Mord - Jan Rychner - ebook + audiobook + książka

Mord ebook i audiobook

Rychner Jan

2,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Warszawa lat osiemdziesiątych. Stare kamienice, zaniedbane podwórka, ciemne interesy. Półświatek praskich cwaniaków, pijaczków i handlarzy. Wciąż obecny na pobliskim bazarze klimat przedwojennej stolicy. Zwyczajni ludzie – zapracowane kelnerki, kasjerki, kierownicy, dozorcy, sutenerzy, handlarze, pracownicy budowy...

Szary dzień, jesienny chłód, październikowa mgła. Z tej dobrze znanej, nieśpiesznej codzienności, mieszkańców Pragi wytrąca informacja o krwawej zbrodni popełnionej w jednej popularnych, lokalnych restauracji. Inspektor Rawicz i kapitan Kozub wkrótce rozpoczynają śledztwo. Wiele wskazuje na to, że głównym motywem bestialskich zbrodni popełnionych na kobietach jest zemsta... Czy organom ścigania i wymiarowi sprawiedliwości uda się ustalić sprawców i przywrócić poczucie bezpieczeństwa wśród obywateli?

Bronka powiesiła szal na wieszaku, a torebkę rzuciła na stolik. W trakcie rozpinania bluzki podeszła do szafy i z niedowierzaniem spostrzegła, że drzwi są otwarte, a na podłodze leżą jej osobiste przedmioty, pomieszane z bielizną.
Widok ten zaskoczył kobietę, zmieszała się raptownie, a jej twarz pobladła jak pergamin. Przez sekundę, może dwie, zastanawiała się, co to wszystko znaczy. Nie mogła zrozumieć, skąd ten bałagan. Przecież wczoraj − pomyślała − zostawiłam tu porządek, a wychodząc, zamknęłam drzwi na klucz. Była bardziej przerażona niż zdziwiona, nogi się pod nią ugięły, a resztki krwi odpłynęły z twarzy. Instynktownie wyczuła jakieś nieokreślone zagrożenie, choć nie miała pojęcia, z jakiego powodu i kto mógł buszować po jej garderobie.


Jan Rychner – urodził się w Lublinie, gdzie mieszkał do 1964 roku. Z wykształcenia prawnik, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Z zamiłowania muzyk, dużo podróżuje. Jego debiutancki tomik wierszy zatytułowany „Wiersze dla Ciebie” został wydany w 2000 roku. Od tego momentu nieprzerwanie publikuje swoje utwory na łamach wielu czasopism literackich w kraju i za granicą. Jego dorobek dopełniają teksty pisane prozą, w tym nowela „Mroźna Pani” i powieść „Meandry losu”, którą przełożono na język rosyjski. Wiersze przetłumaczono na siedem języków. Jest członkiem Stowarzyszenia Autorów ZAiKS oraz Słowiańskiej Akademii Literatury i Sztuki w Warnie. W 2016 roku został uhonorowany medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 101

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 35 min

Oceny
2,8 (8 ocen)
0
2
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Majka888

Nie polecam

wyjątkowy gniot
00

Popularność




Był październik 1985 roku, zwykły jak w ostatnich latach, chłodny i wilgotny. Tego ranka Praga przebudziła się później niż zwykle, a jesienny, październikowy chłód i mgła otulały ją jeszcze w półśnie – przykrywając jakby kołderką, zdawały się szeptać do ucha: „Pośpij jeszcze, pośpij”. Słońce dzisiaj też się spóźniło na Anioł Pański, bo zapewne zaspało. Niskie chmury nie dopuszczały nieśmiałych promieni do sennych ulic wielkiego miasta. Zapowiadał się szary dzień.

Pierwszy tramwaj o czwartej pięćdziesiąt już się sposobił do drogi. Motorniczy dokończył picie porannej kawy, którą woził ze sobą w termosie, i ruszył powoli z pętli Gocławek. Wagon zazgrzytał po szynach i odjechał z przystanku, zabierając zaledwie kilku pasażerów, prawie tak samo markotnych jak pogoda w mieście. Nie bardzo wiadomo było, czy to spóźnieni przechodnie spieszący do domów po zbyt długich balangach, zmęczeni pracownicy nocnej zmiany, czy też „ranne ptaszki” wyfrunęły tak wcześnie do swoich zakładów.

Wilgotne, przejmujące chłodem, jesienne powietrze zawieszone nad dachami kamienic nie nastrajało podróżnych do rozmów. Wszyscy mieli skwaszone miny i milczeli. Tramwaj z szumem toczył się po szynach, obojętny na ich nastrój i zamyślenie. Z piskliwym zgrzytem hamulców zatrzymywał się na kolejnych przystankach, które o tej porze były jeszcze prawie puste. Jednak w miarę zbliżania się do centrum, pasażerów powoli przybywało. Kilka samochodów pomknęło do przodu, wyprzedzając tramwaj i pozostawiając za sobą chmurę spalin powoli rozpływającą się na wietrze.

Na placu Szembeka jakaś młoda kobieta weszła do tramwaju i powolnym ruchem wyjęła z torebki bilet, a następnie zbliżyła go do kasownika. Ubrana była dość nietypowo jak na tę porę roku i sprawiała wrażenie zmęczonej po nieprzespanej, a może nieudanej nocy. Długi szal szczelnie otulał jej szyję, opadając na plecy. Skórzana kurtka, może zbyt kusa, przylegała do kształtnego ciała. Tramwaj raptownie szarpnął i ostro przyhamował, nie dając dziewczynie żadnych szans na utrzymanie równowagi. Bilet pozostał zakleszczony w kasowniku, a pasażerka imieniem Bronka, runęła całym ciałem i powabem swoich wdzięków na podłogę, gubiąc przy tym zgrabny pantofelek.

– A niech to jasna cholera! – krzyknęła ze złością, próbując stanąć na nogi.

Pospiesznie przygarnęła torebkę, z której wypadło kilka drobnych przedmiotów. Pozbierała je szybko, włożyła do środka i pewnym ruchem zamknęła błyskawiczny suwak. Jegomość siedzący opodal uczynił gest, jakby chciał jej pomóc się podnieść z pomostu, ale nim to zrobił, Bronka stała już o własnych siłach i trzymała się poręczy. Wyjęła bilet z kasownika i rozejrzała się za wolnym miejscem, a opadłszy na najbliższy wolny fotel, próbowała doprowadzić swój wygląd do porządku. Spostrzegła jednocześnie, że za oknem jakiś pijany mężczyzna wymachiwał pięścią w kierunku motorniczego, prawdopodobnie rzucając wiązankę siarczystych przekleństw. Wyglądało to nieco groteskowo, zupełnie jakby miał pretensję, że tramwaj go nie potrącił i na nieszczęście jeszcze żyje, choć było to pewnie pieskie życie. Po kilku krokach przewrócił się na trawnik i ułożył do snu.

Tramwaj powoli ruszył i przyspieszając, pognał w stronę Wiatracznej.

– Taki pijaczyna, włóczęga jakiś! Cholera, przez niego nieomal bym się zabiła! – skarżyła się głośno oburzona Bronka. – To łobuz! Że też takiego święta ziemia nosi!

Dojeżdżali właśnie do przystanku na rondzie Wiatraczna w dzielnicy Praga-Południe. Tu znajdowała się również pętla postojowa innych linii tramwajowych.

Bronka energicznym ruchem zerwała się z siedzenia i prawie wyskoczyła z pojazdu, wpadając na milicjanta stojącego przed wejściem. Zaskoczony tym atakiem mężczyzna popatrzył badawczo na kobietę i próbował uśmiechnąć się do niej na zgodę; sprawiał wrażenie, jakby ją znał. Nie zdążył jednak wypowiedzieć słowa, a już Bronka kuśtykała chodnikiem w stronę bazarku. Lekko drżąc z zimna i emocji po niedawnym upadku, podążała przed siebie, otulając się szalem. Jej zgrabne nogi w letnich pantofelkach nie bardzo pasowały do całej tej jesiennej, ponurej scenerii i stały się obiektem zainteresowania przechodzącej hałaśliwie grupy młodych mężczyzn zdążających do pracy na pobliską budowę.

– Ho, ho, ta to ma niezłe nóżki, warto by się z nią wybrać na spacer, no nie? – skomentował jeden z nich i oddalili się, wymieniając między sobą żartobliwe uwagi.

Tymczasem Bronka, prawie biegnąc, dopadła uchylonych drzwi restauracji Pod Gwiazdą. Tutaj pracę rozpoczynano już od szóstej rano, a otwarcie lokalu się odbywało godzinę później. Restauracja z barem i salą dancingową mieściła się na pierwszym piętrze trzykondygnacyjnego budynku, stanowiącego obszerny kompleks, w którym część przestrzeni zajmowały sklepy. Od strony ronda zdobił go wielki kolorowy neon z nazwą UNIVERSAM „GROCHÓW”. Było to pierwsze w stolicy dzielnicowe centrum handlowo-usługowe, oddane do użytku w sierpniu 1977 roku. Jak na tamte czasy, cały obiekt, zarówno w części restauracyjnej, jak i handlowo-usługowej, był nowoczesny, dobrze wyposażony, z rozbudowanym zapleczem socjalnym. Obok pomieszczeń gospodarczych znajdowały się garderoby dla personelu. Na parterze, od strony patio, mieścił się punkt gastronomiczny, który funkcjonował codziennie od siódmej rano. Nie raz się zdarzało, że niecierpliwi klienci, smakosze porannej kawki czy piwka, gromadzili się przed drzwiami wejściowymi jeszcze przed otwarciem bufetu. Tego dnia jednak pogoda, mało zachęcająca do spacerów, odstraszała amatorów porannych śniadań. Tym lepiej – pomyślała Bronka, kierując się do szatni dla personelu – będzie więcej czasu na przebranie i przygotowanie się do codziennych obowiązków kelnerskich.

Pracowała tutaj ponad sześć lat i nigdy nie zdarzyło jej się spóźnić chociażby minutę. Kierownictwo lokalu chwaliło ją za to i doceniało pracowitość dziewczyny, nagradzając z okazji świąt premiami pieniężnymi. Cieszyła się wtedy jak panienka, planując zakup lepszych kosmetyków czy modnych ciuchów. Czasami odwiedzała pewexy. Nie nabywała tam żadnych drogich rzeczy, ale czuła satysfakcję, patrząc na zagraniczne ubrania, kremy i perfumy, przymierzała bluzeczki, kupowała sobie zawsze jakiś tani drobiazg.

– Dzień dobry pani Bronko – przywitał ją wylewnym gestem szef kuchni, mężczyzna niski, korpulentny, zawsze pogodny, któremu duży brzuch nie pozwalał na sprawne ruchy, ale za to nadawał poczciwego i dobrotliwego wyglądu. Pana Henryka lubili tutaj wszyscy.

Bronka, rewanżując mu się skromnym uśmiechem, zapytała niepewnie:

– Czy był tu wczoraj ktoś do mnie po moim wcześniejszym wyjściu? Pytał o mnie?

Usłyszała krótkie „nie” i sprawiała wrażenie, jakby ta odpowiedź ją zadowalała. Skwitowała to słowo nieokreślonym gestem, otworzyła drzwi do garderoby i weszła do środka, żeby się przebrać w służbowy garniturek, w jakim codziennie obsługiwała klientów. Na odpowiedni ubiór duży nacisk kładł kierownik lokalu, pod tym względem był pedantyczny. Strój musiał być czysty, dobrze skrojony, dopasowany do sylwetki.

Bronka powiesiła szal na wieszaku, a torebkę rzuciła na stolik. W trakcie rozpinania bluzki podeszła do szafy i z niedowierzaniem spostrzegła, że drzwi są otwarte, a na podłodze leżą jej osobiste przedmioty, pomieszane z bielizną.

Widok ten zaskoczył kobietę, zmieszała się raptownie, a jej twarz pobladła jak pergamin. Przez sekundę, może dwie, zastanawiała się, co to wszystko znaczy. Nie mogła zrozumieć, skąd ten bałagan. Przecież wczoraj − pomyślała − zostawiłam tu porządek, a wychodząc, zamknęłam drzwi na klucz. Była bardziej przerażona niż zdziwiona, nogi się pod nią ugięły, a resztki krwi odpłynęły z twarzy. Instynktownie wyczuła jakieś nieokreślone zagrożenie, choć nie miała pojęcia, z jakiego powodu i kto mógł buszować po jej garderobie. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu, a serce waliło jej jak oszalałe: a na dodatek, bladość nadawała jej twarzy upiornego wyglądu. Uczyniła raptowny krok do przodu z zamiarem pozbierania porozrzucanych bezładnie przedmiotów. W chwili gdy się pochyliła, jej podświadomość zarejestrowała coś bardzo dziwnego i niepokojącego, jakby obecność drugiej osoby, co jeszcze bardziej kobietę przeraziło. Kiedy ostrożnie próbowała się odwrócić, jednocześnie prostując sylwetkę, kątem oka zauważyła postać mężczyzny. W tym momencie z ust dziewczyny wyrwał się przytłumiony krzyk, na tyle cichy, że nie mógł być słyszalny za drzwiami garderoby. Nagle poczuła na karku dotyk silnej ręki, a potem szarpnięcie do tyłu. Jej ciało przeszył ostry ból. Powoli osunęła się na kolana, resztkami świadomości rejestrując mocny uścisk, który krępował jej ręce i kibić. Poczuła ciepło na odsłoniętych piersiach i skierowała wzrok w dół. Ze zdziwieniem spostrzegła, że spływają po nich strużki krwi. Dziwne… – pomyślała. – Czyżby to była moja krew? Niemożliwe.

Ból jakby ustąpił. Próbowała wykonać jakiś ruch, ale poczuła bezwład ciała. Chciała krzyknąć, ale nie mogła wydobyć z siebie słowa. Powoli traciła świadomość, zdawało jej się, że nagle przybrała na wadze, wreszcie pociemniało jej w oczach i padła na podłogę.

Przez chwilę jeszcze całe ciało Bronki w raptownych skurczach dawało znać, że walczy o życie. Leżąc na dywaniku, usiłowała chwytać coś palcami, nie wiedziała, że powoli umiera. Wydawało jej się, że rozpięta bluzeczka zmienia kolor na krwistoczerwony. Stopniowo umysł dziewczyny zaczął gasnąć, a mrok otaczający jej oczy gęstniał z każdą sekundą. Pod rozpiętą bluzką, której nie zdążyła jeszcze zdjąć, ukazały się piękne, jędrne piersi, na które spływała obficie krew. Nie była już w stanie czegokolwiek zrozumieć. W agonii przesunęły jej się w pamięci wyraźne obrazy z życia, jakieś wspomnienia z dzieciństwa, chwile miłosnych uniesień, których doznała, będąc z Jakubem nad morzem ostatniego lata przed jego wyjazdem. Byli tam we dwoje, rozkochani w sobie do szaleństwa i bardzo szczęśliwi. Ujrzała scenki z ostatniego dnia pobytu, kiedy spotkała się z Zagajewskim w kasynie oficerskim. W tym momencie jednak wszystko ustało, zobojętniało, jej trzydziestoletnie serce przestało bić. Odeszła w daleką podróż do innego świata, innej rzeczywistości, gdzie nie dozna już lęku ani bólu. Nie żyła. Ciało jej powoli stygło i sztywniało, spływająca krew krzepła, przybierając ciemniejszą barwę.

Morderca spoglądał bez szczególnego entuzjazmu czy współczucia na drobną, szczupłą postać Bronki, zastygłą w bezruchu. Dywanik, na którym leżała, był już mokry od krwi. Przez moment uświadomił sobie, że dziewczyna była teraz obojętna, nieczuła na jego aroganckie zachowanie czy zmuszanie do uległości, całkowicie wolna od niego. Omiótł zimnym wzrokiem jej ciało, nagi biust i półotwarte pełne wargi. W skrytości ducha zawsze jej pożądał, jej kształtnych piersi, pociągały go jej namiętne usta. Teraz już jego pragnienie straciło sens, poczuł przez chwilę satysfakcję z dokonanej zemsty. Powoli zdjął skórzane rękawiczki, po czym starannie zapakował do plastikowej torebki, którą miał ze sobą, umieścił w niej też zakrwawioną brzytwę, dokładnie zawiązał i schował do małego plecaka, jakiego używają turyści w czasie krótkich wycieczek w plener. Celowo przyniósł go ze sobą, bo był wygodny, sprawiał, że miał obie ręce wolne, a w dodatku pasował do sportowej kurtki, nie rzucając się w oczy.

Przestąpił przez leżące ciało Bronki i podszedł do okna wychodzącego na podwórze pawilonu, od strony zaplecza. Spojrzał. Było pusto. Otworzył okno i poczuł powiew wilgotnego zimnego powietrza. Pod oknem, na wysokości około pół metra, przebiegał niewielki gzyms, po którym zdecydował się dojść do metalowej drabinki prowadzącej z dachu na parter. Dobrze znał to miejsce, dlatego wybrał tę drogę odwrotu. Nikogo nie zauważył, po kilku sprawnych ruchach zszedł w dół i zeskoczył na asfaltowane podwórze. Nie zwrócił jednak uwagi, że obcas lewego buta umazany był we krwi ofiary i zostawił na twardym podłożu wyraźny krwawy odcisk. Szybkim krokiem oddalił się w stronę ulicy Męcińskiej, bez oglądania się za siebie. Był pewny, że nie został zauważony przez nikogo; ta pewność siebie osłabiła jego czujność i koncentrację na miejscu zbrodni, czego sobie teraz nie uświadamiał. Wsiadł do zaparkowanego w pobliżu samochodu i szybko odjechał.

Upłynęło ponad dwadzieścia minut, kiedy z garderoby dał się słyszeć przeraźliwy wrzask kobiety. To Anna Palec, koleżanka ofiary, weszła do garderoby Bronki, jak zwykle na krótkie poranne ploteczki, i odkryła jej martwe ciało. Z przerażeniem patrzyła na kałużę jeszcze świeżej krwi i leżącą nieruchomo koleżankę. Zrozumiała, że Bronka nie żyje.

Wybiegła w panice z pokoju i, nie przestając krzyczeć, wpadła raczej niż weszła do gabinetu kierownika zmiany. Dopiero po kilku minutach, gdy wykrzyczała już wszystko, co widziała, stać ją było na spazmatyczny szloch.

Zaskoczony przyniesioną wiadomością kierownik wybiegł z pokoju, aby zobaczyć, co się stało. Kiedy wszedł do garderoby, wzrok jego padł na nieruchomą postać Bronki. Natychmiast wrócił do pokoju służbowego, w którym Anna jeszcze płakała, nie mogąc dojść do siebie, i energicznie podniósł słuchawkę, po czym wykręcił numer telefonu do dyżurnego najbliższego komisariatu milicji.

***

Nic nie wskazywało na to, że dla pracowników Wydziału Kryminalnego Milicji Obywatelskiej ten ponury, jesienny dzień, a w konsekwencji cały miesiąc, może być inny od poprzednich, czyli bardzo pracowity i wyczerpujący.

Inspektor Rawicz co chwilę podchodził do okna, patrzył na mroczną ulicę Grenadierów i nerwowo spoglądał na zegarek. Licho nadało, że akurat jemu na trzy dni przed przeniesieniem do Komendy Stołecznej, w wyniku awansu stary przydzielił nową sprawę kryminalną, w dodatku niewróżącą nic dobrego. A to pech – myślał. – Teraz posiedzę sobie tutaj jeszcze długi czas. O nowym gabinecie mogę na razie zapomnieć. Polecenie służbowe przełożonego musiał respektować, taka to służba.

W tym momencie dał się słyszeć dźwięk telefonu. Był pewien, że dzwoni Paweł, oficer dyżurny, z nowymi szczegółami w sprawie. Studiowali razem przed wielu laty prawo na uniwersytecie. Podniósł machinalnie słuchawkę i po krótkim „halo!” usłyszał znajomy głos kobiecy. Tak, dobrze znał ten głos.

– Cześć Januszku – usłyszał na wstępie.

– Krystyna? To ty? – odpowiedział pytaniem. – Cześć, kopę lat! Cieszy mnie twój telefon. Wiesz, kilka razy próbowałem do ciebie się dodzwonić, ale telefon nie odpowiadał.

– Tak – potwierdziła Krystyna – przez jakiś czas byłam bardzo zajęta i często przebywałam poza domem, zmieniłam pracę.

Po krótkiej pauzie usłyszał w słuchawce jej niecierpiący odmowy głos:

– Chciałabym się z tobą spotkać.

– Bardzo chętnie… Kiedy proponujesz? – zgodził się bez wahania.

– Najlepiej zaraz – usłyszał. – Masz czas? – zapytała raczej z grzeczności.

– Tak… Chyba tak… Dla ciebie zawsze – odpowiedział.

– W takim razie czekam za pół godziny w Ambasadorze. Pasuje ci?

– Dobrze, zaraz przyjadę, zaczekaj – odpowiedział i powoli odłożył słuchawkę.

Kiedy Janusz Rawicz wszedł do kawiarni, Krystyna już na niego czekała. Sprawiała wrażenie zmęczonej i jakby postarzałej. Biedula – pomyślał – trudno się dziwić, po takim czasie… Płaszcz zostawił w szatni i podszedł do niej, a po krótkim radosnym przywitaniu usiadł obok i zamówił kawę.

– Co to za pilna sprawa? – zapytał.

– Zaraz się dowiesz – odpowiedziała.

– Nawet się nie domyślam, w czym rzecz. Mów – zaniepokoił się Janusz.