Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 25.11.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
13 osób interesuje się tą książką
ON WIERZY, ŻE NIE MOGĘ MU ZROBIĆ NIC ZŁEGO. NIESTETY, MYLI SIĘ.
Celia, Juliette i Nadia nie znają się – ale łączy je jedno: każda z nich została skrzywdzona przez tego samego człowieka. Ellis Cobain to filantrop, medialna gwiazda i kandydat do tytułu szlacheckiego. Publicznie – wzór cnót. Prywatnie – potwór.
Gdy zupełnym przypadkiem losy trzech kobiet się splatają, zdeterminowane, by odzyskać kontrolę nad swoim życiem, zawierają ryzykowny pakt – szantażować Ellisa i zmusić go, by raz na zawsze zniknął z ich świata.
Ale następnego ranka Ellis zostaje znaleziony martwy.
Nie wiedzą, która z nich to zrobiła. A może nie była to żadna z nich? Teraz muszą milczeć – albo jedna z nich pociągnie wszystkie na dno.
Bo jeśli któraś z nich kłamie… to pozostałe mogą być następne?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 448
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: The Last Time I Saw Him
Copyright © 2024, Rachel Abbott
Copyright for the Polish edition © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofi lmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Henry Steadman
Zdjęcie na okładce: Olga Nikonova / Shutterstock
Aquir / 123RF
Redakcja: Paulina Jeske-Choińska
Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
ISBN: 978-83-8402-598-7
Grupa Wydawnicza FILIA Sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Dziś w nocy przestawiamy wskazówki zegarów. Niestety, niewystarczająco. Fantazjuję przez chwilę, że mogę obudzić się jutro i odkryć, że czas cofnął się nie o jedną godzinę, ale o cztery tysiące trzysta osiemdziesiąt godzin. Sześć pełnych miesięcy.
Może wtedy byłabym w stanie oddychać normalnie.
Rozmyślania przerywa mi odgłos płynącej wody. Russell bierze prysznic, ale nie gwiżdże. Zawsze pogwizdywał, kiedy się mył, co doprowadzało mnie do szału. W tej chwili oddałabym jednak wszystko, by usłyszeć to ponownie. Ale dlaczego miałby gwizdać? Jest tak samo nieszczęśliwy jak ja. Jedyna różnica polega na tym, że on nie wie dlaczego. I mam nadzieję, że nigdy się nie dowie.
Na stole stoi wiaderko z lodem, lśni zimno, metalicznie. Na jego powierzchni pojawiły się perełki kondensacji, które łączą się w maleńkie kropelki, spływające po bokach niczym łzy. Wpatruję się w swoje odbicie w lustrze i próbuję się uśmiechnąć. Nie wychodzi mi to zbyt przekonująco.
Na moich barkach spoczywa ciężar popełnionych błędów. Czasami zwykły ruch czy wykonanie najprostszego zadania wymaga wiele wysiłku. Pragnienie zrzucenia balastu jest obezwładniające, ale choć mogłabym sobie ulżyć, w ten sposób przerzuciłabym jedynie ten ciężar na mojego męża – dobrego człowieka, który nie zasługuje na to, co mu zrobiłam. Na to, co wciąż mu robię. Russell wie, że dzieli nas bariera, której nie potrafi usunąć. Jestem przekonana, że ma nadzieję, iż tydzień spędzony w tym uroczym hotelu zdoła rozwiązać wszystkie nasze problemy.
Wiem, że ich nie rozwiąże, ale mogę się przynajmniej postarać i pozwolić mu uwierzyć, że wszystko jest w porządku.
Gdy otwierają się drzwi łazienki, ocieram łzy, które pomimo usilnych starań gromadzą się w kącikach moich oczu. Biorę do ręki róż do policzków, by udawać, że szykuję się na kolację.
– Szampana, kochanie? – pyta Russell, podchodząc do mnie z ręcznikiem owiniętym wokół bioder.
Zerkam na niego w lustrze i widzę między jego brwiami dwie zmarszczki będące wynikiem zakłopotania. Spod prysznica wyszłam już dobre pół godziny temu, ale wciąż mam na sobie szlafrok, siedzę przy toaletce i bynajmniej nie jestem gotowa. Spogląda na zegarek, a jego zmarszczki się pogłębiają. Nienawidzi się spóźniać, chociaż stolik w hotelowej restauracji został zarezerwowany na cały wieczór i nie sądzę, żeby dziesięć minut zrobiło jakąkolwiek różnicę.
Powstrzymuje się przed zadaniem pytania, dlaczego ubieranie się zajmuje mi tyle czasu, po czym wyjmuje szampana z wiaderka. Korek wystrzeliwuje w powietrze, a alkohol spływa kaskadami po bokach butelki.
– Ups – mówi, usiłując zachichotać w przekonujący sposób. – Nigdy nie doszedłem w tym do perfekcji, prawda? Nieważne. Dzięki temu bardziej przypomina to świętowanie. – Patrzy mi w oczy w lustrze. – A to jest świętowanie, Juliette. Wiem, że ostatnie miesiące były dla ciebie trudne, ale między nami wszystko jest w porządku. Stanowimy dobry zespół. – Jedną ręką podaje mi kieliszek, drugą delikatnie gładzi mnie po głowie. Nabieram powietrza i odwracam się od lustra w jego stronę.
– Zgadza się – przyznaję i trącam jego kieliszek swoim. – Kocham cię.
To prawda, szczególnie teraz. Kocham jego przewidywalność, jego pragnienie uszczęśliwiania mnie, jego wiecznie dobry humor. Ale jest między nami pustka. Pojawiła się tam, gdzie kiedyś było nas pełno, i nie mam pojęcia, jak to naprawić. Cokolwiek zrobię, czegokolwiek spróbuję, nieuchronnie pogorszy to tylko sytuację.
Russell rzuca kolejne ukradkowe spojrzenie na zegarek.
– Może po prostu się ubierzesz, Russ, i zejdziesz do baru na drinka, a ja skończę się szykować? Poproś ich, żeby dali znać restauracji, że twoja żona nie może się zebrać.
Kiwa głową, sprawiając wrażenie rozluźnionego. Podnosi z tacy łyżeczkę do herbaty i wsuwa ją do góry nogami w szyjkę butelki z szampanem.
– Dzięki temu nie straci gazu. Dokończymy go później.
Z tymi słowami idzie w stronę szafy. Wie już, w co się ubierze. Może nawet powiesił swoje ubrania w kolejności nadchodzących dni i wieczorów. Jest metodyczny, zorganizowany i wierzy, że nie mogę zrobić niczego złego.
Niestety, jest w błędzie.
– Stephanie, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Usłyszawszy nutę irytacji w głosie mamy, Stephanie oderwała wzrok od ludzi w barze.
– Wybacz, mamo – odparła z przepraszającym uśmiechem. – Wiesz, że jestem beznadziejna. Nie mogę się powstrzymać przed obserwowaniem innych. To w końcu moja praca.
Amanda King westchnęła teatralnie.
– Tak, kochanie, ale poprosiłam cię, żebyś wyjechała ze mną na weekend, bo nigdy nie mogę spędzić z tobą czasu. Może powinnaś usiąść tyłem do pomieszczenia, żeby nic cię nie rozpraszało?
Stephanie wyciągnęła rękę z poczuciem winy i dotknęła dłoni mamy.
– Jestem cała do twojej dyspozycji i chciałabym przeprosić, że ostatnio byłam nieobecna. Domowe sprawy, wyjazdy do Norfolk i praca, to wszystko sprawia, że nie mam czasu na nabranie oddechu.
Stephanie była niezwykle podekscytowana, że w końcu kupili z Gusem dom. Miała z niego zaledwie kilka kilometrów do pracy, a przy okazji pomogło im to skrócić jego dojazdy do rozsądnych czterdziestu minut. Wciąż się zdarzało, że Gus musiał wyjechać gdzieś dalej i nie mógł wrócić do domu na noc, a jego nieobecność odczuwała jak słabe echo w każdym z pomieszczeń.
Chociaż kamienny dom na farmie, który ich zauroczył, wymagał solidnego remontu, wydawał się idealnym miejscem dla rodziny. Skromny czas, którym dysponowali, poświęcali na zdzieranie starych tapet i żmudne usuwanie czarnej, błyszczącej farby z oryginalnych dębowych belek. Oczywiście, kiedy tylko mieli więcej niż dwa dni wolnego w tym samym czasie, jechali do Norfolk, by odwiedzić córkę Gusa, Daisy.
– Jak się mają sprawy z malutką? – zapytała Amanda.
– Całkiem dobrze. Tak mi się przynajmniej wydaje. Jest urocza, mamo. Planujemy urządzić dla niej pokój, aby był gotowy, jeśli kiedykolwiek nadejdzie odpowiedni czas, by z nami zamieszkała. Bardzo nam zależy, żeby poczuła, że też jesteśmy jej rodziną. Jej mama, Paula, jest świetna, ale nieco gorzej radzi sobie jej mąż.
– Mogę to sobie tylko wyobrazić – powiedziała Amanda.
Kobiety milczały przez chwilę, myśląc o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Gus odkrył, że ma córkę – skutek jednonocnej przygody z czasów, kiedy on i Stephanie nie byli razem – kiedy dziecko poważnie zachorowało i potrzebowało jego pomocy w postaci przeszczepu komórek macierzystych. Okazało się to jednak trudne dla Philipa, mężczyzny, który był tatą Daisy od urodzenia. Zawsze podejrzewał, że Daisy może nie być jego córką, ale nigdy się nie spodziewał, że Gus stanie się częścią życia małej dziewczynki.
– Jaki macie zatem plan? Czy Daisy będzie nadal wierzyła, że jesteście tylko przyjaciółmi jej mamy i taty?
– Jeszcze nie wiemy. Na razie improwizujemy. Wciąż jest osłabiona po leczeniu i nie ma nawet trzech lat, więc jak miałaby zrozumieć, kim jesteśmy?
Amanda pokręciła głową.
– Nie wiem. Przypuszczam jedynie, że im dłużej będziemy trzymać to w tajemnicy, tym będzie trudniej powiedzieć jej prawdę. Teraz tego nie zrozumie, ale jeśli się dowie, że Gus jest jej ojcem, a Philip tatą, przyzwyczai się do tego, a pytania zacznie zadawać, kiedy będzie na to gotowa.
– Wiem, mamo. Też tak uważam, ale jestem w tym wszystkim najmniej ważną osobą.
Amanda uniosła brwi.
– Wcale nie! Nawet tak nie myśl. Prezentując obecnie najmniej emocjonalne podejście, co zresztą z czasem może się zmienić, masz okazję być głosem rozsądku, więc z tego skorzystaj.
Stephanie zachichotała.
– Obie wiemy, że trzymanie myśli w tajemnicy nie jest moją mocną stroną.
Spoglądając ponad ramieniem mamy w kierunku baru, Stephanie zauważyła łysego mężczyznę o otwartej, przyjaznej twarzy, którego widziała już wcześniej, siedzącego samotnie, obserwującego drzwi i co kilka minut zerkającego na zegarek. Nagle się wyprostował, a Stephanie podążyła za jego wzrokiem. Przyszedł kolejny mężczyzna, który zatrzymał się u szczytu krótkich schodów prowadzących do baru i rozejrzał się po pomieszczeniu niczym celebryta wchodzący do lokalu.
Gdy zmierzał w stronę baru, w jego chodzie widać było pewność siebie. Łysy mężczyzna wpatrywał się w niego, balansując na krawędzi siedzenia, jakby nie miał pewności, jak się zachować. Z całą pewnością rozpoznał przybysza, a po kilku chwilach wahania i kolejnym spojrzeniu na zegarek zeskoczył ze stołka i podszedł do kontuaru. Stanął obok tamtego, starając się – niestety, bezskutecznie – wyglądać nonszalancko.
O co tam chodziło?
Z tłumionym zapałem łysy wyciągnął rękę na powitanie. Nowo przybyły sprawiał wrażenie zaskoczonego, jakby nie miał pojęcia, dlaczego tamten człowiek się do niego odzywa. W oczach Stephanie owo zaskoczenie wyglądało na udawane. Obserwowała, jak mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, pierwszy chyba uradowany ze spotkania, drugi z raczej protekcjonalnym uśmieszkiem.
– Stephanie! – wysyczała Amanda. – Znowu to robisz.
– Wiem, ale tamtych dwóch facetów zachowuje się nieco dziwnie.
– I to od razu twoja sprawa?
– Nie, pewnie, że nie. Masz całkowitą rację. Zwłaszcza że tutaj jest tyle innych rzeczy do oglądania. Trudno to wszystko ogarnąć.
Omiotła spojrzeniem pomieszczenie, podziwiając wystrój odnowionego hotelu, starego dworku na wybrzeżu. Ściany baru i restauracji zostały pomalowane na stonowany, ciemnoniebieski kolor i ozdobione żywą sztuką nowoczesną, a krzesła pokryto karmazynowym aksamitem. Stephanie nigdy by nie pomyślała, że może to do siebie pasować, ale tak właśnie było.
– To wspaniałe miejsce, mamo. Dziękuję, że mnie tu zabrałaś.
W broszurze hotelowej napisano, że obiekt miał tylko dziesięć pokoi w głównym budynku, a do tego sześć luksusowych apartamentów przekształconych z budynków gospodarczych, graniczących z brukowanym dziedzińcem na terenie posesji. Amanda zarezerwowała odnowioną stajnię z dwiema sypialniami i pięknym salonem, twierdząc, że zapłaciła za to pieniędzmi z niedawnej wypłaty z obligacji premiowych.
– Wiem, że w dzisiejszych czasach ludzie już ich nie kupują – stwierdziła, gdy tylko opowiedziała Stephanie o swoim szczęściu. – Ale ja gromadziłam swoje od wielu lat. Kiedy byłam żoną twojego taty, oszczędzałam pieniądze, które zostawały na koniec miesiąca, i kupowałam kolejne. Nigdy mu o tym nie powiedziałam, bo znalazłby kogoś lub coś innego, na co wydałby te oszczędności.
Amanda nie zdołała ukryć goryczy w swoim głosie. Nigdy nie doszła do siebie po tym, jak mąż zostawił ją dla jej najlepszej przyjaciółki i po prawie dwudziestu latach wciąż zaciskała wargi, gdy wypowiadała jego imię. Stephanie żywiła urazę do ojca od dawna i obwiniała go za swoją nieufność do mężczyzn, ale nie zamierzała pozwolić dziś mamie na przywoływanie tych mrocznych wspomnień.
– Rzucimy okiem na menu? Na co masz ochotę? – zapytałam.
– Na wszystko.
Kiedy Amanda dokonywała wyboru, przyglądając się krótkiej liście pysznie brzmiących dań, Stephanie z uwagą przyjrzała się pozostałej części pomieszczenia. Stoliki restauracyjne zostały ustawione wokół zewnętrznej krawędzi na podwyższeniu, cztery stopnie powyżej baru, co zapewniało doskonały widok na całą salę.
Dwaj mężczyźni, których zauważyła wcześniej, wciąż siedzieli przy barze, ale przenieśli się kawałek dalej, by znaleźć się przy wspaniałym, starym drzewie oliwnym, na środku którego sękate gałęzie sięgały w stronę gigantycznego świetlika.
Gdy na nich patrzyła, obaj odwrócili się w stronę drzwi. Stała w nich szczupła kobieta o długich blond włosach, rozglądająca się dookoła w poszukiwaniu kogoś. Stanowiła obraz elegancji i pewności siebie, ubrana w zwężane, kremowe spodnie i luźną, lnianą koszulę w kolorze morelowym na jedwabnym topie.
Jej twarz opowiadała jednak zupełnie inną historię.
Kiedy Russell poszedł do baru, ubranie się zajęło mi całą wieczność. Ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę, było wejście do zatłoczonej restauracji, uśmiechanie się, prowadzenie rozmowy i zmuszanie się do jedzenia. Męczyło mnie nieprzyjemne uczucie, że kiedy tylko stanę w drzwiach, skupię na sobie wzrok wszystkich, a tajemnice schowane tuż pod powierzchnią mojej skóry zostaną ujawnione.
Nasz apartament w starym budynku jest rajem i zdecydowanie wolałabym zwinąć się w kłębek na wygodnej sofie i pooglądać niewymagające myślenia programy telewizyjne, niż iść do restauracji, ale muszę również mieć na względzie potrzeby Russella. Z jego twarzy łatwo da się czytać, że nie potrafi ukryć swoich myśli. Stracił włosy, a jego szerokie, gęste brwi sprawiają, że wydaje się bezbronny. Tak bardzo pragnę zobaczyć go ponownie wybuchającego śmiechem.
Odetchnęłam z ulgą, gdy zasugerował wyjazd na tydzień. Pomyślałam, że w Bristolu zostawię za sobą wszystkie troski, ale one podążały za mną na każdym kroku, a przebywanie z nim przez dwadzieścia cztery godziny na dobę sprawia, że jest mi o wiele trudniej zachować uśmiech na twarzy. Dobre chociaż to, że część czasu zamierza poświęcić na pracę, a ja będę mogła samotnie spacerować po klifach.
Jako prawnik w agencji talentów Russell został poproszony przez dyrektora o wynegocjowanie kontraktu z piosenkarką, która mieszka w pobliskiej wiosce. Kilka razy w tygodniu występuje w tym hotelu, pojawił się więc doskonały pretekst do podróży.
– To Raoul ją odkrył – wyjaśnił mi Russell. – Ktoś opublikował na Instagramie nagranie, jak śpiewa tutaj, więc Raoul postanowił to sprawdzić. Twierdzi, że dziewczyna może się okazać idealnym dodatkiem do naszej listy.
Wygląda na to, że będzie śpiewała dziś wieczorem, a ja wiem, że mój mąż chce zjeść kolację, zanim rozpocznie się jej występ. Skoncentruje się na niej w stu procentach. W końcu udało mi się pozbierać, nałożyć minimalny makijaż i się ubrać. Przynajmniej tyle mogę dla niego zrobić. Po ostatnim zerknięciu w lustro i potrząśnięciu ramionami, by rozluźnić panujące w nich napięcie, jestem gotowa jak nigdy dotąd.
Spacer z naszego apartamentu do restauracji jest krótki, ale całkiem przyjemny. Stare kamienne budynki gospodarcze znajdują się po obu stronach brukowanego dziedzińca, oświetlonego delikatnymi latarniami, które wskazują drogę, nie psując jednocześnie panującej na nim atmosfery. Wieczór jest spokojny, niebo czyste, a w powietrzu czuć jesienny chłód. Wokół zaś taka cisza, że słyszę tylko dźwięk fal delikatnie uderzających o brzeg.
Tuż po wejściu do hotelu słyszę szum rozmów, nabieram więc powietrza do płuc i kieruję się w stronę jego źródła. Zatrzymuję się u szczytu czterech szerokich stopni przy zejściu do baru i opuszczam wzrok, rozglądając się w poszukiwaniu Russella.
Przy barze panuje tłok – hotel jest pełny, choć nadszedł już koniec października. Kilka osób siedzi przy stolikach i spodziewam się, że Russell będzie tam czekał, gotów do złożenia zamówienia. Ale nie ma po nim śladu. Szukam dalej, próbując go dostrzec wśród osób stojących przy kontuarze.
W końcu zauważam go na środku sali, rozmawiającego z kimś po drugiej stronie grubego pnia starego drzewa oliwnego. Russell unosi rękę, zadowolony, że w końcu przyszłam. Mówi coś do mężczyzny, z którym rozmawia, a ten wychodzi zza drzewa i spogląda z uśmiechem w moją stronę.
Zastygam w bezruchu. Czuję teraz każdy centymetr swojego ciała, jakby tysiąc drobnych palców łaskotało powierzchnię mojej skóry od spodu.
To nie może się dziać naprawdę.
– Wiesz może, co to jest tataki z tuńczyka? – zapytała Amanda.
– Słucham?
Stephanie słuchała mamy tylko połowicznie. Kobieta, która zastygła w miejscu w przejściu, chyba w końcu się opanowała i ruszyła w kierunku dwóch mężczyzn. Łysy, który zerkał to na zegarek, to na drzwi, uśmiechnął się do niej na powitanie z wyrazem ulgi na twarzy. Drugi, ten zarozumiały, był wysokim mężczyzną o szerokich ramionach i głowie pełnej siwych włosów, które opadały po obu stronach jego surowej twarzy. Mimo jego pozornie swobodnej stylizacji Stephanie odniosła wrażenie, że każdy kosmyk włosów został starannie ułożony.
– Spojrzałaś już w menu, Stephanie?
Przeniosła swoją uwagę z powrotem na mamę.
– Tak. I zdecydowanie wybieram tuńczyka. Jest japoński i po prostu pyszny. Zamówię stek i sałatkę szpinakową. A ty?
– Nie mam pojęcia. Wciąż raduję się studiowaniem dostępnych dań.
Stephanie ledwo rzuciła okiem na menu, ale była całkiem zadowolona ze swoich wyborów. O wiele bardziej interesowało ją to, co działo się w sali.
Obserwowała, jak łysy, uśmiechnięty mężczyzna przedstawia siwemu koledze kobietę, a ten wyciąga rękę, by uścisnąć jej dłoń. Nawet z miejsca, w którym siedziała, Stephanie potrafiła dostrzec napięcie w ramionach kobiety. Jej nie trzeba było przedstawiać. Drugi mężczyzna najwyraźniej nie był jej obcy.
Mąż – jeśli był nim łysy, uśmiechnięty mężczyzna – poruszał się z ożywieniem, gawędząc, jakby to była szczególnie ekscytująca chwila. Zupełnie nie zauważał niepokoju kobiety. Siwy również nie zwracał na to uwagi, ale nie było wątpliwości, że cieszył go jej dyskomfort.
– Dobra, zdecydowałam się. – Amanda zamknęła menu i odłożyła je na blat. – Tymczasem opowiedz mi o zmianach, jakie planujesz w domu.
Pomimo fascynacji zachowaniem trzech osób w lokalu Stephanie była winna mamie dobre towarzystwo.
– Poprzedni właściciele mieszkali tam przez ponad czterdzieści lat i nic nie wskazuje na to, że przez ten czas w ogóle cokolwiek w tym domu zrobili. – Stephanie wyciągnęła z torebki telefon, by pokazać Amandzie kilka zdjęć wnętrz. – Z pewnością jednak to jest właśnie to, czego potrzebujemy, więc gdy tylko nada się do zamieszkania, koniecznie będziesz musiała przyjechać i zostać na parę dni. Na ten moment radzimy sobie w jednym pokoju z mikrofalówką i kuchenką gazową do gotowania. Gus rozmawia z kilkoma wykonawcami pod moją nieobecność, więcej sami nie damy rady zrobić.
Na twarzy Amandy naraz zagościł wyraz zaniepokojenia.
– Co się dzieje? – zapytała Stephanie.
– Właśnie zdałam sobie sprawę, że zostawiłam telefon w pokoju. – Zaczęła odsuwać krzesło. – Pójdę po niego.
– A po co ci telefon? Mam tu swój.
– Nie, potrzebuję swojego. Przepraszam, Steph. Wrócę za chwilę.
– Usiądź, mamo. Jeśli go potrzebujesz, to ja po niego pójdę. Ale co się wydarzyło tak pilnego?
Amanda wykrzywiła wargi, jakby nie chciała tego wyjaśniać. W końcu wzruszyła ramionami.
– Chodzi o Luke’a. Może zadzwonić i będzie wkurzony, jeśli nie odbiorę. Trochę się martwię, że jest sam.
Brat Stephanie, Luke, od lat cierpiał na depresję i nadal mieszkał w domu z ich mamą, co nie było korzystne dla żadnego z nich. Stephanie bardzo mu współczuła, ale nie była w stanie znaleźć rozwiązania, które zapewniłoby obojgu to, czego potrzebowali. Martwiła się o Amandę, która do czasu odejścia męża prowadziła intensywne życie towarzyskie. Odzyskanie pewności siebie zabrało jej całe lata, a teraz za bardzo zaangażowała się w opiekę nad Lukiem.
– Mogę wysłać mu esemesa, mamo, niech wie, że może zadzwonić do mnie, jeśli będzie chciał z tobą porozmawiać.
Amanda pokręciła głową.
– Myślę, że czułby się niekomfortowo. Pójdę jednak po ten telefon.
Stephanie uniosła rękę.
– Nie, ja pójdę. Zostań tutaj i przestudiuj to menu. – Odsunęła krzesło i podniosła klucze ze stołu. – Za chwilę wrócę.
Gdy Stephanie skierowała się w stronę drzwi, zauważyła łysego mężczyznę przy barze, zamawiającego kolejkę drinków. Zerknęła na kobietę, która stała wyprostowana. Siwy stał blisko niej i cicho rozmawiali. Kobieta nie patrzyła na niego, ale Stephanie widziała, jak się wzdrygnęła. Skrzywiła się, zobaczywszy, że ją dotyka, przesuwając palcem wzdłuż jej kręgosłupa.
Kobieta zamknęła oczy, jakby miała ochotę krzyknąć.
Celia Cobain spojrzała na zegarek po raz trzeci w ciągu pięciu minut. Nie była pewna, co powinna zrobić. Ellis nie zamierzał na nią czekać, gdy zadzwoniła do domu, by powiedzieć dobranoc dzieciom, twierdząc, że jak zwykle robi niepotrzebne zamieszanie. Dzieci były całkowicie szczęśliwe z Jeanette, swoją nianią, a Celia irytowała je tak samo, jak irytowała jego.
Nie rozumiał, że naprawdę chciała z nimi porozmawiać. Nie miała ochoty wyjeżdżać – była już połowa semestru, a ona myślała o wszelkiego rodzaju zajęciach, którymi mogliby się razem cieszyć. Sprzeciwianie się życzeniom Ellisa nie było jednak nigdy dobrym pomysłem, więc jak zwykle nic nie powiedziała.
Wahała się, czy zostać w pokoju i do nich zadzwonić, czy pójść z Ellisem do restauracji.
– Na litość boską, kobieto, dlaczego musisz tak utrudniać sobie życie? Idę do baru, a ty możesz pójść ze mną albo nie. Naprawdę mam to gdzieś. Ale jeśli przyjdziesz, nie rób z siebie widowiska i trzymaj gębę zamkniętą na kłódkę. Nikt nie chce słuchać twojej paplaniny. I postaraj się wyglądać, jak należy.
Celia stężała, a na jej górnej wardze pojawiła się kropelka potu, gdy wyszedł, trzaskając drzwiami.
Wzięła kilka głębokich oddechów i zdecydowała, że będzie lepiej, jeśli zostanie na miejscu, porozmawia z dziećmi i zamówi jedzenie do pokoju. W ten sposób nie będzie miała okazji, by zawstydzić go publicznie. Po jego powrocie będzie udawała, że śpi, i pozostawało mieć jedynie nadzieję, że jej nie obudzi, by ją zbesztać za takie zachowanie. Nigdy nie wiedziała, jaką konkretną karę jej wymierzy, gdy będzie wystarczająco zły. Czasami chciała, żeby ją uderzył, bo wtedy wszystko szybko by się skończyło. Ale Ellis wolał subtelniejsze formy tortur.
Odsuwając od siebie myśli o tym, co może wydarzyć się później, Celia podniosła telefon.
Czuła prawdziwą ulgę, mogąc porozmawiać z dziećmi i słuchać ich bez jego ciągłego przerywania, gdy każde z nich dzieliło się wzlotami i upadkami swojego dnia, ale zanim skończyła rozmowę, Ellisa nie było już od godziny i martwiła się, czy podjęła właściwą decyzję. Na pewno był zły i pewnie miał rację. Powinna się bardziej postarać. Nie wiedziała już, jak ma postąpić.
Ich apartament – wysoka stodoła na drugim końcu dziedzińca – wydawał się niesamowity, gdy była w nim sama. Ale może powinna dołączyć do męża? Ellis pewnie jeszcze nie jadł. Wbił sobie ostatnio do głowy, że ktoś o jego reputacji powinien jeść kolację nie wcześniej niż o dwudziestej pierwszej. Wcześniejszy posiłek uznawał za zbyt ordynarny. Podejrzewała, że hotel nie traktował swojej wyrafinowanej restauracji jak miejsca, w którym serwuje się kolację, zważywszy na powiązanie tego określenia z nieformalnością, ale nigdy nie sprzeciwiła się mężowi.
Nie lubiła jeść późno – zwłaszcza w restauracji – i nie czuła się komfortowo, czekając do ostatniej minuty, aby zamówić jedzenie. Uważała to za nieuprzejme, wiedząc, że personel restauracji pracuje przez długie godziny i jest całkiem możliwe, że kuchnia pozostaje otwarta tylko na ich życzenie. Nie było jednak sensu próbować przekonywać Ellisa do swojego punktu widzenia.
Celia wsunęła dłoń do kieszeni swojego kardiganu, którego Ellis nienawidził, a który zakładała tylko, gdy nie było go w pobliżu. Był ciepły i przytulny, mogła owinąć się nim szczelnie i poczuć jak w kokonie. Chowała pod nim również swój ametystowy kryształ kwarcu duchowego, usuwający podobno narzucone sobie ograniczenia i zwiększający pewność siebie. Nie miała pojęcia, czy to w ogóle działa, ale ścisnęła go mocno, bardziej w geście nadziei niż oczekiwania.
Ponownie spojrzała na zegarek. Czy Ellis będzie zły, jeśli nie przyjdzie? A może zirytowałby się bardziej, gdyby się tam pojawiła?
Wzięła głęboki oddech, jeszcze raz dotknęła kryształu, zdjęła kardigan i schowała go na dnie szafy. Spojrzała na szereg satynowych koszul, które według Ellisa „wyglądały jak trzeba”, cokolwiek to znaczyło. Każda z nich miała odcień monotonii, więc nie miało większego znaczenia, którą wybierze. Losowo ściągnęła jedną z wieszaka.
– Dobrze – westchnęła. – Szlamowata zieleń.
Zanim zdążyła przestać rozmyślać, ubrała się pospiesznie, podniosła staromodny, ciężki, metalowy klucz do pokoju ze stolika kawowego i wyszła w mrok.
*
Stephanie szła w kierunku apartamentu, który dzieliła z mamą, zastanawiając się nad tym, co właśnie zobaczyła w barze. Długowłosa blondynka i stojący obok niej mężczyzna udawali, że się nie znają, gdy zostali sobie przedstawieni. Wyglądało na to, że mąż – jeśli ten łysy mężczyzna rzeczywiście nim był – niczego nie zauważył. A nawet jeśli dopiero się poznali, trudno było zrozumieć, dlaczego niechciana uwaga i bardzo intymny sposób, w jaki Siwy przesunął palcem po jej plecach, nie zaowocowały przynajmniej kilkoma słowami uprzejmego zwrócenia uwagi, o spoliczkowaniu nie wspominając.
Uśmiechnęła się do siebie, gdy pomyślała, co Gus powiedziałby o jej nieustającym wścibstwie i ciągłym pragnieniu czytania ludzi. Postanowiła na chwilę do niego zadzwonić.
– Hej, Steph, nie sądziłem, że tak szybko się odezwiesz – powiedział, gdy odebrał połączenie.
– Wiem. Wyszłam właśnie z restauracji, żeby przynieść mamie komórkę, i pomyślałam, że skorzystam z okazji.
– Cieszę się, że to zrobiłaś. Dopiero co wróciłem do domu i muszę przyznać, Stephie, że wydaje się bez ciebie bardzo pusty.
Stephanie się roześmiała.
– Dom wydaje się pusty, ponieważ jest pusty! Nie mamy dywanów, zasłon ani nawet mebli.
– Jesteś taka romantyczna. – Nie zawracała sobie głowy przyznaniem Gusowi, że czuła się tak samo pod jego nieobecność. – Dobrze się bawicie?
– Tak. Ostatnio trochę mamę zaniedbałam i cieszę się, że tu przyjechałyśmy. Później opowiem ci wszystko o miejscach, które odwiedziłyśmy, zwłaszcza o ogrodach rzeźb. Dały mi mnóstwo inspiracji.
Gus zachichotał.
– Myślę, że minie trochę czasu, zanim będziemy mogli uwolnić kreatywność związaną z jakimkolwiek kształtowaniem krajobrazu.
– Tak, wiem. Słuchaj, chciałam się tylko przywitać i cię ostrzec, że może być już późno, kiedy zadzwonię. Występuje tu dziś piosenkarka jazzowa, podobno jest dobra.
– To bez znaczenia. Dzwoń o każdej porze.
Stephanie pożegnała się i zakończyła połączenie w momencie, gdy stanęła pod drzwiami ich pokoju. Już miała otworzyć drzwi starej stajni, kiedy na dziedziniec tuż przed nią wyszła jakaś kobieta. Zajmowała pewnie apartament na końcu posesji – stodołę z pełnej wysokości szklaną ścianą i widokiem na pola oraz morski brzeg poniżej. Wyglądało to oszałamiająco i Stephanie mogła sobie jedynie wyobrazić, jak to jest, obudzić się i spojrzeć na morze, niezależnie od pogody.
Kobieta szła w jej kierunku ze spuszczoną głową, a ciemne włosy sięgające ramion zasłaniały jej twarz. Kiedy usłyszała zgrzyt metalowego klucza Stephanie w zamku, uniosła wzrok.
Stephanie uśmiechnęła się do niej.
– Dobry wieczór.
Kobieta wydawała się nieco zaskoczona, że ktoś się do niej odezwał, aż przystanęła na chwilę, a potem pospieszyła w jej stronę.
– Przepraszam, ale czy właśnie wyszła pani z restauracji? – zapytała nagle, lekko zdyszanym głosem, jakby biegła z końca dziedzińca, a nie pokonała zaledwie kilku metrów.
Stephanie nie miała pojęcia, za co jest przepraszana, ale uśmiechnęła się ponownie.
– Tak. Jest niesamowita, a z kuchni dochodzą kuszące zapachy.
– Czy wszyscy zaczęli już jeść? – Kobieta przygryzła dolną wargę.
– Nie, jeszcze nie. Moja mama już coś dla nas zamawia, więc jestem pewna, że nie jest pani spóźniona, jeśli właśnie to panią martwi.
– Nie, ale czy są jacyś ludzie, którzy nie siedzą jeszcze przy swoich stolikach? Albo ludzie siedzący bez pary?
Kobieta była wyraźnie czymś zafrasowana.
– Szuka pani kogoś konkretnego? Może chciałaby pani, żebym tam poszła i kogoś poszukała? Muszę zabrać coś tylko z mojego pokoju, ale to zajmie jakąś sekundę.
– Nie, nie. Nie chcę sprawiać kłopotu. Myślę, że jest tam mój mąż, ale jeśli już zaczął jeść, nie będzie zadowolony, jeśli pojawię się w środku jego posiłku. – Zerknęła na zegarek. – Wie pani, takie coś tylko wprowadza zamieszanie.
Stephanie poczuła dziwną chęć, by tę nieznajomą objąć. Kobieta była wyraźnie zaniepokojona, a sądząc po jej zmarszczonym czole, był to u niej niemal permanentny stan.
– Może zaczeka pani dosłownie moment, aż wejdę, a potem pójdziemy razem? Jeśli szuka pani męża, pomogę go znaleźć. Jestem pewna, że ucieszy się na pani widok.
Kobieta ściągnęła lekko brwi, a Stephanie dotknęła jej ramienia.
– Wracam za chwileczkę.
Weszła do pokoju i niecałą minutę później miała już w dłoniach telefon mamy. Wróciła na dziedziniec, ale ten był pusty. Spojrzała w lewo i zobaczyła postać zmierzającą w kierunku wejścia do stodoły.
Kobieta odeszła.
Nadia Shariq zamknęła drzwi magazynu, który pełnił obecnie funkcję garderoby, i rozejrzała się dookoła. Stojące wzdłuż jednej ze ścian regały ze stali nierdzewnej uginały się pod ciężarem wszelkiego rodzaju naczyń, od ogromnych półmisków po najmniejsze talerzyki. Przy tylnej ścianie wisiało jeszcze więcej półek, tym razem zastawionych obrusami i serwetkami.
Nadia przypomniała sobie, jak Oscar, kierownik restauracji, wyjaśnił, że jest to magazyn, z którego korzysta się podczas wesel i imprez. Na samej górze zauważyła wazony i kandelabry.
Kiedy w hotelu nie było kompletu gości, dostawała do dyspozycji jedną z sypialni, ale dziś wszystkie pokoje były zajęte. Była to świetna wiadomość dla kierownictwa, ale Nadia wolałaby mieć wysokie lustro, aby móc się uważnie przejrzeć, jak również trochę miejsca do poruszania się.
Lubiła chodzić w tę i z powrotem przed śpiewaniem. Brała wtedy głębokie oddechy, aby rozluźnić ramiona, a do tego dokładała ćwiczenia rozgrzewające: ziewanie, pomrukiwanie, nucenie, parskanie i wokalizy. Gdyby spróbowała tego tutaj, usłyszano by ją w kuchni, a może nawet w restauracji.
Musiała przyznać, że Oscar naprawdę się postarał, aby uczynić pomieszczenie przytulnym, wstawiając tu mały stolik i krzesło oraz kładąc lustro na jednym z regałów. Przyniósł nawet suszarkę do włosów na wypadek, gdyby jej potrzebowała. Nie potrzebowała. Musiała się tylko przebrać.
Zdjęła z siebie ubranie, w którym przyjechała, po czym wsunęła na siebie czarne, jedwabne spodnie i koszulkę. Jej gęste hebanowe włosy opadały poniżej ramion w nieco przypadkowy sposób, dokładnie tak, jak lubiła. Podniosła grzebień z szerokimi zębami i przeczesała je od nasady aż po końce, po czym potrząsnęła głową, by przywrócić im sprężystość. Nie nakładała mocnego makijażu. Jej ciemne oczy, mocne brwi i czysta, oliwkowa skóra nie wymagały zbytnich dodatków, ale kiedy występowała, podkreślała oczy śliwkowym cieniem do powiek i ciemniejszym odcieniem eyelinera, a na usta nakładała specjalny tusz, który nadawał im matowy kolor bez uczucia lepkości typowej dla szminki, którego nienawidziła.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Jesteś ubrana, Nadio? – zapytał cicho Oscar.
– Tak, możesz wejść.
Wychylił głowę zza drzwi.
– Restauracja jest pełna, goście w większości skończyli już jeść. Zostało jeszcze tylko kilkoro spóźnialskich, ale nie ma uciążliwego pobrzękiwania sztućców, z którym musiałabyś konkurować. Będziesz gotowa za dziesięć minut?
– Tak, jasne. Przy odrobinie szczęścia spodoba im się to, co usłyszą, i nie będą przez cały czas rozmawiać. W przeciwnym razie rzucę im odpowiednie spojrzenie.
Oscar zachichotał, błędnie zakładając, że Nadia żartuje.
– Pierwsze wejście jest zawsze najtrudniejsze, ale wszyscy wiemy, że uwielbiają cię słuchać, więc kręcą się po barze w oczekiwaniu na drugie. Tego właśnie chcemy.
Zatarł ręce i uśmiechnął się do niej promiennie. Powiedział Nadii, że niejednokrotnie miał ochotę wskoczyć na bar i powiedzieć ludziom, żeby się zamknęli, gdy ona śpiewa, ale ci zwykle milkli, gdy tylko zaczynała, a obsługa dyskretnie poruszała się po sali, zbierając talerze, napełniając kieliszki winem i robiąc przy tym minimalne zamieszanie. Rzadko się zdarzało, że ktoś był na tyle niegrzeczny, by głośno rozmawiać podczas jej występu, choć raz – w czasach, gdy występowała w Bristolu – zaśpiewała głośno pierwsze wersy utworu „Shut Up”* zespołu Black Eyed Peas. Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
Oscar spojrzał w miejsce, w którym powiesiła ostatni element swojego stroju, i uniósł obie dłonie do ust.
– O mój Boże! Nadio, czy właśnie to zamierzasz włożyć?
Nadia spojrzała na długie, plisowane, jedwabne kimono, w które zamierzała się ubrać w ostatniej chwili, pozostawiając je rozpięte, by zwisało luźno i spływało za nią w drodze do fortepianu. Pierwsze wrażenie było najważniejsze.
– Jest niesamowite! – zawołał Oscar, który sam był miłośnikiem ekstrawagancji. Podszedł bliżej, by przyjrzeć się strojowi. Wyciągnął rękę, ale zatrzymał ją zaledwie centymetr od tkaniny i spojrzał przez ramię.
– Nie dotknę, obiecuję.
Nadia wiedziała, że strój był ekstrawagancją, na którą nie mogła sobie pozwolić, ale kiedy go zobaczyła i przeczytała opis kolorów – czarny tulipan i fioletowa chryzantema – musiała go kupić. Taka właśnie była ona, a przynajmniej osoba, którą zamierzała się stać.
– Nie zamierzasz chyba olśnić nikogo wyjątkowego, prawda? – zapytał Oscar, poruszając sugestywnie brwiami.
– Staram się po prostu wyglądać, jak należy – odpowiedziała, nie do końca gotowa, by podzielić się faktem, że w istocie miała nadzieję zobaczyć na widowni kogoś, komu będzie musiała zaimponować.
– Cóż, z pewnością ci się to uda! No dobrze, już prawie czas. Nadal się denerwujesz?
Nadia wzruszyła ramionami.
– Potrzebuję odrobiny adrenaliny, aby dać z siebie wszystko. Kiedy tylko się znudzę, będę wiedziała, że czas się poddać.
Nie była to do końca prawda, ale nie zamierzała się przyznawać do ścisku w żołądku, nawet Oscarowi.
– Dobrze, znikam, żebyś mogła się przygotować. Wiesz, co robić, kiedy będziesz już gotowa.
Z ostatnim zachęcającym uśmiechem i przeciągłym spojrzeniem na jej kimono Oscar wyszedł z magazynu i zamknął za sobą drzwi.
Nadia przymknęła oczy i skupiła się na powolnych, głębokich oddechach. Miała nadzieję, a wręcz się modliła, żeby to był właśnie ten wieczór. Czekała na niego długo, upatrując w nim swojej szansy. Kolejna okazja mogła się nie pojawić.
Napięła i rozluźniła każdą grupę mięśni w swoim ciele, uwalniając pozostałe napięcie, a następnie zdjęła z wieszaka jedwabny strój i go włożyła.
– Zasłużyłam na to – szepnęła do siebie.
– Cały czas milczysz, Juliette – mówi cicho Russell, gdy Ellis odwraca się od stolika, by zamówić u kelnera ekstrawagancką butelkę Côte-Rôtie. – Nie gniewasz się chyba, że poprosiłem Ellisa, by dołączył do nas na kolację, prawda? Jego żona nie czuje się zbyt dobrze, szkoda było zostawiać go samego, a ja i tak od pewnego czasu chciałem się z nim spotkać. Co za zbieg okoliczności, że znalazł się właśnie tutaj!
Jasne, prawdziwy zbieg okoliczności.
Staram się uśmiechnąć uspokajająco do Russella.
– Liczyłam na trochę czasu we dwoje, to wszystko.
Skruszona mina Russella podpowiada, że właśnie ukłuło go poczucie winy. Sądzi, że zrobił coś złego, podczas gdy jego jedyną intencją było zachować się miło.
– Nic się nie stało – dodaję, dotykając jego dłoni, która spoczywa na stole.
Ellis się odwraca.
– Myślę, że oboje będziecie zadowoleni z mojego wyboru wina. – Unosi brwi, jakby chciał podkreślić, jaki jest hojny i bystry. Tak przynajmniej wygląda to w moich oczach, staram się więc na niego nie spojrzeć. – Doskonała winnica, jedna z moich ulubionych.
– To bardzo miłe z twojej strony – odpowiada mój mąż, choć widzę, że czuje się trochę nieswojo z powodu zabójczej ceny.
– Trudno uwierzyć, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy, Russellu. Słyszałem o tobie, oczywiście, dzięki mojej działalności filantropijnej w zakresie sztuk performatywnych, a na swojej liście masz kilku pierwszorzędnych piosenkarzy i muzyków. Spotkanie cię tutaj jest czymś w rodzaju wartości dodanej.
– To zaszczyt poznać kogoś, kto z takim zaangażowaniem wspiera scenę muzyczną Bristolu.
Mam ochotę się skrzywić, słysząc słowa Russella. Wiem, że mówi to z głębi serca, ale Ellis Cobain nie zasługuje na taki komplement.
– Nie bywam zbyt często na imprezach – ciągnie Russell. – Trzymam się raczej biurka. Nie zajmuję się poszukiwaniem nowych talentów, tylko negocjowaniem ich kontraktów.
Ellis odwraca się do mnie, zgodnie z moim przewidywaniem.
– A ty, Juliette? Tak dobrze cię poznać. Czym się zajmujesz?
Staram się nie parsknąć śmiechem.
– Jestem projektantką wnętrz.
Russell kiwa zachęcająco głową, oczekując, że rozwinę temat, ale mówienie przychodzi mi z wyjątkowym trudem. Język stoi mi kołkiem w ustach, jakbym miała się zaraz rozchorować.
– Prywatne domy czy biura? A może restauracje?
– Jedno i drugie.
Doskonale o tym wiesz.
Russell nie może zrozumieć, dlaczego wypowiadam się w tak monosylabiczny sposób, jednak Ellis zna powód i doskonale się przy tym bawi.
– Ktoś sławny?
– Nie. Szczerze mówiąc, jak dotąd nie trafił mi się nikt interesujący.
Nie patrzę na Russella, bo wyobrażam sobie wyraz szoku malujący się na jego twarzy. Kręci się na krześle, wyraźnie próbując wymyślić jakiś tekst, który pozwoli rozładować atmosferę.
– Tak naprawdę, Ellisie, powodem naszej dzisiejszej wizyty tutaj jest planowane przeze mnie spotkanie z młodą kobietą, która tu wystąpi. – Zerka na zegarek. – Myślę, że już niedługo. Jemy dziś trochę później, niż zamierzałem, ale poświęcę jej całą uwagę podczas jej drugiego występu.
Przyczyną tak późnej pory jest oczywiście komentarz Ellisa, dotyczący tego, jak prowincjonalni w swoim zachowaniu stali się Brytyjczycy, jadając kolację tak wcześnie. Ogarnęła mnie obezwładniająca chęć rzucenia mu w twarz drinkiem, a oparłam się temu wyłącznie ze względu na Russella. Teraz, z powodu niezbyt szczęśliwego wyczucia czasu u Ellisa, Russell będzie musiał skupić się na piosenkarce, jedząc jednocześnie kolację. Dla człowieka, który żyje według pewnych zasad, będzie to nie lada wyzwanie. Na dodatek Ellis wybrał miejsce naprzeciw fortepianu, więc Russellowi pozostanie obrócenie krzesła, by móc oglądać występ. Jestem pewna, że zrobił to celowo, aby mój mąż siedział odwrócony do mnie plecami.
W tym samym momencie, gdy zostają przyniesione nasze przekąski, drzwi prowadzące do sali stają otworem i pojawia się młoda kobieta, która kieruje swoje kroki w stronę fortepianu. Russell odwraca głowę, by na nią spojrzeć, a ja obserwuję Ellisa, spodziewając się, że również patrzy w jej stronę. Okazuje się jednak, że nie patrzy na wokalistkę, lecz na mnie. Kiedy Russell odwraca wzrok, wyciąga lewą rękę i muska bok mojej prawej piersi grzbietem palców.
Korzystając z zamieszania wywołanego aplauzem ze strony gości i osób zgromadzonych przy barze, zwijam serwetkę, rzucam ją na stół i odsuwam krzesło.
– Pierdol się – szepczę do Ellisa.
Russell nie mógł usłyszeć moich słów, ale odwraca się do stolika, wyczuwając, że wstaję.
– Wszystko w porządku, kochanie? – pyta z troską malującą się na twarzy.
Kręcę głową.
– Zostań tu i posłuchaj jej, Russ. Nic mi nie jest. Coś sprawiło po prostu, że poczułam lekkie mdłości. Niedługo wrócę.
Kiedy podchodzę do drzwi, kobieta zaczyna śpiewać. Głos ma niski i aksamitny, choć nieco ochrypły. Uduchowionym tonem zaczyna powolną, jazzową wersję „I’m Not In Love”, a moje oczy zalewają się gorącymi łzami, gdy przepycham się przez stojących przy barze ludzi.
Gdy Stephanie i Amandzie właśnie podano desery, zapanowała cisza, a do sali restauracyjnej weszła młoda kobieta w oszałamiającym kimonie.
– Mamo, musisz obrócić swoje krzesło – powiedziała Stephanie, gdy przybyła zajęła miejsce przy fortepianie. – Ta piosenkarka zaczyna śpiewać, a kierownik restauracji powiedział mi wcześniej, że ma wspaniały głos.
– Może to jego dziewczyna – rzuciła nieco cynicznie Amanda.
Stephanie się uśmiechnęła.
– Nie sądzę. Zaryzykowałabym przypuszczenie, że nie jest w jego typie.
Przy pomocy przechodzącego obok kelnera obie przestawiły swoje krzesła, gdy tylko rozległy się pierwsze dźwięki fortepianu.
– Ten strój jest oszałamiający – szepnęła Amanda. – Zobacz, jak te kolory się mienią w świetle.
Miała rację, ale ubranie piosenkarki nie było tak hipnotyzujące, jak jej głos. Zaczęła od starej piosenki, jednak Stephanie nigdy wcześniej nie słyszała takiej interpretacji, jakby piosenkarka odczuwała głęboko każde słowo. Zapadła cisza. Nawet ci, którzy jeszcze jedli, przerwali, dając się porwać występowi.
Słuchając muzyki, Stephanie wróciła myślami do spotkania z kobietą na dziedzińcu. Rozejrzała się po sali, ale nigdzie jej nie dostrzegła. Szkoda, że omijał ją taki występ. Wydawała się taka niepewna, czy powinna dołączyć do męża na kolacji, i smutno było pomyśleć, że kimś mogą targać tak sprzeczne uczucia w sprawie, która wydaje się łatwą decyzją.
Zastanawiając się, kim może być jej mąż, Stephanie przyjrzała się ludziom zgromadzonym przy barze, ale nie dostrzegła żadnego samotnego mężczyzny. Nikt nie obserwował też drzwi, jakby na nią czekał. Przy kilku stolikach siedziały nieparzyste grupy mężczyzn i kobiet, a Stephanie natychmiast zauważyła dwóch facetów, których widziała już wcześniej – Łysego i Siwego. Siedzieli razem przy jednym stoliku, chociaż kobieta, którą uważała za żonę Łysego, odeszła. Żaden z nich nie zerkał w stronę drzwi, obaj utkwili spojrzenia w piosenkarce.
Rozmyślania Stephanie zostały przerwane, gdy utwór dobiegł końca. Nastąpiła krótka chwila ciszy, po której goście zaczęli klaskać lub lekko uderzać w blaty stolików.
– Jest niesamowita – stwierdziła Amanda. – Co za głos!
– Wiem. Uwielbiam jazzowe wersje starych piosenek. Ale chyba mimo wszystko jestem za stara, mamo, bo ta piosenka 10cc z lat siedemdziesiątych brzmi dla mnie lepiej niż jakakolwiek obecna muzyka. Zdecydowanie się starzeję! – Stephanie zrobiła smutną minę, a Amanda się roześmiała.
Siedziały cicho przez resztę występu, chłonąc atmosferę, którą tworzyła wokalistka. Stephanie żałowała, że nie ma z nimi Gusa. Spodobałoby mu się. Może przy odrobinie szczęścia udałoby im się spędzić tu noc, jeśli nie cały weekend. Wydatki zostały jednak ograniczone przez remonty i wyjazdy do Norfolk. Postanowiła, że znajdzie na to jakiś sposób.
W końcu piosenkarka się podniosła i odwróciła w stronę bijącej brawo publiczności. Skłoniła się lekko i przesunęła wzrokiem po tłumie, jakby kogoś szukała.
Na jej twarzy zaszła lekka zmiana. Rozchyliła usta i otworzyła szerzej oczy.
Większość widzów bez wątpienia pomyślała, że to reakcja na aplauz, ale Stephanie wiedziała lepiej. Kobieta była zaskoczona. Jej nagły, triumfalny uśmiech sugerował, że była podekscytowana.
*
Nadia poczuła, jak jej serce przyspiesza, gdy wracała do magazynu.
On tu jest!
Musiała zachować spokój. Nie mogła pokazać swojego podekscytowania, ale tak się cieszyła, że założyła nowy strój i naprawdę się przyłożyła do tego, by dobrze wyglądać. Świetnie się spisała. Występ nie mógł pójść lepiej.
Prawie podskoczyła, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Wzięła głęboki oddech. Nie może wyglądać na zbyt podekscytowaną. Musi zachować zimną krew.
– Proszę wejść – zawołała, przełykając ślinę.
W drzwiach pojawiła się twarz, a ona odetchnęła. Oscar.
– Kochana moja, byłaś niesamowita! Wiem, że zawsze to mówię, ale to był twój najlepszy występ w historii. Ludzie będą przyjeżdżać z całego hrabstwa i spoza niego, żeby cię zobaczyć. Zamierzam porozmawiać z szefem o szerszej reklamie, skupiając się nie tylko na hotelu, który jest wspaniały, ale na tym, co oferujemy ponad to. Innymi słowy, na tobie! Już sobie wyobrażam te specjalne wydarzenia dla zakochanych, wesela, rocznice. Naprawdę chwytasz za serce, wiesz? Może znaleźlibyśmy perkusistę, basistę czy kogoś takiego? Co ty na to?
Dobrze było to usłyszeć, ale Nadia chciała, żeby zostawił ją teraz w spokoju. Chciała pomyśleć. Nie wiedziała, co powinna czuć. Czy to była chwila triumfu, czy może powinna być przerażona tym, co miało nadejść?
– Zaśpiewasz „The Look of Love” w następnym wejściu? To mój ulubiony utwór, taki powolny, taki seksowny.
– Myślę, że tak. Oscarze, choć miło jest wiedzieć, że poszło mi dobrze, naprawdę potrzebuję teraz trochę czasu, żeby cała ta adrenalina opadła i żebym mogła się przygotować do następnego wejścia. Mam godzinę na regenerację, więc jeśli nie masz nic przeciwko…
Kierownik sali wyglądał na przerażonego.
– Och, kochana, przepraszam. Byłem taki podekscytowany! Usiądź, odpocznij, a ja zawołam kogoś, kto przyniesie ci coś do jedzenia, wino czy cokolwiek zechcesz.
– Na razie niczego nie potrzebuję. Mam wodę i dam ci znać, jeśli będę czegoś chciała.
Zależało jej, żeby już sobie poszedł. Musiała pomyśleć, zdecydować, co zrobić dalej.
– Dobrze, zostawię cię w spokoju. – Skierował się w stronę drzwi. – Na widowni jest mężczyzna, który powiedział, że chce z tobą porozmawiać. Zasugerowałem, żeby zostawił to na później, kiedy skończysz. Myślę, że planuje spotkać się z tobą jutro.
Nadia nabrała gwałtownie powietrza. Już miała zapytać, jak wyglądał ten facet, i poprosić Oscara, żeby go tu przysłał, ale rozejrzała się dookoła. Siedziała w magazynie z lustrem opartym o półki. To nie było właściwe miejsce na rozmowę. Wszystko musiało wyglądać idealne. Chciała wyglądać jak kobieta sukcesu, znajdująca się u szczytu kariery.
Powinna rozegrać to na spokojnie. Może dobrze by było, gdyby kazała mu zaczekać? Może to zapewniłoby jej przewagę? Dokończy drugą część występu, a potem zaczeka na niego, gdy goście skierują się do swoich pokoi.
Nie, on z pewnością nie chciałby czekać do jutra. Przyjdzie do niej.
Wiedziała o tym.
Nie udało mi się wrócić z damskiej toalety do restauracji. Wiem, że Russell będzie się niepokoił, a ja rujnuję jego szansę na nacieszenie się występem. Nadia, pamiętam, że tak miała na imię.
To ona jest powodem, dla którego tu jesteśmy, i chociaż z wielu względów jego opinia o jej występie nie ma znaczenia, zależy mu na klientach. Otwarcie przyznaje, że nie zna się na tajnikach wokalu i nie uważa się za eksperta w odkrywaniu nowych gwiazd, ale nie jest niczym niezwykłym, że ci, którzy zajmują się księgowością w agencji, zwracają się do niego, kiedy tylko czują, że nie otrzymują wsparcia, na które liczyli. Podczas gdy inni lekceważą ich obawy, Russell uważnie słucha.
„To są same primadonny”, powiedział ponoć Raoul, szef Russella, na co ten odparł: „Nie, Raoul, oni wszyscy są ludźmi”.
Jest miłym człowiekiem i wiem, że nie docenia własnej reputacji. Z pewnością czuje się podekscytowany, że ktoś, kogo uważał za tak wpływowego jak Ellis Cobain, poświęcił czas na rozmowę z nim, zwykłym prawnikiem. Tak właśnie funkcjonuje umysł Russella, chociaż nigdy się pewnie nie dowiem, dlaczego uważa, że bycie superbogatym czyni danego człowieka bardziej godnym podziwu niż kogoś innego. Zwłaszcza że Ellis nie zawdzięcza tego bogactwa sobie, a obnosi się z nim, jakby właśnie tak było.
Opieram się o umywalkę i biorę kilka głębokich oddechów. Sądząc po przedłużających się brawach, część koncertu właśnie się skończyła. Wiem, że powinnam wrócić do stolika. Mogłabym znaleźć wymówkę i uciec do pokoju, ale Russell musi zostać, żeby wysłuchać drugiego wyjścia Nadii, a ja nie chcę być sama, z dala od innych ludzi, narażona na niechcianych gości.
Co robi tutaj Ellis?
Nie wiem, jak się zachować. Russell nie ma pojęcia, dlaczego jestem taka nieuprzejma, więc pewnie uzna to za kolejny przykład mojego niepokojącego nastroju. Ellis zrozumie, że jestem wściekła. Spodoba mu się to. Powinnam zatem umiejętnie zamaskować swój gniew.
Muszę tam wrócić, czy tego chcę, czy nie. Czuję, że twarz mam zarumienioną i wilgotną od potu. Odwracam się w stronę lustra, wyciągam kawałek papierowego ręcznika i trzymam go przez chwilę pod zimną wodą z kranu, po czym nakładam go na kark. W tym samym momencie otwierają się drzwi do damskiej toalety. Staje w nich kobieta po trzydziestce, z ciemnymi, falującymi włosami do ramion. Zaczyna się uśmiechać, ale widzę, jak ściąga szybko brwi, więc gwałtownie odwracam wzrok.
– Wszystko w porządku? – pyta.
Patrzę na siebie w lustrze i widzę czarne smugi tuszu do rzęs wokół oczu w miejscach, które przed chwilą przetarłam.
– Tak, w porządku, dzięki. Mam tylko lekkie mdłości. Przez cały dzień kiepsko się czuję – odpowiadam, nie chcąc, by pomyślała, że to restauracja jest winna moim mdłościom.
Próbuję zetrzeć tusz do rzęs wilgotnym ręcznikiem, ale nie chce zejść. Dobrze go wtarłam, a torebkę zostawiłam przy stoliku. Wzdycham głęboko.
– Mam przy sobie krem nawilżający – mówi kobieta. – Kapka na chusteczce prawdopodobnie załatwi sprawę tuszu.
Grzebie w ogromnej torebce, wyciąga z niej mały pojemniczek i paczkę chusteczek. Staram się uśmiechnąć, gdy odbieram je od niej, ale wiem, że nie jest przekonana, że wszystko ze mną w porządku.
– Chcesz, żebym kogoś przyprowadziła? Wydaje mi się, że widziałam cię wcześniej z dwoma facetami. Czy jeden z nich jest twoim partnerem?
– Tak, mój mąż. Tego drugiego poznałam dopiero dziś wieczorem.
Nie wiem, dlaczego jej o tym powiedziałam. Nie było to istotne, ale poczułam, że muszę to podkreślić. Chyba sama muszę spróbować w to uwierzyć.
– Jeśli chcesz, mogę mu przekazać, że nie czujesz się zbyt dobrze.
Przełykam ślinę.
– Nie, nie trzeba, dzięki. Muszę tam wrócić. Będzie się o mnie martwił. – Oddaję jej pojemniczek z kremem i sprawdzam, czy moje oczy wyglądają nieco lepiej, chociaż wysiłek, jaki włożyłam w zamaskowanie ciemnych kręgów pod oczami, poszedł na marne. – Dziękuję za troskę. Doceniam to.
Z ostatnią próbą uśmiechu kieruję się w stronę drzwi. Czuję na plecach jej wzrok, ale słyszę zamykające się drzwi do jednej z kabin. Mam ochotę się zatrzymać, odwrócić do kobiety, której nigdy wcześniej nie widziałam i której prawdopodobnie już nigdy nie zobaczę, a następnie powiedzieć jej o wszystkim. Wyjaśnić, dlaczego jestem taka nieszczęśliwa, dlaczego zrobiłam taki bałagan w swoim życiu, i zapytać, co dalej.
Zamiast tego wychodzę z łazienki i wracam do stolika, do jednego mężczyzny, którego kocham, i jednego, którego nienawidzę.
– Gotowa, mamo? – zawołała Stephanie, ciągnąc walizkę w kierunku drzwi stajni.
– Tak, już idę. – Usłyszała.
Stephanie po raz ostatni rozejrzała się po przestrzeni mieszkalnej apartamentu, z odsłoniętymi kamiennymi ścianami, wyłożonymi kafelkami podłogami i łagodnymi odcieniami szarości i turkusu. Bardzo uspokajająca przestrzeń. Hotel miał wszystko, o czym wspominała mama, a one spędziły razem kilka wspaniałych dni. Poczuła ukłucie winy na myśl o tym, jak niewiele brakowało, żeby odmówiła jej tego wyjazdu. Praca, dom i wyjazdy do Norfolk oznaczały, że weekendy i czas spędzany sam na sam z Gusem były cenne, ale nie było niczego cenniejszego od jej mamy. Cieszyła się bardzo, że ostatecznie się zgodziła.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Sobota
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Niedziela
Rozdział 10
Piątek. Pięć dni później
Sobota
Niedziela
Wtorek. Dwa dni później
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
Meritum publikacji