Mi Amore. W umowie było inaczej - Justyna Luszyńska - ebook
NOWOŚĆ

Mi Amore. W umowie było inaczej ebook

Justyna Luszyńska

4,0

144 osoby interesują się tą książką

Opis

Zderzenie z rzeczywistością jeszcze nigdy nie było tak romantyczne

Malwa po śmierci taty odkrywa listę marzeń, którą spisała z nim wiele lat temu. Postanawia je zrealizować – dla niego, dla siebie, a także dla pozornie uporządkowanego życia. Tylko jedna z rzeczy na liście okazuje się dla niej trudniejsza, niż mogła przypuszczać. Ciężka sprawa: pisać powieść, kiedy w grę wchodzą rozwód, zdrada i… stłuczka!

Wjechać w tył auta przystojnego, choć irytującego właściciela warsztatu? Zdarza się. Ale skończyć z umową na udawany związek podczas wyjazdu z własną paczką znajomych – to już mniej typowe. Zwłaszcza gdy granica między udawaniem a prawdziwymi uczuciami zaczyna się zacierać.

Pełna humoru, wzruszeń i nieoczywistej chemii historia o tym, że życie nie zawsze toczy się zgodnie z planem. I bardzo dobrze!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 257

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (20 ocen)
7
8
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Justka1808

Całkiem niezła

Miałam ochotę udusić Malwinke serio no co za durna baba
00
alabomba

Dobrze spędzony czas

Fajne
00
Joanna0409

Dobrze spędzony czas

słodka chociaż trochę naiwna historia
00
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna
00



Mi Amore. W umowie było inaczej

Wydanie I

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody Wydawnictwa i autorki.

Niniejsza powieść jest wyłącznie fikcją literacką. Podobieństwo do prawdziwych wydarzeń i postaci jest przypadkowe. Szanuj prawa autorskie: kupując, wspierasz twórców. Ściągając „za darmo” sprawiasz, że przestają pisać.

Redaktor prowadzący: Angela Węcka

Redakcja fabularna: Angela Węcka

Redakcja językowa: Agata Bogusławska

Skład: Katarzyna Mróz-Jaskuła

Ilustracja okładki: Aleksandra Grzesiak

Realizacja okładki: Justyna Knapik

Wydawnictwo Spisek Pisarzy

Powieść w wersji papierowej kupisz na stronie wydawnictwa i w księgarniach internetowych.

www.spisekpisarzy.pl

Copyright © by J. Luszyńska, 2025

Copyright © by Wydawnictwo Spisek Pisarzy, 2025

Irządze, 2025

ISBN: 978-83-68277-23-4

Prolog

Przeszłość potrafi nas kopnąć w brzuch. Leżę więc skulona, tuż obok kartonowego pudełka w biało-różowe paski. Leżę, a z kącików moich oczu wydostają się łzy i spływają powoli ku linii włosów. Wykładzina nie pachnie zbyt ładnie. Marszczę nos. Fuj. Podnoszę się więc do siadu, a mój wzrok ponownie pada na pudło, którego jeszcze nie zdążyłam otworzyć. Przeciągam ten moment i jeszcze raz rozglądam się po niewielkiej garderobie. Wszędzie, gdzie nie sięgnąć wzrokiem, leżą porozrzucane ubrania taty. Mama wszystko segreguje. Te nadają się do wyrzucenia, te do oddania. Ewentualnie są jeszcze te dla wujka Zdzisia, bo ostatnio mu się przytyło i będą pasować.

Pociągam nosem i ściągam wieko z pudła. Pudła znalezionego wśród rzeczy mojego zmarłego ojca. Wiem, co tam będzie. Laurki, dyplomy, świadectwa. Mama nie jest sentymentalna, tata był. Zbierał wszystko. Nie zdziwiłabym się, gdybym znalazła tam swoje mleczaki albo jakąś ususzoną pępowinę. Eliza, moja młodsza siostra, swoje pudło zlokalizowała już wcześniej i przejrzenie go ma już za sobą. To wpadło dziewczynom w ręce wczoraj i dziś przyszło mi się z nim zmierzyć.

Nie no, od śmierci taty minęły dwa lata. Dam radę to zrobić.

Zaciskam zęby i zaglądam do środka. Tak jak się spodziewałam – na wierzchu leżą moje świadectwa z paskiem i dyplomy za konkursy ortograficzne i olimpiady biologiczne. Później laurki, kilka naszych fotografii. Zaciskam palce na zdjęciu, na którym tata trzyma na rękach maleńką mnie, i przygryzam wargę. Odkładam je na bok.

Nie będę beczeć. Nie będę beczeć…

Wyławiam swój… Chwila, pamiętnik? Skąd tata miał mój pamiętnik? Całe szczęście, że z trzeciej klasy podstawówki. Zaczynam go kartkować. Wpis o tym, że poszliśmy do cyrku, a ja byłam zrozpaczona, bo nie przejechałam się na wielbłądzie. Dobra, to bezpieczne notatki. Tata mógł je mieć.

Wertuję pudło i wydobywam z niego jakieś bilety z atrakcji, na których byliśmy razem, jeszcze więcej dyplomów i zdjęć, aż wreszcie z samego dna patrzy na mnie fioletowy zeszyt z kotem.

On patrzy na mnie, ja patrzę na niego.

Nic mi nie świta. Pamiętnik rozpoznałam od razu. Tego zeszytu za nic nie kojarzę. Chwytam go i zaczynam przeglądać. Ma zapisaną tylko pierwszą stronę. Wbijam wzrok w tekst.

1. Zobaczyć wschód słońca nad morzem.

2. Spać w zamku.

3. Napisać książkę.

4. Lecieć paralotnią z tatą.

5. Wyjechać z tatą do Stanów Zjednoczonych.

6. Iść na koncert Happysad.

7. Płynąć statkiem.

8. Zrobić sobie tatuaż.

9. Nauczyć się biegle niemieckiego.

10. Pojechać na wakacje z przyjaciółmi.

11. Pocałować się pierwszy raz.

12. Płynąć kajakiem.

13. Nauczyć się pływać.

14. Zdać na prawo jazdy.

15. Zobaczyć zorzę polarną.

Zatyka mnie. Już pamiętam. Doskonale wiem, co to jest. Tę listę spisałam z tatą jeszcze w gimnazjum. To moje ówczesne marzenia. Rzeczy, które chciałam zrobić. Moje cele. Jak mogłam o nich zapomnieć?

Od razu się podnoszę i przechodzę do sypialni rodziców. Na szafce nocnej, na krzyżówkach, leży długopis. Chwytam go i skreślam punkty „pojechać na wakacje z przyjaciółmi” (właśnie wróciłam z kolejnego wyjazdu), „pocałować się pierwszy raz” (załatwione w pierwszej klasie liceum), „zdać na prawo jazdy” (jeżdżę jak strzała… jakkolwiek jeździ strzała), „płynąć statkiem” (raz się udało, nie wspominam dobrze, ale było).

Jedna łza skapuje na papier.

– Malwa, uporałaś się już z tym pudłem czy dalej leżysz i… – Eliza zatrzymuje się w progu i patrzy na mnie nieufnie. Odgarnia z twarzy czarne pasma włosów i mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów. – Miałaś nie płakać.

Układam usta w podkówkę i unoszę zeszyt.

– Co to? – pyta i podchodzi bliżej, po czym przejmuje notes i otwiera na pierwszej stronie. – Co to? – powtarza.

– To lista marzeń – tłumaczę i już czuję, że mój oddech się spłyca, a puls niebezpiecznie przyspiesza. Niedobrze. Nie potrzebuję teraz ataku paniki. Jakbym kiedykolwiek ich potrzebowała.

– Twoja?

Wyciągam jej zeszyt z ręki, starając się zapanować nad oddechem.

– Moja. Spisałam ją z tatą… Mieliśmy jechać razem do Stanów, latać paralotnią…

Parska i gładzi mnie po włosach.

– Przecież ty masz lęk wysokości. Dostałabyś zawału.

No tak, punkt dla niej.

– Ale co, jeśli to coś znaczy? – Przykładam zeszyt do piersi. – Może to znak, że ją teraz znalazłam? Może tata właśnie tego chce?

Eliza unosi wysoko brwi i z niedowierzaniem kręci głową.

– To zabrzmi okrutnie, Malwa, ale tata nie żyje.

– To szalenie niedelikatne – strofuję ją. – Nie każdy ma duszę ateistki.

Zaczynam oddychać głębiej, co Eliza natychmiast wyłapuje. Sadza mnie na łóżku i mocno ściska moją dłoń.

– To tylko atak – szepcze, nachylając się w moją stronę. Dociera do mnie kwiatowy zapach jej perfum. – Nic złego się nie dzieje.

Nic złego się nie dzieje. Nic złego się nie dzieje…

– Chodź. – Siostra pociąga mnie w stronę łazienki, a gdy już do niej docieramy, stawia mnie przy umywalce i nakazuje: – Przemyj twarz zimną wodą.

Robię, co nakazała, i choć to nie rozwiązuje w pełni problemu, to troszkę mnie wycisza.

– Muszę to zrobić – wyduszam pomiędzy kolejnymi ciężkimi oddechami. – Muszę zrealizować tę listę. Dla taty.

Eliza unosi brew i przejmuje ode mnie ręcznik, którym wycierałam twarz.

– Wiem, że jest ci trudno – podejmuje. – Ty chyba najciężej znosisz tę żałobę, ale musisz odpuścić. Pozwól tacie odejść.

Moje oczy momentalnie wypełniają się łzami.

– A co, jeśli niczego nie możemy być pewni? – pytam, pozwalając jej się poprowadzić z powrotem do pokoju. – Co jeśli ja też umrę?

Krzyczę krótko, gdy siostra uderza mnie w czubek głowy.

– Umrzesz – syczy – w swoim czasie. Nie spiesz się tak.

Wchodzimy do garderoby i znów stajemy nad pudłem. Wokół niego leży wszystko, co znalazłam wewnątrz.

– Zrobię to – mówię. – Spełnię punkty z tej listy. Dla taty.

Rozdział 1

Co dalej, Zawadzka?

Odkąd pamiętam, nie przepadam za kąpielą w wannie. Zazwyczaj wchodzę do niej, gdy woda jest za gorąca, więc już na wstępie dostaję gęsiej skórki. Ignoruję buntujące się ciało, wierząc, że taka kąpiel dobrze mi zrobi. Robię na złość swojemu organizmowi, jednocześnie głęboko wierząc, że wyjdzie mu to na dobre.

Czy ja jestem normalna?

Przyzwyczajona do temperatury, układam się wygodnie, zanurzam głowę w wodzie aż po uszy i opieram nogi o ścianę. To moment nie tylko na relaks, ale przede wszystkim chwila dla moich szarych komórek, by mogły się dobrze zastanowić: Co dalej? CO DALEJ, ZAWADZKA?!

Przecież lista mówi dokładnie: napisać książkę. Skoro ustaliliśmy to z tatą, muszę jakoś ogarnąć temat.

Nic nie poradzę na przyspieszony puls i ścisk w żołądku. Jak to jest z tymi wszystkimi komediami romantycznymi, że odnoszą sukces? Wiem, czego pragną ludzie. Chcą czegoś lekkiego, lecz z ważną życiową lekcją. Nieprzewidywalnego, lecz bez większych sensacji na końcu. Niespodzianki są w porządku, ale bez przeginania. Musi być zabawnie, ale żeby łezka się zakręciła w oku, a to wszystko utrzymane w lekkim klimacie grozy. Na litość boską, przecież ja próbuję być pisarką, a nie cudotwórczynią!

– Nie utopiłaś się?!

Ludzie nagle zaczynają się interesować twoim losem, gdy akurat pragniesz ciszy i spokoju. Ale przełykam to, bo Mirek jest miłością mojego życia. Zabawny, z brodą drwala, a mimo to nie nosi koszul w kratę, tylko zwykłe koszulki z – wybacz, Mirku – pseudointeligentnymi napisami, które akurat mnie bawią.

– Jeszcze żyję!

– Chcesz parówki?!

Masz ci los. Parówki. W parówkach nie ma niczego romantycznego. Nikt nie napisze bestsellera, jeśli w tekście znajdzie się choćby wzmianka o parówkach. One niszczą cały nastrój i są ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję.

– Nie, dziękuję!

– Co?!

– NIE CHCĘ PARÓWEK!

A już miałam jakiś trop. Jakąś wielką myśl, która stałaby się początkiem pięknej przygody. Tę myśl wygryzły parówki.

Kiedy wychodzę z wanny, w kuchni nie zastaję ani Mirka, ani pozostałości po jedzeniu. Znajduję ich w łóżku w sypialni. Je sobie w najlepsze, a ja myślę tylko o tych okruchach, w których zaraz przyjdzie mi spać.

– Kochanie, czy musisz jeść w łóżku?

– Oglądam. – Rusza dłonią, abym się przesunęła.

Jest moją wielką miłością od liceum, a małżeństwem jesteśmy od czterech lat. Wszystko zaczęło się od tego, że przysiadłam się do niego w ławce. Odkryłam, że cichy i zakompleksiony Mirek to zabawny chłopak, który tak jak ja słucha polskiego rocka i kocha film Titanic. To nas połączyło. I łączy nas do dziś.

– Słonko, a może obejrzymy Titanica? – proponuję, wkładając piżamę.

Gapi się w ekran telewizora, jakby od tego zależało jego życie.

– Tylko nie Titanic – jęczy i bierze kolejny kęs parówki. – Mam już dość tego filmu.

Mrugam. Ach, no tak. W sumie nawet to rozumiem. Ile razy można oglądać jeden film?

Kładę się obok i wpatruję to w Mirka, to w ekran, na który i tak nie zwracam większej uwagi. Najpierw kończą się parówki, potem seans.

– Nie sądzisz, że w naszym życiu brakuje romantyczności? – zagaduję.

Mirek otrzepuje kołdrę i spogląda na mnie z politowaniem.

– Na co ci romantyczność?

– Tak dla podtrzymania żaru w związku. Przydałoby się jej trochę do natchnienia mnie do pisania tego romansu…

W pokoju rozlega się głośne westchnięcie.

– Czyli jestem twoim antynatchnieniem?

– Nie, nie, nie! – Macham mu przed nosem rękoma. – Po prostu… Po prostu tak się zastanawiam. Tak się zastanawiam i…

Mirek nie daje mi dokończyć. Gasi lampkę, odwraca mnie, przytula się do mnie od tyłu i oddycha powoli, zapadając w sen. A ja wcale nie jestem śpiąca. Całe moje ciało marzy, żeby jakoś się odwrócić, przewrócić, zrobić coś ze sobą, ale żelazny uścisk mojego mężczyzny mi to uniemożliwia. Wzdycham.

Kim mogłaby być moja bohaterka? Może nieśmiałą, lecz inteligentną młodą kobietą? Studentką? Ech, to już było. Grey ją zbałamucił. Drugi raz to nie przejdzie. A może mało inteligentna, lecz zabawna singielka, która szuka wielkiej miłości? Cholera, Bridget Jones. A może młoda dziewczyna, która ma trzy siostry? Pewnego dnia do hrabstwa przybywa… Do jakiego hrabstwa, Zawadzka?! Poniosło cię do Dumy i uprzedzenia!

Zegar u sąsiadów wybija pierwszą w nocy. Zaczyna mi drętwieć ciało. Mirek przygniata nogą moje biodro i chrapie mi do ucha. Próbuję wyswobodzić się z ramion męża – bezowocnie. Kolejna próba – Mirek chrapie z nieskrywanym niezadowoleniem i jeszcze bardziej mnie do siebie przysuwa. To mój koniec.

A może powieść zacznie się od tego, że moją bohaterkę porwie wielki, brodaty psychopata i będzie trzymał ją w żelaznym uścisku? W jego domu będzie pełno kotów, które postanowią wyżreć jej… Moment. To miała być komedia romantyczna. A więc ten psychopata okaże się miłym, zakochanym w mojej bohaterce od pierwszego wejrzenia miliarderem, który musiał ją porwać, by mieć szansę ją do siebie przekonać. Potem ją uwięzi, ona z czasem go polubi i na końcu zakocha się w nim bez pamięci! Cholibka, mogłabym przysiąc, że znam historię o potworze, który miał sporo kasy i więził dziewczynę, a ona z czasem się do niego przekonywała, aż w końcu… Niech cię, Zawadzka! A na stole tańczyły zegarek i świecznik! Toż to Piękna i bestia!

Ranek nastaje zbyt szybko. Budzę się z ręką Mirka na twarzy. Zdejmuję ją i zrywam się, żeby wyłączyć budzik. Mój mąż odwraca się na drugi bok, a ja patrzę na niego tęsknym wzrokiem. Kto wymyślił rozpoczynanie pracy o siódmej rano? Nie wiem, jak radzą sobie ci, którzy pracują od szóstej lub piątej. To nieludzkie traktowanie.

Mimo to docieram do szpitala na czas. W dyżurce już czeka na mnie Tereska. Starsza o dwadzieścia lat, w wieku mojej mamy, matkuje mi na oddziale. To ona wprowadzała mnie w temat, gdy przyszłam do pracy zaraz po szkole, totalnie zielona, bo wiedziałam tylko tyle, co z praktyk. Umiałam pobrać krew, to szło mi dobrze, bo dużo ćwiczyłyśmy na sobie z dziewczynami, ale szybko się okazało, że łatwiej pobrać krew zdrowemu człowiekowi niż komuś choremu.

– To opowiedz coś więcej o tym wyjeździe. Minęłyśmy się przez to moje zwolnienie. – Tereska nie bawi się w przywitania. Od razu przechodzi do sedna.

– Co rok jeździmy z przyjaciółkami i ich mężami na tygodniowy wypad nad morze. – Odwieszam kurtkę na wieszak i zaczynam zmieniać buty z adidasów na wygodne chodaki. – To nas scala. Wiesz, mieszkają daleko, ten wyjazd to taki nasz…

– Klej?

– Tak! – Klaszczę w dłonie. – Niech będzie klej.

– I fajnie było?

– Bardzo! Tylko pogoda nie dopisała, sama widziałaś. Zimno. Ale odwiedziliśmy aquapark…

– Myślałam, że nie potrafisz pływać.

Przygryzam wargę.

– Bo nie potrafię, ale się nauczę. To też mam na liście.

– A jak książka?

Jako że Tereska jest moją najbliższą koleżanką, jaką mam tutaj, na miejscu, podzieliłam się z nią moimi planami spełnienia punktów z listy. Musiałam jej najpierw wytłumaczyć, że dwa lata temu zmarł mój tato. To była nagła śmierć, która wstrząsnęła całą rodziną. Oczywiście dodałam, że podczas porządków znalazłam swój dziennik z gimnazjum, w którym zapisałam razem z tatą rzeczy, które chcę zrobić przed śmiercią. Nie żebym się dokądś wybierała, ale coś byłam winna przeszłej mnie. Na przykład napisanie książki.

– Książka nie idzie – przyznaję i opadam na zielonkawy fotel naprzeciw niej. Trzeszczy. – Nie mam pomysłu.

– A może tak… On jest niesamowicie bogaty i przystojny, po trzydziestce. Swoje w życiu przeszedł…

– Dlaczego oni zawsze muszą być bogaci, przystojni i po trzydziestce? – zastanawiam się na głos.

– No nie wiem, Malwinko. Kobiety lubią bogatych, przystojnych i dojrzałych. Taki po trzydziestce powinien być już w miarę ustatkowany. Powinien wiedzieć, czego chce od życia, i jak najprędzej dać to swojej kobiecie. – Tereska przenosi spojrzenie na mężczyznę stojącego w progu. – Panie Wiesławie, zaraz do pana przyjdę! – drze się, bo ten pacjent jest niedosłyszący.

Pan Wiesław kiwa głową i odchodzi.

Kiedy wpadłam na pierwszy pomysł, sądziłam, że szybko pójdzie. Raz-dwa machnęłam pierwsze rozdziały po trzy strony, a po kilku dniach przeczytałam je ponownie – do niczego się nie nadawały. Usunęłam pliki z komputera i zaczęłam od nowa. W połowie strony zabrakło mi weny i pomysłów. Usunęłam. Po tygodniu wpadłam na nowy pomysł. Wbiegłam do domu, rzuciłam plecakiem w Mirka i dopadłam do komputera jak głodna pantera do swojej ofiary. Włączyłam go czym prędzej, dopóki jeszcze inspiracja kwitła w głowie, i wtedy na ekranie pojawił się napis: „Aktualizacja systemu”. Przez kolejne czterdzieści minut system się aktualizował. Szybko spisałam najważniejsze pomysły na kartce, lecz kiedy już mogłam działać… wszystkie koncepcje zniknęły niczym bańki mydlane. Siedziałam tak z otwartym dziobem przez piętnaście minut i gapiłam się w pustą stronę. Kursor pojawiał się i znikał: pik, pik, pik. Mirek poklepał mnie wtedy po ramieniu i powiedział, że ten pomysł jeszcze do mnie wróci. Nie wrócił.

– No to może on ma dwadzieścia dwa lata, rzucił studia, ma kaloryfer, marzy o zostaniu tancerzem, a ona ma trzydzieści lat i wie, czego chce od życia? – pyta Tereska, po czym pakuje sobie czekoladowego cukierka do ust.

– Skoro wie, czego chce od życia, to na co jej dwudziestodwuletni tancerz?

– A która z nas nie chciałaby dwudziestoletniego tancerza z kaloryferem?

Ja, ale to ma najmniejsze znaczenie. Jak mogłaby wyglądać taka powieść?

Marlena położyła głowę na jego piersi i poczuła, że w końcu jest z mężczyzną, którego pragnie, chociaż jeszcze nim go poznała, wiedziała, czego chce od życia. Słuchała słów piosenki, a delikatna melodia sama prowadziła ich w tańcu pod rozgwieżdżonym niebem. Zabrał dłoń z jej uścisku i uniósł jej podbródek. Spojrzała w jego ciemne oczy i poczuła latające w żołądku motyle. Pragnęła tego dwudziestodwuletniego tancerza i wierzyła, że pod jego koszulką maluje się najprawdziwszy kaloryfer.

– Marleno – jego głos był miękki niczym biały puch – tak idealnie pasujesz do mnie w tańcu, jakbyśmy zostali stworzeni tylko po to, by ze sobą tańczyć.

Marlena zmartwiła się jego słowami. Nie chciała bowiem tylko z nim tańczyć. Mogłaby z marszu wymienić co najmniej dziesięć rzeczy, które chciałaby z nim robić, i na tej liście zdecydowanie nie byłoby tańca. Zarumieniła się na myśl o tym.

– O czym myślisz, kochana? – spytał.

– Ach – westchnęła. – Zastanawiam się, czy serio masz kaloryfer pod koszulką, czy to tylko plotki.

Zamyślił się na kilka chwil, po czym ujął jej dłoń i przyłożył ją sobie w miejscu, w którym Marlena mogła poczuć, jak bije jego serce.

– To… – powiedział, a następnie zjechał jej dłonią w dół. – To nie tylko plotki.

Nie, Marlena jakoś mi nie leży.

Rozdział 2

Gdzie… miłość?

Mama okazuje miłość, gotując. Dlatego gdy docieram do mieszkania jej oraz Elizy, czekają na mnie schabowe w sosie słodko-kwaśnym, pieczone ziemniaczki (bo kocham ziemniaki w każdej postaci), zupa pomidorowa i kompot. Zjadam wszystko jak leci, nabieram dokładki, a potem siedzę rozwalona na krześle i z rozpiętym guzikiem w jeansach i wzdycham, bo tak się najadłam.

– Nigdy więcej – mówię, co oczywiście nie jest prawdą.

Na co dzień staram się nie jeść mięsa, ale w domu rodzinnym robię wyjątek. Mama nie potrafi w wegetariańskie potrawy, a ja przymykam na to oko. Tak po prostu.

– Tata uwielbiał te twoje schabowe – wypalam.

Uśmiech nie znika z twarzy mamy, ale nostalgia wypiera radość. Ucieka spojrzeniem, po czym podnosi się od stołu i zaczyna zbierać naczynia. Ja tymczasem się prostuję. Chcę przeprosić, ale z tego rezygnuję. Chcę go wspominać. Wtedy czuję się, jakby nadal w jakiś sposób z nami był.

Zmarł nagle – zapalenie mięśnia sercowego. Nie doleczył grypska. Nikt nie mógł się tego spodziewać. Uderzyło nas to jak grom z jasnego nieba.

Żałuję, że nie odwiedzałam ich częściej. Wyfrunęłam z domu od razu po maturze, zajęłam się studiami. Teraz często wspominam dawne czasy. To, jak było kiedyś, bo było wspaniale. Byliśmy… Jesteśmy szczęśliwą rodziną. Dobrze, że zostały mi mama i Eliza. Bez nich bym chyba oszalała.

Mama odstawia naczynia na blat na kuchennej wysepce, po czym wraca do stołu i wlepia we mnie spojrzenie zielonych oczu, takich samych jak u mnie i u Elizy. Wygląda dużo starzej niż te trzy lata temu. Kręcone włosy ma przerzedzone – teraz już ich nie rozpuszcza, tylko trzyma ciasno związane na czubku głowy. Zmarszczki przy ustach są głębsze, ale nie od śmiechu, bo śmieje się rzadziej niż kiedyś.

– Malwa, do mnie!

Podskakuję na dźwięk głosu młodszej siostry. Wpada szturmem do pokoju, łapie mnie za ramię i zaciąga do swojej sypialni, żeby na koniec pchnąć na krzesło. To trzeszczy, a siostra staje nade mną z rękoma opartymi na biodrach.

Jest tak podobna do mnie, że ktoś mógłby wziąć nas za siostry bliźniaczki, gdyby nie to, że jest młodszą ode mnie o siedem lat gotką. Nosi się na czarno, maluje usta ciemnym odcieniem koloru bordowego, a w jej uszach wiszą ciężkie kolczyki o niezidentyfikowanym kształcie. Mierzę wzrokiem falbaniastą czarną sukienkę, po czym wracam spojrzeniem do rażących skupieniem oczu siostry.

– Co jest? – pytam.

Nachyla się do mnie konspiracyjnie i pyta:

– Wiesz, jak założyć gumkę?

Muruje mnie i z miejsca palę buraka.

– W sensie…

– W sensie że na penisa, Malwa. Domyślam się, że zgadłabyś bez podpowiedzi.

Postękuję i odchrząkuję.

– Czemu ty… Ale Internet…

– Internet to nie praktyka, a dzisiaj wieczorem… – szepcze, prostując się – stracę dziewictwo.

Zamykam usta, które do tej pory były otwarte. Oddycham głębiej i staram się ukryć drżące dłonie. Zawsze drżą, gdy choć w małym stopniu się zdenerwuję.

– Jesteś tego pewna? – pytam. – Kochasz go?

Patrzy na mnie z politowaniem. No tak. Ja straciłam dziewictwo z Mirkiem. Byliśmy w trzeciej klasie liceum, szaleńczo w sobie zakochani. Nie mieliśmy pojęcia, co robić, a o założeniu prezerwatywy nie było mowy, więc poszłam wcześniej do ginekologa po tabletki. Tylko że tabletki nie pomagają przy chorobach wenerycznych… Zdecydowanie nauczymy się zakładać prezerwatywę.

– Masz ogórka?

Już po chwili kombinujemy. Schodzi nam z piętnaście minut, ale Eliza ogarnia instrukcję obsługi.

– I jak do tego dojdzie? – zagaduję.

Zerka na mnie niepewnie, po czym jej twarz rozjaśnia się w uśmiechu.

– Jego rodzice wychodzą dziś do kina.

Ach, no tak. Zapomniałam już, że młodym ludziom schadzki nie przychodzą tak łatwo jak dorosłym, którzy mają własne mieszkania i mogą robić wszystko, kiedy tylko chcą.

– I go nie kochasz? – drążę.

– Bo ty myślisz, że wokół miłości kręci się świat – mówi Eliza i wyrzuca prezerwatywę do kosza. – Że każdy znajdzie taką miłość jak ty i Mirek. A właśnie, co u niego?

Oddycham głęboko. Ostatnio jest… nieobecny?

– Wszystko dobrze – odpowiadam z uśmiechem. – Nam to, wiesz, zawsze się układa.

– A powiedz… – Siostra siada po turecku na podłodze. – Ty go w ogóle kochasz po tylu latach?

– Po ilu latach? Eliza… – Nachylam się do niej. – Jesteśmy razem od dziesięciu lat. Ludzie są ze sobą po pięćdziesiąt.

– I myślisz, że się kochają?

Patrzy na mnie wielkimi oczami. Co spodziewa się usłyszeć? W jej oczach maluje się nadzieja czy sceptycyzm?

– Niektórzy na pewno.

– A ty kochasz Mirka? – ponawia pytanie.

– Oczywiście, że tak.

Wracam tramwajem do domu, kiedy mnie olśniewa. Mirek nie zachowuje się ostatnio normalnie. Chodzi jakiś nabuzowany, zły na cały świat, a najbardziej na mnie. Dlaczego? Zrobiłam coś nie tak? Od razu zaczynają mi drżeć ręce. Chyba nie dzieje się nic złego?

Gdy wchodzę do domu, uderza mnie zapach chloru. Zdejmuję buty i wchodzę w głąb mieszkania, żeby znaleźć Mirka klęczącego na łazienkowych kafelkach i szorującego brodzik. Przełykam ślinę. Sprząta tylko, gdy się na coś złości, a teraz szoruje prysznic z takim zaangażowaniem, jakby to miało uratować świat.

– Co robisz?

– Sprzątam, bo ty nie raczysz.

Oho. Coś ściska mnie w mostku. Znam tę minę i ton głosu. W końcu minęło nam tyle lat razem, zaraz czwarta rocznica ślubu. Na początku było przepięknie, jak w tych wszystkich filmach, a on zachowywał się idealnie. Problem filmów polega na tym, że pokazują to, co jest przed pocałunkiem, a przed pocałunkiem mamy wszystko, bo faceci to zdobywcy. Dopóty się starają, dopóki nie jesteś ich. Czytają wiersze, wysłuchują piosenki, które im wysyłasz, poświęcają uwagę temu, co mówisz. Oni pragną, byś mówiła! Potem wpadasz w ich ręce, następuje finalny pocałunek, a facet ściąga ci różowe okulary z nosa i je depcze. Skacze jak wściekły. JAK WARIAT. Aż szkła zamieniają się w pył. I tyle z romantyzmu.

Tak więc romantyzmu w naszym związku już nie ma, ale jest miłość. Kochamy się przecież od liceum. Skoro nasza miłość przetrwała szalony czas studiów, przetrwa też brudną łazienkę.

– Zazwyczaj to ty zajmujesz się łazien…

– No właśnie – przerywa mi i się odwraca. Na rękach ma moje różowe lateksowe rękawiczki, twarz błyszczy mu od potu, policzki płoną. Mruży wściekle oczy. – Dlaczego to ja mam być ten od kibla? Nie zastanowiłaś się nad tym?

– Przecież mogę posprzątać. – Odkładam torbę na stojące przy stole krzesło. – Daj…

Już mam chwycić gąbkę, którą trzyma w dłoniach, ale się wyrywa.

– Teraz to już bardzo ci dziękuję. Poradzę sobie sam.

Ściągam brwi.

– Mirek, o co ci chodzi?

– O nic. Chociaż nie. Dokładnie o to, o czym mówię. Nie sprzątasz w łazience.

– I to cię tak rozsierdziło? To, że nie posprzątałam w łazience?

– Tak, bo lubię porządek – odparowuje.

Łapię się pod boki.

– Jakoś nie myślisz o porządku, gdy śpisz w okruchach – mówię z wyrzutem.

Zapowietrza się z wrażenia. Jak śmiałam mu to wytknąć? Ostentacyjnie odwraca się do brodzika i zaczyna go szorować jeszcze mocniej.

– Co ci we mnie przeszkadza? – pytam i zakładam ręce na piersi.

Nie odpowiada.

– Czemu się tak zachowujesz?

Cisza.

– Mirek, czemu ty nie lubisz już Titanica?

Odwraca się i patrzy na mnie teraz wielkimi oczami. Sekunda po sekundzie czerwienieje coraz bardziej.

– To cię teraz interesuje? Dlaczego nie lubię Titanica? – Macha gąbką, rozchlapując pianę. – Bo świat się zmienia, jakbyś nie zauważyła. Wszystko się zmienia, tylko ty pozostajesz taka sama.

Nie mam pojęcia, czy to obelga, czy komplement.

– To źle?

Nie otrzymuję już odpowiedzi, więc idę do sypialni i mocno zatrzaskuję za sobą drzwi. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Nie pokona nas przecież jakaś głupia sprzeczka o łazienkę. Problem polega na tym, że nie wiem, skąd w Mirku taka złość. Czemu ciągle się na mnie wkurza albo traktuje mnie jak powietrze? Innym razem jest do rany przyłóż. Gubię się w tym, a sądziłam, że w naszym związku zawsze wszystko będzie jasne i oczywiste.

Kładę się na łóżku, ale przeszkadza mi gumka, którą związałam kędzierzowate włosy, więc zdejmuję ją, a ciemne pukle swobodnie opadają na wełniany pled, który wydziergała dla mnie Tereska. Musiała robić go wieczność, ale gdy mi go dawała, machnęła tylko ręką i powiedziała, że na święta dzieją się cuda i mam to za takowy uznać. To złota kobieta.

Cały czas widzę w Mirku i sobie te dzieciaki ze szkoły średniej. To, jak powoli się w sobie zakochiwaliśmy. Te pierwsze pocałunki, chwycenie za rękę… Obecny Mirek tego nienawidzi. Nie pozwala mi łapać się publicznie za dłoń, nie daj Boże pocałować. Od lat nazywa to obnoszeniem się ze swoimi uczuciami, a ja tak sobie myślę, że czasem fajnie jest się poobnosić, ale trudno. Nie mogę go do niczego zmuszać, nie na tym polega miłość.

Kiedyś żyło nam się dobrze, nie rozumiem, czemu nagle zaczęło się psuć. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, mówiliśmy sobie o wszystkim, plotkowaliśmy w najlepsze, a teraz? Teraz mogę liczyć co najwyżej na przytulenie przed snem. Gdzie ten żar? Gdzie namiętność? Gdzie… miłość?

Potrząsam głową. Nie, to na pewno nie tak. Przecież nie może być aż tak źle. Kochamy się. Kochamy się i nic – powtarzam – nic tego nie zmieni. Nie zrezygnujemy z siebie. Nie poddamy się bez walki. Żadne z nas. Jeśli zajdzie taka potrzeba, pójdziemy do psychologa. Przegadamy, co będzie trzeba przegadać. Wypłaczemy się i będziemy żyć dalej.

Będziemy żyć dalej. Razem.

Rozdział 3

Nic nie może wiecznie trwać

Maks wiedział, czego szuka. Może właśnie dlatego tak stresował się tą randką. Dziewczyna poznana w warsztacie była piękna, miała idealne proporcje, a do tego zabijała swoim urokiem. Wolał blondynki od brunetek, ale na tę jedną rzecz mógł przymknąć oko.

Przyjechała do zakładu błękitnym fiatem i z miejsca coś zaiskrzyło. Maks wytarł brudne od smaru ręce w najczystszą szmatkę, jaką znalazł, i wyszedł na spotkanie królowej. Być może wybranki jego życia. Być może tej jedynej.

To nie tak, że miał jakieś ciśnienie, żeby poznać… No dobra, miał ciśnienie. Zmęczyła go już samotność, wracanie do pustego mieszkania, to, że nie miał do kogo gęby otworzyć czy z kim zjeść razem posiłku. A przede wszystkim brakowało mu bliskości. Pocałunków, złapania za rękę, seksu. Szybkie i przelotne znajomości to nie coś dla niego, choć przez te dwa lata, jak był sam, oczywiście się zdarzały. Za każdym razem budziły w nim jakiś opór.

Ale dziewczyna od fiata wyglądała na tę jedyną, mimo że zamienili tylko kilka słów. Najpierw o samochodzie, o wymianie oleju, ewentualnym przeglądzie, czy wszystko gra. Potem pochwalił jej kwiecistą sukienkę, a ona się zarumieniła. To wystarczyło, żeby dać mu zielone światło do działania. Wręczył jej swój numer – do warsztatu i gdyby zechciała wyskoczyć na kawę.

– A może na drinka?

– Nie piję alkoholu – powiedział zgodnie z prawdą. – Ale jeśli nie będzie ci przeszkadzać, że piję colę, może być drink.

Nie pił dla zasady. Nie lubił siebie po pijaku. Nie lubił kaca. Tak, nie musiał się upijać, żeby pić, ale po co, jeśli nie trzeba? Wolał napić się soku lub coli. Potrafił się bawić bez procentów.

– Czyli kawa – podsumowała.

Teraz szedł w stronę podobno do porzygu różowej kawiarni. Tak przeczytał w opiniach na Google, ale jemu to nie przeszkadzało. Może być różowo, może być czarno. Byleby mieli dobrą kawę i wolny stolik. Niczego więcej nie potrzebował.

Wszedł do lokalu i przywitał się z obsługą. Wewnątrz naprawdę było różowo – cała ściana złożona z róż, różowe lampy i stoły. Zdjął skórzaną kurtkę, odwiesił ją na różowy wieszak i poprawił wyciętą w serek koszulkę. Zagarnął ciemne włosy do tyłu, ale te zaraz z powrotem opadły mu na czoło. Trudno. Rozejrzał się, żeby zlokalizować swoją potencjalną dziewczynę, ale jej nie znalazł, więc podszedł do wolnego stolika i zajął miejsce, po czym wyciągnął telefon z kieszeni dżinsów.

Zerknął niepewnie na drzwi, a potem na zegarek. Pięć minut do spotkania. Dałby wszystko, żeby zapalić, ale tego nie zrobi. Po pierwsze, nie lubił kopcić ludziom na ulicy, a co dopiero przed kawiarnią. A po drugie, miał to cholerstwo rzucić już dawno. Tylko mu nie szło.

Oddelegował kelnerkę, która przyszła przyjąć zamówienie, i siedział dalej, stukając palcami o blat. Głowę oparł na dłoni i znów uniósł rękę, żeby sprawdzić godzinę. Pięć po.

Dziesięć po.

Piętnaście.

Skubana go wystawiła. Podniósł się i zaczął zbierać, gdy do kawiarni, jakby nigdy nic, weszła jego niedoszła wybranka – Martyna. Pomachała mu, więc Maks z powrotem posadził tyłek na krześle tylko po to, żeby zaraz się zerwać i pocałować ją w policzek. Pachniała różami.

– Zamawiałeś coś? – Zajęła miejsce naprzeciwko, zatem on zaraz zajął swoje.

– Czekałem – powiedział i podsunął jej menu. Sam wybrał cappuccino. Nie chciał nic więcej, ale od razu zauważył, że Martyna przegląda desery lodowe. Zasłodziłby się.

Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Martyna zatrzasnęła kartę i rozejrzała się po lokalu, po czym najgłośniejszym szeptem, jaki w życiu słyszał, powiedziała:

– Naprawdę nikt nie zamierza podejść?

Wmurowało go, ale kiedy złapał spojrzenie kelnerki, kiwnął do niej, prosząc, aby podeszła. Może to nic nie znaczyło, może…

– Deser czekoladowy – oznajmiła Martyna, znów otwierając kartę. – I latte.

– Deser z polewą czy bez?

– Oczywiście, że bez. Powiedziałabym, gdybym chciała z polewą. – Zatrzasnęła menu i podała je kelnerce, której nietęga mina mówiła wszystko. Martyna nie potrafiła się zachować.

– A dla pana?

Maks siedział i gapił się to na Martynę, to na pracownicę kawiarni. Wreszcie zaśmiał się do siebie, przeczesał dłonią włosy i się podniósł. Włożył kurtkę i rozłożył ręce.

– Wybacz, muszę iść.

– Słucham?

Cmoknął. Znał już kiedyś kobietę, która traktowała innych z wyższością. Obiecał sobie, że drugi raz nie popełni tego samego błędu i już z nikim takim się nie zwiąże.

– Jesteś niemiła – powiedział z naciskiem. – To można zaobserwować w pięć sekund.

– Daj spokój. – Zaśmiała się, jednocześnie rozglądając dookoła, po czym wycedziła: – Usiądź jak normalny człowiek.

Maks nie potrafił nic poradzić na to, że daleko mu do normalności. Może nie miał wymarzonego typu kobiety, ale wiedział, z kim na pewno nie chciał być.

– Dobra, to inaczej. – Przestąpił z nogi na nogę. – Jakie są ulubione chipsy hydraulika?

Nastała cisza.

– Kranczips. – Czekał na śmiech, choćby uniesienie kącika ust, ale nic podobnego się nie wydarzyło. – I nie dzielimy poczucia humoru – podsumował. – Trzymaj się.

– Ty jesteś nienormalny – wydusiła z siebie, po czym dodała kąśliwie: – Ale widocznie albo uroda, albo mózg.

Pokiwał głową na boki.

– Być może. Ale idąc tą teorią, powodzenia w szukaniu sobie faceta.

– Pierdol się.

– O! – wykrzyknął, już idąc w stronę drzwi. – I brak dystansu do siebie.

Wyszedł z kawiarni i zmrużył oczy przez wiszące wysoko na niebie słońce. Ruszył w kierunku starego miasta, gdzie mieszkał jego brat. W kamienicy z wysokimi oknami i dwuskrzydłowymi drzwiami, białymi ścianami, idealnie dobranymi meblami w stylu retro. Taki był Filip – poukładany. Dla porównania Maks mieszkał w zwykłym mieszkaniu w bloku. Nie było w nim nic ciekawego czy pięknego. Ot, dwupokojowe mieszkanie samca, minimalistyczne, choć świeżo wyremontowane. Bez białych ścian, raczej z ciemnym wnętrzem. Maks czasem myślał, że to najlepiej pokazuje kontrast pomiędzy nimi – jasne wnętrze i ciemne wnętrze. W końcu jego brat wierzył w dobre intencje ludzi, Maks już przestał. Filip dawał drugie szanse, Maks sobie to odpuścił. Ludzie i tak na nie nie zasługiwali.

Filip miał tego dnia nocny dyżur, więc Maks stanął pod kamienicą i wcisnął przycisk domofonu. Po chwili drzwi stały przed nim otworem. Wbiegł po drobnych schodkach na drugie piętro i zapukał do drzwi. Otworzył mu spocony Filip w obcisłych szortach i podkoszulku.

– Co ty niby robisz? – spytał Maks, podążając za bratem w głąb jasnego mieszkania.

Zdjął adidasy i przeszedł do pokoju, który Filip zamienił w siłownię. Czasem przychodził i z nim ćwiczył, choć częściej wybierał siłownię znajdującą się blisko jego mieszkania. Tak było prościej.

Filip usiadł z powrotem na rowerku, poprawił opaskę na czole i znów zaczął pedałować. Maks zajął miejsce na ławeczce, ale nie miał zamiaru ćwiczyć. Zabrakło mu sił.

– Znów skucha – powiedział, kładąc się.

– Ta słodka z warsztatu? – wysapał Filip. – Co z nią nie tak?

– Kazała mi się pierdolić.

– Za co?

Maks zerwał się do siadu.

– Zakładasz, że miała za co?

– Oczywiście – skwitował brat. – Jestem tego wręcz pewny. Pewnie też przypomniała ci byłą.

Przypominała mu byłą… Może i trochę tak. Może to dlatego Maks tak szybko uciekł. Właściwie może nawet za szybko?

– Była niemiła dla kelnerki.

– To się naraziła.

Maks wydął policzki, wypuszczając powietrze z płuc.

– Nie powinno się traktować ludzi z góry.

– Aneta mówi…

– Tak, wiem, co mówi twoja Aneta – przerwał bratu Maks. – Że buduję wokół siebie mur i że nie ma ludzi idealnych. A wiesz, w co ja wierzę? Wierzę, że…

– Jest dziewczyna idealna dla mnie – papugował go Filip, po czym się zasapał. – Wiem, co powiesz, jeszcze zanim otworzysz gębę. Słyszeliśmy to już setkę razy. I wiesz, co ci powiem? Skoro twierdzisz, że istnieje dziewczyna idealna, to może od razu machnij sobie listę cech takiej chodzącej perfekcji? Będziesz tylko odhaczał punkciki…

– Daj spokój – przerwał mu.

– Nie każda kobieta to Jowita – dokończył myśl jego brat. – Nie każda cię zdradzi, oszuka…

– Daj spokój – warknął Maks.

Tak, to drażliwy temat. Maks nienawidził, gdy Filip lub Aneta do tego wracali. Aneta starała się robić to delikatnie, Filip delikatny nie był. Jak stwierdził – oswajał Maksa z tym, co się wydarzyło. Maks postrzegał to bardziej jako wkładanie palców w ranę. W ranę, która nie miała szans się zagoić, bo sam również wciskał w nią palce. I tak krwawił sobie od dwóch lat.

– Ale taka prawda… – Filip spuścił trochę z tonu na widok miny Maksa. Ten ściągnął brwi i zacisnął usta. – Są też normalne dziewczyny.

Normalne dziewczyny. Oczywiście, że po świecie chodziły normalne dziewczyny, ale Maks chciał czegoś innego. Potrzebował pewności, że tym razem wyjdzie. Że nikt go nie zdradzi i nie oszuka. Nie zachowa się jak świnia…

– Zrobisz mi kawę? – spytał.