Królowa dram - Paweł Nowak - ebook + książka

Królowa dram ebook

Nowak Paweł

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Czy zdarzyło Ci się kiedyś marzyć o byciu szczuplejszą, piękniejszą, bardziej perfekcyjną? Eliza marzy dokładnie o tym samym… tylko że jej życie wymknęło się spod kontroli i wygląda zupełnie inaczej, niż to sobie zaplanowała. Na co dzień gra rolę lojalnej BFF – mistrzyni od ogarniania problemów wszystkich swoich przyjaciół (przynajmniej tak jej się wydaje). Ale jej własny świat? Cóż, totalna masakra.

Miłość, praca, przyjaciele (czy na pewno nimi są?), rodzina, która nie akceptuje jej życia w stolicy. I właśnie wtedy przychodzi moment olśnienia: jak sama mówi, skoro życie „ucieka jej przez dłonie”, podejmuje decyzję, która zmienia wszystko – napisze książkę. Tyle że nie o sobie, lecz o życiu swojego przyjaciela Adasia. Czy to ją uratuje? Czy pogrąży jeszcze bardziej? Poznaj polską Bridget Jones, królową pomyłek, przekręceń i dram – bo przecież każdy kraj zasługuje na swoją Bridget!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 374

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rozdział I

I am beau­ti­ful no mat­ter what they say, Words can’t bring me down, I am beau­ti­ful in every sin­gle way, Yes, words can’t bring me down.

Chri­stina Agu­ilera, Beau­ti­ful

– Może cia­steczko do kawki? Mamy fan­ta­styczną bezę z tru­skaw­kami. Będzie świet­nie paso­wać. Albo ser­ni­czek z białą cze­ko­ladą. Naprawdę jest prze­pyszny.

– Nie powin­nam – rzu­ci­łam nie­śmiało.

Robiła to spe­cjal­nie, widzia­łam w jej oczach. Zawsze to robi. Prze­cież chcę się tylko napić kawy, dla­czego za każ­dym razem pro­po­nuje to okropne cia­sto? No dobra, nie jest okropne, jest obłędne. Od dwóch mie­sięcy nie mogę się mu oprzeć, cho­ciaż zawsze obie­cuję sobie, że tym razem powiem „nie”. Dasz radę, Elizka, jesteś silną, aser­tywną kobietą. Wcale nie musisz go jeść. Prze­cież już wiesz, jak sma­kuje…

– To jak? – powtó­rzyła kel­nerka. – Kawa­łe­czek? Beza czy ser­nik?

Widzia­łam, jak kpi ze mnie! Na pewno myślała sobie: „Jesteś taka gruba, że pochło­nę­ła­byś cały tort”. Uśmie­chała się zachę­ca­jąco, ale już ja znam takie wydry, co śmieją się w duchu, licząc, że jeśli wszyst­kie ich klientki będą pulchne, to pozbędą się kon­ku­ren­cji na rynku hot sin­gie­lek.

– Naprawdę nie powin­nam. – Toczy­łam wewnętrzną walkę. Weź­miesz czer­woną pigułkę, zosta­niesz w świe­cie, w któ­rym się uro­dzi­łaś, z kolei nie­bie­ska pozwoli ci wejść do Matrixa, gdzie poznasz prawdę o samej sobie. Zaraz, co ja pie­przę! Jaki Matrix! Praw­dziwe piękno kryje się we mnie i żadne ciastko mu nie zaszko­dzi. A zresztą, nie posło­dzę cap­puc­cino. – To może jed­nak bezę – odpo­wie­dzia­łam. – Ale malutki kawa­łe­czek.

– Świetny wybór – ucie­szyła się wydra. – Ja wczo­raj zja­dłam trzy kawałki, taka była pyszna.

– Serio? I tak wyglą­dasz? – W wyobraźni wła­śnie doko­ny­wa­łam na niej egze­ku­cji. Blond loki tej chu­dej wydry oplo­tły jej szyję, nie pozwa­la­jąc jej zła­pać tchu. Boże, dla­czego mnie nie­na­wi­dzisz?! Czym zawi­ni­łam?!

– Tak już mają chu­dzielce – odparła, jakby nie czuła palą­cej nie­na­wi­ści w moim wzroku. – Kawka na zwy­kłym czy chu­dym?

– Chu­dym! – ryk­nę­łam nieco gło­śniej, niż zamie­rza­łam. Może die­te­tyczne mleko zrów­no­waży cho­ciaż pięć pro­cent kalo­rii, które wsunę w tej pięk­nej bezie, tak ocho­czo ofe­ro­wa­nej przez wydrę.

– Podam do sto­lika – odpo­wie­działa z uśmie­chem, prze­cho­dząc do robie­nia kawy.

Poczła­pa­łam w stronę sto­lika w kącie kawiarni. Uwiel­bia­łam Nero i ten sto­lik. Mia­łam tu widok na cały lokal, nikt mi nie prze­szka­dzał. Tak jak­bym była legal­nie nie­wi­dzialna, jakby nikt nie zauwa­żał ilo­ści pochła­nia­nych przeze mnie cia­stek. Dziś jed­nak będę miała towa­rzy­stwo. Musia­łam zna­leźć lep­sze miej­sce. Wybra­łam zatem kanapę na środku sali. W miej­scu, w któ­rym mnie oce­niano. Zawsze bałam się opi­nii innych. Nie byłam per­fek­cyjna. Bio­rąc pod uwagę, że stan­dardy per­fek­cyj­no­ści wyzna­cza Mał­go­sia Roze­nek, bli­żej mi było do Buki z Mumin­ków niż do naczel­nej gwiazdy TVN-u.

Odkąd pamię­tam, zawsze byłam… duża. Uży­łam okre­śle­nia „duża”, bo chcę się poczuć lepiej. Krótko mówiąc, gruba. No cóż, trzeba nazy­wać rze­czy po imie­niu. Jestem zwy­czaj­nie gruba. Wła­ści­wie to nie wiem dla­czego. Wcale nie jem dużo. Okej, wię­cej niż inni, ale na­dal nie­dużo. Po pro­stu mam więk­szy ape­tyt na słod­kie. Choć oso­bi­ście uwa­żam, że nie to jest powo­dem moich dodat­ko­wych kilo­gra­mów. Osta­tecz­nie wydry jadły trzy kawałki bezy, a ja tylko jeden. Nie­któ­rzy tak mają, tyją od powie­trza. Tak, z tym zało­że­niem szłam przez życie. Po pro­stu jestem gruba i już. Mam ładną buzię, piękne, dłu­gie, kasz­ta­nowe włosy i wiel­kie brą­zowe oczy. No i dłu­gie rzęsy. Bar­dzo dłu­gie. Fakt, że sztuczne, ale kto by tam wni­kał w szcze­góły. Rzęsy to rzęsy, a czego bozia ci nie dała, to kosme­tyczka dosztu­kuje.

No dobra, skoro już o tym mowa, jestem jedną z tych power girls, które uwa­żają, że praw­dziwe piękno kryje się wewnątrz. Tego się trzy­ma­łam, cho­ciaż z tym wewnętrz­nym pięk­nem też róż­nie bywało. Osta­tecz­nie dopiero co chcia­łam doko­nać mordu na wydrze. Ale jak to mówią, nobody is per­fect. Aha, skoro o wydrach już mowa, ta zawsze była na mojej czar­nej liście. Kobiety z zało­że­nia są wredne. No chyba że są Gosią Roze­nek, to wtedy nie… ale ogól­nie rzecz bio­rąc, są! Obga­dują, śmieją się z cie­bie w duchu i pod­su­wają ciastka grub­szym od sie­bie.

To nie tak, że nie mam kole­ża­nek. Mam, ale selek­tyw­nie dobie­ram przy­ja­ciół, głów­nie to geje. To ide­alna alter­na­tywa przy­ja­ciółek. Nie zazdrosz­czą, nie pod­bie­rają face­tów, mają prawo być ład­niejsi, no i w ich oczach ni­gdy nie jesteś za gruba. Powie­dzia­ła­bym nawet, że im grub­sza, tym lep­sza… Hm, nie brzmi to dobrze. Muszę to wykre­ślić. Reasu­mu­jąc, geje są super! I dobrze mieć ich w swoim oto­cze­niu. Nie wie­dzieć czemu, z les­bij­kami bywa trud­nej… no ale to jed­nak kobiety. A o kobie­tach już mówi­łam.

Moją naj­więk­szą pod­porą jest Adaś… Adaś jest cudowny, cho­ciaż prze­żył wiele. I choćby dla­tego zasłu­guje na sza­cu­nek. Adaś wyko­rzy­stuje co naj­mniej połowę swo­ich pokła­dów empa­tii. Jest moim wzo­rem walki o sie­bie. Wyrocz­nią w spra­wach życio­wych, a z kolei jego zwią­zek to speł­nie­nie marzeń o księ­ciu na bia­łym koniu. No, w moim przy­padku musiałby chyba przy­je­chać na wiel­błą­dzie. To Adaś nauczył mnie życia, tole­ran­cji i wiary w to, że nawet po naj­więk­szej burzy wycho­dzi słońce. I dla­tego to wła­śnie on miał ode­grać główną rolę w tym, co mogło odmie­nić moje życie o sto osiem­dzie­siąt stopni.

Cze­ka­łam na niego już od dzie­się­ciu minut, ale miał prawo się spóź­niać. Pra­co­wał w dużej fir­mie na Mor­do­rze, a zatem „Będę za dzie­sięć minut” nale­żało czy­tać jako „Spóź­nię się dwa­dzie­ścia”. Może to i lepiej. Nie wie­dzia­łam, czy jestem gotowa na tę roz­mowę, i nie mia­łam poję­cia, jak on zare­aguje na to, co mia­łam mu do prze­ka­za­nia. Adaś rzadko się zło­ścił. Ale gdy już wybu­chał, to z siłą ato­mówki. Dla­tego wola­łam się z nim umó­wić w miej­scu publicz­nym. Kto jak kto, ale on umiał się zacho­wać. Grze­gorz go tego nauczył…

– Podać cukier do kawy? – Z roz­my­ślań wytrą­ciła mnie chuda wydra, sta­wia­jąc przede mną gigan­tyczny kawa­łek bezy z tru­skaw­kami.

– Nie sło­dzę – odpar­łam z mściwą satys­fak­cją. Cho­ciaż sło­dzę, i to co naj­mniej dwie łyżeczki.

– Zazdrosz­czę! Ja pró­buję odsta­wić cukier, ale nie mogę się powstrzy­mać – odparła, po czym odwró­ciła się na pię­cie. Zaci­snę­łam szczęki tak mocno, że mia­łam wra­że­nie, że poła­mię sobie zęby. Już mia­łam wylać to gorz­kie, odtłusz­czone latte na te jej piękne blond loki, kiedy przede mną poja­wił się Adaś w bia­łej koszuli i ide­al­nie skro­jo­nej mary­narce. Wyglą­dał, jakby mnie nie pozna­wał.

– Wszystko w porządku? – Prze­krę­cił głowę i zmarsz­czył brwi.

Odpę­dzi­łam obraz kona­ją­cej wydry i spoj­rza­łam na sto­ją­cego przede mną przy­ja­ciela.

– Tak – odpar­łam, upi­ja­jąc łyk kawy. – Aua!

Gorące mleko wypa­liło mi pod­nie­bie­nie. Szybko odsta­wi­łam fili­żankę na spodek, dło­nią wie­trząc usta. Na twa­rzy Ada­sia zasko­cze­nie ustą­piło miej­sca naj­pierw prze­ra­że­niu, póź­niej zaś roz­ba­wie­niu, które rosło z każdą sekundą.

– No co! – rzu­ci­łam. – Gorącą mi podała.

Wydra tylko z nie­sma­kiem unio­sła swoje nary­so­wane kre­ską brwi. Widać, że sztuczne.

– Spóź­ni­łeś się. Zamó­wi­łam ci bezę. – Prze­su­nę­łam wielki kawa­łek cia­sta w jego stronę.

– Kogo chcesz oszu­kać? – Zaśmiał się. – Zamó­wi­łaś dla sie­bie. Jed­nakże będę tak miły i dotrzy­mam ci towa­rzy­stwa, zaraz sko­czę po swoją. Na począ­tek jed­nak się z tobą przy­wi­tam, o ile twoje usta już doszły do sie­bie.

– Nie chcesz wie­dzieć, co te usta potra­fią – odpo­wie­dzia­łam, cału­jąc go w poli­czek.

– Hahaha, nie wąt­pię, ale pamię­taj, że geje są w tym lepsi.

– Żebyś się nie zdzi­wił, mój drogi. – Prze­wró­ci­łam zalot­nie oczami, odgar­nia­jąc kosmyk wło­sów.

– Ład­nie wyglą­dasz. Zro­bi­łaś coś z wło­sami?

– Nie, nic, byłam tylko u fry­zjera. – Lek­ce­wa­żąco mach­nę­łam ręką.

– Yyyy, a to nie zna­czy to samo? – Pró­bo­wał stłu­mić śmiech.

– Nie rozu­miem – odpar­łam roz­ko­ja­rzona.

– No skoro byłaś u fry­zjera, to chyba zro­bi­łaś coś z wło­sami.

Fuck.

– Ani się waż robić ze mnie głu­piej. – Pogro­zi­łam mu pal­cem. – Mam do cie­bie sprawę!

– No niczego innego się nie spo­dzie­wa­łem.

– Ej, co to miało zna­czyć?!

– Eliza, wycią­gasz mnie w środku tygo­dnia, dzień wcze­śniej idziesz do fry­zjera i wkła­dasz naj­wyż­sze szpilki, jakie masz w domu. Na kilo­metr bije od cie­bie: wpa­dłam na pomysł za miliony i ty musisz mi w nim pomóc!

Ner­wowo scho­wa­łam stopy pod kanapę. Przej­rzał mnie. Powin­nam się wyco­fać i uda­wać głu­pią czy pozwo­lić mu trium­fo­wać?

– Chcia­łam ci się spodo­bać. – Szłam w zaparte.

– Taaaa. – Roze­śmiał się. – Jestem gejem, zapo­mnia­łaś?

– Dobra! Przej­rza­łeś mnie. – Pod­da­łam się. – Mam świetny pomysł, który może wresz­cie odmie­nić moje życie. Wła­ści­wie to jestem już w poło­wie pracy, ale nie chcia­łam ci o tym mówić wcze­śniej. Ogól­nie myślę, że się ucie­szysz… cho­ciaż sama nie wiem. Nie jest to pro­ste i bra­kuje mi kilku infor­ma­cji. I doty­czy też cie­bie. Ale nie martw się, nie zaszko­dzi ci w żaden spo­sób, po pro­stu jesteś mi bli­ski i kocham cię, i chcia­ła­bym, byś mnie wsparł, w sen­sie poparł mój pomysł. I nie możesz być zły, bo gdy­byś był, to wiesz, wszystko się… wyje­bie.

Słowa wypa­dły ze mnie jak lawina. Sama zgu­bi­łam sens, a Adaś patrzył na mnie coraz bar­dziej zdez­o­rien­to­wany.

– Możesz w skró­cie? – rzu­cił.

– Chcę napi­sać książkę! – wypa­li­łam.

Zmie­rzył mnie wzro­kiem i uśmiech­nął się krzywo.

– Okej, teraz zro­zu­mia­łem. Brzmi świet­nie. Jesteś na tyle barwną posta­cią, że to może się udać. Trzy­mam kciuki.

Uff, jestem w domu!

– Cudow­nie, że się cie­szysz – odpar­łam zachwy­cona, klasz­cząc w dło­nie. Chwy­ci­łam jego twarz i poca­ło­wa­łam go w usta, w tym samym momen­cie roz­le­wa­jąc kawę moim obfi­tym biu­stem wprost na jego kro­cze.

– Cho­lera! – wrza­snął, wzbu­dza­jąc zain­te­re­so­wa­nie pozo­sta­łych gości i poru­sze­nie obsługi.

Prze­ra­żona patrzy­łam, jak z beżo­wych spodni ska­py­wało moje bez­tłusz­czowe latte. Zamar­łam i zakry­łam usta dło­nią.

– Prze­pra­szam.

Adaś patrzył na mnie wście­kły wobec pod­śmie­chu­ją­cego się tłumu gapiów. Chwy­ci­łam ser­wetki i zaczę­łam wycie­rać jego kro­cze, co tylko powięk­szyło plamę roz­cho­dzącą się już teraz na pozo­stałą powierzch­nię ud.

– Co ty robisz! – wark­nął, odsu­wa­jąc się.

Zebrani wokół ludzie nie potra­fili już powstrzy­mać śmie­chu. Szcze­rze mówiąc, sama bym się śmiała, widząc, jak jakaś odstrze­lona gru­ba­ska pochyla się nad sto­li­kiem, prze­cie­ra­jąc kro­cze przy­stoj­nego chło­paka na samym środku war­szaw­skiej kawiarni.

– Chcia­łam pomóc. – Uśmiech­nę­łam się zalot­nie, patrząc na niego z dołu.

– Obej­dzie się! Jak ja wyglą­dam! Mam jesz­cze dziś spo­tka­nie!

– Możemy panu dać robo­cze spodnie, mamy jesz­cze jakieś z uni­for­mów na zaple­czu, myślę, że chło­paki z obsługi się nie obrażą. – Pode­szła do nas chuda wydra.

Nikt nie pro­sił cię o pomoc, pomy­śla­łam.

– Dzięki Bogu, popro­szę, pójdę się prze­brać.

– Jest gejem! – wypa­li­łam, zanim zdą­ży­łam się ugryźć w język, posy­ła­jąc jej naj­bar­dziej wyra­cho­wane spoj­rze­nie.

Wydra zanie­mó­wiła, za to Adaś wyglą­dał, jakby wyzio­nął ducha. Spoj­rzał na mnie z pogardą, jakby chciał powie­dzieć: „Co ty odwa­lasz?”. Usia­dłam na kana­pie, skrzy­żo­wa­łam ramiona na pier­siach i zapa­trzy­łam się na obraz na ścia­nie, choć wła­ści­wie w ogóle go nie widzia­łam.

Adaś wyszedł za chudą wydrą do toa­lety. Czu­łam się jak totalna kre­tynka. Nie dość, że nie powie­dzia­łam mu naj­waż­niej­szego, to jesz­cze wygłu­pi­łam się przed wydrą i wyszłam na zazdro­sną przy­ciotę. Jeśli nie jeste­ście wta­jem­ni­czeni, przy­ciota to laska, która ota­cza się samymi gejami, uwa­ża­jąc ich za bożysz­cza. Nie brzmi to naj­le­piej, ale ide­al­nie do mnie pasuje.

Adaś nie wra­cał przez kolejne pięć minut, a ja zaczę­łam się zasta­na­wiać, jak ura­to­wać to spo­tka­nie, które nawet w poło­wie nie prze­bie­gało tak, jak pla­no­wa­łam. Moje marze­nia o wiel­kiej karie­rze wisiały na wło­sku. Z ner­wów wcią­gnę­łam jak odku­rzacz całą bezę i zaczę­łam się bić z myślami, czy nie zamó­wić jesz­cze ser­nika.

– Już zja­dłaś? – zdzi­wił się Adaś, wró­ciw­szy z łazienki i spoj­rzaw­szy na mój pusty talerz.

– Żar­tu­jesz? – Uda­łam głupa. – Odda­łam, bo zala­łam ciastko kawą. – Boże, ty kre­tynko! – Adaś, bar­dzo cię prze­pra­szam – zaczę­łam. – Wiesz, nawet ład­nie ci w tych spodniach, pasują do mary­narki. – Rato­wa­łam sytu­ację.

– Eliza! – Zatrzy­mał mnie gestem ręki. – Nie pogar­szaj sprawy. Co z tą książką? Co to za gatu­nek? Kry­mi­nał, kome­dia?

– Wła­ści­wie to… powieść oby­cza­jowa, romans… No wiesz, z rodzaju tych, któ­rych teraz dużo.

– Chcesz być drugą E.L. James? No wiesz, z twoją wyobraź­nią… i moż­li­wo­ściami two­ich ust – dodał, uśmie­cha­jąc się, co było dobrym zna­kiem.

– Myślę, że na gene­wie takich histo­rii, które powstały w ostat­nim cza­sie, może się to dobrze sprze­dać. Ta histo­ria to będzie praw­dziwy sztos! Takiej książki nie było jesz­cze na rynku, wierz mi!

Adaś zmarsz­czył brwi.

– Gene­wie?

– No! To się teraz sprze­daje! Romanse, seks, sam wiesz!

– Cze­kaj, cze­kaj… gene­wie… Rozu­miem, że chcia­łaś powie­dzieć „gene­zie”, mając na myśli „na kan­wie”?

Boże, zabij mnie.

– Oj tam, nie cze­piaj się szcze­gó­łów. Musisz mi pomóc.

Roze­śmiał się.

– Matko, a w czym ja mam ci pomóc? Nie znam się na sek­sie hete­ry­ków…

– Nie słu­chasz mnie. – Pokrę­ci­łam głową. – Chcę napi­sać książkę, jakiej jesz­cze nie było. Każda pod­rzędna autorka pisze o roman­sach dam­sko-męskich. Co druga książka jest o jakiejś tępej dzi­dzie zako­cha­nej w mafio­sie. Seks hete­rycki każ­demu się już prze­jadł. Ja chcę napi­sać o…

– O peda­łach?! – zdzi­wił się Adam sta­now­czo za gło­śno.

– Cicho bądź! – syk­nę­łam, czer­wie­niąc się jak burak. – Wasz świat jest znacz­nie cie­kaw­szy. W Pol­sce bra­kuje lite­ra­tury na ten temat. Wyobraź sobie te nagłówki! „Pierw­szy gejow­ski romans z ele­men­tami ero­tyki”. To nie byłby głupi ero­tyk. Chcia­ła­bym napi­sać praw­dziwą opo­wieść – pod­kre­śli­łam.

Adaś wyda­wał się jed­nak zasko­czony. Na jego twa­rzy poja­wił się kpiący gry­mas, daleki od reak­cji, jakiej ocze­ki­wa­łam.

– Kochana, czy ty nie obcu­jesz za dużo z gejami? Mówi­łem ci, zosta­niesz przez nich starą panną. Seba jest święty, że jesz­cze nie kop­nął cię w tyłek! Nie znaj­dziesz tu opo­wie­ści o uda­nych związ­kach. Geje to w dużej mie­rze ludzie samotni i nie­szczę­śliwi, mało kto się jed­nak do tego przy­znaje. Wiesz sama, jaki mam sto­su­nek do tego śro­do­wi­ska. Długo nie mia­łem szczę­ścia ani w miło­ści, ani…

Nagle jego źre­nice się roz­sze­rzyły, zatrzy­mał wzrok na mnie, a jego usta powoli kształ­to­wały się w wielką literę O. Ja z kolei uśmie­cha­łam się coraz sze­rzej, prze­ko­nana o słusz­no­ści swej idei.

– Nie, nawet ty nie mogłaś wpaść na tak durny i nie­do­rzeczny pomysł – powie­dział w końcu, krę­cąc głową.

– Dla­czego nie­do­rzeczny? Nie znam nikogo, kto by prze­żył tyle co ty. Twoja histo­ria jest bole­sna, a jed­no­cze­śnie ważna i aktu­alna. Wiesz, ilu oso­bom mogłoby to pomóc? Ilu chło­pa­ków prze­żywa to, co ty kie­dyś? Chcę poka­zać rze­czy­wi­ste obli­cze tego świata, bez wybie­la­nia, ide­ali­za­cji. Praw­dziwy świat, nie ten lan­so­wany przez media. Tylko prawda się obroni, tyle razy sam to mówi­łeś.

– I wła­śnie dla­tego nie chcę do tego wra­cać. To prze­szłość, od któ­rej ucie­kam! Nie mogłaś wymy­ślić niczego rów­nie głu­piego. Czego ode mnie ocze­ku­jesz? Że opo­wiem ci to wszystko jesz­cze raz, bo wymy­śli­łaś sobie, że zosta­niesz pisarką?! Napisz o kolej­nej lasce porwa­nej przez, nie wiem, mek­sy­kań­ski kar­tel nar­ko­ty­kowy, a nie o życiu swo­ich przy­ja­ciół.

Łzy napły­nęły mi do oczu. Adaś cały się trząsł, na jego czole poja­wiły się kro­ple potu. Wyglą­dał na szcze­rze prze­ra­żo­nego. Dla­czego tego nie prze­wi­dzia­łam? Jak mogłam być tak głu­pia i nie wziąć pod uwagę, że histo­ria, o któ­rej pisa­łam, jest nie tylko ważna, lecz także pełna bólu, nie­za­go­jo­nych ran i cier­pie­nia.

– Wiesz, pomy­śla­łam, że to mogłoby pomóc wielu ludziom.

– Pomóc… Dla­czego cią­gle mam komuś poma­gać wła­snym kosz­tem? Słu­chaj, znasz mnie od dawna, wiesz, że nie było mi łatwo upo­rać się z wie­loma rze­czami, że gdyby nie Grze­gorz… Wła­śnie, czy ty, do cho­lery, pomy­śla­łaś o nim? Jaka byłaby jego rola w tej histo­rii? Od dawna nie żyjemy w „gejow­skim światku”, a ty chcesz nas zmu­sić, żeby­śmy znów do niego weszli. Nie chcę tego!

– Prze­cież nikt by nie wie­dział, że to opo­wieść o tobie. Nie jestem idiotką. Pozmie­nia­ła­bym wszyst­kie fakty, które mogłyby dopro­wa­dzić do cie­bie czy Grze­go­rza. Ty był­byś tylko inspi­ra­cją. Moją inspi­ra­cją!

– Nie! Nie chcę być niczyją inspi­ra­cją, nie chcę być też ani boha­te­rem, ani niczym innym. Wiodę spo­kojne życie z face­tem, który mnie kocha, i niech tak zosta­nie. Gejow­ski świat potrafi tylko ranić. Od dawna ci powta­rzam, że jest pełen zawi­ści, pogardy dla innych. Nie ma tam wspar­cia, jedy­nie wyświech­tane hasła bez pokry­cia. Jest bar­dziej nie­to­le­ran­cyjny niż ten, w któ­rym żyją moi rodzice.

– Chyba prze­sa­dzasz… – zaopo­no­wa­łam nie­pew­nie.

– Nie prze­sa­dzam! Nic o tym nie wiesz. Jesteś gej-mamą, która myśli, że geje są uro­czy, słodcy i kochani, bo tacy są dla cie­bie. Nie wiesz, jak się zacho­wują wobec sie­bie. A prawda jest taka, że zdra­dzają się, oszu­kują i kła­mią. Praw­dziwa miłość to jak szu­ka­nie perły w pia­sku na pustyni.

– Ale ty ją zna­la­złeś! I o tym warto opo­wie­dzieć! Mimo tylu prze­ciw­no­ści zna­la­złeś kogoś, kogo bar­dzo kochasz i kto kocha cie­bie. Dla­czego nie poka­zać tak pięk­nej histo­rii?

– Bo to mój świat! – ryk­nął. – Pełen cier­pie­nia, błę­dów i grze­chów, nie tylko moich! A ja nie chcę do tego wra­cać tylko dla­tego, że ty chcesz zostać sławną pisarką! – Wstał gwał­tow­nie, zarzu­cił torbę na ramię i ruszył do wyj­ścia.

– Ej, zacze­kaj. Nie roz­sta­waj się tak ze mną. Ja naprawdę chcia­łam dobrze!

– Jak zwy­kle! Ty zawsze chcesz dobrze. Mam taką radę: może prze­stań chcieć i zacznij po pro­stu robić dobrze. Innym, nie sobie!

– Ale ja…

On jed­nak już się nie obej­rzał, tylko pospiesz­nie wyszedł z lokalu.

– …napi­sa­łam już połowę – dokoń­czy­łam zda­nie, cho­wa­jąc twarz w dło­niach.

Jak mogłam być tak nie­roz­ważna. Kiedy Adaś w wieku osiem­na­stu lat został wyrzu­cony z domu, wyje­chał za marze­niami do sto­licy. Pew­nie nawet nie przy­pusz­czał, że sta­nie się tym męż­czy­zną, któ­rym jest dziś. I choć Grze­gorz zro­bił, co mógł, by mu pomóc, to jed­nak wiele głę­bo­kich ran jest led­wie opa­trzo­nych, goto­wych otwo­rzyć się na nowo w każ­dej chwili. Adam powie­dział prawdę: ten świat wcale nie jest miły. Ale wła­śnie dla­tego uwa­ża­łam, że warto opo­wie­dzieć tę histo­rię. Ku prze­stro­dze.

Z tych roz­my­ślań wyrwał mnie dopiero SMS. Spoj­rza­łam na tele­fon, na któ­rego ekra­nie wyświe­tliła się uśmiech­nięta twarz Karo­liny, jed­nej z moich dwóch przy­ja­ció­łek.

„Zgo­dził się?”

Wybra­łam jej numer.

– Nie. Za to mnie znie­na­wi­dził. Nie chce, żebym napi­sała tę książkę.

– Ale prze­cież ty już masz pra­wie całość.

– Tak, tyle że tego mu nie powie­dzia­łam. Co teraz?

Karo­lina zamil­kła. Przez chwilę w słu­chawce sły­sza­łam tylko dźwięk prze­żu­wa­nia chip­sów.

– Nie wiem, co masz zro­bić – powie­działa wresz­cie.

– Świetna rada. Ocze­ki­wa­łam jed­nak cze­goś wię­cej.

– No wiesz… Może zmieni zda­nie, gdy prze­czyta to, co nafsia­las.

– Mogła­byś prze­stać jeść chipsy, jak ze mną roz­ma­wiasz? Co ty, w kinie jesteś? – wark­nę­łam.

– Pączu­siu, wybacz. Nie jadłam nic od czter­na­stu godzin i teraz mam okienko żywie­niowe. Jestem głodna jak wilk, a to jedyna rzecz, jaką zna­la­złam w spi­żarni.

– Dla­czego nie jadłaś nic od tylu godzin? – zdzi­wi­łam się.

– Fasting!

– Fisting? Boże, kobieto, czyś ty zwa­rio­wała? Ja jestem zbo­czona, ale to nie na moje nerwy. Poza tym co to ma wspól­nego z jedze­niem chip­sów?

– Nie fisting, tylko fasting, kre­tynko. To dieta pole­ga­jąca na tym, że nie jesz przez czter­na­ście godzin, a przez następne możesz spo­ży­wać dowolne rze­czy. Jest świetna. Dziew­czyny z siłki schu­dły na tym nawet do dzie­się­ciu kilo­gra­mów. Ja już czuję, że chudnę. Tylko te napady jedze­nia… Krzyś mówi, że zwa­rio­wa­łam, ale do urlopu chcę wsko­czyć w roz­miar zero, bo…

– Karo­lina! – prze­rwa­łam jej. – Diety i roz­miar zero to dziś nie na moje nerwy. Poga­damy póź­niej. – I zanim dokoń­czyła swoje rewe­la­cje na temat fistin­go­wej diety, szybko się roz­łą­czy­łam.

– Podać coś jesz­cze? – Roz­ma­wia­jąc, nie zauwa­ży­łam wydry, która wła­śnie prze­cie­rała sto­lik i zabrała pusty tale­rzyk po bezie.

Spoj­rza­łam z nie­na­wi­ścią na jej wąską talię i sztuczny uśmiech, który i tak ją zdra­dzał: „I tak będziesz gruba, więc jedz te ciastka albo prze­stań zaj­mo­wać sto­lik”.

– Tak – powie­dzia­łam gło­śno. – Chcę jesz­cze ciastko. Mam dużo pracy, więc duży kawa­łek.

– To ser­nik czy bezę? – zapy­tała.

– Jedno i dru­gie! Jestem na fistingu i mam teraz okno żywie­niowe, więc mogę zjeść nawet trzy takie por­cje – odpar­łam z naj­bar­dziej zja­dli­wym uśmie­chem, na jaki było mnie stać.

Zdzi­wiona kobieta otwo­rzyła usta, jakby chciała powie­dzieć: „Okej, jesteś pomy­lona, lepiej nie zadzie­rać z wariat­kami”.

– Fistingu… rozu­miem – odparła po chwili. – Zaraz podam.

Rozdział II

Cza­sem wysko­czy mi fol­der wspól­nych zdjęć, wspól­nych zdjęć. Cza­sem usły­szę na mie­ście imię Twe, imię Twe. Pad­nie pyta­nie, czy na­dal bra­kuje mi Cię, bra­kuje mi Cię. Odpo­wiedź brzmi: „nie”. No dobra, może tro­chę, tro­chę za bar­dzo, wiem…

Julia Rocka, Sio­stra

– Kocha­nie, nie możesz tak mówić… Nie płacz, pro­szę cię… Wiem, że to boli… To będzie bar­dzo boleć… Ale przej­dzie, zoba­czysz… On nie był cie­bie wart!

Kątem oka spoj­rza­łam na Seba­stiana, który leżał na łóżku obok, czy­ta­jąc książkę… albo uda­jąc, że czyta, bo od dzie­się­ciu minut nie prze­wró­cił strony. Zro­bi­łam do niego głu­pią minę, ale on tylko uniósł brew, z ruchu jego warg odczy­ta­łam słowa: „Masz jesz­cze pięć minut”.

– Tak, wiem… Kochany, jesteś cudowny… Jesz­cze będzie cię pro­sił o powrót!… Pamię­taj, oni zawsze wra­cają… z pod­ku­lo­nym ogo­nem.

Spoj­rza­łam na Sebę, któ­rego mina ozna­czała: „Zaraz się porzy­gam”.

– Faceci to chuje! To zna­czy, nie wszy­scy! – popra­wi­łam się, zer­ka­jąc na swo­jego chło­paka.

– Dziś śpię na kana­pie! – wark­nął, wsta­jąc z łóżka.

– Damian, kocha­nie, trzy­maj się i bądź silny. Jutro do cie­bie zadzwo­nię i zostanę z tobą na noc. Teraz się kładź i żad­nych smut­ków.

Chcia­łam skoń­czyć jak naj­szyb­ciej, byle zapo­biec opusz­cze­niu sypialni przez Sebę. Faty­go­wa­nie się po niego aż do salonu dra­stycz­nie obni­żało moje morale i prze­chy­lało szalę zwy­cię­stwa na jego stronę. Nagle jed­nak Seb­cio zatrzy­mał się z ręką na klamce.

– Skoń­czy­łam! – oznaj­mi­łam, bie­gnąc ku niemu. Obję­łam go w pasie, wtu­li­łam się w jego sze­ro­kie plecy. Uwiel­bia­łam je, ide­al­nie wypro­fi­lo­wane ramiona i wąska talia two­rzyły bar­dzo męską syl­wetkę. Dosko­nałe V. Per­fek­cyjne przy takiej nie­per­fek­cyj­nej mnie. Dzięki jego dwóm metrom wzro­stu nawet przy moich… nie­stan­dar­do­wych roz­mia­rach byłam drob­niutka. No dobra, popły­nę­łam. Może nie drob­niutka, ale dużo mniej­sza.

– Mógł­byś wyka­zać cho­ciaż odro­binę empa­tii. On cierpi. Ten skur… wybacz, ten chuj Mar­cin go zosta­wił. Mówi­łam mu, że na niego nie zasłu­guje. Tak mi go żal…

Seba­stian odwró­cił się w moją stronę i popa­trzył na mnie gniew­nie.

– Jutro śpisz u Damiana?

– On mnie potrze­buje! Czu­łam, że tak będzie z tym zje­bem… Mar­ci­nek!…

– Mar­cin? Czy on nie był z jakimś Bart­kiem?

– Był, przed Mar­ci­nem. Prze­cież ci opo­wia­da­łam, że…

– To było mie­siąc temu!

– No i?

– Ten chło­pak zako­chuje się szyb­ciej, niż Remek Mróz pisze książki.

– Też zna­la­złeś porów­na­nie – fuk­nę­łam.

– Eliza, nie widzisz dzie­ci­nady w całym tym zako­chi­wa­niu, odko­chi­wa­niu i cier­pie­niu? Ja bym się pogu­bił. Zresztą mniej­sza o to. Jutro mamy kola­cję z Ewą i Mar­kiem. To mój naj­lep­szy przy­ja­ciel.

– A to mój przy­ja­ciel! Wybacz, ale Damian jest w gor­szej sytu­acji.

– Tia, sta­ty­stycz­nie taka sytu­acja zda­rza się co trzy tygo­dnie! Zanim ponow­nie się z nimi spo­tkamy, odwie­dzisz go w tej spra­wie jesz­cze sześć razy!

– Kocha­nie, nie gnie­waj się. – Zro­bi­łam do niego słod­kie oczy.

Trzeba było dzia­łać. Im szyb­ciej, tym prę­dzej zapo­mni, co go wku­rzyło. Czas na moje usta!

– Bor­suczku – rze­kłam, scho­dząc powoli poca­łun­kami po jego tor­sie, piesz­cząc jego wysta­jący brzu­szek. Nie prze­szka­dzał mi. Ta jedna rzecz zbli­żała go do mojej nie­per­fek­cji, czy­niąc go bar­dziej ludz­kim, bar­dziej dostęp­nym…

– Eliza… prze­stań…

– No już. Widzę, że jest gotowy.

Chwy­ci­łam za jego jądra. Wie­dzia­łam, jak je uci­skać, żeby natych­miast posta­wić go w stan goto­wo­ści. Obli­za­łam usta i spoj­rza­łam na niego z dołu. Uśmiech­nę­łam się. Oczy świe­ciły mu się jak psu Paw­łowa. Wygra­łam. Znowu.

– Uuuu, czy mi się wydaje, czy on jesz­cze urósł od ostat­niego razu? – zaszcze­bio­ta­łam, dło­nią piesz­cząc jego czło­nek. Zamru­cza­łam, zwil­ża­jąc czub­kiem języka jego żołądź. – Jak zawsze sma­kuje wybor­nie.

– Wiesz, że nabro­iłaś. – Pogro­ził mi pal­cem.

Kilka spraw­nych pocią­gnięć wokół jego napęcz­nia­łej główki, a potem gwał­towny ruch, szybki i głę­boki.

– Fuck – wykrztu­sił.

Jego oddech gwał­tow­nie przy­spie­szył. Seba zaci­snął zęby, sycząc i mocno zaci­ska­jąc powieki. Bra­łam go całego. Poczu­łam jego silną dłoń wpla­ta­jącą się w moje włosy.

– Ty moja zbe­reź­nico – syk­nął. – Chcę two­jej cipki!

– Zróbmy coś nie­grzecz­nego – powie­dzia­łam, wsta­jąc i patrząc mu głę­boko w oczy.

– Coś nie­grzecz­nego? – powtó­rzył.

Zapo­da­łam mu jesz­cze szyb­kiego buziaka i pod­bie­głam do szafy, wypi­na­jąc swoje obfite pośladki à la Kim Kar­da­shian (no dobra, może bar­dziej Missy Elliott) w ską­pych strin­gach, co jesz­cze bar­dziej go pod­nie­ciło, wnio­sku­jąc z jego przy­spie­szo­nego odde­chu.

– Chodź tu, maleńka! Co to jest?

– Kaj­danki i pejcz. Te zakła­dasz na nogi, a te na ręce. A to – poda­łam mu długą rurę z zatycz­kami – zakła­dasz mi na plecy. O, tutaj. – Poka­za­łam mu ruch, jak gdy­bym przy­go­to­wy­wała się do wyci­ska­nia sztangi. – Tu zapina się ręce, a potem wywi­jasz mi nogi i moja pussy jest wypięta do two­jej dys­po­zy­cji – zaświer­go­ta­łam dumna ze swo­jej sek­su­al­nej inwen­cji.

Seba spoj­rzał na mnie zmie­szany.

– Nie uwa­żasz, że to tro­chę zbyt skom­pli­ko­wane? Nie możemy się po pro­stu bzy­kać?

Ale ja już pocią­gnę­łam go za rękę, usia­dłam przed nim na łóżku i roz­chy­li­łam nogi.

– Weź mnie! – krzyk­nę­łam. – Chcę być twoją nie­wol­nicą, Chri­stia­nie!

– Kto, kurwa?!

Jprdl!

– Nie­ważne. Roz­bierz mnie i zwiąż! – Wycią­gnę­łam ręce ku górze, wypi­na­jąc swój obfity biust.

Seba­stian naj­pierw sta­nął przede mną, dum­nie prę­żąc swego penisa. Ponęt­nie wydę­łam wargi. Wie­dzia­łam, że to lubi. Ujął moje piersi i zaczął maso­wać sutki. Mój oddech przy­spie­szył.

– Ścią­gamy tę głu­pią sukie­neczkę – powie­dział, uno­sząc jej rąbek.

– Zacze­kaj! – zawo­ła­łam.

– Co, kurwa, znowu?!

– Zga­śmy świa­tło.

– Co?

– Zga­śmy, nie chcę, żebyś widział moje fałdki.

– Eliza, jeste­śmy razem od sze­ściu mie­sięcy! Widzia­łem twoje fałdki setki razy! Uwiel­biam je!

– Nie, nie, zga­śmy! – nale­ga­łam, czer­wie­niąc się.

– A jak wtedy mam cię zwią­zać? – Wska­zał na meta­lowy pręt z zapin­kami oraz skó­rzany pejcz.

– Yyy… to lampkę zaświeć… Będzie nastro­jowo. – Uśmiech­nę­łam się zalot­nie.

– Kurwa, zaraz chuj mi opad­nie.

Wyłą­czył główne oświe­tle­nie, zosta­wia­jąc tylko małą lampkę w kącie pokoju. Po chwili wró­cił do mnie, roze­brał mnie do naga i doty­kał ustami mojej cipki. Mógłby to robić cały czas, nie prze­sta­wać, w sumie nie potrze­bo­wa­ła­bym jego penisa… Yyy… nie, cofam to. Ale język to klucz do orga­zmu kobiety. Seba wie­dział, jak nim poru­szać, gdzie go zata­piać, które miej­sce sma­ko­wać.

– O Boże, Elizka, jesteś taka pyszna.

– Zwiąż mnie! Chcę być bez­bronna i zdana na twoją łaskę.

Chwy­cił kaj­danki, spraw­nie je zapiął na moich nad­garst­kach, następ­nie na łyd­kach. Czu­łam się tak ule­gła, jak gwiazda jakie­goś wyszu­ka­nego porno. No nie, prze­sa­dzi­łam. Ale pra­wie jak Dakota John­son na pla­nie Ciem­niej­szej strony Greya, no, może tro­chę grub­sza. W fil­mie to wszystko można popra­wić, w życiu tak nie ma. Dakota z pew­no­ścią jest grub­sza i nie ma takich faj­nych cyc­ków, bo cycki aku­rat ma małe. Okej, do rze­czy. Seba­stian spraw­nie zamon­to­wał meta­lową poręcz na moich bar­kach. Nie mogłam ruszać rękami, ale było to dziw­nie pod­nie­ca­jące i przy­jemne. Seba delek­to­wał się moimi ustami, pene­tru­jąc moje gar­dło swoim języ­kiem.

– Może powi­nie­nem ci tam wsa­dzić fiuta – zażar­to­wał.

– Wiesz dobrze, gdzie teraz ma się zna­leźć. Jest wil­gotna i cie­pła. Czeka na cie­bie! Tylko przy­blo­kuj mi też stopy. Chcę być wypięta dla cie­bie.

Zro­bił, o co go pro­si­łam, powoli wygi­na­jąc nogi w stronę zapię­cia przy meta­lo­wej porę­czy. Jed­nak gdy tylko je uniósł, pozy­cja stała się bar­dzo nie­wy­godna.

– Aua! – wrza­snę­łam.

– Co?! – zapy­tał prze­ra­żony.

– Boli! Chyba zła­ma­łeś mi nogę.

– Co zro­bi­łem?

– Nogę mi zła­ma­łeś! Roz­wiąż mnie!

– Prze­cież dopiero co kaza­łaś się zwią­zać.

– To było, zanim zro­bi­łeś ze mnie kalekę.

– Kurwa! – wrza­snął, pusz­cza­jąc moje nogi i odpi­na­jąc skó­rzane kaj­danki z nad­garst­ków. – Co za gówno!

– Chyba jest w porządku – powie­dzia­łam, roz­ma­so­wu­jąc swoje stopy. – Możemy kon­ty­nu­ować.

– Obej­dzie się – burk­nął, kła­dąc się do łóżka i przy­kry­wa­jąc koł­drą. – Już mi opadł.

Eliza, ty kre­tynko, zachciało ci się Greya w sypialni!

– Kocha­nie – szep­nę­łam, pod­li­zu­jąc się. Poło­ży­łam się obok niego, powę­dro­wa­łam dło­nią w kie­runku jego członka. – Może jesz­cze coś z nim podzia­łamy. – Chciało mi się seksu. – Chyba jesz­cze nie wszystko stra­cone. – Zaśmia­łam się mu do ucha, kiedy w dłoni wyczu­łam wyraźne pęcz­nie­nie jego penisa. – No dalej, pokaż mi, co ten malu­szek potrafi…

Seba zesztyw­niał. Otwo­rzył sze­roko oczy i powoli obró­cił się w moją stronę.

– Kto, kurwa!? – zapy­tał powoli.

Boże, ratuj! Zro­bi­łam naj­bar­dziej kre­tyń­ską minę, na jaką byłam w sta­nie się zdo­być, niczym Kot ze Shreka, ale tym razem nie zadzia­łała.

– Nazwa­łaś go malusz­kiem?! – powtó­rzył Seba. – Jego! – wark­nął, wsta­jąc i macha­jąc mi swoim pyto­nem. No mały nie był. Wpraw­dzie mia­łam więk­sze, ale ten był powy­żej śred­niej, zado­wa­la­jący.

– To miało być takie… piesz­czo­tli­wie zachę­ca­jące, bor­suczku.

– Spać, kurwa! – roz­ka­zał.

– Bor­suczku, prze­pra­szam…

– Spać! – powtó­rzył, gasząc lampkę i odwra­ca­jąc się do mnie tył­kiem.

Okej, prze­gra­łam. Cho­ciaż mogła­bym jesz­cze to wygrać, gdyby moja komórka nie roz­brzmiała nagle melo­dią Oops I Did It Again.

– Damian?! – ode­bra­łam.

– Chcę się zabić – usły­sza­łam jego zapła­kany głos w słu­chawce.

– Nie gadaj takich bzdur. – Ner­wowo spoj­rza­łam na swego chło­paka, który kolejny raz bar­dzo wolno obra­cał się w moją stronę. – Eee, wiesz, nie bar­dzo mogę gadać! Pro­szę, nie prze­ra­żaj mnie!

Seba usiadł w łóżku i nie mru­gnąw­szy nawet powieką, wycią­gnął rękę, po czym pal­cem wska­zu­jąc drzwi, bez­gło­śnie powie­dział: „Wyno­cha!”.

Nie śmia­łam się prze­ciw­sta­wić. Szybko zapa­li­łam świa­tło, zarzu­ci­łam na sie­bie szla­frok i zamknę­łam za sobą drzwi.

– Świa­tło! – ryk­nął Seba.

Godzinna roz­mowa z Damia­nem miała swoje plusy: Seba­stian zdą­żył zasnąć. Musia­łam dzia­łać. Nie mogłam liczyć na prze­cią­ga­jące się prze­pro­siny i jego kapi­tu­la­cję. A na loda już się nie nabie­rze. Muszę prze­chy­lić szalę na swoją stronę.

Sta­ran­nie potar­łam oczy i zaczę­łam pła­kać. No tak, w tym aku­rat jestem dobra. Opa­no­wa­łam tę sztukę już w wieku dwu­na­stu lat i pie­lę­gno­wa­łam ją do tej pory, osią­ga­jąc dosko­na­łość. Nie­stety, mój płacz był za cichy, więc kop­nę­łam Seba­stiana w goleń, co było dobrym posu­nię­ciem, bo od razu się obu­dził.

– Co się stało? – powta­rzał prze­ra­żony. – Pła­czesz? – spy­tał, spoj­rzaw­szy na mnie. – Co się stało? Chyba się nie zabił?

– Nie. – Pocią­ga­łam nosem.

– To czemu pła­czesz? Słu­chaj, jeśli to jakiś twój nowy numer…!

– Kim onaaa jeeeest! – zawy­łam, wpa­da­jąc w histe­rię.

– Kto znowu?

– Wera­aaaa! Zdra­dzi­łeś mnie! Już mnie nie kochasz!

– Kto, kurwa? Jaka znowu Wera?

– Mówi­łeś jej imię przez sen! – Jestem sza­ta­nem. Ale nie mia­łam wyj­ścia. – Szep­ta­łeś… tak ero­tycz­nie!

– Ero­tycz­nie? Kurwa, nie znam żad­nej Wery – powie­dział już naprawdę prze­ra­żony. – Przy­się­gam! To musiał być jakiś sen. Elizka, kocham cię! Nie ma żad­nej Wery! Przy­się­gam!

– Naprawdę…? – Spoj­rza­łam na niego smut­nie. – Nie ma żad­nej Wery? Może to jakaś rosyj­ska wydra z bale­tów albo… nie wiem, w czym tam one są dobre.

– Kocha­nie, chodź tu do mnie. – Objął mnie. – Żadna wydra nie jest rów­nie piękna, czuła i dobra w łóżku co ty. Ni­gdy cię nie zosta­wię!

Mia­łam wra­że­nie, że zęby mi zaraz wypadną od zaci­ska­nia ust, wczo­raj­sze hybrydy wbi­ja­łam sobie w rękę, chcąc się uka­rać za to, jaką wredną pizdą jestem. W duchu powta­rza­łam sobie, że robię to z miło­ści, z miło­ści, z miło­ści… No prze­cież musia­łam, co nie?

*

Praw­do­po­dob­nie zare­zer­wo­wa­łam sobie spe­cjalne miej­sce w ostat­nim kręgu pie­kła, tuż za widłami Lucy­fera. Jak to mawia Albert: „Razem ze wszyst­kimi peda­łami. Będzie super”. Tak­tyka była aż nad wyraz sku­teczna: w sobotę Seb­ciu przy­go­to­wał mi śnia­da­nie do łóżka.

– Dzień dobry, śpio­chu. Nie wie­dzia­łem, na co masz ochotę, więc mam dla cie­bie tosty z serem, owsiankę i jajka na miękko.

Spoj­rza­łam na piękną tacę ude­ko­ro­waną świeżo ścię­tym tuli­pa­nem, a gula w żołądku pod­sko­czyła gdzieś na wyso­kość krtani.

– A muf­finkę do kawy…? – zapy­ta­łam nie­śmiało.

– Ach, jest i muf­finka. – Uśmiech­nął się sze­roko, uka­zu­jąc swoje równe białe zęby.

Taki nie­ogo­lony, z dwu­dnio­wym zaro­stem i lekko potar­ga­nymi wło­sami był mega­sek­sowny. Mia­łam więk­szą ochotę na jego banana z sosem wani­lio­wym niż na tę owsiankę. Od razu stłu­mi­łam w sobie tę zwie­rzęcą żądzę i się­gnę­łam po miseczkę.

– Kocha­nie, czy mogli­by­śmy poroz­ma­wiać o weselu two­jego brata?

– Cho z lim? – zapy­ta­łam z peł­nymi ustami.

– Czy naprawdę muszę noco­wać w hotelu? A jeśli tak, to dla­czego nie możesz być tam ze mną?

Zakrztu­si­łam się i ner­wowo się­gnę­łam po sok.

– Mówi­łam ci, że mam bar­dzo kon­ser­wa­tyw­nych rodzi­ców. Nie zgo­dzą się, żebyś noco­wał w domu. A ja… ja jestem potrzebna do pomocy. Wiesz, ile będzie się działo. Moja sio­stra z trójką dzieci sama nie da sobie rady. Muszę tam być. Spo­koj­nie zosta­niesz sobie w hotelu i spo­tkamy się na ślu­bie. Prze­cież to usta­li­li­śmy.

Kła­ma­łam. Bo prze­cież musia­łam. W rze­czy­wi­sto­ści nikt z mojej rodziny nie wie­dział, że od pół roku jestem w związku z Seba­stia­nem. Nie wie­dział, bo… nie chcia­łam im tego powie­dzieć. Mój ojciec od początku ocze­ki­wał ode mnie, że jako jego pier­wo­rodna córka przy­niosę naj­więk­szą chlubę rodzi­nie, czy­taj: wyjdę bogato za mąż i zostanę per­fek­cyjną panią domu. Kiedy powie­działam mu, że chcę stu­dio­wać kul­tu­ro­znaw­stwo dale­ko­wschod­nie, był to pierw­szy cios.

– A co to, do chuja pana, jest?

– Chuja kogo? – zapy­ta­łam roz­ko­ja­rzona.

– Kobieta ma być przy mężu. To jest jej rola, a nie jakieś stu­dio­wa­nie! Masz mieć dobrego męża, rodzinę i być dobrą żoną. A potem rób se karierę.

Jesz­cze więk­szy dra­mat prze­żył wów­czas, kiedy po stu­diach wyje­cha­łam na rok do Japo­nii, zosta­łam trzy lata, pozna­jąc przy tym połowę Chin, Koreę Połu­dniową i spę­dza­jąc cudowne waka­cje na Fili­pi­nach – były nad wyraz… gorące. Oj, te mity o fili­piń­skich roz­mia­rach… cudow­nie było się prze­ko­nać… Mniej­sza z tym! W każ­dym razie prze­żył mały zawał serca, kiedy po powro­cie do kraju wylą­do­wa­łam jako sprze­daw­czyni w odzie­żo­wej sie­ciówce.

Ojciec uznał, że przy­naj­mniej w takim skle­pie może poznam przy­szłego męża, kiedy będzie kupo­wać nową parę bok­se­rek. Jego radość legła jed­nak w gru­zach, gdy się dowie­dział, że pra­cuję na dziale dam­skim.

Sytu­ację rato­wała tylko moja per­fek­cyjna, o dwa lata młod­sza sio­stra. Była lokalną pięk­no­ścią, w wieku zale­d­wie dwu­dzie­stu jeden lat wyszła za syna ówcze­snego soł­tysa. Nie wiem, dla­czego mój ociec uznał, że wyda­nie jed­nej z córek za naj­go­ręt­szą par­tię we wsi to życiowy triumf, porów­ny­walny ze zdo­by­ciem K2 w zimie. W nie­dłu­gim cza­sie Anita doro­biła się bliź­nia­ków, a dziś miała już trójkę i nie zamie­rzała na tym poprze­stać. W sumie żadna róż­nica, ile było tych dzieci, bo tak były do sie­bie podobne. Anita została wzo­rową Matką-Polką ze świet­nie pro­spe­ru­ją­cym gospo­dar­stwem i mężem będą­cym wła­ści­cie­lem naj­więk­szej hodowli świń na całym Pod­la­siu. Nie­wąt­pliwe świet­nie odnaj­dy­wała się w tej roli. Gdyby nie jej per­fek­cyj­ność, mogłaby zostać cał­kiem dobrą towa­rzyszką życia. Po trójce dzieci na­dal była gorącą pod­la­ską wydrą (mówiła, że to przy dzie­ciach ma tyle ruchu). O ile jesz­cze nie­na­ganną figurę mogłam jej wyba­czyć, o tyle zawsze zro­bio­nych paznokci, chi­rur­gicz­nego porządku w jej pod­kar­pac­kiej willi i corocz­nych waka­cji w Tur­cji nie umia­łam prze­łknąć.

W przy­szły week­end miał się odbyć ślub naszego młod­szego brata. Dla mnie wią­zało się to z tor­tu­rami pod hasłem „Co ty poczniesz sama po trzy­dzie­stce”. Oczy­wi­ście mogła­bym przed­sta­wić Seba­stiana jako mojego nowego part­nera, co ukró­ci­łoby przy­naj­mniej jedną trze­cią uża­la­nia się i kry­tyki. Pro­blem pole­gał na tym, że Seba był ostat­nim face­tem, który mógłby zado­wo­lić mojego ojca.

Przede wszyst­kim był młod­szy ode mnie o nie­mal trzy lata. Pozna­li­śmy się w pracy. To zna­czy, pra­wie w pracy. On pra­co­wał w sąsied­nim bran­dzie, a pod­czas wspól­nego szko­le­nia „Jak obsłu­gi­wać klien­tów i mieć z tego przy­jem­ność” przy­pad­kowo posa­dzono nas obok sie­bie. Od razu wpadł mi w oko. Wysoki, nie za chudy, ale też nie za gruby bru­net z błę­kit­nymi oczami. Był piękny. Był piękny, tyle że… biedny. I to bar­dziej ode mnie, choć wyda­wało się to nie­moż­liwe. Pie­nią­dze jed­nak ni­gdy nie miały dla mnie więk­szego zna­cze­nia. Chcia­łam się zako­chać i się zako­cha­łam. Od pra­wie sze­ściu mie­sięcy byłam z nim cho­ler­nie szczę­śliwa.

Jakieś trzy mie­siące temu mój chło­pak odszedł z odzie­żówki, ponie­waż chciał roz­wi­jać wła­sną firmę. Wraz z Marecz­kiem, kolegą, który ukoń­czył szkołę gastro­no­miczną, oraz innymi zna­jo­mymi otwo­rzyli wegań­sko-wege­ta­riań­ski cate­ring die­te­tyczny. Powoli wpro­wa­dzali go na rynek. Szło im śred­nio, jak na razie ledwo wystar­czało na wyna­jem wspól­nego miesz­ka­nia i utrzy­ma­nie samo­chodu. Ale Seba­stian wie­rzył, że jest tu poten­cjał, tylko muszą roz­wi­nąć skrzy­dła. Cokol­wiek by to zna­czyło. Trzy­mie­sięczny przed­się­biorca gotu­jący jakąś „paszę dla kró­li­ków”, jak praw­do­po­dob­nie nazwałby to mój ojciec, na doda­tek miesz­ka­jący w wynaj­mo­wa­nym miesz­ka­niu, za które pła­ci­li­śmy wspól­nie, był ostat­nią par­tią, o któ­rej chcie­liby usły­szeć moi rodzice.

– No tak, wiem – powie­dział mar­kot­nie Seba – ale chciał­bym być przy tobie. Mógł­bym się przy­dać. Mogli­by­śmy nawet zała­twić wam obsługę gastro­no­miczną!

– O Boże! – Zakrztu­si­łam się. – O tym aku­rat ani słowa!

– O czym?

– Wege­ta­riań­skie czy, co gor­sza, wegań­skie jedze­nie w moim rodzin­nym domu jest abso­lut­nie zaka­zane.

Spu­ścił głowę.

– No cóż, odbiję sobie na weselu – dodał po chwili. – Dobra, kończmy śnia­da­nie i zawiozę cię do pracy.

– Ech. – Wes­tchnę­łam ciężko. – Popo­łu­dniowa zmiana w pierw­szy dzień wyprze­daży, gorzej być nie może.

– Dasz radę – odparł Seba, poca­ło­wał mnie w czoło i odgar­nął kosmyk wło­sów z mojego policzka.

– Seb­ciu? – zapy­ta­łam nie­śmiało.

– Tak?

– Masz jesz­cze jedną muf­finkę? Umi­li­łaby mi dzień w cza­sie prze­rwy.

*

Już je widzia­łam, choć jesz­cze nie prze­kro­czy­łam progu sklepu. Już je sły­sza­łam, choć jesz­cze tam nie byłam. Ba! Ja już je czu­łam! No ale jak można ich nie czuć, kiedy w trzy­dzie­sto­stop­nio­wym upale ktoś orga­ni­zuje let­nią wyprze­daż… O kim mowa? O nor­ni­cach!

Czy kie­dyś się zasta­na­wia­li­ście, jak pra­cow­nicy sklepu odzie­żo­wego nazy­wają swo­ich klien­tów? Zasad­ni­czo okre­śleń jest sporo i każdy sprze­dawca ma swoje ulu­bione. Ja wymy­śli­łam tylko jedno, ale takie, które naj­bar­dziej traf­nie odzwier­cie­dlało klien­telę Ver­shki. Nor­nice! Jeśli ktoś w cza­sie wyprze­daży potrafi zro­bić bur­del w skle­pie, roz­rzu­ca­jąc wszyst­kie ubra­nia, to wła­śnie one. Wszystko w jed­nym celu: zna­leźć eseczkę. Eseczka na wyprze­daży jest na wagę złota, dla­tego wszel­kie chwyty dozwo­lone, w tym wydzie­ra­nie, kitra­nie, czyli cho­wa­nie kil­ku­na­stu ubrań zwi­nię­tych w kupkę, wci­śnię­tych gdzieś na dziale z dzia­niną, wszystko po to, aby inna nor­nica nie zna­la­zła, w cza­sie gdy ta pierw­sza będzie robić bur­del w innym skle­pie. Jedyne, co nor­nice robiły dobrego, to sprze­daż. A w Ver­shce pre­mia była na wagę złota. Oj, kupo­wały, a im wię­cej kupo­wały, tym więk­szy bur­del robiły. Kumu­la­cja nie­na­wi­ści nastę­po­wała wła­śnie w pierw­szym dniu wyprze­daży!

– Prze­pra­szam, prze­pra­szam. – Ledwo prze­kro­czy­łam próg sklepu, pra­wie wje­chał we mnie Damian, cią­gnąc za sobą wie­szak pełen ubrań. Chciał uzu­peł­nić pustą ścianę wyprze­da­żową wyczysz­czoną przez roz­ocho­cone nor­nice.

– Damian! To ja. Jak się czu­jesz? Trzy­masz się?

To był błąd, bo natych­miast zaczął pła­kać i wtu­lać się w moje ramiona.

– Ja się zako­cha­łem… a on mnie zosta­wił. A było tak faj­nie, taki świetny seks… Może za bar­dzo go osa­cza­łem. Może trzeba było dać mu wię­cej luzu!

– Kochany, to nie jest twoja wina. To po pro­stu zła­many ch…

– Prze­pra­szam, czy znaj­dzie mi pani z tego eseczkę?

Mój wywód prze­rwała nam jakaś gów­niara, która dźwi­ga­jąc na swoim ramie­niu stos wie­sza­ków, drugą ręką machała mi przed oczami pli­so­waną spód­nicą, która była hitem tego sezonu, a roz­miary S skoń­czyły się, zanim zaczęła się wyprze­daż. Wyrwani ze wspól­nej nie­doli, spoj­rze­li­śmy na nią i prak­tycz­nie uni­sono wygar­nę­li­śmy gło­śno:

– Wszystko jest na skle­pie!

– A tamta pani mówiła, że są na maga­zy­nie. – Młoda wydra z roz­dzia­wioną buzią i błęd­nym spoj­rze­niem ameby wska­zała pal­cem na moją kie­row­niczkę Ankę, która ze swoim iro­ke­zem na gło­wie, mod­nym na prze­ło­mie lat dwu­ty­sięcz­nych, już pal­cem stu­kała w zega­rek, suge­ru­jąc, że za pięć minut powin­nam zacząć pracę.

– Odłoży mi pani? – zapy­tała obrzy­dli­wie słod­kim gło­sem klientka, wpy­cha­jąc mi wie­szak w dło­nie. – Ja tylko przy­mie­rzę, a potem se kupie.

– Nie zaczę­łam jesz­cze swo­jej zmiany! – wark­nę­łam, zaci­ska­jąc mocno zęby i zmie­rza­jąc w stronę zaple­cza, żeby przy­go­to­wać się do pracy.

Jak to zazwy­czaj bywa w cza­sie wyprze­daży, ruch tego dnia był nie­mi­ło­sierny. Do tego stop­nia, że trzy sta­no­wi­ska kasowe prak­tycz­nie nie prze­sta­wały dru­ko­wać para­go­nów, a pra­cow­nicy ginęli w gąsz­czu zabłą­ka­nych klien­tów. Naj­gor­szy jed­nak był… bur­del! To nawet nie przy­po­mi­nało sklepu z odzieżą, ubra­nia leżały wszę­dzie, naj­wię­cej na ziemi, sto­łach czy poroz­rzu­ca­nych wie­sza­kach. Nie­stety, im więk­szy bała­gan, tym lepiej się w nim czuły nor­nice i z tym więk­szą werwą „grze­bały w swo­ich norach”.

Idąc na zaple­cze, musia­łam przejść przez przy­mkę. Pod­czas wyprze­daży nie było gor­szego miej­sca. Ta ilość porzu­co­nej przez klien­tów odzieży, wyda­wa­nie numer­ków z jed­no­cze­snym pil­no­wa­niem i zapo­bie­ga­niem kra­dzie­żom… Ale naj­gor­szym ele­men­tem przy­mki były wąt­pliwe zapa­chy uno­szące się ze ścią­ga­nego przez klientki obu­wia. Nie zasta­na­wia­li­ście się nad logiką, każącą wydrom w marcu wska­ki­wać w japonki, w środku czerwca zaś wkła­dać jesienne kozaki? Wierz­cie mi, naj­gor­szemu wro­gowi nie życzę przy­mki pod­czas wyprze­daży.

Oka­zało się, że dzi­siaj nad­zór nad przy­mką przy­padł Gabi. Choć trudno powie­dzieć, żeby jej obec­ność miała dla klien­tów więk­sze zna­cze­nie.

– Gabi, wszystko w porządku? – spy­ta­łam.

Gabi poło­żyła głowę na stole, który zapeł­niał się rzu­ca­nymi w jej stronę ubra­niami, klientki zaś, począt­kowo zasko­czone bra­kiem jej reak­cji, zupeł­nie prze­stały zwra­cać uwagę na numerki.

– Czy jesteś świa­doma, że na skle­pie jest Anka? Co ty robisz?

Gabi spoj­rzała na mnie nie­obec­nym wzro­kiem. Jej twarz wyra­żała tylko jedno pra­gnie­nie: „Zabij mnie!”.

– Udaję, że mnie tu nie ma!

– Aha. W porządku, spoko, one wszyst­kie naprawdę tak myślą! – Wska­za­łam na mija­jące ją dziew­czyny. – I zakła­dam, że w przy­mie­rzalni okra­dają nas z towaru. Jak Anka cię zoba­czy…

– Ile mogę wziąć do przy­mki? – prze­rwała nam wysoka blond wydra z około dwu­dzie­stoma wie­sza­kami.

– Mak­sy­mal­nie sześć rze­czy – odpo­wie­działa Gabi cierpko, co było i tak wyjąt­kowo łagod­nym tonem jak na nią.

– To co mam zro­bić z resztą? Je też chcę przy­mie­rzyć…

– No nie wiem, może po pro­stu odło­żysz je na miej­sce. Przy­mie­rzysz sześć, po czym sta­niesz kolejny raz w kolejce z nową turą – odpo­wie­działa tym samym, wyjąt­kowo łagod­nym tonem.

– A od czego ty tu jesteś? – fuk­nęła blon­dyna, bio­rąc nume­rek z cyfrą sześć. Resztę odzieży rzu­ciła pro­sto na Gabi, która, bio­rąc pod uwagę jej niski wzrost, dosłow­nie została przy­kryta tą stertą ubrań i wie­sza­ków. Spoj­rza­łam na nią ze współ­czu­ciem.

– Zabiję ją… albo sie­bie…

– Eliza, do roboty! – Z wal­kie-tal­kie dobiegł głos Anki. – Masz trzy minuty spóź­nie­nia. Polecę ci po pre­mii! Na sklep i do roz­no­sze­nia!

W Ver­shce są cztery pod­sta­wowe funk­cje. Poza maga­zy­nem, ale tam się nie nadaję, odkąd pod­czas jed­nej ze zmian spa­dłam z regału, wspi­na­jąc się na niego, zamiast użyć do tego dra­biny. Skrę­ci­łam kostkę, co wyklu­czyło mnie z pracy na jakieś trzy cudowne tygo­dnie.

Pierw­sza funk­cja to przy­mka, o któ­rej już wam mówi­łam. Naj­gor­sza i zwy­kle dosta­wała się świe­ża­kom (czy­taj: nowym pra­cow­ni­kom) albo, jak w przy­padku Gabi, naj­mniej miłym człon­kom obsługi. Druga to kasa. Kasa jest super, bo klien­tów zazwy­czaj jest tak dużo, że osiem godzin mija jak z bicza strze­lił. Tam też dosta­łam bana, po tym jak po zamknię­ciu zro­bi­łam róż­nicę na plus sto pięć­dzie­siąt zło­tych. Źle wyda­łam resztę z dwu­stu­zło­to­wego bank­notu. Kto to widział karać pra­cow­nika za to, że robi saldo dodat­nie… Kurde, zawsze to plus, a nie minus. Przynaj­mniej było pewne, że nie kradnę. Trze­cia rola to fronty – choć ja nazwa­łam to obcza­ja­niem. Front zazwy­czaj pole­gał na łaże­niu za podej­rza­nymi klien­tami. Mówiąc pro­ściej: zło­dziej­kami. To fajna funk­cja, bo za zła­pa­nie zło­dzieja prze­wi­dy­wano nagrodę finan­sową od zarządu. No i to naj­czę­ściej rezer­wo­wała sobie Anka. Co też miało swoje plusy, bo z frontu trudno było kon­tro­lo­wać resztę pra­cow­ni­ków. Ostat­nie sta­no­wi­sko to roz­no­si­ciel. Czyli zwy­kle ja. Roz­no­sze­nie polega na odkła­da­niu ciu­chów zmie­rzo­nych w przy­mie­rzalni, które miały wró­cić na sklep. Nie jest to złe, bo przynaj­mniej czas szybko mija, a cią­głe cho­dze­nie pomaga spa­lać dodat­kowe kilo­gramy. Gorzej, gdy miało to miej­sce pod­czas wyprze­daży, bo ciu­chów było tak dużo, że zanim zdą­ży­łam je poroz­wie­szać, już cze­kała na mnie nowa sterta… i tak przez osiem godzin. Taki współ­cze­sny Syzyf. Syzyf z Ver­shki.

Wycho­dząc z zaple­cza, znów natknę­łam się na Gabi, która wła­śnie kolej­nej klientce usi­ło­wała prze­tłu­ma­czyć liczbę sztuk dozwo­lo­nych w przy­mie­rzalni.

– Sześć. Sześć! Czego nie rozu­miesz?! – wrzesz­czała, wska­zu­jąc tabliczkę z napi­sem „6”. Dziew­czyna patrzyła to na nią, to na tabliczkę z miną, która suge­ro­wała, że zaraz się roz­pła­cze.

– Polish or English? – zapy­tała wresz­cie bez­silna Gabi.

Dziew­czyna zalała się łzami, po czym wybeł­ko­tała:

– Polish, Polish, jestem Polish. – Następ­nie rzu­ciła rze­czy na pod­łogę i wybie­gła z przy­mki.

– Ja tu umrę! – W oczach Gabi rów­nież poja­wiły się łzy bez­sil­no­ści. – Umrę w Ver­shce! A pocho­wają mnie na przy­mce!

– Eliza, na sklep! – ryk­nęło z wal­kie-tal­kie. – Albo nie! Na maga­zyn, po kosz z pod­ko­szul­kami, mam tu pustą ścianę! Trzeba dopeł­nić, masz czter­dzie­ści pięć sekund!

Wizja straty kolej­nych pro­cen­tów dro­go­cen­nej pre­mii spra­wiła, że pobie­głam na maga­zyn. Zała­do­wa­łam cały kosz świeżą dostawą wyprze­da­żo­wych koszu­lek. W końcu skoro już cier­pię, to przy­naj­mniej za dobrą kasę. Nie dotar­łam jed­nak do ściany. Ledwo wyje­cha­łam z maga­zynu, dopa­dła mnie zgraja nasto­la­tek w wieku od trzy­na­stu do osiem­na­stu lat, które dosłow­nie rzu­ciły się na kosz ubrań, grze­biąc w nim niczym kury w świeżo wypeł­nio­nym ziar­nem karm­niku. Prze­ra­żona odbie­głam na trzy kroki. Wyglą­dało to kurio­zal­nie, a nowych klien­tek gme­ra­ją­cych w wiel­kim koszu peł­nym ubrań stale przy­by­wało. Nie wie­rzy­łam wła­snym oczom. Do jakiego upodle­nia mogą skła­niać prze­ce­nione ubra­nia?!

Obok mnie sta­nął Damian, rów­nie zasko­czony reak­cją stale napły­wa­ją­cych klien­tek.

– A żryj­cie! – krzyk­nę­łam w ich stronę.

Pozo­sta­wi­łam pogrą­żone w amoku klientki i ruszy­łam na maga­zyn po kolejny zapas odzieży. Nagle w nie­koń­czą­cej się kolejce do przy­mie­rzalni nastą­piło małe poru­sze­nie. Z racji awa­rii kli­ma­ty­za­cji jedna z nor­nic stra­ciła przy­tom­ność. Prze­ra­żona pobie­głam w jej kie­runku. To jed­nak, co zoba­czy­łam, zszo­ko­wało mnie bar­dziej niż samo omdle­nie. Sta­nę­łam jak wryta. Nie­przy­tomna dziew­czyna leżała mię­dzy zgrają klien­tek mniej wię­cej w podob­nym wieku. Nikt jed­nak się nią nie zain­te­re­so­wał, wszy­scy bowiem byli zbyt zajęci wyry­wa­niem sobie ubrań, które leżąca trzy­mała w rękach. Trzeź­wość umy­słu zacho­wał Damian, który pod­biegł do dziew­czyny ze szklanką wody, a potem pod­niósł ją i pomógł wyjść na zewnątrz. Kiedy wró­cił, sta­nął obok mnie, patrząc na powięk­sza­jącą się kolejkę do kasy.

– Może i zosta­wił mnie facet, ale przy­naj­mniej zosta­łem boha­te­rem – oznaj­mił dum­nie. – Prawda?

Powoli odwró­ci­łam głowę.

– Ja nie mogę tak dłu­żej żyć – powie­dzia­łam, patrząc mu głę­boko w oczy.

– Co? – mruk­nął, odwra­ca­jąc wzrok.

– Nie mogę! Muszę to zmie­nić!

– Co zmie­nić? – zapy­tał zupeł­nie roz­ko­ja­rzony.

– Eliza, do roz­no­sze­nia! – ryk­nęła Anka z wal­kie-tal­kie. – Przy­mka się wali, trzeba doło­żyć pod­ko­szul­ków!

– Swoje życie! – odpo­wie­dzia­łam Damia­nowi. – Muszę napi­sać tę książkę!

Rozdział III

Pretty, pretty ple­ase, don’t you ever, ever feel Like you’re less than fuc­kin’ per­fect. Pretty, pretty ple­ase, if you ever, ever feel like you’re nothing. You’re fuc­kin’ per­fect to me.

P!nk, F**kin’ per­fect

– Beza czy ser­nik?

– Śmie­szy cię to? – syk­nę­łam.

Wydra uda­wała, że nie rozu­mie, choć widzia­łam to w jej oczach. „Jesteś gruba”.

– Wyda­wało mi się, że pani sma­ko­wały.

– To nie zna­czy, że nie mam sil­nej woli – fuk­nę­łam. – A beza jest?

– Z mara­kują, prze­pyszna!

Ostatni raz… Kła­mię. To prze­cież tylko białko i cukier. Albert mówi, że białko buduje mię­śnie. Cukier – no tak, to węglo­wo­dany, niby zło, ale nie­zbędne do życia! Dziś odpusz­czę kola­cję. Mogę zjeść kawa­łe­czek.

– Ale naprawdę malutki! – zazna­czy­łam wyraź­nie. – I latte na chu­dym. Bez cukru! – Pogro­zi­łam jej pal­cem. Skie­ro­wa­łam się do swo­jego ulu­bio­nego sto­lika, gdzie już cze­kał na mnie mój lap­top.

Mój lap­top, a w nim mój naj­więk­szy skarb. Ten, który miał odmie­nić moje dotych­cza­sowe życie. W tej chwili wła­śnie wyobra­zi­łam sobie małego Gol­luma z Władcy pier­ścieni, tyle że gru­bego, z kasz­ta­no­wymi wło­sami i ze sztucz­nymi rzę­sami… Jezu! Szybko wypar­łam tę myśl, otwo­rzy­łam lap­top i spoj­rza­łam na to, co do tej pory napi­sa­łam. Byłam już bar­dzo daleko, mia­łam skoń­czone prak­tycz­nie trzy czwarte histo­rii. Bra­ko­wało tylko zakoń­cze­nia. Opo­wie­ści życia, życia Ada­sia. To cią­gle jakoś nie grało. Czu­łam się jak zło­dziejka, która wykrada dusze dobrych ludzi. Teraz w mojej gło­wie na miej­scu Gol­luma poja­wił się dłu­go­włosy demen­tor z Harry’ego Pot­tera. Rów­nież i tę myśl ode­pchnę­łam. Nie­mniej czu­łam, że bez zgody Ada­sia nie mam prawa do tej histo­rii.

Pró­bo­wa­łam się z nim spo­tkać, ale gdy tylko pyta­łam, czy zmie­nił zda­nie, koń­czył roz­mowę. A mnie pisa­nie ni­gdy nie szło tak dobrze jak teraz. Ja po pro­stu wie­dzia­łam, co chcę napi­sać, jak­bym się uro­dziła pisarką.

Hm, wła­śnie, czy jeśli piszę książkę, to już jestem pisarką? Może powin­nam zmie­nić sta­tus na Insta­gra­mie. Eliza Nowak – pisarka. Boże, brzmi okrop­nie. Gdy­bym się cho­ciaż nazy­wała Kowal­ska, mogła­bym sobie zmie­nić na Eliza Kowal­sky, tak po ame­ry­kań­sku. Wpi­sa­łam w wyszu­ki­warkę Google „Eliza Nowak”. Nie wyświe­tli­łam się, za to poja­wiły się setki kobiet, z któ­rych żadna nie przy­po­mi­nała mnie ani tro­chę.

Rozej­rza­łam się po kawiarni. Poza mną o tej godzi­nie było tu jesz­cze tylko pięć osób, no i wydra. Czu­łam się, jak­bym się wkra­dła do cukierni. Wróć. Jak­bym wkra­dła się do salonu Louis Vuit­ton. Otwo­rzy­łam swój pro­fil na Insta­gra­mie i zmie­ni­łam usta­wie­nia danych z „blo­gerka” na „pisarka”.

Spoj­rza­łam na swoje konto, czu­jąc, jak roz­piera mnie duma, i ocze­ku­jąc pierw­szych reak­cji. Nic się nie działo. A nie, po pię­ciu minu­tach do kawiarni wpa­dła Karo­lina, oddy­cha­jąc głę­boko i dosłow­nie rzu­ca­jąc się na fotel przede mną!

– Widzia­łaś to?!

– Co? – zapy­ta­łam prze­ra­żona.

– Ukra­dli ci konto na Insta­gra­mie! Trzeba to zgło­sić! Ktoś się pod cie­bie pod­szywa!

– Jezu, o czym ty mówisz? – Się­gnę­łam po tele­fon i spraw­dzi­łam pro­fil. – Prze­cież to ja! – Poka­za­łam jej.

Karo­lina wzięła tele­fon do ręki i przy­glą­dała się pro­fi­lowi, jakby widziała go po raz pierw­szy.

– Ktoś ci zmie­nił dane! – stwier­dziła prze­jęta. – Śle­dzą cię! Mówi­łam ci, to ten Pega­sus! Wszyst­kich nas mają w gar­ści. Mogłam nie nagry­wać tych seks­fil­mów.

– Jezu, dziew­czyno, o czym ty pie­przysz? – zde­ner­wo­wa­łam się.

– No jakaś pisarka ukra­dła ci konto. Patrz! – Wska­zała na pod­pis pod zdję­ciem.

– Karo­lina, ty kre­tynko. – Prze­wró­ci­łam oczami. – To prze­cież ja! Zmie­ni­łam dane, bo… bo napi­sa­łam książkę.

– Serio? – Zro­biła wiel­kie oczy. – No to sza­cun…

Karo­lina. Cokol­wiek by o niej mówić, ni­gdy nie nale­żała do zbyt lot­nych osób. Trudno się temu dzi­wić, skoro całe jej życie pole­gało na wyglą­da­niu. Nota­bene była jedyną wydrą, którą tole­ro­wa­łam. Chyba dla­tego, że była po pro­stu… głu­pia. Jezu, nie powie­dzia­łam tego. Karo­lina miała… jakby to powie­dzieć… mało wie­dzy ogól­nej. Głów­nie znała się na kosme­ty­kach, ubra­niach i sek­sie. O! W tym była dobra. Pamię­tam, jak wymy­śliła, że pój­dzie na stu­dia.

– Stu­dia? Jakie? – zapy­ta­łam ją wów­czas.

– Kosme­to­lo­gia – oznaj­miła dum­nie.

– Ale ty z che­mii zawsze mia­łaś dwóję!

– Na kosme­to­lo­gii trzeba znać che­mię? Nie wystar­czy znać kosme­tyki?

Zre­zy­gno­wała po tygo­dniu.

Byłam pełna podziwu, jak ona funk­cjo­nuje w dzi­siej­szym świe­cie, ale radziła sobie znacz­nie lepiej ode mnie. Przy tym była też kochana i dobra. Do rany przy­łóż. Wie­dzia­łam, że gdyby kie­dyś spo­tkało mnie coś złego, to na nią będę mogła liczyć.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki