Lwowska opowieść. Zapach bajgli z makiem. Lwowska opowieść, tom 3 - Katarzyna Majewska-Ziemba - ebook

Lwowska opowieść. Zapach bajgli z makiem. Lwowska opowieść, tom 3 ebook

Majewska-Ziemba Katarzyna

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 411

Data ważności licencji: 6/27/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pamięci Eleonory i Stanisława

 

 

 

Copyright © Katarzyna Majewska-Ziemba

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Paulina Kawka

 

Projekt okładki

Iza Szewczyk

 

Skład i łamanie

Izabela Szewczyk-Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2025

 

eISBN 978-83-68560-24-4

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Rebeka obudziła się, czując, że coś nie jest w porządku. Była pewna, że za chwilę odsuną się drzwi szafy i wejdzie Jorge. Znajdzie ją, a wtedy nie tylko ona, ale także Michał i wszyscy mieszkańcy kamienicy zostaną ukarani. Pewnie razem staną pod ścianą, a potem padną strzały, które pozbawią ich życia. A ona przecież tak bardzo chce żyć, ma jeszcze tyle do zrobienia, musi uciekać…

Oddychała szybko, rozglądając się dookoła. Księżyc świecił jasno, widziała zarys starej szafy i wysokiego krzesła, które stało pośrodku pokoju. Uświadomiła sobie, że to nie mała skrytka za gdańską szafą tylko jej własny pokój w rodzinnym domu. Za ścianą spokojnie spała Danusia, a Reba kolejny raz zazdrościła jej mocnego snu. Chciałaby chociaż jedną noc przespać bez koszmarów, z których czasem trudno było się wybudzić.

Podniosła koc i zaskoczona odkryła, że łóżko jest mokre. Pomyślała, że jeszcze tego brakuje, żeby zaczęła się moczyć. Nagle poczuła ból i zrozumiała, że to już. Postanowiła zmienić przemoczone prześcieradło, ale nagły skurcz sprawił, że zgięła się wpół i głośno stęknęła. Nie chciała jeszcze budzić Danki, niech sobie pośpi, zanim ona na dobre zacznie rodzić. Jednak sen przyjaciółki nie był aż tak kamienny, jak myślała. Po chwili rozczochrana Danka stanęła w drzwiach pokoju.

– Rebka, znowu masz złe sny? Położyć się z tobą? – spytała wyraźnie zatroskana. Często spały razem, głaskana po głowie Rebeka czuła się bezpieczniej.

– Chyba rodzę – wyszeptała i znowu stęknęła, a potem zaczęła płakać. Sama nie wiedziała, dlaczego szlocha, rozmazywała łzy po policzkach i stała bezradna pośrodku pokoju, trzymając się za pokaźny brzuch. Na szczęście Danka zachowała zdrowy rozsądek. To akurat zawsze Rebekę zaskakiwało, przyjaciółka niby była postrzelona a jednak, kiedy była taka potrzeba, umiała stawić czoła kłopotom. Pytana o to Danka tłumaczyła:

– A to ta wojna tak mnie przyuczyła. Za to oduczyła pyskowania, to i lepij nawet, kiedyś tom bardziej dziaukata była. Jak Tadku wróci, to mnię nie pozna.

Ciągle o nim mówiła i czekała, ale on nie wracał. Coraz rzadziej wysyłał listy z dalekiego Kazachstanu, w których pisał coraz mniej. Danusia zbierała je do małego pudełeczka, każdy czytała po kilkadziesiąt razy, opowiadając o Tadeuszu każdemu, kto akurat nawinął się pod rękę.

Pewnego dnia listy przestały przychodzić. Danka nie wiedziała, czy nadawca z jakiegoś powodu sam przestał pisać czy mu zabroniono. Rozpytywała, gdzie mogła, ale nikt nie potrafił pomóc.

Teraz także w ciągu kilku chwil Danka stała ubrana i gotowa do pomocy.

– Rebka, pokatulam się po Dźwigoniową, ona pomoże przy rodzeniu. A ty se pochodź, będzie ci lepij urodzić. Rozpytywałam się co nieco i wiem, co trza robić, nic się nie bój, będzi dobrze.

Rebeka się bała, nawet bardzo, ale nie chciała się do tego przyznać. Pokiwała głową i podała Dance chustę.

– Weź, zmarzniesz, noce są chłodne. A gdzie wuj? – Znowu stęknęła i oparła się o krzesło.

– Na nockę ma, to może i lepij, nie będzie się tu chłop plątał w takiej ważnej chwili. Lecę, Rebka a ty spaceruj!

Zniknęła, a Reba zaczęła spacer po pustym pokoju. Bała się kuchni, nie chciała tam wchodzić sama, od razu po przekroczeniu progu przypominała sobie godziny spędzone w kryjówce i swój strach. Wydawało jej się, że za chwilę zajrzy fałszywy szkop albo jego koledzy. Czasami żałowała, że tak się nie stało, miałaby wtedy spokój i odpoczynek od wspomnień i od życia. Tylko Michał nie zasłużył sobie na taką karę, był dobrym człowiekiem. A jednak ten dobry człowiek zniknął zaraz po wyzwoleniu, nie napisał i więcej się nie pojawił. Czekała na niego, tak jak Danka na swojego Tadeusza. Nie powiedziała mu o dziecku, ale przecież i tak obiecywał, że wróci. Tymczasem minęło kilka miesięcy, a on nie dał znaku życia. Nie wiedziała, kogo pytać, do kogo napisać… Jedyną osobą, która mogła pomóc, był Chaim, jednak nie ufała mu. Niby brat, a całkiem jak obcy.

Kolejna fala nagłego bólu sprawiła, że znowu zgięła się wpół. Martwiła się, że jeśli teraz urodzi, co zrobi z dzieckiem? Jest sama w domu i może nie dać rady.

Na szczęście w porę wróciła Danka z Dźwigoniową.

– Się Renia położy na łóżku, zaraz zobaczymy, czy się już dzieciak do nas pcha. A Danka niech wodę grzeje – zarządziła akuszerka.

Rebeka tak właśnie teraz się przedstawiała, nie chciała mieć nic wspólnego z tamtym światem. Dlatego zmieniła imię i już tylko Danusia uparcie zwracała się do niej Rebka. Dla wszystkich innych była Renatą.

Położyła się i rozchylając nogi, poddała nieprzyjemnemu badaniu. Dźwigoniowa kiwała głową ze znawstwem.

– Już niedługo, się Renia nie martwi, szybko pójdzie. Danka wodę grzeje, bo jeszcze obmyć się trzeba. Jak ten Reni chłop z wojny wróci, to dopiero się ucieszy, co? Wiedział?

– Nie wiedział – odpowiedziała krótko. Nie miała ochoty na rozmowy.

– A czemu to? – dopytywała zaciekawiona Dźwigoniowa. – Cieszyłby się i czekał, pewnie do domu by go ciągło.

– Tak było lepiej. – Rebeka ucięła rozmowę.

– Pewna nie była – dodała Danka, zawsze gotowa pomóc przyjaciółce.

– Mówię wam, że jakby wiedział, to już by w chałupie był, a tak, to licho wie, gdzie się teraz katula po świcie – dodała akuszerka ze znawstwem.

– Byłby albo i nie byłby, licho wi. Dźwigoniowa nie wyprowadza ciężarnej z nerw, może ja herbaty z rumianku naparzę?

– E tam, rumianku bełtać nie będę, jak Danuta ma co mocniejszego, to i nie pogardzę, żeby dzieciaczek się zdrowy urodził.

Zostawiły Rebę samą i poszły do kuchni. Akuszerka usiadła za stołem, a Danka nalała po kieliszku bimbru przyniesionego przez wuja. Wypiły obie, akuszerka postawiła przed sobą kieliszek, wyraźnie czekając na kolejną porcję.

– Na druga nóżkę… – przymówiła się z uśmiechem.

Danka nalała pół kieliszka i poprosiła:

– Niech no Dźwigoniowa nie pyta o chłopa, ona nic nie wi i przeżywa, jak nie przymierzając wańka-wstańka. Zresztą i ja takoż samo, ani ze mnie żona, ani nie wdowa, a i bajbusa ni ma. Tyle mojego, czekam jak dzyga[1] latka, a chłopa ni widu ni słychu.

Kobieta wyraźnie miała ochotę na więcej trunku, ale jęk rodzącej wywołał ją z kuchni. Danka odetchnęła z ulgą, nie umiała odmówić, a nie bardzo chciała, żeby poród odbierała pijana akuszerka.

Dziecko przyszło na świat dość szybko. Przerażona Danusia stała w kącie pokoju i dopiero kiedy dostała je na ręce, żeby je umyć, odważyła się podnieść wzrok. Widok malutkiej dziewczynki zupełnie ją rozczulił. Patrzyła na małe usteczka, które wydały dziwnie skrzypiący dźwięk i zachciało jej się płakać. Wytarła małą w czyste prześcieradło, mocno przytuliła do siebie, szepnęła do niej:

– Śliczna dziunia z ciebie…

Podeszła do Rebeki i podała jej córeczkę, ale ta zamknęła oczy i poprosiła szeptem:

– Daj mi, Danusiu, odpocząć…

– Renia powinna teraz przytulić małą, bo ona musi czuć matkę, inaczyj będzie płaczliwa – wtrąciła się Dźwigoniowa i sprawdziła, czy czasem położnica nie ma gorączki.

Dziewczynka jakby to wyczuła, zaczęła wiercić się w objęciach Danusi i cicho skrzypiała, zupełnie jak drzwi kuchennej szafy, kiedy Michał Kawka je zamykał. Reba zostawała po drugiej stronie, sama w ciemnej klitce bez okna. Nie chciała tego pamiętać. Dlatego teraz zamknęła oczy i udawała, że drzemie.

Akuszerka nie próbowała przekonać świeżo upieczonej matki, jej robota była już skończona. Wzruszyła ramionami i zaczęła się żegnać, prosząc Dankę o rozchodniaczka. Ta podała jej niedopitą butelkę w podziękowaniu za pomoc a Dźwigoniowej błysnęły oczy. Pożegnała się szybko i obiecała jeszcze tu zajrzeć, Danka była pewna, że zaraz za drzwiami opróżniła flaszkę.

Zostały same. Przyjaciółka trzymała w ramionach jej nowo narodzoną córeczkę a Rebeka sama nie wiedziała, co teraz czuje. W końcu faktycznie usnęła i znowu śniła sen o Kapustce, który sapie jej do ucha.

Zbudziło ją delikatne dotknięcie, na szczęście zamiast Kaczana zobaczyła pochyloną nad sobą twarz Danki.

– Rebka, trza nakarmić tę małą. Ona tak miauczy jak kociak jaki, weź no ją na chwilę.

Chciała jej podać zawiniątko, ale Reba wyciągnęła przed siebie ręce, broniąc się przed noworodkiem.

– Nie teraz. – Jej głos brzmiał stanowczo.

– Teraz, ona jest głodna. – Danka przysunęła do niej córkę. – Przecież ja jej nie nakarmię, a dziamdzia ryjkiem, widać, że już pora.

– Potem ją nakarmię…

Tym razem Danka była bardziej stanowcza.

– W dyrdy ją tu nakarm, bo bajbus marmoli!

Nie powiedziała nic więcej, zostawiła tłumoczek i poszła do kuchni. Po chwili zaczęły stamtąd dochodzić dźwięki krzątania i podśpiewywanie. Nie było sensu jej wołać, Rebeka czuła, że tym razem Danka nie ustąpi. I wiedziała, że pora nakarmić córeczkę. Przysunęła ją do siebie i spojrzała niechętnie. Dotknęła palcem malutkiego uszka; ten widok niezmiernie ją rozczulił, ucho jej córki było perfekcyjnie doskonałe. Zaraz jednak przywołała się do porządku. Musiała być twarda, jeśli ta mała istotka ma przeżyć, to ona nie może się mazać.

Karmiła córeczkę wzruszona, sama nie wierzyła w to, że potrafi pokochać ją od pierwszej chwili, a jednak! Czuła, że bez wahania oddałaby za to maleństwo życie. Było jej żal, że całą swoją miłość musi ukryć, najlepiej tak, żeby nikt się nie dowiedział.

Danusia po cichu weszła do pokoju i przyglądała się, wyraźnie zadowolona.

– Jak ona ma na imię? – spytała ze wzruszeniem.

– Nie wiem.

– No ali jak to nie wiesz? Musisz jej jakieś dać.

– Wszystko mi jedno, daj jej, jakie chcesz.

– Rebka, no co ty? To twoja córka, daj jej imię. Może po twojej mamie?

– Mam jej dać na imię Estera? – Pomysł wydawał się niedorzeczny.

– No całkiem to ładne, a coś ty taka bisowata się zrobiła? Nie pasuji ci Esterka?

– To jest żydowskie imię!

– To ja wim przeca sama. – Danka wzruszyła ramionami.

– Czy ty wiesz, na co skażę moje dziecko? Jak po niego przyjdą, to w pierwszej kolejności zginie. Wystarczy, że powie swoje imię… Danka, czemu ty jej tak źle życzysz? Chcesz, żeby ją zabili? Ona ma żyć, nie chcę, żeby siedziała za szafą, nie chcę, żeby trafiła do getta…

Głos zaczął jej drżeć, a łzy popłynęły strumieniem, kilka spadło na główkę dziecka, które zaczęło się niespokojnie kręcić. Danusia patrzyła na Rebekę, zupełnie nie rozumiejąc, o czym mowa, po dłuższej chwili i jej zaszkliły się oczy. Ciężko usiadła na krześle i nie umiała opanować płaczu.

– Ta co ty, Rebka, mówisz? – powiedziała, pochlipując. – Przecież to już minęło, nie wróci. Tego już nie ma. Ja dla tej małej to jak najlepiej chcę. Kiedy ja ci źle życzyłam? Oczadziała ty? Ja zawsze… no przecież sama wiesz, że ja zawsze…

– Nie wiesz, czy nie wróci. Nikt tego nie wie!

Danusia patrzyła przestraszona na przyjaciółkę. Nie umiała jej wytłumaczyć, że wojna się skończyła i już są bezpieczne. Wiedziała, że Rebeka zamyka się w sobie i oddala coraz bardziej, jednak nie umiała jej pomóc. Miała nadzieję, że kiedy urodzi się dziecko, Rebeka zapomni o swoich lękach. Tak się jednak nie stało. Teraz widziała wyraźnie, że wcale się na to nie zanosiło. Bardzo chciała ją rozweselić, zagadać, jak kiedyś, ale zupełnie nic nie przychodziło jej do głowy.

– Może mordochwyta[2] obstalujemy? – zaproponowała.

– Po co?

– No żebyście pamiątkę jaką miały, jak wróci Michał, to mu pokażesz, jaka ona była zupełnie malutka. Bo to wiesz, szybko idzie…

– Nie ma potrzeby.

– Ali jak to nie ma?

– Zwyczajnie, on jej nie zobaczy, Danusiu.

– Ty się nie martw, Rebka, Kawka wróci. Sama zobaczysz, i mój Tadku przyhula, i twój Kawka jednakowoż.

– Ale ja nie mogę jej zatrzymać! – Rebeka wreszcie odważyła się to powiedzieć.

Teraz już Danka niczego nie rozumiała, patrzyła na przyjaciółkę z takim zdziwieniem, jakby widziała ją pierwszy raz.

– Co ty pleciesz? Ona zicher twoja.

– Muszę ją oddać, ona musi żyć.

– Rebka, ty się opamiętaj, dziunia, wojny już nie ma. Ona będzie żyła, i to z nami. Ja nie dam jej ukrzywdzić.

– To ją sobie weź.

– Ali jak to tak? Ja mam zabrać małą?

– Powiemy jej, że to ty jesteś jej mamą.

– A jak Michał wróci?

– Nie musi wiedzieć, niech myśli, że ona twoja. On nawet nie wiedział, że będę miała dziecko.

– I będziesz na nią patrzeć codziennie i serce cię będzie bolało, że ona do innej mówi mamo…

– Byleby żyła, Danusiu, to najważniejsze.

Danusia kiwała głową z wyrozumiałością, a w głębi serca miała nadzieję, że to tylko chwilowe. Patrzyła na Rebę i wiedziała, że z przyjaciółką dzieje się coś złego. Doskonale pamiętała własną ciotkę, chorą na głowę. Ona także nie dopuszczała do siebie myśli, że jej jedyny syn już nie żyje. Chodziła po domu i szukała go, mimo że ten już od kilku lat leżał na cmentarzu. Nieraz w nocy dobijała się do drzwi, żeby ją wypuścić na dwór albo krzyczała, budząc wszystkich. „Guuutek, Gustaw!” – rozlegało się po całym domu i nie można było jej uciszyć.

Ciotka żyła w innym świecie, a teraz Danka miała wrażenie, że Reba trafiła do tego samego miejsca. Co prawda nie szukała Gutka, ale czekała na Niemców. Bała się, że to wszystko wróci i chciała być na to gotowa, w małej wnęce za szafą wciąż leżał koc i kawałki suchego chleba. Reba bała się ludzi i nie było możliwości namówienia jej na spacer. Nic jej nie cieszyło, za to smuciło prawie wszystko. Leżała w łóżku i wpatrywała się w sufit, czasem wspominała swoją rodzinę. Nie miała planów na przyszłość ani marzeń, nawet do gotowania już się nie brała. A teraz miała jeszcze i dziecko, którego nie chciała.

Nakarmiła córeczkę i oddała ją Danusi.

– Weź ją teraz – poprosiła cicho. – Ja muszę odpocząć.

– Imię jakie ma? Wymyśliłaś?

– Nie ma.

– To jej dajmy.

– Daj jej, jakie uważasz. – Rebeka westchnęła i zamknęła oczy. To był znak, że pora na odpoczynek i przyjaciółka ma jej dać spokój.

– Wandzia może? Znałam taką jedną Wandzię, co jej matka… – Danka już była gotowa opowiedzieć historię Wandy, jej bliższych i dalszych krewnych, ale widziała po minie Reby, że ta wcale nie słucha. Wzięła więc malutką w ramiona i wyszła z pokoju.

Kiedy Rebeka została sama, otworzyła oczy i wpatrywała się w sufit. Wydawało się jej, że widzi na nim twarze, jakby właśnie była w kinie. Przesuwał się obraz roześmianych chłopców, skupionej Riny i zalotnej Soni. Oblicza tych, których już nie było, a za którymi wciąż tęskniła. Zakryła twarz dłońmi i szlochała bezgłośnie. Bardzo chciała zostawić córeczkę przy sobie, ale strach dławił ją tak bardzo, że prawie gubiła oddech. To byłaby dla małej krzywda, zostać z żydowską matką, to byłby wyrok.

Długi płacz sprawił, że w końcu usnęła. Nie słyszała rodzinnej narady, którą Danka ściszonym głosem prowadziła z wujem.

– Wujku, mówi ja tobie, że ona dziewuszki nie chce. Aż żal ściska serce, taka festna kruszynka.

– Zechce, zobaczysz, że zechce. Handryczyć się z nią nie będziemy, czekać trzeba.

– Oddać chce, mówi, żebym wzięła. Ja to myślę, że jej trzeba lekarza od głowy sprowadzić. On całkiem jak wczorajsza chodzi, nic jej nie cieszy. Pamiętasz, jak baciary jej śpiewały? Też taka wtedy była, pomógł jej ten koncert. Ali jak już się wywiedziała, że nikt z Blomerów nie wróci do domu, to jej ta cała radość odeszła. Pomóc jej trzeba.

– Pomyślę, co dalej zrobić. Nalej no ćmagi, trzeba za zdrowie dziewczynki wypić, żeby dobre życie miała.

– Ni ma już.

– Wypiłaś?

– Ta gdzie ja, akuszerka wzięła, ja to ledwie jęzor umoczyłam. Tak jej podeszła ta twoja chara, że się przymilała jak kot do spyrki.

– Ech, spyrki to ja już dawno nie widział, a i ćmagi teraz nie ma, co za los. Ale Bogu dziękować, dziewuszka zdrowa! To jak jej Rebka dała na imię?

– Nijak, ja jej dałam, ona nie chciała nawet o dziecku rozmawiać. Wandzia jej będzie.

– Ładnie. Może jak ten jej brat się pojawi, to z nim trzeba porozmawiać? Co prawda on teraz Sowiet, ale jednak brat.

Danusia wcale nie była pewna, czy to dobry pomysł, żeby Chaima pytać o cokolwiek. Sowiet to nie był brat, Sowiet to raczej psubrat.

 

 

 

[1] Bąk (bałak)

[2] Fotograf (bałak)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział II

 

Kolejne dni nie przyniosły niczego nowego. Rebeka wstawała z łóżka i krzątała się po domu, ale nie chciała mieć z córeczką za wiele wspólnego. Karmiła ją, czasem przewijała, a potem odkładała do dużego wiklinowego koszyka, w którym mała sypiała, i wychodziła z pokoju. Dopiero kiedy zostawała sama, pozwalała sobie na płacz, chciała przytulać i całować małą główkę córeczki, ale strach o dziecko był silniejszy.

Wuj zdobył materiał na pieluszki i jakieś dziecięce ubranka, jednak ona nawet nie spojrzała na przyniesione podarunki, podziękowała zdawkowo i oddała wszystko Danusi.

– Rebka, jakieś chrzciny chcesz zrobić? Czy co tam u was się obchodzi? – dopytywała przyjaciółka. – Ja nie wim co, ali pomogę ci zurganizować.

– Niczego się nie obchodzi, nie będzie chrzcin – mruknęła Rebeka.

– To może chociaż obiad jaki? Brata masz, kapcan, co prawda, ale brat.

Zaprzeczyła gwałtownie.

– Nikt nie może o niej wiedzieć, oddajmy ją do dobrych ludzi, odchowają i może będzie szczęśliwa.

– Co ty pleciesz? Już nie pamiętasz, jak Danielka pod murem zostawili? – Danka postanowiła być bardziej stanowcza i niechcący przywołała najgorsze wspomnienia. – Matka ma ją odchować, a nie jakieś obce.

Danusia jednego była pewna: nie może dopuścić, żeby Reba oddała dziewczynkę obcym ludziom. Ten pomysł musiała wybić jej z głowy, zanim przyjaciółka zrobi jakąś nieodwracalną głupotę, której będzie żałowała całe życie.

– Ja niczego jej nie dam, nic nie mogę dla niej zrobić, będzie jej lepiej u obcych, Danusiu… – Rebeka naprawdę chciała, żeby Danka ją zrozumiała.

– Bzdury gadasz, ja wiem, co to znaczy, jak ojca ni matki nie masz. Doskonale o tym wiem, nie było dnia, żebym o matuli nie myślała. A ona pomarła, ale jakbym ja wiedziała, że żyji sobie gdzieś i mnie nie chciała z fanaberii jakiej, to bym się modliła ze wszystkich sił, żeby każdego dnia tego żałowała. Posłuchaj ty mnie i nie rób głupot.

Rebeka nie chciała dłużej dyskutować, podjęła już decyzję. Na wszelki wypadek napisała list, który postanowiła dołączyć do rzeczy dziewczynki. Poprosiła w nich tych ludzi, którzy zaopiekują się jej córką, żeby kiedyś opowiedzieli jej o matce. Pisała po polsku, od czasu lekcji z Riną nie miała żadnych problemów i nie robiła błędów. Bała się, że między obcymi Wandzia nigdy nie pozna jidisz.

 

Droga moja córeczko,

przebacz mi to, co postanowiłam zrobić, oddałam cię na wychowanie do obcych ludzi. Bardzo się boję, że ja sprowadzę na ciebie nieszczęście, a chcę, żebyś żyła. Jeśli zostaniesz ze mną, to mogą przyjść po ciebie nocą, zabrać cię jak Daniela albo Eliasza, jak mojego ojca, ciotkę, sąsiadkę i wielu innych. Moje serce jest rozdarte, ale robię to, co uważam, że powinnam. To, co dla ciebie będzie najlepsze. Jesteś moim cudem i kocham cię całym sercem. Wybacz mi i żyj szczęśliwie.

 

Zapakowała liścik do małej paczuszki i dołożyła rodzinną fotografię, którą kiedyś zrobili. Wszyscy na niej byli poważni, tylko ona i brat śmiali się radośnie. Po zastanowieniu wyjęła ją jednak i pomyślała, że musi zrobić odbitkę, bo także chciałaby ją mieć. Może przy okazji zrobi jedną dla Chaima, niech mu będzie. Od czasu do czasu wspomagał ich konserwami i cukrem, więc odwdzięczy mu się pamiątką. Postanowiła poszukać fotografa, ale nie teraz, jutro. Teraz była tak zmęczona, że chciała już tylko spać.

 

Danka nie potrafiła zmusić Rebeki do opieki nad dzieckiem, ale nawet słyszeć nie chciała o tym, żeby szukać innego domu dla małej Wandzi. Wręcz przeciwnie, robiła wszystko, żeby zatrzymać noworodka. Postanowiła o wszystkim poinformować Chaima. Miała nadzieję, że on będzie umiał odwieść Rebekę od popełnienia największego błędu w życiu. Ani jej, ani wujowi to się nie udało, prosili, tłumaczyli, znów prosili, ale wszystko na nic.

– To jedna krew, może on Rebce pomoże – mówiła do wuja szeptem, żeby czasem przyjaciółka nie usłyszała o jej planach.

– Nie wiesz, że od nich niczego dobrego nie dostaniemy? Teraz to on już nie brat, to Sowiet. Jak tu kiedyś był, to harmoszki miał.

– Że co?

– No buty ichnie, takie marszczone, mówią, że tylko ruska wierchuszka takie nosi, tacy specjalnie szkoleni, żeby Polaków tępić i na komunizm nawracać[3] – tłumaczył jej jak dziecku. – A sama wiesz, co tu z nami robią.

Doskonale wiedziała. Z dawnych znajomych nie został prawie nikt. Albo siedzieli w więzieniu, albo dobrowolnie wyjeżdżali, nie chcieli zostać w swoim ukochanym mieście, które zaczynało być obce.

– Może i on nie nasz, ale jej brat. Musi jej pomóc, pójdę. – Danka się upierała, choć bała się tego starannie uczesanego i ogolonego elegancika, który miał zupełnie zimne oczy. Nigdy się nie uśmiechał, czasem kąciki ust podnosiły mu się w dziwnym grymasie, jakby za chwilę miał ugryźć. Rebece nie przyznała się do tego, co zamierza zrobić.

Do Chaima poszła sama, z duszą na ramieniu. W pamięci miała lwowskie dowcipy, w których skrót NKWD tłumaczono „Nie wiadomo kiedy wrócisz do domu”. Lwowiacy omijali siedzibę NKWD szerokim łukiem, a teraz ona sama pchała się w ich łapy.

Podniosła dumnie głowę i weszła do jaskini lwa. Już przy wejściu zatrzymał ją skośnooki kałmuk, w rękach trzymał gotową do strzału broń i patrzył badawczo.

– Czego chotieła[4]? – spytał, nie odpowiadając na przywitanie.

Miała ochotę odpowiedzieć mu po swojemu tak, żeby mu poszło w pięty, jednak wysiliła się na uprzejmość.

– Ja do towarzysza Blomera, mogę?

– A tu takiego niet – odpowiedział krótko i wzruszył ramionami.

– Jest taki, na pewno jest, proszę spytać.

– Mówię, że nie ma, to nie ma. Po co pytać?

Zdobyła się na wysiłek, uśmiechnęła się do żołnierza wymuszonym uśmiechem i poprosiła cicho:

– Panie żołnierzu, ta wojennej sirocie pan odmówisz? Taka ciężka moja dola i nikt nie chce mi pomóc. A ja przecież umiem się odwdzięczyć.

Patrzyła mu prosto w oczy obiecująco i zalotnie mrugała, pochylając się coraz bardziej w jego stronę. Żołnierz zrobił się czerwony jak pomidor, chwycił telefon i zerkając na nią co chwila, wykręcił numer. Z kimś rozmawiał cicho, Danka słyszała tylko nazwisko „Blomier” powtarzane kilka razy z ruskim akcentem. W końcu odłożył słuchawkę.

– Zgadza się wszystko, tylko nazwisko inne. Chodziło o towarzysza Blomowskiego, przyjdzie tu zaraz, żdať nado[5].

Zdziwiła ją ta zmiana nazwiska, jednak nie chciała o to pytać strażnika. Po chwili pojawił się Chaim, zmierzył ją wzrokiem i od razu otworzył przed nią drzwi.

– Zapraszam na rozmowę.

Nie pytał o nic, więc i ona nic nie mówiła, posłusznie poszła za nim. Wąski korytarz był zupełnie pusty, kolejne, starannie zamknięte masywne drzwi tłumiły dźwięki. Tylko za jednymi, gdy je mijali, rozległ się krótki krzyk. Drgnęła wystraszona, ale udawała, że nic się nie stało. W końcu weszli do małego gabinetu, gdzie na pierwszym planie pysznił się wielki portret Stalina, a obok mapa Związku Radzieckiego. Powbijane w nią były szpilki ze znacznikami, na największym z nich widziała napis Kujbyszew.

Chaim zaproponował:

– Usiądź może.

– Nie wiem, jak mam do ciebie teraz gadać – odpowiedziała zgodnie z prawdą.

– Towarzyszu, tak będzie najlepiej. Jak do was przyjdę prywatnie, to możesz mówić Adam, ale teraz jestem w pracy. Chaima już nie ma, teraz jest Adam.

Siedziała sztywno, patrząc przed siebie. Na szczęście wojna nauczyła ją milczenia i pokory, wiedziała, kiedy nie należy dziaukać i o nic pytać.

– To co cię sprowadza? – Czekał na wyjaśnienia celu niespodziewanej wizyty.

– O Rebce chciałam pogadać, bo z nią nie jest dobrze…

Opowiedziała mu o wszystkim. O małej Wandzi, której Reba nie chce, o jej dziwnym zachowaniu, płaczu, strachu i czekaniu na Niemców. Słuchał uważnie, paląc jednego papierosa za drugim. Kiedy skończyła, w pokoju było siwo, Chaim zgasił kolejny niedopałek i patrzył na nią uważnie.

– No i co mam robić? – spytała, czekając na jego radę.

– Czekać.

– Niby na co? – Myślała, że usłyszy coś bardziej trafnego.

– Coś wymyślę, odezwę się do was. Na razie opiekuj się moją siostrą i Wandzią. Potrzebujesz czegoś?

Zaprzeczyła gwałtownie, ale nie słuchał. Otworzył szafkę i wyciągnął z niej kilka czekolad, cukier, jakieś puszki, i przysunął w jej stronę.

– Ze mną się nie dyskutuje, bierz, najwyżej na coś wymienisz.

– Dziękuję.

Nie odpowiedział. Wstał, poprawił mundur i otworzył drzwi. Zrozumiała, że wizyta skończona. Wzięła plecak z podarowanym jedzeniem i poszła korytarzem za Chaimem.

Przy wyjściu ten sam żołnierz przywitał ją uśmiechem i najwyraźniej chciał zagadać, jednak Danka poprawiła plecak, odwróciła się na pięcie i wyszła bez słowa.

W domu opowiedziała o wszystkim Rebie, nie chciała jej okłamywać. Jednak przyjaciółka wzruszyła ramionami, jakby zupełnie jej to nie obeszło. Za to potem zamknęła się w pokoju i długo nie wychodziła. Dopiero rozpaczliwy płacz córeczki i nerwowe pukanie Danki sprawiły, że otworzyła drzwi i nakarmiła Wandzię. A potem odłożyła dziewczynkę do dużego kosza, który zostawiła na podłodze przy kuchennym stole, a sama znowu zniknęła w pokoju.

 

Rebeka właściwie przestała odróżniać kolejne dni, spała w ciągu dnia, a nocami nerwowo chodziła po pokoju, wyglądała przez okno albo nasłuchiwała odgłosów za zamkniętymi drzwiami. Na spacery nie chciała wychodzić, to Danka zabierała kosz z dzieckiem i stawiała go pod jedynym drzewem rosnącym na podwórku. Śpiewała małej lwowskie piosenki i opowiadała bajki, popłakując nad nieczułością Reby. Ta nie wyszła z domu ani razu.

Kiedy czarny samochód zatrzymał się koło ich kamienicy, Danusia akurat siedziała obok śpiącej Wandzi i nuciła jej cicho piosenkę, za plecami na sznurze powiewały suszące się pieluchy, zrobione ze starego prześcieradła.

Pukanie do drzwi poderwało Rebę z łóżka. Wiedziała, że przyjdą po nią prędzej czy później i nawet nie była bardzo zdziwiona. Zastanawiała się tylko, dlaczego nikt jej nie powiedział, że Niemcy wrócili. Cieszyła się, że córeczki akurat nie ma w domu, miała nadzieję, że na podwórku nie będą szukali żydowskiego dziecka.

Wuj otworzył drzwi, słyszała, jak rozmawia z kimś półgłosem. W pośpiechu złapała swój zeszyt i jedyną rodzinną fotografię, na ramiona zarzuciła wełnianą chustę. Nie wiedziała tylko, czy zabierają ją do więzienia, czy od razu gdzieś na egzekucję. W tym drugim przypadku szkoda byłoby chusty. Podeszła do drzwi, nie chciała się żegnać ani widzieć zatroskanego wzroku wuja i łez Danusi.

– Jestem gotowa, możemy iść. – Zobaczyła zaskoczenie na twarzy żołnierza w sowieckim mundurze, który na nią czekał. Przez głowę przebiegły jej myśli, że jednak Danka miała rację, Niemców już nie było. A ona pewnie trafi tam, gdzie Tadeusz, do dalekiego Kazachstanu.

Wyszła z opuszczoną głową i od razu skierowała się do samochodu. Danusia patrzyła na nią zaskoczona, podniosła rękę i pomachała, ale Rebeka udawała, że tego nie widzi. Jej mała córeczka bezpiecznie spała w koszyku, to było najważniejsze.

Sowiet otworzył drzwi samochodu i czekał, aż Rebeka wsiądzie. Z przodu zobaczyła Chaima. Nie rozumiała, po co brat tu jest, czyżby chciał się nacieszyć widokiem zrozpaczonej siostry?

– Po coś przyjechał? – spytała opryskliwie. – Masz mnie, Dankę zostaw w spokoju.

– Wsiadaj – powiedział cicho i dał znać kierowcy, że pora zamknąć drzwi i ruszać.

Odwróciła głowę, żeby go nie widzieć, świat za oknem samochodu się przesuwał, a ona zastanawiała się, co chciałaby zapamiętać. Z pewnością Michała, Danusię, ciepłą rączkę małej Wandzi… Chciałaby raz jeszcze spróbować białej czekolady, ale to pewnie nie będzie już jej dane.

– Zastrzel mnie, Chaim, nie pozwól żeby męczyli… – wyszeptała prosząco. Po policzku zaczęły płynąć łzy, których się wstydziła. Nie chciała go o nic prosić, ale strach wziął górę nad godnością.

– O czym ty mówisz, Renia? Za kogo mnie masz? – Użył jej nowego imienia, a w jego głosie nie było słychać triumfu, wydawało jej się nawet, że słyszy troskę.

– Przecież wiem, że mnie nie lubiłeś, jestem aresztowana, a wiemy oboje, co to znaczy.

– Nie jesteś aresztowana, chciałem ci coś pokazać, dlatego razem jedziemy. Poza tym dziecięce niesnaski już minęły, nie sądzisz? Nie skrzywdziłbym cię.

Odrobinę jej ulżyło, przestała wpatrywać się w okno i spojrzała na brata. Wyglądał na starszego, niż był. Włosy na skroniach zaczynały mu siwieć, miał poszarzałą twarz i podpuchnięte oczy. Pomyślała, że jest podobny do matki i nawet równie zmęczony.

– Wiesz coś o naszych chłopcach? – Chodziło jej o Dawida i Michała. Ostatni raz widzieli się tamtego wieczoru, kiedy obaj poszli na Warszawę, chcieli dołączyć do powstańców w stolicy. Obiecali, że wrócą, minęło sporo czasu, a nawet się nie odezwali.

– Nie widzisz, że tu jakaś babina idzie? – Chaim podniósł głos na kierowcę, a jednocześnie dotknął jej ręki i zrobił delikatny ruch głową.

Zrozumiała, że nie powinna pytać. Umilkła i dalej jechali w ciszy. Droga się dłużyła, Rebekę ogarniała senność. Oparła głowę o szybę i oczy same jej się zamknęły.

Samochód nagle się zatrzymał, a ona uderzyła głową w przednie siedzenie. Nic takiego się nie stało, lecz Chaim warknął ostrzegawczo na kierowcę:

– Może trochę uważaj? Jedno słowo i więcej za kółkiem nie siądziesz!

Tamten wymruczał coś przepraszająco, otworzył drzwi i pomógł Rebece wysiąść.

Rozejrzała się dookoła. Stali przed sporym budynkiem, który na szczęście nie wyglądał jak więzienie.

– Po co mnie tu przywiozłeś? – spytała Chaima mało uprzejmie.

– Zaraz coś zobaczysz.

Otworzył furtkę i razem weszli do ogrodu. Widać było, że ktoś stara się o niego dbać, ale wiele tu jeszcze było do zrobienia. Zauważyła zawieszony nad drzwiami kawałek drewna z wypisaną nazwą:

Prijut – Dom Dziecka imienia Pawki Morozowa[6].

Zatrzymała się na chwilę, niepewna, czy ma ochotę na tę wizytę. Chaim otworzył drzwi i ponaglił.

– Musisz tam wejść.

Pomyślała, że znalazł dobre miejsce dla Wandzi, wypadało więc sprawdzić, jak jest w środku.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

[3] Buty noszone między innymi przez „kujbyszewiaków”– absolwentów specjalnej szkoły politycznej NKWD w Kujbyszewie

[4] Czego chcesz? (ros.)

[5] Trzeba czekać (ros.)

[6] Paweł Trofimowicz Morozow, patron ruchu pionierskiego.