była, jaka była – i jakie zakończenie przyniesie ten wieczór. Rzuciłem bez dalszego zastanowienia: Idziemy do pani czy do mnie? A ona odczekała chwilę, zanim mi odpowiedziała. Przespacerujmy się najpierw trochę, rzekła. A ja wtedy się do niej odwróciłem i pozwoliłem, by stanęła u mojego boku. I dopiero wtedy na nią spojrzałem, po raz pierwszy oglądając jej twarz. I w tym miejscu znów muszę się na chwilę zatrzymać, bo w tym, że ogląda się czyjąś twarz po raz pierwszy, jest coś istotnego. Często wraca się do takiej chwili, żeby odnaleźć w niej nić snującą się do kolejnego etapu: gdy dostrzega się człowieka, który oglądaną twarz posiada, człowieka samego w sobie. Szliśmy właśnie w stronę latarni, mrok nieco zelżał. Światło padło prosto na jej twarz, obnażając ją przede mną. A potem minęliśmy latarnię i jej twarz znów skryła się w cieniu. Zupełnie jakby ponownie się przede mną schowała. Ale przez ten krótki moment, gdy światło padało na jej rysy, zobaczyłem, że jest o wiele starsza, niż mi się wydawało, z pewnością dobrze po dwudziestce, może nawet bliżej trzydziestki. Same jej rysy miały w sobie coś dziecinnego, jakiś brak doświadczenia, ale subtelne zmarszczki wokół oczu i dość mocno zarysowana linia ponad nasadą nosa potrzebowały zapewne czasu, żeby się tam rozgościć. Dziewczyna powiedziała, że możemy po prostu trochę pospacerować.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
