Na krawędzi zawsze - J.A. Redmerski - ebook

Na krawędzi zawsze ebook

Redmerski J.A.

4,3

Opis

Pięć miesięcy temu Camryn i Andrew, oboje z bagażem wielu problemów, natknęli się na siebie podczas podróży autobusem. Udowodnili, że jeżeli ludzie są sobie przeznaczeni, to w końcu los ich połączy.
Pragnęli żyć pełnią życia, tak jak sobie wymarzyli, jednak kiedy wydarza się tragedia, ich związek zostaje poddany próbie. Każde z nich inaczej radzi sobie w trudnej sytuacji. Camryn usiłuje zagłuszyć ból, a Andrew stara się utrzymać ich oboje na powierzchni.
Chłopak postanawia, że ich życie ponownie będzie tak wspaniałe, jak było, i że wyruszą w kolejną podróż, aby odnaleźć to, co na chwilę stracili.                                                                                                                                                                                                                                                                                                          Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (16 ocen)
10
2
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Logana

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
IwonaP19884

Z braku laku…

wielkie rozczarowanie 👎
00
Weronika8608

Dobrze spędzony czas

może być chociaż absolutnie nie jest to porywająca historia
00

Popularność




Tytuł oryginału

The Edge of Always

Copyright © 2013 by J.A. Redmerski

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja, korekta, skład i łamanie:

Cała Jaskrawość

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-284-6

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ANDREW

Kilka miesięcy temu, gdy leżałem w szpitalnym łóżku, nie myślałem, że dzisiaj będę żył, tak samo jak nie spodziewałem się, że zostanę ojcem, i zaręczyn z aniołkiem z niewyparzoną buzią. Jednak jestem tu. Jesteśmy, Camryn i ja, dajemy radę… chociaż w różny sposób. Sprawy nie potoczyły się tak, jak planowaliśmy, ale przecież rzadko tak się dzieje. Poza tym nawet gdybyśmy mogli, nie zmienilibyśmy naszej historii.

Uwielbiam ten fotel. To był ulubiony fotel mojego ojca, a zarazem jedyna z pozostawionych przez niego rzeczy, na której naprawdę mi zależało. Oczywiście, że odziedziczyłem sporą sumę, która na jakiś czas ustawiła Camryn i mnie, dostałem także chevelle, jednak fotel ma dla mnie taką samą wartość sentymentalną. Camryn go nie cierpi, ale nie powie tego głośno, ponieważ mebel należał do mojego taty. Nie mogę jej winić; mebel jest stary, śmierdzi i ma dziurę od papierosów, które ojciec ciągle palił. Obiecałem jej, że przynajmniej postaram się wynająć kogoś, kto go doczyści. I zrobię to, jak tylko ona zdecyduje, czy zostaniemy w Galveston, czy też przeniesiemy się do Karoliny Północnej. Nie mam nic przeciwko żadnemu z tych miejsc, ale coś mi mówi, że Camryn z mojego powodu powstrzymuje się przed tym, czego naprawdę pragnie.

Słyszę, że pod prysznicem przestaje płynąć woda, i sekundę później zza ściany dociera niski dźwięk wibracji. Podrywam się z fotela, strącając na podłogę pilota, a kiedy ruszam do łazienki, mijając ławę, walę golenią w jej kant.

Szarpnięciem otwieram drzwi łazienki.

– Co się stało?

Camryn kręci głową i uśmiecha się do mnie, gdy schyla się po leżącą na podłodze obok toalety suszarkę do włosów.

Wzdycham z ulgą.

– Masz większą paranoję niż ja – śmieje się.

Spogląda w dół, gdy rozmasowuję dłonią goleń. Odkłada suszarkę na blat umywalki, podchodzi do mnie i całuje w kącik ust.

– Wygląda na to, że to nie o mnie należy się martwić. – Uśmiecha się.

Obejmuję jej ramiona, przyciągając ją bliżej, opuszczam rękę, by spoczęła na jej zaokrąglonym brzuszku. Ledwo można stwierdzić, że jest w ciąży. Myślałem, że w czwartym miesiącu będzie przypominała hipopotamka, ale co ja tam wiem o tych sprawach.

– Może i tak – mówię, próbując ukryć rumieniec na twarzy. – Prawdopodobnie zrobiłaś to celowo, żeby zobaczyć, jak szybko przybiegnę.

Całuje kąciki moich ust, po czym przechodzi do ataku, całując namiętnie i napierając na mnie swoim nagim, mokrym ciałem. Jęczę w jej usta, oplatając ją ramionami.

A potem odsuwam się, zanim wpadnę w sprytną pułapkę.

– Cholera, kobieto, musisz przestać tak robić.

Uśmiecha się do mnie.

– Naprawdę chcesz, żebym przestała? – pyta z tym swoim „to się nie może dobrze skończyć” uśmieszkiem.

Cholernie mnie przeraża, kiedy tak robi. Pewnego razu po rozmowie zakończonej tym uśmieszkiem, nie kochała się ze mną przez całe trzy dni. Najgorsze trzy dni w moim życiu.

– Cóż, nie – odpowiadam nerwowo. – Mam na myśli tylko teraz. Za pół godziny mamy wizytę u lekarza.

Mam tylko nadzieję, że przez całą ciążę będzie taka napalona. Słyszałem przerażające opowieści o tym, że niektóre kobiety chcą tego przez cały czas. Kiedy stają się naprawdę duże, pod dotykiem zamieniają się w ziejące ogniem smoczyce.

Pół godziny. Cholera. Bardzo szybko mógłbym to z nią zrobić na blacie umywalki…

Camryn uśmiecha się słodko, sięga po ręcznik wiszący na kabinie prysznica i zaczyna się wycierać.

– Będę gotowa za dziesięć minut – mówi i macha, żebym wyszedł. – Nie zapomnij podlać Georgii. Znalazłeś telefon?

– Jeszcze nie – mówię, kierując się do drzwi. Zatrzymuję się jednak i dodaję z erotycznie wymownym uśmieszkiem: – Hmm, a nie moglibyśmy…

Zamyka mi drzwi przed nosem. Odchodzę, zanosząc się śmiechem.

Biegam po mieszkaniu, szukając kluczy pod poduszkami i w różnych innych dziwnych miejscach, aż w końcu znajduję je zakopane pod stosem korespondencji na kuchennym blacie. Przystaję na chwilę i zaciskam palce na pewnym liście. Camryn nie pozwoliła mi go wyrzucić, ponieważ to ten, na który patrzyła, podając operatorce pogotowia mój adres, gdy na jej oczach dostałem ataku. Chyba uważa, że ten kawałek papieru mógł uratować mi życie, ale tak naprawdę dzięki niemu w końcu dowiedziała się, co się ze mną dzieje. Atak nie był groźny. Miałem ich kilka. Do diabła, miałem taki jeden, gdy mieszkaliśmy w hotelu w Nowym Orleanie, zanim jeszcze wynajęliśmy wspólny pokój. Kiedy w końcu jej o tym powiedziałem, nie była zachwycona.

Cały czas martwi się, że guz może się odnowić. Myślę, że boi się tego bardziej niż ja.

Jeśli tak się stanie, trudno. Przejdziemy przez to razem. Zawsze przez wszystko będziemy przechodzili razem.

– Czas na nas, maleńka! – krzyczę z salonu.

Wychodzi z sypialni ubrana w dość opięte dżinsy i równie obcisłą koszulkę. I szpilki. Poważnie? Szpilki?

– Tymi obcisłymi spodniami będziesz ściskać jej maleńką główkę – mówię.

– Nie. Nie będę ściskać główki jej lub jego – sprzeciwia się, sięgając po leżącą na kanapie torebkę i zakłada ją na ramię. – Jesteś taki pewny swego, ale zobaczymy. – Łapie moją dłoń, kiedy wyprowadzam ją przez drzwi i przekręcam blokadę zamka przed ich zatrzaśnięciem.

– Wiem, że to dziewczynka – twierdzę z przekonaniem.

– Jesteś pewien? Chcesz się założyć? – Uśmiecha się, patrząc na mnie.

Wychodzimy w przyjemną listopadową aurę i otwieram przed nią drzwi samochodu, gestem zapraszając do środka.

– O co zakład? – pytam. – Wiesz, że jestem fanem zakładów.

Camryn wślizguje się na siedzenie, a ja obiegam auto i wsiadam. Opieram nadgarstki na kierownicy, patrzę na nią i czekam.

Camryn uśmiecha się i przez chwilę, zamyślona, delikatnie przygryza dolną wargę. Jej długie, jasne włosy spływają na ramiona, a niebieskie oczy błyszczą z ożywienia.

– To ty wydajesz się stuprocentowo pewny – mówi w końcu – zatem wymyśl, o co możemy się założyć, a ja się zgodzę albo nie. – Nagle przerywa i wskazuje na mnie palcem. – Ale nic seksualnego. Uważam, że ten temat masz już dobrze opracowany. Pomyśl o czymś… – Kręci palcem przed sobą. – Nie wiem… o jakimś wyzwaniu lub czymś znaczącym.

Hmm, jestem wyraźnie zakłopotany.

Wkładam kluczyk w stacyjkę, ale jeszcze go nie przekręcam.

– Dobra, jeśli będzie dziewczynka, będę mógł wymyślić jej imię – mówię z delikatnym uśmiechem, pełnym dumy.

Camryn nieznacznie ściąga brwi i unosi podbródek.

– Nie podoba mi się ten zakład. Nie uważasz, że oboje powinniśmy o tym decydować?

– No tak, czyżbyś mi nie ufała?

Camryn się waha.

– Ufam ci, ale…

– Ale nie przy wyborze imienia dla dziecka. – Unoszę pytająco brwi, ale tak naprawdę tylko się z nią droczę.

Już nie potrafi patrzeć mi w oczy i wygląda, jakby czuła się nieswojo.

– I jak będzie? – podburzam ją.

Camryn krzyżuje ręce na piersiach i mówi:

– A właściwie jakie imię masz na myśli?

– Dlaczego zakładasz, że już jakieś wymyśliłem?

Przekręcam kluczyk i chevelle z mrukiem budzi się do życia.

Camryn uśmiecha się zadowolona z siebie, przechyla głowę na bok.

– Och, proszę cię. Z pewnością już jakieś wybrałeś, inaczej nie byłbyś taki pewien, że to dziewczynka, i nie zakładałbyś się ze mną przed zrobieniem USG.

Uśmiechając się, patrzę w bok i zawracam samochód.

– Lily – mówię i ledwo mogę zobaczyć minę Camryn, kiedy wycofujemy z parkingu. – Lily Marybeth Parrish.

Maleńki uśmiech unosi kąciki jej ust.

– Właściwie to mi się podoba – mówi, a jej uśmiech rośnie z minuty na minutę. – Muszę przyznać, że trochę się niepokoiłam… Dlaczego Lily?

– Bez powodu. Po prostu mi się podoba.

Camryn nie wydaje się przekonana. Figlarnie mruży oczy, patrząc na mnie.

– Poważnie! – mówię, śmiejąc się delikatnie. – Już dzień po tym, jak mi powiedziałaś, przerzuciłem w głowie różne imiona.

Uśmiech rozpromienia się i gdyby to nie było niemęskie, poddałbym się chwili i zarumienił jak dzieciak.

– Ciągle myślisz o imieniu? – Wydaje się mile zaskoczona.

Dobra, i tak się rumienię.

– Tak – przyznaję. – Jeszcze nie wymyśliłem dobrego imienia dla chłopca, ale zostało mi jeszcze kilka miesięcy.

Camryn patrzy na mnie cała rozpromieniona. Nie wiem, co dzieje się w jej głowie, ale uświadamiam sobie, że kiedy patrzy na mnie w ten sposób, czerwienię się jeszcze bardziej.

– No co? – pytam i głośno się śmieję.

Nachyla się ku mnie przez siedzenie, ręką dotyka mojej twarzy, odwraca mój podbródek i całuje.

– Boże, jak ja cię kocham – szepcze.

Mijają sekundy, zanim zdaję sobie sprawę, że moją twarz rozciąga wielki uśmiech.

– Też cię kocham, a teraz zapinaj pasy. – Wskazuję na nie.

Przesuwa się na swoją stronę siedzenia i klika klamrą od pasa.

Jedziemy do lekarza, oboje gapimy się na zegar na desce rozdzielczej. Zostało osiem minut. Pięć. Trzy. Kiedy parkujemy przed budynkiem, myślę, że dociera to do niej równie mocno jak do mnie, że już za chwilę zobaczymy naszego syna lub córkę.

Kilka miesięcy temu w ogóle nie myślałem, że będę żył…

– Zabija mnie to czekanie – szepcze do mnie Camryn, pochylając się w moim kierunku, gdy siedzę obok niej w poczekalni. To takie dziwne. Siedzieć przed gabinetem lekarskim wśród tylu lasek w ciąży. Jestem zbyt przerażony, by nawiązać kontakt wzrokowy. Niektóre z nich wyglądają na wkurzone. Wygląda, jakby wszystkie gazetki dla facetów miały na okładce mężczyznę trzymającego kciukiem rybę za pysk. Udaję, że czytam artykuł.

– Siedzimy tutaj zaledwie dziesięć minut – szepczę w odpowiedzi i przesuwam wierzchem dłoni po jej udzie, pozwalając gazecie opaść na kolana.

– No wiem, tylko się denerwuję.

Mam zamiar złapać ją za rękę, ale z bocznych drzwi wychodzi pielęgniarka w różowym kitlu i wzywa Camryn, więc ruszamy za nią.

Siadam pod ścianą, podczas gdy Camryn rozbiera się i nakłada jedno z tych szpitalnych okryć. Drażnię się z nią, mówiąc, że świeci tyłkiem po oczach, a ona udaje, że się obraża. Zdradza ją jednak rumieniec. Siedzimy i czekamy. Po chwili wchodzi inna pielęgniarka. Myje dłonie w umywalce.

– Wypiła pani odpowiednią ilość wody na godzinę przed wizytą? – pyta siostra po uprzednim przywitaniu się.

– Tak, proszę pani – odpowiada Camryn.

Pewnie się niepokoi, że coś może być nie tak z dzieckiem i wyjdzie to na USG. Próbowałem przekonywać ją, że wszystko będzie dobrze, ale nie przestała się zamartwiać. Spogląda na mnie przez salę, a ja nie mogę się pohamować, wstaję i podchodzę do niej z boku. Pielęgniarka, wkładając lateksowe rękawiczki, zadaje serię pytań. Na tyle, na ile potrafię, pomagam odpowiadać, ponieważ Camryn wydaje się z każdą upływającą sekundą bardziej zdenerwowana i mówi niewiele. Ściskam jej dłoń, starając się ją uspokoić.

Pielęgniarka wyciska odrobinę żelu na brzuch Camryn, a ona bierze głęboki wdech.

– Wow, ale tatuaż – mówi pielęgniarka. – Musi być szczególnie ważny, jeśli zdecydowała się pani zrobić taki duży, i to na żebrach.

– Tak, ma dla nas wyjątkowe znaczenie – odpowiada Camryn i uśmiecha się do mnie. – To Orfeusz. Andrew ma drugą część. Eurydykę. Ale to długa historia.

Z dumą unoszę koszulkę, by pokazać pielęgniarce swoją część tatuażu.

– Wspaniałe – zachwyca się siostra, obracając się i patrząc na obydwa nasze tatuaże. – Nie widuje się takich codziennie.

Pielęgniarka przestaje zajmować się tatuażem i przesuwa sondę po żelu, ukazując głowę, łokieć i różne inne części ciała dziecka. Czuję, że w miarę jak pielęgniarka uśmiecha się, wyjaśniając, że „wszystko będzie dobrze”, uścisk dłoni Camryn nieco słabnie. Obserwuję, jak twarz Camryn zmienia się. Zdenerwowanie i napięcie ustępuje miejsca szczęściu i poczuciu ulgi, co sprawia, że też się uśmiecham.

– Jest pani pewna, że wszystko jest w porządku? – pyta Camryn. – Jest pani pewna?

Siostra potakuje i przelotnie spogląda na mnie.

– Tak. Nie dostrzegłam nic niepokojącego. Dziecko rozwija się prawidłowo. Ruchy i tętno są w normie. Myślę, że może pani być spokojna.

Camryn spogląda na mnie i czuję, że myślimy o tym samym.

Potwierdza się to, kiedy odzywa się pielęgniarka:

– Zatem rozumiem, że są państwo ciekawi płci dziecka.

A my po prostu nieruchomiejemy, patrząc na siebie. Camryn jest tak cholernie piękna. Nie mogę uwierzyć, że jest moja. Nie mogę uwierzyć, że nosi moje dziecko.

– Przyjmuję zakład – w końcu zgadza się Camryn, zaskakując mnie. Uśmiecha się promiennie i ciągnie mnie za rękę. Patrzymy na siostrę.

– Tak – odpowiada Camryn. – Jeśli jest to teraz możliwe.

Pielęgniarka przesuwa sondą po brzuchu, upewnia się, w końcu informuje:

– Cóż, jest jeszcze wcześnie, ale… jak na razie wygląda mi na dziewczynkę.. Za dwadzieścia tygodni, przy następnym badaniu ultrasonograficznym będziemy w stanie potwierdzić płeć.

ROZDZIAŁ DRUGI

CAMRYN

Chyba nigdy wcześniej nie widziałam, żeby Andrew tak się uśmiechał. Może tej nocy, w Nowym Orleanie, kiedy zaśpiewałam z nim po raz pierwszy i był ze mnie dumny jak paw. Nie jestem pewna, czy coś mogłoby przebić jego obecny wyraz twarzy. Z emocji serce obija mi się o żebra, szczególnie po reakcji Andrew. Wiem, jak bardzo chciał mieć córeczkę, i mogę przysiąc, że robi wszystko, żeby się nie rozpłakać przed pielęgniarką. Albo przede mną.

Dla mnie nigdy nie miało znaczenia, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka. Jak każda przyszła mama, chcę tylko, żeby dziecko było zdrowe. Wiem, że dla Andrew to także najważniejsze..

Pochyla się ku mnie i delikatnie całuje w usta, jego jasnozielone oczy błyszczą dobrocią.

– Zatem Lily – zgadzam się i ponownie go całuję. Zanim zdąży się odsunąć, przebiegam palcami po jego krótkich, brązowych włosach.

– Ładne imię – mówi pielęgniarka. – Ale ustalcie też imię dla chłopca, tak na wszelki wypadek. – Zabiera głowicę USG i daje nam chwilę.

Nagle Andrew zwraca się do siostry:

– Cóż, jeśli pani do tej pory nie zauważyła u mojego dziecka małego wystającego ogonka, to bez wątpienia jest to dziewczynka.

Parskam śmiechem i przewracam oczami, patrząc na pielęgniarkę. Andrew jest jednak całkiem poważny. Kiedy zauważa rozbawiony wyraz mojej twarzy, przekrzywia głowę.

Resztę dnia spędzamy na zakupach. Nie możemy się powstrzymać. Wcześniej rozglądaliśmy się za rzeczami dla dziecka, ale nie kupowaliśmy dużo, bo nie wiedzieliśmy, w jakim kolorze: różowe czy też niebieskie, a nie chcieliśmy skończyć z pokojem pełnym żółtych rzeczy. I chociaż ciągle nie mamy pewności, Andrew jest coraz bardziej przekonany, że urodzi się dziewczynka, więc i ja chcę w to wierzyć. Jednak on i tak nie pozwala mi kupić za dużo!

– Poczekajmy – upiera się, kiedy wybieram w dziale dla noworodków następne ubranko dla dziewczynki. – Wiesz, że moja mama planuje przyjęcie związane z narodzinami dziecka?

– Tak, ale przecież możemy teraz kupić jeszcze kilka rzeczy. – Wkładam ubranko do koszyka. Andrew patrzy na nie, a potem z powrotem na mnie, zaciskając usta w zamyśleniu.

– Myślę, że już jest więcej niż kilka, maleńka.

Ma rację. Już wrzuciłam tu ciuszki za około dziewięćdziesiąt dolarów. Cóż, w razie czego, gdyby okazało się, że to jednak chłopiec, zawsze będę to mogła później wymienić.

I tak nam mija reszta dnia, aż zatrzymujemy się przed domem jego matki, by przekazać jej wieści.

– Och, to cudownie! – mówi Marna, porywając mnie w objęcia. – Byłam przekonana, że będzie chłopak!

Zostawiam Marnę i siadam przy kuchennym stole obok Andrew, podczas gdy jego mama kieruje się ku lodówce. Wyciąga z niej dzbanek herbaty, którą rozlewa nam do szklanek.

– Przyjęcie z okazji narodzin będzie w lutym – mówi zza stołu. – Mam już wszystko zaplanowane. Ty musisz tylko przyjść. – Zerka na mnie, odkładając dzbanek.

– Dziękuję – mówię.

Stawia przed nami szklanki, a później chwyta puste krzesło. Tęsknię za domem, ale też uwielbiam być tutaj. Marna jest dla mnie jak druga mama. Nie zdobyłam się jeszcze na to, by powiedzieć Andrew, jak bardzo tęsknię za mamą i Natalie, za przyjacielem, z którym mogłabym po prostu porozmawiać o wszystkim. Możesz być zakochana w najcudowniejszym facecie na Ziemi – ja faktycznie jestem – ale to wcale nie oznacza, że nie możesz mieć innych przyjaciół. Poznałam dziewczynę w moim wieku, Alanę, która mieszka z mężem kilka pięter wyżej w tym samym budynku, ale nie umiałam się z nią porozumieć. Kiedy dzwoni, wymyślam jakieś bzdury, żeby szybko zakończyć rozmowę. Raczej nie znajdziemy wspólnego języka.

Tak naprawdę uważam, że mój wewnętrzny smutek i tęsknota za domem są spowodowane ciążą. Moje hormony ześwirowały. Teraz o wszystko się martwię. Czułam się tak często, zanim poznałam Andrew, ale teraz, kiedy spodziewam się dziecka, moje obawy pomnożyły się. Czy maleństwo będzie zdrowe? Czy będę dobrą matką? Czy spieprzę sobie życie przez… Znów to robię. Do diabła! Jestem okropna. Za każdym razem, gdy te myśli nawiedzają mój umysł, czuję się winna. Kocham nasze dziecko i nie zmieniłabym biegu spraw, nawet gdybym mogła, jednak nie umiem nic na to poradzić, że zastanawiam się, czy… czy coś się między nami nie zepsuje przez tak szybkie zajście w ciążę.

– Camryn? – słyszę głos Andrew i to wyrywa mnie z głębokiego zamyślenia. – Wszystko w porządku?

Zmuszam się do wiarygodnego uśmiechu.

– Tak, wszystko dobrze. Tylko się rozmarzyłam… wiesz, wolę fiolety niż róże.

– Ja mogę nadać jej imię – mówi Andrew – więc ty wybierz kolor, jaki ci się podoba. – Pod stołem zamyka swoją dłoń na mojej. Świadomość, że w ogóle obchodzą go takie sprawy, wywołuje uśmiech na mojej twarzy.

Marna odsuwa szklankę od ust, odkładając ją na stół.

– A właśnie – zaczyna zaintrygowana. – Wybraliście już imię?

Andrew potakuje.

– Lily Marybeth. Camryn ma na drugie Marybeth. Powinna nosić imię po mamie.

O mój Boże, właśnie roztopił mi serce. Nie zasługuję na niego.

Marna uśmiecha się do mnie, jej twarz jest pełna szczęścia i wszelkich innych emocji, jakie tylko można sobie wyobrazić, że matka Andrew powinna w tym momencie odczuwać. Nie tylko z tego powodu, że jej syn pokonał chorobę i powrócił jeszcze silniejszy z objęć śmierci, ale też dlatego, że niebawem urodzi się jej wnuczka.

– Cóż, to piękne imiona – mówi. – Myślałam, że Aidan i Michelle będą pierwsi, jednak życie jest pełne niespodzianek. – Po sposobie, w jaki to powiedziała, wnoszę, że miało to ukryte znaczenie. Andrew też to zauważa.

– Coś się dzieje między Aidanem a Michelle? – pyta Andrew, biorąc łyk herbaty.

– Takie tam… małżeńskie sprawy – odpowiada. – Nigdy nie spotkałam małżeństwa, które nie prowadziłoby wojen, a oni są razem już tak długo.

– Jak długo? – pytam.

– Małżeństwem są zaledwie od pięciu lat – mówi Marna. – Ale z tego, co wiem, razem są od około dziewięciu. – Kiwa głową, jakby usatysfakcjonowana wspomnieniami.

– To pewnie Aidan – mówi Andrew. – Też nie chciałbym się z nim ożenić. – Śmieje się.

– Tak, to by było dziwne – mówię, marszcząc nos.

– Cóż, Michelle pewnie nie da rady przyjechać na przyjęcie z okazji narodzin – mówi Marna. – W grudniu musi być na kilku konferencjach i termin nie pasuje do jej harmonogramu, zwłaszcza że będzie tak daleko. Ale prawdopodobnie wyśle największy prezent. – Uśmiecha się do mnie słodko.

Przyjmuję to do wiadomości i biorę kolejny łyk. Nie mogę jednak przestać myśleć o tym, co powiedziała kilka chwil temu – że nie zna małżeństwa, które by się nie kłóciło. I natychmiast znów zaczynam się zamartwiać.

– Twoje urodziny wypadają ósmego grudnia, prawda Camryn?

Mrugam i powracam do teraźniejszości.

– Och… tak. Wielka dwudziestka jedynka.

– Cóż, wygląda zatem, że mam do przygotowania również przyjęcie urodzinowe.

– Och nie, proszę sobie nie robić kłopotu.

Macha ręką na moje stwierdzenie, jakby to było coś niedorzecznego, a Andrew tylko siedzi obok mnie z tym głupkowatym uśmieszkiem na twarzy.

Poddaję się. Wiem, że z Marną nie ma sensu nawet próbować się spierać.

Godzinę później zmierzamy do domu, jest już ciemno. Jestem skonana całodzienną bieganiną, ale też emocjami związanymi z Lily.

Lily. Nie mogę uwierzyć, że będę mamą. Kiedy wchodzę do salonu, uśmiech rozciąga mi twarz. Upuszczam torebkę na ławę i opadam na środkową poduszkę kanapy, po drodze skopując buty. Nie mija dużo czasu i Andrew siada obok mnie z tym wszystkowiedzącym wyrazem swojej pięknej twarzy.

Mogłam oszukać Marnę, ale powinnam wiedzieć, że muszę się bardziej postarać, próbując go oszukać.

ROZDZIAŁ TRZECI

ANDREW

Biorę Camryn w ramiona i sadzam ją sobie na kolanach. Gdy siedzimy razem, oplatam ją rękoma, a podbródek opieram na jej ramieniu. Wiem, że coś ją gryzie. Mogę to wyczuć, ale jakaś część mnie boi się zapytać.

– Co się dzieje? – mimo wszystko pytam i wstrzymuję oddech.

Odwraca się, by spojrzeć mi w oczy, podczas gdy jej błyszczą zmartwieniem.

– Boję się.

– Czego się boisz?

Milczy, wodząc spojrzeniem po pokoju, aż zatrzymuje je w jakimś punkcie.

– Wszystkiego – odpowiada.

Odwracam jej podbródek ku sobie.

– Możesz mi wszystko powiedzieć, Camryn. Wiesz o tym, prawda?

Jej niebieskie oczy wypełniają się łzami, ale nie pozwala im spłynąć.

– Ja… cóż, nie chcę, żebyśmy skończyli, jak… no, wiele ludzi.

Och, doskonale wiem, do czego zmierza.

Łapię ją i odwracam tak, by siedząc okrakiem na moich kolanach, była zwrócona twarzą do mnie.

– Spójrz na mnie – mówię, ujmując obie jej dłonie. – Nie skończymy jak inni. Chcesz wiedzieć, skąd to wiem? – Nie odpowiada, ale nie musi. Wiem, że chce, żebym kontynuował. Ucieka jej jedna łezka, więc ścieram ją opuszkiem kciuka. – Nie skończymy, ponieważ oboje jesteśmy świadomi – zaczynam. – Ponieważ naszym przeznaczeniem było spotkać się w autobusie w Kansas i ponieważ oboje wiemy, czego chcemy od życia. Może nie wiemy wszystkiego, ale oboje wiemy, w jakim kierunku nie chcemy zmierzać. – Przerywam na chwilę, po czym podejmuję: – Nadal możemy zwiedzać świat. Po prostu musimy to odłożyć na jakiś czas. A tymczasem będziemy żyć, jak chcemy. Nic z szarej nudnej codzienności.

Posyła w moją stronę nikły uśmiech.

– A jak dokładnie jej unikniemy? – pyta, splatając ramiona na piersiach i uśmiechając do mnie.

Teraz to zabawna i mądra Camryn, którą znam i kocham.

Energicznie pocieram dłońmi jej uda i mówię:

– Jeśli chcesz pracować, to pracuj. Nie mam nic przeciwko, żebyś obracała hamburgery czy ganiała z łopatą w zoo, rób, co chcesz. Ale kiedy ci się to znudzi albo poczujesz, że zaczyna zmieniać się w rutynę, zostawisz to. A jeśli wolisz siedzieć w domu i nic nie robić, proszę bardzo. Wiesz przecież, że zaopiekuję się tobą bez względu na wszystko.

Wiem, co się stanie dalej, więc już się przygotowuję. I rzeczywiście Camryn prycha na mnie i mówi:

– Nie ma mowy, żebym siedziała na tyłku i pozwalała ci się mną zajmować.

Jest taka apetyczna, kiedy wykłóca się o swoją niezależność.

– Cóż, dobrze. Jak chcesz – mówię i unoszę ręce w geście poddania. – Ale musisz zrozumieć, że nie będę się wtrącał w to, co robisz, póki to będzie dawało ci szczęście.

– A co z tobą, Andrew? Nie wmówisz mi, żebym się nie martwiła monotonią życia, podczas gdy ty staniesz się głową rodziny, tylko dlatego, że mamy dziecko w drodze. To nie fair.

– To coś takiego jak to, co mówiłaś w noc, gdy pierwszy raz zanurkowałem między twoimi udami. Miałem wtedy z tym problem?

Mocno się rumieni. Mimo upływu czasu, po wszystkim, co razem przeszliśmy, nadal potrafię wywołać u niej rumieniec.

Pochylam się, obejmuję dłońmi jej twarz i przyciągam, by pocałować.

– Póki mam ciebie, Lily, i muzykę, nie potrzeba mi niczego więcej.

Strużka łez moczy jej policzek, ale tym razem też się uśmiecha.

– Obiecujesz?

– Tak, obiecuję – odpowiadam z determinacją, ściskając jej dłonie. Pozbywam się z twarzy powagi i ponownie uśmiecham.

– Przepraszam – mówi, wzdychając ciężko. – Nie wiem, co się ostatnio ze mną dzieje. Jednego dnia jestem uśmiechnięta i wszystko jest dobrze, a potem nagle jestem smutna i mocno rozżalona.

Śmieję się lekko.

– Masz przerąbane przez wahania nastroju. Przywyknij.

Oburza się trochę, ale uśmiecha się delikatnie.

– Cóż, myślę, że to może być jedna z przyczyn. – Przerywa nagle. – Słyszałeś? – Jej oczy zwężają się na dźwięk, który ja również słyszę, ale udaję, że jest inaczej.

– Świetnie – mówię. – Tylko mi nie mów, że ciąża wywołuje też schizofrenię.

Klepie mnie lekko po torsie i wstaje z moich kolan.

– Nie, to twoja komórka – mówi, obchodząc kanapę. – Myślałam, że bateria ci padła.

Nie… Tylko wyciszyłem dzwonek i schowałem telefon, żebyś tak myślała. W końcu wpadłem na to, żeby ją całkiem wyłączyć.

– Myślę, że siedzisz na komórce – zauważa.

Wstaję i udaję głupka, grzebiąc między poduszkami na kanapie. Wreszcie ją wyciągam. Na ekranie wyświetla się kontakt Natalie (konkretnie wyświetla się zdjęcie hieny, które wybrałem, by godnie ją reprezentowało). Cholera! Kłopociki.

Camryn sięga po telefon i dostrzega imię Natalie.

– A od kiedy to Natalie wydzwania do ciebie? – pyta, wyrywając mi go z ręki.

Tak, kłopoty, bo ani trochę nie wygląda na zazdrosną. Szczerzy się w uśmiechu!

Nerwowo drapię się po karku, unikając kontaktu wzrokowego, ale i tak próbuję odebrać jej telefon.

– Och, do diabła, nie ma nawet mowy – śmieje się, odsuwając się od kanapy.

– No oddaj mi telefon.

Drażni się ze mną, więc przeskakuję oparcie kanapy i ścigam ją.

Pokazuje mi pustą dłoń.

– Ostrożnie! Jestem w ciąży i możesz mi zrobić krzywdę! – drwi.

O tak, gra teraz bardzo wrażliwą kartą. Nie jest dobrze.

Przeciąga palcem zieloną słuchawkę i przykłada telefon do ucha, cały czas się śmiejąc.

Poddaję się. Mam to w dupie.

– No cześć, Natalie – mówi Camryn, jej roześmiany wzrok nadal spoczywa na mnie. – Spotykasz się z moim facetem za moimi plecami? – Kręci głową z powodu odpowiedzi koleżanki. To oczywiste, że Camryn wie, o co chodzi, a przynajmniej się domyśla. Wie, że nigdy bym jej nie zdradził, a zwłaszcza z jej najlepszą przyjaciółką. Ta dziewczyna jest ładna, ale przypomina panienki z telewizyjnego show, podczas którego na antenie piorą prywatne brudy.

Camryn włącza głośnik.

– Dajcie sobie spokój. Oboje – żąda.

– Mhm… Ughhh… – udaje Natalie.

– Po raz pierwszy Natalie nie ma nic do powiedzenia. Jestem w szoku! – Camryn patrzy na mnie, szukając odpowiedzi.

– Przepraszam, Andrew! – krzyczy Natalie.

– Nie twoja wina – przyznaję. – Zostawiłem włączony dzwonek.

Camryn odchrząkuje niecierpliwie.

– To miała być niespodzianka – mówię, marszcząc brwi.

– Przysięgam, że on się do mnie nie dowala!

Udaję, że płaszczę się z powodu komentarza Natalie, a Camryn próbuje powstrzymać się od śmiechu, ale znając ją, nie przepuści żadnej okazji do znęcania się nad tymi, których kocha, choćby mieli najbardziej niewinne intencje.

– Nie wierzę ci, Nat – mówi ostro.

– Co? – Natalie sprawia wrażenie całkowicie oszołomionej.

– Jak długo to trwa? – Camryn ciągnie swój przekonujący pokaz. Podchodzi i odkłada telefon na ławę, po czym zaplata ramiona na piersiach.

– Cam… Przysięgam na Boga, że to nic z tych rzeczy. Jezu, nigdy, przenigdy nie zrobiłabym ci czegoś takiego. To znaczy Andrew jest całkiem przystojny i muszę przyznać, że gdybyście nie byli razem, poleciałabym na niego jak na Josepha Morgana, ale…

– Rozumiem, Nat. – Na szczęście Camryn ją powstrzymuje, zanim rozkręci się do fazy, którą Camryn nazywa „odbiegająca od tematu Natalie”.

– Naprawdę? – pyta Natalie ostrożnie, nadal zdezorientowana, co mnie nie dziwi.

Camryn podnosi telefon i pokazując mi wyświetlacz, bezgłośnie pyta: „Poważnie?” – najwyraźniej mając na myśli zdjęcie hieny.

Wzruszam ramionami.

– Zatem co się naprawdę dzieje? – pyta z powagą Camryn.

– Camryn – mówię, podchodząc do niej. – Wiem, że tęsknisz za domem. Wiem to od dłuższego czasu, więc kilka tygodni temu wyciągnąłem numer Natalie z twojego telefonu i zdecydowałem się do niej zadzwonić.

Camryn mruży oczy.

Prowadzę ją, by usiadła obok mnie na kanapie.

– Tak, dzwonił do mnie i podał datę badania USG, więc pomyślałam, że może bym mogła… – Głos Natalie cichnie i dziewczyna czeka, abym to ja był tym, który uchyli rąbka tajemnicy.

– Pomyślałem, że będzie chciała zrobić ci przyjęcie z okazji narodzin dziecka, kiedy już dowiemy się, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Najpierw oczywiście próbowałem dodzwonić się do twojej mamy, ale pewnie nadal jest na wyspie Cozumel.

Camryn kiwa głową.

– Tak, prawdopodobnie gdzieś tam.

– Ależ twoja mama jest teraz cały czas na pokładzie – piszczy Natalie przez maleńki głośniczek.

– Zatem zaplanowałyśmy to przyjęcie w tajemnicy przed tobą. Nie mogłam już dłużej czekać na wiadomości od ciebie, żeby dowiedzieć się, czy kupować zabawki dla chłopca czy dziewczynki, więc zadzwoniłam do niego i teraz wiesz o wszystkim, a niespodziankę szlag trafił!

– Nie, nie, Nat. Niczego nie trafił szlag – mówi Camryn, podnosząc telefon i trzymając go blisko ust, kiedy opiera się o kanapę. – Właściwie dobrze się stało, bo mogę cieszyć się tym, że niedługo wrócę do Karoliny Północnej.

– Dobrze, bo nie będziesz musiała długo czekać – mówię obok niej – ponieważ wylatujemy w piątek popołudniu.

Oczy Camryn rozszerzają się, podobnie jak jej uśmiech.

Myślę, że to jest dokładnie to, czego jej trzeba. To tak jakby w dwie sekundy szczęście dziewczyny uniosło się ponad jej tęsknotę za domem. Uwielbiam widzieć ją taką. Powinienem zrobić to wcześniej.

– Chociaż czwarty miesiąc to niby wcześnie na przyjęcie z okazji narodzin – zauważa Camryn. – Nie to, że narzekam, czy coś!

– Może i tak – zgadza się Natalie. – Ale kogo to obchodzi? Wracasz do domu!

– Tak, wymyśliliśmy, żeby połączyć przyjemne z pożytecznym.

– Cóż, cieszę się. Dzięki wam – mówi rozpromieniona Camryn.

– A zatem… jakie są wieści? – pyta Natalie.

Camryn przedłuża to w kilka długich, dręczących sekund, wiedząc, że doprowadza tym Natalie do szału, a potem mówi:

– Dziewczynka!

Natalie piszczy przez telefon tak głośno, że się wzdrygam i krzywię.

– Wiedziałam! – krzyczy.

W innej sytuacji byłby to dla mnie wystarczający powód, by opuścić to piżama party i iść po kanapkę, pod prysznic, czy coś, ale jakoś nie mogę sobie podarować. Brałem udział w przygotowywaniu tego „wielkiego sekretu”, zatem chyba powinienem zostać do końca rozmowy.

– Tak bardzo się cieszę, Cam. Nawet nie masz pojęcia.

– Faktycznie to, hmm… ona ma dość dobre pojęcie – odpowiadam.

Camryn patrzy na mnie ostrzegawczo.

– Dzięki, Nat. Też się cieszę. I już wybraliśmy imię. Cóż, właściwie Andrew je wybrał.

– Co? – pyta Natalie bezbarwnym tonem. – Chcesz powiedzieć, że on… je wybrał?

Wypowiada to tak, jakby to było coś bardzo niebezpiecznego.

Dlaczego wszystkie kobiety sądzą, że faceci dadzą ciała przy wymyślaniu imienia?

– Lily Marybeth Parrish – mówi z dumą Camryn.

To sprawia, że czuję się o wiele lepiej, ponieważ mojej dziewczynie chyba naprawdę podoba się to imię, tak jak mnie, a nie tylko udaje, by nie zranić moich uczuć.

– O mój Boże, naprawdę mi się podoba, Cam. Andrew, spisałeś się!

Nie to, żebym potrzebował potwierdzenia od Natalie, ale fakt, że jej też się podoba, sprawia, że uśmiecham się jak chłopczyk.

ROZDZIAŁ CZWARTY

CAMRYN

Wczorajszy dzień był wyczerpujący. W dobrym tego słowa znaczeniu. Dobre wieści płynęły strumieniami i nadal przetwarzam to wszystko. Ale to tylko czyni naszą noc w ulubionym barze w Houston bardziej ekscytującą.

Andrew i ja zaczęliśmy grać w barach, to tu, to tam, nieco ponad miesiąc temu i pokochałam to. Nigdy w życiu, przed poznaniem Andrew, nie wyobrażałam sobie grania na żywo w barze. Właściwie grania na żywo gdziekolwiek. Ani razu nie przyszło mi coś takiego do głowy. Ale przeżycia z Nowego Orleanu otworzyły dla mnie całkiem nowy świat. Oczywiście towarzyszy mi Andrew, ku mojej radości odśpiewuje większość tekstu. Gdyby nie on, raczej w ogóle bym tego nie robiła.

Występy nie są tym, co kręci mnie najbardziej, jednak występy z nim sprawiają, że to kocham.

Kilka dni temu rozmawiałam z mamą na temat naszego przyjazdu i cieszyła się, że mnie zobaczy. Mama i Roger pobrali się w Meksyku! Trochę mnie to wkurzyło, bo nie dałam rady pojechać, ale im dłużej o tym myślę, tym mniej żałuję. Byli spontaniczni. Postąpili zgodnie ze swoim sercem i jakoś tak wyszło. Podczas związku z Andrew nauczyłam się, że spontaniczne działanie i uwolnienie się od reguł często jest czymś dobrym. Przede wszystkim nie bylibyśmy teraz razem, gdybym nie odważyła się być spontaniczna.

A co do daty naszego ślubu, cóż, nie jest wyznaczona. Rozmawiając pewnego wieczoru, uzgodniliśmy, że pobierzemy się, kiedy poczujemy, że to właściwy czas i miejsce. Żadnych dat. Żadnego planowania. Żadnej sukni za pięć tysięcy, którą włożę tylko raz. Żadnych kwiatowych dekoracji. Żadnych druhen i drużbów. Wystarczy, że o tym pomyślimy, już nas to stresuje.

Pobierzemy się, kiedy będziemy gotowi, a oboje wiemy, że wstrzymywanie się nie ma nic wspólnego z niepewnością co do tej decyzji. To jest to, czego oboje pragniemy, nie ma wątpliwości.

Słyszę, jak Andrew dzwoni kluczami od mieszkania i spotykam się z nim przy drzwiach. Podskakuję, oplatam go nogami w pasie i całuję namiętnie w usta. Zamyka nogą drzwi, ogarniając mnie ramionami i oddaje pocałunek.

– Za co to? – pyta, odsuwając się.

– Po prostu się cieszę.

Jego dołeczki pogłębiają się.

Obejmuję go rękami za kark, kiedy niesie mnie przez salon do kuchni.

– Żałuję, że wcześniej nie zabrałem cię do domu – mówi, sadzając mnie na kuchennej wyspie, staje między moimi nogami i rzuca klucze na blat.

– Nie wiń się za to – odpowiadam, cmokając go w usta. – Jestem pewna, że będę tęsknić za Teksasem, jeśli zbyt długo pozostanę w Północnej Karolinie.

Uśmiecha się, ale nie wydaje się przekonany.

– Nie musisz od razu podejmować decyzji – mówi – ale pomyśl, gdzie będziemy mieszkać. Nie chcę, żebyś ze względu na mnie wybierała Teksas. Kocham mamę, ale nie będę tęsknił tak jak ty.

– Dlaczego tak uważasz?

– Przez jakiś czas żyłem, jak chciałem – mówi. – Ty nigdy nie miałaś szansy tego zaznać, nim opuściłaś Raleigh. – Uśmiecha się, cofając się delikatnie, i dodaje: – Poza tym twoje hormony wariują, więc chętnie zrobię, cokolwiek powiesz, i nie będę się kłócił.

Udaję, że chcę go kopnąć, ale celowo nie trafiam.

Pochyla się między moimi nogami, podnosi brzeg koszulki, po czym przyciska ciepłe wargi do mojego brzucha.

– A co na to Billy Frank? – pytam, kiedy się prostuje. – Jeśli znów go porzucisz, może już nigdy cię nie zatrudnić.

Andrew śmieje się, obchodzi wyspę i podchodzi do szafek. Obracam się na blacie, by być z nim twarzą w twarz, zwieszając nogi po drugiej stronie.

– Billy Frank był lub nie był moim szefem, odkąd skończyłem szesnaście lat – odpowiada, wyciągając pudełko płatków śniadaniowych. – Jesteśmy prawie jak rodzina, więc to nie jest typowa praca mechanika. Potrzebuję go bardziej, niż on mnie.

– Zatem dlaczego wciąż to robisz? – pytam.

– Co? Zaglądam pod maski?

Potakuję.

Wlewa mleko do płatków, które właśnie nasypał, i odkłada z powrotem do lodówki.

– Lubię pracę przy samochodach – odpowiada, biorąc do ust dużą porcję, po czym kontynuuje z pełną buzią: – Myślę, że to coś w rodzaju hobby. A poza tym lubię, jak pieniądze wpływają na konto.

Czuję się malutka, nie mając pracy. Wyczuwa to, jak wszystko, co się ze mną dzieje. Przełyka płatki i wskazuje na mnie łyżką.

– Nie rób tego.

Z zaciekawieniem spoglądam na niego, udając, że nie mam zielonego pojęcia, co wyłapał z taką łatwością. Siedzi na wysokim stołku naprzeciwko mnie, opierając buty na podpórce.

– Zdajesz sobie sprawę, że pracujesz, prawda? – pyta, patrząc na mnie z ukosa. – W zeszłym tygodniu, w tę noc, kiedy graliśmy u Levy’ego, zarobiliśmy cztery stówy. Czterysta w jeden wieczór nie brzmi źle.

– Wiem – zgadzam się. – Ale nie czuję, że pracuję.

Śmieje się delikatnie i kręci głową.

– Nie czujesz, że pracujesz, bo cię to cieszy. I także dlatego, że nie jest to robota na godziny.

Ma rację, ale jeszcze nie skończyłam swoich wyjaśnień.

– Gdybyśmy podróżowali, nie mielibyśmy do płacenia czynszu i rachunków, nie mielibyśmy dziecka w drodze, byłoby inaczej. – Biorę głęboki oddech i przechodzę do sedna. – Chcę mieć taką pracę hobby. Jak ty.

Kiwa głową.

– Świetnie – mówi i bierze kolejną łyżkę, cały czas siedząc niedbale z łokciami ułożonymi na blacie obok miski. – Co chciałabyś robić? – Znów wskazuje na mnie. – Zwróć uwagę na kluczowe słowo „chciałabyś” w moim pytaniu.

Rozważam to przez chwilę, zaciskając w konsternacji usta.

– Cóż, lubię sprzątać, więc może mogłabym pracować w hotelu – zaczynam. – A może mogłabym zaczepić się w Starbucksie czy w czymś takim.

Kręci głową.

– Wątpię, czy chciałabyś sprzątać pokoje hotelowe – odpowiada. – Zanim ojciec rozkręcił interes, moja mama tak pracowała. Ludzie w pokojach zostawiają straszny bałagan.

Kulę się.

– Cóż, coś wymyślę. Jak tylko dotrzemy do Raleigh, zacznę szukać pracy.

Andrew zatrzymuje łyżkę tuż nad miską.

– Zatem decydujesz nie wracać stamtąd do domu?

ROZDZIAŁ PIĄTY

ANDREW

Nie chciałem wywołać smutku na jej twarzy. Odsuwam miskę i przyciągam Camryn do siebie, przesuwając ją po blacie. Opieram przedramiona na jej nagich udach i patrzę na nią ze szczerym śmiechem.

– Naprawdę nie mam nic przeciwko, maleńka.

– Jesteś pewien?

– Tak. Zdecydowanie. – Pochylam się i całuję wierzch jej lewego uda, po czym to samo robię z drugim. – Pojedziemy w weekend na przyjęcie z okazji przyszłych narodzin, wrócimy i zaczniemy się pakować.

Chwyta moje dłonie.

– Kiedy już się przeniesiemy, będziemy musieli wrócić tu w lutym na przyjęcie, które planuje twoja mama.

Mój uśmiech rozszerza się.

– Brzmi jak plan – mówię, wcale nie zaskoczony faktem, że bierze pod uwagę również uczucia mojej mamy. – Zatem ustalone. Raleigh będzie naszym nowym domem, do czasu, aż nam się nie znudzi.

Camryn jest nawet szczęśliwsza, niż kiedy witała mnie przy drzwiach. Obejmuje mnie za szyję. Wstaję i biorę ją w ramiona, dłońmi podtrzymując tyłeczek.

– Przepraszam za płatki.

– Co?

Zawstydzona opuszcza wzrok.

– Założę się, że kiedy wyobrażałeś sobie małżeństwo, marzyłeś o żonie, która będzie przygotowywała typowo męskie posiłki, takie, które zachwyciłyby szefa kuchni Ramsaya.

Odchylam w tył głowę i śmieję się głośno.

– Nie, tak naprawdę nigdy nie myślałem o takich rzeczach – prostuję, gdy nasze twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów. – A jeśli chodzi o zachwyt szefa kuchni Ramsaya – zaufaj mi, potrafisz go wywołać.

Zaciska uda wokół mojego pasa, a jej twarz staje się jeszcze bardziej czerwona. Całuję ją w nosek, a potem patrzę w piękne niebieskie oczy. Opuszczam powieki i rozkoszuję się jej miętowym oddechem. Jej język delikatnie dotyka mojej dolnej wargi, wyzywając moje usta, by zetknęły się z jej. Szybko się poddaję, dotykając krawędzi języka, po czym całuję mocno, obejmując ją ramionami. Nie przerywając pocałunku, niosę ją do sypialni, a przez następną godzinę, zanim udajemy się do Houston, by zagrać w barze, zajmuję się nią skrupulatnie.

W piątek po południu docieramy na lotnisko w Karolinie Północnej i już widzę błysk w oczach Camryn. To jej druga wizyta tutaj w ciągu miesięcy. Odbieramy bagaże i wychodzimy na słońce, gdzie czekają na nas Natalie i Blake. I tak jak za pierwszym razem, kiedy ją poznałem, teraz także przygotowuję się do spotkania twarzą w twarz z hieną, najlepszą przyjaciółką Camryn.

– Tak bardzo za tobą tęskniłam, Cam! – Natalie rzuca się do uścisku.

Wysoki Blake – może zacznę nazywać go Blondasek, będzie pasowało jak diabli – stoi za Natalie z rękami wciśniętymi w kieszenie, ma luźno opuszczone ramiona, a na opalonej twarzy wielki głupkowaty uśmiech. Nie umiem stwierdzić, które z tej dwójki jest silniejsze. Facet jest przypakowany. Śmieję się z tego w myślach. Ma więcej mocy. Cholera, nie mogę nic powiedzieć…

– Andrew! – Natalie przenosi uwagę na mnie, a ja aktywuję swoją zwariowaną, niewidzialną tarczę ochronną, kiedy odwzajemniam jej uścisk.

Dobra, prawda jest taka, że nie za bardzo przepadam za Natalie. Nie to, że jej nienawidzę czy coś, ale jest typem dziewczyny, z którą nie rozmawiałbym ponownie, gdyby nie Camryn. A to, co zrobiła swojej przyjaciółce, nim ta wsiadła do autobusu, cholernie mnie zniesmacza. Mam zamiar przebaczyć Natalie, ale to, co zrobiła, sprawia, że ciągle jestem wobec niej ostrożny. Ciężko było się przemóc, by dwa tygodnie temu zadzwonić do niej i zdradzić datę badania USG. Ale zrobiłem to dla Camryn i tylko to ma dla mnie znaczenie.

– Miło cię widzieć, Blake – wita go Camryn, ściskając po przyjacielsku.

Wiem też wszystko o Blake’u, który zanim zaczął spotykać się z Natalie, najpierw interesował się Camryn. Według mnie facet jest w porządku, mimo że ciągnie go do mojej dziewczyny.

Wymieniamy uścisk dłoni.

– O mój Boże, daj mi spojrzeć! – piszczy Natalie, unosząc koszulkę Camryn i z zachwytem dotyka dłońmi jej brzucha. Cieniutki niczym skowyt głosik wydobywa się z gardła Natalie i zaczynam się zastanawiać, w jaki sposób ludzkie ciało jest w stanie wyprodukować taki dźwięk.

– Mogę być ciocią Natalie albo matką chrzestną Natalie!

Hmm, a może jednak nie?

Camryn uśmiecha się i szybko potakuje, a ja staram się nie emanować negatywną energią, którą mogłaby wyczuć. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, to zniszczyć moment powrotu do domu, pozwalając jej zauważyć, że z ledwością toleruję jej najlepszą przyjaciółkę.