Misjonarze z Dywanowa tom 1 - Pinky - Zdanowicz Władysław - ebook

Misjonarze z Dywanowa tom 1 - Pinky ebook

Zdanowicz Władysław

5,0

Opis

Czytałem przygody Szwejka Haska. Czytałem "Batalion czołgów" Škvoreckýego. Ba! Czytałem nawet "Paragraf 22" Hellera (który to jednak zupełnie mnie nie porwał). Wszystkie te książki były ciekawe i na swój sposób podobne, wszak opowiadały o wojsku. Humor był różny, bo rożne były też okoliczności i czas powstawania tych książek. Jednak biorąc pod uwagę wszystkie te elementy i tak żadna z nich nie przebije groteskową zabawnością, absurdem ukazanych tam sytuacji i wciągająca i ciekawą fabułą "Misjonarzy z Dywanowa" Władysława Zdanowicza. 

 

A kim są owi misjonarze? Hmm...tak w skrócie są to żołnierze misji stabilizacyjnej w Iraku, którzy odbywają tam swoją sześciomiesięczną służbę. Cała historia rozpoczyna się dość niewinnie. Tuż po wprowadzeniu dotyczącym wulgarności języka jakim posługiwać się będą bohaterowie zostaje nam przedstawiony plutonowy Piotr Leńczyk, który właśnie zapoznaje się z nowymi rekrutami służby zasadniczej. Są to jednak jego ostatnie dni w jednostce, bo za chwile wyrusza na misję do Iraku. Jednak plutonowy Leńczyk ma problem. Jego obecna "narzeczona" jest w ciąży, a on chciałby się z nią przed wylotem pobrać, jednak kapelan w jednostce, po dość drastycznej wymianie zdań, kategorycznie odmówił udzielenia mu ślubu. Jest w jednostce wszak pewien sierżant sztabowy, który potrafi załatwić wszystko i tak naprawdę dzięki niemu ta instytucja jeszcze funkcjonuje. Dodajmy też, że jest to kolega Leńczyka. I w taki oto sposób ów sierżant załatwia dość pokręconą wymianę, która zresztą kończy się tragicznie. A teraz krótki jej opis. W jednostce w Malborku jest sobie szeregowy Piotr Leńczyk, który po pewnym incydencie ma zostać z niej wydalony. Jednak chce on zostać w wojsku jako żołnierz zawodowy. Natomiast plutonowy Piotr Leńczyk ma jechać na misję w stopniu szeregowego (chodzi o wysokość żołdu), więc sierżant wymyśla, że szeregowy Leńczyk w ramach przysługi, za którą zostanie później nagrodzony możliwością służenia w jednostce plutonowego Leńczyka pojedzie na dwutygodniowy kurs przed misyjny (plutonowy tego nie potrzebuje, bo to nie jest jego pierwsza misja), a plutonowy przez te dwa tygodnie załatwi swoje wszystkie sprawy matrymonialne i później się wymienią miejscami. Pech chce, aby to wszystko się nie udało i doprowadza do wypadku samochodowego, w którym poszkodowany zostaje plutonowy Leńczyk i w bardzo ciężkim stanie trafia do szpitala. Natomiast z racji tego, że szeregowy Leńczyk nie ma się z kim wymienić jedzie na misję do Iraku. A na wieść o tym co się stało sierżantowi pęka wrzód w żołądku i pada trupem, więc nie ma już nikogo oprócz szeregowca kto znałby prawdę. Jednak szeregowemu nikt nie wierzy, bo w papierach wszystko się zgadza (obaj mężczyźni są nawet do siebie podobni). Hmm... mam nadzieję, że nie pogmatwałem za bardzo, ale to tylko samo wprowadzenie, które w dalszej części historii przestaje mieć większe znaczenie.

 

 

"Jeżeli jest się idiotą, to nie można być głupim i trzeba cały czas myśleć." Szer. Leńczyk

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 750

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Od Autora

Oto stronic kilka z dziejów plutonu rotacyjno-dyspozycyjnego, z ogólnym zastrzeżeniem, że wszystkie opisane tu osoby oraz wydarzenia miały tak naprawdę niewiele wspólnego z rzeczywistością. Ta była o wiele, o wiele gorsza.

Większość bohaterów tej powieści, opisane sytuacje i dialogi są autentyczne. A skoro jesteśmy przy temacie rzeczywistości, to wszystkim wiadomo, że wojsko zawsze posługiwało się, posługuje i nadal będzie się posługiwać nader prymitywnym i dosadnym językiem – zwanym potocznym – i to dotyczy wszystkich szczebli dowodzenia. Posługuję się tym językiem z premedytacją. Nie dlatego, że to mój ulubiony język, ale z doświadczenia wiem, że wiele osób, i to na bardzo odpowiedzialnych stanowiskach, na co dzień używających w swoich wypowiedziach słów na k... oraz czasownika będącego ewenementem światowym – bo tylko w języku polskim występuje wulgarny czasownik „pier...”, który z odpowiednimi przedrostkami zastępuje wszystkie czasowniki w naszym języku – bez istnienia owych słów w tekście nie byłoby w stanie zrozumieć treści, którą chcę przekazać. Jeśli więc nie masz skończonych osiemnastu lat, masz awersję do takiego rodzaju słownictwa albo jesteś kobietą – choć znam kilka, które posługują się owym językiem w sposób mistrzowski – to odłóż książkę na półkę, bo nie jest przeznaczona dla ciebie.

I na koniec: bardzo dobrze, że istnieją męskie i żeńskie narządy płciowe – dzięki temu żołnierz wie, gdzie ma iść i ile ma roboty.

Rozdział I

– Myślenie pozostawcie koniom! Mają większe od was łby i przede wszystkim jaja! – Plutonowy Piotr Leńczyk chodził zły po wybetonowanym kawałku placu i spoglądał spod opadającego daszka czapki na dwa szeregi wyprostowanych poborowych.

Lubił ten moment, gdy po raz pierwszy przekazywał nowym, że właśnie teraz skończył się dla nich pewien okres w życiu. I tak naprawdę dopiero po wyjściu od nich, z wojska, będą mogli podjąć świadomą decyzję, co chcą robić w przyszłości. Oczywiście nie dotyczyło to wszystkich poborowych. Większa część z nich nigdy nie dorośnie na tyle, aby spróbować zmienić cokolwiek w swoim życiu i pójść własną drogą. Bez żadnych złudzeń – i chyba właśnie ta świadomość powodowała, że chodził teraz zły i naburmuszony, zerkając od czasu do czasu w stronę trzech kaprali, karnie stojących obok i czekających, aż pozwoli im zagnać nowych do koszar, na pierwsze prawdziwe spotkanie z wojskiem. Uśmiechnął się w myśli, wspominając swoje pierwsze wrażenie. To były inne czasy i inne wojsko. Nie jakieś głupie dziewięć miesięcy jak teraz, tylko całe dwa lata z kapralami, którzy w dzisiejszym wojsku nie mieliby czego szukać. Tępi, ufni w swoją teoretyczną władzę, oddani tradycji, czyli fali, i wierzący, że poborowego trzeba najpierw złamać i dopiero wtedy formować na nowo.

A że czasami przekraczało się granice, no cóż, trudno... Zawsze ktoś nie wytrzymywał „docierania”... Teraz, w tym „pańskim” wojsku, też zdarzały się czasami takie sprawy, do których nie powinno było dojść. Osobiście Leńczyk był przeciwny wszelkim nadużyciom. Ba, zadbał, aby jego kaprale zrozumieli odpowiednio wcześniej, że jeśli kiedyś przesadzą, to będą mieli z nim do czynienia, a on nie potraktuje ich tak łagodnie jak ewentualny wojskowy prawnik. Z drugiej strony, ten pierwszy kontakt z poborowymi miał jeszcze jedno uzasadnienie – po ostatnich doświadczeniach, kiedy to WKU przysłała do jednostki poborowego, który miał lewą nogę krótszą od prawej o trzy centymetry, cukrzyka, co niemal doprowadziło do jego zejścia ze świata podczas porannej, dość intensywnej, zaprawy czy młodego ochotnika, który dostał jednocześnie dwa powołania: jedno do jednostki, drugie do więzienia, za napad z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Na jego miejscu Leńczyk też wybrałby wojsko, ale na szczęście odpowiednio wcześniej zauważył „dziary” na skórze.

Nie było uzupełnienia, żeby nie wykrył jakiegoś kwiatka. Tak jak ostatnio, gdy podczas odwiecznego: „Biegiem marsz! Powstań! Postawa leżąca (padnij!)!”, dostrzegł, że jeden z poborowych ma duże kłopoty z wykonaniem tych całkiem podstawowych czynności sprawnościowych. Powód okazał się prozaiczny: pręt w lewej nodze, jaki w szpitalu umieszczono mu po wypadku motocyklowym. Jakim cudem nikt tego nie zauważył w WKU – tego nikt nie mógł pojąć. W wyjaśnienia poborowego, że zgłaszał to komisji, ale pani lekarz stwierdziła, że to nie zwalnia go od odbycia służby na stanowisku magazyniera, który przecież nie musi biegać i uczestniczyć w musztrze, nikt nie chciał dać wiary.

– Jesteście teraz w woju, a tu wasze próby użycia mózgownicy są niewskazane! Wręcz szkodliwe – grzmiał na cały głos, przyglądając im się uważnie. – Zrozumiano?!

Szereg wyprostowanych poborowych najpierw wstrzymał oddech, po czym każdy, zerkając niepewnie jeden na drugiego, zaczął się zastanawiać czy ma prawo odpowiedzieć na pytanie. Ponieważ cisza się przedłużała, niektórzy stwierdzili, że powinni wykazać się inicjatywą:

– Ta jest, panie plutonowy! – wyrwało im się nieskładnie.

Uśmiechnął się. Kolejne roczniki zawsze popełniają ten sam błąd. To nie szkoła, żeby prowadzić dyskusję lub wymianę poglądów. Ale skąd ta banda ogolonych na glacę młokosów mogła wiedzieć, o co chodzi? Ostrzyżeni na łyso, ciągle poganiani krzykiem, stawiani wobec wymagań, aby wszystko robili na czas i biegiem, zawsze zdawało egzamin. Wtedy grupa była zdezorientowana i poborowi łatwo się podporządkowywali każdemu, kto zaczynał wydawać rozkazy. Wyczuwali w nim przywódcę i cieszyli się, że nie musieli sami podejmować żadnych decyzji. Teraz należało jedynie odszukać tych, którzy nie poddali się ogólnej atmosferze oraz znaleźć racjonalny powód takiego zachowania. Leńczyk wolałby, aby były to osoby, którym odpowiada atmosfera i życie w wojsku niż tacy, którzy w cywilu należeli do jeszcze gorszych grup przymusu i tutaj nie mieli zamiaru być materiałem do kształtowania.

– A kto wam, kurna, pozwolił się odezwać?! Był rozkaz „Mówić”?! – zrobił surową miną i od razu odpowiedział sam sobie; – Nie było takiego rozkazu!!! Więc siedź jeden z drugim na dupie i czekaj, aż pozwolę mu się odezwać! Jak będę chciał, aby jakaś mameja odezwała się słowem mówionym, to zwrócę się do niego osobiście!

– Ja to bym tak pogonił koty, aż ogony by im opadły – szepnął kapral Jasiński do stojących kolegów. Wcale się przy tym nie krępował obecnością wyższego rangą, mówił na tyle głośno, że wszyscy musieli to słyszeć, nawet Leńczyk. Zdawał sobie sprawę, że plutonowy, który sprawdzał nowych poborowych, nie toleruje takich incydentów, ale teraz, na kilka dni przed jego wyjazdem z jednostki, nie widział powodów, aby się pilnować... Czuł się swobodnie i nie miał zamiaru tego ukrywać.

– Albo zrobił im „nonstopa” – zaśmiał się cicho.

Zamilkł zgaszony wzrokiem plutonowego. Zaklął cicho pod nosem i delikatnie wyciągnął z kieszeni papierosa. Chciał, aby nowi widzieli, że nie jest tu zwykłym zupakiem i mają się go bać, bo inaczej z nimi porozmawia, gdy zostaną sami.

Dwuszereg stał nieruchomo, jakby nikt nie zwrócił uwagi na zachowanie kaprala. Leńczyk wytrzymał długą chwilę milczenia i uśmiechnął się niespodziewanie do stojących, którym już się wydawało, że nie stać go na żaden ludzki odruch.

– Widzę, że na dobry początek muszę was trochę wyedukować, więc teraz będzie kilka zdań o tym, co was tu czeka. Słuchać uważnie, bo nie będę powtarzał!

Stanął na wprost dwuszeregu i kołysząc się na piętach butów, zaczął mówić głosem lekko ściszonym, ale na tyle donośnym, aby wszyscy dobrze usłyszeli, co ma do powiedzenia.

– Jesteście teraz w wojsku, a być żołnierzem to znaczy... Nie myśleć! Od tej chwili myślenie przejmuje za was podoficer. Im szybciej to zrozumiecie, tym będzie lepiej dla was, dla plutonu i całego wojska. Gdy podoficer będzie twierdził, że drzewa znajdujące się za wami nie są zielone, tylko białe, to znaczy, że te drzewa są białe i koniec rozmowy. Kto nie zrozumie tego prostego faktu, będzie miał w woju przesrane, a już szczególnie u mnie i innych podoficerów. A mieć u nas przesrane, to brak przepustek, służby poza kolejnością i inne nieciekawe sprawy, o których się sami wkrótce przekonacie. Więc, jeśli nawet macie pięć ukończonych fakultetów i wskaźnik IQ podobny co Doda, to morda na kłódkę! Tu jest wojsko a nie szkoła i tu trzeba słuchać, czyli robić użytek z głowy i z tego, co jest w środku. Szkoła was tego nie nauczyła, ale daję wam słowo, że tutaj opanujecie tę czynność w sposób zadowalający.

Przerwał na chwilę, zaczerpnął powietrza, udając, że nie dostrzega poirytowanych spojrzeń kaprali, których w ten sposób pozbawił ulubionych fraz uświadamiających młodym żołnierzom, jak mają się zachowywać przez następne dziewięć miesięcy.

– Wasze najbliższe plany redukuję do następujących czynności: pobudki, ścielenia łóżek, robienia porządków, jedzenia i musztry. Trochę ćwiczeń fizycznych i zwiększona koordynacja ruchów, która nikomu jeszcze nie zaszkodziła. I tak będzie do wieczora, a później będziecie mieli wolne. Czyli capstrzyk i spanie z rączkami na kołderce. Przypominam, że wszystko robicie na rozkaz swoich starszych kolegów...

Wskazał głową na stojących kaprali. Zauważył też, że jeden z nich ukradkiem pali papierosa, choć zwracał mu już wcześniej uwagę na niestosowność takiego zachowania. No cóż, wiedział, że będzie musiał z nim porozmawiać przed wyjazdem, aby przywrócić go do pionu. Wpływ na zachowanie kaprali miała informacja o jego niedalekim wyjeździe na misję i to właśnie spowodowało, że część z nich poczuła się zbyt pewnie w jego obecności. Ale na razie jeszcze nie wyjechał. I nie miał zamiaru zostawiać tej sprawy niezałatwionej.

– Kolega to może złe określenie, bo daję wam słowo, że wielu z was będzie ich serdecznie nienawidzić, ale każdy rozkaz musi być wykonany i to najszybciej, jak się da. Mam nadzieję, że pluton należał do harcerstwa i lubi spacerować oraz śpiewać. Bo jeśli nie, to szybko się tego nauczy.

Kilka osób w dwuszeregu uśmiechnęło się niepewnie, co od razu zauważył. Czekał na ten moment, a nawet gdyby go nie było, to potrzebował tylko pretekstu, aby sprawdzić, czy znowu nie przysłano tu kogoś z widocznymi trudnościami ruchowymi.

– Widzę, że mamy już kilku ochotników do spacerowania ze śpiewem na ustach! Skoro tego chcecie, proszę bardzo...

Zrobił krok do tyłu i ruchem dłoni przywołał do siebie jednego z kaprali. Przypadkiem trafiło na tego z ukrytym papierosem w dłoni... A może nie był to przypadek, bo jednocześnie zadbał o to, aby ten nie upuścił papierosa na ziemię i teraz czuł, jak mu lekko przypieka wewnętrzną stronę dłoni.

– Pluton! Na moją komendę! – kapral był czujny i od razu wyczuł, co powinien zrobić. – Padnij!

Trudno to było nazwać padnięciem. Była to raczej próba położenia się łagodnie na podłożu, ponadto drugi szereg bardzo dbał o to, aby przypadkiem nie natknąć się na buty poprzednika. Jednym słowem, karykatura wykonania tak prostego rozkazu, choć zauważył też kilku, którzy wykonali to poprawnie i szybko. To były właśnie te plusy, na których mu zależało. Trzeba było tylko sprawdzić, czy było to przypadkowe, czy świadome działanie.

– Powstań! – wykonanie nie mogło wzbudzić u nikogo zachwytu, więc: – Padnij! Powstań! Padnij! Powstań! Padnij! Powstań! Biegiem marsz!

Zapanowało zamieszanie, bo nie każdy właściwie zrozumiał komendę. Ale po chwili za przykładem tych, co zrozumieli, cały dwuszereg dreptał w miejscu, starając się robić to w miarę równo. Co prawda takie sprawdzanie zostało jakiś czas temu zabronione, ale czego to człowiek nie zrobi, aby zobaczyć, kogo ma przed sobą.

– Zagęszczać ruchy! Jezu, panie plutonowy... – kapral odwrócił się w jego stronę ze zdegustowaną i zrozpaczoną miną. – Ta banda chujopłotów to chyba najgorsze lebiegi w całym wojsku, jakie nam się trafiły.

– Jasiński! Starczy tych komentarzy – przerwał mu w pół słowa Leńczyk, uważnie obserwując poborowych. – Wiecie, co macie robić?

– Tak jest! – kapral nie był zadowolony z reprymendy, jaką otrzymał przy wszystkich. – Pluton! Padnij! Powstań! Padnij! Powstań! Padnij! Powstań!

– Powiem wam tylko, że moja babcia przed śmiercią robiła to sto razy szybciej i lepiej od was – plutonowy skomentował ich bezowocne próby, uśmiechając się ironicznie. Jednocześnie dał znak kapralowi, że wystarczy tego pokazu na początek, bo to, co chciał, to już zobaczył. – Pluton! Baczność!

Przespacerował się przed frontem oddziału, uważnie obserwując ich zachowanie i czując, że oni też go obserwują. Nie miał sobie nic do zarzucenia. Był raczej krępy niż wysoki, z włosami, krótko przystrzyżonymi, mówił nieco nosowym głosem i był w świetnej formie fizycznej, co można było od razu dostrzec. Z kieszeni na piersi wystawały czarne oprawki okularów przeciwsłonecznych, co może nie było całkiem zgodne z regulaminem, ale takie panowały trendy w wojsku. Zresztą nie miał nic przeciwko wprowadzeniu takich i innych innowacji, na przykład żywcem ściągniętej z Zachodu naszywki Radka, czyli plakietki z nazwiskiem, którą każdy musiał nosić na prawej kieszeni. Było to dobre, bo od razu wiedziałeś, kogo masz przed sobą. Z drugiej strony – z tych samych powodów określano je jako „donosicielki”, bo od razu zdradzały tożsamość.

– Tak na przyszłość, abyście wiedzieli, o co chodzi... „Padnij!” i „Powstań!” macie wykonywać automatycznie. Jeśli stukniemy w dłoń, to jest padnij, stukamy drugi raz – powstań. I to nie może być rozlazły dźwięk, jak sranie w kiblu w waszych rodzinnych domach. Jesteście wojskiem, a to znaczy jednym organizmem, więc chcę słyszeć tylko jeden dźwięk. Zrozumiano?! Kaprale zadbają, abyście osiągnęli w tym biegłość. A wracając do meritum. Jeszcze jeden uśmiechnie się bez rozkazu, a obiecuję, że będzie to robił przez kwadrans w masce gazowej. Na czym to ja skończyłem? Aha. Jeśli ktoś wam powiedział w dawnym cywilnym życiu, że podoficer w wojsku jest jak ojciec i matka w domu... to was kurewsko okłamał! Nie będę żadnemu gnojkowi podcierał tyłka lub wycierał nosa! Jestem tu nie po to, aby się wami opiekować, tylko żeby z was zrobić mężczyzn, a w jaki sposób to zrobię, to już jest tylko moja sprawa! Żeby było wszystko jasne od samego początku, demokracje i te inne bzdury, o których uczyli was w szkole, w mojej obecności nie obowiązują. Jakby jakiś łoś pobiegł na skargę do palant... pana oficera... to niech lepiej od razu wyprosi u niego także zmianę jednostki i to na drugim końcu kraju. Tu nie ma czasu na myślenie i dyskusję, tu o waszym dalszym życiu decyduje...

Podszedł do najbliższego, wcześniej upatrzonego żołnierza.

– No, szeregowy... – Ten oczywiście nie miał jeszcze żadnej plakietki, więc nie mógł zwrócić się do niego po nazwisku. – Jak uważacie, kto decyduje?

Zapytany wyprostował się jeszcze bardziej, choć wydawało się, że bardziej już nie można, wstrzymał oddech i wydukał z siebie po chwili namysłu:

– Pan, panie plutonowy?!

– Dobrze kombinujesz i punktujesz dodatnio – stwierdził z zadowoleniem Leńczyk i podszedł do następnego. – Ale to nie jest dobra odpowiedź! A wy, szeregowy? Jak uważacie?

– Ooooficer?! – wykrztusił drugi, jąkając się i krzywiąc jednocześnie twarz w grymasie wyrażającym zdenerwowanie. – Paaa... panie pluu.. plutonowy.

– O kur... – Nie potrafił ukryć zdziwienia. Był niemal pewny, że trafił na doskonały materiał na podoficera, którego zamierzał wysłać do szkółki, a tu taka przykra niespodzianka. – Wy tak na co dzień, czy tylko dziś? Żeby mnie wkurwić?!

– Mellll... Melduję, że tyllko, jak się zde... zde... nerwuję...

Plutonowy zatrzymał się przy nim i przez chwilę przyglądał mu się z uwagą.

– Mówiliście o tym na komisji poborowej?

– Melll... melduję, że... że nikt nie pyyy... pytał.

– No tak. – Wiedział z doświadczenia, że komisje nie były zbyt drobiazgowe i jeśli ktoś ma całe nogi i ręce, to ma olbrzymią szansę, że wyjdzie z kategorią „A”, niech się martwią później w jednostkach. Komisja dała materiał do wojska i swoje wykonała, ona jest kryta. – Jesteście z poboru?

– Nie, paniie plu... plu... plu... plutonowy. Jaaaaa... – zamilkł, dostrzegłszy uciszający ruch dłoni plutonowego, który obserwował go z coraz większą uwagą. To zacinanie się było irytujące, wręcz jakby sztuczne, robione na złość, a poza tym stało się przyczyną, dla której inni poborowi zaczynali się czuć swobodniej. Jeden z drugim pozwolił sobie nawet na żart z powodu jąkania kolegi, a tego nie można było tolerować. Szczególnie, jeśli była to poza.

– Słuchaj no, ty... – podszedł całkiem blisko i złapał go za guzik przy bluzie. – Jeśli robisz sobie jaja, to wiedz, że w tej chwili popełniłeś najgłupszą rzecz, jaką mogłeś uczynić – Zwrócił uwagę na niespodziewany ruch w drugim szeregu przy końcu plutonu, gdzie stali niżsi żołnierze. To było niedopuszczalne, więc od razu zareagował. – Czy powiedziałem: „Spocznij!”?

– Panie plutonowy! Szeregowy Jastroń w sprawie wyjaśnienia! – zabrzmiało z rejonu zamieszania. Głos był mocny, stanowczy i pewny swoich racji. Ponadto odezwał się jeden z żołnierzy, na których zwrócił wcześniej uwagę. Teraz też nie wyglądał na zestresowanego i przestraszonego całą sytuacją.

– Wystąp!

Przed szereg próbował wyjść jeden z żołnierzy. Próbował – to poprawne określenie tego, co chciał zrobić. Według regulaminu powinno to się odbyć w następujący sposób: żołnierz stojący w drugim szeregu dotyka dłonią ramienia stojącego przed nim, ten wykonuje krok naprzód, dostawia nogę i po sekundzie ustępuje, czyli robi krok w lewą stronę, po czym dostawia drugą nogę i zastyga w oczekiwaniu, aż żołnierz stojący za nim wystąpi dwa kroki przed szereg. Jak to już nastąpi, żołnierz przepuszczający przestawia prawą nogę na wysokość miejsca, w którym stał poprzednio, ale nie w ukosie, tylko pod kątem prostym, dostawia drugą nogę, po czym robi krok do tyłu i zastyga w pozycji na baczność. Tak mniej więcej mówi regulamin, ale w tym przypadku stojący w pierwszym szeregu stał jak kołek i ani myślał zrobić jakiegokolwiek ruchu ciałem. Trudno powiedzieć, czy był tak zestresowany, czy robił to z rozmysłem. Szeregowy, który miał wystąpić, najpierw dotknął lekko ramienia, po chwili mocniej, w końcu po prostu przepchał się przez pierwszy szereg, stanął dwa kroki przed innymi i milczał, czekając, aż plutonowy do niego podejdzie.

– No, szeregowy... – Plutonowy zatrzymał się przed tym, który nie ruszył się z szeregu i pokiwał mu palcem przed nosem. – Ty to chyba będziesz miał u mnie przesrane albo zaczniesz szybciej latać niż myśliwce na niebie. Przed kolacją masz opanować manewr przepuszczania kolegi z drugiego szeregu! I to krokiem defiladowym! Zrozumiano?!

Zapytany lekko przekręcił głowę, jakby starał się zrozumieć, co ten do niego mówi.

– Panie plutonowy, melduję, że źle słyszę na prawe ucho i jakby pan był tak miły i powtórzył to z drugiej strony...

Słowa „miły” i „powtórzył” wypowiedziane w wojsku nie brzmią dobrze i przede wszystkim są nie na miejscu.

– Co?! Chcesz powiedzieć, że jesteś głuchy?! – Plutonowy nie udawał zdziwienia, był całkowicie zaskoczony, ale... odruchowo przesunął się na drugą stronę i dopiero wtedy zaskoczył, że to nie było to, o co mu chodziło.

– Nie będę miły! – wrzasnął z całych sił. – Melduj, co z twoim słuchem!

– Melduję, że od urodzenia noszę aparat słuchowy, ale pan kapral... – wskazał ruchem dłoni na jednego z wyprostowanych i wściekłych teraz podoficerów – kazał mi wypierdolić... To znaczy wyrzucić – poprawił się szybko – baterie z radia i zdjąć te cholerne słuchawki, jeśli chcę dotrwać w jednym kawałku do przysięgi.

Plutonowy z trudem opanował się, odwrócił głowę i spojrzał na swoich kaprali, zastanawiając się, który to był taki mądry. Od razu go rozpoznał.

– Wy dwaj! – wskazał na palacza i stojącego obok czerwonego na twarzy dryblasa. – Za dwie godziny u mnie – I ponownie wrócił do szeregowca, starając się wymawiać poszczególne słowa wyraźnie i głośno, ale nie nadużywając głosu. – Co z tym słuchem? Zgłaszaliście na komisji?

– Nie dało rady, panie plutonowy. Na dzień dobry naskoczyli na mnie, że przychodzę na komisję, słuchając jakiegoś gówna. Że niby ich olewam i że z takimi jak ja, to oni już dadzą sobie radę. Gdy chciałem pokazać dokumenty, że to aparat słuchowy, to przewodniczący komisji kazał mi te papiery wsadzić sobie w dupę... Znaczy w odpowiednie miejsce, bo tam, gdzie pojadę, to będę mógł słuchać Radia Maryja i to tylko w nocy.

– Ja pierdzielę! – z niedowierzaniem pokręcił głową. – I ja mam w to uwierzyć?

– Melduję, że tak właśnie było – zapewnił wyprężony szeregowy. – Powiedziałem, że źle słyszę na prawe ucho, a pan kapitan odpowiedział, że to dobrze się składa, bo nie będę musiał w to ucho wkładać zatyczki przy strzelaniu. Poza tym mam drugie, a rozkazy przekazuje się głośno, więc nie widzi przeciwwskazań, żebym odsłużył swoje dla ojczyzny. I kazał mi wyjść, bo może mnie skierować do gorszej jednostki. To co, miałem się kłócić z głupim?!

Uciszył go ruchem dłoni, w końcu nie mógł dopuścić do obrażania starszych rangą.

– Macie jakieś zaświadczenia lekarskie? – upewnił się.

– Tak jest, panie plutonowy. Chciałem pokazać panu kapralowi, ale powiedział, że mogę je sobie w kiblu powiesić. Nie był nimi zainteresowany!

– Od jutra będzie! – stwierdził krótko Leńczyk, z trudem powstrzymując się od przekleństwa. – A teraz idź na kompanię, zbierz swoje rzeczy i zamelduj się u lekarza z papierami. Tylko załóż od razu radio, bo znowu czegoś nie dosłyszysz i odeślą cię do mnie. Zrozumiano?!

– Tak jest, panie plutonowy! – drżenie w głosie było wyczuwalne dla wszystkich, ale głośno potwierdził zrozumienie rozkazu, nawet nie spojrzawszy na plutonowego, co było o tyle łatwiejsze, że był od niego o całą głowę wyższy i zgodnie z regulaminem patrzył przed siebie, a nie w jego oczy.

– Źwierowicz!

Przed plutonowym natychmiast stanął czerwony na twarzy kapral.

– Pójdziecie z szeregowym i dopilnujecie, żeby lekarz zrozumiał, o co chodzi. Przy okazji, niech wam też przemyje uszy, może zaczniecie myśleć – zakończył cicho, aby słyszał go wyłącznie kapral. – Wykonać!

– Tak jest, panie plutonowy! – kapral nie wyglądał na szczęśliwego, ale plutonowy już się nim nie interesował, skupił swoją uwagę na poborowym stojącym przed szeregiem. Musiał przyznać, że na tle pozostałych pozytywnie się wyróżniał, miał w miarę dopasowany mundur, buty odpowiednio błyszczały, to samo pas, nawet czapka była prawidłowo założona, a i włosy przycięte regulaminowo, bez ingerencji wojskowego fryzjera, który jechał po prostu maszynką po całej głowie i nic go więcej nie interesowało. Widać było, że chłopak ma pojęcie o wojsku i przyszedł tu odpowiednio przygotowany.

– No... Szeregowy Jastroń – dał wszystkim do zrozumienia, że zapamiętał już jego nazwisko i ten załapał tak zwanego plusa. – Wyjaśniajcie.

– Panie plutonowy! – Szeregowy lekko wypiął pierś, aby podkreślić, że wykonuje rozkaz swojego przełożonego. – My z Jankiem... To znaczy z szeregowym Krawczukiem – ruchem głowy wskazał w stronę jąkały – pochodzimy z jednej miejscowości, nawet chodziliśmy do tej samej szkoły i on rzeczywiście od małego się zacina.

– Znaczy się, kolega czy przyjaciel?

Szeregowcowi lekko drgnęła warga, jakby dopiero teraz zaczął się zastanawiać, czy dobrze postąpił, wychodząc przed szereg.

– Przyjaciel to za dużo powiedziane, panie plutonowy. Po prostu znajomy, razem byliśmy na komisji i razem tu nas dali. My tu na ochotnika, panie plutonowy.

– Ochotnicy? – zdziwił się plutonowy. – To w tym kraju są jeszcze tacy?

– Nie wiem, jak inni, panie plutonowy, ale my z szeregowym Krawczukiem zgłosiliśmy się na ochotnika.

– A dlaczego na ochotnika? – drążył dalej plutonowy, obchodząc stojącego szeregowego wokół. Nagle przystanął za nim i głośno zaznaczył. – Tylko nie pieprzcie mi tu o obowiązku i ojczyźnie!

– Tak jest, panie plutonowy! – Jastroń podkreślił szacunek dla rozmówcy lekkim wypięciem piersi. – Tak naprawdę to tam, gdzie mieszkamy jest bezrobocie, dwa zakłady pracy na krzyż, a bez znajomości to możesz co najwyżej pójść do kościoła. I to, jeśli jest akurat otwarty. Szkoła nigdy nie była moim ulubionym miejscem, więc gdy skończyłem liceum... – Dostrzegł wyraziste spojrzenie pozostałej kadry, która chyba nie przepadała za absolwentami szkół średnich i od razu zaznaczył: – Od razu zgłosiłem się do wojska.

– Dlaczego? – Nie odpuszczał plutonowy.

– Melduję posłusznie, panie plutonowy, że będę się starał na nadterminowego!

Z widoczną ulgą spojrzał na plutonowego, zadowolony, że wreszcie wyrzucił z siebie to, co do tej pory skrywał bardzo głęboko.

– Toś ty większy pojeb, Jastroń, niż mi się wydawało na początku – stwierdził krótko plutonowy. – Jeśli masz maturę, jak twierdzisz, to możesz śmiało iść do szkółki na oficera – zaznaczył, podkreślając ostatnie słowo bardzo przeciągle.

– Melduję posłusznie, że nie chcę być oficerem.

– A czemu to, szeregowy Jastroń, nie chcecie być oficerem? – Leńczyk próbował zaznaczyć głosem swoje prawdziwe zdziwienie. – Wy nawet nie wiecie, jak to dobrze być w wojsku oficerem. Służba od siódmej do piętnastej. Normowany czas pracy. Ładny mundur. Walenie honorów starszym rangą i lizanie im tyłków – bez zająknięcia wymieniał główne pozytywy bycia oficerem. – Jeśli marzy ci się szybki awans, to musisz zadbać o dobre układziki z szefem sztabu, kapelanem, dowódcą kompanii, jego żoną i resztą babińca. A później masz z górki. Opierdalanie kadry podoficerskiej, że wojsko chodzi jak ostatnie łajzy, szukanie dwóch sztuk łusek, bo po strzelaniu okazuje się, że stan wydanych naboi nie zgadza się ze zwróconymi łuskami. Prostowanie trawy przy palarni szwejami, bo major was opierdolił i trzeba się na kimś wyżyć. No i oczywiście zero zaległości w pracach koncepcyjnych, wykonanie zadań na papierze i nie powodowanie żadnych kłopotów dla przełożonych. Za dawnych czasów szybko otrzymałbyś mieszkanie, ale teraz jesteś w kolejce za kapelanem, ministrantami i innymi przydupasami – zaznaczył o wiele ciszej, zerkając wymownie w stronę kaprali. – To jest dopiero życie, a wy wpierdalacie się w najgorszy syf w armii i robicie to jeszcze na ochotnika?! I to do naszej jednostki na zwykłego zająca, gdzie z góry wiadomo, że dostaniecie tak w dupę, że aż zapomnicie swojego nazwiska? O to wam chodzi?! – dziwił się.

– Melduję posłusznie, że nie, ale... – szeregowy przerwał, nie kończąc, jakby zaskoczony swoją odwagą.

– W wojsku, Jastroń, nie istnieją słowa „ale” i „ole!”. Tu nie Hiszpania, tu olewać mogą tylko wyżsi od was rangą. Ale mówcie, o co wam chodzi.

– Melduję, że w domu się nie przelewa i chciałem odciążyć rodzinę. Poza tym nie mam głowy do nauki ani forsy na płatne studia. Jestem za biedny – zaznaczył głośniej – choć nie ukrywam, że na komisji przedstawiono mi taką propozycję.

– To rozumiem – stwierdził plutonowy. Ale nie uznał rozmowy za zakończoną. – I uważasz, że ustawisz się w woju, zaczynając od szweja?!

– Melduję, że na nic nie liczę! Będę się starał, aby swoją postawą zasłużyć na zostanie nadterminowym, a później będzie, co ma być.

– Zasuwasz jak kapelan z ambony – stwierdził plutonowy, uśmiechając się w stronę pozostałych podoficerów, którzy stali znudzeni pod ścianą, nie próbując wtrącić się do rozmowy. – Obaj chcecie się zakotwiczyć w wojsku? – Ruchem głowy wskazał w stronę szeregowego Krawczuka, który stojąc na baczność, zerkał w ich stronę i z uwagą przysłuchiwał się rozmowie.

– Melduję, że takie były nasze plany.

– On zapewne chce być dowódcą kompanii – zażartował, zerkając na Krawczuka, który zaczerwienił się na twarzy. – A ty?

– Melduję, że nie każdy żołnierz musi wydawać rozkazy – odpowiedział Jastroń, czując się coraz pewniej. – Szeregowiec Krawczuk jest silny, sprawny fizycznie, niewielu z nas dorówna mu kroku podczas marszobiegów. W naszej drużynie specjalizował się w kartografii, specjalnie ćwiczył kaligrafię i żadna broń nie ma przed nim tajemnic. Jeśli zostanie w wojsku, to będzie doskonałym rusznikarzem lub podoficerem tajnej kancelarii.

– Widzę, że rozdzielasz stanowiska – zauważył plutonowy. – Nie za szybko?

– Zrozumiałem, że pan plutonowy pozwala mi na prywatną wypowiedź.

– To byłeś w błędzie! Wspominałeś coś o drużynie? Co to było?

– Combat 6! – Jastroń po raz kolejny wyprężył się przed plutonowym.

– Nie znam... – stwierdził plutonowy, zerkając na pozostałych rekrutów. Po raz pierwszy w czasie swojej służby pozwolił sobie na tak długą rozmowę z jednym poborowym; to było podobno niewychowawcze. Ale miał to gdzieś, w końcu i tak za kilka dni będzie już gdzie indziej, a rozmowa z poborowym po prostu go wciągnęła i nie miała nic wspólnego z dotychczasowymi doświadczeniami. Poza tym czuł, że ten chłopak, który teraz stoi przed nim, może być za kilka miesięcy doskonałym podoficerem i szczerze mówiąc, nie miał nic przeciwko temu. Więcej, postanowił, że postara mu się w tym pomóc, wysyłając go do szkoły podoficerskiej. – Ten Combat to jakaś grupa paramilitarna?

– Tak jest, panie plutonowy.

– Kto dowodził? Jakiś emerytowany i niedowartościowany oficer? – spytał z przekąsem, zastanawiając się, dlaczego tak niewielu młodych ma przed wojskiem jakikolwiek kontakt z takimi grupami, gdzie mogliby zdobyć odpowiednie przygotowanie. Za dawnych czasów, tych złych i niewłaściwych, których osobiście nie pamiętał, emeryci wojskowi byli chętnie zatrudniani w szkołach do nauki przysposobienia wojskowego. Co prawda, często nie miało to nic wspólnego z rzeczywistością wojskową, ale jakieś pojęcie o nim dawało. Poza tym, jeśli nauczyciel dobrze wykonywał swoje obowiązki, to wokół niego pojawiał się krąg młodzieży, którą pociągał wojskowy dryl i przygoda.

– To jak? Kto wami dowodził?

– Szeregowy Wacław Nieprzytupski, nauczyciel z naszej szkoły, panie plutonowy.

Zaskoczyła go ta odpowiedź, mógł się spodziewać wszystkiego, ale nie tego. Emerytowanego oficera, który chciał się dowartościować i pobawić w wojsko z młodzieżą, ewentualnie jakiegoś starszego podoficera, który nie miał co robić w wolnym czasie, a nie wyrósł jeszcze z drylu wojskowego. Wreszcie „chorego” – w tym dobrym znaczeniu – komandosa, który przestał być na tyle sprawny, żeby dłużej pozostawać w czynnej służbie, a nie zgodził się pracować za biurkiem. Ale szeregowy? Takie wytłumaczenie było dla niego nie do przyjęcia.

– Lejesz wodę, Jastroń, a my tego nie lubimy – stwierdził krótko, patrząc mu prosto w oczy. – Jak szeregowy może dowodzić drużyną?

– Pan Wacław chciał być oficerem. Po złożeniu papierów do szkoły zgłosił się na kurs spadochronowy. – Szeregowy nie uciekał wzrokiem, jakby w ten sposób chciał udowodnić, że nie kłamie. – Podczas trzeciego skoku spadochron źle się rozłożył i doszło do wypadku. Lekarze w szpitalu coś schrzanili i w efekcie ma jedną nogę krótszą. Komisja ze względu na stan zdrowia odrzuciła jego podanie i przeniosła do rezerwy. Został nauczycielem fizyki i założycielem drużyny paramilitarnej. Mimo jego ułomności, nikt z nas nie mógł mu dorównać. Mój brat czasami mu pomaga.

– Dobra! – Plutonowy przerwał mu ruchem dłoni. – Dość tych łzawych opowieści o tym, jak to biedny i nieszczęśliwy kaleka robi cuda na zapomnianej prowincji. Twój brat też jest nieszczęśliwy i walnięty po rozumie, żeby z kuternogą biegać ze szczawikami po lasach i udawać żołnierzy?!

Obserwował, jak zmienia się wyraz twarzy szeregowego. Najpierw pojawiło się niedowierzanie, że ktoś odważył się coś takiego powiedzieć, następnie gniew i próba zapanowania nad pierwszym odruchem, który był dla wszystkich oczywisty. Leńczykowi nie podobał się tylko lekki uśmiech, jaki dostrzegł przez ułamek sekundy w jego oczach.

– Tak jest, panie plutonowy! – szeregowy Jastroń mówił głośno i bardzo wyraźnie. – Melduję, że mój brat jest także nieszczęśliwy i walnięty... po rozumie!

– Rozumiem – Leńczyk czuł podświadomie, że sam wszedł na minę, ale nie widział, jak się z tego wycofać. Nie chciał nikogo urazić – ani poborowego, ani tym bardziej ludzi, którzy z pasją oddają swój czas młodzieży. Teza, że najlepszym sposobem obrony jest atak, wydawała mu się dobrym wyjściem. – A on, co? Zakochał się i stracił możliwość logicznego myślenia?! – Obserwował, jak grymas zniecierpliwienia wykrzywia usta szeregowego. – A może ma platfusa i także marzył o wojsku, a ono go olało?

– Paaaanie plu... tonowy – odezwał się niespodziewanie szeregowy Krawczuk, występując dwa kroki naprzód. – Oon jeeest... na miiisji... w Li... Libanie. Jeest zawodowym żooołnierzem.

– O!... – Chciał przekląć, ale uznał, że to nie byłoby wskazane. – To znaczy, że jest misjonarzem! – stwierdził krótko, dając znak dłonią, aby Krawczuk zajął miejsce w szeregu. – Jaki ma stopień i gdzie stacjonuje w kraju? – to pytanie było skierowane do szeregowego Jastronia.

– Melduję posłusznie, że brat służy w Jarosławiu. Na misji służy jako szeregowy!

– A jaki ma stopień w swojej jednostce?! Też szeregowy nadterminowy?

– Melduję posłusznie, że jest... – uśmiech rozbawienia zagościł na sekundę w oczach Jastronia, ale szybko zgasił ten przebłysk triumfu i zachował kamienną twarz – ...nieszczęśliwym i walniętym po rozumie panem plutonowym, panie plutonowy!

Wszyscy stojący w dwuszeregu, którzy od dłuższego czasu z uwagą przysłuchiwali się rozmowie, parsknęli śmiechem na cały głos, po czym momentalnie zamilkli zgaszeni posępnym wzrokiem plutonowego.

– Był rozkaz śmiać się?! Lubicie zabawę w słoniki?! – zapytał retorycznie plutonowy. Poczekał, aż dwuszereg ponownie zastygnie w postawie na baczność i ponownie skupił uwagę na Jastroniu. – Myślisz, że to było śmieszne, szeregowy?! Robisz sobie jaja z przełożonego?!

– Melduję posłusznie, że to nie było śmieszne, panie plutonowy! – odpowiedział zapytany, z trudem utrzymując powagę. – Ale odpowiadałem na pytania pana plutonowego.

– Po pierwsze, w wojsku nie używamy słowa „ALE”! – brzmiał mu tuż przy uchu plutonowy, który także z trudem utrzymywał powagę. – Po drugie, nie odpowiadał na pytanie, ale meldował na temat zadanego zapytania! Po trzecie... – tu ściszył głos i zachowując kamienny wyraz twarzy, wyszeptał mu do ucha tak cicho, że nikt po za nimi dwoma nie mógł tego słyszeć – ...to rzeczywiście było śmieszne i wesołe... Nieszczęśliwy i walnięty pan plutonowy, panie plutonowy. Myślisz, a to mi się podoba, ale nie przekraczaj pewnej granicy, bo nie każdy to tak przyjmie jak ja. Zrozumiano?!

– Tak jest, panie plutonowy! – zapewnił szeregowy. – To się więcej nie powtórzy.

– Jestem tego pewny! – Spojrzał na Jastronia z uwagą. – Powiedzcie mi jeszcze, dlaczego przyszliście tutaj, a nie do Jarosławia. W jednostce, gdzie służy brat w służbie zawodowej, byłoby wam łatwiej. W każdym razie załapać się na nadterminowego.

– Melduję, że mogę na to odpowiedzieć tylko na osobności, panie plutonowy! – Zaskoczenie na twarzy plutonowego było zbyt wyraźne, aby Jastroń nie posunął się dalej. – Używając dosłownych i raczej dosadnych słów mego brata, mógłbym urazić uczucia religijne i obyczajowe wszystkich tu obecnych, a tego chciałbym uniknąć.

– Oj, doigrasz się szeregowy, doigrasz. Chcesz powiedzieć, że my – tu wskazał na siebie i wyraźnie zainteresowanych kaprali – mamy mniejszy zasób słów niż jakiś niedopieszczony plutonowy z Jarosławia?! Szybko się przekonasz, że twój brat to przy nas mały pikuś. Co powiedział?

– Panie plutonowy, na pana odpowiedzialność...

Plutonowy wstrzymał go ruchem dłoni.

– Powiedzcie to tak, aby nie urazić uszu twoich kolegów. Szeregowy, mówcie bez wulgarności!

– Tak jest, panie plutonowy! – Jastroń wstrzymał oddech, aby zyskać chwilę czasu na ułożenie odpowiedzi, i wypalił, wypinając pierś. – Powiedział, że w jego jednostce wystarczy jeden pierdolnięty Jastroń, a obecności dwóch takich debili, to nawet jego walnięty dowódca jednostki nie wytrzyma. A jak się pojawię u nich w jednostce, to zrobi wszystko, abym odszedł do cywila szybciej, niż zgłosiłem się na ochotnika, bo dzisiejsze wojsko to syf, kiła i rezerwat starych grzybów.

Chciał mówić dalej, ale posłusznie przerwał na znak plutonowego.

– Twój brat, szeregowy, w odróżnieniu od was, to bardzo mądry człowiek – stwierdził spokojnie plutonowy, z uznaniem kręcąc głową. – Mimo, a może właśnie dlatego, że jest plutonowym i wie, o co chodzi w wojsku – Wskazał dłonią na pobliski plac manewrowy. – Widzicie ten plac?

– Tak jest, panie plutonowy... Jedno okrążenie wokół? – spytał domyślnie szeregowy.

– Jedno? – zdziwił się plutonowy z uśmiechem. – Jastroń, lepiej was oceniam.

– Dwa? – spytał Jastroń z nadzieją w głosie.

– To tylko jeden kilometr, więc co najmniej pięć – jedno spojrzenie wystarczyło, aby zauważył, że nikt z poborowych nie stoi na baczność. – Nie pamiętam, abym podał komendę „Spocznij!” – zaznaczył, spoglądając na nich surowo. – Żołnierz nic nie robi bez rozkazu, więc aby ta reguła weszła wam w krew i żeby waszemu koledze nie było nudno, pozostali będą mu towarzyszyć przez cztery okrążenia. Ostatnie pobiegnie na czas, sprawdzimy jaki jest dobry.

Dokładnie w tej samej chwili odezwała się komórka w jego kieszeni. Nie krępując się, wyciągnął ją z kieszeni, zerknął kto dzwoni, ciężko westchnął i schował z powrotem.

– Idę do szefa. Dawniej to przysłaliby dyżurnego, a teraz wysyłają SMS-a na prywatną komórkę. Nic dziwnego, że wojsko się nudzi i głupoty im chodzą po głowie – nie krył goryczy w swoim głosie. – No, panowie poborowi, pora na zaprawę. Jedno okrążenie tak jak stoicie, a następne w stroju do zaprawy. Czy ktoś wie, jak wygląda strój do zaprawy? – zapytał retorycznie, nie spodziewając się odpowiedzi. – Szeregowy Jastroń, skoro jesteś taki mądry, może nas oświecisz?

– Tak jest, panie plutonowy. Trampki – moro, góra – skóra, dół – BeGieEsy!

– Co? – zdziwił się, słysząc poprawną odpowiedź. – Co to było ostatnie?

– Bojowe Gacie Sportowe.

Poborowi zaśmiali się cicho, jakby nie byli pewni, czy mogą, i poganiani przez kaprali ruszyli wykonać swoje pierwsze zadanie w wojsku.

***

Wchodził na kompanię, gdy coś go tknęło. Przystanął w drzwiach i spojrzał na nowych poborowych biegających po placu. Nie zdziwił się, gdy dostrzegł kaprali stojących razem w jednym miejscu i palących papierosy, zamiast nadzorować poborowych. Tam gdzie stali, widzieli cały plac i w każdej chwili mogli interweniować, choć według regulaminu powinni biec z poborowymi. To było po prostu silniejsze od nich, przyzwyczajenie wyssane z mlekiem matki, taki program w głowie: nie napracować się powyżej tego, co musisz i zorganizować pieniądze, aby starczyło na następną butelkę. Nazywał to syndromem małego pijaczka, choć oni na pewno nie byli pijaczkami, po prostu utożsamiali się z zasadą: jak najmniej pracy, jak najwięcej korzyści. Obiecał sobie, że popracuje nad kapralami i przypomni im, jak ma wyglądać wzorowa służba, bo to, że on wyjeżdża, wcale nie znaczy, że można olewać służbę. W każdym razie w jego plutonie, bo on tu wróci po misji i chce mieć wojsko, a nie zgraję niedopieszczonych chłoptasiów.

Zerknął jeszcze na biegnących. Tak jak przypuszczał, na czele biegł szeregowy Jastroń i Krawczuk, dyktując ostre, ale stałe tempo, więc tylko kilku kolegów próbowało dotrzymać im kroku, ale od razu było widać, że brak im treningu. Po nich – spora przerwa, a później długi szereg, który był zainteresowany wszystkim, tylko nie tym, co w tej chwili wykonywali. Na samym końcu dreptało dwóch najgrubszych spośród poborowych, próbując co kilka kroków podbiec, aby za bardzo nie zostać z tyłu. Jednym słowem – kolejni ministrowie plotą bzdury na temat wychowania patriotycznego, zamiast przekazać pieniądze na przygotowanie fizyczne przyszłych poborowych.

Z przyzwyczajenia przeszedł pokój ogólny i bez pukania wszedł do gabinetu zajmowanego przez szefa kompanii, ignorując rozpaczliwe gesty jednego z jego podwładnych. I po raz kolejny stwierdził, że w końcu musi się jednak nauczyć pukać.

Starszy sierżant Zdenkiewicz gorączkowo wciskał coś pod biurko, zaskoczony jego nagłym wejściem. To, co z takim mozołem wciskał, przypominało Leńczykowi ostatniego „Playboya” lub podobne pisemko. Odczekał, aż szef wciśnie dowód zbrodni w szufladę biurka, udając, że nie dostrzegł nic dziwnego w tym, że sierżant w godzinach urzędowania ma czas na oglądanie prywatnych czasopism. Każdy mógłby powiedzieć „A jaki to kłopot, schować w szufladzie biurka jakąś tam gazetę?” i zapewne miałby rację, ale jak się ma czterdzieści, pięćdziesiąt kilogramów nadwagi przy wzroście stu siedemdziesięciu centymetrów, a pokój, w którym się urzęduje, nie jest salonem w eleganckiej willi, lecz przypomina spiżarkę w zapomnianym domu ogrodnika, to wtedy jest to problem. Już sam sposób, w jaki sierżant szef wciska się w niewielkich rozmiarów fotel za biurkiem, powodował, że jak najrzadziej się z niego podnosił. Kiedyś chcieli mu wymienić fotel na nowszy, większy model, ale okazało się, że wtedy musiałby zrezygnować z biurka albo z szafy z dokumentami stojącymi tuż za fotelem, a na to sierżant nie wyraził zgody. Tak samo zresztą, jak odrzucił propozycję przejścia do innego, większego pokoju, co wiązało się z tym, że musiałby częściej przemieszczać się po korytarzach. Nie było możliwości, aby przeniósł tam całą swoją kancelarię, nad którą miał skrupulatną i wnikliwą pieczę.

Wojsko wszystkim kojarzy się z grupą mężczyzn, którzy są cały czas sprawni fizycznie, szczupli – oczywiście bez przesady – i gotowi do ciężkiej, wydajnej pracy, wykonywanej bardzo często w ekstremalnych warunkach; którzy dla współobywateli i ojczyzny są gotowi na wiele wyrzeczeń i cierpień. I mają jak najbardziej rację, bo to jest idealny wizerunek żołnierza, do którego nie pasuje, niestety, sylwetka starszego sierżanta sztabowego Zdenkiewicza. Z jakichś genetycznych powodów, sylwetka starszego sierżanta upodobniła się do sylwetki: falite. Dokładnie oznaczało to, że sierżant miał sylwetkę najbardziej zbliżoną do gruszki. Czyli mówiąc wprost, dupę miał jak szafa czterodrzwiowa, podczas gdy reszta ciała nie odbiegała od normy. Szczególnie, gdy siedział za biurkiem, częściowo ukryty za komputerem, wtedy nikt nie mógł podejrzewać, że coś jest nie tak z jego gotowością bojową. Gorzej było, gdy ktoś spotykał sierżanta podczas jego przemieszczania się po korytarzach jednostki. Tajemnicą poliszynela pozostawało, jak sierżant przechodził obowiązkowe w wojsku testy sprawnościowe. Szczerze mówiąc, nikt nie pamiętał, aby wyżej wymieniony był w ostatnich dziesięciu latach kiedykolwiek na strzelnicy, nie mówiąc już o basenie, choć wielu chciałoby to zobaczyć. Jednakże wszystkie testy miał zawsze zaliczone z oceną „dobry” – i każdy, kto miał kapinkę oleju w głowie, nie próbował negować tych wyników, nawet jeśli sam otrzymywał słabą trójkę i dowódca jednostki pozbawiał go premii.

Były pewne rzeczy, które rekompensowały jego niedostatki fizyczne i powodowały, że bezpośredni przełożeni nie chcieli dostrzec niedoskonałości ciała, choć sierżant sam dbał o to, aby nikt postronny nie oglądał go w całej krasie i miał na to sprawdzony oraz prosty sposób. Pojawiał się w jednostce przed wszystkimi i zaszywał się w swoim królestwie. Bardzo szybko okazało się, że bez niego funkcjonujący tu system zawali się jak domek z kart, ponieważ bez zaglądania do komputera wiedział, gdzie i w którym skoroszycie są akurat potrzebne przełożonemu dane. Poza tym nigdy nie zawalił żadnego sprawozdania, a kończył pracę i wyjeżdżał z jednostki, gdy już nikogo z dowództwa nie było. Miał jeszcze jedną dodatkową zaletę – znał wszystkich ważnych podoficerów w armii, przez co potrafił dotrzeć do informacji wcześniej niż specjalistyczne służby wywiadowcze, wiedział z wyprzedzeniem, kiedy i kto przyjedzie na kontrolę do jednostki, kto i kiedy dostanie awans lub przeniesienie do innej jednostki. Potrafił też załatwić telefonicznie każdą rzecz, jakiej ktokolwiek potrzebował. Mówiło się, że zna każdego i z każdym jest na „ty”, choć tylko dwa procent tych osób widziało go osobiście.

Starszy sierżant miał swój sposób na podtrzymywanie znajomości i to im bardziej zależało, aby znaleźć się na jego liście znajomych. Każdy z listy otrzymywał raz w roku – z okazji urodzin – przesyłkę z prawdziwym rarytasem, o którym zawsze długo pamiętano, chociaż został już dawno... wypity. Nalewki, które z upodobaniem przyrządzał w domu, po służbie, były najbardziej poszukiwanym prezentem dla każdego obchodzącego jakiekolwiek święto. Legendy o zasobach jego piwniczki były powszechnie znane, ale mało kto z jednostki mógł się pochwalić, że kiedykolwiek przekroczył próg tego sezamu, ponieważ starszy sierżant przyjmował u siebie nielicznych szczęśliwców. Odwiedzający musiał się sporo namęczyć, zanim został mu wyznaczony termin wizyty, co wcale nie znaczyło, że wychodził obdarowany jakimś skarbem z piwnicy. Nawet przełożeni sierżanta nie byli zapraszani na prywatne spotkania, a niektórzy przywykli już do tego, że sierżant przypominał sobie o służbowym wyjeździe, gdy tylko zaczynali się wpraszać z wizytą. Z drugiej strony potrafił powiedzieć w oczy dowódcy okręgu, że wyjeżdża i nie ma dla niego czasu, a na takie postępowanie niewielu miało odwagę.

Co najdziwniejsze, sierżant Zdenkiewicz był abstynentem i domatorem. Zresztą nie musiał nigdzie chodzić, bo armia zapewniała mu wszystko, czego potrzebował, a ponieważ nie miał szczęścia do kobiet, dawno dał sobie z nimi spokój. Co nie znaczy, że zadowalał się sam lub przerzucił swoje zainteresowania na inną płeć. Raz w miesiącu odwiedzała go pewna pani, niekoniecznie z agencji. I to mu wystarczało, a jednocześnie nie rzutowało na jego dyspozycyjność w służbie.

Były oczywiście osoby, które miały pewne przywileje i choć nie było ich wielu, to plutonowy był na tej liście, a dowódca jednostki i sporo wyższej kadry już nie.

– Wchodzisz jak do chlewa! – zrugał plutonowego, dopychając szufladę brzuchem. – U was w domu nadal nie ma drzwi i snopkami je zawierasz?

– Przepraszam, szefie! – Plutonowy uniósł dłonie do góry w geście przeprosin, ale nie zamierzał wychodzić z pokoju. – Zamyśliłem się...

– Zamyślił się, jeszcze moment, a powie, że w ogóle myślał – sierżant zaśmiał się ironicznie, patrząc mu w oczy. – Od kiedy plutonowy umie myśleć? Słyszałem, że ten przywilej przysługuje od sierżantów wzwyż. Mogę się założyć, że właśnie tę wersję sprzedawałeś przed chwilą poborowym?

– Przed szefem nic się nie ukryje. – Plutonowy z trudem sadowił się na niewielkim stołku ustawionym przy biurku. Stołek stał tam nie bez powodu: był na tyle niewygodny i na dodatek bez oparcia, że każdy, kto w pierwszej chwili chciał w tym pomieszczeniu dłużej pobyć, od razu rezygnował z tego pomysłu. Załatwiał swoje sprawy jak najszybciej i znikał w czeluściach korytarza. – Tym razem wprowadziłem jednak pewną zmianę. – Odczekał, aż sierżant ruchem brwi wyrazi zainteresowanie. – Tak naprawdę, to myślą plutonowi, a sierżanci, to taka niedopracowana namiastka oficerów, im myślenie nie przystoi. W każdym razie korzystają z tego wybiórczo.

– Uśmiałem się – stwierdził ironicznie sierżant Zdenkiewicz, krzywiąc twarz z dezaprobatą. – Teraz rozumiesz, dlaczego tobie podobni są dożywotnimi plutonowymi, a tacy jak ja starszymi sierżantami.

– Ale też dożywotnimi – złośliwie zauważył plutonowy, uśmiechając się szeroko i nic sobie nie robiąc z surowej miny Zdenkiewicza.

– Owszem, ale z własnego wyboru. – Po raz pierwszy sierżant się uśmiechnął. – Tobie jeszcze długo nikt nie zaproponuje awansu, a ja przez ten czas miałem już trzy propozycje awansu na chorążego.

– I tego nie rozumiem. – Plutonowy oparł łokieć na biurku i patrzył sierżantowi prosto w oczy. – Szefie, czemu nie skorzystałeś z okazji? Chorąży to większe pobory, większa emerytura. Można powiedzieć, że to prawie oficer.

Sierżant zamiast odpowiedzieć, rozejrzał się po swoim pokoju, rozłożył ręce w geście bezradności i ponownie skupił uwagę na plutonowym.

– A co z tym? Przecież nikt poza moją skromną osobą nie jest w stanie nad tym zapanować! Dobrze, gdy człowiek wie, gdzie jest jego miejsce i nie marzą mu się salony. Jestem prostym sierżantem, który wykonuje dobrze, mam taką nadzieję, swoją pracę. Szanują mnie, więc nie widzę powodów, aby na siłę szukać awansów. Iść w oficery i szwendać się po sztabie, szczególnie z moją sylwetką? – pokręcił przecząco głową. – To najlepszy sposób, aby załapać się na przyśpieszoną emeryturę, a mnie się tam jeszcze nie śpieszy. W domu też nikt na mnie nie czeka.

Zaśmiali się obaj i spojrzeli na siebie z sympatią.

– Jak wspomniałem – ciągnął dalej sierżant – prosty człowiek nie potrzebuje wiele do życia. Mógłbym ci wymienić wszystkich ministrów obrony, kolejnych dowódców naszej jednostki, multum politruków, którzy zostali kościelnymi klęcznikami. Wszyscy oni BYLI! A ja nadal tu jestem. Kto z nas jest bardziej potrzebny wojsku? Ja czy oni? – spytał retorycznie. – Myślisz, że ktoś by mnie tu trzymał, gdyby znaleźli innego głupiego na to stanowisko? Ale mam nad nimi przewagę, bo wiem, że bez dobrego podoficera logistyki cała ta wielka i nowoczesna armia jest gówno warta. Gdy zabraknie mydła, paliwa, żarcia, prądu, to cała ta armia jest tylko zgrają przypadkowego tałatajstwa, która co najwyżej może się obrzucać kamieniami. Tu... – wskazał ręką na półki pełne skoroszytów – jest krew wojska, dzięki któremu ono żyje. Głupi powie, że to tylko papiery i cyfry, ale bez tych papierów żaden z tych wielkich wojaków nie miałby gaci na dupie i nadal chodziłby ubrany w skóry, machając maczugą.

– Którą zapewne ty byś musiał mu załatwić – zaśmiał się plutonowy. – Chcesz być generałem papierów i cyfr, twój wybór. Ja wolę karabin w dłoni.

– Bo jesteś młody i głupi. A co do generałów, to daj mi jednego, który byłby w stanie opanować ten bajzel, to przez tydzień będę ciebie w tyłek całował przed frontem kompanii. Oni są dobrzy w salonach, do wydawania rozkazów, ale nie tu! – Uderzył dłonią w biurko. – Tu trzeba pracować głową nie tylko wtedy, gdy jest spokój, ale także, gdy latają nad głową pociski. Choć znam kilku, którzy wolą pociski i twardą ziemię od biurek zasłanych papierami, ale to są wyjątki wśród tej zgrai bażantów i pawi.

– Jakoś nie wyobrażam sobie sierżanta pod gradem kul – zaśmiał się plutonowy chrapliwie, zerkając, czy aby nie uraził sierżanta swoją wypowiedzią. Uspokoił się, widząc, że na twarzy pojawił się uśmiech.

– Ja też – sierżant rechotał zadowolony. – Jakkolwiek bym nie leżał, to i tak moja dupa wystawałaby pół metra nad powierzchnię ziemi, a na razie to w naszej armii nie przewidziano specjalnego dupnego metalowego okrycia dupnej części ciała. Zresztą o takim obwodzie to produkują tylko kołnierze do czołgów – śmiał się coraz głośniej. – Od razu dostałbym po garach i trzeba by było wołać pluton łapiduchów, aby mnie przetoczył do punktu sanitarnego, albo zamówić SPNST... – Dostrzegł zdziwione spojrzenie plutonowego, który nie przypominał sobie takiego skrótu. – Musisz się jeszcze sporo nauczyć – stwierdził krótko. – SPNST to Samodzielny Punkt Naprawy Sprzętu Transportowego. Jak widzisz, na polu walki żaden ze mnie pożytek, chyba że... – twarz rozjaśniła mu się nowym pomysłem. – Jakimś cudem podłączycie mnie pod dyszę miotacza gazu. – Był tak uradowany, że na jego twarzy pojawiły się łzy, które począł ścierać dłonią. – Tylko, że w naszym wojsku... Zanim by mnie dopuścili do użytku bojowego... – Z trudem łapał powietrze pomiędzy atakami rechotu. – Musieliby mnie sprawdzić na poligonie. Następnie przeprowadzić badania organoleptyczne. Ustalić regulamin wykorzystania. Stworzyć listę urzędników, którzy mogliby dysponować nową bronią. Wystąpić do lekarza o zaświadczenie o stanie zdrowia i okresie używalności. Ustalić sposoby przechowywania w okresie pokoju. – Każdy kolejny punkt podkreślał podnoszeniem kolejnego palca. – I wreszcie najtrudniejsze... Przekwalifikowanie mnie z ewidencji zasobów ludzkich do ewidencji broni masowego rażenia. Stworzenie zabezpieczeń obronnych i ochronnych mojej cennej dupy – zachłysnął się śmiechem. – Zapomniałem jeszcze o zgodzie ordynariatu na zastosowanie niechrześcijańskiej i diabelskiej broni. Marne szanse...

W drzwiach pojawił się zaniepokojony kapral, dla którego rechot sierżanta szefa musiał być co najmniej podejrzany, skoro mimo zakazu wstępu odważył się to zrobić. Spojrzał z uwagą na swego szefa, następnie na plutonowego i wzruszywszy bezradnie ramionami, uśmiechnął się przepraszająco i wycofał z powrotem do pokoju.

– Widzisz, z kim muszę pracować? – zapytał szef, z trudem panując nad kolejnym atakiem śmiechu. – Kapral w stopniu dwóch belek sprawdza, dlaczego się śmieje starszy sierżant – wybuchnął złością, łapiąc się rękami za brzuch. – Chuj mu do tego! Ma robić swoje i nie wsadzać nosa w cudze sprawy!

– Szefie, spokojnie! – Plutonowy obszedł biurko i pochylił się nad skulonym sierżantem. – Jak mogę pomóc?

– Tam – sierżant z trudem wskazał na płaszcz wiszący na wieszaku przy drzwiach. – W kieszeni są pigułki. Daj mi dwie.

Leńczyk z niepokojem obserwował, jak sierżant połyka lekarstwo, popijając wodą z butelki i przez długą chwilę chował twarz w dłoniach. Widać było, że cierpi, że nie jest to jakiś pokaz i plutonowy ze zdziwieniem musiał przyznać sam przed sobą, że polubił tego nieforemnego mężczyznę, którego widok wywoływał uśmiech politowania i sarkazmu. Dopiero z czasem zdał sobie sprawę z jego profesjonalizmu. Zauważył też ze zdziwieniem, że wszyscy, gdy chcieli coś załatwić, zawsze najpierw kontaktowali się z nim. Dotyczyło to nie tylko podoficerów, ale i sporej części oficerów, która takie sprawy załatwiała przez telefon, aby na wszelki wypadek udawać, że nic nie wie o felerach sierżanta. W razie kłopotów zawsze mogli twierdzić, że nie zauważyli symptomów zaniku sprawności fizycznej – tak to się nazywało według zasad słownictwa wojskowego. Zasada była prosta dla wszystkich – jeśli sierżant Zdenkiewicz komuś pomógł, należało mu się zrewanżować butelką spirytusu, którą on następnie w swoich domowych pieleszach przekształcał w wyborną nalewkę. Takie miał hobby i to był cały jego świat, który kochał. Oczywiście poza wojskiem.

– I co się tak gapisz?! – Sierżant patrzył na niego ze złością, a może nawet był bardziej zawstydzony, że ktoś poznał jego tajemnicę, której nie zdołał ukryć. – Zabiłem ci kogoś?!

– Sorry, szefie. – Plutonowy podniósł bezradnie ręce do góry i spytał: – To wrzody?

– Takie, cholera! – Sierżant pokazał zaciśniętą dłoń, jakby w ten sposób pokazywał ich wielkość. – A boli, jakby ktoś wrzucił do środka kilka rozgrzanych węgielków. – Delikatnie masował sobie brzuch, spoglądając na niego z zamyśleniem. – Jak komuś powiesz, co tu widziałeś, to cię udupię na wieczne czasy. Wiesz, że jestem w stanie to zrobić, więc morda w kubeł!

– Szef chce mnie obrazić? – spytał ze zdziwieniem plutonowy. – Niczego nie widziałem, niczego nie słyszałem, w ogóle mnie tutaj nie było. – Wzruszył bezradnie ramionami, okazując niezadowolenie z podejścia sierżanta. – Już dawno jestem na kompanii i ustawiam dwubelkowców, którym wydaje się, że jak wyjeżdżam z jednostki, to mogą już rządzić po swojemu. To, co tu się dzieje, to sprawa między nami. Morda w kubeł i nic nie wiem – zapewnił.

– Takiego cię lubię – Sierżant zaczął przeglądać papiery na swoim biurku, ukrywając swoje zmieszanie. – Kiedyś myślałem, że będziesz moim następcą – Zauważył zaskoczony wzrok Leńczyka i uśmiechnął się szeroko. – Tak, tak właśnie myślałem. Ale jesteś za duży pistolet, za młody, za impulsywny i za szybko ściągasz na siebie kłopoty. Jesteś jak piorunochron na dachu, który ściąga pioruny i burze, a tu – wskazał na biurko – nie jest potrzebna taka umiejętność. Tu musisz być przewidujący i metodyczny.

Ten ton nie pasował do szefa i powodował, że Leńczyk czuł się w tym pokoju zbędnym meblem, który za moment może usłyszeć coś, z czym trudno będzie mu żyć. Nie lubił takich sytuacji, chyba go po prostu przerastały, poza tym miał swoje kłopoty i nie chciał zostać dodatkowo obdarzony problemami innych ludzi. Nawet tych, których lubił.

– Szefie, to pochwała samego siebie czy laurka na dzień wojska?

– Raczej nekrolog – odpowiedział cicho sierżant, porządkując swoje papiery. – Ale wróćmy do naszej rozmowy. Najpierw sprawy służbowe, później dyrdymały o dupie Maryny. Co z nowymi?

– Jak zwykle, WKU wykonało zadanie i przysłało nam swoje mięsko. –  rezygnacją machnął dłonią i z trudem usadowił się na niewielkim taborecie. – Szajs i marmolada.

– To znaczy? – dociekał sierżant. – Ile z tej trzydziestki jest do wykorzystania?

Plutonowy wyciągnął notes z kieszeni, z której wystawały okulary przeciwsłoneczne. Nie śpiesząc się, zaczął go powoli kartkować, co spowodowało rozdrażnienie starszego sierżanta.

– No gadaj! – nie wytrzymał wreszcie Zdenkiewicz. – Bo zaraz postawię cię na baczność i będzie inna rozmowa! – zagroził.

– Spokojnie, szefie. Musiałem sprawdzić swoje dane. U dwóch podejrzewam platfusa, z dziesięciu nie umie prawidłowo chodzić. Dwaj chodzą jak... – przez chwilę szukał właściwego określenia. – U koniarzy mówią na to innochód, czyli prawa noga – prawa ręka, lewa noga – lewa ręka...

– Wiem, co to jest. Jestem z wioski, choć tego nie widać – przerwał mu szorstko starszy sierżant. – Dobry kapral ustawi ich w ciągu dwóch dni.

– Jeśli dobrze widziałem, to z sześciu jest dzierganych – spojrzał na sierżanta, ciekaw, czy ma wyjaśnić, że chodzi mu o skazanych, ale dostrzegł jego ruch głową, że wie, o co chodzi. – Ze trzech pakerów naładowanych prochami – wyliczał dalej, obserwując, jak sierżant zaznacza coś na arkuszu leżącym przed nim na biurku. – Jednemu trzeba sprawdzić krew, bo wygląda na narkomana. Oczy mu się świecą jak psu jaja – pośpiesznie wyjaśnił, dostrzegłszy niedowierzające spojrzenie sierżanta. – Poza tym jest rozkojarzony, na pewno nie dałbym mu broni do ręki – zaznaczył.

– Z tego, co mówisz, wynika, że na trzydziestu chłopa przeszło jedna trzecia to odrzut... – starszy sierżant wodził ołówkiem po papierze. – Komisja znowu się nie popisała – stwierdził spokojnie.

– Właśnie tego nie rozumiem. Po co w takim razie komisja...

– Spoko – przerwał plutonowemu, udowadniając, że nadąża za nowymi normami językowymi. – A co? Spodziewałeś się, że dostaniesz sto procent porządnego sortu? Zapomnij o tym! – Machnął dłonią. – Komisja ma do wykonania plan i tylko to ją interesuje. Jeśli tego nie zrobi, udowodni, że nie nadają się do tej roboty, a to z kolei spowoduje, że ktoś postawiony wyżej dobierze się do nich i zagoni do zielonego garnizonu, gdzie psy szczekają dupami. Według obowiązujących przepisów, w duchu dobrze spełnionego obowiązku, komisja musi wykonać plan, a że ty dostaniesz ludzi, których później odeślesz do domu, to już twój problem. Oni mają w dokumentach... – pomachał mu przed nosem plikiem papierów – i w sprawozdaniach, że na komisję zgłosiło się tylu a tylu poborowych, z tego dwadzieścia procent dostało odroczkę, pięć procent zostało uznanych za niezdolnych do służby, a pozostali otrzymali bilet do wojska. W związku z powyższym komisja wykonała powierzone jej zadanie i skierowała do służby, zgodnie z planem, jaki postawił przed nimi ważny generał, z jakiegoś tam dupnego pionu w Centralnym Zarządzie ds. Niepotrzebnych. I w tym tkwi cała tajemnica, bo skoro generał kazał im skierować do wojska tysiąc dwustu poborowych, to muszą to zrobić, bez względu na to, w jakiej są kondycji fizycznej. Wojsko szkoli, wojsko uczy, wojsko dupków wyprowadzi na ludzi! – Zaśmiał się chrapliwie i sięgnął po butelkę z wodą. – WKU dobrze wykonało swój obowiązek, co udowodni w sprawozdaniach. To my w jednostkach jesteśmy źli, bo odsyłamy poborowych do szpitala i do cywila.

– No nie... – plutonowy miał jednak wątpliwości. – Według przepisów nie możemy dostać byle kogo. Przecież przepisy mówią, że skazani...

– Przepisy, przepisy – drażnił się starszy sierżant, ale widać było, że wyjaśnienie sprawia mu satysfakcję. – Ja pamiętam takie, gdzie było uwzględnione, ilu poborowych mamy otrzymać po szkole zawodowej, ilu z maturami, a skazani wyrokami sądowymi w ogóle nie mieli wstępu do wojska. Teraz WKU do każdej jednostki przydziela poborowych, którzy mieli kłopoty z prawem, bo nikt tego nie sprawdza. A już szczególnie tam, gdzie jest bezrobocie albo poborowi są z rejonu społecznego zaniedbania. – Zaśmiał się. – Gdyby komisja zwracała na to uwagę, to z takiej warszawskiej Pragi, obrzeży dużych miast, pegeerów, nikt by nie trafiał do wojska. Z drugiej strony, gdy coś się dzieje niedobrego, to wolę mieć obok siebie chłopaków z takich dzielnic, niż pseudointeligentów z dobrych domów. Jak się ich dobrze ustawi i trzyma krótko, to niejeden z nich jest dobrym żołnierzem. Ale wracajmy do sedna sprawy! Nikogo nie wypatrzyłeś do szkółki?

– Mam jeszcze jeden kwiatek z WKU. Zgadnie szef, kogo nam przysłali?

Sierżant namyślał się chwilę, po czym wzruszył bezradnie ramionami.

– Skoro zostawiłeś to na sam koniec, to musi być jakiś kanał. Kulawego już mieliśmy, tak samo jak parę gejów, sorry, zainteresowanych inaczej – poprawił się natychmiast. – Synalek osła? Sorry. Posła? Tego nam jeszcze, kurwa, brakowało.

– Nie, nie... Próbuje szef dalej?

– Walcie się, plutonowy – stwierdził krótko szef. – Nie mam czasu na zgadywanki.

Zastanawiał się chwilę, czy nie podrażnić się z sierżantem dłużej, ale... Pokorne ciele dwie matki ssie, a mądry podoficer dobrze żyje ze swoim sierżantem.

– Melduję, że poborowego Niżyńskiego odesłałem do lekarza. – Sierżant zamiast pytania podniósł brwi do góry, więc Leńczyk od razu wyjaśnił: – Utrata słuchu. Musi nosić cały czas odbiornik w uchu.

– Pierdolisz... – Zdenkiewicz zakaszlał, aby zyskać trochę czasu. – Robisz sobie jaja? Jak przeszedł komisję i pierwsze godziny u nas? Nikt tego nie zauważył? – spytał zdziwiony.

– Myśleli, że słucha radia Maryja przez słuchawki. – Z trudem utrzymywał powagę. – Dostał opierdol, zanim cokolwiek wyjaśnił, więc wolał siedzieć cicho. Naśladował, co robią inni, i mało co by mu się udało. – Zaśmiał się na wspomnienie sceny sprzed kwadransa. – Widziałem, że zawsze jest lekko opóźniony, ale szczęka mi opadła, gdy poprosił, abym mówił do niego z lewej strony, bo z prawej nic nie słyszy. Myślałem, że świruje – rozłożył bezradnie ręce. – No i mamy jąkałę.

– Ktoś w WKU pomylił druczki? – spytał sierżant. – Odesłałeś go do lekarza?

– Zostawiamy go... – kompletnie zaskoczył sierżanta, który wyprostował się w krześle, powodując jego skrzypienie. Przez chwilę spoglądali na siebie, po czym pierwszy odezwał się Zdenkiewicz.

– Po chuja nam jąkała? Popierdoliło cię, plutonowy?

– Nie – zaprzeczył Leńczyk. – W pierwszym odruchu chciałem go odesłać, ale chłopak jest sprawny fizycznie, działał w jakiejś grupie paramilitarnej, Combat coś tam. Ma czytelny charakter pisma, zna się na broni i nieźle biega. Przymierza się na nadterminowego i może przyda się szefowi – wskazał ruchem głowy w stronę półek z aktami – Albo przekwalifikujemy go na rusznikarza. Musimy tylko zadbać, aby nie rzucał się w oczy, a to nie będzie trudne, jeśli nie będzie musiał głośno rozkazywać. Pomyślałem...

– Zaskoczyłeś mnie – przerwał mu sierżant. – Nadal uważam, że w wojsku myślenie zaczyna się i kończy na sierżantach. No, ale... Może masz rację. Niech przetrwa elitarkę, a później wezmę go pod swoje skrzydła i zobaczymy, co z nim zrobić dalej. Coś jeszcze?

– Rarytas na koniec, jak zawsze. Jest jeszcze misjonarz, to znaczy... miałem na myśli wojskowych, którzy mają za sobą misję. A dokładniej mówiąc, misjonarzem jest jego brat.

– Coś kręcisz! – Sierżant Zdenkiewicz przyglądał mu się podejrzliwie. – Mów jak plutonowy, a nie jak żołnierz w stopniu czterech belek.

– Jego brat jest plutonowym w Jarosławiu. – Stuknął butem o but, jakby imitował służbowy meldunek. – Zawodowym, który teraz jest na misji w Libanie.

– Twoje znajome okolice, Piotrek. – Zdenkiewicz przyglądał mu się z uśmiechem.– Ale dobrze, że o nim wspomniałeś, wyślę go na szkółkę. Mam tylko kłopot z tobą – zakończył niespodziewanie.

– Ze mną? – szczerze zdziwił się Leńczyk. – Te trzy dni, jakie zostały mi do wyjazdu na szkolenie, to pan sierżant jakoś ze mną wytrzyma. Postaram się obchodzić szefa dookoła i daleko – zażartował, ale szef nawet się nie uśmiechnął. – A później będę co najwyżej wysyłał kartki z Iraku.

– Jasne, że wytrzymam – potwierdził z powagą Zdenkiewicz, wyciągając z bocznej szuflady grubą szarą kopertę. W takich dokumentach zazwyczaj przechowywano dokumenty oznaczone jako „Tajne”, rozkazy wyjazdów i akta osobowe. Trzymał ją przez chwilę w dłoniach, jakby zastanawiał się, co ma z nią dalej zrobić, po czym odłożył na bok. – Nie o to tu chodzi.

Patrzyli na siebie z uwagą. Leńczyk z zainteresowaniem, bo Zdenkiewicz był znany ze swego zdecydowania i bezpośredniości, a teraz widać było, że gorączkowo rozważa swoje dalsze kroki i jakby się wahał. W wojsku najlepszy jest atak, więc...

– Szefie, co się dzieje? – Leńczyk odezwał się pierwszy. – Jeśli pułkownik załatwił w końcu, że wywalili mnie z wojska, to wbrew pozorom zrobił dla mnie najlepszą rzecz pod słońcem i bardzo się z tego cieszę. Nareszcie wszystkie moje problemy same się rozwiążą.

– Piotr, przestań pieprzyć. – Sierżantowi nie było do śmiechu. – Tacy jak ja i ty, to w wojsku będziemy służyć do zasranej śmierci! Od dziesięciu lat mógłbym iść na emeryturę a siedzę tu i będę siedział, aż wyniosą mnie stąd w drewnianej skrzyneczce. Kocham to, co robię! Niczego innego w życiu nie robiłem i nie chcę niczego nowego robić! Ty jesteś taki sam i nie pieprz, że jest inaczej! Fajnie jest na urlopie, ale po tygodniu chodzimy jak naładowane automaty, zastanawiając się, co się dzieje w jednostce. Jednocześnie nienawidzimy jej i nie możemy bez niej żyć, bo to jest całe nasze życie. To, że teraz popierniczyło ci się w życiu osobistym i masz na karku wyjazd na misję, wcale nie znaczy, że chciałbyś być jakiś pieprzonym cywilem! Kim byś tam był? Jednym z dupków, który szuka pracy lub szykuje się do wyjazdu na Zachód? Chcesz być białym murzynem? Przestań się oszukiwać! Urodziłeś się, żeby być żołnierzem i nic na to nie poradzisz. Lepiej pomyśl, jak to wszystko pozałatwiać, żeby miało ręce i nogi.

Leńczyk z uwagą przyglądał się sierżantowi. Wydawało mu się, że nikt nie powinien się orientować w jego problemach. Nikomu nic nie mówił, nie skarżył się, a tu okazuje się, że sierżant o wszystkim wie. Ciekawy był, jakim cudem wieść o jego kłopotach doszła do uszu sierżanta.

– Ktoś już palnął? – spytał w zamyśleniu, drapiąc się po policzku. – Nikomu nic nie mówiłem, chyba że czarny nie umie trzymać języka za zębami...

– Następnym razem jak pójdziesz do kapelana, to najpierw walnij się w ten głupi czerep – stwierdził sierżant, sięgając po szarą kopertę. – Zawsze ci mówiłem, jak masz kłopot, najpierw przyjdź do mnie. Przecież wiesz, że ten nasz nowy kapelan to pojeb nie z tego świata. On jest bardziej święty od papieża, a ty mu wciskasz gadki, że dziewczyna jest w ciąży, ty jedziesz na misję, więc on musi wam szybko udzielić ślubu – zaznaczył ostatnie słowo, wycierając nos w papierową chusteczkę. – I co, spuścił cię po schodach? Bo on niczego nie musi? Tak ci powiedział?

– Szkoda mówić! – Plutonowy sięgnął po papierosa. – Potraktował mnie jak chłopca do bicia... Jak przyszedłem do jego mieszkania, siedział z drugim takim jak on. Cały stół mieli zastawiony, nawet nie kryli kieliszków i od razu było widać, że nie jest zadowolony, że im przeszkadzam. Zanim mu cokolwiek wytłumaczyłem, to powiedział, że pierwszym obowiązkiem żołnierza jest służyć Kościołowi i wypełniać jego przykazania, a mnie to on nie widział na żadnej mszy. – Wziął głęboki oddech. – Poza tym nie mam świadectwa z religii, bierzmowania, nauk przedmałżeńskich i dopóki nie dopełnię tych powinności, to on nic nie może zrobić. I nie chce, żeby wszystko było jasne... – przerwał i zaciągnął się papierosem.

– Podobno mu groziłeś. – Wyglądało na to, że relacja plutonowego nie robi wrażenia na sierżancie. Zachowywał się tak jakby znał przebieg całej sprawy. – Lubisz mieć kłopoty?

– Mam to gdzieś! – plutonowy ponownie zaciągnął się papierosem. – Powiedział, że jak zrobiłem jakiejś dziwce bachora, to mój kłopot. A fakt, że wyjeżdżam na misję, to nawet lepiej dla mnie, bo przez ten czas ona znajdzie sobie kolejnego naiwnego i będę miał spokój.

Zdenkiewicz gwizdnął cicho przez zęby i coś zapisał w skoroszycie.

– Tym się nie pochwalił – stwierdził, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Według jego relacji udzielił ci porady, jak masz to załatwić, a ty go zbluzgałeś i powiedziałeś, żeby nie pokazywał się na strzelnicy, bo może dojść do wypadku.

– Gówno prawda! – zaprzeczył gwałtownie plutonowy Leńczyk, zrywając się ze stołka. – Fakt, że chciałem mu przylać. Szczególnie, gdy powiedział o niej jak o dziwce. Gdyby on był tak wierzący jak Arleta, to chyba od razu miałby skrzydła. Powiedział jeszcze, że jestem złomem i chyba go trochę poniosło, albo chciał zaimponować temu drugiemu, bo nazwał mnie śmierdzącym żołdakiem i sługą szatana. Obiecał mi jeszcze, że ani on, ani inny ksiądz nie ochrzci owocu tej przeklętej miłości. Najnormalniej w świecie naigrywał się ze mnie. Więcej nie zdążył nic powiedzieć. Posadziłem go na kanapie i powiedziałem, żeby nie wołał Boga nadaremno, bo jeśli On istnieje, to takie gówno jak kapelan będzie w piekle klozety czyścił – zamilkł, ponownie zbyt gwałtownie, co znów zwróciło uwagę sierżanta.

– I? – spytał sierżant, nie podnosząc głowy znad notatek. – Co mu powiedziałeś?

– Że postaram się, aby nie musiał na to długo czekać. A, że do mojego wyjazdu zostało kilka dni, niech uważa – przyznał niechętnie, czerwieniąc się na twarzy. – Ale to nie była groźba, powiedziałem tak, tylko w złości – usprawiedliwił się od razu. – Przecież nie ruszę gówna, bo wiem, że śmierdzi.

– Starczy! – przerwał mu sierżant. – I tak za dużo powiedziałeś! Stary jesteś, na ministranta się nie nadajesz, a zachowujesz się jak naiwna panienka, co by chciała, a się boi. – Pokręcił z niesmakiem głową. – Cały czas mam z tobą tylko kłopoty, może naprawdę lepiej będzie, jak wyjedziesz szybko na tę misję.

– Był na skardze? – spytał Leńczyk, spoglądając na swoje dłonie. – Jeśli zrobił to służbowo, to powinienem w tej chwili siedzieć w areszcie i smażyć się w ogniu piekielnym.

– Bo i powinieneś – zgodził się sierżant. – Gdyby poszedł do dowódcy jednostki, to byś tam siedział. Sam wiesz, że pułkownik zrobi wszystko, aby zasłużyć na kolejny awans, a teraz, skoro czarne jest na wierzchu, on jest pierwszym wierzącym. Na twoje szczęście najpierw poszedł do naszego kapitana, a on nie jest głupi, skierował go do mnie. Obiecałem zająć się sprawą i wszystko wyjaśnić.

– I co? – spytał z niepokojem Leńczyk. – Co pan zamierza, sierżancie?

– Jeszcze dzisiaj wyślę mu żmijówkę, bo przy okazji prosił mnie o coś ekstra dla przełożonego. Może zrozumie aluzję. – Uśmiech przemknął mu po twarzy. – Dołączę mu list, że twoje zeznania nie pokrywają się z jego i powołujesz się na świadka, choć on twierdził, że rozmowa odbyła się w cztery oczy. Wobec tego będę musiał upublicznić wydarzenie, bo zostałeś przeniesiony do jednostki, która wyjeżdża na misję i podlegasz innemu dowództwu. Takie niepotrzebne nagłośnienie sprawy nie będzie mile widziane zarówno przez dowództwo MON, jak i przez władze kościelne, szczególnie jeśli przenikną do prasy nieprzychylnej Kościołowi. Słowa wypowiedziane przez kapitana kapelana naszej jednostki, powszechnie uważane za obraźliwe, nie będą dobrze przyjęte przez przełożonych – mówił to z powagą, jakby przedstawiał stanowisko przed ławą oskarżonych w sądzie. – Na koniec zaproponuję, aby nie nadawał sprawie biegu oficjalnego, a ja się postaram, aby winny został odpowiednio ukarany. – Rozłożył ręce w geście bezradności. – I mam nadzieję, że na tym sprawa zostanie zamknięta.

– Szef ma głowę – stwierdził z uznaniem Leńczyk. – Ja bym poszedł na udry, a szef – pomigał palcami u dłoni, chcąc pokazać swój podziw – tak to przedstawił, że wilk jest syty i owca cała.

– Bo sierżant w wojsku, panie plutonowy, jest po to, aby używać głowy, kiedy jest taka potrzeba. – Zdenkiewicz siedział rozparty w fotelu, nie ukrywając, że pochwały sprawiają mu przyjemność. – A plutonowy jest potrzebny wyłącznie do wykonywania rozkazów – zaśmiał się, ubawiony własnym, dowcipnym, tego był pewny, powiedzonkiem. – Wracając do tego przysłowia o wilku, to ja znam inną wersję. Aby wilk był cały i wilk był syty.

– A co z owcą? – plutonowy był lekko zdezorientowany.

– A kogo obchodzi owca? – spytał sierżant. – Jeżeli chcesz być wilkiem, to musisz myśleć tylko o sobie, owca w tym przypadku jest wyłącznie mięsem i celem, niech tak zostanie. Ale my tu gadamy o głupotach, a jest jeszcze kilka spraw do wyprostowania. – Spojrzał na plutonowego z uwagą. – Co z tą twoją Arletą? Naprawdę ją kochasz i chcesz się żenić?

– Wie szef... – Leńczyk lekko się krępował. – Spotykamy się od dawna, a teraz... gdy jest w ciąży. Gdyby nie to, ślub by poczekał, aż wrócę z Iraku. Zresztą z tym Irakiem to też nie miałem wyboru albo zgłaszam się na ochotnika, albo idę do cywila. Obaj wiemy, że nie miałem innego wyjścia.

– I dlatego czuję się za ciebie odpowiedzialny – przytaknął Zdenkiewicz, gładząc dłonią szarą kopertę. – Nie wystarczy w tej chwili ślub cywilny?

– Tak proponowałem. – Machnął z rezygnacją dłonią. – Nie zna pan jej rodziców. Ślub kościelny i to natychmiast, dopóki nie widać brzucha. Jeśli nie, nigdy nie zobaczę Arlety ani dziecka – dokończył załamanym głosem. Widać było, że bardzo to przeżywa. – Zresztą Arleta mówi to samo... Jak chcę wojować, to po ślubie, a teraz mam szybko załatwić sprawę albo nigdy już jej nie zobaczę.

– To masz, chłopie, problem – potwierdził sierżant z rezygnacją, podając mu szarą kopertę. – Tu masz być może rozwiązanie swoich kłopotów albo początek nowych, ale tym razem prawdziwych. Musisz sam zdecydować, czy z tego skorzystasz, bo łamię wszystkie możliwe rozporządzenia. Jeśli to się wyda, to mnie wywalą z wojska, zabierając emeryturę, a obu nas wsadzą do pierdla. Choć z drugiej strony, to twoja jedyna szansa!

– Co tam jest? – Plutonowy z uwagą wpatrywał się w trzymaną kopertę. Przez chwilę milczał, po czym odłożył kopertę na biurko. – Jeśli to może panu zaszkodzić, panie sierżancie, to dzięki, ale nie chcę.

– Głupiś, Piotr. Czasami trzeba ryzykować! – Przesunął kopertę w jego stronę. – Jak wiesz, wojsko to stary skostniały system. Najważniejszy w nim jest papier, bo nikt nie wątpi w to, co jest na nim wypisane. A w papierach, które masz przed sobą, jest wszystko w jak największym porządku. Szeregowy Piotr Leńczyk, bo przecież masz jechać na misję jako szeregowy, a nie plutonowy – wyjaśnił szybko, widząc spojrzenie plutonowego – ma się zgłosić do Zegrza na kurs stacjonarny przed wyjazdem na misję w Iraku. Jako misjonarz z Libanu, wszystko to znasz i nie musisz chodzić na ten kurs. W Zegrzu naszpikują cię szczepionkami, przekażą dane, które na miejscu i tak okażą się niepotrzebne, dołożą wyposażenie i wsadzą w samolot, który zawiezie was na drugą półkulę. Jak wiesz, na misję zbierają ludzi z całego kraju, więc jest mała szansa, że spotkasz w Zegrzu znajomego, tak samo będzie na miejscu. Misjonarzy raczej nie trzymają w kupie, jest was za mało, więc wsadzają jednego–dwóch do plutonu.

– Przepraszam, ale nie rozumiem. – Plutonowy wsłuchiwał się w tłumaczenie sierżanta, ale nie widział w tym żadnego sensu. – Co to ma wspólnego z moją sytuacją?

– No tak... – przyznał sierżant, wzdychając i patrząc z politowaniem na wyraźnie zdenerwowanego Leńczyka. – Zapominam, że jesteś tylko plutonowym i muszę stosować łopatologię, zanim cokolwiek zrozumiesz. – Wyciągnął z koperty arkusze opieczętowanych dokumentów. – Tu masz rozkaz stawienia się w Zegrzu i oddelegowanie na misję. Mówiąc inaczej, za dwa dni zdejmuję cię ze stanu naszej jednostki i zapominam, że ktoś taki jak ty w ogóle istnieje. Gdy wrócisz do kraju, ponownie będziesz żołnierzem naszej jednostki, ale do tej pory wszystko, co ciebie będzie dotyczyło, idzie przez warszawkę i centralę. Nagany, kary, pieniądze na utrzymanie rodziny, nawet listy – wszystko idzie przez Warszawę. Załatwię po znajomości, że zarejestrują twój ślub i połowę poborów będzie odbierała twoja żona, żeby starczyło jej na życie. Może być?

– Ale... – przerwał, widząc minę zdegustowanego sierżanta.

– Tu masz kartę urlopową dla szeregowca Piotra Leńczyka na dwa tygodnie. Traf chce, że pewien szeregowy służby zasadniczej za miesiąc wychodzi z wojska, a do tej pory nie wykorzystał żadnego dnia. W wojsku, jak wiesz, jest dyscyplina, więc taka sytuacja jest naganna i w naszej jednostce nie możemy dopuścić, aby żołnierz nie wykorzystał przysługującego mu urlopu! – Uśmiechnął się szeroko, pokazując nie całkiem zdrowe zęby, ale nie to było najważniejsze dla Leńczyka. Powoli zaczął rozumieć, że być może wszystko będzie można zakończyć pozytywnie i z tym większą uwagą słuchał sierżanta, choć jeszcze nie do końca zrozumiał, do czego on zmierza.

– No więc – ciągnął dalej Zdenkiewicz – wiem z nieoficjalnych źródeł, że Piotr Leńczyk w najbliższą sobotę ma się stawić u księdza majora Jana Odrowąża w Szczecinie. – Zerknął w swoje zapiski i podał plutonowemu niewielką kartkę. – Tu masz adres kościoła i zakrystii oraz wykaz dokumentów, które musisz mieć z sobą. Jak widzisz, żadne kursy i zaświadczenia nie będą ci potrzebne, ale zabierzesz ode mnie małą przesyłkę dla księdza Jana i daję ci słowo, że będzie z niej bardziej rad niż z tacy, jaką zbierze na twoim ślubie. Spotkanie masz umówione na sobotę, na godzinę piętnastą czterdzieści pięć w zakrystii, a o godzinie szesnastej zero zero odbędzie się prawdziwy ślub z mszą i całym tym blichtrem, dla rodziny panny młodej. Ktoś zagra wam nawet na organach pieśń kajdaniarzy, sorry, marsz Mendelssohna. Przepraszam, że nie dało rady załatwić tego od ręki i inaczej, ale jak ktoś próbuje sam załatwić sprawy, na których się nie zna, to tak się to kończy. Nie przerywaj – nie dopuścił do głosu podekscytowanego plutonowego. – Gdybyś od razu przyszedł do mnie, to miałbyś to już z głowy i nie trzeba by było nic kombinować. Ksiądz Jan jest w tej chwili w Watykanie z jakąś delegacją Episkopatu i dopiero w sobotę wróci. To wszystko, co mogłem załatwić. – Rozłożył bezradnie ręce, ale wyraz twarzy, roześmianej i radosnej, wskazywał na zupełnie inny stan ducha. – Czegoś nie rozumiesz?

– Owszem! – Plutonowy nie podzielał radości starszego sierżanta. – A jak mam być osobiście w dwóch miejscach naraz i to oddalonych od siebie o przeszło czterysta kilometrów? Dostanę urlop z kursu czy mam się teleportować?

– To jest właśnie problem, który musisz rozwiązać i nie ukrywam, że najbardziej niebezpieczny punkt planu. – Sierżant rozłożył ręce. – Jutro około godziny ósmej zero zero przybędzie do naszej jednostki... – zamilkł na chwilę, aby podkreślić dramaturgię sytuacji – szeregowy służby zasadniczej... Piotr Leńczyk. To nie kawał – zastrzegł, widząc niedowierzający wzrok plutonowego. – On naprawdę istnieje, ma podobne wymiary do twoich, sprawdziłem w karcie kwatermistrzowskiej, nawet numer buta się zgadza. Zastanawiałem się nawet, czy nie masz brata bliźniaka, ale on jest młodszy od ciebie o cztery lata. Chyba że masz brata przyrodniego, a ojciec zapomniał ci o tym powiedzieć, bo też jest taka możliwość. Był w jednostce w Malborku, ale podpadł u dowódcy i chcą się go pozbyć. Z tego, co się dowiedziałem od tamtejszego szefa, to typowy safanduła–filozof. Jak go nie popchniesz, to będzie stał i rozmyślał, jak to zrobić, ale poza tym bez zastrzeżeń. Bezkonfliktowy, tylko cały czas ściąga na siebie pecha – roześmiał się. – Z dokumentów wynika, że jest wychowankiem domu dziecka spod Białegostoku, rodzice od dawna nie żyją, czasami odzywała się do niego stara ciotka, ale tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowała. Skończył szkołę zawodową, w wojsku bez wyskoków, ale i bez inicjatywy. O urlop nie występował, bo – jak mówił – nie miał do kogo jechać, a do domu dziecka nie chciał. Pytał się o możliwość pozostania w wojsku na nadterminowego, ale w Malborku nie mają dla niego żadnego zajęcia. Tam samoloty, piloci, mechanicy, ogółem technika, a on ma dwie lewe ręce.

– I niby jak mam to załatwić? – spytał Leńczyk. – Podejść do niego i spytać, czy nie pojedzie za mnie na misję? Przecież to niemożliwe.

– Na misję? Nie! – zaprzeczył sierżant. – Ale na kurs, dlaczego nie? To tylko dwa tygodnie, sierżantem szefem jest tam jeden z moich dawnych znajomych. Wie, że jak się pojawi Piotr Leńczyk, to ma te dwa tygodnie przesiedzieć u nich i nie wychylać nosa. Będzie chodził na wykłady, słuchał i nic więcej. Po kursie każdy dostaje przepustkę na dwanaście godzin, i w tym czasie można pożegnać się z rodziną. Wtedy musicie zrobić podmiankę i każdy dalej robi swoje. Ty jedziesz w ciepłe kraje, on wraca do jednostki pod moją opiekę i cała sprawa jest załatwiona. Wilk syty i wilk cały – zaśmiał się.

– Uważasz, że to jest możliwe? – Plutonowy miał wątpliwości. – A czym mam go przekonać?

– Na pewno nie forsą. – Sierżant pokręcił głową. – On jest z domu dziecka. Sądzę, że nie bez powodu dowiadywał się o nadterminowego. Jakbyście się dogadali, to mógłbym pomyśleć i znaleźć dla niego jakąś robotę w naszej jednostce. Co ty na to?

Plutonowy z uwagą przyglądał się sierżantowi. Wreszcie uśmiechnął się.

– Zastanawiam się, dlaczego sierżant szef jest taki dobry dla mnie. I gdzie jest ukryty haczyk?

Sierżant Zdenkiewicz rozłożył bezradnie ręce.

– Sam się zastanawiam, dlaczego ci na tyle pozwalam, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Sądzę, że trzeba spróbować. Jak uważasz?

***

Złośliwość przedmiotów martwych jest taka, że nigdy niczego nie można zaplanować w stu procentach i niczego nie należy być pewnym. Plutonowy Piotr Leńczyk po uprzednim pożegnaniu się z żoną i jej rodziną (nie lubił łzawych pożegnań na płycie lotniska) jechał do Zegrza, gdy jadące z naprzeciwka BMW próbowało zmieścić się na trzeciego na drodze krajowej numer siedem nieopodal miejscowości Błonie. Nie wiadomo, czy zawinił kierowca, który najwyraźniej przecenił swoje umiejętności w ten zamglony poranek, czy niespodziewana awaria opony, w każdym razie czarne auto wbiło się w bok samochodu, którym jechał Leńczyk, odbiło się od niego i wjechało wprost pod tira. Efekt wypadku był tragiczny: dwoje młodych ludzi w BMW poniosło śmierć, kierowca samochodu, którym jechał Leńczyk, wyszedł cudem bez ran, czego nie można było powiedzieć o plutonowym i samochodzie, który nadawał się tylko do kasacji. Plutonowy Leńczyk siłą uderzenia został wyrzucony z samochodu przez przednią szybę i w stanie nierokującym żadnej nadziei został odwieziony do najbliższego szpitala, a po konsultacjach ze specjalistami przewieziony helikopterem do kliniki, która specjalizowała się w urazach głowy. Profesorowie po wielogodzinnej walce przy stole operacyjnym zrobili wszystko, co mogli i utrzymali go przy życiu, ale nie przywrócili świadomości. Pozostał w stanie śpiączki klinicznej.

Było sobotnie przedpołudnie, gdy zadzwonił telefon na biurku oficera służbowego i wyraźnie znudzony głos po drugiej stronie poinformował, że w wypadku z samego rana został ranny żołnierz z ich jednostki, Piotr Leńczyk. Niestety, osoba po drugiej stronie nie była w stanie wyjaśnić oficerowi służbowemu o kogo chodzi, o szeregowca służby zasadniczej czy plutonowego, który miał w tych dniach wylecieć na misję do Iraku. W każdym razie poinformowała, że stan poszkodowanego jest tragiczny i raczej nie ma żadnych szans na przeżycie.

Dwie godziny później, tym razem podoficer odnotował kolejny dziwny telefon z jednostki w Zegrzu, gdzie rozmówca koniecznie chciał rozmawiać z Piotrem Leńczykiem i dopiero na informację o wypadku rozłączył się bez żadnych słów wyjaśnienia. Właśnie to dziwne zachowanie sprowokowało podoficera dyżurnego do zameldowania o dziwnych zdarzeniach sierżantowi Zdenkiewiczowi. Ten, po wysłuchaniu meldunku, szpetnie zaklął i odłożył słuchawkę.