Millennium. Zamek z piasku, który runął - Stieg Larsson - ebook + audiobook

Millennium. Zamek z piasku, który runął ebook

Stieg Larsson

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Trzecia i ostatnia część serii Millennium zaczyna się w miejscu, w którym kończy się Dziewczyna, która igrała z ogniem.

Lisbeth Salander przeżywa próbę pogrzebania jej żywcem. Ale jej kłopoty na tym się nie kończą. Mikael Blomkvist sięga w skrywaną przeszłość Salander i rusza w pogoń za prawdą. Pisze ważny tekst, który ma oczyścić nazwisko Lisbeth Salander i wywołać trzęsienie ziemi w rządzie, służbach bezpieczeństwa i całym kraju. Lisbeth Salander w końcu ma szansę pogodzić się z własną przeszłością.

Ostatnia część trylogii Stiega Larssona to najwyższej klasy thriller polityczny!

"Nowa i ostatnia powieść z trylogii liczy 800 stron. Niewielu jest ludzi, którzy potrafią każdą z tych stron zapełnić atrakcyjną fabułą. Larsson tego dokonał. To wielkie osiągnięcie i jeden z powodów niewiarygodnego powodzenia jego książek." - Magnus Persson, Svenska Dagbladet

"Oczywiście wiadomo, że trzecia część serii Millennium Stiega Larssona jest dobra. By nie powiedzieć diabelnie dobra. Godny podziwu jest już sam fakt, że ktoś napisał 800 stron bez ani jednej dłużyzny, bez nawet najdrobniejszego zbędnego akapitu. Kolejne sekcje wiążą się ze sobą, a ja leżę i czytam, łypiąc okiem na zegar i wiem, że powinienem iść spać, ale jeszcze tylko kawałek (...) I tak przez całą książkę." - Anders Wennberg, Gefle Dagblad

"To w jaki sposób Stieg Larsson trzyma się realizmu to naprawdę mistrzostwo (...) to niezwykłe, że takie ogromne ilości tekstu jak u Stiega Larssona są w stanie się sprzedać i to w czasach, kiedy za pomocą coraz mocniejszego PR sprzedaje się coraz bardziej przeciętne książki." - Maria Küchen, Expressen

"Mówi się, że dobre rzeczy chodzą trójkami i w tym przypadku z pewnością tak jest. Trzecia część serii Stiega Larssona o wymyślonym czasopismie "Millennium" jest po prostu najlepsza." - Jonas Brefält, Värmlands Folkblad

"Stieg Larsson podarował czytelnikom umiejętnie i dobrze napisany thriller o nieprawdopodobnym tempie akcji - coś, do czego już zdołaliśmy przywyknąć. Kiedy człowiek zacznie czytać, wciąga się i nie ma ucieczki." - Zoran Alagic, Norrköpings Tidningar

"Szczególne wrażenie robi talent Stiega Larssona do panowania nad dość skomplikowaną chwilami fabułą o wielu wątkach. Jego znajomość tematu jest niezwykła i trzeba przyznać, że doskonale uchwycił ducha czasu. To nie tylko powieść kryminalna, ale także opis współczesnej Szwecji." - Kjell Nylund, Eskilstuna Kuriren

"Mogę tylko dołączyć do chóru śpiewającego pochwały na cześć ostatniej części trylogii Millennium Stiega Larssona. Miałam duże oczekiwania wobec tej książki, ale autor spełnił je z nawiązką." - Ingalill Mosander, Aftonbladet

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 847

Oceny
4,8 (1276 ocen)
1094
140
31
7
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tofilk1

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna!
10
gosiak012

Nie oderwiesz się od lektury

pan Gosztyła jak zawsze czyta po mistrzowsku
10
violavivian

Nie oderwiesz się od lektury

MISTRZOSTWO, PO PROSTU MISTRZOSWO!!!
10
dredorc

Nie oderwiesz się od lektury

Tak ja dwie pierwsze częsci, super.
00
FranekTheCat

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza część trylogii, szkoda, że ostatnia.
00

Popularność




CZĘŚĆ I

Inter­mezzo na kory­ta­rzu

8–12 kwiet­nia

Pod­czas ame­ry­kań­skiej wojny domo­wej w woj­sku słu­żyło około sze­ściu­set kobiet. Zacią­gnęły się prze­brane za męż­czyzn. Czyżby Hol­ly­wood prze­ga­piło kawa­łek histo­rii kul­tury? A może temat ten mógłby spra­wiać kło­poty natury ide­olo­gicz­nej? Książki histo­ryczne zawsze miały pro­blem z kobie­tami, które nie akcep­to­wały wyzna­czo­nych przez płeć gra­nic. A gra­nice te ni­gdy nie są tak wyraźne jak w przy­padku wojny i posłu­gi­wa­nia się bro­nią.

Od sta­ro­żyt­no­ści do cza­sów współ­cze­snych histo­ria dostar­cza licz­nych przy­kła­dów opo­wie­ści o kobie­tach wojow­nicz­kach – Ama­zon­kach. Naj­po­pu­lar­niej­sze boha­terki opi­sano w książ­kach histo­rycz­nych, dla­tego że były kró­lo­wymi, czyli przed­sta­wi­ciel­kami klasy panu­ją­cej. Poli­tyczne następ­stwo tronu, czy to się komu podoba, czy nie, co jakiś czas umiesz­cza na tro­nie kobietę. A że wojna nie łagod­nieje z powodu płci i wybu­cha także wtedy, kiedy kra­jem włada kobieta, dzieła histo­ryczne zmu­szone są odno­to­wać pewną liczbę walecz­nych kró­lo­wych, które nie mają innego wyj­ścia, jak ode­grać rolę taką jak Chur­chill, Sta­lin czy Roose­velt. Semi­ra­mida z Niniwy, twór­czyni kró­le­stwa asy­ryj­skiego, i Boudika, która prze­wo­dziła jed­nemu z naj­krwaw­szych powstań bry­tyj­skich prze­ciw cesar­stwu rzym­skiemu, to nie­które z przy­kła­dów. Tej dru­giej zresztą posta­wiono pomnik przy moście nad Tamizą, naprze­ciwko Big Bena. Zaj­rzyj­cie do niej, jeśli będzie­cie w pobliżu.

Histo­ryczne księgi nie­wiele nato­miast mówią o kobie­tach wojow­nicz­kach w roli zwy­kłych żoł­nie­rzy, ćwi­czą­cych posłu­gi­wa­nie się bro­nią, two­rzą­cych regi­menty i bio­rą­cych udział w bitwach z wro­gimi armiami na takich samych zasa­dach jak męż­czyźni. Choć ist­niały od zawsze. Nie­mal żadna wojna nie roze­grała się bez udziału kobiet.

Roz­dział 1

Pią­tek, 8 kwiet­nia

Dok­tor Anders Jonas­son został zbu­dzony przez sio­strę Hannę Nican­der. Było tuż przed wpół do dru­giej w nocy.

– Co się dzieje? – zapy­tał oszo­ło­miony.

– Ląduje heli­kop­ter. Dwoje pacjen­tów. Star­szy męż­czy­zna i młoda kobieta. Ona z raną postrza­łową.

– Aha – powie­dział Anders Jonas­son zmę­czo­nym gło­sem.

Nagle oprzy­tom­niał, choć drze­mał tylko jakieś pół godziny. Miał nocny dyżur w izbie przy­jęć w szpi­talu Sahl­gren­ska w Göteborgu. To był potwor­nie wyczer­pu­jący wie­czór. Odkąd o osiem­na­stej zaczął dyżur, do szpi­tala przy­jęto cztery osoby z czo­ło­wego zde­rze­nia samo­cho­dów pod Lin­dome. Jedna była w sta­nie kry­tycz­nym, a jedna została uznana za zmarłą zaraz po przy­by­ciu. Zaj­mo­wał się także kel­nerką, która oblała sobie nogi wrząt­kiem w kuchni restau­ra­cji na Ave­nyn, oraz ura­to­wał życie czte­ro­let­niemu chłopcu, przy­wie­zio­nemu do szpi­tala z bez­de­chem po tym, jak połknął kółko od samo­cho­dziku. Opa­trzył też rany nasto­latki, która wje­chała rowe­rem do wykopu. Wydział dro­gowy uznał za słuszne wyko­pać dół aku­rat przy zjeź­dzie ze ścieżki rowe­ro­wej, a potem ktoś do tego wykopu wrzu­cił koziołki ostrze­gaw­cze. Dziew­czyna miała czter­na­ście szwów na twa­rzy. Poza tym będzie potrze­bo­wała nowych sie­ka­czy. Jonas­son przy­szył także kawa­łek kciuka, który pewien zapa­lony maj­ster­ko­wicz odciął sobie heblem.

Około jede­na­stej liczba nagłych przy­pad­ków się zmniej­szyła. Zro­bił obchód i spraw­dził stan przy­ję­tych pacjen­tów, a potem wyco­fał się do pokoju wypo­czyn­ko­wego, żeby się chwilę odprę­żyć. Jego dyżur koń­czył się o szó­stej rano. Rzadko sypiał, nawet jeśli nie było żad­nych nagłych przy­pad­ków, ale aku­rat tej nocy nie­mal natych­miast zapadł w drzemkę.

Sio­stra Hanna Nican­der podała mu kubek her­baty. Jesz­cze nie wie­działa nic wię­cej o nowych pacjen­tach.

Anders Jonas­son wyj­rzał przez okno i zoba­czył, że od strony morza mocno się bły­ska. Heli­kop­ter zdą­żył naprawdę w ostat­niej chwili. Wła­śnie zaczy­nał padać ulewny deszcz. Nad Göteborg nad­cią­gała burza.

Sto­jąc przy oknie, usły­szał odgłos sil­ni­ków i zoba­czył, jak heli­kop­ter, koły­sany podmu­chami wia­tru, zniża się nad lądo­wi­skiem. Wstrzy­mał na chwilę oddech. Pilot z tru­dem utrzy­my­wał kon­trolę nad maszyną. Potem heli­kop­ter znik­nął mu z pola widze­nia i Jonas­son usły­szał, jak sil­nik zwal­nia obroty. Upił łyk her­baty i odsta­wił kubek.

Anders Jonas­son cze­kał na nosze przy wej­ściu na oddział ratun­kowy. Dyżu­ru­jąca wraz z nim Kata­rina Holm zajęła się pacjen­tem, który wje­chał pierw­szy – star­szym męż­czy­zną z poważ­nymi obra­że­niami twa­rzy. Dok­to­rowi Jonas­sonowi przy­pa­dła więc w udziale druga osoba, kobieta z raną postrza­łową. Obej­rzał ją szybko i stwier­dził, że wygląda jak nasto­latka, bar­dzo brudna, zakrwa­wiona i poważ­nie ranna. Uniósł koc, któ­rym ratow­nicy otu­lili jej ciało, i zauwa­żył, że ktoś zakleił rany postrza­łowe na bio­drze i ramie­niu sre­brzy­stą taśmą izo­la­cyjną, co wydało mu się nie­sły­cha­nie mądrym posu­nię­ciem. Taśma nie dopusz­czała bak­te­rii i hamo­wała upływ krwi. Jedna z kul tra­fiła ją z boku, w bio­dro i prze­szła na wylot przez tkankę mię­śniową. Potem uniósł jej ramię i zlo­ka­li­zo­wał dziurę po kuli na ple­cach. Nie było otworu wylo­to­wego, co ozna­czało, że pocisk na­dal znaj­do­wał się w oko­licy ramie­nia. Miał nadzieję, że nie prze­bił płuca, a że w kąciku ust dziew­czyny nie stwier­dził krwi, pomy­ślał, że naj­wi­docz­niej płuco jest całe.

– Rent­gen! – zawo­łał do asy­stu­ją­cej pie­lę­gniarki. Wię­cej nie musiał mówić.

Wresz­cie roz­ciął opa­tru­nek, któ­rym ratow­nicy owi­nęli głowę dziew­czyny. Prze­szedł go lodo­waty dreszcz, kiedy pod pal­cami wyczuł dziurę po kuli i zro­zu­miał, że musiała zostać postrze­lona w głowę. Tutaj też nie było otworu wylo­to­wego.

Anders Jonas­son zatrzy­mał się na kilka sekund i przyj­rzał się dziew­czy­nie. Nagle poczuł przy­gnę­bie­nie. Czę­sto mówił, że jest jak bram­karz. Codzien­nie przy­cho­dzili do niego ludzie w róż­nym sta­nie z jed­nym tylko pra­gnie­niem – otrzy­mać pomoc. Sie­dem­dzie­się­ciocz­te­ro­let­nie sta­ruszki, które mdlały w Nord­stans Gal­le­ria, bo serce odmó­wiło im posłu­szeń­stwa, czter­na­sto­letni chłopcy ze śru­bo­krę­tem wbi­tym w lewe płuco i szes­na­sto­let­nie dziew­czyny, które naja­dły się table­tek ecstasy, potem tań­czyły osiem­na­ście godzin, a na koniec padały, sine na twa­rzy. Ofiary pobić oraz wypad­ków w miej­scu pracy. Małe dzieci pogry­zione przez psy bojowe na Vasa­plat­sen i pano­wie złote rączki, któ­rzy chcieli tylko przy­ciąć kilka desek swo­imi piłami Black & Dec­ker, a koń­czyli z nad­garst­kiem roz­ha­ra­ta­nym aż do szpiku kości.

Anders Jonas­son był bram­ka­rzem sto­ją­cym mię­dzy pacjen­tami a przed­się­bior­stwem pogrze­bo­wym. Był osobą, która decy­do­wała, co robić. Jeśli pod­jął nie­wła­ściwą decy­zję, pacjent mógł umrzeć lub obu­dzić się kaleką na całe życie. Prze­waż­nie jego decy­zje były słuszne, co wyni­kało głów­nie z tego, że więk­szość poszko­do­wa­nych miała oczy­wi­sty, ści­śle okre­ślony pro­blem. Rana kłuta płuca lub zła­ma­nie po wypadku samo­cho­do­wym były łatwe do ogar­nię­cia i zro­zu­miałe. Życie pacjenta zale­żało od rodzaju obra­żeń i zręcz­no­ści leka­rza.

Ale dwóch rodza­jów obra­żeń Anders Jonas­son nie­na­wi­dził. Jed­nym z nich były cięż­kie opa­rze­nia, które wła­ści­wie nie­za­leż­nie od zasto­so­wa­nych środ­ków zwy­kle koń­czyły się cier­pie­niem na całe życie. Dru­gim były urazy głowy.

Dziew­czyna leżąca przed nim na noszach mogła żyć z kulą w bio­drze i z kulą w ramie­niu. Ale kula znaj­du­jąca się gdzieś w jej mózgu sta­no­wiła pro­blem zupeł­nie innej kate­go­rii. Nagle usły­szał, że sio­stra Hanna coś mówi.

– Słu­cham?

– To ona.

– Kto taki?

– Lis­beth Salan­der. Dziew­czyna, którą ści­gają od kilku tygo­dni za potrójne mor­der­stwo w Sztok­hol­mie.

Anders Jonas­son spoj­rzał na twarz pacjentki. Sio­stra miała rację. To jej zdję­cie pasz­por­towe wraz ze wszyst­kimi miesz­kań­cami Szwe­cji od Wiel­ka­nocy oglą­dał na afi­szach rekla­mo­wych przy każ­dym kio­sku. Teraz mor­der­czyni sama została postrze­lona, co było chyba czymś w rodzaju roman­tycz­nie poj­mo­wa­nej spra­wie­dli­wo­ści.

Ale to go nie inte­re­so­wało. Jego zada­niem było ura­to­wa­nie życia pacjen­towi, obo­jęt­nie, czy był potrój­nym mor­dercą, czy lau­re­atem Nobla. Czy nawet jed­nym i dru­gim.

Potem roz­pę­tał się kon­tro­lo­wany chaos, jaki zwy­kle panuje na pogo­to­wiu. Per­so­nel ze zmiany Jonas­sona ruty­nowo zabrał się do dzieła. Ubra­nia, które Lis­beth Salan­der jesz­cze miała na sobie, zostały poroz­ci­nane. Pie­lę­gniarka zmie­rzyła ciśnie­nie krwi – sto na sie­dem­dzie­siąt – pod­czas gdy lekarz przy­kła­dał ste­to­skop do piersi dziew­czyny i wsłu­chi­wał się w ude­rze­nia serca, które były dosyć mia­rowe, i oddech, który już tak mia­rowy nie był.

Dok­tor Jonas­son bez namy­słu uznał stan Lis­beth Salan­der za kry­tyczny. Rany w ramie­niu i bio­drze mogły na razie pocze­kać, opa­trzone kom­pre­sami lub nawet kawał­kami taśmy, któ­rymi ktoś pomy­słowy je zakleił. Ważna była głowa. Dok­tor Jonas­son zle­cił tomo­gra­fię kom­pu­te­rową. Tomo­graf szpi­tal nabył za pie­nią­dze podat­ni­ków.

Anders Jonas­son miał blond włosy i nie­bie­skie oczy. Pocho­dził z Umeå. Od dwu­dzie­stu lat pra­co­wał w szpi­ta­lach Sahl­gren­ska i Östra Sju­khu­set, kolejno jako pra­cow­nik naukowy, pato­log i lekarz pogo­to­wia. Odzna­czał się czymś, co zadzi­wiało jego kole­gów i spra­wiało, że per­so­nel był dumny, że może z nim pra­co­wać: dok­tor miał cel, żeby żaden pacjent nie umarł na jego dyżu­rze, i w jakiś nie­po­jęty spo­sób uda­wało mu się utrzy­mać wynik zerowy. Kil­koro jego pacjen­tów wpraw­dzie zmarło, ale nastą­piło to pod­czas dal­szej kura­cji lub z przy­czyn zupeł­nie nie­za­leż­nych od jego dzia­łań.

Ponadto Jonas­son miał nie­zbyt orto­dok­syjne poglądy na rze­mio­sło lekar­skie. Uwa­żał, że leka­rze mają cza­sem skłon­ność do wycią­ga­nia wnio­sków bez pokry­cia i dla­tego o wiele za szybko się pod­dają albo za dużo czasu poświę­cają na zba­da­nie, co pacjen­towi dolega, żeby póź­niej zasto­so­wać odpo­wied­nie lecze­nie. Oczy­wi­ście wszystko zga­dza się z tym, czego uczą pod­ręcz­niki, ale pro­ble­mem jest to, że pacjent może umrzeć, a leka­rze na­dal dys­ku­tują. W naj­gor­szym razie lekarz może dojść do wnio­sku, że ma do czy­nie­nia z przy­pad­kiem bez­na­dziej­nym, i prze­rwać lecze­nie.

Jed­nak Anders Jonas­son ni­gdy przed­tem nie miał pacjenta z kulą w gło­wie. Przy­pusz­czal­nie potrzebny był neu­ro­chi­rurg. Czuł, że nie da rady temu podo­łać, lecz nagle uświa­do­mił sobie, że ma wię­cej szczę­ścia, niż na to zasłu­guje. Zanim się prze­brał i przy­stą­pił do szo­ro­wa­nia dłoni, zawo­łał do Hanny Nican­der:

– W Karo­lin­ska w Sztok­hol­mie pra­cuje ame­ry­kań­ski pro­fe­sor, nazywa się Frank Ellis, a teraz prze­bywa w Göteborgu. Jest zna­nym spe­cja­li­stą od mózgu, do tego moim dobrym kolegą. Mieszka w hotelu Radis­son na Ave­nyn. Czy może pani zdo­być numer jego tele­fonu?

Anders Jonas­son cze­kał jesz­cze na zdję­cia rent­ge­now­skie, gdy Hanna Nican­der wró­ciła z tele­fo­nem do Radis­sona. Lekarz rzu­cił okiem na zega­rek – pierw­sza czter­dzie­ści dwie – i pod­niósł słu­chawkę. Nocny por­tier wyjąt­kowo nie­chęt­nie łączył roz­mowy o tej porze, więc zanim dok­tor Jonas­son został połą­czony, musiał powie­dzieć kilka ostrych słów o sytu­acji przy­mu­so­wej.

– Dzień dobry, Frank – powie­dział. – Mówi Anders. Sły­sza­łem, że jesteś w Göteborgu. Czy masz ochotę wpaść do Sahl­gren­ska i poasy­sto­wać mi przy ope­ra­cji neu­ro­chi­rur­gicz­nej?

– Are you bul­l­shit­ting me? – ode­zwał się Frank Ellis scep­tycz­nym tonem. Wpraw­dzie miesz­kał w Szwe­cji od wielu lat i bez pro­blemu poro­zu­mie­wał się po szwedzku – choć na­dal miał ame­ry­kań­ski akcent – ale jego pod­sta­wo­wym języ­kiem pozo­stał angiel­ski. Anders Jonas­son mówił po szwedzku, a on odpo­wia­dał po angiel­sku.

– Frank, przy­kro mi, że prze­ga­pi­łem twój wykład, ale pomy­śla­łem, że mógł­byś mi udzie­lić pry­wat­nych lek­cji. Mam tu młodą kobietę, która została postrze­lona w głowę. Kula weszła tuż nad lewym uchem. Nie dzwo­nił­bym do cie­bie, gdy­bym nie potrze­bo­wał second opi­nion. I nie przy­cho­dzi mi do głowy nikt bar­dziej odpo­wiedni niż ty.

– Mówisz poważ­nie?

– To dziew­czyna w wieku około dwu­dzie­stu pię­ciu lat.

– I została postrze­lona w głowę?

– Jest wlot kuli, nie ma wylotu.

– Ale ona żyje?

– Słaby, lecz mia­rowy puls, mniej regu­larny oddech, ciśnie­nie sto na sie­dem­dzie­siąt. Poza tym ma kulę w ramie­niu i postrzał w bio­dro. Tymi dwiema spra­wami potra­fię się zająć.

– To dobrze rokuje – stwier­dził pro­fe­sor Ellis.

– Dobrze rokuje?

– Kiedy czło­wiek ma kulę w gło­wie i na­dal żyje, jest duża nadzieja.

– Czy mógł­byś mi asy­sto­wać?

– Muszę się przy­znać, że wie­czór spę­dzi­łem w towa­rzy­stwie przy­ja­ciół. Poło­ży­łem się o pierw­szej i przy­pusz­czal­nie mam jesz­cze we krwi impo­nu­jąco dużo pro­mili…

– Ja będę podej­mo­wał decy­zje i wyko­ny­wał cię­cia. Ale potrze­buję kogoś, kto będzie mi asy­sto­wał i mówił, czy nie robię cze­goś nie­mą­drego. I, szcze­rze powie­dziaw­szy, pijany w sztok pro­fe­sor Ellis jest przy­pusz­czal­nie o kilka klas lep­szy niż ja, jeśli cho­dzi o ocenę uszko­dzeń mózgu.

– Okej. Przy­jadę. Ale jesteś mi winien przy­sługę.

– Tak­sówka czeka przed hote­lem.

Pro­fe­sor Frank Ellis prze­su­nął oku­lary na czoło i podra­pał się w kark. Spoj­rze­nie utkwił w moni­to­rze kom­pu­tera, który poka­zy­wał każdy zaka­ma­rek i zaką­tek mózgu Lis­beth Salan­der. Ellis miał pięć­dzie­siąt trzy lata, kru­czo­czarne włosy z pasem­kami siwi­zny, ciemny zarost i wyglą­dał jak dru­go­pla­nowa postać z Ostrego dyżuru. Jego wygląd świad­czył o tym, że regu­lar­nie spę­dza sporo czasu na siłowni.

Dobrze się czuł w Szwe­cji. Przy­je­chał tu na wymianę jako młody nauko­wiec pod koniec lat sie­dem­dzie­sią­tych i został dwa lata. Potem wra­cał przy róż­nych oka­zjach, aż otrzy­mał pro­fe­surę w Karo­lin­ska Insti­tu­tet. Był już wtedy spe­cja­li­stą o mię­dzy­na­ro­do­wej sła­wie.

Anders Jonas­son znał Franka Ellisa od czter­na­stu lat. Naj­pierw spo­tkali się na jakimś semi­na­rium w Sztok­hol­mie i odkryli, że obaj pasjo­nują się węd­kar­stwem mucho­wym. Anders zabrał kolegę na ryby do Nor­we­gii. Przez lata utrzy­my­wali kon­takt, odbyli jesz­cze kilka wypraw węd­kar­skich. Ale ni­gdy razem nie pra­co­wali.

– Ludzki mózg to tajem­ni­cza sprawa – powie­dział pro­fe­sor Ellis. – Od dwu­dzie­stu lat się nim zaj­muję. A nawet dłu­żej.

– Wiem. Prze­pra­szam, że tak cię wyrwa­łem…

– Ech – Frank Ellis mach­nął lek­ce­wa­żąco dło­nią. – To cię będzie kosz­to­wało butelkę crag­gan­more, kiedy znów się wybie­rzemy na ryby.

– Okej, to nie­drogo.

– Kilka lat temu, kiedy pra­co­wa­łem w Bosto­nie, mia­łem podobny przy­pa­dek. Napi­sa­łem o nim w „New England Jour­nal of Medi­cine”. To była dziew­czyna w tym samym wieku co twoja pacjentka. Wła­śnie szła na uni­wer­sy­tet, kiedy ktoś strze­lił jej w głowę z kuszy. Strzała wbiła się w zewnętrzny koniec lewego łuku brwio­wego, prze­szyła głowę i wyszła pra­wie na środku karku.

– I prze­żyła? – zapy­tał Jonas­son z nie­do­wie­rza­niem.

– Strasz­nie to wyglą­dało, kiedy przy­wie­ziono ją na pogo­to­wie. Ucię­li­śmy strzałę i wło­ży­li­śmy jej głowę do tomo­grafu. Strzała prze­szła na wylot przez mózg. Wedle wszel­kiego praw­do­po­do­bień­stwa powinna nie żyć albo w naj­lep­szym przy­padku mieć tak poważne obra­że­nia, żeby zapaść w śpiączkę.

– A tym­cza­sem?

– Przez cały czas zacho­wy­wała świa­do­mość. Ale to jesz­cze nic. Oczy­wi­ście była prze­ra­żona, ale rów­no­cze­śnie miała cał­ko­wi­cie jasny umysł. Jedyny pro­blem sta­no­wiło to, że przez jej głowę prze­cho­dziła strzała.

– I co zro­bi­łeś?

– No cóż, wzią­łem szczypce, wycią­gną­łem strzałę i zakle­iłem ranę pla­strem. Mniej wię­cej tak.

– Prze­żyła?

– Jej stan był oczy­wi­ście kry­tyczny przez dłuż­szy czas, choć, szcze­rze mówiąc, mogli­by­śmy wysłać ją do domu jesz­cze tego samego dnia. Ni­gdy nie mia­łem zdrow­szego pacjenta.

Anders Jonas­son zasta­na­wiał się, czy pro­fe­sor Ellis sobie z niego nie żar­tuje.

– Z kolei – mówił dalej Ellis – kilka lat temu mia­łem w Sztok­hol­mie czter­dzie­sto­dwu­let­niego pacjenta, który ude­rzył głową w ramę okna i doznał lek­kiego stłu­cze­nia. Miał mdło­ści i jego samo­po­czu­cie pogar­szało się tak szybko, że karetka zabrała go do szpi­tala. Kiedy go zoba­czy­łem, był nie­przy­tomny. Miał guza i bar­dzo nie­wiel­kie krwa­wie­nie. Ale ni­gdy nie odzy­skał przy­tom­no­ści i po dzie­wię­ciu dniach zmarł na inten­syw­nej tera­pii. Do dzi­siaj nie wiem dla­czego. W pro­to­kole z obduk­cji poda­li­śmy wylew jako następ­stwo nie­szczę­śli­wego wypadku, lecz nikt z nas nie był zado­wo­lony z tej dia­gnozy. Krwa­wie­nie było nie­sły­cha­nie małe i zlo­ka­li­zo­wane tak, że nie powinno mieć żad­nych następstw. A mimo to wątroba, nerki, płuca i serce po kolei odma­wiały posłu­szeń­stwa. Im jestem star­szy, tym wyraź­niej widzę, że to coś w rodzaju ruletki. Oso­bi­ście nie jestem prze­ko­nany, czy kie­dy­kol­wiek uda się nam zba­dać, jak dokład­nie działa mózg. Co zamie­rzasz zro­bić?

Postu­kał pisa­kiem w moni­tor.

– Mia­łem nadzieję, że ty mi to powiesz.

– Naj­pierw powiedz, jak ty to oce­niasz.

– Hm… po pierw­sze, wygląda na to, że to pocisk nie­wiel­kiego kali­bru. Kula weszła przy skroni i dostała się mniej wię­cej cztery cen­ty­me­try w głąb mózgu. Dotyka komory bocz­nej, tam też wystą­piło krwa­wie­nie.

– I co należy zro­bić?

– Uży­wa­jąc two­jej ter­mi­no­lo­gii: wziąć szczypce i wycią­gnąć kulę tą samą drogą, którą weszła.

– Zna­ko­mita pro­po­zy­cja. Ale ja użył­bym naj­cień­szej pęsety, jaką masz.

– Tak po pro­stu?

– Co innego możemy w tym przy­padku zro­bić? Możemy zosta­wić kulę tam, gdzie jest, i może dziew­czyna dożyje stu lat, ale to też ozna­cza duże ryzyko. Może naba­wić się epi­lep­sji, migreny czy podob­nego drań­stwa. A nie chcemy chyba otwie­rać czaszki za rok, kiedy rana już się zagoi. Kula znaj­duje się w pew­nej odle­gło­ści od waż­nych żył. Radził­bym ją usu­nąć, ale…

– Ale co?

– Tak naprawdę to nie kula mnie mar­twi. To wła­śnie jest w uszko­dze­niach mózgu naj­bar­dziej fascy­nu­jące: jeśli prze­żyła postrze­le­nie kulą w głowę, prze­żyje także jej wyję­cie. Pro­blem sta­nowi raczej to. – Wska­zał moni­tor. – Wokół otworu wlo­to­wego jest mnó­stwo odłam­ków kości. Widzę co naj­mniej tuzin kawał­ków o dłu­go­ści kilku mili­me­trów. Nie­które wbiły się w tkankę mózgową. To one mogą ją zabić, jeśli nie zacho­wasz ostroż­no­ści.

– Ta część mózgu odpo­wiada za licze­nie i zdol­no­ści mate­ma­tyczne.

Ellis wzru­szył ramio­nami.

– Naukowe bla, bla. Nie mam poję­cia, do czego służą aku­rat te szare komórki. Możesz tylko pró­bo­wać zro­bić wszystko jak naj­le­piej. To ty ope­ru­jesz. Ja będę ci zaglą­dał przez ramię. Mogę poży­czyć far­tuch i gdzieś się wyszo­ro­wać?

Mikael Blom­kvist zer­k­nął na zega­rek i stwier­dził, że jest krótko po trze­ciej nad ranem. Miał na rękach kaj­danki. Na sekundę zamknął oczy. Był śmier­tel­nie zmę­czony, ale napę­dzała go adre­na­lina. Otwo­rzył oczy i ze zło­ścią spoj­rzał na komi­sa­rza Tho­masa Pauls­sona, który z wyra­zem zasko­cze­nia na twa­rzy odwza­jem­nił spoj­rze­nie. Sie­dzieli przy stole kuchen­nym w bia­łym wiej­skim domu nie­da­leko Nos­se­bro, zwa­nym Gos­se­berga, o któ­rym Mikael usły­szał po raz pierw­szy nie­całe dwa­na­ście godzin wcze­śniej.

Kata­strofa stała się fak­tem.

– Idiota – rzu­cił Mikael.

– Słu­chaj pan…

– Idiota – powtó­rzył Mikael. – Mówi­łem, do kurwy nędzy, że jest wyjąt­kowo nie­bez­pieczny. Powie­dzia­łem, że musi­cie się z nim obcho­dzić jak z odbez­pie­czo­nym gra­na­tem. Zamor­do­wał co naj­mniej trzy osoby, jest wielki jak czołg i potrafi zabi­jać gołymi rękami. A pan wysyła po niego dwóch wiej­skich gli­nia­rzy, jakby był jakimś nie­dziel­nym pijacz­kiem.

Mikael znów przy­mknął oczy. Zasta­na­wiał się, co jesz­cze tej nocy mogło pójść nie tak.

Zna­lazł Lis­beth Salan­der tuż przed pół­nocą, ciężko ranną. Zaalar­mo­wał poli­cję. Udało mu się też namó­wić ratow­ni­ków, żeby przy­słali heli­kop­ter i ewa­ku­owali Lis­beth do szpi­tala Sahl­gren­ska. Dokład­nie opi­sał jej obra­że­nia i dziurę po kuli w gło­wie, aż jakaś mądra i rozumna osoba pojęła, że dziew­czyna potrze­buje natych­mia­sto­wej pomocy.

Mimo to heli­kop­ter poja­wił się dopiero pół godziny póź­niej. Ze sto­doły, słu­żą­cej także jako garaż, Mikael wypro­wa­dził dwa samo­chody i włą­czył ich reflek­tory, by oświe­tlić miej­sce do lądo­wa­nia na polu przed domem.

Załoga heli­kop­tera wraz z dwoma pie­lę­gnia­rzami dzia­łała pro­fe­sjo­nal­nie, ruty­nowo. Jeden z pie­lę­gnia­rzy udzie­lał pierw­szej pomocy Lis­beth, pod­czas gdy drugi zaj­mo­wał się Alek­san­drem Zala­chenką, zna­nym także jako Karl Axel Bodin. Zala­chenko był ojcem Lis­beth Salan­der i jej naj­więk­szym wro­giem. Pró­bo­wał ją zabić, ale mu się nie udało. Mikael zna­lazł go ciężko ran­nego w dre­wutni na ubo­czu obej­ścia, z fatal­nie wyglą­da­jącą raną od sie­kiery na twa­rzy i zmiaż­dżoną nogą.

W ocze­ki­wa­niu na heli­kop­ter Mikael zro­bił dla Lis­beth, co mógł. Przy­niósł z szafki na bie­li­znę czy­ste prze­ście­ra­dło, pociął je w pasy i zało­żył pierw­szy opa­tru­nek. Zauwa­żył, że w otwo­rze wlo­to­wym kuli zaschnięta krew działa jak korek, i nie był pewien, czy ma zało­żyć opa­tru­nek, czy nie. W końcu bar­dzo luźno obwią­zał prze­ście­ra­dłem głowę, głów­nie po to, żeby rana nie była wysta­wiona na bak­te­rie i brud. Krwa­wie­nie z postrza­łów w bio­drze i w ramie­niu zata­mo­wał w naj­prost­szy z moż­li­wych spo­so­bów. W jakiejś szafce zna­lazł rolkę sze­ro­kiej srebr­nej taśmy izo­la­cyj­nej i po pro­stu zakleił rany. Obmył jej twarz wil­got­nym ręcz­ni­kiem i spró­bo­wał usu­nąć brud.

Nie poszedł do dre­wutni, żeby udzie­lić pomocy Zala­chence. W cicho­ści ducha przy­znał się sam przed sobą, że ani tro­chę go nie obcho­dzi.

Cze­ka­jąc na ratow­ni­ków, zadzwo­nił także do Eriki Ber­ger i opo­wie­dział, co się dzieje.

– A tobie nic się nie stało? – zapy­tała.

– Ze mną wszystko w porządku – odparł Mikael. – To Lis­beth jest ranna.

– Biedna dziew­czyna – powie­działa Erika Ber­ger. – Wie­czo­rem prze­czy­ta­łam raport Björcka dla Säpo. Co masz zamiar z tym zro­bić?

– Nawet nie mam siły o tym myśleć – stwier­dził Mikael.

Pod­czas roz­mowy z Eriką sie­dział na pod­ło­dze przy sofie i obser­wo­wał Lis­beth Salan­der. Wcze­śniej zdjął jej buty i spodnie, żeby zało­żyć opa­tru­nek na bio­dro, i teraz nie­ocze­ki­wa­nie poło­żył rękę na spodniach, które rzu­cił na pod­łogę przy sofie. W kie­szeni wyczuł jakiś twardy przed­miot. Po chwili wycią­gnął palm­topa Palm Tung­sten T3.

Zmarsz­czył brwi i w zamy­śle­niu przy­glą­dał się kom­pu­te­rowi. Kiedy usły­szał odgłos heli­kop­tera, wsu­nął go do wewnętrz­nej kie­szeni kurtki. Potem – jesz­cze cią­gle był sam – pochy­lił się nad dziew­czyną i prze­szu­kał wszyst­kie jej kie­szenie. Zna­lazł kolejny kom­plet klu­czy od miesz­ka­nia na Mose­backe i pasz­port wysta­wiony na nazwi­sko Irene Nes­ser. Szybko wło­żył wszystko do prze­gródki swo­jej torby kom­pu­te­ro­wej.

Pierw­szy wóz poli­cyjny z Fre­dri­kiem Tor­stens­so­nem i Gun­na­rem Anders­so­nem z poli­cji z Trollhättan zja­wił się kilka minut po wylą­do­wa­niu heli­kop­tera. Po nich przy­je­chał komi­sarz Tho­mas Pauls­son i natych­miast objął dowo­dze­nie. Mikael pod­szedł do niego i zaczął tłu­ma­czyć, co się stało. Pauls­son zro­bił na nim wra­że­nie prze­mą­drza­łego i sztyw­nego trepa służ­bi­sty. To po jego przy­by­ciu wszystko zaczęło iść nie tak.

Pauls­son w żaden spo­sób nie oka­zy­wał, że rozu­mie, o czym Mikael mówi. Spra­wiał wra­że­nie dziw­nie otu­ma­nio­nego i jedyną rze­czą, jaka do niego docie­rała, był fakt, że ta zma­sa­kro­wana dziew­czyna na pod­ło­dze obok kuchen­nej sofy to poszu­ki­wana listem goń­czym potrójna mor­der­czyni Lis­beth Salan­der. Naj­wy­raź­niej trak­to­wał ją jako cenny łup. Trzy razy pytał zaję­tego udzie­la­niem pomocy pie­lę­gnia­rza ze służby ratow­ni­czej, czy dziew­czynę można aresz­to­wać na miej­scu. W końcu pie­lę­gniarz wstał i ryk­nął, żeby trzy­mał się na odle­głość ramie­nia.

Potem Pauls­son skon­cen­tro­wał się na ran­nym Alek­san­drze Zala­chence leżą­cym w dre­wutni i Mikael usły­szał, jak komi­sarz zgła­sza przez radio, że Salan­der naj­wy­raź­niej pró­bo­wała zabić kolejną osobę.

W tym momen­cie Mikael był już tak ziry­to­wany zacho­wa­niem Pauls­sona, który ewi­dent­nie nie sły­szał ani słowa z tego, co pró­bo­wał mu powie­dzieć, że pod­nie­sio­nym gło­sem zaape­lo­wał do niego, żeby natych­miast zadzwo­nił do inspek­tora Jana Bublan­skiego ze Sztok­holmu. Wycią­gnął komórkę i zapro­po­no­wał, że wybie­rze numer. Ale Pauls­son nie był zain­te­re­so­wany.

Potem Mikael popeł­nił dwa błędy.

Zde­cy­do­wa­nie oświad­czył, że praw­dzi­wym potrój­nym mor­dercą jest męż­czy­zna, który nazywa się Ronald Nie­der­mann i jest zbu­do­wany jak pan­cerny robot, cierpi na anal­ge­zję wro­dzoną i obec­nie sie­dzi zwią­zany w rowie przy dro­dze do Nos­se­bro. Opi­sał miej­sce, gdzie można zna­leźć Nie­der­manna, i pora­dził, żeby poli­cja wysłała po niego spe­cjal­nie uzbro­jony oddział pie­szych funk­cjo­na­riu­szy. Pauls­son zapy­tał, jak Nie­der­mann zna­lazł się w rowie, na co Mikael szcze­rze przy­znał, że to on dopro­wa­dził go do tego, gro­żąc mu bro­nią.

– Gro­żąc bro­nią? – zdzi­wił się komi­sarz Pauls­son.

W tym momen­cie Mikael powi­nien zro­zu­mieć, że Pauls­son jest kom­plet­nym kre­ty­nem. Powi­nien wziąć komórkę i sam zadzwo­nić do Jana Bublan­skiego, i popro­sić go o inter­wen­cję, żeby roz­pę­dzić tę mgłę, która zda­wała się ota­czać Pauls­sona. A tym­cza­sem popeł­nił błąd numer dwa i spró­bo­wał oddać broń, którą miał w kie­szeni kurtki – pisto­let typu colt 1911 govern­ment, zna­le­ziony tego dnia w miesz­ka­niu Lis­beth Salan­der w Sztok­hol­mie. Za jego pomocą udało mu się obez­wład­nić Ronalda Nie­der­manna.

Pauls­son posta­no­wił natych­miast aresz­to­wać Mika­ela Blom­kvi­sta pod zarzu­tem nie­le­gal­nego posia­da­nia broni. Pole­cił także dwójce poli­cjan­tów, Tor­stens­so­nowi i Anders­so­nowi, udać się we wspo­mniane miej­sce przy dro­dze do Nos­se­bro i spraw­dzić, czy w opo­wie­ści o zwią­za­nym czło­wieku sie­dzą­cym w rowie przy znaku ostrze­ga­ją­cym przed łosiami jest choć odro­bina prawdy. Gdyby się oka­zało, że to prawda, mieli go skuć kaj­dan­kami i przy­wieźć do Gos­se­bergi.

Mikael natych­miast zapro­te­sto­wał, tłu­ma­cząc, że Ronald Nie­der­mann nie jest osobą, którą można tak po pro­stu poj­mać i skuć kaj­dan­kami – jest nie­zwy­kle groź­nym mor­dercą. Kiedy Pauls­son zigno­ro­wał jego pro­test, zmę­cze­nie wzięło górę. Mikael nazwał Pauls­sona nie­kom­pe­tent­nym dup­kiem i krzyk­nął do Tor­stens­sona i Anders­sona, żeby nie pró­bo­wali uwal­niać Ronalda Nie­der­manna przed przy­by­ciem posił­ków.

Jego wybuch przy­niósł tylko tyle, że został zakuty w kaj­danki i posa­dzony na tyl­nym sie­dze­niu służ­bo­wego wozu Pauls­sona, skąd, klnąc pod nosem, mógł widzieć, jak Tor­stens­son i Anders­son odjeż­dżają radio­wo­zem. Jedy­nym jasnym punk­tem w tej bez­na­dziej­nej sytu­acji był fakt, że Lis­beth Salan­der została zała­do­wana do heli­kop­tera i odla­ty­wała nad czub­kami drzew w kie­runku szpi­tala. Mikael czuł się cał­ko­wi­cie bez­radny i wyłą­czony z obiegu infor­ma­cji. Teraz mógł tylko mieć nadzieję, że ktoś kom­pe­tentny zaj­mie się Lis­beth.

Dok­tor Anders Jonas­son wyko­nał dwa głę­bo­kie cię­cia aż do kości czaszki i odsu­nął skórę wokół wlotu kuli. Zabez­pie­czył otwór klam­rami. Instru­men­ta­riuszka ostroż­nie wsu­nęła ssak, żeby usu­nąć krew. Potem nastą­pił nie­przy­jemny moment: dok­tor Jonas­son musiał użyć wier­tarki, żeby posze­rzyć otwór w kości. Wszystko trwało iry­tu­jąco długo.

W końcu otwór był wystar­cza­jąco duży, żeby mógł dosię­gnąć mózgu Lis­beth Salan­der. Ostroż­nie wpro­wa­dził sondę i posze­rzył kanał o kilka mili­me­trów. Potem za pomocą cień­szej sondy zlo­ka­li­zo­wał kulę. Zdję­cie rent­ge­now­skie poka­zy­wało, że kula prze­krę­ciła się i tkwiła pod kątem czter­dzie­stu pię­ciu stopni w sto­sunku do kanału. Pró­bo­wał ostroż­nie poru­szyć pocisk i po kilku nie­uda­nych podej­ściach udało mu się prze­mie­ścić go odro­binę i usta­wić w odpo­wied­niej pozy­cji.

Na końcu wpro­wa­dził do rany cienką pęsetę o żłob­ko­wa­nych koń­ców­kach. Ujął nią mocno pod­stawę kuli i zaci­snął. Potem pocią­gnął pęsetę pro­sto do góry. Kula wyszła nie­mal bez oporu. Obej­rzał ją szybko pod świa­tło, stwier­dził, że wygląda na nie­na­ru­szoną, i upu­ścił do meta­lo­wego naczy­nia.

– Wytrzeć – powie­dział. Jego żąda­nie zostało natych­miast speł­nione.

Spoj­rzał na EKG. Poka­zy­wało, że akcja serca pacjentki na­dal jest mia­rowa.

– Pęseta.

Opu­ścił sil­nie powięk­sza­jącą lupę na pod­wie­sza­nym sta­ty­wie i nasta­wił ją na odsło­nięte miej­sce.

– Ostroż­nie – powie­dział pro­fe­sor Frank Ellis.

W ciągu następ­nych czter­dzie­stu pię­ciu minut Anders Jonas­son usu­nął z oko­lic wlotu kuli trzy­dzie­ści dwa drobne odłamki kości. Naj­mniej­szego z nich pra­wie nie można było dostrzec gołym okiem.

Pod­czas gdy zała­many Mikael pró­bo­wał ostroż­nie wydo­stać z kie­szeni mary­narki komórkę – co ze sku­tymi dłońmi oka­zało się nie­moż­liwe – na miej­sce przy­było kilka samo­cho­dów z poli­cjan­tami i ekipą tech­niczną. Komi­sarz Pauls­son skie­ro­wał ich do dre­wutni, żeby zabez­pie­czyli dowody. Naka­zał też grun­towne prze­szu­ka­nie domu, w któ­rym zna­le­ziono kilka sztuk broni. Mikael z rezy­gna­cją obser­wo­wał te ćwi­cze­nia z tyl­nego sie­dze­nia wozu Pauls­sona.

Dopiero po upły­wie ponad godziny Pauls­son naj­wy­raź­niej przy­po­mniał sobie, że Tor­stens­son i Anders­son jesz­cze nie wró­cili z aresz­to­wa­nym Ronal­dem Nie­der­man­nem. Nagle zasę­pił się i zabrał Mika­ela Blom­kvi­sta do kuchni, żeby jesz­cze raz usły­szeć, jak po niego jechać.

Mikael zamknął oczy.

Kiedy czło­wiek, który miał pomóc Tor­stens­so­nowi i Anders­so­nowi, wró­cił z mel­dun­kiem, na­dal sie­dział z Pauls­so­nem w kuchni. Poli­cjant Gun­nar Anders­son został zna­le­ziony mar­twy, miał zła­many kark. Jego kolega Frank Tor­stens­son jesz­cze żył, ale miał poważne obra­że­nia. Obu zna­le­ziono w rowie przy znaku ostrze­ga­ją­cym przed łosiami. Bra­ko­wało służ­bo­wej broni i radio­wozu.

Jesz­cze do nie­dawna sytu­acja była sto­sun­kowo przej­rzy­sta, a teraz nagle komi­sarz Tho­mas Pauls­son miał dodat­kowo na gło­wie mor­der­stwo poli­cjanta i zbie­głego uzbro­jo­nego despe­rata.

– Idiota – powtó­rzył Mikael Blom­kvist.

– Obra­ża­nie poli­cjan­tów nic tu nie pomoże.

– W tym jed­nym punk­cie się zga­dzamy. Ale ja panu dam popa­lić za nie­do­peł­nie­nie obo­wiąz­ków służ­bo­wych. Jesz­cze mnie pan popa­mięta. Zanim z panem skoń­czę, zosta­nie pan okrzyk­nięty naj­głup­szym poli­cjan­tem w Szwe­cji. Będzie o tym na każ­dym kio­sku.

Groźba publicz­nego ośmie­sze­nia była naj­wy­raź­niej jedyną rze­czą dzia­ła­jącą na Tho­masa Pauls­sona. Wyglą­dał na zanie­po­ko­jo­nego.

– Co pan pro­po­nuje?

– Żądam, żeby pan natych­miast zadzwo­nił do inspek­tora Jana Bublan­skiego ze Sztok­holmu. Teraz.

Inspek­tor Sonja Modig obu­dziła się nagle, kiedy jej pod­łą­czona do kon­taktu komórka zaczęła dzwo­nić w dru­gim końcu sypialni. Spoj­rzała na zega­rek sto­jący na noc­nej szafce i z roz­pa­czą stwier­dziła, że jest krótko po czwar­tej nad ranem. Potem spoj­rzała na męża, który spo­koj­nie pochra­py­wał dalej. Mógłby prze­spać nawet atak arty­le­ryj­ski. Wygrze­bała się z łóżka i zna­la­zła odpo­wiedni guzik.

„Jan Bublan­ski – pomy­ślała. – Któż by inny”.

– W oko­licy Trollhättan roz­pę­tało się pie­kło – powi­tał ją szef, nie tra­cąc czasu na grzecz­no­ściowe for­mułki. – Pociąg X2000 do Göteborga odcho­dzi dzie­sięć po pią­tej.

– Co się stało?

– Blom­kvist zna­lazł Salan­der i Nie­der­manna z Zala­chenką. Jest aresz­to­wany za obrazę poli­cjanta, sta­wia­nie oporu i nie­le­galne posia­da­nie broni. Salan­der została prze­wie­ziona do Sahl­gren­ska z kulką w gło­wie. Zala­chenko jest w Sahl­gren­ska z sie­kierą w gło­wie. Nie­der­mann jest na wol­no­ści. W nocy zamor­do­wał poli­cjanta.

Sonja Modig zamru­gała dwa razy i poczuła się zmę­czona. Naj­bar­dziej pra­gnęła wśli­znąć się z powro­tem do łóżka i wziąć mie­siąc urlopu.

– X2000 dzie­sięć po pią­tej. Okej. Co mam zro­bić?

– Weź tak­sówkę na Cen­tralny. Do towa­rzy­stwa będziesz miała Jer­kera Holm­berga. Macie nawią­zać kon­takt z komi­sa­rzem Tho­ma­sem Pauls­so­nem z poli­cji w Trollhättan, który naj­wy­raź­niej odpo­wiada za dużą część tego noc­nego zamie­sza­nia i według Blom­kvi­sta jest, cytuję, rzad­kim oka­zem kre­tyna, koniec cytatu.

– Roz­ma­wia­łeś z Blom­kvi­stem?

– Naj­wi­docz­niej jest aresz­to­wany i skuty. Udało mi się namó­wić Pauls­sona, żeby na chwilę pod­sta­wił mu tele­fon. Jadę wła­śnie na Kung­shol­men i będę usi­ło­wał zorien­to­wać się w sytu­acji. Będziemy w kon­tak­cie. Weź komórkę.

Sonja Modig jesz­cze raz spoj­rzała na zega­rek. Potem zadzwo­niła po tak­sówkę i na minutę weszła pod prysz­nic. Umyła zęby, prze­cią­gnęła grze­bie­niem po wło­sach, ubrała się w czarne spodnie, czarny pod­ko­szu­lek i szary żakiet. Wrzu­ciła do torebki służ­bową broń, a jako okry­cie wybrała czer­woną skó­rzaną kurtkę. Wresz­cie potrzą­snęła mężem, żeby przy­wró­cić go do życia. Wyja­śniła, dokąd jedzie, wytłu­ma­czyła, że to on musi zająć się dziećmi. Wyszła z bramy w momen­cie, kiedy pod­je­chała tak­sówka.

Nie musiała szu­kać kolegi, inspek­tora Jer­kera Holm­berga. Spo­dzie­wała się, że będzie sie­dział w wago­nie restau­ra­cyj­nym i, jak się oka­zało, nie pomy­liła się. Zdą­żył kupić dla niej kanapkę i kawę. Przez pięć minut sie­dzieli w mil­cze­niu i jedli śnia­da­nie. Wresz­cie Holm­berg odsu­nął na bok fili­żankę.

– Może nale­ża­łoby zmie­nić zawód – powie­dział.

O czwar­tej rano do Gos­se­bergi przy­je­chał wresz­cie inspek­tor Mar­cus Erlan­der z wydziału zabójstw w Göteborgu i prze­jął dowódz­two od obcią­żo­nego ponad siły Tho­masa Pauls­sona. Erlan­der był tęga­wym siwo­wło­sym męż­czy­zną w wieku około pięć­dzie­się­ciu lat. Jedną z jego pierw­szych decy­zji było zdję­cie kaj­da­nek Mika­elowi Blom­kvi­stowi. Potem poczę­sto­wał go droż­dżów­kami i kawą z ter­mosu. Poszli poroz­ma­wiać w cztery oczy.

– Roz­ma­wia­łem z Bublan­skim – powie­dział Erlan­der. – Znamy się od wielu lat. Zarówno jemu, jak i mnie jest wstyd za Pauls­sona.

– Przez niego dziś w nocy zgi­nął poli­cjant – stwier­dził Mikael.

Erlan­der ski­nął głową.

– Zna­łem Gun­nara Anders­sona oso­bi­ście. Słu­żył w Göteborgu, zanim prze­niósł się do Trollhättan. Miał trzy­let­nią córeczkę.

– Współ­czuję. Pró­bo­wa­łem ostrzec…

Erlan­der ski­nął głową.

– Tak, rozu­miem. Uży­wał pan wiel­kich liter i za to został pan skuty. To pan zała­twił Wennerströma. Bublan­ski mówi, że z pana jest stuk­nięty detek­tyw ama­tor i bez­czelny dzien­ni­karz, ale naj­wy­raź­niej wie pan, o czym mówi. Czy może pan wta­jem­ni­czyć mnie w przy­stępny spo­sób w całą tę sprawę?

– Cho­dzi o mor­der­stwo moich przy­ja­ciół Daga Svens­sona i Mii Berg­man w Enskede i o zabój­stwo czło­wieka, który nie był moim przy­ja­cie­lem… adwo­kata Nilsa Bjur­mana, opie­kuna praw­nego Lis­beth Salan­der.

Erlan­der ski­nął.

– Jak pan wie, poli­cja ściga Lis­beth Salan­der od Wiel­ka­nocy. Była podej­rze­wana o potrójne mor­der­stwo. Na począ­tek musi pan sobie uświa­do­mić, że ona nie jest winna tych mor­derstw. Jeśli gra tu jakąś rolę, to raczej ofiary.

– Nie mia­łem do czy­nie­nia ze sprawą Salan­der, ale bio­rąc pod uwagę wszystko, co pisały media, tro­chę trudno prze­łknąć pomysł, że mia­łaby być cał­ko­wi­cie nie­winna.

– Nie­mniej jed­nak tak wła­śnie sprawy wyglą­dają. Jest nie­winna. I kropka. Praw­dzi­wym mor­dercą jest Ronald Nie­der­mann, który dziś w nocy zamor­do­wał pań­skiego kolegę Gun­nara Anders­sona. Pra­cuje dla Karla Axela Bodina.

– Tego samego Bodina, który leży w Sahl­gren­ska z sie­kierą w gło­wie.

– Jeśli spoj­rzeć na to od strony czy­sto tech­nicz­nej, sie­kiera już nie tkwi w jego gło­wie. Zakła­dam, że to Lis­beth Salan­der go zała­twiła. Jest jej ojcem, byłym płat­nym mor­dercą na usłu­gach rosyj­skich taj­nych służb. Zbiegł w latach sie­dem­dzie­sią­tych i od tego czasu pra­co­wał dla Säpo, aż do upadku Związku Radziec­kiego. Potem dzia­łał na wła­sną rękę, był gang­ste­rem.

Erlan­der przy­glą­dał się w zamy­śle­niu postaci sie­dzą­cej przed nim na sofie. Mikael Blom­kvist był spo­cony, wyglą­dał na zmar­z­nię­tego i śmier­tel­nie zmę­czo­nego. Dotych­czas mówił racjo­nal­nie i z sen­sem, ale komi­sarz Tho­mas Pauls­son – któ­rego sło­wom Erlan­der nie­szcze­gól­nie dawał wiarę – ostrze­gał go, że Blom­kvist bre­dzi o radziec­kich szpie­gach i nie­miec­kich skry­to­bój­cach, któ­rymi raczej nie­czę­sto zaj­mo­wała się szwedzka kry­mi­na­li­styka. Blom­kvist naj­wy­raź­niej dotarł do tego momentu opo­wie­ści, w któ­rym Pauls­son prze­stał go słu­chać. Ale w rowie przy dro­dze do Nos­se­bro leżeli poli­cjanci – jeden mar­twy i jeden ciężko ranny – więc Erlan­der chciał wysłu­chać wszyst­kiego. Choć nie udało mu się ukryć pew­nej nie­uf­no­ści. Dała się sły­szeć w jego gło­sie.

– Okej. Radziecki agent.

Blom­kvist uśmiech­nął się blado. Naj­wi­docz­niej miał świa­do­mość, jak nie­do­rzecz­nie brzmi jego opo­wieść.

– Były radziecki agent. Mogę udo­ku­men­to­wać wszystko, co mówię.

– Pro­szę mówić dalej.

– Zala­chenko był asem szpie­gow­skim w latach sie­dem­dzie­sią­tych. Porzu­cił służbę i dostał schro­nie­nie w Säpo. Zda­rzało się to, o ile się orien­tuję, wcale nie tak rzadko po upadku Związku Radziec­kiego.

– Okej.

– Jak już mówi­łem, nie wiem dokład­nie, co się wyda­rzyło dzi­siej­szej nocy, ale Lis­beth wyśle­dziła swo­jego ojca, któ­rego nie widziała od pięt­na­stu lat. Pobił kie­dyś jej matkę nie­mal na śmierć. Pró­bo­wał zamor­do­wać Lis­beth. Pośred­nio jest odpo­wie­dzialny za zamor­do­wa­nie Daga Svens­sona i Mii Berg­man. Poza tym odpo­wiada za porwa­nie przy­ja­ciółki Lis­beth, Miriam Wu – słynna walka Paola Roberto w Nykvarn.

– Jeśli Lis­beth Salan­der ude­rzyła ojca sie­kierą w głowę, raczej trudno powie­dzieć, żeby była nie­winna.

– Sama ma trzy rany postrza­łowe. Myślę, że z dużym praw­do­po­do­bień­stwem można stwier­dzić, iż dzia­łała w obro­nie koniecz­nej. Zasta­na­wiam się…

– Tak?

– Lis­beth była bar­dzo ubru­dzona zie­mią i gliną, jej włosy były jed­nym wiel­kim plac­kiem błota. Pod ubra­niem miała pełno pia­sku. Wygląda na to, że została pogrze­bana. A Nie­der­mann naj­wi­docz­niej ma zwy­czaj zako­py­wać ludzi. Poli­cja w Södertälje zna­la­zła dwa groby w maga­zy­nie pod Nykvarn, nale­żą­cym do Svavelsjö MC.

– Wła­ści­wie trzy. Zna­leźli jesz­cze jeden grób, wczo­raj, póź­nym wie­czo­rem. Ale jeśli Lis­beth Salan­der została postrze­lona i zako­pana, to co w takim razie robi wśród żywych z sie­kierą w dłoni?

– Nie wiem, co tu się działo, ale Lis­beth jest nie­sa­mo­wi­cie wytrzy­mała. Pró­bo­wa­łem namó­wić Pauls­sona, żeby ścią­gnął tu patrol z psami…

– Jest już w dro­dze.

– Dobrze.

– Pauls­son aresz­to­wał pana za obrazę poli­cji.

– Zaprze­czam. Nazwa­łem go idiotą, nie­kom­pe­tent­nym dup­kiem i kre­ty­nem. Żaden z tych epi­te­tów nie był w tym kon­tek­ście obraź­liwy.

– Ale jest pan też oskar­żony o nie­le­galne posia­da­nie broni.

– Popeł­ni­łem błąd, pró­bu­jąc prze­ka­zać mu broń. Poza tym nie chcę się wypo­wia­dać na ten temat, zanim nie poro­zu­miem się z adwo­ka­tem.

– Okej. Zostawmy to na razie. Mamy do omó­wie­nia poważ­niej­sze sprawy. Co pan wie o tym Nie­der­man­nie?

– Jest mor­dercą. Coś z nim jest nie tak. Ma ponad dwa metry wzro­stu i budowę pan­cer­nego robota. Niech pan zapyta Paola Roberto, który się z nim bok­so­wał. Cierpi na anal­ge­zję wro­dzoną. Neu­ro­prze­kaź­niki na synap­sach nie dzia­łają nor­mal­nie i w rezul­ta­cie nie odczuwa bólu. Jest Niem­cem uro­dzo­nym w Ham­burgu, jako nasto­la­tek był skin­he­adem. Na wol­no­ści sta­nowi śmier­telne zagro­że­nie.

– Czy ma pan jakiś pomysł, dokąd mógł uciec?

– Nie. Wiem tylko, że przy­go­to­wa­łem go do zgar­nię­cia, a potem dowo­dze­nie prze­jął ten kre­tyn z Trollhättan.

Tuż przed piątą rano dok­tor Anders Jonas­son zdjął brudne latek­sowe ręka­wiczki i wrzu­cił je do kosza. Instru­men­ta­riuszka nakła­dała opa­tru­nek na ranę na bio­drze pacjentki. Ope­ra­cja trwała trzy godziny. Spoj­rzał na ogo­loną, zmal­tre­to­waną głowę Lis­beth Salan­der, już owi­niętą ban­da­żem.

Poczuł nagły przy­pływ czu­ło­ści. Czę­sto jej doświad­czał wobec pacjen­tów, któ­rych ope­ro­wał. Według gazet Lis­beth Salan­der była psy­cho­patką i seryjną mor­der­czy­nią, ale w jego oczach wyglą­dała raczej jak postrze­lony wró­bel. Potrzą­snął głową. Potem spoj­rzał na dok­tora Franka Ellisa, który przy­glą­dał mu się z uśmie­chem.

– Jesteś zna­ko­mi­tym chi­rur­giem – oświad­czył Ellis.

– Dasz się zapro­sić na śnia­da­nie?

– A można tu gdzieś dostać nale­śniki z dże­mem?

– Gofry – odparł Anders Jonas­son. – U mnie w domu. Tylko naj­pierw zadzwo­nię i uprze­dzę żonę. Potem weź­miemy tak­sówkę. – Zatrzy­mał się i spoj­rzał na zegar. – Po głęb­szym zasta­no­wie­niu stwier­dzam, że może lepiej nie dzwo­nić.

Mece­nas Annika Gian­nini nagle prze­bu­dziła się ze snu. Odwró­ciła głowę w prawo i stwier­dziła, że jest za dwie minuty szó­sta. Pierw­sze spo­tka­nie z klien­tem miała już o ósmej. Spoj­rzała w lewo na swo­jego męża Enrica Gian­niniego. Spał spo­koj­nie i w naj­lep­szym razie miał się obu­dzić o ósmej. Zamru­gała szybko kilka razy, wstała i zanim poszła pod prysz­nic, włą­czyła eks­pres do kawy. Spę­dziła sporo czasu w łazience, potem ubrała się w czarne spodnie, białą koszulkę polo i czer­wony żakiet. Zro­biła dwa tosty, poło­żyła na nich ser, dżem poma­rań­czowy i pokro­jone awo­kado. Zanio­sła śnia­da­nie do salonu, aku­rat kiedy zaczy­nały się tele­wi­zyjne wia­do­mo­ści o wpół do siód­mej. Napiła się kawy i wła­śnie otwie­rała usta, żeby ugryźć kanapkę, kiedy usły­szała zapo­wiedź.

Jeden poli­cjant zamor­do­wany, drugi ciężko ranny. Dra­ma­tyczne wyda­rze­nia. W nocy schwy­tano ści­ganą listem goń­czym potrójną mor­der­czy­nię Lis­beth Salan­der.

Począt­kowo nie mogła zro­zu­mieć, o co cho­dziło, bo pierw­sze wra­że­nie suge­ro­wało, że to Lis­beth Salan­der zabiła poli­cjanta. Wia­do­mość była sfor­mu­ło­wana bar­dzo zwięźle, ale po chwili dotarło do niej, że poli­cja poszu­kuje męż­czy­zny podej­rze­wa­nego o zabój­stwo poli­cjanta. Infor­ma­cja pocho­dziła od ano­ni­mo­wego trzy­dzie­sto­sied­mio­let­niego męż­czy­zny. Wszystko wska­zy­wało na to, że Lis­beth Salan­der, ciężko ranna, jest w szpi­talu Sahl­gren­ska w Göteborgu.

Annika zmie­niła kanał, ale nie dowie­działa się wiele wię­cej o tam­tych wyda­rze­niach. Się­gnęła po komórkę i wybrała numer brata, Mika­ela Blom­kvi­sta. Usły­szała komu­ni­kat, że abo­nent jest nie­do­stępny. Poczuła ukłu­cie stra­chu. Mikael dzwo­nił do niej poprzed­niego wie­czoru w dro­dze do Göteborga. Był na tro­pie Lis­beth Salan­der. A także mor­dercy nazwi­skiem Ronald Nie­der­mann.

Kiedy zro­biło się jasno, spo­strze­gaw­czy poli­cjant zna­lazł ślady krwi na ziemi za dre­wut­nią. Pies poli­cyjny poszedł ich tro­pem do wykopu na polance odda­lo­nej od gospo­dar­stwa Gos­se­berga o mniej wię­cej czte­ry­sta metrów na pół­nocny wschód.

Mikael poszedł tam razem z inspek­to­rem Erlan­de­rem. Przy­glą­dali się w zamy­śle­niu. Od razu zauwa­żyli dużo krwi w wyko­pie i wokół niego.

Zna­leźli nawet znisz­czoną papie­ro­śnicę, która naj­wi­docz­niej słu­żyła jako łopatka. Erlan­der wło­żył zna­le­zi­sko do pla­sti­ko­wego woreczka i ozna­ko­wał go. Pozbie­rał także próbki zabar­wio­nych krwią gru­dek ziemi. Poli­cjant w mun­du­rze zwró­cił jego uwagę na nie­do­pa­łek papie­rosa marki Pall Mall bez fil­tra, leżący około metra od wykopu. Także i on został zapa­ko­wany do woreczka i opa­trzony ety­kietą. Mikael przy­po­mniał sobie, że widział paczkę pall malli na bla­cie kuchen­nym w domu Zala­chenki.

Erlan­der spoj­rzał na niebo. Zbie­rały się cięż­kie desz­czowe chmury. Burza, która zeszłej nocy roz­pę­tała się nad Göteborgiem, prze­cho­dziła naj­wi­docz­niej na połu­dnie od oko­lic Nos­se­bro, ale było tylko kwe­stią czasu, kiedy i tu zacznie padać. Inspek­tor popro­sił umun­du­ro­wa­nego poli­cjanta, żeby przy­niósł plan­dekę i przy­krył wykop.

– Wydaje mi się, że ma pan rację – powie­dział wresz­cie do Mika­ela. – Ana­liza krwi na pewno potwier­dzi, że tu leżała Lis­beth Salan­der. Domy­ślam się też, że na papie­ro­śnicy znaj­dziemy jej odci­ski pal­ców. Została postrze­lona i pogrze­bana, ale jakimś cudem udało jej się prze­żyć i wydo­stać…

– I wró­cić do domu, żeby przy­ło­żyć sie­kierą Zala­chence – dokoń­czył Mikael. – Zawzięta z niej sztuka.

– Ale jak, do dia­bła, pora­dziła sobie z Nie­der­man­nem?

Mikael wzru­szył ramio­nami. Był tak samo zasko­czony jak Erlan­der.

Roz­dział 2

Pią­tek, 8 kwiet­nia

Sonja Modig i Jer­ker Holm­berg byli na Dworcu Cen­tral­nym w Göteborgu krótko po ósmej rano. Bublan­ski dzwo­nił z nowymi instruk­cjami: mieli już nie jechać do Gos­se­bergi, tylko wziąć tak­sówkę do komendy regio­nal­nej poli­cji Vastra Götalands przy placu Ern­sta Fon­tella, koło sta­dionu Nya Ullevi. Ponad godzinę cze­kali na powrót inspek­tora Erlan­dera z Mika­elem Blom­kvi­stem z Gos­se­bergi. Mikael przy­wi­tał się z Sonją Modig, którą spo­tkał już wcze­śniej, i przed­sta­wił się Jer­kerowi Holm­bergowi. Potem dołą­czył do nich kolega Erlan­dera z aktu­al­nymi wie­ściami z pogoni za Ronal­dem Nie­der­man­nem. Raport był krótki.

– Utwo­rzy­li­śmy grupę śled­czą pod kie­run­kiem regio­nal­nego wydziału kry­mi­nal­nego. Oczy­wi­ście zaalar­mo­wa­li­śmy cały kraj. Radio­wóz zna­leź­li­śmy o szó­stej rano w Alingsås. Na razie tam ślad się urywa. Podej­rze­wamy, że zmie­nił pojazd, ale nie dosta­li­śmy jesz­cze żad­nego zgło­sze­nia o kra­dzieży samo­chodu.

– A media? – zapy­tała Sonja Modig i zer­k­nęła prze­pra­sza­jąco na Mika­ela Blom­kvi­sta.

– To zabój­stwo poli­cjanta, więc jest przez to mak­sy­malna mobi­li­za­cja. Pla­nu­jemy kon­fe­ren­cję pra­sową na dzie­siątą.

– Czy ktoś może wie, w jakim sta­nie jest Lis­beth Salan­der? – zapy­tał Mikael. Był dziw­nie mało zain­te­re­so­wany wszyst­kim, co wią­zało się z poszu­ki­wa­niami Nie­der­manna.

– Prze­szła w nocy ope­ra­cję. Wyjęli jej kulę z głowy. Jesz­cze się nie wybu­dziła z nar­kozy.

– Czy wia­domo, jakie są roko­wa­nia?

– O ile zro­zu­mia­łem, nic nie będzie wia­domo, póki się nie obu­dzi. Ale lekarz, który ją ope­ro­wał, mówi, że jest dobrej myśli. Powinna prze­żyć, jeśli nie poja­wią się kom­pli­ka­cje.

– A Zala­chenko? – zapy­tał Mikael.

– Kto? – zapy­tał kolega Erlan­dera, jesz­cze nie­wta­jem­ni­czony w zawi­ło­ści tej sprawy.

– Karl Axel Bodin.

– Aha, on też był ope­ro­wany tej nocy. Ma dość paskudną ranę od sie­kiery w twa­rzy i jesz­cze jedną pod kola­nem. Jest mocno spo­nie­wie­rany, ale jego życiu nie zagraża nie­bez­pie­czeń­stwo.

Mikael ski­nął głową.

– Wygląda pan na zmę­czo­nego – powie­działa Sonja Modig.

– No pew­nie. To moja trze­cia doba pra­wie bez snu.

– Spał tro­chę w samo­cho­dzie w dro­dze z Nos­se­bro – dodał Erlan­der.

– Czy da pan radę opo­wie­dzieć wszystko od początku? – zapy­tał Holm­berg. – Wszystko wska­zuje na to, że pry­watni detek­tywi wygry­wają z poli­cją trzy do zera.

Mikael uśmiech­nął się blado.

– Chciał­bym to usły­szeć od Bublan­skiego – powie­dział.

Poszli na śnia­da­nie do poli­cyj­nej kafe­te­rii w komen­dzie. Mikael przez pół godziny tłu­ma­czył, jak z kawał­ków puz­zli uło­żył histo­rię Zala­chenki. Kiedy skoń­czył, poli­cjanci na­dal mil­czeli, pogrą­żeni w myślach.

– W pań­skiej histo­rii jest kilka dziur – ode­zwał się wresz­cie Holm­berg.

– Pew­nie tak – potwier­dził Mikael.

– Nie wyja­śnił pan, jak wszedł w posia­da­nie ści­śle taj­nego raportu Säpo o Zala­chence.

Mikael ski­nął głową.

– Zna­la­złem go w miesz­ka­niu Lis­beth Salan­der, kiedy wresz­cie odkry­łem, gdzie się ukrywa. Ona z kolei zna­la­zła go, jak się domy­ślam, w domku let­ni­sko­wym mece­nasa Bjur­mana.

– A więc zna­lazł pan kry­jówkę Salan­der?

Mikael ski­nął.

– I co?

– Sami musi­cie zna­leźć ten adres. Lis­beth bar­dzo się sta­rała mieć tajny adres i ja nie zamie­rzam być źró­dłem prze­cieku.

Modig i Holm­berg lekko się zachmu­rzyli.

– Panie Blom­kvist… to prze­cież śledz­two w spra­wie mor­der­stwa – powie­działa Sonja Modig.

– A pani jesz­cze nie do końca zro­zu­miała, że Lis­beth jest nie­winna, a poli­cja w spo­sób nie­spo­ty­kany naru­szyła jej pry­wat­ność. Gang les­bi­jek sata­ni­stek? Skąd wy bie­rze­cie takie rze­czy? Jeśli będzie chciała wam powie­dzieć, gdzie mieszka, to jestem prze­ko­nany, że to zrobi.

– Jest jesz­cze jedna rzecz, którą nie do końca rozu­miem – drą­żył Holm­berg. – Skąd w tej spra­wie w ogóle bie­rze się Bjur­man? Mówi pan, że to on to wszystko uru­cho­mił, kiedy skon­tak­to­wał się z Zala­chenką i zle­cił mu zamor­do­wa­nie Salan­der… ale dla­czego miałby to robić?

Mikael zwle­kał z odpo­wie­dzią dłuż­szą chwilę.

– Domy­ślam się, że zwró­cił się do Zala­chenki, żeby pomógł mu pozbyć się Lis­beth Salan­der. Miała się zna­leźć w tam­tym maga­zy­nie w Nykvarn.

– Był jej kura­to­rem. Jaki miałby powód, żeby ją zli­kwi­do­wać?

– To skom­pli­ko­wane.

– Więc niech pan nam wytłu­ma­czy.

– Miał dia­bel­nie dobry powód. Zro­bił coś, a Lis­beth się o tym dowie­działa. Sta­no­wiła zagro­że­nie dla jego przy­szło­ści i dobro­bytu.

– Co takiego zro­bił?

– Myślę, że naj­le­piej będzie, jak Lis­beth sama wyja­śni wam powody.

Spoj­rzał Holm­ber­gowi pro­sto w oczy.

– Spró­buję zgad­nąć – ode­zwała się Sonja Modig. – Bjur­man zro­bił swo­jej pod­opiecz­nej jakąś krzywdę.

Mikael ski­nął głową.

– Czy mam przy­pusz­czać, że zmu­szał ją do czyn­no­ści sek­su­al­nych?

Mikael wzru­szył ramio­nami, lecz nie sko­men­to­wał.

– Czy wie pan o tatu­ażu na brzu­chu Bjur­mana?

– Tatu­ażu?

– Wyko­nany ręką ama­tora napis na cały brzuch… „Jestem sady­styczną świ­nią, dup­kiem i gwał­ci­cie­lem”. Dys­ku­to­wa­li­śmy, o co tu mogło cho­dzić.

Mikael znie­nacka wybuch­nął gło­śnym śmie­chem.

– O co cho­dzi?

– Zasta­na­wia­łem się, co Lis­beth zro­biła, żeby się zemścić. Ale słu­chaj­cie… nie chcę z wami roz­ma­wiać o tej spra­wie, z tych samych powo­dów co przed­tem. Tu cho­dzi o jej pry­wat­ność. To wobec Lis­beth popeł­niono prze­stęp­stwo. To ona jest ofiarą. To ona zde­cy­duje, czy chce wam o tym opo­wie­dzieć. Sorry.

Spra­wiał wra­że­nie, jakby rze­czy­wi­ście było mu przy­kro.

– Gwałt trzeba zgło­sić na poli­cję – powie­działa Sonja Modig.

– Zga­dzam się. Ale do tego gwałtu doszło dwa lata temu, a Lis­beth jesz­cze nie roz­ma­wiała o tym z poli­cją. Co wska­zuje na to, że raczej nie zamie­rza tego robić. Mogę się z nią nie zga­dzać w tej spra­wie ze wszyst­kich sił, ale i tak to ona decy­duje. Poza tym…

– Tak?

– Lis­beth nie ma szcze­gól­nych powo­dów, żeby zwie­rzać się poli­cji. Ostat­nio, kiedy pró­bo­wała wyja­śnić, jakim bydla­kiem jest Zala­chenko, została zamknięta w psy­chia­tryku.

Pro­ku­ra­tor nad­zo­ru­jący postę­po­wa­nie przy­go­to­waw­cze Richard Ekström czuł łasko­ta­nie nie­po­koju w brzu­chu, kiedy krótko przed dzie­wiątą rano w piąt­kowy pora­nek popro­sił kie­ru­ją­cego śledz­twem Jana Bublan­skiego, żeby zajął miej­sce po dru­giej stro­nie biurka. Popra­wił oku­lary i pogła­dził się po sta­ran­nie przy­strzy­żo­nej bródce. Czuł, że robi się nie­bez­piecz­nie, że pogrąża się w cha­osie. Przez mie­siąc ści­gał Lis­beth Salan­der. Gdzie się tylko dało, przed­sta­wiał ją jako chorą psy­chicz­nie groźną psy­cho­patkę. Dopu­ścił do wycieku infor­ma­cji, które miały mu pomóc w przy­szłym pro­ce­sie. Wszystko wyglą­dało tak dobrze.

Nie miał nawet cie­nia wąt­pli­wo­ści, że Lis­beth Salan­der jest winna potrój­nego mor­der­stwa. Wie­rzył, że jej pro­ces będzie spa­cer­kiem po zwy­cię­stwo, pro­pa­gan­do­wym przed­sta­wie­niem z nim samym w głów­nej roli. A potem wszystko prze­stało się ukła­dać i nagle oka­zało się, że oto ma przed sobą zupeł­nie innego mor­dercę i chaos, który zda­wał się nie mieć końca. Pie­przona Salan­der.

– A więc mamy tu nie­zły pasz­tet – powie­dział. – Czego się dowie­dzia­łeś dziś rano?

– Poszedł komu­ni­kat na cały kraj w spra­wie Ronalda Nie­der­manna, ale na­dal go nie zła­pano. Na razie jest poszu­ki­wany tylko za zamor­do­wa­nie poli­cjanta Gun­nara Anders­sona, ale sądzę, że powin­ni­śmy ogło­sić, że jest winny trzech mor­derstw w Sztok­hol­mie. Może mógł­byś zwo­łać kon­fe­ren­cję pra­sową.

Bublan­ski spe­cjal­nie zapro­po­no­wał kon­fe­ren­cję, żeby roz­draż­nić roz­mówcę. Ekström nie­na­wi­dził spo­tkań z dzien­ni­ka­rzami.

– Wydaje mi się, że na razie powin­ni­śmy zacze­kać z kon­fe­ren­cjami – powie­dział szybko.

Bublan­ski z tru­dem stłu­mił uśmiech.

– To przede wszyst­kim sprawa dla poli­cji z Göteborga – wyja­śnił Ekström.

– No tak, ale mamy tam na miej­scu Sonję Modig i Jer­kera Holm­berga, nawią­za­li­śmy współ­pracę…

– Zacze­kamy z kon­fe­ren­cją pra­sową, póki nie dowiemy się wię­cej – zade­cy­do­wał Ekström ostrym tonem. – Chciał­bym wie­dzieć, jak bar­dzo jesteś pewny, że Nie­der­mann rze­czy­wi­ście jest zamie­szany w mor­der­stwa tu, w Sztok­hol­mie.

– Jako poli­cjant jestem o tym prze­ko­nany. Tylko sprawa dowo­dów wygląda nie naj­le­piej. Nie mamy żad­nych świad­ków mor­derstw, nie ma też żad­nych dobrych dowo­dów rze­czo­wych. Magge Lun­din i Sonny Nie­mi­nen ze Svavelsjö MC nie chcą gadać i udają, że ni­gdy nie sły­szeli o Nie­der­man­nie. Ale i tak pój­dzie sie­dzieć za zabój­stwo poli­cjanta.

– Wła­śnie – zgo­dził się Ekström. – To zabój­stwo poli­cjanta jest w tej chwili ważne. Ale powiedz mi… czy jest coś, co wska­zy­wa­łoby, że Salan­der jest przy­naj­mniej jakoś zamie­szana w te mor­der­stwa? Czy można sobie wyobra­zić, że to ona razem z Nie­der­man­nem doko­nała tych zbrodni?

– Wąt­pię. I raczej nie wygła­szał­bym takiej teo­rii publicz­nie.

– To w takim razie jak jest z tym powią­zana?

– To nie­zwy­kle skom­pli­ko­wana histo­ria. Dokład­nie tak jak Mikael Blom­kvist twier­dził od początku, tu cho­dzi o tego typa Zala… Alek­san­dra Zala­chenkę.

Na dźwięk nazwi­ska Blom­kvi­sta pro­ku­ra­tor Ekström wyraź­nie się naje­żył.

– Zala to były radziecki szpieg, bez­względny skry­to­bójca z okresu zim­nej wojny – mówił dalej Bublan­ski. – Przy­je­chał do Szwe­cji w latach sie­dem­dzie­sią­tych i został ojcem Lis­beth Salan­der. Opie­ko­wała się nim komórka Säpo. Zacie­rała ślady jego zbrodni. Jeden z funk­cjo­na­riu­szy Säpo dopil­no­wał też, żeby Lis­beth Salan­der została zamknięta w kli­nice psy­chia­trycz­nej dla mło­dzieży, kiedy miała trzy­na­ście lat i gro­ziła, że zdra­dzi tajem­nicę Zala­chenki.

– Rozu­miesz chyba, że tro­chę trudno to prze­łknąć. To nie jest histo­ria, z którą mogli­by­śmy iść do mediów. O ile dobrze zro­zu­mia­łem, wszystko, co doty­czy Zala­chenki, to infor­ma­cje ści­śle tajne.

– Ale praw­dziwe. Mam doku­menty.

– Czy mogę je przej­rzeć?

Bublan­ski pod­su­nął mu teczkę z rapor­tem z 1991 roku. Ekström w zamy­śle­niu przy­glą­dał się pie­czątce infor­mu­ją­cej, że doku­ment zawiera ści­śle tajne infor­ma­cje, i nume­rowi dzien­nika podaw­czego, który od razu ziden­ty­fi­ko­wał jako nale­żący do Säpo. Prze­wer­to­wał szybko liczący nie­mal sto stron plik papie­rów i prze­czy­tał kilka frag­men­tów, wybra­nych na chy­bił tra­fił. Wresz­cie odło­żył raport na bok.

– Musimy spró­bo­wać tro­chę to zała­go­dzić, żeby sprawa nie wymknęła się nam cał­ko­wi­cie spod kon­troli. A więc Lis­beth Salan­der została zamknięta w domu waria­tów, bo pró­bo­wała zabić swo­jego ojca… tego Zala­chenkę. A teraz jesz­cze zadała mu cios sie­kierą w głowę. W każ­dym razie należy to uznać za próbę mor­der­stwa. Trzeba ją też aresz­to­wać za postrze­le­nie Mag­gego Lun­dina w Stal­lar­hol­men.

– Możesz aresz­to­wać, kogo chcesz, ale na twoim miej­scu był­bym ostroż­niej­szy.

– To będzie skan­dal nie­by­wa­łych roz­mia­rów, jeśli cała ta histo­ria z Säpo wyj­dzie na świa­tło dzienne.

Bublan­ski wzru­szył ramio­nami. Jego obo­wiązki służ­bowe pole­gały na wyja­śnia­niu zbrodni, a nie na wyci­sza­niu skan­dali.

– Ten palant z Säpo, Gun­nar Björck. Co wiemy o jego roli?

– Jest jedną z głów­nych postaci. W tej chwili prze­bywa na zwol­nie­niu lekar­skim z powodu dys­ko­pa­tii, obec­nie mieszka w Smådalarö.

– Okej… na razie zacho­wamy mil­cze­nie w spra­wie Säpo. Teraz liczy się zabój­stwo poli­cjanta i nic innego. Powin­ni­śmy uni­kać zamie­sza­nia.

– Raczej trudno będzie wyci­szyć tę sprawę.

– Co masz na myśli?

– Wysła­łem Curta Svens­sona, żeby przy­wiózł Björcka na prze­słu­cha­nie. – Bublan­ski spoj­rzał na zega­rek. – Powinni tu być mniej wię­cej teraz.

– Co?

– Wła­ści­wie pla­no­wa­łem sam wybrać się na wycieczkę do Smådalarö, ale mor­der­stwo poli­cjanta mi prze­szko­dziło.

– Nie wyda­łem pozwo­le­nia na zatrzy­ma­nie Björcka.

– To prawda. Ale to nie jest aresz­to­wa­nie. Ścią­gam go tylko na prze­słu­cha­nie.

– Nie podoba mi się to.

Bublan­ski nachy­lił się do przodu, przez co wyglą­dał, jakby mówił nie­mal po przy­ja­ciel­sku.

– Richar­dzie… sprawa wygląda tak: Lis­beth Salan­der jest ofiarą wielu aktów prze­mocy doko­na­nych w świe­tle prawa. Zaczęło się, kiedy była jesz­cze dziec­kiem. Nie zamie­rzam pozwo­lić, żeby to trwało na­dal. Możesz ode­brać mi nad­zór nad śledz­twem, ale w takim razie będę zmu­szony napi­sać o tej spra­wie ostrą notatkę służ­bową.

Richard Ekström wyglą­dał, jakby wła­śnie połknął coś kwa­śnego.

Gun­nar Björck, prze­by­wa­jący na zwol­nie­niu lekar­skim zastępca szefa wydziału do spraw obco­kra­jow­ców w taj­nej poli­cji, otwo­rzył drzwi swo­jego let­niego domku w Smådalarö i pod­niósł wzrok na wyso­kiego, krótko ostrzy­żo­nego blon­dyna w czar­nej skó­rza­nej kurtce.

– Szu­kam Gun­nara Björcka.

– To ja.

– Curt Svens­son, poli­cja kry­mi­nalna.

Męż­czy­zna poka­zał legi­ty­ma­cję służ­bową.

– Słu­cham pana.

– Jest pan pro­szony o uda­nie się ze mną na Kung­shol­men, aby zło­żyć wyja­śnie­nia w śledz­twie w spra­wie Lis­beth Salan­der.

– Ehm… to musi być jakaś pomyłka.

– To nie jest pomyłka – stwier­dził Curt Svens­son.

– Pan mnie nie rozu­mie. Ja też jestem poli­cjan­tem. Sądzę, że powi­nien pan skon­sul­to­wać się w tej spra­wie ze swoim sze­fem.

– To wła­śnie mój szef pana wzywa.

– Muszę zadzwo­nić i…

– Może pan zadzwo­nić z Kung­shol­men.

Gun­nar Björck poczuł nagle, że ogar­nia go rezy­gna­cja.

Stało się. Zosta­łem w to wcią­gnięty. Pie­przony gno­jek Blom­kvist. Pie­przona Salan­der.

– Czy jestem zatrzy­many? – zapy­tał.

– W tej chwili nie. Ale możemy to zała­twić, jeśli pan sobie życzy.

– Nie… nie, oczy­wi­ście pojadę z panem. To jasne, że chcę poma­gać kole­gom ze służby zewnętrz­nej.

– To dobrze – stwier­dził Curt Svens­son i wszedł za gospo­da­rzem do środka. Czuj­nie obser­wo­wał Gun­nara Björcka, kiedy ten brał okry­cie i wyłą­czał eks­pres do kawy.

O jede­na­stej przed połu­dniem Mikael Blom­kvist przy­po­mniał sobie, że jego wyna­jęty samo­chód na­dal stoi zapar­ko­wany za sto­dołą przy wjeź­dzie do Gos­se­bergi, ale był tak wyczer­pany, że nie mógł po niego jechać, a jesz­cze mniej nada­wał się do pro­wa­dze­nia auta taki kawał drogi. Popro­sił o radę inspek­tora Mar­cusa Erlan­dera, a ten wspa­nia­ło­myśl­nie zała­twił sprawę tak, że jeden z tech­ni­ków kry­mi­nal­nych z Göteborga wróci samo­cho­dem Mika­ela do domu.

– Niech pan potrak­tuje to jako zadość­uczy­nie­nie za to, jak został pan potrak­to­wany dzi­siej­szej nocy.

Mikael ski­nął głową. Potem poje­chał tak­sówką do City Hotel­let przy Lorens­bergs­ga­tan, nie­da­leko Ave­nyn. Wyna­jął jed­no­oso­bowy pokój w cenie ośmiu­set koron za noc. Od razu poszedł do pokoju i zrzu­cił ubra­nie. Nagi usiadł na poście­lo­nym łóżku, z wewnętrz­nej kie­szeni kurtki wyjął palma tung­stena T3 nale­żą­cego do Lis­beth Salan­der i zwa­żył go w dłoni. Na­dal nie mógł uwie­rzyć, że mały kom­pu­ter nie został zare­kwi­ro­wany, kiedy komi­sarz Pauls­son go prze­szu­ki­wał, ale Pauls­son pew­nie zakła­dał, że to kom­pu­ter Mika­ela. Poza tym nie tra­fił do aresztu, gdzie prze­pro­wa­dzono by rewi­zję oso­bi­stą. Zasta­na­wiał się chwilę. Wresz­cie umie­ścił kom­pu­ter w prze­gródce swo­jej torby kom­pu­terowej, w któ­rej prze­cho­wy­wał już płytę CD pod­pi­saną „Bjur­man”. Ją też Pauls­son prze­oczył. Zda­wał sobie sprawę, że z praw­nego punktu widze­nia ukrywa dowody w śledz­twie, lecz były to przed­mioty, któ­rych Lis­beth naj­praw­do­po­dob­niej nie chcia­łaby widzieć w nie­po­wo­ła­nych rękach.

Włą­czył komórkę i zauwa­żył, że bate­ria pra­wie wysia­dła, więc pod­łą­czył łado­warkę. Zadzwo­nił do sio­stry, mece­nas Anniki Gian­nini.

– Cześć, sio­stra.

– Co masz wspól­nego z zabój­stwem poli­cjanta dziś w nocy? – zapy­tała od razu.

Wyja­śnił pokrótce, co się wyda­rzyło.

– Okej. To zna­czy, że Salan­der jest na oddziale inten­syw­nej tera­pii.

– Tak jest. Póki się nie wybu­dzi, nie wiemy, jak poważne ma obra­że­nia, ale na pewno będzie potrze­bo­wała adwo­kata.

Annika Gian­nini zasta­na­wiała się chwilę.

– Czy myślisz, że zechcia­łaby mnie?

– Pew­nie w ogóle nie będzie chciała adwo­kata. Nie jest osobą, która chęt­nie prosi o pomoc.

– Ze sprawy wynika, że potrze­bo­wa­łaby adwo­kata spe­cja­li­zu­ją­cego się w spra­wach kar­nych. Czy mogła­bym spoj­rzeć na twoje mate­riały?

– Poroz­ma­wiaj z Eriką Ber­ger i poproś o kopie.

Potem Mikael zadzwo­nił do Eriki Ber­ger. Nie odbie­rała komórki, więc wystu­kał jej numer w redak­cji „Mil­len­nium”. Ode­brał Henry Cor­tez.

– Erika gdzieś wyszła – powie­dział.

Mikael krótko stre­ścił ostat­nie wyda­rze­nia i popro­sił Henry’ego Cor­teza, żeby prze­ka­zał wia­do­mość redak­tor naczel­nej „Mil­len­nium”.

– Okej. A co mamy robić? – zapy­tał Henry.

– Dzi­siaj nic – odparł Mikael. – Muszę się wyspać. Przy­jadę do Sztok­holmu jutro, o ile nie zda­rzy się nic nie­prze­wi­dzia­nego. „Mil­len­nium” opu­bli­kuje swoją wer­sję wyda­rzeń w następ­nym nume­rze, ale mamy na to jesz­cze pra­wie mie­siąc.

Zakoń­czył roz­mowę i wśli­znął się do łóżka. Zasnął przed upły­wem trzy­dzie­stu sekund.

Zastępca komen­danta regio­nal­nego poli­cji Monika Spångberg zastu­kała dłu­go­pi­sem o brzeg szklanki z wodą mine­ralną i popro­siła o ciszę. Wokół stołu kon­fe­ren­cyj­nego w jej gabi­ne­cie zebrało się dzie­sięć osób. Trzy kobiety i sied­miu męż­czyzn. Grupa skła­dała się z szefa wydziału kry­mi­nal­nego, zastępcy szefa wydziału kry­mi­nal­nego, trzech inspek­to­rów kry­mi­nal­nych – jed­nym z nich był Mar­cus Erlan­der – oraz rzecz­nika pra­so­wego poli­cji w Göteborgu. Na naradę wezwano także pro­ku­ra­tor nad­zo­ru­jącą postę­po­wa­nie przy­go­to­waw­cze Agnetę Jervas z pro­ku­ra­tury oraz inspek­to­rów Sonję Modig i Jer­kera Holm­berga ze sztok­holm­skiej poli­cji. Dwoje ostat­nich włą­czono do grupy, żeby oka­zać wolę współ­pracy z kole­gami ze sto­licy, a po czę­ści także po to, żeby poka­zać, jak wygląda praw­dziwe poli­cyjne śledz­two.

Spångberg, która czę­sto była jedyną kobietą w męskim gro­nie, sły­nęła z tego, że nie tra­ciła czasu na for­mal­no­ści i gład­kie słówka. Wyja­śniła, że komen­dant poli­cji wyje­chał służ­bowo na kon­fe­ren­cję Euro­polu w Madry­cie i kiedy dowie­dział się o mor­der­stwie poli­cjanta, posta­no­wił wró­cić, ale jego powrotu spo­dzie­wano się dopiero póź­nym wie­czo­rem. Potem zwró­ciła się bez­po­śred­nio do szefa wydziału kry­mi­nal­nego Andersa Peh­rzona i popro­siła, by pokrótce przed­sta­wił sytu­ację.

– Minęło nieco ponad dzie­sięć godzin od zamor­do­wa­nia naszego kolegi Gun­nara Anders­sona przy dro­dze do Nos­se­bro. Znamy nazwi­sko mor­dercy, to Ronald Nie­der­mann, ale nie mamy jesz­cze jego zdję­cia.

– W Sztok­hol­mie mamy jego foto­gra­fię sprzed ponad dwu­dzie­stu lat. Dosta­li­śmy ją od Paola Roberto, ale pra­wie nie nadaje się do użytku – powie­dział Jer­ker Holm­berg.

– Okej. Radio­wóz, który upro­wa­dził, został zna­le­ziony, jak wia­domo, w Alingsås dzi­siaj rano. Stał zapar­ko­wany w bocz­nej uliczce, mniej wię­cej trzy­sta pięć­dzie­siąt metrów od sta­cji kole­jo­wej. Nie otrzy­ma­li­śmy rano zgło­sze­nia o kra­dzieży samo­chodu w oko­licy.

– Jak idą poszu­ki­wa­nia?

– Obser­wu­jemy pociągi przy­jeż­dża­jące do Sztok­holmu i Malmö. Posta­wi­li­śmy na nogi cały kraj. Poin­for­mo­wa­li­śmy poli­cję nor­we­ską i duń­ską. W tej chwili około trzy­dzie­stu poli­cjan­tów zaj­muje się bez­po­śred­nio śledz­twem i oczy­wi­ście wszy­scy mają oczy sze­roko otwarte.

– Żad­nych śla­dów?

– Żad­nych. Na razie. Ale osoba o tak cha­rak­te­ry­stycz­nym wyglą­dzie jak Nie­der­mann raczej nie powinna długo pozo­stać nie­zau­wa­żona.

– Czy ktoś wie, jak się czuje Fre­drik Tor­stens­son? – zapy­tał jeden z inspek­to­rów.

– Leży w Sahl­gren­ska. Jest ciężko ranny, mniej wię­cej jak po wypadku samo­cho­do­wym. Trudno uwie­rzyć, że jeden czło­wiek może tak potur­bo­wać dru­giego gołymi rękami. Oprócz poła­ma­nych nóg i zmiaż­dżo­nych żeber ma też uszko­dzony kręg szyjny. Ist­nieje nie­bez­pie­czeń­stwo, że będzie czę­ściowo spa­ra­li­żo­wany.

Zebrani przez kilka sekund roz­my­ślali nad poło­że­niem kolegi. Po chwili znów głos zabrała Monika Spångberg. Zwró­ciła się do Erlan­dera:

– Co się wła­ści­wie wyda­rzyło w Gos­se­ber­dze?

– Tho­mas Pauls­son wyda­rzył się w Gos­se­ber­dze.

Kilku uczest­ni­ków zgod­nie wes­tchnęło.

– Czy nikt nie może go wysłać na eme­ry­turę? Prze­cież to jest cho­lerna cho­dząca kata­strofa.

– Znam Pauls­sona bar­dzo dobrze – powie­działa Monika Spångberg surowo. – Ale nie sły­sza­łam żad­nych skarg na niego przez ostat­nie… chyba przez dwa lata.

– Tam­tej­szy komen­dant poli­cji jest sta­rym kum­plem Pauls­sona i pró­bo­wał mu pomóc, trzy­ma­jąc nad nim para­sol ochronny. W dobrej wie­rze, że tak powiem, nie chcę go tu kry­ty­ko­wać. Ale dziś w nocy Pauls­son zacho­wy­wał się dziw­nie do tego stop­nia, że wielu kole­gów zgła­szało tę sprawę.

– To zna­czy jak?

Mar­cus Erlan­der zer­k­nął na Sonję Modig i Jer­kera Holm­berga. Był wyraź­nie zaże­no­wany, że musi ujaw­nić sła­bość swo­ich sze­re­gów przed kole­gami ze Sztok­holmu.

– Naj­dziw­niej­sze jest to, że wysłał czło­wieka z ekipy tech­nicz­nej, żeby zro­bił inwen­ta­ry­za­cję dre­wutni, w któ­rej zna­leź­li­śmy Zala­chenkę.

– Inwen­ta­ry­za­cję dre­wutni? – powtó­rzyła zasko­czona Spångberg.

– Tak… to zna­czy… chciał wie­dzieć, ile dokład­nie polan się tam znaj­duje. Żeby raport był kom­pletny.

Przy stole zapa­dło zna­czące mil­cze­nie. Erlan­der pośpiesz­nie dorzu­cił:

– Rano oka­zało się, że Pauls­son bie­rze co naj­mniej dwa leki psy­cho­tro­powe, xanor i efe­xor. Wła­ści­wie powi­nien być na zwol­nie­niu, ale ukry­wał swój stan przed kole­gami.

– Jaki stan? – zapy­tała surowo Spångberg.

– Nie wiem oczy­wi­ście, co mu dokład­nie dolega, leka­rzy obo­wią­zuje tajem­nica, ale te środki, które bie­rze, mają czę­ściowo silne dzia­ła­nie prze­ciw­lę­kowe, czę­ściowo sty­mu­lu­jące. Był po pro­stu na nie­złym haju.

– Mój Boże – powie­działa Spångberg z prze­ję­ciem. Wyglą­dała jak chmura burzowa, która prze­szła nad Göteborgiem rano. – Muszę natych­miast poroz­ma­wiać z Pauls­so­nem.

– To będzie raczej trudne. Dziś rano prze­szedł zała­ma­nie, jest w szpi­talu z powodu prze­mę­cze­nia. Mie­li­śmy po pro­stu mak­sy­mal­nego pecha, że to wła­śnie on miał wtedy służbę.

– Czy mogę o coś zapy­tać? – powie­dział szef wydziału kry­mi­nal­nego. – A więc Pauls­son aresz­to­wał Mika­ela Blom­kvi­sta w nocy?

– Napi­sał raport i zło­żył donie­sie­nie o znie­wa­że­niu funk­cjo­na­riu­sza, sta­wia­niu oporu wła­dzy i nie­le­gal­nym posia­da­niu broni.

– Co mówi Blom­kvist?

– Przy­znaje się do obrazy, ale twier­dzi, że to była obrona konieczna. Mówi, że opór pole­gał na tym, że w ostrych sło­wach usi­ło­wał zapo­biec temu, żeby Tor­stens­son i Anders­son jechali zapusz­ko­wać Nie­der­manna sami, bez posił­ków.

– Świad­ko­wie?

– Poli­cjanci Tor­stens­son i Anders­son. Chciał­bym jesz­cze dodać, że nie wie­rzę ani tro­chę w donie­sie­nie Pauls­sona o sta­wia­niu oporu. To typowe donie­sie­nie zapo­bie­gaw­cze, żeby mógł odrzu­cać póź­niej­sze skargi Blom­kvi­sta.

– Ale to zna­czy, że Blom­kvist sam obez­wład­nił Nie­der­manna? – zapy­tała pro­ku­ra­tor Agneta Jervas.

– Ster­ro­ry­zo­wał go bro­nią.

– A więc Blom­kvist miał broń. W takim razie aresz­to­wa­nie Blom­kvista mia­łoby przy­naj­mniej jakieś pod­stawy. Skąd miał broń?

– O tym nie chce mówić bez poro­zu­mie­nia z adwo­ka­tem. Ale Pauls­son aresz­to­wał Blom­kvi­sta, kiedy ten pró­bo­wał prze­ka­zać broń poli­cji.

– Czy mogła­bym zło­żyć nie­for­malną pro­po­zy­cję? – zapy­tała ostroż­nie Sonja Modig.

Wszy­scy spoj­rzeli w jej stronę.

– Spo­tka­łam Mika­ela Blom­kvi­sta kilka razy w cza­sie śledz­twa i w mojej oce­nie jest osobą, na któ­rej można pole­gać, choć jest dzien­ni­ka­rzem. Zakła­dam, że to pani podej­mie decy­zję w spra­wie oskar­że­nia… – Spoj­rzała na Agnetę Jervas, a ta kiw­nęła głową. – W takim razie ta histo­ria z obrazą i opo­rem to tylko bzdury, które pani, jak sądzę, od razu odrzuci.

– Pew­nie tak. Ale nie­le­galne posia­da­nie broni to coś poważ­niej­szego.

– Pro­po­no­wa­ła­bym, żeby pani trzy­mała rękę na pul­sie. Blom­kvist sam poskła­dał tę całą histo­rię z kawał­ków i wyprze­dził poli­cję. Wię­cej sko­rzy­stamy na dobrych kon­tak­tach i współ­pracy z nim niż na spro­wo­ko­wa­niu go, żeby roz­pra­wił się z poli­cją w mediach.

Umil­kła. Po kilku sekun­dach Mar­cus Erlan­der odchrząk­nął. Jeżeli Sonja Modig odwa­żyła się na takie wystą­pie­nie, nie chciał być gor­szy.

– Popie­ram. Ja także uwa­żam Blom­kvi­sta za czło­wieka roz­sąd­nego. Prze­pro­si­łem go nawet za takie trak­to­wa­nie. Wydaje mi się, że mógłby puścić to w nie­pa­mięć. Poza tym jest lojalny. Wyśle­dził, gdzie mieszka Lis­beth Salan­der, ale nie chce nam podać jej adresu. Nie boi się pod­jąć otwar­tej dys­ku­sji z poli­cją… a ma taką pozy­cję, że jego głos w mediach będzie się liczył tak samo jak wszyst­kie donie­sie­nia Pauls­sona.

– Ale nie chce nam prze­ka­zać infor­ma­cji o Salan­der?

– Mówi, że sami musimy ją o to zapy­tać.

– Co to była za broń? – zapy­tała Jervas.

– Colt 1911 govern­ment. Numer serii nie­znany. Wysła­łem go do labo­ra­to­rium, ale jesz­cze nie wia­domo, czy został użyty w Szwe­cji w związku z jakimś prze­stęp­stwem. Jeśli okaże się, że tak, to sprawa będzie wyglą­dała nieco ina­czej.

Monika Spångberg unio­sła dłu­go­pis.

– Agneto, sama zde­cy­du­jesz, czy wsz­cząć postę­po­wa­nie przy­go­to­waw­cze prze­ciwko Blom­kvi­stowi. Pro­po­nuję, żebyś pocze­kała na raport z labo­ra­to­rium. Idźmy dalej. Ten Zala­chenko… co może­cie o nim powie­dzieć, inspek­to­rzy ze Sztok­holmu?

– Pro­blem polega na tym, że do wczo­raj­szego popo­łu­dnia ni­gdy nie sły­sze­li­śmy ani o Zala­chence, ani o Nie­der­man­nie – odpo­wie­działa Sonja Modig.

– Wyda­wało mi się, że ści­ga­cie bandę les­bi­jek sata­ni­stek – ode­zwał się jeden z göteborskich poli­cjan­tów. Na twa­rzach kilku innych poka­zały się uśmie­chy. Jer­ker Holm­berg przy­glą­dał się swoim paznok­ciom. Pyta­nie było skie­ro­wane do Sonji Modig.

– Tak mię­dzy nami to mogę powie­dzieć, że też mamy swo­jego Tho­masa Pauls­sona w naszym wydziale i ta histo­ria z les­bij­kami to taki odprysk, który pocho­dzi wła­śnie od niego.

Następ­nie Sonja Modig i Jer­ker Holm­berg przez ponad pół godziny opo­wia­dali, do czego udało im się dojść.

Kiedy skoń­czyli, przy stole na dłuż­szą chwilę zapa­dła cisza.

– Jeśli ta sprawa z Gun­na­rem Björckiem się potwier­dzi, ludziom z Säpo zacznie się palić grunt pod sto­pami – stwier­dziła zastęp­czyni komen­danta Spångberg.

Wszy­scy ski­nęli gło­wami. Agneta Jervas pod­nio­sła rękę.

– O ile dobrze rozu­miem, wasze podej­rze­nia opie­rają się w dużym stop­niu na przy­pusz­cze­niach i poszla­kach. Jako pro­ku­ra­tor jestem tro­chę zanie­po­ko­jona stroną dowo­dową.

– Zda­jemy sobie z tego sprawę – uspo­koił ją Jer­ker Holm­berg. – Wydaje nam się, że wiemy z grub­sza, co się stało, ale jest jesz­cze masa zna­ków zapy­ta­nia, które trzeba zba­dać.

– Rozu­miem, że zaj­mu­je­cie się zna­le­zi­skami wyko­pa­nymi w Nykvarn pod Södertälje – powie­działa Spångberg. – Ilu mor­derstw doty­czy ta sprawa?

Jer­ker Holm­berg zamru­gał ze zmę­cze­nia.

– Zaczęło się od trzech mor­derstw w Sztok­hol­mie – to zabój­stwa, za które ści­gano Lis­beth Salan­der, czyli mece­nas Bjur­man, dzien­ni­karz Dag Svens­son i dok­to­rantka Mia Berg­man. W pobliżu maga­zynu w Nykvarn odkry­li­śmy dotych­czas trzy groby. Ziden­ty­fi­ko­wa­li­śmy zna­nego han­dla­rza nar­ko­ty­ków i zło­dzie­jaszka, który został poćwiar­to­wany i zako­pany. W dru­gim gro­bie zna­leź­li­śmy nie­zi­den­ty­fi­ko­waną jesz­cze kobietę. Trze­ciego grobu nie zdą­ży­li­śmy jesz­cze odko­pać. Wygląda na to, że jest tro­chę star­szy. Poza tym Mikael Blom­kvist zasu­ge­ro­wał, że to ma zwią­zek z mor­derstwem pro­sty­tutki w Södertälje kilka mie­sięcy temu.

– A więc jeśli doli­czyć poli­cjanta Gun­nara Anders­sona z Gos­se­bergi, mamy co naj­mniej osiem mor­derstw… to strasz­nie dużo. Czy podej­rze­wamy, że to Nie­der­mann popeł­nił wszyst­kie te zbrod­nie? W takim razie musi być kom­plet­nym sza­leń­cem, seryj­nym mor­dercą.

Sonja Modig i Jer­ker Holm­berg wymie­nili spoj­rze­nia. Teraz liczyło się, jak wią­żąco potrak­tują swoje wypo­wie­dzi. W końcu ode­zwała się Sonja Modig:

– Cho­ciaż rze­czy­wi­ście bra­kuje dowo­dów, to ja, a także mój szef, inspek­tor Jan Bublan­ski, jeste­śmy skłonni przy­znać Blom­kvi­stowi rację, kiedy twier­dzi, że trzy pierw­sze mor­der­stwa popeł­nił Nie­der­mann. Ozna­cza­łoby to, że Salan­der jest nie­winna. Jeśli cho­dzi o groby w Nykvarn, to Nie­der­mann jest powią­zany z tam­tym miej­scem poprzez porwa­nie przy­ja­ciółki Salan­der, Miriam Wu. Nie ma wąt­pli­wo­ści, że to dla niej był prze­zna­czony czwarty grób. Ale te maga­zyny są wła­sno­ścią krew­nego szefa gangu Svavelsjö MC i zanim ziden­ty­fi­ku­jemy wszyst­kie szczątki, powin­ni­śmy zacze­kać z wycią­ga­niem wnio­sków.

– A ten zło­dzie­ja­szek, któ­rego ziden­ty­fi­ko­wa­li­ście…

– Ken­neth Gusta­fs­son, czter­dzie­ści cztery lata, znany han­dlarz nar­ko­ty­ków i trudny przy­pa­dek od wcze­snej mło­do­ści. Na oko powie­dzia­ła­bym, że tu cho­dzi o jakieś wewnętrzne pora­chunki. Svavelsjö MC jest zamie­szane w roz­ma­ite drobne prze­stęp­stwa, w tym dys­try­bu­cję amfe­ta­miny. Mógłby to więc być leśny cmen­tarz dla tych, co nara­zili się Svavelsjö MC. Ale…

– Tak?

– Ta pro­sty­tutka, która została zamor­do­wana w Södertälje… nazywa się Irina Pie­trowa, miała dwa­dzie­ścia dwa lata.

– No i?

– Sek­cja zwłok wyka­zała, że została potrak­to­wana z nie­sły­chaną bru­tal­no­ścią, a jej obra­że­nia przy­po­mi­nają te, jakie mają osoby zatłu­czone kijem bejs­bo­lo­wym albo czymś podob­nym. Ale nie dało się ich jed­no­znacz­nie okre­ślić. Lekarz sądowy nie potra­fił okre­ślić, jakiego narzę­dzia użyto. Blom­kvist miał tu dobre sko­ja­rze­nie. Irina Pie­trowa miała obra­że­nia, które rów­nie dobrze mogłyby zostać zadane gołymi rękami…

– Nie­der­mann?

– To uza­sad­nione przy­pusz­cze­nie. Dowo­dów na razie brak.

– Co robimy dalej? – zapy­tała Spångberg.

– Muszę nara­dzić się z Bublan­skim, ale jako następne posu­nię­cie nasuwa się oczy­wi­ście prze­słu­cha­nie Zala­chenki. Z naszej strony chcemy się dowie­dzieć, co on wie o mor­der­stwach w Sztok­hol­mie, wy zaś chce­cie dopaść Nie­der­manna.

Jeden z inspek­to­rów z Göteborga pod­niósł do góry palec.

– Czy mogę jesz­cze zapy­tać… co zna­leź­li­śmy w tam­tym domu w Gos­se­ber­dze?

– Bar­dzo nie­wiele. Cztery sztuki broni ręcz­nej. Sig sauer, roz­ło­żony na czę­ści do nasma­ro­wa­nia na stole kuchen­nym. Pol­ski P-38 wanad na pod­ło­dze, koło sofy kuchen­nej. Colt 1911 govern­ment – to ten pisto­let, który Blom­kvist pró­bo­wał oddać Pauls­so­nowi. I wresz­cie brow­ning kali­ber 22, który w tej kolek­cji wygląda pra­wie na zabawkę. Podej­rze­wamy, że to z niego postrze­lono Salan­der, skoro udało jej się prze­żyć z kulą w gło­wie.

– Coś jesz­cze?

– Zare­kwi­ro­wa­li­śmy torbę zawie­ra­jącą ponad dwie­ście tysięcy koron. Znaj­do­wała się w pokoju na pię­trze, w któ­rym miesz­kał Nie­der­mann.

– Jeste­ście pewni, że to jego pokój?

– Raczej tak, nosi ubra­nia w roz­mia­rze XXL. Zala­chenko co naj­wy­żej M.

– Czy jest coś, co łączy Zala­chenkę z dzia­łal­no­ścią prze­stęp­czą? – zapy­tał Jer­ker Holm­berg.

Erlan­der potrzą­snął głową.

– To zależy od tego, jak potrak­tu­jemy zna­le­zioną broń. Ale pomi­ja­jąc to oraz fakt, że Zala­chenko miał nie­zwy­kle skom­pli­ko­wany sys­tem kamer wokół domu, nie zna­leź­li­śmy niczego, co odróż­nia­łoby gospo­dar­stwo Gos­se­berga od innych wiej­skich gospo­darstw. Dom jest ume­blo­wany dość spar­tań­sko.

Tuż przed dwu­na­stą do drzwi zastu­kał umun­du­ro­wany poli­cjant. Podał Monice Spångberg jakiś doku­ment. Zastęp­czyni komen­danta pod­nio­sła do góry palec.

– Dosta­li­śmy zgło­sze­nie zagi­nię­cia w Alingsås. Dwu­dzie­sto­sied­mio­let­nia pomoc den­ty­styczna Anita Kaspers­son wyszła z domu około wpół do ósmej rano. Odwio­zła dziecko do przed­szkola, potem o ósmej miała być w pracy. Ale się nie poja­wiła. Pra­cuje w pry­wat­nym gabi­ne­cie den­ty­stycz­nym, który mie­ści się mniej wię­cej sto pięć­dzie­siąt metrów od miej­sca, gdzie zna­le­ziono skra­dziony radio­wóz.

Erlan­der i Sonja Modig rów­no­cze­śnie spoj­rzeli na zegarki.

– A więc ma cztery godziny prze­wagi. Co to za samo­chód?

– Gra­na­towy renault, rocz­nik 1991. Tu są jego numery.

– Natych­miast ogło­sić poszu­ki­wa­nia samo­chodu. W tej chwili może być gdzie­kol­wiek mię­dzy Oslo, Malmö i Sztok­hol­mem.

Po kolej­nej godzi­nie kon­fe­ren­cja się zakoń­czyła. Zde­cy­do­wano, że Sonja Modig i Mar­cus Erlan­der wspól­nie prze­słu­chają Zala­chenkę.

Henry Cor­tez ze zmarsz­czo­nymi brwiami wodził wzro­kiem za Eriką Ber­ger. Wyszła ze swo­jego pokoju i znik­nęła w kuchni. Po kilku sekun­dach wyszła z kub­kiem kawy i wró­ciła do swo­jego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi.

Henry Cor­tez nie potra­fił okre­ślić, co go nie­po­koi. „Mil­len­nium” było małą redak­cją, miej­scem, gdzie zwy­kle mię­dzy pra­cow­ni­kami zawią­zują się bli­skie rela­cje. Pra­co­wał tu na pół etatu od czte­rech lat i prze­żył już kilka zawi­ro­wań, jak choćby okres, kiedy Mikael Blom­kvist odsia­dy­wał trzy mie­siące wię­zie­nia za pomó­wie­nie, a pismo pra­wie upa­dło. Prze­żył mor­der­stwo współ­pra­cow­nika Daga Svens­sona i jego dziew­czyny Mii Berg­man.

Pod­czas tych wszyst­kich burz Erika Ber­ger była jak skała, nic nie mogło jej wypro­wa­dzić z rów­no­wagi. Nie zdzi­wił się, kiedy zadzwo­niła i obu­dziła go dziś rano, żeby zle­cić jemu i Lot­tie Karim pracę. Afera z Salan­der osią­gnęła punkt kul­mi­na­cyjny, a Mikael Blom­kvist był zamie­szany w zabój­stwo poli­cjanta w Göteborgu. Tyle było wia­domo. Lot­tie Karim zako­twi­czyła się w komen­dzie poli­cji i usi­ło­wała zdo­być jakieś sen­sowne infor­ma­cje. Henry poświę­cił ranek na tele­fo­no­wa­nie; usi­ło­wał poskła­dać puz­zle z wyda­rzeń ostat­niej nocy. Blom­kvist nie odbie­rał tele­fo­nów, ale dzięki kilku dobrym kon­tak­tom Henry uzy­skał cał­kiem nie­zły obraz sytu­acji.

Tym­cza­sem Erika Ber­ger przez całe popo­łu­dnie była nie­obecna duchem. Bar­dzo rzadko zamy­kała drzwi do swo­jego pokoju. Pra­wie wyłącz­nie wtedy, kiedy miała gości albo inten­syw­nie pra­co­wała nad jakąś sprawą. Tego ranka nie miała gości i nie pra­co­wała. Kiedy Henry kilka razy pukał do niej, żeby prze­ka­zać wia­do­mo­ści, zasta­wał ją na krze­śle przy oknie. Pogrą­żona w myślach, jakby apa­tyczna, patrzyła na rzekę ludzi w dole na Götgatan. Słu­chała jego rapor­tów w roz­tar­gnie­niu.

Coś było nie tak.

Roz­my­śla­nia prze­rwał mu dzwo­nek do drzwi. Otwo­rzył i wpu­ścił Annikę Gian­nini. Spo­tkał sio­strę Mika­ela Blom­kvi­sta już kilka razy, ale nie znał jej bli­żej.

– Cześć, Anniko – powie­dział. – Mika­ela dzi­siaj nie ma.

– Wiem. Przy­szłam poroz­ma­wiać z Eriką.

Erika Ber­ger roz­ko­ja­rzona spoj­rzała na gościa ze swo­jego miej­sca przy oknie, ale kiedy Henry wpro­wa­dził Annikę, wzięła się w garść.

– Cześć – powie­działa. – Mika­ela dzi­siaj nie ma.

Annika uśmiech­nęła się.

– Wiem. Przy­szłam po raport Björcka o Säpo. Micke pro­sił mnie, żebym rzu­ciła na niego okiem, na wypa­dek gdy­bym miała ewen­tu­al­nie repre­zen­to­wać Salan­der w sądzie.

Erika ski­nęła głową. Wstała i przy­nio­sła z biurka teczkę z doku­men­tami.

Annika zawa­hała się chwilę. Już była nie­mal na progu, ale zmie­niła zda­nie i usia­dła naprze­ciwko Eriki.

– No dobra, powiedz, jaki masz pro­blem.

– Odcho­dzę z „Mil­len­nium”. I nie potra­fi­łam powie­dzieć o tym Mika­elowi. Był tak zaan­ga­żo­wany w sprawę Salan­der, że jakoś ni­gdy nie było oka­zji, a nie mogę powie­dzieć innym, póki nie poin­for­muję jego, więc teraz fatal­nie się z tym czuję.

Annika Gian­nini przy­gry­zła dolną wargę.

– I mówisz o tym mnie. Co będziesz robić?

– Będę redak­to­rem naczel­nym w „Sven­ska Mor­gon-Posten”.

– Nie­źle. W takim razie na miej­scu są raczej gra­tu­la­cje niż płacz i zgrzy­ta­nie zębów.

– Ale ja nie chcia­łam odcho­dzić z „Mil­len­nium” w taki spo­sób. W samym środku takiej cho­ler­nej zawie­ru­chy. To spa­dło jak grom z jasnego nieba i nie mogłam odmó­wić. To jest po pro­stu taka szansa, która się nie powtó­rzy. Ale dosta­łam tę ofertę, na krótko zanim Dag i Mia zostali zastrze­leni, a potem było tu takie zamie­sza­nie, że wola­łam to ukryć. A teraz wyrzuty sumie­nia chyba mnie zagryzą.

– Rozu­miem. I boisz się powie­dzieć o tym Mika­elowi?

– Jesz­cze nikomu nie mówi­łam. Myśla­łam, że w SMP zacznę dopiero w lecie, że jesz­cze mam dużo czasu, żeby wszyst­kich przy­go­to­wać. Ale oni chcą, żebym prze­szła do nich jak naj­szyb­ciej.

Umil­kła, wpa­trzona w Annikę, a wyglą­dała przy tym, jakby zaraz miała się roz­pła­kać.

– Tak naprawdę to mój ostatni tydzień w „Mil­len­nium”. W przy­szłym tygo­dniu wyjeż­dżam, potem… muszę mieć co naj­mniej tydzień urlopu, żeby się zre­ge­ne­ro­wać. A od pierw­szego maja zaczy­nam w SMP.

– A co by się stało, gdy­byś nagle wpa­dła pod samo­chód? Wtedy też zosta­liby bez naczel­nej, zupeł­nie bez uprze­dze­nia.

Erika pod­nio­sła wzrok.

– Ale nie wpa­dłam pod samo­chód. Świa­do­mie ukry­wa­łam prawdę przez kilka tygo­dni.

– Rozu­miem, że ta sytu­acja jest trudna, ale mam wra­że­nie, że Micke, Chri­ster i cała reszta jakoś sobie z tym pora­dzą. I uwa­żam, że powin­naś im o tym jak naj­szyb­ciej powie­dzieć.

– No tak, ale twój pie­przony bra­ci­szek jest dziś w Göteborgu. Śpi i nie odbiera tele­fo­nów.

– Wiem. Nie­wielu ludzi potrafi się migać przed odbie­ra­niem tele­fo­nów tak jak Mikael. Ale tu nie cho­dzi o cie­bie i Mic­kego. Wiem, że pra­co­wa­li­ście razem dwa­dzie­ścia lat albo coś koło tego, że byli­ście parą, ale musisz myśleć o Chri­ste­rze i całej redak­cji.

– Ale Mikael będzie…

– Mikael będzie cho­dził po ścia­nach. Oczy­wi­ście. Ale jeśli nie umie zaak­cep­to­wać tego, że po dwu­dzie­stu latach do cze­goś doszłaś, to zna­czy, że nie był wart tego czasu, który mu poświę­ci­łaś.

Erika wes­tchnęła.

– Głowa do góry. Zawo­łaj Chri­stera i resztę redak­cji. Teraz.