Mit - Mariusz Michalak - ebook + książka

Mit ebook

Michalak Mariusz

2,9

Opis

 

W centrum Bemowa policja odnajduje zmasakrowane zwłoki mężczyzny, któremu ktoś zadał 79 ran kłutych. W szczęce ofiary tkwi sygnet ze swastyką, a w studni, niedaleko miejsca zbrodni, spoczywa rytualny tybetański sztylet z zaschniętymi czerwonymi plamami.

Za śledztwo odpowiedzialny jest podkomisarz Paweł Bury, stary wyjadacz z Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Trop prowadzi do satanistycznej sekty, przypominającej Towarzystwo Thule - tajną organizację okultystyczną, której członkiem był Heinrich Himmler.

Czy podkomisarzowi uda się rozgryźć zagadkę kryminalną sięgającą czasów II wojny światowej? Czy znajdzie sprawców kolejnych tajemniczych zbrodni, popełnianych zgodnie z jakimś upiornym rytualnym obrządkiem?

Przekonaj się, do czego zdolny jest człowiek ogarnięty obsesją.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 127

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,9 (21 ocen)
5
2
6
2
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opieka redakcyjna

Beata Dobrzyniecka

Redaktor prowadzący

Agnieszka Gortat

Korekta

Maria Kąkol, Kinga Kosiba

Opracowanie graficzne i skład

Marzena Jeziak

Projekt okładki

Aleksandra Sobieraj

© Copyright by Mariusz Michalak 2020© Copyright by Borgis 2020

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I

Warszawa 2020

ISBN: 978-83-62993-80-2

Wydawca

Borgis sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 Warszawatel. +48 (22) 648 12 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis

Druk

Olejnik S.C.

SPIS TREŚCI

Od autora

Prolog

Oględziny

Bractwo

Kłamstwo ma krótkie nogi

Niemiecki oligarcha

Podwójna śmierć

Szum medialny

Adam

Prawdziwy Polak

Katakumby

Prywatny detektyw

„Komiks”

Niewiniątko

Powrót do katakumb

Szpitalne rozterki

Tragedia sprzed lat

Grzechy naszych przodków

Po drugiej stronie barykady

Kij w mrowisko

Poza podejrzeniem

Pan Gerard

Przesłuchanie kata

Preludium do zemsty

Eskalacja gniewu

Ciąg dalszy zemsty

Widowiskowa śmierć Błażeja Ochmana

Ludzka natura kontra prawo

Ostatnia prosta

Sekret za sekret

Naprawić nienaprawialne

Alicja

Nosiciel

Wstydliwa prawda

List pożegnalny

Postawiony pod ścianą

Ostateczne przesłuchanie

Szpilą w gardło

Euforia

Egocentryk i palant

Epilog

Mai Czerniak i Iwonie Adasiakz wyrazami szacunku

Nie można zmienić ludzkiej natury,ale można zmienić prawoJames Ellroy

OD AUTORA

Sama historia, postacie i kluczowe miejsce (klasztor cystersów na Bemowie) oraz wydarzenia związane z fabułą (tragedia w czasie kampanii wrześniowej) są wymyślone na rzecz fikcji literackiej – aczkolwiek wkomponowano w nią mnóstwo autentycznych miejsc, postaci i organizacji. Miej to na uwadze, gdy będziesz czytał tę opowieść, Drogi Czytelniku.

PROLOG

Bemowo. Dzielnica Warszawy położona w lewobrzeżnej części stolicy Polski, o powierzchni dwudziestu czterech i dziewięćdziesieciu pięciu setnych kilometra kwadratowego zamieszkiwanych przez prawie sto dwadzieścia cztery tysiące ludzi, ma bardzo zindustrializowaną i militarną strukturę.

Czarek Budzyński, pochodzący z Ochoty siedemnastoletni uczeń Technikum Elektronicznego nr 2 im. Synów Pułku na Żoliborzu, jechał bezcelowo swoim zabytkowym motocyklem Junak M10 pamiętającym zamierzchłe czasy Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Zegarek na jego lewym nadgarstku wskazywał piątą trzydzieści pięć rano. Robiło się coraz widniej, obowiązywał bowiem czas letni i słońce wschodziło już przed piątą rano. Nim chłopak się obejrzał, nastał poranek i pomarańczowe snopy światła wydobywające się z lamp latarni właśnie zgasły. Budzyński wiedział, że powinien wracać do domu, jeżeli nie chce oberwać od apodyktycznego ojca.

Zakręcił motocyklem w drugą stronę i wracał przemierzoną trasą na Ochotę, gdzie mieszkał od urodzenia. Gnając na złamanie karku swoim jednośladowcem, w pewnym momencie zauważył coś, co wziął za padlinę jelenia. Sęk w tym, że truchło jelenia w centrum dzielnicy było czymś raczej niespotykanym. Chłopak zaparkował junaka, zerwał się z siedziska motocykla i chwyciwszy latarkę, oświetlił miejsce, w którym bezwładnie spoczywała „padlina”.

Intuicja go nie zawiodła. Nie był to jeleń, tylko człowiek – mężczyzna w podeszłym wieku. Miał posiwiałe włosy z widocznymi zakolami i rozharatane podbrzusze, z którego wypływała karminowa posoka, wsiąkając w brudnawy garnitur delikwenta. Z kieszeni garnituru mężczyzny wypadł dowód osobisty na nazwisko Gustaw Malicki.

Wszystko wskazywało na zabójstwo popełnione w stanie silnego wzburzenia, na korpusie zmarły miał bowiem wiele ran kłutych. Były praktycznie wszędzie, na każdym milimetrze ciała. Przerażony Budzyński wyjął z kieszeni kurtki telefon komórkowy i wystukał na ekranie dotykowym numer 112.

– Halo, policja? Chciałem zgłosić, że znalazłem trupa – zakomunikował z przerażeniem w głosie, ledwo dukając. – Na Bemowie, nieopodal jakichś ruin. Tak… znalazłem trupa. Nie wiem, jak długo tu leży. Znalazłem go przed chwilą. Weźcie kogoś przyślijcie.

Tymczasem potencjalny morderca starszego mężczyzny stał w zaroślach i obserwował sterczącego nad jego ofiarą Budzyńskiego, który dzwonił na policję. Gdy próbował się oddalić, nadepnął na butelkę po wódce i chłopak go zauważył. Typ spanikował i uciekł przez dawny klasztor zakonu cystersów (aktualnie w ruinie), w którym nie było nic poza mchem i skamielinami. Mężczyzna biegł, jakby go goniło stado diabłów. Wyrzucił do wyschniętej od dawna studni narzędzie zbrodni: sztylet z kuriozalną rękojeścią i równie kuriozalnym trójstronnym ostrzem.

Okrwawiony sztylet poleciał na samo dno studni, sam morderca zniknął zaś jak kamfora w ruinach klasztoru. Budzyński usiłował dogonić nieznajomego na swoim junaku, ale zgubił go w ciemnościach. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał odnośnie do tego człowieka, był fakt, że wyrzucił on nóż do studni.

– O Boże! – wykrzyknęła pewna kobieta przechadzająca się po Bemowie, która też natknęła się na zwłoki mężczyzny.

– Niech się pani nie zbliża – rzekł Budzyński i odsunął kobietę od zwłok.

– To radny Malicki. Kto mu to zrobił?! – spytała zszokowana kobieta, rozpoznawszy w denacie radnego tejże dzielnicy.

– Nie wiem, ale ten ktoś chyba wyrzucił nóż do studni – odparł Budzyński, marszcząc brwi.

OGLĘDZINY

Budzik na komodzie wskazywał szóstą nad ranem. Paweł Bury stał na balkonie i wpatrując się w panoramę Warszawy, wypalał jednego papierosa mentolowego za drugim. Jego żona Ewa, będąca w ósmym miesiącu ciąży, brała prysznic, kiedy rozległa się melodia utworu „Autobiografia” polskiego zespołu rockowego Perfect, którego Bury był zagorzałym fanem. Mężczyzna wziął telefon ze stolika nocnego i odebrał połączenie od dyspozytora.

– Bury – oznajmił przez komórkę, chrząkając (co było skutkiem nagromadzonej w gardle wydzieliny).

– Jest zdarzenie na Bemowie. Jakaś rozhisteryzowana baba i gówniarz na motorze znaleźli zgniłka. Masz blisko, więc się tam przejedź i obadaj temat – powiedział dyspozytor.

– Będę za dziesięć minut – odparł Bury i rozłączył się.

Chwilę później z łazienki wyszła Ewa, wkładając na siebie szlafrok w kolorze fuksji i wycierając mokre włosy ręcznikiem.

– Kto dzwonił? – zapytała.

– Dyspozytor. Jest trup w naszej dzielnicy – odparł Bury.

– Kto? – spytała Ewa.

– Nie powiedział. Jak maluch?

– Kopie jak wściekły.

– Charakter ma po tatusiu – zażartował.

– Wiadomo – rzekła Ewa.

– Wezmę kanapki i termos z kawą – oświadczył Bury.

– Nie zostaniesz na śniadaniu? – spytała Ewa.

– Nie mam czasu. Jest zdarzenie na naszym terenie – powtórzył Bury i pocałował żonę w czoło. – Wrócę na obiad.

– W porządku. Będę u mamy jakby coś – oznajmiła.

Bury wyciągnął z pawlacza kasetkę z kaburą, w której ulokowana była jego służbowa broń: czeski pistolet CZ 75. Przypiął ją do paska od spodni i pojechał służbowym turkusowym fordem focusem hatchback (rocznik 2006) na miejsce zbrodni.

Paweł dopiero wchodził w trzecią dekadę życia. Dopiero od roku żonaty był z Ewą, od niedawna też pracował w Komendzie Stołecznej Policji w Wydziale do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw jako podkomisarz. Wcześniej pełnił służbę w policji konnej. Był jeszcze nieco zielony w sprawach kryminalnych. Wciąż miał w głowie banały wpojone mu podczas szkolenia w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie. Wciąż żył ideałami, które niebawem miała zweryfikować nikogo nie oszczędzająca brutalna rzeczywistość.

Na miejscu zastał prokurator Katarzynę Kaszowską, oglądającą zmasakrowane zwłoki radnego Gustawa Malickiego, i kordon pilnujących porządku policjantów.

– Mógłby pan okazać trochę szacunku? To radny Bemowa! – oburzyła się Kaszowska, widząc, jak podkomisarz bezczelnie zdejmuje płachtę, którą przykryto Malickiego.

– To był radny Bemowa – odparł Bury i zasłonił twarz denata płachtą. – Technicy wydzwonieni?

– Powinni zaraz przyjechać – zakomunikował funkcjonariusz monitorujący miejsce zbrodni.

– Pan tu jesteś najważniejszy? – zapytał go Bury.

– Mniej więcej – odpowiedział mu funkcjonariusz.

– Dobra, facet. Zdaję sobie sprawę, że była noc, wszyscy już spali i raczej średnio ich obchodzi śmierć radnego, ale trzeba przepytać, kogo się da w tamtych blokach naprzeciwko tego pierdolnika za nami. Może ktoś widział z okna, jak sprawca porzuca zwłoki, albo był świadkiem samego morderstwa, tylko się nie pochwalił – rzekł Bury, machając palcem w kierunku znajdujących się naprzeciwko ruin klasztoru bloków i samego klasztoru.

– Przepraszam bardzo, to pan będzie prowadził za mnie to śledztwo? –spytała Kaszowska.

– A kto, sierotka Marysia? Tu nie chodzi o kradzież lizaka Zuzi z 1B, tylko o morderstwo pierwszego stopnia, pani prokurator – odparł bezczelnie Bury.

– Nie rządź się, synku, bo jeszcze ci się to czkawką odbije – ostrzegł go czterdziestosześcioletni oficer operacyjny z komendy rejonowej na Żytniej, opierający się o wierzbę.

– Podkomisarz Paweł Bury, Terror, Stołeczna. – Bury przywitał się, ściskając dłoń policjantowi.

– Podinspektor Jerzy Spychalski, komenda rejonowa na Żytniej – odwzajemnił się Spychalski.

– Pan tu szefuje? – spytał Bury, zapalając papierosa.

– Moja jurysdykcja zaczyna się i kończy na Bemowie – poinformował go Spychalski, pijąc kawę z kubka termicznego.

– Dobrze wiedzieć – stwierdził Bury, rozdeptując peta.

– Od dawna w „zabójcach”? – zapytał go zaciekawiony Spychalski.

– Dopiero od paru miesięcy. Wcześniej mieszkałem na Targówku, miałem stopień aspiranta, jeździłem na chabecie i ganiałem kieszonkowców. Bemowo to dla mnie nowość – odpowiedział Bury, zajadając się kanapką z baleronem.

– Chłop długo nie pożył. Niecałe sześćdziesiąt lat – powiedział Spychalski, patrząc, jak technicy zabezpieczają ślady wokół ciała brutalnie zamordowanego radnego.

– Długo był radnym? – zapytał Bury, drapiąc się po powiece.

– Od zawsze – odparł Spychalski.

– Od zawsze? – Bury się zdziwił.

– To dinozaur. Był radnym, odkąd robię na Żytniej – oznajmił Spychalski, popijając kawę.

– Aż tak go wszyscy lubili, że go wybierali? – rzekł z uśmieszkiem na twarzy Bury.

– Mam nadzieję, że to był sarkazm, panie podkomisarzu? – spytał Spychalski.

– Powiedzmy – uciął Bury.

– Malicki to był kawał zdziadziałego skurwysyna. Wiecznie nadęty, wiecznie przechwalający się swoimi osiągnięciami, wiecznie upierdliwy narcyz. Radnym został tylko dlatego, że miał plecy w ratuszu. Jego krewna jest wicestarostą – obwieścił Spychalski, marszcząc brwi.

– Mam rozumieć, że każdy mógł go zabić? – spytał Bury.

– Każdy. Jego by nawet z piekła wypieprzyli po jednej dobie – podsumował swoją charakterystykę zmarłego Spychalski.

– Benek do Spychalskiego, Benek do Spychalskiego, odbiór – odezwał się policjant przez radiotelefon.

– Tu Spychalski. Co masz, Benek? – rzucił przez krótkofalówkę.

– Przeszukaliśmy studnię, o której gęgał ten szczyl. Znaleźliśmy coś, co wygląda na nóż. Jest cały we krwi.

– Przyjąłem. Czekać tam na mnie – rozkazał Spychalski, po czym udał się wraz z Burym do ruin klasztoru, w których morderca Malickiego porzucił narzędzie zbrodni.

Po wydobyciu sztyletu ze studni funkcjonariusze z komendy rejonowej zapakowali go do foliowej torebki na dowody.

– Tym go rozpruli? – zapytał Bury.

– Świadek zeznał, że widział, jak sprawca wyrzuca nóż do studni – powiedział jeden z policjantów zabezpieczających narzędzie zbrodni.

– Ten gówniarz na junaku? – spytał Bury.

– Ten sam. Ścigał go motocyklem po klasztorze, ale mu zwiał – zakomunikował Spychalski.

– Ciekawie musiała wyglądać ta gonitwa – rzekł Bury, zapalając kolejnego papierosa.

– Uwędzi się pan w tym dymie, podkomisarzu – zauważył Spychalski, patrząc, jak Paweł z niewyobrażalną wręcz pasją pali papierosy.

– Nie masz pan swoich nałogów? – spytał Bury, puszczając kółka z dymu.

– Mam, ale się nimi nie chwalę – uciął Spychalski, mrużąc oczy.

Podkomisarz przesłuchał Czarka Budzyńskiego, który czekał w klasztorze w asyście trzech policjantów z Żytniej.

– Komenda Stołeczna Policji, chcę przesłuchać świadka – oznajmił Bury, pokazując swoją legitymację policyjną.

– Proszę – odparł jeden z funkcjonariuszy i Bury zaprowadził chłopaka do swojego forda, gdzie planował jego rozpytanie.

– To jak to było, młody? Robiłeś sobie rajd Paryż – Dakar od Ochoty do Bemowa i znalazłeś zgniłka?

– Dokładnie tak było – odparł Budzyński.

– Znalazłeś trupa i nagle ujrzałeś mordercę? – dopytywał się Bury.

– Usłyszałem brzdęk tłuczonego szkła. Obejrzałem się, a on siedział w krzakach i gapił się na mnie. Uciekł do ruin, ja za nim na motorze. Niestety w ruinach było na tyle ciemno, że zgubiłem go przy tej studni, do której wyrzucił nóż. Wróciłem do ciała, a przy nim już stał ten babsztyl – streścił Budzyński.

– No dobra, Czarek. A wiesz chociaż, czemu knypek się na ciebie gapił, zamiast od razu wiać? – kontynuował przesłuchanie Bury.

– A skąd mam wiedzieć. Jego zapytajcie – odparł Budzyński.

– Słuszna uwaga – zauważył Bury i zapalił papierosa. – Chcesz jednego?

– Nie palę – odrzekł Budzyński.

– Nie palisz, bo nie lubisz czy ojciec ci zabronił? – zapytał Bury, na co Budzyński wyciągnął papierosa z paczki, a Bury mu przypalił zapalniczką.

– Nie powinien pan mnie częstować. To głupi pomysł – oświadczył Budzyński.

– Moje pomysły z reguły są do dupy, ale jakoś umiem z nimi żyć. A teraz szoruj do domu, zanim ojciec się wpieni, że cię dalej nie ma – odpowiedział Bury.

Po zabezpieczeniu przedmiotu oględzin i wypytaniu świadka Bury pojechał do gmachu Komendy Stołecznej Policji, gdzie skontaktował się przez Twittera z pewnym kolekcjonerem broni białej z Rypina; człowiek ten prowadził stronę internetową poświęconą właśnie temu rodzajowi oręża. Jeżeli ktokolwiek miał wiedzieć, czym zabito Gustawa Malickiego, to na pewno on.

BRACTWO

Fachowiec od broni białej przystał na propozycję pomocy w policyjnym śledztwie i wybrał się w podróż z Rypina do Warszawy. Tymczasem Bury i Kaszowska brali udział w sekcji zwłok Gustawa Malickiego przeprowadzanej przez lekarza sądowego, doktora Cyryla Chmielewskiego.

– Sześćdziesiąt lat, sto siedemdziesiąt cztery centymetry wzrostu, prawidłowa budowa ciała, ubytek w uzębieniu, widoczna próchnica i przede wszystkim zrujnowana trzustka. Gość prędzej czy później odwaliłby kitę, jeśli tak o nią dbał – dość ostro podsumował denata Chmielewski.

– Bardziej mnie interesuje, jak go zabito, niż jak mógł kojfnąć z innych przyczyn – zakomunikował Bury.

– Nie trzeba być Sherlockiem czy Kojakiem, a nawet Borewiczem, żeby zauważyć, że otrzymał prawie osiemdziesiąt ran kłutych w okolicach aorty i arterii. Miał minimalne szanse na przeżycie, panie komisarzu, jeśli nie zerowe – oświadczył Chmielewski.

– Podkomisarzu – sprostował Bury, którego drażniło przekręcanie jego stopnia. – Dostał osiemdziesiąt razy nożem?

– Siedemdziesiąt dziewięć, jeśli mamy być precyzyjni – rzekł Chmielewski. – Zabójca zadawał ofierze rany co kilka milimetrów.

– Nie rozumiem – stwierdził Bury.

– Wszystkie ciosy zostały zadane w równych odstępach. Jakby to był jakiś rytuał – stwierdził lekarz sądowy.

– Zabójca zadał mu tyle ciosów i… pilnował odstępów? – Bury się zdziwił. Wszystko bowiem wskazywało na zbrodnię w afekcie i takiej wersji, jak na razie, się trzymano.

– Dlatego właśnie mówię, że to może być ofiara jakiegoś obrządku czy innego kultu. Ale nie to jest najciekawsze – oświadczył lekarz sądowy. Pokazał Buremu i Kaszowskiej niewiadomego pochodzenia sygnet, który ściskał w dłoni. – Tkwił w żuchwie denata centralnie pod językiem.

– Wygląda to na swastykę – odezwała się Kaszowska, spostrzegłszy na sygnecie coś, co łudząco przypominało symbol Trzeciej Rzeszy.

– Spróbujcie się dowiedzieć, co to jest, bo jak dla mnie, to pan radny padł ofiarą jakiejś sekty – rzekł Chmielewski.

Specjalista od broni białej, niejaki Henryk Woźniak, dotarł po jakimś czasie do stolicy Polski i zidentyfikował sztylet, który posłużył do pozbawienia życia radnego Bemowa.

– To phurba – stwierdził Woźniak, oglądając ów przedmiot.

– Phurba? – powtórzył Bury.

– Najprawdziwsza, panie podkomisarzu – potwierdził Woźniak.

– A mogę wiedzieć, czym jest phurba? – zapytał zafrapowany Bury.

– Tybetańskim sztyletem rytualnym – wyjaśnił mu Woźniak.

– Używano tego cholerstwa przy rytuałach? – spytał Bury.

– Owszem. Phurba to według wierzeń buddystów magiczny sztylet. Używali go Tybetańczycy tudzież Nepalczycy. Wszystko według tradycji Bön – oznajmił Woźniak.

– Czyli denat mógł paść ofiarą rytualnego obrządku? – Bury chciał wiedzieć.

– Według mnie tak. Nikt nie zabija phurbą od niechcenia – odparł Woźniak.

Nastało popołudnie. Na komendę przywieziono pięćdziesięciopięcioletnią wdowę po Malickim, rzeźbiarkę Kazimierę. Kobietę przesłuchiwał Paweł. Ledwo potrafiła wydukać jakiekolwiek słowo, tak bardzo była rozdarta emocjonalnie wiadomością o śmierci męża.

– Jest pani pewna, że może pani zeznawać w takim stanie? – zapytał Bury.

– Tak, panie podkomisarzu. Jestem pewna – odparła roztrzęsiona Malicka.

– Jakby co, przerwę przesłuchanie – powiedział.

– Dam radę – zapewniła.

– W porządku. Zatem, gdzie pani była i co pani robiła w nocy piętnastego kwietnia bieżącego roku pomiędzy godziną dwudziestą trzecią a dwudziestą trzecią trzydzieści pięć, kiedy zginął pani mąż? – Bury rozpoczął przesłuchanie wdowy.

– W domu. Spałam – odparła Malicka.

– A mąż? – spytał Bury.

– Też spał. Wcześniej oglądaliśmy jakiś dokument w telewizji. Tytułu nie pamiętam. Coś o carskiej Rosji. Potem zmógł nas sen, ponieważ był środek nocy i poszliśmy spać. Obudziłam się kwadrans po dwudziestej trzeciej, a Gustawa już nie było. Musiał chyba wyjść – zeznawała Malicka.

– I tyle? Po prostu wyszedł z domu? – Bury się dziwił.

– Chyba wyszedł, bo drzwi były uchylone – odpowiedziała Malicka.

– I nie szukała go pani po okolicy? – Policjant nie do końca wierzył kobiecie.

– Szukałam, ale go nie znalazłam.

– Pani mąż zginął przecznicę od własnego domu. Mam rozumieć, że szukając go po okolicy, nie natrafiła pani na jego zwłoki, choć leżały tak blisko waszego miejsca zamieszkania? To jakiś bezsens, pani Malicka! – Bury oburzył się.

– Ale tak było. – Kobieta upierała się przy swojej wersji wydarzeń.

– Pani Malicka! To jest najgłupsze alibi, jakie kiedykolwiek usłyszałem. Niech pani wreszcie zacznie mówić prawdę, bo jak prokurator panią przejmie, to skończy się pobłażliwość.

– Mówię prawdę. Żadnej innej nie znam – odparła wdowa, rozklejając się.

– Okej. Niech pani to podpisze i jest pani wolna – powiedział Bury, nie chcąc już naciskać na i tak rozchwianą emocjonalnie Malicką. Kobieta podpisała zeznanie, po czym odesłano ją do domu.

Do Burego zadzwoniła Ewa.

– Cześć, skarbie.

– Gdzie teraz jesteś? – spytała Ewa.

– A gdzie ja mogę być? W „fabryce” – odparł jej mąż.

– Mówiłeś, że przyjedziesz na obiad – przypomniała.

– Wiem, ale mam od groma roboty z tym trupem na Bemowie. Postaram się na osiemnastą zajechać.

– Obiecujesz?

– Obiecuję. Trzymaj się, pa – zakończył rozmowę.

Wkrótce odwiedziła go prokurator Kaszowska.

– Tak czułam, że pana tu spotkam.

– Lubię tu siedzieć. Mam bardzo ergonomiczne biurko – stwierdził Bury.

– Poszperałam w Internecie i wiem już, jaka organizacja ma taki symbol – zakomunikowała Kaszowska.

– Zamieniam się w słuch.

– Bractwo Thule – wyjaśniła.

– To nie jest przypadkiem organizacja nazistowska z czasów wojny? – zapytał.

– Ta sama. Bawili się w okultyzm, rytuały, wywoływanie duchów – oznajmiła Kaszowska.

– Robi się ciekawie – skonstatował Bury.

– Jest jeszcze ciekawiej. Organizacja Thule odwiedziła przed wojną Tybet w celu odnalezienia korzeni rasy aryjskiej – dodała Kaszowska.

Bury natychmiast skojarzył podane mu fakty.

– Malickiego zadźgano tybetańską phurbą.

– Dokładnie – obwieściła prokurator, zakładając włosy za prawe ucho.

– Innymi słowy, tropimy nazistów-okultystów? – zażartował Bury.

– Na pewno kogoś, kogo bractwo Thule fascynuje. Tak bardzo, że aż zabił – podsumowała Kaszowska.

KŁAMSTWO MA KRÓTKIE NOGI

Bury wrócił do domu o osiemnastej, wycieńczony. Nie myślał o niczym innym, tylko o tym, by spędzić wieczór z Ewą. Nie chciał zaprzątać sobie głowy śledztwem ani pytaniem, czy Gustawa Malickiego zamordował miłośnik Trzeciej Rzeszy eksperymentujący z czarną magią. Chciał jedynie rzucić się w ramiona ciężarnej żony.

– Jak samopoczucie? – spytała Ewa.

– Jestem wypompowany z jakiegokolwiek wigoru – odparł, zajadając się odgrzewanym w mikrofalówce kotletem schabowym.

– Chodzi o tego radnego? – zapytała, gmerając w lodówce.

– Już się wieści rozeszły?

– Na ulicy o tym trąbią. Podobno zabił go jakiś wariat.

– Za dużo nie mogę zdradzać. Wiesz o tym – rzekł Bury, pałaszując kotlet.

– Wiem, wiem – odpowiedziała, zamykając lodówkę.

– Nie chcę o tym gadać – dodał.

– A na co masz ochotę?

– Domyśl się – odparł.

– W takim razie czekam na ciebie w sypialni. Tylko się przebiorę.

Bury dokończył zajadanie kotleta schabowego, po czym włożył talerz z brudnymi sztućcami do zlewozmywaka.

– Jestem gotowy – obwieścił, wchodząc do sypialni.

– Już idę, Paweł. – Ewa wyszła z garderoby półnaga.

– Ewa… – szeptał jej imię, a ona robiła przed nim striptiz.

Zdjąwszy koszulkę, Bury chwycił żonę za piersi; nagle rozwył się jego telefon. Nie miał wyboru. Musiał odebrać, przerywając Ewie striptiz.

– Jeżeli to jakaś bzdura, możesz zamawiać kwaterę na Powązkach – warknął rozjuszony, przykładając komórkę do ucha.

– Tu Spychalski.

– Skąd pan ma mój numer?

– Wasz naczelnik mi go podał. Mam coś istotnego, co może pana zainteresować – oznajmił Spychalski.

– Niby co? – spytał podirytowany Bury.

– Nagranie z monitoringu w dzień zabójstwa Malickiego. Nie wiem, co wam nagadała ta Malicka, ale chyba pogubiła się w zeznaniach – stwierdził zwięźle Spychalski.

Bury, nie mając wyjścia, udał się do gmachu komendy rejonowej na Żytniej, gdzie podinspektor pełnił służbę.

– O co biega z tym monitoringiem, panie Jurku? – zapytał zaintrygowany.

– Cztery metry od tego klasztoru zamontowana jest kamera przemysłowa działająca na podczerwień, gdy jest zupełnie ciemno. Oto co się nagrało, kiedy pan radny kopnął w kalendarz – oświadczył Spychalski, pokazując podkomisarzowi nagranie z kamery przemysłowej, która zarejestrowała to, co się działo w chwili zabójstwa radnego.

– To Malicki – rzekł Bury, rozpoznając na ekranie laptopa wchodzącego w kadr kamery denata.

– Rzeczywiście wyszedł z domu, ale nie sam. Trzy minuty później kamera uchwyciła tę oto złotowłosą – obwieścił Spychalski.

– To przecież Kazimiera Malicka – stwierdził Bury, widząc, że trzy minuty później kamera uchwyciła osobę podobną do długowłosej, odzianej w wycierus żony radnego, która rzekomo spała w domu, gdy Malicki zginął.

– Kłamstwo ma krótkie nogi – powiedział Spychalski, szczerząc zęby.

Domostwo Kazimiery Malickiej przeszukali technicy. Kobieta czuła się skonsternowana obecnością policjantów na jej posesji.

– Mogę wiedzieć, czego policja szuka w moim domu? – spytała zbulwersowana.

– Upewniamy się. Profilaktyka nigdy nikomu nie zaszkodziła – odparł Bury.

– Powiedziałam, co wiem. Obudziłam się i Gustawa już nie było – oświadczyła rozsierdzona.

– Na przyszłość radzę nie włazić w kadr kamery przemysłowej – powiedział jej Bury.

– Nie wiem nic o żadnej kamerze.

– Kobieto! Do kurwy nędzy, za składanie fałszywych zeznań jest paragraf. Można iść za to do pierdla, i to na długo. Kodeks się zaostrzył – Bury wyjechał na Malicką z mordą. – Wiemy, że szłaś za Malickim. Monitoring cię uchwycił.

– Donikąd nie wychodziłam.

– A taki sygnet pani rozpoznaje? – Bury pokazał jej fotografię sygnetu wyjętego z ust Malickiego.

– Nie.

– I co? – spytał Spychalski.

– Sprawdziliśmy wszystko pod lampą. Każdy milimetr, łącznie z klopem i koszem na śmieci. Czyściutkie mieszkanko. Żadnego zakrwawionego ubrania, rękawiczek. Nic nie ma – oznajmił jeden z techników.

– Przepraszamy za najście – zwrócił się do Malickiej Bury.

– Won z mojego domu! – wrzasnęła rozwścieczona wdowa. Policjanci opuścili jej włości.

– Na bank to ona - stwierdził Spychalski, nadmiernie gestykulując.

– Wiem, ale nie mamy dowodu, że to ona go zabiła. Wiemy, że za nim szła i tyle – odparł Bury.

– Wspólnik? – zasugerował Spychalski.

– Są duże szanse – Bury poparł hipotezę Spychalskiego, jakoby Malicka pomagała prawdziwemu sprawcy w zamordowaniu swojego męża.

NIEMIECKI OLIGARCHA

Nastał nowy dzień. Podkomisarz Bury przebudził się we własnym łóżku; jego zegarek położony na komodzie zatrzymał swe wskazówki na wpół do dziewiątej. W tym samym momencie z zakupów wróciła Ewa z torbą pełną jedzenia.

– Ranny ptaszek z ciebie. – Bury uśmiechnął się, widząc żonę w progu.

– Przez ciążę mam wilczy apetyt, więc kupuję, co tylko się da – odparła.

– Obrobiłaś cały Real? – zażartował Paweł, widząc, ile nakupiła w hipermarkecie artykułów spożywczych.

– Nie, ale mało brakowało. Nie martw się, nie wydałam całej twojej pensji.

– Miło to słyszeć – powiedział z uśmiechem.

Zadzwoniła do niego Kaszowska.

– Halo – odezwał się Bury.

– Tu Kaszowska. Właśnie przesłuchałam Malicką, ale to nieistotne, bo wciąż upiera się przy swoim. Ważne jest, że wiemy, do kogo należy ta phurba – zakomunikowała mu prokurator.

– Ekstra. Do kogo? – odparł lapidarnie Bury ze słyszalnym podekscytowaniem w głosie.

– Do niejakiego Fritza Baumana. Dzień przed zabójstwem zgłosił włamanie i kradzież sztyletu – oświadczyła Kaszowska.

– Fritz Bauman… to jakiś Niemiec? – spytał Bury.