MaddAddam - Margaret Atwood - ebook + książka
NOWOŚĆ

MaddAddam ebook

Margaret Atwood

0,0

Opis

W trzecim tomie apokaliptycznej trylogii,Atwood wysłała ocalałych z „Oryksa i derkacza” oraz „Roku potopu”na teren gdzie oczekują na ostateczną rozgrywkę. To epicka opowieść nie tylko o wyimaginowanej przyszłości, ale także o naszej skomplikowanej przeszłości. W centrum opowieści znajduje się Toby, która przeżyła zarazę, pustoszącą Ziemię. Żyje w odizolowanym obozie, jak najdalej od niebezpieczeństwa, wraz z małą grupą Krakersów i grupą ocalałych w tym Zebem jej kochankiem i jednocześnie nowym bohaterem. Jej historii słucha Czarnobrody, jeden z niewinnych Derkaczan, którzy mieli zastąpić ludzi.

Nadchodzi czas aby Ci, którzy przeżyli stawili opór świnionom, napadającym na ich plony orazdzikim i przebiegłym paintbólowcom.

 

Oszałamiająca i dystopijna trylogia Margaret Atwood przedstawia niedaleką przyszłość zdewastowaną przez inżynierię genetyczną i zarazę, w której pozostali przy życiu ludzie muszą walczyć o przetrwanie.

 

Czy obudzimy się w odpowiednim momencie żeby ją zatrzymać? Jak bardzo wszystko musi dotrzeć do niebezpiecznej granicy abyśmy przejrzeli na oczy? Atwood z nadzieją patrzy w przyszłość ale czy tak samo będzie w przypadku prawdziwego świata?

 

Atwood w niesamowity sposób łączy humor, oburzenie i piękno.

 

 

MaddAddam” to III tom trylogii MaddAddam. Autorka skupia się w nim na zbliżającej się katastrofie ekologi

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 524

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dla mo­jej ro­dzinyi Larry’ego Gay­nora (1939–2010)

Try­lo­gia Mad­dAd­dam

Pierw­sza część try­lo­gii Mad­dAd­dam to Oryks i Der­kacz, druga – Rok Po­topu. Mad­dAd­dam to część trze­cia.

1. Oryks i Der­kacz

Opo­wieść się za­czyna, kiedy Yeti mieszka na drze­wie nad mo­rzem. Są­dzi, że jest je­dy­nym praw­dzi­wym czło­wie­kiem, który prze­trwał śmier­telną glo­balną epi­de­mię. Nie­opo­dal żyją Dzieci Der­ka­cza, ła­godni hu­ma­no­idzi stwo­rzeni me­todą in­ży­nie­rii ge­ne­tycz­nej przez ge­nial­nego Der­ka­cza, nie­gdyś naj­lep­szego przy­ja­ciela Yeti i jego ry­wala w walce o względy pięk­nej, enig­ma­tycz­nej Oryks.

Der­ka­cza­nie wolni są od za­zdro­ści sek­su­al­nej, chci­wo­ści, odzieży, a także po­trzeby sto­so­wa­nia środ­ków od­stra­sza­ją­cych owady i spo­ży­wa­nia bia­łek zwie­rzę­cych – wszyst­kich czyn­ni­ków, które zda­niem Der­ka­cza nie tylko uniesz­czę­śli­wiły ro­dzaj ludzki, ale i spo­wo­do­wały de­gra­da­cję pla­nety. Spół­kują w okre­sach go­do­wych, kiedy czę­ści ich ciała za­bar­wiają się na nie­bie­sko. Der­kacz pró­bo­wał po­zba­wić ich umie­jęt­no­ści my­śle­nia sym­bo­licz­nego i zmy­słu mu­zycz­nego, mimo to jed­nak mają wła­sny prze­dziwny styl śpie­wa­nia i wy­kształ­cili re­li­gię z Der­ka­czem jako stwórcą, Oryks jako pa­nią zwie­rząt i Yeti jako pro­ro­kiem mimo woli. To wła­śnie Yeti wy­pro­wa­dził ich z no­wo­cze­snej ko­puły Wy­Raju, w któ­rej zo­stali stwo­rzeni, i za­brał do ich obec­nej sie­dziby nad oce­anem.

W cza­sach przed wy­bu­chem za­razy Yeti no­sił imię Jimmy. Jego świat po­dzie­lony był na Kom­pleksy – ufor­ty­fi­ko­wane Kor­po­ra­cje za­trud­nia­jące elitę tech­no­kra­tów, które kon­tro­lo­wały spo­łe­czeń­stwo po­przez wspólną służbę bez­pie­czeń­stwa, Kor­pu­SO­Korp, oraz pleb­so­po­lie poza ob­rę­bem mu­rów Kom­plek­sów, gdzie reszta spo­łe­czeń­stwa żyła, kom­bi­no­wała i ro­biła za­kupy na przed­mie­ściach, w slum­sach i w cen­trach han­dlo­wych.

Wcze­sne dzie­ciń­stwo Jimmy spę­dził w Far­mach Or­ganSA, gdzie jego oj­ciec pra­co­wał nad świ­nio­nami – trans­ge­nicz­nymi świ­niami, w któ­rych ho­do­wano ludz­kie na­rządy prze­zna­czone do trans­plan­ta­cji, mię­dzy in­nymi nerki i tkankę mó­zgową. Z cza­sem ojca Jimmy’ego prze­nie­siono do Zdro­wo­Te­chu, Kor­po­ra­cji spe­cja­li­zu­ją­cej się w ochro­nie zdro­wia i od­no­wie bio­lo­gicz­nej. To w li­ceum Zdro­wo­Te­chu na­sto­letni Jimmy po­znał Der­ka­cza, wów­czas zna­nego pod imie­niem Glenn. Zbli­żyło ich za­mi­ło­wa­nie do por­no­gra­fii in­ter­ne­to­wej i skom­pli­ko­wa­nych gier sie­cio­wych. Jedną z nich był Wy­ma­ra­ton, pro­wa­dzony przez ta­jem­ni­czy byt o na­zwie Mad­dAd­dam: „Adam na­zwał wszyst­kie żywe zwie­rzęta, Mad­dAd­dam na­zywa mar­twe”. Do Mad­dAd­dama do­sta­wali się przez cha­troom do­stępny tylko dla za­ufa­nych Wiel­kich Mi­strzów gry.

Der­kacz i Jimmy stra­cili ze sobą kon­takt, kiedy Der­ka­cza przy­jęto do hoj­nie fi­nan­so­wa­nego In­sty­tutu Wat­sona-Cricka, a czło­wiek słów Jimmy mu­siał się za­do­wo­lić pod­upa­da­jącą Aka­de­mią Sztuk Pięk­nych imie­nia Mar­thy Gra­ham. Dziw­nym tra­fem i matka, i oj­czym Der­ka­cza umarli na ta­jem­ni­czą cho­robę, która roz­pu­ściła ich ciała. Wkrótce ugru­po­wa­nie bio­ter­ro­ry­styczne o kryp­to­ni­mie Mad­dAd­dam za­częło prze­pro­wa­dzać ataki na Kor­pu­SO­Korp i in­fra­struk­turę wła­dzy przy wy­ko­rzy­sta­niu ge­ne­tycz­nie zmo­dy­fi­ko­wa­nych zwie­rząt i drob­no­ustro­jów.

Po la­tach Jimmy i Der­kacz od­no­wili zna­jo­mość. Der­kacz był wtedy kie­row­ni­kiem ko­puły Wy­Raju. Jimmy od­krył, ku swo­jemu za­sko­cze­niu, że na­ukowcy za­trud­nieni w Wy­Raju no­sili ta­kie same imiona jak użyt­kow­nicy gry Wy­ma­ra­ton. Oka­zało się, że byli to bio­ter­ro­ry­ści z ugru­po­wa­nia Mad­dAd­dam, któ­rych Der­kacz wy­śle­dził przez cha­troom Wy­ma­ra­tonu, a na­stęp­nie, obie­cu­jąc nie­ty­kal­ność, skło­nił do współ­pracy. W ko­pule Der­kacz me­todą łą­cze­nia ge­nów stwa­rzał no­wych ide­al­nych lu­dzi, jed­no­cze­śnie pro­wa­dził prace nad pi­gułką Bło­go­Plus, która miała za­pew­niać sek­su­alną eks­tazę, dzia­łać an­ty­kon­cep­cyj­nie i prze­dłu­żać mło­dość. Pi­gułka za­wie­rała jed­nak pe­wien ukryty skład­nik, a jej wpro­wa­dze­nie na ry­nek zbie­gło się w cza­sie z wy­bu­chem pan­de­mii, która uni­ce­stwiła ludz­kość. W cha­osie, który się roz­pę­tał, Oryks i Der­kacz zgi­nęli, zo­sta­wia­jąc Jimmy’ego sa­mego z Der­ka­cza­nami.

Te­raz, nę­kany wspo­mnie­niami o mar­twej Oryks i zdra­dli­wym Der­ka­czu, tra­cący na­dzieję na wła­sne prze­trwa­nie, scho­ro­wany i prze­śla­do­wany wy­rzu­tami su­mie­niami, Yeti udaje się do ko­puły Wy­Raju w po­szu­ki­wa­niu po­zo­sta­wio­nej tam broni i za­pa­sów. Jego śla­dem po­dą­żają zbie­głe trans­ge­niczne zwie­rzęta, mię­dzy in­nymi agre­sywne wilksy i ol­brzy­mie świ­niony, prze­bie­głe dzięki wy­ho­do­wa­nej w nich ludz­kiej tkance mó­zgo­wej.

Oryks i Der­kacz koń­czy się w chwili, kiedy Yeti od­naj­duje troje in­nych lu­dzi oca­la­łych z plagi. Czy po­wi­nien do nich do­łą­czyć, po­rzu­cić Der­ka­czan? A może, zna­jąc de­struk­cyjne skłon­no­ści wła­snego ga­tunku, le­piej, by za­bił nie­zna­jo­mych? Oryks i Der­kacz urywa się, za­nim Yeti po­dej­muje de­cy­zję.

2. Rok Po­topu

Rok Po­topu roz­grywa się w tych sa­mych la­tach co Oryks i Der­kacz, ale miej­scem ak­cji jest pleb­so­po­lia poza ob­rę­bem mu­rów Kom­plek­sów. Opo­wieść przed­sta­wia losy Bo­żych Ogrod­ni­ków, wy­znaw­ców zie­lo­nej re­li­gii za­ło­żo­nej przez Adama Pierw­szego. Jej przy­wódcy, Ada­mo­wie i Ewy, na­uczają o zbież­no­ści Na­tury z Pi­smem Świę­tym, mi­ło­ści do wszyst­kich istot, nie­bez­pie­czeń­stwach tech­no­lo­gii, złu Kor­po­ra­cji, uni­ka­niu prze­mocy, a także o ho­dowli wa­rzyw i psz­czół na da­chach slum­sów pleb­so­po­lii.

Opo­wieść za­czyna się na pla­nie współ­cze­snym, w Roku Ogrod­ni­ków Dwu­dzie­stym Pią­tym – roku Bez­wod­nego Po­topu, jak Ogrod­nicy na­zy­wają za­razę. Toby, uzbro­jona w ar­cha­iczny ka­ra­bin, ukrywa się w spa No­wyTy i wy­pa­truje in­nych oca­la­łych – zwłasz­cza Zeba, ob­rot­nego by­łego Ogrod­nika, w któ­rym się skry­cie ko­cha. Ła­miąc Ogrod­ni­cze przy­ka­za­nia, za­bija jed­nego ze świ­nio­nów, które ryją w jej ogro­dzie wa­rzyw­nym. Pew­nego dnia w od­dali do­strzega po­chód na­gich lu­dzi pro­wa­dzony przez ob­szar­pa­nego bro­da­cza. Po­nie­waż nic nie wie o Yeti i Der­ka­cza­nach, uznaje to za ha­lu­cy­na­cję.

Młoda Ren jest tym­cza­sem za­mknięta w po­koju kwa­ran­tanny Łu­sek i Ogo­nów, klubu ze strip­ti­zem, w któ­rym pra­cuje. Tuż przed wy­bu­chem epi­de­mii klub zo­stał zde­mo­lo­wany przez pa­int­bó­low­ców – zde­hu­ma­ni­zo­wa­nych więź­niów Kor­po­ra­cji, któ­rzy bez­względ­nie wy­eli­mi­no­wali swo­ich ry­wali na Pa­int­bó­lo­wej Are­nie. Ren zdaje so­bie sprawę, że umrze z głodu, je­śli przy­ja­ciółka z dzie­ciń­stwa, Amanda, nie przy­bę­dzie jej uwol­nić.

Długo przed tymi wy­da­rze­niami Boży Ogrod­nicy ura­to­wali Toby z rąk znę­ca­ją­cego się nad nią pa­int­bó­lowca, Blanco, jej szefa w pod­łej budce Se­kret­Bur­gera. Zo­stała Ewą, spe­cja­li­zu­jącą się w grzy­bach, psz­czo­łach i wy­wa­rach. Jej na­uczy­cielka, stara Pi­lar – która, jak wielu Ogrod­ni­ków, była zbie­głym z Kor­po­ra­cji na­ukow­cem – utrzy­my­wała po­ta­jemne kon­takty z in­for­ma­to­rami w jej daw­nym miej­scu pracy, w tym z na­sto­let­nim Der­ka­czem.

Pod­czas swo­jego po­bytu u Ogrod­ni­ków Ren była jed­nym z uczniów Toby, po­dob­nie jak Amanda – hardy, ale cha­ry­zma­tyczny plebsz­czur. Matka Ren, Lu­cerne, ucie­kła z Kom­pleksu Zdro­wo­Tech z Ze­bem, jed­nak obu­rzona jego bra­kiem za­an­ga­żo­wa­nia w zwią­zek po­rzu­ciła Ogrod­ni­ków i wró­ciła do Zdro­wo­Te­chu, kiedy córka miała trzy­na­ście lat. Na­sto­letni Jimmy uwiódł Ren, by ją po­tem po­rzu­cić. Osta­tecz­nie po­sta­no­wiła za­ra­biać na ży­cie tań­cem w Łu­skach i Ogo­nach, uzna­jąc to za naj­lep­sze dla sie­bie roz­wią­za­nie.

W wy­niku sporu o tak­tykę dzia­ła­nia Zeb i jego stron­nicy odłą­czyli się od pa­cy­fi­stycz­nych Ogrod­ni­ków Adama Pierw­szego, aby sta­wić czynny bio­ter­ro­ry­styczny opór Kor­po­ra­cjom. Ich skrzynką kon­tak­tową stał się cha­troom Mad­dAd­dama. Po­zo­stali Ogrod­nicy, ze­pchnięci przez Kor­pu­SO­Korp do pod­zie­mia, kon­ty­nu­owali przy­go­to­wa­nia do Bez­wod­nego Po­topu.

Na pla­nie współ­cze­snym – w roku Dwu­dzie­stym Pią­tym – Amanda do­ciera do Łu­sek i uwal­nia Ren. Kiedy świę­tują spo­tka­nie, przy­by­wają trzej ich przy­ja­ciele z czasu po­bytu u Ogrod­ni­ków – Shac­kle­ton, Cro­zier i Oates – za któ­rymi krok w krok po­dą­żają Blanco i dwaj inni pa­int­bó­lowcy. Piątka mło­dych lu­dzi ucieka, ale po dro­dze Ren i Amanda zo­stają zgwał­cone, Amanda upro­wa­dzona, a Oates za­mor­do­wany.

Ren ostat­kiem sił do­staje się do spa No­wyTy, gdzie pod okiem Toby do­cho­dzi do zdro­wia. Po­tem wy­ru­szają ra­zem na po­szu­ki­wa­nia Amandy. Wy­mknąw­szy się zdzi­cza­łym świ­nio­nom, roz­pra­wiają się z bez­względ­nym Blan­kiem, po czym znaj­dują grupę oca­la­łych miesz­ka­ją­cych w domku z gliny na roz­le­głym zie­leńcu w Parku Dzie­dzic­twa. Jest tam Zeb z grupą Mad­dAd­da­mow­ców; jest też kil­koro by­łych Ogrod­ni­ków. Wszy­scy wie­rzą, że Adam Pierw­szy prze­żył, i go szu­kają.

Toby i Ren wy­ru­szają na nie­bez­pieczną mi­sję od­bi­cia Amandy z rąk wię­żą­cych ją pa­int­bó­low­ców. Na brzegu mo­rza na­po­ty­kają obo­zo­wi­sko za­miesz­kane przez dziw­nych, czę­ściowo nie­bie­skich lu­dzi, któ­rzy, jak twier­dzą, wi­dzieli dwóch męż­czyzn i ko­bietę. Do­my­śliw­szy się, że mu­sieli to być Amanda i jej po­ry­wa­cze, Toby i Ren od­naj­dują ich w chwili, kiedy Yeti – ma­ja­czący w ma­li­gnie – szy­kuje się, by za­strze­lić całą trójkę ze zna­le­zio­nego w Wy­Raju mio­ta­cza.

Rok Po­topu koń­czy się w mo­men­cie, kiedy pa­int­bó­lowcy przy­wią­zani są do drzewa, a Ren opa­truje zmal­tre­to­waną Amandę i go­rącz­ku­ją­cego Yeti. Gdy z oka­zji Ogrod­ni­czego święta prze­ba­cze­nia, dnia Świę­tej Ju­liany, Toby czę­stuje wszyst­kich zupą, brze­giem mo­rza nad­cho­dzą nie­bie­skawe Dzieci Der­ka­cza, śpie­wa­jąc swoją prze­dziwną pieśń.

Jajo

.

Opo­wieść o Jaju, o Oryks i Der­ka­czu i o tym, jak stwo­rzyli Lu­dzi i Zwie­rzęta; i o Cha­osie; i o Yeti-Jim­mym; i o Śmier­dzą­cej Ko­ści i przy­by­ciu Dwóch Złych Lu­dzi

Na po­czątku ży­li­ście w Jaju. Tam stwo­rzył was Der­kacz.

Tak, do­bry, mi­ło­sierny Der­kacz. Prze­stań­cie śpie­wać, pro­szę, bo nie będę mo­gła da­lej opo­wia­dać.

Jajo było duże, okrą­głe i białe, jak po­łówka bańki, a w nim były drzewa z li­śćmi, trawa i ja­gody. Wszystko to, co lu­bi­cie jeść.

Tak, w Jaju pa­dał deszcz.

Nie, nie grzmiało.

Bo Der­kacz nie chciał, żeby w Jaju grzmiało.

A wszę­dzie wo­kół Jaja był chaos i wielu, wielu lu­dzi, któ­rzy byli inni od was. Bo mieli do­dat­kową skórę. Ta skóra na­zywa się „ubra­nie”. Tak, taką jak moja.

I wielu z nich było złymi ludźmi, któ­rzy ro­bili okrutne, bo­le­sne rze­czy so­bie na­wza­jem, a także zwie­rzę­tom. Ta­kie jak... Na ra­zie nie mu­simy o tych rze­czach mó­wić.

I Oryks była z tego po­wodu bar­dzo smutna, bo zwie­rzęta były jej Dziećmi. A Der­kacz był smutny, bo Oryks była smutna.

I chaos pa­no­wał wszę­dzie poza Ja­jem. Ale we­wnątrz Jaja nie było cha­osu. Tam pa­no­wał spo­kój.

I Oryks co dzień przy­cho­dziła was uczyć. Po­ka­zała wam, co jeść i jak roz­pa­lić ogień, opo­wie­działa o zwie­rzę­tach, jej Dzie­ciach. Na­uczyła was mru­czeć, kiedy ko­muś sta­nie się coś złego. A Der­kacz czu­wał nad wami.

Tak, do­bry, mi­ło­sierny Der­kacz. Pro­szę, prze­stań­cie śpie­wać. Nie mu­si­cie za każ­dym ra­zem śpie­wać. Der­ka­czowi na pewno się to po­doba, ale po­doba mu się też ta hi­sto­ria i chce jej wy­słu­chać do końca.

Pew­nego dnia Der­kacz usu­nął chaos i okrut­nych lu­dzi, żeby uszczę­śli­wić Oryks i stwo­rzyć wam bez­pieczne miej­sce do za­miesz­ka­nia.

Tak, z tego po­wodu przez pe­wien czas bar­dzo brzydko pach­niało.

A po­tem Der­kacz od­szedł do swo­jego domu w nie­bie i Oryks ode­szła ra­zem z nim.

Nie wiem, dla­czego ode­szli. Mu­sieli mieć ważny po­wód. I zo­sta­wili Yeti-Jimmy’ego, żeby się wami opie­ko­wał, a on przy­pro­wa­dził was nad mo­rze. I w każ­dym Dniu Ryby ło­wi­li­ście dla niego rybę, a on ją zja­dał.

Wiem, że wy ni­gdy nie zje­dli­by­ście ryby, ale Yeti-Jimmy jest inny.

Bo musi jeść ryby, ina­czej by się ciężko roz­cho­ro­wał.

Bo tak zo­stał stwo­rzony.

Pew­nego dnia Yeti-Jimmy po­szedł się spo­tkać z Der­ka­czem. I wró­cił z raną na sto­pie. Mru­cze­li­ście nad nią, ale się nie za­go­iła.

I wtedy przy­szli dwaj źli lu­dzie. Oca­leni z cha­osu.

Nie wiem, czemu Der­kacz ich nie usu­nął. Może scho­wali się pod krza­kiem i ich nie za­uwa­żył. Zła­pali jed­nak Amandę i ro­bili jej okrutne, bo­le­sne rze­czy.

Na ra­zie nie mu­simy o tych rze­czach mó­wić.

I Yeti-Jimmy pró­bo­wał ich po­wstrzy­mać. A wtedy przy­by­ły­śmy ja i Ren, poj­ma­ły­śmy dwóch złych lu­dzi i przy­wią­za­ły­śmy ich liną do drzewa. Po­tem wszy­scy usie­dli­śmy wo­kół ogni­ska i je­dli­śmy zupę. Yeti-Jimmy jadł zupę, i Ren, i Amanda. Na­wet dwaj źli lu­dzie je­dli zupę.

Tak, w zu­pie była kość. Tak, śmier­dząca kość.

Wiem, że wy nie je­cie śmier­dzą­cej ko­ści. Ale wiele Dzieci Oryks lubi ta­kie ko­ści. Ja­dają je ko­try­sie, szo­punksy, świ­niony i lwia­gniory. Wszyst­kie one ja­dają śmier­dzące ko­ści. Niedź­wie­dziom też sma­kują.

Póź­niej wam po­wiem, co to jest niedź­wiedź.

Na ra­zie nie mu­simy wię­cej mó­wić o śmier­dzą­cych ko­ściach.

I kiedy wszy­scy je­dli zupę, przy­szli­ście wy z po­chod­niami, żeby po­móc Yeti-Jimmy’emu z po­wodu jego ran­nej stopy. Poza tym wy­czu­li­ście, że kilka ko­biet było nie­bie­skich, więc chcie­li­ście z nimi spół­ko­wać.

Nie ro­zu­mie­li­ście, dla­czego ci dwaj byli złymi ludźmi ani dla­czego byli zwią­zani liną. Nie wa­sza wina, że ucie­kli do lasu. Nie płacz­cie.

Tak, Der­kacz na pewno srogo się gniewa na złych lu­dzi. Może ze­śle grom.

Tak, do­bry, mi­ło­sierny Der­kacz.

Prze­stań­cie śpie­wać, pro­szę.

Lina

.

Lina

Na te­mat wy­da­rzeń tam­tego wie­czoru – wy­da­rzeń, które na nowo wy­zwo­liły w świe­cie ludzką pod­łość – Toby póź­niej uło­żyła dwie opo­wie­ści. Pierw­sza była ta, którą opo­wie­działa na głos Dzie­ciom Der­ka­cza; nadała jej szczę­śliwe za­koń­cze­nie, przy­naj­mniej na tyle szczę­śliwe, na ile się dało. Druga, prze­zna­czona dla niej sa­mej, była mniej ra­do­sna. Po czę­ści mó­wiła o jej wła­snym idio­ty­zmie, jej nie­uwa­dze, była też jed­nak o szyb­ko­ści wy­pad­ków. Wszystko stało się tak bły­ska­wicz­nie.

Była zmę­czona, oczy­wi­ście; na pewno gwał­tow­nie spadł jej po­ziom ad­re­na­liny. Bądź co bądź, przez dwa dni funk­cjo­no­wała na peł­nych ob­ro­tach, w du­żym stre­sie i pra­wie bez je­dze­nia.

Po­przed­niego dnia opu­ściły z Ren bez­pieczną en­klawę Mad­dAd­dama, gdzie, w domku z gliny, schro­niła się garstka oca­la­łych z glo­bal­nej pan­de­mii, która uni­ce­stwiła ludz­kość. Szły śla­dem Amandy, naj­lep­szej przy­ja­ciółki Ren, i zna­la­zły ją w samą porę, bo dwaj pa­int­bó­lowcy, któ­rzy so­bie na niej uży­wali, już ją pra­wie do­szczęt­nie zu­żyli. Toby wie­działa, czego spo­dzie­wać się po ta­kich jak oni: je­den omal jej nie za­bił, za­nim zo­stała Bo­żym Ogrod­ni­kiem. Każdy, kto wię­cej niż raz prze­trwał Pa­int­ból, sta­wał się czło­wie­kiem zre­du­ko­wa­nym do naj­niż­szych in­stynk­tów. Seks, aż cię ze­drą do ostat­niego pa­znok­cia, taki mieli zwy­czaj; po­tem zo­sta­wa­łaś ich obia­dem. Lu­bili nerki.

Toby i Ren przy­cza­iły się w za­ro­ślach, pod­czas gdy pa­int­bó­lowcy kłó­cili się o je­dzo­nego szo­punksa, o to, czy za­ata­ko­wać Der­ka­czan, i co zro­bić z Amandą. Ren od­cho­dziła od zmy­słów ze stra­chu; Toby miała na­dzieję, że dziew­czyna jej tu nie ze­mdleje, nie mo­gła się jed­nak o to mar­twić, bo zbie­rała od­wagę do od­da­nia strzału. Kogo za­strze­lić naj­pierw, bro­da­tego czy krót­ko­wło­sego? Czy drugi zdąży chwy­cić za mio­tacz? Amanda nie by­łaby w sta­nie po­móc ani na­wet uciec: na szyi miała linę, któ­rej drugi ko­niec przy­wią­zany był do nogi bro­da­cza. Je­den nie­wła­ściwy ruch Toby i Amanda zgi­nie.

Wtedy z krza­ków wy­to­czył się dziwny czło­wiek, spa­lony słoń­cem, po­kryty stru­pami, nagi, z mio­ta­czem ści­śnię­tym w ręku, i nie­wiele bra­ko­wało, a po­wy­strze­lałby wszyst­kich w za­sięgu wzroku, z Amandą włącz­nie. Ren jed­nak wy­bie­gła z krzy­kiem na po­lanę i to wy­star­czyło, żeby od­wró­cić jego uwagę. Toby wy­szła z ukry­cia z ka­ra­bi­nem zło­żo­nym do strzału, Amanda wy­swo­bo­dziła się z wię­zów, pa­int­bó­lowcy zo­stali obez­wład­nieni kop­nia­kami w kro­cze i ka­mie­niem, a na­stęp­nie skrę­po­wani ich wła­sną liną i pa­skami od­dar­tymi od ró­żo­wego kom­bi­ne­zonu prze­ciw­sło­necz­nego ze spa No­wyTy, który Toby miała na so­bie.

Póź­niej Ren za­jęła się Amandą, która za­pewne była w szoku, i po­kry­tym stru­pami go­la­sem, któ­rego na­zy­wała Jim­mym. Owi­nęła go resztką kom­bi­ne­zonu, prze­ma­wia­jąc do niego ła­god­nie; zdaje się, że był to jej dawny chło­pak.

Kiedy za­pa­no­wał jaki taki po­rzą­dek, Toby uznała, że może się od­prę­żyć. Uspo­ko­iła się ćwi­cze­niem od­de­cho­wym Ogrod­ni­ków, pro­wa­dzo­nym w ko­ją­cym ryt­mie po­bli­skich fal – szuuu, szuuu – aż bi­cie jej serca wró­ciło do normy. Po­tem ugo­to­wała zupę.

I wtedy wstał księ­życ.

Wschód księ­życa ozna­czał po­czą­tek dnia Świę­tej Ju­liany, Dnia Za­dusz­nego; Ogrod­ni­czego Święta Bo­żej czu­ło­ści i współ­czu­cia dla wszyst­kich istot. „Wszech­świat spo­czywa w za­głę­bie­niu Jego dłoni, jak przed wie­kami uczyła w swo­jej mi­stycz­nej wi­zji Święta Ju­liana z Nor­wich. Trzeba prze­ba­czać, oka­zy­wać mi­łość i do­broć, krąg musi po­zo­stać nie­prze­rwany. Święto wszyst­kich dusz jest świę­tem wszyst­kich dusz, bez względu na ich uczynki. Przy­naj­mniej od wschodu do za­chodu księ­życa”.

Kiedy Ada­mo­wie i Ewy od Ogrod­ni­ków cze­goś cię uczyli, zo­sta­wało ci to na za­wsze. Choćby chciała, tak na­prawdę nie mo­głaby za­bić pa­int­bó­low­ców tej szcze­gól­nej nocy – za­rżnąć z zimną krwią, bo wtedy obaj już byli mocno przy­wią­zani do drzewa.

Skrę­po­wały ich Amanda i Ren. Ra­zem cho­dziły do szkoły Ogrod­ni­ków, gdzie miały dużo za­jęć z ob­róbki ma­te­ria­łów z od­zy­sku, dzięki czemu bie­gle opa­no­wały sztukę wią­za­nia wę­złów. Fa­ceci wy­glą­dali jak ro­bótka ma­kra­mowa.

W ten bło­go­sła­wiony wie­czór Świę­tej Ju­liany Toby odło­żyła na bok broń – swój prze­sta­rzały ka­ra­bin i mio­tacz pa­int­bó­low­ców, a także mio­tacz Jimmy’ego. Po­tem wcie­liła się w rolę do­bro­tli­wej matki chrzest­nej, roz­le­wała zupę, dzie­liła po­karm mię­dzy zgro­ma­dzo­nych.

Mu­siała być za­hip­no­ty­zo­wana tym po­ka­zem wła­snej szla­chet­no­ści i do­broci. Pro­szę bar­dzo, skło­niła wszyst­kich, żeby usie­dli w kręgu wo­kół przy­tul­nego wie­czor­nego ogni­ska i ra­zem są­czyli zupę – na­wet Amandę, która po prze­ży­tej trau­mie była pra­wie w ka­ta­to­nii; na­wet Jimmy’ego, który trząsł się w go­rączce i roz­ma­wiał z mar­twą ko­bietą sto­jącą w pło­mie­niach. Na­wet dwóch pa­int­bó­low­ców: czy na­prawdę są­dziła, że się na­wrócą i za­czną tu­lić kró­liczki? Aż dziw, że nie wy­gło­siła ka­za­nia, roz­dzie­la­jąc zupę z ko­ści. Tro­chę dla cie­bie, tro­chę dla cie­bie i tro­chę dla cie­bie! Po­rzuć­cie nie­na­wiść i agre­sję! Wejdź­cie w krąg świa­tła!

Ale nie­na­wiść i agre­sja uza­leż­niają. Dają kopa. Kiedy ich skosz­tu­jesz, po­tem cię te­le­pie, je­śli nie do­sta­niesz wię­cej.

Je­dząc zupę, usły­szeli głosy zbli­ża­jące się wśród nad­brzeż­nych drzew. To były Dzieci Der­ka­cza, Der­ka­cza­nie – dziwni, trans­ge­niczni pseu­do­lu­dzie, któ­rzy żyli nad mo­rzem. Szli je­den za dru­gim przez gę­stwinę, nio­sąc po­chod­nie z so­sny smo­ło­wej, i śpie­wali swoje kry­sta­liczne pie­śni.

Toby wcze­śniej wi­działa ich tylko prze­lot­nie, i to w dzień. Lśniący w bla­sku księ­życa i po­chodni byli jesz­cze pięk­niejsi. Każdy z nich miał inny ko­lor skóry – brą­zowy, żółty, czarny, biały – i inny wzrost, ale wszy­scy bez wy­jątku byli do­sko­nali. Ko­biety uśmie­chały się po­god­nie; męż­czy­znom ze­brało się na za­loty, w wy­cią­gnię­tych rę­kach trzy­mali pęki kwia­tów, ich na­gie ciała wy­glą­dały jak wy­obra­że­nie ide­al­nych ludz­kich ciał w ko­mik­sie czter­na­sto­latka, każdy mię­sień, każda skórna fałdka były wy­raź­nie za­ry­so­wane i po­ły­sku­jące. Ja­skra­wo­nie­bie­skie nie­na­tu­ral­nie duże pe­nisy maj­tały się z boku na bok ni­czym ogony przy­ja­znych psów.

***

Po­tem Toby nie bar­dzo mo­gła od­two­rzyć se­kwen­cję wy­da­rzeń, o ile można to na­zwać se­kwen­cją. Bar­dziej przy­po­mi­nało to roz­róbę w pleb­so­po­lii: bły­ska­wiczny roz­wój wy­pad­ków, kłę­bo­wi­sko ciał, ka­ko­fo­nia gło­sów.

Gdzie nie­bie­skie? Czu­jemy nie­bie­skie! Zo­bacz­cie, to Yeti! Jest chudy! Jest bar­dzo chory!

Ren: O cho­lera, Der­ka­cza­nie. A je­śli będą chcieli... Spójrz­cie na ich... Szlag!

Der­ka­czanki na wi­dok Jimmy’ego: Po­zwól­cie nam po­móc Yeti! Mu­simy nad nim mru­czeć!

Der­ka­cza­nie, ło­wiąc za­pach Amandy: Ona jest nie­bie­ska! Pach­nie na nie­bie­sko! Chce z nami spół­ko­wać! Daj­cie jej kwiaty! Ucie­szy się!

Amanda, prze­ra­żona: Nie zbli­żaj­cie się! Ja nie... Ren, po­móż! Czte­rej ro­śli, piękni, nadzy męż­czyźni pod­cho­dzą do niej z kwia­tami. Toby! Od­pędź ich ode mnie! Za­strzel ich!

Der­ka­czanki: Ona jest chora. Naj­pierw mu­simy nad nią po­mru­czeć. Żeby wy­do­brzała. I dać jej rybę?

Der­ka­cza­nie: Jest nie­bie­ska! Jest nie­bie­ska! Je­ste­śmy szczę­śliwi! Za­śpie­waj­cie dla niej!

Ta druga też jest nie­bie­ska.

Ryba jest dla Yeti. Mu­simy za­cho­wać rybę.

Ren: Amanda, może po pro­stu przyj­mij te kwiaty, ina­czej się wściekną czy coś...

Toby, cien­kim bez­rad­nym gło­sem: Po­słu­chaj­cie, pro­szę was, nie pod­chodź­cie, prze­ra­ża­cie...

Co to? Kość? Kilka ko­biet, za­glą­da­jąc do garnka z zupą: Je­cie tę kość? Ona śmier­dzi.

My nie jemy ko­ści. Yeti nie je ko­ści, je rybę. Dla­czego je­cie śmier­dzącą kość?

To stopa Yeti śmier­dzi jak kość. Kość, którą zo­sta­wiły sępy. O Yeti, mu­simy po­mru­czeć nad twoją stopą!

Jimmy, w ma­li­gnie: Kto tu? Oryks? Prze­cież ty nie ży­jesz. Wszy­scy umarli. Wszy­scy na ca­łym świe­cie, wszy­scy po­umie­rali... Za­czyna pła­kać.

Nie smuć się, o Yeti. Przy­szli­śmy po­móc.

Toby: Może le­piej nie do­ty­kaj­cie... wdało się za­ka­że­nie... po­trzeba mu...

Jimmy: Au! Kurwa!

O Yeti, nie wierz­gaj. Stopa cię roz­boli. Kilka ko­biet za­czyna mru­czeć jak mik­ser ku­chenny.

Ren wzywa po­mocy: Toby! Toby! Hej! Puść­cie ją!

Toby pa­trzy nad ogni­skiem: Amanda znik­nęła w roz­mi­go­ta­nym gąsz­czu na­gich mę­skich koń­czyn i ple­ców. Ren wska­kuje w to kłę­bo­wi­sko i szybko w nim to­nie.

Toby: Cze­kaj­cie! Nie... Prze­stań­cie! Co po­winna zro­bić? To po­ważne kul­tu­rowe nie­po­ro­zu­mie­nie. Gdyby tylko miała ku­beł zim­nej wody!

Stłu­mione krzyki. Toby rzuca się na po­moc, ale wtedy:

Je­den z pa­int­bó­low­ców: Hej, ty! Tu­taj!

Ci bar­dzo śmier­dzą. Śmier­dzą brudną krwią. Gdzie jest krew?

Co to? To jest lina. Dla­czego są zwią­zani liną?

Yeti kie­dyś po­ka­zał nam „linę”, wtedy, kiedy miesz­kał na drze­wie. Z „liny” zro­bił swój dom. O Yeti, dla­czego lina jest przy­wią­zana do tych lu­dzi?

Ta lina spra­wia im ból. Mu­simy ją za­brać.

Pa­int­bó­lo­wiec: No wła­śnie. Ku­rew­sko cier­pimy. (Ję­czy).

Toby: Nie do­ty­kaj­cie ich, bo...

Drugi pa­int­bó­lo­wiec: Kurwa, rusz się, Si­no­jajcu, za­nim ta stara suka...

Toby: Nie! Nie roz­wią­zuj­cie... Ci lu­dzie was...

Ale już było za późno. Kto mógł przy­pusz­czać, że Der­ka­cza­nie po­tra­fią tak szybko roz­su­pły­wać wę­zły?

.

Po­chód

Dwaj męż­czyźni znik­nęli w ciem­no­ści, zo­sta­wia­jąc po­plą­taną linę i po­roz­rzu­cane wę­gle. Idiotka, po­my­ślała Toby. Po­win­naś była być bez­li­to­sna. Roz­wa­lić im łby ka­mie­niem, po­de­rżnąć gar­dła twoim no­żem, na­wet nie mar­no­wać na nich kul. Po­stą­pi­łaś jak skoń­czony pół­głó­wek, do­pu­ści­łaś się ka­ry­god­nego za­nie­cha­nia.

Nie­wiele było wi­dać – ogień przy­ga­sał – ale po­spiesz­nie ro­ze­znała się w sy­tu­acji: przy­naj­mniej wciąż miała swój ka­ra­bin, do­bre i to. Znik­nął jed­nak mio­tacz pa­int­bó­low­ców. Ptasi móż­dżek, po­wie­działa so­bie. Masz tę swoją Świętą Ju­lianę i mi­ło­sierną do­broć wszech­świata.

Amanda i Ren z pła­czem tu­liły się do sie­bie, kilka pięk­nych Der­ka­cza­nek nie­pew­nie je gła­skało. Jimmy prze­wró­cił się na bok i roz­ma­wiał z wę­glami. Im szyb­ciej wy­ru­szą z po­wro­tem do gli­nia­nego domku Mad­dAd­da­mow­ców, tym le­piej, bo tu, w ciem­no­ści, byli ła­twym ce­lem. Pa­int­bó­lowcy mo­gli wró­cić po resztę broni, a Toby zdą­żyła już się zo­rien­to­wać, że gdyby do tego do­szło, na Der­ka­czan nie mia­łaby co li­czyć. „Dla­czego mnie ude­rzy­łeś? Der­kacz się roz­gniewa! Ze­śle grom!”. Gdyby po­wa­liła pa­int­bó­lowca, Der­ka­cza­nie rzu­ci­liby się osło­nić go przed strza­łem do­bi­ja­ją­cym. „Och, zro­bi­łaś bum, czło­wiek upadł, jest w nim dziura, wy­pływa krew! Jest ranny, mu­simy mu po­móc!”.

Jed­nak na­wet je­śli pa­int­bó­lowcy na ra­zie da­dzą im spo­kój, w le­sie były jesz­cze inne dra­pież­niki. Ko­try­sie, wilksy, lwia­gniory; i naj­gor­sze z nich wszyst­kich ol­brzy­mie zdzi­czałe świ­nie. No i te­raz, kiedy lu­dzie znik­nęli z miast i dróg, któż mógł wie­dzieć, ile czasu mi­nie, za­nim z pół­nocy nad­cią­gną niedź­wie­dzie?

***

– Mu­simy iść – po­wie­działa Der­ka­cza­nom. Kilka głów od­wró­ciło się, kilka par zie­lo­nych oczu pa­trzyło na nią. – Yeti musi pójść z nami.

Der­ka­cza­nie za­częli mó­wić je­den przez dru­giego. „Yeti musi zo­stać z nami! Mu­simy wnieść Yeti z po­wro­tem na jego drzewo”. „To wła­śnie lubi, lubi drzewo”. „Tak, tylko on może roz­ma­wiać z Der­ka­czem”. „Tylko on może mó­wić słowa Der­ka­cza o Jaju”. „O cha­osie”. „O Oryks, która stwo­rzyła zwie­rzęta”. „O tym, jak Der­kacz uprząt­nął chaos”. „Do­bry, mi­ło­ściwy Der­kacz”. Za­częli śpie­wać.

– Mu­simy iść po le­kar­stwa – po­wie­działa Toby z roz­pa­czą. – Ina­czej Jimmy... ina­czej Yeti może umrzeć. – Pu­ste spoj­rze­nia. Czy w ogóle ro­zu­mieli, co to śmierć?

– Co to jest „Jimmy”? – Zmarsz­czone zdzi­wie­niem brwi.

Po­peł­niła błąd: nie­wła­ściwe imię.

– Jimmy to inne imię Yeti.

„Dla­czego?”. „Dla­czego to jest inne imię?”. „Co to zna­czy ‘Jimmy’?”. Wy­raź­nie in­te­re­so­wało ich to dużo bar­dziej od śmierci. „Czy to jest ta ró­żowa skóra na Yeti?”. „Ja też chcę mieć Jimmy!”. To ostat­nie wy­po­wie­dział mały chło­piec.

Jak wy­ja­śnić?

– Jimmy to imię. Yeti ma dwa imiona.

– Ma na imię Yeti-Jimmy?

– Tak – po­wie­działa Toby, bo od tej pory tak było.

– Yeti-Jimmy, Yeti-Jimmy – po­wta­rzali mię­dzy sobą.

– Dla­czego dwa? – spy­tał je­den, ale uwagę po­zo­sta­łych już za­prząt­nęło ko­lejne zdu­mie­wa­jące słowo.

– Co to są le­kar­stwa?

– Le­kar­stwa to coś, co ma po­móc Yeti-Jimmy’emu wy­do­brzeć – za­ry­zy­ko­wała. Uśmie­chy: spodo­bała im się ta myśl.

– To my też pój­dziemy – zde­cy­do­wał ten, który chyba im prze­wo­dził: wy­soki brą­zo­wa­wo­żółty męż­czy­zna z or­lim no­sem. – Bę­dziemy nie­śli Yeti-Jimmy’ego.

Dwaj Der­ka­cza­nie bez wy­siłku dźwi­gnęli Jimmy’ego. Toby za­nie­po­ko­iły jego oczy: wą­skie pa­ski bieli błysz­czące mię­dzy po­wie­kami.

– Frunę – po­wie­dział, kiedy Der­ka­cza­nie wznie­śli go w po­wie­trze.

Toby zna­la­zła mio­tacz Jimmy’ego i dała go do nie­sie­nia Ren, uprzed­nio wci­snąw­szy bez­piecz­nik; dziew­czyna nie wie­działa, jak się tym po­słu­gi­wać – bo i skąd mia­łaby wie­dzieć? – ale broń na pewno póź­niej się przyda.

Są­dziła, że do domku z gliny pójdą z nimi tylko dwaj ochot­nicy od Der­ka­czan, ale po­szedł cały tłum, z dziećmi włącz­nie. Wszy­scy chcieli być bli­sko Yeti. Męż­czyźni nie­śli go na zmianę; reszta trzy­mała po­chod­nie wy­soko w gó­rze i od czasu do czasu śpie­wali swo­imi nie­sa­mo­wi­tymi gło­sami dźwię­czą­cymi jak płynne szkło.

Cztery ko­biety szły z Ren i Amandą, po­kle­py­wały je, do­ty­kały ich ra­mion i dłoni.

– Oryks się tobą za­opie­kuje – po­wie­działy do Amandy.

– Niech te nie­bie­skie ku­tasy wię­cej jej, kurwa, nie do­ty­kają – rzu­ciła Ren do nich ze zło­ścią.

– Co to są „nie­bie­skie ku­tasy”? – spy­tały ze zdu­mie­niem. – Co to zna­czy „kurwa nie do­ty­kają”?

– Niech tego nie ro­bią i tyle – po­wie­działa Ren. – Bo będą kło­poty!

– Oryks ją uszczę­śliwi – od­parły ko­biety, choć jakby nie­pew­nie. – Co to są „kło­poty”?

– Nic mi nie jest – po­wie­działa Amanda do Ren. – A to­bie?

– Nie ga­daj, że nic ci nie jest! Na ra­zie za­pro­wa­dzimy cię do Mad­dAd­da­mow­ców – zde­cy­do­wała Ren. – Mają łóżka i stud­nię z pompą, i w ogóle wszystko. Bę­dzie cię można ob­myć. Jimmy’ego też.

– Jimmy’ego? – zdzi­wiła się Amanda. – To jest Jimmy? My­śla­łam, że nie żyje, jak wszy­scy.

– Też tak są­dzi­łam. Ale sporo lu­dzi prze­żyło. To zna­czy tro­chę lu­dzi. Prze­żyli Zeb i Re­becca, ty i ja, Toby i...

– Do­kąd po­szli ci dwaj? – spy­tała Amanda. – Pa­int­bó­lowcy. Po­win­nam była roz­wa­lić im łby, kiedy mia­łam oka­zję. – Za­śmiała się z lekka, igno­ru­jąc ból, jak na sta­rego plebsz­czura przy­stało. – Da­leko jesz­cze? – za­py­tała.

– Mogą cię nieść – po­wie­działa Ren.

– Nie. Nie trzeba.

Ćmy trze­po­tały skrzy­dłami wo­kół po­chodni, w gó­rze li­ście drżały na lek­kim noc­nym wie­trze. Jak długo szli? Toby miała wra­że­nie, że go­dzi­nami, ale czas roz­mywa się w świe­tle księ­życa. Kie­ro­wali się na za­chód przez Park Dzie­dzic­twa, za nimi przy­ci­chał szum fal. Choć przed sobą miała ścieżkę, nie była pewna, czy do­brze idzie, ale Der­ka­cza­nie zda­wali się znać drogę.

Na­słu­chi­wała dźwię­ków wśród drzew – kro­ków, trza­sku ga­łązki, stęk­nię­cia – i trzy­mała się na końcu po­chodu, z ka­ra­bi­nem go­to­wym do strzału. Usły­szała tylko re­chot i jedno, dwa ćwierk­nię­cia: ja­kiś płaz, ja­kiś nocny ptak bu­dzący się ze snu. Była świa­doma ciem­no­ści za ple­cami: jej ol­brzymi cień cią­gnął się za nią, zle­wał z głęb­szymi cie­niami w tyle.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nałuMad­dAd­dam
Pro­jekt okładkiUla Pą­gow­ska
Re­dak­tor pro­wa­dzącaDo­rota Ja­błoń­ska
Ko­rektaJa­dwiga Pil­ler
Co­py­ri­ght © 2013 by O.W. Toad, Ltd. Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by To­masz Wi­lusz, 2024 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2024
ISBN 978-83-8360-068-0
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.