Matki Rzeszy. Czas ucieczki - Sabina Waszut - ebook
NOWOŚĆ

Matki Rzeszy. Czas ucieczki ebook

Sabina Waszut

4,7

52 osoby interesują się tą książką

Opis

Styczeń 1945 roku. Armia Czerwona zbliża się do Kunzendorfu. Dla garstki kobiet i dzieci, które nadal przebywają w Domu Matek ośrodka Lebensborn, nadchodzi czas pełen strachu i trudnych decyzji.

W chaosie ostatnich tygodni wojny nikt nie dba o cywilów. Ruth, Annabelle i Brygid uciekają z setkami innych, byle dalej od łap sowieckich żołnierzy. Gdy docierają do Bad Reinerz w Sudetach, mają nadzieję odetchnąć i bezpiecznie doczekać końca wojny. Jednak kilka miesięcy później młode Niemki muszą się zmierzyć nie tylko z okrutną powojenną rzeczywistością, ale też ze świadomością krzywd wyrządzonych przez ich własny naród.

Czy Ruth uda się wrócić po schowane w gasthausie Neumannów teczki polskich dzieci porwanych przez Lebensborn? Czy mimo dramatycznych przeżyć dziewczyna zdoła spełnić obietnicę daną ukochanemu?

Czas ucieczki to drugi tom serii o kobietach i dzieciach, które stały się narzędziem w rękach nazistowskich przywódców.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (30 ocen)
22
7
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
_nook_book

Nie oderwiesz się od lektury

Super przydal by się ciąg dalszy jak dla mnie jeszcze bym poczytała o losach kobiet
10
Malgosiazol60

Nie oderwiesz się od lektury

Dobry cykl, pokazujacy wojne z innej perspektywy, z perspektywy niemieckich kobiet.
00
Owczarczyk

Nie oderwiesz się od lektury

#recenzja "Czas ucieczki" Sabiny Waszut Sabina Waszut - strona autorska Wydawnictwo Książnica Styczeń 1945 roku. Armia Czerwona zbliża się do Kunzendorfu. Dla garstki kobiet i dzieci, które nadal przebywają w Domu Matek ośrodka Lebensborn, nadchodzi czas pełen strachu i trudnych decyzji. Ruth, Annabelle i Brygid uciekają z setkami innych, byle dalej od łap sowieckich żołnierzy. Gdy docierają do Bad Reinerz w Sudetach, mają nadzieję odetchnąć i bezpiecznie doczekać końca wojny. Jednak kilka miesięcy później młode Niemki muszą się zmierzyć nie tylko z okrutną powojenną rzeczywistością, ale też ze świadomością krzywd wyrządzonych przez ich własny naród. Ryczałam i czytałam tę książkę, która nauczyła mnie prawdziwej historii o piekle wojny, w której najbardziej cierpiały dzieci, nieznające swojej tożsamości. Współczułam niemieckim kobietom, które w trakcie ucieczki przeżyły gehennę i utratę godności. Nie byłam świadoma tego, w jak drastyczny sposób Rosjanie bezcześcili groby. Nikt c...
00
Zenka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna ksiązka .Czyta się jednym tchem ,choć temat niełatwy.Polecam.
00
mimix86

Nie oderwiesz się od lektury

kontynuacja losów matek z Lebensborn, dobrze się czyta
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt okładki i se­riiANNA SLO­TORSZ/ART­NOVO.PL
Fo­to­gra­fie na okładce© Abi­gail Mi­les/Ar­can­gel © Na­ture Pe­ace­ful/Adobe Stock © ra­ta­tosk/Adobe Stock Fo­to­gra­fia ze zbio­rów Mu­zeum Pa­pier­nic­twa w Dusz­ni­kach Zdroju
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaCE­LINA RYM­SZA
Ko­rektaBO­GU­SŁAWA OTFI­NOW­SKA
SkładKRZYSZ­TOF CHO­DO­ROW­SKI
Po­lish edi­tion © Sa­bina Wa­szut, Pu­bli­cat S.A. MMXXIV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6670-8
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

Kto nas te­raz zro­zu­mie i nam wy­ba­czy, do­sta­nie od nas wszystko! Wy­rze­cze­nie się na­ro­do­wego so­cja­li­zmu, uzna­nie tego, co nowe, za lep­sze, pracę i ge­ne­ral­nie do­brą wolę. Ni­gdy jesz­cze nie by­li­śmy tak go­towi do zba­wie­nia.

Ruth An­dreas-Frie­drich, nie­miecka dzien­ni­karkaBer­lin, li­piec 1945

Sty­czeń 1945

Nikt jej nie za­trzy­mał gło­śnym i sta­now­czym: „Halt!”. Nikt nie ka­zał jej się wy­le­gi­ty­mo­wać i wpi­sać do księgi pe­ten­tów, bo ta księga już nie ist­niała. Spło­nęła w ko­tłowni wraz z in­nymi do­ku­men­tami, które wy­sta­wiały nie­chlubne świa­dec­two od­wie­dza­ją­cym sie­dzibę par­tii miesz­kań­com Fre­iburga[1]. Co prawda na scho­dach pro­wa­dzą­cych na pierw­sze pię­tro, gdzie swój ele­gancki ga­bi­net miał na­czel­nik Zyg­fryd Kraus, mi­nęła kilku męż­czyzn, ale oni nie zwró­cili na nią naj­mniej­szej uwagi. Byli po­grą­żeni we wła­snych my­ślach i – co wy­wo­łało w Ruth naj­więk­szy lęk – zda­wali się do­ni­kąd nie spie­szyć, jakby nie było już szans na ucieczkę. Trzy­ma­jąc się wy­po­le­ro­wa­nej ty­sią­cami dłoni po­rę­czy, jakby tylko ona po­zwa­lała im jesz­cze za­cho­wać god­ność, nie przy­po­mi­nali pa­nów świata. Wie­dzieli, że są po­ko­nani, że nie zdo­łają za­trzy­mać czer­wo­nego po­topu wle­wa­ją­cego się na ich zie­mie.

Sta­ra­jąc się nie pa­trzeć męż­czy­znom w oczy, Ruth wbrew so­bie za­częła się za­sta­na­wiać, ilu z nich otrzy­mało już wy­peł­nioną tru­ci­zną fiolkę, którą roz­gryzą, je­śli wpadną w ręce wroga, i czy wcze­śniej za­biorą swo­ich naj­bliż­szych nad Wil­helms-Bad[2], aby żon i có­rek nie od­dać w łapy nad­cią­ga­ją­cych od Kreu­zburga[3]

– Pro­szę wejść! – ode­zwał się do­brze jej znany głos.

Ła­piąc za klamkę, po­czuła chwi­lową ulgę. Zyg­fryd Kraus był tam, gdzie być po­wi­nien. Nie uciekł, nie od­stą­pił od wy­ko­ny­wa­nia po­wie­rzo­nych mu obo­wiąz­ków.

– Na mi­łość bo­ską, Ruth! Co pani tu robi?! – Kraus ze­rwał się z krze­sła, gdy tylko sta­nęła w progu. – Prze­cież dom zo­stał ewa­ku­owany przed­wczo­raj. Jak to moż­liwe?

Męż­czy­zna był wy­raź­nie zszo­ko­wany po­ja­wie­niem się Ruth, a ona wcale się temu nie dzi­wiła. Jego re­ak­cja była taka, ja­kiej się dziew­czyna spo­dzie­wała. Mu­siał przez chwilę są­dzić, że zo­ba­czył zjawę. Wszak Ruth We­ber, wraz z in­nymi miesz­kan­kami Domu Matki w Kun­zen­dor­fie[4], była wła­śnie w dro­dze do wciąż bez­piecz­nego Domu Ho­chland w Ste­inhöring. Le­bens­born trosz­czył się o swoje pod­opieczne, na­wet w tak tra­gicz­nym cza­sie, a on oso­bi­ście do­peł­nił wszel­kich sta­rań, aby po­dróż ko­biet i dzieci była jak naj­mniej uciąż­liwa.

– Czy mogę usiąść? – za­py­tała nie­pew­nie Ruth, czu­jąc, że robi jej się słabo.

Emo­cje ostat­nich dni i dwie nie­prze­spane noce da­wały jej się we znaki.

– Oczy­wi­ście! – Na­czel­nik zre­flek­to­wał się, że w na­głym wzbu­rze­niu nie za­trosz­czył się o wy­godę przy­by­łej. Wy­szedł po­spiesz­nie zza so­lid­nego dę­bo­wego biurka i po­pro­wa­dził Ruth do szez­longa sto­ją­cego przy jed­nej ze ścian. – Po­wiedz mi, co się wy­da­rzyło – rzekł, gdy już po­mógł jej usiąść.

Nie wie­działa, od czego za­cząć. Przez chwilę roz­glą­dała się bez­rad­nie po ga­bi­ne­cie. Nie była tu ni­gdy wcze­śniej. Miesz­ka­jące w sta­rym szpi­talu w Kun­zen­dor­fie ko­biety nie mu­siały się trosz­czyć o urzę­dowe czy par­tyjne sprawy. Wszystko za nie za­ła­twiano. One miały wy­łącz­nie uro­dzić zdrowe nie­miec­kie dzieci i do­brze się nimi opie­ko­wać albo – je­śli nie było in­nego wyj­ścia – od­dać do ad­op­cji do­kład­nie spraw­dzo­nym przez Le­bens­born ro­dzi­nom.

Przez uła­mek se­kundy Ruth po­czuła tę­sk­notę za bez­tro­ską, którą mo­gła od­czu­wać aż do dnia, gdy syn na­czel­nika Krausa, To­bias, po­mógł jej zo­ba­czyć prawdę. W bru­talny spo­sób zrzu­cił nie­ska­zi­tel­nie czy­sty ca­łun i po­ka­zał, co kryje się pod fa­sadą kłamstw. Mi­mo­wol­nie zer­k­nęła na po­do­bi­znę Adolfa Hi­tlera wi­szącą w dę­bo­wej ra­mie nad biur­kiem Krausa. Wzdry­gnęła się, po­czuw­szy, jak prze­szywa ją spoj­rze­nie Füh­rera. Jego małe oczy przy­glą­dały jej się z wście­kło­ścią.

Ona też ją po­czuła. Na­gle za­pra­gnęła sta­nąć przed wo­dzem, za­cią­gnąć go do po­nu­rego Domu Ma­tek i po­ka­zać, co im wszyst­kim zro­bił. Chciała, aby zo­ba­czył prze­ra­żoną Bry­gid, któ­rej có­reczka za­mar­zła w dro­dze z Bre­slau[5] i która tak bar­dzo się bała, że to samo spo­tka jej synka, że ukryła się w sza­fie, gdy roz­ka­zano ru­szać da­lej.

Ich wielki przy­wódca po­wi­nien zmie­rzyć się ze spo­ko­jem szes­na­sto­let­niej An­na­belle. Ona nie­dawno też stra­ciła dziecko. Za­bito je za­strzy­kiem z lu­mi­nalu, bo nie było w pełni war­to­ściowe. Młoda mama ro­zu­miała, że tak na­leży, nie bun­to­wała się, a te­raz z od­da­niem zaj­mo­wała się po­zo­sta­wio­nymi sie­rot­kami z „Nor­we­gii”, o któ­rych za­po­mniano pod­czas ewa­ku­acji domu.

Na ra­zie tylko Ruth wie­działa, że te dzieci nie przy­szły na świat w od­le­głym za­mor­skim kraju, że nie zo­stały do­bro­wol­nie od­dane przez matki, które współ­żyły z żoł­nie­rzami We­hr­machtu. Tylko Ruth wie­działa, że grupka kil­ku­lat­ków i nie­mow­ląt to pol­skie dzieci ode­brane mat­kom i oj­com, po­rwane i bru­tal­nie zniem­czane. To je­den z sza­tań­skich po­my­słów, plan, aby Niem­com ni­gdy nie za­bra­kło blon­d­wło­sych żoł­nie­rzy.

– Co się stało? – za­py­tał po raz drugi Kraus, gdy w końcu na niego spoj­rzała. – Dla­czego nie wy­je­cha­łaś?

Ko­bieta wes­tchnęła. Nie mu­siała się bać. Wie­działa, że na­czel­nik miej­sco­wego biura NSDAP wie o wszyst­kim. Tak jak To­bias był w taj­nym kręgu – or­ga­ni­za­cji, która pra­gnęła no­wego świata, bez na­zi­zmu, bez wojny. Świata peł­nego sza­cunku dla mą­dro­ści i na­uki wy­ko­rzy­sty­wa­nej je­dy­nie w do­brym celu.

– W dniu ewa­ku­acji domu, rano, kiedy wy­pro­wa­dzano uchodź­ców z Bre­slau, wy­ko­rzy­sta­łam za­mie­sza­nie i po­bie­głam do Neu­man­nów, by ukryć do­ku­menty dzieci. Udało mi się je scho­wać, gdy sio­stra Pe­tra roz­ka­zała spa­le­nie wszyst­kich akt. – Ruth mó­wiła szybko, przy­glą­da­jąc się twa­rzy sku­pio­nego na niej Zyg­fryda Krausa, tak po­dob­nej do twa­rzy To­biasa. – Za­jęło mi to wię­cej czasu, niż za­kła­da­łam – tłu­ma­czyła, nie chcąc wda­wać się w nie­istotne te­raz szcze­góły. – Gdy wró­ci­łam, oka­zało się, że w bu­dynku nie ma już ni­kogo. Uchodźcy wy­ru­szyli na dwo­rzec, a sa­mo­chody, które miały za­brać nas do Ste­in­höring, też już od­je­chały. Zo­stały tylko dwie pen­sjo­na­riuszki: An­na­belle i Bry­gid. I...

Za­mil­kła, na­gle za­bra­kło jej słów, aby do­koń­czyć. Było jej wstyd, czuła go za tych, któ­rzy do­pu­ścili się tak nie­ludz­kiego czynu.

– W domu po­zo­sta­wiono pol­skie dzieci – szep­nęła ci­cho. Spu­ściła głowę i za­częła ner­wowo miąć pa­sek płasz­cza. – Po pro­stu je po­rzu­cono. Gdy­by­śmy przez splot wy­pad­ków rów­nież nie zo­stały, te dzieci wła­śnie umie­ra­łyby z głodu. Od trzech dni w domu nikt się nie po­ja­wił.

Unio­sła gwał­tow­nie głowę i znów spoj­rzała na Krausa.

– Sio­stry Ma­rie i Pe­tra je zo­sta­wiły – po­wie­działa gło­śniej, znów czu­jąc wzbie­ra­jącą w niej złość. – Są z nami Ga­bryś i Ju­lia, dzieci, które To­bias przy­wiózł do domu ostat­nie, oprócz nich jest nie­spełna dwu­let­nia dziew­czynka i chłop­czyk w po­dob­nym wieku. Są jesz­cze nie­mow­lęta. W domu w tej chwili prze­by­wają trzy ko­biety i ośmioro ma­leń­kich dzieci – mó­wiła, co­raz wy­raź­niej uzmy­sła­wia­jąc so­bie, w jak tra­gicz­nym po­ło­że­niu się zna­la­zły.

Wi­działa, że Zyg­fryd Kraus jest jej sło­wami do­głęb­nie po­ru­szony. Upił łyk wody ze szklanki, którą za­mie­rzał po­dać Ruth, nim ta roz­po­częła opo­wieść.

– Mu­si­cie czym prę­dzej do­łą­czyć do ewa­ku­owa­nych – oznaj­mił. – Nie mo­że­cie tu zo­stać ani dnia dłu­żej. Na mi­łość bo­ską, woj­ska Ar­mii Czer­wo­nej prze­kro­czyły już rzekę.

Ruth pa­trzyła, jak palce Zyg­fryda za­ci­skają się wo­kół szklanki z wodą. Bała się, że kru­che szkło za­raz pęk­nie i po­rani mu dło­nie.

– Nie – wy­krzyk­nął, gdy wstała, aby do niego po­dejść. – Nie mogę was wy­słać do ko­lej­nego domu. Bóg je­den wie, co zro­bią z tymi dziećmi.

Spo­glą­dał na Ruth zu­peł­nie bez­rad­nie, a ona za­pra­gnęła za­pew­nić go, że so­bie po­ra­dzą, że ja­koś to zor­ga­ni­zują i prze­trwają we trzy z ósemką dzieci, choć tak wy­raź­nie czuły już na ple­cach cuch­nący od­dech ob­cego woj­ska i jesz­cze gor­szy – zbli­ża­ją­cej się klę­ski.

Prze­cze­kają tu lub ru­szą w drogę, choć po­dróż z ma­leń­kimi dziećmi, które trzeba nieść, kar­mić, prze­bie­rać i chro­nić przez cały czas, była dla Ruth czymś trud­nym do wy­obra­że­nia, za­da­niem po­nad siły.

Za­gry­zła wargi. Ko­biety, matki, wła­śnie one mu­siały być silne. Czy miały inne wyj­ście?

– Nie wy­je­dziemy, do­póki nie bę­dzie na­prawdę nie­bez­piecz­nie. – W końcu to ona za­de­cy­do­wała. – Dzieci po­trze­bują spo­koju i od­po­czynku. Tak długo, jak to bę­dzie moż­liwe. – Za­kasz­lała, aby ukryć przez Krau­sem drżący głos. – A po­tem zo­ba­czymy. Może ja­koś się uda – do­dała, mimo że zu­peł­nie w to nie wie­rzyła.

Zyg­fryd wsu­nął dłoń w ja­sne włosy i prze­cze­sał je ner­wowo.

– Są już roz­kazy to­tal­nej ewa­ku­acji – po­in­for­mo­wał, usi­łu­jąc nad sobą pa­no­wać. – Wszy­scy miesz­kańcy, chcąc czy nie, będą mu­sieli opu­ścić Fre­iburg i oko­lice. Za kilka dni, być może ty­dzień... – Mó­wił te­raz już bar­dziej do sie­bie niż do Ruth, wy­raź­nie coś ana­li­zu­jąc. – Może uda się przy­dzie­lić was do ro­dzin z sa­mo­cho­dami. – Za­milkł na mo­ment i już zu­peł­nie trzeźwo spoj­rzał na sto­jącą przed nim ko­bietę. – Tylko ni­gdy ni­komu nie mów­cie, że miesz­ka­ły­ście w Le­bens­born. Na­wet An­na­belle i Bry­gid nie wy­ja­wiaj ta­jem­nicy, że to pol­skie dzieci. I tak ci nie uwie­rzą. Dla ich do­bra nie mo­żesz do­pu­ścić, aby one ob­ró­ciły się te­raz prze­ciw to­bie. – Znów prze­su­nął dło­nią po wło­sach, jakby ten ruch go uspo­ka­jał. – W ob­li­czu klę­ski każdy bę­dzie chciał się uspra­wie­dli­wić, oczy­ścić z udziału w tej zbrodni.

Przez chwilę pa­trzyli na sie­bie w mil­cze­niu, a Ruth przy­szło na myśl, że chcia­łaby usiąść kie­dyś z Zyg­fry­dem Krau­sem, ro­dzi­cami i To­bia­sem przy jed­nym stole. Chcia­łaby roz­ma­wiać o co­dzien­nych spra­wach, po­pi­ja­jąc her­batę z biało-błę­kit­nych fi­li­ża­nek z Me­ißen[6], które matka do­stała w po­sagu od swo­jej matki, a pew­nego dnia miała je ofia­ro­wać Ruth.

– Czego po­trze­bu­jesz? – Głos na­czel­nika roz­pro­szył przy­jemne ob­razy otu­la­jące ją ni­czym gruby szal. – Czego wam trzeba? Je­dze­nia, ubrań, mleka dla nie­mow­ląt? Wszystko zor­ga­ni­zuję, daj mi go­dzinę, dwie. Bę­dziesz miała, co ze­chcesz.

Nie pró­bo­wała się na­wet za­sta­na­wiać, gdzie Kraus miałby zdo­być ar­ty­kuły, o które wszy­scy obec­nie wal­czyli. Miał wszak swoje kon­takty. Był na­czel­ni­kiem NSDAP i był też w kręgu zrze­sza­ją­cym w więk­szo­ści świa­tłych i – co tu dużo mó­wić – bo­ga­tych lu­dzi, już te­raz głów­ku­ją­cych nad tym, jak uzy­skać wy­ba­cze­nie kra­jów za­ata­ko­wa­nych i znisz­czo­nych przez ich na­ród. Oni wciąż wie­rzyli, że to moż­liwe. Ruth na­to­miast wąt­piła w to, że kie­dy­kol­wiek ktoś poda im jesz­cze rękę, że Pol­ska, Fran­cja czy An­glia roz­grze­szą kie­dy­kol­wiek Niem­ców.

– Na ra­zie wszystko mamy – za­pew­niła, choć miała świa­do­mość, jak ni­kłe są za­pasy domu. – Je­dy­nie drewna do ogrza­nia co­raz mniej, bę­dziemy więc pa­lić me­ble. Wszyst­kie prze­nio­sły­śmy się do po­koju dzien­nego, tam za­wsze było naj­cie­plej.

Uśmiech­nęła się smutno, a Zyg­fryd prych­nął, uno­sząc brew. Była pewna, że oboje po­my­śleli o ta­necz­nych wie­czor­kach, które tak lu­biła urzą­dzać sio­stra Pe­tra, o wspól­nym śpie­wa­niu lu­do­wych pio­se­nek, o reń­skim wi­nie po­da­wa­nym w krysz­ta­ło­wych kie­lisz­kach.

Tam­tego świata już nie było. Mimo wszystko ja­kaś cząstka tych dwojga cie­szyła się na wi­dok gru­zów, w które się zmie­niał. Nie było in­nego wyj­ścia, trzeba zrów­nać z zie­mią to, co prze­siąk­nięte zo­stało złem, choćby miały to być na­wet ich domy. Zyg­fryd Kraus i Ruth We­ber nie bun­to­wali się prze­ciwko temu. Ko­bieta przy­pusz­czała, że wła­śnie dla­tego Zyg­fryd jesz­cze nie wy­je­chał, nie uciekł jak więk­szość wyż­szych funk­cjo­na­riu­szy par­tyj­nych. Czuł, że musi po­nieść od­po­wie­dzial­ność za to, co się stało. Był na to go­towy.

– A pan zo­sta­nie? – za­py­tała, aby się upew­nić, że ma ra­cję.

– Oczy­wi­ście – od­parł, nie bio­rąc pod uwagę in­nej moż­li­wo­ści. Już nie był zde­ner­wo­wany. – Je­stem od­po­wie­dzialny za to mia­sto – do­dał.

Kiw­nęła głową.

– Po­sta­ram się skon­tak­to­wać z To­bia­sem – za­pew­nił, gdy szła do wyj­ścia. – Kie­ruje bu­dową umoc­nień. Nie było go tu od wczo­raj, ale wy­ślę ko­goś z wia­do­mo­ścią.

W pierw­szym od­ru­chu chciała za­opo­no­wać. Prze­cież nie przy­szła do na­czel­nika, aby ten po­mógł jej zo­ba­czyć się z uko­cha­nym, ale na samo wspo­mnie­nie To­biasa serce przy­jem­nie jej za­ło­mo­tało. Uśmiech­nęła się więc tylko de­li­kat­nie i po­dzię­ko­wała ski­nie­niem głowy. Na­wet w tak tra­gicz­nym po­ło­że­niu, w ja­kim Ruth się zna­la­zła, świa­do­mość spo­tka­nia z To­bia­sem po­tra­fiła choć na mo­ment roz­pro­szyć mrok.

Co z tego, że od kilku mie­sięcy była żoną Mar­kusa We­bera, żoł­nie­rza We­hr­machtu, o któ­rym obec­nie wie­działa wy­łącz­nie tyle, że jest za­gi­niony? Nie ko­chała go, mimo że był oj­cem jej có­reczki. To, co Ruth czuła do Mar­kusa, było je­dy­nie sym­pa­tią i wiarą, że jej obo­wiąz­kiem jest wyj­ście za mąż i uro­dze­nie dziecka. Po­my­liła uczu­cie z roz­ka­zami wo­dza. To­bias jej to uświa­do­mił. Nie­stety zbyt późno, bo Le­bens­born zde­cy­do­wał o urzą­dze­niu jej i Mar­ku­sowi po­ka­zo­wego ślubu. Wszak dziecko, któ­rego oj­cem chrzest­nym zo­stał sam He­in­rich Him­m­ler, mu­siało wy­cho­wy­wać się we wzor­co­wej ro­dzi­nie.

W dniu ślubu po­winna była za­koń­czyć ro­mans, który po­cząt­kowo miał być je­dy­nie wy­godną wy­mówką, po­wo­dem po­ta­jem­nych spo­tkań. Miesz­kanki domu miały eks­cy­to­wać się ta­jem­nicą, a oni bez obaw prze­ka­zy­wać so­bie in­for­ma­cje o pol­skich dzie­ciach. Chyba żadne z nich nie przy­pusz­czało, że na­prawdę się w so­bie za­ko­chają – w chwili tak bar­dzo nie­od­po­wied­niej na mi­łość.

Wy­cho­dząc z biura Krausa, idąc przez pu­sty ry­nek, a po­tem drogą pro­wa­dzącą do Kun­zen­dorfu, sta­rała się nie my­śleć o cze­ka­ją­cej je tu­łaczce, o Vik­to­rii i in­nych dzie­ciach zda­nych wy­łącz­nie na za­rad­ność trójki ko­biet, o prze­ra­żo­nej Bry­gid, o An­na­belle zbyt ła­two go­dzą­cej się ze wszyst­kim, co je spo­ty­kało. Po­dą­ża­jąc do Domu Ma­tek, Ruth po­zwo­liła so­bie na za­po­mnie­nie. Przed oczami miała wy­łącz­nie twarz To­biasa przy­sło­niętą czarną opa­ską, która ukry­wała bli­zny i ranę za­daną ba­gne­tem przez ra­dziec­kiego żoł­nie­rza.

Wo­kół niej wa­lały się śmieci. Ze śnież­nej za­spy wy­sta­wała po­ła­mana wa­lizka – pew­nie ktoś z wy­jeż­dża­ją­cych ją zgu­bił lub wy­rzu­cił, uznaw­szy, że nie ma na nią miej­sca w wo­zie bądź pcha­nym przed sobą wózku. Gdzieś w od­dali szcze­kały po­zba­wione opieki, zdane już wy­łącz­nie na sie­bie psy. Je­śli łań­cuch nie skaże ich na po­wolną gło­dową śmierć, za­czną zbie­rać się w stada i po­lo­wać. Głód szybko wy­zwoli w nich wy­ci­szone przez czło­wieka in­stynkty.

Gdy tylko Ruth we­szła do po­koju dzien­nego, w któ­rym znaj­do­wały się te­raz trzy znie­sione z po­ko­jów ko­biet łóżka oraz kilka łó­że­czek dzie­cię­cych, usta­wio­nych w rzę­dzie pod jedną ze ścian, zo­ba­czyła Bry­gid z twa­rzą bladą jak płótno.

– Byli tu ja­cyś lu­dzie – oznaj­miła Frau Wa­gner.

– Jacy lu­dzie? Gdzie jest An­na­belle?

Bło­gość, którą Ruth od­czu­wała w dro­dze z Fre­iburga, na­tych­miast ją opu­ściła. Ko­bieta po­de­szła do jed­nego z łó­że­czek. Vik­to­ria spała wtu­lona w le­żącą obok niej drugą dziew­czynkę. Reszta dzieci też wy­da­wała się spo­kojna, za­tem pod­czas jej nie­obec­no­ści nie mo­gło stać się nic na­prawdę złego.

– An­na­belle po­szła przy­go­to­wać mleko – od­po­wie­działa Bry­gid, lek­ce­wa­żąco ma­cha­jąc ręką, jakby chciała po­wie­dzieć, że nie to jest te­raz istotne.

Mimo ca­łej prze­miany, jaka za­szła w Bry­gid, odro­bina skłon­no­ści do eg­zal­ta­cji i wy­wyż­sza­nia się, zwłasz­cza w re­la­cji z An­na­belle, wciąż w niej po­zo­stała. Ruth wie­działa, że wie­lo­let­nich na­wy­ków nie spo­sób zmie­nić z dnia na dzień, na­wet je­śli przy­czyną zmian są ta­kie dra­maty, ja­kich do­świad­czyła Wa­gne­rowa.

– Co to byli za lu­dzie? Po co przy­szli? – za­częła do­py­ty­wać, choć wła­ści­wie była pewna od­po­wie­dzi.

– Dwie ko­biety i star­szy męż­czy­zna. Wcze­śniej ich w Kun­zen­dor­fie nie wi­dzia­łam, An­na­belle też nie. Chyba my­śleli, że ni­kogo tu nie ma, a my ob­ser­wo­wa­ły­śmy ich zza za­słony. Na szczę­ście dzieci spały, nie zdra­dził nas ich płacz. Ci lu­dzie wy­da­wali się zde­spe­ro­wani, pew­nie byli bar­dzo głodni. Obe­szli dom do­okoła i za­glą­dali do wszyst­kich piw­nicz­nych okie­nek. W pew­nym mo­men­cie jedna z ko­biet pod­nio­sła kij, za­mach­nęła się, jakby chciała wy­bić szybę, ale ta druga ją po­wstrzy­mała. Mu­sieli usły­szeć ja­kiś ha­łas, bo wszy­scy spoj­rzeli na drogę, a po­tem w po­śpie­chu wy­szli tylną furtką. Ale...

– Na pewno tu wrócą – do­koń­czyła za nią Ruth i mimo że Vik­to­ria spała, po­chy­liła się i wzięła ją na ręce.

Przy­tu­liła mocno có­reczkę, jakby w ten spo­sób mo­gła ochro­nić dziecko przed ko­lej­nym gro­żą­cym mu nie­bez­pie­czeń­stwem. Nie tylko zbli­ża­jące się wro­gie woj­ska mo­gły być dla nich za­gro­że­niem. Nie­bez­pie­czeń­stwo czy­hało znacz­nie bli­żej. Miały tego świa­do­mość, od­kąd zo­stały same. Dziś ich lęki się zma­te­ria­li­zo­wały.

O tym, co znaj­duje się w by­łym szpi­talu za­konu ka­wa­le­rów mal­tań­skich, wie­dzieli wszy­scy miesz­kańcy Kun­zen­dorfu i są­sied­nich miej­sco­wo­ści. Trudno było ukryć cię­żarne ko­biety, wózki sto­jące na sło­necz­nym ta­ra­sie i ma­leń­kie dzieci spa­ce­ru­jące po parku, a cza­sem na­wet po naj­bliż­szej oko­licy. Ga­sthausy chęt­nie przyj­mo­wały go­ści od­wie­dza­ją­cych pen­sjo­na­riuszki, go­spo­da­rze sprze­da­wali duże ilo­ści mięsa, mleka, owo­ców i wa­rzyw. Im sy­tu­acja ro­biła się trud­niej­sza, z tym więk­szą za­zdro­ścią przy­glą­dano się ele­ganc­kim i do­brze od­ży­wio­nym ko­bie­tom. Oczy­wi­ście nikt nie od­wa­żył się skry­ty­ko­wać tego, co stwo­rzył sam Him­m­ler, ale plotki krą­żyły i za­ta­czały co­raz więk­sze kręgi. Te­raz pra­cow­nice i pen­sjo­na­riuszki wy­je­chały, lecz w mnie­ma­niu oko­licz­nych miesz­kań­ców ma­ga­zyn z żyw­no­ścią, leki, a może inne cenne przed­mioty po­zo­stały.

Ile czasu po­trzeba, aby głodni lu­dzie, któ­rzy ru­szali w po­dróż w nie­znane albo pró­bo­wali zo­stać wbrew zdro­wemu roz­sąd­kowi, po­rzu­cili na­ro­dowe przy­wią­za­nie do prze­strze­ga­nia prawa i za­sad? Ile czasu po­trzeba, aby ktoś wła­mał się do domu? Co ów ktoś zrobi z trzema ko­bie­tami i garstką dzieci – na­ocz­nymi świad­kami ła­ma­nia prawa?

Dziś być może zo­stały oca­lone przez prze­jeż­dża­jący sa­mo­chód, ale nie­ba­wem przyjdą ko­lejne osoby i na­wet świa­do­mość, że dom nie jest zu­peł­nie pu­sty, nie po­wstrzyma do­pro­wa­dzo­nych do osta­tecz­no­ści lu­dzi.

Ruth na­tych­miast po­ża­ło­wała, że nie po­pro­siła Zyg­fryda Krausa o po­moc wła­śnie w tej spra­wie. Może przy­słałby ko­goś, kto sta­nąłby na straży. Męż­czy­zna w mun­du­rze z pew­no­ścią ostu­dziłby za­pał sza­brow­ni­ków.

– To­bias Kraus tu przy­je­dzie – po­wie­działa, nie wie­dząc, czy uspo­kaja sie­bie czy Frau Wa­gner, spa­ce­ru­jącą ner­wowo po po­koju. – Mu­simy tylko za­cze­kać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Fre­iburg (niem.) – Świe­bo­dzice.
[2] Wil­helms-Bad (niem.) – staw War­sza­wianka w Świe­bo­dzi­cach.
[3] Kreu­zburg (niem.) – Klucz­bork. Ar­mia Czer­wona prze­kro­czyła gra­nicę Ślą­ska w okręgu Kreu­zburg.
[4] Kun­zen­dorf (niem.) – Mo­krze­szów.
[5] Bre­slau (niem.) – Wro­cław.
[6] Me­ißen (niem.) – Mi­śnia.