Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzecia i ostatnia część serii Millennium zaczyna się w miejscu, w którym kończy się Dziewczyna, która igrała z ogniem.
Lisbeth Salander przeżywa próbę pogrzebania jej żywcem. Ale jej kłopoty na tym się nie kończą. Mikael Blomkvist sięga w skrywaną przeszłość Salander i rusza w pogoń za prawdą. Pisze ważny tekst, który ma oczyścić nazwisko Lisbeth Salander i wywołać trzęsienie ziemi w rządzie, służbach bezpieczeństwa i całym kraju. Lisbeth Salander w końcu ma szansę pogodzić się z własną przeszłością.
Ostatnia część trylogii Stiega Larssona to najwyższej klasy thriller polityczny!
"Nowa i ostatnia powieść z trylogii liczy 800 stron. Niewielu jest ludzi, którzy potrafią każdą z tych stron zapełnić atrakcyjną fabułą. Larsson tego dokonał. To wielkie osiągnięcie i jeden z powodów niewiarygodnego powodzenia jego książek." - Magnus Persson, Svenska Dagbladet
"Oczywiście wiadomo, że trzecia część serii Millennium Stiega Larssona jest dobra. By nie powiedzieć diabelnie dobra. Godny podziwu jest już sam fakt, że ktoś napisał 800 stron bez ani jednej dłużyzny, bez nawet najdrobniejszego zbędnego akapitu. Kolejne sekcje wiążą się ze sobą, a ja leżę i czytam, łypiąc okiem na zegar i wiem, że powinienem iść spać, ale jeszcze tylko kawałek (...) I tak przez całą książkę." - Anders Wennberg, Gefle Dagblad
"To w jaki sposób Stieg Larsson trzyma się realizmu to naprawdę mistrzostwo (...) to niezwykłe, że takie ogromne ilości tekstu jak u Stiega Larssona są w stanie się sprzedać i to w czasach, kiedy za pomocą coraz mocniejszego PR sprzedaje się coraz bardziej przeciętne książki." - Maria Küchen, Expressen
"Mówi się, że dobre rzeczy chodzą trójkami i w tym przypadku z pewnością tak jest. Trzecia część serii Stiega Larssona o wymyślonym czasopismie "Millennium" jest po prostu najlepsza." - Jonas Brefält, Värmlands Folkblad
"Stieg Larsson podarował czytelnikom umiejętnie i dobrze napisany thriller o nieprawdopodobnym tempie akcji - coś, do czego już zdołaliśmy przywyknąć. Kiedy człowiek zacznie czytać, wciąga się i nie ma ucieczki." - Zoran Alagic, Norrköpings Tidningar
"Szczególne wrażenie robi talent Stiega Larssona do panowania nad dość skomplikowaną chwilami fabułą o wielu wątkach. Jego znajomość tematu jest niezwykła i trzeba przyznać, że doskonale uchwycił ducha czasu. To nie tylko powieść kryminalna, ale także opis współczesnej Szwecji." - Kjell Nylund, Eskilstuna Kuriren
"Mogę tylko dołączyć do chóru śpiewającego pochwały na cześć ostatniej części trylogii Millennium Stiega Larssona. Miałam duże oczekiwania wobec tej książki, ale autor spełnił je z nawiązką." - Ingalill Mosander, Aftonbladet
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 847
CZĘŚĆ I
8–12 kwietnia
Podczas amerykańskiej wojny domowej w wojsku służyło około sześciuset kobiet. Zaciągnęły się przebrane za mężczyzn. Czyżby Hollywood przegapiło kawałek historii kultury? A może temat ten mógłby sprawiać kłopoty natury ideologicznej? Książki historyczne zawsze miały problem z kobietami, które nie akceptowały wyznaczonych przez płeć granic. A granice te nigdy nie są tak wyraźne jak w przypadku wojny i posługiwania się bronią.
Od starożytności do czasów współczesnych historia dostarcza licznych przykładów opowieści o kobietach wojowniczkach – Amazonkach. Najpopularniejsze bohaterki opisano w książkach historycznych, dlatego że były królowymi, czyli przedstawicielkami klasy panującej. Polityczne następstwo tronu, czy to się komu podoba, czy nie, co jakiś czas umieszcza na tronie kobietę. A że wojna nie łagodnieje z powodu płci i wybucha także wtedy, kiedy krajem włada kobieta, dzieła historyczne zmuszone są odnotować pewną liczbę walecznych królowych, które nie mają innego wyjścia, jak odegrać rolę taką jak Churchill, Stalin czy Roosevelt. Semiramida z Niniwy, twórczyni królestwa asyryjskiego, i Boudika, która przewodziła jednemu z najkrwawszych powstań brytyjskich przeciw cesarstwu rzymskiemu, to niektóre z przykładów. Tej drugiej zresztą postawiono pomnik przy moście nad Tamizą, naprzeciwko Big Bena. Zajrzyjcie do niej, jeśli będziecie w pobliżu.
Historyczne księgi niewiele natomiast mówią o kobietach wojowniczkach w roli zwykłych żołnierzy, ćwiczących posługiwanie się bronią, tworzących regimenty i biorących udział w bitwach z wrogimi armiami na takich samych zasadach jak mężczyźni. Choć istniały od zawsze. Niemal żadna wojna nie rozegrała się bez udziału kobiet.
Piątek, 8 kwietnia
Doktor Anders Jonasson został zbudzony przez siostrę Hannę Nicander. Było tuż przed wpół do drugiej w nocy.
– Co się dzieje? – zapytał oszołomiony.
– Ląduje helikopter. Dwoje pacjentów. Starszy mężczyzna i młoda kobieta. Ona z raną postrzałową.
– Aha – powiedział Anders Jonasson zmęczonym głosem.
Nagle oprzytomniał, choć drzemał tylko jakieś pół godziny. Miał nocny dyżur w izbie przyjęć w szpitalu Sahlgrenska w Göteborgu. To był potwornie wyczerpujący wieczór. Odkąd o osiemnastej zaczął dyżur, do szpitala przyjęto cztery osoby z czołowego zderzenia samochodów pod Lindome. Jedna była w stanie krytycznym, a jedna została uznana za zmarłą zaraz po przybyciu. Zajmował się także kelnerką, która oblała sobie nogi wrzątkiem w kuchni restauracji na Avenyn, oraz uratował życie czteroletniemu chłopcu, przywiezionemu do szpitala z bezdechem po tym, jak połknął kółko od samochodziku. Opatrzył też rany nastolatki, która wjechała rowerem do wykopu. Wydział drogowy uznał za słuszne wykopać dół akurat przy zjeździe ze ścieżki rowerowej, a potem ktoś do tego wykopu wrzucił koziołki ostrzegawcze. Dziewczyna miała czternaście szwów na twarzy. Poza tym będzie potrzebowała nowych siekaczy. Jonasson przyszył także kawałek kciuka, który pewien zapalony majsterkowicz odciął sobie heblem.
Około jedenastej liczba nagłych przypadków się zmniejszyła. Zrobił obchód i sprawdził stan przyjętych pacjentów, a potem wycofał się do pokoju wypoczynkowego, żeby się chwilę odprężyć. Jego dyżur kończył się o szóstej rano. Rzadko sypiał, nawet jeśli nie było żadnych nagłych przypadków, ale akurat tej nocy niemal natychmiast zapadł w drzemkę.
Siostra Hanna Nicander podała mu kubek herbaty. Jeszcze nie wiedziała nic więcej o nowych pacjentach.
Anders Jonasson wyjrzał przez okno i zobaczył, że od strony morza mocno się błyska. Helikopter zdążył naprawdę w ostatniej chwili. Właśnie zaczynał padać ulewny deszcz. Nad Göteborg nadciągała burza.
Stojąc przy oknie, usłyszał odgłos silników i zobaczył, jak helikopter, kołysany podmuchami wiatru, zniża się nad lądowiskiem. Wstrzymał na chwilę oddech. Pilot z trudem utrzymywał kontrolę nad maszyną. Potem helikopter zniknął mu z pola widzenia i Jonasson usłyszał, jak silnik zwalnia obroty. Upił łyk herbaty i odstawił kubek.
Anders Jonasson czekał na nosze przy wejściu na oddział ratunkowy. Dyżurująca wraz z nim Katarina Holm zajęła się pacjentem, który wjechał pierwszy – starszym mężczyzną z poważnymi obrażeniami twarzy. Doktorowi Jonassonowi przypadła więc w udziale druga osoba, kobieta z raną postrzałową. Obejrzał ją szybko i stwierdził, że wygląda jak nastolatka, bardzo brudna, zakrwawiona i poważnie ranna. Uniósł koc, którym ratownicy otulili jej ciało, i zauważył, że ktoś zakleił rany postrzałowe na biodrze i ramieniu srebrzystą taśmą izolacyjną, co wydało mu się niesłychanie mądrym posunięciem. Taśma nie dopuszczała bakterii i hamowała upływ krwi. Jedna z kul trafiła ją z boku, w biodro i przeszła na wylot przez tkankę mięśniową. Potem uniósł jej ramię i zlokalizował dziurę po kuli na plecach. Nie było otworu wylotowego, co oznaczało, że pocisk nadal znajdował się w okolicy ramienia. Miał nadzieję, że nie przebił płuca, a że w kąciku ust dziewczyny nie stwierdził krwi, pomyślał, że najwidoczniej płuco jest całe.
– Rentgen! – zawołał do asystującej pielęgniarki. Więcej nie musiał mówić.
Wreszcie rozciął opatrunek, którym ratownicy owinęli głowę dziewczyny. Przeszedł go lodowaty dreszcz, kiedy pod palcami wyczuł dziurę po kuli i zrozumiał, że musiała zostać postrzelona w głowę. Tutaj też nie było otworu wylotowego.
Anders Jonasson zatrzymał się na kilka sekund i przyjrzał się dziewczynie. Nagle poczuł przygnębienie. Często mówił, że jest jak bramkarz. Codziennie przychodzili do niego ludzie w różnym stanie z jednym tylko pragnieniem – otrzymać pomoc. Siedemdziesięcioczteroletnie staruszki, które mdlały w Nordstans Galleria, bo serce odmówiło im posłuszeństwa, czternastoletni chłopcy ze śrubokrętem wbitym w lewe płuco i szesnastoletnie dziewczyny, które najadły się tabletek ecstasy, potem tańczyły osiemnaście godzin, a na koniec padały, sine na twarzy. Ofiary pobić oraz wypadków w miejscu pracy. Małe dzieci pogryzione przez psy bojowe na Vasaplatsen i panowie złote rączki, którzy chcieli tylko przyciąć kilka desek swoimi piłami Black & Decker, a kończyli z nadgarstkiem rozharatanym aż do szpiku kości.
Anders Jonasson był bramkarzem stojącym między pacjentami a przedsiębiorstwem pogrzebowym. Był osobą, która decydowała, co robić. Jeśli podjął niewłaściwą decyzję, pacjent mógł umrzeć lub obudzić się kaleką na całe życie. Przeważnie jego decyzje były słuszne, co wynikało głównie z tego, że większość poszkodowanych miała oczywisty, ściśle określony problem. Rana kłuta płuca lub złamanie po wypadku samochodowym były łatwe do ogarnięcia i zrozumiałe. Życie pacjenta zależało od rodzaju obrażeń i zręczności lekarza.
Ale dwóch rodzajów obrażeń Anders Jonasson nienawidził. Jednym z nich były ciężkie oparzenia, które właściwie niezależnie od zastosowanych środków zwykle kończyły się cierpieniem na całe życie. Drugim były urazy głowy.
Dziewczyna leżąca przed nim na noszach mogła żyć z kulą w biodrze i z kulą w ramieniu. Ale kula znajdująca się gdzieś w jej mózgu stanowiła problem zupełnie innej kategorii. Nagle usłyszał, że siostra Hanna coś mówi.
– Słucham?
– To ona.
– Kto taki?
– Lisbeth Salander. Dziewczyna, którą ścigają od kilku tygodni za potrójne morderstwo w Sztokholmie.
Anders Jonasson spojrzał na twarz pacjentki. Siostra miała rację. To jej zdjęcie paszportowe wraz ze wszystkimi mieszkańcami Szwecji od Wielkanocy oglądał na afiszach reklamowych przy każdym kiosku. Teraz morderczyni sama została postrzelona, co było chyba czymś w rodzaju romantycznie pojmowanej sprawiedliwości.
Ale to go nie interesowało. Jego zadaniem było uratowanie życia pacjentowi, obojętnie, czy był potrójnym mordercą, czy laureatem Nobla. Czy nawet jednym i drugim.
Potem rozpętał się kontrolowany chaos, jaki zwykle panuje na pogotowiu. Personel ze zmiany Jonassona rutynowo zabrał się do dzieła. Ubrania, które Lisbeth Salander jeszcze miała na sobie, zostały porozcinane. Pielęgniarka zmierzyła ciśnienie krwi – sto na siedemdziesiąt – podczas gdy lekarz przykładał stetoskop do piersi dziewczyny i wsłuchiwał się w uderzenia serca, które były dosyć miarowe, i oddech, który już tak miarowy nie był.
Doktor Jonasson bez namysłu uznał stan Lisbeth Salander za krytyczny. Rany w ramieniu i biodrze mogły na razie poczekać, opatrzone kompresami lub nawet kawałkami taśmy, którymi ktoś pomysłowy je zakleił. Ważna była głowa. Doktor Jonasson zlecił tomografię komputerową. Tomograf szpital nabył za pieniądze podatników.
Anders Jonasson miał blond włosy i niebieskie oczy. Pochodził z Umeå. Od dwudziestu lat pracował w szpitalach Sahlgrenska i Östra Sjukhuset, kolejno jako pracownik naukowy, patolog i lekarz pogotowia. Odznaczał się czymś, co zadziwiało jego kolegów i sprawiało, że personel był dumny, że może z nim pracować: doktor miał cel, żeby żaden pacjent nie umarł na jego dyżurze, i w jakiś niepojęty sposób udawało mu się utrzymać wynik zerowy. Kilkoro jego pacjentów wprawdzie zmarło, ale nastąpiło to podczas dalszej kuracji lub z przyczyn zupełnie niezależnych od jego działań.
Ponadto Jonasson miał niezbyt ortodoksyjne poglądy na rzemiosło lekarskie. Uważał, że lekarze mają czasem skłonność do wyciągania wniosków bez pokrycia i dlatego o wiele za szybko się poddają albo za dużo czasu poświęcają na zbadanie, co pacjentowi dolega, żeby później zastosować odpowiednie leczenie. Oczywiście wszystko zgadza się z tym, czego uczą podręczniki, ale problemem jest to, że pacjent może umrzeć, a lekarze nadal dyskutują. W najgorszym razie lekarz może dojść do wniosku, że ma do czynienia z przypadkiem beznadziejnym, i przerwać leczenie.
Jednak Anders Jonasson nigdy przedtem nie miał pacjenta z kulą w głowie. Przypuszczalnie potrzebny był neurochirurg. Czuł, że nie da rady temu podołać, lecz nagle uświadomił sobie, że ma więcej szczęścia, niż na to zasługuje. Zanim się przebrał i przystąpił do szorowania dłoni, zawołał do Hanny Nicander:
– W Karolinska w Sztokholmie pracuje amerykański profesor, nazywa się Frank Ellis, a teraz przebywa w Göteborgu. Jest znanym specjalistą od mózgu, do tego moim dobrym kolegą. Mieszka w hotelu Radisson na Avenyn. Czy może pani zdobyć numer jego telefonu?
Anders Jonasson czekał jeszcze na zdjęcia rentgenowskie, gdy Hanna Nicander wróciła z telefonem do Radissona. Lekarz rzucił okiem na zegarek – pierwsza czterdzieści dwie – i podniósł słuchawkę. Nocny portier wyjątkowo niechętnie łączył rozmowy o tej porze, więc zanim doktor Jonasson został połączony, musiał powiedzieć kilka ostrych słów o sytuacji przymusowej.
– Dzień dobry, Frank – powiedział. – Mówi Anders. Słyszałem, że jesteś w Göteborgu. Czy masz ochotę wpaść do Sahlgrenska i poasystować mi przy operacji neurochirurgicznej?
– Are you bullshitting me? – odezwał się Frank Ellis sceptycznym tonem. Wprawdzie mieszkał w Szwecji od wielu lat i bez problemu porozumiewał się po szwedzku – choć nadal miał amerykański akcent – ale jego podstawowym językiem pozostał angielski. Anders Jonasson mówił po szwedzku, a on odpowiadał po angielsku.
– Frank, przykro mi, że przegapiłem twój wykład, ale pomyślałem, że mógłbyś mi udzielić prywatnych lekcji. Mam tu młodą kobietę, która została postrzelona w głowę. Kula weszła tuż nad lewym uchem. Nie dzwoniłbym do ciebie, gdybym nie potrzebował second opinion. I nie przychodzi mi do głowy nikt bardziej odpowiedni niż ty.
– Mówisz poważnie?
– To dziewczyna w wieku około dwudziestu pięciu lat.
– I została postrzelona w głowę?
– Jest wlot kuli, nie ma wylotu.
– Ale ona żyje?
– Słaby, lecz miarowy puls, mniej regularny oddech, ciśnienie sto na siedemdziesiąt. Poza tym ma kulę w ramieniu i postrzał w biodro. Tymi dwiema sprawami potrafię się zająć.
– To dobrze rokuje – stwierdził profesor Ellis.
– Dobrze rokuje?
– Kiedy człowiek ma kulę w głowie i nadal żyje, jest duża nadzieja.
– Czy mógłbyś mi asystować?
– Muszę się przyznać, że wieczór spędziłem w towarzystwie przyjaciół. Położyłem się o pierwszej i przypuszczalnie mam jeszcze we krwi imponująco dużo promili…
– Ja będę podejmował decyzje i wykonywał cięcia. Ale potrzebuję kogoś, kto będzie mi asystował i mówił, czy nie robię czegoś niemądrego. I, szczerze powiedziawszy, pijany w sztok profesor Ellis jest przypuszczalnie o kilka klas lepszy niż ja, jeśli chodzi o ocenę uszkodzeń mózgu.
– Okej. Przyjadę. Ale jesteś mi winien przysługę.
– Taksówka czeka przed hotelem.
Profesor Frank Ellis przesunął okulary na czoło i podrapał się w kark. Spojrzenie utkwił w monitorze komputera, który pokazywał każdy zakamarek i zakątek mózgu Lisbeth Salander. Ellis miał pięćdziesiąt trzy lata, kruczoczarne włosy z pasemkami siwizny, ciemny zarost i wyglądał jak drugoplanowa postać z Ostrego dyżuru. Jego wygląd świadczył o tym, że regularnie spędza sporo czasu na siłowni.
Dobrze się czuł w Szwecji. Przyjechał tu na wymianę jako młody naukowiec pod koniec lat siedemdziesiątych i został dwa lata. Potem wracał przy różnych okazjach, aż otrzymał profesurę w Karolinska Institutet. Był już wtedy specjalistą o międzynarodowej sławie.
Anders Jonasson znał Franka Ellisa od czternastu lat. Najpierw spotkali się na jakimś seminarium w Sztokholmie i odkryli, że obaj pasjonują się wędkarstwem muchowym. Anders zabrał kolegę na ryby do Norwegii. Przez lata utrzymywali kontakt, odbyli jeszcze kilka wypraw wędkarskich. Ale nigdy razem nie pracowali.
– Ludzki mózg to tajemnicza sprawa – powiedział profesor Ellis. – Od dwudziestu lat się nim zajmuję. A nawet dłużej.
– Wiem. Przepraszam, że tak cię wyrwałem…
– Ech – Frank Ellis machnął lekceważąco dłonią. – To cię będzie kosztowało butelkę cragganmore, kiedy znów się wybierzemy na ryby.
– Okej, to niedrogo.
– Kilka lat temu, kiedy pracowałem w Bostonie, miałem podobny przypadek. Napisałem o nim w „New England Journal of Medicine”. To była dziewczyna w tym samym wieku co twoja pacjentka. Właśnie szła na uniwersytet, kiedy ktoś strzelił jej w głowę z kuszy. Strzała wbiła się w zewnętrzny koniec lewego łuku brwiowego, przeszyła głowę i wyszła prawie na środku karku.
– I przeżyła? – zapytał Jonasson z niedowierzaniem.
– Strasznie to wyglądało, kiedy przywieziono ją na pogotowie. Ucięliśmy strzałę i włożyliśmy jej głowę do tomografu. Strzała przeszła na wylot przez mózg. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa powinna nie żyć albo w najlepszym przypadku mieć tak poważne obrażenia, żeby zapaść w śpiączkę.
– A tymczasem?
– Przez cały czas zachowywała świadomość. Ale to jeszcze nic. Oczywiście była przerażona, ale równocześnie miała całkowicie jasny umysł. Jedyny problem stanowiło to, że przez jej głowę przechodziła strzała.
– I co zrobiłeś?
– No cóż, wziąłem szczypce, wyciągnąłem strzałę i zakleiłem ranę plastrem. Mniej więcej tak.
– Przeżyła?
– Jej stan był oczywiście krytyczny przez dłuższy czas, choć, szczerze mówiąc, moglibyśmy wysłać ją do domu jeszcze tego samego dnia. Nigdy nie miałem zdrowszego pacjenta.
Anders Jonasson zastanawiał się, czy profesor Ellis sobie z niego nie żartuje.
– Z kolei – mówił dalej Ellis – kilka lat temu miałem w Sztokholmie czterdziestodwuletniego pacjenta, który uderzył głową w ramę okna i doznał lekkiego stłuczenia. Miał mdłości i jego samopoczucie pogarszało się tak szybko, że karetka zabrała go do szpitala. Kiedy go zobaczyłem, był nieprzytomny. Miał guza i bardzo niewielkie krwawienie. Ale nigdy nie odzyskał przytomności i po dziewięciu dniach zmarł na intensywnej terapii. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. W protokole z obdukcji podaliśmy wylew jako następstwo nieszczęśliwego wypadku, lecz nikt z nas nie był zadowolony z tej diagnozy. Krwawienie było niesłychanie małe i zlokalizowane tak, że nie powinno mieć żadnych następstw. A mimo to wątroba, nerki, płuca i serce po kolei odmawiały posłuszeństwa. Im jestem starszy, tym wyraźniej widzę, że to coś w rodzaju ruletki. Osobiście nie jestem przekonany, czy kiedykolwiek uda się nam zbadać, jak dokładnie działa mózg. Co zamierzasz zrobić?
Postukał pisakiem w monitor.
– Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz.
– Najpierw powiedz, jak ty to oceniasz.
– Hm… po pierwsze, wygląda na to, że to pocisk niewielkiego kalibru. Kula weszła przy skroni i dostała się mniej więcej cztery centymetry w głąb mózgu. Dotyka komory bocznej, tam też wystąpiło krwawienie.
– I co należy zrobić?
– Używając twojej terminologii: wziąć szczypce i wyciągnąć kulę tą samą drogą, którą weszła.
– Znakomita propozycja. Ale ja użyłbym najcieńszej pęsety, jaką masz.
– Tak po prostu?
– Co innego możemy w tym przypadku zrobić? Możemy zostawić kulę tam, gdzie jest, i może dziewczyna dożyje stu lat, ale to też oznacza duże ryzyko. Może nabawić się epilepsji, migreny czy podobnego draństwa. A nie chcemy chyba otwierać czaszki za rok, kiedy rana już się zagoi. Kula znajduje się w pewnej odległości od ważnych żył. Radziłbym ją usunąć, ale…
– Ale co?
– Tak naprawdę to nie kula mnie martwi. To właśnie jest w uszkodzeniach mózgu najbardziej fascynujące: jeśli przeżyła postrzelenie kulą w głowę, przeżyje także jej wyjęcie. Problem stanowi raczej to. – Wskazał monitor. – Wokół otworu wlotowego jest mnóstwo odłamków kości. Widzę co najmniej tuzin kawałków o długości kilku milimetrów. Niektóre wbiły się w tkankę mózgową. To one mogą ją zabić, jeśli nie zachowasz ostrożności.
– Ta część mózgu odpowiada za liczenie i zdolności matematyczne.
Ellis wzruszył ramionami.
– Naukowe bla, bla. Nie mam pojęcia, do czego służą akurat te szare komórki. Możesz tylko próbować zrobić wszystko jak najlepiej. To ty operujesz. Ja będę ci zaglądał przez ramię. Mogę pożyczyć fartuch i gdzieś się wyszorować?
Mikael Blomkvist zerknął na zegarek i stwierdził, że jest krótko po trzeciej nad ranem. Miał na rękach kajdanki. Na sekundę zamknął oczy. Był śmiertelnie zmęczony, ale napędzała go adrenalina. Otworzył oczy i ze złością spojrzał na komisarza Thomasa Paulssona, który z wyrazem zaskoczenia na twarzy odwzajemnił spojrzenie. Siedzieli przy stole kuchennym w białym wiejskim domu niedaleko Nossebro, zwanym Gosseberga, o którym Mikael usłyszał po raz pierwszy niecałe dwanaście godzin wcześniej.
Katastrofa stała się faktem.
– Idiota – rzucił Mikael.
– Słuchaj pan…
– Idiota – powtórzył Mikael. – Mówiłem, do kurwy nędzy, że jest wyjątkowo niebezpieczny. Powiedziałem, że musicie się z nim obchodzić jak z odbezpieczonym granatem. Zamordował co najmniej trzy osoby, jest wielki jak czołg i potrafi zabijać gołymi rękami. A pan wysyła po niego dwóch wiejskich gliniarzy, jakby był jakimś niedzielnym pijaczkiem.
Mikael znów przymknął oczy. Zastanawiał się, co jeszcze tej nocy mogło pójść nie tak.
Znalazł Lisbeth Salander tuż przed północą, ciężko ranną. Zaalarmował policję. Udało mu się też namówić ratowników, żeby przysłali helikopter i ewakuowali Lisbeth do szpitala Sahlgrenska. Dokładnie opisał jej obrażenia i dziurę po kuli w głowie, aż jakaś mądra i rozumna osoba pojęła, że dziewczyna potrzebuje natychmiastowej pomocy.
Mimo to helikopter pojawił się dopiero pół godziny później. Ze stodoły, służącej także jako garaż, Mikael wyprowadził dwa samochody i włączył ich reflektory, by oświetlić miejsce do lądowania na polu przed domem.
Załoga helikoptera wraz z dwoma pielęgniarzami działała profesjonalnie, rutynowo. Jeden z pielęgniarzy udzielał pierwszej pomocy Lisbeth, podczas gdy drugi zajmował się Aleksandrem Zalachenką, znanym także jako Karl Axel Bodin. Zalachenko był ojcem Lisbeth Salander i jej największym wrogiem. Próbował ją zabić, ale mu się nie udało. Mikael znalazł go ciężko rannego w drewutni na uboczu obejścia, z fatalnie wyglądającą raną od siekiery na twarzy i zmiażdżoną nogą.
W oczekiwaniu na helikopter Mikael zrobił dla Lisbeth, co mógł. Przyniósł z szafki na bieliznę czyste prześcieradło, pociął je w pasy i założył pierwszy opatrunek. Zauważył, że w otworze wlotowym kuli zaschnięta krew działa jak korek, i nie był pewien, czy ma założyć opatrunek, czy nie. W końcu bardzo luźno obwiązał prześcieradłem głowę, głównie po to, żeby rana nie była wystawiona na bakterie i brud. Krwawienie z postrzałów w biodrze i w ramieniu zatamował w najprostszy z możliwych sposobów. W jakiejś szafce znalazł rolkę szerokiej srebrnej taśmy izolacyjnej i po prostu zakleił rany. Obmył jej twarz wilgotnym ręcznikiem i spróbował usunąć brud.
Nie poszedł do drewutni, żeby udzielić pomocy Zalachence. W cichości ducha przyznał się sam przed sobą, że ani trochę go nie obchodzi.
Czekając na ratowników, zadzwonił także do Eriki Berger i opowiedział, co się dzieje.
– A tobie nic się nie stało? – zapytała.
– Ze mną wszystko w porządku – odparł Mikael. – To Lisbeth jest ranna.
– Biedna dziewczyna – powiedziała Erika Berger. – Wieczorem przeczytałam raport Björcka dla Säpo. Co masz zamiar z tym zrobić?
– Nawet nie mam siły o tym myśleć – stwierdził Mikael.
Podczas rozmowy z Eriką siedział na podłodze przy sofie i obserwował Lisbeth Salander. Wcześniej zdjął jej buty i spodnie, żeby założyć opatrunek na biodro, i teraz nieoczekiwanie położył rękę na spodniach, które rzucił na podłogę przy sofie. W kieszeni wyczuł jakiś twardy przedmiot. Po chwili wyciągnął palmtopa Palm Tungsten T3.
Zmarszczył brwi i w zamyśleniu przyglądał się komputerowi. Kiedy usłyszał odgłos helikoptera, wsunął go do wewnętrznej kieszeni kurtki. Potem – jeszcze ciągle był sam – pochylił się nad dziewczyną i przeszukał wszystkie jej kieszenie. Znalazł kolejny komplet kluczy od mieszkania na Mosebacke i paszport wystawiony na nazwisko Irene Nesser. Szybko włożył wszystko do przegródki swojej torby komputerowej.
Pierwszy wóz policyjny z Fredrikiem Torstenssonem i Gunnarem Anderssonem z policji z Trollhättan zjawił się kilka minut po wylądowaniu helikoptera. Po nich przyjechał komisarz Thomas Paulsson i natychmiast objął dowodzenie. Mikael podszedł do niego i zaczął tłumaczyć, co się stało. Paulsson zrobił na nim wrażenie przemądrzałego i sztywnego trepa służbisty. To po jego przybyciu wszystko zaczęło iść nie tak.
Paulsson w żaden sposób nie okazywał, że rozumie, o czym Mikael mówi. Sprawiał wrażenie dziwnie otumanionego i jedyną rzeczą, jaka do niego docierała, był fakt, że ta zmasakrowana dziewczyna na podłodze obok kuchennej sofy to poszukiwana listem gończym potrójna morderczyni Lisbeth Salander. Najwyraźniej traktował ją jako cenny łup. Trzy razy pytał zajętego udzielaniem pomocy pielęgniarza ze służby ratowniczej, czy dziewczynę można aresztować na miejscu. W końcu pielęgniarz wstał i ryknął, żeby trzymał się na odległość ramienia.
Potem Paulsson skoncentrował się na rannym Aleksandrze Zalachence leżącym w drewutni i Mikael usłyszał, jak komisarz zgłasza przez radio, że Salander najwyraźniej próbowała zabić kolejną osobę.
W tym momencie Mikael był już tak zirytowany zachowaniem Paulssona, który ewidentnie nie słyszał ani słowa z tego, co próbował mu powiedzieć, że podniesionym głosem zaapelował do niego, żeby natychmiast zadzwonił do inspektora Jana Bublanskiego ze Sztokholmu. Wyciągnął komórkę i zaproponował, że wybierze numer. Ale Paulsson nie był zainteresowany.
Potem Mikael popełnił dwa błędy.
Zdecydowanie oświadczył, że prawdziwym potrójnym mordercą jest mężczyzna, który nazywa się Ronald Niedermann i jest zbudowany jak pancerny robot, cierpi na analgezję wrodzoną i obecnie siedzi związany w rowie przy drodze do Nossebro. Opisał miejsce, gdzie można znaleźć Niedermanna, i poradził, żeby policja wysłała po niego specjalnie uzbrojony oddział pieszych funkcjonariuszy. Paulsson zapytał, jak Niedermann znalazł się w rowie, na co Mikael szczerze przyznał, że to on doprowadził go do tego, grożąc mu bronią.
– Grożąc bronią? – zdziwił się komisarz Paulsson.
W tym momencie Mikael powinien zrozumieć, że Paulsson jest kompletnym kretynem. Powinien wziąć komórkę i sam zadzwonić do Jana Bublanskiego, i poprosić go o interwencję, żeby rozpędzić tę mgłę, która zdawała się otaczać Paulssona. A tymczasem popełnił błąd numer dwa i spróbował oddać broń, którą miał w kieszeni kurtki – pistolet typu colt 1911 government, znaleziony tego dnia w mieszkaniu Lisbeth Salander w Sztokholmie. Za jego pomocą udało mu się obezwładnić Ronalda Niedermanna.
Paulsson postanowił natychmiast aresztować Mikaela Blomkvista pod zarzutem nielegalnego posiadania broni. Polecił także dwójce policjantów, Torstenssonowi i Anderssonowi, udać się we wspomniane miejsce przy drodze do Nossebro i sprawdzić, czy w opowieści o związanym człowieku siedzącym w rowie przy znaku ostrzegającym przed łosiami jest choć odrobina prawdy. Gdyby się okazało, że to prawda, mieli go skuć kajdankami i przywieźć do Gossebergi.
Mikael natychmiast zaprotestował, tłumacząc, że Ronald Niedermann nie jest osobą, którą można tak po prostu pojmać i skuć kajdankami – jest niezwykle groźnym mordercą. Kiedy Paulsson zignorował jego protest, zmęczenie wzięło górę. Mikael nazwał Paulssona niekompetentnym dupkiem i krzyknął do Torstenssona i Anderssona, żeby nie próbowali uwalniać Ronalda Niedermanna przed przybyciem posiłków.
Jego wybuch przyniósł tylko tyle, że został zakuty w kajdanki i posadzony na tylnym siedzeniu służbowego wozu Paulssona, skąd, klnąc pod nosem, mógł widzieć, jak Torstensson i Andersson odjeżdżają radiowozem. Jedynym jasnym punktem w tej beznadziejnej sytuacji był fakt, że Lisbeth Salander została załadowana do helikoptera i odlatywała nad czubkami drzew w kierunku szpitala. Mikael czuł się całkowicie bezradny i wyłączony z obiegu informacji. Teraz mógł tylko mieć nadzieję, że ktoś kompetentny zajmie się Lisbeth.
Doktor Anders Jonasson wykonał dwa głębokie cięcia aż do kości czaszki i odsunął skórę wokół wlotu kuli. Zabezpieczył otwór klamrami. Instrumentariuszka ostrożnie wsunęła ssak, żeby usunąć krew. Potem nastąpił nieprzyjemny moment: doktor Jonasson musiał użyć wiertarki, żeby poszerzyć otwór w kości. Wszystko trwało irytująco długo.
W końcu otwór był wystarczająco duży, żeby mógł dosięgnąć mózgu Lisbeth Salander. Ostrożnie wprowadził sondę i poszerzył kanał o kilka milimetrów. Potem za pomocą cieńszej sondy zlokalizował kulę. Zdjęcie rentgenowskie pokazywało, że kula przekręciła się i tkwiła pod kątem czterdziestu pięciu stopni w stosunku do kanału. Próbował ostrożnie poruszyć pocisk i po kilku nieudanych podejściach udało mu się przemieścić go odrobinę i ustawić w odpowiedniej pozycji.
Na końcu wprowadził do rany cienką pęsetę o żłobkowanych końcówkach. Ujął nią mocno podstawę kuli i zacisnął. Potem pociągnął pęsetę prosto do góry. Kula wyszła niemal bez oporu. Obejrzał ją szybko pod światło, stwierdził, że wygląda na nienaruszoną, i upuścił do metalowego naczynia.
– Wytrzeć – powiedział. Jego żądanie zostało natychmiast spełnione.
Spojrzał na EKG. Pokazywało, że akcja serca pacjentki nadal jest miarowa.
– Pęseta.
Opuścił silnie powiększającą lupę na podwieszanym statywie i nastawił ją na odsłonięte miejsce.
– Ostrożnie – powiedział profesor Frank Ellis.
W ciągu następnych czterdziestu pięciu minut Anders Jonasson usunął z okolic wlotu kuli trzydzieści dwa drobne odłamki kości. Najmniejszego z nich prawie nie można było dostrzec gołym okiem.
Podczas gdy załamany Mikael próbował ostrożnie wydostać z kieszeni marynarki komórkę – co ze skutymi dłońmi okazało się niemożliwe – na miejsce przybyło kilka samochodów z policjantami i ekipą techniczną. Komisarz Paulsson skierował ich do drewutni, żeby zabezpieczyli dowody. Nakazał też gruntowne przeszukanie domu, w którym znaleziono kilka sztuk broni. Mikael z rezygnacją obserwował te ćwiczenia z tylnego siedzenia wozu Paulssona.
Dopiero po upływie ponad godziny Paulsson najwyraźniej przypomniał sobie, że Torstensson i Andersson jeszcze nie wrócili z aresztowanym Ronaldem Niedermannem. Nagle zasępił się i zabrał Mikaela Blomkvista do kuchni, żeby jeszcze raz usłyszeć, jak po niego jechać.
Mikael zamknął oczy.
Kiedy człowiek, który miał pomóc Torstenssonowi i Anderssonowi, wrócił z meldunkiem, nadal siedział z Paulssonem w kuchni. Policjant Gunnar Andersson został znaleziony martwy, miał złamany kark. Jego kolega Frank Torstensson jeszcze żył, ale miał poważne obrażenia. Obu znaleziono w rowie przy znaku ostrzegającym przed łosiami. Brakowało służbowej broni i radiowozu.
Jeszcze do niedawna sytuacja była stosunkowo przejrzysta, a teraz nagle komisarz Thomas Paulsson miał dodatkowo na głowie morderstwo policjanta i zbiegłego uzbrojonego desperata.
– Idiota – powtórzył Mikael Blomkvist.
– Obrażanie policjantów nic tu nie pomoże.
– W tym jednym punkcie się zgadzamy. Ale ja panu dam popalić za niedopełnienie obowiązków służbowych. Jeszcze mnie pan popamięta. Zanim z panem skończę, zostanie pan okrzyknięty najgłupszym policjantem w Szwecji. Będzie o tym na każdym kiosku.
Groźba publicznego ośmieszenia była najwyraźniej jedyną rzeczą działającą na Thomasa Paulssona. Wyglądał na zaniepokojonego.
– Co pan proponuje?
– Żądam, żeby pan natychmiast zadzwonił do inspektora Jana Bublanskiego ze Sztokholmu. Teraz.
Inspektor Sonja Modig obudziła się nagle, kiedy jej podłączona do kontaktu komórka zaczęła dzwonić w drugim końcu sypialni. Spojrzała na zegarek stojący na nocnej szafce i z rozpaczą stwierdziła, że jest krótko po czwartej nad ranem. Potem spojrzała na męża, który spokojnie pochrapywał dalej. Mógłby przespać nawet atak artyleryjski. Wygrzebała się z łóżka i znalazła odpowiedni guzik.
„Jan Bublanski – pomyślała. – Któż by inny”.
– W okolicy Trollhättan rozpętało się piekło – powitał ją szef, nie tracąc czasu na grzecznościowe formułki. – Pociąg X2000 do Göteborga odchodzi dziesięć po piątej.
– Co się stało?
– Blomkvist znalazł Salander i Niedermanna z Zalachenką. Jest aresztowany za obrazę policjanta, stawianie oporu i nielegalne posiadanie broni. Salander została przewieziona do Sahlgrenska z kulką w głowie. Zalachenko jest w Sahlgrenska z siekierą w głowie. Niedermann jest na wolności. W nocy zamordował policjanta.
Sonja Modig zamrugała dwa razy i poczuła się zmęczona. Najbardziej pragnęła wśliznąć się z powrotem do łóżka i wziąć miesiąc urlopu.
– X2000 dziesięć po piątej. Okej. Co mam zrobić?
– Weź taksówkę na Centralny. Do towarzystwa będziesz miała Jerkera Holmberga. Macie nawiązać kontakt z komisarzem Thomasem Paulssonem z policji w Trollhättan, który najwyraźniej odpowiada za dużą część tego nocnego zamieszania i według Blomkvista jest, cytuję, rzadkim okazem kretyna, koniec cytatu.
– Rozmawiałeś z Blomkvistem?
– Najwidoczniej jest aresztowany i skuty. Udało mi się namówić Paulssona, żeby na chwilę podstawił mu telefon. Jadę właśnie na Kungsholmen i będę usiłował zorientować się w sytuacji. Będziemy w kontakcie. Weź komórkę.
Sonja Modig jeszcze raz spojrzała na zegarek. Potem zadzwoniła po taksówkę i na minutę weszła pod prysznic. Umyła zęby, przeciągnęła grzebieniem po włosach, ubrała się w czarne spodnie, czarny podkoszulek i szary żakiet. Wrzuciła do torebki służbową broń, a jako okrycie wybrała czerwoną skórzaną kurtkę. Wreszcie potrząsnęła mężem, żeby przywrócić go do życia. Wyjaśniła, dokąd jedzie, wytłumaczyła, że to on musi zająć się dziećmi. Wyszła z bramy w momencie, kiedy podjechała taksówka.
Nie musiała szukać kolegi, inspektora Jerkera Holmberga. Spodziewała się, że będzie siedział w wagonie restauracyjnym i, jak się okazało, nie pomyliła się. Zdążył kupić dla niej kanapkę i kawę. Przez pięć minut siedzieli w milczeniu i jedli śniadanie. Wreszcie Holmberg odsunął na bok filiżankę.
– Może należałoby zmienić zawód – powiedział.
O czwartej rano do Gossebergi przyjechał wreszcie inspektor Marcus Erlander z wydziału zabójstw w Göteborgu i przejął dowództwo od obciążonego ponad siły Thomasa Paulssona. Erlander był tęgawym siwowłosym mężczyzną w wieku około pięćdziesięciu lat. Jedną z jego pierwszych decyzji było zdjęcie kajdanek Mikaelowi Blomkvistowi. Potem poczęstował go drożdżówkami i kawą z termosu. Poszli porozmawiać w cztery oczy.
– Rozmawiałem z Bublanskim – powiedział Erlander. – Znamy się od wielu lat. Zarówno jemu, jak i mnie jest wstyd za Paulssona.
– Przez niego dziś w nocy zginął policjant – stwierdził Mikael.
Erlander skinął głową.
– Znałem Gunnara Anderssona osobiście. Służył w Göteborgu, zanim przeniósł się do Trollhättan. Miał trzyletnią córeczkę.
– Współczuję. Próbowałem ostrzec…
Erlander skinął głową.
– Tak, rozumiem. Używał pan wielkich liter i za to został pan skuty. To pan załatwił Wennerströma. Bublanski mówi, że z pana jest stuknięty detektyw amator i bezczelny dziennikarz, ale najwyraźniej wie pan, o czym mówi. Czy może pan wtajemniczyć mnie w przystępny sposób w całą tę sprawę?
– Chodzi o morderstwo moich przyjaciół Daga Svenssona i Mii Bergman w Enskede i o zabójstwo człowieka, który nie był moim przyjacielem… adwokata Nilsa Bjurmana, opiekuna prawnego Lisbeth Salander.
Erlander skinął.
– Jak pan wie, policja ściga Lisbeth Salander od Wielkanocy. Była podejrzewana o potrójne morderstwo. Na początek musi pan sobie uświadomić, że ona nie jest winna tych morderstw. Jeśli gra tu jakąś rolę, to raczej ofiary.
– Nie miałem do czynienia ze sprawą Salander, ale biorąc pod uwagę wszystko, co pisały media, trochę trudno przełknąć pomysł, że miałaby być całkowicie niewinna.
– Niemniej jednak tak właśnie sprawy wyglądają. Jest niewinna. I kropka. Prawdziwym mordercą jest Ronald Niedermann, który dziś w nocy zamordował pańskiego kolegę Gunnara Anderssona. Pracuje dla Karla Axela Bodina.
– Tego samego Bodina, który leży w Sahlgrenska z siekierą w głowie.
– Jeśli spojrzeć na to od strony czysto technicznej, siekiera już nie tkwi w jego głowie. Zakładam, że to Lisbeth Salander go załatwiła. Jest jej ojcem, byłym płatnym mordercą na usługach rosyjskich tajnych służb. Zbiegł w latach siedemdziesiątych i od tego czasu pracował dla Säpo, aż do upadku Związku Radzieckiego. Potem działał na własną rękę, był gangsterem.
Erlander przyglądał się w zamyśleniu postaci siedzącej przed nim na sofie. Mikael Blomkvist był spocony, wyglądał na zmarzniętego i śmiertelnie zmęczonego. Dotychczas mówił racjonalnie i z sensem, ale komisarz Thomas Paulsson – którego słowom Erlander nieszczególnie dawał wiarę – ostrzegał go, że Blomkvist bredzi o radzieckich szpiegach i niemieckich skrytobójcach, którymi raczej nieczęsto zajmowała się szwedzka kryminalistyka. Blomkvist najwyraźniej dotarł do tego momentu opowieści, w którym Paulsson przestał go słuchać. Ale w rowie przy drodze do Nossebro leżeli policjanci – jeden martwy i jeden ciężko ranny – więc Erlander chciał wysłuchać wszystkiego. Choć nie udało mu się ukryć pewnej nieufności. Dała się słyszeć w jego głosie.
– Okej. Radziecki agent.
Blomkvist uśmiechnął się blado. Najwidoczniej miał świadomość, jak niedorzecznie brzmi jego opowieść.
– Były radziecki agent. Mogę udokumentować wszystko, co mówię.
– Proszę mówić dalej.
– Zalachenko był asem szpiegowskim w latach siedemdziesiątych. Porzucił służbę i dostał schronienie w Säpo. Zdarzało się to, o ile się orientuję, wcale nie tak rzadko po upadku Związku Radzieckiego.
– Okej.
– Jak już mówiłem, nie wiem dokładnie, co się wydarzyło dzisiejszej nocy, ale Lisbeth wyśledziła swojego ojca, którego nie widziała od piętnastu lat. Pobił kiedyś jej matkę niemal na śmierć. Próbował zamordować Lisbeth. Pośrednio jest odpowiedzialny za zamordowanie Daga Svenssona i Mii Bergman. Poza tym odpowiada za porwanie przyjaciółki Lisbeth, Miriam Wu – słynna walka Paola Roberto w Nykvarn.
– Jeśli Lisbeth Salander uderzyła ojca siekierą w głowę, raczej trudno powiedzieć, żeby była niewinna.
– Sama ma trzy rany postrzałowe. Myślę, że z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, iż działała w obronie koniecznej. Zastanawiam się…
– Tak?
– Lisbeth była bardzo ubrudzona ziemią i gliną, jej włosy były jednym wielkim plackiem błota. Pod ubraniem miała pełno piasku. Wygląda na to, że została pogrzebana. A Niedermann najwidoczniej ma zwyczaj zakopywać ludzi. Policja w Södertälje znalazła dwa groby w magazynie pod Nykvarn, należącym do Svavelsjö MC.
– Właściwie trzy. Znaleźli jeszcze jeden grób, wczoraj, późnym wieczorem. Ale jeśli Lisbeth Salander została postrzelona i zakopana, to co w takim razie robi wśród żywych z siekierą w dłoni?
– Nie wiem, co tu się działo, ale Lisbeth jest niesamowicie wytrzymała. Próbowałem namówić Paulssona, żeby ściągnął tu patrol z psami…
– Jest już w drodze.
– Dobrze.
– Paulsson aresztował pana za obrazę policji.
– Zaprzeczam. Nazwałem go idiotą, niekompetentnym dupkiem i kretynem. Żaden z tych epitetów nie był w tym kontekście obraźliwy.
– Ale jest pan też oskarżony o nielegalne posiadanie broni.
– Popełniłem błąd, próbując przekazać mu broń. Poza tym nie chcę się wypowiadać na ten temat, zanim nie porozumiem się z adwokatem.
– Okej. Zostawmy to na razie. Mamy do omówienia poważniejsze sprawy. Co pan wie o tym Niedermannie?
– Jest mordercą. Coś z nim jest nie tak. Ma ponad dwa metry wzrostu i budowę pancernego robota. Niech pan zapyta Paola Roberto, który się z nim boksował. Cierpi na analgezję wrodzoną. Neuroprzekaźniki na synapsach nie działają normalnie i w rezultacie nie odczuwa bólu. Jest Niemcem urodzonym w Hamburgu, jako nastolatek był skinheadem. Na wolności stanowi śmiertelne zagrożenie.
– Czy ma pan jakiś pomysł, dokąd mógł uciec?
– Nie. Wiem tylko, że przygotowałem go do zgarnięcia, a potem dowodzenie przejął ten kretyn z Trollhättan.
Tuż przed piątą rano doktor Anders Jonasson zdjął brudne lateksowe rękawiczki i wrzucił je do kosza. Instrumentariuszka nakładała opatrunek na ranę na biodrze pacjentki. Operacja trwała trzy godziny. Spojrzał na ogoloną, zmaltretowaną głowę Lisbeth Salander, już owiniętą bandażem.
Poczuł nagły przypływ czułości. Często jej doświadczał wobec pacjentów, których operował. Według gazet Lisbeth Salander była psychopatką i seryjną morderczynią, ale w jego oczach wyglądała raczej jak postrzelony wróbel. Potrząsnął głową. Potem spojrzał na doktora Franka Ellisa, który przyglądał mu się z uśmiechem.
– Jesteś znakomitym chirurgiem – oświadczył Ellis.
– Dasz się zaprosić na śniadanie?
– A można tu gdzieś dostać naleśniki z dżemem?
– Gofry – odparł Anders Jonasson. – U mnie w domu. Tylko najpierw zadzwonię i uprzedzę żonę. Potem weźmiemy taksówkę. – Zatrzymał się i spojrzał na zegar. – Po głębszym zastanowieniu stwierdzam, że może lepiej nie dzwonić.
Mecenas Annika Giannini nagle przebudziła się ze snu. Odwróciła głowę w prawo i stwierdziła, że jest za dwie minuty szósta. Pierwsze spotkanie z klientem miała już o ósmej. Spojrzała w lewo na swojego męża Enrica Gianniniego. Spał spokojnie i w najlepszym razie miał się obudzić o ósmej. Zamrugała szybko kilka razy, wstała i zanim poszła pod prysznic, włączyła ekspres do kawy. Spędziła sporo czasu w łazience, potem ubrała się w czarne spodnie, białą koszulkę polo i czerwony żakiet. Zrobiła dwa tosty, położyła na nich ser, dżem pomarańczowy i pokrojone awokado. Zaniosła śniadanie do salonu, akurat kiedy zaczynały się telewizyjne wiadomości o wpół do siódmej. Napiła się kawy i właśnie otwierała usta, żeby ugryźć kanapkę, kiedy usłyszała zapowiedź.
Jeden policjant zamordowany, drugi ciężko ranny. Dramatyczne wydarzenia. W nocy schwytano ściganą listem gończym potrójną morderczynię Lisbeth Salander.
Początkowo nie mogła zrozumieć, o co chodziło, bo pierwsze wrażenie sugerowało, że to Lisbeth Salander zabiła policjanta. Wiadomość była sformułowana bardzo zwięźle, ale po chwili dotarło do niej, że policja poszukuje mężczyzny podejrzewanego o zabójstwo policjanta. Informacja pochodziła od anonimowego trzydziestosiedmioletniego mężczyzny. Wszystko wskazywało na to, że Lisbeth Salander, ciężko ranna, jest w szpitalu Sahlgrenska w Göteborgu.
Annika zmieniła kanał, ale nie dowiedziała się wiele więcej o tamtych wydarzeniach. Sięgnęła po komórkę i wybrała numer brata, Mikaela Blomkvista. Usłyszała komunikat, że abonent jest niedostępny. Poczuła ukłucie strachu. Mikael dzwonił do niej poprzedniego wieczoru w drodze do Göteborga. Był na tropie Lisbeth Salander. A także mordercy nazwiskiem Ronald Niedermann.
Kiedy zrobiło się jasno, spostrzegawczy policjant znalazł ślady krwi na ziemi za drewutnią. Pies policyjny poszedł ich tropem do wykopu na polance oddalonej od gospodarstwa Gosseberga o mniej więcej czterysta metrów na północny wschód.
Mikael poszedł tam razem z inspektorem Erlanderem. Przyglądali się w zamyśleniu. Od razu zauważyli dużo krwi w wykopie i wokół niego.
Znaleźli nawet zniszczoną papierośnicę, która najwidoczniej służyła jako łopatka. Erlander włożył znalezisko do plastikowego woreczka i oznakował go. Pozbierał także próbki zabarwionych krwią grudek ziemi. Policjant w mundurze zwrócił jego uwagę na niedopałek papierosa marki Pall Mall bez filtra, leżący około metra od wykopu. Także i on został zapakowany do woreczka i opatrzony etykietą. Mikael przypomniał sobie, że widział paczkę pall malli na blacie kuchennym w domu Zalachenki.
Erlander spojrzał na niebo. Zbierały się ciężkie deszczowe chmury. Burza, która zeszłej nocy rozpętała się nad Göteborgiem, przechodziła najwidoczniej na południe od okolic Nossebro, ale było tylko kwestią czasu, kiedy i tu zacznie padać. Inspektor poprosił umundurowanego policjanta, żeby przyniósł plandekę i przykrył wykop.
– Wydaje mi się, że ma pan rację – powiedział wreszcie do Mikaela. – Analiza krwi na pewno potwierdzi, że tu leżała Lisbeth Salander. Domyślam się też, że na papierośnicy znajdziemy jej odciski palców. Została postrzelona i pogrzebana, ale jakimś cudem udało jej się przeżyć i wydostać…
– I wrócić do domu, żeby przyłożyć siekierą Zalachence – dokończył Mikael. – Zawzięta z niej sztuka.
– Ale jak, do diabła, poradziła sobie z Niedermannem?
Mikael wzruszył ramionami. Był tak samo zaskoczony jak Erlander.
Piątek, 8 kwietnia
Sonja Modig i Jerker Holmberg byli na Dworcu Centralnym w Göteborgu krótko po ósmej rano. Bublanski dzwonił z nowymi instrukcjami: mieli już nie jechać do Gossebergi, tylko wziąć taksówkę do komendy regionalnej policji Vastra Götalands przy placu Ernsta Fontella, koło stadionu Nya Ullevi. Ponad godzinę czekali na powrót inspektora Erlandera z Mikaelem Blomkvistem z Gossebergi. Mikael przywitał się z Sonją Modig, którą spotkał już wcześniej, i przedstawił się Jerkerowi Holmbergowi. Potem dołączył do nich kolega Erlandera z aktualnymi wieściami z pogoni za Ronaldem Niedermannem. Raport był krótki.
– Utworzyliśmy grupę śledczą pod kierunkiem regionalnego wydziału kryminalnego. Oczywiście zaalarmowaliśmy cały kraj. Radiowóz znaleźliśmy o szóstej rano w Alingsås. Na razie tam ślad się urywa. Podejrzewamy, że zmienił pojazd, ale nie dostaliśmy jeszcze żadnego zgłoszenia o kradzieży samochodu.
– A media? – zapytała Sonja Modig i zerknęła przepraszająco na Mikaela Blomkvista.
– To zabójstwo policjanta, więc jest przez to maksymalna mobilizacja. Planujemy konferencję prasową na dziesiątą.
– Czy ktoś może wie, w jakim stanie jest Lisbeth Salander? – zapytał Mikael. Był dziwnie mało zainteresowany wszystkim, co wiązało się z poszukiwaniami Niedermanna.
– Przeszła w nocy operację. Wyjęli jej kulę z głowy. Jeszcze się nie wybudziła z narkozy.
– Czy wiadomo, jakie są rokowania?
– O ile zrozumiałem, nic nie będzie wiadomo, póki się nie obudzi. Ale lekarz, który ją operował, mówi, że jest dobrej myśli. Powinna przeżyć, jeśli nie pojawią się komplikacje.
– A Zalachenko? – zapytał Mikael.
– Kto? – zapytał kolega Erlandera, jeszcze niewtajemniczony w zawiłości tej sprawy.
– Karl Axel Bodin.
– Aha, on też był operowany tej nocy. Ma dość paskudną ranę od siekiery w twarzy i jeszcze jedną pod kolanem. Jest mocno sponiewierany, ale jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Mikael skinął głową.
– Wygląda pan na zmęczonego – powiedziała Sonja Modig.
– No pewnie. To moja trzecia doba prawie bez snu.
– Spał trochę w samochodzie w drodze z Nossebro – dodał Erlander.
– Czy da pan radę opowiedzieć wszystko od początku? – zapytał Holmberg. – Wszystko wskazuje na to, że prywatni detektywi wygrywają z policją trzy do zera.
Mikael uśmiechnął się blado.
– Chciałbym to usłyszeć od Bublanskiego – powiedział.
Poszli na śniadanie do policyjnej kafeterii w komendzie. Mikael przez pół godziny tłumaczył, jak z kawałków puzzli ułożył historię Zalachenki. Kiedy skończył, policjanci nadal milczeli, pogrążeni w myślach.
– W pańskiej historii jest kilka dziur – odezwał się wreszcie Holmberg.
– Pewnie tak – potwierdził Mikael.
– Nie wyjaśnił pan, jak wszedł w posiadanie ściśle tajnego raportu Säpo o Zalachence.
Mikael skinął głową.
– Znalazłem go w mieszkaniu Lisbeth Salander, kiedy wreszcie odkryłem, gdzie się ukrywa. Ona z kolei znalazła go, jak się domyślam, w domku letniskowym mecenasa Bjurmana.
– A więc znalazł pan kryjówkę Salander?
Mikael skinął.
– I co?
– Sami musicie znaleźć ten adres. Lisbeth bardzo się starała mieć tajny adres i ja nie zamierzam być źródłem przecieku.
Modig i Holmberg lekko się zachmurzyli.
– Panie Blomkvist… to przecież śledztwo w sprawie morderstwa – powiedziała Sonja Modig.
– A pani jeszcze nie do końca zrozumiała, że Lisbeth jest niewinna, a policja w sposób niespotykany naruszyła jej prywatność. Gang lesbijek satanistek? Skąd wy bierzecie takie rzeczy? Jeśli będzie chciała wam powiedzieć, gdzie mieszka, to jestem przekonany, że to zrobi.
– Jest jeszcze jedna rzecz, którą nie do końca rozumiem – drążył Holmberg. – Skąd w tej sprawie w ogóle bierze się Bjurman? Mówi pan, że to on to wszystko uruchomił, kiedy skontaktował się z Zalachenką i zlecił mu zamordowanie Salander… ale dlaczego miałby to robić?
Mikael zwlekał z odpowiedzią dłuższą chwilę.
– Domyślam się, że zwrócił się do Zalachenki, żeby pomógł mu pozbyć się Lisbeth Salander. Miała się znaleźć w tamtym magazynie w Nykvarn.
– Był jej kuratorem. Jaki miałby powód, żeby ją zlikwidować?
– To skomplikowane.
– Więc niech pan nam wytłumaczy.
– Miał diabelnie dobry powód. Zrobił coś, a Lisbeth się o tym dowiedziała. Stanowiła zagrożenie dla jego przyszłości i dobrobytu.
– Co takiego zrobił?
– Myślę, że najlepiej będzie, jak Lisbeth sama wyjaśni wam powody.
Spojrzał Holmbergowi prosto w oczy.
– Spróbuję zgadnąć – odezwała się Sonja Modig. – Bjurman zrobił swojej podopiecznej jakąś krzywdę.
Mikael skinął głową.
– Czy mam przypuszczać, że zmuszał ją do czynności seksualnych?
Mikael wzruszył ramionami, lecz nie skomentował.
– Czy wie pan o tatuażu na brzuchu Bjurmana?
– Tatuażu?
– Wykonany ręką amatora napis na cały brzuch… „Jestem sadystyczną świnią, dupkiem i gwałcicielem”. Dyskutowaliśmy, o co tu mogło chodzić.
Mikael znienacka wybuchnął głośnym śmiechem.
– O co chodzi?
– Zastanawiałem się, co Lisbeth zrobiła, żeby się zemścić. Ale słuchajcie… nie chcę z wami rozmawiać o tej sprawie, z tych samych powodów co przedtem. Tu chodzi o jej prywatność. To wobec Lisbeth popełniono przestępstwo. To ona jest ofiarą. To ona zdecyduje, czy chce wam o tym opowiedzieć. Sorry.
Sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście było mu przykro.
– Gwałt trzeba zgłosić na policję – powiedziała Sonja Modig.
– Zgadzam się. Ale do tego gwałtu doszło dwa lata temu, a Lisbeth jeszcze nie rozmawiała o tym z policją. Co wskazuje na to, że raczej nie zamierza tego robić. Mogę się z nią nie zgadzać w tej sprawie ze wszystkich sił, ale i tak to ona decyduje. Poza tym…
– Tak?
– Lisbeth nie ma szczególnych powodów, żeby zwierzać się policji. Ostatnio, kiedy próbowała wyjaśnić, jakim bydlakiem jest Zalachenko, została zamknięta w psychiatryku.
Prokurator nadzorujący postępowanie przygotowawcze Richard Ekström czuł łaskotanie niepokoju w brzuchu, kiedy krótko przed dziewiątą rano w piątkowy poranek poprosił kierującego śledztwem Jana Bublanskiego, żeby zajął miejsce po drugiej stronie biurka. Poprawił okulary i pogładził się po starannie przystrzyżonej bródce. Czuł, że robi się niebezpiecznie, że pogrąża się w chaosie. Przez miesiąc ścigał Lisbeth Salander. Gdzie się tylko dało, przedstawiał ją jako chorą psychicznie groźną psychopatkę. Dopuścił do wycieku informacji, które miały mu pomóc w przyszłym procesie. Wszystko wyglądało tak dobrze.
Nie miał nawet cienia wątpliwości, że Lisbeth Salander jest winna potrójnego morderstwa. Wierzył, że jej proces będzie spacerkiem po zwycięstwo, propagandowym przedstawieniem z nim samym w głównej roli. A potem wszystko przestało się układać i nagle okazało się, że oto ma przed sobą zupełnie innego mordercę i chaos, który zdawał się nie mieć końca. Pieprzona Salander.
– A więc mamy tu niezły pasztet – powiedział. – Czego się dowiedziałeś dziś rano?
– Poszedł komunikat na cały kraj w sprawie Ronalda Niedermanna, ale nadal go nie złapano. Na razie jest poszukiwany tylko za zamordowanie policjanta Gunnara Anderssona, ale sądzę, że powinniśmy ogłosić, że jest winny trzech morderstw w Sztokholmie. Może mógłbyś zwołać konferencję prasową.
Bublanski specjalnie zaproponował konferencję, żeby rozdrażnić rozmówcę. Ekström nienawidził spotkań z dziennikarzami.
– Wydaje mi się, że na razie powinniśmy zaczekać z konferencjami – powiedział szybko.
Bublanski z trudem stłumił uśmiech.
– To przede wszystkim sprawa dla policji z Göteborga – wyjaśnił Ekström.
– No tak, ale mamy tam na miejscu Sonję Modig i Jerkera Holmberga, nawiązaliśmy współpracę…
– Zaczekamy z konferencją prasową, póki nie dowiemy się więcej – zadecydował Ekström ostrym tonem. – Chciałbym wiedzieć, jak bardzo jesteś pewny, że Niedermann rzeczywiście jest zamieszany w morderstwa tu, w Sztokholmie.
– Jako policjant jestem o tym przekonany. Tylko sprawa dowodów wygląda nie najlepiej. Nie mamy żadnych świadków morderstw, nie ma też żadnych dobrych dowodów rzeczowych. Magge Lundin i Sonny Nieminen ze Svavelsjö MC nie chcą gadać i udają, że nigdy nie słyszeli o Niedermannie. Ale i tak pójdzie siedzieć za zabójstwo policjanta.
– Właśnie – zgodził się Ekström. – To zabójstwo policjanta jest w tej chwili ważne. Ale powiedz mi… czy jest coś, co wskazywałoby, że Salander jest przynajmniej jakoś zamieszana w te morderstwa? Czy można sobie wyobrazić, że to ona razem z Niedermannem dokonała tych zbrodni?
– Wątpię. I raczej nie wygłaszałbym takiej teorii publicznie.
– To w takim razie jak jest z tym powiązana?
– To niezwykle skomplikowana historia. Dokładnie tak jak Mikael Blomkvist twierdził od początku, tu chodzi o tego typa Zala… Aleksandra Zalachenkę.
Na dźwięk nazwiska Blomkvista prokurator Ekström wyraźnie się najeżył.
– Zala to były radziecki szpieg, bezwzględny skrytobójca z okresu zimnej wojny – mówił dalej Bublanski. – Przyjechał do Szwecji w latach siedemdziesiątych i został ojcem Lisbeth Salander. Opiekowała się nim komórka Säpo. Zacierała ślady jego zbrodni. Jeden z funkcjonariuszy Säpo dopilnował też, żeby Lisbeth Salander została zamknięta w klinice psychiatrycznej dla młodzieży, kiedy miała trzynaście lat i groziła, że zdradzi tajemnicę Zalachenki.
– Rozumiesz chyba, że trochę trudno to przełknąć. To nie jest historia, z którą moglibyśmy iść do mediów. O ile dobrze zrozumiałem, wszystko, co dotyczy Zalachenki, to informacje ściśle tajne.
– Ale prawdziwe. Mam dokumenty.
– Czy mogę je przejrzeć?
Bublanski podsunął mu teczkę z raportem z 1991 roku. Ekström w zamyśleniu przyglądał się pieczątce informującej, że dokument zawiera ściśle tajne informacje, i numerowi dziennika podawczego, który od razu zidentyfikował jako należący do Säpo. Przewertował szybko liczący niemal sto stron plik papierów i przeczytał kilka fragmentów, wybranych na chybił trafił. Wreszcie odłożył raport na bok.
– Musimy spróbować trochę to załagodzić, żeby sprawa nie wymknęła się nam całkowicie spod kontroli. A więc Lisbeth Salander została zamknięta w domu wariatów, bo próbowała zabić swojego ojca… tego Zalachenkę. A teraz jeszcze zadała mu cios siekierą w głowę. W każdym razie należy to uznać za próbę morderstwa. Trzeba ją też aresztować za postrzelenie Maggego Lundina w Stallarholmen.
– Możesz aresztować, kogo chcesz, ale na twoim miejscu byłbym ostrożniejszy.
– To będzie skandal niebywałych rozmiarów, jeśli cała ta historia z Säpo wyjdzie na światło dzienne.
Bublanski wzruszył ramionami. Jego obowiązki służbowe polegały na wyjaśnianiu zbrodni, a nie na wyciszaniu skandali.
– Ten palant z Säpo, Gunnar Björck. Co wiemy o jego roli?
– Jest jedną z głównych postaci. W tej chwili przebywa na zwolnieniu lekarskim z powodu dyskopatii, obecnie mieszka w Smådalarö.
– Okej… na razie zachowamy milczenie w sprawie Säpo. Teraz liczy się zabójstwo policjanta i nic innego. Powinniśmy unikać zamieszania.
– Raczej trudno będzie wyciszyć tę sprawę.
– Co masz na myśli?
– Wysłałem Curta Svenssona, żeby przywiózł Björcka na przesłuchanie. – Bublanski spojrzał na zegarek. – Powinni tu być mniej więcej teraz.
– Co?
– Właściwie planowałem sam wybrać się na wycieczkę do Smådalarö, ale morderstwo policjanta mi przeszkodziło.
– Nie wydałem pozwolenia na zatrzymanie Björcka.
– To prawda. Ale to nie jest aresztowanie. Ściągam go tylko na przesłuchanie.
– Nie podoba mi się to.
Bublanski nachylił się do przodu, przez co wyglądał, jakby mówił niemal po przyjacielsku.
– Richardzie… sprawa wygląda tak: Lisbeth Salander jest ofiarą wielu aktów przemocy dokonanych w świetle prawa. Zaczęło się, kiedy była jeszcze dzieckiem. Nie zamierzam pozwolić, żeby to trwało nadal. Możesz odebrać mi nadzór nad śledztwem, ale w takim razie będę zmuszony napisać o tej sprawie ostrą notatkę służbową.
Richard Ekström wyglądał, jakby właśnie połknął coś kwaśnego.
Gunnar Björck, przebywający na zwolnieniu lekarskim zastępca szefa wydziału do spraw obcokrajowców w tajnej policji, otworzył drzwi swojego letniego domku w Smådalarö i podniósł wzrok na wysokiego, krótko ostrzyżonego blondyna w czarnej skórzanej kurtce.
– Szukam Gunnara Björcka.
– To ja.
– Curt Svensson, policja kryminalna.
Mężczyzna pokazał legitymację służbową.
– Słucham pana.
– Jest pan proszony o udanie się ze mną na Kungsholmen, aby złożyć wyjaśnienia w śledztwie w sprawie Lisbeth Salander.
– Ehm… to musi być jakaś pomyłka.
– To nie jest pomyłka – stwierdził Curt Svensson.
– Pan mnie nie rozumie. Ja też jestem policjantem. Sądzę, że powinien pan skonsultować się w tej sprawie ze swoim szefem.
– To właśnie mój szef pana wzywa.
– Muszę zadzwonić i…
– Może pan zadzwonić z Kungsholmen.
Gunnar Björck poczuł nagle, że ogarnia go rezygnacja.
Stało się. Zostałem w to wciągnięty. Pieprzony gnojek Blomkvist. Pieprzona Salander.
– Czy jestem zatrzymany? – zapytał.
– W tej chwili nie. Ale możemy to załatwić, jeśli pan sobie życzy.
– Nie… nie, oczywiście pojadę z panem. To jasne, że chcę pomagać kolegom ze służby zewnętrznej.
– To dobrze – stwierdził Curt Svensson i wszedł za gospodarzem do środka. Czujnie obserwował Gunnara Björcka, kiedy ten brał okrycie i wyłączał ekspres do kawy.
O jedenastej przed południem Mikael Blomkvist przypomniał sobie, że jego wynajęty samochód nadal stoi zaparkowany za stodołą przy wjeździe do Gossebergi, ale był tak wyczerpany, że nie mógł po niego jechać, a jeszcze mniej nadawał się do prowadzenia auta taki kawał drogi. Poprosił o radę inspektora Marcusa Erlandera, a ten wspaniałomyślnie załatwił sprawę tak, że jeden z techników kryminalnych z Göteborga wróci samochodem Mikaela do domu.
– Niech pan potraktuje to jako zadośćuczynienie za to, jak został pan potraktowany dzisiejszej nocy.
Mikael skinął głową. Potem pojechał taksówką do City Hotellet przy Lorensbergsgatan, niedaleko Avenyn. Wynajął jednoosobowy pokój w cenie ośmiuset koron za noc. Od razu poszedł do pokoju i zrzucił ubranie. Nagi usiadł na pościelonym łóżku, z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął palma tungstena T3 należącego do Lisbeth Salander i zważył go w dłoni. Nadal nie mógł uwierzyć, że mały komputer nie został zarekwirowany, kiedy komisarz Paulsson go przeszukiwał, ale Paulsson pewnie zakładał, że to komputer Mikaela. Poza tym nie trafił do aresztu, gdzie przeprowadzono by rewizję osobistą. Zastanawiał się chwilę. Wreszcie umieścił komputer w przegródce swojej torby komputerowej, w której przechowywał już płytę CD podpisaną „Bjurman”. Ją też Paulsson przeoczył. Zdawał sobie sprawę, że z prawnego punktu widzenia ukrywa dowody w śledztwie, lecz były to przedmioty, których Lisbeth najprawdopodobniej nie chciałaby widzieć w niepowołanych rękach.
Włączył komórkę i zauważył, że bateria prawie wysiadła, więc podłączył ładowarkę. Zadzwonił do siostry, mecenas Anniki Giannini.
– Cześć, siostra.
– Co masz wspólnego z zabójstwem policjanta dziś w nocy? – zapytała od razu.
Wyjaśnił pokrótce, co się wydarzyło.
– Okej. To znaczy, że Salander jest na oddziale intensywnej terapii.
– Tak jest. Póki się nie wybudzi, nie wiemy, jak poważne ma obrażenia, ale na pewno będzie potrzebowała adwokata.
Annika Giannini zastanawiała się chwilę.
– Czy myślisz, że zechciałaby mnie?
– Pewnie w ogóle nie będzie chciała adwokata. Nie jest osobą, która chętnie prosi o pomoc.
– Ze sprawy wynika, że potrzebowałaby adwokata specjalizującego się w sprawach karnych. Czy mogłabym spojrzeć na twoje materiały?
– Porozmawiaj z Eriką Berger i poproś o kopie.
Potem Mikael zadzwonił do Eriki Berger. Nie odbierała komórki, więc wystukał jej numer w redakcji „Millennium”. Odebrał Henry Cortez.
– Erika gdzieś wyszła – powiedział.
Mikael krótko streścił ostatnie wydarzenia i poprosił Henry’ego Corteza, żeby przekazał wiadomość redaktor naczelnej „Millennium”.
– Okej. A co mamy robić? – zapytał Henry.
– Dzisiaj nic – odparł Mikael. – Muszę się wyspać. Przyjadę do Sztokholmu jutro, o ile nie zdarzy się nic nieprzewidzianego. „Millennium” opublikuje swoją wersję wydarzeń w następnym numerze, ale mamy na to jeszcze prawie miesiąc.
Zakończył rozmowę i wśliznął się do łóżka. Zasnął przed upływem trzydziestu sekund.
Zastępca komendanta regionalnego policji Monika Spångberg zastukała długopisem o brzeg szklanki z wodą mineralną i poprosiła o ciszę. Wokół stołu konferencyjnego w jej gabinecie zebrało się dziesięć osób. Trzy kobiety i siedmiu mężczyzn. Grupa składała się z szefa wydziału kryminalnego, zastępcy szefa wydziału kryminalnego, trzech inspektorów kryminalnych – jednym z nich był Marcus Erlander – oraz rzecznika prasowego policji w Göteborgu. Na naradę wezwano także prokurator nadzorującą postępowanie przygotowawcze Agnetę Jervas z prokuratury oraz inspektorów Sonję Modig i Jerkera Holmberga ze sztokholmskiej policji. Dwoje ostatnich włączono do grupy, żeby okazać wolę współpracy z kolegami ze stolicy, a po części także po to, żeby pokazać, jak wygląda prawdziwe policyjne śledztwo.
Spångberg, która często była jedyną kobietą w męskim gronie, słynęła z tego, że nie traciła czasu na formalności i gładkie słówka. Wyjaśniła, że komendant policji wyjechał służbowo na konferencję Europolu w Madrycie i kiedy dowiedział się o morderstwie policjanta, postanowił wrócić, ale jego powrotu spodziewano się dopiero późnym wieczorem. Potem zwróciła się bezpośrednio do szefa wydziału kryminalnego Andersa Pehrzona i poprosiła, by pokrótce przedstawił sytuację.
– Minęło nieco ponad dziesięć godzin od zamordowania naszego kolegi Gunnara Anderssona przy drodze do Nossebro. Znamy nazwisko mordercy, to Ronald Niedermann, ale nie mamy jeszcze jego zdjęcia.
– W Sztokholmie mamy jego fotografię sprzed ponad dwudziestu lat. Dostaliśmy ją od Paola Roberto, ale prawie nie nadaje się do użytku – powiedział Jerker Holmberg.
– Okej. Radiowóz, który uprowadził, został znaleziony, jak wiadomo, w Alingsås dzisiaj rano. Stał zaparkowany w bocznej uliczce, mniej więcej trzysta pięćdziesiąt metrów od stacji kolejowej. Nie otrzymaliśmy rano zgłoszenia o kradzieży samochodu w okolicy.
– Jak idą poszukiwania?
– Obserwujemy pociągi przyjeżdżające do Sztokholmu i Malmö. Postawiliśmy na nogi cały kraj. Poinformowaliśmy policję norweską i duńską. W tej chwili około trzydziestu policjantów zajmuje się bezpośrednio śledztwem i oczywiście wszyscy mają oczy szeroko otwarte.
– Żadnych śladów?
– Żadnych. Na razie. Ale osoba o tak charakterystycznym wyglądzie jak Niedermann raczej nie powinna długo pozostać niezauważona.
– Czy ktoś wie, jak się czuje Fredrik Torstensson? – zapytał jeden z inspektorów.
– Leży w Sahlgrenska. Jest ciężko ranny, mniej więcej jak po wypadku samochodowym. Trudno uwierzyć, że jeden człowiek może tak poturbować drugiego gołymi rękami. Oprócz połamanych nóg i zmiażdżonych żeber ma też uszkodzony kręg szyjny. Istnieje niebezpieczeństwo, że będzie częściowo sparaliżowany.
Zebrani przez kilka sekund rozmyślali nad położeniem kolegi. Po chwili znów głos zabrała Monika Spångberg. Zwróciła się do Erlandera:
– Co się właściwie wydarzyło w Gosseberdze?
– Thomas Paulsson wydarzył się w Gosseberdze.
Kilku uczestników zgodnie westchnęło.
– Czy nikt nie może go wysłać na emeryturę? Przecież to jest cholerna chodząca katastrofa.
– Znam Paulssona bardzo dobrze – powiedziała Monika Spångberg surowo. – Ale nie słyszałam żadnych skarg na niego przez ostatnie… chyba przez dwa lata.
– Tamtejszy komendant policji jest starym kumplem Paulssona i próbował mu pomóc, trzymając nad nim parasol ochronny. W dobrej wierze, że tak powiem, nie chcę go tu krytykować. Ale dziś w nocy Paulsson zachowywał się dziwnie do tego stopnia, że wielu kolegów zgłaszało tę sprawę.
– To znaczy jak?
Marcus Erlander zerknął na Sonję Modig i Jerkera Holmberga. Był wyraźnie zażenowany, że musi ujawnić słabość swoich szeregów przed kolegami ze Sztokholmu.
– Najdziwniejsze jest to, że wysłał człowieka z ekipy technicznej, żeby zrobił inwentaryzację drewutni, w której znaleźliśmy Zalachenkę.
– Inwentaryzację drewutni? – powtórzyła zaskoczona Spångberg.
– Tak… to znaczy… chciał wiedzieć, ile dokładnie polan się tam znajduje. Żeby raport był kompletny.
Przy stole zapadło znaczące milczenie. Erlander pośpiesznie dorzucił:
– Rano okazało się, że Paulsson bierze co najmniej dwa leki psychotropowe, xanor i efexor. Właściwie powinien być na zwolnieniu, ale ukrywał swój stan przed kolegami.
– Jaki stan? – zapytała surowo Spångberg.
– Nie wiem oczywiście, co mu dokładnie dolega, lekarzy obowiązuje tajemnica, ale te środki, które bierze, mają częściowo silne działanie przeciwlękowe, częściowo stymulujące. Był po prostu na niezłym haju.
– Mój Boże – powiedziała Spångberg z przejęciem. Wyglądała jak chmura burzowa, która przeszła nad Göteborgiem rano. – Muszę natychmiast porozmawiać z Paulssonem.
– To będzie raczej trudne. Dziś rano przeszedł załamanie, jest w szpitalu z powodu przemęczenia. Mieliśmy po prostu maksymalnego pecha, że to właśnie on miał wtedy służbę.
– Czy mogę o coś zapytać? – powiedział szef wydziału kryminalnego. – A więc Paulsson aresztował Mikaela Blomkvista w nocy?
– Napisał raport i złożył doniesienie o znieważeniu funkcjonariusza, stawianiu oporu władzy i nielegalnym posiadaniu broni.
– Co mówi Blomkvist?
– Przyznaje się do obrazy, ale twierdzi, że to była obrona konieczna. Mówi, że opór polegał na tym, że w ostrych słowach usiłował zapobiec temu, żeby Torstensson i Andersson jechali zapuszkować Niedermanna sami, bez posiłków.
– Świadkowie?
– Policjanci Torstensson i Andersson. Chciałbym jeszcze dodać, że nie wierzę ani trochę w doniesienie Paulssona o stawianiu oporu. To typowe doniesienie zapobiegawcze, żeby mógł odrzucać późniejsze skargi Blomkvista.
– Ale to znaczy, że Blomkvist sam obezwładnił Niedermanna? – zapytała prokurator Agneta Jervas.
– Sterroryzował go bronią.
– A więc Blomkvist miał broń. W takim razie aresztowanie Blomkvista miałoby przynajmniej jakieś podstawy. Skąd miał broń?
– O tym nie chce mówić bez porozumienia z adwokatem. Ale Paulsson aresztował Blomkvista, kiedy ten próbował przekazać broń policji.
– Czy mogłabym złożyć nieformalną propozycję? – zapytała ostrożnie Sonja Modig.
Wszyscy spojrzeli w jej stronę.
– Spotkałam Mikaela Blomkvista kilka razy w czasie śledztwa i w mojej ocenie jest osobą, na której można polegać, choć jest dziennikarzem. Zakładam, że to pani podejmie decyzję w sprawie oskarżenia… – Spojrzała na Agnetę Jervas, a ta kiwnęła głową. – W takim razie ta historia z obrazą i oporem to tylko bzdury, które pani, jak sądzę, od razu odrzuci.
– Pewnie tak. Ale nielegalne posiadanie broni to coś poważniejszego.
– Proponowałabym, żeby pani trzymała rękę na pulsie. Blomkvist sam poskładał tę całą historię z kawałków i wyprzedził policję. Więcej skorzystamy na dobrych kontaktach i współpracy z nim niż na sprowokowaniu go, żeby rozprawił się z policją w mediach.
Umilkła. Po kilku sekundach Marcus Erlander odchrząknął. Jeżeli Sonja Modig odważyła się na takie wystąpienie, nie chciał być gorszy.
– Popieram. Ja także uważam Blomkvista za człowieka rozsądnego. Przeprosiłem go nawet za takie traktowanie. Wydaje mi się, że mógłby puścić to w niepamięć. Poza tym jest lojalny. Wyśledził, gdzie mieszka Lisbeth Salander, ale nie chce nam podać jej adresu. Nie boi się podjąć otwartej dyskusji z policją… a ma taką pozycję, że jego głos w mediach będzie się liczył tak samo jak wszystkie doniesienia Paulssona.
– Ale nie chce nam przekazać informacji o Salander?
– Mówi, że sami musimy ją o to zapytać.
– Co to była za broń? – zapytała Jervas.
– Colt 1911 government. Numer serii nieznany. Wysłałem go do laboratorium, ale jeszcze nie wiadomo, czy został użyty w Szwecji w związku z jakimś przestępstwem. Jeśli okaże się, że tak, to sprawa będzie wyglądała nieco inaczej.
Monika Spångberg uniosła długopis.
– Agneto, sama zdecydujesz, czy wszcząć postępowanie przygotowawcze przeciwko Blomkvistowi. Proponuję, żebyś poczekała na raport z laboratorium. Idźmy dalej. Ten Zalachenko… co możecie o nim powiedzieć, inspektorzy ze Sztokholmu?
– Problem polega na tym, że do wczorajszego popołudnia nigdy nie słyszeliśmy ani o Zalachence, ani o Niedermannie – odpowiedziała Sonja Modig.
– Wydawało mi się, że ścigacie bandę lesbijek satanistek – odezwał się jeden z göteborskich policjantów. Na twarzach kilku innych pokazały się uśmiechy. Jerker Holmberg przyglądał się swoim paznokciom. Pytanie było skierowane do Sonji Modig.
– Tak między nami to mogę powiedzieć, że też mamy swojego Thomasa Paulssona w naszym wydziale i ta historia z lesbijkami to taki odprysk, który pochodzi właśnie od niego.
Następnie Sonja Modig i Jerker Holmberg przez ponad pół godziny opowiadali, do czego udało im się dojść.
Kiedy skończyli, przy stole na dłuższą chwilę zapadła cisza.
– Jeśli ta sprawa z Gunnarem Björckiem się potwierdzi, ludziom z Säpo zacznie się palić grunt pod stopami – stwierdziła zastępczyni komendanta Spångberg.
Wszyscy skinęli głowami. Agneta Jervas podniosła rękę.
– O ile dobrze rozumiem, wasze podejrzenia opierają się w dużym stopniu na przypuszczeniach i poszlakach. Jako prokurator jestem trochę zaniepokojona stroną dowodową.
– Zdajemy sobie z tego sprawę – uspokoił ją Jerker Holmberg. – Wydaje nam się, że wiemy z grubsza, co się stało, ale jest jeszcze masa znaków zapytania, które trzeba zbadać.
– Rozumiem, że zajmujecie się znaleziskami wykopanymi w Nykvarn pod Södertälje – powiedziała Spångberg. – Ilu morderstw dotyczy ta sprawa?
Jerker Holmberg zamrugał ze zmęczenia.
– Zaczęło się od trzech morderstw w Sztokholmie – to zabójstwa, za które ścigano Lisbeth Salander, czyli mecenas Bjurman, dziennikarz Dag Svensson i doktorantka Mia Bergman. W pobliżu magazynu w Nykvarn odkryliśmy dotychczas trzy groby. Zidentyfikowaliśmy znanego handlarza narkotyków i złodziejaszka, który został poćwiartowany i zakopany. W drugim grobie znaleźliśmy niezidentyfikowaną jeszcze kobietę. Trzeciego grobu nie zdążyliśmy jeszcze odkopać. Wygląda na to, że jest trochę starszy. Poza tym Mikael Blomkvist zasugerował, że to ma związek z morderstwem prostytutki w Södertälje kilka miesięcy temu.
– A więc jeśli doliczyć policjanta Gunnara Anderssona z Gossebergi, mamy co najmniej osiem morderstw… to strasznie dużo. Czy podejrzewamy, że to Niedermann popełnił wszystkie te zbrodnie? W takim razie musi być kompletnym szaleńcem, seryjnym mordercą.
Sonja Modig i Jerker Holmberg wymienili spojrzenia. Teraz liczyło się, jak wiążąco potraktują swoje wypowiedzi. W końcu odezwała się Sonja Modig:
– Chociaż rzeczywiście brakuje dowodów, to ja, a także mój szef, inspektor Jan Bublanski, jesteśmy skłonni przyznać Blomkvistowi rację, kiedy twierdzi, że trzy pierwsze morderstwa popełnił Niedermann. Oznaczałoby to, że Salander jest niewinna. Jeśli chodzi o groby w Nykvarn, to Niedermann jest powiązany z tamtym miejscem poprzez porwanie przyjaciółki Salander, Miriam Wu. Nie ma wątpliwości, że to dla niej był przeznaczony czwarty grób. Ale te magazyny są własnością krewnego szefa gangu Svavelsjö MC i zanim zidentyfikujemy wszystkie szczątki, powinniśmy zaczekać z wyciąganiem wniosków.
– A ten złodziejaszek, którego zidentyfikowaliście…
– Kenneth Gustafsson, czterdzieści cztery lata, znany handlarz narkotyków i trudny przypadek od wczesnej młodości. Na oko powiedziałabym, że tu chodzi o jakieś wewnętrzne porachunki. Svavelsjö MC jest zamieszane w rozmaite drobne przestępstwa, w tym dystrybucję amfetaminy. Mógłby to więc być leśny cmentarz dla tych, co narazili się Svavelsjö MC. Ale…
– Tak?
– Ta prostytutka, która została zamordowana w Södertälje… nazywa się Irina Pietrowa, miała dwadzieścia dwa lata.
– No i?
– Sekcja zwłok wykazała, że została potraktowana z niesłychaną brutalnością, a jej obrażenia przypominają te, jakie mają osoby zatłuczone kijem bejsbolowym albo czymś podobnym. Ale nie dało się ich jednoznacznie określić. Lekarz sądowy nie potrafił określić, jakiego narzędzia użyto. Blomkvist miał tu dobre skojarzenie. Irina Pietrowa miała obrażenia, które równie dobrze mogłyby zostać zadane gołymi rękami…
– Niedermann?
– To uzasadnione przypuszczenie. Dowodów na razie brak.
– Co robimy dalej? – zapytała Spångberg.
– Muszę naradzić się z Bublanskim, ale jako następne posunięcie nasuwa się oczywiście przesłuchanie Zalachenki. Z naszej strony chcemy się dowiedzieć, co on wie o morderstwach w Sztokholmie, wy zaś chcecie dopaść Niedermanna.
Jeden z inspektorów z Göteborga podniósł do góry palec.
– Czy mogę jeszcze zapytać… co znaleźliśmy w tamtym domu w Gosseberdze?
– Bardzo niewiele. Cztery sztuki broni ręcznej. Sig sauer, rozłożony na części do nasmarowania na stole kuchennym. Polski P-38 wanad na podłodze, koło sofy kuchennej. Colt 1911 government – to ten pistolet, który Blomkvist próbował oddać Paulssonowi. I wreszcie browning kaliber 22, który w tej kolekcji wygląda prawie na zabawkę. Podejrzewamy, że to z niego postrzelono Salander, skoro udało jej się przeżyć z kulą w głowie.
– Coś jeszcze?
– Zarekwirowaliśmy torbę zawierającą ponad dwieście tysięcy koron. Znajdowała się w pokoju na piętrze, w którym mieszkał Niedermann.
– Jesteście pewni, że to jego pokój?
– Raczej tak, nosi ubrania w rozmiarze XXL. Zalachenko co najwyżej M.
– Czy jest coś, co łączy Zalachenkę z działalnością przestępczą? – zapytał Jerker Holmberg.
Erlander potrząsnął głową.
– To zależy od tego, jak potraktujemy znalezioną broń. Ale pomijając to oraz fakt, że Zalachenko miał niezwykle skomplikowany system kamer wokół domu, nie znaleźliśmy niczego, co odróżniałoby gospodarstwo Gosseberga od innych wiejskich gospodarstw. Dom jest umeblowany dość spartańsko.
Tuż przed dwunastą do drzwi zastukał umundurowany policjant. Podał Monice Spångberg jakiś dokument. Zastępczyni komendanta podniosła do góry palec.
– Dostaliśmy zgłoszenie zaginięcia w Alingsås. Dwudziestosiedmioletnia pomoc dentystyczna Anita Kaspersson wyszła z domu około wpół do ósmej rano. Odwiozła dziecko do przedszkola, potem o ósmej miała być w pracy. Ale się nie pojawiła. Pracuje w prywatnym gabinecie dentystycznym, który mieści się mniej więcej sto pięćdziesiąt metrów od miejsca, gdzie znaleziono skradziony radiowóz.
Erlander i Sonja Modig równocześnie spojrzeli na zegarki.
– A więc ma cztery godziny przewagi. Co to za samochód?
– Granatowy renault, rocznik 1991. Tu są jego numery.
– Natychmiast ogłosić poszukiwania samochodu. W tej chwili może być gdziekolwiek między Oslo, Malmö i Sztokholmem.
Po kolejnej godzinie konferencja się zakończyła. Zdecydowano, że Sonja Modig i Marcus Erlander wspólnie przesłuchają Zalachenkę.
Henry Cortez ze zmarszczonymi brwiami wodził wzrokiem za Eriką Berger. Wyszła ze swojego pokoju i zniknęła w kuchni. Po kilku sekundach wyszła z kubkiem kawy i wróciła do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi.
Henry Cortez nie potrafił określić, co go niepokoi. „Millennium” było małą redakcją, miejscem, gdzie zwykle między pracownikami zawiązują się bliskie relacje. Pracował tu na pół etatu od czterech lat i przeżył już kilka zawirowań, jak choćby okres, kiedy Mikael Blomkvist odsiadywał trzy miesiące więzienia za pomówienie, a pismo prawie upadło. Przeżył morderstwo współpracownika Daga Svenssona i jego dziewczyny Mii Bergman.
Podczas tych wszystkich burz Erika Berger była jak skała, nic nie mogło jej wyprowadzić z równowagi. Nie zdziwił się, kiedy zadzwoniła i obudziła go dziś rano, żeby zlecić jemu i Lottie Karim pracę. Afera z Salander osiągnęła punkt kulminacyjny, a Mikael Blomkvist był zamieszany w zabójstwo policjanta w Göteborgu. Tyle było wiadomo. Lottie Karim zakotwiczyła się w komendzie policji i usiłowała zdobyć jakieś sensowne informacje. Henry poświęcił ranek na telefonowanie; usiłował poskładać puzzle z wydarzeń ostatniej nocy. Blomkvist nie odbierał telefonów, ale dzięki kilku dobrym kontaktom Henry uzyskał całkiem niezły obraz sytuacji.
Tymczasem Erika Berger przez całe popołudnie była nieobecna duchem. Bardzo rzadko zamykała drzwi do swojego pokoju. Prawie wyłącznie wtedy, kiedy miała gości albo intensywnie pracowała nad jakąś sprawą. Tego ranka nie miała gości i nie pracowała. Kiedy Henry kilka razy pukał do niej, żeby przekazać wiadomości, zastawał ją na krześle przy oknie. Pogrążona w myślach, jakby apatyczna, patrzyła na rzekę ludzi w dole na Götgatan. Słuchała jego raportów w roztargnieniu.
Coś było nie tak.
Rozmyślania przerwał mu dzwonek do drzwi. Otworzył i wpuścił Annikę Giannini. Spotkał siostrę Mikaela Blomkvista już kilka razy, ale nie znał jej bliżej.
– Cześć, Anniko – powiedział. – Mikaela dzisiaj nie ma.
– Wiem. Przyszłam porozmawiać z Eriką.
Erika Berger rozkojarzona spojrzała na gościa ze swojego miejsca przy oknie, ale kiedy Henry wprowadził Annikę, wzięła się w garść.
– Cześć – powiedziała. – Mikaela dzisiaj nie ma.
Annika uśmiechnęła się.
– Wiem. Przyszłam po raport Björcka o Säpo. Micke prosił mnie, żebym rzuciła na niego okiem, na wypadek gdybym miała ewentualnie reprezentować Salander w sądzie.
Erika skinęła głową. Wstała i przyniosła z biurka teczkę z dokumentami.
Annika zawahała się chwilę. Już była niemal na progu, ale zmieniła zdanie i usiadła naprzeciwko Eriki.
– No dobra, powiedz, jaki masz problem.
– Odchodzę z „Millennium”. I nie potrafiłam powiedzieć o tym Mikaelowi. Był tak zaangażowany w sprawę Salander, że jakoś nigdy nie było okazji, a nie mogę powiedzieć innym, póki nie poinformuję jego, więc teraz fatalnie się z tym czuję.
Annika Giannini przygryzła dolną wargę.
– I mówisz o tym mnie. Co będziesz robić?
– Będę redaktorem naczelnym w „Svenska Morgon-Posten”.
– Nieźle. W takim razie na miejscu są raczej gratulacje niż płacz i zgrzytanie zębów.
– Ale ja nie chciałam odchodzić z „Millennium” w taki sposób. W samym środku takiej cholernej zawieruchy. To spadło jak grom z jasnego nieba i nie mogłam odmówić. To jest po prostu taka szansa, która się nie powtórzy. Ale dostałam tę ofertę, na krótko zanim Dag i Mia zostali zastrzeleni, a potem było tu takie zamieszanie, że wolałam to ukryć. A teraz wyrzuty sumienia chyba mnie zagryzą.
– Rozumiem. I boisz się powiedzieć o tym Mikaelowi?
– Jeszcze nikomu nie mówiłam. Myślałam, że w SMP zacznę dopiero w lecie, że jeszcze mam dużo czasu, żeby wszystkich przygotować. Ale oni chcą, żebym przeszła do nich jak najszybciej.
Umilkła, wpatrzona w Annikę, a wyglądała przy tym, jakby zaraz miała się rozpłakać.
– Tak naprawdę to mój ostatni tydzień w „Millennium”. W przyszłym tygodniu wyjeżdżam, potem… muszę mieć co najmniej tydzień urlopu, żeby się zregenerować. A od pierwszego maja zaczynam w SMP.
– A co by się stało, gdybyś nagle wpadła pod samochód? Wtedy też zostaliby bez naczelnej, zupełnie bez uprzedzenia.
Erika podniosła wzrok.
– Ale nie wpadłam pod samochód. Świadomie ukrywałam prawdę przez kilka tygodni.
– Rozumiem, że ta sytuacja jest trudna, ale mam wrażenie, że Micke, Christer i cała reszta jakoś sobie z tym poradzą. I uważam, że powinnaś im o tym jak najszybciej powiedzieć.
– No tak, ale twój pieprzony braciszek jest dziś w Göteborgu. Śpi i nie odbiera telefonów.
– Wiem. Niewielu ludzi potrafi się migać przed odbieraniem telefonów tak jak Mikael. Ale tu nie chodzi o ciebie i Mickego. Wiem, że pracowaliście razem dwadzieścia lat albo coś koło tego, że byliście parą, ale musisz myśleć o Christerze i całej redakcji.
– Ale Mikael będzie…
– Mikael będzie chodził po ścianach. Oczywiście. Ale jeśli nie umie zaakceptować tego, że po dwudziestu latach do czegoś doszłaś, to znaczy, że nie był wart tego czasu, który mu poświęciłaś.
Erika westchnęła.
– Głowa do góry. Zawołaj Christera i resztę redakcji. Teraz.