Lustro i światło - Hilary Mantel - ebook + książka

Lustro i światło ebook

Hilary Mantel

4,5

Opis

Zwieńczenie bestsellerowej trylogii dwukrotnej laureatki BOOKERA Dalszy ciąg historii Tomasza Cromwella na tle upadku Anny Boleyn. Triumfalne zamknięcie trylogii, którą rozpoczęły nagrodzone Bookerem: W komnatach Wolf Hall i Na szafocie. Książka śledzi ostatnie lata Thomasa Cromwella, chłopca znikąd, który wspina się na wyżyny władzy. Otrzymujemy portret drapieżnika i ofiary, zaciekłej walki między teraźniejszością a przeszłością, między wolą królewską a wizją zwykłego człowieka: współczesny naród tworzący się przez konflikt, pasję i odwagę. Historia zaczyna się w maju 1536 rok: Anne Boleyn nie żyje ścięta przez wynajętego francuskiego kata. Gdy jej szczątki są pogrążone w zapomnieniu, Cromwell je śniadanie ze zwycięzcami. Syn kowala z Putney wyłania się z wiosennej krwawej łaźni, aby kontynuować wspinaczkę do władzy i bogactwa, podczas gdy jego potężny mistrz, Henryk VIII, osiada na krótkotrwałym szczęściu ze swoją trzecią królową, Jane Seymour. „Hilary Mantel napisała epos, który dla Anglików jest tym, czym Eneida dla Rzymian oraz Wojna i pokój dla Rosjan”. The Telegraph

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1402

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (25 ocen)
18
4
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Magdalenacygan

Nie oderwiesz się od lektury

Magnificent!
00
zofzak
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Cykl o Cromwellu to coś wspaniałego. Autorka bardzo dokładnie i wiarygodnie opisuje życie w XVI-wiecznej Anglii, a napięcie w tej książce, chociaż wynika przede wszystkim z rozgrywek politycznych, jest niesamowite. Z tego co rozumiem, cykl miał odczarowywać nielubianą w angielskiej historiografii postać Cromwella i pokazywać jego ludzką twarz. W Polsce jest on raczej średnio znany, więc tej funkcji książka nie może spełnić, co nie zmienia faktu, że, czytając te książki absolutnie kibicowałam głównemu bohaterowi i jego motywacje były dla mnie jasne i zrozumiałe. To moim zdaniem pokazuje największy kunszt autorki. Co ważne, w świecie przedstawionym nie występują sami mężczyźni, a pokazana jest ważna (chociaż inna od męskiej) rola kobiet na dworze królewskim.
00

Popularność




The Mirror and the Light

Copyright © 2020 by Tertius Enterprises Ltd.

Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2020 for the Polish translation by Paweł Cichawa

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie autorki: George Miles

Redakcja: Bożena Sęk

Korekta: Wojciech Górnaś/ Redaktornia.com, Marta Chmarzyńska, Iwona Wyrwisz

ISBN: 978-83-8230-020-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E - wydanie 2020

Dedykuję Mary Robertson

dla uczczenia trwałej przyjaźni

SPIS POSTACI

NIEDAWNO ZMARLI:

Anna Boleyn, królowa Anglii

jej rzekomi kochankowie:

Jerzy Boleyn, wicehrabia Rochford, jej brat

Henry (Harry) Norris, zarządca prywatnego apartamentu króla

Francis Weston i William Brereton, dworzanie z otoczenia króla

Mark Smeaton, muzyk

DOMOWNICY I WSPÓŁPRACOWNICY CROMWELLA

Tomasz Cromwell, później lord Cromwell, sekretarz królewski, lord tajnej pieczęci, wicekról do spraw religijnych, czyli drugi po królu w Kościele Anglii

Grzegorz Cromwell, jego syn, jedyny, który przeżył spośród dzieci urodzonych z jego małżeństwa z Elizabeth Wykys

Mercy Prior, jego teściowa

Rafe Sadler, jego główny klerk, wychowany przez niego, później dworzanin w prywatnym apartamencie króla

Helena, żona Rafe’a

Richard Cromwell, jego siostrzeniec, ożeniony z Frances Murfyn

Thomas Avery, domowy rachmistrz

Thurston, kucharz

Dick Purser, psiarczyk

Jenneke, córka Cromwella (postać fikcyjna)

Christophe, sługa (postać fikcyjna)

Mathew, sługa, wcześniej zatrudniony w Wolf Hall

Bastings, kapitan barki (postać fikcyjna)

RODZINA KRÓLA I JEGO DOMOWNICY:

Henryk VIII

Joanna Seymour, jego trzecia żona

Edward, jej syn urodzony w 1537 roku, następca tronu

Henry Fitzroy, książę Richmond, nieślubny syn Henryka ze związku z Elizabeth Blount, ożeniony z Mary Howard, córką księcia Norfolk

Maria, córka urodzona Henrykowi przez Katarzynę Aragońską, pozbawiona prawa do tronu po unieważnieniu małżeństwa jej rodziców

Elżbieta, córka urodzona Henrykowi przez Annę Boleyn, pozbawiona prawa do tronu po uznaniu za nieważne drugiego małżeństwa króla

Anna Kliwijska, siostra księcia Wilhelma z Kleve, czwarta żona Henryka

Katarzyna Howard, dwórka Anny Kliwijskiej, piąta żona Henryka

Małgorzata Douglas, siostrzenica Henryka, owoc drugiego małżeństwa jego siostry Małgorzaty z Archibaldem Douglasem, hrabią Angus, wychowywana na dworze Henryka

William Butts, lekarz

Walter Cromer, lekarz

John Chambers, lekarz

Hans Holbein, malarz

Sexton znany jako Patch, błazen, poprzednio na służbie u kardynała Wolseya

RODZINA SEYMOURÓW:

Edward Seymour, głowa rodu, ożeniony z Anną (Nan) Stanhope

Lady Margaret Seymour, jego matka

Thomas Seymour, jego młodszy brat

Elizabeth, jego siostra, wdowa po sir Anthonym Oughtredzie, później wydana za mąż za Grzegorza Cromwella

POLITYCY I DUCHOWNI:

Thomas Wriothesley, znany jako Per Risley, pieczętarz królewski, były protegowany Gardinera, później powiązany z Cromwellem

Stephen Gardiner, biskup Winchesteru, ambasador we Francji, były sekretarz kardynała Wolseya, później sekretarz króla zastąpiony przez Cromwella

Richard Riche, spiker Izby Gmin, kanclerz Izby Przybytku

Thomas Audley, lord kanclerz

Thomas Cranmer, arcybiskup Canterbury

Robert Barnes, luterański duchowny

Hugh Latimer, reformistyczny biskup Worcesteru

Richard Sampson, biskup Chichesteru, prawnik kanoniczny i konserwatysta

Cuthbert Tunstall, biskup Durham, były biskup Londynu

John Stokesley, konserwatywny biskup Londynu, współpracownik straconego Tomasza Morusa

Edmund Bonner, ambasador we Francji po Gardinerze, biskup Londynu po Stokesleyu

John Lambert, reformistyczny duchowny, oskarżony o herezję i spalony na stosie w 1538 roku

DWORZANIE I ARYSTOKRACI:

Thomas Howard, książę Norfolk

Henry Howard, jego syn, hrabia Surrey

Maria Howard, jego córka poślubiona Fitzroyowi, bękartowi króla

Thomas Howard, jego brat przyrodni znany jako Tom Truth

Charles Brandon, książę Suffolk, stary przyjaciel Henryka, wdowiec po jego siostrze Marii

Thomas Wyatt, przyjaciel Cromwella, dyplomata, rzekomy kochanek Anny Boleyn

Henry Wyatt, jego leciwy ojciec, wspierający Tudorów w przejęciu władzy

Bess Darrell, kochanka Wyatta, była dama dworu Katarzyny Aragońskiej

William Fitzwilliam, później lord admirał i hrabia Southampton, początkowo sojusznik Cromwella

Nicholas Carew, znaczący dworzanin i poplecznik Marii, córki króla

Elżbieta Carew, jego żona, siostra Francisa Bryana

Francis Bryan, znany jako wikariusz piekieł, notoryczny hazardzista i niedyplomatyczny dyplomata, szwagier Nicholasa Carew

Thomas Culpeper, szlachcic usługujący królowi

Philip Hoby, szlachcic usługujący królowi

Jane Rochford, dama dworu, wdowa po ściętym Jerzym Boleynie

Tomasz Boleyn, hrabia Wiltshire, ojciec Anny Boleyn i Jerzego Boleyna

Maria Shelton, kuzynka Anny Boleyn i jej była dama dworu

Mary Mounteagle, dama dworu

Nan Zouche, dama dworu

Katarzyna lady Latimer, urodzona jako Katarzyna Parr

Henry Bourchier, hrabia Essex

OPIEKUNOWIE DZIECI KRÓLA:

John Shelton, zarządca domu córek królewskich

Anna Shelton, jego żona, ciotka Anny Boleyn

Lady Bryan, matka Francisa Bryana i Elżbiety Carew, wychowuje córki króla Marię i Elżbietę, a później jego syna Edwarda

W KLASZTORZE SHAFTESBURY:

Elizabeth Zouche, przeorysza

Dorota Wolsey znana jako Dorota Clancey, nieprawa córka kardynała

DYNASTYCZNI RYWALE HENRYKA:

Henry Courtenay markiz Exeteru, pierworodny syn córki Edwarda IV

Gertruda, jego żona

Margaret Pole hrabina Salisbury, bratanica Edwarda IV

Henry lord Montague, jej najstarszy syn

Reginald Pole, jej syn przebywający za granicą, proponowany jako przywódca krucjaty mającej przywrócić Anglię pod kontrolę papieża

Geoffrey Pole, jej syn

Constance, żona Geoffreya

DYPLOMACI:

Eustachy Chapuys, londyński ambasador cesarza Karola V, francuskojęzyczny Sabaudczyk

Diego Hurtado de Mendoza, poseł cesarza

Jean de Dinteville, poseł francuski

Louis de Perreau, sieur de Castillon, ambasador Francji

Antoine de Castelnau, biskup Tarbes, ambasador Francji

Charles de Marillac, ambasador Francji

Hochsteden, poseł kliwijski

Olisleger, poseł kliwijski

Harst, poseł kliwijski

W CALAIS:

Lord Lisle, lord namiestnik, gubernator, wuj króla

Honor, jego żona

Anna Bassett, jedna z córek Honor z pierwszego małżeństwa

John Husee, członek garnizonu Calais, prowadzi interesy Lisle’ów

W LONDYŃSKIEJ TOWER:

Sir William Kingston, członek rady królewskiej, konstabl Tower

Edmund Walsingham, dowódca straży Tower, zastępca Kingstona

Martin, strażnik (postać fikcyjna)

PRZYJACIELE CROMWELLA:

Humphrey Monmouth, londyński kupiec, wcześniej więziony za udzielenie schronienia Williamowi Tyndale’owi, tłumaczowi Biblii na angielski

Robert Packington, kupiec i poseł do parlamentu

Stephen Vaughan, kupiec osiadły w Antwerpii

Margaret Vernon, przeorysza, była nauczycielka syna Cromwella

John Bale, były zakonnik, dramaturg

Frères humains qui après nous vivez

N’ayez les cœrs contre nous endurcis.

Bracia: z was, coście ostali na świecie,

Niech nienawiści nikt ku nam nie czuie…

FRANÇOIS VILLON

(przeł. T. Żeleński-Boy)

Podnieś wzrok i zobacz wiatr,

Bo jesteśmy gotowi wypłynąć

Potop Noego, mirakl

CZĘŚĆ PIERWSZA

IZgliszcza (I)Londyn, maj 1536

Odchodzi, gdy głowa królowej zostaje odcięta. Skurcz żołądka przypomina mu, że najwyższa pora na drugie śniadanie, a może nawet na wczesny obiad. Okoliczności są od tego ranka nowe, nie ma więc jeszcze zasad postępowania. Świadkowie, którzy przyklęknęli, żeby uszanować ulatujące życie, podnoszą się i wkładają kapelusze. Twarze pod kapeluszami mają zszokowane.

Potem jednak zawraca, żeby podziękować katu, ten bowiem swoją powinność czynił w wielkim stylu, a chociaż król sowicie mu płaci, to przecież dobrą służbę nagradzać należy dobrym słowem, nie tylko sakiewką. On, który kiedyś był biedakiem, dobrze o tym wie z własnego doświadczenia.

Drobne ciało leży na szafocie w miejscu, w którym upadło: na brzuchu, z rozpostartymi ramionami, jakby pływało w ciekłym szkarłacie. Krew przesącza się między deskami. Francuz – kata bowiem sprowadzili z Calais – sięga po głowę, by opatulić ją w płótno, a następnie wręczyć jednej z zawoalowanych dwórek towarzyszących Annie w ostatnich chwilach. Przyjmując zawiniątko, kobieta drży od karku po stopy, chwyta jednak płótno pewną ręką, choć głowa jest przecież cięższa, niżby można oczekiwać. On, niegdysiejszy uczestnik bitew, także o tym wie z własnego doświadczenia.

Widzi, że dwórki dobrze się spisują. Anna byłaby z nich dumna. Nikomu nie pozwalają dotknąć swojej pani, otwartą dłonią odprawiając tych, którzy chcą im pomóc. Wchodzą w krzepnącą kałużę i pochylają się nad znikomym zewłokiem. Wstrzymują oddech, gdy podnoszą to, co zostało z ich pani, chwytając za suknię; boją się, że tkanina pęknie, a wtedy poczują stygnące ciało. Jedna po drugiej omijają poduszkę, na której klęczała, teraz przesiąkniętą krwią.

Kątem oka dostrzega, że ktoś się chyłkiem wymyka. Uciekinier ma na sobie skórzaną kamizelkę. To Francis Bryan, który jako wytrawny dworzanin śpieszy przekazać Henrykowi, że król znów jest wolny. Francis Bryan wie, co robi: owszem, łączyło go pokrewieństwo ze zmarłą królową, ale też nie zapomina, że pokrewieństwo łączy go także z królową, która nastanie.

Strażnicy Tower przynoszą skrzynię na strzały w zastępstwie trumny. Drobne ciało akurat się w niej mieści. Dwórka, która trzyma głowę, przyklęka z przesiąkającym zawiniątkiem. Nie znajdując miejsca gdzie indziej, kobieta umieszcza je przy stopach zmarłej. Wstaje i się żegna. Pozostali czynią tak samo, toteż i on podnosi dłoń, zaraz jednak się mityguje i zaciska ją w pięść.

Dwórki rzucają ostatnie spojrzenie, potem odstępują, trzymając ręce daleko od siebie, żeby nie pobrudzić sukien. Jeden z ludzi konstabla Kingstona przynosi lniane ręczniki – zbyt późno, żeby mogły się przydać.

– Ci ludzie są niesamowici – stwierdza, zwracając się do Francuza. – Nie sprawili trumny, choć tyle mieli czasu, żeby się przygotować? Wiedzieli przecież, że umrze. Nie mogli żywić żadnych wątpliwości.

– Może jednak tak, monsieur Cremuel. – Żaden Francuz nie potrafi wymówić jego nazwiska. – Mogli wątpić w jej śmierć, bo zdaje mi się, że sama niewiasta do końca sądziła, iż król pchnie posłańca, żeby to powstrzymać. Jeszcze wchodząc po schodach, zerkała przez ramię, widziałeś, panie?

– On przestał o niej myśleć. Teraz ma w głowie tylko swoją nową wybrankę.

– Alors, może tym razem z lepszym rezultatem – mówi Francuz. – Taką zapewne masz nadzieję, panie. Jeśli znowu będę musiał przyjeżdżać, zażądam wyższej zapłaty. – Kat się odwraca, żeby wyczyścić miecz. Robi to czule, jakby się troszczył o przyjaciela. – Toledańska stal. – Z dumą prezentuje głownię. – Nadal musimy jeździć do Hiszpanów po takie ostrze.

Cromwell dotyka metalu palcem. Nikt by tego teraz nie odgadł, ale jest synem kowala, czuje więc sympatię do żelaza i stali, ma słabość do wszystkiego, co wydobywane spod ziemi albo wykuwane, do wszystkiego, co się hartuje, ostrzy i utwardza. Na głowni katowskiego miecza wygrawerowano koronę cierniową Chrystusa i słowa modlitwy.

Widzowie się rozchodzą: dworzanie, rajcy i urzędnicy miejscy, w barwach Tudorów i z insygniami gildii londyńskich. Mnóstwo ludzi, którzy nie do końca rozumieją, co widzieli. Wiedzą, że królowa nie żyje, ale stało się to zbyt szybko, żeby zdążyli zrozumieć.

– I co, Cromwell, nie cierpiała – stwierdza Charles Brandon.

– Możesz mieć tę satysfakcję, milordzie, że jednak tak.

Brandon napawa go obrzydzeniem. Gdy świadkowie egzekucji przyklęknęli, książę Suffolk stał sztywno; tak bardzo nienawidził królowej, że nie zdobył się nawet na taką uprzejmość. Cromwell przypomina sobie jej niepewne kroki na stopniach szafotu; spojrzenie, które rzucała przez ramię, co zauważył także Francuz. Jeszcze wypowiadając ostatnie słowa, gdy prosiła obecnych o modlitwę za króla, patrzyła ponad głowami tłumu. Nie pozwoliła jednak, żeby nadzieja ją osłabiła. Niewiele kobiet potrafi zachować taką stanowczość do ostatnich chwil swojego życia, mężczyzn zresztą też niewielu. Zaczęła drżeć, ale dopiero po ostatniej modlitwie. Nie było pnia, ponieważ kat z Calais go nie używa. Musiała klęczeć wyprostowana, bez żadnego wsparcia. Jedna z panien dworskich zawiązała jej oczy, królowa nie widziała więc miecza ani nawet jego cienia, a ostrze ze świstem przeszło przez jej szyję, łatwiej niż nożyczki przez jedwab. Wszyscy – raczej prawie wszyscy, bo nie Brandon – żałujemy, że musiało do tego dojść.

Teraz skrzynia z wiązowego drewna jest niesiona do kaplicy, w której zdjęto kilka płyt posadzki, żeby Anna spoczęła obok swojego brata Jerzego Boleyna. Brandon komentuje: „Za życia dzielili łoże, niech więc po śmierci dzielą grób. Ciekawe, jak teraz będzie im się leżało obok siebie”.

– Wasza miłość – zwraca się do Cromwella komendant Tower. – Kazałem przygotować skromny poczęstunek, zechciej wyświadczyć mi ten zaszczyt. Wszyscyśmy dziś na nogach od rana.

– Możesz jeść? – Grzegorz, jego syn, nigdy nie był świadkiem śmierci człowieka.

– Musimy pracować, żeby jeść, i jeść, żeby pracować – stwierdza Kingston. – Jakiż pożytek miałby król ze sługi, co strapiony chodzi, bo chleba mu brakuje?

– Strapiony – powtarza jego syn. Grzegorz został niedawno posłany na naukę sztuki przemawiania i skutek jest taki, że chociaż nadal brakuje mu biegłości, by rozprawiać ze swadą, to zaczyna zwracać uwagę na słowa, które traktuje jedno po drugim. Czasem bacznie je obserwuje. Czasem jakby trącał je kijem. Czasem zaś (i to porównanie jest nieuchronne) zdaje się obdarzać je zainteresowaniem, które machający ogonem czworonóg okazuje odchodom innego psa.

Zwraca się do komendanta Tower:

– Sir Williamie, czy kiedykolwiek wcześniej wykonano egzekucję na królowej Anglii?

– Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiada komendant. – Przynajmniej nie na mojej warcie, młody człowieku.

– Rozumiem – kontynuuje Cromwell. – Czyli błędy ostatnich kilku dni stąd wynikają, że brak ci praktyki? Nie potrafisz zrobić czegoś tylko raz i należycie?

Kingston śmieje się rubasznie. Prawdopodobnie dlatego, że uznaje jego słowa za żart.

– Słyszałeś, lordzie Suffolk? – zwraca się do Charlesa Brandona. – Cromwell mówi, że powinienem częściej praktykować ścinanie głów.

Tego nie powiedziałem, myśli Cromwell.

– Szczęście, że się skrzynia na strzały znalazła.

– Pochowałbym ją w kupie gnoju – oznajmia Brandon. – A jej brata pod nią. I kazałbym ich ojcu na to patrzeć. Nie wiem, o co ci chodzi, Cromwell. Po co zostawiłeś go przy życiu, żeby knuł intrygi?

Naskakuje na niego ze złością; często tę złość udaje.

– Lordzie Suffolk, w przeszłości obraziłeś już króla i potem na kolanach błagałeś go o wybaczenie. Ponieważ wiem, jaki jesteś, nie mam wątpliwości, że znów go obrazisz. Co wtedy? Chcesz monarchy, któremu obce pojęcie łaski? Jeśli kochasz króla, a mówisz, że go kochasz, zważaj na jego duszę. On pewnego dnia stanie przed Bogiem i odpowie za każdego ze swoich poddanych. Jeśli mówię, że Thomas Boleyn nie jest zagrożeniem dla Korony, to nie jest. Jeśli mówię, że będzie żył spokojnie, to będzie.

Dworzanie przemierzający dziedziniec ciężkim krokiem zerkają na Suffolka, tego z gęstą brodą, błyszczącymi oczami oraz okazałą posturą, i na sekretarza królewskiego, tego w skromnych szatach, niskiego i krępego. Ostrożnie się rozdzielają, okrążając kłótnię, by po drugiej stronie znów się zejść w rozgadane grupki.

– Na Boga! – wykrzykuje Brandon. – Będziesz mnie pouczał? Mnie? Para królestwa? Ty? Ze swoim pochodzeniem?

– Zajmuję miejsce, w którym postawił mnie król. I będę cię pouczał, ilekroć zajdzie taka potrzeba – odrzeka, zaraz jednak myśli: Cromwell, co ty wyprawiasz? Zazwyczaj jest uosobieniem uprzejmości. Ale jeśli nie pod szafotem, to gdzie mówić prawdę?

Kątem oka zerka na swojego syna. Od koronacji Anny upłynęły trzy lata bez miesiąca. Przez ten czas niektórzy zmądrzeli, niektórzy urośli. Grzegorz się bał, czy podoła, gdy usłyszał, że ma być świadkiem jej śmierci. „Nie mogę”, mówił. „To kobieta, nie mogę”. Potrafił jednak zachować kontrolę nad swoją miną i zapanować nad językiem. Cromwell zawsze powtarzał synowi, że ludzie go obserwują, bo chcą sprawdzić, czy się nadaje, żeby tak jak ojciec iść na służbę do króla.

Schodzą na bok, żeby się ukłonić księciu Richmond: Henry Fitzroy jest nieślubnym synem króla. Ten przystojny młodzieniec ma po ojcu rumianą twarz i jasnorude włosy, ale nie osiągnął jeszcze jego potężnej postury. Kołysze się nad nimi obydwoma niczym wątła, smukła roślina.

– Mości sekretarzu, dziś rano Anglia stała się lepsza.

Grzegorz mówi:

– Mój panie, ty także nie przyklęknąłeś, jak to tak?

Richmond oblewa się rumieńcem. Wie, że nie ma racji, i widać to po nim tak samo jak po ojcu, ale też tak samo jak ojciec będzie się bronił z niewzruszonym przekonaniem o własnej nieomylności.

– Byłbym hipokrytą, Grzegorzu. Mój pan i ojciec ujawnił mi, że Boleyn chciała mnie otruć. Przechwalała się, że to zrobi. Ale odkryto jej potworne cudzołóstwa i została należycie ukarana.

– Nie jesteś chory, panie? – pyta Cromwell, chociaż podejrzewa, że to tylko zbyt wiele wina poprzedniego wieczoru: zapewne toasty za przyszłość.

– Tylko zmęczony. Pójdę się przespać. I zapomnę o tym spektaklu.

Grzegorz odprowadza Richmonda wzrokiem.

– Myślisz, że zostanie kiedyś królem?

– Jeśli zostanie, będzie cię pamiętał – odpowiada synowi wesoło.

– Och, on już mnie zna – stwierdza Grzegorz. – Czy postąpiłem niewłaściwie?

– To nic złego otwarcie wypowiadać swoje zdanie. W niektórych sytuacjach. Czasem bywa bolesne, ale trzeba mówić.

– Nie sądzę, żebym kiedykolwiek został członkiem Rady – oznajmia Grzegorz. – Raczej nie zdołałbym się nauczyć, kiedy mówić, a kiedy zachować milczenie, kiedy patrzeć, a kiedy nie. Powiedziałeś, że gdy zobaczę ostrze w powietrzu, to chwilę potem ona umrze, i kazałeś mi wtedy pochylić głowę i zamknąć oczy. Ale sam nie zamknąłeś, widziałem.

– Oczywiście, że nie zamknąłem. – Ujmuje ramię syna. – Nie zdziwiłbym się, gdyby po ścięciu królowa podniosła swoją głowę, położyła ją sobie na karku, chwyciła miecz i goniła mnie do Whitehallu.

Nawet nieżywa może jeszcze mnie zrujnować, dodaje w duchu.

*

Śniadanie. Dorodne bochny białego chleba i wino o mocy, od której kręci się w głowie. Książę Norfolk, wuj straconej kobiety, pozdrawia go skinieniem głowy.

– Normalnie ciało nie weszłoby do skrzyni na strzały, co? Trzeba by odcinać ramiona. Myślisz, że Kingston najlepsze lata ma już za sobą?

Grzegorz robi zaskoczoną minę.

– Przecież sir William nie jest starszy od ciebie, panie.

Rechotliwy śmiech.

– Uważasz, że sześćdziesięcioletnich mężczyzn należy wyrzucać na bruk?

– Zapewne myśli, że powinno się ich gotować na klej. – Obejmuje ramieniem swojego syna. – Niebawem będzie gotował własnego ojca, czyż nie?

– Ale ty jesteś znacznie młodszy od księcia. – Grzegorz odwraca się do Norfolka, żeby lepiej go rozumiał. – Mój ojciec jest w świetnym zdrowiu, jeśli nie liczyć gorączki, którą przebył, gdy bawił w Italii. Owszem, pracuje długie godziny, ale jest zdania, że ciężka praca jeszcze nikomu nie zaszkodziła, i często to powtarza. Jego lekarz mówi, że nie zdołałaby go powalić nawet kula armatnia.

Świadkowie egzekucji zdążyli już obejrzeć przybicie wieka skrzyni ze straconą królową i teraz wchodzą przez otwarte drzwi. Urzędnicy miejscy się przepychają, chcąc zamienić z nim słowo. Usta mają pełne pytań dotyczących jednego tematu: „Mości sekretarzu, kiedy zobaczymy nową królową? Kiedy Joanna wyświadczy nam ten zaszczyt? Przejedzie ulicami czy popłynie królewską łodzią? Jaki herb i godło przyjmie jako królowa? I jaką dewizę? Na kiedy możemy zamówić malarzy i rzemieślników? Czy koronacja odbędzie się niebawem? Jaki prezent jej podarować, żeby spojrzała łaskawym okiem?”.

– Worek pieniędzy zawsze będzie mile widziany – odpowiada. – Nie sądzę, żeby miała się pokazać publicznie, zanim poślubi króla, ale to nastąpi niebawem. Jest pobożna w starym stylu, na pewno więc dobrze przyjmie chorągwie i proporce przedstawiające aniołów, świętych albo Maryję Dziewicę.

– Czyli możemy odszukać to, co trzymaliśmy w magazynach od czasów królowej Katarzyny? – upewnia się lord major.

– Byłoby to roztropne, sir Johnie, i zaoszczędziłoby miastu wydatków.

– Mamy tryptyk ze Świętą Weroniką – oznajmia starszy członek cechu. – Na pierwszym obrazie Weronika stoi zapłakana przy drodze na Kalwarię, gdy Chrystus niesie krzyż. Na drugim…

– Oczywiście – mruczy Cromwell.

– …Na drugim święta niewiasta ociera twarz naszego Zbawiciela. Na trzecim podnosi w dłoniach zakrwawioną chustę, na której widać obraz Chrystusa bez wątpienia namalowany jego najdroższą krwią.

– Moja żona zauważyła, że dziś rano królowa zrezygnowała ze swojego zwykłego nakrycia głowy, a wybrała styl świętej pamięci Katarzyny – oznajmia konstabl Kingston. – Była ciekawa, dlaczego Anna tak uczyniła.

Może to była uprzejmość, myśli Cromwell, wyświadczona umarłej królowej przez umierającą. Obydwie spotkają się dziś w innym świecie i niewątpliwie będą sobie miały wiele do powiedzenia.

– Szkoda, że moja siostrzenica nie naśladowała Katarzyny także w innych sprawach – odzywa się Norfolk. – Gdyby była posłuszna, cnotliwa i czysta, może jej głowa nadal spoczywałaby na karku.

Grzegorz jest taki zdumiony, że aż się cofa, wpadając na lorda majora.

– Ależ, mój panie, Katarzyna nie była posłuszna! Czyż nie przeciwstawiała się woli króla rok po roku, gdy mówił jej, żeby się usunęła z dworu i rozwiodła? Sam wszak jeździłeś na wieś, żeby ją przymusić, a ona zamknęła się na klucz w swojej komnacie, ty zaś spędziłeś całe dwanaście dni Bożego Narodzenia, krzycząc do niej przez drzwi.

– Powinieneś wiedzieć, że to był lord Suffolk, chłopcze – szorstko odpowiada książę. – Według ciebie pewnie kolejny bezużyteczny ramol, mam rację? To był Charles Brandon, którego tam widzisz, wielki chłop z gęstą brodą. Ja jestem żylastym chłopem ze złym charakterem. Widzisz różnicę?

– Ach tak, już pamiętam – mówi Grzegorz. – Ojcu tak bardzo się spodobała ta historia, że wystawiliśmy ją jako sztukę w dzień Trzech Króli. Mój kuzyn Richard odgrywał lorda Suffolka i nosił wełnistą brodę do pasa, pan Rafe Sandler włożył suknię i grał królową, obrażając księcia po hiszpańsku, mój ojciec zaś wystąpił jako drzwi.

– Szkoda, że tego nie widziałem! – Norfolk drapie się po nosie. – Mówię szczerze, Grzegorzu, naprawdę żałuję. – On i Charles Brandon od zawsze rywalizują ze sobą i każdy cieszy się z problemów drugiego. – Ciekawym, co wystawicie w tym roku na Boże Narodzenie.

Grzegorz otwiera usta, zaraz jednak je zamyka. Przyszłość jest zagadką. Cromwell przerywa ciszę, zanim jego syn spróbuje ją zapełnić:

– Panowie, mogę wam odkryć, jaką dewizę przyjmie nowa królowa. Będzie to „Obowiązana słuchać i służyć”.

Przez salę przetacza się pomruk aprobaty. Brandon wybucha tubalnym śmiechem.

– Lepiej dmuchać na zimne, czyż nie?

– Wszyscy tak winniśmy czynić. – Norfolk dopija małmazję kanaryjską. – Jeśli w przyszłości ktokolwiek się sprzeciwi królowi, panowie, nie będzie to Thomas Howard. – Stuka palcem we własny mostek, jakby inaczej nie wiedzieli, o kim mówi. Potem klepie królewskiego sekretarza po ramieniu, zachowując wszelkie pozory przyjaźni. – Co więc teraz, Cromwell?

Nie dajmy się jednak zwieść. Wuj Norfolk nie jest naszym przyjacielem ani sojusznikiem, ani sprzymierzeńcem. Poklepuje nas, żeby sprawdzić, jak bardzo krzepcy jesteśmy. Zerka przy tym na Cromwellowy byczy kark, próbując ocenić, jakiego ostrza potrzeba, żeby ten kark przeciąć.

*

Chwilę później opuszczają towarzystwo. Na zewnątrz słońce wypala cętki na trawie. Cromwell chroni się w cieniu wraz z idącym obok siostrzeńcem Richardem.

– Odwiedzimy Wyatta.

– Dobrze się czujesz, panie?

– Lepiej niż kiedykolwiek – odpowiada beznamiętnie.

Nie kto inny jak sam Richard kilka dni wcześniej odstawił Thomasa Wyatta do Tower, nie demonstrując siły, bez obecności zbrojnych. Prowadził go do aresztu z taką łatwością, jakby chodziło o spacer wzdłuż rzeki. Poprosił wtedy, żeby więźniowi okazano należytą uprzejmość i zamknięto go w przyjemnej komnacie na terenie wartowni. Do tej komnaty wiedzie ich teraz strażnik Martin.

– Jak się sprawuje więzień? – pyta Cromwell.

Jakby pytał o pierwszego lepszego więźnia, nie o Wyatta, który jest mu teraz bliski jak nikt inny na świecie.

Martin odpowiada:

– Zdaje mi się, panie, że trapi go niepokój z powodu tych pięciu arystokratów, którym niedawno spadły głowy. – Brzmi to tak, jakby mówił o czymś błahym, jakby spadły tylko kapelusze. – Ośmielę się stwierdzić, że pan Wyatt ciągle zadaje sobie pytanie, dlaczego nie był jednym z nich. Dlatego przemierza komnatę tam i z powrotem. Potem siada nad kartką papieru. Wygląda, jakby miał pisać, ale nie przelewa na papier ani słowa. Nie kładzie się na spoczynek. W środku nocy woła, żeby przynieść mu światło, siada przy stole, ostrzy pióro. Wstaje dzień, o szóstej przynoszę mu chleb oraz piwo, a na stole leży tylko niezapisany papier i wciąż się pali świeca. Wielkie marnotrawstwo.

– Nie żałujcie mu światła. Zapłacę za to, co zużyje.

– Muszę to powiedzieć: jest prawdziwym arystokratą. Nie ma w nim pychy jak w tamtych pięciu, których odprowadziliśmy na drugą stronę. Henry Norris na przykład. Mówili o nim „łagodny Norris”, ale zwracał się do nas jak do psów. Po tym poznać prawdziwego pana: jego życie jest zagrożone, a mimo to traktuje ludzi godziwie.

– Będę o tym pamiętał, Martinie – stwierdza poważnie Cromwell. – Co u mojej córki chrzestnej?

– Wychowuje już dwójkę, uwierzysz, panie?

W tygodniu, w którym przyszła na świat córka Martina, Cromwell przybył do Tower, żeby odwiedzić Tomasza Morusa. Rywalizacja między nimi dopiero się wówczas zaczynała, miał więc nadzieję, że Morus przyzna mu rację i ocali sobie życie. „Zostaniesz chrzestnym, panie?”, poprosił go wtedy Martin. Wybrał imię Grace: po swojej najmłodszej córce nieżyjącej już od kilku lat.

Martin mówi:

– Nie możemy zaglądać do więźnia co minuta. Obawiam się, że pan Wyatt może ze sobą skończyć.

Richard wybucha wesołym śmiechem.

– Oj, Martinie, chyba nie miałeś nigdy w więzieniu poety. Taki ciężko wzdycha i nie śpi po nocach, a gdy się modli, czyni to wierszem. Owszem, bywa, że trapi go melancholia, potrafi jednak zadbać o siebie tak samo dobrze jak wszyscy inni. Musi mieć strawę i napitek, żeby kusić swój apetyt, a jeśli coś go zaboli albo ukłuje, z całą pewnością o tym usłyszysz.

– Pisze sonet, gdy się uderzy w palec u nogi – stwierdza Cromwell.

– Poeci mają się doskonale – dodaje Richard. – To ich przyjaciele muszą cierpieć.

Martin zapowiada ich przybycie dyskretnym pukaniem, jakby się znaleźli w lordowskim apartamencie.

– Goście, panie Wyatt.

Komnata pełna jest tańczącego światła, a młody człowiek siedzi przy stole w pełnym słońcu.

– Zmień miejsce, Wyatt – odzywa się Richard. – Promienie oświet­lają skórę między włosami.

Cromwell zapomina czasem, jak bezwzględna jest młodzież. Gdy król go pyta: „Czy wyłysieję, Crumb?”, on odpowiada: „Kształt głowy waszej królewskiej mości zachwyci każdego malarza”.

Wyatt przeczesuje palcami swoje rzadkie włosy.

– Szybko idzie, Rich. Zanim skończę czterdziestkę, żadna kobieta nawet na mnie nie spojrzy, chyba że będzie chciała postukać w moją czaszkę łyżeczką do jajek.

Tego ranka Wyatt mógłby równie łatwo wybuchnąć śmiechem jak łzami, żadna z tych reakcji nic by wszakże nie znaczyła. Pozostawiony przy życiu, choć pięciu innych poszło na śmierć; pozostawiony przy życiu i zaskoczony tym faktem, znajduje się na krawędzi niszczycielskiego bólu – niczym więzień balansujący na szczycie słupa ze stopami na wąskiej podstawce. Cromwell zna tę metodę przesłuchiwania, choć nigdy nie musiał jej wykorzystywać. Skrępowane za plecami ręce więźnia przywiązuje się liną do sufitu, za podparcie dając mu jedynie tę niewielką powierzchnię. Jeśli się poruszy albo kat wyrwie oparcie spod stóp, cały ciężar ciała zawiśnie na ramionach i kości wyskoczą ze stawów. To jednak nie musi nastąpić, nie chodzi bowiem o to, żeby więźnia okaleczyć. Wystarczy potrzymać go na górze, dopóki nie udzieli satysfakcjonujących odpowiedzi.

– W każdym razie śniadanie już jedliśmy – oznajmia. – Konstabl Kingston jest takim niezdarą, że spodziewaliśmy się dostać spleśniały chleb.

– To dla niego nowość – zauważa Wyatt. – Królowa Anglii do ścięcia i pięciu jej kochanków. Takich rzeczy nie robi się co dzień.

A więc Wyatt balansuje. Balansuje na słupie i już niebawem spadnie z krzykiem.

– Czyli już po wszystkim, jak przypuszczam? Inaczej nie byłoby was u mnie.

Richard przechodzi do przeciwległego końca komnaty. Staje nad Wyattem i patrzy na jego zgięty kark; przesuwa dłonią po jego ramieniu, przyjacielsko i zdecydowanie, jak się głaszcze ulubionego psa. Wyatt się nie porusza, siedzi z twarzą w dłoniach. Richard podnosi wzrok: „Powiesz mu, panie?”.

Cromwell wskazuje głową swojego bratanka: „Ty mu powiedz”.

– Była odważna do końca – relacjonuje Richard. – Mówiła krótko i na temat, prosząc o wybaczenie, chwaląc królewskie miłosierdzie. Nie usprawiedliwiała się.

Wyatt podnosi głowę. Na jego twarzy maluje się oszołomienie.

– Nikogo nie oskarżyła?

– Nie ona była od oskarżania – stwierdza Richard łagodnie.

– Ale znasz charakter Anny. No i trzymano ją tutaj na tyle długo, żeby miała czas obmyślić jakiś plan. – Niebieskie oczy Wyatta zerkają na boki. – Musiała myśleć: Uczynili ze mnie więźnia, a gdzie są dowody przeciwko mnie? Musiała się modlić za pięciu mężczyzn, którzy poszli na śmierć, i musiała się zastanawiać, dlaczego nie było wśród nich Wyatta.

– Chyba nie pragnęłaby widoku twojej głowy na ulicy, prawda? – odzywa się Cromwell. – Wiem, że uczucie między wami wygasło, i wiem, że ona była stworzeniem wyjątkowo złośliwym, ale przecież nie chciałaby wydłużać listy mężczyzn, których doprowadziła do ruiny?

– Tego nie zakładam – odpowiada Wyatt. – Mogła pomyśleć, że to sprawiedliwość.

Cromwell chciałby, żeby Richard natychmiast się pochylił i przycisnął dłoń do ust Wyatta.

– Na tym zakończmy, Tomie Wyatt – ucina. – Może ci się wydawać, że wyznanie winy uspokoi twoje sumienie, a jeśli tak właśnie uważasz, to poślij po duchownego i powiedz, co musisz, uzyskaj od niego rozgrzeszenie i zapłać mu za milczenie. Ale na Boga, nie czyń wyznań przede mną! – Dodaje łagodniej: – Dotrwałeś do dzisiaj. Udało ci się najtrudniejsze. Mówiłeś, gdy było trzeba. Więcej się już nie odzywaj.

– Zanadto sobie nie dogadzaj, bo czynisz to na nasz koszt – dodaje Richard. – Mój wuj wiele dla ciebie ryzykuje. Król żywił wobec ciebie tak wielkie podejrzenia, że nikt oprócz mojego wuja nie zdołałby ich rozwiać, bo król nie chciałby słuchać, tylko kazałby cię stracić z pozostałymi. Poza tym… – Podnosi wzrok. Czy mogę mu powiedzieć? – …poza tym sąd nie potrzebował zeznania, które nam przedstawiłeś. Twoje nazwisko nie padło podczas rozprawy. Brat oskarżonej sam się pogrążył, naśmiewając się z króla przed obliczem sędziów i twierdząc, że Henryk tylko się przechwala swoim męstwem, bo brakuje mu umiejętności oraz vertu, żeby należycie się sprawić z kobietą.

– Tak – potwierdza Cromwell, widząc niedowierzanie na twarzy Wyatta. – Takim głupcem był Jerzy Boleyn, a ja musiałem go znosić przez lata.

– Żona Jerzego pod przysięgą zeznała, że na jej oczach całował swoją siostrę, wkładając język w jej usta – kontynuuje Richard. – Opisała też długie godziny, które ci dwoje spędzali razem za zamkniętymi drzwiami.

Wyatt odsuwa taboret od stołu. Kieruje twarz ku słońcu i światło zmywa z niej wszelki wyraz.

– Także dwórki Anny zeznały przeciwko niej – uzupełnia Richard. – Opisały wszystkie nocne wizyty, obyło się więc bez twojej pomocy. A widziały jej sztuczki przez ostatnie dwa lata, nawet dłużej.

Jezu, myśli Cromwell, skończmy to już. Wyjmuje zza pazuchy zwitek dokumentów i rzuca je na stół.

– To twoje zeznanie. Chcesz je zniszczyć sam czy ja mam to zrobić?

– Zniszczę je.

Cromwell myśli: A więc nadal mi nie ufa, nawet teraz. Bóg wie, żem nie był wobec niego fałszywy. Przez cały zeszły tydzień, godzina po godzinie, targował się o życie Wyatta. Zaoferował Henrykowi wiedzę Wyatta o oskarżonej królowej. Czy była to wiedza cielesna? Nigdy nie pytał o to Wyatta i nigdy nie zapyta. Zapewnił króla, że nie była, choć oszczędzał przy tym słowa. Jeśli wprowadził Henryka w błąd, lepiej o tym nie wiedzieć. Zwraca się do Wyatta:

– Obiecałem twojemu ojcu, że się tobą zaopiekuję. Tak uczyniłem.

– Jestem zobowiązany – odrzeka Wyatt.

*

Na zewnątrz widzą kanie rude szybujące nad murami Tower. Król nie rozkazał, by zatknąć głowy kochanków Anny na moście; mógłby tamtędy przejeżdżać ze swoją nową żoną, chce więc zachować czystość w swojej stolicy. Kanie zostały tym samym pozbawione zdobyczy. „Pewnie dlatego wyczekują na Toma Wyatta”, zauważa Cromwell.

Richard mówi:

– Sami widzieliśmy, jaki porządny z niego człowiek. Nawet strażnicy go kochają. Nawet urynał okazuje podziw, gdy Wyatt raczy go używać.

– Martin próbował wysondować, co się z nim stanie.

– Racja – przytakuje Richard. – Żeby się zbytnio nie przywiązywać. A co się z nim stanie?

– Na razie jest bezpieczny tam, gdzie przebywa.

– Aresztowania się skończyły? Czy on był ostatni?

– Tak, chyba tak.

– Czyli już po wszystkim?

– Po wszystkim? O nie!

*

Thomas Cromwell ma pięćdziesiąt lat. Te same rozbiegane oczka, to samo przysadziste mocne ciało; ten sam rozkład dnia. Jest u siebie, gdziekolwiek się budzi: w Roll House przy Chancery Lane, w miejskim domu przy Austin Friars, w Whitehallu u króla albo w jakimś innym miejscu, które Henryk akurat odwiedza. Wstaje o piątej, odmawia modlitwę, myje się i szybko zjada śniadanie. O szóstej zaczyna przyjmować interesantów, mając przy boku swojego siostrzeńca Richarda Cromwella. Barka należna osobistemu sekretarzowi króla wozi go to w górę, to w dół rzeki do Greenwich, do Hampton Court, do mennicy i zbrojowni przy Tower. Chociaż nadal należy do plebsu, wielu by przyznało, że jest drugą osobą w Anglii. Zastępuje króla w sprawach kościelnych. Ma zgodę, żeby kontrolować każdy urząd państwowy i badać każdą sprawę na dworze królewskim. Nosi w głowie angielskie prawo, teksty psalmów i słowa proroków, całe rubryki ksiąg rachunkowych króla i jego rodowód, dane o majątku i dochodach każdego znaczącego człowieka w kraju. Jest znany ze swojej pamięci, a król lubi ją sprawdzać, zadając pytania o szczegóły zapomnianych dysput sprzed dwudziestu lat. Czasem widuje się go z gałązkami suszonego rozmarynu albo ruty, które rozkrusza na dłoni i wącha, jakby ich zapach miał mu pomóc. Ale wszyscy wiedzą, że to tylko na pokaz. Nie ma w pamięci tylko tych rzeczy, o których nigdy nie wiedział.

Jego głównym obowiązkiem (jak się zdaje) stało się dostarczanie królowi nowych żon i uwalnianie go od starych. Jego dni są długie i pracowite; wypełniają je ustawy, które trzeba napisać, i ambasadorowie, których trzeba zwieść. Pracuje przy świecy, gdy latem zapada zmierzch, zimą po zachodzie słońca, gdy robi się ciemno o wpół do czwartej. Nawet nocami nie traci czasu. Nawet noce nie należą do niego. Często sypia w komnacie obok apartamentu króla i Henryk budzi go przed świtem, żeby zapytać o wpływy do skarbca albo opowiedzieć mu swój sen i zapytać, co może znaczyć.

Czasem myśli, że chciałby się ponownie ożenić, ponieważ minęło już siedem lat, odkąd stracił Elżbietę i córki. Ale żadna kobieta nie tolerowałaby takiego trybu życia.

*

Gdy wraca do domu, czeka na niego młody Rafe Sadler, który zdejmuje czapkę na widok swojego pana.

– Wasza miłość?

– Dokonało się.

Rafe czeka wpatrzony w jego twarz.

– Nie ma co opowiadać. Pobożny koniec. Jak król?

– Prawieśmy go nie widzieli. Przeszedł ze swojej komnaty do kaplicy i rozmawiał z kapelanem. – Rafe służył królowi jako posłaniec i miał wstęp do apartamentów władcy. – Pomyślałem, że tu przyjdę, gdybyś miał jakąś wiadomość dla niego, panie.

Chodzi mu o wiadomość ustną. O coś, czego lepiej nie powierzać atramentowi. Cromwell zastanawia się przez chwilę. Co można powiedzieć człowiekowi, który właśnie zabił swoją żonę?

– Nie będzie żadnych wiadomości. Wracaj do domu, do żony.

– Helena z zadowoleniem przyjmie informację, że ziemskie zmartwienia już królowej nie dotyczą.

Cromwell jest zdziwiony.

– Chyba się nad nią nie lituje?

Rafe wygląda niepewnie.

– Jej zdaniem Anna była obrończynią Ewangelii, a jak wiesz, panie, ta sprawa jest mojej żonie bliska.

– Ach tak, rzeczywiście – mówi. – Ja lepiej obronię Ewangelię.

– Poza tym zdaje mi się, że taka jest natura kobiet: gdy się coś dzieje jednej z nich, czują to wszystkie. Mają więcej współczucia od nas i ciężko byłoby na tym świecie, gdyby nie miały.

– Anna nie znała współczucia. Nie opowiedziałeś Helenie, jak groziła mi ścięciem? Teraz wiemy, że zamierzała skrócić życie samego króla.

– Racje, panie – odpowiada Rafe, jakby chciał go zadowolić. – Ujawniono to w sądzie, czyż nie? Ale Helena zapyta, proszę mi wybaczyć, u kobiety jednak to naturalna ciekawość, co się stanie z małą córeczką Anny Boleyn. Czy król się jej wyrzeknie? Nie może mieć pewności, że faktycznie ją spłodził, ale też nie może mieć pewności, że nie.

– To bez znaczenia – odpowiada. – Nawet jeśli Eliza jest dzieckiem Henryka, to i tak bękartem. Jak się dowiadujemy, jego małżeństwo z Anną było nieważne.

Rafe pociera czubek głowy, podnosi się kępka jego rudych włosów.

– A skoro jego małżeństwo z Katarzyną też okazało się nieważne, to nigdy nie był żonaty. Dwukrotnie stawał na ślubnym kobiercu, a jednak nigdy nie został mężem. Czy coś podobnego zdarzyło się wcześniej jakiemuś królowi? Choćby i w Starym Testamencie? Oby Bóg sprawił, że lady Seymour da mu syna. Najwyraźniej nie możemy się doczekać dziedzica korony. Córka, którą urodziła królowi Katarzyna, jest bękartem. Jego córka z Anną też została bękartem. Zostaje jego syn Richmond, który bękartem był od zawsze. – Mnie w dłoniach czapkę. – Pójdę już.

Wychodzi szybkim krokiem, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Już na schodach krzyczy:

– Do jutra, panie.

Podnosi się, żeby zatrzasnąć drzwi, przez chwilę jednak stoi z ręką na drewnie. Rafe dorastał w jego domu, dlatego brakuje mu jego ciągłej obecności. Teraz Rafe ma swój dom, a w nim nową rodzinę, i nowe obowiązki na dworze. To przyjemność pomagać mu w karierze. Rafe jest mu bliski jak własny syn, do tego obowiązkowy, wytrwały, uważny i – co najważniejsze – cieszy się sympatią i zaufaniem króla.

Cromwell wraca za biurko. Dopiero maj, a nie żyją już dwie królowe Anglii, myśli. Przed sobą ma list napisany przez Eustachego Chapuysa, cesarskiego ambasadora, choć nie jest to list, który Eustachy skierował do niego. Tekst jest już raczej nieaktualny, a ambasador używa nowego szyfru, zapewne jednak da się go odczytać. Niewątpliwie z radością donosi cesarzowi Karolowi, że królewska konkubina dożywa swoich dni.

Wiadomość jest wobec tego nieaktualna. Cromwell pracuje nad tekstem dopóty, dopóki nie ustala wspomnianych w nim nazwisk, w tym własnego, po czym zabiera się za coś innego. Resztą niech się zajmie Wriothesley, książę wśród szyfrantów.

*

Gdy w całym mieście rozlegają się dzwony przed wieczorną modlitwą, Cromwell słyszy, jak na dole Wriothesley śmieje się z Grzegorzem.

– Ej, to ty, Per Risley? Wejdź tu do mnie na górę – krzyczy i młody człowiek wbiega po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz, a po chwili wchodzi z listem w dłoni. – Z Francji, panie, od biskupa Gardinera. – Żeby lepiej się przysłużyć, otwiera list.

Per Risley to żart pochodzący z czasów, gdy Tom Wyatt miał gęste włosy, Katarzyna była królową, Thomas Wolsey rządził Anglią, a on, Tomasz Cromwell, przesypiał całe noce. Per Risley zaszedł któregoś dnia do domu przy Austin Friars – subtelny chłopak, energiczny i nerwowy jak zając. Spojrzeliśmy na jego dublet z nacięciami, pierzasty kapelusz oraz pozłacany kordzik. Jakżeśmy się wtedy uśmiali! Przystojny, zdolny, kłótliwy i gotowy, żeby go podziwiać. W Cambridge jego tutorem był Stephen Gardiner, który ma wiele do przekazania, brak mu jednak ciekawości, a w Wriothesleyu jest coś, co jej łaknie. Chce zostać wysłuchany, chce mówić; jak zając zdaje się wyczulony na wszystko, co się dzieje za nim, na poły zgadując, na poły wiedząc, zawsze w napięciu.

– Gardiner pisze, że na francuskim dworze aż huczy, wasza miłość. Plotka głosi, że zmarła królowa miała stu kochanków. Król Franciszek jest rozbawiony.

– Nie wątpię.

– Gardiner pyta więc, co ma im powiedzieć jako ambasador Anglii.

– Możesz do niego napisać. Przekaż mu wszystko, co potrzebuje wiedzieć. – Zastanawia się przez chwilę. – Albo może trochę mniej.

Francuska wyobraźnia niebawem podpowie szczegóły, których brakuje Stephenowi: co zrobiła nieżyjąca królowa, z kim, ile razy i w jakich pozycjach. Dodaje:

– Osoba żyjąca w celibacie nie powinna się ekscytować takimi sprawami. Do nas należy uchronić biskupa przed grzechem, panie Wriothesley.

Wriothesley spotyka jego spojrzenie i wybucha śmiechem. Gardiner znajduje się poza granicami królestwa, musi więc polegać na informacjach od Per Risleya. Mistrz musi czekać na przyjemność swojego ucznia. Wriothesley ma stanowisko na dworze, dochód, piękną żonę, na co dzień się pławi we względach króla, w tej chwili zaś zyskał cierp­liwą uwagę królewskiego ministra.

– Grzegorz wydaje się szczęśliwy.

– Jest zadowolony, że przetrwał wczorajszy dzień. Nigdy wcześniej nie widział podobnego zdarzenia. Podobnie zresztą jak reszta z nas.

– Nasz biedny król – mówi Per Risley. – Słono zapłacił za swoją dobroć. Żaden inny mężczyzna nie cierpiał z powodu dwóch takich kobiet jak księżniczka Aragonii i Anna Boleyn. Tyle goryczy w języku! Tyle zepsucia w sercu! – Siada, ale tylko na krawędzi taboretu. – Dwór jest ciekaw, panie. Ludzie się zastanawiają, czy już po wszystkim. Zastanawiają się, co takiego powiedział ci Wyatt, że nie znalazło się w aktach.

– Niech się zastanawiają.

– Pytają, czy będą kolejne aresztowania.

– Pytanie jak pytanie.

Wriothesley się uśmiecha.

– W tym jesteś, panie, mistrzem.

– Och, nie wiem. – Czuje się zmęczony. Siedem lat, żeby król dostał Annę. Trzy lata jej panowania. Trzy tygodnie, żeby postawić ją przed sądem. Trzy uderzenia serca, żeby sprawę zakończyć. A przecież to także jego serce, nie tylko jej. I trudził się też nad innymi rzeczami.

– Wasza miłość. – Wriothesley pochyla się do przodu. – Powinieneś wystąpić przeciwko księciu Norfolk. Wykorzystać wątpliwości króla. Zrób to, panie, dopóki Norfolk jest w niekorzystnym położeniu. Taka okazja może się nie powtórzyć.

– Zdawało mi się, że książę przyjaźnie mnie traktował wczorajszego ranka. Wziąwszy pod uwagę, że zabijaliśmy jego siostrzenicę.

– Thomas Howard do swoich wrogów przemawia tak samo uprzejmie jak do przyjaciół.

– Prawda. – Księżna Norfolk, z którą książę pozostaje w separacji, często mówiła o nim tak samo, nawet gorzej.

– Można by się spodziewać, że skoro Anna i jego siostrzeniec Jerzy okryli się hańbą, to on ze wstydem wymknie się do siebie na wieś.

– Wuj Norfolk nie zna wstydu.

– Słyszę, jak naciska, żeby Richmond został dziedzicem korony. Rozumuje, że skoro jego zięć zostanie królem, a córka zasiądzie na tronie u jego boku, cała Anglia będzie chodzić na Howardowym pasku. Głośno zaś mówi, że skoro cała trójka dzieci Henryka to teraz bękarty, powinniśmy postawić na mężczyznę. Bo Richmond potrafi przynajmniej siedzieć na koniu i dobyć miecza, a to znacznie lepiej niż karzełkowata chorowita lady Maria albo Elżbieta, która nadal jest w takim wieku, że może popuścić w majtki przy ludziach.

Cromwell oznajmia:

– Nie wątpię, że Richmond byłby wspaniałym królem. Ale nie podoba mi się pomysł Howardowego paska.

Oczy Wriothesleya wpatrują się w niego.

– Przyjaciele lady Marii są gotowi sprowadzić ją z powrotem na dwór. Oczekują, że po zwołaniu parlamentu zostanie ogłoszona dziedziczką korony. Liczą, że dotrzymasz obietnicy, panie. Oczekują, że przychylnie nastawisz do niej króla.

– Czyżby? Zaskakujesz mnie. Jeśli złożyłem jakąś obietnicę, nie tak brzmiała.

Wriothesley wygląda na poirytowanego.

– Panie, stare rody sprzymierzyły się z tobą, pomogły obalić Boleynów. Nie zrobiły tego za nic. Nie zrobiły tego po to, żeby Richmond został królem, a wszystkim rządził Norfolk.

– Mam więc wybierać między nimi? – pyta. – Z tego, co mówisz, płynie wniosek, że zwalczą się nawzajem i zostanie tylko jedno stronnictwo, albo przyjaciele lady Marii, albo Norfolk. Nie sądzisz, że ktokolwiek zwycięży, dobierze mi się do skóry?

Otwierają się drzwi. Wriothesley podrywa się zaskoczony. Wchodzi Richard Cromwell.

– Kogo się spodziewałeś, Per Risley? Biskupa Winchesteru?

Gdyby tak Gardiner wyskoczył nagle z podłogi, ziejąc siarką, i zaczął wierzgać racicami, aż atrament by tryskał? Gdyby się ślinił, wywracając kufry, a potem przewracał wściekłymi oczami, wtykając pysk w ich zawartość?

– List od Nicholasa Carew – oznajmia Richard.

– A nie mówiłem? – odzywa się Wriothesley. – Ludzie lady Marii. Szybko zaczęli.

– I jeszcze jedno. Kotka znów uciekła – dodaje Richard.

Cromwell pośpiesznie podchodzi do okna z listem w ręku.

– Gdzie ona jest?

Wriothesley staje obok niego.

– Czego szukamy?

Cromwell łamie pieczęć.

– Jest! Siedzi na drzewie, o tam! – Zerka na list. Sir Nicholas chce się spotkać.

– To ma być kot? – Wriothesley jest zdumiony. – Ta pasiasta bestia?

– Przyjechała w pudełku aż z Damaszku. Kupiłem ją od włoskiego kupca za cenę, w którą byś nie uwierzył. Ma siedzieć w domu, bo inaczej rozmnoży się z londyńskimi kotami. Muszę poszukać dla niej pasiastego kawalera. – Otwiera okno. – Christophe! Weszła na drzewo!

Carew proponuje zebranie przedstawicieli rodów: Courtenayów z markizem Exeteru na czele i rodziny Pole’ów, którą miałby reprezentować lord Montague. Członkowie tych rodzin stoją najbliżej tronu jako potomkowie starego króla Edwarda i jego braci. Mienią się reprezentantami córki króla lady Marii. Podziwiają jej rodowód, imponuje im dziedzictwo po hiszpańskiej matce Katarzynie. Na samej smutnej dziewczynce niewiele im zależy. Cromwell postanawia w duchu, że powie o tym, gdy się z nią spotka. Nie na tym polega bezpieczeństwo lady Marii; nie może ono zależeć od ludzi, którzy się żywią fantazjami z przeszłości.

Carew, Courtenayowie i Pole’owie to papiści, co do jednego. Carew był w przeszłości towarzyszem broni króla, a także przyjacielem królowej Katarzyny, gdy jeszcze obydwie te role dawało się łączyć. Postrzega się jako zwierciadło rycerskości i wybraniec losu. Według Carew, Pole’ów i Courtenayów Boleynowie byli rażącą gafą, błędem wyeliminowanym właśnie przez kata. Niewątpliwie uważają też, że wyeliminować można także Tomasza Cromwella, redukując go do roli klerka, którym kiedyś był: człowieka użytecznego do zarabiania pieniędzy, ale zbędnego; niewolnika, na którego plecach można się wspiąć do utraconej chwały.

– Per Risley ma rację – mówi do Richarda. – Sir Nicholas zwraca się do mnie w wyniosły sposób. – Unosi list. – Ci ludzie oczekują, że będę na każde ich skinienie.

Wriothesley mówi:

– Oczekują twoich usług. Albo cię doprowadzą do ruiny, panie.

Pod oknem kręcą się wszyscy młodzi mieszkańcy domu przy Austin Friars, kucharze i klerkowie, i chłopcy na różne posyłki. Cromwell stwierdza:

– Zdaje mi się, że mój syn postradał zmysły. Grzegorzu! – krzyczy przez okno. – Nie da się złapać kota w sieć. Ona już cię zauważyła. Cofnij się!

– Zobaczcie, jak Christophe trzęsie drzewem – mówi Richard. – Mały pierdek.

– Rozważ to, panie – błaga Wriothesley. – W ubiegłym tygodniu…

– To naturalne, że ona ciągle ucieka – zwraca się do Richarda. – Ma dość życia w celibacie. Chce sobie znaleźć księcia. Tak, Per Risley? Co się stało w ubiegłym tygodniu?

– Ludzie mówili o kardynale. „Patrzcie – powiadali – co Cromwell zrobił wrogom Wolseya, i to w dwa lata. Tomasz Morus nie żyje. Królowa Anna nie żyje”. Ludzie wyliczają tych, którzy znieważali go za jego życia, Breretona i Norrisa, choć przecież Norris nie był najgorszy…

Norris, myśli, był dobry dla mojego pana, ale nie za jego plecami. Chciwiec i wyzyskiwacz, oto kim był „łagodny Norris” – hipokrytą. Głośno dodaje:

– Gdybym chciał zemsty na wrogach Wolseya, musiałbym zniszczyć połowę kraju.

– Tylko powtarzam, co ludzie gadają.

– Przyszedł młody Dick Purses – oznajmia Richard. Wychyla się przez okno. – Złap ją, chłopcze, zanim zniknie w ciemności.

– „Kto był największym wrogiem kardynała?”, pytają – podejmuje Wriothesley. – Odpowiadają, że król. Pytają więc dalej: „Gdy się nadarzy okazja, czy Tomasz Cromwell będzie szukał zemsty na swoim władcy, na swoim księciu?”.

W ciemniejącym ogrodzie łowcy kota wznoszą ręce w jakby błagalnym geście do księżyca. Wysoko na drzewie kotka staje się niewyraźnym kształtem rozpoznawalnym tylko dla wprawnego oka: ze zwieszonymi kończynami idealnie się zlewa z gałęzią, na której leży. Cromwellowi przypomina się Marlinspike, kot kardynała. Przyniósł go na Austin Friars, gdy był jeszcze na tyle mały, że się mieścił w kieszeni. Potem jednak zwierzak osiągnął pełnoletność, uciekł szukać szczęścia gdzie indziej.

Jestem ponad to wszystko, myśli: ten dzień, to słabnące światło, te wnyki. Jestem kotem z Damaszku. Przebyłem tak długą drogę, żeby tutaj dotrzeć, i teraz nic, co oni wyczyniają, nie zdoła mi przeszkodzić, nie zaniepokoi mnie wysoko na gałęzi.

Mimo to pytanie Wriothesleya powoli się przesącza do jego świadomości, zostawiając w niej chłodną strużkę niepokoju jak woda cieknąca do piwnicy. Jest zaszokowany. Po pierwsze tym, że takie pytanie w ogóle można zadać. Po drugie tym, kto je zadaje. Po trzecie tym, że nie zna odpowiedzi.

Richard odwraca się od okna.

– Panie, co Christophe mówi?

Tłumaczy; dialekt chłopca nie jest łatwy.

– Christophe przysięga, że we Francji zawsze łapią koty w sieci, nawet dziecko to potrafi, i on z przyjemnością to zademonstruje, jeśli będziemy mu się przyglądać. – Zwraca się do Wriothesleya: – Twoje pytanie…

– Nie miej mi za złe, panie…

– Czy zadał je Gardiner?

Bo kto oprócz tego cholernego biskupa Winchesteru mógłby je zadać?

Wriothesley odpowiada:

– Jeśli przekazuję słowa Winchestera, tylko je powtarzam. Nie mówię za niego ani w jego imieniu.

– To dobrze – stwierdza Richard. – Inaczej musiałbym oderwać ci głowę i umieścić ją na drzewie obok kota.

– Możesz mi wierzyć, Richardzie – zapewnia Wriothesley – że gdybym się zaliczał do zwolenników biskupa, byłbym teraz razem z nim w ambasadzie, a nie tutaj z tobą. – Oczy zachodzą mu łzami. – Usiłuję zrozumieć, co zamierza główny sekretarz króla, ty jednak przejmujesz się tylko kotem i próbujesz mnie zastraszyć. Rzucasz mi kłody pod nogi.

– Widzę te rany – odzywa się łagodnie. – Gdy będziesz pisał do Stephena Gardinera, przekaż mu, że zobaczę, co mogę mu zaoferować w ramach podziału łupów. Jerzy Boleyn pobierał dwieście funtów rocznie z dochodów Winchesteru. Na początek może dostać je z powrotem.

To nie udobrucha biskupa, myśli Cromwell, będzie jedynie wyrazem dobrej woli dla rozczarowanego człowieka. Stephen miał nadzieję, że Anna Boleyn pociągnie mnie za sobą, upadając.

– Skoro mowa o wrogach kardynała, to zaliczyłbym do nich biskupa Gardinera – mówi Richard. – A przecież nie stała mu się krzywda.

– On się uważa za pokrzywdzonego – mówi Wriothesley. – W końcu był zaufanym kardynała, dopóki pan Cromwell go nie odsunął. Był sekretarzem króla, dopóki pan Cromwell nie wyszarpał mu tej posady spod stóp. Król wysłał go poza granice królestwa, a on dobrze wie, że zaaranżował to pan Cromwell.

Prawda. Wszystko prawda. Gardiner potrafi szkodzić, nawet z Francji. Wie, jak zadrasnąć skórę i zatruć społeczeństwo. Cromwell mówi:

– Teza, że mógłbym żywić urazę do mojego władcy, jest tylko tworem chorego umysłu biskupa. Co bym miał, gdyby mój król mnie nie obdarował? Kim bym był, gdyby mój król mnie nie mianował? Darzę go pełnym zaufaniem.

Wriothesley mówi:

– Czy mam zanieść wiadomość do Nicholasa Carew? Spotkasz się z nim, panie? Myślę, że powinieneś.

– Żeby go ugłaskać? – pyta Richard. – Nie. – Zamyka okno. – Postawię każde pieniądze, że Purser ją złapie.

– Ja stawiam na nią. – Wyobraża sobie świat pod kotką. W jej szarych oczach ręce podekscytowanych ludzi machają jak wstążki, tęsknie falując w ciemności. Może myśli, że się do niej modlą. Może myśli, że się wspięła do gwiazd. Może ciemność odpada od niej iskierkami i cętkami światła, dachy i wieżyczki są jak cienie w wodzie, a gdy patrzy na sieć, sieci nie ma, są tylko przestrzenie między oczkami.

– Myślę, że powinniśmy się napić – oznajmia Wriothesleyowi. – Każemy przynieść światło, potem napalić w kominku. Poślemy po Christophe’a, gdy wróci z ogrodu. Pokaże nam, jak Francuzi rozniecają płomienie. Może później spalimy list od Carew. Jak uważasz, panie Wriothesley?

– Jak uważam? – Warknięcie godne niemal samego Gardinera. – Uważam, że Norfolk jest przeciwko tobie, panie, biskup jest przeciwko tobie, a teraz zamierzasz zniechęcić do siebie stare rody. Niech Bóg ma cię w opiece, wasza miłość. Jesteś moim panem. Masz moją wierność i moją modlitwę. Ale na kości świętych! Czy uważasz, że ci ludzie przyczynili się do upadku Boleynów po to, żebyś mógł się pysznić?

– Tak – odpowiada Richard. – Właśnie tak uważamy. Może nie taka była ich intencja, ale zamierzamy dopilnować, żeby tak się to skończyło.

Jakże pewnym gestem Richard wyciąga rękę, żeby podać mu szklankę. Jakże pewną ręką on ją chwyta.

– Lord Lisle przysyła to wino z Calais.

– Niech zamęt spadnie na naszych wrogów – wznosi toast Richard. – A pomyślność na naszych przyjaciół.

Wriothesley mówi:

– Obyś umiał odróżnić jednych od drugich.

– Per Risley, rozgrzej swoje drżące serce. – Patrzy w okno i widzi mglisty zarys własnej sylwetki. – Możesz napisać do Gardinera, żeby się spodziewał pieniędzy. Potem mamy kilka szyfrów do złamania.

Ktoś wyniósł pochodnię do ogrodu. W szybach odbija się przytłumiony blask. Jego cień w oknie podnosi rękę. Pochyla ku niemu głowę.

– Wypij za moje zdrowie!

*

Tej nocy śni mu się śmierć Anny Boleyn w trzech obrazach. Na pierwszym Anna idzie na szafot w tym swoim nieforemnym szpiczastym kornecie. Na drugim Anna klęczy w białym czepku, a Francuz unosi swój miecz. Na ostatnim odcięta głowa, już owinięta w płótno, krwawi, malując swoje kształty na splocie tkaniny.

Budzi się, gdy ktoś strzepuje chustę. Jeśli oblicze Anny odcisnęło się na płótnie, to jest zbyt porażony, żeby to dostrzec. Rozpoczyna się dwudziesty dzień maja tysiąc pięćset trzydziestego szóstego roku.

IIOcalenieLondyn, lato 1536

– Gdzie moja pomarańczowa szuba? – pyta. – Kiedyś miałem pomarańczową szubę.

– Nie widziałem jej – zapewnia Christophe. Brzmi to sceptycznie, jakby mówił o komecie.

– Przestałem jej używać. Zanim cię tu sprowadziłem. Gdy jeszcze mieszkałeś za morzem, uświetniając swoją obecnością gnojowisko w Calais.

– Szydzisz ze mnie, panie. – Christophe jest urażony. – A przecież to ja złapałem kotkę.

– Nieprawda! – wtrąca się Grzegorz. – Dick Purser ją złapał. Chris­tophe stał tylko i wydawał łowieckie okrzyki. Teraz zasługę przypisuje sobie.

Jego siostrzeniec Richard mówi:

– Przestałeś nosić tę szubę po upadku kardynała. Nie miałeś już do niej serca.

– Tak, ale teraz czuję się radosny. Nie zamierzam wyglądać jak żałobnik przed panem młodym.

– Nie? – dziwi się Christophe. – Przy tym królu trzeba mieć płaszcz dwustronny. Nigdy nie wiadomo, czy będzie wesele, czy pogrzeb.

– Twój angielski jest coraz lepszy, Christophe.

– Twój francuski jest taki, jaki był, panie.

– Czego oczekujesz od starego żołnierza? Raczej nie będę pisać wierszy.

– Ale dobrze przeklinasz, panie – dodaje Christophe na pociechę. – Chyba nawet najlepiej ze wszystkich. Lepiej niż mój ojciec, który jak wiesz, był wielkim rabusiem siejącym postrach w całym regionie.

– Czy ojciec by cię poznał? – pyta Richard Cromwell. – Gdyby cię teraz zobaczył? Pół-Anglika w liberii mojego wuja?

Christophe wygina wargi w podkowę.

– Pewnie dawno już zawisł na szubienicy.

– Nie smuci cię to?

– Pluję na niego.

– Nie ma takiej potrzeby – uspokaja go Cromwell. – A szuba? Pójdziesz poszukać?

Odzywa się Grzegorz:

– Ostatni raz wychodziliśmy razem, gdy…

Przerywa mu Richard:

– Nie, nie mów tego. Nawet nie myśl o tamtym dniu.

– Wiem – uprzejmie odrzeka Grzegorz. – W szkole wpajano mi od najmłodszych lat: na weselu nie mów o ściętych głowach.

Ślub króla odbył się już wczoraj podczas małej prywatnej ceremonii, dziś wybiera się z delegacją, by okazać lojalność, gotów pogratulować nowej królowej. Jego robocze stroje utrzymane są w ponurych kosztownych odcieniach, które Włosi nazywają berettino: szarzejący brąz liści na dzień Świętej Cecylii albo szary błękit światła dnia w adwencie. Dzisiaj jednak potrzebny jest specjalny wygląd, Christophe pomaga mu więc włożyć odświętne szaty, zachwycając się nimi, gdy wbiega Per Risley.

– Nie spóźniłem się, prawda? – Staje jak wryty. – Panie, zamierzasz w tym wystąpić?

– Oczywiście, że tak! – Christophe jest urażony. – Twoja opinia nie jest potrzebna.

– Chodzi tylko o to, że płowopomarańczowe szaty nosili ludzie kardynała, jeśli więc król to sobie przypomni… może sobie nie życzyć takich skojarzeń… – Per Risley mówi łamiącym się głosem. Wczorajsza rozmowa jest jak plama na jego własnym stroju, której nie może zmyć. Dodaje potulnie: – Oczywiście króla może to zachwycić.

– Jeśli nie, może mi kazać go zdjąć. Uważaj, żeby nie zrobił tego samego z twoją głową.

Per Risley się wzdryga. Jest wrażliwy nawet jak na rudzielca. Kurczy się nieco, gdy wychodzą na słońce.

– Per Risley, widziałeś, jak Dick Purser wspiął się na drzewo i złapał kotkę? – pyta Grzegorz. – Ojcze, może powinieneś wypłacić mu gratyfikację?

Christophe mruczy coś pod nosem. Słowo brzmi jak „heretyk”.

– Co? – pyta Cromwell.

– Dick Purser to heretyk – odpowiada Christophe. – Wierzy, że hostia to tylko chleb.

– Ale my też! – stwierdza Grzegorz. – Z całą pewnością. Chociaż nie, czekaj… – Na jego twarzy maluje się wątpliwość.

– Grzegorzu, potrzebujemy teraz mniej teologii, a więcej dumnego kroku – upomina go Richard. – Przygotuj się na nowych szwagrów króla. Seymourowie będą dziś chodzić w chwale. Jeśli Joanna da królowi syna, staną się wielcy. I Ned, i Tom, ale pamiętaj, że my też.

Bo to Anglia, szczęśliwy kraj, ziemia cudów, gdzie kamienie pod stopą zamieniają się w bryłki złota, a strumienie płyną czerwonym winem. Biały sokół Boleynów wisi niczym zawstydzona jaskółka na płocie, feniks Seymourów za to się wznosi. Szlachetnie urodzeni członkowie starego rodu, leśnicy i panowie na Wolf Hall są nową rodziną króla i stają na równi z Howardami, Talbotami, Percymi i Courtenayami. Cromwellowie – ojciec, syn i siostrzeniec – też mają długi rodowód. Czyż wszyscy nie wywodzimy się z Edenu? Gdy Ewa kądziel przędła, Adam ziemię kopał, kto tam był szlachcic wtenczas i kto komu chłopał? Gdy Cromwellowie się przechadzają, angielska szlachta schodzi im z drogi.

*

Król jest odziany w zielony aksamit: kolor soczystej trawy rozgwieżdżony brylantami. Odchodzi od swojego starego przyjaciela i skarbnika Williama Fitzwilliama, bierze pod rękę swojego głównego sekretarza, podprowadza go do glifu okiennego i stoi, mrugając na słońcu. Jest ostatni dzień maja.

Noc poślubna, jak o nią zapytać? Nowa żona jest tak szeroko znana z niewinności, że Cromwell by się nie zdziwił, gdyby się wślizgnęła pod łóżko i przeleżała tam na plecach całą noc, oddając się modlitwie. A Henryka, jak mówiło mu kilka kobiet, trzeba sporo zachęcać.

Król szepcze:

– Co za świeżość! Co za delikatność! Iście dziewczęca wstydliwość! Pudeur!

– Cieszę się twoim szczęściem, wasza królewska mość. – W duchu dodaje: Tak, tak, ale czy podołałeś?

– Przeszedłem z piekła do nieba w jedną noc.

To odpowiedź, której potrzebował.

Król kontynuuje:

– Cała sprawa była, jak wszyscy wiemy, trudna i delikatna, a ty, Tomaszu, działałeś i szybko, i zdecydowanie. – Rozgląda się po sali. – Panowie, a także panie, jeśli mam być szczery, pytali mnie: „Wasza królewska mość, czy nie czas, żeby pan Cromwell otrzymał to, na co zasłużył?”. Wiesz, że zwlekałem z mianowaniem cię tylko dlatego, że twoja silna ręka jest potrzebna w Izbie Gmin. Ale – uśmiecha się – Izba Lordów jest tak samo niesforna i potrzebuje pana. Pójdziesz więc między lordów.

Cromwell się kłania. Na kamiennej podłodze tańczą maleńkie tęcze.

– Królowa przebywa w towarzystwie swoich dam dworu – kontynuuje Henryk. – Zbiera się na odwagę. Poprosiłem ją, żeby się pokazała na dworze. Idź do niej i zaoferuj krzepiące słowo. Wyprowadź ją z komnat, jeśli potrafisz.

Cromwell się odwraca i natychmiast staje przy nim ambasador Chapuys. Dyplomata należy do francuskojęzycznych poddanych cesarza, nie jest Hiszpanem, lecz Sabaudczykiem. Chociaż przebywa w Anglii już od wielu lat, nie ryzykuje rozmowy w naszym języku: nie zna go na tyle dobrze, by prowadzić uprzejmą konwersację, jakiej się oczekuje od ambasadora. Czujnym uchem wyłowił słowo pudeur i śmiejąc się, pyta:

– Któż to powinien się wstydzić, panie sekretarzu?

– Nie o wstyd chodzi, lecz o wstydliwość. Wstydliwość stosowną ze strony panny młodej.

– Ach tak. Myślałem, że może twój król powinien się wstydzić. Zważywszy na niedawne wydarzenia. I na to, co padło na sali sądowej o jego umiejętnościach i wigorze z poprzedniczką.

– Mamy na to tylko słowo Jerzego Boleyna.

– Cóż, skoro tamta dama, jak twierdzisz, panie, spała z Jerzym, a więc z własnym bratem, to możemy przypuszczać, że w łóżku doszło do intymnych zwierzeń, cóż zaś byłoby wówczas bardziej naturalne od narzekań na niesprawność jej męża? Rozumiem jednak, że lord Rochford nie zdoła obronić swojej wersji, skoro spadła jego głowa. – W oku ambasadora pojawia się błysk, a jego usta lekko drżą, jednak udaje mu się nad tym zapanować. – Czyli królewska małżonka trafiła w sedno, on zaś uważa, że do ubiegłej nocy madame Joanna była dziewicą? Ale oczywiście tego stwierdzić nie może. Annę Boleyn też uznał za dziewicę i może mi pan wierzyć, że przy najlepszych chęciach Europie trudno było w to uwierzyć.

Ambasador ma rację. Gdy idzie o dziewictwo, Henryka łatwo wywieść w pole.

– Przypuszczam, że madame Joanna wystarczy na miesiąc lub dwa, dopóki nie wpadnie mu w oko kolejna dama – kontynuuje Chapuys. – Potem się okaże, że Joanna wprowadziła go w błąd, bo jednak nie nadawała się na żonę, gdyż wcześniej zadawała się z innym jegomościem, czy tak?

Eustachy próbuje go wybadać. Wie, że głowa Anny Boleyn spadła, chce jednak się dowiedzieć, na jakiej podstawie rozwiązano małżeństwo. Bo musiało zostać rozwiązane: śmierć Anny nie wystarczyła, żeby pozbawić jej córkę Elżbietę prawa do sukcesji, należało wykazać, że małżeństwo nie było małżeństwem, bo zawarto je wadliwie. Jak kler spełnił wolę króla? On, Tomasz Cromwell, nie zamierza tego ujawnić. Skłania tylko głowę i rusza w tłum, po drodze zmieniając język. Nowa królowa mówi tylko w ojczystym języku, a i to nieczęsto. Jej brat Edward dobrze mówi po francusku. Jej młodszy brat Tom Seymour z kolei nie wie, co mówi. I nigdy nie słucha.

Kobiety wokół Joanny wystroiły się w swoje najpiękniejsze suknie, a w upale przedpołudnia zapach lawendy roznosi się w powietrzu jak wybuchy śmiechu. Szkoda, że ziołowe mikstury konserwujące niewiele pomagają wdowom ze starych angielskich rodów czekającym na swoją nagrodę niczym brokatowi wartownicy. Kobiety Boleynów zniknęły z widoku: biedna Maria Shelton, która myślała, że poślubi ją Henry Norris, i zawsze czujna Jane Rochford, wdowa po Jerzym. W komnacie tłoczą się twarze niewidziane na dworze od czasów królowej Katarzyny. Między nimi Joanna, niestety blada i milcząca jak zwykle, niczym ulepiona z ciasta figurynka. Henryk hojnie ją obdarował klejnotami nieżyjącej kobiety, a na jej sukni pośpiesznie wyszyto złotem serca i podwójne kokardy, symbol wiecznej miłości. Gdy się porusza, żeby go przywitać, odrywa się jedna z ozdób. Joanna się pochyla, ale jedna z jej dwórek jest szybsza. Joanna szepcze:

– Dziękuję za twoją uprzejmość, madame.

Jej twarz wyraża konsternację. Joanna nie może uwierzyć, że Małgorzata Douglas, siostrzenica króla i córka królowej Szkocji, podnosi rzeczy, które jej upadły. Małgorzata jest ładną kobietą, ma teraz dziewiętnaście albo dwadzieścia lat. Kornet nosi we francuskim stylu, który tak lubiła Boleynówna, ale większość dam dworu wróciła do dawniejszego kroju zakrywającego włosy. U boku Małgorzaty stoi jej najlepsza przyjaciółka Maria Fitzroy, żona młodego Richmonda; jej mąż już wyszedł, zapewne złożywszy swojemu ojcu gratulacje z okazji nowego małżeństwa. Maria jest młodziutką żoną, nie skończyła jeszcze siedemnastu lat. W szpiczastym francuskim kornecie wygląda jak oskalpowana, a jej czujne oczy strzelają na boki. Zauważa go, trąca Małgorzatę, spuszcza wzrok i szepcze: „Cromwell”.

Obydwie kobiety natychmiast odwracają oczy, jakby chciały, żeby zniknął. Damy dworu Anny nie lubią przyznawać, że zasypywały go plotkami, gdy stało się dla nich jasne, że królowa jest skończona. Nie lubią przyznawać, jak szybko mówiły, jakie zeznania złożyły przeciwko niej. „Cromwell wszystkich oszukuje”, mówią. Wkłada w usta słowa, których się nie powiedziało. Na swój układny sposób sprawia, że się mówi coś, czego się nie myśli.