Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Czy zdarzyło Ci się kiedyś marzyć o byciu szczuplejszą, piękniejszą, bardziej perfekcyjną? Eliza marzy dokładnie o tym samym… tylko że jej życie wymknęło się spod kontroli i wygląda zupełnie inaczej, niż to sobie zaplanowała. Na co dzień gra rolę lojalnej BFF – mistrzyni od ogarniania problemów wszystkich swoich przyjaciół (przynajmniej tak jej się wydaje). Ale jej własny świat? Cóż, totalna masakra.
Miłość, praca, przyjaciele (czy na pewno nimi są?), rodzina, która nie akceptuje jej życia w stolicy. I właśnie wtedy przychodzi moment olśnienia: jak sama mówi, skoro życie „ucieka jej przez dłonie”, podejmuje decyzję, która zmienia wszystko – napisze książkę. Tyle że nie o sobie, lecz o życiu swojego przyjaciela Adasia. Czy to ją uratuje? Czy pogrąży jeszcze bardziej? Poznaj polską Bridget Jones, królową pomyłek, przekręceń i dram – bo przecież każdy kraj zasługuje na swoją Bridget!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 374
I am beautiful no matter what they say, Words can’t bring me down, I am beautiful in every single way, Yes, words can’t bring me down.
Christina Aguilera, Beautiful
– Może ciasteczko do kawki? Mamy fantastyczną bezę z truskawkami. Będzie świetnie pasować. Albo serniczek z białą czekoladą. Naprawdę jest przepyszny.
– Nie powinnam – rzuciłam nieśmiało.
Robiła to specjalnie, widziałam w jej oczach. Zawsze to robi. Przecież chcę się tylko napić kawy, dlaczego za każdym razem proponuje to okropne ciasto? No dobra, nie jest okropne, jest obłędne. Od dwóch miesięcy nie mogę się mu oprzeć, chociaż zawsze obiecuję sobie, że tym razem powiem „nie”. Dasz radę, Elizka, jesteś silną, asertywną kobietą. Wcale nie musisz go jeść. Przecież już wiesz, jak smakuje…
– To jak? – powtórzyła kelnerka. – Kawałeczek? Beza czy sernik?
Widziałam, jak kpi ze mnie! Na pewno myślała sobie: „Jesteś taka gruba, że pochłonęłabyś cały tort”. Uśmiechała się zachęcająco, ale już ja znam takie wydry, co śmieją się w duchu, licząc, że jeśli wszystkie ich klientki będą pulchne, to pozbędą się konkurencji na rynku hot singielek.
– Naprawdę nie powinnam. – Toczyłam wewnętrzną walkę. Weźmiesz czerwoną pigułkę, zostaniesz w świecie, w którym się urodziłaś, z kolei niebieska pozwoli ci wejść do Matrixa, gdzie poznasz prawdę o samej sobie. Zaraz, co ja pieprzę! Jaki Matrix! Prawdziwe piękno kryje się we mnie i żadne ciastko mu nie zaszkodzi. A zresztą, nie posłodzę cappuccino. – To może jednak bezę – odpowiedziałam. – Ale malutki kawałeczek.
– Świetny wybór – ucieszyła się wydra. – Ja wczoraj zjadłam trzy kawałki, taka była pyszna.
– Serio? I tak wyglądasz? – W wyobraźni właśnie dokonywałam na niej egzekucji. Blond loki tej chudej wydry oplotły jej szyję, nie pozwalając jej złapać tchu. Boże, dlaczego mnie nienawidzisz?! Czym zawiniłam?!
– Tak już mają chudzielce – odparła, jakby nie czuła palącej nienawiści w moim wzroku. – Kawka na zwykłym czy chudym?
– Chudym! – ryknęłam nieco głośniej, niż zamierzałam. Może dietetyczne mleko zrównoważy chociaż pięć procent kalorii, które wsunę w tej pięknej bezie, tak ochoczo oferowanej przez wydrę.
– Podam do stolika – odpowiedziała z uśmiechem, przechodząc do robienia kawy.
Poczłapałam w stronę stolika w kącie kawiarni. Uwielbiałam Nero i ten stolik. Miałam tu widok na cały lokal, nikt mi nie przeszkadzał. Tak jakbym była legalnie niewidzialna, jakby nikt nie zauważał ilości pochłanianych przeze mnie ciastek. Dziś jednak będę miała towarzystwo. Musiałam znaleźć lepsze miejsce. Wybrałam zatem kanapę na środku sali. W miejscu, w którym mnie oceniano. Zawsze bałam się opinii innych. Nie byłam perfekcyjna. Biorąc pod uwagę, że standardy perfekcyjności wyznacza Małgosia Rozenek, bliżej mi było do Buki z Muminków niż do naczelnej gwiazdy TVN-u.
Odkąd pamiętam, zawsze byłam… duża. Użyłam określenia „duża”, bo chcę się poczuć lepiej. Krótko mówiąc, gruba. No cóż, trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Jestem zwyczajnie gruba. Właściwie to nie wiem dlaczego. Wcale nie jem dużo. Okej, więcej niż inni, ale nadal niedużo. Po prostu mam większy apetyt na słodkie. Choć osobiście uważam, że nie to jest powodem moich dodatkowych kilogramów. Ostatecznie wydry jadły trzy kawałki bezy, a ja tylko jeden. Niektórzy tak mają, tyją od powietrza. Tak, z tym założeniem szłam przez życie. Po prostu jestem gruba i już. Mam ładną buzię, piękne, długie, kasztanowe włosy i wielkie brązowe oczy. No i długie rzęsy. Bardzo długie. Fakt, że sztuczne, ale kto by tam wnikał w szczegóły. Rzęsy to rzęsy, a czego bozia ci nie dała, to kosmetyczka dosztukuje.
No dobra, skoro już o tym mowa, jestem jedną z tych power girls, które uważają, że prawdziwe piękno kryje się wewnątrz. Tego się trzymałam, chociaż z tym wewnętrznym pięknem też różnie bywało. Ostatecznie dopiero co chciałam dokonać mordu na wydrze. Ale jak to mówią, nobody is perfect. Aha, skoro o wydrach już mowa, ta zawsze była na mojej czarnej liście. Kobiety z założenia są wredne. No chyba że są Gosią Rozenek, to wtedy nie… ale ogólnie rzecz biorąc, są! Obgadują, śmieją się z ciebie w duchu i podsuwają ciastka grubszym od siebie.
To nie tak, że nie mam koleżanek. Mam, ale selektywnie dobieram przyjaciół, głównie to geje. To idealna alternatywa przyjaciółek. Nie zazdroszczą, nie podbierają facetów, mają prawo być ładniejsi, no i w ich oczach nigdy nie jesteś za gruba. Powiedziałabym nawet, że im grubsza, tym lepsza… Hm, nie brzmi to dobrze. Muszę to wykreślić. Reasumując, geje są super! I dobrze mieć ich w swoim otoczeniu. Nie wiedzieć czemu, z lesbijkami bywa trudnej… no ale to jednak kobiety. A o kobietach już mówiłam.
Moją największą podporą jest Adaś… Adaś jest cudowny, chociaż przeżył wiele. I choćby dlatego zasługuje na szacunek. Adaś wykorzystuje co najmniej połowę swoich pokładów empatii. Jest moim wzorem walki o siebie. Wyrocznią w sprawach życiowych, a z kolei jego związek to spełnienie marzeń o księciu na białym koniu. No, w moim przypadku musiałby chyba przyjechać na wielbłądzie. To Adaś nauczył mnie życia, tolerancji i wiary w to, że nawet po największej burzy wychodzi słońce. I dlatego to właśnie on miał odegrać główną rolę w tym, co mogło odmienić moje życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Czekałam na niego już od dziesięciu minut, ale miał prawo się spóźniać. Pracował w dużej firmie na Mordorze, a zatem „Będę za dziesięć minut” należało czytać jako „Spóźnię się dwadzieścia”. Może to i lepiej. Nie wiedziałam, czy jestem gotowa na tę rozmowę, i nie miałam pojęcia, jak on zareaguje na to, co miałam mu do przekazania. Adaś rzadko się złościł. Ale gdy już wybuchał, to z siłą atomówki. Dlatego wolałam się z nim umówić w miejscu publicznym. Kto jak kto, ale on umiał się zachować. Grzegorz go tego nauczył…
– Podać cukier do kawy? – Z rozmyślań wytrąciła mnie chuda wydra, stawiając przede mną gigantyczny kawałek bezy z truskawkami.
– Nie słodzę – odparłam z mściwą satysfakcją. Chociaż słodzę, i to co najmniej dwie łyżeczki.
– Zazdroszczę! Ja próbuję odstawić cukier, ale nie mogę się powstrzymać – odparła, po czym odwróciła się na pięcie. Zacisnęłam szczęki tak mocno, że miałam wrażenie, że połamię sobie zęby. Już miałam wylać to gorzkie, odtłuszczone latte na te jej piękne blond loki, kiedy przede mną pojawił się Adaś w białej koszuli i idealnie skrojonej marynarce. Wyglądał, jakby mnie nie poznawał.
– Wszystko w porządku? – Przekręcił głowę i zmarszczył brwi.
Odpędziłam obraz konającej wydry i spojrzałam na stojącego przede mną przyjaciela.
– Tak – odparłam, upijając łyk kawy. – Aua!
Gorące mleko wypaliło mi podniebienie. Szybko odstawiłam filiżankę na spodek, dłonią wietrząc usta. Na twarzy Adasia zaskoczenie ustąpiło miejsca najpierw przerażeniu, później zaś rozbawieniu, które rosło z każdą sekundą.
– No co! – rzuciłam. – Gorącą mi podała.
Wydra tylko z niesmakiem uniosła swoje narysowane kreską brwi. Widać, że sztuczne.
– Spóźniłeś się. Zamówiłam ci bezę. – Przesunęłam wielki kawałek ciasta w jego stronę.
– Kogo chcesz oszukać? – Zaśmiał się. – Zamówiłaś dla siebie. Jednakże będę tak miły i dotrzymam ci towarzystwa, zaraz skoczę po swoją. Na początek jednak się z tobą przywitam, o ile twoje usta już doszły do siebie.
– Nie chcesz wiedzieć, co te usta potrafią – odpowiedziałam, całując go w policzek.
– Hahaha, nie wątpię, ale pamiętaj, że geje są w tym lepsi.
– Żebyś się nie zdziwił, mój drogi. – Przewróciłam zalotnie oczami, odgarniając kosmyk włosów.
– Ładnie wyglądasz. Zrobiłaś coś z włosami?
– Nie, nic, byłam tylko u fryzjera. – Lekceważąco machnęłam ręką.
– Yyyy, a to nie znaczy to samo? – Próbował stłumić śmiech.
– Nie rozumiem – odparłam rozkojarzona.
– No skoro byłaś u fryzjera, to chyba zrobiłaś coś z włosami.
Fuck.
– Ani się waż robić ze mnie głupiej. – Pogroziłam mu palcem. – Mam do ciebie sprawę!
– No niczego innego się nie spodziewałem.
– Ej, co to miało znaczyć?!
– Eliza, wyciągasz mnie w środku tygodnia, dzień wcześniej idziesz do fryzjera i wkładasz najwyższe szpilki, jakie masz w domu. Na kilometr bije od ciebie: wpadłam na pomysł za miliony i ty musisz mi w nim pomóc!
Nerwowo schowałam stopy pod kanapę. Przejrzał mnie. Powinnam się wycofać i udawać głupią czy pozwolić mu triumfować?
– Chciałam ci się spodobać. – Szłam w zaparte.
– Taaaa. – Roześmiał się. – Jestem gejem, zapomniałaś?
– Dobra! Przejrzałeś mnie. – Poddałam się. – Mam świetny pomysł, który może wreszcie odmienić moje życie. Właściwie to jestem już w połowie pracy, ale nie chciałam ci o tym mówić wcześniej. Ogólnie myślę, że się ucieszysz… chociaż sama nie wiem. Nie jest to proste i brakuje mi kilku informacji. I dotyczy też ciebie. Ale nie martw się, nie zaszkodzi ci w żaden sposób, po prostu jesteś mi bliski i kocham cię, i chciałabym, byś mnie wsparł, w sensie poparł mój pomysł. I nie możesz być zły, bo gdybyś był, to wiesz, wszystko się… wyjebie.
Słowa wypadły ze mnie jak lawina. Sama zgubiłam sens, a Adaś patrzył na mnie coraz bardziej zdezorientowany.
– Możesz w skrócie? – rzucił.
– Chcę napisać książkę! – wypaliłam.
Zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się krzywo.
– Okej, teraz zrozumiałem. Brzmi świetnie. Jesteś na tyle barwną postacią, że to może się udać. Trzymam kciuki.
Uff, jestem w domu!
– Cudownie, że się cieszysz – odparłam zachwycona, klaszcząc w dłonie. Chwyciłam jego twarz i pocałowałam go w usta, w tym samym momencie rozlewając kawę moim obfitym biustem wprost na jego krocze.
– Cholera! – wrzasnął, wzbudzając zainteresowanie pozostałych gości i poruszenie obsługi.
Przerażona patrzyłam, jak z beżowych spodni skapywało moje beztłuszczowe latte. Zamarłam i zakryłam usta dłonią.
– Przepraszam.
Adaś patrzył na mnie wściekły wobec podśmiechującego się tłumu gapiów. Chwyciłam serwetki i zaczęłam wycierać jego krocze, co tylko powiększyło plamę rozchodzącą się już teraz na pozostałą powierzchnię ud.
– Co ty robisz! – warknął, odsuwając się.
Zebrani wokół ludzie nie potrafili już powstrzymać śmiechu. Szczerze mówiąc, sama bym się śmiała, widząc, jak jakaś odstrzelona grubaska pochyla się nad stolikiem, przecierając krocze przystojnego chłopaka na samym środku warszawskiej kawiarni.
– Chciałam pomóc. – Uśmiechnęłam się zalotnie, patrząc na niego z dołu.
– Obejdzie się! Jak ja wyglądam! Mam jeszcze dziś spotkanie!
– Możemy panu dać robocze spodnie, mamy jeszcze jakieś z uniformów na zapleczu, myślę, że chłopaki z obsługi się nie obrażą. – Podeszła do nas chuda wydra.
Nikt nie prosił cię o pomoc, pomyślałam.
– Dzięki Bogu, poproszę, pójdę się przebrać.
– Jest gejem! – wypaliłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język, posyłając jej najbardziej wyrachowane spojrzenie.
Wydra zaniemówiła, za to Adaś wyglądał, jakby wyzionął ducha. Spojrzał na mnie z pogardą, jakby chciał powiedzieć: „Co ty odwalasz?”. Usiadłam na kanapie, skrzyżowałam ramiona na piersiach i zapatrzyłam się na obraz na ścianie, choć właściwie w ogóle go nie widziałam.
Adaś wyszedł za chudą wydrą do toalety. Czułam się jak totalna kretynka. Nie dość, że nie powiedziałam mu najważniejszego, to jeszcze wygłupiłam się przed wydrą i wyszłam na zazdrosną przyciotę. Jeśli nie jesteście wtajemniczeni, przyciota to laska, która otacza się samymi gejami, uważając ich za bożyszcza. Nie brzmi to najlepiej, ale idealnie do mnie pasuje.
Adaś nie wracał przez kolejne pięć minut, a ja zaczęłam się zastanawiać, jak uratować to spotkanie, które nawet w połowie nie przebiegało tak, jak planowałam. Moje marzenia o wielkiej karierze wisiały na włosku. Z nerwów wciągnęłam jak odkurzacz całą bezę i zaczęłam się bić z myślami, czy nie zamówić jeszcze sernika.
– Już zjadłaś? – zdziwił się Adaś, wróciwszy z łazienki i spojrzawszy na mój pusty talerz.
– Żartujesz? – Udałam głupa. – Oddałam, bo zalałam ciastko kawą. – Boże, ty kretynko! – Adaś, bardzo cię przepraszam – zaczęłam. – Wiesz, nawet ładnie ci w tych spodniach, pasują do marynarki. – Ratowałam sytuację.
– Eliza! – Zatrzymał mnie gestem ręki. – Nie pogarszaj sprawy. Co z tą książką? Co to za gatunek? Kryminał, komedia?
– Właściwie to… powieść obyczajowa, romans… No wiesz, z rodzaju tych, których teraz dużo.
– Chcesz być drugą E.L. James? No wiesz, z twoją wyobraźnią… i możliwościami twoich ust – dodał, uśmiechając się, co było dobrym znakiem.
– Myślę, że na genewie takich historii, które powstały w ostatnim czasie, może się to dobrze sprzedać. Ta historia to będzie prawdziwy sztos! Takiej książki nie było jeszcze na rynku, wierz mi!
Adaś zmarszczył brwi.
– Genewie?
– No! To się teraz sprzedaje! Romanse, seks, sam wiesz!
– Czekaj, czekaj… genewie… Rozumiem, że chciałaś powiedzieć „genezie”, mając na myśli „na kanwie”?
Boże, zabij mnie.
– Oj tam, nie czepiaj się szczegółów. Musisz mi pomóc.
Roześmiał się.
– Matko, a w czym ja mam ci pomóc? Nie znam się na seksie heteryków…
– Nie słuchasz mnie. – Pokręciłam głową. – Chcę napisać książkę, jakiej jeszcze nie było. Każda podrzędna autorka pisze o romansach damsko-męskich. Co druga książka jest o jakiejś tępej dzidzie zakochanej w mafiosie. Seks heterycki każdemu się już przejadł. Ja chcę napisać o…
– O pedałach?! – zdziwił się Adam stanowczo za głośno.
– Cicho bądź! – syknęłam, czerwieniąc się jak burak. – Wasz świat jest znacznie ciekawszy. W Polsce brakuje literatury na ten temat. Wyobraź sobie te nagłówki! „Pierwszy gejowski romans z elementami erotyki”. To nie byłby głupi erotyk. Chciałabym napisać prawdziwą opowieść – podkreśliłam.
Adaś wydawał się jednak zaskoczony. Na jego twarzy pojawił się kpiący grymas, daleki od reakcji, jakiej oczekiwałam.
– Kochana, czy ty nie obcujesz za dużo z gejami? Mówiłem ci, zostaniesz przez nich starą panną. Seba jest święty, że jeszcze nie kopnął cię w tyłek! Nie znajdziesz tu opowieści o udanych związkach. Geje to w dużej mierze ludzie samotni i nieszczęśliwi, mało kto się jednak do tego przyznaje. Wiesz sama, jaki mam stosunek do tego środowiska. Długo nie miałem szczęścia ani w miłości, ani…
Nagle jego źrenice się rozszerzyły, zatrzymał wzrok na mnie, a jego usta powoli kształtowały się w wielką literę O. Ja z kolei uśmiechałam się coraz szerzej, przekonana o słuszności swej idei.
– Nie, nawet ty nie mogłaś wpaść na tak durny i niedorzeczny pomysł – powiedział w końcu, kręcąc głową.
– Dlaczego niedorzeczny? Nie znam nikogo, kto by przeżył tyle co ty. Twoja historia jest bolesna, a jednocześnie ważna i aktualna. Wiesz, ilu osobom mogłoby to pomóc? Ilu chłopaków przeżywa to, co ty kiedyś? Chcę pokazać rzeczywiste oblicze tego świata, bez wybielania, idealizacji. Prawdziwy świat, nie ten lansowany przez media. Tylko prawda się obroni, tyle razy sam to mówiłeś.
– I właśnie dlatego nie chcę do tego wracać. To przeszłość, od której uciekam! Nie mogłaś wymyślić niczego równie głupiego. Czego ode mnie oczekujesz? Że opowiem ci to wszystko jeszcze raz, bo wymyśliłaś sobie, że zostaniesz pisarką?! Napisz o kolejnej lasce porwanej przez, nie wiem, meksykański kartel narkotykowy, a nie o życiu swoich przyjaciół.
Łzy napłynęły mi do oczu. Adaś cały się trząsł, na jego czole pojawiły się krople potu. Wyglądał na szczerze przerażonego. Dlaczego tego nie przewidziałam? Jak mogłam być tak głupia i nie wziąć pod uwagę, że historia, o której pisałam, jest nie tylko ważna, lecz także pełna bólu, niezagojonych ran i cierpienia.
– Wiesz, pomyślałam, że to mogłoby pomóc wielu ludziom.
– Pomóc… Dlaczego ciągle mam komuś pomagać własnym kosztem? Słuchaj, znasz mnie od dawna, wiesz, że nie było mi łatwo uporać się z wieloma rzeczami, że gdyby nie Grzegorz… Właśnie, czy ty, do cholery, pomyślałaś o nim? Jaka byłaby jego rola w tej historii? Od dawna nie żyjemy w „gejowskim światku”, a ty chcesz nas zmusić, żebyśmy znów do niego weszli. Nie chcę tego!
– Przecież nikt by nie wiedział, że to opowieść o tobie. Nie jestem idiotką. Pozmieniałabym wszystkie fakty, które mogłyby doprowadzić do ciebie czy Grzegorza. Ty byłbyś tylko inspiracją. Moją inspiracją!
– Nie! Nie chcę być niczyją inspiracją, nie chcę być też ani bohaterem, ani niczym innym. Wiodę spokojne życie z facetem, który mnie kocha, i niech tak zostanie. Gejowski świat potrafi tylko ranić. Od dawna ci powtarzam, że jest pełen zawiści, pogardy dla innych. Nie ma tam wsparcia, jedynie wyświechtane hasła bez pokrycia. Jest bardziej nietolerancyjny niż ten, w którym żyją moi rodzice.
– Chyba przesadzasz… – zaoponowałam niepewnie.
– Nie przesadzam! Nic o tym nie wiesz. Jesteś gej-mamą, która myśli, że geje są uroczy, słodcy i kochani, bo tacy są dla ciebie. Nie wiesz, jak się zachowują wobec siebie. A prawda jest taka, że zdradzają się, oszukują i kłamią. Prawdziwa miłość to jak szukanie perły w piasku na pustyni.
– Ale ty ją znalazłeś! I o tym warto opowiedzieć! Mimo tylu przeciwności znalazłeś kogoś, kogo bardzo kochasz i kto kocha ciebie. Dlaczego nie pokazać tak pięknej historii?
– Bo to mój świat! – ryknął. – Pełen cierpienia, błędów i grzechów, nie tylko moich! A ja nie chcę do tego wracać tylko dlatego, że ty chcesz zostać sławną pisarką! – Wstał gwałtownie, zarzucił torbę na ramię i ruszył do wyjścia.
– Ej, zaczekaj. Nie rozstawaj się tak ze mną. Ja naprawdę chciałam dobrze!
– Jak zwykle! Ty zawsze chcesz dobrze. Mam taką radę: może przestań chcieć i zacznij po prostu robić dobrze. Innym, nie sobie!
– Ale ja…
On jednak już się nie obejrzał, tylko pospiesznie wyszedł z lokalu.
– …napisałam już połowę – dokończyłam zdanie, chowając twarz w dłoniach.
Jak mogłam być tak nierozważna. Kiedy Adaś w wieku osiemnastu lat został wyrzucony z domu, wyjechał za marzeniami do stolicy. Pewnie nawet nie przypuszczał, że stanie się tym mężczyzną, którym jest dziś. I choć Grzegorz zrobił, co mógł, by mu pomóc, to jednak wiele głębokich ran jest ledwie opatrzonych, gotowych otworzyć się na nowo w każdej chwili. Adam powiedział prawdę: ten świat wcale nie jest miły. Ale właśnie dlatego uważałam, że warto opowiedzieć tę historię. Ku przestrodze.
Z tych rozmyślań wyrwał mnie dopiero SMS. Spojrzałam na telefon, na którego ekranie wyświetliła się uśmiechnięta twarz Karoliny, jednej z moich dwóch przyjaciółek.
„Zgodził się?”
Wybrałam jej numer.
– Nie. Za to mnie znienawidził. Nie chce, żebym napisała tę książkę.
– Ale przecież ty już masz prawie całość.
– Tak, tyle że tego mu nie powiedziałam. Co teraz?
Karolina zamilkła. Przez chwilę w słuchawce słyszałam tylko dźwięk przeżuwania chipsów.
– Nie wiem, co masz zrobić – powiedziała wreszcie.
– Świetna rada. Oczekiwałam jednak czegoś więcej.
– No wiesz… Może zmieni zdanie, gdy przeczyta to, co nafsialas.
– Mogłabyś przestać jeść chipsy, jak ze mną rozmawiasz? Co ty, w kinie jesteś? – warknęłam.
– Pączusiu, wybacz. Nie jadłam nic od czternastu godzin i teraz mam okienko żywieniowe. Jestem głodna jak wilk, a to jedyna rzecz, jaką znalazłam w spiżarni.
– Dlaczego nie jadłaś nic od tylu godzin? – zdziwiłam się.
– Fasting!
– Fisting? Boże, kobieto, czyś ty zwariowała? Ja jestem zboczona, ale to nie na moje nerwy. Poza tym co to ma wspólnego z jedzeniem chipsów?
– Nie fisting, tylko fasting, kretynko. To dieta polegająca na tym, że nie jesz przez czternaście godzin, a przez następne możesz spożywać dowolne rzeczy. Jest świetna. Dziewczyny z siłki schudły na tym nawet do dziesięciu kilogramów. Ja już czuję, że chudnę. Tylko te napady jedzenia… Krzyś mówi, że zwariowałam, ale do urlopu chcę wskoczyć w rozmiar zero, bo…
– Karolina! – przerwałam jej. – Diety i rozmiar zero to dziś nie na moje nerwy. Pogadamy później. – I zanim dokończyła swoje rewelacje na temat fistingowej diety, szybko się rozłączyłam.
– Podać coś jeszcze? – Rozmawiając, nie zauważyłam wydry, która właśnie przecierała stolik i zabrała pusty talerzyk po bezie.
Spojrzałam z nienawiścią na jej wąską talię i sztuczny uśmiech, który i tak ją zdradzał: „I tak będziesz gruba, więc jedz te ciastka albo przestań zajmować stolik”.
– Tak – powiedziałam głośno. – Chcę jeszcze ciastko. Mam dużo pracy, więc duży kawałek.
– To sernik czy bezę? – zapytała.
– Jedno i drugie! Jestem na fistingu i mam teraz okno żywieniowe, więc mogę zjeść nawet trzy takie porcje – odparłam z najbardziej zjadliwym uśmiechem, na jaki było mnie stać.
Zdziwiona kobieta otworzyła usta, jakby chciała powiedzieć: „Okej, jesteś pomylona, lepiej nie zadzierać z wariatkami”.
– Fistingu… rozumiem – odparła po chwili. – Zaraz podam.
Czasem wyskoczy mi folder wspólnych zdjęć, wspólnych zdjęć. Czasem usłyszę na mieście imię Twe, imię Twe. Padnie pytanie, czy nadal brakuje mi Cię, brakuje mi Cię. Odpowiedź brzmi: „nie”. No dobra, może trochę, trochę za bardzo, wiem…
Julia Rocka, Siostra
– Kochanie, nie możesz tak mówić… Nie płacz, proszę cię… Wiem, że to boli… To będzie bardzo boleć… Ale przejdzie, zobaczysz… On nie był ciebie wart!
Kątem oka spojrzałam na Sebastiana, który leżał na łóżku obok, czytając książkę… albo udając, że czyta, bo od dziesięciu minut nie przewrócił strony. Zrobiłam do niego głupią minę, ale on tylko uniósł brew, z ruchu jego warg odczytałam słowa: „Masz jeszcze pięć minut”.
– Tak, wiem… Kochany, jesteś cudowny… Jeszcze będzie cię prosił o powrót!… Pamiętaj, oni zawsze wracają… z podkulonym ogonem.
Spojrzałam na Sebę, którego mina oznaczała: „Zaraz się porzygam”.
– Faceci to chuje! To znaczy, nie wszyscy! – poprawiłam się, zerkając na swojego chłopaka.
– Dziś śpię na kanapie! – warknął, wstając z łóżka.
– Damian, kochanie, trzymaj się i bądź silny. Jutro do ciebie zadzwonię i zostanę z tobą na noc. Teraz się kładź i żadnych smutków.
Chciałam skończyć jak najszybciej, byle zapobiec opuszczeniu sypialni przez Sebę. Fatygowanie się po niego aż do salonu drastycznie obniżało moje morale i przechylało szalę zwycięstwa na jego stronę. Nagle jednak Sebcio zatrzymał się z ręką na klamce.
– Skończyłam! – oznajmiłam, biegnąc ku niemu. Objęłam go w pasie, wtuliłam się w jego szerokie plecy. Uwielbiałam je, idealnie wyprofilowane ramiona i wąska talia tworzyły bardzo męską sylwetkę. Doskonałe V. Perfekcyjne przy takiej nieperfekcyjnej mnie. Dzięki jego dwóm metrom wzrostu nawet przy moich… niestandardowych rozmiarach byłam drobniutka. No dobra, popłynęłam. Może nie drobniutka, ale dużo mniejsza.
– Mógłbyś wykazać chociaż odrobinę empatii. On cierpi. Ten skur… wybacz, ten chuj Marcin go zostawił. Mówiłam mu, że na niego nie zasługuje. Tak mi go żal…
Sebastian odwrócił się w moją stronę i popatrzył na mnie gniewnie.
– Jutro śpisz u Damiana?
– On mnie potrzebuje! Czułam, że tak będzie z tym zjebem… Marcinek!…
– Marcin? Czy on nie był z jakimś Bartkiem?
– Był, przed Marcinem. Przecież ci opowiadałam, że…
– To było miesiąc temu!
– No i?
– Ten chłopak zakochuje się szybciej, niż Remek Mróz pisze książki.
– Też znalazłeś porównanie – fuknęłam.
– Eliza, nie widzisz dziecinady w całym tym zakochiwaniu, odkochiwaniu i cierpieniu? Ja bym się pogubił. Zresztą mniejsza o to. Jutro mamy kolację z Ewą i Markiem. To mój najlepszy przyjaciel.
– A to mój przyjaciel! Wybacz, ale Damian jest w gorszej sytuacji.
– Tia, statystycznie taka sytuacja zdarza się co trzy tygodnie! Zanim ponownie się z nimi spotkamy, odwiedzisz go w tej sprawie jeszcze sześć razy!
– Kochanie, nie gniewaj się. – Zrobiłam do niego słodkie oczy.
Trzeba było działać. Im szybciej, tym prędzej zapomni, co go wkurzyło. Czas na moje usta!
– Borsuczku – rzekłam, schodząc powoli pocałunkami po jego torsie, pieszcząc jego wystający brzuszek. Nie przeszkadzał mi. Ta jedna rzecz zbliżała go do mojej nieperfekcji, czyniąc go bardziej ludzkim, bardziej dostępnym…
– Eliza… przestań…
– No już. Widzę, że jest gotowy.
Chwyciłam za jego jądra. Wiedziałam, jak je uciskać, żeby natychmiast postawić go w stan gotowości. Oblizałam usta i spojrzałam na niego z dołu. Uśmiechnęłam się. Oczy świeciły mu się jak psu Pawłowa. Wygrałam. Znowu.
– Uuuu, czy mi się wydaje, czy on jeszcze urósł od ostatniego razu? – zaszczebiotałam, dłonią pieszcząc jego członek. Zamruczałam, zwilżając czubkiem języka jego żołądź. – Jak zawsze smakuje wybornie.
– Wiesz, że nabroiłaś. – Pogroził mi palcem.
Kilka sprawnych pociągnięć wokół jego napęczniałej główki, a potem gwałtowny ruch, szybki i głęboki.
– Fuck – wykrztusił.
Jego oddech gwałtownie przyspieszył. Seba zacisnął zęby, sycząc i mocno zaciskając powieki. Brałam go całego. Poczułam jego silną dłoń wplatającą się w moje włosy.
– Ty moja zbereźnico – syknął. – Chcę twojej cipki!
– Zróbmy coś niegrzecznego – powiedziałam, wstając i patrząc mu głęboko w oczy.
– Coś niegrzecznego? – powtórzył.
Zapodałam mu jeszcze szybkiego buziaka i podbiegłam do szafy, wypinając swoje obfite pośladki à la Kim Kardashian (no dobra, może bardziej Missy Elliott) w skąpych stringach, co jeszcze bardziej go podnieciło, wnioskując z jego przyspieszonego oddechu.
– Chodź tu, maleńka! Co to jest?
– Kajdanki i pejcz. Te zakładasz na nogi, a te na ręce. A to – podałam mu długą rurę z zatyczkami – zakładasz mi na plecy. O, tutaj. – Pokazałam mu ruch, jak gdybym przygotowywała się do wyciskania sztangi. – Tu zapina się ręce, a potem wywijasz mi nogi i moja pussy jest wypięta do twojej dyspozycji – zaświergotałam dumna ze swojej seksualnej inwencji.
Seba spojrzał na mnie zmieszany.
– Nie uważasz, że to trochę zbyt skomplikowane? Nie możemy się po prostu bzykać?
Ale ja już pociągnęłam go za rękę, usiadłam przed nim na łóżku i rozchyliłam nogi.
– Weź mnie! – krzyknęłam. – Chcę być twoją niewolnicą, Christianie!
– Kto, kurwa?!
Jprdl!
– Nieważne. Rozbierz mnie i zwiąż! – Wyciągnęłam ręce ku górze, wypinając swój obfity biust.
Sebastian najpierw stanął przede mną, dumnie prężąc swego penisa. Ponętnie wydęłam wargi. Wiedziałam, że to lubi. Ujął moje piersi i zaczął masować sutki. Mój oddech przyspieszył.
– Ściągamy tę głupią sukieneczkę – powiedział, unosząc jej rąbek.
– Zaczekaj! – zawołałam.
– Co, kurwa, znowu?!
– Zgaśmy światło.
– Co?
– Zgaśmy, nie chcę, żebyś widział moje fałdki.
– Eliza, jesteśmy razem od sześciu miesięcy! Widziałem twoje fałdki setki razy! Uwielbiam je!
– Nie, nie, zgaśmy! – nalegałam, czerwieniąc się.
– A jak wtedy mam cię związać? – Wskazał na metalowy pręt z zapinkami oraz skórzany pejcz.
– Yyy… to lampkę zaświeć… Będzie nastrojowo. – Uśmiechnęłam się zalotnie.
– Kurwa, zaraz chuj mi opadnie.
Wyłączył główne oświetlenie, zostawiając tylko małą lampkę w kącie pokoju. Po chwili wrócił do mnie, rozebrał mnie do naga i dotykał ustami mojej cipki. Mógłby to robić cały czas, nie przestawać, w sumie nie potrzebowałabym jego penisa… Yyy… nie, cofam to. Ale język to klucz do orgazmu kobiety. Seba wiedział, jak nim poruszać, gdzie go zatapiać, które miejsce smakować.
– O Boże, Elizka, jesteś taka pyszna.
– Zwiąż mnie! Chcę być bezbronna i zdana na twoją łaskę.
Chwycił kajdanki, sprawnie je zapiął na moich nadgarstkach, następnie na łydkach. Czułam się tak uległa, jak gwiazda jakiegoś wyszukanego porno. No nie, przesadziłam. Ale prawie jak Dakota Johnson na planie Ciemniejszej strony Greya, no, może trochę grubsza. W filmie to wszystko można poprawić, w życiu tak nie ma. Dakota z pewnością jest grubsza i nie ma takich fajnych cycków, bo cycki akurat ma małe. Okej, do rzeczy. Sebastian sprawnie zamontował metalową poręcz na moich barkach. Nie mogłam ruszać rękami, ale było to dziwnie podniecające i przyjemne. Seba delektował się moimi ustami, penetrując moje gardło swoim językiem.
– Może powinienem ci tam wsadzić fiuta – zażartował.
– Wiesz dobrze, gdzie teraz ma się znaleźć. Jest wilgotna i ciepła. Czeka na ciebie! Tylko przyblokuj mi też stopy. Chcę być wypięta dla ciebie.
Zrobił, o co go prosiłam, powoli wyginając nogi w stronę zapięcia przy metalowej poręczy. Jednak gdy tylko je uniósł, pozycja stała się bardzo niewygodna.
– Aua! – wrzasnęłam.
– Co?! – zapytał przerażony.
– Boli! Chyba złamałeś mi nogę.
– Co zrobiłem?
– Nogę mi złamałeś! Rozwiąż mnie!
– Przecież dopiero co kazałaś się związać.
– To było, zanim zrobiłeś ze mnie kalekę.
– Kurwa! – wrzasnął, puszczając moje nogi i odpinając skórzane kajdanki z nadgarstków. – Co za gówno!
– Chyba jest w porządku – powiedziałam, rozmasowując swoje stopy. – Możemy kontynuować.
– Obejdzie się – burknął, kładąc się do łóżka i przykrywając kołdrą. – Już mi opadł.
Eliza, ty kretynko, zachciało ci się Greya w sypialni!
– Kochanie – szepnęłam, podlizując się. Położyłam się obok niego, powędrowałam dłonią w kierunku jego członka. – Może jeszcze coś z nim podziałamy. – Chciało mi się seksu. – Chyba jeszcze nie wszystko stracone. – Zaśmiałam się mu do ucha, kiedy w dłoni wyczułam wyraźne pęcznienie jego penisa. – No dalej, pokaż mi, co ten maluszek potrafi…
Seba zesztywniał. Otworzył szeroko oczy i powoli obrócił się w moją stronę.
– Kto, kurwa!? – zapytał powoli.
Boże, ratuj! Zrobiłam najbardziej kretyńską minę, na jaką byłam w stanie się zdobyć, niczym Kot ze Shreka, ale tym razem nie zadziałała.
– Nazwałaś go maluszkiem?! – powtórzył Seba. – Jego! – warknął, wstając i machając mi swoim pytonem. No mały nie był. Wprawdzie miałam większe, ale ten był powyżej średniej, zadowalający.
– To miało być takie… pieszczotliwie zachęcające, borsuczku.
– Spać, kurwa! – rozkazał.
– Borsuczku, przepraszam…
– Spać! – powtórzył, gasząc lampkę i odwracając się do mnie tyłkiem.
Okej, przegrałam. Chociaż mogłabym jeszcze to wygrać, gdyby moja komórka nie rozbrzmiała nagle melodią Oops I Did It Again.
– Damian?! – odebrałam.
– Chcę się zabić – usłyszałam jego zapłakany głos w słuchawce.
– Nie gadaj takich bzdur. – Nerwowo spojrzałam na swego chłopaka, który kolejny raz bardzo wolno obracał się w moją stronę. – Eee, wiesz, nie bardzo mogę gadać! Proszę, nie przerażaj mnie!
Seba usiadł w łóżku i nie mrugnąwszy nawet powieką, wyciągnął rękę, po czym palcem wskazując drzwi, bezgłośnie powiedział: „Wynocha!”.
Nie śmiałam się przeciwstawić. Szybko zapaliłam światło, zarzuciłam na siebie szlafrok i zamknęłam za sobą drzwi.
– Światło! – ryknął Seba.
Godzinna rozmowa z Damianem miała swoje plusy: Sebastian zdążył zasnąć. Musiałam działać. Nie mogłam liczyć na przeciągające się przeprosiny i jego kapitulację. A na loda już się nie nabierze. Muszę przechylić szalę na swoją stronę.
Starannie potarłam oczy i zaczęłam płakać. No tak, w tym akurat jestem dobra. Opanowałam tę sztukę już w wieku dwunastu lat i pielęgnowałam ją do tej pory, osiągając doskonałość. Niestety, mój płacz był za cichy, więc kopnęłam Sebastiana w goleń, co było dobrym posunięciem, bo od razu się obudził.
– Co się stało? – powtarzał przerażony. – Płaczesz? – spytał, spojrzawszy na mnie. – Co się stało? Chyba się nie zabił?
– Nie. – Pociągałam nosem.
– To czemu płaczesz? Słuchaj, jeśli to jakiś twój nowy numer…!
– Kim onaaa jeeeest! – zawyłam, wpadając w histerię.
– Kto znowu?
– Weraaaaa! Zdradziłeś mnie! Już mnie nie kochasz!
– Kto, kurwa? Jaka znowu Wera?
– Mówiłeś jej imię przez sen! – Jestem szatanem. Ale nie miałam wyjścia. – Szeptałeś… tak erotycznie!
– Erotycznie? Kurwa, nie znam żadnej Wery – powiedział już naprawdę przerażony. – Przysięgam! To musiał być jakiś sen. Elizka, kocham cię! Nie ma żadnej Wery! Przysięgam!
– Naprawdę…? – Spojrzałam na niego smutnie. – Nie ma żadnej Wery? Może to jakaś rosyjska wydra z baletów albo… nie wiem, w czym tam one są dobre.
– Kochanie, chodź tu do mnie. – Objął mnie. – Żadna wydra nie jest równie piękna, czuła i dobra w łóżku co ty. Nigdy cię nie zostawię!
Miałam wrażenie, że zęby mi zaraz wypadną od zaciskania ust, wczorajsze hybrydy wbijałam sobie w rękę, chcąc się ukarać za to, jaką wredną pizdą jestem. W duchu powtarzałam sobie, że robię to z miłości, z miłości, z miłości… No przecież musiałam, co nie?
*
Prawdopodobnie zarezerwowałam sobie specjalne miejsce w ostatnim kręgu piekła, tuż za widłami Lucyfera. Jak to mawia Albert: „Razem ze wszystkimi pedałami. Będzie super”. Taktyka była aż nad wyraz skuteczna: w sobotę Sebciu przygotował mi śniadanie do łóżka.
– Dzień dobry, śpiochu. Nie wiedziałem, na co masz ochotę, więc mam dla ciebie tosty z serem, owsiankę i jajka na miękko.
Spojrzałam na piękną tacę udekorowaną świeżo ściętym tulipanem, a gula w żołądku podskoczyła gdzieś na wysokość krtani.
– A muffinkę do kawy…? – zapytałam nieśmiało.
– Ach, jest i muffinka. – Uśmiechnął się szeroko, ukazując swoje równe białe zęby.
Taki nieogolony, z dwudniowym zarostem i lekko potarganymi włosami był megaseksowny. Miałam większą ochotę na jego banana z sosem waniliowym niż na tę owsiankę. Od razu stłumiłam w sobie tę zwierzęcą żądzę i sięgnęłam po miseczkę.
– Kochanie, czy moglibyśmy porozmawiać o weselu twojego brata?
– Cho z lim? – zapytałam z pełnymi ustami.
– Czy naprawdę muszę nocować w hotelu? A jeśli tak, to dlaczego nie możesz być tam ze mną?
Zakrztusiłam się i nerwowo sięgnęłam po sok.
– Mówiłam ci, że mam bardzo konserwatywnych rodziców. Nie zgodzą się, żebyś nocował w domu. A ja… ja jestem potrzebna do pomocy. Wiesz, ile będzie się działo. Moja siostra z trójką dzieci sama nie da sobie rady. Muszę tam być. Spokojnie zostaniesz sobie w hotelu i spotkamy się na ślubie. Przecież to ustaliliśmy.
Kłamałam. Bo przecież musiałam. W rzeczywistości nikt z mojej rodziny nie wiedział, że od pół roku jestem w związku z Sebastianem. Nie wiedział, bo… nie chciałam im tego powiedzieć. Mój ojciec od początku oczekiwał ode mnie, że jako jego pierworodna córka przyniosę największą chlubę rodzinie, czytaj: wyjdę bogato za mąż i zostanę perfekcyjną panią domu. Kiedy powiedziałam mu, że chcę studiować kulturoznawstwo dalekowschodnie, był to pierwszy cios.
– A co to, do chuja pana, jest?
– Chuja kogo? – zapytałam rozkojarzona.
– Kobieta ma być przy mężu. To jest jej rola, a nie jakieś studiowanie! Masz mieć dobrego męża, rodzinę i być dobrą żoną. A potem rób se karierę.
Jeszcze większy dramat przeżył wówczas, kiedy po studiach wyjechałam na rok do Japonii, zostałam trzy lata, poznając przy tym połowę Chin, Koreę Południową i spędzając cudowne wakacje na Filipinach – były nad wyraz… gorące. Oj, te mity o filipińskich rozmiarach… cudownie było się przekonać… Mniejsza z tym! W każdym razie przeżył mały zawał serca, kiedy po powrocie do kraju wylądowałam jako sprzedawczyni w odzieżowej sieciówce.
Ojciec uznał, że przynajmniej w takim sklepie może poznam przyszłego męża, kiedy będzie kupować nową parę bokserek. Jego radość legła jednak w gruzach, gdy się dowiedział, że pracuję na dziale damskim.
Sytuację ratowała tylko moja perfekcyjna, o dwa lata młodsza siostra. Była lokalną pięknością, w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat wyszła za syna ówczesnego sołtysa. Nie wiem, dlaczego mój ociec uznał, że wydanie jednej z córek za najgorętszą partię we wsi to życiowy triumf, porównywalny ze zdobyciem K2 w zimie. W niedługim czasie Anita dorobiła się bliźniaków, a dziś miała już trójkę i nie zamierzała na tym poprzestać. W sumie żadna różnica, ile było tych dzieci, bo tak były do siebie podobne. Anita została wzorową Matką-Polką ze świetnie prosperującym gospodarstwem i mężem będącym właścicielem największej hodowli świń na całym Podlasiu. Niewątpliwe świetnie odnajdywała się w tej roli. Gdyby nie jej perfekcyjność, mogłaby zostać całkiem dobrą towarzyszką życia. Po trójce dzieci nadal była gorącą podlaską wydrą (mówiła, że to przy dzieciach ma tyle ruchu). O ile jeszcze nienaganną figurę mogłam jej wybaczyć, o tyle zawsze zrobionych paznokci, chirurgicznego porządku w jej podkarpackiej willi i corocznych wakacji w Turcji nie umiałam przełknąć.
W przyszły weekend miał się odbyć ślub naszego młodszego brata. Dla mnie wiązało się to z torturami pod hasłem „Co ty poczniesz sama po trzydziestce”. Oczywiście mogłabym przedstawić Sebastiana jako mojego nowego partnera, co ukróciłoby przynajmniej jedną trzecią użalania się i krytyki. Problem polegał na tym, że Seba był ostatnim facetem, który mógłby zadowolić mojego ojca.
Przede wszystkim był młodszy ode mnie o niemal trzy lata. Poznaliśmy się w pracy. To znaczy, prawie w pracy. On pracował w sąsiednim brandzie, a podczas wspólnego szkolenia „Jak obsługiwać klientów i mieć z tego przyjemność” przypadkowo posadzono nas obok siebie. Od razu wpadł mi w oko. Wysoki, nie za chudy, ale też nie za gruby brunet z błękitnymi oczami. Był piękny. Był piękny, tyle że… biedny. I to bardziej ode mnie, choć wydawało się to niemożliwe. Pieniądze jednak nigdy nie miały dla mnie większego znaczenia. Chciałam się zakochać i się zakochałam. Od prawie sześciu miesięcy byłam z nim cholernie szczęśliwa.
Jakieś trzy miesiące temu mój chłopak odszedł z odzieżówki, ponieważ chciał rozwijać własną firmę. Wraz z Mareczkiem, kolegą, który ukończył szkołę gastronomiczną, oraz innymi znajomymi otworzyli wegańsko-wegetariański catering dietetyczny. Powoli wprowadzali go na rynek. Szło im średnio, jak na razie ledwo wystarczało na wynajem wspólnego mieszkania i utrzymanie samochodu. Ale Sebastian wierzył, że jest tu potencjał, tylko muszą rozwinąć skrzydła. Cokolwiek by to znaczyło. Trzymiesięczny przedsiębiorca gotujący jakąś „paszę dla królików”, jak prawdopodobnie nazwałby to mój ojciec, na dodatek mieszkający w wynajmowanym mieszkaniu, za które płaciliśmy wspólnie, był ostatnią partią, o której chcieliby usłyszeć moi rodzice.
– No tak, wiem – powiedział markotnie Seba – ale chciałbym być przy tobie. Mógłbym się przydać. Moglibyśmy nawet załatwić wam obsługę gastronomiczną!
– O Boże! – Zakrztusiłam się. – O tym akurat ani słowa!
– O czym?
– Wegetariańskie czy, co gorsza, wegańskie jedzenie w moim rodzinnym domu jest absolutnie zakazane.
Spuścił głowę.
– No cóż, odbiję sobie na weselu – dodał po chwili. – Dobra, kończmy śniadanie i zawiozę cię do pracy.
– Ech. – Westchnęłam ciężko. – Popołudniowa zmiana w pierwszy dzień wyprzedaży, gorzej być nie może.
– Dasz radę – odparł Seba, pocałował mnie w czoło i odgarnął kosmyk włosów z mojego policzka.
– Sebciu? – zapytałam nieśmiało.
– Tak?
– Masz jeszcze jedną muffinkę? Umiliłaby mi dzień w czasie przerwy.
*
Już je widziałam, choć jeszcze nie przekroczyłam progu sklepu. Już je słyszałam, choć jeszcze tam nie byłam. Ba! Ja już je czułam! No ale jak można ich nie czuć, kiedy w trzydziestostopniowym upale ktoś organizuje letnią wyprzedaż… O kim mowa? O nornicach!
Czy kiedyś się zastanawialiście, jak pracownicy sklepu odzieżowego nazywają swoich klientów? Zasadniczo określeń jest sporo i każdy sprzedawca ma swoje ulubione. Ja wymyśliłam tylko jedno, ale takie, które najbardziej trafnie odzwierciedlało klientelę Vershki. Nornice! Jeśli ktoś w czasie wyprzedaży potrafi zrobić burdel w sklepie, rozrzucając wszystkie ubrania, to właśnie one. Wszystko w jednym celu: znaleźć eseczkę. Eseczka na wyprzedaży jest na wagę złota, dlatego wszelkie chwyty dozwolone, w tym wydzieranie, kitranie, czyli chowanie kilkunastu ubrań zwiniętych w kupkę, wciśniętych gdzieś na dziale z dzianiną, wszystko po to, aby inna nornica nie znalazła, w czasie gdy ta pierwsza będzie robić burdel w innym sklepie. Jedyne, co nornice robiły dobrego, to sprzedaż. A w Vershce premia była na wagę złota. Oj, kupowały, a im więcej kupowały, tym większy burdel robiły. Kumulacja nienawiści następowała właśnie w pierwszym dniu wyprzedaży!
– Przepraszam, przepraszam. – Ledwo przekroczyłam próg sklepu, prawie wjechał we mnie Damian, ciągnąc za sobą wieszak pełen ubrań. Chciał uzupełnić pustą ścianę wyprzedażową wyczyszczoną przez rozochocone nornice.
– Damian! To ja. Jak się czujesz? Trzymasz się?
To był błąd, bo natychmiast zaczął płakać i wtulać się w moje ramiona.
– Ja się zakochałem… a on mnie zostawił. A było tak fajnie, taki świetny seks… Może za bardzo go osaczałem. Może trzeba było dać mu więcej luzu!
– Kochany, to nie jest twoja wina. To po prostu złamany ch…
– Przepraszam, czy znajdzie mi pani z tego eseczkę?
Mój wywód przerwała nam jakaś gówniara, która dźwigając na swoim ramieniu stos wieszaków, drugą ręką machała mi przed oczami plisowaną spódnicą, która była hitem tego sezonu, a rozmiary S skończyły się, zanim zaczęła się wyprzedaż. Wyrwani ze wspólnej niedoli, spojrzeliśmy na nią i praktycznie unisono wygarnęliśmy głośno:
– Wszystko jest na sklepie!
– A tamta pani mówiła, że są na magazynie. – Młoda wydra z rozdziawioną buzią i błędnym spojrzeniem ameby wskazała palcem na moją kierowniczkę Ankę, która ze swoim irokezem na głowie, modnym na przełomie lat dwutysięcznych, już palcem stukała w zegarek, sugerując, że za pięć minut powinnam zacząć pracę.
– Odłoży mi pani? – zapytała obrzydliwie słodkim głosem klientka, wpychając mi wieszak w dłonie. – Ja tylko przymierzę, a potem se kupie.
– Nie zaczęłam jeszcze swojej zmiany! – warknęłam, zaciskając mocno zęby i zmierzając w stronę zaplecza, żeby przygotować się do pracy.
Jak to zazwyczaj bywa w czasie wyprzedaży, ruch tego dnia był niemiłosierny. Do tego stopnia, że trzy stanowiska kasowe praktycznie nie przestawały drukować paragonów, a pracownicy ginęli w gąszczu zabłąkanych klientów. Najgorszy jednak był… burdel! To nawet nie przypominało sklepu z odzieżą, ubrania leżały wszędzie, najwięcej na ziemi, stołach czy porozrzucanych wieszakach. Niestety, im większy bałagan, tym lepiej się w nim czuły nornice i z tym większą werwą „grzebały w swoich norach”.
Idąc na zaplecze, musiałam przejść przez przymkę. Podczas wyprzedaży nie było gorszego miejsca. Ta ilość porzuconej przez klientów odzieży, wydawanie numerków z jednoczesnym pilnowaniem i zapobieganiem kradzieżom… Ale najgorszym elementem przymki były wątpliwe zapachy unoszące się ze ściąganego przez klientki obuwia. Nie zastanawialiście się nad logiką, każącą wydrom w marcu wskakiwać w japonki, w środku czerwca zaś wkładać jesienne kozaki? Wierzcie mi, najgorszemu wrogowi nie życzę przymki podczas wyprzedaży.
Okazało się, że dzisiaj nadzór nad przymką przypadł Gabi. Choć trudno powiedzieć, żeby jej obecność miała dla klientów większe znaczenie.
– Gabi, wszystko w porządku? – spytałam.
Gabi położyła głowę na stole, który zapełniał się rzucanymi w jej stronę ubraniami, klientki zaś, początkowo zaskoczone brakiem jej reakcji, zupełnie przestały zwracać uwagę na numerki.
– Czy jesteś świadoma, że na sklepie jest Anka? Co ty robisz?
Gabi spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem. Jej twarz wyrażała tylko jedno pragnienie: „Zabij mnie!”.
– Udaję, że mnie tu nie ma!
– Aha. W porządku, spoko, one wszystkie naprawdę tak myślą! – Wskazałam na mijające ją dziewczyny. – I zakładam, że w przymierzalni okradają nas z towaru. Jak Anka cię zobaczy…
– Ile mogę wziąć do przymki? – przerwała nam wysoka blond wydra z około dwudziestoma wieszakami.
– Maksymalnie sześć rzeczy – odpowiedziała Gabi cierpko, co było i tak wyjątkowo łagodnym tonem jak na nią.
– To co mam zrobić z resztą? Je też chcę przymierzyć…
– No nie wiem, może po prostu odłożysz je na miejsce. Przymierzysz sześć, po czym staniesz kolejny raz w kolejce z nową turą – odpowiedziała tym samym, wyjątkowo łagodnym tonem.
– A od czego ty tu jesteś? – fuknęła blondyna, biorąc numerek z cyfrą sześć. Resztę odzieży rzuciła prosto na Gabi, która, biorąc pod uwagę jej niski wzrost, dosłownie została przykryta tą stertą ubrań i wieszaków. Spojrzałam na nią ze współczuciem.
– Zabiję ją… albo siebie…
– Eliza, do roboty! – Z walkie-talkie dobiegł głos Anki. – Masz trzy minuty spóźnienia. Polecę ci po premii! Na sklep i do roznoszenia!
W Vershce są cztery podstawowe funkcje. Poza magazynem, ale tam się nie nadaję, odkąd podczas jednej ze zmian spadłam z regału, wspinając się na niego, zamiast użyć do tego drabiny. Skręciłam kostkę, co wykluczyło mnie z pracy na jakieś trzy cudowne tygodnie.
Pierwsza funkcja to przymka, o której już wam mówiłam. Najgorsza i zwykle dostawała się świeżakom (czytaj: nowym pracownikom) albo, jak w przypadku Gabi, najmniej miłym członkom obsługi. Druga to kasa. Kasa jest super, bo klientów zazwyczaj jest tak dużo, że osiem godzin mija jak z bicza strzelił. Tam też dostałam bana, po tym jak po zamknięciu zrobiłam różnicę na plus sto pięćdziesiąt złotych. Źle wydałam resztę z dwustuzłotowego banknotu. Kto to widział karać pracownika za to, że robi saldo dodatnie… Kurde, zawsze to plus, a nie minus. Przynajmniej było pewne, że nie kradnę. Trzecia rola to fronty – choć ja nazwałam to obczajaniem. Front zazwyczaj polegał na łażeniu za podejrzanymi klientami. Mówiąc prościej: złodziejkami. To fajna funkcja, bo za złapanie złodzieja przewidywano nagrodę finansową od zarządu. No i to najczęściej rezerwowała sobie Anka. Co też miało swoje plusy, bo z frontu trudno było kontrolować resztę pracowników. Ostatnie stanowisko to roznosiciel. Czyli zwykle ja. Roznoszenie polega na odkładaniu ciuchów zmierzonych w przymierzalni, które miały wrócić na sklep. Nie jest to złe, bo przynajmniej czas szybko mija, a ciągłe chodzenie pomaga spalać dodatkowe kilogramy. Gorzej, gdy miało to miejsce podczas wyprzedaży, bo ciuchów było tak dużo, że zanim zdążyłam je porozwieszać, już czekała na mnie nowa sterta… i tak przez osiem godzin. Taki współczesny Syzyf. Syzyf z Vershki.
Wychodząc z zaplecza, znów natknęłam się na Gabi, która właśnie kolejnej klientce usiłowała przetłumaczyć liczbę sztuk dozwolonych w przymierzalni.
– Sześć. Sześć! Czego nie rozumiesz?! – wrzeszczała, wskazując tabliczkę z napisem „6”. Dziewczyna patrzyła to na nią, to na tabliczkę z miną, która sugerowała, że zaraz się rozpłacze.
– Polish or English? – zapytała wreszcie bezsilna Gabi.
Dziewczyna zalała się łzami, po czym wybełkotała:
– Polish, Polish, jestem Polish. – Następnie rzuciła rzeczy na podłogę i wybiegła z przymki.
– Ja tu umrę! – W oczach Gabi również pojawiły się łzy bezsilności. – Umrę w Vershce! A pochowają mnie na przymce!
– Eliza, na sklep! – ryknęło z walkie-talkie. – Albo nie! Na magazyn, po kosz z podkoszulkami, mam tu pustą ścianę! Trzeba dopełnić, masz czterdzieści pięć sekund!
Wizja straty kolejnych procentów drogocennej premii sprawiła, że pobiegłam na magazyn. Załadowałam cały kosz świeżą dostawą wyprzedażowych koszulek. W końcu skoro już cierpię, to przynajmniej za dobrą kasę. Nie dotarłam jednak do ściany. Ledwo wyjechałam z magazynu, dopadła mnie zgraja nastolatek w wieku od trzynastu do osiemnastu lat, które dosłownie rzuciły się na kosz ubrań, grzebiąc w nim niczym kury w świeżo wypełnionym ziarnem karmniku. Przerażona odbiegłam na trzy kroki. Wyglądało to kuriozalnie, a nowych klientek gmerających w wielkim koszu pełnym ubrań stale przybywało. Nie wierzyłam własnym oczom. Do jakiego upodlenia mogą skłaniać przecenione ubrania?!
Obok mnie stanął Damian, równie zaskoczony reakcją stale napływających klientek.
– A żryjcie! – krzyknęłam w ich stronę.
Pozostawiłam pogrążone w amoku klientki i ruszyłam na magazyn po kolejny zapas odzieży. Nagle w niekończącej się kolejce do przymierzalni nastąpiło małe poruszenie. Z racji awarii klimatyzacji jedna z nornic straciła przytomność. Przerażona pobiegłam w jej kierunku. To jednak, co zobaczyłam, zszokowało mnie bardziej niż samo omdlenie. Stanęłam jak wryta. Nieprzytomna dziewczyna leżała między zgrają klientek mniej więcej w podobnym wieku. Nikt jednak się nią nie zainteresował, wszyscy bowiem byli zbyt zajęci wyrywaniem sobie ubrań, które leżąca trzymała w rękach. Trzeźwość umysłu zachował Damian, który podbiegł do dziewczyny ze szklanką wody, a potem podniósł ją i pomógł wyjść na zewnątrz. Kiedy wrócił, stanął obok mnie, patrząc na powiększającą się kolejkę do kasy.
– Może i zostawił mnie facet, ale przynajmniej zostałem bohaterem – oznajmił dumnie. – Prawda?
Powoli odwróciłam głowę.
– Ja nie mogę tak dłużej żyć – powiedziałam, patrząc mu głęboko w oczy.
– Co? – mruknął, odwracając wzrok.
– Nie mogę! Muszę to zmienić!
– Co zmienić? – zapytał zupełnie rozkojarzony.
– Eliza, do roznoszenia! – ryknęła Anka z walkie-talkie. – Przymka się wali, trzeba dołożyć podkoszulków!
– Swoje życie! – odpowiedziałam Damianowi. – Muszę napisać tę książkę!
Pretty, pretty please, don’t you ever, ever feel Like you’re less than fuckin’ perfect. Pretty, pretty please, if you ever, ever feel like you’re nothing. You’re fuckin’ perfect to me.
P!nk, F**kin’ perfect
– Beza czy sernik?
– Śmieszy cię to? – syknęłam.
Wydra udawała, że nie rozumie, choć widziałam to w jej oczach. „Jesteś gruba”.
– Wydawało mi się, że pani smakowały.
– To nie znaczy, że nie mam silnej woli – fuknęłam. – A beza jest?
– Z marakują, przepyszna!
Ostatni raz… Kłamię. To przecież tylko białko i cukier. Albert mówi, że białko buduje mięśnie. Cukier – no tak, to węglowodany, niby zło, ale niezbędne do życia! Dziś odpuszczę kolację. Mogę zjeść kawałeczek.
– Ale naprawdę malutki! – zaznaczyłam wyraźnie. – I latte na chudym. Bez cukru! – Pogroziłam jej palcem. Skierowałam się do swojego ulubionego stolika, gdzie już czekał na mnie mój laptop.
Mój laptop, a w nim mój największy skarb. Ten, który miał odmienić moje dotychczasowe życie. W tej chwili właśnie wyobraziłam sobie małego Golluma z Władcy pierścieni, tyle że grubego, z kasztanowymi włosami i ze sztucznymi rzęsami… Jezu! Szybko wyparłam tę myśl, otworzyłam laptop i spojrzałam na to, co do tej pory napisałam. Byłam już bardzo daleko, miałam skończone praktycznie trzy czwarte historii. Brakowało tylko zakończenia. Opowieści życia, życia Adasia. To ciągle jakoś nie grało. Czułam się jak złodziejka, która wykrada dusze dobrych ludzi. Teraz w mojej głowie na miejscu Golluma pojawił się długowłosy dementor z Harry’ego Pottera. Również i tę myśl odepchnęłam. Niemniej czułam, że bez zgody Adasia nie mam prawa do tej historii.
Próbowałam się z nim spotkać, ale gdy tylko pytałam, czy zmienił zdanie, kończył rozmowę. A mnie pisanie nigdy nie szło tak dobrze jak teraz. Ja po prostu wiedziałam, co chcę napisać, jakbym się urodziła pisarką.
Hm, właśnie, czy jeśli piszę książkę, to już jestem pisarką? Może powinnam zmienić status na Instagramie. Eliza Nowak – pisarka. Boże, brzmi okropnie. Gdybym się chociaż nazywała Kowalska, mogłabym sobie zmienić na Eliza Kowalsky, tak po amerykańsku. Wpisałam w wyszukiwarkę Google „Eliza Nowak”. Nie wyświetliłam się, za to pojawiły się setki kobiet, z których żadna nie przypominała mnie ani trochę.
Rozejrzałam się po kawiarni. Poza mną o tej godzinie było tu jeszcze tylko pięć osób, no i wydra. Czułam się, jakbym się wkradła do cukierni. Wróć. Jakbym wkradła się do salonu Louis Vuitton. Otworzyłam swój profil na Instagramie i zmieniłam ustawienia danych z „blogerka” na „pisarka”.
Spojrzałam na swoje konto, czując, jak rozpiera mnie duma, i oczekując pierwszych reakcji. Nic się nie działo. A nie, po pięciu minutach do kawiarni wpadła Karolina, oddychając głęboko i dosłownie rzucając się na fotel przede mną!
– Widziałaś to?!
– Co? – zapytałam przerażona.
– Ukradli ci konto na Instagramie! Trzeba to zgłosić! Ktoś się pod ciebie podszywa!
– Jezu, o czym ty mówisz? – Sięgnęłam po telefon i sprawdziłam profil. – Przecież to ja! – Pokazałam jej.
Karolina wzięła telefon do ręki i przyglądała się profilowi, jakby widziała go po raz pierwszy.
– Ktoś ci zmienił dane! – stwierdziła przejęta. – Śledzą cię! Mówiłam ci, to ten Pegasus! Wszystkich nas mają w garści. Mogłam nie nagrywać tych seksfilmów.
– Jezu, dziewczyno, o czym ty pieprzysz? – zdenerwowałam się.
– No jakaś pisarka ukradła ci konto. Patrz! – Wskazała na podpis pod zdjęciem.
– Karolina, ty kretynko. – Przewróciłam oczami. – To przecież ja! Zmieniłam dane, bo… bo napisałam książkę.
– Serio? – Zrobiła wielkie oczy. – No to szacun…
Karolina. Cokolwiek by o niej mówić, nigdy nie należała do zbyt lotnych osób. Trudno się temu dziwić, skoro całe jej życie polegało na wyglądaniu. Notabene była jedyną wydrą, którą tolerowałam. Chyba dlatego, że była po prostu… głupia. Jezu, nie powiedziałam tego. Karolina miała… jakby to powiedzieć… mało wiedzy ogólnej. Głównie znała się na kosmetykach, ubraniach i seksie. O! W tym była dobra. Pamiętam, jak wymyśliła, że pójdzie na studia.
– Studia? Jakie? – zapytałam ją wówczas.
– Kosmetologia – oznajmiła dumnie.
– Ale ty z chemii zawsze miałaś dwóję!
– Na kosmetologii trzeba znać chemię? Nie wystarczy znać kosmetyki?
Zrezygnowała po tygodniu.
Byłam pełna podziwu, jak ona funkcjonuje w dzisiejszym świecie, ale radziła sobie znacznie lepiej ode mnie. Przy tym była też kochana i dobra. Do rany przyłóż. Wiedziałam, że gdyby kiedyś spotkało mnie coś złego, to na nią będę mogła liczyć.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
