Nauczyciele - Freida McFadden - ebook

Nauczyciele ebook

Freida McFadden

4,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

62 osoby interesują się tą książką

Opis

Lekcja pierwsza: NIE UFAJ NIKOMU.

 

Eve wiedzie dobre życie. Każdego ranka całuje męża, Nate’a, i wychodzi uczyć matematyki w miejscowej szkole. Wszystko jest tak, jak być powinno. Z jednym wyjątkiem...

 

Rok wcześniej w liceum w Caseham wybuchł skandal – szeptano wtedy o romansie nauczyciela z uczennicą. W centrum całej afery znalazła się nastoletnia Addie. Tylko Eve wie, że za obrzydliwymi plotkami kryje się coś o wiele mroczniejszego.

 

Addie nie można ufać. Kłamie. Rani ludzi. Niszczy im życie.

 

Tak mówią wszyscy. Tyle że nikt tak naprawdę nie zna tej dziewczyny. Nikt nie odkrył sekretów, które mogłyby ją pogrążyć.

 

A Addie zrobi wszystko, by prawda nigdy nie wyszła na jaw.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 384

Rok wydania: 2025

Oceny
4,0 (4 oceny)
2
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
margaret12

Nie oderwiesz się od lektury

Po prostu rewelacja. Wciągający, .bardzo ciekawy thriller.Tak samo jak "Pomoc domową" czyta sie jednym tchem.
00



Tytuł oryginału: The Teacher

Copyright © 2024 by Freida McFadden

First published by Poisoned Pen Press, an imprint of Sourcebook

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Copyright © for the Polish translation by Elżbieta Pawlik, 2025

Redaktorka prowadząca: Joanna Zalewska

Marketing i promocja: Karolina Guzik

Redakcja: Paulina Jeske-Choińska

Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

Projekt okładki i strony tytułowe: Tomasz Majewski

Fotografie na okładce: © Dabarti | Shutterstock

Fotografia autorki na skrzydełku: © Mira Whiting

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN 978-83-68479-90-4

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Fragment

PROLOG

CZĘŚĆ I

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ROZDZIAŁ DRUGI

ROZDZIAŁ TRZECI

ROZDZIAŁ CZWARTY

ROZDZIAŁ PIĄTY

ROZDZIAŁ SZÓSTY

ROZDZIAŁ SIÓDMY

ROZDZIAŁ ÓSMY

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

ROZDZIAŁ JEDENASTY

ROZDZIAŁ DWUNASTY

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

ROZDZIAŁ SZESNASTY

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SZÓSTY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SIÓDMY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY

CZĘŚĆ II

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DRUGI

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY TRZECI

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY CZWARTY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIĄTY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SZÓSTY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY ÓSMY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY DRUGI

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY TRZECI

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY CZWARTY

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY PIĄTY

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY SZÓSTY

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY SIÓDMY

CZĘŚĆ III

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY ÓSMY

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ OSIEMDZIESIĄTY

EPILOG

PYTANIA DLA KLUBÓW KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Mojej rodzinie

PROLOG

Kopanie grobu to ciężka robota. Za każdym razem, kiedy podnoszę łopatę i wybieram kolejną warstwę ziemi, czuję się tak, jakby nóż wbijał mi się pod łopatkę. Myślałam, że mam tam same kości, ale najwyraźniej się myliłam. Nie miałam pojęcia, że w moim ciele jest tyle mięśni. W tej chwili jestem świadoma absolutnie każdego z nich i wszystkie mnie bolą. Bardzo.

Przerywam na chwilę i odkładam łopatę, by dać chwilę ulgi pęcherzom na moich dłoniach. Przedramieniem ocieram pot z czoła. Teraz, gdy słońce zaszło, temperatura spadła poniżej zera, przynajmniej tak sądzę, bazując na warstewce przymrozku na ziemi. Ale przestałam odczuwać zimno już po pierwszej półgodzinie – a prawie godzinę temu ściągnęłam kurtkę.

Im głębiej się wbijam, tym kopanie staje się łatwiejsze. Przedarcie się przez pierwszą warstwę gleby było niemal niemożliwe, ale wtedy miałam pomocnika. Teraz jestem tylko ja. Cóż, ja i CIAŁO. Ale ono wiele mi nie pomoże.

Zmrużonymi oczami wpatruję się w czerń dołu. Wygląda jak czeluść, ale w rzeczywistości nie ma więcej niż pół metra głębokości. Jak głęboko muszę się dokopać? Podobno to powinny być dwa metry, ale wydaje mi się, że tylko w przypadku oficjalnych grobów. Do takich nieoznaczonych w środku lasu to chyba nie ma zastosowania. Ale ponieważ nikt nie może odkryć, co jest tutaj pogrzebane, im głębiej zejdę, tym lepiej.

Ciekawe, jak głęboko musi być zakopane ciało, żeby zwierzęta go nie wyczuły.

Drżę, gdy podmuch wiatru owiewa warstwę potu na mojej odsłoniętej skórze. Temperatura spada z każdą mijającą minutą. Muszę wracać do pracy. Pokopię jeszcze trochę, dla pewności.

Ponownie podnoszę łopatę i wszystkie obolałe punkty mojego ciała walczą o to, by znaleźć się w centrum uwagi. Aktualnie na pierwszym miejscu podium uplasowały się dłonie – bolą bardziej niż cokolwiek innego. Przydałaby mi się para skórzanych rękawiczek. Ale mam przy sobie tylko te grube, śniegowe, w których ciężko mi trzymać łopatę. Muszę więc trzymać trzonek gołymi rękami, mimo bólu i pęcherzy.

Kiedy dół był płytki, można było kopać, nie wchodząc do niego. Ale teraz jedynym sposobem na pogłębienie go jest wejście do środka i wyrzucanie ziemi stamtąd. Wchodzenie do grobowca to zły znak. Kiedyś wszyscy w końcu skończymy w jednym z takich dołków, ale nie należy kusić losu. Niestety, w chwili obecnej to nieuniknione.

Gdy po raz kolejny wbijam ostrze łopaty w stwardniałą glebę, nadstawiam uszu. W lesie jest cicho, pomijając wiatr, ale jestem pewna, że coś usłyszałam.

Trzask!

Znowu… Brzmi jak gałązka, na którą ktoś nadepnął, ale nie jestem w stanie określić, czy dźwięk dobiega zza moich pleców czy gdzieś z przodu. Prostuję się i zmrużonymi oczami wpatruję się w mrok. Czy ktoś tutaj jest?

Jeśli tak, mam wielkie kłopoty.

– Halo? – wołam. Mój głos jest zachrypniętym szeptem.

Brak odpowiedzi.

Ściskam trzonek łopaty w prawej ręce i nasłuchuję z całych sił. Wstrzymuję oddech, wyciszając dźwięk powietrza wtłaczanego i wydmuchiwanego z moich płuc.

Trzask!

Kolejna gałązka przełamana na pół. Tym razem mam pewność. I mało tego – dźwięk znajduje się bliżej niż poprzednim razem.

Teraz słyszę szelest liści.

Ściska mnie w żołądku. Nie ma opcji, żebym się z tego wyplątała. Nie mogę udawać, że to tylko wielkie nieporozumienie. Jeśli ktoś mnie zauważy, będę skończona. Kajdanki na moich nadgarstkach, wyjące syreny policyjne, życie w więzieniu bez szans na zwolnienie warunkowe – tego typu przyjemności.

Wtem w świetle księżyca zauważam cień wiewiórki przebiegającej przez polanę. Gdy mnie mija, kolejna gałązka trzaska pod ciężarem jej małego ciałka. Kiedy znika z polany, las wraca do swojej śmiertelnej ciszy.

To nie był człowiek. Tylko dzikie zwierzątko. Odgłosy kroków okazały się tylko szuraniem małych łapeczek.

Wypuszczam wstrzymywane powietrze. Chwilowe niebezpieczeństwo minęło, ale to nie znaczy, że nie może powrócić. Zagrożenie wciąż wisi nade mną. Nie mogę sobie pozwolić na przerwę. Muszę kopać dalej.

Muszę przecież pochować to ciało, zanim wzejdzie słońce.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Trzy miesiące wcześniej

Eve

Ludzie stale mi powtarzają, jaką jestem szczęściarą. Mówią mi, że mam piękny dom, chwalą rozwijającą się karierę, prawią komplementy na temat moich butów. Ale ja wiem swoje. Kiedy ludzie stwierdzają, że mam szczęście, nie mówią o moim domu, karierze czy nawet o moich butach. Mówią o moim mężu. O Nacie.

Nate nuci pod nosem, szorując zęby. Dopiero po roku mycia zębów ramię w ramię z nim każdego ranka dotarło do mnie, że to jest zawsze ta sama melodia. All Shook Up Elvisa Presleya. Kiedy go o to zapytałam, roześmiał się i powiedział, że mama nauczyła go, że ta piosenka trwa dokładnie dwie minuty, czyli tyle, ile powinno się myć zęby.

Zaczęłam nienawidzić tej piosenki każdą komórką mojego jestestwa.

Ta sama przeklęta piosenka każdego pieprzonego ranka przez osiem lat małżeństwa. Mogłabym rozwiązać ten problem, gdybyśmy nie myli zębów codziennie o tej samej porze, no ale zawsze to robimy. Staramy się zmaksymalizować efektywność porannej toalety, ponieważ wychodzimy o tej samej porze i udajemy się w to samo miejsce.

Nate wypluwa pastę do umywalki, następnie płucze usta. Ja już skończyłam mycie zębów, ale jeszcze się ociągam. Bierze łyk płynu do ust i gulgocze żrącą niebieską substancją.

– Nie rozumiem, jak możesz to robić – stwierdzam. – Dla mnie płyn do ust smakuje jak kwas.

Wypluwa płyn do umywalki i uśmiecha się do mnie. Ma perfekcyjne zęby. Proste i białe, ale nie tak białe, że trzeba odwracać wzrok.

– To odświeżające. Mycie zębów jest ważniejsze niż wiara w Boga, wiesz?

– To jest wstrętne. – Wstrząsa mną dreszcz. – Nie próbuj mnie całować po gulgotaniu tym paskudztwem.

Nate się śmieje. Pewnie wydaje mu się to zabawne dlatego, że on i tak prawie nigdy mnie nie całuje. Jedno muśnięcie w policzek, kiedy rozstajemy się rano, kolejne, gdy witamy się wieczorem, i ostatnie tuż przed spaniem. Trzy całusy na dzień. Nasze życie seksualne jest podobnie reglamentowane – pierwsza sobota każdego miesiąca. Kiedyś to była każda sobota, potem co druga sobota, a obecny układ panuje już od dwóch lat. Mam ochotę wklepać to do naszego współdzielonego kalendarza na iPhonie jako powtarzające się wydarzenie.

Biorę do ręki suszarkę, by dosuszyć włosy, podczas gdy Nate przeczesuje tylko palcami swoje brązowe, sztywne kosmyki, po czym podnosi żyletkę, by ogolić twarz. Gdy spoglądam na nas w lustrze, trudno zaprzeczyć oczywistemu faktowi, że z naszej dwójki Nate jest dużo bardziej atrakcyjny. Nie potrzeba do tego żadnego jury.

Mój mąż jest niesamowicie przystojny. Gdyby ktoś wpadł na pomysł nakręcenia filmu o jego życiu, wyszukiwałby najseksowniejszych gwiazdorów Hollywood do obsadzenia któregoś z nich w jego roli. Krótkie, ale gęste, ciemnobrązowe włosy, ostre rysy twarzy, nieco przekorny uśmiech, który dodaje mu uroku, a teraz, gdy kupił sobie ciężarki, z którymi ćwiczy w piwnicy, jego klatka piersiowa stała się przepięknie umięśniona.

Natomiast ja jestem całkowicie przeciętna. Miałam trzydzieści lat, żeby się z tym pogodzić i zupełnie nie przeszkadza mi to, że w moich brązowych oczach w odcieniu bagna nigdy nie będzie takiego figlarnego błysku, jaki ma w oczach Nate, że moje matowe mysie włosy leżą płasko na czaszce i że rysy mojej twarzy są niesymetryczne, co nie dodaje mi urody. Jestem zbyt szczupła – same ostre krawędzie, żadnych krągłości. Gdyby ktoś chciał nakręcić film o moim życiu… Cóż, w ogóle nie ma sensu o tym rozmawiać, ponieważ coś takiego jest niemożliwe. Nie robi się filmów o takich osobach jak ja.

Kiedy ludzie mówią, że jestem szczęściarą, tak naprawdę chodzi im o to, że Nate jest daleko poza moją ligą. Ale ja jestem trochę młodsza, to moja jedyna przewaga.

Wychodzę z łazienki, żeby dokończyć ubieranie się, a Nate podąża za mną w tym samym celu. Wybieram śnieżnobiałą bluzkę z guzikami po same gardło i dopasowuję do niej beżową spódnicę, ponieważ w Nowej Anglii zaledwie przez trzy miesiące jest odpowiednia pogoda, by chodzić w spódnicach – cztery, jeśli dopisze nam szczęście. Po wciągnięciu pary rajstop wsuwam stopy w czarne szpilki od Jimmy’ego Choo. Dopiero kiedy mam je już na nogach, zauważam, że Nate się mi przygląda, a z jego szyi zwisa luźno niezawiązany brązowy krawat.

– Eve – odzywa się.

Doskonale wiem, co chce powiedzieć, lecz nadal karmię się nadzieją, że to nie to.

– Hm?

– Czy to nowe buty?

– Te? – Nie podnoszę na niego wzroku. – Nie. Mają już kilka lat. Właściwie to wydaje mi się, że miałam je na sobie na rozpoczęciu roku szkolnego w zeszłym roku.

– Och. Okej…

Nie wierzy mi, ale opuszcza wzrok na własne obuwie – parę brązowych skórzanych mokasynów, które naprawdę są już leciwe – i nie mówi nic więcej. Kiedy jest wkurzony, nigdy nie krzyczy. Od czasu do czasu beszta mnie za rzeczy, których nie powinnam była zrobić, ale ostatnio nawet do tego posuwa się bardzo rzadko. Mój mąż jest cudownie zrównoważonym człowiekiem. I w tym sensie muszę przyznać, że rzeczywiście jestem szczęściarą.

Kiedy Nate zapina guziki przy mankiecie koszuli, zerka na zegarek.

– Jesteś gotowa? Czy chcesz jeszcze zjeść śniadanie?

Nate i ja pracujemy w liceum Caseham High i dziś jest pierwszy dzień szkoły. Ja uczę matematyki, a Nate angielskiego. Jest prawdopodobnie najpopularniejszym nauczycielem w całej szkole, zwłaszcza teraz, po odejściu Arta Tuttle. Moja koleżanka z pracy, Shelby, powiedziała mi, że Nate znajduje się na szczycie listy najgorętszych nauczycieli Caseham High sporządzonej przez uczennice z ostatniej klasy. Wygrał miażdżącą przewagą głosów.

Rzadko jeździmy jednym autem do pracy. Wydaje się głupotą wyjeżdżać z tego samego miejsca i udawać się do tego samego celu dwoma osobnymi samochodami, ale Nate zawsze zostaje w szkole dłużej niż ja, a ja nie mam ochoty tkwić tam bez sensu. Ale ponieważ dziś jest pierwszy dzień szkoły, jedziemy razem.

– Chodźmy – mówię. – Napiję się kawy w szkole.

Nate potakuje. On nigdy nie jada śniadań – mówi, że źle wpływają na jego żołądek.

Moje szpilki satysfakcjonująco stukają o podłogę, gdy udaję się do drzwi frontowych naszego dwukondygnacyjnego domu. Domek jest mały – musieliśmy opłacić go z naszych dwóch nauczycielskich pensji – ale nowy i na wiele różnych sposobów jest moim wymarzonym domem. Mamy trzy sypialnie i Nate stale mówi o zagospodarowaniu dwóch pozostałych na pokoje dziecięce w najbliższej przyszłości, chociaż nie mam pojęcia, jak chce to osiągnąć przy naszym obecnym poziomie intymności. Odstawiłam pigułki rok temu, tylko po to, żeby zobaczyć, co się stanie, i jak na razie stało się wielkie nic.

Nate wsiada na miejsce kierowcy swojej hondy accord. Zawsze, gdy jedziemy gdzieś razem, bierzemy jego auto i to on prowadzi. To część naszej rutyny. Trzy pocałunki na dzień, seks raz w miesiącu i Nate jako kierowca.

Jestem taką szczęściarą. Mam piękny dom, satysfakcjonującą pracę i męża, który jest miły, łagodny i niesamowicie przystojny. A jednak gdy Nate wyprowadza samochód na drogę i włącza się do ruchu, kierując się w stronę szkoły, mogę myśleć jedynie o tym, że mam nadzieję, że jakaś ciężarówka przejedzie na czerwonym świetle, zmiecie naszą hondę i zabije nas oboje na miejscu.

ROZDZIAŁ DRUGI

Addie

Oddałabym wszystko, żeby nie musieć wysiadać z tego samochodu. Ogoliłabym się na łyso. Przeczytałabym Wojnę i pokój. Kurczę, mogłabym się nawet podpalić, gdybym tylko nie musiała przejść przez drzwi Caseham High. Nie da się chyba powiedzieć tego jaśniej. NIE CHCĘ IŚĆ DO SZKOŁY.

– Jesteśmy! – mówi radośnie moja mama. I niepotrzebnie, bo przecież widzę, że zaparkowałyśmy tuż przed wejściem. Nie jestem aż tak głupia, pomimo wszystkiego, co się wydarzyło w zeszłym roku.

Odwozi mnie dziś rano swoją szarą mazdą i przypuszczam, że robi to tylko dlatego, że wie, że gdybym wybrała się do szkoły rowerem, jak to robiłam przez ostatnie dwa lata, nie byłoby szans, żebym tu dotarła. Wzięła więc sobie dzień wolnego w szpitalu, gdzie pracuje jako pielęgniarka, i niańczy mnie, żeby mieć pewność, że pojawię się tu pierwszego dnia.

Wyglądam przez okno ze strony pasażera na czteropiętrowy budynek z czerwonej cegły, który w ciągu dwóch ostatnich lat stał się wielką częścią mojego życia. Pocieram oczy. Jestem wykończona, ponieważ musiałam wstać o jakiejś barbarzyńskiej porze, żeby dotrzeć tu na czas. Pamiętam, jaka podekscytowana byłam w dzień rozpoczęcia pierwszej klasy w Caseham High. I lubiłam moje liceum – nie byłam superpopularna, a moje oceny były zdecydowanie przeciętne, ale nie było tak źle.

Do czasu.

Całe wakacje spędziłam na opiekowaniu się dziećmi sąsiadów oraz na próbach przekonania mamy, żebym mogła nie wracać na jesieni do szkoły. Niestety, w Caseham jest tylko jedna szkoła publiczna, a szkoły prywatne są poza naszym finansowym zasięgiem. Mogłabym spróbować dostać się do szkoły w innym mieście, ale to byłoby za daleko, żeby dojeżdżać rowerem, autobus szkolny też tam nie kursuje. Za każdym razem, gdy podnosiłam ten temat, mama próbowała mi to tłumaczyć z topniejącą cierpliwością.

– A może – mówię – mogłabym przejść na edukację domową?

– Addie – wzdycha mama – daj już spokój.

– Nie rozumiesz. – Przyciskam plecak do klatki piersiowej, ale nie robię żadnego gestu, by odpiąć pasy. – Wszyscy będą mnie nienawidzić.

– Nikt cię nie będzie nienawidził. Nikt nawet nie będzie pamiętał.

Prycham. Czy ona poznała kiedyś jakichś licealistów?

– Mówię serio. – Mama gasi silnik, chociaż zaparkowałyśmy w miejscu, w którym nie wolno opuszczać auta i z całą pewnością za chwilę ktoś zacznie na nas wrzeszczeć, żebyśmy odjechały. – Nastolatki widzą tylko czubek swojego nosa. Nikt nie będzie pamiętał czegoś, co wydarzyło się w zeszłym roku. Nikogo to nie obchodzi.

Myli się. Oj, jak bardzo się myli.

Tak jak przewidywałam, ktoś na nas trąbi. Najpierw jest to pojedynczy klakson, który następnie przechodzi w serię wściekłych trąbnięć, a po chwili wydaje się, że osoba przypadkowo usiadła na klaksonie i nie zamierza w najbliższej przyszłości wstać.

– Podjadę gdzie indziej – mówi bezradnie mama, uruchamiając na nowo silnik.

Jaki w tym sens? Jeśli się gdzieś zatrzymamy, zrobi mi kolejny wykład. Nie potrzebuję wykładów. Potrzebuję nowej szkoły. A jeśli ma do tego nie dojść, to wszystko jest bez sensu.

– Nieważne – mruczę pod nosem.

Mama woła za mną, gdy wysiadam z samochodu, ale nie zatrzymuję się ani nie odwracam. Jest beznadziejna. Mówi te wszystkie właściwe rzeczy, ale koniec końców to nie ona musi się z tym mierzyć. Nie musi radzić sobie z pokłosiem tego, co wydarzyło się w zeszłym roku. Z tym, co zrobiłam.

Kiedy tylko wysiadam z auta, odnoszę wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią. W liceum jest mnóstwo dziewczyn, które poprzez swój ubiór domagają się uwagi, ale ja nigdy do nich nie należałam. Zawsze chciałam się tylko wmieszać w tłum. Dziś mam na sobie zwykłe niemarkowe dżinsy z prostymi nogawkami oraz szary T-shirt i jeszcze bardziej szarą bluzę z kapturem. W Caseham High panuje zasada, że nie wolno mieć żadnych napisów na tyłku (która to zasada oburza wiele, wiele dziewcząt), natomiast ja zadbałam o to, żeby nie tylko nie mieć żadnych błyszczących słów z tyłu, ale w ogóle żadnych liter nigdzie. Niczego, co przyciągnęłoby do mnie uwagę.

A mimo to każda mijana osoba się we mnie wpatruje.

Jedyną dobrą rzeczą jest to, że moja mama została zmuszona do odjazdu, więc nie widzi tych spojrzeń i nie słyszy szeptów, gdy brnę w stronę metalowych drzwi wejściowych z plecakiem zwisającym z jednego ramienia. Wiedziałam, cholera, wiedziałam, że tak będzie. „Nikt nie będzie pamiętał, co się stało w zeszłym roku”. Akurat. Na jakiej planecie ona żyje?

Doskonale wiem, co szepczą, więc nie zatrzymuję się, żeby posłuchać. Trzymam głowę nisko pomiędzy opuszczonymi ramionami i idę najszybciej, jak potrafię. Unikam kontaktu wzrokowego. Ale nawet mimo tych zabiegów dolatują do mnie ich szepty.

To ona. To Addie Severson. Wiesz, co zrobiła, co nie? To ta, która…

Uch, to jest nie do zniesienia. Straszne.

Niemal mi się udało. Prawie dotarłam do szkoły bez żadnego incydentu. Obłażąca czerwona farba na drzwiach jest już w zasięgu mojego wzroku, a nikt nie powiedział mi niczego okropnego prosto w twarz. I wtedy zauważam JĄ.

ONA to Kenzie Montgomery. Bezsprzecznie najpopularniejsza dziewczyna w przedostatnim roczniku. Przewodnicząca klasy, kapitanka drużyny cheerleaderek – znacie ten typ. Siedzi na szkolnych schodach i ma na sobie spódniczkę na bank naruszającą regulamin szkoły, zgodnie z którym spódnica lub szorty nie mogą sięgać wyżej niż czubki palców, gdy trzymasz ręce wzdłuż ciała. Inne dziewczyny zostałyby zawieszone bez mrugnięcia okiem, ale nie Kenzie. Możecie być tego pewni.

Rozsiadła się w otoczeniu wianuszka swoich psiapsiółek. Dziewczyny z jej kręgu to sama śmietanka najpopularniejszych dzieciaków w szkole. I jeden rodzynek, którego w zeszłym roku próżno było wypatrywać u jej boku – Hudson Jankowski. Nowa gwiazda szkolnej drużyny, nowy rozgrywający.

Kenzie i jej gang zastawiają niemal całe schody, ale jest malutka szpara pomiędzy nimi, przez którą można przejść. Jednak kiedy próbuję wcisnąć się w tę szeroką na zaledwie kilka centymetrów szczelinę pomiędzy Kenzie i poręczą schodów, nasz wzrok krzyżuje się na ułamek sekundy i ta zołza kładzie tam swój plecak, żeby mnie zablokować.

Cholera.

Zostawiła mi dosłownie dziesięć centymetrów, w które próbuję się wcisnąć. Mogłabym obejść ją inną drogą, ale to wymagałoby zejścia po schodach, na które właśnie weszłam, i wspięcia się na kolejne, co byłoby raczej głupie, wziąwszy pod uwagę, że jestem już niemal na ich szczycie. I to nie tak, że blokuje mnie jakaś osoba. To tylko plecak. Więc gdy Kenzie jest zajęta rozmową z przyjaciółkami, próbuję przecisnąć się obok jej skórzanej torby.

– Hej!

Głos Kenzie sprawia, że zamieram w pół kroku. Patrzy na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami osłoniętymi długimi, czarnymi rzęsami. Poznałam Kenzie w gimnazjum, gdy chodziłyśmy razem na zajęcia z historii, i już wtedy nie mogłam myśleć o niej inaczej niż o najdoskonalszej istocie ludzkiej, jaką kiedykolwiek widziałam w prawdziwym życiu. W sensie, widywałam już wcześniej ładne dziewczyny, ale Kenzie to wyższy poziom. Jest wysoka, ma smukłą figurę i długie, jedwabiste włosy w odcieniu miodowego blondu. Każda, najmniejsza nawet jej cecha jest doskonalsza niż najlepsza moja. Kenzie jest żywym dowodem na to, że życie jest niesprawiedliwe.

– Przepraszam – mamroczę. – Chciałam tylko przejść.

Kenzie macha swoimi długimi rzęsami.

– A mogłabyś nie deptać mojego plecaka?

Przyjaciółki Kenzie obserwują naszą spinkę i chichoczą. Kenzie mogłaby przesunąć plecak albo zabrać go ze stopnia, żebym mogła przejść. Ale najwyraźniej nie zamierza tego zrobić i z jakichś przyczyn jest to dla nich wybitnie zabawne. Na sekundę nawiązuję kontakt wzrokowy z Hudsonem, który błyskawicznie spuszcza oczy na swoje brudne sneakersy. Robi tak już od pół roku. Unika mnie. Udaje, że nie był moim najlepszym przyjacielem od czasu podstawówki.

Przez chwilę fantazjuję o alternatywnej rzeczywistości, w której mogłabym się postawić dziewczynie pokroju Kenzie Montgomery. W której mogłabym nadepnąć na ten jej głupi plecak z idiotyczną różową pluszową zawieszką przy zamku i warknąć na nią: „I co z tym teraz zrobisz?”.

Nikt NIGDY nie stawia się Kenzie. Ja mogłabym to zrobić. Przecież nie mam nic do stracenia.

Ale zamiast tego mamroczę jakieś przeprosiny i usuwam się ze schodów, by znaleźć inną drogę do szkoły. Jak wszyscy inni, ulegam Kenzie. Bo prawda jest taka, że teraz jest źle, ale zawsze może być gorzej.

ROZDZIAŁ TRZECI

Eve

Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo łupie mnie w głowie, dopóki nie przełknęłam pierwszego łyka kawy. Mam około dziesięciu minut, zanim będę musiała udać się do klasy, więc spędzam ten czas w pokoju nauczycielskim z moją najbliższą przyjaciółką Shelby, próbując odreagować stres. Nate poszedł już do swojej sali. Wcześniej przygotował sobie kawę i zaszczycił mnie pierwszym z trzech przysługujących mi na ten dzień cmoknięć w policzek.

– Jak ci minęły wakacje? – pyta mnie Shelby, jakbyśmy nie pisały do siebie non stop od czwartego lipca.

– Nie najgorzej. – Większość tego czasu spędziłam, ucząc w szkole letniej. Kiedyś wyobrażałam sobie, że gdy zostanę nauczycielką, będę miała długie wakacje, ale okazało się, że to tak nie działa. – A tobie?

– Wspaniale. – Shelby wzdycha i krzyżuje nogi. Ma na sobie te same szpilki Nine West, które nosiła w ostatni dzień szkoły. Wiem już, że większość lata spędziła na Cape Cod ze swoim mężem, geniuszem technologicznym, i ich trzyletnim synem. Jej idealnie brązowa opalenizna jest tego namacalnym dowodem. – Przykro mi, że lato się już skończyło. Connor cały czas płakał, gdy odstawiałam go dziś rano do przedszkola.

– Przyzwyczai się – pocieszam ją, ale co ja tam wiem.

Shelby pociąga długi łyk kawy ze styropianowego kubka, zostawiając na nim ślad swojej czerwonej szminki.

– Nate świetnie wygląda. Ćwiczył przez całe lato czy coś?

– Prawdopodobnie. – W wakacje Nate prowadził zajęcia z dramaturgii dla licealistów. Nie ma dyplomu z teatrologii, ale miał takie zajęcia w college’u, a poza tym przychodzi mu to naturalnie. W innym życiu Nate mógłby być drugim Bradem Pittem. Natomiast w te dni, w które nie odbywały się zajęcia, przesiadywał w piwnicy i dźwigał ciężary. Podejrzewam, że nie chciał zmarnować szansy na zostanie najseksowniejszym nauczycielem w Caseham High drugi rok z rzędu. – Bardzo lubi wysiłek fizyczny.

– Szkoda, że Justin tak nie ma. – Śmieje się. – Skończył dopiero trzydzieści sześć lat, a już wyhodował sobie brzuszek!

Ciekawe, ile razy dziennie Justin całuje Shelby. I czy uprawiają seks częściej niż raz w miesiącu. Zastanawiam się, czy leży obok niego w nocy i marzy o tym, by być żoną kogoś innego albo w ogóle nie być niczyją żoną. Żałuję, że nie mogę jej o to spytać. Nate jest moim pierwszym i jedynym mężem, może takie uczucia są częścią każdego małżeństwa. Może to normalne.

– Widziałaś Arta? – pytam zamiast tego.

Uśmiech spełza z twarzy Shelby.

– Nie. Musiał odejść. I słyszałam, że nie jest w stanie znaleźć sobie innej pracy w zawodzie.

Aż do wiosny Arthur Tuttle był nauczycielem matematyki w Caseham High, a także najbardziej uwielbianym nauczycielem w szkole. Kiedy zaczęłam tu pracę tuż po studiach, wziął mnie pod swoje skrzydła. Ale to było typowe zachowanie dla Arta. Był najmilszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam, zawsze chętny do pomocy i pocieszenia, słowem lub słynnymi ciasteczkami brownie swojej żony. Każdego roku na imprezie bożonarodzeniowej dla grona nauczycielskiego przebierał się za świętego mikołaja, ponieważ nawet bez czerwonego kostiumu wyglądał jak jego sobowtór.

A teraz jego reputacja została zniszczona.

– Ciekawe, jak radzą sobie z Marshą – mruczę pod nosem.

– I z dzieciakami – dodaje Shelby. – Dwójka jest w college’u, tak?

Krzywię się na myśl o synach Arta. Chciałabym mu pomóc finansowo, ale on nigdy nie przyjąłby ode mnie pieniędzy, a poza tym po spłaceniu naszej potężnej raty kredytu i tak niewiele nam już zostaje. Plus Nate chce oszczędzać na dziecko, którego nigdy nie będziemy mieli.

– To takie niesprawiedliwe – rzucam. – Nie zrobił niczego złego, a…

Cienkie brwi Shelby szybują w górę.

– Tak do końca to nie mamy tej pewności.

Próbuję zamaskować irytację, biorąc kolejny łyk kawy. Nic mi nie da spięcie się z Shelby, zwłaszcza o tak wczesnej porze. W każdym razie, to właśnie dlatego Art musiał zrezygnować z pracy. Nieważne, co się stało albo nie stało. Liczy się tylko to, że rodzice zadzwonili do dyrektorki i powiedzieli, że nie ufają temu mężczyźnie i nie chcą, by znajdował się w pobliżu ich dzieci. Art – najmilsza osoba na świecie, która nie miała w sobie ani grama zła – nie był już dłużej godzien zaufania.

– Chodzi na moje zajęcia, wiesz? – informuję Shelby.

– Tak?

– Szósta lekcja.

Widziałam jej zdjęcie wyłącznie na liście uczniów i była to fotografia zrobiona około roku temu do księgi pamiątkowej. Nigdy nie spotkałam jej na żywo, ale na zdjęciu wyglądała całkowicie przeciętnie. Nijako. Nie różniła się wiele ode mnie, gdy byłam w tym samym wieku.

– Uważaj na nią. – Na ustach Shelby igra uśmiech, ale w jej oczach kryje się ostrzeżenie. – Ta dziewczyna zwiastuje kłopoty.

Nie musi mi tego mówić. Od chwili, gdy zobaczyłam nazwisko Adeline Severson na liście moich uczniów, czuję ucisk w dole brzucha. Od prawie dziesięciu lat, odkąd uczę w szkole, nigdy nie poprosiłam o usunięcie żadnego ucznia z moich zajęć, ale tym razem niemal to zrobiłam.

Mam okropne przeczucia co do tej dziewczyny.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Addie

W szkole jest nawet spoko, do czasu lunchu. To znaczy, nie jest świetnie czy coś. Nie jest to najbardziej fantastyczny dzień mojego życia. Ale jest w porządku. Wiele dzieciaków kumpluje się ze sobą w szkole, ale to nie tak, że masz obowiązek rozmawiania z innymi. Idziesz do klasy, siadasz na tyłku i przez czterdzieści minut słuchasz nauczyciela. A potem idziesz na następne zajęcia.

Więc to dobrze, że nikt ze mną nie rozmawia.

Natomiast lunch to inna sprawa. Ponieważ wszyscy siedzą w grupkach i gadają ze sobą, a kiedy nie należysz do żadnej z grupek, jesteś wyrzutkiem, z którym nikt nie chce się zadawać. I dziś ten tytuł należy do mnie.

Nie żebym wcześniej miała wielu przyjaciół. Przez większość czasu spędzonego w różnych szkołach byłam tylko ja i Hudson. Zabiegaliśmy o to, żeby zawsze mieć przerwę na lunch o tej samej porze, ponieważ on, tak samo jak ja, nie chciał być sam. To zabawne, bo w szkole podstawowej Hudson był jeszcze większym odludkiem niż ja. Skrajny przypadek chłopca do bicia. Ja byłam po prostu cichą dziewczynką, która z trudem nawiązywała kontakty z dziećmi, których nie znała, natomiast Hudsona prześladowano. Dzieciaki zamieniły jego życie w piekło.

Dziś, gdy idę pomiędzy rzędami lepkich ławek, ściskając tacę z hot dogiem, grubo ciosanymi frytkami, kilkoma opakowaniami ketchupu i kartonem mleka czekoladowego, nie mam pojęcia, gdzie usiąść. Nawiązuję kontakt wzrokowy z kilkoma dzieciakami, z którymi kiedyś miałam przyjazne stosunki, ale szybko odwracają głowy.

Hudson też tu jest, oczywiście. Ale usadowił się przy stoliku Kenzie, nachyla się do niej, pogrążony w rozmowie, a jego jasne włosy są zmierzwione. Hudson jest najwyraźniej najnowszą zabaweczką Kenzie. Został oficjalnie przyjęty do elitarnego grona i nie zabrał mnie ze sobą na przejażdżkę. Nie mogę go winić.

Chciałabym tylko, żeby przynajmniej zaczął znów ze mną rozmawiać.

– Addie! Addie, tutaj!

Odwracam głowę, żeby zobaczyć, kto mnie woła. To Ella Curtis, którą kojarzę tylko dlatego, że jest najszczuplejszą dziewczyną w przedostatniej klasie, lżejszą o co najmniej pięć kilogramów od reszty. Przez ostatnie dwa lata zamieniłyśmy ze sobą zaledwie kilka zdań, ale teraz siedzi przy jednym ze stolików i gorączkowo macha do mnie ręką. Nie jest typem osoby, z którą w normalnych okolicznościach usiadłabym do posiłku, ale teraz jestem zachwycona, że zaprosiła mnie do swojego stolika. Zajmuję miejsce obok niej i odstawiam tacę, przywołując na usta pierwszy szczery uśmiech tego dnia.

– Cześć – mówię. – Dzięki.

– Nie ma sprawy. – Ella podnosi frytkę swoimi szkieletowatymi palcami i zlizuje z niej ketchup, ale samej frytki nie je. – Zrobiło mi się ciebie żal, gdy tak stałaś i nikt nie chciał z tobą siedzieć.

Nie wiem, co na to odpowiedzieć. Ma rację, ale dziwnie się czuję, gdy mówi o tym tak dosłownie. Jednak cieszę się, że są jeszcze ludzie, którzy chcą ze mną rozmawiać. Może mama ma rację. Może wszyscy w końcu o tym zapomną i nie będzie to już taka wielka afera.

Ella przerzuca swoje długie, proste, brązowe włosy przez jedno ramię i spogląda w stronę stolika Kenzie. Odwracam głowę w chwili, w której Kenzie opiera swoją blond czuprynę o ramię Hudsona.

– Hej, myślisz, że chodzą ze sobą? – pyta mnie.

– Nie wiem – mamroczę. Biorę kęs hot doga, który smakuje chemią, nawet jak na hot doga. Śmieciowe żarcie, dosłownie.

– Huston to takie ciacho. – Skończyła oblizywanie frytki i odkłada ją na talerz. Podnosi następną i rozpoczyna proces od nowa. – Ładnie razem wyglądają.

Mruczę coś w odpowiedzi i niechętnie przyznaję jej rację. Naprawdę świetnie razem wyglądają. Miodowe włosy Kenzie nawet pasują do koloru włosów Hudsona, które także są w kolorze blond, niemal białe.

– Nie chodziliście ze sobą w zeszłym roku? – naciska na mnie.

Zaprzeczam ruchem głowy.

– Nie.

Nigdy nie było pomiędzy nami niczego więcej. Hudson i ja zaprzyjaźniliśmy się w podstawówce, ponieważ oboje mieliśmy ojców, za których się wstydziliśmy. Ale jego sytuacja była gorsza, przynajmniej na zewnątrz. Mój tata już nie żyje, jednak wtedy upijał się do nieprzytomności w naszym salonie i leżał w kałuży własnych wymiocin, ale przynajmniej nikt w szkole tego nie widział. Natomiast tata Hudsona był woźnym w naszej podstawówce. Często widywaliśmy go, gdy chodził po korytarzach z wiadrem i mopem i wrzeszczał na dzieciaki, rzucając przekleństwa po polsku.

Zbliżyliśmy się do siebie i nawet gdy poszliśmy do gimnazjum i tata Hudsona nie był już codziennym widowiskiem, pozostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nawet po dotarciu do liceum, kiedy Hudson stał się jednym z tych chłopaków, na których widok odwracały się wszystkie dziewczęce głowy, i wyrobił sobie nazwisko na boisku, był w stosunku do mnie lojalny. Aż pewnego dnia…

Nieważne, nie chcę do tego wracać.

Ella oblizuje już trzecią frytkę. Jestem zafascynowana tym widokiem. Zupełnie, jakby jadła ketchup na lunch, a frytki były tylko nośnikiem prawdziwego posiłku. Jeśli mam być szczera, robiłam tak samo, kiedy mama dawała mi seler naciowy z masłem orzechowym. Jakie dziecko chciałoby jeść seler? No ale frytki to frytki!

– Szczerze nienawidzę pierwszego dnia szkoły – odzywa się Ella. – W zasadzie generalnie nienawidzę szkoły. To takie żałosne, że musimy przychodzić tu codziennie i uczyć się tych głupich rzeczy, które do niczego nam się nie przydadzą.

– No. – Właściwie nie mam nic przeciwko nauce. To nie z tego powodu nie chciałam tu dziś przychodzić.

– Na przykład trygonometria. – Marszczy swój piegowaty nos. – No stara, kiedy nam się to przyda w życiu? Serio, to taka strata czasu. Do kogo chodzisz na trygo?

– Do pani Bennett.

Ella wydaje z siebie jęknięcie.

– To jest straszna suka. Zadaje tony zadań domowych, a sprawdziany u niej są supertrudne. Tak przynajmniej słyszałam.

Świetnie. Najsłabsza byłam zawsze z matematyki. Fantastyczny początek roku, nie ma co.

– Za to od angielskiego mam pana Bennetta.

To wywołuje jej chichot.

– No, to przynajmniej tam sobie odbijesz. Stara, pan Bennett to ciacho nad ciachami. Pomiędzy tą dwójką jest naprawdę przepaść, jeśli chodzi o atrakcyjność. Jak to się w ogóle stało, że on się z nią ożenił?

Znów nie wiem, co na to odpowiedzieć. Jedynie mgliście kojarzę, jak wyglądają ci nauczyciele.

– Ale może on nie jest w twoim typie. – Ella puszcza do mnie oko. – Ty pewnie wolałabyś kogoś, kto wygląda bardziej jak pan Tuttle.

Żołądek zwija mi się w ósemkę. To ostatnia rzecz, o której chcę rozmawiać.

– Nie bardzo.

– Serio. – Ella odkłada frytkę, którą oblizywała, i nachyla się nad stołem z otwartymi szeroko oczami. – Jak to jest bzykać się z panem Tuttle? To się wydaje takie obrzydliwe.

Opuszczam wzrok, unikając jej ciekawskiego spojrzenia.

– Do niczego nie doszło z panem Tuttle – mamroczę. – Nigdy nie twierdziłam, że było inaczej.

– Mhm. – Jej głos ocieka sarkazmem. – Więc dlaczego został zwolniony?

– Nie wiem.

W gardle zbiera mi się żółć. Nie chcę o tym rozmawiać. Skupiam się na kartoniku mleka. Na tyle jest napisany dowcip. Jak się nazywa samolot przewożący owce?

– Och, daj spokój. – Mruga do mnie. – Możesz się przyznać. I tak wszyscy o tym wiedzą.

Podnoszę kartonik z mlekiem, żeby zobaczyć rozwiązanie zagadki. Transportowiec.

– On jest taki stary – ciągnie Ella, a jej ostry głos przebija się przez wrzawę wokół nas. – Musi mieć z pięćdziesiąt lat, jak nie więcej. Wygląda jak święty mikołaj! Nie mogę uwierzyć, że to z nim robiłaś. Serio, jak było?

Teraz to do mnie dociera. Ella nie chce być moją koleżanką. Chciała tylko wyciągnąć ze mnie plotki i wszystkie szczegóły, żeby mogła opowiadać wszystkim, jaka obrzydliwa byłam, że zadałam się z panem Tuttle. Wiedziałam, że był powód, dla którego nigdy nie chciałam się zaprzyjaźnić z Ellą.

– Przepraszam – mówię.

Wstaję od stolika i zabieram swoją tacę. Prawie nic nie zjadłam, ale i tak nie jestem głodna. I nie zamierzam tam siedzieć, podczas gdy Ella będzie wyciągała ze mnie informacje na temat tego, do czego NIGDY NIE DOSZŁO.

Zrzucam zawartość tacy do kosza na śmieci i zostawiam Ellę przy stoliku. Nawet nie próbuje mnie zatrzymywać. Słyszę, jak chichocze do siebie, gdy się oddalam.

Wychodząc z jadalni, mijam stolik Kenzie. Jest pogrążona w głębokiej konwersacji z przyjaciółmi, ale dociera do mnie, że Hudson obserwował mnie przez całe to zajście. Jego bladoniebieskie oczy krzyżują się z moimi na ułamek sekundy, po której szybko odwraca głowę, jak zawsze ostatnio. Postanowił, że już nigdy więcej nie będzie ze mną rozmawiał. Może gdyby do tego nie doszło, nie byłoby tej całej wtopy z panem Tuttle. Może nie stałabym się szkolnym wyrzutkiem.

Tak czy siak, wybiegam ze stołówki i siadam całkiem sama przy stoliku w bibliotece, czekając cichutko na rozpoczęcie szóstej lekcji.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Eve

Mój mąż jest z inną kobietą. Oboje siedzimy w stołówce dla personelu, ale przy innych stolikach, jak zawsze. Kiedy zaczęłam tu pracować, codziennie jadaliśmy razem, ale któregoś dnia Nate zażartował, że jeśli będziemy spędzać tak dużo czasu wspólnie, to szybko się sobą znudzimy, a ja złapałam haczyk. Więc dziś siedzę z Shelby i udaję, że słucham, gdy opowiada znów o swoich cudownych wakacjach na Cape Cod. Tymczasem Nate siedzi dwa stoliki dalej z Edem Rice’em, nauczycielem WF-u, i nową nauczycielką, która chyba dopiero dziś zaczęła pracę.

Kobieta jest wyraźnie dopiero co po studiach. Na jej twarzy widać świeżość, którą osiem lat nauczania matematyki wypłukało ze mnie doszczętnie. Jest ładna, młoda i energiczna. Gdyby założyła dżinsy i T-shirt, z łatwością dałoby się ją pomylić z jedną z uczennic, jednak dziś ma na sobie różową bluzkę i brązową spódnicę oraz parę brązowych czółenek na słupkach za dwadzieścia pięć dolarów, które widziałam w zeszłym tygodniu w Targecie.

Szturcham Shelby, która jest w połowie zdania, rozwodząc się na temat jakiejś restauracji, w której podają najlepsze krewetki, jakie jadła w życiu.

– Kto to?

Shelby spogląda na drugi koniec stołówki na młodą kobietę lgnącą do mojego męża.

– Wydaje mi się, że ma na imię Hailey. Jest nową nauczycielką… hm, francuskiego?

Nauczycielka francuskiego. Co za banał.

Shelby spogląda na mnie zmrużonymi oczami.

– Chyba nie jesteś zazdrosna, co? Daj spokój. Nate to dobry facet.

Chcę w to wierzyć. Chcę wierzyć, że późne powroty do domu w zeszłym roku były spowodowane wyłącznie papierkową robotą czy prowadzeniem zajęć pozalekcyjnych. Chcę wierzyć, że nasz limitowany do jednego razu w miesiącu seks wynika wyłącznie z jego niskiego libido.

– Tak – przyznaję w końcu. – Pewnie masz rację.

A teraz Hailey, ładna nauczycielka języka francuskiego, kładzie rękę na jego ramieniu. Mam ochotę wydrapać jej oczy. Ratuje ją tylko Ed Rice, który jako wieczny singiel wyraźnie do niej uderza. Jednak jest jasne, ku któremu z dwóch siedzących z nią przy stoliku mężczyzn skłania się Hailey. Ed jest od niej dwadzieścia lat starszy i łysieje.

Na szczęście zanim zdążę zrobić coś, czego mogłabym żałować, rozlega się dzwonek na kolejną lekcję.

Zwykle po skończonym lunchu Nate i ja wychodzimy ze stołówki i udajemy się w przeciwnych kierunkach. Jednak dzisiaj celowo podchodzę do niego, a moje obcasy stukają głośno o podłogę. Chwytam go za ramię, w tym samym miejscu, w którym chwilę wcześniej dotykała go Hailey.

– Cześć – mówię. – Jak ci mija pierwszy dzień?

Nate mruga zaskoczony, że odezwałam się do niego na szkolnym gruncie. Ale szybko maskuje zaskoczenie uśmiechem.

– Jak po maśle. A tobie, kochanie?

– Jak na razie dobrze.

– To świetnie.

Nate unosi brew, wyraźnie zastanawiając się, po co do niego podeszłam. Nie mam pewności, czy Hailey nas obserwuje, ale na wszelki wypadek chwytam jego brązowy krawat i przyciągam go blisko do siebie. Gdybym była kotem, mogłabym na niego nasikać, żeby oznaczyć swój teren, ale ponieważ jestem człowiekiem, składam pocałunek na jego ustach. Zdecydowanie bardziej namiętny niż nasze zwyczajowe trzy całusy dziennie.

Wydaje się zaskoczony i, jak zawsze, to on pierwszy kończy pocałunek. A potem ociera dolną wargę palcem wskazującym.

– Cóż – odzywa się. – To było miłe pożegnanie.

Uśmiecha się, a już zbyt długo jestem jego żoną, by wiedzieć, że to nie jest szczery uśmiech. Ale Hailey o tym nie wie.

Moja sala lekcyjna znajduje się na trzecim piętrze i docieram do niej z zaledwie dwuminutowym zapasem, zanim dzwonek ogłosi początek kolejnej lekcji. Nowi uczniowie wlewają się do sali i siadają, gdzie chcą. Będę musiała ich poprzesadzać. Z doświadczenia wiem, że jeśli nie rozdzielę nastolatków od ich przyjaciół, nie będę w stanie utrzymać ich uwagi.

Jednak zanim wejdę do sali, przede mną staje dziewczyna. Rozpoznaję ją jako Jasmine Owens, która chodziła na moje zajęcia także w zeszłym roku. Dałam jej najwyższe oceny w obu semestrach. W pierwszy dzień szkoły dobrała ładną bluzkę do dżinsów i zamieniła zwykłe sneakersy na parę sandałków z zakrytymi palcami oraz kwiatkami na czubkach.

– Pani Bennett – zwraca się do mnie. – Przepraszam, że zawracam głowę, ale miałam nadzieję, że złapię panią przed rozpoczęciem zajęć.

– Co się stało, Jasmine?

Uśmiecha się do mnie nerwowo.

– Pracuję nad aplikacją do college’u i miałam nadzieję, że napisze mi pani rekomendację. – Zanim zdążę cokolwiek odpowiedzieć, dodaje: – Jest pani moją ulubioną nauczycielką. Chcę zdobyć dyplom z edukacji i uczyć matematyki, jak pani.

Na moje policzki wypływa rumieniec przyjemności i część gniewu, który czułam w stołówce, wyparowuje ze mnie. Jasmine była wzorową uczennicą, więc nie dziwię się, że już zaczęła pracować nad aplikacją do college’u. I dobrze wiedzieć, że mam wpływ na życie uczniów. Bywają dni, w które odnoszę wrażenie, że uczę dzieci przedmiotu, którego nienawidzą i – spójrzmy prawdzie w oczy – najprawdopodobniej już nigdy w życiu im się nie przyda. Trudno dyskutować na temat użyteczności sinusów i cosinusów w codziennym życiu.

– Oczywiście – zapewniam ją. – Wyślij mi maila, to uzgodnimy szczegóły. I jeśli mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić, mów śmiało.

Teraz policzki Jasmine również pokryły się szkarłatem.

– Dziękuję, pani Bennett. Bardzo to doceniam.

Ta rozmowa dodała mi tak bardzo potrzebnej energii, która nie opuściła mnie nawet wtedy, gdy uczniowie zaczęli narzekać na konieczność zamiany miejsc. Nate pozwala im siedzieć, gdzie chcą, ale jeśli mam być szczera, na jego zajęciach wszyscy są pod jego urokiem. Ja nie posiadam tego daru, ale wierzę, że jestem dobrą nauczycielką.

Zanim dotarłam do końca alfabetu, niemal zapomniałam o tym jednym nazwisku, którego obawiałam się od momentu, gdy kilka tygodni temu otrzymałam listę uczniów.

– Adeline Severson – wyczytuję.

Dziewczyna o przeciętnym wzroście wychodzi na przód, by zająć pierwsze wolne miejsce. Adeline Severson jest najbardziej nijaką osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam. Bez najmniejszego trudu jest w stanie wmieszać się w tłum. Jej włosy mają kolor papierowej torby na zakupy, a rysy twarzy, mimo że symetryczne, są bez wyrazu. Gdyby tylko zechciała, mogłaby być ładna, ale ona nie próbuje – ani trochę. Przyglądam się jej, gdy siada przy swoim stoliku i kładzie dłonie na blacie jak przykładna uczennica. Gdyby nie nazywała się Adeline Severson, nigdy nie pomyślałabym, że ta dziewczyna mogłaby być w stanie przysporzyć mi kłopotów.

– Addie – zwraca się do mnie.

Unoszę brwi.

Dziewczyna obgryza skórki przy kciuku.

– Tak wolę być nazywana. Addie.

Notuję to sobie, chociaż doskonale wiem, że ludzie wołają na nią Addie. Tego imienia używał Art, kiedy mi o niej opowiadał. „Po prostu byłem miły dla Addie. Biedna dziewczyna, kilka miesięcy temu straciła ojca, Eve. Nie miałem pojęcia…”

Nie chciałam jej w mojej klasie. Art to najlepsza osoba, jaką kiedykolwiek miałam zaszczyt poznać. Oddany nauczyciel, który naprawdę troszczył się o każdego ze swoich uczniów. Gdyby taki nie był, nigdy nie wpadłby w takie kłopoty. A teraz przez tę dziewczynę jego życie legło w gruzach.

Jednak gdybym się nad tym głęboko zastanowiła, wiedziałabym, że nie ma znaczenia, czy Addie Severson jest w mojej klasie. Więc czym tak naprawdę powinnam się martwić?

Ano tym, że Addie jest też w klasie mojego męża.