Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 483
Data ważności licencji: 4/6/2026
Projekt okładki: Tomasz Majewski
Redakcja: Małgorzata Burakiewicz
Redaktor prowadzący: Małgorzata Burakiewicz
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lilianna Mieszczańska
Zdjęcie wykorzystane na okładce
© Matilda Delves/Arcangel Images
© by Maciej Kaźmierczak
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1613-1
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
Wśród zwierząt dyskrecja jest zdumiewająca. Jak się urządzają, na przykład, ptaki, by nikt nie wiedział, że zdechły? Lasy, gaje, powinny być nimi usiane, a jednak można spacerować i spacerować i nigdy prawie nie natrafisz na najmniejszy szkielecik. W co to wsiąka? Gdzie to znika? Nie ma w tych laskach ani dość mrówek, ani dość innych pożeraczy, by mogły z nimi się załatwić. Śmierć jest powszechna, niewyraźna, zamazująca.
Witold Gombrowicz, Dziennik 1961–1966
Wokół domu rodziców unosił się specyficzny, nieprzyjemny fetor. Karolina nie poznawała go. Dwadzieścia lat mieszkała w tym miejscu i doskonale pamiętała nie tylko każdy kąt, ale także wszystkie możliwe zapachy unoszące się w promieniu kilkudziesięciu metrów. Wydzielały je wilgotny beton podmurówki, porośnięta mchem kostka brukowa, drewniane ramy okien, różne gatunki kwiatów. Także stara wysuszona kora sosnowa wysypana między ozdobnymi krzewami, których zapach różnił się w zależności od pory roku. Za domem Karolina zawsze wyczuwała pleśń porzuconych desek, rdzę siatki, nawet śluz ślimaków, które zbierała, gdy była małą dziewczynką.
Teraz stanęła na prowadzącym w stronę drzwi chodniku i zatrzymał ją dziwny metaliczny odór. Snuł się gdzieś w tle. Nie wybijał na pierwszy plan, pozostawiał sporo miejsca zapachowi skoszonej trawy. Ona także Karolinę zaskoczyła. Tata zawsze grabił trawnik, nie chciał, aby zalegająca na nim trawa gniła i zasłaniała słońce źdźbłom, które powinny się odradzać.
Ruszyła w stronę drzwi przyspieszonym nerwowym krokiem. Ignorując ostrzeżenie w postaci coraz intensywniejszego odoru, słodkiego i gryzącego w nozdrza. Uderzył w nią ze zdwojoną siłą, gdy otworzyła drzwi. W tym momencie nawet jej nie zdziwiło, że te były otwarte. Że nikt nie wyszedł jej naprzeciw, nie wyjrzał przez okno, gdy zaparkowała samochód przed domem.
– Mamo? – wyszeptała niepewnie, gdy przekroczyła próg. – Tato? – powiedziała znacznie głośniej, jakby szukając oparcia w słowie, którym zawsze określała człowieka silnego, pewnego siebie. Ale tata się nie odezwał, choć zawsze odpowiadał na pytania córki. W domu panowała przejmująca cisza i dopiero po kilku kolejnych krokach zaczęło ją zakłócać drażniące brzęczenie.
Wiedziała, co zobaczy w salonie. Odgłos był zbyt charakterystyczny, a metaliczny smród aż nadto sugestywny. Gdy zobaczyła leżące na podłodze ciało kobiety i ciągnącą od niego czarną plamę, zdającą się wyżerać dziury w panelach, jedynie zakryła usta dłonią, aby choć na chwilę powstrzymać krzyk i płacz. Chciała dostrzec, co właściwie się stało. Kolejny i zarazem ostatni krok, który była w stanie wykonać, sprawił, że zobaczyła nogi drugiego ciała. Znaczyły je głębokie rany, wywlekające na zewnątrz żyły i ścięgna. W odkrytym mięsie zadomowiły się już białe tłuste larwy. Tłoczyły się w wąskiej przestrzeni, uporczywie ją poszerzając wygłodniałymi szczękami. Wiły się, szukając najlepszego dla siebie miejsca, a przez pośpiech często spadały na podłogę, gdzie smakowały zaschniętą krew. Po chwili jednak z powrotem zaczynały wspinać się na opuchnięte nogi.
Wiele z nich omijało smakowite ciało i brnęło dalej, wprost do rozwartych ust matki i ojca, z których coś wystawało. Dziewczyna nie potrafiła tego rozpoznać, lecz wydawało jej się, że to ptasie pióra. Były rzadkie, przeżarte i wypłowiałe. Tylko krótkie koniuszki wystawały spomiędzy sinych ust, jakby coś próbowało uwić sobie gniazda w ich gardłach, lecz po wejściu do środka nie potrafiło się już wydostać.
Karolina nie mogła się ruszyć. Zareagował natomiast jej organizm, przywołując odruch wymiotny. Dziewczyna poczuła, jak treść żołądka podchodzi jej do gardła, lecz nie potrafiła oderwać wzroku od opuchniętych, zalanych krwią ciał, a tym samym powstrzymać pieniącej się w ustach żółci. Czuła, że z kącików ust zaczyna jej się sączyć lepka ślina. Próbowała zrozumieć, co się stało. Widok był jednak zbyt abstrakcyjny. Niezrozumienia dopełniały dłonie rodziców, które niemal się stykały. Ręka taty została wyciągnięta w stronę ciała mamy. To wygięło się pod nienaturalnym kątem, ramię jednak opadło bezwładnie i wyprostowało się. Dzięki temu tata niemal go dosięgnął. Mogliby zetknąć się palcami, gdyby tylko te nie zostały im obcięte.
– Jak długo tu leżą? – spytał komisarz Kyrcz, podchodząc do ubranego na biało technika stojącego w korytarzu.
– Osiem do dziesięciu dni. Choć ostatnio było na tyle ciepło, że wystarczyłby tydzień. Na razie trzeba oczyścić ciała, żeby dokładniej określić stopień rozkładu.
– Jasne.
Komisarz najchętniej wyszedłby na zewnątrz. Nawdychał się już nadto gnilnych oparów, gdy oglądał ciała. Ekipa pracowała, na razie nie potrzebowali Kyrcza, mógł więc swobodnie poczekać na podkomisarz Szolc, która miała się pojawić w przeciągu kilkunastu minut. Tymczasem jeden z techników kryminalistyki robił zdjęcia w salonie, drugi spisywał protokół oględzin, a trzeci opisywał plamy krwawe. Mieli sporo szczegółów do uchwycenia.
Komisarz wrócił do salonu, zniechęcony licznymi spojrzeniami zebranych pod domem gapiów. Czuł, jak dłonie coraz bardziej mu się pocą, ale nie chciało mu się zamieniać lateksowych rękawiczek. Właściwie to w tym momencie nic mu się nie chciało, w szczególności patrzeć na okaleczone i napuchnięte ciała, po których wciąż pełzały białe larwy.
Kyrcz już przyjrzał się zwłokom, a teraz przyszedł czas na oględziny pomieszczenia. Sam budynek nie był zbyt interesujący – szare ściany, drewniane ramy okien z odłażącą farbą, nowa blacha na dachu. Nic ciekawego. Wnętrze niestety też niczego nie podpowiadało. Zwykły domek należący do pary w podeszłym wieku, która wiedzie proste, raczej skromne życie. Żadnego kominka, wymyślnych ozdób, zamiast tego stara kanapa, dwie komody, na nich zdjęcia. Jedno przedstawiało starszą parę w objęciach młodej dziewczyny. Para, wtedy roześmiana, spoczywała teraz na podłodze, dziewczyna natomiast próbowała dojść do siebie w karetce na zewnątrz.
Widać było ślady walki – rozbity szklany stolik w kącie, przewrócone dwie doniczki z rozbujałą monsterą i usychającą draceną. Ślady krwi zaznaczały dwa tropy – jeden zamykał się w obrębie salonu, drugi ciągnął od kuchni.
– Kobieta została powalona pod oknem i w tym samym miejscu zadano jej cios w szyję ostrym narzędziem – mówił Kyrcz, zarówno do techników, jak i do samego siebie. Brakowało mu Kamili Szolc, która zawsze uważnie go słuchała. Patrzył na ciało nieco otyłej kobiety po pięćdziesiątce, z rzadkimi włosami, ubranej w dżinsowe spodnie, czarną koszulkę i fartuch o kwiecistym motywie. – Mężczyznę zaatakowano w kuchni, zapewne był na zewnątrz podczas ataku na kobietę. Dostał się do środka przez drzwi balkonowe. – Widać było, że w kuchni jeden z dwóch blatów został zdewastowany. Nie tylko wszystko z niego zrzucono, ale też dwie szafki załamały się, zapewne pod naporem ciała ofiary albo napastnika. – Powalono go i być może w akcie desperacji zaatakowano najpierw nogi. Mężczyzna musiał walczyć. Doczołgał się do salonu. – Na podłodze widoczne były sczerniałe rozmazane kałuże krwi, które obsiadły mrówki. Zdążono się już ich pozbyć. – Pozwolono mu doczołgać się do żony i wtedy wbito mu ostre narzędzie w kark. Ile ciosów?
– Dwa – podpowiedział jeden z trzech obecnych w pomieszczeniu techników. Był młody, ale makabryczny widok nie robił na nim najmniejszego wrażenia. Ciemne loki wypadały mu spod białego czepka i opadały na czoło, ale mężczyzna nie przejmował się tym i na zmianę robił zdjęcia i zapisywał szczegóły w notatniku. Skrobał tanim długopisem, a Kyrcz słyszał tarcie rysika o kartkę. W jakiś dziwny sposób drażnił go ten odgłos, który mieszał się z bzyczeniem pojedynczych much, które nie dawały się wygonić z pomieszczenia.
Całe szczęście, że idzie jesień. Jeszcze chwila i wszystkie pozdychają, pomyślał.
– Nie trafił za pierwszym razem. Poprawił, ale nie wiedział, że i tym razem nie zabił. Facet musiał być świadomy, gdy obcinano mu palce.
– Najprawdopodobniej – przyznał mu rację technik. Kyrcz tylko jednego kojarzył. Dwóch pozostałych, którzy w milczeniu wykonywali swoją pracę, widział dotychczas może raz, ale nie miał pewności. – Bardzo szybko się wykrwawiał, a napastnik działał w pośpiechu.
– Po chwili zebrał zdobycze, włożył w gardła ofiar martwe ptaki i wyszedł. Widać ślady krwi na korytarzu, ze schodów na zewnątrz zdążyły już zniknąć. Kiedy ostatni raz padało?
Technik przerzucił kartkę notatnika.
– Wczoraj i cztery dni temu. Najprawdopodobniej także w dniu dokonania zbrodni. Więc nic dziwnego, że na zewnątrz prawie niczego nie widać. W rogu dwóch betonowych płyt zabezpieczyliśmy dwie krople krwi. Trzeba będzie sprawdzić, czy to krew ofiar.
– Jasne – mruknął komisarz. – Są jakieś odciski butów we krwi?
– Żadnych.
Kyrcz ukucnął przy ciele mężczyzny. Znalazł miejsce, w którym podłoga była czysta, skąd mógł się najlepiej przyjrzeć zwłokom. Cuchnęły niemiłosiernie. Z ust, które na siłę rozwarto, jeszcze nie wyjęto truchła ptaka. Kyrcz nie miał pewności, ale to chyba był wróbel, w obu przypadkach. Nie rozumiał, czemu miało to służyć, ale ten znak charakterystyczny, pozostawiony przez mordercę, powinien ułatwić jego znalezienie.
Przyjrzał się dłoniom. Z obu usunięto wszystkie palce. Pozostały drobne kikuty, a same dłonie zostały mocno poranione po wewnętrznej i zewnętrznej stronie.
– Użył sekatora – powiedział technik, widząc, jak Kyrcz przygląda się poszarpanym cięciom. – Zostawił narzędzie obok kobiety. Wcześniej najprawdopodobniej gdzieś je tu znalazł. Są ślady krwi, odcisków zapewne nie będzie.
– Skąd ta pewność?
Technik popatrzył na komisarza zdziwiony, jakby ten powiedział nieśmieszny żart.
– Inaczej nie zostawiałby narzędzia zbrodni.
– Wierz mi, to nie wyklucza pozostawienia śladów. – Komisarz spojrzał na technika wzrokiem, którym można byłoby obdarzyć mylącego się w ważnej kwestii syna. Obaj tak też się czuli i technikowi bardzo to nie odpowiadało. – Tak czy siak, w laboratorium wszystko wyjdzie.
– Jasne. – Technik wydawał się nieco oburzony, sądząc z tonu głosu.
Kyrcz nie lubił pracować z osobami, które pozwalały sobą manipulować. Nie wiedział tylko, czy poddawanie się emocjom przez technika to brak kompetencji, czy zwykła głupota. Zawsze go zastanawiało, po co ludzie tak bardzo przejmują się opinią innych. Sam wolał wzruszyć ramionami i przejść do kolejnej kwestii. Choć w tym momencie sprawa była błaha, to jednak przy zagadnieniach poważnych technik mógłby się dopuścić jakichś znacznych uchybień.
Komisarz podszedł teraz do kobiety. Z jej twarzy nie dało się niczego odczytać, była opuchnięta i zdeformowana. Obok leżała pokrwawiona koszulka. Komisarz domyślał się, że napastnik zakrył nią kobiecie twarz w trakcie okaleczania ciała. Może był w pełni świadom tego, co zrobił, ale z jakiegoś powodu nie chciał się swojemu dziełu przyglądać. Może się wstydził albo bał się patrzeć w martwe oczy kobiety. Nie została rozebrana, co mogło potwierdzać, że mordercy chodziło wyłącznie o dwie rzeczy – śmierć i trofeum. Gwałt cały czas wchodził w grę, mógł się go dopuścić na końcu, a potem ubrać z powrotem ciało. Zdecydowanie jednak najważniejsze były zdobycze, których nie mógł dostać bez skutecznego unieruchomienia ofiar. Śmierć była jedynym wyjściem. Potwierdzał to również fakt, że zabity mężczyzna żył jeszcze po okaleczeniu, bowiem próbował dosięgnąć dłoni swojej żony. Albo wcześniej stracił przytomność, albo po powaleniu na podłogę był zupełnie bezsilny i dopiero, gdy oprawca odszedł, zdołał przesunąć rękę o tych kilka centymetrów.
Obok głowy mężczyzny nie było żadnej szmaty. Albo morderca jemu nie chciał zakryć twarzy, albo użył do tego tej samej koszulki. Być może zadanie śmierci kobiecie było dla mordercy większym przeżyciem i musiał się od tego jakoś odciąć, chociaż na chwilę, w ten najprostszy sposób. Tak czy siak, mimo że napaść została najprawdopodobniej zaplanowana, morderca nie był gotowy na to, co zobaczył.
Kyrcz dostrzegł, że na jednym z niechlujnie obciętych palców kobiety pozostał pierścionek, który ledwo trzymał się na spęczniałym kikucie.
– Coś mu tu nie wyszło – rzucił z przekąsem, choć bardziej do samego siebie, dlatego technik nie skomentował jego słów.
Kobiecie również obcięto wszystkie palce, tak samo topornie i niedbale, kalecząc przy tym całą dłoń.
Oprawca musiał się nieźle nagimnastykować, pomyślał Kyrcz, widząc, jak dziwnie wygięta jest jedna z dłoni. Wygląda na złamaną. Ciekawe, czy doszło do tego w momencie ataku, czy dopiero podczas samego oprawiania ofiary. I co oznaczać miały wetknięte w usta ptaki? Już widzę, myślał, jak te próbują sobie uwić gniazda w ich gardłach, ale usta zaciskają się, zamykając jedyną drogę ucieczki, a ptak, żeby przeżyć, wciska się coraz dalej i dalej, chcąc albo przebić się za chwilę przez gardło, albo przemierzyć cały układ pokarmowy. Ktoś powinien nakręcić taki animal horror, tyle tylko że obiektem zainteresowania ptaków nie powinny być trupy, ale żywe osoby.
Kyrcz wstał i podszedł do rodzinnych zdjęć. Znalazł, jak mu się zdawało, te najnowsze. Przyjrzał się dłoni starszej kobiety, którą położyła na ramieniu swojego męża. Komisarz dostrzegł na niej obrączkę i dwie inne ozdoby. Jedna z nich znajdowała się wciąż na palcu. Brakowało obrączki i pierścionka z dużym granatowym kamieniem. Nie sposób byłoby go przeoczyć, gdyby leżał na podłodze.
– Znaleźliście jej biżuterię?
– Mamy jeden pierścionek – odparł technik już bez urazy. – Znalazłem go pod komodą, ale nie wiadomo, do kogo należał.
– Okej. Trzeba będzie zrobić kopie tych zdjęć – wskazał na ramki – i rozesłać do pobliskich lombardów, złotników czy innych skupów biżuterii zbliżenie na brakującą obrączkę. Jeśli jej nigdzie tutaj nie znajdziemy, to znaczy, że zabrano ją razem z palcem.
– Nie wydaje mi się, aby ktoś, kto obcina ludziom palce, sprzedawał potem ich biżuterię. Tym bardziej że dwa pierścionki zostawił na miejscu zbrodni.
– Zapewne masz rację – przyznał komisarz. – Ale gdybanie lepiej zostawmy tym, którzy nie mają pojęcia o tej robocie.
Kyrcz wyszedł, nie patrząc już na technika, skupiając się bardziej na osłanianiu przed błyskiem fleszy jakiegoś dziennikarza. Wiedział, że takimi tekstami jedynie podjudza swoich rozmówców, ale był pewny, że podobne docinki mogą zmotywować do jeszcze bardziej szczegółowego i dokładnego działania. Poza tym wszyscy się od siebie uczyli. W tym przypadku była to lekcja cierpliwości. Technikowi jej brakowało, ale komisarzowi też. Nie mógł się już bowiem doczekać, kiedy dostanie wiadomość o kolejnych ofiarach.
Śmierć zwierząt absorbowała i zachwycała ją bardziej niż śmierć ludzi. Na widok rozkładającego się truchła Laura czuła jednocześnie obrzydzenie i fascynację. Hamowała odruch wymiotny, ale nie mogła oderwać wzroku od gnijących zwłok. W przypadku ludzi pojawiały się od razu pytania – dlaczego ten ktoś nie żyje, kogo ta kobieta osierociła, co ten mężczyzna mógł jeszcze w życiu zrobić, kto ją zabił, czego doświadczył, po co skakała. Podobnych pytań nikt nie zadawał, patrząc na ciała zwierząt. Mogły leżeć i cuchnąć, niezauważone przez nikogo. Żadnego człowieka nie pozostawiono by na ulicy na pastwę kurzu, potrąceń i zębów padlinożerców. Dlatego Laury spokojna, kaplicowa śmierć aż tak bardzo nie przerażała. Przejmowały ją potrącone koty, zastrzelone sarny, wybebeszone świnie, zakatowane psy. Nikt im nie współczuł, nikt nie miał dla nich litości. Szczególnie dla małych opierzonych stworzeń, które w miastach często się z czymś po prostu zderzały – skręcały kark, a potem lądowały przy krawężniku, patrząc na przechodniów martwymi oczami, strasząc otwartym dziobem.
Laura była wyczulona na podobne obrazy, choć nie było to wrodzone. Pochodziła z małego miasteczka pod Łodzią, gdzie wygłodzony pies na łańcuchu, oprawienie świni bądź wypruwane przez psy, zbłądzone warchlaki jeszcze kilka lat temu były na porządku dziennym. W dzieciństwie została do tego przyzwyczajona przez otoczenie, więc sama musiała w sobie wykształcić system emocji, który broniłby ją przed takimi widokami. Gdy przeprowadziła się na studia do miasta, na zwierzęta trafiała znacznie rzadziej. W głównej mierze były to prowadzane na smyczy psy i koty, które choć więzione w małej przestrzeni, pozostawały zadbane i nakarmione. Gorzej miały chmary ptaków, które latały w spalinach, krążyły okaleczone po osiedlach, szukały jedzenia między betonowymi płytami. Laura kiedyś spytała koleżanki, czy widzi te wszystkie stworzenia, które spoczywają martwe pod ich stopami. Jak się okazało – lądują niezauważone. Laura jednak nie potrafiła przejść obok nich obojętnie.
Podobnie teraz, gdy wracała wieczorem z dodatkowych, ostatnich już przed rozpoczęciem semestru, warsztatów na ASP, dostrzegła ciemną kuleczkę z bezwładną główką, opartą na płycie chodnikowej. Minęła przystanek autobusowy, przy którym stała, i ukucnęła przy wróblu. Wiedziała, że nikt go nie sprzątnie. Truchło psa na pewno ktoś by zabrał i być może zutylizował, a przynajmniej gdzieś zakopał. Tymczasem ptaki po swoim ostatnim locie gniją między nogami przechodniów, czekając, aż samochody wprasują je w asfalt, zostaną powoli zjedzone przez robactwo bądź porwane przez wygłodniałego kota, w poszukiwaniu którego jego właścicielka rozklejała plakaty na drugim końcu miasta.
Laura usiadła po turecku i wyjęła z torby szkicownik oraz dwa ołówki. Jeden wsunęła za ucho, chcąc go mieć cały czas pod ręką, a drugim zaczęła powoli nanosić na kartkę zarys ciała ptaka. Kątem oka dostrzegała ciekawskie spojrzenia przechodniów, jednak nie zwracała na nie większej uwagi. Na szczęście część osób poruszających się w okolicy Akademii Sztuk Pięknych przyzwyczajona została do widoku młodych osób, które uprawiają swą sztukę na ulicy, w drodze na zajęcia lub do domu.
Laura miała potrzebę uwieczniania tych niezauważanych śmierci. Jednocześnie widok był na tyle fascynujący, że podobne szkice tworzyły niepowtarzalne dzieła sztuki. Nawet same w sobie, bez udziału osoby trzeciej. Laura mogła zrobić im zdjęcie, ale uważała, że nie byłoby ono tak trafne jak rysunek, który uwieczniał obraz w sposób doskonalszy. Hiperrealistyczny, ale z konkretnie zaznaczonymi szczegółami, sugerującymi, co jest najważniejsze. Laura najwięcej uwagi poświęcała bezwładnej główce i rozchylonym skrzydłom. Często układały się nienaturalnie, wyraźnie wskazując na upadek z wysokości. Reszta niknęła w zacieniowanym tle, tym samym ciało wyłaniało się z niego jak złowieszcza mara – tyleż zatrważająca, co bezsilna.
Rysunek zajął jej kilkanaście minut. W końcu wstała i z góry popatrzyła na martwego ptaka. Uwieczniła go i już nie budził tak wielkiej litości. Jego śmierć, jak wierzyła Laura, nie poszła w takim razie na marne, a gnijące ciało mogło już w spokoju zostać zapomniane. Najważniejsze było to, co pozostało na kartce. Działała ona jak wspomnienie po kimś bliskim – istotny nie był rozkład w trumnie, ale nieśmiertelność w pamięci. Dlatego Laura tak bardzo lubiła uwieczniać piękno, nawet jeśli przy pierwszym kontakcie wydawało się przerażające bądź odpychające. Piękno jest bowiem czymś subiektywnym, rodzącym się w człowieku, nie uniwersalnym, co można przyjąć bezrefleksyjnie. To człowiek je stwarza, dlatego każdy ma własne obiekty, nad którymi wzdycha. Laura westchnęła nad ptakiem. A potem odeszła.
Wróciła na przystanek. Zdążyła już zmarznąć i miała nadzieję, że nie będzie musiała długo czekać na autobus. Ostatnio pogoda zmieniała się tak szybko, że trudno było za nią nadążyć. Rano świeciło słońce i można było chodzić bez płaszcza, ale wieczorem, gdy zapadał zmierzch, dawał się we znaki mroźny wiatr, od którego trudno było się odciąć. Jednocześnie typowy i niestandardowy wrzesień, jeśli wziąć pod uwagę ostatnie anomalie klimatyczne. Laura bardzo źle je znosiła. Lubiła pogodę stateczną, po której wiedziała, czego się spodziewać. Tymczasem wszystko działało w kratkę – ciepło, mróz, deszcz, śnieg, słońce, szarówka. Traciło na tym jej samopoczucie, oddające się we władanie przygnębieniu i bezsilności. A tego bała się najbardziej – że pewnego dnia obudzi się i powie: dzisiaj nic nie robię. Laura nie potrafiła siedzieć bezczynnie, dlatego tak bardzo bolało, gdy opuszczały ją wszelkie siły, co ostatnio zdarzało się dość często.
Autobus przyjechał po dziesięciu minutach. W środku na szczęście było ciepło. Laura usadowiła się przy oknie i spoglądała na twarze przechodniów. Nie lubiła przebywać wśród ludzi, ale uwielbiała ich obserwować. Podglądać ich zachowania, słuchać rozmów, jednak bez włączania się w nie. Zapisywać w pamięci rysy twarzy, które potem przelewała na papier. Często na bieżąco robiła szkice głów, skupiając się na fizjonomii. Po całym dniu miewała kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt różnych min, które przedstawiały etapy zmęczenia, załamania, zniechęcenia. Znacznie rzadziej radości bądź satysfakcji. Ludzie wokół nie wyglądali na szczęśliwych. Laura dostrzegała, że wraz z nimi i ona sama żyje w wiecznym przygnębieniu, popadając w coraz większy marazm. Charakteryzowała ich zbiorowa depresja, jakby żyli w klatce, w ramach jakiegoś eksperymentu. Albo badania zmierzały w złym kierunku, albo już dawno przestano ich obserwować, zapomniawszy o odłączeniu kroplówek ze smutkiem i dawkowaniu antydepresantów.
Po kilkunastu minutach jazdy Laura wysiadła na skrzyżowaniu ulic Kopcińskiego i Narutowicza. Stamtąd miała kolejne długie minuty marszu do wynajmowanego pokoju. Nie chciała wracać, nie czuła się tam zbyt komfortowo. Mało miejsca, zamknięta przestrzeń, cienkie ściany, a za nimi bywająca głośno współlokatorka, często zapraszająca na noc dopiero co poznanych chłopaków. Uroki życia w akademiku. Co prawda nie był to moloch mieszczący na kilku piętrach kilkuset studentów, ale prywatny dwupiętrowy budynek, mimo wszystko zapewniający standard życia na dostatecznym poziomie.
Po drodze zahaczyła o salonik prasowy. Poprzedniego dnia Łódź obiegła informacja o makabrycznym odkryciu na Bałutach. W domu jednorodzinnym w pobliżu parku Julianowskiego znaleziono zwłoki małżeństwa. Obojgu poobcinano palce. Ciała znalazła ich córka, po mniej więcej tygodniu od momentu śmierci. Laura domyślała się, że widok musiał być nieprzyjemny. Choć zapewne ciekawy, to jednak nie dla tej dziewczyny.
Tyle Laura wiedziała z notki prasowej znalezionej w internecie. Więcej informacji miała nadzieję odszukać w jakimś brukowcu, gdzie może pojawiłyby się zdjęcia, dokładne opisy bądź informacje, które potem, ze względu na ich brutalność bądź personalny charakter, należało prostować albo za nie przepraszać.
Niestety w żadnym z ogólnopolskich brukowców niczego nie znalazła. Może informacja była zbyt świeża, żeby wypłynąć na łamach „Faktu” czy „Super Expressu”. Natomiast dość krótkie notki dotyczące zbrodni znalazła w łódzkim „Expresie Ilustrowanym” i „Tygodniku Bezpośrednim”. Nie pamiętała dokładnie, ale bardzo możliwe, że na stronie internetowej któregoś z pism znalazła pierwszy raz informacje o sprawie, więc nastawiła się na kontynuację tamtej notatki.
– No trudno – mruknęła. W gazetach nie znalazła nic więcej niż w internecie. Miała jednak nadzieję na jakieś nowe szczegóły. Dodatkowo w drugim brukowcu zamieszczono dwa zdjęcia – jedno przedstawiało dom, w którym dokonano zbrodni (zamazano jednak numer i nazwę ulicy), a drugie stojącą na jego tle kobietę.
– To jak? – usłyszała nagle nieprzyjemny głos stojącego za ladą mężczyzny. Znała go. Już kilka razy odwiedzała jego salonik prasowy. Miejsce wyglądało jak Kolporter, logo zawierało podobne barwy i krój pisma, ale dziewczyna nigdy nie mogła zapamiętać, jak naprawdę nazywa się prowadzony przez otyłego mężczyznę sklepik.
Właściciel – a przynajmniej tak się Laurze wydawało, że nim był – wbijał w dziewczynę natarczywe spojrzenie.
– Słucham? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, domyślając się, że w odpowiedzi usłyszy kolejne.
– Bierze pani? – rzucił szybko mężczyzna, jakby tylko czekał, kiedy będzie mógł wypluć z siebie te słowa.
– A co?
Festiwal pytań trwał, co zaczynało się Laurze podobać. Choć wcale nie miała zamiaru rozzłościć mężczyzny, to jednak dobrze jej szło. Facet powoli robił się czerwony, lecz możliwe, że to z powodu zbyt długiego stania, a tym samym potrzeby utrzymywania na dziwnie chudych nogach napuchniętego korpusu. Laura domyślała się, że facet był chory. Sądziła jednak, że kolejne słowa zakończone znakiem zapytania mogłyby w tym przypadku doprowadzić do zawału albo wezwania policji. Postanowiła odpuścić.
– Bo chciałem na fajkę skoczyć – wyjaśnił w końcu.
No jasne, skwitowała jego wytłumaczenie w myślach. W zasadzie sama miała ochotę na papierosa. Szczególnie gdy dostrzegała w tekście artykułu takie słowa jak „śmierć”, „palce”, „odcięte” i „rozkład”.
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie miała okazję jednocześnie wymiotować i rysować coś, co te wymioty wywoła. Brała już na warsztat naprawdę wiele scen i osób. Materiały ściągała najczęściej z sieci, jednak potrafiły one dostarczyć naprawdę silnych emocji. Rozczłonkowane ciała, ucięte głowy, zalane krwią twarze, wypływające z brzucha wnętrzności. Nie do końca wiedziała, czemu właściwie to wszystko rysuje. Tym bardziej że podobne sceny nie należały do jej specjalności. Uwieczniała je tylko od czasu do czasu, w przerwach od tworzenia rysunków na studia bądź projektów komercyjnych. Oczywiście robionych na czarno. Często sprzedawała swoje rysunki znajomym bądź rodzinie. Najczęściej jednak nieznajomym, bo od tych łatwiej było brać pieniądze. W społeczeństwie niestety wciąż utrzymywało się przekonanie, że można coś komuś zrobić po znajomości taniej lub nawet za darmo. Tymczasem nikt nie wpadał na pomysł, żeby po znajomości zapłacić artyście więcej. Albo po prostu – odpowiednio za wykonaną pracę, w którą włożyło się czas i materiały. Wciąż ktoś chciał, żeby Laura mu coś narysowała, bo przecież „jest zdolna”, „lubi to”, „wpisze sobie do CV”. Najczęściej od razu stanowczo odmawiała, choć tego nauczyła się niestety niedawno. Poważni klienci najczęściej zgłaszali się do niej sami. Dziewczyna nigdy się bezpośrednio nie ogłaszała, bo nie chciała narazić się na nieprzyjemności ze strony skarbówki czy jakiegokolwiek innego wymiaru (nie)sprawiedliwości. Prowadziła konta w mediach społecznościowych i czasem zamieszczała dopisek, że chętnie wykona dla kogoś taki sam, bądź podobny, rysunek albo sprzeda kopię. W ciągu miesiąca dostawała kilka zleceń. Za każde liczyła sobie od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Bardzo rzadko zdarzały się takie, które liczyło się w tysiącach, a jeśli już, to zawsze z przodu była jedynka. Dwa razy wykonała ilustrację okładkową dla dużego wydawnictwa, raz prowadziła warsztaty z rysunku, raz stworzyła plakat, za który otrzymała nagrodę pieniężną. Pewnego lata jej praca zawisła nawet na łódzkich przystankach. Dotyczyła odpowiedniego traktowania zwierząt. Paradoksalna sytuacja. Rysowniczka, która ukochała sobie makabrę, w sposób stonowany i minimalistyczny jej się przeciwstawiała. Cel szczytny, szczególnie jeśli chodzi o pieniądze do zdobycia. I to wszystko. Laura zdecydowanie uważała, że na początku artysta musi być jak dziwka – dawać na lewo i prawo, żeby potem móc samemu wybierać klientów, co w końcu przyniesie autonomiczność i niezależność. Laura zdawała sobie sprawę, że nie zawsze to ona dyktuje warunki, więc sama musi się dostosowywać do wymogów innych. Dlatego projektowała też okładki do tandetnych erotyków, grafomańskich e-booków, rysowała kicz na zamówienie i uczyła się w Akademii Sztuk Pięknych, aby móc odróżniać jedno gówno od drugiego.
W końcu podeszła do lady i położyła na niej nieco pomięte gazety.
– I jeszcze… – mruknęła, patrząc na wystawę papierosów za plecami faceta, którą niestety ledwo przez tuszę sprzedawcy dostrzegała. – Jakieś papierosy.
– Jakieś?
– Grube, łagodne. Najlepiej tanie.
Mężczyzna z westchnieniem odwrócił się, sięgnął po paczkę, którą miał najbliżej, i położył ją obok gazety. Spojrzał pytająco na Laurę.
– Mogą być? – rzucił.
Nazwa niewiele dziewczynie mówiła. Ostatni raz paliła jakieś pół roku temu. Zwykle robiła to tylko wtedy, gdy ktoś ją częstował. Z jakiegoś powodu chętnie z tego korzystała. Sama fajki kupiła tylko raz, gdy skończyła osiemnaście lat i chciała zobaczyć, jak to jest. Kupiła marlboro setki. Do dziś pamiętała kaszel, którym się zanosiła, próbując palić.
– Jasne, mogą być – odparła, wyciągając kartę płatniczą. Po chwili wyszła z saloniku i otworzyła paczkę. Nie miała pojęcia, czemu właściwie naszła ją ochota na zapalenie, ale wyjęła papierosa, wsunęła go w usta i dopiero wtedy przypomniała sobie, że nie ma zapalniczki ani zapałek. Szybkim krokiem ruszyła w stronę akademika, dostrzegając, że facet wychodzi z saloniku z paczką swoich fajek w dłoni. Mogła poprosić o ogień, ale nie chciała mieć już z nim do czynienia.
Dalszy marsz zajął jej nie więcej niż pięć minut. W końcu dotarła do podłużnego budynku wciśniętego między wysoki hotel, wieżowiec i ruchliwą ulicę, której szum niekiedy nie pozwalał w nocy spać spokojnie. Frontowa ściana prezentowała rząd małych okien i obskurnych drzwi. Laura weszła przez te znajdujące się mniej więcej w połowie i znalazła się w klaustrofobicznym korytarzu. Był tak wąski, że nie mieściły się w nim nawet dwie osoby. Kuchnia, do której wchodziło się zaraz potem, wcale nie naprawiała złego wrażenia. W środku mały stolik, dwie szafki, na jednej z nich turystyczna kuchenka. Obok jednokomorowy zlew, dalej niska lodówka. Nad wszystkim górowały dwie zawilgotniałe szafki, w których trzymano kubki i talerze. Laura tylko czekała, aż drewno przegnije i którejś nocy obudzi wszystkich łomot tłuczonej zastawy.
Po prawej szło się do jeszcze bardziej przytłaczającej łazienki i pokoju Natalii, współlokatorki Laury. Po lewej był jej własny pokój i małe gościnne lokum. Udało się wybłagać u właściciela wynajmowanie obu pomieszczeń za sześćset pięćdziesiąt złotych. Mało, zważywszy na to, że główny pokój kosztował pięćset. Trudno byłoby cokolwiek znaleźć w tej cenie z lepszym standardem. Tym bardziej blisko centrum. Starała się więc nie narzekać.
W pokoju Laury mieściły się tylko łóżko i szafa. Zostało trochę miejsca na biurko, ale przeniosła je do drugiego pomieszczenia, gdzie wcisnęła jeszcze sztalugę i komodę na wszelkie przybory, którą kiedyś znalazła na OLX. Trudno było się tam poruszać, ale przynajmniej miała swoją małą pracownię. W jednym pokoju nie było możliwości się z tym wszystkim pomieścić, a szukanie większego w tej cenie graniczyło z cudem.
Rzuciła torbę na łóżko i od razu poszła zrobić kawę. Natalii nie było, więc spokojnie mogła usiąść w kuchni i rozłożyć na blacie dwa czasopisma. Gdy już trzymała kubek z ciepłym napojem, zaczęła czytać „Ekspress Ilustrowany”:
MAKABRYCZNA ZBRODNIA!Zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem na Bałutach! Starsze małżeństwo zostało pozbawione palców!
Do zabójstwa doszło w domu jednorodzinnym przy ulicy Czarnoleskiej. We wtorek 14 września znaleziono ciała małżeństwa – 63-letniego mężczyzny i 62-letniej kobiety. Oboje leżeli w kałuży krwi, a ich ciała zaczęły się już rozkładać.
Zwłoki znalazła córka małżonków, która przyjechała zaniepokojona brakiem kontaktu z ich strony. Drzwi do domu nie były zamknięte, co zaniepokoiło kobietę. Gdy weszła do środka, znalazła ciała swoich rodziców i od razu wezwała policję. Ze wstępnych ustaleń wynika, że ciała leżały tam przez ponad tydzień. Oboje zostali zabici w podobny sposób – przez dźgnięcie w szyję sekatorem. Dodatkowo mężczyźnie zostały zadane dwa ciosy w nogi. Wszystko prowadziło do tego, aby oprawca mógł obciąć swoim ofiarom palce, co też uczynił. Bardzo możliwe, że podczas okaleczania mężczyzna jeszcze żył, ale policja nie potwierdza tych informacji. Na miejscu najprawdopodobniej pozostawiono narzędzie zbrodni, ale policja nie potwierdza także tej informacji.
Morderstwa są bardzo nietypowe szczególnie ze względu na niecodzienne znaleziska. W ustach ofiar, jak podała ich córka, znajdowały się martwe ptaki. Nie wiadomo, dlaczego się tam znalazły, a policja ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza. Córka przyznała, że to był okropny, ale też zaskakujący widok.
Co mogą oznaczać ptaki?
Policja nie zna jeszcze powodu, dla którego oboje zginęli, i nie wie, dlaczego zostali okaleczeni. Z domu ofiar najprawdopodobniej niczego nie skradziono, a córka, która udzieliła nam informacji, zapewnia, że jej rodzice nie mieli żadnych wrogów ani jakichkolwiek problemów, które mogłyby do tego wszystkiego doprowadzić.
Prokuratura zarządziła przeprowadzenie sekcji zwłok ofiar i sprawdzenie pobliskiego monitoringu. Najbliższy znajduje się niestety dopiero na ulicy Bema.
Notkę rozpoczęto zdjęciem domku jednorodzinnego. Laura dopiero teraz dostrzegła, że fotografia pochodzi z Google Maps. Po opisie zdarzenia wklejono jednak inne, z pewnością już zrobione na miejscu. Przedstawiało kobietę na tle domu. Było ciemne i ktoś starał się je na siłę rozjaśnić. Pod zdjęciem zamieszczono krótką relację sąsiadki, która dopiero teraz dowiedziała się o tym, co się stało, ale wcześniej nie zauważyła niczego podejrzanego. W zasadzie nie miała nic ciekawego do powiedzenia, poza tym, że sąsiedzi byli niekłopotliwi, spokojni i rzadko wychodzili z domu. Głównie po zakupy, ale niezbyt często, raz w tygodniu. Czasem na spacer, lecz tylko w słoneczne dni. Ostatnio padało, więc sąsiadka nie była zdziwiona, że ich nie widziała. Mężczyzna był na rencie, ale sąsiadka nie wiedziała, z jakiego powodu ani gdzie kiedyś pracował, a kobieta to była nauczycielka.
Ich córka pojawiała się rzadko. Może raz na miesiąc, choć mieszkała niedaleko. Nie mieli więcej dzieci, żadnej innej rodziny, o której sąsiadka by wiedziała.
Artykuł skończył się nagle, bez jakiejkolwiek konkluzji, podsumowania, zapewnienia, że jeśli pojawią się nowe ustalenia, to należy wypatrywać kolejnych informacji w gazecie bądź na stronie internetowej. Niby sprawa ciekawa, ale komuś wyraźnie niespecjalnie na niej zależało.
Laura niewiele się dowiedziała. Większość informacji zawarta była w notce na stronie internetowej, a w „Tygodniku Bezpośrednim” zamieszczono jeszcze bardziej okrojony artykuł. Tak czy siak, Laura zawsze wolała mieć wersję papierową informacji, która ją intrygowała. Przede wszystkim dlatego, że potem często przenosiła swoją artystyczną wizję na ten właśnie kawałek papieru. W tym przypadku miała pomysł na rysunek jeszcze podrygującej dłoni, ale już pozbawionej palców. Od wczoraj zastanawiała się, w jaki sposób odda dynamizm przepełnionego bólem drgania mięśni. Przede wszystkim jednak zaintrygowały ją, co oczywiste, wetknięte w usta ofiar ptaki. Nie miała pojęcia, dlaczego ktoś miałby to zrobić, ale widok ten, jako motyw, niesamowicie jej się spodobał. W myślach od razu pojawiła się Laurze prosta animacja, składająca się z kilku kadrów. Przedstawiała ptaka, wciskającego się w martwe kobiece usta, które powoli się zamykają. Coś na zasadzie rosiczki.
Animacji robić nie miała zamiaru, bo nie znała się na tym zbyt dobrze, ale rysunek przedstawiający martwego ptaka w ustach ofiary był czymś wręcz obowiązkowym. Pomyślała, że w końcu działo się coś ważnego, co niemal bezpośrednio, w sposób artystyczny oczywiście, jej dotyczyło.
Musiała jeszcze przemyśleć ten pomysł. Na razie jednak zajęła się dopieszczeniem rysunku spotkanego po drodze ptaka.
Przeniosła się z kawą do pracowni. Usiadła przy biurku, włączyła na telefonie Lofi hip hop radio na YouTube i zaczęła cieniować tło, które zawsze zajmowało jej dużo czasu. Tym razem jednak poświęciła na nie tylko pół godziny, bo nie chciała, żeby było aż tak bardzo dokładne. Efekt ją zadowolił. Poprawiła jeszcze pióra, aby stały się wyraźniejsze. Gumką nadała im połysk dzięki delikatnym prześwitom bieli, czarnym cienkopisem zrobiła kilka grubszych linii, mocno zaznaczyła rozchylony dziób i otwarte oczy, aby te kontrastowały z bezwładną głową i jednym wyraźnym skrzydłem. Drugie niknęło pod ciałem ptaka, dając jednocześnie efekt spoczywania na czymś i unoszenia się.
Dopijając zimną już kawę, o której w trakcie pracy zapomniała, zrobiła skan. Na komputerze wyregulowała poziomy czerni i bieli, nieco przyciemniła całość i nadała rysunkowi delikatnie ziarnistą fakturę, przywodzącą na myśl papier czerpany.
– Może być – mruknęła do siebie, gdy wszystko było już gotowe. Teraz przesłała sobie rysunek na telefon i wstawiła na Instagram. Gdy akurat pojawił się pierwszy komentarz, usłyszała szczęk otwieranego zamka w drzwiach wejściowych. Po chwili Laura rozpoznała kroki Natalii.
– Cześć – rzuciła jej współlokatorka.
– No cześć – odparła głośno, odwracając się w stronę drzwi. Wiedziała, że Natalia za chwilę stanie w progu jej pracowni, jak to miała w zwyczaju. Laura dostrzegła uśmiechniętą twarz blondynki, która ciekawskim wzrokiem zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu.
– Co robisz? – spytała, nie mogąc dostrzec, nad czym Laura właśnie pracuje. Zawsze ją to interesowało i za każdym razem, gdy trafiała na moment twórczej pracy koleżanki, chociaż na chwilę stawała za nią i obserwowała pociągnięcie ołówka bądź pędzla. Fascynowało ją to, co tworzyła Laura, choć Natalia nie uznawała się za znawczynię sztuki. Znacznie bardziej urzekał ją fakt, że ma za współlokatorkę prawdziwą artystkę. Przynajmniej tak widziała ją Natalia, Laura bowiem miała jeszcze sporo zastrzeżeń do swoich prac i wiedziała, że musi się dużo nauczyć, zanim osiągnie status „artystki”. Ale słowa i zachowanie koleżanki zawsze jej schlebiały.
– Właśnie skończyłam rysunek.
– Pokażesz?
Laura wyjęła kartkę ze skanera i podała ją Natalii. Dziewczyna westchnęła z zachwytu, ale jednocześnie trochę się skrzywiła.
– Znów martwy? – Przyjrzała się nieco dokładniej, jakby nie była pewna, co właściwie przedstawia rysunek.
– Tak.
– Czemu?
Laura wzruszyła ramionami. Sama chciałaby wiedzieć czemu. Choć się domyślała, to jednak wolała nie mówić o tym głośno. Również sama do siebie. Postanowiła zakopać to głęboko – razem z przeszłością, do której nie chciała wracać.
– Jedni rysują krajobrazy, inni kamasutrę. Ja rysuję śmierć.
– Mam nadzieję, że jak nadejdzie Sąd Ostateczny, to Bóg właśnie ciebie wybierze na swoją rysowniczkę, która upamiętni zagładę.
– Ha, ha, dzięki. – Laurze spodobała się ta metaforyczna pochwała. – Tylko że raczej nie miałby kto potem tego oglądać.
– Ja tam uważam, że jeżeli jakikolwiek sąd nadejdzie, to tylko po to, żeby oczyścić ziemię. Jak powódź czy coś w tym stylu. Bo po co niszczyć coś, co tak pięknie funkcjonuje?
– Pięknie? – zdziwiła się Laura, ale koleżanka już nie drążyła tematu.
– Jakie masz plany na dziś?
– Jeszcze nie wiem, ale… – Chciała opowiedzieć Natalii o zamordowanym małżeństwie, które mogło stać się dla niej inspiracją do kolejnych rysunków, lecz w tym samym momencie zawibrował jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz. Dostała wiadomość na Instagramie. Odblokowała telefon i kliknęła w powiadomienie. Ktoś wysłał jej krótkie, proste i raczej aroganckie zdanie.
– Co się tak zawiesiłaś? – spytała w pewnym momencie Natalia, zaglądając Laurze przez ramię. Dostrzegła treść wiadomości. Przeczytała na głos: – „Chcę, żebyś mnie narysowała”. – Natalia splotła ramiona na piersi. – Co to za dupek?
– Nie mam pojęcia.
– Pewnie jakiś debil. Takich nigdy nie brakuje.
– Znam to… – mruknęła posępnie Laura. – Piszą, żeby coś dla nich zrobić, a potem mówią, że będę mogła to sobie wpisać do… – Znów zamilkła, bo przyszła kolejna wiadomość. Równie zwięzła, tym razem jednak znacznie bardziej interesująca.
– O kurwa… – mruknęła Natalia.
Laura weszła na profil faceta, którego nazwa brzmiała „kduck68”, ale był prawie pusty. Kilka przypadkowych zdjęć, jakaś łąka, kapelusz kowbojski, widok na morze, panorama miasta. Ostatnie zdjęcie pochodziło sprzed dwóch lat, a profil miał kilkudziesięciu obserwatorów. Mimo wszystko wyglądał na autentyczny. Opis pozostawiono pusty, a w polu imienia i nazwiska wpisano „Karol Duck”.
Rysowniczka wysłała nieznajomemu pytanie, dotyczące powodu, dla którego do niej pisze.
– „Uwielbiam twoje rysunki i wiem, że ty zrobisz to najlepiej” – Natalia na głos przeczytała odpowiedź, która nadeszła bardzo szybko. Dziewczyna usiadła na brzegu biurka i z zaciekawieniem czekała na rozwój wydarzeń. Sytuacja zaczęła ją interesować bardziej od samego rysowania, ale mimo wszystko podchodziła do niej sceptycznie. – Chyba nie masz zamiaru się zgodzić? – spytała Laurę, wpatrującą się w wiadomość.
– No właśnie nie wiem. – Spojrzała na kwotę. – Trzy tysiące złotych piechotą nie chodzi.
– Daj spokój, to musi być jakiś żart. Kto normalny proponowałby coś takiego?
– To racja.
Laura wysłała kolejne pytanie:
laura.draws: O co konkretnie chodzi?
Po chwili mężczyzna odpisał:
kduck68: O mnie. Szczegóły ustalilibyśmy na miejscu.
– Nie wiem, co o tym sądzić.
– Ja bym kolesia zablokowała i koniec.
– Nawet gdyby proponował ci taką kasę?
– A myślisz, że to może być poważna propozycja? To jest internet, tutaj co drugi koleś to idiota, naciągacz albo gwałciciel. Na pewno chce cię jakoś… wykorzystać.
Laura szybko przejrzała swój profil. Nie znalazła na nim żadnego personalnego zdjęcia. Tylko rysunki. Choć była dość popularna – obserwowało ją ponad dziesięć tysięcy osób – to jednak zachowywała prywatność. Nie ujawniała twarzy. Być może zrobiła to kiedyś w jakiejś sytuacji, dokładnie nie pamiętała, ale na pewno nie w ostatnim czasie.
Przyszła nowa wiadomość. Tym razem Laura ją odczytała.
– „Zobaczyłem twój nowy rysunek i zakochałem się w nim. Nie mogę oderwać od niego wzroku. Choć muszę przyznać, że trochę brakuje mi w nim kolorów. Szarości są mocno przytłaczające, nawet jeśli ptak jest martwy. A przecież śmierć też bywa radosna”.
Laura odpisała, zahaczając o inną kwestię:
laura.draws: Skąd mam wiedzieć, że twoja propozycja jest poważna?
kduck68: Jeśli jesteś zainteresowana, to mogę ci przesłać zaliczkę. Ale musisz mi obiecać, że się pojawisz.
laura.draws: A skąd masz pewność, że po przelaniu mi pieniędzy cię nie oszukam?
kduck68: Jesteś osobą rozpoznawalną, więc gdyby w internecie rozeszła się informacja, że wystawiłaś kogoś, kto wysłał ci zaliczkę, to mogłabyś sporo stracić. Poza tym znam twoje imię i nazwisko. Ze swojego numeru telefonu prześlesz mi maila przypisanego do konta na PayPal. Tam przeleję ci pieniądze i ustalimy termin spotkania. Co ty na to?
– Kurwa, jaki przygotowany – skomentowała wiadomość Natalia. – Widać, że wszystko ma dokładnie zaplanowane.
laura.draws: A mogę chociaż wiedzieć, jak ty się nazywasz?
kduck68: Karol Kaczkowski, miło mi.
laura.draws: Mnie również.
Po chwili wysłał jej numer telefonu.
– I co ty na to? – spytała Natalia. Sama nie wiedziała, co by zrobiła w takiej chwili. Ale pieniądze rzeczywiście bardzo kusiły. – Masz konto na PayPal?
– Mam.
– To wyślij mu maila. Inaczej będziesz się cały czas zastanawiała, jak to rozegrać, a jak ci wyśle zaliczkę, to przynajmniej będziesz wiedziała, że to na poważnie.
– A jeśli po prostu stać go na to, żeby w ten sposób zwabiać swoje ofiary? – Laura była pełna obaw.
– Słuszna uwaga.
Spróbowała odszukać jego profil na Facebooku. Wyskoczyło kilka, ale tylko jeden z nich nie miał twarzy na zdjęciu profilowym. Kliknęła. W środku znalazła pełen zestaw informacji, ale najpierw przeszła do zakładki ze zdjęciami. Nie było ich wiele, ale znalazła wśród nich zdjęcie umieszczone na Instagramie, a obok kiepskiej jakości portret starszego faceta, może pięćdziesięcioletniego. Z pewnością miał kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt kilogramów nadwagi, ale uśmiech na jego pucołowatej twarzy wydawał się sympatyczny. Laura od razu zapisała jego zdjęcie i zrobiła screen informacji. Dowiedziała się, że studiował na Uniwersytecie Łódzkim, pochodził z Łodzi, tutaj też mieszkał, pracował w Łódzkim Domu Kultury.
– Wszystko to wygląda dość autentycznie – przyznała Laura. – Może nie ma się czego obawiać?
– Okej, zrobimy tak. Gdy tam pójdziesz, zdzwonimy się, schowasz telefon, ale włączysz głośnik. W razie czego wszystko będę słyszała. Albo nie! – krzyknęła. – Pójdę tam z tobą i będę nasłuchiwała. Ale właśnie przez telefon. W razie czego szybko coś się ogarnie.
– No może…
– To jak, chcesz tam iść? – Natalia wyglądała na podekscytowaną, zupełnie jakby jej plan miał zniwelować jakiekolwiek zagrożenie. Najpierw była pełna obaw, teraz tryskała entuzjazmem.
Laura wysłała facetowi swojego maila. Po kilku minutach oczekiwania dostała powiadomienie. Doszedł przelew. Weszła na swoje konto i sprawdziła kwotę. Tysiąc złotych.
– Tak, chcę do niego iść.
Następnego popołudnia Laura stanęła przed lustrem w małej łazience i zapatrzyła się w swoje odbicie. Uważała, że ma przeciętną urodę, ale udało jej się sprawić, że była mimo wszystko dość charakterystyczna. Spiczasty nos zwieńczyła czarnym kolczykiem septum, popielate włosy dość krótko ścięła i regularnie farbowała na czarno. Zrobiła też sobie prostą grzywkę, a zielone oczy zawsze podkreślała ciemną kreską i tuszem. Raz ubierała się na czarno, a raz, dla kontrastu, na biało, choć takie sytuacje były rzadkością. Zazwyczaj wolała wtapiać się w tłum i szary krajobraz miasta, niż wyróżniać się na jego brudnym tle.
Teraz zdjęła powoli koszulkę, zsunęła dżinsy. Została w samej bieliźnie, choć i jej się po chwili pozbyła. Wzięła w dłonie swoje małe piersi i delikatnie je ścisnęła. Dzięki temu wydały się większe, choć to wciąż nie był rozmiar, który by Laurę satysfakcjonował. Miała płaski brzuch, ale szerokie biodra. Pod nimi duże uda i długie łydki. Dziewczyna miała metr siedemdziesiąt dwa. Była wysoka, lecz nieproporcjonalna. Nie podobała się sobie i nie wiedziała, czy w oczach kogoś innego mogła być atrakcyjna. Być może nikt w jej wieku by się nią nie zachwycił, ale facet po czterdziestce, pięćdziesiątce – prędzej. Młode ciało zawsze było atrakcyjne, a sama młodość mogła spychać na drugi plan nieatrakcyjność.
Laura nie miała jeszcze fałd tłuszczu ani wielkich rozstępów, choć kilka małych pojawiło się na złączeniach ud z pośladkami. Brak zmarszczek, jędrne piersi, które i za dwadzieścia lat nie będą zwisać. Co najwyżej się pomarszczą i będą przypominać wysuszony owoc. Laura obawiała się tego i myślała nad ich powiększeniem. Nie teraz, może za kilka lat, gdy będzie już mogła sobie pozwolić na takie drogie przyjemności. Na razie pozostawało jej narzekanie i szukanie kogoś, komu jednak się spodoba. Choć wolała, żeby to jednak nie był jakiś obcy facet w podeszłym wieku poznany przez Instagram.
Przeczesała gęste włosy łonowe, zastanawiając się, czy lepiej je zgolić, czy nie. Podświadomie zastanawiała się, jak to będzie, gdyby jednak musiała się rozebrać. Choć to nie ona miała być modelką, to jednak zakładała, że może do czegoś dojść i raczej nie z jej inicjatywy. Czysto teoretycznie zastanawiała się, czy odpychającym wyglądem może cokolwiek wskórać. Ostatecznie stwierdziła, że nieogolone łono nie będzie do niczego zachęcało, podobnie jak pachy i nogi. Rzadko się goliła. Nie chciało jej się, jedynie, gdy była umówiona na randkę i miała nadzieję, że zakończy się ona w łóżku. Tylko dwa razy w ciągu ostatnich kilku lat się tak stało. Raz od razu, a raz po trzecim spotkaniu. Potem jednak zawsze kontakt się urywał, co nie napawało jej pewnością siebie i pogłębiało brak zadowolenia ze swojego ciała. Wiedziała, że to głupie i nie powinno tak być, lecz nie potrafiła myśleć inaczej. Próbowała, ale nie umiała przekonać samej siebie. Najlepiej zrobiłby to ktoś inny, ale jeszcze nie dała rady nikogo naprawdę do siebie przyciągnąć. Może nawet nie chciała, mimo wszystko dobrze się czuła w samotności.
Związek to tylko niepotrzebne zobowiązania, myślała, często też strata czasu, który mogę poświęcić na naukę i doskonalenie warsztatu. Studiuję. Na miłość jeszcze przyjdzie czas.
Weszła pod prysznic i odkręciła wodę. Długo tak stała w bezruchu, czując jedynie gorące strugi spływające po spragnionym przyjemności ciele. W końcu jednak umyła się i w ręczniku przeszła do pokoju. Stanęła przed otwartą szafą, z której wyjęła nową, ale zdecydowanie niereprezentacyjną bieliznę, spodnie, jeszcze bardziej ją poszerzające, czarną koszulkę i grubą flanelową koszulę. Ubrała się i wyszła na korytarz. Po chwili zapukała do pokoju Natalii.
– Jak wyglądam? – spytała, otwierając drzwi i stając w progu.
– Jak zajebista laska, która nie potrafi się ubrać.
– Ha! – zaśmiała się krótko Laura, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. – Ale… mogę tak iść?
– Do tego faceta?
– Tak.
– Cóż… Myślę, że będzie dobrze. A nawet bardzo dobrze, choć w tym odwróconym sensie.
– Super. Jest tylko jeden problem… – mruknęła Laura, siadając na łóżku obok Natalii. – Umówiliśmy się na dzisiaj.
– Co? – zdziwiła się dziewczyna. – Dlaczego?
– Zaproponował przyszły piątek, ale wtedy chciałam pójść na otwarte warsztaty. Ja zaproponowałam poniedziałek, bo wtedy jestem wolna, ale on ma pracę. Ostatecznie wyszło, że jedyny odpowiedni dla obojga termin jest dzisiaj.
– Stara! Facet wczoraj do ciebie napisał, a ty już dziś chcesz do niego iść? – Natalia odsunęła się od niej trochę, patrząc z niedowierzaniem.
– A co to za różnica? – Uniosła zdziwiona brwi. – Przecież to nie randka. Nie musimy teraz pisać ze sobą po nocach i się poznawać. Poza tym nieraz już się zdarzało, że po godzinie znajomości szło się do kogoś i wracało nad ranem. Bez żadnej obstawy, uprzedzania kogokolwiek, ubezpieczania się. A przecież w takich przypadkach jest znacznie większe prawdopodobieństwo, że coś się stanie.
– Ale nikt do ciebie nie pisze, żeby się umówić, tylko wychodzi to spontanicznie.
– Myślisz, że do barów i klubów nie przychodzą żadni zboczeńcy i nie bajerują lasek, żeby je wykorzystać? Przynajmniej znam nazwisko tego faceta, wiem, gdzie pracuje.
– Tak, ale…
– Domyślam się, że to wszystko może być ukartowane – przerwała jej. – Ale musiałby to planować już od wielu lat. Sprawdziłam daty jego zdjęć, postów i oznaczeń związanych z pracą. Niektóre rzeczy pochodzą jeszcze z poprzedniej dekady. Raczej nie robił tego po to, żeby zapolować na mnie. Po drodze musiałby bajerować inne dziewczyny, a wątpię, żeby przez taki czas nie wpadł w ręce policji, gdyby rzeczywiście robił coś złego.
– No, masz rację.
– Dasz radę dzisiaj tam ze mną pójść?
Natalia spojrzała na zegarek. Dochodziła piętnasta. Potem wymownie spuściła wzrok na stojącego obok laptopa, jakby oglądanie serialu było w tym momencie ważniejsze.
– To nie potrwa długo – zapewniła Laura. – Poczekasz chwilę przed wejściem. Jak nic się nie będzie działo, to po piętnastu minutach wrócisz. Poza tym napiszę do ciebie, jak wygląda sytuacja. Umówmy się, że będę się odzywać co jakiś czas. Jeżeli będę milczała, to wtedy… – Urwała.
– No wiadomo – rzuciła Natalia, poprawiając nerwowo włosy. – Okej, da się zrobić.
– Kochana jesteś! – Laura pocałowała ją w policzek, co Natalia skwitowała niepewnym, krzywym uśmiechem. – Gdzieś tak za dwie godzinki byśmy się zbierały, dobra?
– Jasne!
Wyszła z pokoju koleżanki i pobiegła do pracowni. Musiała się czymś zająć, w oczekiwaniu na wyjście. Wczoraj w nocy zaczęła przenosić na papier pomysł, który jej przyszedł do głowy podczas czytania artykułu o nietypowej zbrodni na Bałutach. Przygotowała dwa szkice. Jeden przedstawiał scenę, która najprawdopodobniej rozegrała się w mieszkaniu ofiar. Na pierwszym planie odznaczały się głowa i skrzydło ptaka, wystające z delikatnie rozchylonych, zalanych krwią ust. Zęby opierały się na drobnej główce, której dziób otworzył się delikatnie niby w ostatnim pisku tuż przed śmiercią. Drugi szkic wyglądał już o wiele bardziej surrealistycznie. Ukazywał ludzką głowę, z szeroko rozdziawionymi ustami, pełniącymi funkcję kielicha. Gardło zalane było płynem, wodą albo winem, tego jeszcze Laura nie ustaliła. Płyn pił mały wróbel, który przysiadł na białych zębach.
W drugim rysunku Laura widziała scenę wprost z Gry o tron. Niezmiernie się jej podobała. Oba szkice zdążyła już wrzucić na Instagram i kilka grup artystycznych na Facebooku. Oczywiście w opisach odniosła się do bałuckiej zbrodni. Z jednej strony posypały się komentarze zachwytu, z drugiej ludzie krytykowali ją za tak makabryczną i przeobrażoną wizję realnej zbrodni. Cieszyła się z każdego odzewu, tym bardziej że każdy negatywny komentarz przynosił przynajmniej dwa kolejne, więc jej prace osiągnęły naprawdę duże zasięgi, już w tym momencie zbierając kilka tysięcy polubień i kilkaset udostępnień.
Była z siebie dumna.
Chciała zrobić pełne, ostateczne wersje, ale domyślała się, że teraz nie będzie miała na to czasu. Mimo wszystko zabrała się do dopracowywania rysunków, szkice przeobrażając w obrazy, które formą i kolorem, bardzo by tego chciała, powinny przywodzić na myśl dzieła Zdzisława Beksińskiego.
Laura spojrzała na zapisany w telefonie adres i porównała go z tym na starej, zardzewiałej tabliczce przykręconej do ściany obskurnej kamienicy. Zgadzał się, choć dziewczyna miała nadzieję, że to jednak pomyłka.
– No trochę chujowo… – mruknęła Natalia, nie wiedząc, jak pocieszyć koleżankę. Laura jednak nie była specjalnie przejęta odrażającym miejscem. Wiedziała, że w Łodzi podobnych kamienic jest zbyt wiele, aby mieszkali w nich sami mordercy i gwałciciele. Mieszkania są drogie i nie każdego stać na dwupokojowy apartament za ponad dwa tysiące złotych miesięcznie. Trzeba szukać atrakcyjnych ofert, a te trafiały się najczęściej w nieprzyjemnych dzielnicach bądź starych budynkach, gdzie niektórzy w jednym kącie sikali, a w drugim spali. To miasto takie już było.
– To jak, poczekasz na mnie? – spytała Laura, patrząc z nadzieją na koleżankę. Choć już wcześniej wszystko ustaliły, ujrzawszy minę Natalii, obawiała się, że nie będzie chciała jej wpuścić do budynku.
– Jasne. – Przełknęła głośno ślinę. – Powodzenia.
Laura przeszła krótkim tunelem w jednej ze ścian kamienicy i dostała się na wyłożone kocimi łbami podwórko. Przeszła na jego drugi koniec, gdzie znajdowały się drzwi z odłażącą farbą. Obejrzała się, ostatni raz spoglądając na koleżankę. Pomachała jej, a Natalia pokazała uniesiony kciuk.
Weszła.
Na klatce śmierdziało uryną, co akurat było dość typowe. Drewniane schody skrzypiały, ale musiała nimi wejść jedynie na pierwsze piętro. Po chwili stanęła przed drzwiami mieszkania. Nie było dzwonka, więc zapukała. Najpierw delikatnie, a potem znacznie mocniej. Nikt jej nie odpowiedział, nacisnęła więc klamkę i otworzyła drzwi. Te zaskrzypiały głośno i miała nadzieję, że mężczyzna, z którym się umówiła, w końcu usłyszy, że ktoś wszedł do jego mieszkania. Czuła, że powinna się wycofać, ale ciekawość wzięła górę.
– Halo?! – zawołała. Odczekała chwilę w zatęchłym korytarzu, ale nikt jej nie odpowiedział.
Weszła głębiej. Z korytarza przechodziło się do salonu. Dostrzegła, że meble z jednej części pomieszczenia zostały przesunięte na drugą stronę. Stały tam fotel, kanapa, komoda i dwie półki wypełnione książkami. Przeciwległa ściana pozostała pusta. Znaczyły ją jasne plamy po odsuniętych meblach. Pośrodku salonu stało krzesło, a na nim spoczywał kolorowy, pierzasty manekin z pochyloną głową i przyciśniętymi do korpusu kończynami. Laura zatrzymała się. Przez chwilę lustrowała jeszcze pomieszczenie i w końcu zdecydowała się wycofać. Wtedy właśnie pióra na dziwnym manekinie zafalowały delikatnie. Dostrzegła teraz jego bladą powłokę i misternie poprzyklejane do ciała ozdoby. Im jednak dłużej przypatrywała się postaci, tym wyraźniej dostrzegała na niej realnie wyglądające żyłki, napinające się mięśnie, brzuch podnoszący się i opadający pod wpływem przyspieszonego oddechu.
Laura zadrżała i cofnęła się.
Dopiero teraz zrozumiała, że na krześle w pstrokatym stroju siedział przyozdobiony kolorami mężczyzna, który nagle podniósł głowę, rozwarł ramiona w geście powitania i mocno rozchylił nogi. Laura dostrzegła jego błyszczące oczy, szeroki uśmiech, nagą klatkę piersiową i gęsto zarośnięty malutki członek.
– Witam! – krzyknął, a Laura aż podskoczyła. Zaraz potem zamarła w pół kroku, bowiem drzwi, do których zaczęła się wycofywać, uderzyły w futrynę i zatrzasnęły się z hukiem.
– Jaki mógł być motyw? A chuj wie. – Kyrcz odpowiedział na niezadane przez Szolc pytanie. I choć ona z nim w tym momencie nie dyskutowała, to jego pretensjonalny ton wskazywał na to, że jest rozdrażniony. Może prowadził wewnętrzną dyskusję ze swoim alter ego, które nie chciało mu pomóc. – Zapewne nawet go nie było.
– Co? – zdziwiła się, chcąc rozstrzygnąć, czy mówi do siebie, czy jednak do niej.
– Zastanawiam się głośno – odparł, a Szolc skinęła głową, samej sobie przyznając rację. – To głupie, ale nie jestem psychologiem. A wydaje mi się, że w tym momencie właśnie psychologia ma największe znaczenie. W dupie z tym, kto to zrobił, ale pytanie – dlaczego? I dlaczego w ten sposób? Na co komu ludzkie palce?
– Może ktoś sam ich nie ma i chce sobie zrobić protezę? – Szolc zaśmiała się i dopiero po sekundzie dostrzegła, że jej swoboda wcale nie jest w tym momencie na miejscu. – Handel kośćmi? – dodała poważniej, widząc, że Kyrcz nie jest w tym momencie skory do żartów, choć właściwie sam zaczął.
Okrążali budynek, w którym dokonano morderstwa, jednocześnie starając się nie wchodzić w kadr lokalnej telewizji, nagrywającej materiał obok posesji. Wnętrzu przyglądali się już wiele godzin, lecz znacznie mniej czasu poświęcili ogrodowi. Choć został już dokładnie przeszukany, to nie znaleziono w nim niczego ciekawego, a Kyrcz musiał osobiście to potwierdzić. Wszystko zostało udokumentowane w protokole oględzin, który Szolc teraz przeglądała. Nie miała pojęcia, który już raz. Choć zajmowali się sprawą od kilkudziesięciu godzin, to sprawdzanie miejsca zdarzenia skończyło się dosłownie przed chwilą. Mogli się teraz swobodnie tam poruszać, wszystko bowiem zostało zabezpieczone, sfotografowane i udokumentowane. Jeszcze dwóch techników siedziało w środku, na piętrze budynku, lecz Kyrcz z doświadczenia wiedział, że ich praca i tak pójdzie na marne. Najważniejsze były krew i inne ewentualne ślady biologiczne. Nie wykryto jednak żadnych pozostałości po sprawcy. Ujawniono i zabezpieczono plamy krwawe, ale te niczego nie podpowiadały. Technicy jeszcze je sprawdzali, ale Kyrcz podejrzewał, że nie obejdzie się bez interwencji specjalisty z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji.
– Handel kośćmi z palców, okej, ale czemu tylko tymi?
– Nie wiem, może tak jest najprościej? Pamiętasz tę sprawę nielegalnego handlu zmielonymi kośćmi, które wykorzystywano do wypełniania ubytków w zębach? Nie wiem, kiedy to było, na pewno minęło już z pięć lat. Mniejsza z tym. Po prostu warto byłoby zapytać na przykład dentystę, które kości są…
– Najlepsze na plomby są zmielone zęby – uciął jej domysły Kyrcz. – Domyślam się też, że to były przypadkowe osoby – od razu przeszedł do kolejnej kwestii. – Starsze, więc łatwo było mieć nad nimi przewagę. Z pewnością nie walczyły zaciekle. Pytanie, czy ten ktoś działał świadomie, czy może…
– Co?
– Nie wiem, może kazał mu to zrobić jakiś wewnętrzny głos albo odbicie w lustrze. Po co komu palce i wetknięty w usta ptak? Pewnie dowiemy się tego dopiero, jak złapiemy świra. Może to jakiś wysłannik sekty eliminującej osoby starsze? – Kyrcz miał chyba ochotę na burzę mózgów i przywoływanie wszelkich możliwych powodów zbrodni, znanych ludzkości od tysięcy lat.
– Sekcja pokaże, czy może nie byli śmiertelnie chorzy.
– To by nam wiele wyjaśniło.
– Na pewno wiemy, że nie chodziło o pobudki seksualne. Sprawca nie zostawił śladów DNA, nie zgwałcił ofiar. Ale nie zostawił odcisków palców, butów, żadnych włosów. Zupełnie jakby go tam nie było.
– To by było naprawdę pojebane, gdyby gwałcił i obcinał palce. Zdecydowanie nie chciałbym wtedy wiedzieć, co robił najpierw, bo jeszcze by się okazało, że najpierw okaleczał. Ale wracając do tematu. Zamiast tej niesamowitej łaski ze strony świra, że morduje starych zamiast młodych, mógł to być zwykły przypadek. Przechodził tędy i doznał iluminacji właśnie obok tego domu. Ale to wygląda na dokładnie zaplanowane – sam sobie zaprzeczył. – Musiał mieć rękawiczki, może też jakiś czepek, uważał także na to, gdzie stawia stopy, a po wszystkim dokładnie po sobie posprzątał. Był skrupulatny. Może kiedyś już wpadł i mamy jego dane, dlatego tak bardzo bał się cokolwiek zostawić. Może chciał, żeby wszystko wyglądało, jakby to małżeństwo samo się pozabijało? To byłby szczyt bezczelności z jego strony.
– Wydaje mi się, że pierwsza opcja jest jednak najbardziej prawdopodobna – wróciła do wcześniejszych pomysłów Kyrcza. – Byli słabi, więc się nie opierali. Mógł zrobić z nimi, co tylko chciał.
– A chciał obciąć palce. Ale dlaczego nie wybrał na przykład dziecka? Bo starszych osób nikt by od razu nie szukał. – Kyrcz dalej prowadził dyskusję z samym sobą. – Musiał wiedzieć, że córka tego małżeństwa… Jak oni się nazywali?
– Filipczakowie.
– Strasznie dziwne nazwisko. Mniejsza z tym. Musiał wiedzieć, że córka zbyt szybko się nie pojawi, zapewne znał choć trochę tę rodzinę. Najbardziej więc pasowałby sąsiad.
– Każdy ma alibi.
– Każdy w promieniu dwóch, trzech domów. Trzeba sprawdzić resztę.
– Przecież sprawdzamy – obruszyła się Szolc, bo to ona wyznaczyła ludzi do przesłuchiwania sąsiadów.
– Super. Oby tylko to coś dało. Na pewno gówno daje to, że się tutaj kręcimy bezczynnie. Równie dobrze mógłbym teraz siedzieć w domu i pić coś dobrego.
– Serio? – zdziwiła się, wiedząc, że Kyrcz nie przepada za powrotami do domu. – I wcale byś nie myślał o pracy?
– Tego nie powiedziałem.
– I byś pił? – naciskała. Kilka razy już słyszała, jak Kyrcz narzekał, że w domu nigdy nie może spokojnie się napić. Tymczasem on tylko machnął ręką i skierował się w stronę furtki. Tuż za nią stał samochód, w którym zostawił papierosy. Nie mógł się ich doczekać.
– Tak czy siak, gówno tu możemy zrobić.
Szolc zaczęła czytać raport dotyczący terenu przed domem. Na chodniku znaleziono ślady krwi, ale należały one do ofiar. Dodatkowo sprawca nie przeniósł śladów na butach, więc nie można było dzięki nim ustalić kształtu podeszwy. Szolc dopiero teraz jednak zastanowiło pewne znalezisko tuż przy furtce. Jak wynikało z protokołu, w trawie tuż przy betonowej płycie zabezpieczono tabletkę leku przeciwbólowego. Nazwa rozmyła się od deszczu, ale był to najprawdopodobniej ibuprom, dostępny praktycznie w każdym sklepie. Nic z tego nie wynikało, ale Szolc jednak zainteresował ten szczegół.
– Czy ta kobieta, ich córka, jest jeszcze na komisariacie? – spytała, nie do końca wiedząc, do czego może jej się przydać ta informacja.
– Wczoraj ktoś ją przesłuchiwał, zaraz po tym, jak ja z nią gadałem.
– Mówiła coś o lekach, które przyjmowali jej rodzice?
– Nie wiem. Na pewno mnie nie mówiła, bo o to nie pytałem. A co?
– Nic. Poczekasz na mnie chwilę? – spytała i od razu ruszyła w stronę domu. Weszła do środka i skierowała się do kuchni. Tylko chwilę zajęło jej znalezienie koszyczka z lekami. Znajdował się w szafce przy dzbanku filtrującym wodę. Był naprawdę pokaźnych rozmiarów, ale w środku, pośród wielu leków, których nazwy nic jej nie mówiły, poza proszkami na żołądek, nadciśnienie i wątrobę, nie znalazła ibupromu. Przez kilka minut szukała go jeszcze w innych miejscach – na stole, w sypialni, w salonie, ale na nic nie natrafiła.
Wróciła przed budynek i wsiadła do samochodu, gestem dając znać reporterce z mikrofonem, że nie uraczy ich żadnym komentarzem. Kyrcz palił, opierając się o maskę, ale po chwili skończył i w milczeniu wrócili na komendę. Tam Szolc znalazła numer do córki zamordowanej pary. Dziewczyna nie miała pojęcia o lekach, które w ostatnim czasie przyjmowali rodzice. Zawahała się przy pytaniu o leki przeciwbólowe.
– Chyba każdy je bierze. Na pewno każdy je ma.
– A czy pani rodzice mieli takie tabletki?
– Nie wiem. Nie widziałam teraz. Ale zawsze były, gdy jeszcze z nimi mieszkałam.
– A czy pani miała przy sobie jakieś leki przeciwbólowe, gdy pojawiła się wtedy w domu rodziców?
– Chwileczkę… Tak, mam w torebce.
– Zażywała je pani wtedy, na miejscu?
– Nie, dlaczego?
– Dziękuję bardzo. W razie kolejnych pytań będę dzwonić. Do widzenia.
Kobieta milczała, więc Szolc mogła się swobodnie rozłączyć. Zaraz potem wezwała aspiranta Wojnarowskiego, któremu poleciła sprawdzić apteki w promieniu kilometra od miejsca morderstwa i wypytać o nietypową sprzedaż leków przeciwbólowych. Chodziło o wydanie za jednym razem kilku opakowań bądź zauważenie, że jedna osoba w krótkim czasie kupuje je stosunkowo często. Nie spodziewała się czegokolwiek dowiedzieć, ale stwierdziła, że musi spróbować. Na razie nie mówiła o tym Kyrczowi. Jeśli dowie się czegoś ciekawego, to może w końcu uda jej się go czymś zaskoczyć.
Tymczasem musiała znaleźć kogoś, kto pomoże im odpowiedzieć na pytanie, co w ustach zamordowanych robiły martwe ptaki.
Laura była przerażona. Otwarte jeszcze przed chwilą drzwi umożliwiały jej ucieczkę, lecz teraz straciłaby cenne sekundy na ich otwarcie. Wystarczyłoby, żeby obleśny mężczyzna dopadł do Laury, do czego brakowało może dwóch kroków, i ją złapał. Nie miała szans. Dotarło to do niej w ułamku sekundy, a zaraz potem poczuła, jak serce zaczyna łomotać jej w piersi, a gardło zaciska się, potęgując panikę.
Drżała na całym ciele. On na pewno to widział, ale nie przechodził do kolejnej części swojego przedstawienia.
Laura podświadomie liczyła mijające sekundy. Gdy minęło pięć, obraz wciąż się nie zmieniał. Ona stała w pół kroku, a dziwny mężczyzna nie przestawał rozstawiać ramion w geście powitania, ale też nie zaczął się do niej zbliżać. Siedział nieruchomo i Laura znów musiała się zastanowić, czy aby jednak nie jest ucharakteryzowanym manekinem, który potrafi się ruszać i mówić, ale w ograniczonym zakresie.
Jeszcze nigdy nie widziała tak surrealistycznej postaci – jednocześnie infantylnej i wywołującej grozę. Przywodziła jej na myśl znanych z horrorów klaunów, którzy na pierwszy rzut oka wydają się dziecięcymi ulubieńcami, ale im dłużej człowiek się im przygląda, tym więcej przerażających szczegółów dostrzega. Jednak w przypadku siedzącego przed Laurą mężczyzny ptaka było na odwrót – jego obraz w pierwszej chwili wywołał strach, ale każda kolejna sekunda niejako łagodziła ten obraz. Choć ten wciąż pozostawał nienaturalny i obsceniczny.
Mężczyzna siedział z rozłożonymi ramionami i uśmiechał się. Zastygł w tej pozie, jakby rzeczywiście był kukłą – zdolną wykonać dwa ruchy: usiąść i wstać. Laura cały czas nie do końca wiedziała, na co patrzy. W pierwszej chwili był to opierzony manekin o niemal białej skórze. Każda kolejna sekunda odkrywała szczegóły – wielokolorowe piórka poprzyklejane, chyba na taśmie, do łysej głowy, policzków, szyi i całej reszty ciała. Pomiędzy nimi dało się dostrzec pokrytą farbą skórę – na twarzy była to biel, na reszcie ciała czerń i czerwień. Jedynie między nogami pozostawiono naturalną skórę, dzięki czemu malutki penis mężczyzny był dość dobrze widoczny. Zwisał pomiędzy gęstymi, kręconymi włosami łonowymi i napawał Laurę obrzydzeniem. Był pomarszczony, ciemny u nasady i z każdym centymetrem coraz jaśniejszy. Czubek lśnił różem – ściągnięto z niego napletek, a Laura dostrzegła, że ciągnie stamtąd żyłka wilgoci, opadająca powoli, mająca się za chwilę oderwać i opaść na jodełkowy parkiet.
Gdy tak się stało, a z czubka zaczęła ściekać nowa smuga, Laura zorientowała się, że zbyt długo i intensywnie wpatruje się w przyrodzenie mężczyzny. Ten ewidentnie chciał zwrócić uwagę na resztę swojego ciała, być może zapominając o osłonięciu krocza. Ale Laura nie potrafiła przestać myśleć o jego nagości, była tak na niej skupiona, że nie dosłyszała, jak on w końcu się do niej odzywa.
– Laura, prawda? – dobiegł do jej uszu nieco piskliwy głos. Miała nadzieję, że mężczyzna dopiero teraz się odezwał, że wcześniej naprawdę panowała przejmująca i krępująca cisza. Ale podświadomość podpowiadała jej, że spanikowała i zupełnie odcięła się od świata, chcąc pozostać we własnej, bezpiecznej przestrzeni, nawet jeśli ktoś miałby ją w tej chwili izolacji zaatakować. – Tak? – powtórzył, a Laura patrzyła, jak mężczyzna zakrywa krocze przymocowanym do ramiom materiałem, przyozdobionym równie bogatymi kolorystycznie piórami.
– Tak, tak… – wymamrotała w końcu. – To ja.
– Cieszę cię. Ja się nazywam Karol Kaczkowski i… – odparł mężczyzna, a na jego ustach wymalowanych pomarańczową szminką Laura dostrzegła szeroki uśmiech, który jednak był wymuszony i szybko zbladł. – Wszystko w porządku? – spytał troskliwym głosem, który zupełnie nie pasował do obrazu. Nie był przerażający, ale przyjemny. Poniekąd pasował też do postury mężczyzny – otyłego, niskiego, trzymającego ramiona blisko klatki piersiowej. Dłonie ściskały kurczowo materiał, osłaniając postać od szyi w dół. – Przepraszam, jeśli cię zaskoczyłem swoim… – zawahał się – wyglądem. Nie wiedziałem, że tak zareagujesz.
– Tak, przepraszam, ale… – Laura w dziwny sposób nie mogła dojść do siebie. Cały czas instynktownie myślała o ucieczce, ale pomysł ten wydawał się coraz bardziej absurdalny, tym bardziej że on wyraźnie nie chciał zrobić jej krzywdy. Wycofał się teraz i stanął przy blacie aneksu kuchennego, znajdującego się we wnęce jednej ze ścian salonu. – Zaskoczył mnie ten widok.
– Widzę właśnie. – Mężczyzna sposępniał.
Laura w pierwszej chwili chciała go przeprosić za swoją reakcję, ale potem uzmysłowiła sobie, że taka reakcja była jak najbardziej naturalna. To on nie powinien w ten sposób witać gości.
– Byłem pewny, że jesteś większą fanką opierzonych istot.
– Jestem, ale nie przywykłam do takich widoków.