Kontrakt - Marta Osa - ebook + książka

Kontrakt ebook

Marta Osa

3,9

Opis

Małgorzata, pełna energii i pasji sześćdziesięciolatka o ciętym języku i niezwykłym poczuciu humoru, wkrótce planuje przejść na emeryturę, a na ostatni w swoim życiu zawodowym urlop wyjeżdża nad morze. Spotyka tam Adama – swoją wielką miłość z lat szkolnych. Szybko okazuje się, że ideał męskości młodej dziewczyny w oczach dojrzałej kobiety to zupełne przeciwieństwo ideału. Kiedy jednak mężczyzna proponuje Małgorzacie pewien układ, kobieta decyduje się zaryzykować, by spełnić swoje wielkie marzenie… Realizacja tego kontraktu przyniesie im obojgu wiele zaskoczeń.

Jakie sekrety Adama odkryje Małgorzata?

Czego oboje dowiedzą się o związkach i miłości?

I czy to prawda, że stara miłość nie rdzewieje?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (15 ocen)
6
5
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Hellina

Dobrze spędzony czas

Lubię książki Marty Osy. Autorka ma specyficzne poczucie humoru i opowiada tak swoje historie, że trudno się oderwać od lektury. Polecam tę książkę.
20
Ewelina2611

Dobrze spędzony czas

"...marzenia to nie tylko przyjemne chwile... Wiedziała,że czemuś służą .Marzenia jako wspomnienia tego,co dopiero nadejdzie ". W dzisiejszych czasach możemy robić wszystko. Marzenia możemy spełniać w każdym wieku. Podstawą jest wiara w siebie i działanie. Bo możemy leżeć, rozmawiać i patrzeć w chmury, ale te rzeczy nie spadną nam z nieba. Potrzebujemy jakiegoś działania. Małgorzata będąc na ostatnim urlopie przed emeryturą,spędza go nad ukochanym morzem. Wtedy też spotyka swoją szkolną miłość Adama.  Czas niestety nie obszedł się  z mężczyzną dobrze. Małgorzata jest w szoku ,że jej ideał z przeszłości już nim nie jest. Adam postanawia zatrzymać kobietę przy sobie na dłużej ,proponując jej kontrakt. W zamian za jego realizację Małgosia spełni swoje największe marzenie. Jak potoczy się ten układ? Czy bohaterowie dokonają słusznych wyborów? Czy obydwoje dowiedzą się o sobie rzeczy,o których nie wiedzieli? Jak zakończy się ta historia?Czy miłość sprzed lat ,może jeszcze zaistnieć?  ...
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Marta Osa Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Bar­bara Ramza-Ko­ło­dziej­czyk
Au­tor zdjęć: Cri­stina Conti (stock.adobe.com)
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67184-85-4
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pro­log

Ja­sna cho­lera! To nie mo­gła być prawda... Mał­go­rzata stała nie­ru­chomo i wpa­try­wała się w wid­no­krąg jak urze­czona. Sierp­niowe słońce za­cho­dziło w oto­cze­niu ście­lą­cych się pła­sko barw­nych chmur obie­cu­ją­cych nocne roz­ko­sze. Ich ko­lory za­pie­rały dech w pier­siach. Kra­dły je od wszech­moc­nej gwiazdy, która te­raz to­nąc w ko­lo­ro­wej po­ścieli, kła­dła się spać. Za­chód słońca był za­chwy­ca­jący. Wła­śnie tak so­bie to wy­obra­żała.

Skur­czy­syn – po­my­ślała. – Spe­cjal­nie wy­brał taką porę.

– I co po­wiesz? – ode­zwał się, kiedy osią­gnął za­mie­rzony cel. Stała jak za­klęta. Do­sko­nale wie­dział, jak ją otu­ma­nić. Prze­cież sama opo­wie­działa mu o swoim ma­rze­niu. – O taki wi­dok ci cho­dziło?

– Jest nie­ziem­sko – wes­tchnęła.

Uznała uda­wa­nie, że nie robi to na niej wra­że­nia, za po­ni­żej swo­jej god­no­ści. Prze­cież całe do­ro­słe ży­cie, od mo­mentu kiedy za­częła pi­sać i po­ko­chała swoją sa­mot­ność, wy­obra­żała so­bie ta­ras z ta­kim wi­do­kiem i sie­bie za­pa­trzoną w za­chód słońca. I ta ro­man­tyczna pa­no­rama... Każ­dego roku wy­ry­wała się nad mo­rze. Ostat­nio na­wet sa­mot­nie. Nie po­trze­bo­wała to­wa­rzy­stwa. Jej my­śli go nie po­trze­bo­wały. Ale ona sama tym ra­zem chciała po­ga­dać... z kim­kol­wiek. I to wła­śnie wtedy na­wią­zała z nim kon­takt. Po czter­dzie­stu la­tach.

– Mo­żesz oglą­dać go co dzień. O każ­dej po­rze roku – ku­sił, spo­glą­da­jąc jej szy­der­czo w oczy. Jakby był pe­wien, że mu nie od­mówi.

Wi­działa tę pew­ność w jego uśmie­chu. Znała ten uśmiech. Pa­mię­tała go do­sko­nale.

– Taaa. Aku­rat.

– Gośka, ja nie żar­to­wa­łem. Apar­ta­ment bę­dzie twój, je­śli zgo­dzisz się na mój układ.

– Adam, prze­cież ja cię pra­wie nie znam.

– Jak to?

– Znam cię jako na­sto­latka... By­li­śmy dzie­cia­kami.

– Dwu­dzie­sto­latka – po­pra­wił ją.

– Dwu­dzie­sto­latka. To prawda – przy­tak­nęła. – Ale by­li­śmy jesz­cze gów­nia­rzami. I już wtedy mnie bo­le­śnie zra­ni­łeś.

– To ty mnie za­wio­dłaś – obu­rzył się.

– Wi­dzisz... ni­gdy się nie do­ga­damy.

– Go­siu, ale nie o to tu prze­cież cho­dzi. Nie mu­simy się ro­zu­mieć.

– No nie wiem – za­częła się wa­hać. Układ rze­czy­wi­ście po­ro­zu­mie­nia nie za­kła­dał. Do­ty­czył zu­peł­nie cze­goś in­nego. Po­cząt­kowo my­ślała, że to żart. Na­wet cał­kiem nie­zły. – Do­bra – pod­jęła de­cy­zję. I na­tych­miast po­my­ślała, że bę­dzie jej ża­ło­wać. – Ale chcę za­bez­pie­cze­nia.

– Nie ufasz mi?

– A dzi­wisz się? – Spoj­rzała na niego z ukosa. Nie do­strze­gła gry­masu znie­chę­ce­nia. Chyba nie ona jedna mu nie ufała.

– Ju­tro czeka na nas no­ta­riusz – po­wie­dział pew­nie. Był przy­go­to­wany. – Pa­suje?

Klamka za­pa­dła. Skur­czy­syn!

Roz­dział I

Jak czas zmie­nia punkt wi­dze­nia

Mał­go­rzata sie­działa na wy­dmie. Miała wąt­pli­wo­ści, czy może się na nią wdra­pać, jed­nak gdy do­strze­gła ogro­dze­nie, które koń­czyło się znacz­nie da­lej, po­zwo­liła so­bie na taki wy­stę­pek. Może nikt jej nie po­goni, a wi­dok wart był lek­kiego stra­chu i ma­łej dawki ad­re­na­liny.

– Ale cud­nie – wes­tchnęła sama do sie­bie, bo plaża była nie­mal pu­sta.

Wrze­śniowa aura ścią­gała nad mo­rze już tylko eme­ry­tów i ro­dzi­ców z ma­łymi dziećmi. Za nie­spełna rok i ona bę­dzie mo­gła do woli cie­szyć się swo­bodą, kiedy tylko do­czeka upra­gnio­nej eme­ry­tury. Jesz­cze rok – po­wta­rzała so­bie w chwi­lach, kiedy już tra­ciła za­wo­dową cier­pli­wość.

Te­raz tych kilka skra­dzio­nych wol­nych chwil zy­skała nie­mal z na­kazu sze­fo­stwa.

– Ko­bieto, idź na urlop, bo ci prze­pad­nie – usły­szała od prze­ło­żo­nego.

Mał­go­rzata ni­gdy nie miała czasu na urlop. Pra­co­wała w ma­łej po­radni psy­cho­lo­giczno-pe­da­go­gicz­nej i nie żeby się za­ha­ro­wy­wała. Nic z tych rze­czy. Praca była trudna i wy­ma­ga­jąca em­pa­tii, ale miała do­sko­nałe do­świad­cze­nie i we­szła w nowe za­da­nia jak w ma­sło. Em­pa­tii też miała w nad­mia­rze. Ro­zu­miała więc, że to jej młod­sze ko­le­żanki po­trze­bują urlopu w cza­sie let­nich wa­ka­cji. Miały dzieci wy­ma­ga­jące tro­ski ro­dzi­ców albo choćby to­wa­rzy­stwa na let­nim wy­jeź­dzie. Albo part­ne­rów, z któ­rymi mu­siały się do­ga­dy­wać w spra­wach urlo­pów. Ona nic już nie mu­siała. Wy­cho­wała swoją la­to­rośl i pu­ściła w świat. Te­raz cza­sem cie­szyła się obec­no­ścią ma­łego wnuka, jed­nak na wspólne wa­ka­cje z bab­cią był jesz­cze odro­binę za mały. No i ża­den fa­cet na co dzień nie szwen­dał się jej po domu... Z ni­kim nie mu­siała się li­czyć.

Stwier­dziła, że kilka wol­nych dni nad mo­rzem do­brze jej zrobi. Kilka dni sa­mot­nych, dzi­kich wa­ka­cji. Nie miała za­miaru sza­leć, tylko tak na­zwała nie­pla­no­wany wy­jazd, na który spa­ko­wała wy­łącz­nie trampki i dres.

Się­gnęła po te­le­fon. Miała w nim mnó­stwo zdjęć za­cho­dów słońca, ale ni­gdy nie po­tra­fiła się po­wstrzy­mać przed uchwy­ce­niem jesz­cze jed­nego. Jak te­raz. Pstryk­nęła. Ko­lejna uro­cza wi­do­kówka za­si­liła jej al­bum w te­le­fo­nie. Ko­lejne piękne wspo­mnie­nie.

„Po­zdro­wie­nia z Mie­lenka” na­pi­sała i wy­słała do kilku osób. Nie umiesz­czała ta­kich fo­tek na Fa­ce­bo­oku z obawy przed zło­dzie­jami. Prze­cież jej dom zo­stał pu­sty. Ni­gdy nie za­pra­szała w ten spo­sób zło­dziei. Nie ku­siła losu, choć uwa­żała, że to ona jest w tym domu naj­cen­niej­sza. No i może jesz­cze jej garnki, jed­nak bez niej i tak były bez­war­to­ściowe. Ale w końcu za­ło­żyła mo­ni­to­ring.

Te­raz tylko pra­gnęła chło­nąć kli­mat. Ci­sza do­okoła ła­sko­tana ci­chym plu­skiem fal wpra­wiła ko­bietę w me­lan­cho­lię. Mo­rze było spo­kojne i ci­che. Do­bry mo­ment na me­dy­ta­cję – po­my­ślała. Usia­dła po tu­recku i za­mknęła oczy. Pró­bo­wała oczy­ścić my­śli, ale za­wsze kiep­sko jej to wy­cho­dziło. Wo­lała tai-chi lub jogę, które, gdy spró­bo­wała, szcze­rze po­lu­biła. Może na­wet z wza­jem­no­ścią... Czego nie mo­gła po­wie­dzieć o me­dy­ta­cji. Ta do­tąd nie dała się jej okieł­znać.

Wdech i wy­dech. Sku­piała się na tej czyn­no­ści. My­ślała o tym, jak unosi się jej klatka pier­siowa i jak opada. Jesz­cze raz. Prze­go­nić wszyst­kie my­śli, roz­pu­ścić w wy­dy­cha­nym po­wie­trzu. A jakby tak na eme­ry­turę prze­nieść się nad mo­rze? Na­trętna myśl ni­jak nie chciała ule­cieć z wy­dy­cha­nym po­wie­trzem. Zi­gno­ro­wała ją. Jesz­cze jedna próba.

Wdech i wy­dech. Ale gdzie bym miesz­kała? Prze­cież nie mogę wciąż wy­naj­mo­wać. Nie z na­uczy­ciel­skiej eme­ry­tury. Otwo­rzyła oczy. To na nic. Za­pa­trzyła się w to­nące słońce. Czer­wona po­świata roz­ście­liła się na wo­dzie od ho­ry­zontu aż po plażę. Na jej tle spa­ce­ro­wały pary. Wolno, nie­śpiesz­nie. Upa­jały się tym sa­mym, co ona. Spo­ko­jem. No do­bra. Jesz­cze jedna próba.

Wdech i wy­dech. Prze­cież mo­gła­bym sprze­dać swój dom.

– Szlag by to tra­fił! – sap­nęła wście­kła na upier­dliwą myśl o jej od­wiecz­nym ma­rze­niu. Że też aku­rat te­raz się przy­plą­tała. Nie zdą­żyła się wku­rzyć na sie­bie, kiedy usły­szała sy­gnał wia­do­mo­ści w te­le­fo­nie. – I tak nic mi nie wyj­dzie z tej me­dy­ta­cji. Jak oni to ro­bią?

Się­gnęła do kie­szeni po apa­rat.

„Skoro już tam je­steś, to za­dzwoń do Adama”.

Zwa­rio­wała chyba! – Mał­go­rzata uśmiech­nęła się, czy­ta­jąc od­po­wiedź przy­ja­ciółki na fotkę. – Mam dzwo­nić po tylu la­tach? Po co jej o tym wszyst­kim mó­wi­łam. Po co się do niego przy­zna­łam? Nie zdą­żyła od­pi­sać, kiedy znów usły­szała sy­gnał.

„Tu masz nu­mer. Zna­la­złam w ja­kimś ogło­sze­niu. Może uda ci się z nim skon­tak­to­wać. Dla pew­no­ści na­pisz mu, że to ty, bo może nie zwykł od­bie­rać. Nie­któ­rzy fa­ceci tak mają”. I nu­mer.

Za­my­śliła się. El­wira nie wie­działa, że Mał­go­rzata w swoim ży­ciu już kilka razy pró­bo­wała zła­pać kon­takt z Ada­mem. Za­wsze kiedy było jej bar­dzo źle. Na próżno. Ale do tego się jej nie przy­znała.

To była stara hi­sto­ria. Cho­dzili ra­zem do szkoły śred­niej i wtedy byli parą. Strasz­nie się w nim ko­chała. Wy­soki bru­net, przy­stojny jak cho­lera, o nie­wia­ry­god­nie sze­ro­kich ba­rach. Mał­go­rzata uwiel­biała, kiedy ją tu­lił. Nie był ckliwy i grał twar­dziela, ale wy­ko­rzy­stał każdą oka­zję, żeby ją do sie­bie przy­gar­nąć. To­nęła w jego ob­ję­ciach i my­ślała, że za­wsze tak bę­dzie. Był taki opie­kuń­czy i silny. Trak­to­wał ją jak swoją księż­niczkę. Czuła się przy nim bez­pieczna.

Mał­go­rzata spoj­rzała na ho­ry­zont. Szum ła­god­nych fal wy­peł­niał ci­szę. Po­my­ślała o Ada­mie, o jego ży­ciu, któ­rego tak na­prawdę nie znała. Kiedy szła do oł­ta­rza z in­nym, my­ślała tylko o nim i wy­star­czy­łoby, że wy­cią­gnąłby do niej ra­miona, a ucie­kłaby z ko­ścioła. Chyba o tym wie­dział i się nie zja­wił. Zja­wił się za to dwa ty­go­dnie póź­niej z ol­brzy­mim bu­kie­tem czer­wo­nych róż, żeby jej po­wie­dzieć, jak bar­dzo ją ko­cha. Pierw­szy raz. Za późno. Uwi­kłana w zwią­zek, zroz­pa­czona po­sta­no­wiła w nim tkwić. Już po roku chciała się roz­wieść, ale matka urzą­dziła jej pie­kło. Roz­wód w ro­dzi­nie? Nie do po­my­śle­nia! Co miała zro­bić? Miesz­kała z ro­dzi­cami i po­nie­kąd była od nich za­leżna. Przy­naj­mniej lo­ka­lowo. Nie miała do­kąd pójść. Całe ży­cie ża­ło­wała, że wtedy nie na­wiała. W każ­dej trud­nej chwili – a było ich bez liku – my­ślała o swo­jej szkol­nej mi­ło­ści. Przy­wo­ły­wała mo­menty sprzed lat, żeby znów skryć się w jego ra­mio­nach, szu­kała tam­tego po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa, które było jej bar­dzo po­trzebne. Do­piero po na­stęp­nych kil­ku­na­stu la­tach, kiedy po­czuła się dość silna, by sta­wić czoło sa­mo­dziel­no­ści, ode­szła. Wzięła za rękę dzie­się­cio­let­niego synka i wy­szła. Za­miesz­kała z nim w nie­wy­koń­czo­nym domu, który przez lata sama bu­do­wała, ko­lejne lata wy­kań­czała i spła­cała kre­dyty. Pra­co­wała ciężko, ale po­ra­dziła so­bie. Stała się silną, nie­za­leżną ko­bietą. I choć da­wała po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa swo­jemu sy­nowi, to wciąż śniła o bez­pie­czeń­stwie w ob­ję­ciach swo­jego Adama.

I co się stało? Roz­stali się. Tak po pro­stu. Pew­nego dnia po­wie­dział jej, że ma­rzy o ta­kiej żo­nie jak ona, i pra­gnie, żeby to wła­śnie ona nią była, ale chciałby mieć jesz­cze inne dziew­czyny. Szlag ją wtedy tra­fił. Pa­lant! Przez de­kady kłuło ją to jak cierń, któ­rego ni­jak nie dało się wy­dłu­bać. Tkwił głę­boko w sercu... a może w du­mie? Nada­wała się na żonę, a na dziew­czynę to już nie? Bo co? Była zbyt po­rządna? Za mało wy­zy­wa­jąca? Bo miała swoje zda­nie i po­tra­fiła go bro­nić? Pa­mię­tała Lu­cynkę, z którą tak czę­sto flir­to­wał Adam. Ona była ha­ła­śliwa, wy­zy­wa­jąca i wciąż chi­cho­tała... na­wet wtedy, gdy gro­ziło jej po­wta­rza­nie klasy. Była o nią za­zdro­sna. Może nie­po­trzeb­nie, bo to prze­cież ona wciąż lą­do­wała w ob­ję­ciach swo­jego chło­paka. Jed­nak i tak bo­lało. Do dziś nie po­tra­fiła my­śleć o tam­tej pro­po­zy­cji bez emo­cji.

„Po­zdro­wie­nia z Mielna od Gośki O. Sły­sza­łam, że gdzieś tu miesz­kasz, więc gdy­byś chciał po­wspo­mi­nać szkolne czasy, za­dzwoń”. Do­łą­czyła fotkę z za­cho­dem słońca i wy­słała. Miała na­dzieję, że Adam zi­den­ty­fi­kuje nadawcę. A gdyby na­wet nie za­dzwo­nił, to ten mały mar­gi­nes ano­ni­mo­wo­ści po­służy jej za uspra­wie­dli­wie­nie jego obo­jęt­no­ści. Zo­sta­wiła so­bie tę furtkę. Po­nowne od­rzu­ce­nie bar­dzo by ją za­bo­lało. Choć jej duma pew­nie i to by znio­sła.

* * *

Skra­dzione wrze­śniowe dni upły­wały jej w spo­koju. Rano bie­ga­nie, kawa i słońce, po­tem słońce, woda i książki. Bez książki nie ru­szała się z po­koju. Tylko one do­trzy­my­wały jej to­wa­rzy­stwa. Zresztą ni­gdy jej nie za­wio­dły. W naj­gor­szych chwi­lach wra­cały ją do ży­cia. Były jed­nak mo­menty, w któ­rych czy­ta­nie prze­stało być re­me­dium na złe my­śli, za­częła prze­ra­biać swój ogród... i pi­sać o tym książkę. Swoją wła­sną. Wy­szło cał­kiem nie­źle i dało po­czą­tek jej no­wej pa­sji. Te­raz obec­ność dru­giej osoby nie była jej do ni­czego po­trzebna.

Jak tu. Kiedy chciała po­pa­trzeć na lu­dzi, ma­sze­ro­wała do Mielna. Tam za­wsze był gwar, na­wet już po se­zo­nie. Lu­biła wę­drówkę plażą, bro­dze­nie w wo­dzie, na­wet gdy fala mro­ziła kostki. Mo­kre no­gawki dre­so­wych spodni sta­no­wiły kom­plet z zim­nymi sto­pami. Z da­leka wi­działa pię­trzące się apar­ta­men­towce. Kie­dyś ich nie było. Jesz­cze zu­peł­nie nie­dawno – po­my­ślała. – O, stam­tąd mu­szą być piękne wi­doki – wes­tchnęła.

Choć wo­lała miesz­kać bar­dziej siel­sko, to nie­wiel­kie miesz­ka­nie na pię­trze no­wo­cze­snego bloku, po­zwa­la­jące na chło­nię­cie pięk­nych za­cho­dów słońca, było jej ma­rze­niem. Od kiedy pi­sała, wy­obra­żała so­bie sie­bie na ta­ra­sie ta­kiego lo­kum. Z głową pełną po­my­słów i lap­to­pem. Po­my­słów ni­gdy jej nie bra­ko­wało. Cza­sami bała się, czy zdąży na­pi­sać te książki, które błą­dzą jej po gło­wie. Lap­topa też wszę­dzie ze sobą za­bie­rała. Go­rzej było z wi­do­kami. Dla­tego każdy utrwa­lała na zdję­ciu, by za­cho­wać na­miastkę jego kli­matu. Wy­cho­dziła z za­ło­że­nia, że jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Nie miała z tym pro­blemu. Za to miała ma­rze­nia.

Z za­my­śle­nia wy­rwał ją dzwo­nek te­le­fonu. Przez chwilę wal­czyła z kie­szonką dżin­so­wej kur­teczki, gdzie na siłę wci­snęła apa­rat. Te­raz si­ło­wała się z nią, by go z niej uwol­nić. Zmru­żyła oczy i spoj­rzała na ekran. Tylko tak wi­działa co­kol­wiek bez oku­la­rów.

– O, szlag! – wrza­snęła i ode­brała. – Hej, Adam! – za­szcze­bio­tała. Zu­peł­nie nie była przy­go­to­wana na roz­mowę. Wie­lo­krotne szu­ka­nie z nim kon­taktu na­uczyło ją, że ma na to marne szanse. – Pa­mię­tasz mnie jesz­cze? – brnęła.

– Cześć, Go­siu. Jak do­brze, że na­pi­sa­łaś. I do­brze, że się pod­pi­sa­łaś.

O, El­wira miała nosa. Jego głos brzmiał spo­koj­nie i zu­peł­nie tak samo jak czter­dzie­ści lat temu. Wszę­dzie by go po­znała. Sły­szała dużo bar­dziej mę­skie głosy, wpra­wia­jące ją w drże­nie, ale ża­den po nim nie wy­wo­łał pod­skoku serca.

– Je­stem na dzi­kich wa­ka­cjach – za­częła pleść trzy po trzy – i po­my­śla­łam so­bie, że się do cie­bie ode­zwę.

– Do­brze zro­bi­łaś. Cie­szę się – po­wie­dział zu­peł­nie nor­mal­nie. Uwie­rzyła mu. – Gdzie te­raz je­steś?

– Wła­śnie wcho­dzę na plażę w Miel­nie. W ra­mach wie­czor­nego spa­ceru szłam brze­giem.

– To świet­nie. Cze­kam tu na cie­bie – rzu­cił i się roz­łą­czył.

Zbla­dła. Tu? Wła­śnie te­raz? Spoj­rzała na prze­mo­czone no­gawki sza­rych dre­so­wych spodni i bose stopy. Trampki nio­sła w ręku.

– Ja­sna cho­lera! – za­klęła i po­śpiesz­nie usia­dła na be­to­no­wych stop­niach pro­wa­dzą­cych na dep­tak. Za­częła otrze­py­wać jesz­cze mo­kre stopy. Nie­zu­peł­nie tak so­bie to wy­obra­żała... je­śli w ogóle so­bie wy­obra­żała. Wy­brała się prze­cież na wa­ka­cje z jedną małą wa­li­zeczką, i tak za­pa­ko­waną w więk­szo­ści książ­kami i lap­to­pem. Z za­pa­mię­ta­niem otrze­py­wała pia­sek z chłod­nych stóp.

– Wi­taj, Go­siu – usły­szała za sobą.

Od­wró­ciła się. Roz­po­znała ten głos. To nie mógł być nikt inny. A jed­nak był. Wielki męż­czy­zna nie przy­po­mi­nał jej Adama. Rysy przy­stoj­nego dwu­dzie­sto­latka uto­nęły w na­la­nej twa­rzy, znik­nęły sze­ro­kie bary, które w mło­do­ści sta­no­wiły dla niej ulu­bione schro­nie­nie. To w nich od­naj­dy­wała spo­kój i po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Te­raz tę prze­strzeń wy­peł­niał nad­miar wagi. Tak na oko... czter­dzie­ści kilo – oce­niła. Czyli za­le­d­wie o ja­kieś osiem ki­lo­gra­mów mniej, niż sama wtedy wa­żyła.

– Nic się nie zmie­ni­łaś – ode­zwał się i po­dał jej rękę. Po­tem sil­nym szarp­nię­ciem po­sta­wił do pionu. – Tylko wa­żysz nieco wię­cej.

Prze­łknęła obe­lgę i uśmiech­nęła się z wy­ro­zu­mia­ło­ścią. Za­wsze mó­wił to, co my­ślał. Choć nie­raz mógłby się po­wstrzy­mać. Pa­mię­tała, że cza­sami dla świę­tego spo­koju zby­wała jego do­cinki mil­cze­niem. Te­raz za­śmiała się w du­chu – przy­tyła prze­cież za­le­d­wie dzie­sięć kilo – i nie wy­trzy­mała. Co jej za­leży? Prze­cież po­rzu­co­nej już drugi raz nie po­rzuci.

– Przy­ga­niał ko­cioł garn­kowi.

– Co mó­wi­łaś?

– Nic. – Mach­nęła ręką. Uznała, że ko­lejny raz nie zmil­czy jego głu­pich uwag, więc wo­lała nie cią­gnąć te­matu.

Usie­dli w ogródku ka­wiarni, skąd wi­dzieli i plażę, i pię­trzące się przy niej apar­ta­men­towce.

– Tę­sk­ni­łam za tobą – wy­pa­liła na­gle. Po­wie­działa to to­nem, ja­kim czło­wiek zwraca się do długo nie­wi­dzia­nego przy­ja­ciela.

– Wszyst­kie tę­sk­nią – za­re­ago­wał na­tych­miast, po­sy­ła­jąc jej trium­fu­jący uśmiech. – A wiesz, że ni­gdy nie spa­łem z ko­bietą star­szą niż czter­dzie­ści lat?

Za­mu­ro­wało ją. O mało nie za­dła­wiła się wi­sienką z de­seru. Co to było, do cho­lery!? Za­ćmie­nie umy­słu? Szczyt aro­gan­cji czy tylko sy­gnał: „Nie masz szans, ko­bieto”? No tak. Spo­tkał się z nią pew­nie tylko po to by spraw­dzić, jak się ze­sta­rzała. Mał­go­rzata otrzą­snęła się z szoku. Wie­działa, że opu­ścił żonę, kiedy ta nie miała jesz­cze trzy­dziestki, a jego dzieci były cał­kiem małe.

– Źle mnie zro­zu­mia­łeś. – Uśmiech­nęła się kwa­śno. Zwłasz­cza że nie miała upoj­nie ero­tycz­nych wspo­mnień. – Tę­sk­ni­łam za po­czu­ciem bez­pie­czeń­stwa, ja­kie pa­mię­tam z mło­do­ści. Kiedy było mi w ży­ciu źle... a było, wtedy za­my­ka­łam oczy i przy­wo­ły­wa­łam chwile, w któ­rych mnie tu­li­łeś. Kiedy by­łeś bli­sko. To za tym tę­sk­ni­łam.

Nie uwie­rzył. Albo wo­lał swoją wer­sję. Pa­trzył na nią z drwią­cym uśmie­chem. Ten uśmiech też pa­mię­tała. Mó­wiła prawdę, te chwile były dla niej bar­dzo cenne. Do­da­wały jej siły i po­zwa­lały prze­trwać naj­gor­sze. Po­tem już nikt nie był jej po­trzebny. Na­uczyła się trosz­czyć sama o sie­bie i swo­jego syna. Ale i tak zmę­czona tru­dami walki z ży­ciem lu­biła my­ślami od­pły­wać w ra­miona Adama.

– Lu­bię, jak ko­biety się do mnie tulą – wy­znał na­gle. Tego aku­rat była pewna. Pa­mię­tała to. Za­wsze zna­lazł oka­zję, by na ko­ry­ta­rzu szkol­nym przy­tu­lić ją do sie­bie. Sama rzadko to ini­cjo­wała, więc zna­lazł spo­sób. Gdy się wzbra­niała, bo to prze­cież w końcu była szkoła, po­py­chał ją lekko, by się za­chwiała i na­tych­miast wpa­dła w jego ob­ję­cia. To też lu­biła. – Opo­wia­daj o so­bie – za­żą­dał.

Opo­wia­dała. Opo­wia­dała o wszyst­kim, co złego ją w ży­ciu spo­tkało i jak so­bie z tym po­ra­dziła. O zszar­ga­nych ner­wach i spo­so­bie, jaki zna­la­zła, by wyjść na pro­stą.

– Pi­szesz książki? – Na­wet spe­cjal­nie się nie zdzi­wił. – Za­wsze mia­łaś do tego dryg. Je­steś sławna?

– Dla­czego za­raz mu­szę być sławna?

– Jak nie je­steś i nie masz kupy kasy, to zna­czy, że je­steś kiep­ska.

I czar prysł! Mał­go­rzatę za­tkało. Ko­lejny raz. Już za­po­mniał, jak pi­sała mu ściągi na ma­tu­rze z pol­skiego? Kto wie, czy bez tego w ogóle by ją zdał. Nie miał zwy­czaju czy­tać ksią­żek, zwłasz­cza lek­tur. Co prawda ona też nie, ale żeby mimo tego po­ra­dzić so­bie z ma­turą, trzeba było mieć wy­obraź­nię i lek­kie pióro. Lek­tury prze­czy­tała do­piero po ma­tu­rze. Wtedy już nie mu­siała.

– Czyż­byś czy­tał? – spy­tała po chwili z prze­ką­sem. Nie wy­glą­dał na po­że­ra­cza ksią­żek. Mil­czał przez chwilę i pa­trzył jej za­czep­nie w oczy. – Po­wiesz, że nie masz czasu – za­drwiła.

– Mam mnó­stwo czasu.

– Nie pra­cu­jesz?

– Pra­cuję... ale po swo­jemu. Na wła­snych za­sa­dach.

Nie py­tała wię­cej. Nie mu­siała. Wi­działa, że miał kupę kasy. Przez kilka chwil szu­kała te­matu do roz­mowy, bo szybko się oka­zało, że po­li­tyka też nie wcho­dziła w grę. Był zwo­len­ni­kiem prze­ciw­nego niż ona obozu, i to nie za bar­dzo zo­rien­to­wa­nym, co się wo­kół dzieje. Pró­bo­wała po­ga­dać o po­li­tyce świa­to­wej, ale wnet i tu do­strze­gła jego igno­ran­cję. Cho­lera, o czym mam z nim roz­ma­wiać? – za­sta­na­wiała się.

– To czym się zaj­mu­jesz dla przy­jem­no­ści?

– Po­mna­ża­niem pie­nię­dzy i ob­da­ro­wy­wa­niem ko­biet – od­pa­lił bez cie­nia za­że­no­wa­nia. – Ta­kie mam hobby.

Nie zdzi­wiło jej to. Ani jego brak za­że­no­wa­nia, ani fakt po­sia­da­nia spo­rych za­so­bów. Pie­nią­dze po­tra­fił za­ra­biać, jesz­cze bę­dąc w szkole. A co do ko­biet dwa­dzie­ścia lat młod­szych? No cóż... bez kasy też już się nie obej­dzie – po­my­ślała. Prze­rze­dzone na czubku głowy czarne włosy wy­raź­nie wska­zy­wały ob­szar ry­chłej ły­siny. Bar­dzo ry­chłej. Bę­dzie przy­po­mi­nał bra­ciszka Tucka z Ro­bin Ho­oda. Nie zdzi­wi­łaby się, gdyby prze­szcze­pił so­bie kilka kę­pek. Za­wsze był próżny. I ta tu­sza. Nie był ty­pem mię­śniaka, choć wagą ta­kim do­rów­ny­wał. Ra­miona bez mu­sku­łów świad­czyły, że nie spę­dzał czasu na si­łowni. Nie czy­tał, nie roz­ma­wiał z sen­sem o po­li­tyce ani o co­dzien­no­ści, to i nie dzi­wota, że mu­siał ucie­kać się do ob­da­ro­wy­wa­nia ko­biet. To chyba już je­dyna dla niego droga do seksu z dużo młod­szymi ko­bie­tami – pod­su­mo­wała go w my­ślach. Czuła się za­wie­dziona. Gdzie po­dział się ideał z jej mło­do­ści? Gdzie jej Rhett Bu­tler z Prze­mi­nęło z wia­trem?

– A ty? Co ro­bisz, kiedy nie pi­szesz?

– Róż­nie. Ma­luję, ro­bię wi­traże... przez długi czas pro­jek­to­wa­łam i two­rzy­łam bi­żu­te­rię.

– Ze złota?

– Co? Nie – za­prze­czyła szybko. – Nie tego typu bi­żu­te­rię. Au­tor­ską. Z ka­mieni pół­sz­la­chet­nych, stali, cza­sem sre­bra.

– To kiep­sko. Na zło­cie można nie­źle za­ro­bić.

– Nie wszystko robi się dla pie­nię­dzy. Mam sporo pięk­nej bi­żu­te­rii swo­jego au­tor­stwa...

– Pew­nie – prze­rwał jej ob­ce­sowo. – Bo nie mo­głaś jej sprze­dać, nikt jej nie chciał, to ci zo­stała.

I na tym mo­gliby już skoń­czyć. Co za kre­tyn! Nie miała ochoty mó­wić mu o pięk­nie tkwią­cym w nie­któ­rych ka­mie­niach i o tym, jak trudno było jej się z nimi roz­stać. To nie ten po­ziom du­cho­wo­ści. Nie zro­zu­miałby, co czuła, kiedy ści­skała w dłoni gładki krysz­tał, nie uwie­rzyłby, że czuła jego moc i z tego czer­pała wła­sną. W swoje prace wkła­dała nie tylko kre­atyw­ność, two­rząc nie­po­wta­rzalne formy... lecz także serce. Naj­pięk­niej­sze po­wsta­wały ze, zda­wa­łoby się, bez­na­dziej­nych ka­mieni. Z ta­kich, które nie przy­cią­gały spoj­rze­nia, nie mó­wiąc o wi­zji za­wie­sze­nia ich so­bie na piersi. To wła­śnie one po ob­róbce sta­wały się naj­pięk­niej­sze. Jak du­sza spo­nie­wie­rana, zra­niona i zdu­szona, kiedy zdro­wieje, wy­gła­dza za­gnie­ce­nia i wy­cho­dzi na pro­stą... lśni we­wnętrz­nym świa­tłem. To dla­tego z nie­któ­rymi pra­cami trudno było się jej roz­stać. I wła­śnie z tego po­wodu naj­pięk­niej­sze zo­sta­wiała dla sie­bie. Nie po­wie­działa mu tego. Nie po­jąłby.

– Sma­kuje ci cia­sto?

Ock­nęła się z za­dumy. Na­wet nie za­uwa­żyła, że on już swoje zjadł. A wła­ści­wie... wcią­gnął no­sem. Na pierw­szy rzut oka było wi­dać, że lu­bił do­bre je­dze­nie. Co się z nim stało? – za­sta­na­wiała się, pa­trząc, jak po­pija kawę po­sło­dzoną sporą ilo­ścią cu­kru. Swój też mu od­stą­piła.

– Je­steś szczę­śliwa?

– Je­stem speł­niona. – Uśmiech­nęła się.

– Ale czy szczę­śliwa?

– Tak, je­stem szczę­śliwa – od­po­wie­działa bez za­sta­no­wie­nia. Nad tym nie mu­siała dy­wa­go­wać. Czuła się szczę­śliwa i była tego pewna. To nie pod­le­gało dys­ku­sji. – A ty?

– Nie – przy­znał bez ogró­dek. – Wciąż szu­kam wła­ści­wej ko­biety. I wciąż mam na­dzieję, że umrę szczę­śliwy.

Jak wy­star­czy ci kasy – chciała zło­śli­wie do­dać, ale w porę ugry­zła się w ję­zyk. Nie na­le­żała do osób, które spra­wiają in­nym przy­krość. Choć jemu aku­rat by się to przy­dało. I nie do końca była zo­rien­to­wana w za­sob­no­ści jego konta.

– Tylko w ra­mio­nach ko­biet szu­kasz szczę­ścia?

– Co? – Spoj­rzał na nią zdez­o­rien­to­wany. Nie zro­zu­miał jej wąt­pli­wo­ści. Naj­wy­raź­niej szczę­ście de­fi­nio­wał zu­peł­nie ina­czej niż ona. Zre­zy­gno­wała z tłu­ma­czeń.

– Już nic – wes­tchnęła. – Nie szu­kasz cza­sami zbyt mło­dych? – za­py­tała, za­nim prze­szło jej przez myśl, że on może od­czy­tać to jako spraw­dza­nie przez nią gruntu. – Nie czu­jesz się przy nich staro?

– Nie. – Od­po­wiedź pa­dła na­tych­miast. – Wciąż czuję się młody. Nie­któ­rzy my­ślą, że je­stem po trzy­dzie­stce.

– Ściem­niasz – za­śmiała się.

Chyba tylko idiota albo ja­kiś du­pow­łaz mógł mu tak po­wie­dzieć. Na­wet ktoś, kto nie znał jego me­tryki, nie byłby w sta­nie się aż tak z nią roz­mi­nąć. Do­strze­gła chłód w jego spoj­rze­niu. Aaa, tu cię boli – po­my­ślała z nie­małą sa­tys­fak­cją.

– Nie. Ostat­nio ktoś na im­pre­zie py­tał mnie o wiek, a ja ka­za­łem mu zga­dy­wać. Jak po­wie­dział, że wy­glą­dam na tro­chę wię­cej niż trzy­dzie­ści, to przy­tak­ną­łem.

To nie to samo, fa­cet, co oce­nia­nie czy­je­goś wieku – za­śmiała się my­ślach. No i za­leży, co to zna­czy... tro­chę – po­my­ślała z prze­ką­sem. – Go­ściu, ależ ty masz kom­pleksy!

Kiedy od­wo­ził ją do Mie­lenka, po­pi­sy­wał się szybką jazdą, mimo że na krót­kiej tra­sie jego spor­towe po­rsche nie mo­gło w pełni za­pre­zen­to­wać swo­ich moż­li­wo­ści.

Mał­go­rzata nie wie­rzyła w Boga, ale i tak za­no­siła mo­dły do czu­wa­ją­cego, by jesz­cze kie­dyś zo­ba­czyła swo­jego syna. Pró­bo­wała wy­ha­mo­wać roz­mową.

– Miesz­kasz z kimś? – za­py­tała.

– Tak, ale już nie­długo.

– Co się stało?

– Nie je­stem szczę­śliwy.

– Zry­wasz z nią? Roz­wo­dzisz się?

– Nie. Nie je­stem żo­naty. Cze­kam, aż ona odej­dzie. Ni­gdy nie zry­wam pierw­szy. Taka tak­tyka.

Mał­go­rzatę oświe­ciło. No ja­sne! To prze­cież na niej ją prze­te­sto­wał.

– Ale żonę po­rzu­ci­łeś – wy­tknęła mu. – Prze­cież się roz­wio­dłeś. – O po­rzu­ce­niu żony z dziećmi po­wie­działy jej kla­sowe ko­le­żanki, nie on. Ja­koś to zgrab­nie po­mi­nął. Nie za­prze­czył roz­wo­dowi.

– No tak – przy­znał. – Ale to było bar­dzo dawno temu. Jakby w in­nym ży­ciu. Wiesz co, Go­siu... – za­wie­sił głos i pew­nie przez tę chwilę za­sta­na­wiał się, czy może to po­wie­dzieć na głos – ...nie zno­szę jej. Ale to je­dyna ko­bieta, z którą mógł­bym miesz­kać na sta­rość.

– Iro­nia losu – po­wie­działa do sie­bie.

– Co mó­wi­łaś?

– Nic ta­kiego.

Obie­cał jej po­nowne od­wie­dziny, ale nie wie­działa, czy ma na nie ochotę. Nie była ma­so­chistką, a roz­mowa z Ada­mem oka­zała się tor­turą. Bo­lała ją du­sza. I na­wet nie dla­tego, że nie od­na­la­zła w nim swo­jego daw­nego uko­cha­nego. Po­żarł go ten obecny... i to pew­nie na raz. Ra­czej dla­tego, że spo­tkała wy­jąt­ko­wego dupka. Na­wet je­śli był to du­pek z su­per­sa­mo­cho­dem.

* * *

Spo­tkali się jesz­cze dwu­krot­nie... i każde spo­tka­nie koń­czyła u niej ta sama re­flek­sja. Co za kre­tyn!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki