Łowca smaku - Urszula Ziętek - ebook + książka

Łowca smaku ebook

Urszula Ziętek

2,5

Opis

Garik Nadej to młody i ceniony krytyk kulinarny, który będąc pod wpływem alkoholu, przyjmuje wyzwanie od swojego konkurenta z branży, dotyczące odgadnięcia składników przygotowanych dla niego potraw. Finałem wieczoru staje się jednak morderstwo Tomasza, o które głównym podejrzanym zostaje Garik. By uniknąć więzienia, wraz ze swoją przyjaciółką Sylwią, stara się na własną rękę ustalić kto miał motyw i możliwość by zabić. Czasu mają bardzo mało, a krąg podejrzanych staje się coraz większy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 312

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (2 oceny)
0
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Urszula Ziętek

Łowca smaku

© Urszula Ziętek, 2022

Garik Nadej to młody i ceniony krytyk kulinarny, który będąc pod wpływem alkoholu, przyjmuje wyzwanie od swojego konkurenta z branży, dotyczące odgadnięcia składników przygotowanych dla niego potraw. Finałem wieczoru staje się jednak morderstwo Tomasza, o które głównym podejrzanym zostaje Garik. By uniknąć więzienia, wraz ze swoją przyjaciółką Sylwią, stara się na własną rękę ustalić kto miał motyw i możliwość by zabić. Czasu mają bardzo mało, a krąg podejrzanych staje się coraz większy.

ISBN 978-83-8273-448-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział I

Im bliżej było do godziny 18:00, tym mocniej ogarniało go przekonanie, że nie ma najmniejszej ochoty na ten wieczór. Bolała go głowa, a im więcej pił wody, tym pragnienie, które czuł, było większe. Było mu zimno i najchętniej schowałby się pod kołdrą i przeczekał do czasu, aż mu się polepszy. Niestety teraz nie mógł się wycofać. Doskonale zdawał sobie sprawę, że całe zamieszanie to w głównej mierze jego wina. Dziennikarz z gazety „Wokół stołu” również miał w tym swój udział. Jednak gdyby Garik nie wypił aż tyle i nie zaczął przechwalać się, że jest największym smakoszem w tym kraju, pewnie Tomasz Opocki nie wymyśliłby całej tej prowokacji. A tak czekał go teraz mało interesujący wieczór, podczas którego będzie musiał udowodnić wszystkim gościom znajdującym się w barze „Przystań”, że dzięki swojemu niezwykłemu talentowi do wyczuwania smaków w jedzeniu, potrafi odgadnąć bezbłędnie wszystkie składniki, z których została przyrządzona potrawa.

Chociaż ledwo pamiętał, jak to się zaczęło, bez najmniejszych kłopotów potrafił sobie przypomnieć moment, kiedy z dumą opowiadał o swoich niezwykłych zdolnościach. Jedno zdanie, które miało zakończyć wieczór, pozostawiając całe towarzystwo zdumione i oszołomione, doprowadziło do tego, że dzisiejszy wieczór spędzi w towarzystwie mało sympatycznego dziennikarza:

— Kto nie wierzy w moje zdolności, niech rzuci mi wyzwanie!

— Na samo wspomnienie tych słów zrobiło mu się niedobrze, a jednocześnie poczuł wstyd, że po raz kolejny poniosło go po alkoholu. Często zastanawiał się, dlaczego nie może upijać się na wesoło, albo chociaż usypiać, tylko zawsze wstępuje w niego

duma narodowa i niepohamowana chęć chwalenia się swoją historią, przeszłością i talentem. Nadszedł w końcu ten moment, w którym znalazł się chętny, który to wyzwanie podjął — Tomasz Opocki — jego konkurent od kilku lat. Zdaniem Garika, Tomasz jako krytyk kulinarny, radził sobie całkiem nieźle. Pojawiał się na wszystkich najciekawszych branżowych imprezach i miał lekkie pióro, ale porozmawiać z nim się nie dało. Egoizm w połączeniu z wysoką ambicją sprawiały, że każda próba rozpoczęcia rozmowy kończyła się zazwyczaj kłótnią i awanturą. Tamtego wieczoru widząc jego zaczerwienione, przebiegłe oczy, Garik mógł przewidzieć, że jego słowa sprowokują Tomasza. Jednak po raz kolejny okazało się, że alkohol skutecznie blokuje racjonalne myślenie i uaktywnia impulsywne zachowania.

Właściwie nie obawiał się porażki. Naukowo udowodniono, że 40% społeczeństwa Armenii posiada genetycznie dużo więcej kubków smakowych niż przeciętny człowiek. Dzięki tej umiejętności są niezwykle wrażliwi na smak potraw, szczególnie na smak gorzki. Mama Garika zawsze z dumą opowiadała mu, że są potomkami prehistorycznej grupy „zwiadowców”. Zadaniem ich przodków było szukanie pokarmów nadających się do spożycia. Ponieważ w naturze gorzki smak zwykle oznacza truciznę, ich zdolności były niezwykle cenione przez pozostałych członków plemienia. Garik wprawdzie nigdy nie znalazł potwierdzenia tej legendy, ale niezwykły talent w połączeniu z pasją kulinarną uczyniły go jednym z najpopularniejszych krytyków kulinarnych ostatnich lat.

Kiedyś był przekonany, że w przyszłości zostanie kucharzem, tak jak chciała i o czym marzyła jego mama. Szybko jednak zmienił plany. Podczas studiów aktywnie działał w klubie studenckim i zainteresował się tematyką kulinarną. W ramach poszukiwania nowych i niecodziennych smaków często odwiedzał różne restauracje. Ponieważ inni studenci szukali miejsc, gdzie można smacznie i przede wszystkim niedrogo zjeść, Garik postanowił sporządzać notatki po każdym wspólnym wyjściu do restauracji. Swoje przemyślenia i opinie publikował w gazecie studenckiej. Okazało się, że jego artykuły są bardzo popularne i wyczekiwane wśród studentów. Garikowi to się podobało. Od- krył swoją własną drogę.

Po ukończeniu studiów postanowił kontynuować swoją pasję. Zatrudnił się w lokalnej gazecie o tematyce kulinarnej. Robił to, co kochał i jeszcze na tym zarabiał. Idealne połączenie. Niewielu jego znajomych miało tyle szczęścia co on. Zazwyczaj wykony- wali pracę, której nie lubili. Podczas spotkań Garik był chyba jedyną osobą, która nie narzekała na swoją pracę.

Niestety, jego drugi, już nie tak chwalebny talent do przechwalania się po spożyciu alkoholu sprawił, że stał teraz przed szafą i zastanawiał się, jaką zagadkę przygotował dla niego Tomasz na dzisiejszy wieczór. Nie potrafił przewidzieć, co ten człowiek wymyślił. Z jednej strony nie spodziewał się niczego wielkie- go, ponieważ nie widział w tym sensu. To była zwykła, pijacka przechwałka. Z drugiej strony, nigdy nie wiadomo, jak poczuje się i zachowa inna osoba. Równie dobrze może okazać się, że przechwałki Garika uraziły dumę Tomasza. W takim przypadku należało się spodziewać prawie olimpijskiej konkurencji odgadywania smaków.

Jego szafa pełna była ubrań, ale wybór nigdy nie był prosty. Dużo sprawniej szło mu dobieranie potraw. Próbować, smakować, szukać niecodziennych połączeń i opisywać niezwykłe historie na temat jedzenia — to był jego żywioł, a nie dobieranie garderoby na męski wieczór. Niezwykle żałował, że Sylwii — asystentki redakcji, w której pracował — dzisiaj z nim nie będzie. Ta drobna, urocza dziewczyna nie dość, że zawsze potrafiła mu doradzić, w co się ubrać, żeby wyglądać efektownie, to jeszcze byłaby dla niego wsparciem. Niestety, dzisiaj będzie musiał po- radzić sobie sam. Sylwia miała pomagać swojej siostrze w przeprowadzce i urządzaniu nowego mieszkania. Dla pewności jednak postanowił do niej zadzwonić. Podniósł telefon, który leżał na szafce koło łóżka i wybrał numer Sylwii.

— Hallo — usłyszał zaspany głos.

— Hej, tu Garik — powiedział. — Może jednak zmienisz zdanie i pójdziesz dzisiaj ze mną? — Zapytał.

— A co ty taki cykor się zrobiłeś? — Zaśmiała się Sylwia. — Dobrze wiesz, że dzisiaj nie mogę.

— Nie możesz wyskoczyć na godzinkę?

— Wiesz, że nie — odpowiedziała stanowczo Sylwia. — Właśnie wniosłyśmy meble kuchenne i teraz będziemy je skręcać. Siostra sama sobie nie poradzi.

— Ekipę trzeba było wynająć, to by wam poskręcała.

— Wiesz, że moja siostra jest super oszczędna. Jak coś może zrobić sama, to tak zrobi. Kończę już. Powodzenia i koniecznie do mnie zadzwoń. Umieram z ciekawości, co też przyszykował dla ciebie Tomasz Opocki.

— Oby nic wielkiego, boli mnie głowa i mam plan szybko wrócić do domu.

— Twoja wina, więc teraz cierp — zaśmiała się. — Może to cię w końcu nauczy trzymać język za zębami.

— Zero wsparcia od przyjaciół — westchnął Garik. — Dobrze, że do ciebie zadzwoniłem. Od razu mi lepiej. Teraz jestem gotowy na wyzwanie.

— Zawsze do usług — zaśmiała się Sylwia. — Trzymaj się.

— Cześć! — Pożegnał się Garik. — Bawcie się dobrze. I nie połam palców.

Spojrzał na zegarek. Była 17:20, za chwilę miała przyjechać taksówka. Włożył szary garnitur, w którym zawsze wyglądał dobrze, ostatnie spojrzenie w lustro, poprawił opadający mu na czoło kosmyk czarnych włosów i wyszedł z domu.

Wieczór był ciepły i przyjemny. Wczoraj cały dzień padał intensywny deszcz i wiał silny wiatr. Dzisiaj aura się zmieniła, co ucieszyło Garika. Po deszczu nie było śladu. Niebo było bezchmurne. Od czasu do czasu czuć było tylko delikatne podmuchy ciepłego wiatru. Pogoda mu sprzyjała.

Taksówka już na niego czekała. Gdy ruszyła, oparł się wygodnie na tylnym siedzeniu i rozkoszował się widokiem miasta. Mieszkał w Legionowie od 16. roku życia i mimo upływu lat ciągle lubił to miasto. Choć miał liczne propozycje wyjazdu do Warszawy, Garik wolał zostać tutaj. Być może kiedyś przyjdzie taki moment, że zdecyduje się na przeprowadzkę, ale teraz lubił widok tych starych budynków. Zwłaszcza wieczorem. Dla niego ciągle było tu wiele ciekawych historii do odkrycia nie tylko kulinarnych. Dla większości ludzi Legionowo było zwykłym małym miasteczkiem ze szkołą policyjną. Tak myśleli ci, którzy tu nie mieszkali. Dla Garika ta malownicza miejscowość kryła o wiele więcej. Równie fascynujący co samo miasto, byli dla Garika mieszkańcy. Rozmawiając z nimi, czuło się ich głęboką więź z tym miastem. Byli dumni, że są mieszkańcami Legionowa i bardzo dbali o to, żeby miasto się rozwijało i wyglądało co- raz piękniej. Rodzinny dom Garika znajdował się bardzo daleko, ale nigdy nie czuł się tutaj samotny. Dla niego był to jedyny dom, który pamiętał i z którym był związany.

Po trzydziestu minutach dotarł na miejsce. Niewielki budynek z bali otoczony kilkoma starymi świerkami prezentował się jak chatka z bajki. Tak naprawdę, jeśli ktoś nie wiedział, gdzie szukać tej wyjątkowej restauracji, trudno było mu trafić do „Króla kuchni”. Garik wyjątkowo lubił to miejsce i mimo całego tego zamieszania był wdzięczny Tomaszowi, że wybrał akurat tę restaurację na spotkanie. Przechodząc przez stare, drewniane drzwi, miało się wrażenie, że człowiek przenosi się w zupełnie inne miejsce. Zwłaszcza wieczorem, kiedy mrok przysłania okoliczne bloki, wydawać by się mogło, że gdzieś z tyłu za drzewa- mi szumi morze. Atmosfera tego miejsca sprawiała, że goście restauracji mogli tu odpocząć od codziennego zgiełku i bieganiny. Jednak, co najważniejsze, mogli tutaj rzeczywiście bardzo dobrze zjeść.

Zazwyczaj jest to spokojne i ciche miejsce. Jednak dzisiejsze- go wieczoru przypominało letni festyn. Na podjeździe trudno było znaleźć wolne miejsce. Ludzie tłoczyli się przed wejściem jak przed sklepem podczas poświątecznej wyprzedaży. Flesze błyskały jak pioruny w czasie burzy. Garik odnalazł wzro- kiem Tomasza, który stał pośrodku tego całego zbiegowiska. Jego potężna sylwetka wyróżniała się z tłumu. Przemawiał do zgromadzonych ludzi, żywo przy tym gestykulując. Garik nie mógł uwierzyć, że ten masywny człowiek może mieć tyle energii. Chyba rzeczywiście miał nadzieję, że dzisiejszego wieczoru zdobędzie sławę i rozgłos, ponieważ zaprosił wszystkich dziennikarzy kulinarnych. Mężczyzna, znając Tomasza od kilku lat, jeszcze nigdy nie widział go tak ożywionego i przejętego.

Jeśli żywił chociaż trochę sympatii do tego człowieka, to właśnie uleciała. Myślał, że na spotkaniu będzie tylko on i Tomasz, a wychodzi na to, że przeciwnik postanowił zorganizować przedstawienie, o którym usłyszy cała Polska. O siebie się nie martwił, wiedział, co potrafi i na co go stać. Zaczynał moc- no obawiać się reakcji Tomasza, gdy okaże się, kto miał rację. Zapłacił taksówkarzowi, wziął trzy głębokie wdechy i ruszył w sam środek tłumu. Uwodzicielski i pewny siebie uśmiech nie schodził mu z twarzy.

Rozdział II

— Witam naszego gościa honorowego — Tomasz przekrzyki- wał tłum. — Jak przystało na prawdziwą gwiazdę, kazał na siebie czekać — dodał, puszczając oko do zbliżającego się Garika.

— Pięć minut to chyba jeszcze nie spóźnienie — odparł Garik, ostentacyjnie patrząc na zegarek. Nie spodobało mu się za- chowanie Tomasza. Nie spodziewał się uprzejmości podszytej szyderstwem. Postanowił, że nie da się sprowokować. Zrobi, co ma zrobić i pójdzie do domu. Jak najszybciej zapomni to tym wieczorze i o Tomaszu.

— Dowcipny jak zawsze — zaśmiał się sztucznie Tomasz. — Pa- nie i panowie, powitajmy gorąco naszego gościa. Pana Garika Nadeja, jak mniemam, nie muszę nikomu go przedstawiać. To duma naszego miasta i jak to sam niedawno określił, najwybitniejszy smakosz, jaki kiedykolwiek stąpał po naszej ziemi. Dziś specjalnie dla państwa zaprezentuje swoje niezwykłe umiejętności. Proszę o gromkie brawa. To będzie wyjątkowy wieczór dla nas wszystkich — kontynuował prezentację Tomasz.

Zgromadzeni goście przez chwilę nie bardzo rozumieli, co się dzieje. Przez kilka sekund stali nieruchomo, wpatrując się w Tomasza. Takiej przemowy nikt się nie spodziewał. W koń- cu, ktoś przerwał panującą ciszę i zaczął klaskać. Już po chwili pod restauracją rozbrzmiały gromkie brawa i gwizdy niczym na koncercie młodzieżowej grupy pop.

— I takie powitanie to ja rozumiem — przyklasnął zadowolony z siebie Tomasz. Objął Garika i poklepując go po plecach, szepnął mu do ucha:

— Mam dla ciebie taką zagadkę, że będą ci potrzebne zdolności magiczne, żeby odgadnąć, jakich składników użyto do przyrządzenia potraw. Mam nadzieję, że jesteś gotowy na porażkę.

Wraz ze słowami Tomasza do Garika dotarł również zapach whisky. Niecodzienne zachowanie Tomasza błyskawicznie zna- lazło wytłumaczenie. Garik uśmiechnął się do siebie, ponieważ oznaczało to, że Tomasz nie był taki pewny siebie, za jakiego chciał uchodzić. Skoro się boi, to znaczy, że rozważa również opcję, że jednak Garik odgadnie składniki potraw. A to zapowiadało dobrą zabawę.

— Dziękuję za gorące powitanie i zapraszam państwa do środka. Nie każmy czekać naszemu gospodarzowi oraz kucharzowi — powiedział Garik do zgromadzonych gości, jednocześnie wyrywając się z objęć Tomasza. Obaj jednocześnie weszli do środka. Za nimi po kolei wchodzili zaproszeni goście. Po chwili przed restauracją pozostały już tylko samochody. Przedstawie- nie przeniosło się do wnętrza lokalu.

Garik musiał przyznać, że właściciel „Króla kuchni” dobrze wykorzystał rozgłos i zamieszanie wokół swojej restauracji. Wnętrze zostało wysprzątane na błysk. Stoły były ustawione równo, jakby przestrzeń między nimi była mierzona linijką. Obrusy były bielsze od śniegu, a właściciel założył swój chyba najlepszy garnitur. Garikowi zdecydowanie bardziej podobał się typowy wystrój restauracji, czyli brak obrusów, trochę bałaganu świadczącego o tym, że restaurację odwiedzało dużo gości. Cała ta sytuacja zaczynała już Garika męczyć. Rozbolała go głowa. Postanowił, ze już nigdy więcej nie pozwoli sobie na pijackie przechwałki.

Garik został posadzony przy stole znajdującym się pośrodku sali. Naprzeciw niego rozsiadł się Tomasz z wyrazem głębokiej ulgi na twarzy. Garik pomyślał, że chyba Tomasz od rana stał przed restauracją i ćwiczył swoje przemówienie. Wokół nich powoli zaczął się tworzyć krąg obserwatorów. Każdy z zapro- szonych dziennikarzy trzymał aparat i dyktafon w pogotowiu. Garik zauważył, że nie przyszedł nikt z jego gazety. Pewnie jego wszystkowiedzący szef uznał, że nie jest to wydarzenie godne jego uwagi, a w razie konieczności to przecież Garik może wszystko sam opisać. Garik zamierzał oczywiście to zrobić. Po- stanowił również, ze spora część tego artykułu zostanie poświęcona zachowaniu Tomasza. Nie zamierzał się ani ograniczać w komentarzach, ani silić na uprzejmość.

Rozważania Garika przerwał właściciel restauracji, który w asyście kucharza pojawił się przy ich stoliku.

— Drodzy państwo — zaczął. — Nazywam się Oliwier Szpila i chciałbym powitać was serdecznie w mojej restauracji. Trudno mi wyrazić radość, jaka mi dzisiaj towarzyszy. Jestem dumny, że moja skromna restauracja została wybrana na dzisiejszy wie- czór. Jestem przekonany, że wszyscy doskonale wiemy, dlaczego tu jesteśmy. Dlatego tylko dla formalności przypomnę, że gościmy dzisiaj dwóch znakomitych krytyków kulinarnych. Pana Tomasza Opockiego, wieloletniego pracownika gazety „Wokół stołu”, który wielokrotnie gościł w naszych progach. Z dumą chciałbym powiedzieć, że za każdym razem opinia pana Toma- sza na temat naszej kuchni była pozytywna. Naszym drugim gościem jest pan Garik Nadej, pracownik gazety „Na talerzu”, jednej z największych gazet o tematyce kulinarnej w naszym kraju. Pan Garik bywa u nas zarówno zawodowo, jak i prywatnie, co cieszy mnie jeszcze bardziej. Panowie postanowi- li sprawdzić swoje zdolności smakowe. A raczej pan Tomasz poddał w wątpliwość talent pana Garika. Dziś wieczorem nasz znakomity kucharz pan Piotr Dobrzański zaprezentuje trzy po- trawy, których składniki to ściśle strzeżona tajemnica. Potrawy zostały wybrane oraz sporządzone własnoręcznie przez naszego mistrza. Są to dania nowe, których nie podajemy na co dzień w naszej restauracji, dlatego możecie być pewni, że pan Garik wcześniej tych dań nie próbował. Zadaniem naszego gościa bę- dzie odgadnięcie, z jakich składników zostały sporządzone po- trawy. Państwo jako świadkowie dzisiejszego spotkania będą mogli na żywo przekonać się o talencie pana Garika.

— Albo braku talentu — wtrącił Tomasz.

— Racja — poprawił się Oliwier — albo braku talentu. Na tym zakończmy wstęp, nie przedłużajmy go niepotrzebnie. Przekonany jestem, że zarówno panowie jak i nasi goście dziennikarze umierają z ciekawości. Zacznijmy zatem.

— Piotrze — zwrócił się do kucharza — czy jesteśmy gotowi, aby podać pierwszą potrawę? — Oczywiście — odparł kucharz — Borys! — Wskazał wzrokiem na mężczyznę stojącego w kącie sali. Przynieś pierwsze danie. Chudy człowiek, który bardziej wyglądał na ulicznego kieszonkowca niż na pracownika popularnej restauracji, skinął głową i zniknął za drzwiami kuchni.

— Korzystając z chwili — kucharz zwrócił się w stronę dziennikarzy — chciałbym powiedzieć, że na dzisiejszy wieczór za- planowałem trzy dania. Zaczniemy od przystawki, która mam nadzieję, rozpali apetyt na danie główne. Na koniec, dopieści zmysły jeden z moich ulubionych deserów. Inspirowałem się kuchnią chińską, która jak państwo wiecie, jest kuchnią bogatą w różne składniki i aromaty. Odgadnięcie wszystkich składników potraw będzie wyjątkowo trudne. Przyznam nieskromnie, że udało mi się zdobyć oryginalne składniki, a przygotowanie potraw było czasochłonne i skomplikowane. Tylko rzeczywiście wytrawny i bardzo zdolny smakosz będzie w stanie odgadnąć sekret mojej kuchni.

Po takim wstępie pojawienie się Borysa z tacą wywołało ogromne poruszenie i ożywienie wśród gości. Zaczęły błyskać flesze, długopisy poszły w ruch. Garik miał wrażenie, że większości z tych ludzi zupełnie nie obchodzi, co to są za potrawy i z czego są zrobione. Czekali na sensację. Nie obchodziło ich, kto ma rację, mieli nadzieję na kompromitację albo Garika, albo Tomasza. Kto wygra, nie miało znaczenia. Ważne było tylko to, żeby znaleźć ciekawy temat do jutrzejszego wydania. Garikowi jednak nie było wszystko jedno. Nie chciał zostać wyśmiany przez większość gazet w mieście. Postanowił, że potraktuje po- stawione przed nim zadanie poważnie i da z siebie wszystko. Jedyną osobą, która będzie wspominała dzisiejszy wieczór z go- ryczą, będzie Tomasz.

— Smacznego i czekamy na werdykt — wyrwał Garika z zamyślenia Oliwier.

Taca z pachnącą przekąską została postawiona przed Garikiem. Tomasz w tym samym momencie wyprostował się na krześle jak struna i zastygł. Gdyby nie jego świszczący oddech można by przysiąc, że skamieniał. Po pierwszej fali fleszów z aparatów na sali zapanowała grobowa cisza. Nikt nie ważył się odezwać, ani nawet ruszyć, aby nie zagłuszyć słów Garika. Właśnie tak wyglądałaby moja praca, gdybym nie przychodził do restauracji anonimowo — pomyślał Garik. Chociaż po dzisiejszym wieczorze już chyba do żadnej restauracji nie uda mu się wejść niepostrzeżenie. Czas zaczynać.

Po pierwszym kęsie znieruchomiał. Spodziewał się smaku słodkiego, ponieważ najtrudniej mu było takie rozpoznać. Jednak zamiast słodyczy, jego usta wypełnił ogień. Nagle dotarło do niego, dlaczego kucharz wspominał, że pierwsze danie rozpali jego apetyt na danie główne. Postanowił wypalić jego kubki smakowe, żeby nie był w stanie nic więcej wyczuć. Zauważywszy triumfalną minę Tomasza upewnił się, że było to zamierzone działanie. Niezbyt wyrafinowane posunięcie, ale po Tomaszu nie mógł się spodziewać wysublimowanej rozgrywki. Jak widać nie docenił tego przebiegłego lisa. Zadanie będzie trudne, ale Garik nie był słabą osobą, nie zamierzał poddać się bez walki. Niektóre składniki zdołał odgadnąć bardzo szybko. Bez wątpienia przekąską był kurczak panierowany w papryce chili, w takiej ilości, żeby nie dało się wyczuć nic innego. Jednak Garik poradził sobie z tym.

Widząc zniecierpliwienie na twarzach zebranych, uznał, że czas najwyższy coś powiedzieć.

— Na początek muszę przyznać, że przyrządzony kurczak jest wyjątkowo smaczny — zaczął. — Już samo to doświadczenie po- zwala mi zaliczyć ten wieczór do wyjątkowo udanych.

— Nie zaczynaj proszę tych swoich przemówień — przerwał mu zniecierpliwiony Tomasz — tylko powiedz, co znajduje się w środku, jeżeli wiesz oczywiście.

— Spokojnie mój szalony… ech szanowny kolego — uśmiechnął się Garik — tak znakomita potrawa wymaga należytej oprawy. Twarz Tomasza przybrała kolor dojrzałego buraka, co ucieszyło Garika dużo bardziej niż świadomość, że odgadnie składniki otrzymanej potrawy.

— Widzę, że kolega zaczyna się mocno niecierpliwić, więc zaspokoję jego i państwa ciekawość. — Na sali było słychać pojedyncze śmiechy, co rozwścieczyło Tomasza jeszcze bardziej. Sy- tuacja zaczynała się odwracać na jego niekorzyść. Nie dość, że zaczynała się pojawiać realna szansa, że Garik wygra to starcie, to jeszcze uda mu się ośmieszyć publicznie Tomasza.

— Bez wątpienia jest to wyjątkowa przystawka — kontynuował

— która równie dobrze sprawdziłaby się w roli dania główne- go. Kurczak zawdzięcza swój niezwykły smak kolendrze, która została dodana do oleju. Wyczuwam również sos sojowy z do- datkiem miodu. Zakładam zatem, że był to składnik marynaty. Jeżeli chodzi o przyprawy, których użyto do potrawy, to jest to zdecydowanie chili, a w celu złagodzenia smaku dodatkowo do- dano imbir i skórkę cytryny. Zdecydowanie smaczne i ciekawe połączenie.

Mina kucharza utwierdziła Garika w przekonaniu, że zdał pierwszy egzamin.

— Dokładnie! — Wykrzyknął z entuzjazmem kucharz. — Uznaję pierwsze zadanie za zaliczone. Zdumiewające. Brawo — zwrócił się w stronę Garika — jestem pod dużym wrażeniem, ale jeszcze się nie poddaję. Kolejna potrawa jest dużo trudniejsza. Borys — wskazał ponownie wzrokiem na mężczyznę stojącego w kącie.

— Przynieś proszę danie główne.

W sali słychać było pojedyncze brawa, szybko jednak uciszone ręką i wściekłym spojrzeniem Tomasza.

— To dopiero początek — wycedził przez zęby Tomasz — to nie było trudne. Każdy by sobie z tym zadaniem poradził. Poczekajmy i zobaczymy, czy z daniem głównym będziesz miał tyle szczęścia.

— Kiedy wreszcie zrozumiesz, że to nie jest szczęście, tylko talent, drogi kolego? — odpowiedział Garik z lekkim lekceważeniem.

Gdyby wzrok mógł zabijać, Garik leżałby tu teraz trupem. Chociaż pewnie Tomasz nie darowałby mu powolnej śmierci w torturach. Aż strach pomyśleć, co będzie, jak plan Tomasza się dzisiaj nie powiedzie. Garik zaczął mocno się zastanawiać, czy warto celowo przegrać dla świętego spokoju i chyba własnego bezpieczeństwa. Tomasz okazał się nieobliczalny i zdecydowanie szalony, więc trudno było przewidzieć, do czego ta jego wściekłość doprowadzi. Z drugiej jednak strony, do restauracji zostali zaproszeni niemal wszyscy dziennikarze kraju. Jutro to wydarzenie będzie opisane we wszystkich gazetach i dziennikach. Garik nie mógł sobie pozwolić na przegraną, obawiał się, że mogłoby to negatywnie wpłynąć na jego wiarygodność i karierę. Postanowił, że wygra to starcie, a wściekłym Tomaszem będzie martwić się później.

Więcej czasu na rozmyślania i tak już nie było, ponieważ na stole pojawiło się danie główne. Mężczyzna cichutko, ledwie dosłyszalnym szeptem powiedział „smacznego” i również niezauważalnie jak się pojawił, zniknął.

— Proszę państwa — z dumą zaprezentował kucharz — oto moje dzieło główne przygotowane na dzisiejszy wieczór. Mam nadzieję — dodał — że docenią państwo smak dania.

Garik musiał przyznać, że potrawa prezentowała się znakomicie. W okrągłym półmisku znajdowała się zupa. Od razu dało się rozpoznać wieprzowinę, brukselkę, jajko, sezam oraz grzyby shiitake, charakterystyczne dla kuchni chińskiej. Garik podejrzewał, że sekret tkwi w bulionie. Na pewno został przy- gotowany ze składników, które są trudno dostępne oraz słabo wyczuwalne w takim bukiecie smaków.

Wymienił wszystkie składniki widoczne w daniu, które zostały następnie potwierdzone przez kucharza i skoncentrował się na bulionie. Wiedział już, że samo wyczucie smaku nie wy- starczy. Będzie musiał podeprzeć się wiedzą o tradycji kuchni chińskiej. Smakując bulion, próbował przypomnieć sobie, co wiedział o kuchni chińskiej. Szukał w głowie niestandardowych połączeń i przepisów, które mogłyby mu pomóc w odgadnięciu składników dania, które przyrządził kucharz.

Zadowolony z siebie Tomasz rozsiadł się wygodnie na krześle i ostentacyjnie wyciągnął zegarek i zerkając na wskazówki, zapytał Garika:

— I jak tam nasz samozwańczy mistrz smaków? Czy to wszystko, co masz nam do powiedzenia?

— Cierpliwości — odpowiedział Garik. — Jestem przekonany, że każdy, kto przyszedł tutaj dzisiaj, jest w stanie poczekać jeszcze dwie minuty.

Zduszony śmiech rozszedł się po sali.

— To nie jest kabaret — wrzasnął rozwścieczony Tomasz — podawaj składniki albo kończymy dzisiejszy wieczór i uznajemy moją rację.

— W porządku — odpowiedział Garik, starając się zachować spokój, chociaż zachowanie Tomasza zaczynało go już mocno irytować. Zaczął wymieniać składniki, których był absolutnie pewny. Sos sojowy, ocet ryżowy, sól, brązowy cukier, płatki bonito, makaron, cebula, por, czosnek, imbir. Z każdym wymienionym nowym składnikiem na sali rozbrzmiewały coraz głośniejsze oklaski.

Garik odgadł zamysł kucharza. Rozpoznał, że miał to być ramen. Miał nawet kiedyś okazję go próbować, ale ten smak zdecydowanie różnił się od tego, jaki zapamiętał z wyprawy do To- kio. Rzeczywiście danie to wywodzi się z Chin, ale z czasem stało się narodowym daniem Japonii. Garik już wiedział, gdzie szukać brakujących składników. Nie po raz pierwszy wiedza na temat historii potraw pomagała mu w życiu. Szukanie nietypowych legend to jego hobby. Szybko wymienił mirin i wódkę, którą dało się wyczuć w bulionie, jak i w marynacie, w której były trzymane jajka. Jeszcze raz spróbował bulionu, ale się zawahał. Wprawdzie przypuszczał, że kucharz do sporządzenia wywaru użył wodorostów kombu, które same w sobie nie mają smaku, ale dodane do potrawy zdecydowanie nadają jej wyrazistości. Miał jednak wątpliwość, czy kucharzowi udało się je w tak krótkim czasie zdobyć. Chociaż jeżeli był takim miłośnikiem kuch- ni azjatyckiej jak mówił, mógł te składniki mieć już wcześniej i korzystając z okazji, wykorzystał je. Widząc zniecierpliwienie gości i triumfalny uśmieszek na twarzy Tomasza, zdecydował się zaryzykować.

— Moi państwo — zakończył degustację Garik — chciałem po- wiedzieć, że ostatnim składnikiem tej przepysznej potrawy są wodorosty kombu.

— To jawne oszustwo! — Wykrzyczał czerwony na twarzy To- masz. — Ten żałosny kucharz wszystko ci wcześniej powiedział — wstał tak gwałtownie, że krzesło, na którym siedział, przewróciło się i poleciało pod nogi zdumionego i jednocześnie przerażonego właściciela restauracji.

— Ukartowaliście to! — Nie przestawał oskarżać Tomasz. — Jeszcze tego pożałujesz. Nie zadziera się ze mną. Dzisiaj ci się udało, ale zobaczysz, już niedługo przyjdzie dzień, że pożałujesz swojej zuchwałości.

— Zapewniam cię — starał się mówić spokojnie Garik — że nie było tu żadnego oszustwa. Mówiłem przecież, że mam niezwykły talent, więc chyba tego właśnie się spodziewałeś.

Tego było już za wiele dla Tomasza. Rzucił się na Garika z pięściami. Mocno zaskoczony Garik w pierwszej chwili nawet nie zareagował, co skończyło się mocnym uderzeniem w dolną część szczęki. Garik mógłby przysiąc, że usłyszał jak pęka mu kość. Olbrzymi ból przeszył mu głowę. Z oczu poleciały łzy, których nie był w stanie opanować. Przez chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczami. Był tak oszołomiony i zaskoczony, że stał bez ruchu i przyjmował coraz potężniejsze ciosy Tomasza.

Z jednej strony był zaskoczony, że jeszcze stoi na nogach, a z drugiej zastanawiał się, dlaczego nikt mu nie chce pomóc. Próbował odsunąć się na bezpieczną odległość, poza zasięg potężnych pieści Tomasza i to się nie udawało. Jego krzesło nie chciało się odsunąć, ponieważ zostało czymś zablokowane. Prawdopodobnie przez nogę któregoś z zaproszonych dzienni- karzy. Garik widział błyskające flesze aparatów. Był coraz bardziej wściekły, że ludzie zamiast mu pomóc, stali i robili zdjęcia, które pewnie zostaną opublikowane w jutrzejszych gazetach. Starał się zasłonić rękami twarz i czekał, aż Tomasz w końcu wyładuje swoją złość i zostawi go w spokoju.

Rzeczywiście ludzie zgromadzeni w restauracji nie reagowali, każdy stał niczym zahipnotyzowany i przyglądał się, jak Tomasz okłada pięściami Garika. Jako pierwszy z odrętwienia otrząsnął się Oliwier i rzucił się na ratunek. Starał się odciągnąć Tomasza, jednak gabaryty dziennikarza okazały się nie do pokonania dla restauratora. W końcu z pomocą ruszyło kilku innych żurnali- stów. Po chwili udało się uwolnić Garika. Tomasz w asyście kolegów został wyprowadzony z restauracji.

Jeszcze zza zamkniętych drzwi słychać było jego groźby:

— Popamiętasz mnie! Znajdę cię, nie daruję ci tego!

Garik, kiedy otrząsnął się z pierwszego szoku i stwierdził, że chyba jednak nic nie ma złamanego, chciał coś powiedzieć, ale opuchnięte usta i cieknąca krew z wargi mu nie pozwalały. Wyciągał rękę w stronę Tomasza, pokazując coś palcem, jednak nikt z obecnych nie zrozumiał jego intencji. Chwiejąc się na nogach, ruszył za Tomaszem, ciągle próbując coś powiedzieć, jednak w dalszym ciągu z jego ust wydostawał się tylko bełkot. Po chwili również i Garik zniknął za drzwiami restauracji.

Tymczasem zrozpaczony Oliwier, chcąc ratować sytuację, starał się uspokoić i zatrzymać zgromadzonych gości. Po zakończonym pokazie planował przyjęcie, na którym chciał wypromować swoją restaurację, tymczasem ludzie powoli zaczynali rozchodzić się do domów. Kazał kelnerowi roznosić drinki, sam natomiast wmieszał się w tłum i zaczął gorąco przepraszać oraz zachęcać do pozostania i poczęstowania się darmowym jedzeniem. Kazał wnieść poczęstunek dla gości, mając nadzieję, że mimo niezbyt szczęśliwego zakończenia wieczoru, następnego dnia jego restauracja zostanie opisana pozytywnie.

Rozdział III

Kiedy Garik wrócił na salę, przyjęcie trwało w najlepsze. Po wcześniejszym zamieszaniu nie było już śladu. Słychać było śmiechy i stukanie kieliszków. Właściciel restauracji, już zdecydowanie spokojniejszy, z wielkim przejęciem tłumaczył coś zgromadzonym wokół niego dziennikarzom. Jedynie kelner nerwowo krążył po sali z tacą pełną kolorowych drinków. Niewiele się zastanawiając, Garik chwycił jednego z nich z tacy i udał się w kierunku grupki dziennikarzy zgromadzonej wokół właściciela restauracji.

— O, jest i nasz bohater — wykrzyknął Oliwier ujrzawszy zbliżającego się Garika. — Gdzie się podziewałeś tyle czasu? Nie miałem jeszcze okazji ci pogratulować. Pewnie nie tylko ja chciałbym się w końcu dowiedzieć, jak to zrobiłeś? Jak odgadłeś wszystkie składniki? To było wręcz niesamowite. Muszę przyznać, nie wierzyłem, że dasz radę. Co ja wygaduję — poprawił się. — Nie wierzyłem, że jest to w ogóle możliwe. A ty jednak tego dokonałeś! Skoro już pokaz się skończył, zdradź nam proszę tajemnicę, jestem bardzo ciekawy — nie przestawał mówić Oliwier.

— Dziękuję za uznanie — skłonił się przesadnie Garik. — Nie ma w tym jednak żadnej tajemnicy czy, jak pewnie niektórzy z was uważają, sztuczki. Wiedza kulinarna w połączeniu z moim niezwykłym talentem pozwala mi z łatwością odgadywać składniki potraw. Przyznać muszę, że kucharz wyjątkowo się postarał, że- bym nie miał łatwego zadania — dokończył Garik. — Ale kuchnia chińska również należy do jednej z moich ulubionych, więc miałem ułatwione zadanie.

— Zdradź nam chociaż, jak odgadłeś, że do dashi dodałem kombu? — wtrącił się do rozmowy kucharz. — Specjalnie na tę okazję wybrałem delikatne, nie powinieneś tego wyczuć w bulionie — dopytywał.

— Skoro już zakończyliśmy część degustacyjną, a sprawca całego zamieszania gdzieś zniknął, myślę, że mogę powiedzieć, skąd wiedziałem — dał się w końcu przekonać Garik. — Sam nie byłem pewien, czy wymieniać kombu. O tym, że dodaje się go do dashi wiem dzięki mojej mamie, która nie dość, że była wspaniałą kucharką, to jeszcze posiadała ogromną wiedzę na temat potraw i ich pochodzenia. Większość dzieci na dobranoc słyszy od swoich rodziców bajki — kontynuował Garik. — Natomiast moja mama opowiadała mi historie o potrawach, składnikach i przyprawach. Do dziś pamiętam opowieść o małej miejscowości Hakodate, gdzie w magazynie przy porcie, grupa kobiet wiązała pakunki suszonych wodorostów kombu. Zbierane są bambusowymi tyczkami zakończonymi hakiem. Następnie suszy się je, najpierw starannie szczotkując jak włosy, a potem rozwiesza się je na słońcu.

— Niesamowite — odparł kucharz — mimo że interesuję się kuchnią azjatycką, nigdy nie słyszałem tej opowieści. Mam ogromne braki, już teraz wiem, co będę robił w wolne wieczory. Teraz wiem, że zarówno ja, jak i Tomasz, nie doceniliśmy twojego talentu. Wyczuwanie smaku to jedno, ale twoja wiedza jest ogromna. Jestem przekonany, że nieważne jak wymyślne danie bym przygotował i tak byś odgadł wszystkie składniki.

— Wielka szkoda, że nie doczekaliśmy deseru — usłyszał za plecami głos dziennikarza. — Pewnie moglibyśmy usłyszeć kolejną pasjonująca historię.

— Również żałuję, że degustacja została przerwana — odpowiedział Garik.

— A właściwie gdzie się podział Tomasz? — zapytał któryś z dziennikarzy — Chciałem mu zadać kilka pytań, ale nie mogę go nigdzie znaleźć. Mam nadzieję, że nic mu nie zrobiłeś Garik?

— Dodał już lekko podpity dziennikarz.

— A niby dlaczego miałbym mu coś zrobić? — Zapytał Garik mocno zaskoczony obrotem spraw.

— Po tym jak dostałeś od niego kilka porządnych ciosów w twarz — odpowiedział dziennikarz — każdy by się zdenerwował, a wszyscy widzieli jak za nim wybiegłeś czerwony na twarzy i wykrzykiwałeś w jego stronę jakieś groźby.

— O czym ty mówisz? — Dopytywał mocno zdziwiony Garik.

— Poszedłem za nim, bo chciałem z nim pogadać, a nie żeby się mścić. Niestety nie dogoniłem go. Myślałem, że znajdę go przed restauracją, ale parking był pusty.

— Nie ma co się przejmować — wtrącił dziennikarz, podając Garikowi kolejnego drinka. — Jutro całe wydarzenie będzie opisane we wszystkich gazetach, więc sobie przeczyta nasz komentarz. Jestem w stanie się założyć, że długo nie wyjdzie z ukrycia.

— Może wystarczy już tych zakładów — odezwał się inny dziennikarz, którego Garik kojarzył z konferencji. — Ostatni za- kład nie miał dobrego finału, przynajmniej dla Tomasza. Gratuluję Garik. W końcu ktoś utarł mu nosa. Chyba wypowiem się w imieniu wszystkich, że z wielką przyjemnością opiszemy dzisiejszy wieczór. Już od dawna czekałem na taką okazję — dodał — Tomasz zawsze był taki wyniosły i pewny siebie. A tu trafił na lepszego zawodnika. Długo będę wspominał tę czerwoną z wściekłości twarz. Już za samo to należy ci się medal — dokończył.

— Zdrowie Garika — krzyknął ktoś w głębi sali i już po chwili wszyscy krzyczeli — Zdrowie! Zdrowie! Zdrowie!

Przyjęcie trwało w najlepsze jeszcze dobre dwie godziny, chociaż jak to zwykle na takich przyjęciach bywa wraz ze zmniejszającą się ilością alkoholu ubywało również gości. Wkrótce zo- stała tylko garstka najwytrwalszych. W związku z tym, że zapas alkoholu wyraźnie się kończył, naturalnie stał się głównym tematem rozmów. Mocno pijane towarzystwo zaczęło przechwalać się, kto miał okazję pić, albo najdroższy, albo najdziwniejszy alkohol. Garik wygodnie oparty na krześle przysłuchiwał się rozmowie. Czuł, że zaraz zapadnie w drzemkę, chociaż poobijana twarz zaczynała go boleć coraz bardziej. Jeden z dziennikarzy opowiadał, jak podczas podróży do Wietnamu został poczęstowany winem z jadowitym wężem w środku. Na Gariku jednak nie robiło to specjalnie wrażenia. Sam kiedyś próbował wina na bazie mysich noworodków. Ktoś inny opowiadał, że kiedyś spróbował najbardziej obrzydliwego wina świata, a mianowicie wina z mewy. Podobno jest to wymysł Eskimosów, produkowany wyłącznie na ich potrzeby. Z drzemki wyrwała Garika opowieść Oliwiera, który pochwalił się, że posiada w swoich zbiorach oryginalną butelkę absyntu. Dawno temu jeden z gości zorientował się, że nie ma jak zapłacić za kolację, więc zostawił butelkę jako zapłatę. Właściciel restauracji usłyszał, że alkohol ten jest wiele wart, dużo więcej niż sama kolacja. W dzisiejszych czasach trudno spotkać oryginalną recepturę. Ze względu na swoje halucynogenne właściwości był szczególnie ceniony wśród francuskich arystokratów w XIX wieku.

— Czy wiecie — wtrącił Garik — że podobno Van Gogh uciął sobie ucho, będąc pod wpływem absyntu?

— Biorąc pod uwagę właściwości trunku, nawet mnie to nie dziwi — odezwał się Oliwier. — Słyszałem tylko o specjalnym sposobie picia absyntu. Trzeba zanurzyć w nim kostkę cukru, podpalić go i mieszać, aż powstanie karmel. Nigdy nie miałem jednak odwagi tego zrobić. Podobno absynt niejednego doprowadził do szaleństwa.

— Ja znam inną metodę picia absyntu — powiedział Garik. — Kiedyś interesowałem się pochodzeniem absyntu i tajemnicą jego niezwykłego smaku. Rzeczywiście może okazać się halucynogenny ze względu na dużą zawartość tujonu, ale rzadko spotyka się już oryginalną recepturę, dlatego myślę, że możesz

spokojnie otworzyć swoją butelkę. Nic ci się nie stanie. Dodam tylko, że jeżeli kiedyś zdecydujesz się na jej otwarcie, to absynt najlepiej smakuje przesączony przez cukier i zmieszany z lodowatą wodą. Wtedy trunek staje się mętny i rozkwita pełnią swojego aromatu. Najważniejsza jest właśnie woda. Cukier można pominąć, gdyż prawdziwy absynt nie pozostawia w ustach gorzkiego smaku.

— Spróbujmy tego niezwykłego smaku — odparł Oliwier. — Przekonajmy się, czy posiadam oryginalną butelkę trunku, czy nie. Tylko musimy zdecydować, który z nas rezygnuje z degustacji. Po tych wszystkich opowieściach, wołałbym, żeby ktoś nad nami czuwał.

— Zgłaszam się na ochotnika — wyrwał się Garik. — Dzisiejszy wieczór jest skutkiem mojego nadużycia alkoholu, więc z miłą chęcią tym razem pozostanę z boku i poobserwuję. Wątpię jednak, czy posiadasz oryginalną butelkę absyntu. Na twoim miejscu nie oczekiwałbym niesamowitych wizji czy wpływu na świadomość.

— Może i nie, ale mimo wszystko chciałbym spróbować — od- powiedział Oliwier. — Nie wiadomo, kiedy pojawi się kolejna okazja. Mam ochotę dzisiaj zaszaleć. Skoro już mamy ustalony plan, zapraszam was do mojego gabinetu — poderwał się z entuzjazmem Oliwier.

Nikomu jednak nie było dane spróbować absyntu, ponieważ na podłodze, pośrodku gabinetu znaleźli ciało. W pokoju panował półmrok. Paliła się tylko jedna lampka stojąca na biurku. Chociaż nie dało się dostrzec szczegółów, z łatwością można było zauważyć, że głowa leżącego na podłodze człowieka, znajdowała się pod nienaturalnym kątem w stosunku do reszty ciała. Oczy pozostały otwarte, jednak nieruchome. Potężna sylwetka zajmowała całą wolną przestrzeń na podłodze. Poza tym gabinet wyglądał na nienaruszony. Dokumenty leżały równo ułożone na biurku. Krzesło stało lekko odsunięte, jakby ktoś tylko na chwilę wyszedł i zaraz miał wrócić do pracy. Nie było żadnych oznak przepychanki, ani walki. Ciało, które ułożone było na brzuchu, wyglądało jak trofeum myśliwego przywiezione z polowania.

Nikt nie odważył się ruszyć jako pierwszy ani nie był przygotowany na taki widok, więc nie wiedział, jak się zachować. Mężczyźni tłoczyli się w drzwiach, ale nie było odważnego, aby wejść do gabinetu. Stali i zastanawiali się, co powinni zrobić. Pierwszy z całego towarzystwa zareagował Garik. Podszedł do leżącego ciała ostrożnie. Obszedł je wokoło, uważnie się przyglądając. Uklęknął na prawe kolano i sprawdził tętno. Chociaż ciało było jeszcze ciepłe, Garik nie wyczuwał pulsu. Przez głowę przeszła mu myśl, że zabito go przed chwilą. Być może morderca jest jeszcze w okolicy. Powoli przewrócił ciało na plecy, żeby upewnić się, co do tożsamości nieboszczyka. Ubiór oraz sylwetka nie pozostawiały wątpliwości, ale jak to mówią nadzieja umiera ostatnia. Póki nie uda się zobaczyć twarzy denata w pełnym świetle, Garik miał nadzieję, że to obcy człowiek do złudzenia przypominający Tomasza. Nie była to prosta sprawa, ponieważ człowiek ten był wyjątkowo wielkiej postury. Kiedy odwrócił ciało na plecy i mógł dokładnie przyjrzeć się twarzy, pozbył się wszelkich wątpliwości.

— Tomasz — szepnął Garik.

Wszyscy obecni w gabinecie jęknęli. Oni również rozpoznali martwego mężczyznę.

— A więc tutaj podziewał się nasz kolega — starał się zażartować i bardzo szybko pożałował, że nie wybrał opcji milczenia. Jego żart nie został zrozumiany przez resztę obecnych.

— Tak ci wesoło, Garik? — Zapytał Oliwier, zerkając podejrzliwie w stronę Garika. — Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale wspominałeś, że nie spotkałeś go na parkingu? A może jednak spotkałeś i teraz patrzymy na efekt waszego spotkania?

Serce Garika na moment stanęło. Tak oto z bohatera wieczoru przerodził się w podejrzanego. Wyprostował się momentalnie i kręcąc głową w geście zaprzeczenia zaczął wycofywać się z gabinetu.

— Dokąd się wybierasz? — Usłyszał za plecami głos kucharza. Jego dłoń zacisnęła się na ramieniu Garika. — Nikt stąd nie wyjdzie do czasu przyjazdu policji. Powinni tu być za piętnaście minut — dodał. — Zwłaszcza ty — wycelował palcem w pierś Garika.

— Nie mam zamiaru się za ciebie tłumaczyć. Sam wyjaśnisz policji, gdzie się podziewałeś po waszej przepychance. Możesz być pewny, że zeznamy, co widzieliśmy, jak wybiegłeś za nim, grożąc mu i byłeś ostatnią osobą, która widziała go żywego. Może uda ci się przekonać policję, że nie spotkałeś go na parkingu, ale zrobisz to osobiście.

Garikowi zrobiło się gorąco. Był pewien, że wyparował z nie- go cały alkohol. Starał się uśmiechać i wyglądać na spokojnego, jednakże głęboko w środku czuł, że ogarnia go panika. Z boku rzeczywiście nie wyglądało to najlepiej. Najpierw awantura, przepychanki i groźby. A teraz martwe ciało. Kusiło go, żeby wymknąć się jakoś i uciec do domu, ale pewnie prędzej czy później policja by go znalazła. Ucieczka by mu raczej nie pomogła. Postanowił poczekać i zaczął układać sobie w głowie plan tego, co powie policji. Pomimo że był niewinny, przeczuwał, że będzie miał ogromne kłopoty. Zawsze tak było. Od dziecka prześladował go pech. Jak już miało się coś nie udać albo ktoś miał wpakować się w kłopoty, to wiadomo było, że będzie to Garik. Gdy był chłopcem, koledzy bardzo chętnie zabierali go ze sobą na różnego rodzaju wypady, ponieważ wiadomo było, że w razie czego Garik zostanie ofiarą. Przypomniała mu się historia z dzieciństwa, kiedy wybrał się z kolegami na pobliskie działki, żeby zerwać trochę owoców. Mimo że wybrali się wieczorem, ktoś musiał ich widzieć, ponieważ chwilę po obskubaniu z jabłek pierwszego drzewa, przyjechała policja. Zaczęli uciekać. Kiedy przeskakiwali przez płot z siatki, Garikowi zaczepiła się nogawka o drut i nie udało mu się przejść na drugą stronę.

Oczywiście jak można było przewidzieć, był jedynym chłopcem, który został wtedy złapany i odwieziony przez policję do domu. Tak było za każdym razem. Całe życie prześladował go pech, dlatego czekając na przyjazd policji, szykował się na najgorsze. Do czasu przyjazdu radiowozu, każdy siedział w milczeniu na swoim krześle i czekał. Tylko Oliwier chodził nerwowo wokół sali, mamrocząc coś pod nosem. Nikt się do siebie nie odzywał. Nikt na nikogo nie patrzył. Każdy siedział i czekał co będzie dalej. Garikowi wydawało się, że wszystkim ulżyło, kiedy pod restauracją usłyszeli syreny policyjne i odgłos opon zatrzymujących się na żwirze. Była godzina 2:27, ale każdy zdawał sobie sprawę, że nieprędko wróci do domu.

Rozdział IV

Trzy godziny później Garik opuścił restaurację „Król kuchni”. Chyba nigdy w życiu nie był tak zmęczony i, co wydawało się być ironią losu, tak przeraźliwie głodny. Mimo że spędził dziesięć godzin w restauracji, praktycznie nic nie jadł. Dodatkowo szczegółowe pytania policji sprawiły, że czuł się bardzo zmęczony i śpiący. Niestety, wszystkie swoje plany na dzisiejszy dzień musiał odłożyć na później. Recenzja z wczorajszego wieczoru będzie musiała poczekać do czasu wyjaśnienia okoliczności śmierci Tomasza. W tej chwili nie był nawet pewny, czy w ogóle będzie w stanie opisać wczorajszy wieczór. Nie był to już temat kulinarny, a kryminalny.

Dodatkowo miał dzisiaj w planach napisanie zaległej recenzji z wizyty w restauracji specjalizującej się w daniach rybnych. Ona również musiała poczekać. O 12:00 miał wyznaczone spotkanie na komisariacie w celu złożenia dodatkowych zeznań. Garik zdawał sobie sprawę, że kłótnia oraz bójka z Tomaszem stawiały go w niekorzystnym świetle. Wyczuwał, że policja wytypowała go jako jednego z głównych podejrzanych i zdawał sobie sprawę, że będzie mu się uważnie przyglądać i będzie wzywany, żeby składać dodatkowe wyjaśnienia. Pozostali świadkowie zdarzenia, tak jak obiecali, zgodnie zeznali, że Garik był ostatnią osobą, która widziała Tomasza żywego. Pech to pech, tłumaczył sobie całe to zajście Garik, ale zaczynał się bać, że tym razem będzie miał poważne kłopoty. Dziwne, że w tych okolicznościach pozwolili mu pójść do domu trochę odpocząć. Garik nigdy nie miał dobrego zdania o pracy policji i ich metodach wyjaśniania przestępstw, ale po raz pierwszy miał okazję osobiście zobaczyć, jak są traktowani świadkowie morderstwa.

Policjant prowadzący sprawę patrzył na niego w taki sposób, jakby już osądził, że Garik jest winny. Miał wrażenie, że nie słucha tego, co Garik do niego mówi, tylko stara się dopasować fakty to swojej teorii. Przecież powinno być odwrotnie. To na postawie faktów i potwierdzonych dowodów powinna być stawiana teza, kto jest przestępcą. Tymczasem Garik przez całą rozmowę z policjantem miał wrażenie, że teoria już została potwierdzona, pozostało tylko znaleźć dowody.

Nawet nie zauważył, kiedy dojechał pod dom. Zapłacił taksówkarzowi i bardzo powoli wysiadł z taksówki. Miał wrażenie, że nogi ma z ołowiu, ledwie mógł chodzić. Dojście na trzecie piętro, na którym mieszkał, zajęło mu wieki. Zwykle schody pokonywał w tempie błyskawicznym, był przecież młodym i wysportowanym człowiekiem, dzisiaj jednak zastanawiał się, czy da radę dojść do drzwi mieszkania. Po długim czasie wspinaczka zakończyła się sukcesem i Garik doczłapał do mieszkania. Kiedy wszedł do domu, zauważył pięć nieodsłuchanych wiadomości na automatycznej sekretarce, ale zupełnie nie miał teraz na to siły. Marzył tylko o tym, żeby się położyć i zasnąć. Najpierw jednak musiał coś zjeść. Miał tak od dzieciństwa. Nieważne jak mocno był zmęczony, jeżeli był głodny, nie było możliwości, żeby zasnął. Będzie się przewracał z boku na bok, ale i tak będzie musiał wstać i coś zjeść. Dlatego aby uniknąć dodatkowego cierpienia, zamiast do sypialni skierował swoje kroki do kuchni. Odzyskawszy na chwilę siły po zjedzonym posiłku, poszedł do sypialni i położył się. Nawet nie zawracał sobie głowy, żeby zdjąć garnitur i buty.

Z głębokiego snu wyrwał go dzwonek telefonu. W pierwszej chwili nie potrafił określić, gdzie się znajduje i co się z nim dzieje. Próbował zignorować ten dźwięk i spać dalej, ale ktoś pod drugiej stronie słuchawki postanowił go jednak obudzić i z nim porozmawiać. Niechętnie, i nie otwierając oczu, sięgnął po telefon i wcisnął zieloną słuchawkę.

— Halo! Garik! — Usłyszał znajomy głos Sylwii. — Co się z tobą dzieje? Jest 10:00! Dlaczego nie ma cię w redakcji? — Każde kolejne pytanie uderzało w Garika jak piorun. Ta dziewczyna przesłuchuje brutalniej jak policja. Ewidentnie minęła się z powołaniem. Po takiej serii pytań każdy by się przyznał do wszystkiego, byle tylko się to skończyło.

— Sylwia — udało się wtrącić Garikowi. — Spokojnie, obudziłaś mnie, czemu dzwonisz?

— Czemu dzwonię? — Zapytała oburzona Sylwia — Jeżeli zapomniałeś, to na dzisiaj rano było wyznaczone zebranie redakcyjne. Wszyscy przyszli wysłuchać twojej relacji z wczorajszego wieczoru. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy w stanie zacząć tego spotkania, skoro nie ma główne- go i jedynego prowadzącego! Szef szaleje. Chce wiedzieć, co się stało. Gdybyś teraz nie odebrał telefonu, to miałam rozkaz po ciebie jechać i cytuję „przyprowadzić cię do redakcji za jaja”. Co się tam właściwie wczoraj stało? — Starała się opanować głos Sylwia.

— Sam do końca nie wiem — odparł rozbudzony już Garik. — Wszystko szło dobrze, przynajmniej dla mnie. Potem Tomasz się wściekł, rzucił się na mnie z pięściami, po czym wyszedł. Przyjęcie trwało nadal, już miałem wychodzić, ale skusiła mnie chęć zobaczenia butelki absyntu. Niestety, na moje nieszczęście w gabinecie właściciela restauracji zamiast butelki znaleźliśmy ciało Tomasza. Przyjechała policja. Każdy z obecnych musiał przedstawić swoją wersję wydarzeń. Kiedy pozwolili nam iść do domu, był już ranek. Wróciłem do domu i poszedłem spać. I oto cała historia — dokończył Garik — Niestety, wszystko wskazuje na to, że jako ostatni widziałem Tomasza żywego. Przebieg wieczoru może sugerować, że miałem powód i sposobność go zamordować. Policja ostrzegła mnie, że będą mi się uważnie przyglądać. Za dwie godziny mam wyznaczone spotkanie na komisariacie. Muszę złożyć jeszcze dodatkowe wyjaśnienia.

— Jak to? Co ty mówisz? — Dopytywała się Sylwia. — Jak to Tomasz został zamordowany? Nie mogę w to uwierzyć. Przecież to miał być zwykły wieczór. Miałeś tylko iść, odgadnąć składniki potraw i wrócić do domu. Jakim cudem zostałeś wplątany w morderstwo? Czułam, że nie powinnam puszczać cię same- go — zamartwiała się Sylwia. — Mówiłam nawet mojej siostrze, że mam takie silne uczucie, że wydarzy się coś złego. Boże, ale byłam głupia. Jak do mnie zadzwoniłeś przed wyjściem, powinnam rzucić te meble w cholerę i jechać z tobą. Czy ty zawsze musisz się wpakować w jakieś kłopoty? Nie możesz po prostu, jak zwykły człowiek iść, zrobić swoje i wrócić do domu? Za każdym razem, jak tylko wyjdziesz gdzieś sam, coś się dzieje. Tym razem jednak przesadziłeś. Awanturę, ewentualnie bójkę jeszcze bym jakoś zniosła, ale morderstwo? Tym razem przeszedłeś samego siebie.

— No uwierz mi, że też jestem zaskoczony — odpowiedział Garik. — Też miałem inne plany na dzisiejszy dzień. Co więcej, miałem też inne plany na swoje życie, a może się okazać, że resztę swoich dni spędzę w więzieniu, odsiadując wyrok za zbrodnie, której nie popełniłem.

— Co ty opowiadasz? — Zapytała zmartwiona Sylwia. — Dlaczego mają ciebie skazać za to morderstwo?

— Nie słyszałaś co przed chwilą mówiłem? — Powiedział Garik

— Byłem ostatnią osobą, która widziała go żywego i pechowo nie mam alibi na czas morderstwa — dodał z westchnieniem Garik.

— Nie żartuj tak nawet — niemalże wykrzyczała do telefonu Sylwia. Garik aż podskoczył na łóżku. W tym momencie ostatnie czego potrzebował to wysokie tony Sylwii. — Jak to jest możliwe? Było was tam chyba ze trzydzieści osób i akurat wtedy, kiedy jest ci to najbardziej potrzebne, nikt cię ani nie widział, ani z nikim nie rozmawiałeś. To gdzieś ty wtedy był? — W dalszym ciągu krzyczała do słuchawki Sylwia.

— W łazience byłem — kontynuował Garik. Rozmowa z Sylwią ostatecznie go obudziła. Wstał z łóżka i poszedł do kuchni zrobić sobie kawę. Będzie potrzebował energii dzisiejszego dnia. Nie potrafił przewidzieć zakończenia tej historii, ale nie spodziewał się niczego dobrego. Miał za dużo niepowodzeń w życiu, żeby zostać wykluczonym z kręgu podejrzanych.

— Słuchaj — dodał zrezygnowany Garik — jak przyjadę do redakcji, to wszystko ci opowiem. Muszę zaraz jechać na posterunek jeszcze raz zeznać, co się wczoraj wydarzyło, a chciałbym się jeszcze napić kawy i przemyśleć na spokojnie, co powiedzieć policji.

— Dobra, dobra — odparła Sylwia. — Wytłumaczę cię przed szefem, ale szykuj się na porządne tornado jak przyjedziesz. Od rana wykrzykuje, że cię zwolni — dodała z nutą rozbawienia Sylwia.

— Nic nowego — zaśmiał się Garik. — Co miesiąc mnie za coś zwalnia, przyzwyczaiłem się do tego jego specyficznego stylu zarządzania. Jak sobie nie pokrzyczy, to ma zły dzień. Mój dzisiaj nie zapowiada się optymistycznie, to niech chociaż on się wy- żyje. Kończę, wpadnę do redakcji jak skończę zeznania, dzięki za troskę.

— Tylko nie wpakuj się po drodze w jakieś nowe kłopoty — zakończyła rozmowę Sylwia. — Jedno przyznać ci trzeba, umiesz ściągać na siebie uwagę.

— Na razie — odparł Garik i rozłączył się. Wypił kawę i udał się pod zimny prysznic. Miał nadzieję, że na posterunku nie spędzi zbyt wiele czasu i ostatecznie dadzą mu spokój i będzie mógł wrócić do swoich zajęć.

Kiedy dotarł na posterunek, od razu został zaprowadzony do ciasnej salki i kazano mu czekać. Garik, nie wiedząc co ze sobą zrobić, zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Ściany pomalowano na ciemny, szary kolor, więc miało się wrażenie, że pokój jest jeszcze mniejszy, niż w rzeczywistości. Kwadratowy, porysowany stół stojący na środku pewnie był świadkiem niejednego ciekawego przesłuchania. Na twardym krześle nie dało się wysiedzieć. Po pięciu minutach rozbolały go plecy, więc wstał i zaczął chodzić wokół stołu. Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł komisarz Nowak, ten sam, z którym rozmawiał na miejscu zbrodni. W przeciwieństwie do Garika wyglądał na wypoczętego. „Ciekawe jak on to zrobił?” — zastanawiał się Garik. Komisarz bez zbędnych formalności od razu przeszedł do rzeczy.

— Dzień dobry — zaczął, jednocześnie stawiając magnetofon na stole. — Nazywam się komisarz Dariusz Nowak i jestem odpowiedzialny za prowadzenie śledztwa w sprawie śmierci Tomasza Opockiego. Na wstępnie dodam, że nasza rozmowa jest nagrywana i jeżeli pan chce, może poprosić o adwokata. Czy jest to dla pana jasne? — zapytał.

— Tak — odpowiedział Garik.

— Czy chce pan adwokata?

— Nie, to wszystko to jakieś nieporozumienie, jestem niewinny, nie potrzebuję adwokata.

— Rozumiem, zacznijmy zatem. Jak się pan nazywa? — Rozpoczął przesłuchanie komisarz.

— Garik Nadej.

— Miejsce zamieszkania?

— Legionowo.

— A dokładniej?

— Sielankowa 8/36.

— Zawód?

— Krytyk kulinarny.

— Skąd zna się pan z denatem?

— Znam to chyba za dużo powiedziane. Wiem, kto to jest i gdzie pracuje. Czasem widywaliśmy się na wspólnych wydarzeniach i to wszystko. Kilka razy mieliśmy okazję ze sobą rozmawiać, ale nie nazwałbym tych relacji znajomością.

— Proszę opisać wczorajsze wydarzenia.

— Siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Ktoś zaproponował, żeby napić się absyntu i poszliśmy do gabinetu, gdzie znaleźliśmy Tomasza. Ktoś zadzwonił po policję i przyjechaliście — zeznał Garik.

— Po kolei, bardzo proszę — wtrącił policjant. — O której się spotkaliście?

— O 18:00.

— Kto zainicjował spotkanie?

— Tomasz.

— Dlaczego?

— Tydzień wcześniej świętowaliśmy w knajpie sukces mojego artykułu i powiedziałem, że jestem najlepszy w branży. Dodałem, że jak znajdzie się odważny, kto rzuci mi wyzwanie to chętnie je podejmę. Przypadkowo Tomasz też był w tym barze, zresztą to popularny przybytek wśród dziennikarzy. Tomasz te wyzwanie przyjął i zorganizował wczorajszy pokaz, żeby udowodnić, że jednak nie jestem najlepszy.

— Najlepszy w czym?

— W rozpoznawaniu smaków. Od dzieciństwa to potrafię. Wyczuwam najdrobniejsze składniki w potrawach. Potrafię bez problemu rozpoznać, z czego zrobione jest danie. Tomasz mi nie wierzył i zorganizował degustację. Kazał wymyślić kucharzowi skomplikowane potrawy, żebym nie zgadł.

— Ale pan zgadł.

— Zgadłem.

— Co było dalej?

— Tomasz się zdenerwował, twierdził, że oszukuję, rzucił się na mnie, co widać po mojej twarzy. W końcu go odepchnęli i wyprowadzili z restauracji. Poszedłem go szukać, ale go nie znalazłem, więc wróciłem do środka i potem zobaczyłem go już martwego.

— Oszukiwał pan?

— Nie, znaczy nie rozpoznałem wszystkich składników, ale zgadłem na podstawie wiedzy, z czego zazwyczaj robi się ramen.

— Ramen? — Powtórzył policjant nazwę potrawy z takim wstrętem, jakby ktoś mu podstawił przed nosem talerz gnijącego mięsa.

— Nie wdając się w szczegóły, jest to rozbudowana wersja zupki chińskiej, ale jeżeli ktoś chce być bardzo dokładny i trzymać się oryginału, jest bardzo czasochłonna w przygotowaniu i wymaga nie lada wysiłku, żeby sporządzić ją z oryginalnych składników. Przyznam szczerze nad jednym składnikiem zastanawiałem się bardzo długo. Nie jest wyczuwalny w smaku i trudno go zdobyć poza Japonią. Postanowiłem zaryzykować i zgadłem, że kucharz dodał to do bulionu.

— Jak rozumiem, to rozgniewało Tomasza Opockiego?

— Chyba tak. Myślałem, że ten wieczór to raczej forma roz- rywki i zabawy, ale sądząc po przygotowaniach i reakcji Toma- sza, traktował to śmiertelnie poważnie.

Policjant zerknął na Garika zaskoczony. Prawa brew niemalże dotknęła włosów.

— Przepraszam — zmieszał się Garik.

— Radzę bardziej rozważnie dobierać słowa panie Nadej — upomniał Garika policjant. — Proszę opowiedzieć, co się wydarzyło dalej.

— Tomasza wyprowadzili na zewnątrz. Pomyślałem, że szkoda tak kończyć wieczór, więc wyszedłem za nim, żeby z nim porozmawiać. Nie lubię pozostawać z ludźmi w konflikcie. Na początku byłem wściekły, że mnie pobił, ale potem trochę zrobiło mi się go żal. Najwyraźniej nie spodziewał się, że odgadnę te składniki. Nie powinien podejmować tego wyzwania albo przynajmniej nie organizować tak wielkiej fety z tego powodu. Chciałem się z nim pogodzić i chwilę z nim porozmawiać, ale nie udało mi się. Przed restauracją już go nie było. Parking był pusty. Pomyślałem, że pewnie pojechał taksówką do domu. Ponieważ zaczynało się robić zimno, wróciłem do środka. Pomyślałem, że jutro do niego zadzwonię i zaproszę na kawę.

— Zadzwoni pan? Przecież podobno ledwo się znaliście? Ma pan jego numer telefonu?

— Nie zastanawiałem się nad tym — odparł Garik. — Nie mam jego numeru, pewnie zadzwoniłbym do redakcji.

— Rozumiem. Z zeznań pozostałych uczestników zdarzenia wynika, że nie było pana ponad czterdzieści minut. Co pan robił w tym czasie?

— Nic.

— Nic? Nie powie mi pan, że przez czterdzieści minut stał pan przed restauracją i zastanawiał się, czy zadzwonić do pana Opockiego i zaprosić go na kawę — spojrzał z niedowierzaniem na Garika policjant. Garik miał wrażenie, że jak zaraz nie zezna niczego konkretnego, to zostanie wsadzony do więzienia już na zawsze. Wiedział, że to co teraz powie, wybitnie nie spodoba się policjantowi, ale musiał powiedzieć prawdę.

— Poszedłem do toalety.

— Do toalety? — Powtórzył po nim policjant tak powoli, jakby rozmawiał z osobą upośledzoną umysłowo. — Czterdzieści minut?

— Po pierwsze, chciałem trochę pobyć sam. Po drugie, niech pan zobaczy jak ja wyglądam. Cała moja twarz była we krwi, myślałem, że mam złamaną szczękę. Chciałem się trochę doprowadzić do porządku. Wolałem nie wracać na przyjęcie cały umazany krwią.

— Czy ktoś to może potwierdzić?

— To, że wyszedłem za Tomaszem, pewnie wszyscy. To, że poszedłem do toalety, to chyba nikt.

— Przyznam szczerze — zaczął policjant — nie wygląda to dobrze. Zwłaszcza że z tego, co wiemy, panowie od dawna są ze sobą skonfliktowani. Dodatkowo z zeznań świadków wynika, że zanim Tomasz wyszedł z restauracji, szedł pan za nim, wykrzykując groźby.

— Skonfliktowani? Groźby? O czym pan mówi?

— Z naszych informacji wynika, że od zawsze rywalizujecie o tematy.

— Pewnie, że rywalizujemy, pracujemy w tej samej branży. Parę razy dogryzaliśmy sobie w artykułach, ale nie uważam, że można to nazwać konfliktem. Równie dobrze może dotyczyć to kilkunastu innych dziennikarzy. Taki zawód. Każdy chce być uznany najlepszym krytykiem kulinarnym. Nie wiem też, skąd wzięła się informacja, że odgrażałem się Tomaszowi. Szedłem za nim i go po prostu wołałem, ale zamiast słów z moich ust wydostawał się tylko bełkot i krew. Te groźby to jakieś wymysły.

— Sprawdzimy jeszcze tę informacje. Czy ma pan jeszcze coś do dodania? — zapytał policjant.

— Chyba nie — odparł Garik. — Tylko tyle, ze jestem niewinny.

— Wszyscy są niewinni — skomentował policjant. Może pan już iść. Na dzisiaj nie mam już więcej pytań.

Garik podniósł się powoli z krzesła. Zanim wyszedł z pokoju przesłuchań, odwrócił się w stronę policjanta i zapytał:

— Czy jestem podejrzany?

— Na razie wszyscy są podejrzani panie Nadej — odparł spokojnie policjant. — Ale proszę na razie nigdzie nie wyjeżdżać, możemy mieć jeszcze dodatkowe pytania. I proszę zastanowić się, czy może jednak ktoś pana widział w toalecie.

Garik opuścił posterunek z niemiłym uczuciem, że mimo iż wszyscy są podejrzani, on ma największe szanse na to, żeby zostać oskarżonym. Postanowił, że uda się do redakcji i porozmawia z Sylwią. Może ona mu coś doradzi co ma zrobić. Zawsze mógł liczyć na jej wsparcie i dobre pomysły. Miał nadzieję, że i tym razem pomoże mu się wyplątać z tej historii. Po raz pierwszy zaczął żałować, że nie został tego wieczoru w domu. Czuł jednak, że ten żal będzie do niego wracał jeszcze nie raz, zanim ta historia się wyjaśni.

Rozdział V

Pojawienie się Garika w redakcji wywołało burzę i totalny chaos. Zazwyczaj na „openspejsie” panował umiarkowany ruch i hałas, jak to w pracy. Z chwilą pojawienia się Garika na moment wszyscy się zatrzymali ze wzrokiem utkwionym w niego. Po upływie sekundy wszystkich dopadła panika. Ludzie zaczęli zachowywać się jak stado myszy w klatce, do której ktoś wpuścił wygłodniałego kota. Jedni złapali za telefony i zaczęli wykręcać przypadkowe numery. Inni poczuli nieodpartą potrzebę napicia się kawy i czmychnęli do kuchni, zapominając zabrać ze sobą kubek. Pozostałe osoby, które nie miały pomysłu, co ze sobą zrobić, biegały po biurze jak wolne elektrony z obłędem w oczach. Garik zdał sobie sprawę, że wiadomość o śmierci Tomasza podczas wczorajszego wieczoru dotarła już do redakcji.