54,90 zł
Zapierająca dech w piersi, wciągająca opowieść o młodej kobiecie, z chorobą dwubiegunową, odrzucającej poczucie stabilizacji i aprobaty oferowanej przez tradycyjnie pojmowane „normalne” życie na rzecz kariery komika stand-upowego.
Maddy Banks jest zwyczajną, zestresowaną studentką pierwszego roku na Uniwersytecie Nowego Jorku. Nauka, egzaminy, życie w wielkim mieście i niedawne zerwanie z chłopakiem: to normalne, że w takim układzie można się czuć przytłoczonym. Nie pomaga również to, że zawsze czuła się inna niż pozostali członkowie jej idealnej rodziny z Connecticut. Jednak ostatnie załamanie okazuje się dewastująco poważne i Maddy zaczyna brać leki antydepresyjne. Czuje się coraz lepiej, w zasadzie to nawet fantastycznie – i wkrótce wskakuje na szaleńczą karuzelę przerażającej manii, co ostatecznie prowadzi do diagnozy schorzenia dwubiegunowego. Walcząc o odnalezienie swojej własnej drogi w nowej rzeczywistości, o kontrolę nad skomplikowanymi efektami, jaki choroba wywiera na jej poczuciu tożsamości, relacjach z bliskimi osobami i marzeniach, Maddy musi sama nauczyć się, w jaki sposób radzić sobie z poczuciem, że jednocześnie jest niewystarczająco dobra i przesadnie wspaniała.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 375
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału: More or Less Maddy
Copyright © 2025 by Lisa Genova
Copyright for the Polish edition © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Danielle Mazella di Bosco
Fotografie na okładce: © Flavio Coelho/Getty Images
Redakcja: RedKor Agnieszka Luberadzka
Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Agnieszka Luberadzka
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Sławomir Wierzbicki
ISBN: 978-83-8402-496-6
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Dla Sarah, Kim i Katie
Uważam, że nikt nie powinien się czuć gorszy, jeśli otrzyma diagnozę choroby psychicznej, ponieważ jest to wyłącznie informacja, która pomaga zrozumieć nam, w jaki sposób zająć się sobą w odpowiedni sposób.
Taylor Tomlinson
Żałuję, że nie wiesz, co dokładnie dzieje się w mojej głowie.
Selena Gomez
Maddy wpatruje się w wiatrak na suficie, nad swoją głową. Skrzydła wyglądają dość tanio, nasadka skromnie. Sam sufit jest, tak czy owak, zbyt wysoko. Jak miałaby go dosięgnąć? Zaledwie kilka godzin temu byłaby w stanie znaleźć spektakularne rozwiązanie, wymyślić skomplikowany wzór rusztowania albo może trapez. Maddy była geniuszką, która potrafiła wcielić się w fachowca każdej profesji, jakiej wymagała dana sytuacja: architekta, inżyniera, a nawet w akrobatę.
A teraz? Spójrzcie tylko na nią.
Nawet gdyby miała pod ręką drabinę, a ten wiatrak utrzymałby jej ciężar na tyle długo, żeby złamać jej kark i odciąć dopływ powietrza do płuc, nie miałaby siły ani energii do tego, żeby zawiązać na nim pętlę z paska, szalika lub pary legginsów. Nie jest w stanie nawet ruszyć się do toalety.
Wiatrak nie jest umieszczony idealnie nad środkiem łóżka. A może raczej łóżko nie stoi dokładnie pod wiatrakiem. Asymetria ją denerwuje. Maddy śmieje się w duchu z tej ironii i przez chwilę czuje ulgę. Asymetria ją wkurza. To zabawne.
Z klimatyzacji zamontowanej w rogu pokoju tuż pod sufitem wydobywa się stały strumień zimnego powietrza, owiewając nagie ciało Maddy i sprawiając, że czuje się ona potwornie zmarznięta. Jej skóra przypomina surowego kurczaka. Wierzchnie prześcieradło i koc leżą w bezładnej kupce na podłodze w nogach łóżka. Panel sterujący znajduje się po drugiej stronie pokoju. Równie dobrze mógłby być w Connecticut.
Dziewczyna czuje na wewnętrznej stronie prawego uda smugę wysychającej, łuszczącej się mazi, a pod pośladkami mokrą, kleistą plamę na prześcieradle. Jak on miał na imię? Zupełnie wypadło jej z głowy. Czy nadal tutaj jest? Maddy uspokaja oddech i nasłuchuje odgłosów dochodzących z łazienki lub dużego pokoju. Słyszy szum klimatyzacji i głośne pulsowanie własnej krwi w uszach. Nic więcej.
Widzi kawałki rozbitego szkła na podłodze i wreszcie sobie przypomina. Wyrzuciła go z mieszkania około piątej nad ranem. Miała kilka piosenek do napisania, a jemu w głowie było tylko pieprzenie się. Rozpraszał ją – i w dodatku wcale nie w dobry lub przyjemny sposób – a ona musiała zachować dyscyplinę, jeśli miała zdobyć Grammy. Dlatego on musiał odejść. Tito protestował dość mocno i był dopiero w połowie ubrany, kiedy rzuciła butelką, celując w jego głowę. A może to był Dylan? Nie, Dylana miała innej nocy. Poza tym to nie ma znaczenia.
Spogląda na cyfrowy budzik na stoliku nocnym. Cztery minuty po jedenastej. Tuż po wschodzie słońca poczuła się nagle bardzo zmęczona i zamknęła oczy, przewidując krótką drzemkę. To pierwszy raz, kiedy zasnęła na tak długo.
Jaki jest dzisiaj dzień?
Za otwartymi drzwiami sypialni, w salonie widzi fortepian i koszmarnie nieskładne słowa piosenek, zapisane odręcznie na ścianie. Maddy pamięta, jak usprawiedliwiła to graffiti, kiedy zużyła już całą papeterię hotelową: to nie był akt wandalizmu. Była przekonana, że Palazzo zabezpieczy jej odręcznie spisane teksty, które ostatecznie zwiększą wartość hotelowego apartamentu, w którym mieszkała. „Tutaj właśnie Maddy Banks napisała swój debiutancki platynowy album, który zdobył Grammy”.
Nieważne, że nie jest kompozytorką, że słoń nadepnął jej na ucho i nie potrafi grać na pianinie. Zupełnie jej to nie powstrzymało. Nic nigdy jej nie powstrzymuje. Nic poza załamaniem.
Miała tu zostać tylko na dwie noce, piątkową i sobotnią. Była jednym z sześciu stand-uperów występujących w Planet Hollywood w ramach serii występów Nowy Jork w Vegas. Dla Maddy było to bardzo ważne wydarzenie. Jej starsza siostra, Emily, błagała ją, żeby nie jechała, a matka napisała esemesa, jak zwykle w jej niezwykle moralizatorskim stylu „kiedy się wreszcie ockniesz”:
Wiesz, że twój sen znów zostanie zaburzony. Zawsze zapominasz, co się dzieje w takich podróżach, i bez końca powtarzasz drogę przez to samo piekło
Maddy pokiwała głową i z bardzo poważną miną odpisała:
I to wszystko z ust kobiety, która ma trójkę dzieci
Zaraz potem wybuchła śmiechem. Była pewna, że jej matka nie będzie się śmiała. Ona nie rozpoznałaby żartu, nawet gdyby wpadł do jej kieliszka z chardonnay.
Problem w tym, że matka miała rację. Zmiany stref czasowych wystarczały, żeby wybić ją z rytmu. Wszystko jednak było w porządku, a występy szły jej świetnie. Te idiotyczne teksty piosenek na ścianie również uznała za doskonałe. Pierwszej nocy występów wśród publiczności była grupka kobiet świętujących wieczór panieński – łatwy do przewidzenia horror, ale Maddy poradziła sobie z nimi jak profesjonalistka. Pamięta dokładnie, że dała znakomite występy, zwłaszcza drugiego dnia. Możliwe jednak, że mówiła zbyt szybko i dość chaotycznie przedstawiła nowy materiał. Historia udowodniła już nie raz, że to, co zdarzyło się jej zdaniem, a to, co miało miejsce w rzeczywistości, nie zawsze się pokrywa.
Po sobotnim występie wybrała się na miasto z kilkoma komikami i balowała przez całą noc. Może to był powód. Poza tym za dużo wypiła. Nie wspominając o kresce koki. Może to przez kokainę. Poza tym, chociaż Maddy nie chce tego przyznać, chyba że w absolutnej ostateczności, przestała brać leki i zostawiła je w Nowym Jorku. Nawet teraz nadal nie wie, czy był to zamierzony akt buntu, czy też niewinne roztargnienie. Jej odpowiedź na to pytanie będzie zależna od osoby, która je zada.
W którymś momencie zamieniła pokoje, ponieważ zażądała apartamentu.
„Mamy jeden z małym fortepianem”.Znakomicie! W czasie pobytu tutaj napisze swój debiutancki album. W Nowym Jorku była zbyt zajęta karierą stand-uperki i nie miała czasu ani miejsca na inne rzeczy, ale teraz, w Vegas, miała do swojej dyspozycji apartament hotelowy z fortepianem i nie czuła potrzeby snu. Napisze album, a potem znajdzie producenta, który go nagra. Taylor Swift pozna ją z odpowiednimi ludźmi. Może nawet sama będzie chciała się do niej wybrać z myślą o współpracy i zaśpiewa z Maddy jeden lub dwa utwory. Oczywiście, Taylor na pewno będzie tego chciała.
Maddy zastanawia się, ile kosztuje jedna noc w tym apartamencie, ile dni już tu spędziła i ile kredytu zaciągnęła na karcie – kredytu, którego nie mogła spłacić. I po co to wszystko? Zamyka oczy, próbując odepchnąć od siebie wstyd, ale uczucie to rodzi się w głębi domu jej duszy.
Musi się stąd wydostać. Potrzebuje swojego telefonu. Prawdopodobnie pełno na nim nieodebranych esemesów i połączeń z mamą i Emily. Niestety, telefonu nigdzie nie ma. Zgubiła go.
Nie, to nieprawda. W jej głowie zaczynają pojawiać się kolejne scenki, jak w instagramowej rolce. Wrzuciła telefon do repliki kanału weneckiego przed hotelem The Venetian. Celowo. Miała powody wierzyć, że jest śledzona przez rząd i że FBI monitoruje i umieszcza w więzieniu kobiety, które uzna za niebezpieczne. Maddy musiała za wszelką cenę wymknąć się federalnym. Nie ma niczego, co mogłoby bardziej zagrażać porządkowi społecznemu niż artystka komediowa. Tego typu kobiety są cholernie odważne i mówią wyłącznie prawdę.
Chociaż w tej chwili Maddy nie czuje się szczególnie dzielną osobą. Powinna wstać, wziąć gorący prysznic i wynieść się stąd czym prędzej, ale nadal nie jest w stanie wykrzesać w sobie energii potrzebnej do wstania z łóżka. Może tylko leżeć bez ruchu, gapiąc się na nieruchomy wiatrak, nieprzydatny pod każdym wyobrażalnym względem. Haj się skończył. Oto nadchodzi dół.
Dół to nie kac, efekty uboczne głodu narkotykowego ani nawet zemsta losu za cały tydzień lekkomyślnie nieprzespanych nocy. Jest znajomym, budzącym grozę gościem, który pojawia się z wizytą w domu; znienawidzonym, obleśnym dalekim kuzynem spoza miasta, który pojawia się nagle bez zapowiedzi i nadużywa gościnności, zasiadując się czasem nawet na kilka miesięcy, a Maddy nie może zrobić nic innego, jak tylko otworzyć drzwi i wpuścić go do środka.
Kilka godzin temu odbywała niepowstrzymaną misję stania się drugą Taylor Swift. Zdobycie Grammy było jej boskim przeznaczeniem. Była skarbem narodowym. I pewnie można by się z tego wszystkiego śmiać, gdyby cała ta sytuacja nie była całkowicie idiotyczna i tragiczna.
Potrzeba wstania i wyjścia stąd – uniknięcia tego, co nadchodziło – wzbiera w piersi niczym rój rozwścieczonych os, ale jej ciało jest już zbyt ciężkie i bezwładne. Czuje się niczym unieruchomiony szpilkami martwy okaz robaka w gablocie entomologicznej. Gdzieś wewnątrz niej otwierają się drzwi, przez które zaczyna wyciekać cała jej pewność siebie, poczucie własnej wartości i siła życiowa. Maddy czuje się cięższa niż fortepian, a jednocześnie coraz bardziej pusta. I kiedy jej supermoce ulatniają się niczym powietrze z przedziurawionego materaca, do jej głowy wkracza armia negatywnych myśli, wytrenowanych i gotowych do ataku. Maddy wyobraża sobie plagę czarnych mrówek okrywających jej mózg, jakby był słodką lepką przekąską piknikową.
„Właśnie dlatego nigdy ci się nie uda.
Jesteś beznadziejna.
Absolutnie do dupy.
Twoja matka będzie musiała tu przyjechać, żeby ocalić twój żałosny tyłek.
Twoja matka ma już dość ratowania cię z opresji.
Będzie jej znacznie lepiej bez ciebie.
Wszyscy poczuliby się lepiej, gdybyś zniknęła”.
Maddy bardzo chciałaby znaleźć w sobie trochę siły, żeby się wysikać. Gdyby była martwa, nie musiałaby korzystać z toalety. Wpatruje się w wiatrak, który niestety znajduje się poza jej zasięgiem. Śmierć zdecydowanie wszystko by rozwiązała.
Maddy maca stolik nocny, nie otwierając oczu, aż wreszcie jej palce trafiają na bryłę telefonu komórkowego. Przysuwa go do twarzy i mrużąc oczy, odczytuje godzinę. Siedemnaście po drugiej.
Rano czy po południu?
Grube granatowe zasłony przykrywające rolety zaciemniające na obu oknach nie pozwalają dostrzec nawet najmniejszego śladu światła. Jej sypialnia jest pogrążona w kompletnej ciemności niczym ponadczasowa jaskinia, w której nie obowiązują pory roku – idealna do spania, co jak najbardziej odpowiada Maddy, ponieważ od powrotu do domu trzy dni temu nie ma ochoty na nic innego, tylko sen. Słyszy stłumione dźwięki dochodzące z kuchni na dole i odległe warczenie silnika kosiarki pracującej nad nieskazitelnym trawnikiem któregoś z sąsiadów.
Jest popołudnie.
Zaczyna wykonywać działania matematyczne w myślach, ale zaraz zaczyna ją boleć głowa, więc się poddaje i przekazuje zadanie swoim palcom. Spała przez siedemnaście godzin. Za długo i niewystarczająco.
Końcówka drugiego semestru była brutalna. Maddy prawie nie zmrużyła oka przez cały ostatni tydzień nauki. Była dobrą uczennicą w liceum przez wszystkie cztery lata. Nigdy nie dostawała samych piątek, jak starsza siostra Emily, ale też wcale się o to nie starała. Jej matka i ojczym, Phil, zachęcali ją i naciskali, żeby zaczęła się starać o lepsze oceny niż czwórka. „Świat dorosłych jest oparty na rywalizacji. Musisz się jakoś wyróżniać”. Matka wygłaszała frazesy i machała jej przed nosem marchewką w postaci wypraw na zakupy. Wysyłała Maddy linki do przemówień na uroczystościach ukończenia nauki, które miały ją rozpalić. Kiedy zaś pozytywne wsparcie i zachęta nie dały rezultatu, rodzice spróbowali strachem zmusić ją do zdobycia idealnych ocen. Mówili o tym, jak mało osób dostaje się na uniwersytet, i dzielili się historyjkami o córce przyjaciela, którą odrzucił każdy college, do którego złożyła papiery, i wreszcie skończyła jako osoba uzależniona od narkotyków. Nic jednak nie przekonało Maddy do wzmożenia wysiłków.
Pamięta, jak w drugiej klasie liceum uczyła się o Napoleonie. Na egzaminie dostała czwórkę. Czy mogła bardziej się przyłożyć, wypluć z siebie nieco więcej informacji o bitwie pod Austerlitz i dostać piątkę? Prawdopodobnie tak. Ale w jakim celu? W jaki sposób wiedza o przebiegu bójki między grupką facetów, która odbyła się ponad dwieście lat temu na zupełnie innym kontynencie, mogła mieć jakikolwiek wpływ na współczesne życie nastolatki z przedmieścia Connecticut? W absolutnie żaden.
Jej zdaniem to, czego nauczyła się w liceum, nie miało żadnego praktycznego znaczenia poza pomocą przy egzaminie wstępnym do college’u. Maddy nadal nie wie, jak zmienić koło w samochodzie, przyszyć oderwany guzik albo ugotować potrawę bardziej skomplikowaną niż makaron z serem. A jak do tej pory ani razu nie słyszała, żeby ktoś wspominał o bitwie pod Austerlitz.
Usatysfakcjonowana łatwą do zdobycia – w porównaniu ze ścisłą czołówką – mierną pozycją na liście osiągnięć uczniów, Maddy z łatwością przedryfowała przez liceum. Pierwszy rok studiów na Uniwersytecie Nowojorskim okazał się koszmarnie trudny: niemożliwa do ogarnięcia ilość nauki, współlokatorka, która doprowadzała ją do szaleństwa, zero pojęcia, którą specjalizację wybrać na magisterkę, problemy ze znalezieniem prawdziwej pasji życiowej i z zaprzyjaźnieniem się z nowymi osobami, a do tego odejście Adama. Dwukrotne. Jej matka, Phil, Emily, jej starszy brat Jack i nauczyciele w liceum przekonywali, że studia będą najlepszym okresem jej życia. Tymczasem póki co okazały się zdecydowanie najgorszym. Musiała robić coś nie tak.
Niewytłumaczalnie wyczerpana, ale jednocześnie zmęczona spaniem, Maddy wpatruje się w sufit, przypominając sobie konstelację postaci, które jako dziecko wymyślała sobie nocami w pokoju wypełnionym światłem księżyca. Było to, zanim matka zainstalowała rolety blokujące światło. Przypadkowe pęknięcia i nierówności stawały się zwierzętami, twarzą z profilem o rzymskim nosie, pistoletem, dziewczynką z szeroko otwartymi ustami, buldogiem, gwiazdą filmową, seryjnym mordercą, jego ofiarą. Sufit jej sypialni, niebo pełne gwiazd… zabawne, że ludzki mózg zawsze doszukuje się znaczenia nawet tam, gdzie go nie ma.
Szala przechyla się i Maddy wstaje z łóżka. Całe ciało jest zesztywniałe i reaguje gniewem na jej decyzję. Szurając nogami, rusza do łazienki. Światło wpadające przez okno atakuje ją z gwałtownością nagle wymierzonego policzka. Maddy krzywi się z bólu. Załatwia się z zamkniętymi oczami.
Stojąc przy umywalce, przygląda się odbiciu w lustrze – matowym włosom mysiego koloru, przyciętym w sięgający do brody bob, przeciętnym brązowym oczom i okrągłej jak kula do kręgli głowie, która jest za duża na większość czapek. Do tego brzydki nos i zbyt dużo piegów.
To bez wątpienia ona, chociaż czuje się odłączona od swojego odbicia i zafascynowana dziwnie nieprzyjemnym uczuciem, że obserwuje ją ktoś obcy, może nawet nie do końca człowiek, lecz jakieś zwierzę. Zagląda w źrenice pozbawionych emocji oczu – bezdenne błotnistobrązowe grzęzawisko nicości. Nie ma w nich lśniącej iskierki rozbawienia czy to przeszłością, czy teraźniejszością.
Maddy wychodzi z łazienki, nie umywszy ani rąk, ani zębów, i wlecze się z trudem korytarzem. Deski podłogowe pod jej gołymi stopami są chłodne i gładkie, wypolerowane na błysk. Mija ogromny abstrakcyjny obraz, chaotyczny zlepek kolorów i kompozycji, absurdalnie kosztowny, stworzony przez „wpływowego” współczesnego artystę i zawieszony na ścianie przy szczycie schodów, kiedy Maddy miała dziesięć lat. Nie pamięta, co było tam wcześniej, jeśli w ogóle cokolwiek.
Kiedyś próbowała sobie wyobrazić, jaki był zamiar artysty. W prawym górnym rogu dostrzegała zarys czegoś, co wyglądało jak pies, serię linii, które mogłyby być górami, a jeśli zmrużyła oczy, na obrazie pojawiała się twarz Hitlera. Jednak szczerze mówiąc, obraz nie odzwierciedla żadnej z tych rzeczy. Niezdolna zrozumieć, na co patrzy, Maddy zawsze czuła się przy nim niepewnie. Z kolei jej matka uwielbiała ten obraz i często zatrzymywała się na szczycie schodów, żeby go podziwiać. Niestety, tak jak w przypadku większości kosztownych, cennych rzeczy w ich domu, nowość się z czasem znudziła i teraz wszyscy mijają ten obraz, nie zauważając go ani nie czując niczego na jego widok.
Maddy schodzi na dół i automatycznie rusza do kuchni, a potem siada na swoim krześle przy stole. Jej matka stoi przy wyspie kuchennej, ubrana w biały zestaw do gry w tenisa. W uszach ma diamentowe kolczyki, tak ciężkie, że rozciągają jej płatki uszu. Stoi naprzeciwko Maddy i kroi arbuza. Jej rozjaśnione w salonie fryzjerskim włosy są wilgotne od potu, a błękitne oczy podkreślone grubymi smugami rozmazanej kreski do oczu.
– Dobrze. Wreszcie wstałaś. Za godzinę masz spotkanie z doktorem Taberem.
– Co? Dlaczego?
– Coroczne badania okresowe.
Maddy jęczy z niezadowoleniem.
– Nie chcę tam iść.
– Dobrze, żebyś załatwiła tę sprawę, skoro jesteś w domu. W przyszłym tygodniu jesteś zapisana na wizytę u dentysty.
– Jestem zmęczona.
– Nie możesz być ciągle zmęczona. Spędziłaś cały dzień w łóżku.
– Nie chcę iść do pediatry. Mam prawie dwadzieścia lat.
– Jeśli chcesz, w przyszłym roku możemy zmienić ci lekarza. Doktor Taber i tak zamierza jesienią przejść na emeryturę.
– To mnie stresuje. Rozbolała mnie głowa.
– Po prostu jesteś głodna. Chcesz arbuza?
– Nie.
Matka ignoruje ją i stawia przed nią talerz z kawałkami owocu.
– Mam chleb na zakwasie. Mogę ci zrobić grillowany ser.
– Nie jestem głodna.
Matka wyjmuje z lodówki ser i masło, bochenek chleba z koszyka i patelnię z szafki w wyspie.
– Co zamierzasz zrobić z pracą wakacyjną?
– Nie wiem. Emily jest w domu?
– Zajmuje się dziećmi u Rogensów.
– A gdzie jest Jack?
– Gra w golfa.
Matka układa na posmarowanej masłem patelni kromkę chleba i ser. Czekając, z ręką wspartą na lewym biodrze, przygląda się Maddy.
– W Pine Meadows potrzebują obsługi.
Maddy wywraca oczami.
– Boże, tylko nie to.
– Wczoraj widziałam Sofię w Starbucksie. Jest tam baristką.
Sofia była jej najlepszą przyjaciółką od przedszkola do końca podstawówki. Wszystko robiły razem – chodziły na naukę tańca, jazdy konnej, w weekendy sypiały na przemian u siebie w domach. Ubierały się tak samo, malowały paznokcie na ten sam kolor i robiły sobie niezliczone bransoletki przyjaźni. Jej ulubiona miała ułożone naprzemiennie różowe i granatowe gliniane koraliki otaczające napis MB SL 4EVAułożony z białych koralików z literkami.
W pierwszej klasie liceum Maddy zaczęła chodzić z Adamem, co oczywiście oznaczało, że nie zawsze miała czas na spotykanie się ze swoją przyjaciółką tak często, jak kiedyś. Założyła, że Sofia to zrozumie, ale ta zamiast tego czuła się urażona i skrzywdzona. Powiedziała, że Maddy przedłożyła swojego nowego popularnego chłopaka sportowca ponad ich przyjaźń. Co w zasadzie było prawdą.
Maddy miała nadzieję, że Sofia też znajdzie sobie chłopaka i przestanie polegać w kwestii życia towarzyskiego wyłącznie na niej. Poza tym liczyła, że będą się wtedy mogły spotykać na podwójnych randkach. Sofia jednak nie interesowała się facetami, więc życzenia Maddy nigdy się nie spełniły. Poza tym Sofia nie lubiła Adama. W końcu obie przestały nosić bransoletki przyjaźni i zanim dotarły do ostatniej klasy liceum, rysa w ich relacji rozszerzyła się, przybierając rozmiary kanionu.
W dniu zakończenia szkoły mama Sofii poprosiła obie dziewczyny, żeby stanęły razem do zdjęcia. Maddy pamięta, że pozowała, stojąc na boisku futbolowym ramię w ramię ze swoją byłą przyjaciółką, z wielkim sztucznym uśmiechem przylepionym na twarzy, dopóki mama Sofii nie zrobiła zdjęcia. Maddy w tamtej chwili nie odczuwała niczego specjalnego. Była to zaledwie krótka, nic nieznacząca przerwa w całodziennym świętowaniu z Adamem i jego rodziną. Myśląc o tym w tej chwili, czuje bolesne ukłucie w sercu.
– Nie chcę pracować w Starbucksie. Wszyscy tam zaglądają.
– I co z tego? Nie byłoby przyjemniej spotykać ludzi, zamiast przesiadywać tutaj całymi dniami, nie robiąc absolutnie nic?
– Niezbyt.
– Cóż, w każdym razie nie możesz przesypiać całych dni i lenić się przez całe lato. – Matka lustruje Maddy od stóp do głów. – Czy ty nadal masz na sobie tę samą koszulkę i spodnie od dresu? Wzięłaś w ogóle chociaż raz prysznic od czasu przyjazdu do domu? – Przenosi zapiekankę z serem na talerz i podchodzi do Maddy. Nachyla się nad nią i pociąga nosem. – Boże drogi, Maddy, śmierdzisz jak dno kosza na pranie twojego brata. Zamierzam wziąć teraz prysznic i się przebrać. Ty zjedz, a potem, bardzo proszę, zrób to samo. Następnie zawiozę cię do doktora Tabera.
Matka odwraca się na pięcie swoich białych tenisówek i wychodzi z kuchni. Maddy dziobie palcem grillowany ser na zapiekance, a potem opada na oparcie krzesła i sprawdza telefon.
Widzi dwie nieodczytane wiadomości od Adama.
Pierwszy rok studiów był niemożliwie ciężki. Powrót do domu okazuje się jeszcze trudniejszy.
Maddy nie wzięła prysznica ani nie zmieniła ubrania i jej mama nie jest z tego powodu szczęśliwa. Zażenowana, nie chcąc, żeby ktokolwiek łączył ją z wyglądem i zapachem Maddy, a do tego chcąc podkreślić swoje niezadowolenie, siedzi trzy krzesła dalej w poczekalni u doktora Tabera. Zupełnie jakby dwa dzielące ich puste siedzenia sprawiały, że ani recepcjonistka, ani kobieta pochylona nad puzzlami z farmą zwierzęcą ze swoim dwuletnim synem nie domyślą się ich rodzinnego związku. Jeśli którejkolwiek z nich by na tym w ogóle zależało. Może jeśli Maddy nie przestanie nosić swoich brudnych ubrań, matka zostawi ją w spokoju przez całe lato.
Maddy zaczyna wypełniać przypięty do podkładki formularz zgłoszeniowy, który wręczyła jej recepcjonistka. Pamięta z zeszłego roku idiotyczne pytania z pierwszej strony ankiety.
Czy codziennie myjesz i nitkujesz zęby?
Nie zdążyła się jeszcze rozpakować, a jej elektryczna szczoteczka do zębów jest w jednej z toreb.
Tak
Czy używasz kremu z filtrem przeciwsłonecznym, kiedy przebywasz na dworze?
Nigdy.
Tak
Czy zawsze zakładasz kask, jeżdżąc na rowerze?
Kilka miesięcy temu skorzystała z roweru Citi Bike, żeby o trzeciej nad ranem dostać się z jakiegoś miejsca na Brooklynie do swojego mieszkania. Nie miała kasku. Rowery miejskie nie miały takiego dodatku, a poza tym większość normalnych kasków nie wchodzi na jej wielką głowę. Nie wspominając o tym, że w życiu nie skorzystałaby z wypożyczanego kasku, który wcześniej tkwił na czyimś spoconym, może nawet zawszonym czerepie.
Tak
Czy zawsze zapinasz pas bezpieczeństwa w samochodzie?
Tak
Akurat ta odpowiedź to szczera prawda. Póki co jeszcze śmierć jej niemiła.
Ile godzin sypiasz w nocy?
Zero, siedemnaście – to zależy.
8
Od tego momentu kwestionariusz robi się dziwniejszy.
Czy brakuje ci nerki, jądra, oka lub jakiegoś innego narządu?
Jądra
Jakiego rodzaju mleko pijesz? (zakreśl jedną odpowiedź)
Tłuste 2% 1% Odtłuszczone Żadne
Ile szklanek mleka dziennie wypijasz?
Czy przyjmujesz dziennie trzy porcje pokarmów lub płynów bogatych w wapń, takich jak mleko, sery lub jogurt?
Przerywa pisanie, nie wiedząc, jak odpowiedzieć. Czy przypadkiem nie wykazano, że krowie mleko jest pełne hormonów, cholesterolu i czegoś, co wywołuje trądzik? Maddy zastanawia się, czy jej pediatra nie został przypadkiem przekupiony przez jakiegoś lobbystę nabiału. „To prawda, człowiek może wprawdzie umrzeć na raka jelita grubego albo udar, z twarzą wysypaną krostami, ale za to kości będzie miał zdrowe i twarde jak skała, a my dzięki temu dochrapiemy się posiadłości w Hamptons. Pij mleko”.
Gdzie się podziała twoja uczciwość?
Zakładając, że jest to przestarzała ankieta oparta na równie przestarzałej piramidzie pokarmowej, zakreśla 1%, zgaduje 8 i odpowiada Tak na trzecie pytanie.
Czy jesteś zadowolony(-a) ze swojej wagi?
Co to za jakieś kretyńskie pytania? Niech ktoś jej pokaże jedną dziewczynę na tej planecie, która odpowie na to pytanie szczerym Tak, a Maddy splunie jej w twarz. Poprawia swoją koszulkę bez rękawów, by zasłonić brzuch.
Tak
Następna strona okazuje się ankietą dotyczącą depresji i Maddy oblewa fala zimnej paniki. W zeszłym roku nie musiała wypełniać tej formy. Zerka na recepcjonistkę, która z obojętnym wyrazem twarzy siedzi za biurkiem, wbijając wzrok w komputer. Matka jest przyklejona do ekranu telefonu; prawdopodobnie przegląda Facebooka, żeby polubić zdjęcia nieskazitelnie idealnych dzieci innych ludzi.
Z długopisem zawieszonym nad kartką Maddy odczytuje wszystkie pytania. Głos w jej głowie oferuje szczere odpowiedzi – takie, które będą musiały zostać ocenzurowane, zanim dotrą do jej dłoni.
0. Nie czuję smutku
1. Odczuwam smutek czasami
2. Odczuwam smutek przez większość czasu
3. Odczuwam smutek przez cały czas.
0. Na myśl o przyszłości odczuwam radość
1. Na myśl o przyszłości odczuwam obawę
2. Wierzę, że moje widoki na przyszłość są marne
3. Na myśl o przyszłości odczuwam beznadzieję
0. Nigdy nie czuję się źle ze sobą
1. Czasami czuję się ze sobą źle
2. Często siebie nie lubię
3. Nienawidzę siebie
Żadnych zer. Absolutnie żadnych. To idiotyczny quiz, prawdopodobnie stworzony przez jakiś kobiecy magazyn, a najpewniej przez firmę farmaceutyczną szukającą sposobu na zwiększenie zarobków. Maddy wraca myślą do tamtego roku, kiedy ledwie przetrwała po raz pierwszy z dala od domu. Adam zerwał z nią, potem do siebie wrócili, a ostatecznie znów z nią zerwał. Nie miała żadnych prawdziwych przyjaciół, nie lubiła swojej współlokatorki ani zajęć, a jej oceny były mało imponujące. W tej chwili nie ma pojęcia, co chciałaby robić później, w życiu, a nawet dzisiaj po południu.
Dlatego owszem, jej życie jest w tej chwili w pewnym sensie godne ubolewania. Poza tym kto może czuć nadzieję co do przyszłości, kiedy nasza planeta umiera? Maddy zwyczajnie czuje to, co każda normalna osoba czułaby w tak beznadziejnych okolicznościach. Wydłubuje czarny brud zza paznokcia kciuka i podejmuje decyzję. Przechyla podkładkę z formularzem tak, żeby nikt nie zdołał odczytać jej odpowiedzi – niepotrzebnie, ponieważ nikt nie siedzi obok niej, a potem zakreśla odpowiedzi za zero punktów na całej stronie, dorzucając kilka jedynek, żeby nie wyglądało to nierealistycznie idealnie.
0. Nigdy nie miałem(-am) myśli samobójczych
1. Miewam myśli samobójcze, ale nigdy nie wprowadził(a)bym ich w życie
2. Chciał(a)bym się zabić, ale nie poczyniłem(-am) żadnych planów
3. Chcę się zabić i wiem, w jaki sposób to zrobić
Zastanawia się nad odpowiedzią na ostatnie pytanie, odczytuje kilkakrotnie odpowiedzi, zupełnie jakby zastanawiała się, którą przekąskę zamówić z karty dań, głodna i rozdarta między nimi.
– Madison?
Podnosi gwałtownie głowę. Recepcjonistka spogląda na nią. Maddy zakreśla 0 i wstaje. Przechodząc przez drzwi poczekalni, wyobraża sobie pytanie, które tak naprawdę powinni zadać:
Czy jesteś osobą, która skłamałaby w formularzu medycznym, żeby uniknąć dodatkowych pytań?
Tak
W gabinecie numer dwa Maddy siada na krześle przykrytym kawałkiem papieru. Czuje się jak dekoracja stołu kuchennego. Przygląda się doktorowi Taberowi odczytującemu jej formularz przyjęcia. Mężczyzna jest szczupły, ma schludnie przyciętą siwą brodę, ubrany jest odpowiednio do roli, w jasnoniebieski zestaw chirurgiczny i ciemnoniebieskie crocsy. Na szyi ma zawieszony stetoskop. Jego lśniąca łysina pokryta jest ciemnobrązowymi plamami starczymi, wyglądającymi jak wyspy na mapie. Kilka razy podczas czytania jego brwi podjeżdżają w górę, ponad czarną oprawkę okularów, ale nie mówi ani słowa. Maddy wierci się na krześle, przekłada nogę na nogę, zmienia pozycję, a papier pod jej siedzeniem marszczy się z szelestem niczym torebka chipsów, ale doktor Taber ani razu nie podnosi wzroku.
Znudzona przyglądaniem się lekarzowi, zaczyna się rozglądać po gabinecie. Na ścianie naprzeciwko wiszą plakaty przeznaczone dla małych dzieci. Pulchny dwulatek dmuchający na dmuchawiec. „Rośniesz jak na drożdżach”. Elmo zjadający grzecznie swoje warzywa. Szklanka mleka z dorysowanym kreskowym uśmiechem i muskularnymi ramionami. „W białku siła”. Kolejna ostentacyjna propaganda w temacie nabiału. Maddy ma ochotę zerwać wszystkie te kretyńskie plakaty ze ściany, ale nie ma odwagi ani energii. Może powinna wypić szklankę mleka.
– No dobrze, Madison. Masz w tej chwili dziewiętnaście lat. Dorastasz.
Doktor uśmiecha się i spogląda na nią z entuzjazmem, zupełnie jakby zadał pytanie i oczekiwał teraz odpowiedzi.
– Jesteś na studiach? – pyta.
– Tak, na Uniwersytecie Nowojorskim.
– Świetna uczelnia. Jaki temat wybrałaś na magisterkę?
– Jeszcze się nie zdecydowałam.
– Nie szkodzi. Widzę, że od zeszłego lata przybrałaś nieco na wadze – mówi, spoglądając na wykres.
Chociaż Maddy nie miewa w tej chwili apetytu, udało się jej przytyć w ciągu ostatniego roku jakieś dziesięć kilo. Nadmiar tłuszczu zgromadził się głównie na udach i tyłku. I na brzuchu. Na twarzy też. W zasadzie wszędzie, poza łokciami. Obwinia za to dramat z Adamem – i objazdowy sklepik z goframi, który zawsze parkował przed wejściem do jej akademika. I znów doktor Taber wydaje się czekać na odpowiedź, chociaż nie zadał pytania.
– To dość częste, zwłaszcza u dziewcząt w twoim wieku. W moich czasach nazywano to Piętnastką Pierwszaka1. – Uśmiecha się do niej zadowolony z siebie, jakby jego anegdotka była zabawna lub słodka, jak żart, którym powinni się podzielić. Maddy milczy, zaciskając usta, wcale nie czując rozbawienia ani nie mając ochoty na podjęcie tej rozgrywki. Doktor wraca do formularza przypiętego do podkładki.
– Wygląda na to, że czujesz się trochę smutna?
Proszę bardzo, ta intonacja zdecydowanie wskazuje na pytanie i Maddy czuje się zmuszona do udzielenia odpowiedzi. Wyrzuca sobie teraz, że nie zakreśliła samych zer. Wzrusza ramionami.
– To również typowe u dziewcząt w twoim wieku. Kiedy ostatnio miałaś okres?
Maddy poprawia się na krześle, wkurzona szelestem papieru pod jej siedzeniem.
– Yyy, nie wiem.
– Jeśli twoje nastroje oscylują wraz z okresem, to najprawdopodobniej tylko zespół napięcia przedmiesiączkowego. Miałaś już badania ginekologiczne?
Maddy rozdziawia usta, oniemiała. Rozgląda się nerwowo po pokoju, częściowo po to, żeby nie spojrzeć w oczy lekarzowi, ale też poszukując fotela ginekologicznego.
– Yyy, nie – odpowiada, wbijając wzrok w Elmo.
– Jesteś aktywna seksualnie?
Ma ochotę zabić swoją matkę za to, że przyciągnęła ją na tę wizytę.
– W tej chwili nie.
– Wypiszę ci skierowanie do ginekologa – mówi doktor Taber, skrobiąc coś na bloczku z receptami. – Dobrze będzie doprowadzić cię do formy.
Maddy obdarza go ledwie widocznym uśmiechem, udając, że zgadza się z jego opinią. Lekarz klaszcze w dłonie, czym ją zaskakuje.
– No, dobrze, osłuchajmy cię.
Odkłada papiery i podchodzi do niej ze stetoskopem gotowym do badania. Maddy oddycha głęboko, kiedy doktor słucha jej serca. Czuje ulgę, że postanowił nie drążyć poprzedniego tematu. Nie zamierza odwiedzać ginekologa, zwłaszcza że Adam z nią zerwał. Nie uprawiała seksu od miesięcy i nie zapowiada się w tej kwestii żadna zmiana. To zupełnie jakby umówić doktora Tabera z jego łysiną do fryzjera – całkowicie bezsensowne i idiotyczne, a nawet upokarzające.
Poza tym PMS? Nie, no, błagam. Owa absurdalnie lekceważąca diagnoza tego genialnego lekarza jest typową ograniczoną konkluzją każdego faceta w obliczu każdej nieprzyjemnej i najprawdopodobniej całkowicie uzasadnionej reakcji emocjonalnej ze strony ich kobiet.
„To przez hormony”.
„Pewnie ma okres”.
Z wysuniętym językiem, kiedy doktor Taber bada jej gardło, Maddy tłumaczy sobie, że musi jeszcze wytrzymać parę minut tego piekła, a potem dostanie w nagrodę lizaka i będzie mogła wrócić do domu.
– Maddy, może zdjęłabyś tę bluzę? – pyta matka, chociaż brzmi to bardziej jak polecenie.
– Ale tu jest zimno.
Chociaż w siedzibie klubu Pine Meadows jest wystarczająco chłodno, żeby powstrzymać surowe mięso od gnicia, Maddy włożyła swoją szarą uniwersytecką bluzę z kapturem i zapięła ją pod szyję głównie po to, żeby ukryć „ładną” sukienkę, do której włożenia zmusiła ją matka. To taka sama obrzydliwa kiecka, jaką ma na sobie jej matka, Emily i większość kobiet zgromadzonych w tej jadalni: w stylu „kurortowym”, z materiałem zapaćkanym kwietnymi wzorkami w kolorze różowym, turkusowoniebieskim i we wszystkich innych ulubionych kolorach z zestawu kredek świecowych trzyletnich dziewczynek. Gdyby jednorożec i królewna mieli dziecko i to dziecko zwymiotowałoby na sukienkę, powstałby ciuch, który Maddy obecnie chowa pod bluzą.
Popija lodowatą wodę i rozgląda się po pomieszczeniu, podczas gdy mama i Emily czekają, z serwetkami na kolanach, na Jacka i Phila. Obłożony ciemnym drewnem bar, okna wychodzące na zieloną darń, stoły przykryte białymi lnianymi obrusami, a na ścianach olejne obrazy w złotych ramach, przedstawiające pole golfowe, wiejskie pejzaże z okolic Connecticut oraz konie. Kelnerki to kolekcja pracujących matek i studentek: wnuczek członków klubu. Zgromadzeni w jadalni goście są morzem homogenii – siwi, starzy i nadziani.
Większość jest w wieku emerytalnym, starsi o ponad dziesięć lat od jej matki. Twarze kobiet są wybotoksowane i wypełnione, skóra gładka i napięta. Zrobione twarze tkwią osadzone na szyjach pokrytych luźną, cienką jak papier skórą. Kontrast jest jednocześnie absurdalny i niepokojący. Wszystkie są przesadnie umalowane, noszą dużą biżuterię i z tego, co widzi Maddy, razem zapewne zapłaciły za swoje torebki od projektantów mody tyle kasy, że mogłaby rozwiązać problem niedożywienia w całym stanie Connecticut. Ale w Pine Meadows nie ma głodnych ludzi, natomiast bardzo ważne jest, aby nosić kluczyki do swojego mercedesa w torebce Birkina.
Do jadalni wchodzą Jack i Phil, z włosami nadal mokrymi od prysznica. Obaj mają na sobie bluzki z kołnierzykami, niebieskie blezerki i spodnie materiałowe w kolorze khaki. Podchodzą niespiesznym krokiem do stołu i siadają.
– Jak poszła partia golfa? – pyta matka.
– Nie była to moja najlepsza runda, ale nasz Jack zagrał świetnie.
Jack uśmiecha się, nieskromnie zgadzając się z opinią Phila.
– Miałem podwójnego orła2 – oznajmia. – Dzisiaj zagrałem epicko.
Jack jest świetny w każdej grze, którą rozgrywa się za pomocą piłki lub kijka. O rok starszy od Maddy i obecnie popularny junior na Uniwersytecie Bostońskim, jest niedojrzały, leniwy i posiada inteligencję emocjonalną ostrygi (które zresztą prawdopodobnie zaraz zamówi). Urodził się jednak, mając w ręku najlepszą walutę, jaką mógłby dostać amerykański chłopak – był biały, przystojny i naturalnie wysportowany. Dla Jacka życie było niczym film Disneya, w którym odgrywał rolę rozkosznego, rozczochranego głównego bohatera.
Kelnerka wręcza im wszystkim menu.
– Czy mogę na początek podać państwu coś do picia?
– Dirty martini poproszę – mówi matka Maddy. – Z grey goose.
Jack zamawia colę, a siostry pozostają przy wodzie.
– Ja wezmę kieliszek caberneta – dodaje Phil.
Phil jest drugim mężem jej matki. Pierwszy mąż, Stephen, ojciec Maddy, odszedł, kiedy miała cztery lata. Żadne z nich nie wie, dokąd się wtedy udał i gdzie jest teraz, i czy nadal jeszcze żyje. Szukali go przez trzy lata po śmierci jego matki, ale nie udało się im trafić na jego trop. Google wyrzuciło linki do kilku stron internetowych Stephena Banksa, ale żaden z nich nie był ojcem Maddy. Nie ma go nigdzie w mediach społecznościowych.
Maddy nie bardzo go pamięta i niewiele o nim wie. Z rozmów między dorosłymi, nieprzeznaczonych dla jej uszu, dowiedziała się w dzieciństwie, że ojciec był pijakiem i hazardzistą, że zdradzał matkę i stosował wobec niej przemoc. Mama jednak w ogóle o nim nie mówi. Nikt o nim nie mówi. W domu rodzinnym nie ma żadnych jego fotografii i Maddy nie potrafi zwizualizować sobie postaci ojca. Ma jedynie niejasne pojęcie, że był przystojny.
Pamięta za to łodzie, które ojciec kolekcjonował. Żaglówki, motorówka, katamaran, kanadyjka – wszystkie wyrzucone na brzeg w różnym stadium rozkładu, przechowywane na trawniku przed domem. Dopiero teraz Maddy przychodzi do głowy, jak kretyńsko musiało wyglądać dla sąsiadów i przejezdnych to nautyczne cmentarzysko i jak bardzo zażenowana musiała się czuć mama. Wtedy jednak ten widok wydawał się jej całkowicie normalny. Dla czterolatki łodzie przed domem nie różniły się od huśtawki, mebli stojących na werandzie i grilla schowanego w ogrodzie za domem. Pamięta, że bawiła się na nich z Jackiem w piratów.
Kolekcja zniknęła wkrótce po ojcu. Może w tej chwili pływa na jednej z tych łodzi, żegluje pomiędzy tropikalnymi wyspami gdzieś na południowym Pacyfiku, zmierzając, gdziekolwiek wiedzie go wiatr. A może zmienił nazwisko, przeprowadził się do Meksyku i zaśmieca nową flotyllą trawnik przed domem innej rodziny. A może nie żyje.
– Rogenowie przyszli – mówi Emily. – Pójdę się z nimi przywitać. Mamo, zamów dla mnie jedzenie, dobrze?
Emily wstaje, wyrafinowana i dojrzała w swojej układnej sukience: minikopia ich matki. Ma sto sześćdziesiąt dwa centymetry wzrostu – jest zaledwie o pięć centymetrów wyższa od Maddy, ale zawsze chodzi w butach na obcasie, górując nad swoją młodszą siostrą. Maddy spogląda na swoje stopy odziane w klapki. Emily jest kobietą, Maddy – nadal dzieckiem.
To prawda, że Emily jest o pięć lat starsza od Maddy, ale nawet w dzieciństwie sprawiała wrażenie bardziej drugiej matki niż siostry. Wszyscy chodzili do szkoły razem tylko przez rok, kiedy Maddy była w przedszkolu, Jack w pierwszej klasie, a Emily w piątej. Trójka dzieci Banksów tamtego roku jeździła tym samym autobusem, ale Maddy zawsze siadała na przodzie pojazdu z Jackiem, a Emily mijała ich, wybierając wraz ze swoimi przyjaciółkami miejsce na tyle. Maddy pozwalała Jackowi siadać przy oknie, dzięki czemu mogła odwrócić głowę i obserwować, jak starsza siostra wymienia się z psiapsiółkami bransoletkami przyjaźni, słucha razem z nimi muzyki i chichocze. Maddy bardzo chciała być taka jak Emily, kiedy już dorośnie.
Tak się jednak nie stało.
Emily rusza na drugi koniec jadalni, gdzie wita się z Susan i Kenem Rogenami, ich rodzicami oraz dwójką dzieci, którymi się opiekuje. Oba brzdące siedzą w wysokich krzesełkach dziecięcych. Ken odstępuje Emily swoje krzesło, a sam przyciąga sobie kolejne, od sąsiedniego stołu. Jedno z dzieci, niemal czteroletni chłopiec, jest już trochę za duże na dziecięce krzesełko. Za długie nogi zwisają mu z siedzenia. Co chwila upuszcza frytki na podłogę. Emily podnosi je. Robi gest ręką i mówi coś, a mały chłopiec odrzuca głowę z umazaną ketchupem twarzyczką do tyłu i wybucha śmiechem.
Emily jest wzorową obywatelką każdego świata, który zaszczyca swoją obecnością. Szybko pojmuje swoją w nim rolę i jego niewypowiedziane zasady. Wszyscy kochają Emily. Dwa lata temu ukończyła Uniwersytet Vanderbilta z dyplomem z zakresu edukacji dziecięcej i natychmiast dostała posadę jako nauczycielka pierwszej klasy w prywatnej szkole podstawowej na Manhattanie. Mieszka na Murray Hill ze swoim narzeczonym Timem. W czerwcu przyszłego roku mają się pobrać.
Kiedy może, przyjeżdża w weekendy do domu z wizytą oraz żeby zarobić dodatkową gotówkę dzięki dorywczej opiece nad dziećmi Rogensów. Chce być żoną i matką, mieszkać w kolonialnym domu z czterema sypialniami, białym płotkiem sztachetowym i słodkim psiakiem – najlepiej doodlem, żeby nie zostawiał sierści na jej idealnych sofach i kosztownych chodnikach. Największym marzeniem Emily jest generalnie skopiowanie życia ich matki, minus rozwód. Maddy próbuje sobie wyobrazić, że mogłaby chcieć tego samego – życia, którego wszyscy się po niej spodziewają i dają jej to do zrozumienia przykładami oraz milionem bezpośrednich i pośrednich komentarzy, ale coś w niej krzywi się i chowa, jakby czuło odrazę, a może nawet jakby było uczulone na taką idealną egzystencję.
– Wiedzą już państwo, co chcą zamówić? – pyta ich kelnerka, stawiając przed matką zamówione martini.
– Dla mnie sałatka z sałaty rzymskiej i łososia, a dla córki – mama wskazuje na puste krzesło obok niej – to samo poproszę.
– Ja wezmę foie gras i filet mignon – mówi Phil.
– Dla pana to, co zwykle? – pyta kelnerka, uśmiechając się do Jacka.
– Tak – odpowiada jej brat, zadowolony, że ktoś zapamiętał jego preferencje. – Tuzin ostryg i miniburgery z wołowiną Wagyu.
Maddy zamawia podpłomyk z kozim serem i rukolą.
Jej matka raczy się sporym łykiem martini, a potem ściąga jedną z zielonych oliwek nadzianych na wykałaczkę i zaczyna ją przeżuwać. Phil oferuje jej chleb podany w koszyczku, chociaż wszyscy wiedzą, że jak zwykle matka odmówi. Gra w kardiotenisa i ćwiczy na rowerze stacjonarnym przez godzinę dziennie, liczy kroki i kalorie, waży się co rano, zdeterminowana, aby jej czterdziestopięcioletnia powłoka cielesna nie wyglądała na nawet o dzień starszą niż trzydzieści siedem lat.
Phil bierze z koszyka bułkę i smaruje ją nadmierną ilością masła. Później zamówi sobie lody z gorącą polewą karmelową i pochłonie je niczym głodny wilk. Jego pełne pasji podejście do jedzenia, w połączeniu z przynajmniej sześćdziesięcioma godzinami spędzonymi na siedzeniu w samochodzie, pociągu i za biurkiem w swoim gabinecie sprawiło, że Phil nabawił się mało seksownego ciała. Ma wystający brzuch, podwójny podbródek i zbyt duże, obwisłe piersi, jak u starego człowieka. Gdyby był kobietą, zapewne nosiłby bieliznę korygującą i stanik push-up. Dzięki temu ściśnięty do bardziej możliwych do przyjęcia kształtów oddychałby ostrożnie i płytko pod naciskiem drutów i lycry, a na lunch zamówiłby sałatkę i absolutnie nie tknąłby chleba. Jednak Phil jest sześćdziesięciopięcioletnim mężczyzną, żonatym, odnoszącym sukcesy zawodowe i robiącym dokładnie to, na co się pisał. Przynosi do domu kasę, a w zamian za to je tyle, ile dusza zapragnie.
Matka wyszła za Phila trzy lata po odejściu ojca Maddy. Poznali się w tym właśnie klubie. Matka Maddy, desperacko starając się spłacać na czas raty kredytu hipotecznego i nie stracić ich domu, pracowała tu wtedy nocami jako kelnerka, a za dnia dodatkowo w miejscowej niezależnej księgarni. W tym czasie babcia Maddy pilnowała w domu jej, Emily i Jacka.
Chociaż Maddy jest pewna, że jej mama wtedy czuła się zestresowana i wyczerpana, ona sama ciepło wspomina tamte czasy. Mama często przynosiła dla niej książki z pracy – czasem nawet dwie tygodniowo. Maddy przeczytała wszystkie tomy z serii Magiczny domek na drzewie. Jack i Emily nie bardzo lubili czytać, więc zazwyczaj nic nie dostawali. Tylko Maddy. Każda książka była dla dziewczynki niczym prezent, specjalne święto, uroczystość.
Pamięta, że czytała często przy świetle latarki, dużo później niż jej pora snu, walcząc z sennością i czekając na powrót mamy z pracy w klubie. Miała nadzieję, że dzięki temu, kiedy mama uchyli drzwi do jej sypialni, zaglądając do wszystkich dzieci po kolei, będzie mogła przynajmniej życzyć jej dobrej nocy. Czasami mama kładła się nawet obok niej w łóżku na kilka minut i słuchała streszczenia akcji książki, którą aktualnie czytała, mimo że było zazwyczaj już bardzo późno, a mama była najprawdopodobniej koszmarnie zmęczona. Przy kilku okazjach Maddy udawało się ją nawet przekonać do tego, aby przeczytała cały kolejny rozdział na głos.
Zanim pojawił się Phil, w niedzielne wieczory przebrani w piżamy jadali na kolację gofry, mając do dyspozycji wszystkie dodatki, jakich mogli zapragnąć. Mama i Emily ograniczały się do klasycznego syropu klonowego i masła, ale Maddy i Jack smarowali swoje gofry grubo nutellą, a na wierzchu szczodrze ozdabiali je jeszcze bitą śmietaną, jeśli ją akurat mieli. Czasami Maddy dodawała jeszcze czubatą łyżkę lodów waniliowych. Oczywiście takie kolacje nigdy nie wygrałyby żadnej nagrody za zdrową żywność, bez względu na to, do której piramidy żywieniowej się odniesiemy, ale za to były emocjonalnie odżywcze. Maddy pamięta, że czuła się wtedy całkowicie odprężona, a nad stołem kuchennym w niedzielne wieczory gromadziła się głupia, radosna miłość.
Kiedy mama wyszła za Phila, przestała pracować w księgarni i klubie. Wszyscy przeprowadzili się do gigantycznego nowego domu, nieobłożonego hipoteką. Niedzielne wieczory z goframi szybko zostały zastąpione obiadami w klubie, wymagającymi odpowiedniego stroju zamiast wygodnej piżamy, uprzejme siedzenie z serwetką na kolanach i od dłuższego czasu zamawianie sałatek w ramach posiłku. Maddy nie widziała gofrownicy matki już od ponad dziesięciu lat.
Phil pracuje w bankowości albo czymś, co ma wiele wspólnego z pieniędzmi (nigdy nie wiedziała do końca, czym dokładnie się zajmuje) i zarabia ich sporo. Każdego dnia roboczego wychodzi z domu o piątej trzydzieści, jedzie pociągiem do Nowego Jorku i wraca do domu co wieczór o osiemnastej czterdzieści pięć. W weekendy zazwyczaj czyta kilka gazet, ogląda wiadomości i transmisje z rozgrywek golfa, a jeśli pogoda sprzyja, sam grywa w klubie. Nie wypija więcej niż dwa piwa albo kieliszek czerwonego wina tygodniowo i to tylko w weekendy.
Jako ojczym jest niczym ów abstrakcyjny obraz na szczycie schodów w ich domu: na początku był kimś superważnym, kiedy pojawił się w ich życiu, ale po jakimś czasie łatwo go było zacząć ignorować. Kocha Maddy, Emily i Jacka, ale na odległość, i jego uczucia przypominają motto z uprzejmej kartki z życzeniami. Sam wychował już swoją córkę i od samego początku dał jasno do zrozumienia, że nie zamierza tego powtarzać. Zawsze zostawiał zajmowanie się dziećmi matce Maddy. Zapewne z tego powodu nieraz czuła się przez to samotna, ale ojczym dał jej całkowitą władzę, jeśli chodzi o dzieci, a zatem nie było właściwie powodu do żadnych dyskusji lub kłótni.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej