Królestwo Trefl - Weronika Ancerowicz - ebook
NOWOŚĆ

Królestwo Trefl ebook

Ancerowicz Weronika

4,8

60 osób interesuje się tą książką

Opis

Seraphine Couronne dopiero uczy się, czym jest władza, a jej panowanie od początku zostaje wystawione na próbę. Kiedy dowiaduje się, że Margaux, królowa Królestwa Trefl, może mieć związek z zabójstwem jej ojca, postanawia udać się na jej dwór, by znaleźć odpowiedzi.

Pod fasadą dyplomatycznych rozmów kryją się jednak sekrety, które prowadzą coraz głębiej w sieć intryg, a im więcej wskazówek Seraphine odnajduje, tym mniej z nich rozumie. Czy Margaux rzeczywiście ma coś na sumieniu, czy młoda królowa po prostu robi wszystko, aby uwierzyć w jej winę? I dlaczego Caspian, jedyny, któremu zaczyna ufać, wydaje się coś przed nią ukrywać?

Seraphine musi zdecydować, komu wierzyć i jak daleko jest w stanie się posunąć, by odkryć prawdę. W tej grze kłamstwa są walutą, a zaufanie największą stawką.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 554

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (18 ocen)
15
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AmeliaNapierala444

Nie oderwiesz się od lektury

Co tu się odwaliło? Potrzebuje trzeci tom na teraz. Aktualnie wiem tyle, że nie wiem nic. Zdecydowanie musicie to przeczytać.
30
Aster22

Nie oderwiesz się od lektury

Drugi tom nawet lepszy niż pierwszy. Świat stworzony z dużą wyobraźnią, bohaterowie wielowymiarowi, czyta się naprawdę szybko. Finał trochę zaskoczył, czekam na tom trzeci.
20
affqaa

Nie oderwiesz się od lektury

Królestwo TREFL to totalne mistrzostwo! Cała historia z zabójstwem ojca wciągnęła mnie tak bardzo, że naprawdę nie mogłam się od niej oderwać. Co rozdział to coś nowego, jakieś poszlaki, podejrzenia i miałam wrażenie, że razem z bohaterami przeżywam to wszystko dookoła. A sam finał? No powiem szczerze, że mnie rozwalił kompletnie! Naprawdę w życiu bym się nie spodziewała takiego zakończenia. Autorka wykreowała świat równie oryginalny, co magiczny. Cały ten roślinny motyw kompletnie mnie oczarował - serio, miałam wrażenie, że przeniosłam się do innej rzeczywistości. I wiecie co? Mimo, iż nigdy takiego miejsca nie widziałam, to podczas czytania miałam wrażenie, że towarzyszę bohaterce. Było w tym coś przytulnego, a zarazem takiego fajnego otulającego i wciągającego w dalszą historię. Seraphine to jedna z tych postaci, które naprawdę zostają w głowie na dłużej. Ja razem z nią zgłębiałam tajemnice jej ojca i serio, czuć było, jak bardzo to wszystko ją dotyka – każde nowe odkrycie trochę...
20
Ro_nnie_

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastycznie się to czytało. Już sie nie mogę doczekać kolejnej części
20
As1ula18

Nie oderwiesz się od lektury

🤯🥰
20

Popularność




Co­py­ri­ght © We­ro­ni­ka An­ce­ro­wicz

Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Iskra

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne

All ri­ghts re­se­rved

Wy­da­nie 1, Wro­cław 2025

Ko­or­dy­na­cja pro­jek­tu: Ewa An­kiersz­tejn, Ma­ria Fróg-Pilch [aton­ce.pl]

Re­dak­cja języ­ko­wa: Ka­ta­rzy­na Mysz­ko­row­ska

Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Twar­duś

Skład iła­ma­nie: To­masz Smo­łka [aton­ce.pl]

Pro­jekt okład­ki: Pau­li­na Fo­ryś

Przy­go­to­wa­nie okład­ki do dru­ku: To­masz Ma­jew­ski

Pro­jekt ma­py: Ja­śmi­na Kmie­cik

Druk iopra­wa: Abe­dik S.A.

www.wy­daw­nic­two­iskra.pl

ISBN: 978-83-972633-7-6

Wszyst­kim, któ­rzy mi­mo bra­ku sło­ńcawal­czą, by za­kwit­nąć.

Stresz­cze­nie to­mu 1 –Kró­le­stwo Pik

Se­ra­phi­ne Co­uron­ne, ksi­ężnicz­ka Kró­le­stwa Kier, przez ca­łe ży­cie by­ła trzy­ma­na w od­osob­nie­niu, nie mo­gła opusz­czać zam­ku ani uczest­ni­czyć w żad­nych wy­da­rze­niach. Wszy­scy sądzi­li, że jest po­zba­wio­nym Ma­gii Kart bękar­tem, dla­te­go jej oj­ciec, Król Kier, ukry­wał ją przed świa­tem. W rze­czy­wi­sto­ści jej moc prze­wy­ższa­ła je­go wła­sną, a on w oba­wie, że cór­ka ko­goś skrzyw­dzi, izo­lo­wał ją i w ta­jem­ni­cy szko­lił w wal­ce oraz pa­no­wa­niu nad mo­cą. Cze­kał, aż uko­ńczy dwa­dzie­ścia pi­ęć lat, by wy­gnać ją za mur na Zie­mie Ni­czy­je, kła­mi­ąc, że jest po­zba­wio­ną ma­gii szu­ler­ką.

Wszyst­ko się zmie­ni­ło, gdy król zo­stał za­mor­do­wa­ny, a Se­ra­phi­ne ko­ro­no­wa­no na Kró­lo­wą Kier i zmu­szo­no do wkro­cze­nia w świat po­li­ty­ki, in­tryg i ukła­dów mi­ędzy trze­ma po­zo­sta­ły­mi kró­le­stwa­mi – Pi­kiem, Ka­ro i Tre­flem.

Za na­mo­wą swo­jej ra­dy Se­ra­phi­ne ko­rzy­sta z pra­wa, któ­re po­zwa­la no­we­mu wład­cy od­wie­dzić po­zo­sta­łe Zjed­no­czo­ne Kró­le­stwa. Po­dej­rze­wa­jąc Are­thu­sa Pi­que o udział w śmier­ci jej oj­ca, de­cy­du­je się od­wie­dzić Kró­le­stwo Pik.

Na miej­scu od­kry­wa ta­jem­ni­czy obóz w ko­pal­niach, w któ­rych prze­trzy­my­wa­ni są szu­le­rzy – lu­dzie po­zba­wie­ni mo­cy. Za­miast wy­pędzać ich za mur, jak na­ka­zu­je trak­tat, Are­thus zmu­sza ich do nie­ludz­kiej pra­cy. Gdy praw­da wy­cho­dzi na jaw, Are­thus wi­ęzi Se­ra­phi­ne i pró­bu­je prze­ko­nać ją do swo­ich ra­cji.

Ku wła­sne­mu za­sko­cze­niu dziew­czy­na znaj­du­je sprzy­mie­rze­ńca w Ca­spia­nie – Kró­lu Ka­ro – któ­ry po­ma­ga jej się uwol­nić i zde­ma­sko­wać Are­thu­sa. W efek­cie Król Pik tra­fia na trzy mie­si­ące do aresz­tu, a na Kró­le­stwo Pik zo­sta­ją na­ło­żo­ne sank­cje.

Na za­ko­ńcze­nie Ca­spian pro­po­nu­je Se­ra­phi­ne układ: będą uda­wać zwi­ązek, by we­jść w tym­cza­so­wy so­jusz i wspól­nie od­kryć ta­jem­ni­ce Kró­lo­wej Trefl.

PRO­LOG

– Ta­to! Ta­tu­siu! Patrz, cze­go się na­uczy­łam!

Ma­ła, ru­do­wło­sa dziew­czyn­ka wbie­gła do ga­bi­ne­tu ni­czym bu­rza. Jej oczy lśni­ły ra­do­ścią, gdy unio­sła dło­nie. Mach­nęła ni­mi trium­fal­nie, z du­mą pre­zen­tu­jąc swo­ją no­wą umie­jęt­no­ść.

Jej oj­ciec, jesz­cze chwi­lę wcze­śniej za­jęty prze­gląda­niem pa­pie­rów, wy­pro­sto­wał się gwa­łtow­nie, gdy zo­ba­czył, że za­miast pal­ców mia­ła… szpo­ny. Krew od­pły­nęła z je­go zwy­kle ru­mia­nej twa­rzy, a mi­ęśnie szczęki na­pi­ęły się w wy­ra­zie, któ­re­go dziew­czyn­ka nie wi­dzia­ła wcze­śniej.

– Ile ra­zy mam ci po­wta­rzać? – syk­nął nie­przy­jem­nym gło­sem, tak ró­żnym od cie­płe­go to­nu, któ­rym na co dzień się do niej zwra­cał. – Żad­ne­go uży­wa­nia mo­cy w zam­ku! Mo­żesz to ro­bić wy­łącz­nie w pod­zie­miach!

Za­sko­czo­na i spe­szo­na, opu­ści­ła ręce, po czym scho­wa­ła je za ple­ca­mi. Na­dal czu­ła w nich pul­su­jące cie­pło.

– Ale… tu ni­ko­go nie ma… – szep­nęła nie­win­nie, ale i z lek­kim stra­chem. Nie spo­dzie­wa­ła się ta­kie­go wy­bu­chu ze stro­ny oj­ca.

Mężczy­zna wes­tchnął głębo­ko i przy­mknął po­wie­ki, a gdy je otwo­rzył, je­go twarz zła­god­nia­ła, choć oczy na­dal błysz­cza­ły skry­wa­nym lękiem.

– Po­dej­dź tu, pło­mycz­ku.

Roz­ło­żył ra­mio­na, a dziew­czyn­ka z ra­do­ścią do nie­go pod­bie­gła. Po­sa­dził ją so­bie na ko­la­nach i przy­tu­lił.

– Je­steś wy­jąt­ko­wa. Bar­dzo wy­jąt­ko­wa – po­wie­dział, pa­trząc na nią uwa­żnie i upew­nia­jąc się, że go słu­cha. – Nie­ste­ty lu­dzie nie lu­bią rze­czy wy­jąt­ko­wych, bo często są dla nich nie­zna­ne, a nie­zna­ne­go wszy­scy się bo­ją. Wiesz, dla­cze­go na­sza ro­dzi­na nie jest Zwi­ąza­na z żad­nym zwie­rzęciem?

Dziew­czyn­ka po­ki­wa­ła gło­wą i po­ło­ży­ła drob­ną dłoń na swo­im ser­cu, do­kład­nie tak, jak za­wsze jej po­ka­zy­wał.

– Bo ono ży­je tu.

– Zga­dza się. – Uśmiech­nął się smut­no. – A zda­rza się to bar­dzo, bar­dzo rzad­ko. Jesz­cze rza­dziej przy­tra­fia się to ze zwie­rzęta­mi mi­tycz­ny­mi, jak na­sze. W do­dat­ku to, co ty po­tra­fisz, jest bar­dziej nie­zwy­kłe niż to, co po­tra­fi ta­tuś. Je­steś wi­ęc cen­nym klej­no­tem, o któ­ry trze­ba dbać i któ­ry na­le­ży cho­wać przed ocza­mi in­nych, ro­zu­miesz?

– Bo mo­gli­by mi zro­bić krzyw­dę? – za­py­ta­ła pi­skli­wie, na­gle prze­stra­szo­na, że ktoś chcia­łby ją zra­nić.

Coś bły­snęło w oczach mężczy­zny. Od­wró­cił wzrok, jak­by nie mó­gł dłu­żej na nią pa­trzeć.

– Tak, Se­ra­phi­ne, bo mo­gli­by cię skrzyw­dzić. – Prze­łk­nął śli­nę i za­drżał, co po­czu­ła na ca­łym cie­le. – Zmy­kaj już, masz za­raz za­jęcia z ka­li­gra­fii.

Od­sta­wił ją ostro­żnie na zie­mię, a ona z uśmie­chem wy­bie­gła z ga­bi­ne­tu, nie za­mknąw­szy za so­bą drzwi. Jej kro­ki od­bi­ja­ły się echem w ka­mien­nych ko­ry­ta­rzach zam­ku.

Pa­trząc za nią, nie mó­gł po­łączyć w gło­wie tej jej dzie­ci­ęcej ener­gii i ra­do­ści z tym, cze­go był kie­dyś świad­kiem. Ale pa­mi­ętał. Ten ob­raz na za­wsze wy­rył się w je­go gło­wie. Miał go prze­śla­do­wać do ko­ńca ży­cia i być po­wo­dem wie­lu de­cy­zji, któ­re pod­jął, by chro­nić kró­le­stwo.

Le­d­wo po­ru­sza­jąc usta­mi, wy­szep­tał ci­cho, pró­bu­jąc uspra­wie­dli­wić przed sa­mym so­bą to, co za­mie­rzał zro­bić w przy­szło­ści:

– Al­bo co gor­sza… ty mo­gła­byś skrzyw­dzić ich.

W grze najważniejsze nie są karty, które masz w ręce,tyl­ko to, co z ni­mi zro­bisz.

Roz­dział 1

De­li­kat­nie mu­snęłam pal­ca­mi zie­lo­ną ło­dy­gę, z któ­rej wy­ra­stał pierw­szy pąk. Był drob­ny, le­d­wo wi­docz­ny, jak­by wci­ąż nie­pew­ny, czy to od­po­wied­ni mo­ment, aby się po­ja­wić. Drżał na wie­trze ni­czym dziec­ko wy­chy­la­jące gło­wę zza mat­czy­nych spód­nic, go­to­wy cof­nąć się w ka­żdej chwi­li. Choć jesz­cze nie­daw­no po­ran­ki by­ły spo­wi­te przez przy­mroz­ki, te­raz sło­ńce co­raz śmie­lej roz­le­wa­ło swo­je cie­pło. Dni wy­dłu­ża­ły się, a po­wie­trze pach­nia­ło wil­go­cią i mło­dą tra­wą.

Świat otwie­rał oczy, prze­ci­ągał się le­ni­wie i z nie­śmia­łym wes­tchnie­niem bu­dził się na no­wo.

Wy­po­wie­dzia­na obiet­ni­ca za­wi­sła na­de mną ni­czym gra­do­wa chmu­ra, po­chła­nia­jąc pro­mie­nie sło­necz­ne de­li­kat­nie li­żące mo­ją skó­rę.

Wie­dzia­łam, że mu­szę się z niej wy­wi­ązać. Nie tyl­ko dla­te­go, że obie­ca­łam, ale rów­nież dla­te­go, że od te­go za­le­ża­ło bez­pie­cze­ństwo mo­je­go kró­le­stwa.

Po burz­li­wych chwi­lach na­stał spo­koj­ny czas. Wpa­dłam w ru­ty­nę, wy­ko­ny­wa­łam kró­lew­skie obo­wi­ąz­ki, spo­ty­ka­łam się z lu­dem na au­dien­cjach, roz­wi­ązy­wa­łam pro­ble­my pod­czas spo­tkań ra­dy i sta­ra­łam się nie my­śleć o tym, że gdzieś tam za­bój­ca mo­je­go oj­ca wci­ąż jest na wol­no­ści. Wy­gląda­ło na to, że przy­cup­nął z bo­ku i je­dy­nie ob­ser­wo­wał roz­wój wy­pad­ków.

Nie wy­da­rzy­ło się nic nie­po­ko­jące­go. Nikt wy­so­ko po­sta­wio­ny nie zgi­nął, nie do­nie­sio­no o żad­nym wi­ęcej ata­ku na wio­ski. Cza­sa­mi do­pa­dał mnie przez to wszyst­ko lęk. Od­czu­wa­łam go tak, jak­by nie­wi­dzial­ne ka­ra­lu­chy wy­ła­zi­ły z ciem­nych kątów i za­czy­na­ły pe­łzać po mo­im cie­le. Bo by­ło ci­cho. Zde­cy­do­wa­nie za ci­cho. Mia­łam wra­że­nie, że spo­kój był tyl­ko po­zor­ny, a mac­ki obła­pia­jące­go stra­chu ści­ska­ły mo­je wnętrz­no­ści.

Nie prze­sta­wa­łam oglądać się za sie­bie na­wet pod­czas prze­chadz­ki po ogro­dzie. Z jed­nej stro­ny za­to­pi­łam się w my­ślach, ale z dru­giej po­zo­sta­wa­łam ca­ły czas czuj­na, choć w po­bli­żu prze­by­wa­li je­dy­nie Ga­len i Fe­lix, któ­rzy trzy­ma­li się kil­ka kro­ków za mną. Tak bar­dzo przy­zwy­cza­iłam się do obec­no­ści Wa­le­tów, że już w ogó­le nie zwra­ca­łam na nich uwa­gi. Kie­dyś krępo­wa­ło mnie, że cho­dzą za mną krok w krok, ale te­raz by­li dla mnie ni­czym cień. Za­wsze obec­ni, ale za­zwy­czaj mil­czący. Nie mo­głam jed­nak zmu­sić się do te­go, by ca­łko­wi­cie im za­ufać i po­wie­rzyć swo­je bez­pie­cze­ństwo. Na tym świe­cie nie by­ło już oso­by, któ­rej bym ufa­ła. Mia­łam tyl­ko sie­bie. I tyl­ko na so­bie mo­głam po­le­gać.

Zro­bię, co wmo­jej mo­cy, by cię ochro­nić.

Po­kręci­łam gło­wą, kon­ty­nu­ując wędrów­kę wzdłuż stru­my­ka. Wspo­mnie­nie nie­chcia­nych słów wy­pły­nęło na wierzch mo­je­go umy­słu, mącąc mi w uczu­ciach. Nie mo­głam dać się po­nie­ść złud­ne­mu po­czu­ciu bez­pie­cze­ństwa. Nie mo­głam wie­rzyć w to, że ko­muś za­le­ży na mnie i mo­im ży­ciu. A już na pew­no nie mo­głam wie­rzyć sło­wom Kró­la Ka­ro.

Mi­mo wszyst­ko wie­dział, co po­wie­dzieć, bym nie mo­gła wy­rzu­cić go z my­śli przez te kil­ka mie­si­ęcy, któ­re mi­nęły od na­sze­go ostat­nie­go spo­tka­nia. Układ, któ­ry mi za­pro­po­no­wał, wci­ąż do mnie wra­cał, a ja ca­ły czas się za­sta­na­wia­łam, czy do­brze zro­bi­łam, wcho­dząc w so­jusz z Ca­spia­nem. Co je­śli to pu­łap­ka? Je­śli przy pierw­szej lep­szej oka­zji wy­da mnie Ra­dzie Zjed­no­czo­nych Kró­lestw?

Wes­tchnęłam ci­cho, ale od­głos ten za­głu­szy­ła wo­da pły­nąca w stru­my­ku tuż obok. Przy­sta­nęłam i za­pa­trzy­łam się na pła­czącą wierz­bę, któ­rej ga­łęzie pra­wie do­ty­ka­ły zie­mi. Jesz­cze chwi­lę te­mu ły­sa, te­raz po­kry­ła się zie­le­nią go­to­wą do roz­kwi­tu. Po­de­szłam do niej wol­nym kro­kiem i chwy­ci­łam nie­roz­wi­ni­ęte do ko­ńca li­ście mi­ędzy pal­ce.

Nie mo­głam dłu­żej zwle­kać.

Nad­sze­dł czas, by wy­ru­szyć do Kró­le­stwa Trefl.

Otwo­rzy­łam drzwi, do któ­rych rzad­ko zbli­ża­łam się w dzie­ci­ństwie, a któ­re przez ostat­nie mie­si­ące wi­dzia­łam częściej, niż bym chcia­ła.

W środ­ku znaj­do­wa­ła się już ca­ła ra­da.

Ve­re­nę za­sta­łam na jej zwy­cza­jo­wym miej­scu po pra­wej stro­nie, krze­sło obok za­jął Ro­an, a na­prze­ciw­ko nich sie­dzie­li Sy­lva­in i Eiran. Ten ostat­ni zgo­lił wąsy, któ­re sta­no­wi­ły je­go nie­odłącz­ny atry­but. Trud­no mi się te­raz na nie­go pa­trzy­ło, bo choć sta­ra­łam się za­cho­wać po­wa­gę, nie po­tra­fi­łam. Wy­glądał o kil­ka­na­ście lat mło­dziej, w czym pew­nie nie by­ło­by nic złe­go, gdy­by nie to, że bar­dziej przy­po­mi­nał nie­do­świad­czo­ne­go chłyst­ka niż po­wa­żne­go Mi­strza Dy­plo­ma­cji. Na do­miar złe­go stwier­dził, że podąża­jąc za naj­now­szą mo­dą w Ka­ro, skąd nie­daw­no wró­cił, wy­ho­du­je ko­zią bród­kę. I o ile wło­sy pod no­sem ro­sły mu gęsto, tak na bro­dzie nie chcia­ły. Na chwi­lę obec­ną pre­zen­to­wa­ło się to wi­ęc ko­micz­nie i dzi­wi­łam się, że je­go żo­na nie po­wie­dzia­ła kil­ku słów na te­mat te­go po­my­słu.

– Wi­tam was wszyst­kich, ma­my do omó­wie­nia kil­ka wa­żnych te­ma­tów.

Usia­dłam u szczy­tu sto­łu i zmie­rzy­łam ka­żde­go spoj­rze­niem. Kiw­nęli mi gło­wa­mi na po­wi­ta­nie, a w ge­ście tym da­ło się wy­czuć sza­cu­nek. Od­kąd wró­ci­łam z Kró­le­stwa Pik, gdzie przy­czy­ni­łam się do zła­pa­nia Are­thu­sa, trak­to­wa­li mnie ina­czej niż na sa­mym po­cząt­ku. To, co zro­bi­łam, nie prze­szło bez echa. Nie za­py­ta­li o to wprost, ale sły­sza­łam, jak szep­ta­li mi­ędzy so­bą i za­sta­na­wia­li się, kto i kie­dy na­uczył mnie wal­czyć. Tyl­ko Sy­lva­in zda­wał so­bie spra­wę, że szko­li­łam się od naj­młod­szych lat, a we­dle je­go słów oj­ciec da­wał mi te na­uki po to, abym po­ra­dzi­ła so­bie za mu­ra­mi, gdy już mnie wy­gna. W ko­ńcu na coś się przy­da­ły te la­ta obi­ja­nia ku­kieł.

Wy­czyn ten do­ta­rł też ja­ki­mś cu­dem do uszu pod­da­nych, a ja za­sta­na­wia­łam się, czy przy­pad­kiem nie stał za tym Eiran, któ­ry usi­ło­wał po­móc mi zy­skać po­dziw i sza­cu­nek mo­je­go lu­du. Kto­kol­wiek od­po­wia­dał za roz­sie­wa­nie tych plo­tek, do­brze so­bie po­ra­dził, a je­go tak­ty­ka za­dzia­ła­ła. Gdy tyl­ko po­ja­wia­łam się w mie­ście, to­wa­rzy­szy­ły mi okrzy­ki pe­łne po­dzi­wu, a hi­sto­ria o wy­da­rze­niach w Kró­le­stwie Pik ob­ro­sła le­gen­dą. Jak to jed­nak z ta­ki­mi hi­sto­ria­mi by­wa, ka­żdy do­dał coś od sie­bie i prze­kszta­łcił w ta­ki spo­sób, że już pra­wie za­częłam wie­rzyć w to, że sa­ma po­ko­na­łam dzie­si­ęciu Wa­le­tów Are­thu­sa i pu­ści­łam z dy­mem je­go za­mek. Na jed­nej z au­dien­cji za­py­ta­no mnie na­wet, czy to praw­da, że pod­pa­li­łam Fer­roth i trwa­le oka­le­czy­łam Kró­la Pik. Przez chwi­lę wal­czy­łam z pra­gnie­niem, by po­twier­dzić te sło­wa tyl­ko po to, aby spraw­dzić, jak da­le­ko to wszyst­ko mo­że się po­su­nąć, ale osta­tecz­nie za­prze­czy­łam, twier­dząc z obo­jęt­no­ścią, że je­dy­nie go dra­snęłam.

Ra­da za­częła przez to trak­to­wać mnie z wi­ęk­szym re­spek­tem i zde­cy­do­wa­nie zy­ska­łam w ich oczach, choć wci­ąż nie we wszyst­kim się zga­dza­li­śmy. Nie­raz wi­dzia­łam, że da­lej jest mi­ędzy na­mi pe­wien dy­stans. Nie tyl­ko z ich stro­ny, ale przede wszyst­kim z mo­jej. Wie­le przed ni­mi ukry­wa­łam, jak cho­cia­żby mo­żli­wo­ści, ja­kie da­wa­ła mi moc, i swo­ją ostat­nią roz­mo­wę z Kró­lem Ka­ro. Nie wie­dzia­łam, czy gra­nie na tak wie­le fron­tów by­ło do­brym po­su­ni­ęciem, ale ra­da mu­sia­ła za­słu­żyć na to, bym w pe­łni jej za­ufa­ła. Wci­ąż nie mo­głam wy­rzu­cić z gło­wy my­śli, że nie bez po­wo­du wy­sła­li mnie do Kró­le­stwa Pik na prze­szpie­gi. Gdy­by dba­li o do­bro lu­du, nie po­zby­li­by się tak chęt­nie świe­żo ko­ro­no­wa­nej kró­lo­wej. I mi­mo że po­krzy­żo­wa­łam im pla­ny, kie­dy zde­cy­do­wa­łam się wró­cić na ja­kiś czas, co oka­za­ło się do­brą de­cy­zją, bo dzi­ęki te­mu od­kry­łam ata­ki na po­łud­niu, nie za­po­mnia­łam o tym. Nie mia­łam pew­no­ści, czy nie skry­wa­li mrocz­nych in­ten­cji i nie chcie­li zrzu­cić mnie z tro­nu. Za­bój­ca wci­ąż po­zo­sta­wał na wol­no­ści i mo­gło to być któ­reś z nich.

– Sy­lva­inie, za­cznij­my od cie­bie – zwró­ci­łam się do Mi­strza Woj­ny. – Masz dla mnie ja­kieś istot­ne in­for­ma­cje?

– Pra­ce nad aka­de­mią woj­sko­wą idą w do­brą stro­nę. Bu­dy­nek jest w trak­cie prze­bu­do­wy, ka­drę na­uczy­ciel­ską ma­my już pra­wie wy­bra­ną. Po ze­bra­niu mo­że­my po­de­jść na miej­sce i spoj­rzy pa­ni na po­stępy.

Po po­wro­cie z Kró­le­stwa Pik wie­le się zmie­ni­ło. Przede wszyst­kim mo­je na­sta­wie­nie. Czu­łam wręcz na­ma­cal­ne na­pi­ęcie wśród po­zo­sta­łych kró­lestw, a wie­dza o tym, że woj­sko Are­thu­sa jest tak licz­ne i do­brze przy­go­to­wa­ne, nie po­zwa­la­ła mi spo­koj­nie spać. Dla­te­go na jed­nym z pierw­szych spo­tkań z ra­dą za­pro­po­no­wa­łam zbu­do­wa­nie ośrod­ka, w któ­rym woj­sko­wi będą szko­le­ni już od naj­młod­szych lat. Nie tyl­ko po­pra­cu­ją nad fi­zycz­ny­mi umie­jęt­no­ścia­mi, ale na­uczą się też, jak wy­ko­rzy­sty­wać swo­ją moc w wal­ce. Na ten po­my­sł wpa­dłam dzi­ęki Kró­lo­wi Pik, któ­ry na Po­sie­dze­niu Czte­rech Kró­lestw chciał zy­skać po­zwo­le­nie na ob­ni­że­nie wie­ku po­bo­ru do woj­ska. Nikt się na to nie zgo­dził, ale za­in­spi­ro­wa­ło mnie do stwo­rze­nia aka­de­mii. Ofi­cjal­nie nie będzie to woj­sko, wi­ęc mło­dzie­ńcy mo­gą uczyć się tam bez prze­szkód, a gdy wstąpią w sze­re­gi ar­mii, będą już prze­szko­le­ni.

– Bar­dzo chęt­nie – od­po­wie­dzia­łam. – Ro­anie, jak idzie bu­do­wa świ­ątyń?

W ra­mach za­do­śću­czy­nie­nia za to, co Pi­ko­wie zro­bi­li z szu­le­ra­mi, ich­niej­sza ra­da mia­ła za­pła­cić z wła­snych kie­sze­ni za zbu­do­wa­nie ko­lej­nych ośrod­ków kul­tu re­li­gij­ne­go. Chcie­li­śmy w ten spo­sób ochro­nić się przed gnie­wem Kar­cia­ne­go Bo­ga za dzia­ła­nie wbrew je­go wo­li. Ka­żde­go dnia ba­łam się, że któ­raś z Dam po­dej­dzie do mnie i prze­ka­że mi wia­do­mo­ść od Stwór­cy, któ­ry po­tępi nas za dzia­ła­nia Are­thu­sa. Do­tych­czas nic ta­kie­go się nie wy­da­rzy­ło, wi­ęc al­bo nie obe­szło go, co się sta­ło, al­bo bu­do­wa no­wych świ­ątyń udo­bru­cha­ła go na ty­le, że nie ze­słał na nas żad­nej ka­ry. Nie ozna­cza­ło to jed­nak, że prze­sta­łam mieć się na bacz­no­ści. Co­dzien­nie uczęsz­cza­łam na na­bo­że­ństwa i mo­dli­łam się o po­my­śl­no­ść dla na­sze­go kró­le­stwa.

– Nie­dłu­go wzno­wi­my pra­ce, któ­re zo­sta­ły za­trzy­ma­ne na czas naj­wi­ęk­szych przy­mroz­ków. Sko­ńczy­my, za­nim dzień sta­nie się dłu­ższy od no­cy.

– Do­brze – przy­tak­nęłam usa­tys­fak­cjo­no­wa­na. – Eira­nie – zwró­ci­łam się do Mi­strza Dy­plo­ma­cji, sta­ra­jąc się omi­jać wzro­kiem je­go bro­dę. – Kil­ka dni te­mu wró­ci­łeś z Kró­le­stwa Ka­ro, opo­wiedz nam o per­trak­ta­cjach.

– Wszyst­ko za­ła­twio­ne. Wy­bra­li­śmy z Na­ra­iną i Le­thią zwia­dow­ców, któ­rzy zba­da­ją zie­mię za mu­rem na pó­łno­cy i usta­li­li­śmy, że wy­ru­szą mniej wi­ęcej za ty­dzień, gdy po­go­da będzie bar­dziej ła­ska­wa. Nie wie­my, co się tam kry­je, chcie­li­śmy wi­ęc po­cze­kać na jak naj­lep­sze wa­run­ki. Sy­lva­in po­mó­gł mi wy­brać lu­dzi od nas, któ­rzy zaj­mą się zie­mia­mi na po­łud­niu. Od kil­ku mie­si­ęcy szko­lą się w ko­sza­rach.

– Oso­bi­ście nad­zo­ro­wa­łem ich tre­ning – wtrącił się Mistrz Woj­ny. – Są przy­go­to­wa­ni na nie­mal ka­żdą ewen­tu­al­no­ść. Wy­bra­łem na­szych naj­lep­szych lu­dzi. Pi­ęciu woj­sko­wych, któ­rym nikt nie do­rów­nu­je si­łą i od­wa­gą, oraz pi­ęciu skry­to­bój­ców, prze­szko­lo­nych w by­ciu nie­zau­wa­żo­nym i sku­tecz­nym. Wszy­scy ma­ją zró­żni­co­wa­ne Zwie­rzęta Wi­ęzi, po­cząw­szy od pta­ków przez sko­ru­pia­ki, ga­dy i dra­pie­żne ssa­ki, a na kąśli­wych owa­dach sko­ńczyw­szy.

– Wy­ślij z ni­mi jed­ne­go me­dy­ka. Tak na wszel­ki wy­pa­dek. Mo­że z ro­du Tau­rus? – za­sta­no­wi­łam się na głos. – Świet­nie po­słu­gu­ją się Mo­cą Kart.

– Je­śli na­praw­dę bo­imy się ja­kie­goś za­gro­że­nia ze stro­ny szu­le­rów bez mo­cy – za­czął Eiran, kła­dąc na­cisk na ostat­nie sło­wa, jak­by za­zna­czał, że to nie­mo­żli­we, by co­kol­wiek nam gro­zi­ło – to mo­że za­pro­po­nu­je­my rów­nież Kró­le­stwu Ka­ro, aby któ­ryś z na­szych me­dy­ków z ni­mi wy­ru­szył?

– To nie­głu­pie – po­pa­rł go od ra­zu Sy­lva­in. – Przy­naj­mniej będzie­my mieć szpie­ga, któ­ry nas po­in­for­mu­je, gdy­by na­tknęli się na coś, cze­go zwia­dow­cy nie będą chcie­li nam prze­ka­zać.

– O tym sa­mym po­my­śla­łem. – Mistrz Dy­plo­ma­cji uśmiech­nął się prze­bie­gle.

Przez chwi­lę na­wet uwie­rzy­łam, że za­pro­po­no­wał ta­kie roz­wi­ąza­nie z do­bro­ci ser­ca, aby wy­rów­nać si­ły na­szych grup, ale sku­tecz­nie spro­wa­dził na zie­mię mnie i mo­ją wia­rę w nie­go.

Za­sta­no­wi­łam się nad ta­kim roz­wi­ąza­niem. Z jed­nej stro­ny nie chcia­łam od­de­le­go­wy­wać do Kró­le­stwa Ka­ro któ­re­goś z mo­ich lu­dzi, nie ma­jąc ca­łko­wi­tej pew­no­ści, że będzie bez­piecz­ny. Skąd mo­głam mieć pew­no­ść, że lu­dzie Ca­spia­na nie po­rzu­cą go na Zie­miach Ni­czy­ich, gdy na­po­tka­ją za­gro­że­nie? Ta­ka mi­sja wy­ma­ga­ła wspó­łpra­cy mi­ędzy wszyst­ki­mi człon­ka­mi gru­py. Czy do­brze po­trak­tu­ją ob­ce­go? Z dru­giej stro­ny cho­dzi­ło o me­dy­ka, któ­re­go obec­no­ść dzia­ła­ła na ich ko­rzy­ść. Wszyst­kie ar­gu­men­ty prze­ma­wia­ły za tym, że nic nie będzie gro­zić na­sze­mu czło­wie­ko­wi, ale blo­ko­wał mnie ja­kiś we­wnętrz­ny opór.

Przy­po­mnia­łam so­bie jed­nak, że Ca­spian ja­ko je­dy­ny z wład­ców wy­ci­ągnął do mnie po­moc­ną dłoń. Dzi­ęki nie­mu uda­ło się po­sta­wić Are­thu­sa przed Ra­dą Zjed­no­czo­nych Kró­lestw. Dla­cze­go wi­ęc mia­łam ja­kie­kol­wiek wąt­pli­wo­ści, aby wy­słać me­dy­ka z mo­je­go kró­le­stwa z gru­pą zwia­dow­ców Kró­le­stwa Ka­ro? Zwłasz­cza że oni ja­ko je­dy­ni zgo­dzi­li się na po­my­sł zba­da­nia Ziem Ni­czy­ich. Dzia­ła­li­śmy we wspól­nym in­te­re­sie.

– Do­brze. – Kiw­nęłam gło­wą, po­dej­mu­jąc de­cy­zję. – Wy­ślij­my z ni­mi na­sze­go czło­wie­ka.

– Po­wia­do­mię Na­ra­inę – za­ko­mu­ni­ko­wał Eiran.

– Sy­lva­inie, gdy przyj­dzie czas wy­pra­wy za mur, daj mi, pro­szę, znać. Będę wam to­wa­rzy­szyć. – Mistrz Woj­ny po­ru­szył się nie­spo­koj­nie, ale za­nim zdążył się ode­zwać, uprze­dzi­łam go: – Chy­ba nie sądzisz, że to zbyt nie­bez­piecz­ne? Oprócz cie­bie i Wa­le­tów będzie z na­mi dzie­si­ęciu two­ich naj­le­piej wy­szko­lo­nych lu­dzi.

– My­ślę, że to po­zy­tyw­nie wpły­nie na mo­ra­le zwia­dow­ców, a do te­go będzie do­brze wy­glądać w oczach lu­du – wtrącił się Eiran. – Oby­wa­te­le lu­bią wi­dzieć ak­tyw­nych wład­ców, któ­rzy czyn­nie uczest­ni­czą w ich ży­ciu, nie bo­jąc się wy­zwań. Świad­czy to o za­an­ga­żo­wa­niu i si­le.

– W ta­kim ra­zie de­cy­zja pod­jęta – uci­ęłam te­mat, nie da­jąc się na­wet wy­po­wie­dzieć Sy­lva­ino­wi.

Ro­an i Ve­re­na się nie wtrąca­li, a z ich nie­prze­nik­nio­nych min nie mo­głam wy­czy­tać, co sądzą o tym po­my­śle. Prze­nio­słam swo­ją uwa­gę na Mi­strzy­nię Pra­wa i za­py­ta­łam:

– Jak wy­gląda pro­wa­dze­nie spi­su mo­cy lud­no­ści?

To ko­lej­na rzecz, ja­ką wpro­wa­dzi­łam po po­wro­cie z Kró­le­stwa Pik. Do­wie­dze­nie się o tym, że Zmien­no­kszta­łt­ni ist­nie­ją, ale zo­sta­li zmu­sze­ni przez mo­je­go oj­ca do ży­cia w cie­niu i słu­że­nia kró­le­stwu al­bo do­ży­wot­niej za­mia­ny w zwie­rzę, wy­wró­ci­ła mój świat do gó­ry no­ga­mi. Chcia­łam do­wie­dzieć się wi­ęcej o na­szych mo­cach, mo­żli­wo­ściach i przede wszyst­kim zna­le­źć tych, któ­rzy po­tra­fi­li za­mie­niać się w zwie­rzęta. Wie­dza o nich zo­sta­ła prak­tycz­nie ca­łko­wi­cie wy­ma­za­na. Nie po­sia­da­li­śmy rów­nież żad­ne­go wy­ka­zu na­szych umie­jęt­no­ści, przez co trud­no by­ło do­jść do te­go, czym do­kład­nie jest Zmien­no­kszta­łt­no­ść. Wi­ęk­szo­ść osób Zwi­ązy­wa­ła się ze zwie­rzęta­mi, by­wa­li jed­nak nie­licz­ni, któ­rzy nie umie­li te­go zro­bić. Ist­nie­li rów­nież ta­cy, któ­rzy po­tra­fi­li wy­ko­rzy­sty­wać atry­bu­ty zwie­rzęce, a na­wet tak sa­mo jak ja zmie­niać swo­je części cia­ła, ale nie wie­dzie­li­śmy, od cze­go to za­le­ży. Mia­łam na­dzie­ję, że gdy się te­go do­wie­my, po­zwo­li nam to zro­zu­mieć sa­mą ideę Zmien­no­kszta­łt­no­ści. Czy wszy­scy mie­li ta­kie umie­jęt­no­ści, tyl­ko nie ćwi­czy­li od­po­wied­nio? A mo­że ist­nia­ła tyl­ko garst­ka wy­bra­nych, po­bło­go­sła­wio­na przez Kar­cia­ne­go Bo­ga?

Dys­po­no­wa­li­śmy pod­sta­wo­wym spi­sem lud­no­ści, ale nie wie­dzie­li­śmy, kto co do­kład­nie po­tra­fi. Do­tych­czas prze­pro­wa­dza­ne te­sty by­ły pro­ste. Gdy tyl­ko ktoś ko­ńczył dwu­dzie­sty pi­ąty rok ży­cia, po­ja­wiał się w Od­dzia­le In­kwi­zy­cji przy­dzie­lo­nym do swo­je­go ob­sza­ru za­miesz­ka­nia, a tam In­kwi­zy­to­rzy spraw­dza­li, czy po­sia­da moc, czy nie. Ni­g­dzie nie za­pi­sy­wa­li­śmy, jak ona wy­gląda ani kto jest Zwi­ąza­ny z ja­kim zwie­rzęciem. W zwi­ąz­ku z tym nie do­ść, że ka­za­łam pro­wa­dzić do­kład­ny spis wy­gna­nych szu­le­rów i ka­żde­go mie­si­ąca po­rów­ny­wać ich licz­bę z po­przed­ni­mi, za­rządzi­łam rów­nież, aby ka­żdy miesz­ka­niec Kró­le­stwa Kier zja­wił się w naj­bli­ższym Od­dzia­le In­kwi­zy­cji i po­ka­zał swo­je umie­jęt­no­ści. Po­sta­wi­łam so­bie za punkt ho­no­ru zna­le­zie­nie wszyst­kich Zmien­no­kszta­łt­nych, któ­rych ukrył mój oj­ciec, a ta­kże tych no­wych, któ­rzy skry­li się ze stra­chu przed swo­im lo­sem al­bo nie wie­dzie­li, że coś ta­kie­go w ogó­le po­tra­fią.

– To bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne, niż się na po­cząt­ku wy­da­wa­ło – od­po­wie­dzia­ła Ve­re­na. – Jed­nak ca­ły czas nad tym pra­cu­je­my.

– W po­rząd­ku. Wpad­nę na dniach do Od­dzia­łu In­kwi­zy­cji. Chcę na wła­sne oczy zo­ba­czyć, jak wy­gląda ten pro­ces.

– Jak naj­bar­dziej za­pra­szam Wa­szą Wy­so­ko­ść.

– Za­nim przej­dzie­my do ostat­niej spra­wy, któ­rą chcia­ła­bym omó­wić – żo­łądek ści­snął mi się bo­le­śnie na sa­mą my­śl o tym, co mia­łam im po­wie­dzieć – czy jest jesz­cze ja­kiś te­mat, któ­ry chcie­li­by­ście pod­jąć?

Wszy­scy spoj­rze­li po so­bie, a w ich oczach by­ło coś, co spra­wi­ło, że ca­ła się spi­ęłam.

– A wi­ęc? – po­na­gli­łam ich, kie­dy zo­ba­czy­łam, że nikt się nie kwa­pi, by za­brać głos.

– Czy zda­jesz so­bie, pa­ni, spra­wę, że rap­tem za kil­ka dni Król Pik wy­cho­dzi z wi­ęzie­nia?

Prze­łk­nęłam śli­nę i od­wró­ci­łam wzrok.

Chcia­ła­bym móc po­wie­dzieć, że nie, nie zda­wa­łam so­bie z te­go spra­wy, jed­nak tak na­praw­dę od­li­cza­łam dni do te­go wy­da­rze­nia. Trzy mie­si­ące mi­nęły szyb­ciej, niż przy­pusz­cza­łam, zwłasz­cza że ca­ły czas by­łam za­jęta spra­wa­mi kró­le­stwa. Jed­nak nie na ty­le za­jęta, że­by nie my­śleć o tym, co się sta­nie, gdy Are­thus wyj­dzie na wol­no­ść.

Praw­dzi­wa gra do­pie­ro się roz­po­częła.

Raz po raz my­śla­łam al­bo o ostat­nich sło­wach Kró­la Pik, al­bo o tym, co po­wie­dział do mnie Król Ka­ro. Mi­mo że nie wi­dzia­łam się z ni­mi od ty­lu mie­si­ęcy, na­wie­dza­li mnie w my­ślach i w snach. Jed­ne­go się ba­łam, dru­gie­mu ba­łam się za­ufać.

We­wnętrz­nie czu­łam, że Are­thus pie­lęgno­wał swo­ją nie­na­wi­ść i ob­my­ślał plan ze­msty. Do­my­śla­łam się, że ude­rzy, nie mia­łam tyl­ko po­jęcia, w któ­rym mo­men­cie i jak bar­dzo mnie to za­bo­li.

Za­miast od­po­wie­dzieć na py­ta­nie Ve­re­ny, zwró­ci­łam się do Eira­na:

– Jak ra­dzi­ło so­bie Kró­le­stwo Pik przez te mie­si­ące? Czy do­tknęły ich sank­cje? Wa­le­ci mó­wi­li co­kol­wiek o za­cho­wa­niu Are­thu­sa?

Stra­żni­cy ka­żde­go z kró­lestw na zmia­nę pil­no­wa­li za­mkni­ęte­go kró­la. Sta­ran­nie omi­ja­łam ten te­mat na ka­żdym spo­tka­niu, bo nie chcia­łam, aby człon­ko­wie mo­jej ra­dy za­ło­ży­li, że nad­mier­nie roz­my­ślam na te­mat Kró­la Pik, ale sko­ro Ve­re­na sa­ma go po­ru­szy­ła, po­czu­łam się uspra­wie­dli­wio­na i zde­cy­do­wa­łam się do­wie­dzieć wi­ęcej.

– Wa­le­ci nie zgła­sza­li mi żad­nych nie­pra­wi­dło­wo­ści – od­po­wie­dział Sy­lva­in. – Nie pró­bo­wał uciec, nie wsz­czy­nał żad­nych nie­sna­sek. Po­słusz­nie od­był swo­ją ka­rę.

– Nie wy­mie­nia­łem ostat­nio żad­nych li­stów z Ma­la­cha­iem, ale na­wet gdy­bym za­py­tał, jak się ma­ją ich spra­wy go­spo­dar­cze, nie sądzę, by udzie­lił mi ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji – uzu­pe­łnił Mistrz Dy­plo­ma­cji.

– Mam na­dzie­ję, że od­czu­li ka­rę i zro­zu­mie­li po­wa­gę wy­stęp­ku, któ­re­go się do­pu­ści­li. Li­czę, że nie po­wtó­rzą swo­ich błędów – za­brał głos Ro­an. – Do­brze by­ło­by mieć na nich oko. Po śmier­ci kró­la Au­gu­sti­ne’a wy­co­fa­li­śmy wszyst­kich swo­ich szpie­gów, mo­że po­ra znów ich wy­słać?

– To bar­dzo zły po­my­sł – za­opo­no­wa­ła Ve­re­na. – Po­kój mi­ędzy na­szy­mi kró­le­stwa­mi wi­si na wło­sku. Gdy­by nas przy­ła­pa­li, mie­li­by pre­tekst do wsz­częcia woj­ny. Będą in­ten­syw­nie szu­kać po­la do ze­msty, nie mo­że­my wi­ęc sa­mi się podło­żyć.

Sło­wa Mi­strzy­ni Pra­wa wy­wo­ła­ły we mnie nie­po­kój, jak­by w mo­ich wnętrz­no­ściach za­gnie­ździ­ło się sta­do os. Wy­gląda­ło na to, że nie ja jed­na my­śla­łam o ze­mście Are­thu­sa. In­ni rów­nież by­li prze­ko­na­ni, że Kró­le­stwo Pik nie zo­sta­wi tak tej spra­wy.

– Będzie­my bez­piecz­ni, o ile na­sze dzia­ła­nia będą zgod­ne z trak­ta­tem – przy­po­mnia­łam im. – Ma­my pi­sem­ne za­pew­nie­nie, że resz­ta kró­lestw ru­szy nam z od­sie­czą, gdy­by Kró­le­stwo Pik wzi­ęło na nas od­wet, ale je­śli zła­mie­my pra­wo, nikt nam nie po­mo­że.

– Nie zmie­nia to jed­nak fak­tu, że chęt­nie do­wie­dzia­łbym się, jak się czu­je król Are­thus po trzy­mie­si­ęcz­nym aresz­cie. – Eiran roz­pa­rł się wy­god­nie na krze­śle i uśmiech­nął cy­nicz­nie. – Cie­ka­we, czy na­brał po­ko­ry. Mo­że wkrót­ce od­wie­dzę Kró­le­stwo Pik. A mo­że po­win­ni­śmy zor­ga­ni­zo­wać ja­kiś bal, za­pro­sić wszyst­kie kró­le­stwa i zo­ba­czyć, jak będzie się za­cho­wy­wał Are­thus?

Za­drża­łam we­wnętrz­nie, gdy tyl­ko po­my­śla­łam, że mia­ła­bym go wkrót­ce spo­tkać.

– Jest w nim pew­nie du­żo gnie­wu wy­mie­rzo­ne­go w na­szą, a zwłasz­cza w mo­ją stro­nę. Po co ku­sić los? Po­za tym kłó­ci się to z mo­imi pla­na­mi. – Wzi­ęłam głębo­ki od­dech, go­to­wa, by w ko­ńcu wy­rzu­cić z sie­bie to, co dręczy­ło mnie od tak dłu­gie­go cza­su. – Chcia­ła­bym udać się do Kró­le­stwa Trefl.

Nie spo­tka­ło się to z en­tu­zja­zmem.

Ve­re­na unio­sła swo­je cien­kie brwi, Eiran usia­dł pro­sto, a mi­na mu zrze­dła, Ro­an za­uwa­żal­nie się skrzy­wił, je­dy­nie twarz Sy­lva­ina po­zo­sta­ła nie­ru­cho­ma.

– Zwia­dy w Kró­le­stwie Pik nie przy­nio­sły żad­nych po­stępów w spra­wie mor­der­stwa mo­je­go oj­ca. Ta za­gad­ka wci­ąż po­zo­sta­je nie­roz­wi­ąza­na. Mam jed­nak pew­ne przy­pusz­cze­nia, że to Mar­gaux mo­gła za tym stać – kon­ty­nu­owa­łam, gdy zo­ba­czy­łam, że nikt nie za­mie­rza za­brać gło­su. – Być mo­że chcia­ła osła­bić na­sze kró­le­stwo i prze­jąć ry­nek me­dycz­ny. Od po­cząt­ku by­ła na­szą dru­gą po­dej­rza­ną.

– Nie je­stem prze­ko­na­ny, czy to do­bry ruch z na­szej stro­ny. – Eiran mó­wił po­wo­li, jak­by za­sta­na­wiał się nad ka­żdym sło­wem. – Kró­le­stwo Pik stra­ci­ło swo­ją po­zy­cję i na­sze za­ufa­nie, co zde­sta­bi­li­zo­wa­ło tę kru­chą nić po­ro­zu­mie­nia, ja­ka łączy Zjed­no­czo­ne Kró­le­stwa. Sa­ma wi­dzia­łaś, pa­ni, jak za­cho­wy­wa­ła się Mar­gaux przy oska­rże­niu kró­la Are­thu­sa. Bar­dzo pil­no­wa­ła, by nie wy­ci­ągnąć po­chop­nych wnio­sków, bo wie­dzia­ła, ja­kie będzie to nio­sło kon­se­kwen­cje.

– Al­bo ma ja­kiś układ z Are­thu­sem i obo­je są w zmo­wie – po­dzie­li­łam się czy­mś, co od daw­na krąży­ło mi po gło­wie.

– Nie od­wa­ży­li­by się – par­sk­nął Ro­an.

– Tak? – Zmie­rzy­łam go chłod­nym spoj­rze­niem. – A ni­by co mia­ło­by ich po­wstrzy­mać? Wie­le by zy­ska­li, na­pa­da­jąc na nas.

– Na­wet je­śli mie­li ja­kiś plan, le­gł on w gru­zach – wy­ra­zi­ła swo­je zda­nie Ve­re­na. – Ka­żdy do­wie­dział się o nie­le­gal­nych prak­ty­kach Are­thu­sa, przez co on sam tra­fił do aresz­tu, a na je­go kró­le­stwo zo­sta­ły na­ło­żo­ne po­tężne sank­cje. Gdy­by chcie­li roz­po­cząć te­raz woj­nę, nie by­ło­by to dla nich ła­twe.

– A co, je­śli Mar­gaux to prze­wi­dzia­ła i spe­cjal­nie po­zwo­li­ła na ska­za­nie Are­thu­sa, by od­ci­ągnąć od sie­bie uwa­gę? Przez chwi­lę mo­gli dzia­łać ra­zem, ale zro­bi­ła z Kró­la Pik ko­zła ofiar­ne­go, by od­su­nąć od sie­bie po­dej­rze­nia.

Praw­da by­ła ta­ka, że już nie wie­dzia­łam, ko­mu i w co wie­rzyć, ale nie mo­głam po­rzu­cić swo­jej mi­sji. Mu­sia­łam udać się na dwór Kró­le­stwa Trefl i do­wie­dzieć się, co ukry­wa­ła Mar­gaux. Nie da­wa­ło mi też spo­ko­ju to, co po­wie­dział Ca­spian. Stwier­dził, że za­py­tał Kró­lo­wą Trefl, czy w jej kró­le­stwie na prze­strze­ni ostat­nich lat zwi­ęk­szy­ła się licz­ba szu­le­rów, a ona za­prze­czy­ła. Czy to mo­żli­we, że wła­da­ła je­dy­ną kra­iną, któ­rej to nie do­tknęło?

– Nie wy­da­je mi się, aby do­brym po­my­słem by­ło opusz­cza­nie te­raz Kró­le­stwa Kier. Ci­ąży na to­bie wie­le obo­wi­ąz­ków, Wa­sza Wy­so­ko­ść. – Eiran po­kręcił gło­wą. – Lu­dzie do­pie­ro co za­częli ci ufać i prze­ko­ny­wać się do cie­bie, a ty zno­wu chcesz ich opu­ścić.

– To je­dy­ny mo­ment, by sko­rzy­stać z pra­wa trak­ta­tu. Jesz­cze chwi­la i prze­sta­nę być trak­to­wa­na ja­ko do­pie­ro co za­przy­si­ężo­na kró­lo­wa, przez co prze­pad­nie szan­sa na od­wie­dze­nie po­zo­sta­łych kró­lestw. Je­stem pew­na, że Mar­gaux coś ukry­wa. Po­za tym wca­le nie chcę po­now­nie opusz­czać swo­je­go kró­le­stwa. Już po­przed­nio uwa­ża­łam, że to nie był do­bry po­my­sł. Dla­te­go… – Wzi­ęłam głębo­ki wdech i wy­pu­ści­łam po­wo­li po­wie­trze, szy­ku­jąc się na to, co mia­ło za chwi­lę na­stąpić. – Dla­te­go uzna­łam, że będę krążyć mi­ędzy Kró­le­stwem Trefl a Kier. Tro­chę cza­su spędzę tam, ale będę co ja­kiś czas wra­cać i pil­no­wać spraw ko­ro­ny.

Eiran po­dra­pał się po gło­wie i spoj­rzał na mnie z po­wąt­pie­wa­niem.

– Zie­mie Tre­fla są naj­da­lej po­ło­żo­nym od nas kró­le­stwem. W teo­rii ten plan brzmi do­brze, ale w prak­ty­ce zmar­nu­jesz mnó­stwo cza­su na ci­ągłe pod­ró­że, Wa­sza Wy­so­ko­ść.

Wsta­łam po­wo­li i się wy­pro­sto­wa­łam.

Dłu­go my­śla­łam nad tym, kie­dy i czy w ogó­le się do te­go przy­zna­wać, ale stwier­dzi­łam, że w ko­ńcu nad­sze­dł od­po­wied­ni mo­ment. Spis mo­cy wszyst­kich miesz­ka­ńców nie po­zo­sta­wiał mi wy­bo­ru, praw­da i tak wy­szła­by na jaw. Wy­ka­za­ła­bym się hi­po­kry­zją, gdy­bym nie przy­zna­ła się do te­go, co na­praw­dę po­tra­fię. Zwłasz­cza że mo­je umie­jęt­no­ści mo­gły oka­zać się przy­dat­ne, tak jak na przy­kład te­raz.

Zro­bi­łam głębo­ki wdech. Po mo­im cie­le roz­la­ło się zna­jo­me cie­pło. Dło­nie lek­ko mi za­drża­ły, a po­wie­trze wo­kół zda­wa­ło się gęst­nieć. Za­mknęłam oczy, kon­cen­tru­jąc się na tej wi­bru­jącej ener­gii, któ­ra od za­wsze by­ła częścią mnie.

– Nie zmar­nu­ję cza­su, Eira­nie – wy­szep­ta­łam, a sło­wa po­nio­sły się po kom­na­cie.

Sku­pi­łam ca­łą swo­ją moc, wresz­cie po­zwa­la­jąc się jej uwol­nić. Usły­sza­łam ci­chy dźwi­ęk, jak­by wiatr pró­bo­wał do­stać się przez za­mkni­ęte okien­ni­ce, a po­tem…

Roz­ło­ży­łam skrzy­dła.

Czer­wo­ne, po­kry­te bło­ną i sia­tecz­ką drob­nych żył, za­lśni­ły w pro­mie­niach wpa­da­jące­go przez wi­traż świa­tła. By­ły wiel­kie, pi­ęk­ne i bu­dzi­ły za­rów­no za­chwyt, jak i strach. W sa­li za­pa­no­wa­ła ci­sza.

– Nie mu­szę pod­ró­żo­wać ka­re­tą – do­da­łam, uno­sząc bro­dę, świa­do­ma zszo­ko­wa­nych spoj­rzeń ca­łej ra­dy. – Bo po­tra­fię la­tać.

Roz­dział 2

Po mo­ich sło­wach coś jak­by w nich pękło.

Eiran od­chy­lił się tak gwa­łtow­nie, że upa­dł ze stu­ko­tem wraz z krze­słem. Re­ak­cje po­zo­sta­łych nie ró­żni­ły się zna­cząco. Kom­na­tę wy­pe­łni­ły okrzy­ki pe­łne szo­ku i nie­do­wie­rza­nia.

– Twój oj­ciec… – za­czął Sy­lva­in zdła­wio­nym gło­sem. – Twój oj­ciec też po­tra­fił la­tać. Je­go skrzy­dła by­ły tak po­dob­ne…

Eiran pod­nió­sł się z podło­gi i z po­wro­tem za­jął swo­je miej­sce. Był ca­ły po­tar­ga­ny, a ka­mi­zel­ka le­d­wo trzy­ma­ła się na je­go ra­mio­nach. Po­pra­wił ją i przy­gła­dził wło­sy, sta­ra­jąc się ze­brać do ku­py.

– Cóż… – Od­chrząk­nął. – No c-cóż – po­wtó­rzył, jąka­jąc się. – To na pew­no roz­wi­ązu­je pro­blem dłu­gich pod­ró­ży.

Za­pa­dła ci­sza. Nikt chy­ba nie wie­dział za bar­dzo, co po­wie­dzieć. Nie od­ry­wa­li oczu od skrzy­deł, ale stwier­dzi­łam, że już wy­star­cza­jąco się na­pa­trzy­li, wi­ęc zwi­nęłam je i ode­tchnęłam głębo­ko. Wci­ąż czu­łam przy­jem­ne dresz­cze cie­pła roz­cho­dzące się po cie­le, ale moc po­wo­li zni­ka­ła w mo­im wnętrzu.

Usia­dłam z po­wro­tem na krze­śle. At­mos­fe­ra wy­da­wa­ła się na­pi­ęta, a po­cząt­ko­wy szok ra­dy zo­stał za­stąpio­ny przez… zło­ść.

– Dla­cze­go nie po­wie­dzia­łaś nam wcze­śniej, pa­ni? Od jak daw­na to po­tra­fisz? – Ve­re­na zmarsz­czy­ła brwi i ru­szy­ła się na ty­le nie­spo­koj­nie, że La­ikon za­skrze­czał i od­le­ciał z jej ra­mie­nia na pa­ra­pet. Mu­siał wy­czuć złe emo­cje swo­jej Opie­kun­ki.

– Cóż, od nie­daw­na. – Kłam­stwo. Jed­nak mi­strzo­wie, oprócz Sy­lva­ina, wci­ąż my­śle­li, że swo­ją moc od­kry­łam do­pie­ro po od­na­le­zie­niu mar­twe­go cia­ła oj­ca. Nie wie­dzie­li, że za­wsze ją po­sia­da­łam i tre­no­wa­łam umie­jęt­no­ści przez ca­łe swo­je ży­cie. – Nie chcia­łam się wam przy­zna­wać, do­pó­ki nie opa­no­wa­łam te­go w pe­łni.

Ve­re­na kiw­nęła gło­wą, jak­by przyj­mo­wa­ła wy­ja­śnie­nie, ale nie mia­łam pew­no­ści, czy ją ono usa­tys­fak­cjo­no­wa­ło.

– Czy­li na­praw­dę wy­ru­sza pa­ni do Kró­le­stwa Trefl? – Ro­ano­wi za­drżał głos. Za­sta­na­wia­łam się, czy ze stra­chu, czy mo­że z ja­kie­jś in­nej tłu­mio­nej emo­cji. – Wa­sza Wy­so­ko­ść nie pa­mi­ęta, co się sta­ło ostat­nio? Are­thus cię uwi­ęził, a po­tem przez two­je nie­ostro­żne dzia­ła­nia Ra­da Zjed­no­czo­nych Kró­lestw pra­wie ska­za­ła cie­bie za­miast nie­go.

Chy­ba wszy­scy wy­czu­li na­głą zmia­nę w po­miesz­cze­niu i wzrost tem­pe­ra­tu­ry, bo Eiran szyb­ko wy­pro­sto­wał się i rzu­cił:

– Ro­an ma na my­śli tyl­ko to, że nie chce­my cię stra­cić, kró­lo­wo. Po­przed­nim ra­zem chy­ba nie zda­wa­li­śmy so­bie tak na­praw­dę spra­wy, na ja­kie nie­bez­pie­cze­ństwo cię na­ra­ża­my. Kto wie, co będzie czy­hać na cie­bie w Kró­le­stwie Trefl? A co, je­śli tym ra­zem nie uda ci się wy­jść bez szwan­ku?

– Wiem, że mi­ędzy wszyst­ki­mi kró­le­stwa­mi po­ja­wi­ły się na­pi­ęcia, ale nie za­po­mi­naj­my, że trak­tat wci­ąż nas obo­wi­ązu­je. Je­śli coś mi się sta­nie na dwo­rze Mar­gaux, ona za to od­po­wie. – Mój głos był pew­ny i czy­sty, choć w środ­ku ca­ła drża­łam.

Ra­da nie mia­ła po­jęcia, że naj­chęt­niej przy­sta­ła­bym na wszyst­ko, co mó­wi­li, i po­zo­sta­ła w bez­piecz­nym zam­ku. Ci­ąży­ła jed­nak na­de mną obiet­ni­ca da­na Kró­lo­wi Ka­ro, po­za tym by­łam prze­cież od­po­wie­dzial­na za mój lud. Nie będę mo­gła spać spo­koj­nie, do­pó­ki nie od­kry­ję, co się sta­ło w noc śmier­ci oj­ca. Kto go za­bił i przede wszyst­kim dla­cze­go.

– Kie­dy chcia­ła­byś wy­ru­szyć, Wa­sza Wy­so­ko­ść? – za­py­ta­ła spo­koj­nie Ve­re­na, jak­by już po­go­dzi­ła się z mo­ją de­cy­zją.

– Upo­rząd­ku­ję naj­wa­żniej­sze spra­wy i my­ślę, że w przy­szłym ty­go­dniu mo­gła­bym opu­ścić dwór.

Eiran wes­tchnął ci­ężko.

– Na­pi­szę do Mar­gaux. Nie będzie za­do­wo­lo­na. A ja na­praw­dę wo­la­łbym jej nie dra­żnić.

– Nie po­win­na mieć nic prze­ciw­ko mo­im od­wie­dzi­nom, je­śli nie ma nic do ukry­cia – za­uwa­ży­łam.

– Kró­lo­wo Se­ra­phi­ne… Ka­żdy z nas ma coś do ukry­cia.

Sy­lva­in za­pro­wa­dził mnie na te­re­ny na­le­żące do ko­szar woj­sko­wych. Le­ża­ły spo­ro za zam­kiem, w oto­cze­niu drzew, któ­re two­rzy­ły coś w ro­dza­ju le­śne­go za­gaj­ni­ka. Za­raz obok znaj­do­wa­ła się pla­ża, gdzie często tre­no­wa­li woj­sko­wi.

Już z da­le­ka za­uwa­ży­łam wzno­szącą się po­nad ko­ro­na­mi drzew twier­dzę. Był to sta­ry bu­dy­nek, któ­ry daw­no te­mu po­pa­dł w ru­inę, i nikt nie wie­dział, do cze­go kie­dyś słu­żył. Mu­siał mieć wi­ęcej lat niż mo­ja bab­ka. Wie­le ścian się za­wa­li­ło, a w nie­któ­rych miej­scach bra­ko­wa­ło su­fi­tu. Wspól­nie z Mi­strzem Woj­ny stwier­dzi­li­śmy jed­nak, że je­śli tyl­ko go od­no­wi­my, to ide­al­nie nada się do te­go, by prze­kszta­łcić go w aka­de­mię woj­sko­wą. Ocza­mi wy­obra­źni wi­dzia­łam, jak będzie wy­glądał, gdy zo­sta­nie w pe­łni od­re­mon­to­wa­ny, choć już te­raz spra­wiał ogrom­ne wra­że­nie. To na­praw­dę ide­al­ne miej­sce, by szko­lić mło­dzi­ków. Na ty­le da­le­ko od mia­sta, by mo­gli swo­bod­nie uczyć się fech­tun­ku i pa­no­wa­nia nad mo­ca­mi, ale jed­no­cze­śnie bli­sko głów­nej sie­dzi­by woj­ska, by być pod sta­łą opie­ką star­szych od sie­bie i wy­szko­lo­nych na­uczy­cie­li.

Przy­sta­nęli­śmy obok wie­ży stra­żni­czej, któ­ra bro­ni­ła do­stępu do za­mkni­ętych wrót ko­szar. Ota­cza­jący je mur był tak wy­so­ki, że nie da­ło się do­strzec te­go, co dzia­ło się w środ­ku, sły­sza­łam jed­nak do­bie­ga­jące stam­tąd dźwi­ęki wal­ki, wi­ęc praw­do­po­dob­nie ja­kaś gru­pa ćwi­czy­ła wła­śnie na ze­wnątrz.

– Pa­trząc na układ drzew, kie­dyś mu­sia­ła biec tu­taj ście­żka. – Sy­lva­in wska­zał na ścia­nę la­su. – Wy­kar­czo­wa­li­śmy ro­ślin­no­ść, by uła­twić do­stęp do bu­dyn­ku.

Kiw­nęłam gło­wą i sta­nęłam tuż obok Mi­strza Woj­ny z ręko­ma za­ple­cio­ny­mi z ty­łu. Ro­zej­rza­łam się do­oko­ła. Ostat­ni raz by­łam tu kil­ka mie­si­ęcy te­mu, gdy wy­bie­ra­li­śmy miej­sce na aka­de­mię, ale od tam­te­go cza­su za­zie­le­ni­ło się i te­ren wy­glądał du­żo przy­tul­niej.

– Pod­czas prac re­no­wa­cyj­nych nie zna­le­źli­ście w środ­ku nic wska­zu­jące­go na to, co kie­dyś mo­gło się tam mie­ścić? – za­py­ta­łam z cie­ka­wo­ścią.

– Ktoś tam mu­siał kie­dyś miesz­kać, ale nie mam po­jęcia kto. Mo­że ja­cyś ary­sto­kra­ci. Po­dej­dźmy, zo­ba­czy Wa­sza Wy­so­ko­ść, co już uda­ło nam się zdzia­łać.

Z bli­ska twier­dza wy­gląda­ła jesz­cze bar­dziej im­po­nu­jąco. Je­śli to miej­sce zaj­mo­wał kie­dyś ktoś o szla­chec­kim na­zwi­sku, mu­siał być wy­jąt­ko­wo ma­jęt­ny. Mu­ry zo­sta­ły wznie­sio­ne z sza­re­go ka­mie­nia, te­raz za­kry­te­go przez chwa­sty. Wi­no­ro­śle wspi­na­ły się po ścia­nach i gi­nęły w oknach, któ­re nie mia­ły jesz­cze wsta­wio­nych no­wych szyb. Wśród stu­ko­tu młot­ków uwi­ja­li się ro­bot­ni­cy. Gdzie­nie­gdzie kręci­ły się zwie­rzęta, któ­re po­ma­ga­ły swo­im Opie­ku­nom. Choć w trak­cie naj­sil­niej­szych mro­zów pra­ce zo­sta­ły na ja­kiś czas wstrzy­ma­ne i do­pie­ro te­raz wzno­wio­ne, i tak wy­gląda­ło to du­żo le­piej niż ostat­nio.

Za­uwa­ży­łam, że z bo­ku wzno­si­ło się skła­do­wi­sko znisz­czo­nych me­bli. Po­ła­ma­na sza­fa le­ża­ła tuż obok ko­mo­dy, któ­rej bra­ko­wa­ło kil­ku szu­flad. Szczyt tej gó­ry okry­wał ja­kiś ma­te­riał, przy­po­mi­na­jący herb. Był brud­ny i miej­sca­mi prze­żar­ty przez mo­le, ale da­ło się zo­ba­czyć skraw­ki sym­bo­li wszyst­kich kró­lestw. Coś mi to przy­po­mi­na­ło, ale nie po­tra­fi­łam so­bie przy­po­mnieć, co do­kład­nie.

– Co to? – za­py­ta­łam.

Sy­lva­in na po­cząt­ku nie wie­dział, o co mi cho­dzi, ale gdy wska­za­łam pal­cem, po­pa­trzył w tam­tą stro­nę i wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Zna­le­źli­śmy to w któ­re­jś z szaf.

– Gdzieś już to wi­dzia­łam… W su­mie wy­gląda po­dob­nie do zna­ku Kar­cia­ne­go Bo­ga, praw­da? Ale her­by kró­lestw są uło­żo­ne w in­ny spo­sób. Skąd to się tu wzi­ęło?

Le­d­wo sko­ńczy­łam mó­wić, a za­kręci­ło mi się w gło­wie, aż mu­sia­łam po­de­przeć się o po­bli­skie drze­wo. Zde­cy­do­wa­nie po­win­nam prze­stać po­mi­jać po­si­łki. Ca­ły dzień funk­cjo­no­wa­łam na cie­płej owsian­ce zje­dzo­nej na śnia­da­nie. A od tam­tej po­ry już tro­chę mi­nęło.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – zmar­twił się Sy­lva­in.

Do­pa­dł do mnie w kil­ku kro­kach i po­mó­gł mi się wy­pro­sto­wać, a ja po­dzi­ęko­wa­łam mu ski­nie­niem gło­wy.

– Nie przej­muj się. – Znów zer­k­nęłam na twier­dzę, któ­ra już nie­dłu­go po­win­na nadać się do użyt­ku. – Mo­że jesz­cze w tym ro­ku ru­szy­my z pierw­szym po­bo­rem. – Skrzy­wi­łam się nie­mal od ra­zu, gdy tyl­ko to sło­wo opu­ści­ło mo­je usta. Oba­wia­łam się, że po wy­da­rze­niach w Kró­le­stwie Pik będzie prze­śla­do­wać mnie do ko­ńca ży­cia.

– Pra­cu­je­my nad te­sta­mi, któ­re wy­ło­nią naj­lep­szych kan­dy­da­tów. Nie ka­żdy będzie mó­gł do­stać się do aka­de­mii.

– To oczy­wi­ste – przy­tak­nęłam. – Po­trze­bu­je­my uta­len­to­wa­nych, spryt­nych, zde­ter­mi­no­wa­nych i sil­nych psy­chicz­nie dzie­cia­ków. Resz­ta jest do wy­pra­co­wa­nia.

Chwi­lę jesz­cze po­pa­trzy­li­śmy na ro­bot­ni­ków przy pra­cy i wró­ci­li­śmy na ście­żkę. Wła­śnie zbli­ża­li­śmy się do ko­szar, gdy wiel­kie wro­ta otwo­rzy­ły się i wy­szło przez nie kil­ku mężczyzn. Omio­tłam grup­kę obo­jęt­nym wzro­kiem i już mia­łam ich mi­nąć, gdy mo­je oczy po­mknęły z po­wro­tem do jed­ne­go z nich. Nie­wi­dzial­na nić szarp­nęła mo­ją pa­mi­ęć. Ko­ja­rzy­łam mło­dzie­ńca o kasz­ta­no­wych wło­sach i smu­kłej syl­wet­ce. Gdy mnie zo­ba­czył, od ra­zu od­wró­cił gło­wę, choć in­ni pa­trzy­li na mnie cie­ka­wie. Zdąży­ły mi jed­nak mi­gnąć je­go zna­jo­me piw­ne oczy. Ostat­ni raz wi­dzia­łam je na ce­re­mo­nii po­grze­bo­wej. Mój ku­zyn, The­ron. Łączy­ło nas po­kre­wie­ństwo od stro­ny mo­je­go dziad­ka, męża Ly­san­dry, był dziec­kiem sy­na je­go bra­ta. Nie no­sił kró­lew­skie­go na­zwi­ska, a na­sze wi­ęzy krwi by­ły na ty­le roz­rze­dzo­ne, że nie­wie­le o nim wie­dzia­łam. Spo­tka­łam go kil­ka ra­zy w dzie­ci­ństwie, ale oj­ciec nie po­zwa­lał ba­wić mi się z dzie­cia­ka­mi, wi­ęc tyl­ko ob­ser­wo­wa­łam go z da­le­ka. W do­dat­ku spo­tka­ła go tra­ge­dia, bo je­go ro­dzi­ce zgi­nęli na mo­rzu pod­czas sztor­mu. Zo­sta­li mu tyl­ko da­le­cy krew­ni od stro­ny je­go mat­ki i… ja. Nie mia­łam po­jęcia, że The­ron po­sze­dł do woj­ska.

Przy­sta­nęłam i zer­k­nęłam na Sy­lva­ina, a gdy ten zo­ba­czył, co zwró­ci­ło mo­ją uwa­gę, ta­kże się za­trzy­mał, od­chrząk­nął nie­zręcz­nie i za­wo­łał:

– Co się tak ga­pi­cie, za­miast się przy­wi­tać? Nie po­zna­li­ście wła­snej kró­lo­wej?

Wszy­scy drgnęli i ukło­ni­li się, mam­ro­cząc pod no­sem sło­wa sza­cun­ku.

– Kró­lo­wo Se­ra­phi­ne… – Znów od­chrząk­nął i naj­pierw spoj­rzał na nich twar­do, jak­by upew­niał się, że będą się za­cho­wy­wać, a do­pie­ro po­tem skie­ro­wał oczy na mnie. – To pi­ęciu skry­to­bój­ców, o któ­rych mó­wi­łem na ze­bra­niu. Uda­dzą się na zwiad na Zie­mie Ni­czy­je.

Za­sko­czo­na, przyj­rza­łam im się uwa­żniej. Wszy­scy by­li do­ść szczu­pli, ale pod ubra­nia­mi mie­li wy­ra­źnie za­ry­so­wa­ne mi­ęśnie. Naj­bar­dziej jed­nak zdzi­wił mnie fakt, że The­ron zo­stał skry­to­bój­cą, w do­dat­ku ni­by jed­nym z naj­lep­szych, sko­ro Sy­lva­in wy­brał go na zwiad. A je­śli do­brze ko­ja­rzy­łam, do­pie­ro w tam­tym ro­ku sko­ńczył dwa­dzie­ścia pi­ęć lat, wi­ęc ofi­cjal­nie nie mó­gł zo­stać wcze­śniej wcie­lo­ny do ar­mii. W tak krót­kim cza­sie zy­skał ta­kie umie­jęt­no­ści?

– The­ro­nie, od daw­na tre­nu­jesz? – za­py­ta­łam, kie­ru­jąc py­ta­nie pro­sto do nie­go.

Nie mó­gł już dłu­żej mnie igno­ro­wać i w ko­ńcu spoj­rzał mi w oczy. Piw­ne tęczów­ki za­mi­go­ta­ły. Mi­mo to nie udzie­lił mi od­po­wie­dzi, zro­bił to Sy­lva­in, za­cho­wu­jąc się przy tym odro­bi­nę nie­swo­jo.

– Je­go ro­dzi­na po­pro­si­ła two­je­go oj­ca, że­by wzi­ął go pod swo­je skrzy­dła, a on prze­ka­zał opie­kę nad nim mnie. Chło­pak ma ta­lent, wi­ęc nie mia­łem nic prze­ciw­ko. W tym ro­ku zo­stał ofi­cjal­nie za­przy­si­ężo­ny.

– Cie­szę się za­tem, że ktoś tak cen­ny za­si­lił sze­re­gi zwia­dow­ców – od­po­wie­dzia­łam, sta­ra­jąc się nie dać po so­bie po­znać, jak za­bo­la­ło mnie to, że o ni­czym nie wie­dzia­łam. My­śla­łam, że oj­ciec in­for­mo­wał mnie o wszyst­kim, co zna­czące, ale po raz ko­lej­ny zro­zu­mia­łam, jak wie­le przede mną ukrył. – To tyl­ko po­twier­dza, że po­my­sł z aka­de­mią jest traf­ny. The­ron zo­stał wcie­lo­ny do woj­ska do­pie­ro w tym ro­ku, a już jest jed­nym z naj­lep­szych dzi­ęki te­mu, że szko­lił się od wie­lu lat – do­da­łam swo­bod­nym to­nem, nie prze­sta­jąc mie­rzyć ku­zy­na. Coś mi się w nim nie po­do­ba­ło, ale nie mo­głam do ko­ńca stwier­dzić co. Mo­że to, jak uni­kał mo­je­go spoj­rze­nia? – Upew­nię się, że ka­płan zor­ga­ni­zu­je na­bo­że­ństwo w imie­niu ca­łej gru­py wy­ru­sza­jącej za mur i po­pro­si Kar­cia­ne­go Bo­ga o przy­chyl­no­ść i ich bez­pie­cze­ństwo.

Uśmiech­nęłam się, ma­jąc na­dzie­ję, że nikt nie zo­ba­czy fa­łszu na mo­jej twa­rzy.

Sa­ma nie wie­dzia­łam, dla­cze­go zo­ba­cze­nie The­ro­na wśród zwia­dow­ców tak wy­trąci­ło mnie z rów­no­wa­gi i dla­cze­go na­gle za­częłam mieć oba­wy względem tej mi­sji.

Roz­dział 3

Pa­trzy­łam na po­ły­sku­jące kar­ty, czu­jąc ich pul­su­jącą moc. Zło­to zdo­bi­ące ca­łą kom­na­tę pa­da­ło na mnie i spra­wia­ło, że mo­ja skó­ra wy­da­wa­ła się o kil­ka to­nów cie­plej­sza. Po­pra­wi­łam się, ale żad­na po­zy­cja nie mo­gła spra­wić, że sie­dze­nie na twar­dej podło­dze będzie wy­god­ne.

Opa­rłam gło­wę o ścia­nę, nie prze­sta­jąc pa­trzeć na Świ­ętą Ta­lię. De­li­kat­ne mro­wie­nie przy­po­mi­na­ło mi o po­tędze, ja­ka kry­ła się w tym po­miesz­cze­niu. Ni­g­dzie in­dziej nie czu­łam tak ogrom­nej mo­cy. I po­my­śleć, że pły­nęła ona we mnie. W mo­jej krwi.

Wes­tchnęłam ci­cho, sfru­stro­wa­na, że kar­ty z sym­bo­lem ma­łe­go, czer­wo­ne­go ser­ca nie po­tra­fi­ły dać mi od­po­wie­dzi na dręczące mnie py­ta­nia.

Przy­cho­dzi­łam do tej kom­na­ty, gdy po­trze­bo­wa­łam po­my­śleć i uciec od lu­dzi, ich ocze­ki­wań i wy­ma­gań. Tyl­ko w tym miej­scu mia­łam po­czu­cie pry­wat­no­ści, bo mo­głam we­jść tu tyl­ko ja i…

– Tak my­śla­łem, że cię tu znaj­dę, Wa­sza Wy­so­ko­ść. – Kru­pier wsze­dł przez drzwi, któ­re otwo­rzy­ły się z ci­chym zgrzy­tem.

Zmarsz­czy­łam brwi, bo nie spo­dzie­wa­łam się, że ktoś na­ru­szy mój spo­kój. Nie ode­zwa­łam się i nie za­py­ta­łam, cze­mu w ogó­le mnie szu­kał. Da­lej upar­cie wpa­try­wa­łam się w Świ­ętą Ta­lię Kier.

Ci­szę prze­ry­wa­ną tyl­ko drob­ny­mi wy­ła­do­wa­nia­mi ener­gii za­kłó­cił dźwi­ęk sza­ty Kru­pie­ra, któ­ra ci­ągnęła się za nim przy ka­żdym kro­ku. By­ło to tak zna­jo­me brzmie­nie dla mo­ich uszu, że mi­mo­wol­nie za­la­ły mnie wspo­mnie­nia na­szych wspól­nych tre­nin­gów. Za­zwy­czaj mia­łam wte­dy za­mkni­ęte oczy i sku­pia­łam się na od­gło­sach, ja­kie wy­da­wa­ło je­go ubra­nie, gdy prze­cha­dzał się obok mnie. Na­praw­dę trud­no uwie­rzyć, że od tam­tej po­ry nie mi­nęło wca­le tak du­żo cza­su. Ty­le się wy­da­rzy­ło, że wy­da­wa­ło mi się, jak­by to wszyst­ko przy­tra­fi­ło mi się w in­nym ży­ciu.

Kru­pier sta­nął przed ga­blo­tą, złączył ręce z ty­łu i za­czął wpa­try­wać się w ta­lię. Je­go bla­da, ły­sa gło­wa już mnie tak nie prze­ra­ża­ła. Wi­dzia­łam zbyt du­żo strasz­niej­szych rze­czy, by coś tak gro­te­sko­we­go jesz­cze ro­bi­ło na mnie wra­że­nie.

– Sły­sza­łem, że chcesz udać się do Kró­le­stwa Trefl. Je­steś te­go pew­na, pa­ni? – za­py­tał ni­skim gło­sem.

– Tak. To­bie też nie po­do­ba się ten po­my­sł? – mruk­nęłam smęt­nie. Czu­łam, jak­bym by­ła sa­ma prze­ciw­ko ca­łe­mu świa­tu. Dla­cze­go nikt nie po­tra­fił zro­zu­mieć, że ro­bi­łam to dla ich do­bra?

On jed­nak, za­miast mnie skry­ty­ko­wać, po­wie­dział coś ca­łko­wi­cie in­ne­go:

– Nie po­do­ba­ją mi się drga­nia, ja­kie ostat­nio od­czu­wam. Coś wi­si w po­wie­trzu. A ma­gia Świ­ętej Ta­lii o tym wie. Jest nie­spo­koj­na. – Wy­ci­ągnął rękę, jak­by chciał do­tknąć kart, ale za­raz ją opu­ścił i ob­ró­cił się w mo­ją stro­nę.

Wsta­łam ze swo­je­go miej­sca, po­nie­waż od­nio­słam wra­że­nie, że dzie­je się coś po­wa­żne­go. Im bli­żej pod­cho­dzi­łam do Kru­pie­ra i ga­blo­ty, tym moc­niej od­czu­wa­łam pul­su­jącą ener­gię. Sku­pi­łam się na niej i wy­ostrzy­łam zmy­sły. Nie wy­czu­łam jed­nak, aby ma­gia zmie­ni­ła swo­ją for­mę. Kru­pier mó­wił o niej jak o czy­mś ży­wym i o ile mo­głam zgo­dzić się z po­tęgą, ja­ka pły­nęła z ta­lii, trud­no by­ło mi uwie­rzyć, że ma wła­sną świa­do­mo­ść i mo­że od­czu­wać emo­cje.

– Co to zna­czy? – za­py­ta­łam, pa­trząc na nie­go. Zdo­był ca­łą mo­ją uwa­gę.

– Zbli­ża się nie­bez­pie­cze­ństwo. A je­śli ma to coś wspól­ne­go z Mar­gaux i two­ją wy­pra­wą do Kró­le­stwa Trefl, chcia­łbym cię prze­strzec, Wa­sza Wy­so­ko­ść. I wy­sto­so­wać pro­śbę, któ­rej ja­ko Kru­pier ni­g­dy nie po­wi­nie­nem wy­po­wia­dać, ale… wy­jąt­ko­we cza­sy wy­ma­ga­ją wy­jąt­ko­wych środ­ków.

– Co to za pro­śba?

– Kru­pie­rzy nie po­win­ni roz­ma­wiać o swo­ich Świ­ętych Ta­liach, tak sa­mo jak wład­cy. – W je­go oczach, zwy­kle po­zo­sta­jących bez wy­ra­zu, tym ra­zem po­bły­ski­wa­ły emo­cje. Nie spodo­ba­ło mi się to, co w nich zo­ba­czy­łam, bo za bar­dzo przy­po­mi­na­ło to strach. A je­śli Kru­pier się bał… Nie ozna­cza­ło to ni­cze­go do­bre­go. – Ale nie­po­koi mnie to, co się dzie­je. Wi­ęc gdy­by nada­rzy­ła się spo­sob­no­ść… Pro­szę spró­bo­wać do­stać się do Kru­pie­ra Trefl i za­py­tać go, czy rów­nież wy­czu­wa nie­po­kój ta­lii.

Zro­zu­mia­łam, dla­cze­go Kru­pier miał opo­ry, by mi to po­wie­dzieć. Nie po­win­ni­śmy wie­dzieć, gdzie znaj­du­ją się in­ne Świ­ęte Ta­lie, ani w ogó­le się ni­mi in­te­re­so­wać. Był to zbyt po­tężny ar­te­fakt. Gdy­by ktoś z in­ne­go kró­le­stwa chciał po­zba­wić nas ma­gii, wy­star­czy­ło­by, że znisz­czy­łby na­szą Świ­ętą Ta­lię. Mu­sie­li­śmy chro­nić ją za wszel­ką ce­nę. Dla­te­go oba­wia­łam się, że je­śli Mar­gaux zo­ba­czy, że in­te­re­su­ję się ich ta­lią, mo­że to błęd­nie zin­ter­pre­to­wać.

– Mó­wisz po­wa­żnie? – Nie wy­glądał, jak­by żar­to­wał, ale wo­la­łam się upew­nić, że to nie ża­den test.

– Nie ka­żę ci ani wy­kra­dać ich kart, ani w ogó­le do­ma­gać się ich zo­ba­cze­nia. Do­stań się je­dy­nie do ich Kru­pie­ra i po­roz­ma­wiaj z nim o tym, co ci po­wie­dzia­łem.

Choć wy­po­wie­dział te sło­wa z chłod­ną lo­gi­ką, one zda­wa­ły się ci­ążyć w po­wie­trzu, jak­by ka­żdy dźwi­ęk po­zo­sta­wał za­wie­szo­ny w prze­strze­ni na dłu­żej, niż po­wi­nien. Wzi­ęłam głębo­ki wdech, sta­ra­jąc się uspo­ko­ić my­śli.

– W po­rząd­ku – od­po­wie­dzia­łam w ko­ńcu, a mój głos za­brzmiał za­ska­ku­jąco pew­nie.

Przy­mknęłam po­wie­ki, za­sta­na­wia­jąc się, jak to ro­ze­grać, aby Mar­gaux nie na­bra­ła żad­nych po­dej­rzeń. Gdy znów je otwo­rzy­łam, kątem oka za­uwa­ży­łam, że Świ­ęta Ta­lia Kier bły­snęła de­li­kat­nym świa­tłem. Jej ener­gia wy­pe­łnia­ła po­wie­trze jak ci­chy szept, któ­ry zda­wał się ro­zu­mieć tre­ść na­szej roz­mo­wy. Apro­bo­wa­ła mój za­miar czy ra­czej ostrze­ga­ła mnie przed kon­se­kwen­cja­mi?

Po­trząsnęłam gło­wą, gdy zo­rien­to­wa­łam się, że za­częłam my­śleć o niej jak o ży­wym or­ga­ni­zmie. Udzie­li­ło mi się sza­le­ństwo Kru­pie­ra.

– Spró­bu­ję to zro­bić. – Wy­pro­sto­wa­łam się, jak­bym za spra­wą te­go pro­ste­go ge­stu mo­gła zrzu­cić część ci­ęża­ru tej de­cy­zji.

To już ko­lej­na obiet­ni­ca, któ­rą zło­ży­łam. Czu­łam, jak od­po­wie­dzial­no­ść zbie­ra się na mo­ich bar­kach, ni­czym płaszcz utka­ny z obaw i ocze­ki­wań, go­to­wy w ka­żdej chwi­li mnie przy­gnie­ść.

Przy­go­to­wa­nia do wy­jaz­du za­jęły mi ca­ły wol­ny czas. Upo­rząd­ko­wy­wa­łam spra­wy w kró­le­stwie, roz­wi­ązy­wa­łam naj­pil­niej­sze pro­ble­my i po­in­for­mo­wa­łam wszyst­kich człon­ków ra­dy bar­dzo sta­now­czo i do­kład­nie, że gdy­by co­kol­wiek się dzia­ło, ma­ją mnie o tym za­wia­do­mić. Nie chcia­łam po­wtór­ki z ata­kiem na wio­ski, choć nie sądzi­łam, by od­wa­ży­li się dru­gi raz ukryć przede mną coś ta­kie­go.

Dzień, w któ­rym Are­thus wy­sze­dł z wi­ęzie­nia, był rów­no­cze­śnie dniem, w któ­rym uda­łam się do Od­dzia­łu In­kwi­zy­cji. Od sa­me­go ra­na Król Pik zaj­mo­wał mo­ją gło­wę, stwier­dzi­łam wi­ęc, że mu­szę zro­bić coś, by prze­stać o nim my­śleć.

Od­dział le­żał do­kład­nie po­środ­ku Cor­dis. Zo­stał zbu­do­wa­ny z bia­łej ce­gły, a je­go szczyt zdo­bi­ły strze­li­ste wie­że, za­ko­ńczo­ne czer­wo­ną da­chów­ką. Na naj­wy­ższej z nich po­wie­wał sztan­dar Kró­le­stwa Kier. Ca­ło­ść nie spra­wia­ła przy­tul­ne­go wra­że­nia, w od­ró­żnie­niu cho­ćby od okrągłej ko­pu­ły bi­blio­te­ki, ale był to za­mie­rzo­ny efekt.

Co­dzien­nie po­ja­wia­li się tu miesz­ka­ńcy ko­ńczący dwa­dzie­ścia pi­ęć lat, by udo­wod­nić, że po­sia­da­ją Moc Kart. Ale te­raz oprócz so­le­ni­zan­tów In­kwi­zy­to­rzy ba­da­li rów­nież po­zo­sta­łych miesz­ka­ńców i do­kład­nie spi­sy­wa­li ro­dzaj ich umie­jęt­no­ści. Dzien­nie po­tra­fi­li spraw­dzić oko­ło dwu­stu ta­kich osób. Trwa­ło to już trzy mie­si­ące, a pa­trząc na licz­bę lu­dzi, któ­rych wci­ąż mu­sie­li­śmy prze­te­sto­wać w Cor­dis, jesz­cze tro­chę to po­trwa. Kil­ka od­dzia­łów z za­cho­du i pó­łno­cy sko­ńczy­ło już spis, ale Ve­re­na stwier­dzi­ła, że prze­ka­że mi pe­łny ra­port, gdy będzie­my mieć wszyst­kie da­ne. Nie mo­głam się te­go do­cze­kać. Do­pie­ro wte­dy tak na­praw­dę za­cznie się szu­ka­nie Zmien­no­kszta­łt­nych.

Mi­strzy­ni Pra­wa po­wi­ta­ła mnie tuż przed wiel­ki­mi po­dwój­ny­mi drzwia­mi. La­ikon jak zwy­kle sie­dział na jej ra­mie­niu. Strzep­nął pió­ra, gdy mnie zo­ba­czył, i za­skrze­czał, jak­by mnie wi­tał.

– Kró­lo­wo, wszy­scy są już go­to­wi – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła Ve­re­na i od­wró­ci­ła się, by we­jść do środ­ka.

Po­pro­wa­dzi­ła mnie i dwóch to­wa­rzy­szących mi Wa­le­tów mrocz­ny­mi ko­ry­ta­rza­mi aż do po­miesz­cze­nia z wy­so­kim skle­pie­niem, przy­po­mi­na­jące­go are­nę. Po bo­kach znaj­do­wa­ły się rzędy miejsc do sie­dze­nia, te­raz po­zaj­mo­wa­ne przez roz­ma­wia­jących lu­dzi.

Prze­ma­sze­ro­wa­li­śmy ca­łą czwór­ką przez kom­na­tę, wzbu­dza­jąc za­in­try­go­wa­ne szep­ty. Miesz­ka­ńcy nie spo­dzie­wa­li się mo­jej obec­no­ści. Mia­łam wra­że­nie, że at­mos­fe­ra nie­mal od ra­zu sta­ła się bar­dziej ner­wo­wa, a zwy­kłe po­ga­węd­ki prze­ro­dzi­ły w wy­mie­nia­ne nie­spo­koj­nie uwa­gi.

Ple­cy trzy­ma­łam wy­pro­sto­wa­ne, a gło­wę wy­so­ko unie­sio­ną, ale nie by­ło to dla mnie na­tu­ral­ne. Wci­ąż przy­zwy­cza­ja­łam się do wy­stąpień pu­blicz­nych. Dla­te­go, kie­dy tyl­ko zna­le­źli­śmy się przy sto­le na sa­mym ko­ńcu po­miesz­cze­nia, gdzie cze­ka­ło już tro­je In­kwi­zy­to­rów w czer­wo­nych sza­tach, ode­tchnęłam z ulgą. Wci­ąż po­zo­sta­wa­łam świa­do­ma spoj­rzeń zwró­co­nych w mo­ją stro­nę, ale nie czu­łam się już aż tak ob­na­żo­na.

Od ra­zu zer­k­nęłam na przy­cza­jo­ne­go lwa, któ­ry sie­dział w kącie, skry­ty częścio­wo w mro­ku, i ma­chał nie­spo­koj­nie ogo­nem. Od­wró­ci­łam od nie­go wzrok do­pie­ro wte­dy, gdy In­kwi­zy­to­rzy wsta­li i się ukło­ni­li.

– Kró­lo­wo. To za­szczyt pa­nią po­znać – po­wie­dział je­den z mężczyzn. Był naj­po­staw­niej­szy z nich wszyst­kich. Grzy­wa buj­nych, fa­lo­wa­nych blond wło­sów opa­da­ła mu na jed­no oko. Miał krzy­wy nos, jak­by w prze­szło­ści kil­ka ra­zy go zła­mał, ale ten drob­ny szcze­gół za­miast go oszpe­cić, nadał cha­rak­te­ru je­go wy­glądo­wi. – Je­stem Le­oni­das, a to Ro­nan i Vi­xen.

Przy no­dze ko­bie­ty o kasz­ta­no­wych, ob­ci­ętych rów­no z li­nią szczęki wło­sach, kręcił się lis. Zer­k­nęłam na dru­gie­go z mężczyzn, o gład­ko za­cze­sa­nej do ty­łu fry­zu­rze i cien­kich wąsach. Szyb­ko zro­zu­mia­łam, że Le­oni­das mu­siał być Zwi­ąza­ny z lwem, Vi­xen z li­sem, ale zwie­rzęcia Ro­na­na ni­g­dzie nie wi­dzia­łam.

– Mi­ło was po­znać. – Ski­nęłam gło­wą.

– Za­bie­raj­my się do ro­bo­ty – za­rządzi­ła su­cho Ve­re­na i sta­nęła z ty­łu, a ja obok niej.

Fe­lix usta­wił się z bo­ku przede mną, tak aby mi nie prze­szka­dzać, ale jed­no­cze­śnie szyb­ko za­re­ago­wać w ra­zie za­gro­że­nia, a Ala­ric za­jął miej­sce z ty­łu.

In­kwi­zy­to­rzy usie­dli, Le­oni­das po­pra­wił sza­tę i mruk­nął do nas:

– W ta­kim ra­zie za­czy­naj­my.

Drgnęłam, gdy lew wy­dał z sie­bie prze­szy­wa­jący ryk, któ­ry po­nió­sł się echem po sa­li. Wszy­scy ze­bra­ni umil­kli i wle­pi­li w nas spoj­rze­nia.

– Wi­tam wszyst­kich i dzi­ęku­ję za zja­wie­nie się na spi­sie mo­cy miesz­ka­ńców Kró­le­stwa Kier. – Głos mężczy­zny był do­no­śny i moc­ny. Po­brzmie­wał w nim au­to­ry­tet. Na­wet ja wy­pro­sto­wa­łam się sztyw­no, sku­pia­jąc na nim ca­łą swo­ją uwa­gę. – Będę wy­wo­ły­wać was po ko­lei, a wy będzie­cie wy­cho­dzić na śro­dek, mó­wić, z ja­kim zwie­rzęciem je­ste­ście Zwi­ąza­ni, jak do­kład­nie wy­gląda ta Wi­ęź i co oprócz te­go po­tra­fi­cie.

Drob­ny szmer po­nió­sł się po sa­li, ale uci­chł, gdy Le­oni­das znów się ode­zwał:

– Za­pra­szam za­tem Orio­na Ad­der­fan­ga.

Prze­nio­słam wzrok na wy­so­kie­go mężczy­znę sie­dzące­go po pra­wej stro­nie, któ­ry wstał i wy­sze­dł na śro­dek, ob­ser­wo­wa­ny przez wszyst­kie oczy na sa­li. Miał bar­dzo dłu­gie no­gi i czar­ne wło­sy. To, co by­ło w nim naj­dziw­niej­sze, to ca­łko­wi­cie pio­no­we źre­ni­ce. Naj­wi­ęk­szą uwa­gę przy­ci­ągał owi­ni­ęty wo­kół je­go szyi wąż z trój­kąt­ną gło­wą i czar­ny­mi po­ły­sku­jący­mi łu­ska­mi.

Mężczy­zna pod­sze­dł do sto­łu, ale na szczęście sta­nął w pew­nej od­le­gło­ści od nas. Da­rzy­łam sym­pa­tią wszyst­kie zwie­rzęta, ale nie­któ­re wzbu­dza­ły we mnie wi­ęk­szy re­spekt od in­nych. Węże znaj­do­wa­ły się na cze­le. By­ły gwa­łtow­ne, nie­prze­wi­dy­wal­ne i często wy­star­cza­ło jed­no ukąsze­nie, by za­dać śmie­rć. Fa­scy­no­wa­ło mnie to, ale i prze­ra­ża­ło.

– Je­stem Orion z ro­du Ad­der­fang – ode­zwał się ci­chym, sy­czącym gło­sem, prze­ci­ąga­jąc sa­mo­gło­ski. – Z Fu­go Zwi­ąza­łem się, gdy mia­łem pi­ęć lat.

– Czy oprócz te­go po­tra­fisz coś jesz­cze? – za­py­ta­ła In­kwi­zy­tor­ka, za­pi­su­jąc wszyst­ko, co po­wie­dział.

– Tak. Mo­je ugry­zie­nie jest śmier­tel­ne. – Uśmiech­nął się, po­ka­zu­jąc kły.

Wy­wo­ła­ło to we mnie dreszcz nie­po­ko­ju, choć po­czu­łam też pe­wien po­dziw.

– Cie­ka­we – za­mru­cza­łam, a Ve­re­na zer­k­nęła na mnie.

– To je­den z przy­pad­ków z pierw­szej ka­te­go­rii, ale dru­gie­go stop­nia.

Spoj­rza­łam na nią bez zro­zu­mie­nia, wi­ęc na­chy­li­ła się, by nie prze­szka­dzać w dal­szych py­ta­niach, i wy­ja­śni­ła:

– Za­częli­śmy two­rzyć wstęp­ną ka­te­go­ry­za­cję. Gdy sko­ńczy­my i wszyst­ko się roz­ja­śni, przed­sta­wię ca­ło­ść. Na ra­zie jed­nak wy­od­ręb­ni­li­śmy dwie ka­te­go­rie i po­szcze­gól­ne stop­nie tych ka­te­go­rii. W pierw­szej są ci Zwi­ąza­ni ze zwie­rzęta­mi, a w dru­giej Nie­zwi­ąza­ni. Orion na­le­ży do jed­ne­go z po­tężniej­szych ga­dzich ro­dów, wi­ęc je­go moc i zdol­no­ść do Zwi­ąza­nia aku­rat nie są za­sko­cze­niem.

– Czy za­uwa­ży­łeś to jesz­cze przed Zwi­ąza­niem, czy umie­jęt­no­ść ta po­ja­wi­ła się do­pie­ro pó­źniej? – kon­ty­nu­owa­li prze­słu­cha­nie In­kwi­zy­to­rzy.

– Jesz­cze przed. – Je­go uśmiech znów był nie­po­ko­jący, a ja mi­mo­wol­nie za­częłam się za­sta­na­wiać, w ja­kich oko­licz­no­ściach to od­krył. Mu­siał ugry­źć ko­goś ja­ko dzie­ciak, co od ra­zu na­su­wa­ło py­ta­nie: czy ten ktoś w ogó­le prze­żył? – Ale za­nim Zwi­ąza­łem się z Fu­go, mój jad był je­dy­nie tru­jący. Nie śmier­tel­ny.

W du­chu ode­tchnęłam z ulgą.

– Za­tem Zwi­ąza­nie wzmoc­ni­ło two­ją umie­jęt­no­ść?

Orion przy­tak­nął, a Ve­re­na znów się do mnie na­chy­li­ła.

– To też jest już coś, co po­twier­dzi­li­śmy. Ci, któ­rzy po­tra­fią się Zwi­ązy­wać, po­sia­da­ją przed po­łącze­niem z prze­zna­czo­nym zwie­rzęciem drob­ne umie­jęt­no­ści ga­tun­ko­we, któ­re po Zwi­ąza­niu sta­ją się sil­niej­sze.

Kiw­nęłam gło­wą na znak, że ro­zu­miem, i wró­ci­łam do przy­słu­chi­wa­nia się roz­mo­wie.

– W ta­kim ra­zie w ja­kim stop­niu pa­nu­jesz nad Fu­go? – za­py­tał Ro­nan.

– Po­tra­fię na­kło­nić ją do swo­jej wo­li. – Gdy tyl­ko wy­po­wie­dział te sło­wa, wąż zgrab­nym ru­chem zsu­nął się po je­go cie­le aż na po­sadz­kę i pod­pe­łzł pod sam stół, a po­tem skie­ro­wał w mo­ją stro­nę.

Żmi­ja wy­da­wa­ła się wi­ęk­sza niż nor­mal­ne osob­ni­ki te­go ga­tun­ku spo­ty­ka­ne w przy­ro­dzie. Wiel­ki gad zbli­żył się do mnie, co spra­wi­ło, że le­d­wo po­wstrzy­ma­łam się od wzdry­gni­ęcia. Gdy tyl­ko na­wi­ąza­łam kon­takt wzro­ko­wy z Fu­go, ona za­sy­cza­ła, a wi­dok jej roz­wi­dlo­ne­go języ­ka i dłu­gich kłów wy­wo­łał we mnie pier­wot­ny strach.

Fe­lix od ra­zu wy­ci­ągnął swój miecz, od­gra­dza­jąc mnie od zwie­rzęcia.

Orion tyl­ko się za­śmiał, a gad od ra­zu skręcił i za­wró­cił do nie­go.

– Spo­koj­nie. Jest nie­gro­źna. – Fu­go owi­nęła się wo­kół je­go no­gi, wspi­ęła na tu­łów i w ko­ńcu spo­częła owi­ni­ęta wo­kół szyi. – Do­pó­ki nie ka­żę jej ta­ką być – do­dał, pa­trząc na In­kwi­zy­to­rów z cwa­nym uśmiesz­kiem.

Ci z ka­mien­ny­mi mi­na­mi kon­ty­nu­owa­li za­da­wa­nie py­tań:

– A co z in­ny­mi zwie­rzęta­mi z te­go ga­tun­ku? Czy dzi­ęki po­łącze­niu z Fu­go po­tra­fisz na­kło­nić in­ne węże do wspó­łpra­cy?

– Nie.

– Dzi­ęku­je­my ci za­tem za ten krót­ki wy­wiad – mruk­nęła Vi­xen i za­zna­czy­ła coś na kart­ce. – Mo­żesz ode­jść. Je­śli będzie­my mieć do cie­bie jesz­cze ja­kieś py­ta­nia, skon­tak­tu­je­my się z to­bą.

Roz­dział 4

Uczest­ni­cze­nie w spi­sie mo­cy by­ło jed­nym z naj­cie­kaw­szych wy­da­rzeń, ja­kie mia­łam oka­zję prze­żyć.

Obej­rza­łam ca­ły prze­krój umie­jęt­no­ści. Wi­dzia­łam Zwi­ąza­nych z je­ża­mi, mo­ty­la­mi, ro­pu­cha­mi, ko­ni­ka­mi mor­ski­mi czy ge­ko­na­mi. A to tyl­ko nie­wiel­ka garst­ka osób z kró­le­stwa. Wśród nich nie po­ja­wił się nikt, kto nie po­tra­fi­łby się Zwi­ązać, co we­dług mo­jej wie­dzy wy­klu­cza­ło ich ja­ko Zmien­no­kszta­łt­nych. Nie pod­da­wa­łam się jed­nak i nie tra­ci­łam na­dziei, choć Ve­re­na po­wie­dzia­ła, że do­tych­czas zna­le­źli tyl­ko dwa­na­ście osób, któ­re nie by­ły Zwi­ąza­ne, ale wy­ka­zy­wa­ły zwie­rzęce ce­chy, czy­li al­bo nie zna­le­źli od­po­wied­nie­go Zwie­rzęcia Mo­cy, al­bo by­li Zmien­no­kszta­łt­ny­mi. Gdy spis w kró­le­stwie do­bieg­nie ko­ńca, będę chcia­ła ze­brać tych lu­dzi w jed­no miej­sce i do­kład­niej zba­dać ich przy­pad­ki.

Ca­łe to przed­si­ęw­zi­ęcie sta­no­wi­ło je­den z głów­nych po­wo­dów, dla któ­rych nie pla­no­wa­łam na dłu­go wy­je­żdżać do Kró­le­stwa Trefl. Mu­sia­łam w mia­rę mo­żli­wo­ści po­zo­stać na miej­scu, by móc choć częścio­wo trzy­mać pie­czę nad spi­sem i na bie­żąco do­wia­dy­wać się o wszyst­kich wy­jąt­kach.

Gdy Ve­re­na od­pro­wa­dza­ła mnie do drzwi, wy­gląda­ła na za­my­ślo­ną. Ode­zwa­ła się do­pie­ro bli­sko wy­jścia, ujaw­nia­jąc po­wód swo­jej kon­tem­pla­cji:

– Za­sta­na­wiam się, jak skla­sy­fi­ko­wać cie­bie, Wa­sza Wy­so­ko­ść, i two­je­go oj­ca.

Zer­k­nęłam na nią ostro­żnie.

– To zna­czy?

– Nie spo­tka­li­śmy jesz­cze ni­ko­go, kto nie by­łby Zwi­ąza­ny, a po­sia­dał tak sil­ne zwie­rzęce ce­chy. Nie do­ść, że pa­nu­jesz nad ogniem, to po­tra­fisz do­ko­ny­wać be­stio­mor­fo­zy.

– A spo­tka­li­ście ko­goś, kto pa­tro­no­wa­łby mi­tycz­ne­mu zwie­rzęciu? Mo­że to jest po­wód.

– Wiem, że wasz ród jest po­tężniej­szy niż in­ne, ale…

– Kró­lo­wo Se­ra­phi­ne – prze­rwał jej głos do­bie­ga­jący zza na­szych ple­ców. – Za­sta­na­wia­łem się, kie­dy do nas wpad­niesz. Ve­re­no, cie­bie rów­nież mi­ło wi­dzieć.

Ob­ró­ci­ły­śmy się nie­mal rów­no­cze­śnie. W na­szą stro­nę sze­dł do­stoj­nie wy­gląda­jący mężczy­zna w czer­wo­nej sza­cie ze zło­ty­mi zdo­bie­nia­mi. Je­go ubra­nie wy­gląda­ło du­żo bar­dziej oka­za­le niż stro­je spo­tka­nych przed chwi­lą In­kwi­zy­to­rów. Tuż obok sym­bo­lu Kró­le­stwa Kier miał wy­szy­ty znak Kar­cia­ne­go Bo­ga.

Kie­dy zo­ba­czy­łam go na pier­si mężczy­zny, od ra­zu wie­dzia­łam, z kim mam do czy­nie­nia – z Eg­ze­ku­to­rem, czy­li naj­wy­ższym ran­gą In­kwi­zy­to­rem. W teo­rii wszy­scy In­kwi­zy­to­rzy pod­le­ga­li je­mu, a on miał nad so­bą tyl­ko wład­cę i Mi­strza Pra­wa, w tym przy­pad­ku Ve­re­nę. Oso­bi­ście zaj­mo­wał się wy­gna­nia­mi i naj­trud­niej­szy­mi przy­pad­ka­mi. Nie wszy­scy sta­wia­li się na te­stach po uko­ńcze­niu dwu­dzie­ste­go pi­ąte­go ro­ku ży­cia. Za­miast te­go pró­bo­wa­li się ukryć, a gdy za­czy­na­ło się ro­bić na­praw­dę pa­skud­nie, wte­dy wzy­wa­no Eg­ze­ku­to­ra. Oj­ciec kil­ka ra­zy o nim na­po­mknął, ale na pod­sta­wie je­go opo­wie­ści nie po­tra­fi­łam stwier­dzić, ja­kie­go ty­pu jest czło­wie­kiem, dla­te­go po­de­szłam do nie­go z wy­uczo­ną już ostro­żno­ścią.

– Mar­cu­sie Ash­wol­fie. – Ski­nęłam mu gło­wą. – Mi­ło cię w ko­ńcu po­znać. Sły­sza­łam o to­bie od oj­ca.

– Mam na­dzie­ję, że sa­me do­bre rze­czy. – Przy­sta­nął przed na­mi i zło­żył ręce za ple­ca­mi. Je­go si­we wło­sy w po­łącze­niu z ja­sno­nie­bie­ski­mi ocza­mi spra­wia­ły in­try­gu­jące wra­że­nie. Wy­da­wa­ło mi się, że je­go spoj­rze­nie prze­ni­ka mnie na wskroś. – Co Wa­szą Wy­so­ko­ść tu do nas dziś spro­wa­dza?

– Kró­lo­wa uczest­ni­czy­ła w dzi­siej­szym spi­sie mo­cy – od­po­wie­dzia­ła za mnie Ve­re­na.

– Ach. Spis mo­cy. – Je­go twarz prze­ci­ął ostry uśmiech. – Je­den z po­my­słów na­szej no­wej kró­lo­wej.

Rzad­ko czu­łam się nie­zręcz­nie przy kon­tak­cie wzro­ko­wym, Mar­cus wpa­try­wał się jed­nak we mnie w ta­ki spo­sób, że mia­łam ocho­tę jak naj­prędzej go ze­rwać.

Trud­no by­ło mi co­kol­wiek z nie­go od­czy­tać, je­go oczy wy­da­wa­ły się zim­ne ni­czym ta­fla lo­du. Nie umia­łam oce­nić, czy po­do­bał mu się ten po­my­sł, czy ra­czej uwa­żał go za mar­no­wa­nie cza­su. Ża­den z In­kwi­zy­to­rów, na­wet Eg­ze­ku­tor, nie zda­wał so­bie spra­wy, że szu­ka­my Zmien­no­kszta­łt­nych. W od­dzia­le je­dy­nie Ve­re­na dys­po­no­wa­ła tą wie­dzą i wie­dzia­ła, na co zwra­cać uwa­gę.

– Mam na­dzie­ję, że w ra­zie za­gro­że­nia po­zwo­li nam to jak naj­le­piej wy­ko­rzy­stać umie­jęt­no­ści Kie­rów – wy­ja­śni­łam, co po części by­ło praw­dą i ofi­cjal­ną wy­mów­ką.

– A ja­kie­goż to za­gro­że­nia się oba­wia­my, Wa­sza Wy­so­ko­ść? Chy­ba nie my­ślisz, że in­ne kró­le­stwa ze­chcą ze­rwać trak­tat po­ko­jo­wy?

– Le­piej być przy­go­to­wa­nym na ka­żdą ewen­tu­al­no­ść. Mam na­dzie­ję, że nie za­po­mnia­łeś o mor­der­stwie mo­je­go oj­ca. Ktoś chce na­szej de­sta­bi­li­za­cji i cze­ka, aż się od­sło­ni­my, dla­te­go tak wa­żne jest po­sia­da­nie asów w ręka­wie.

– Wi­ęc spis mo­cy to nasz as? – Prze­krzy­wił gło­wę w pra­wo, nie prze­sta­jąc się we mnie wpa­try­wać.

W od­po­wie­dzi tyl­ko się uśmiech­nęłam.

– Je­śli po­zwo­lisz, od­da­li­my się z Ve­re­ną. Cze­ka­ją na mnie spra­wy ko­ro­ny.

– Ależ oczy­wi­ście. Nie za­trzy­mu­ję was. Bar­dzo chęt­nie spo­tka­łbym się jed­nak z to­bą na her­ba­cie, pa­ni. Po­zo­sta­wa­łem z kró­lem w przy­ja­ciel­skich sto­sun­kach, wi­ęc chcia­łbym bli­żej po­znać je­go cór­kę. – Ukło­nił mi się, a ja wci­ąż nie po­tra­fi­łam stwier­dzić, czy wzbu­dził mo­ją sym­pa­tię, czy ra­czej nie­ko­niecz­nie.

– Mo­że­my kie­dyś umó­wić się na spo­tka­nie. Chęt­nie po­słu­cham opo­wie­ści o oj­cu. – Sta­ra­łam się nie dać po so­bie po­znać, jak bo­le­sny po­ru­szył te­mat. Oprócz Sy­lva­ina nikt nie wie­dział, że obec­nie nie da­rzy­łam go zbyt cie­pły­mi uczu­cia­mi, choć ca­ły czas sta­ra­łam się zro­zu­mieć je­go mo­ty­wa­cję i mu wy­ba­czyć, na­wet je­śli nie by­ło to ła­twe. – Gdy znaj­dę do­god­ny ter­min, wy­ślę pta­ka pocz­to­we­go.

Wy­szły­śmy z Mi­strzy­nią Pra­wa na ze­wnątrz i wzi­ęły­śmy wdech pe­łen rze­śkie­go po­wie­trza.

– Co sądzisz o Mar­cu­sie? – za­py­ta­łam nie­mal od ra­zu, wcho­dząc na scho­dy.

Za­miast zwró­cić gło­wę w mo­ją stro­nę, Ve­re­na spo­gląda­ła na po­ko­ny­wa­ne stop­nie. Od­po­wie­dzia­ła do­pie­ro po chwi­li:

– Król Au­gu­sti­ne go ce­nił.

To był je­dy­ny ko­men­tarz, ja­ki wy­sze­dł z jej ust. Stwier­dzi­łam, że sko­ro nie chce po­dzie­lić się uwa­ga­mi na je­go te­mat, sa­ma mu­szę się prze­ko­nać, ja­kim jest czło­wie­kiem i czy za­słu­gu­je na mo­je za­ufa­nie.

Dzień przed wy­jaz­dem stwier­dzi­łam, że w ko­ńcu mu­szę zro­bić to, co tak dłu­go od­kła­da­łam, i za­mknęłam się w swo­im ga­bi­ne­cie, któ­ry prze­jęłam po oj­cu.

Ma­syw­ne biur­ko na­le­ża­ło do nie­go, na re­ga­łach wci­ąż znaj­do­wa­ły się je­go ksi­ążki, ma­pa za­wie­szo­na na ścia­nie by­ła po­kre­ślo­na je­go pi­smem, a ze­gar sto­jący w kącie zo­stał zro­bio­ny na je­go za­mó­wie­nie, tak sa­mo jak dzie­ła sztu­ki wi­szące na ścia­nach. Je­go duch wy­pe­łniał ca­łe to po­miesz­cze­nie. Mo­głam przy­si­ąc, że gdy wcho­dzi­łam do środ­ka, wci­ąż czu­łam je­go za­pach.

Sa­ma nie wie­dzia­łam, cze­mu jesz­cze nie zmie­ni­łam wy­stro­ju i nie za­stąpi­łam wnętrza swo­imi rze­cza­mi. Zrzu­ca­łam to na brak cza­su, ale czy to nie by­ła tyl­ko wy­mów­ka? Nie chcia­łam się nad tym za­sta­na­wiać, choć w głębi ser­ca wie­dzia­łam, że w tym wszyst­kim kry­ło się coś wi­ęcej. Mo­je uczu­cia do oj­ca po­zo­sta­wa­ły skom­pli­ko­wa­ne. Nie po­tra­fi­łam ca­łko­wi­cie prze­ci­ąć dzie­lącej nas wi­ęzi. Mo­że sądzi­łam, że prze­by­wa­nie wśród je­go przed­mio­tów po­zwo­li mi zro­zu­mieć, co nim kie­ro­wa­ło przy po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji? Ja­ką oso­bą był? Czy na­praw­dę wszyst­ko, co o nim wie­dzia­łam, to zwy­kłe kłam­stwo?

Usia­dłam na du­żym, wy­god­nym skó­rza­nym fo­te­lu i po­ło­ży­łam przed so­bą czy­stą pa­pe­te­rię. Za­mo­czy­łam pió­ro w ka­ła­ma­rzu i za­sty­głam z dło­nią nad pa­pie­rem. Nie wie­dzia­łam na­wet, jak za­cząć ten list.

Ko­cha­ny Ca­spia­nie…

Nie, nie, nie. Szyb­ko prze­kre­śli­łam to, co na­pi­sa­łam. Mie­li­śmy uda­wać uczu­cie, wi­ęc na wy­pa­dek gdy­by ktoś prze­chwy­cił na­szą ko­re­spon­den­cję, wszyst­ko mu­sia­ło wy­glądać wia­ry­god­nie, ale nie po­tra­fi­łam zmu­sić się do ta­kie­go po­ni­że­nia. Po­mi­ęłam kart­kę i wzi­ęłam no­wy per­ga­min. Za­mo­czy­łam pió­ro w atra­men­cie i spró­bo­wa­łam raz jesz­cze.

Ca­spia­nie…

Spoj­rza­łam kry­tycz­nym okiem na ele­ganc­kie li­te­ry, ale szyb­ko do­szłam do wnio­sku, że to z ko­lei brzmia­ło zbyt su­cho. A mo­że jed­nak nie? Bez­po­śred­ni imien­ny zwrot mó­gł wy­glądać na za­ży­ły. Po­sta­no­wi­łam zo­sta­wić po­czątek i za­bra­łam się za ko­lej­ne sło­wa.

Zde­cy­do­wa­łam się na pod­róż do Kró­le­stwa Trefl. Chcia­ła­bym po­znać ich oby­cza­je ikul­tu­rę. Pi­szę, abyś wie­dział, gdzie przy­sy­łać pta­ki pocz­to­we, gdy­byś chciał wy­słać mi list.

Za­wa­ha­łam się, nie wie­dząc, czy do­dać coś jesz­cze. Na ra­zie brzmia­ło to ma­ło ro­man­tycz­nie. Czy gdy­by mój list wpa­dł w nie­po­wo­ła­ne ręce, wy­da­łby się po­dej­rza­ny? Chcia­łam po pro­stu po­in­for­mo­wać Ca­spia­na, że nie za­po­mnia­łam o da­nej mu obiet­ni­cy, bo na pew­no będzie chciał wie­dzieć, cze­go do­wie­dzia­łam się na dwo­rze Mar­gaux. Ale ta­ka krót­ka in­for­ma­cja wy­gląda­ła dziw­nie. Wca­le nie tak, jak­by­śmy by­li usy­cha­jący­mi do sie­bie z tęsk­no­ty ko­chan­ka­mi. Prze­wró­ci­ło mi się w żo­łąd­ku na sa­mą my­śl. Wci­ąż nie po­do­ba­ło mi się, że zo­sta­łam wma­new­ro­wa­na w to oszu­stwo, ale nie wie­dzia­łam, jak ina­czej mo­gli­by­śmy wy­mie­niać ko­re­spon­den­cję bez wzbu­dza­nia po­dej­rzeń.

Znów zmi­ęłam kart­kę i za­bra­łam się za pi­sa­nie li­stu po raz ko­lej­ny.

Ca­spia­nie,

mam na­dzie­ję, że czas Ci sprzy­ja iwszyst­ko uCie­bie ukła­da się po­my­śl­nie. Umnie ży­cie to­czy się swo­im ryt­mem – ze­bra­nia ra­dy, au­dien­cje iin­ne spra­wy ko­ro­ny. Nic nad­zwy­czaj­ne­go, na pew­no to wszyst­ko znasz.

Chcia­łam tyl­ko wspo­mnieć, że wnaj­bli­ższym cza­sie wy­bie­ram się do Kró­le­stwa Trefl. Po­dob­no to pi­ęk­ne miej­sce, pe­łne zie­le­ni icie­ka­wych zwy­cza­jów. Chcia­ła­bym zba­dać ich kul­tu­rę, stwier­dzi­łam wi­ęc, że po­now­nie wy­ko­rzy­stam za­pis wtrak­ta­cie po­ko­jo­wym, by od­być ta­ką pod­róż. Je­śli chcia­łbyś mi coś prze­ka­zać, wiesz, gdzie te­raz kie­ro­wać pta­ki pocz­to­we.

Dbaj o sie­bie i pisz, co u Cie­bie sły­chać.

Z po­zdro­wie­nia­mi

Se­ra­phi­ne

By­łam za­do­wo­lo­na. Ca­ło­ść brzmia­ła przy­ja­źnie i być mo­że za­bra­kło flir­tu, ale nie po­tra­fi­łam się do te­go zmu­sić. Przede wszyst­kim jed­nak nie wy­gląda­ło na to, aby­śmy obo­je spi­sko­wa­li prze­ciw­ko Mar­gaux, a to by­ło dla mnie naj­wa­żniej­sze.

Przy­go­to­wa­łam list i przy­bi­łam swo­ją pie­częć. Pla­no­wa­łam go wy­słać, jesz­cze za­nim po­ło­żę się do łó­żka. Nor­mal­nie prze­ka­za­ła­bym go Lu­the­ro­wi, ale nie chcia­łam, by wie­dział, że na­pi­sa­łam co­kol­wiek do Ca­spia­na. Nie mia­łam jesz­cze od­wa­gi, by przy­znać się do za­pro­po­no­wa­ne­go przez nie­go ukła­du. Wie­dzia­łam, że ra­da zro­bi mi na ten te­mat po­rząd­ny wy­kład, po­sta­no­wi­łam wi­ęc zwle­kać do ostat­nie­go mo­men­tu. Zresz­tą mia­łam na­dzie­ję, że nikt nie od­kry­je na­szej ko­re­spon­den­cji i w ogó­le nie będę mu­sia­ła się ko­mu­kol­wiek tłu­ma­czyć i kła­mać.

Na ra­zie odło­ży­łam list z bo­ku biur­ka, przy oka­zji trąca­jąc pie­rścień z ru­bi­nem, któ­ry odło­ży­łam tam ja­kiś czas te­mu. Wzi­ęłam go do ręki i za­my­ślo­na po­ta­rłam ka­mień. Przy­po­mnia­łam so­bie ostat­ni raz, kie­dy mia­łam go na pal­cu. By­ło to nie­mal od ra­zu po po­wro­cie z Kró­le­stwa Pik.

We­szłam do kom­na­ty, zmęczo­na pod­ró­żą, choć wąt­pi­łam, że uda mi się za­snąć. Mo­ją gło­wę wy­pe­łnia­ły my­śli irze­czy, któ­re po­win­nam zro­bić. Ale jed­na znich by­ła wa­żniej­sza niż po­zo­sta­łe. Inie mo­gła po­cze­kać.

Roz­grza­łam ru­bin na pal­cu ipo­cze­ka­łam, aż zma­te­ria­li­zu­je się przede mną As. Te­raz, gdy już wie­dzia­łam, że jest Zmien­no­kszta­łt­nym, roz­gląda­łam się po podło­dze iszu­ka­łam ma­łe­go pa­jąka. Drgnęłam, gdy wy­ró­sł na­gle na­prze­ciw­ko, aja nie do­strze­głam mo­men­tu, wktó­rym się prze­isto­czył.

Od­chrząk­nęłam ize­bra­łam się wso­bie, bo to, co za­mie­rza­łam za­raz zro­bić, wy­ma­ga­ło ode mnie du­żych po­kła­dów pew­no­ści sie­bie. Wci­ąż nie wie­dzia­łam, czy to do­bra de­cy­zja ija­kie przy­nie­sie kon­se­kwen­cje, ale wszyst­ko we­wnątrz mnie mó­wi­ło, że by­ło to słusz­ne. Choć mój oj­ciec pew­nie stwier­dzi­łby ina­czej.

– Wi­taj, Asie. Ro­zu­miem, że Dzie­wi­ąt­ka prze­ka­zał ci już in­for­ma­cje otym, co wy­da­rzy­ło się na dwo­rze Kró­le­stwa Pik?

Mężczy­zna ski­nął, przy­gląda­jąc mi się uwa­żnie swo­imi ma­ły­mi, ciem­ny­mi ocza­mi.

– Awspo­mniał otym, że znam praw­dę oZmien­no­kszta­łt­nych? Wiem, że… że oj­ciec was znie­wo­lił iprak­tycz­nie nie dał wam wy­bo­ru.

– Mo­gli­śmy słu­żyć ko­ro­nie al­bo na za­wsze zmie­niał nas wzwie­rzęta – po­twier­dził wy­pru­tym zemo­cji gło­sem.

– On? On was zmie­niał? Mój oj­ciec? – zdzi­wi­łam się. By­łam pew­na, że ka­zał im się zmie­nić iwja­kiś spo­sób to kon­tro­lo­wał. – Skąd miał ta­ką moc?

As wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Te­go nie wiem, pa­ni. Po­dej­rze­wam, że za­czerp­nął ją ze Świ­ętej Ta­lii.

Po­trząsnęłam gło­wą, ztru­dem przy­swa­ja­jąc te re­we­la­cje.

– Aczy mo­gła­bym od­mie­nić te oso­by? W