Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
105 osób interesuje się tą książką
Czym właściwie jest prawdziwa miłość? Jak ją rozpoznać? Odpowiedzi na te pytania nie znają dwie przyjaciółki, Lucyna i Ilona, choć wydają się kobietami sukcesu, spełnionymi i zadowolonymi z życia. Jedna to wzięta malarka, druga prowadzi własny biznes. Podróżują, korzystają z życia, pozwalają sobie na przyjemności. Przewrotny los poprowadzi je jednak niespodziewanymi ścieżkami, pełnymi blasku, ale i cieni, na których odkryją w sobie całkiem nowe cechy i uczucia. Czy na horyzoncie pojawi się mężczyzna, który zawróci w głowie sceptycznej Ilonie? Gdzie odnajdzie swoją radość Lucyna? I jakie skarby czekają na nie po drodze?
Ta skrząca humorem, zaskakująca szalonymi zwrotami akcji, a jednocześnie wzruszająca i mądra powieść przekonuje, że każdy ma w życiu drugą szansę na miłość i szczęście.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 277
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog
Wciąż czuła się nieswojo po objaśnieniach przyjaciółek. Nie do końca rozumiała ich zamiary. Jak to... wybrać sobie faceta? Czy to będzie jakiś stragan na targu? Czy może będą ustawieni w rzędzie za lustrem weneckim jak na okazaniu podejrzanych? Kojarzyła niewiele z uchwyconych strzępków rozmów, bo żadna z kobiet nie chciała jej zdradzić szczegółów. Może to tylko ich zwyczajowa zgrywa... Ciągle nie pojmowała ich sposobu na życie. Niby poważne kobiety, ale bawiły się jak małolaty.
Wdzięczna im jednak była za zaproszenie na kilka dni szusowania... cokolwiek to miało znaczyć. Prawda była taka, że o śniegu miała tyle pojęcia, ile nabyła podczas odśnieżania chodników za parę groszy jałmużny. Mogłaby pozjeżdżać, czemu nie, ale wyłącznie na łopacie. Te czasy wprawdzie minęły, ale na wyjazd na narty nadal nie mogła sobie pozwolić. Zresztą nawet nie miała takich potrzeb. Jej priorytety były zupełnie inne. I nie wydałaby pieniędzy na zbytki przy tak dużych innych obciążeniach.
Nie musiała. Zaopatrzyły ją nawet w ciuchy – niby swoje, niby za małe – oraz w inne potrzebne na wyjazd rzeczy. Jakby nagle musiały wymienić całą swoją zimową garderobę z walizkami włącznie. Obie należały do nadzianych, a ona zupełnie nie pasowała do tego tria, choćby tylko pod względem materialnym. Kiedy zdezorientowana wskazała na podarowane jej ciuchy z dyndającą metką, Lucyna jakby z lekkim lekceważeniem tylko machała rękami.
– Daj spokój, dziewczyno! – Grała jak na scenie. – Kupiłam dawno temu, bo mi się podobało. Ale nie wzięłam pod uwagę wieku.
– Chyba przesadzasz.
– Wyglądałam w tym, jakby mi koza wpierdzieliła metrykę, a nie lubię oddawać ciuchów do sklepu.
Doskonale wiedziała, że to zwykła ściema. Lucyna co najwyżej dawno temu mogła nosić takie rozmiary, no i ciuchy były z nowych kolekcji. To, że jej nie było na nie stać, nie znaczyło przecież, że gapiąc się na nie w galeriach, po cichu o nich nie marzyła. Teraz wyglądała jak jedna z majętnych kobiet goszczących w górskim pensjonacie. I nawet jej to zbytnio nie przeszkadzało.
Piekiełko w piwnicach ośrodka zasługiwało na swoją nazwę. Ciemne pomieszczenie z intymnym oświetleniem aż buzowało nieznaną dziewczynie energią. Poczuła się oszołomiona.
– To feromony – zarżała lubieżnie Ilona.
Może i feromony, ale z całą pewnością zmieszane z oparami alkoholu i ukradkowymi spojrzeniami uczestników procederu. Poczuła się obco. Zupełnie jakby wstępowała do tajnego klubu za czasów prohibicji. Widziała w filmach i teraz czuła na własnej skórze te emocje. Tylko czekać jakiegoś nalotu.
– Sami starzy znajomi – westchnęła Ilona i nie było to radosne westchnienie. Wyraźnie była zawiedziona. – Oczekiwałam jakiegoś świeżego powiewu.
– Serio o powiew ci chodziło? – zapytała rozbawiona Lucyna.
– Cóż, teraz wystarczy mi tylko lekka bryza.
– A nie halny? Jesteśmy w górach.
– Ale halny mam teraz, kiedy tylko chcę – westchnęła rozmarzona. – I nie dla siebie tu przyjechałyśmy.
– Prawda.
Ilona oczami szukała miejsca, które wcześniej zarezerwowała. Zależało jej na najlepszym miejscu „dla kupców”, nie tyle by w pełni ocenić prezentujący się towar, co dać poczucie przewagi i zwycięstwa spłoszonej dziewczynie. Po zlokalizowaniu miejscówki pociągnęła za sobą nowicjuszkę. Ta nie wiedziała, gdzie podziać oczy, ale posłusznie podążała za swoją mentorką. Po paru krokach, kiedy wzrok przyzwyczaił się do mroku, ciekawość zwyciężyła. Nieśmiało zaczęła zerkać na boki. Mieszane towarzystwo z ogromną przewagą mężczyzn skupiało się przy stolikach. Nieliczne kobiety już zagadywały panów. Niektórzy siedzieli samotnie, wpatrując się w przybyłe. Poczuła na sobie czyjeś namolne spojrzenie. Zaintrygowana podniosła wzrok... i nagle go dostrzegła.
Siedział wciśnięty w kąt i z niedowierzaniem wpatrywał się w skołowaną dziewczynę. Zupełnie jakby chciał rozpoznać w niej kogoś innego. Kogoś obcego, kto nie znał ich historii. Kogo nie miało prawa tu być. Na próżno.
Walcząc z oszołomieniem, uniosła wysoko głowę i siląc się na swobodę, zasiadła wraz z Iloną i Lucyną za kupieckim stołem.
Lucyna – kiedyś
Spoglądała na przystojnego mężczyznę, który wyjmował walizki z kufra szarego mercedesa, i trochę żałowała swojej decyzji. Ale nie chciała dłużej przeciągać sceny rozstania. Już jakiś czas temu zrozumiała, że związki nigdy nie wpływały na nią dobrze. Zwłaszcza z dużo młodszym mężczyzną. No chyba że przyjacielskie... jak ten.
Lubiła swoje życie i nie zamierzała dopasowywać się do cudzych oczekiwań. Nie miała złudzeń, że mężczyzna w sile wieku w końcu obejrzy się za młodszą, a ona nie miała ochoty grać roli oszukiwanej partnerki. To było poniżej jej godności. I w końcu było ją stać na nowe towarzystwo. Nie widziała niczego złego w opłacaniu drogich wakacji mężczyznom i wciąż uważała, że ich usługi sowicie wynagradzała. Kiedy byli z nią, jeździli jej wypasionym mercedesem, mieszkali w drogich hotelach, jadali w najlepszych restauracjach, ubierali się modnie. Żaden z nich nie mógł narzekać na niewłaściwe traktowanie. Pozwalała nawet towarzyszącemu jej mężczyźnie przejmować stery, aby nie czuł się przedmiotowo. Sama też chciała poczuć się jak jego księżniczka, a nie jak ciotka-klotka-dobra wróżka.
Czasami śmieszyło ją zachowanie towarzysza, bo starania, jakie wkładał w ich „wykupiony” przez nią związek, wskazywały, że próbował ją od siebie uzależnić lub zasłużyć na coś więcej. Niejeden chciałby zostać z nią dłużej.
Bywało, że nawet wierzyła w ich zaklinanie się, że nie chodzi wyłącznie o wygodne życie, ale o nią samą. I była świadoma, iż zapewne nie tyle o jej nieco przekwitłą urodę chodziło, ile o jej charakter. Była bardzo atrakcyjną kobietą. Średniego wzrostu brunetka, średniej tuszy, zawsze zadbana i ubrana w przyciągające spojrzenia kreacje. Nie szokowały przepychem, tylko zachwycały doskonale dobranym do jej artystycznej duszy fasonem, kolorem i strukturą. Wyznawała zasadę, iż wygląd przyciąga ludzi do siebie, ale to osobowość ich zbliża.
Potrafiła wejść w każdą rolę, by jej partner czuł się dobrze, męsko i odpowiedzialnie. Wielu z nich tego potrzebowało. Jednak kiedy należało któregoś jakoś wesprzeć, roztaczała nad nim opiekę niczym troskliwa matka. I tej roli nie lubiła. Nie chciała matkować dorosłemu mężczyźnie, bo wtedy czuła się staro.
– To były cudowne wakacje, Krzyśku – powiedziała. – Dziękuję ci za towarzystwo.
– To ja ci dziękuję – odparł skrępowany. – Zobaczyłem kawał świata.
Krzysztof po raz pierwszy towarzyszył Lucynie i nie wyzbył się jeszcze zakłopotania niecodzienną sytuacją.
– Nie zapomnisz zadzwonić w mojej sprawie?
– Przecież sama ci to zaproponowałam – rzekła uspokajająco. – Mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży, a póki co przelałam ci na konto małe wsparcie.
– Nie musiałaś.
– Musiałam. Bez tego czułabym się źle.
– Ale...
– Nie ma o czym mówić, Krzyśku. Było miło. Jeśli pozwolisz, nie skasuję twojego numeru, co?
– Jasne, Lucynko! – Uśmiechnął się przymilnie. – Zawsze chętnie ci potowarzyszę.
A pewnie! – pomyślała. Jak każdy. Krzysztof jednak wyjątkowo przypadł jej do gustu i chętnie by z nim jeszcze pobyła. Małomówny, kiedy chciała pomilczeć, rozmowny, kiedy trzeba było... i co ważne, mówił z sensem. Do tego miał poczucie humoru, a to ceniła u mężczyzn najbardziej, ponieważ według niej dowcip był pochodną inteligencji. A głupoty nie cierpiała wręcz organicznie. Czuła też się w jego towarzystwie dziwnie znajomo. Nie potrafiła tego zidentyfikować.
Trochę żałowała, że nie interesował się sztuką, choć swoją ignorancję na tym polu nadrabiał oczytaniem. Kiedy zorientowała się w jego pasji, próbowała podsuwać mu książki z zakresu historii sztuki, jak to robiła w stosunku do swojego syna, Wiktora. W przypadku Krzyśka za wiele to nie dało. Kochał książki, ale niekoniecznie te o sztuce.
Za to manewr z podrzucaniem konkretnych książek synowi zaowocował jego życiowym wyborem. Choć nie został artystą, to po ukończonej historii sztuki próbował zarabiać jako marszand. W poszukiwaniu swoich mistrzów w końcu wyjechał z kraju.
Jakże wtedy za nim tęskniła. Wiedziała jednak, że nie tylko poszukiwanie lepszego życia i doświadczeń pognały Wiktora w świat. Zrobił to jego rodzony ojciec.
Jeszcze długo przed kiedyś
Lucyna wyszła za mąż po drugim roku studiów na akademii sztuk pięknych, kiedy to zupełnie niechcący zaszła w ciążę. Planowała sobie zupełnie inne życie, ale to przy boku nieco młodszego od niej dekarza okazało się nie takie złe. Na jakiś czas zapomniała o swoich marzeniach. Do czasu.
Przerwała studia, planowała wrócić na nie po roku, ale nie wyszło. Może nie byłoby takiej tragedii, gdyby matka nie wyrzekła się jej za popełniony mezalians. Jak to... ona, córka mecenasa, wyszła za mąż za zwykłego dekarza? Babka nie pomogła więc przy wychowaniu małego Wiktora. Początki firmy męża Lucyny też nie były łatwe, ale nie brakowało im pieniędzy. Co prawda musiała przekwalifikować się na księgową, kadrową, specjalistkę od BHP i zaopatrzeniowca, ale na biedę nie mogła narzekać. Doskwierał jej tylko brak czasu na realizację swoich pasji. Kochała malować. Na studia już nie wróciła, choć mąż jej to obiecywał.
Wróciła jednak do malowania. Kiedy pewnego razu namalowała synowi obraz dla wychowawczyni, gdy kończył podstawówkę, ten odkrył talent matki.
– Mamo, ty tak malujesz?
– Co w tym dziwnego. Studiowałam na akademii sztuk pięknych.
– Studiować to jedno, talent to zupełnie co innego.
Widziała w oczach nastolatka prawdziwy zachwyt. To wtedy poczuła dotkliwą tęsknotę za sztuką.
– Nie mów tego przy ojcu – ściszyła głos. – Wciąż uważa, że to tylko moje fanaberie. Ilekroć wspomniałam o malowaniu, to słyszałam jedno: z malowania obrazków jeszcze chleba nie było.
– Bzdury!
– Wiktor, nie mów mu – niemal prosiła. Pamiętała, jak zawsze przewracał przy tym oczami. To starczało jej za najbardziej bolesne słowa.
– Dlaczego nie podpisałaś tego obrazu?
– Nie chcę się ujawniać.
– Wymyśl jakiś swój znak, jakiś pseudonim.
Nie myślała nad tym. Ten pierwszy obraz poszedł bez znacznika. Anonimowo. Nauczycielka dostała go jako prezent namalowany przez jedną z wdzięcznych matek uczniów. A Lucyna miała być za co wdzięczna.
Wiktor nie był łatwym chłopcem. Trochę wycofany, bez kolegów. Miał jedną przyjaciółkę, z którą trzymał się jeszcze od przedszkola. Klaudia była miłą dziewczyną, ale też nie miała wianuszka koleżanek. Pochodziła z przeciętnej rodziny. Matka zahukana przez męża – Lucyna skądś to znała – ale dbająca o rodzinę i chętnie przyjmująca Wiktora w domu. Klaudia też często u nich bywała. Kiedyś nawet z jej matką żartowały, że to chyba będzie para już do końca życia.
Od momentu obrazka dla nauczycielki Wiktor nie przestawał namawiać matki do powrotu do malowania. Znalazł jej nawet miejsce na strychu domu, gdzie było niezłe światło i gdzie mogłaby malować w spokoju, w tajemnicy przez ojcem. Jej mąż nawet tam nie zaglądał.
Kiedy miała czas, uciekała w świat sztuki. Jednak konspiracja strasznie ją męczyła.
– Mamo, wymyśl coś. Nie możesz tak się katować.
I wymyśliła. Kiedy zostali zaproszeni na jubileusz do pewnego wpływowego zleceniodawcy, na którym bardzo mężowi zależało, Janusz wpadł w panikę.
– Co mu damy? Alkohol? Przecież pije najlepsze, zna się na trunkach.
– Może książkę?
– Lucynka... chyba zwariowałaś – skwitował i przewrócił oczami. Doskonale wiedziała, co to oznacza.
Czytanie było dla Janusza zwykłą stratą czasu. Lucyna czasami nawet się zastanawiała, co widziała w tym przedsiębiorczym chłopaku. Po takich dywagacjach zawsze dochodziła do wniosku, że to hormony odebrały jej rozum.
– Spokojnie, do soboty coś wymyślę.
Postawiła wszystko na jedną kartę. Wyjęła wcześniej namalowaną pracę i przeznaczyła ją na prezent. Skoro jej obrazek spodobał się nauczycielce, skoro zachwycał się nimi Wiktor, to może czas pokazać je innym.
– Mamo, ten będzie w sam raz – stwierdził syn i pokiwał głową z uznaniem.
– Myślisz? – Wciąż nie była zdecydowana. Od tego manewru zależał spokój w jej stadle, bo i tak postanowiła podążyć w kierunku swojej pasji. Już do tego dojrzała.
– Tak. Tylko podpisz wreszcie swoje dzieło – powiedział z naciskiem. – Może to chwila, kiedy będziesz mogła zakończyć ten twój szatański projekt.
– Mój? – zdziwiła się. – Raczej twój. To ty mnie nakłoniłeś do grzechu.
– Jakiego grzechu? Mamo, proszę cię, tylko nie zaczynaj – sapnął i skrzywił się w obawie, że matka znów zacznie swoje światopoglądowe wywody. Ojciec pochodził z bogobojnej rodziny i próbował kultywować rodzinne tradycje. Religijne, bo o prawdziwej wierze raczej nie było tam mowy.
– Mam!
Wiktor wzdrygnął się zaskoczony jej nagłym okrzykiem. Podsunął matce obraz i w napięciu oczekiwał, aż go sygnuje. Przyglądał się, jak cienkim pędzlem pisała kunsztowny pierwszy znak. Nieco się zdziwił, widząc pierwszą literę jej imienia. Czyżby była aż tak przewidywalna? Jednak kiedy z szatańską miną skończyła i podsunęła synowi obraz pod nos... oniemiał.
– Toś wymyśliła... – zdumiał się na ten widok. Podpis był piękny i trochę niepokojący.
Po chwili w jego oczach zobaczyła dziką satysfakcję i podziw.
– No, co? Mów... może być? – domagała się oceny.
– Mamo... w punkt!
Z emocji błyszczały jej oczy. Jej też spodobała się tożsamość, pod którą postanowiła się skryć. Przynajmniej na razie.
Janusz miał nieodgadniony wyraz twarzy. Lucyna nie potrafiła z niej wyczytać, co chodziło mu po głowie, kiedy wpatrywał się w dzieło. Trochę zdziwienia, trochę niesmaku, trochę oburzenia... kompletny miks emocji. Podziwu jednak nie dostrzegła.
– Nie wypadniemy jak idioci? – zapytał. Odebrała to jak policzek, choć uznania się przecież nie spodziewała. – Może lepiej było kupić jakiś drogi alkohol?
– No, coś ty, Janusz! – wkurzyła się. – Kto nie chce dostać dzieła sztuki?
– Lucynko... nie przesadzaj – stwierdził pogardliwie. – Jakie znowu dzieło sztuki?
Krzywił się, patrząc na obraz, i próbował spoglądać na niego pod różnymi kątami. Lucyna tylko czekała, kiedy zajrzy do tyłu. Nie oczekiwała zachwytu, ale choćby odrobiny akceptacji. A tu nic. Nie sądziła, że żyje z takim profanem.
– I ten podpis...
– Nie chciałam się ujawniać – odezwała się zdołowana – i to trochę pochodna od mojego imienia.
– No tak. Lepiej się pod tym bohomazem nie podpisywać. I zapakuj jakoś ładnie... może będzie im żal odpakować.
Wtedy wreszcie zrozumiała, że jej życie nigdy się nie zmieni. Ceniła męża za pracowitość, za oddanie rodzinie, ale nagle wyobraziła sobie swoją starość przy szydzącym z jej marzeń starcu. Steranym ciężką pracą, marudzącym w kącie nad szklanką z piwem na życie lekkoduchów, artystów, którym w głowie tylko teatr, książki i sztuka. Komu to potrzebne? Nie, nawet nie chciała sobie tego wyobrażać.
Debiut jej twórczości w towarzystwie zaskoczył Janusza. Co prawda obdarowany nie od razu okazał swój zachwyt, ale widząc reakcje towarzystwa, bądź co bądź śmietanki miejskiej, podziękował Lucynie z wylewnym uściskiem.
– No, nawet nie przypuszczałem, że masz żonę artystkę – rzekł do Janusza. Ten, początkowo zmieszany, po chwili wyprostował się dumnie, jakby to on sam namalował obraz.
Lucyna natychmiast zaskarbiła sobie sympatię nowo poznanej i znacznie młodszej żony jubilata, Ilony. Przez resztę wystawnego przyjęcia rozmawiały o sztuce, książkach i szukały właściwego miejsca, by zawiesić pracę Lucyny.
Jednak nie to wydarzenie znacząco wpłynęło na jej artystyczny zwrot. Dopiero decyzja Wiktora o kierunku studiów wywróciła ich życie do góry nogami. Choć tak naprawdę to wcale nie chodziło o studia. To była zemsta na ojcu. Właściwy dramat rozegrał się z innego powodu.