Maska - Mikołaj Szudra - ebook
NOWOŚĆ

Maska ebook

Mikołaj Szudra

0,0

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Zło nie zawsze nosi cudzą twarz

Życie Adriana legło w gruzach. Fałszywe oskarżenie o kradzież odebrało mu pracę, z którą wiązał wielkie nadzieje. Ukochana wbiła mu nóż w plecy. A do tego wciąż nie potrafi pogodzić się ze śmiercią matki, która zginęła w tragicznym wypadku samochodowym. Każdy dzień zadaje mu jakiś cios, a Adrian nie widzi już wyjścia z tej spirali nieszczęść.

Gdy pewnej nocy budzą go niepokojące odgłosy dobiegające z piwnicy, schodzi na dół z poczuciem, że zbliża się coś złego. Pomieszczenie okazuje się puste, mężczyzna znajduje tam jednak dziwną maskę. Po jej założeniu nawiedzają go niepokojące wizje, a w jednej z nich dostrzega swojego dziadka. Co łączy go z tym tajemniczym przedmiotem?

Zdeterminowany, by poznać prawdę, Adrian nieświadomie otwiera drzwi, które powinny na zawsze pozostać zamknięte. Ciemność czająca się po drugiej stronie nie tylko wkrótce pochłonie jego umysł… ale zmusi go, by sam stał się potworem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Mikołaj Szudra

Maska

Rozdział 1

Na krawędzi

Deszcz bębnił o dach starego domu, spływając strugami po zaparowanych szybach. Powietrze było ciężkie i zimne, przesycone zapachem pleśni. Adrian, dwudziestodwuletni mężczyzna o ciemnych włosach i zmęczonych oczach, które wydawały się nosić ciężar całego świata, siedział na podłodze w salonie, wpatrując się w pustą butelkę po tanim alkoholu. Był średniego wzrostu, o sylwetce, która kiedyś mogła zostać uznana za masywną i umięśnioną, ale z czasem, przez zaniedbanie i niezdrowy tryb życia, stała się nieco przysadzista.

Pokój, dawniej pełen życia i ciepła, teraz przypominał cmentarzysko wspomnień. Na ścianach widniały ślady wilgoci, a meble pokrywała warstwa kurzu. W rogu leżał przewrócony fotel, który kiedyś należał do jego matki.

Adrian zerknął na zniszczoną ramkę stojącą na komodzie. Było tam ich zdjęcie: on, jego matka i młodsza siostra, Wiktoria. Wszyscy uśmiechnięci, z czasów, kiedy świat wydawał się prostszy. Teraz było inaczej. Matka zginęła w wypadku samochodowym, a Adrian do tej pory nie potrafił się z tym pogodzić. Wiktoria, nie mogąc znieść widoku rozpadu rodziny, wyjechała do innego miasta i przestała odbierać telefony. Adrian został sam, w ruinach swojego dzieciństwa.

Jeszcze rok temu wszystko wyglądało inaczej. Miał dobrą pracę w firmie logistycznej, marzenia o awansie i kilku przyjaciół, którzy zapełniali wieczory śmiechem. Ale wystarczyło jedno wydarzenie, by wszystko się posypało. Firma wpadła w tarapaty finansowe, a Adrian znalazł się na celowniku kierownictwa, gdy podczas inwentaryzacji odkryto braki w towarach. Oskarżono go o zaniedbanie, a nawet o kradzież. Fałszywe oskarżenie, ale wystarczająco przekonujące, by stracił pracę i reputację. W małym miasteczku plotki rozchodziły się szybciej niż ogień. Nikt nie chciał mieć nic wspólnego ze „złodziejem”.

Jakby tego było mało, zdrada przyszła z miejsca, którego najmniej się spodziewał. Karolina, jego dawna przyjaciółka i osoba, na której mu zależało, zdradziła go z jednym z jego kolegów. Adrian nie należał do ludzi, którzy łatwo otwierają się na innych, ale wobec niej był szczery. Myślał, że mogą zbudować coś więcej niż przyjaźń, ale rzeczywistość okazała się brutalna. Tamta noc, kiedy dowiedział się o ich romansie, zniszczyła resztki jego wiary w ludzi.

Od tamtego momentu jego życie zaczęło przypominać równię pochyłą. Każdy kolejny dzień przynosił nowe problemy i niepowodzenia. Jego sytuacja finansowa pogarszała się w zastraszającym tempie – długi rosły, a on nie potrafił znaleźć sposobu, by je spłacić.

Telefon, który kiedyś dzwonił bez przerwy, teraz milczał. Nikt już nie pytał, jak się czuje, nikt nie zapraszał go na spotkania ani nie oferował pomocy. Przyjaciele, którzy jeszcze niedawno byli zawsze obok, nagle zniknęli, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Ci nieliczni, którzy pozostali, patrzyli na niego z nieufnością, jakby podejrzewali, że jego problemy są wynikiem nieodpowiednich decyzji lub złych intencji.

Adrian podniósł się z podłogi, krzywiąc się na dźwięk skrzypiących desek. W kuchni znalazł ostatni kawałek czerstwego chleba. Przegryzł go, ledwo mogąc przełknąć, a potem z trudem otworzył zardzewiałe drzwi prowadzące do piwnicy. Miał zamiar poszukać tam czegoś, co mógłby jeszcze sprzedać – może starych narzędzi albo zapomnianych pamiątek.

Schodząc po stromych, drewnianych schodach, poczuł lodowaty podmuch powietrza. Światło z żarówki przy suficie było przygaszone, niemal martwe. Adrian nigdy nie przepadał za piwnicą. Wyczuwało się w niej coś dziwnego – każdy dźwięk odbijał się od ścian w niepokojący sposób.

W rogu pomieszczenia dostrzegł zakurzoną skrzynię. Blokował ją stos starych gazet i pudeł. Adrian zaczął je odsuwać, kiedy nagle poczuł, jak zimne powietrze przeszywa go na wskroś. Jakby ktoś za nim stanął i go obserwował. Wstał gwałtownie i rozejrzał się po piwnicy. Był sam.

Zignorował niepokój i wrócił do pracy. Skrzynia zdawała się przyciągać jego uwagę, ale była zamknięta na kłódkę. Adrian odrzucił ją na razie na bok, postanawiając zajrzeć do niej później. Nie znalazłszy niczego cennego, wrócił na górę.

Usiadł przy oknie, wpatrując się w krople deszczu. Wszystko w jego życiu sprowadzało się teraz do przetrwania kolejnego dnia. Gdyby tylko mógł zmienić coś, cokolwiek, zapanować nad własnym losem… Ale los wydawał się nieugięty. I w tym momencie z jego ust wyrwało się ciche pytanie, niemal jak modlitwa:

– Dlaczego ja?

To pytanie odbijało się echem w jego głowie, aż w końcu stwierdził, że trzeba udać się na drzemkę.

Kilka godzin później, kiedy deszcz przestał padać, Adrian zdecydował się wyjść na świeże powietrze. Chciał choć na chwilę uciec od poczucia klaustrofobii we własnym domu. Ulice były puste, przesiąknięte deszczem, a kałuże odbijały światło latarni. Szedł powoli, bez celu, aż dotarł do starego placu, gdzie dawniej spotykał się ze znajomymi. Teraz to miejsce wydawało się martwe, z wyjątkiem jednej postaci stojącej pod zadaszeniem przystanku autobusowego.

To był Daniel, jego dawny kolega z pracy, a zarazem ten, który odbił mu Karolinę. Na widok Adriana uśmiechnął się kpiąco, jakby czekał tylko na okazję, by wbić kolejną szpilkę w jego złamane serce. Wysoki i szczupły, zawsze elegancko ubrany, przyciągał uwagę. Jego starannie ułożone włosy i lekki zarost dodawały mu pewności siebie, a ciemne oczy błyszczały chłodną inteligencją. Nosił drogi zegarek i idealnie dopasowany płaszcz, co tylko podkreślało jego wyrafinowany gust. W jego postawie było coś aroganckiego, jakby wiedział, że cały świat leży u jego stóp.

– O, kogo my tu mamy. Wielki Adrian. Co, dalej szukasz winnych swoich porażek? – zapytał z pogardą.

Adrian poczuł, jak krew uderza mu do głowy. Nie chciał tu być, ale czuł, że nie może tak po prostu odejść.

– Nie szukam winnych. Tych już znam – odparł zimno, próbując zachować spokój.

– Znasz? – Daniel parsknął śmiechem. – Może w końcu zrozumiesz, że wszystko, co ci się przydarzyło, to twoja wina. Słaby zawsze przegrywa. A ty… cóż, jesteś tylko żałosnym przegrywem.

To wystarczyło, by Adrian stracił panowanie nad sobą. Zanim zdążył pomyśleć, podszedł bliżej i wymierzył cios. Pięść trafiła Daniela prosto w szczękę, a ten zatoczył się i upadł na mokry beton. Jego dawny kolega, zamiast się przestraszyć, zaczął się śmiać, choć na jego twarzy pojawiła się krew.

– I co teraz, bohaterze? Myślisz, że to coś zmieni? Jesteś nikim! Nikim.

Adrian cofnął się, dysząc ciężko. Miał ochotę zrobić coś więcej, ale poczuł, że przemoc niczego nie rozwiąże. Odwrócił się i ruszył w stronę domu, ignorując wyzwiska, które były kolega wykrzykiwał za jego plecami. Czuł wściekłość, żal, ale przede wszystkim pustkę. Jakby każdy kolejny krok wciągał go głębiej w otchłań.

Kiedy dotarł do domu, zorientował się, że jego ręka krwawi. Nie wiedział, czy to jego krew, od zadanego ciosu, czy może Daniela. Usiadł na podłodze w salonie i spojrzał na swoje odbicie w ciemnym oknie. Nie rozpoznawał siebie. Był załamany tym, do jakiego stanu się doprowadził.

W tym momencie usłyszał skrzypienie drzwi. Odwrócił się gwałtownie, a jego spojrzenie napotkało postać mężczyzny stojącego w progu. Był wysoki, z szorstką, wyraźnie zmęczoną twarzą, która zawsze wyrażała niezadowolenie. Ojciec. Człowiek, którego Adrian unikał przez większość życia.

– No proszę, kogo my tu mamy? – rzucił ojciec tonem przepełnionym pogardą. – Jak zwykle nic nie robisz. Tylko siedzisz i czekasz, aż ktoś posprząta za ciebie ten bałagan.

Adrian milczał, zaciskając pięści.

– Nie musisz tu być – odparł chłodno po chwili, choć wiedział, że jego słowa tylko zaognią sytuację.

Ojciec zaśmiał się gorzko.

– Nie muszę? A kto cię wychował? Kto dał ci dach nad głową? Zawsze byłeś niewdzięczny. Tylko użalasz się nad sobą jak dziecko. Myślisz, że świat jest ci coś winien?

Każde słowo ojca było jak kolejne uderzenie, rozrywające jego ledwo trzymającą się w całości psychikę. To ten człowiek nauczył go, jak wygląda porażka. Każdy sukces Adriana w przeszłości był ignorowany, a każde niepowodzenie wyolbrzymiane do granic możliwości. Po przejściu na emeryturę ojciec, wcześniej pracoholik, który spędzał więcej czasu w pracy niż w domu, popadł w alkoholizm. Stał się częstym bywalcem barów i dom odwiedzał rzadko. Był cieniem dawnego siebie, a swoją frustrację życiem przelewał na Adriana, kiedy tylko się widzieli.

– Wyjdź – powiedział chłopak w końcu, cicho, ale stanowczo.

Ojciec zbliżył się do niego, patrząc mu prosto w oczy.

– Wyjdź?! To jest mój dom. Ty jesteś nikim. Kimś, kto nigdy niczego nie osiągnął.

Adrian poczuł, jak krew znowu uderza mu do głowy. Znajdował się na krawędzi, gotów wybuchnąć. Ale zamiast tego, odwrócił się i wyszedł z pokoju, zostawiając ojca samego. Nie chciał, żeby ten widział jego łzy, które zaczęły spływać po policzkach.

Zamknął się w łazience i oparł o zimne kafelki. W jego głowie huczały słowa ojca, mieszając się z głosem Daniela i z własnymi myślami. Czuł się jak w pułapce, z której nie ma ucieczki.

Kiedy się uspokoił, wyszedł z łazienki i szybko udał się do swojego pokoju. Próbował zasnąć, mimo że było to bardzo trudne w tamtym momencie.

Sen nie przyniósł ukojenia, a poranek ulgi. Blady świt wdarł się przez zasłony, rzucając mdłe światło na bałagan w pokoju Adriana. Z ciężkim westchnieniem podniósł się z wytartej kanapy, przeciągając ręką po twarzy. Nie miał czasu na zastanawianie się. Trzeba było wstać i zacząć następny dzień, choć każdy kolejny zdawał się bardziej pusty niż poprzedni.

Wciągnął na siebie sprane dżinsy i pogniecioną kurtkę. W kieszeni znalazł kilka drobniaków, które ledwo starczyły na chleb. Zszedł na dół i skierował się w stronę piekarni. Wąska ulica była opustoszała, wilgotna po nocnym deszczu. Przechodzący obok sąsiad spojrzał na niego z litością, po czym szybko odwrócił wzrok. Adrian znał ten wyraz twarzy. Wszyscy w miasteczku wiedzieli o jego upadku. Plotki wciąż krążyły i odbijały się echem wśród ludzi, którzy lubili oceniać cudze życie.

W piekarni pani Basia, starsza kobieta z siwymi włosami, rzuciła mu przelotne spojrzenie, gdy wręczał jej kilka monet za bochenek najtańszego chleba. Nie powiedziała nic, ale jej wzrok mówił wszystko. Wyszukane współczucie, które było równie bolesne jak pogarda. Adrian schował chleb do torby i ruszył dalej, czując, jak spojrzenie kobiety wwierca się w jego plecy.

Jego kolejnym celem była agencja pracy. Niewielkie biuro, mieszczące się na rogu ulicy, miało okna zasłonięte żaluzjami. Adrian wszedł, czując zapach stęchłego powietrza i taniego odświeżacza. Za biurkiem siedział mężczyzna w średnim wieku, z wąsami i wyrazem znudzenia na twarzy.

– Znowu pan tutaj? – zapytał, ledwo podnosząc wzrok znad papierów.

– Tak, szukam czegoś. Czegokolwiek! – odparł Adrian, starając się ukryć irytację.

– Czegokolwiek – powtórzył mężczyzna z drwiną w głosie. Przerzucił kilka kartek, a potem pokręcił głową. – Nic dla pana nie mamy. Takie czasy. Może pan spróbować za tydzień.

Chłopak poczuł, jak narasta w nim frustracja. „Za tydzień” słyszał już od miesięcy. Bez słowa odwrócił się i wyszedł, ignorując kpiące spojrzenie mężczyzny. Na zewnątrz odetchnął głęboko, próbując zapanować nad złością.

Ruszył przed siebie, mijając znane miejsca, które kiedyś stanowiły część jego codzienności. Plac zabaw, gdzie kiedyś bawił się z siostrą. Sklep spożywczy, w którym zawsze spotykał znajomych. Teraz wszystko wydawało się obce, jakby jego obecność była tu niepożądana.

Na rogu ulicy minął grupę młodych chłopaków. Śmiali się głośno, rzucając papierowe kulki w przechodniów. Jeden z nich, wyższy i bardziej zuchwały, zauważył Adriana i szturchnął kolegę łokciem.

– Ej, patrzcie, to ten złodziej – powiedział na tyle głośno, by Adrian usłyszał.

Adrian zignorował ich, przyspieszając kroku, ale chłopak nie zamierzał odpuścić.

– Hej, mówię do ciebie! Może dla nas byś coś ukradł, co? Przydałby się nowy telefon.

Grupa wybuchła śmiechem. Adrian zatrzymał się na moment, zaciskając pięści. Chciał coś powiedzieć, ale wiedział, że to tylko pogorszy sprawę. Ruszył dalej, słysząc za sobą ich śmiech i drwiny.

Dotarł do parku, gdzie usiadł na ławce. Chleb, który kupił, leżał obok niego, nietknięty. W jego głowie kłębiły się myśli. Jak do tego doszło? Jak stał się celem drwin i pogardy? Czy był aż tak słaby, jak mówili inni?

Próbował przypomnieć sobie, kim był, zanim wszystko się rozpadło. Ale wspomnienia zaszły mgłą, jakby należały do kogoś innego. Jedyne, co pozostało, to żal i gniew. Gniew na siebie, na ludzi, na świat, który zdawał się sprzysięgać przeciwko niemu.

Z zadumy wyrwał go dźwięk dzwoniącego telefonu. Adrian wyciągnął go z kieszeni i spojrzał na ekran. Nieznany numer. Odebrał, choć nie miał na to ochoty.

– Pan Adrian Nowak? – odezwał się męski głos.

– Tak, kto mówi? – zapytał, marszcząc brwi.

– Z tej strony Rafał Kamiński, menadżer w firmie transportowej. Otrzymaliśmy pana CV. Chciałbym zaprosić pana na rozmowę kwalifikacyjną. Czy pasuje panu jutro o dziesiątej?

Adrian poczuł dziwne uczucie, mieszankę nadziei i sceptycyzmu. Praca mogłaby być szansą na odbicie się od dna. Ale czy cokolwiek zdoła to naprawić?

– Tak, pasuje – odpowiedział, starając się brzmieć pewnie.

– Świetnie. Proszę przyjść do naszego biura przy ulicy Sienkiewicza 12. Do zobaczenia.

Rozmowa zakończyła się, a chłopak spojrzał na telefon z niedowierzaniem. Czy była to prawdziwa szansa, czy kolejna droga donikąd? Miał wrażenie, że los igra z nim w swoim mrocznym stylu.

Zanim wrócił do domu, zrobił jeszcze kilka okrążeń po mieście. Chciał choć na chwilę zapomnieć o swojej sytuacji. Ale nawet będąc w ruchu, czuł ciężar swojego życia. Ciężar, którego nie potrafił się pozbyć.

Wrócił do domu późnym popołudniem. Czuł się wyczerpany, jakby każda komórka jego ciała odmówiła współpracy. Nie był przygotowany na takie długie spacery po mieście i tak wiele pogardliwych spojrzeń w swoim kierunku. Zamknął za sobą drzwi i z ulgą opadł na skrzypiącą kanapę w salonie.

Gdy zamknął oczy, jego myśli natychmiast zaczęły błądzić w kierunku przeszłości. Przypomniał sobie swojego dziadka – jedynego człowieka, który kiedykolwiek go rozumiał. Dziadek był mądrym, ciepłym człowiekiem, który zawsze miał dla niego czas, niezależnie od tego, co działo się wokół. To on nauczył go majsterkowania, opowiadał o swoich młodzieńczych przygodach i pokazywał, jak znajdować radość w drobnych rzeczach.

Chłopak widział teraz przed oczami obraz małego warsztatu, który dziadek prowadził w swoim garażu. Pachniało tam drewnem, olejem i farbą. Był to jedyny azyl, gdzie Adrian mógł zapomnieć o wymaganiach ojca czy problemach w szkole. Dziadek zawsze powtarzał: „Nieważne, jak trudne jest życie, zawsze można zbudować coś od nowa. Nawet z kawałków, które wydają się bezużyteczne”.

To zdanie utkwiło w jego pamięci, ale teraz wydawało się pustą frazą, której nie potrafił wprowadzić w życie. Wszystko zmieniło się w ostatnich miesiącach przed maturą. Dziadek, który wcześniej był okazem zdrowia, nagle zaczął chorować. Rak. Adrian pamiętał, jak powoli gasł, tracąc siły, choć nigdy nie tracił uśmiechu, kiedy widział wnuka.

– Musisz skończyć szkołę. Nie dla mnie, ale dla siebie – powtarzał, kiedy Adrian siedział przy jego łóżku, próbując wkuwać wzory matematyczne i czytać lektury.

Ale była jedna rzecz, która na zawsze pozostawiła ciężar w sercu chłopaka. Ostatniego dnia, zanim dziadek trafił do szpitala, Adrian miał wybór. Dziadek poprosił, żeby został z nim w domu – chciał porozmawiać, po prostu spędzić razem czas. Ale on, znużony jego chorobą i presją egzaminów, wybrał wieczór z kolegami. „Zobaczymy się jutro!” – powiedział wtedy, nie wiedząc, że to ostatnie słowa, jakie do niego wypowie. Dziadek trafił do szpitala tej samej nocy, a Adrian nigdy nie zdążył się z nim pożegnać.

To wspomnienie dręczyło go najbardziej. Nie zawalone egzaminy, nie rozczarowanie ojca, ale ta chwila – wybór, który na zawsze pozbawił go możliwości, by powiedzieć dziadkowi, jak bardzo go kochał. Od tamtego dnia każda porażka wydawała się przypieczętowaniem jego winy, jakby świat karmił się jego poczuciem winy.

Adrian zawalił maturę z polskiego, a matematykę ledwo zdał. Jedynym pocieszeniem w tamtym momencie był fakt, że przez wyniki matury nie dostanie się na studia, na które i tak nie chciał iść. Zawiódł wtedy swojego ojca, który wściekał się i nazywał go leniem i nieudacznikiem. Tamten czas pozostawił blizny, które wciąż przypominały mu o sobie w najgorszych momentach.

Otworzył oczy i zaczął wpatrywać się w sufit, jakby szukał tam odpowiedzi na pytanie, co poszło nie tak. Mimo że dziadek odszedł, wspomnienia o nim wciąż były żywe. Czasem myślał, że gdyby dziadek żył, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może miałby kogoś, kto potrafiłby go podnieść z tego bagna, w którym ugrzązł.

Ale dziadek nie żył. Był sam. Zawsze sam.

Oparł głowę na dłoniach, próbując odegnać wspomnienia. Chciał się pozbierać, ale każda próba wydawała się bezcelowa. Wstał z kanapy, poszedł do kuchni i wyciągnął kolejną butelkę taniego alkoholu. Otworzył ją drżącymi rękami, ale zanim się napił, zatrzymał się. Wpatrywał się w nią przez chwilę, jakby próbował podjąć decyzję.

Nie takiego chciałbyś mnie widzieć – pomyślał o dziadku. Ta myśl była jedyną, która powstrzymała go przed upadkiem na samo dno. Odstawił butelkę na blat i oparł się o ścianę. Czuł, jak emocje z całego dnia zaczynają w nim narastać.

Wrócił na kanapę, próbując zasnąć, ale sen nie nadchodził. Tego wieczoru, w cichych zakamarkach jego umysłu, coś zaczęło się zmieniać. Mrok, który do tej pory tylko go otaczał, zaczynał wpełzać w jego duszę, powoli i nieubłaganie. Jeszcze tego nie wiedział, ale coś w nim zaczynało budzić się do życia.

Rozdział 2

Ciężar przeszłości

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Maska

ISBN: 978-83-8423-078-7

© Mikołaj Szudra i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Agata Dobosz

KOREKTA: Małgorzata Giełzakowska

OKŁADKA: Krystian Żelazo

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek