Loki. Gdzie zaległy kłamstwa. Marvel - Lee Mackenzi - ebook

Loki. Gdzie zaległy kłamstwa. Marvel ebook

Mackenzi Lee

4,0

Opis

Co by było, gdyby syn władcy Asgardu, bóg psot, Loki, trafił do Londynu pod koniec XIX wieku? Magia, potęga i złośliwość vs. wszechobecna mgła, tajemnicze zaułki i jeszcze bardziej tajemniczy… nieumarli. Przygody, zagadki, humor i organizacja S.H.A.R.P. we wciągającej powieści o dorastaniu i poznawaniu samego siebie. Poznaj młodość Lokiego!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (56 ocen)
21
20
8
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kira26

Nie oderwiesz się od lektury

Interesująca geneza Lokiego
20
stanfikcji

Dobrze spędzony czas

Odyn nie nadaje się na ojca.
10
Queen_Ravenna

Nie oderwiesz się od lektury

Książka zdecydowanie przyjemna, szybko się czyta. Fabuła też ciekawa, szczególnie kiedy akcja się zagęszcza nie da się oderwać. Polecam, szczególnie fanom Marvela, a jeszcze bardziej fanom Lokiego.
10
RedCobweb

Dobrze spędzony czas

Jest to książka, w której się zakochałam, jak w każdej powieści o Lokim. I chciałabym dać jej pięć gwiazdek, jednak nie uważam, by była równie dobra jak inne książki, które oceniłam w ten sposób. Nie zmienia to faktu, że była wyśmienita. W trakcie czytania brałam pod uwagę kilka rzeczy: po pierwsze, jest to powieść na podstawie mitologii nordyckiej, a nie jej przełożenie. Po drugie, jest to historia Marvela, więc pewne nieścisłości mitologiczne związane są po prostu z konkretnym uniwersum. I po trzecie, choć jest to Marvel, nie jest to MCU, czyli samej książki nie powinniśmy traktować jak ściśle powiązanie, a pewne rzeczy, jak wzmianka o Starku czy SHIELD, to tylko niuanse, które nadają tej historii jeszcze lepszego brzmienia. Dzięki tym trzem rzeczom jestem w stanie powiedzieć, że ta książka jest wyśmienita. Dostajemy zagubionego bohatera, który jedyne czego chce, to uznania. Nie tronu, nie władzy, a uznania i poczucia przynależności. Dostajemy delikatny, wręcz subtelny romans, wokół ...
00
pap3r_girl

Z braku laku…

DNF po około 40%. To po prostu nie było dobre.
00

Popularność




Część pierw­sza

Roz­dział pierw­szy

Królew­skie święto Gul­l­weig, tak jak wszyst­kie święta w Asgar­dzie, rado­wało tych, któ­rzy lubo­wali się w przy­dłu­gich mowach, nie­do­rzecz­nych kon­we­nan­sach i nadep­ty­wa­niu sobie na odci­ski, ponie­waż w Wiel­kiej Sali zawsze pano­wał ścisk i nikt nie potra­fił tam cho­dzić na wyso­kich obca­sach.

Loki był prze­ko­nany, że wszy­scy nie cier­pią tych świąt, ale nikt nie chce się do tego przy­znać z obawy, że zosta­nie uznany za kogoś o ogra­ni­czo­nym umy­śle. On sam jed­nak nie miał wąt­pli­wo­ści co do roz­mia­rów swo­jego umy­słu – były one duże – i umie­jęt­no­ści cho­dze­nia na wyso­kich obca­sach, dla­tego mówił bez ogró­dek.

– Nie cier­pię dni świą­tecz­nych.

Obok niego stali człon­ko­wie rodziny kró­lew­skiej, wita­jący gości. Z twa­rzy Thora nie scho­dził uprzejmy uśmiech poli­tyka, który ćwi­czył spe­cjal­nie na takie oka­zje. Przy­gasł jed­nak odro­binę, kiedy Loki zasu­ge­ro­wał, że gdy poka­zuje się tyle zębów naraz, to od razu widać, że coś mię­dzy nimi utkwiło. Potem przez kilka minut Thor maj­stro­wał przy nich języ­kiem, a wargi wydęły mu się wtedy w tak gro­te­skowy spo­sób, że kilku zbli­ża­ją­cych się dwo­rzan od razu skrę­ciło w bok. Wresz­cie uświa­do­mił sobie, że niczego tam nie ma.

– Dni świą­teczne są bar­dzo ważne – powie­dział Thor. – Pod­no­szą moral­ność asgardz­kich przy­wód­ców na naszym dwo­rze.

– Morale – popra­wił go Loki.

Uśmiech nie znik­nął z twa­rzy Thora, ale bóg zmarsz­czył brwi.

– Co?

– Przy­po­mnia­łem sobie to słowo – odparł Loki. – Cho­dziło o „morale”.

– A co ja powie­dzia­łem?

– Ty… Nie­ważne. – Loki przy­kleił do ust wła­sny, prze­sad­nie sze­roki, uśmiech i uniósł głos na tyle, aby Thor zdo­łał go usły­szeć pomimo żywio­ło­wej ludo­wej pie­śni gra­nej wła­śnie przez muzy­kan­tów. – Robisz to per­fek­cyj­nie.

Thor popra­wił dia­dem spo­czy­wa­jący na jego gło­wie. Wokół obrę­czy zaczy­nały zbie­rać się perły potu, które teraz spły­wały mu po czole. Lokiemu rów­nież zapro­po­no­wano wło­że­nie dia­demu – matka wybrała mu srebrną ple­cioną opa­skę wysa­dzaną nie­wiel­kimi klej­no­tami. Choć Loki nie­wiele rze­czy kochał tak bar­dzo jak odro­binę blich­tru, to zde­cy­do­wał się na styl bar­dziej wyra­fi­no­wany i sto­no­wany, do któ­rego taka obręcz zupeł­nie by nie paso­wała. Prze­cież to, że nie lubił cało­dnio­wego świę­to­wa­nia, nie musiało ozna­czać, że ma źle wyglą­dać. W swo­ich wyso­kich butach mógł dum­nie prze­cha­dzać się przez sam śro­dek sali. Były czarne, za kolana, o obca­sach dłu­gich i cien­kich niczym noże, które trzy­mał w ręka­wach. Jego szata miała wysoki koł­nierz i zie­lone ścią­ga­cze na ramio­nach. Do niej Loki dobrał luźne spodnie w tym samym kolo­rze. Amora powie­działa, że zie­leń spra­wia, że jego oczy wyglą­dają niczym klej­noty, ale sta­rał się nie nosić tej barwy za czę­sto. Lepiej, żeby Amora nie pomy­ślała, że bie­rze sobie do serca jej rady. Może i miała zawsze rację, ale prze­cież nie musiała o tym wie­dzieć.

Loki zer­k­nął na sze­reg dygni­ta­rzy. Prze­su­nął spoj­rze­niem po Tho­rze i po Frig­dze odzia­nej w powłó­czy­ste srebrne szaty, z dło­niami skry­tymi w ręka­wi­cach. Uśmie­chali się, przy­ta­ku­jąc jakiejś asgardz­kiej kobie­cie, która kom­ple­men­to­wała, jakże pięk­nie włosy kró­lo­wej wyglą­dają z pasmami siwi­zny. Obok nie­zna­jo­mej stali amba­sa­do­ro­wie Vana­he­imu i Rings­fjordu. Roz­ma­wiali, prze­chy­la­jąc głowy w stronę kró­lo­wej Joleny, a ta wciąż dono­śnie dopo­mi­nała się, by mówili tro­chę gło­śniej. Dalej, wypro­sto­wana niczym żoł­nierz, stała Kar­nilla – kró­lowa Norn oraz nadworna cza­ro­dziejka Odyna. Ciemne włosy miała zaple­cione i udra­po­wane wokół zło­tego dia­demu z osa­dzo­nym na prze­dzie fio­le­to­wym kamie­niem. Jej twarz nie wyra­żała niczego. Kiedy poja­wiała się na dwo­rze, Loki dostrze­gał u niej jedy­nie posłuszny gry­mas przy­ję­cia cze­goś do wia­do­mo­ści. Jedną z dłoni o dłu­gich pal­cach opie­rała na ramie­niu Amory, jak gdyby bała się, że uczen­nica się wymknie, jeżeli tylko jej nie przy­trzyma.

A ist­niała na to spora szansa.

Amora ewi­dent­nie oka­zy­wała znu­dze­nie znacz­nie więk­sze, niż powinna, zda­niem Lokiego. Znacz­nie też więk­sze, niż on mógłby oka­zać, nie nara­ża­jąc się na wysłu­chi­wa­nie kaza­nia od swo­jego ojca. Oczy­wi­ście, podob­nie mogła pouczać ją Kar­nilla, lecz wyda­wało się, że Amora przej­muje się tym tak samo jak Loki opi­niami Odyna. Chciałby umieć w ogóle się nimi nie przej­mo­wać, nie mieć cią­gle wra­że­nia, że wszystko, co robi, dobrze lub źle, zostaje odha­czone w sto­sow­nej rubryce i trzy­mane w aktach do dnia, w któ­rym Odyn wyzna­czy jego lub Thora na dzie­dzica korony Asgardu. Wszystko sta­łoby się znacz­nie prost­sze, gdyby został sam. Amora była jedyną uczen­nicą, jaką kie­dy­kol­wiek przy­jęła Kar­nilla, oraz jedyną w Asgar­dzie osobą wła­da­jącą magią i obda­rzoną taką mocą, że mogła w przy­szło­ści zostać nadworną cza­ro­dziejką i kró­lową Norn. Moc Amory czy­niła ją pożą­daną; moc Lokiego spra­wiała, że czuł potrzebę trzy­ma­nia jej w ukry­ciu.

Nikt nie chciał oddać wła­dzy cza­row­ni­kowi. Kró­lo­wie Asgardu byli wojow­ni­kami. Nosili dłu­gie zło­ci­ste włosy, wypo­le­ro­wane zbroje, a bitewne bli­zny bez­tro­sko pozo­sta­wiali na widoku, niczym osten­ta­cyjne ozdoby. „Och, ta stara szrama? To tylko pamiątka po jakimś nik­czem­nym Saka­ara­ni­nie, na tyle głu­pim, żeby mie­rzyć się z moją siłą”.

Amora zdo­łała się wyśli­zgnąć Kar­nilli na tyle, żeby zabrać puchar z tacy nie­sio­nej przez mija­ją­cego ją sługę. Loki przy­pa­try­wał się, jak dotyka pal­cem powierzchni cie­czy i uży­wa­jąc mocy lewi­ta­cji, unosi poje­dyn­czą kro­plę. Ta wisiała w powie­trzu, kilka cen­ty­me­trów od wnę­trza jej dłoni, dopóki Kar­nilla, nie prze­su­wa­jąc spoj­rze­nia, wycią­gnęła ku Amo­rze rękę i klep­nęła dłoń uczen­nicy, roz­pra­sza­jąc czar. Amora prze­wró­ciła oczami, a potem – może wyczu­wa­jąc, że Loki wpa­truje się w nią już nazbyt długo – rozej­rzała dookoła. Prze­chwy­ciła jego wzrok i udała uśmiech, roz­cią­ga­jąc pal­cami kąciki ust. Loki poczuł, że czer­wie­nieją mu uszy. Odwró­cił spoj­rze­nie, jak gdyby mógł w ten spo­sób zaprze­czyć, że wła­śnie przy­ła­pała go na gapie­niu się. Zamiast tego wytrzesz­czył oczy, na co ona odpo­wie­działa mu gestem uda­ją­cym wie­sza­nie się.

Par­sk­nął. Thor spoj­rzał na niego, marsz­cząc brwi, a następ­nie podą­żał za jego wzro­kiem. Amora jed­nak zdą­żyła się już wypro­sto­wać i razem z Kar­nillą uśmie­chała się do jakie­goś dwo­rza­nina, który wła­śnie zagad­nął kobiety. Zda­wało się, że wkłada wiele wysiłku w to, aby jej uśmiech wyglą­dał na tak bar­dzo wymu­szony, jak to tylko moż­liwe – rów­nie dużo, co Thor w to, aby jego uśmiech wyglą­dał natu­ral­nie. Ale prze­cież się uśmie­chała, więc nikt nie mógł zarzu­cić jej krnąbr­no­ści.

Thor jesz­cze moc­niej zmarsz­czył czoło, przez co jego dia­dem tro­chę się zsu­nął. Popra­wił go sobie szybko, a następ­nie odwró­cił się do przodu, sapiąc z obu­rze­nia, co zabrzmiało, jakby pró­bo­wał naśla­do­wać ojca.

Kiedy Loki ponow­nie uchwy­cił spoj­rze­nie Amory, sub­tel­nym gestem wska­zała w dół, na płytki posadzki, i unio­sła brwi.

Zawa­hał się. Czym innym było uży­wa­nie tych drob­nych cza­rów, jakich się od niej nauczył, w trak­cie kola­cji albo w szkol­nej sali, a czym innym w trak­cie wypeł­nia­nia ofi­cjal­nych pań­stwo­wych obo­wiąz­ków. Pew­nie nic by się nie stało – zmiana koloru płyt posadzki Wiel­kiej Sali na różowy była w końcu jego pomy­słem. Ale zapro­po­no­wał coś takiego pół­żar­tem, z nadzieją, że zaim­po­nuje śmia­ło­ścią oraz kre­atyw­nym wyko­rzy­sta­niem tka­nia czaru. Nie sądził, że naprawdę będzie musiał to zro­bić.

Jed­nak Amora zawsze musiała dopro­wa­dzić sprawy do końca. Nale­żało pró­bo­wać wszyst­kiego, czego tylko się dało, nie bacząc na kon­se­kwen­cje. A te zawsze się poja­wiały, począw­szy od trzep­nię­cia po gło­wie przez znu­żo­nego nauczy­ciela, a skoń­czyw­szy na wezwa­niu do kom­nat Kar­nilli.

Jed­nak Amora i tak to zro­biła.

Loki poczuł przy­pływ palą­cej zazdro­ści o jej śmia­łość – o to, że kiedy dosta­wała burę od Odyna albo Kar­nilli, zda­wała się nie czuć ani krzty wstydu. Jemu serce zawsze aż się skrę­cało, nie­ważne, jak hardo zadzie­rał pod­bró­dek. I nie­ważne, za jak nie­win­nego sam się uwa­żał. Kie­dyś, jako mały chło­piec, Loki użył swo­jej magii, żeby jed­no­cze­śnie zga­sić wszyst­kie świa­tła w pałacu. Był zdu­miony, kiedy oka­zało się, że wbrew temu, czego się spo­dzie­wał, Odyn wcale nie jest zachwy­cony i dumny, lecz tak wście­kły, że Loki aż się zląkł, że ojciec zaraz go ude­rzy. Kró­le­wi­cza ode­słano do kom­naty, aby sie­dział tam sam i zwi­jał się ze wstydu, któ­rego nie poj­mo­wał. Chłopca odwie­dziła w końcu matka, aby wyja­śnić mu, że naj­le­piej będzie, jeżeli teraz zanie­cha uży­wa­nia magii, która – jak czuł – aż wibro­wała mu w kościach, i poświęci się nauce walki, tak jak jego brat. Powie­działa, że wła­śnie tak będzie naj­le­piej dla jego przy­szło­ści. Mówiła łagod­nie – jego matka prze­ma­wiała wyłącz­nie w taki spo­sób – jed­nak upo­ko­rze­nie z tam­tej chwili zawsze już towa­rzy­szyło każ­demu cza­rowi, jaki rzu­cał.

Jed­nak zanim Amora poja­wiła się na dwo­rze, Loki cza­ro­wał bar­dzo rzadko. Pró­bo­wał stać się wojow­ni­kiem, bie­gać szyb­ciej i tre­no­wać cię­żej, nauczyć się, jak zadać cios i się przy tym nie ugiąć. Chciał robić to wszystko, co – jak się zda­wało – Thor robił bez naj­mniej­szego wysiłku, nabyć umie­jęt­no­ści, które – jak im mówiono – były nie­zwy­kle ważne dla przy­szłego króla Asgardu. Sam Loki odno­sił wra­że­nie, że potrafi jedy­nie prze­mie­niać w śli­maki miód z pucharu brata, gdy ten aku­rat zaczy­nał go pić (gdy Thor je wypluł, Loki prze­mie­niał je na powrót w płyn).

Nie nale­żało to do naj­lep­szych spo­so­bów radze­nia sobie z emo­cjami – ale był to jego spo­sób i już.

To wła­śnie sztuczka ze śli­ma­kami zwró­ciła po raz pierw­szy uwagę Amory na Lokiego. Kiedy Thor opluł stół mio­dem, Odyn zła­jał go za złe maniery przy gościach, kró­lo­wej Norn Kar­nilli oraz jej uczen­nicy Amo­rze, spę­dza­ją­cych swój pierw­szy wie­czór w asgardz­kim pałacu. Kiedy Thor upo­rczy­wie prze­ko­ny­wał, że to były śli­maki, że to prze­cież były śli­maki, że to na pewno były śli­maki, spoj­rze­nie Lokiego powę­dro­wało nad sto­łem ku Amo­rze, choć sam nie wie­dział dla­czego. Wtedy wła­śnie spo­strzegł, że i ona mu się przy­gląda. Unio­sła kąciki ust, do któ­rych wła­śnie przy­su­wała wide­lec. Potem jed­nak odwró­ciła wzrok, a Loki na powrót zaczął się wpa­try­wać w swoją potrawkę.

Powie­dział sobie, że śli­ma­kami odpła­cił bratu za to, że rano na ringu powa­lił go na łopatki, cho­ciaż obie­cy­wał tego nie robić. Szybko zapo­mniał o obiet­nicy, kiedy tylko zorien­to­wał się, że patrzy na nich Sif. Lokiemu wcale nie cho­dziło o to, że Amora była cza­ro­dziejką – pierw­szą, poza jego matką, wła­da­jącą magią osobą, jaką spo­tkał. „Kuglar­skie sztuczki”, tak Loki zwykł myśleć o cza­rach. Frigga zawsze dbała, aby nie epa­to­wać swo­imi mocami, i zachę­ciła syna, żeby postę­po­wał podob­nie. Jed­nak Amora mogła obno­sić się z mocą i popi­sy­wać się nią w ramach nauki przed obję­ciem w przy­szło­ści sta­no­wi­ska na dwo­rze. I wcale nie cho­dziło o to, że jej dłu­gie włosy miały barwę miodu i że nosiła je udra­po­wane wokół głowy w nie­koń­czą­cej się pętli, która wyglą­dała niczym sple­cione węże. I nie cho­dziło o jej lekko sko­śne oczy, wypu­kłe kości policz­kowe albo łobu­zer­ski uśmie­szek.

„A czego się spo­dzie­wa­łeś?”, ganił się w duchu, sztur­cha­jąc kawa­łek mięsa i patrząc, jak wyska­kuje na gęstą, ole­istą powierzch­nię. „Myśla­łeś, że będzie pod­eks­cy­to­wana tym, że spo­tkała w Asgar­dzie jesz­cze jed­nego maga?” Maga, któ­rego ni­gdy nie nauczono kon­tro­lo­wa­nia swo­jej mocy, co zna­czyło, że zwy­kle wymy­kała mu się jako nie­ele­ganc­kie, nie­zdarne sztuczki, któ­rych z tru­dem się uczył.

Ale akcja ze śli­ma­kami była nie­zła.

Wzrok Lokiego powę­dro­wał z powro­tem ku Amo­rze, ale jej ciemne oczy – czarne, wyjąw­szy kilka cien­kich szma­rag­do­wym żyłek, które roz­cze­piały się nich niczym bły­ska­wice jado­wi­tej burzy – zwró­cone były na Kar­nillę. Kiedy słu­chała Kar­nilli i Odyna, dys­ku­tu­ją­cych o nauce, którą Amora miała zacząć pobie­rać na dwo­rze przed Świę­tem Gul­l­weig, i o tym, że będzie przy­go­to­wy­wała do roli pra­wej ręki jed­nego z synów Odyna, Loki znowu poczuł się mały i dzi­waczny, nie­warty uwagi osoby, która – jak sądził – mogła go w czymś przy­po­mi­nać.

Jed­nak pod koniec posiłku, gdy już dopił wino, na dnie pucharu zna­lazł małego śli­maczka, który wier­cił się leniwe w reszt­kach napoju. Uniósł wzrok, ale Amora już ode­szła, zosta­wia­jąc go tylko ze swoją obrzy­dliwą wizy­tówką.

– Sztuczka ze śli­ma­kiem jest cał­kiem sprytna – powie­działa mu póź­niej, kiedy zastał ją w pała­co­wej biblio­tece, przy­cup­niętą na ławie pod jed­nym z okrą­głych okien wycho­dzą­cych na ogrody. Pod jej sto­pami leżał stos ksią­żek, które – jak był pewien – zabrała ze sobą tylko po to, żeby ład­nie wyglą­dały.

– A co, gdy­byś pocze­kał z prze­mianą, aż prze­łknie? Nie sądzisz, że połknię­cie gar­ści śli­ma­ków jest znacz­nie bar­dziej prze­ra­ża­jące od wyplu­cia jed­nego na stół?

O tym Loki nie pomy­ślał. Nie był też pewien, czy panuje nad swo­imi mocami na tyle dobrze, żeby aż tak per­fek­cyj­nie wymie­rzyć chwilę rzu­ce­nia czaru.

Kiedy nie odpo­wia­dał, oczy Amory bły­snęły znad książki, którą trzy­mała otwartą na kola­nach; był pewien, że dziew­czyna dobrze wie, jak do twa­rzy jej z wynio­sło­ścią. Roz­pu­ściła war­ko­cze, a ruchem pod­bródka spra­wiła, że włosy ide­al­nie spły­nęły po ramio­nach, niczym kobie­rzec roz­wi­jany pod sto­pami nad­cho­dzą­cego króla.

– Kto cię tego nauczył? – zapy­tała.

– Nikt – odparł.

Każdą umie­jęt­ność dosko­na­lił sam, przez co jego pano­wa­nie nad wła­snymi mocami pozo­sta­wało toporne, zupeł­nie pod­sta­wowe i fru­stru­jąco wątłe. Czuł w sobie źró­dło, jego siłę i głę­bię, ale nie potra­fił zna­leźć spo­sobu, aby z niego czer­pać.

– Nie wie­dzia­łam, że syn Odyna jest cza­row­ni­kiem – powie­działa.

– Nie bez przy­czyny. – Chciał usiąść obok niej, ale miał wra­że­nie, że to byłoby zbyt aro­ganc­kie, sta­no­wi­łoby śmiałe przy­zna­nie się, że jest nią zain­te­re­so­wany na tyle, aby życzyć sobie jej towa­rzy­stwa.

Zamiast tego nie­dbale oparł się o jedną z pó­łek, która – jak się zorien­to­wał – była znacz­nie bar­dziej pochyła, niż sądził.

– Asgard­czycy nie chcą, żeby ich ksią­żęta byli cza­ro­dzie­jami. Nie taką moc sobie cenią.

Amora przy­pa­try­wała mu się przez chwilę, a potem zagięła róg strony i zamknęła książkę gestem, który, choć drobny, miał tyle nisz­czy­ciel­skiego uroku, że Loki zapra­gnął poza­gi­nać strony we wszyst­kich księ­gach z biblio­teki swo­jego ojca.

– Czy Odyn nie najął kogoś, żeby cię uczył? – zapy­tała. – Albo twoja matka? Prze­cież jest cza­ro­dziejką.

– Nie – odparł, pewien, że zapada się kilka cen­ty­me­trów głę­biej w dywan. – To zna­czy, tak, ona tak. Jed­nak mój ojciec nie chciał, żebym się uczył magii.

– Bo się cie­bie oba­wia.

Loki, zanim zdo­łał się powstrzy­mać, roze­śmiał się na myśl o tym, że Odyn, mocny jak skała i o podob­nym do niej szorst­kim oraz gwał­tow­nym uspo­so­bie­niu, bałby się wła­snego syna, zwłasz­cza tego mniej­szego i chud­szego. – On się mnie nie oba­wia. Po pro­stu chce, żebym był tak dobrym kan­dy­da­tem do tronu, jak tylko zdo­łam, dla­tego kazał mi ćwi­czyć z wojow­ni­kami.

Teraz to Amora się roze­śmiała.

– To jest jak trzy­ma­nie okrętu wojen­nego na pły­ciź­nie. Co za mar­no­traw­stwo.

Pogła­dziła grzbiet książki, tak­su­jąc Lokiego wzro­kiem. Zda­wało się, że jej ciało składa się z dymu, tak wiło się i opły­wało para­pet. Zrzu­ciła buty i pod­kur­czyła palce, opie­ra­jąc je o kamień.

– Nie jesteś żoł­nie­rzem – powie­działa. – Jesteś cza­ro­dzie­jem. I ktoś powi­nien nauczyć cię, jak nim być.

– Ktoś powi­nien – przy­znał.

Posłała mu uśmiech, taki, który koja­rzył się ze szty­le­tem powoli wysu­wa­nym z pochwy, z tym zło­wiesz­czym brzę­kiem dra­pa­nia o metal poprze­dza­ją­cym cios. Potem wró­ciła do wer­to­wa­nia księgi leżą­cej na kola­nach – a on zamarł. Sądził, że oka­zał się zbyt nie­przej­rzy­sty, zbyt nie­czy­telny, za zimny, miał to wszystko, czego nie miał jego brat, to, co nauczy­ciele kazali mu porzu­cić, z powodu czego inni mu doku­czali, gdy szko­lił się na wojow­nika.

Nagle jed­nak Amora zsu­nęła stopy z sąsied­niego miej­sca i zapy­tała:

– Usią­dziesz?

Usiadł.

Od tam­tej chwili minęły całe mie­siące. Mie­siące, pod­czas któ­rych Loki i Amora sple­tli się w nie­roz­łączny duet, o któ­rym szep­tali słu­dzy i który nie podo­bał się dwo­rza­nom. Nawet teraz, pod­czas uczty w Wiel­kiej Sali, Loki czuł, jak zer­kają i sta­rają się usta­lić, czy jego zaży­łość z upartą uczen­nicą Kar­nilli zmie­niła go tak, że dałoby się to zauwa­żyć.

Nad nim zami­go­tały świece w wyko­na­nych na kształt łodzi kan­de­la­brach, zawie­szo­nych w Wiel­kiej Sali, a ich świa­tło zatań­czyło po zło­tych liściach zdo­bią­cych boaze­rię. Kształt sufitu zawsze koja­rzył mu się z wnę­trzem jakie­goś instru­mentu muzycz­nego. Strop był wygięty i zakrzy­wiony tak, żeby wzmac­niać dźwięk i nada­wać każ­demu wyda­rze­niu jesz­cze bar­dziej impo­nu­ją­cego cha­rak­teru. Loki zer­k­nął na płyty pod swo­imi sto­pami, czarne, ze zło­tymi pasmami bie­gną­cymi wzdłuż każ­dej z nich, ukła­da­ją­cymi się w zawiłe, misterne korze­nie, które u pod­stawy wiel­kich scho­dów łączyły się w Ygg­dra­sil. Kiedy ponow­nie napo­tkał spoj­rze­nie Amory, ta prze­sad­nie zatrze­po­tała rzę­sami i zło­żyła dło­nie w bła­gal­nym geście. Wie­dział, że gdyby tylko popro­siła, mógłby teraz pod­pa­lić całą tę salę i bie­gać po niej nago.

– Co tam knu­jesz? – mruk­nął sto­jący obok Thor.

– Knuję? – powtó­rzył Loki, przy­kle­ja­jąc do ust swój naj­pięk­niej­szy uśmiech, aby odstra­szyć zbli­ża­ją­cego się wła­śnie dwo­rza­nina. – Ja ni­gdy nie knuję.

– Daj spo­kój – par­sk­nął Thor.

– Jaki spo­kój? Jakie knu­cie?

Thor przy­dep­tał stopę Lokiego, a ten przy­gryzł język, aby powstrzy­mać okrzyk z bólu.

– Ostroż­nie, kocham te buty bar­dziej od cie­bie.

Thor ponow­nie zer­k­nął na rząd dwo­rzan, na Amorę, która raz jesz­cze zro­biła prze­sad­nie nie­winną minę. Thor nie polu­bił jej tak jak Loki. Przy­łą­czył się do nich pod­czas kilku eska­pad po pałacu, ale zawsze robił to raczej nie­chęt­nie, zer­ka­jąc przez ramię, żeby się upew­nić, czy na pewno nikt ich nie widzi. Tak czę­sto wów­czas powta­rzał: „Chyba nie powin­ni­śmy tego robić”, że Amora zapro­po­no­wała, żeby za każde takie słowa pła­cił im grzywnę. Wresz­cie prze­stał z nimi cho­dzić, co Lokiemu bar­dzo odpo­wia­dało. Nie chciał dzie­lić się Amorą z bra­tem. Nie chciał się nią dzie­lić z nikim. Cała nale­żała do niego, tak, jak nie nale­żał jesz­cze nikt. Nikt nawet nie chciał nale­żeć. I miło było obser­wo­wać, jak Thor cho­ciaż raz odłą­cza się od roz­mowy.

Thor ni­gdy wprost nie wyda­wał opi­nii na temat Amory. Zresztą nikt tego nie robił – po pro­stu szep­tano o niej za ple­cami, tak jak zawsze plot­ko­wano o Lokim. Zbyt nie­prze­wi­dy­walna, zbyt silna, nie powinno się jej pozwa­lać na opusz­cze­nie Norn­he­imu, nawet jeśli król i jego cza­ro­dziejka uwa­żali, że struk­tura oraz rygor monar­szego dworu utem­pe­rują ten upór.

Nagle gwar na sali roz­darły trzy dud­nię­cia. Muzycy uci­chli, dwo­rza­nie zamil­kli i zwró­cili się ku szczy­towi wiel­kich scho­dów. Loki obró­cił się wraz z resztą kró­lew­skich dostoj­ni­ków z komi­tetu powi­tal­nego i zwró­cił twarz w górę – tam, gdzie stał teraz Odyn, odziany w odświętny strój o pur­pu­ro­wej bar­wie. Dzier­żył swoją włócz­nię – Gun­gnira. W brodę miał wple­cione złote nici, a na czole obręcz wyko­naną podob­nie jak ta na gło­wie Thora. Loki poczuł ukłu­cie żalu. Może jed­nak powi­nien zało­żyć dia­dem, nawet jeśli nie paso­wał do reszty ubioru.

– Asgard­czycy! – zagrzmiał Odyn, a jego głos odbi­jał się echem od zakrzy­wio­nego stropu i bez trudu roz­cho­dził po całej sali. – Przy­ja­ciele, przy­by­sze, sza­cowni goście ze wszyst­kich dzie­wię­ciu świa­tów, zaszczy­ci­li­ście nas swoją obec­no­ścią na uczcie ku czci Gul­l­weig.

Loki od małego słu­chał już róż­nych odmian tej mowy, wygła­sza­nej przy oka­zji każ­dego święta. Godne uwagi było to, ilu boha­ter­skich wojow­ni­ków Asgard posta­no­wił czcić pod­czas tych uczt. Dobre jedze­nie, które na nich poda­wano, nie­warte było tego, by tutaj wysta­wać, dawać się pokle­py­wać dwo­rza­nom po gło­wie, a póź­niej wytrzy­my­wać długą ojcow­ską prze­mowę o jakimś jasno­wło­sym mężu z nabrzmia­łymi bicep­sami i nie­na­sy­coną żądzą krwi wro­gów Asgardu, któ­rego hono­ro­wano w tenże szcze­gólny dzień.

Jed­nak święto Gul­l­weig było pod pew­nym wzglę­dem wyjąt­kowe.

– Dzi­siaj – kon­ty­nu­ował Odyn, roz­glą­da­jąc się i doty­ka­jąc pal­cem prze­pa­ski, która skry­wała pusty prawy oczo­dół – czcimy wojow­ni­czego króla, który przed setką stu­leci okieł­znał mroźne pływy Nil­fhe­imu w trak­cie oblę­że­nia Muspel­he­imu i wykuł z nich Zwier­cia­dło Oka Boga. To samo, które przy­nie­siono teraz z pała­co­wego skarbca i które za sprawą siły oraz mocy naszej nadwor­nej cza­ro­dziejki z Norn­he­imu ukaże nam wizję przy­szłej dekady i zagro­żeń, przed któ­rymi powi­nien zbroić się Asgard. Jest to spo­sób na zapew­nie­nie naszemu kró­le­stwu ochrony przed nie­bez­pie­czeń­stwami spoza dzie­wię­ciu świa­tów i przed samym Ragnarökiem. Zwier­cia­dło Oka Boga nie udziela odpo­wie­dzi i o niczym nie prze­są­dza. Pod koniec tego świą­tecz­nego dnia nara­dzę się z moimi gene­ra­łami i dorad­cami. Wspól­nie obmy­ślimy naj­lep­szą stra­te­gię, aby zapew­nić pomyślną przy­szłość naszemu ludowi.

Loki dowie­dział się tego wszyst­kiego od nauczy­cieli histo­rii, kiedy szy­ko­wał się do święta – pierw­szego za jego pamięci, pod­czas któ­rego przy­nie­siono Zwier­cia­dło Oka Boga, żeby Kar­nilla użyła jego mocy. Jed­nak i tak wspiął się palce, aby lepiej widzieć, jak dwóch ein­her­ja­rów zdej­muje zasłonę za ple­cami ojca.

Zwier­cia­dło Oka Boga było ścianą poły­sku­ją­cego czar­nego obsy­dianu – ide­al­nym kwa­dra­tem w cien­kiej zło­tej ramie z wyry­tymi liniami, wiją­cymi się na każ­dym z rogów. Widział już je kie­dyś, kiedy Odyn zabrał go razem z Tho­rem do skarbca pod pała­cem i obja­śniał moce każ­dego prze­cho­wy­wa­nego tam przed­miotu, a także opo­wia­dał o sta­ra­niach, jakie pod­jął, żeby zabez­pie­czyć przed nimi swój lud. Jed­nak tutaj, z dala od ciem­nych murów i pół­mroku krypty, kiedy lustra nie ota­czały liczne arte­fakty, prze­jęte przez Odyna, by zapo­biec koń­cowi świata, Zwier­cia­dło wyda­wało się jesz­cze bar­dzie impo­nu­jące. Jesz­cze potęż­niej­sze. Stało samo z sie­bie, bez żad­nych nóżek ani pod­parć. Cho­ciaż na sali i tak już było zupeł­nie cicho, zda­wało się, że pomiesz­cze­nie pogrą­żyło się teraz w jesz­cze więk­szym mil­cze­niu.

Kar­nilla weszła po scho­dach, a kiedy Odyn wycią­gnął do niej dłoń, wspól­nie zbli­żyli się do Zwier­cia­dła. Odyn sta­nął po jed­nej stro­nie lustra, ona po dru­giej i pła­sko przy­ci­snęła wnę­trza dłoni do tafli. Król wrę­czył Gun­gnira jed­nemu z ein­her­ja­rów i ponow­nie odwró­cił się w stronę swo­jego ludu, roz­po­starł­szy ramiona.

– Niech nasta­nie kolejna dekada pokoju i pomyśl­no­ści dla naszej wspa­nia­łej kra­iny!

Loki poczuł, że coś muska mu ramię, a potem usły­szał w uchu głos Amory.

– Prze­mie­niamy płyty posadzki już teraz, kiedy twój ojciec jest zajęty, czy chcemy mieć pew­ność, że wszy­scy zoba­czą, jak fuk­sja gry­zie się z barwą jego szat?

Odpo­wiedź Lokiego prze­rwał trzask ener­gii u szczytu scho­dów. Poczuł, że uno­szą mu się wło­ski na karku, a powie­trze nagle staje się gorące i duszne niczym przed burzą z pio­ru­nami.

Na stro­pie Wiel­kiej Sali zaja­śniała cha­otyczna bły­ska­wica z bia­łego świa­tła. Dwo­rza­nie wstrzy­mali oddech, ale Kar­nilla, która stała obok Zwier­cia­dła i Odyna, unio­sła dłoń, a wtedy świa­tło spły­nęło ku jej pię­ści, gro­ma­dząc się wokół niej niczym cyklon. Loki poczuł, że aż otwiera usta, zadzi­wiony ele­gan­cją, opa­no­wa­niem Kar­nilli oraz spo­so­bem, w jaki magia popły­nęła przez powie­trze w odpo­wie­dzi na wezwa­nie cza­ro­dziejki.

Poczuł, że Amora sztur­cha go w plecy.

– Loki.

Kar­nilla roz­po­starła dłoń i przy­ci­snęła do obsy­dia­no­wej powierzchni. Żło­bie­nia w każ­dym rogu Zwier­cia­dła roz­bły­sły, runiczne linie zalśniły tak jasno, że przez chwilę wyda­wało się, że zapłoną. Powierzch­nia zwier­cia­dła zmarsz­czyła się niczym tafla sadzawki. Oko Odyna pobie­lało, a na powierzchni lustra migo­tały obrazy z przy­szło­ści Asgardu, widoczne tylko dla niego.

– Chyba w ogóle mnie nie słu­chasz – powie­działa Amora. Tym razem tak bar­dzo zbli­żyła wargi do ucha Lokiego, że poczuł jej oddech.

– Cicho – syk­nął na nich Thor, który stał obok.

Amora gwał­tow­nie odwró­ciła się w jego stronę.

– Och, jak mi przy­kro, czyż­bym prze­szko­dziła w czymś waż­nym?

Ku dłoni Kar­nilli spły­nęło następne świetlne wyła­do­wa­nie, wcze­śniej tań­czące po skle­pie­niu.

– Okaż tro­chę sza­cunku – syk­nął przez zęby Thor.

– A czy brak go w moich sło­wach? – odpa­ro­wała Amora.

– Ow­szem. W samym fak­cie, że się odzy­wasz.

Loki nagle poczuł dłoń na ramie­niu, a kiedy się odwró­cił, zoba­czył, że mię­dzy nim a Amorą zna­la­zła się matka. Wciąż wpa­try­wała się w Odyna sto­ją­cego na szczy­cie scho­dów, a uścisk jej pal­ców był bar­dzo deli­katny.

– Wystar­czy już tego – stwier­dziła spo­kojne. Loki chciał zapro­te­sto­wać, powie­dzieć, że jak na razie tylko on nie ode­zwał się pod­czas tej waż­nej cere­mo­nii. Jed­nak Frigga ści­snęła mocno jego ramię, więc stłu­mił te słowa.

Z dłoni Kar­nilli ku tafli Zwier­cia­dła prze­sko­czyła kolejna bły­ska­wica, jed­nak róż­niła się od wcze­śniej­szych. Loki wyczuł tę zmianę w powie­trzu: drgnię­cie magii, które spra­wiło, że aż zady­go­tał. Matka z pew­no­ścią też to wyczuła – jej dłoń na jego ramie­niu zadrżała. Odyn gwał­tow­nie odsu­nął się od Zwier­cia­dła, jedną rękę pod­niósł tak, jak gdyby sta­rał się coś ode­pchnąć. Potem z jego ust wyrwał się gło­śny okrzyk. Po dru­giej stro­nie lustra Kar­nilla zasty­gła z dło­nią w powie­trzu, wokół któ­rej wiły się pasma bia­łego świa­tła.

Odyn ode­rwał się od Zwier­cia­dła i prze­rwał czar. Magia wypły­nęła z jego oka, pozo­sta­wia­jąc po sobie ciemną źre­nicę wypeł­nioną paniką. Zachwiał się i chwy­cił porę­czy. Zgro­ma­dzeni dwo­rza­nie jęk­nęli. Jakiś ein­herji się­gnął w stronę Odyna, ale król go ode­pchnął, ponow­nie chwy­cił włócz­nię i chwiej­nym kro­kiem ruszył w dół scho­dów. Sta­rał się trzy­mać w ryzach, jed­nak wyda­wał się wstrzą­śnięty. Kar­nilla pozwo­liła cza­rowi zga­snąć na pal­cach, świa­tło znik­nęło. Potem wyszła zza Zwier­cia­dła i ruszyła w ślad za Ody­nem, drugą stroną scho­dów.

– Ucztuj­cie dalej – pole­cił na dole Odyn sto­ją­cemu

na bacz­ność kapi­ta­nowi. – Zaraz wrócę.

Umilkł i łyp­nął okiem naj­pierw na Thora, potem na Lokiego, a jego spoj­rze­nie było cięż­kie i zna­czące – takie, które spra­wiło, że Loki dostał gęsiej skórki. Cokol­wiek ujrzał jego ojciec, to książę nagle nabrał pew­no­ści – choć sam nie wie­dział dla­czego – że to wła­śnie on sta­no­wił tego część.

Odyn prze­su­nął dło­nią po bro­dzie, a następ­nie ski­nął pal­cami na Friggę, dając jej znak, aby z nim poszła.

– Moja kró­lowo.

Loki poczuł, jak matka pusz­cza jego ramię. Podą­żyła za Ody­nem i wyszła z sali, a zaraz za nią ruszyli Kar­nilla i straż­nicy. Wrota Wiel­kiej Sali zamknęły się z hukiem, a hałas poto­czył się po pomiesz­cze­niu, tym razem peł­nym ponu­rego nie­po­koju.

Po dru­giej stro­nie Lokiego Amora i Thor mil­czeli, odpro­wa­dza­jąc wzro­kiem Odyna. Wypa­ro­wały im z głów wszel­kie myśli o różo­wych pły­tach pod­łogi zmie­nia­ją­cych barwę pod sto­pami dwo­rzan. Loki poczuł za to zimno, któ­rego nie potra­fił ani okre­ślić, ani prze­pę­dzić, sado­wiące się gdzieś w dołku. Jesz­cze ni­gdy wcze­śniej nie widział na ojcow­skiej twa­rzy takiego stra­chu. Jeżeli to w ogóle był strach. Gry­mas wyda­wał się tak obcy, że nie potra­fił go zin­ter­pre­to­wać.

– Co się stało? – zapy­tał w końcu Thor.

– Myślę, że powi­nie­neś raczej zapy­tać – odparła Amora – „co on tam zoba­czył?”.

Roz­dział drugi

Po nale­ga­niach kapi­tana ein­her­ja­rów, któ­remu Odyn prze­ka­zał opiekę nad świę­tem, ucztę kon­ty­nu­owano mimo nie­obec­no­ści króla. Muzy­kanci wró­cili do gra­nia, jed­nak teraz w tona­cji molo­wej – a może tylko tak wyda­wało się Lokiemu. Zgro­ma­dzona w sali ener­gia zamie­niła się w ciche szepty i snu­cie domy­słów. Wśród zasia­da­ją­cych przy sto­łach plotki krą­żyły, jesz­cze zanim podano pierw­sze danie: podobno Odyn zoba­czył swoją śmierć, zoba­czył Asgard poko­nany w walce, zoba­czył Ragnarök, na czar­nym szkle roz­po­starł się przed nim widok końca świata.

– Czy ojciec wróci? – Po raz piąty zapy­tał Thor. Nie tknął swo­jej por­cji, jedy­nie pre­cy­zyj­nie ciął warzywa nożem na równe kwa­draty.

– Kiedy się dowiem, będziesz pierw­szym, któ­rego powia­do­mię – stwier­dził oschle Loki.

– Na pewno obmy­śle­nie kłam­stwa, które ukryje to, co tak naprawdę zoba­czył, zaj­mie mu tro­chę czasu – zauwa­żyła Amora, sie­dząca po dru­giej stro­nie.

Thor spio­ru­no­wał ją wzro­kiem.

– Nie mów źle o moim ojcu.

– Naprawdę? Czy to twoje główne zmar­twie­nie?

– Mój ojciec nie kła­mie.

– Tak swoją drogą, to czy powie­dział ci, że ta mała tiara dobrze na tobie leży?

Thor w zamy­śle­niu przy­su­nął rękę do dia­demu.

– Nie, sam ją sobie wybra­łem.

– To dobrze. – Usta Amory musnęły brzeg kie­li­cha. – W takim razie może mieć czy­ste sumie­nie.

– Nie okła­mie swo­jego ludu – zapro­te­sto­wał Thor, prze­su­wa­jąc kciu­kiem po kra­wę­dzi dia­demu. Loki mógłby się zało­żyć, że jego brat zasta­na­wiał się teraz, czy go zdjąć. – Jeśli to, co ujrzał, doty­czy całego Asgardu, powie o tym dwo­rowi.

– A jak wszy­scy wie­dzą, pierw­szy krok ku oznaj­mie­niu cze­goś waż­nego wła­snym dwo­rza­nom to ucieczka z sali, gdzie ci się zebrali i cze­kają, aż król im coś powie.

Thor zaci­snął usta, a potem gniew­nie spoj­rzał na Lokiego.

– Czy ty zawsze spo­koj­nie zno­sisz, jak ona się tak odzywa? To prze­cież gra­ni­czy ze zdradą.

– Aua. – Amora skrzy­wiła się z uda­wa­nym roz­cza­ro­wa­niem. – Tylko gra­ni­czy?

Loki miał ochotę zasło­nić sobie uszy rękoma, żeby już nie sły­szeć tych dwojga. Nie potra­fił prze­stać myśleć o wyra­zie twa­rzy ojca, o tym, jak chwiej­nie zszedł po scho­dach, o tym, w jaki spo­sób popa­trzył na synów.

– Loki – ode­zwał się znowu Thor, a Loki nie mógł znieść tego już ani chwili dłu­żej.

Cisnął ser­wetą i odsu­nął krze­sło.

– Muszę zaczerp­nąć świe­żego powie­trza.

Amora wstała.

– Pójdę z tobą.

– Muszę zaczerp­nąć świe­żego powie­trza w samot­no­ści – oznaj­mił, a dziew­czyna zasty­gła w bez­ru­chu. Chyba po raz pierw­szy cze­goś jej odmó­wił.

Loki nie­po­strze­że­nie wymknął się z sali, korzy­sta­jąc z przej­ścia dla służby, które wspól­nie z Tho­rem odkryli jako dzieci. Było ono ukryte za gobe­li­nem, gdzie Wal­ki­rie wycią­gały ręce ku asgardz­kim wojow­ni­kom, zabie­ra­nym przez nie z pola bitwy pro­sto do Wal­halli. Zarówno dłu­go­szyje Wal­ki­rie, jak i bar­czy­ści wojow­nicy wzbu­dzali w Lokim raczej kry­tyczne odczu­cia, jed­nak tego wie­czora cał­kiem zigno­ro­wał ich wize­runki i zanur­ko­wał za tka­ninę, a potem ruszył ukry­tym przej­ściem.

Amora w trak­cie kilku mie­sięcy spę­dzo­nych na dwo­rze nauczyła go wię­cej magii, niż on sam poznał przez całe życie. Część jej lek­cji doty­czyła tego, co sama wie­działa na temat wyko­rzy­sty­wa­nia magii w celu zmiany postaci. Loki wciąż jesz­cze uczył się naśla­do­wać co sub­tel­niej­sze szcze­góły wyglądu Asgard­czy­ków, jed­nak teraz prze­bra­nie nie musiało być pre­cy­zyjne. Naj­waż­niej­szy był kuchenny uni­form. Kiedy już miał na sobie ubra­nie na wzór tego, co nosiły dwie dziewki kuchenne, które prze­mknęły obok ze spusz­czo­nym wzro­kiem, zaczął też odpo­wied­nio zmie­niać ciało. Ze sto­lika w przej­ściu pod­wę­dził tacę z pustymi kie­li­chami i pospie­szył do beczki na dru­gim krańcu sali.

Dzięki temu, że przy­brał postać słu­żą­cej przy­no­szą­cej jadło i napoje kró­lowi i kró­lo­wej, stał się prak­tycz­nie nie­wi­doczny na kory­ta­rzach, któ­rymi prze­my­kał teraz w stronę kom­nat ojca. Był pra­wie pewien, że wła­śnie tam Odyn uciekł z Kar­nillą i Friggą. Uznał, że kiedy już dotrze na miej­sce, to uda­jąc słu­żącą, zdoła ich dys­kret­nie pod­słu­chać – na pewno bar­dziej dys­kret­nie niż pod posta­cią węża, jak pier­wot­nie pla­no­wał, choć byłoby to z pew­no­ścią łatwiej­sze od uda­wa­nia Asgard­czyka. Węże zazwy­czaj przy­cią­gały uwagę. Jesz­cze Thor pod­niósłby takiego węża, żeby go sobie obej­rzeć.

Loki otwo­rzył drzwi do ojcow­skich kom­nat, ale za pro­giem zastał tylko dwóch ein­her­ja­rów, któ­rzy skrzy­żo­wali przed nim drzewca broni, zagra­dza­jąc drogę. Zatrzy­mał się gwał­tow­nie i zasko­czony o mało nie poroz­le­wał napo­jów. Za ein­her­ja­rami Loki dostrzegł ojca sie­dzą­cego na sofie w przed­sionku, odwró­co­nego ple­cami do drzwi. U jego boku znaj­do­wała się Frigga.

– Zostaw nas! – wark­nął Odyn, nie odwra­ca­jąc głowy.

– Wasza wyso­kość, przy­słano mnie z kuchni – odpo­wie­dział Loki, sta­rał się mówić piskli­wie, żeby brzmieć podob­nie do dziew­czyny. Wciąż musiał popra­co­wać na gło­sem. – Przy­nio­słam napitki.

– Nie potrze­bu­jemy niczego z kuchni – rzu­cił Odyn.

Frigga zer­k­nęła przez ramię na Lokiego, a on poczuł, jak oblewa go gorący rumie­niec. Jeżeli roz­po­znała syna, nie dała tego po sobie poznać.

– Wra­caj na ucztę – powie­działa łagod­nie. – Wezwiemy cię, jeśli będziemy cze­goś potrze­bo­wać.

Loki ukło­nił się, a dłu­gie luźne war­ko­cze, które nosiły wszyst­kie służki, od razu zsu­nęły mu się z ramion i wpa­dły do pucha­rów.

– Po pro­stu to zosta­wię.

Czuł na sobie spoj­rze­nie obu ein­her­ja­rów, kiedy wsu­wał tacę na stół obok drzwi, a metal chro­bo­tał z przy­pra­wia­ją­cym o wzdry­gnię­cie zgrzy­tem, który tylko pod­kre­ślił ciszę panu­jącą w tym pomiesz­cze­niu.

Nie­śmiało uśmiech­nął się do straż­ni­ków, jak gdyby wła­śnie coś zauwa­żył, i zawo­łał:

– Och, przy­nio­słam za dużo!

Kiedy się­gał po czwarty puchar, rzu­cił czar. Ni­gdy nie czuł się szcze­gól­nie bie­gły w zaklę­ciach zwią­za­nych z obu­stronną komu­ni­ka­cją, cho­ciaż czy­tał, że wystę­pują one w licz­nych odmia­nach. Jedyną znaną mu wer­sję czaru opra­co­wał sam, kiedy był mały – wyko­rzy­sty­wał go do połą­cze­nia pojem­niczka z różem na toa­letce matki z kała­ma­rzem w swo­jej kom­na­cie, dzięki czemu mógł pod­słu­chać Friggę, gdy roz­ma­wiała o pre­zen­tach, które szy­ko­wała na Święto Prze­si­le­nia. Z jakie­goś powodu, któ­rego nie mógł sobie teraz przy­po­mnieć, koniecz­nie musiał wie­dzieć, co zamie­rza mu poda­ro­wać. Zaklę­cie szybko prze­stało dzia­łać, czę­ściowo dla­tego, że jesz­cze nie­zbyt dobrze pano­wał nad mocą, w dodatku kom­naty jego i Friggi znaj­do­wały się po prze­ciw­nych stro­nach zamku, a każdy czar trudno utrzy­mać w takiej odle­gło­ści. I czę­ściowo dla­tego, że magia dzia­łała w obie strony, więc matka od razu zauwa­żyła gada­jące puz­derko z różem.

Teraz już nieco lepiej pano­wał nad swo­imi umie­jęt­no­ściami i kiedy tylko palce dotknęły nóżki pucharu, poczuł, że czar już do niej lgnie. Jak dobrze było poczuć czar umiej­sca­wia­jący się wła­śnie w taki spo­sób – niczym zgry­wa­jące się dwa koła zębate, poru­sza­jące jedno dru­gie. Wydało mu się, że na sofie matka nieco sztyw­nieje, jak gdyby poczuła napię­cie w powie­trzu, ale zanim zdo­łała się odwró­cić, pod­niósł czwarty kie­lich, pospiesz­nie dygnął przed ein­her­ja­rami, a potem szybko wyszedł z pokoju.

Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, czmych­nął za róg. Wychy­lił zawar­tość kie­li­cha – tro­chę zakrę­ciło mu się w gło­wie, jed­nak był zde­ter­mi­no­wany, aby opróż­nić naczy­nie jak naj­szyb­ciej – a potem przy­ci­snął go do ucha. Minęła dłuż­sza chwila, głos był znie­kształ­cony przez trza­ski, rwał się. Puchar, który został zacza­ro­wany, aby nawią­zać połą­cze­nie, wciąż pozo­sta­wał pełny, dla­tego wszystko brzmiało, jakby Loki sie­dział pod wodą, słu­cha­jąc kogoś prze­by­wa­ją­cego na powierzchni. Led­wie zro­zu­miał słowa matki: „Nie wiesz tego”.

– Widzia­łem go. – To mówił Odyn. – Na czele armii.

– To jesz­cze nie ozna­cza Ragnaröku.

– W takim razie, co to ozna­cza? Jaka może być inna przy­czyna…?

Ktoś zła­pał Lokiego z ramię. O mało nie wypu­ścił kie­li­cha z ręki. Odwró­cił się gwał­tow­nie, a ręko­jeść szty­letu, który trzy­mał w ręka­wie, wśli­zgnęła mu się w wolną dłoń.

Stał za nim Thor, ze skrzy­żo­wa­nymi ramio­nami.

– Co ty robisz?

Loki, wciąż pod posta­cią słu­żą­cej, ukło­nił się, pró­bu­jąc sub­tel­nie wsu­nąć nóż mię­dzy fałdy sukienki.

– Panie, pro­szę o wyba­cze­nie. Ja tylko przy­nio­słam kró­lowi…

– Bra­cie, możesz sobie daro­wać to przed­sta­wie­nie – prze­rwał mu Thor. – Wiem, że to ty.

– Bra­cie? – powtó­rzył Loki, skła­da­jąc ukłon tak niski, że pra­wie mógłby poli­zać pod­łogę. – O jakim bra­cie mówisz?

Thor chwy­cił go za nad­gar­stek i uniósł dłoń, wciąż ści­ska­jącą nóż. Loki spoj­rzał na niego gniew­nie, a potem pozwo­lił znik­nąć prze­bra­niu. Przy­ci­snął sobie kie­lich do boku, tłu­miąc ich roz­mowę, aby nie usły­szano jej w ojcow­skich kom­na­tach.

– Pod­glą­dasz? – dopy­ty­wał się Thor.

– Czy aby pod­glą­da­nie nie wymaga przy­pa­try­wa­nia się?

– W takim razie strzy­żesz uszami.

– Tak, to już jest znacz­nie bar­dziej wyra­fi­no­wane. – Thor w dal­szym ciągu pio­ru­no­wał go wzro­kiem, a Loki wes­tchnął. – Chcę się dowie­dzieć, co zoba­czył ojciec.

– Jeśli to nas doty­czy, to oświeci nas w swoim cza­sie.

– Jeśli to nas doty­czy, to jestem pra­wie pewien, że tego nie zrobi. Widzia­łeś jego twarz. To, jak uciekł. Prze­cież się spo­dzie­wał, że zoba­czy w tym Zwier­cia­dle jakieś zagro­że­nie dla Asgardu, więc co mogło nim aż tak wstrzą­snąć?

Thor przy­gryzł wargę, zer­k­nął w dół, na puchar.

– Nie chcę słu­chać uła­dzo­nej wer­sji, którą przed­stawi dwo­rowi. Chcę poznać prawdę.

– Ufam, że nam ją prze­każe – odparł Thor.

– Świet­nie. Mam nadzieję, że twoja ufność dodaje ci sił. – Wykrę­cił nad­gar­stek z uści­sku brata i zsu­nął niżej rękaw, aby ukryć czer­wone pręgi, które na bla­dej skó­rze zosta­wił mu nawet taki deli­katny uścisk. Zaczął pod­no­sić kie­lich z powro­tem do ucha, jed­nak Thor pocią­gnął go za tył tuniki.

– Loki. Nie.

– Jeśli nie chcesz zostać, to droga wolna – odparł Loki, macha­jąc na Thora pal­cami tak, jak gdyby strze­py­wał paproch z koł­nie­rza. – Nikt cię nie zmu­sza, żebyś się zni­żył aż do strzy­że­nia uchem.

Przy­ci­snął kie­lich do ucha, jed­nak zanim dotarł do niego dal­szy ciąg roz­mowy, Thor pochy­lił się i zła­pał naczy­nie tak, że teraz obaj sły­szeli, o czym roz­ma­wiają Odyn i Frigga. Loki powstrzy­mał zło­śliwy uśmiech. Zetknęli się czo­łami, wytę­żyli słuch, a Loki pomy­ślał, jak śmiesz­nie wyglą­da­liby w oczach każ­dego, kto aku­rat by tędy prze­cho­dził. Dwaj ksią­żęta Asgardu, przy­cup­nięci i sku­pieni nad pustym kie­lichem.

Do gło­sów rodzi­ców dołą­czył jesz­cze trzeci głos, nale­żący do Kar­nilli.

– … nie broń. One tylko potę­gują siłę. Nie możesz myśleć, że jego moc, nawet wzmoc­niona, wystar­czy, aby poło­żyć kres naszej kra­inie.

– On nie wie, do czego jest zdolny – odparł Odyn. – Wła­śnie to mnie prze­raża.

– Prze­stań tak gło­śno oddy­chać – syk­nął do Thora Loki. Jego brat dyszał, jakby pró­bo­wał zga­sić ogień.

– Prze­cież ja tak wła­śnie oddy­cham – odpo­wie­dział Thor.

– To nie oddy­chaj – pora­dził przez zaci­śnięte zęby Loki. – Wiesz, oni nas też mogą sły­szeć.

– To prze­stań gadać – skar­cił go Thor, na tyle gło­śno, że Loki aż zasło­nił dło­nią wierzch kie­li­cha. Zer­k­nął nad bra­tem na drzwi do kom­naty ojca, spo­dzie­wa­jąc się, że zaraz się otwo­rzą, a jeden z ein­her­ja­rów wyj­dzie spraw­dzić, o co cho­dzi z tajem­ni­czym kie­li­chem, który kłóci się sam ze sobą.

Jed­nak nic takiego się nie stało.

Loki ponow­nie uniósł kie­lich, a Thor wziął prze­sad­nie głę­boki oddech, nie wyda­jąc przy tym żad­nego dźwięku.

– Może Zwier­cia­dło się pomy­liło – stwier­dziła Frigga. – Sam powie­dzia­łeś w Wiel­kiej Sali, że żadna z wizji przy­szło­ści nie jest pewna, nawet ta, którą daje potężna magia.

– Jesz­cze ni­gdy się nie minęło z prawdą, ni­gdy w dzie­jach naszego ludu – odparł Odyn. – Nie­wy­klu­czone, że może się pomy­lić. Nie­wy­klu­czone też, że tak twier­dzili kró­lo­wie, żeby bro­nić swo­ich decy­zji. Wszystko, co król Asgardu zoba­czył w Zwier­cia­dle Oka Boga, w końcu się spraw­dzało. Ostrze­gło mnie przed nad­cią­ga­jącą wojną z Lodo­wymi Olbrzy­mami. Prze­trwa­li­śmy tam­ten kon­flikt tylko dzięki wzmoc­nio­nym for­ty­fi­ka­cjom, które zawczasu wznie­śli­śmy. To narzę­dzie do ostrze­ga­nia, a nie ulot­nych prze­po­wiedni, które być może się speł­nią. Jeśli Zwier­cia­dło poka­zuje go na czele armii żyją­cych umar­łych, która masze­ruje prze­ciwko naszemu ludowi, to wła­śnie na takie zagro­że­nie musimy się szy­ko­wać.

– Nie musisz pod­no­sić na mnie głosu – powie­działa Frigga i Loki uświa­do­mił sobie, że ojciec z pew­no­ścią krzy­czał. Trudno było się w tym wszyst­kim zorien­to­wać ze względu na war­stwę pit­nego miodu w naczy­niu. – A jak, według cie­bie, mamy się przy­go­to­wy­wać na to zagro­że­nie? Uka­rzesz go za to, że może w przy­szło­ści zro­bić coś złego? Musiał­byś zamknąć pod klu­czem cały dwór, jeśli za coś takiego mia­łoby się wię­zić.

Nastała chwila ciszy, tak długa, że Loki aż zaczął się mar­twić, czy jego czar już nie znik­nął, potem jed­nak usły­szał Kar­nillę.

– Wzmoc­nimy ochronę Kamieni Norn.

– To nie wystar­czy – odparł Odyn.

– Utrata Kamieni nie byłaby… – zaczęła Frigga, ale jego ojciec jej prze­rwał.

– Kamie­nie Norn w nie­wła­ści­wych rękach mogłyby ozna­czać koniec Asgardu.

– A ty uwa­żasz, że te nie­wła­ściwe ręce to ręce naszego syna? – zapy­tała Frigga.

Cisza. Loki czuł, że przy­spie­sza mu puls i staje się tak gło­śny, że za chwilę na pewno zagłu­szy jego ojca, kiedy ten znowu się ode­zwie. Poczuł nagłe dła­wie­nie w piersi, takie, że aż nie spo­sób było zaczerp­nąć tchu. Thor zesztyw­niał i uniósł ręce w pozie, którą Loki znał ze spa­rin­gów z bra­tem. Thor był już gotów do walki, nawet jeśli do końca nie wie­dział, o co mia­łaby się ona toczyć.

„Powiedz to”, pomy­ślał Loki. „Powiedz, który z two­ich synów popro­wa­dzi armię prze­ciwko Asgar­dowi. Który z nas sta­nie po nie­wła­ści­wej stro­nie pod­czas Ragnaröku”.

– Powin­ni­śmy wra­cać na ucztę – powie­działa wresz­cie Frigga. – Twój lud będzie ocze­ki­wał od cie­bie wska­zó­wek. Tego, że wyja­śnisz mu swoją nagłą ucieczkę. A nie wie­ści o końcu świata.

Loki poczuł, że brat łapie go za tylną połę tuniki i cią­gnie w głąb kory­ta­rza, z dala od ojcow­skich kom­nat, a potem jesz­cze przez jakieś otwarte drzwi – tam, gdzie nikt nie mógł ich zoba­czyć. Kie­lich wypadł mu z rąk, z brzdę­kiem poto­czył się po posadzce.

Thor zacią­gnął ich do kaplicy poświę­co­nej Wszech­mat­kom, gdzie Odyn zwykł samot­nie modlić się przed walką. Pomiesz­cze­nie było małe, a złote świa­tło sączące się przez okna spra­wiało, że drew­niane nisze wyda­wały się lep­kie i cie­płe. Wzdłuż belek wyrzeź­biono sceny uka­zu­jące roz­sza­la­łego węża i Wszech­matki wstę­pu­jące na swoje trony. Stary lakier łusz­czył się, przez co kra­wę­dzie wyglą­dały, jakby były pokryte rosą.

Thor przy­siadł na jed­nej z rzeź­bio­nych ław, pod naścien­nym wize­run­kiem Gaei Miło­sier­nej. Po bokach miał jej ramiona z wycią­gnię­tymi przed sie­bie dłońmi. Loki zajął miej­sce po dru­giej stro­nie przej­ścia mię­dzy ławami. Twarde opar­cie spra­wiło, że pra­wie natych­miast roz­bo­lały go plecy. Thor osu­nął się nieco, dło­nie przy­ci­snął do czoła, ale Loki sie­dział pro­sto. Wpa­try­wał się w Gaeę, w czu­bek jej pod­bródka, w głę­boko osa­dzone oczy, w bła­gal­nie otwarte wąskie wargi.

Thor ode­zwał się pierw­szy:

– Ojciec widział jed­nego z nas na czele armii idą­cej na Asgard.

– Tak, pamię­tam – odparł Loki, cią­gle wpa­tru­jąc się w Gaeę. – Wiesz, też tam byłem.

– Jed­nego z nas…

– Myślę, że dokład­nie to była mowa o jed­nym z jego synów, zatem trzeba się zasta­no­wić, czy Odyn nie skrywa w pała­co­wej wieży jakiejś sekret­nej rodziny, która knuje, jak pod­ciąć nam gar­dła.

Thor się wypro­sto­wał, skrzy­żo­wał ramiona i gwał­tow­nie odwró­cił w stronę Lokiego.

– Bra­cie, chcesz dys­ku­to­wać ze mną o seman­tyce?

– Tylko jeśli potra­fisz prze­li­te­ro­wać słowo „seman­tyka”.

– Nie kpij ze mnie.

– Nie śmiał­bym – odparł Loki, na­dal wpa­tru­jąc się w dło­nie Gaei. Pełne pokory. Odda­nia. Słabe. – To prze­cież mogłoby dopro­wa­dzić do końca świata.

Thor wal­nął pię­ścią o opar­cie ławy przed nim, aż posko­czyła, stu­ka­jąc o kamienną pod­łogę.

– Czy dla cie­bie wszystko jest żar­tem?

Loki zer­k­nął w bok, w stronę Thora.

– Myślę, że skoro tak bar­dzo się tym przej­mu­jesz, to znak, że to nie ty będziesz pro­wa­dził tę armię.

– O co ci cho­dzi? – wykrzyk­nął Thor.

– Myślę, że gdy­byś zebrał grupę przy­pad­ko­wych Asgard­czy­ków i zapy­tał ich, który z nas naj­praw­do­po­dob­niej zbun­to­wałby się prze­ciwko ojcu, to wygrał­bym w przed­bie­gach. – Loki zaśmiał się pusto, strze­pu­jąc ze spodni drza­zgę, która spa­dła z ławki. – Może to byłby pierw­szy kon­kurs, w jakim bym z tobą wygrał.

– I to cię nie mar­twi? – zapy­tał z nie­do­wie­rza­niem Thor.

Loki wzru­szył ramio­nami.

– Słu­chaj, jak już się dowie­dzia­łem, co zoba­czył ojciec, to jeśli kie­dy­kol­wiek stanę na czele jakiejś armii, zatrzy­mam się, prze­my­ślę całą sprawę i och, wiesz, nie zro­bię tego.

– Ale co, jeśli sta­ra­jąc się to powstrzy­mać, spra­wisz, że to się sta­nie? – nie ustę­po­wał Thor.

Loki zmarsz­czył brwi.

– Myślisz, że tego, co zoba­czył ojciec, nie da się unik­nąć?

– W całej histo­rii Asgardu Zwier­cia­dło Oka Boga jesz­cze ni­gdy się nie pomy­liło – odparł Thor. – Ostrzega przed nad­cho­dzą­cymi nie­bez­pie­czeń­stwami. I one zawsze nastę­pują. – Znowu gwał­tow­nie odwró­cił się do przodu, przy­ci­snął pięść do czoła, a potem szybko spoj­rzał na brata. – Może ojciec nie wie, który to z nas.

– Prze­cież tak łatwo nas ze sobą pomy­lić – powie­dział Loki. – Może nie mam racji, ale pro­wa­dze­nie armii bar­dziej pasuje do cie­bie. Ja tam wolę stać z boku, z jakąś prze­ką­ską. – Stuk­nął obca­sem o posadzkę. – I ni­gdy bym nie ryzy­ko­wał znisz­cze­nia tych butów w walce.

Thor przy­ci­snął łok­cie do kolan, a głowę opu­ścił na sple­cione dło­nie.

– Czy naprawdę to tak mało dla cie­bie zna­czy? – ode­zwał się gło­sem łagod­niej­szym, niż spo­dzie­wał się Loki, co go uspo­ko­iło.

– Dla mnie nic nie jest małe – odparł Loki, a potem wstał. Zaha­czył stopą o szcze­linę mię­dzy dwoma kamie­niami.

– Dokąd idziesz? – Thor zawo­łał za nim, gdy ten się wypro­sto­wał i ruszył do wyj­ścia.

– Muszę poroz­ma­wiać z Amorą.

– Myślisz, że roz­mowa z nią wła­śnie teraz to dobry pomysł?

Loki zatrzy­mał się, pra­wie pod drzwiami i zasta­no­wił się, czy ma udać, że tego nie sły­szał. Brat pró­bo­wał go spro­wo­ko­wać. Skło­nić, żeby zawró­cił. A on zawsze sta­rał się, jak mógł, żeby nie dawać bratu tego, czego chciał.

Mimo to odwró­cił się do niego. Thor rów­nież wstał, jedną z dłoni oparł na kra­wę­dzi ławki.

– Co przez to rozu­miesz? – dopy­ty­wał się Loki.

Spoj­rze­nie Thora prze­su­nęło się po kamien­nej posadzce, a potem wró­ciło do brata.

– Uwa­żam, że ona nie ma na cie­bie dobrego wpływu.

– Powiedz to raz jesz­cze, tylko tym razem przy­słoń jedno oko. Wtedy będziesz wyglą­dał zupeł­nie jak ojciec.

– Nie żar­tuję.

– Ow­szem, jestem pewien, że nie żar­tu­jesz – sta­rał się mówić spo­koj­nie, ale odczu­wana uraza spra­wiła, że jego słowa brzmiały ostro. Nie miał zbyt wielu przy­ja­ciół. Thor i tre­nu­jący z nim wojow­nicy jasno dawali do zro­zu­mie­nia, że nie chcą robić niczego razem z Lokim, jakby mogli się od niego zara­zić bra­kiem musku­la­tury, gdyby tylko sta­nęli za bli­sko.

– Po pro­stu zazdro­ścisz – odpa­ro­wał, cho­ciaż gdy tylko te słowa wyszły z jego ust, już wie­dział, jak głu­pio wypadł. Jak roz­pacz­li­wie.

– Czego zazdrosz­czę? – zapy­tał Thor.

– Nie wiem, ale coś wymy­ślę. – Powi­nien już wtedy wyjść, ale zamiast tego cof­nął się o krok w głąb kaplicy, w stronę Thora. – To nie twoja sprawa, z kim spę­dzam czas.

– Oczy­wi­ście, że to moja sprawa – obru­szył się Thor. – Jesteś moim bra­tem.

– To czy ja powi­nie­nem przej­mo­wać się tym, że całe dłu­gie noce spę­dzasz na spa­rin­gach z Sif? – odpa­ro­wał Loki.

Policzki Thora się zaczer­wie­niły.

– To co innego, ona mi pomaga w…

– W czym? – Loki uniósł brew. Ni­gdy nie przy­znał się Tho­rowi, że ten gry­mas godzi­nami ćwi­czył przed lustrem w swo­jej kom­na­cie, aby upew­nić się, że w razie potrzeby wykona go per­fek­cyj­nie. – W zacho­wa­niu sprę­ży­sto­ści?

– A w czym tobie pomaga Amora? – rzu­cił Thor. – Uczy cię, jak zostać wiedźmą. Taką jak ona?

– Ona nie jest żadną wiedźmą! – odszczek­nął Loki. – To cza­ro­dziejka. Pew­nego dnia zosta­nie nadworną cza­ro­dziejką.

Thor par­sk­nął.

– Kiedy będę kró­lem, to nie będzie mogła nawet zbli­żyć się do dworu.

Loki skrzy­żo­wał ramiona.

– „Kiedy będę kró­lem”?

– Nie o to mi cho­dziło.

– Ale wła­śnie to powie­dzia­łeś.

– Świet­nie, może i o to mi cho­dziło – wark­nął Thor. – Jeżeli zamie­rzasz wciąż dotrzy­my­wać jej towa­rzy­stwa, może i dla cie­bie też nie będzie miej­sca.

– Czy to ma być jakaś groźba? – zapy­tał Loki. – Jeżeli tak, to może byś się posta­rał, żeby była nieco mniej kusząca. Kto powie­dział, że chcę jakie­goś miej­sca na dwo­rze króla, który potrafi wal­nąć się w twarz wła­snym mło­tem?

– To było tylko raz!

– A jed­nak pozo­sta­wił trwały ślad w naszych ser­cach.

– Przy­naj­mniej będę po wła­ści­wej stro­nie, kiedy nasta­nie Ragnarök! – wybuchł Thor. – Będę wal­czył za Asgard, a nie prze­ciwko niemu.

Loki wcią­gnął policzki, sta­ra­jąc się ukryć, jaki cię­żar spadł mu na serce. Obaj podej­rze­wali, że cho­dzi wła­śnie o niego, ale nie sądził, że Thor powie to gło­śno. Kiedy spoj­rzał na brata, poczuł się jakiś taki ciem­niej­szy, niczym coś pie­czo­nego na zbyt dużym pło­mie­niu. Thor miał zaciętą minę, cho­ciaż jego oczy były pełne żalu.

– Może Zwier­cia­dło się pomy­liło – powie­dział cicho Loki.

– Ono ni­gdy się nie myli – odparł Thor.

– Mówisz to tak, jak gdyby przy­szłość sta­no­wiła coś nie­unik­nio­nego, nie­pod­le­ga­ją­cego zmia­nom. A co się sta­nie, jeśli wła­śnie teraz wbi­jesz mi nóż i zabi­jesz mnie przed koń­cem świata? Wtedy nie mógł­bym wypeł­nić swo­jego zdra­dziec­kiego prze­zna­cze­nia, nie­praw­daż?

– Pro­szę, nie bądź na mnie zły.

– Nie jestem na cie­bie zły!

– Krzy­czysz.

– Wcale nie!… – Loki urwał, gdy nagle uświa­do­mił sobie, że jego głos odbija się echem od skle­pio­nych stro­pów kaplicy. Odwró­cił się z powro­tem ku drzwiom, szu­ka­jąc zasuwy. – Uda­nego święta, bra­cie.

– Loki, pocze­kaj…

Usły­szał cięż­kie kroki Thora, poczuł jego wycią­gniętą rękę, ale wywi­nął się z uści­sku brata. Serce mu łomo­tało, jed­nak zdo­łał zacho­wać spo­kojny i mniej roz­go­ry­czony ton, niż miał ochotę.

– Lepiej trzy­maj się ode mnie z daleka. Pod­czas końca świata będziemy wro­gami.

Spo­dzie­wał się, że Thor zapro­te­stuje, że będzie się uspra­wie­dli­wiał tak jak zawsze. Jed­nak brat mil­czał, a Loki poczuł, że roz­po­ściera się mię­dzy nimi coś ciem­nego i chłod­nego.

Oczy­wi­ście Thor uznał, że gdy nasta­nie koniec świata, to on będzie po wła­ści­wej stro­nie. To on popro­wa­dzi siły dobra w obro­nie Asgardu. Brat Lokiego uro­dził się, aby zostać kró­lem – cały dwór o tym wie­dział. Wie­dział też o tym każdy, kto tylko na niego spoj­rzał. Bogo­wie nie zdo­ła­liby stwo­rzyć bar­dziej mode­lo­wego monar­chy od niego, jasno­wło­sego, o sze­ro­kich ramio­nach, szyb­kiego oraz sil­nego. Loki skła­dał się z odpad­ków pozo­sta­łych po for­mo­wa­niu brata – takich, które zmiata się ze stołu i rzuca w ogień: szczu­pły i blady, o haczy­ko­wa­tym nosie i czar­nych wło­sach spły­wa­ją­cych na kark, na któ­rym kła­dły się brzydko zmierz­wione. Skóra Thora ogo­rzała od słońca tak, że sama wyda­wała się pan­ce­rzem. U Lokiego była biała niczym mleko i rów­nie łatwo się psuła.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki