Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
60 osób interesuje się tą książką
Seraphine Couronne dopiero uczy się, czym jest władza, a jej panowanie od początku zostaje wystawione na próbę. Kiedy dowiaduje się, że Margaux, królowa Królestwa Trefl, może mieć związek z zabójstwem jej ojca, postanawia udać się na jej dwór, by znaleźć odpowiedzi.
Pod fasadą dyplomatycznych rozmów kryją się jednak sekrety, które prowadzą coraz głębiej w sieć intryg, a im więcej wskazówek Seraphine odnajduje, tym mniej z nich rozumie. Czy Margaux rzeczywiście ma coś na sumieniu, czy młoda królowa po prostu robi wszystko, aby uwierzyć w jej winę? I dlaczego Caspian, jedyny, któremu zaczyna ufać, wydaje się coś przed nią ukrywać?
Seraphine musi zdecydować, komu wierzyć i jak daleko jest w stanie się posunąć, by odkryć prawdę. W tej grze kłamstwa są walutą, a zaufanie największą stawką.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 554
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Weronika Ancerowicz
Copyright © Wydawnictwo Iskra
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Wydanie 1, Wrocław 2025
Koordynacja projektu: Ewa Ankiersztejn, Maria Fróg-Pilch [atonce.pl]
Redakcja językowa: Katarzyna Myszkorowska
Korekta: Katarzyna Twarduś
Skład iłamanie: Tomasz Smołka [atonce.pl]
Projekt okładki: Paulina Foryś
Przygotowanie okładki do druku: Tomasz Majewski
Projekt mapy: Jaśmina Kmiecik
Druk ioprawa: Abedik S.A.
www.wydawnictwoiskra.pl
ISBN: 978-83-972633-7-6
Wszystkim, którzy mimo braku słońcawalczą, by zakwitnąć.
Seraphine Couronne, księżniczka Królestwa Kier, przez całe życie była trzymana w odosobnieniu, nie mogła opuszczać zamku ani uczestniczyć w żadnych wydarzeniach. Wszyscy sądzili, że jest pozbawionym Magii Kart bękartem, dlatego jej ojciec, Król Kier, ukrywał ją przed światem. W rzeczywistości jej moc przewyższała jego własną, a on w obawie, że córka kogoś skrzywdzi, izolował ją i w tajemnicy szkolił w walce oraz panowaniu nad mocą. Czekał, aż ukończy dwadzieścia pięć lat, by wygnać ją za mur na Ziemie Niczyje, kłamiąc, że jest pozbawioną magii szulerką.
Wszystko się zmieniło, gdy król został zamordowany, a Seraphine koronowano na Królową Kier i zmuszono do wkroczenia w świat polityki, intryg i układów między trzema pozostałymi królestwami – Pikiem, Karo i Treflem.
Za namową swojej rady Seraphine korzysta z prawa, które pozwala nowemu władcy odwiedzić pozostałe Zjednoczone Królestwa. Podejrzewając Arethusa Pique o udział w śmierci jej ojca, decyduje się odwiedzić Królestwo Pik.
Na miejscu odkrywa tajemniczy obóz w kopalniach, w których przetrzymywani są szulerzy – ludzie pozbawieni mocy. Zamiast wypędzać ich za mur, jak nakazuje traktat, Arethus zmusza ich do nieludzkiej pracy. Gdy prawda wychodzi na jaw, Arethus więzi Seraphine i próbuje przekonać ją do swoich racji.
Ku własnemu zaskoczeniu dziewczyna znajduje sprzymierzeńca w Caspianie – Królu Karo – który pomaga jej się uwolnić i zdemaskować Arethusa. W efekcie Król Pik trafia na trzy miesiące do aresztu, a na Królestwo Pik zostają nałożone sankcje.
Na zakończenie Caspian proponuje Seraphine układ: będą udawać związek, by wejść w tymczasowy sojusz i wspólnie odkryć tajemnice Królowej Trefl.
– Tato! Tatusiu! Patrz, czego się nauczyłam!
Mała, rudowłosa dziewczynka wbiegła do gabinetu niczym burza. Jej oczy lśniły radością, gdy uniosła dłonie. Machnęła nimi triumfalnie, z dumą prezentując swoją nową umiejętność.
Jej ojciec, jeszcze chwilę wcześniej zajęty przeglądaniem papierów, wyprostował się gwałtownie, gdy zobaczył, że zamiast palców miała… szpony. Krew odpłynęła z jego zwykle rumianej twarzy, a mięśnie szczęki napięły się w wyrazie, którego dziewczynka nie widziała wcześniej.
– Ile razy mam ci powtarzać? – syknął nieprzyjemnym głosem, tak różnym od ciepłego tonu, którym na co dzień się do niej zwracał. – Żadnego używania mocy w zamku! Możesz to robić wyłącznie w podziemiach!
Zaskoczona i speszona, opuściła ręce, po czym schowała je za plecami. Nadal czuła w nich pulsujące ciepło.
– Ale… tu nikogo nie ma… – szepnęła niewinnie, ale i z lekkim strachem. Nie spodziewała się takiego wybuchu ze strony ojca.
Mężczyzna westchnął głęboko i przymknął powieki, a gdy je otworzył, jego twarz złagodniała, choć oczy nadal błyszczały skrywanym lękiem.
– Podejdź tu, płomyczku.
Rozłożył ramiona, a dziewczynka z radością do niego podbiegła. Posadził ją sobie na kolanach i przytulił.
– Jesteś wyjątkowa. Bardzo wyjątkowa – powiedział, patrząc na nią uważnie i upewniając się, że go słucha. – Niestety ludzie nie lubią rzeczy wyjątkowych, bo często są dla nich nieznane, a nieznanego wszyscy się boją. Wiesz, dlaczego nasza rodzina nie jest Związana z żadnym zwierzęciem?
Dziewczynka pokiwała głową i położyła drobną dłoń na swoim sercu, dokładnie tak, jak zawsze jej pokazywał.
– Bo ono żyje tu.
– Zgadza się. – Uśmiechnął się smutno. – A zdarza się to bardzo, bardzo rzadko. Jeszcze rzadziej przytrafia się to ze zwierzętami mitycznymi, jak nasze. W dodatku to, co ty potrafisz, jest bardziej niezwykłe niż to, co potrafi tatuś. Jesteś więc cennym klejnotem, o który trzeba dbać i który należy chować przed oczami innych, rozumiesz?
– Bo mogliby mi zrobić krzywdę? – zapytała piskliwie, nagle przestraszona, że ktoś chciałby ją zranić.
Coś błysnęło w oczach mężczyzny. Odwrócił wzrok, jakby nie mógł dłużej na nią patrzeć.
– Tak, Seraphine, bo mogliby cię skrzywdzić. – Przełknął ślinę i zadrżał, co poczuła na całym ciele. – Zmykaj już, masz zaraz zajęcia z kaligrafii.
Odstawił ją ostrożnie na ziemię, a ona z uśmiechem wybiegła z gabinetu, nie zamknąwszy za sobą drzwi. Jej kroki odbijały się echem w kamiennych korytarzach zamku.
Patrząc za nią, nie mógł połączyć w głowie tej jej dziecięcej energii i radości z tym, czego był kiedyś świadkiem. Ale pamiętał. Ten obraz na zawsze wyrył się w jego głowie. Miał go prześladować do końca życia i być powodem wielu decyzji, które podjął, by chronić królestwo.
Ledwo poruszając ustami, wyszeptał cicho, próbując usprawiedliwić przed samym sobą to, co zamierzał zrobić w przyszłości:
– Albo co gorsza… ty mogłabyś skrzywdzić ich.
Delikatnie musnęłam palcami zieloną łodygę, z której wyrastał pierwszy pąk. Był drobny, ledwo widoczny, jakby wciąż niepewny, czy to odpowiedni moment, aby się pojawić. Drżał na wietrze niczym dziecko wychylające głowę zza matczynych spódnic, gotowy cofnąć się w każdej chwili. Choć jeszcze niedawno poranki były spowite przez przymrozki, teraz słońce coraz śmielej rozlewało swoje ciepło. Dni wydłużały się, a powietrze pachniało wilgocią i młodą trawą.
Świat otwierał oczy, przeciągał się leniwie i z nieśmiałym westchnieniem budził się na nowo.
Wypowiedziana obietnica zawisła nade mną niczym gradowa chmura, pochłaniając promienie słoneczne delikatnie liżące moją skórę.
Wiedziałam, że muszę się z niej wywiązać. Nie tylko dlatego, że obiecałam, ale również dlatego, że od tego zależało bezpieczeństwo mojego królestwa.
Po burzliwych chwilach nastał spokojny czas. Wpadłam w rutynę, wykonywałam królewskie obowiązki, spotykałam się z ludem na audiencjach, rozwiązywałam problemy podczas spotkań rady i starałam się nie myśleć o tym, że gdzieś tam zabójca mojego ojca wciąż jest na wolności. Wyglądało na to, że przycupnął z boku i jedynie obserwował rozwój wypadków.
Nie wydarzyło się nic niepokojącego. Nikt wysoko postawiony nie zginął, nie doniesiono o żadnym więcej ataku na wioski. Czasami dopadał mnie przez to wszystko lęk. Odczuwałam go tak, jakby niewidzialne karaluchy wyłaziły z ciemnych kątów i zaczynały pełzać po moim ciele. Bo było cicho. Zdecydowanie za cicho. Miałam wrażenie, że spokój był tylko pozorny, a macki obłapiającego strachu ściskały moje wnętrzności.
Nie przestawałam oglądać się za siebie nawet podczas przechadzki po ogrodzie. Z jednej strony zatopiłam się w myślach, ale z drugiej pozostawałam cały czas czujna, choć w pobliżu przebywali jedynie Galen i Felix, którzy trzymali się kilka kroków za mną. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do obecności Waletów, że już w ogóle nie zwracałam na nich uwagi. Kiedyś krępowało mnie, że chodzą za mną krok w krok, ale teraz byli dla mnie niczym cień. Zawsze obecni, ale zazwyczaj milczący. Nie mogłam jednak zmusić się do tego, by całkowicie im zaufać i powierzyć swoje bezpieczeństwo. Na tym świecie nie było już osoby, której bym ufała. Miałam tylko siebie. I tylko na sobie mogłam polegać.
Zrobię, co wmojej mocy, by cię ochronić.
Pokręciłam głową, kontynuując wędrówkę wzdłuż strumyka. Wspomnienie niechcianych słów wypłynęło na wierzch mojego umysłu, mącąc mi w uczuciach. Nie mogłam dać się ponieść złudnemu poczuciu bezpieczeństwa. Nie mogłam wierzyć w to, że komuś zależy na mnie i moim życiu. A już na pewno nie mogłam wierzyć słowom Króla Karo.
Mimo wszystko wiedział, co powiedzieć, bym nie mogła wyrzucić go z myśli przez te kilka miesięcy, które minęły od naszego ostatniego spotkania. Układ, który mi zaproponował, wciąż do mnie wracał, a ja cały czas się zastanawiałam, czy dobrze zrobiłam, wchodząc w sojusz z Caspianem. Co jeśli to pułapka? Jeśli przy pierwszej lepszej okazji wyda mnie Radzie Zjednoczonych Królestw?
Westchnęłam cicho, ale odgłos ten zagłuszyła woda płynąca w strumyku tuż obok. Przystanęłam i zapatrzyłam się na płaczącą wierzbę, której gałęzie prawie dotykały ziemi. Jeszcze chwilę temu łysa, teraz pokryła się zielenią gotową do rozkwitu. Podeszłam do niej wolnym krokiem i chwyciłam nierozwinięte do końca liście między palce.
Nie mogłam dłużej zwlekać.
Nadszedł czas, by wyruszyć do Królestwa Trefl.
Otworzyłam drzwi, do których rzadko zbliżałam się w dzieciństwie, a które przez ostatnie miesiące widziałam częściej, niż bym chciała.
W środku znajdowała się już cała rada.
Verenę zastałam na jej zwyczajowym miejscu po prawej stronie, krzesło obok zajął Roan, a naprzeciwko nich siedzieli Sylvain i Eiran. Ten ostatni zgolił wąsy, które stanowiły jego nieodłączny atrybut. Trudno mi się teraz na niego patrzyło, bo choć starałam się zachować powagę, nie potrafiłam. Wyglądał o kilkanaście lat młodziej, w czym pewnie nie byłoby nic złego, gdyby nie to, że bardziej przypominał niedoświadczonego chłystka niż poważnego Mistrza Dyplomacji. Na domiar złego stwierdził, że podążając za najnowszą modą w Karo, skąd niedawno wrócił, wyhoduje kozią bródkę. I o ile włosy pod nosem rosły mu gęsto, tak na brodzie nie chciały. Na chwilę obecną prezentowało się to więc komicznie i dziwiłam się, że jego żona nie powiedziała kilku słów na temat tego pomysłu.
– Witam was wszystkich, mamy do omówienia kilka ważnych tematów.
Usiadłam u szczytu stołu i zmierzyłam każdego spojrzeniem. Kiwnęli mi głowami na powitanie, a w geście tym dało się wyczuć szacunek. Odkąd wróciłam z Królestwa Pik, gdzie przyczyniłam się do złapania Arethusa, traktowali mnie inaczej niż na samym początku. To, co zrobiłam, nie przeszło bez echa. Nie zapytali o to wprost, ale słyszałam, jak szeptali między sobą i zastanawiali się, kto i kiedy nauczył mnie walczyć. Tylko Sylvain zdawał sobie sprawę, że szkoliłam się od najmłodszych lat, a wedle jego słów ojciec dawał mi te nauki po to, abym poradziła sobie za murami, gdy już mnie wygna. W końcu na coś się przydały te lata obijania kukieł.
Wyczyn ten dotarł też jakimś cudem do uszu poddanych, a ja zastanawiałam się, czy przypadkiem nie stał za tym Eiran, który usiłował pomóc mi zyskać podziw i szacunek mojego ludu. Ktokolwiek odpowiadał za rozsiewanie tych plotek, dobrze sobie poradził, a jego taktyka zadziałała. Gdy tylko pojawiałam się w mieście, towarzyszyły mi okrzyki pełne podziwu, a historia o wydarzeniach w Królestwie Pik obrosła legendą. Jak to jednak z takimi historiami bywa, każdy dodał coś od siebie i przekształcił w taki sposób, że już prawie zaczęłam wierzyć w to, że sama pokonałam dziesięciu Waletów Arethusa i puściłam z dymem jego zamek. Na jednej z audiencji zapytano mnie nawet, czy to prawda, że podpaliłam Ferroth i trwale okaleczyłam Króla Pik. Przez chwilę walczyłam z pragnieniem, by potwierdzić te słowa tylko po to, aby sprawdzić, jak daleko to wszystko może się posunąć, ale ostatecznie zaprzeczyłam, twierdząc z obojętnością, że jedynie go drasnęłam.
Rada zaczęła przez to traktować mnie z większym respektem i zdecydowanie zyskałam w ich oczach, choć wciąż nie we wszystkim się zgadzaliśmy. Nieraz widziałam, że dalej jest między nami pewien dystans. Nie tylko z ich strony, ale przede wszystkim z mojej. Wiele przed nimi ukrywałam, jak chociażby możliwości, jakie dawała mi moc, i swoją ostatnią rozmowę z Królem Karo. Nie wiedziałam, czy granie na tak wiele frontów było dobrym posunięciem, ale rada musiała zasłużyć na to, bym w pełni jej zaufała. Wciąż nie mogłam wyrzucić z głowy myśli, że nie bez powodu wysłali mnie do Królestwa Pik na przeszpiegi. Gdyby dbali o dobro ludu, nie pozbyliby się tak chętnie świeżo koronowanej królowej. I mimo że pokrzyżowałam im plany, kiedy zdecydowałam się wrócić na jakiś czas, co okazało się dobrą decyzją, bo dzięki temu odkryłam ataki na południu, nie zapomniałam o tym. Nie miałam pewności, czy nie skrywali mrocznych intencji i nie chcieli zrzucić mnie z tronu. Zabójca wciąż pozostawał na wolności i mogło to być któreś z nich.
– Sylvainie, zacznijmy od ciebie – zwróciłam się do Mistrza Wojny. – Masz dla mnie jakieś istotne informacje?
– Prace nad akademią wojskową idą w dobrą stronę. Budynek jest w trakcie przebudowy, kadrę nauczycielską mamy już prawie wybraną. Po zebraniu możemy podejść na miejsce i spojrzy pani na postępy.
Po powrocie z Królestwa Pik wiele się zmieniło. Przede wszystkim moje nastawienie. Czułam wręcz namacalne napięcie wśród pozostałych królestw, a wiedza o tym, że wojsko Arethusa jest tak liczne i dobrze przygotowane, nie pozwalała mi spokojnie spać. Dlatego na jednym z pierwszych spotkań z radą zaproponowałam zbudowanie ośrodka, w którym wojskowi będą szkoleni już od najmłodszych lat. Nie tylko popracują nad fizycznymi umiejętnościami, ale nauczą się też, jak wykorzystywać swoją moc w walce. Na ten pomysł wpadłam dzięki Królowi Pik, który na Posiedzeniu Czterech Królestw chciał zyskać pozwolenie na obniżenie wieku poboru do wojska. Nikt się na to nie zgodził, ale zainspirowało mnie do stworzenia akademii. Oficjalnie nie będzie to wojsko, więc młodzieńcy mogą uczyć się tam bez przeszkód, a gdy wstąpią w szeregi armii, będą już przeszkoleni.
– Bardzo chętnie – odpowiedziałam. – Roanie, jak idzie budowa świątyń?
W ramach zadośćuczynienia za to, co Pikowie zrobili z szulerami, ichniejsza rada miała zapłacić z własnych kieszeni za zbudowanie kolejnych ośrodków kultu religijnego. Chcieliśmy w ten sposób ochronić się przed gniewem Karcianego Boga za działanie wbrew jego woli. Każdego dnia bałam się, że któraś z Dam podejdzie do mnie i przekaże mi wiadomość od Stwórcy, który potępi nas za działania Arethusa. Dotychczas nic takiego się nie wydarzyło, więc albo nie obeszło go, co się stało, albo budowa nowych świątyń udobruchała go na tyle, że nie zesłał na nas żadnej kary. Nie oznaczało to jednak, że przestałam mieć się na baczności. Codziennie uczęszczałam na nabożeństwa i modliłam się o pomyślność dla naszego królestwa.
– Niedługo wznowimy prace, które zostały zatrzymane na czas największych przymrozków. Skończymy, zanim dzień stanie się dłuższy od nocy.
– Dobrze – przytaknęłam usatysfakcjonowana. – Eiranie – zwróciłam się do Mistrza Dyplomacji, starając się omijać wzrokiem jego brodę. – Kilka dni temu wróciłeś z Królestwa Karo, opowiedz nam o pertraktacjach.
– Wszystko załatwione. Wybraliśmy z Narainą i Lethią zwiadowców, którzy zbadają ziemię za murem na północy i ustaliliśmy, że wyruszą mniej więcej za tydzień, gdy pogoda będzie bardziej łaskawa. Nie wiemy, co się tam kryje, chcieliśmy więc poczekać na jak najlepsze warunki. Sylvain pomógł mi wybrać ludzi od nas, którzy zajmą się ziemiami na południu. Od kilku miesięcy szkolą się w koszarach.
– Osobiście nadzorowałem ich trening – wtrącił się Mistrz Wojny. – Są przygotowani na niemal każdą ewentualność. Wybrałem naszych najlepszych ludzi. Pięciu wojskowych, którym nikt nie dorównuje siłą i odwagą, oraz pięciu skrytobójców, przeszkolonych w byciu niezauważonym i skutecznym. Wszyscy mają zróżnicowane Zwierzęta Więzi, począwszy od ptaków przez skorupiaki, gady i drapieżne ssaki, a na kąśliwych owadach skończywszy.
– Wyślij z nimi jednego medyka. Tak na wszelki wypadek. Może z rodu Taurus? – zastanowiłam się na głos. – Świetnie posługują się Mocą Kart.
– Jeśli naprawdę boimy się jakiegoś zagrożenia ze strony szulerów bez mocy – zaczął Eiran, kładąc nacisk na ostatnie słowa, jakby zaznaczał, że to niemożliwe, by cokolwiek nam groziło – to może zaproponujemy również Królestwu Karo, aby któryś z naszych medyków z nimi wyruszył?
– To niegłupie – poparł go od razu Sylvain. – Przynajmniej będziemy mieć szpiega, który nas poinformuje, gdyby natknęli się na coś, czego zwiadowcy nie będą chcieli nam przekazać.
– O tym samym pomyślałem. – Mistrz Dyplomacji uśmiechnął się przebiegle.
Przez chwilę nawet uwierzyłam, że zaproponował takie rozwiązanie z dobroci serca, aby wyrównać siły naszych grup, ale skutecznie sprowadził na ziemię mnie i moją wiarę w niego.
Zastanowiłam się nad takim rozwiązaniem. Z jednej strony nie chciałam oddelegowywać do Królestwa Karo któregoś z moich ludzi, nie mając całkowitej pewności, że będzie bezpieczny. Skąd mogłam mieć pewność, że ludzie Caspiana nie porzucą go na Ziemiach Niczyich, gdy napotkają zagrożenie? Taka misja wymagała współpracy między wszystkimi członkami grupy. Czy dobrze potraktują obcego? Z drugiej strony chodziło o medyka, którego obecność działała na ich korzyść. Wszystkie argumenty przemawiały za tym, że nic nie będzie grozić naszemu człowiekowi, ale blokował mnie jakiś wewnętrzny opór.
Przypomniałam sobie jednak, że Caspian jako jedyny z władców wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Dzięki niemu udało się postawić Arethusa przed Radą Zjednoczonych Królestw. Dlaczego więc miałam jakiekolwiek wątpliwości, aby wysłać medyka z mojego królestwa z grupą zwiadowców Królestwa Karo? Zwłaszcza że oni jako jedyni zgodzili się na pomysł zbadania Ziem Niczyich. Działaliśmy we wspólnym interesie.
– Dobrze. – Kiwnęłam głową, podejmując decyzję. – Wyślijmy z nimi naszego człowieka.
– Powiadomię Narainę – zakomunikował Eiran.
– Sylvainie, gdy przyjdzie czas wyprawy za mur, daj mi, proszę, znać. Będę wam towarzyszyć. – Mistrz Wojny poruszył się niespokojnie, ale zanim zdążył się odezwać, uprzedziłam go: – Chyba nie sądzisz, że to zbyt niebezpieczne? Oprócz ciebie i Waletów będzie z nami dziesięciu twoich najlepiej wyszkolonych ludzi.
– Myślę, że to pozytywnie wpłynie na morale zwiadowców, a do tego będzie dobrze wyglądać w oczach ludu – wtrącił się Eiran. – Obywatele lubią widzieć aktywnych władców, którzy czynnie uczestniczą w ich życiu, nie bojąc się wyzwań. Świadczy to o zaangażowaniu i sile.
– W takim razie decyzja podjęta – ucięłam temat, nie dając się nawet wypowiedzieć Sylvainowi.
Roan i Verena się nie wtrącali, a z ich nieprzeniknionych min nie mogłam wyczytać, co sądzą o tym pomyśle. Przeniosłam swoją uwagę na Mistrzynię Prawa i zapytałam:
– Jak wygląda prowadzenie spisu mocy ludności?
To kolejna rzecz, jaką wprowadziłam po powrocie z Królestwa Pik. Dowiedzenie się o tym, że Zmiennokształtni istnieją, ale zostali zmuszeni przez mojego ojca do życia w cieniu i służenia królestwu albo dożywotniej zamiany w zwierzę, wywróciła mój świat do góry nogami. Chciałam dowiedzieć się więcej o naszych mocach, możliwościach i przede wszystkim znaleźć tych, którzy potrafili zamieniać się w zwierzęta. Wiedza o nich została praktycznie całkowicie wymazana. Nie posiadaliśmy również żadnego wykazu naszych umiejętności, przez co trudno było dojść do tego, czym dokładnie jest Zmiennokształtność. Większość osób Związywała się ze zwierzętami, bywali jednak nieliczni, którzy nie umieli tego zrobić. Istnieli również tacy, którzy potrafili wykorzystywać atrybuty zwierzęce, a nawet tak samo jak ja zmieniać swoje części ciała, ale nie wiedzieliśmy, od czego to zależy. Miałam nadzieję, że gdy się tego dowiemy, pozwoli nam to zrozumieć samą ideę Zmiennokształtności. Czy wszyscy mieli takie umiejętności, tylko nie ćwiczyli odpowiednio? A może istniała tylko garstka wybranych, pobłogosławiona przez Karcianego Boga?
Dysponowaliśmy podstawowym spisem ludności, ale nie wiedzieliśmy, kto co dokładnie potrafi. Dotychczas przeprowadzane testy były proste. Gdy tylko ktoś kończył dwudziesty piąty rok życia, pojawiał się w Oddziale Inkwizycji przydzielonym do swojego obszaru zamieszkania, a tam Inkwizytorzy sprawdzali, czy posiada moc, czy nie. Nigdzie nie zapisywaliśmy, jak ona wygląda ani kto jest Związany z jakim zwierzęciem. W związku z tym nie dość, że kazałam prowadzić dokładny spis wygnanych szulerów i każdego miesiąca porównywać ich liczbę z poprzednimi, zarządziłam również, aby każdy mieszkaniec Królestwa Kier zjawił się w najbliższym Oddziale Inkwizycji i pokazał swoje umiejętności. Postawiłam sobie za punkt honoru znalezienie wszystkich Zmiennokształtnych, których ukrył mój ojciec, a także tych nowych, którzy skryli się ze strachu przed swoim losem albo nie wiedzieli, że coś takiego w ogóle potrafią.
– To bardziej skomplikowane, niż się na początku wydawało – odpowiedziała Verena. – Jednak cały czas nad tym pracujemy.
– W porządku. Wpadnę na dniach do Oddziału Inkwizycji. Chcę na własne oczy zobaczyć, jak wygląda ten proces.
– Jak najbardziej zapraszam Waszą Wysokość.
– Zanim przejdziemy do ostatniej sprawy, którą chciałabym omówić – żołądek ścisnął mi się boleśnie na samą myśl o tym, co miałam im powiedzieć – czy jest jeszcze jakiś temat, który chcielibyście podjąć?
Wszyscy spojrzeli po sobie, a w ich oczach było coś, co sprawiło, że cała się spięłam.
– A więc? – ponagliłam ich, kiedy zobaczyłam, że nikt się nie kwapi, by zabrać głos.
– Czy zdajesz sobie, pani, sprawę, że raptem za kilka dni Król Pik wychodzi z więzienia?
Przełknęłam ślinę i odwróciłam wzrok.
Chciałabym móc powiedzieć, że nie, nie zdawałam sobie z tego sprawy, jednak tak naprawdę odliczałam dni do tego wydarzenia. Trzy miesiące minęły szybciej, niż przypuszczałam, zwłaszcza że cały czas byłam zajęta sprawami królestwa. Jednak nie na tyle zajęta, żeby nie myśleć o tym, co się stanie, gdy Arethus wyjdzie na wolność.
Prawdziwa gra dopiero się rozpoczęła.
Raz po raz myślałam albo o ostatnich słowach Króla Pik, albo o tym, co powiedział do mnie Król Karo. Mimo że nie widziałam się z nimi od tylu miesięcy, nawiedzali mnie w myślach i w snach. Jednego się bałam, drugiemu bałam się zaufać.
Wewnętrznie czułam, że Arethus pielęgnował swoją nienawiść i obmyślał plan zemsty. Domyślałam się, że uderzy, nie miałam tylko pojęcia, w którym momencie i jak bardzo mnie to zaboli.
Zamiast odpowiedzieć na pytanie Vereny, zwróciłam się do Eirana:
– Jak radziło sobie Królestwo Pik przez te miesiące? Czy dotknęły ich sankcje? Waleci mówili cokolwiek o zachowaniu Arethusa?
Strażnicy każdego z królestw na zmianę pilnowali zamkniętego króla. Starannie omijałam ten temat na każdym spotkaniu, bo nie chciałam, aby członkowie mojej rady założyli, że nadmiernie rozmyślam na temat Króla Pik, ale skoro Verena sama go poruszyła, poczułam się usprawiedliwiona i zdecydowałam się dowiedzieć więcej.
– Waleci nie zgłaszali mi żadnych nieprawidłowości – odpowiedział Sylvain. – Nie próbował uciec, nie wszczynał żadnych niesnasek. Posłusznie odbył swoją karę.
– Nie wymieniałem ostatnio żadnych listów z Malachaiem, ale nawet gdybym zapytał, jak się mają ich sprawy gospodarcze, nie sądzę, by udzielił mi jakichkolwiek informacji – uzupełnił Mistrz Dyplomacji.
– Mam nadzieję, że odczuli karę i zrozumieli powagę występku, którego się dopuścili. Liczę, że nie powtórzą swoich błędów – zabrał głos Roan. – Dobrze byłoby mieć na nich oko. Po śmierci króla Augustine’a wycofaliśmy wszystkich swoich szpiegów, może pora znów ich wysłać?
– To bardzo zły pomysł – zaoponowała Verena. – Pokój między naszymi królestwami wisi na włosku. Gdyby nas przyłapali, mieliby pretekst do wszczęcia wojny. Będą intensywnie szukać pola do zemsty, nie możemy więc sami się podłożyć.
Słowa Mistrzyni Prawa wywołały we mnie niepokój, jakby w moich wnętrznościach zagnieździło się stado os. Wyglądało na to, że nie ja jedna myślałam o zemście Arethusa. Inni również byli przekonani, że Królestwo Pik nie zostawi tak tej sprawy.
– Będziemy bezpieczni, o ile nasze działania będą zgodne z traktatem – przypomniałam im. – Mamy pisemne zapewnienie, że reszta królestw ruszy nam z odsieczą, gdyby Królestwo Pik wzięło na nas odwet, ale jeśli złamiemy prawo, nikt nam nie pomoże.
– Nie zmienia to jednak faktu, że chętnie dowiedziałbym się, jak się czuje król Arethus po trzymiesięcznym areszcie. – Eiran rozparł się wygodnie na krześle i uśmiechnął cynicznie. – Ciekawe, czy nabrał pokory. Może wkrótce odwiedzę Królestwo Pik. A może powinniśmy zorganizować jakiś bal, zaprosić wszystkie królestwa i zobaczyć, jak będzie się zachowywał Arethus?
Zadrżałam wewnętrznie, gdy tylko pomyślałam, że miałabym go wkrótce spotkać.
– Jest w nim pewnie dużo gniewu wymierzonego w naszą, a zwłaszcza w moją stronę. Po co kusić los? Poza tym kłóci się to z moimi planami. – Wzięłam głęboki oddech, gotowa, by w końcu wyrzucić z siebie to, co dręczyło mnie od tak długiego czasu. – Chciałabym udać się do Królestwa Trefl.
Nie spotkało się to z entuzjazmem.
Verena uniosła swoje cienkie brwi, Eiran usiadł prosto, a mina mu zrzedła, Roan zauważalnie się skrzywił, jedynie twarz Sylvaina pozostała nieruchoma.
– Zwiady w Królestwie Pik nie przyniosły żadnych postępów w sprawie morderstwa mojego ojca. Ta zagadka wciąż pozostaje nierozwiązana. Mam jednak pewne przypuszczenia, że to Margaux mogła za tym stać – kontynuowałam, gdy zobaczyłam, że nikt nie zamierza zabrać głosu. – Być może chciała osłabić nasze królestwo i przejąć rynek medyczny. Od początku była naszą drugą podejrzaną.
– Nie jestem przekonany, czy to dobry ruch z naszej strony. – Eiran mówił powoli, jakby zastanawiał się nad każdym słowem. – Królestwo Pik straciło swoją pozycję i nasze zaufanie, co zdestabilizowało tę kruchą nić porozumienia, jaka łączy Zjednoczone Królestwa. Sama widziałaś, pani, jak zachowywała się Margaux przy oskarżeniu króla Arethusa. Bardzo pilnowała, by nie wyciągnąć pochopnych wniosków, bo wiedziała, jakie będzie to niosło konsekwencje.
– Albo ma jakiś układ z Arethusem i oboje są w zmowie – podzieliłam się czymś, co od dawna krążyło mi po głowie.
– Nie odważyliby się – parsknął Roan.
– Tak? – Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem. – A niby co miałoby ich powstrzymać? Wiele by zyskali, napadając na nas.
– Nawet jeśli mieli jakiś plan, legł on w gruzach – wyraziła swoje zdanie Verena. – Każdy dowiedział się o nielegalnych praktykach Arethusa, przez co on sam trafił do aresztu, a na jego królestwo zostały nałożone potężne sankcje. Gdyby chcieli rozpocząć teraz wojnę, nie byłoby to dla nich łatwe.
– A co, jeśli Margaux to przewidziała i specjalnie pozwoliła na skazanie Arethusa, by odciągnąć od siebie uwagę? Przez chwilę mogli działać razem, ale zrobiła z Króla Pik kozła ofiarnego, by odsunąć od siebie podejrzenia.
Prawda była taka, że już nie wiedziałam, komu i w co wierzyć, ale nie mogłam porzucić swojej misji. Musiałam udać się na dwór Królestwa Trefl i dowiedzieć się, co ukrywała Margaux. Nie dawało mi też spokoju to, co powiedział Caspian. Stwierdził, że zapytał Królową Trefl, czy w jej królestwie na przestrzeni ostatnich lat zwiększyła się liczba szulerów, a ona zaprzeczyła. Czy to możliwe, że władała jedyną krainą, której to nie dotknęło?
– Nie wydaje mi się, aby dobrym pomysłem było opuszczanie teraz Królestwa Kier. Ciąży na tobie wiele obowiązków, Wasza Wysokość. – Eiran pokręcił głową. – Ludzie dopiero co zaczęli ci ufać i przekonywać się do ciebie, a ty znowu chcesz ich opuścić.
– To jedyny moment, by skorzystać z prawa traktatu. Jeszcze chwila i przestanę być traktowana jako dopiero co zaprzysiężona królowa, przez co przepadnie szansa na odwiedzenie pozostałych królestw. Jestem pewna, że Margaux coś ukrywa. Poza tym wcale nie chcę ponownie opuszczać swojego królestwa. Już poprzednio uważałam, że to nie był dobry pomysł. Dlatego… – Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powoli powietrze, szykując się na to, co miało za chwilę nastąpić. – Dlatego uznałam, że będę krążyć między Królestwem Trefl a Kier. Trochę czasu spędzę tam, ale będę co jakiś czas wracać i pilnować spraw korony.
Eiran podrapał się po głowie i spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
– Ziemie Trefla są najdalej położonym od nas królestwem. W teorii ten plan brzmi dobrze, ale w praktyce zmarnujesz mnóstwo czasu na ciągłe podróże, Wasza Wysokość.
Wstałam powoli i się wyprostowałam.
Długo myślałam nad tym, kiedy i czy w ogóle się do tego przyznawać, ale stwierdziłam, że w końcu nadszedł odpowiedni moment. Spis mocy wszystkich mieszkańców nie pozostawiał mi wyboru, prawda i tak wyszłaby na jaw. Wykazałabym się hipokryzją, gdybym nie przyznała się do tego, co naprawdę potrafię. Zwłaszcza że moje umiejętności mogły okazać się przydatne, tak jak na przykład teraz.
Zrobiłam głęboki wdech. Po moim ciele rozlało się znajome ciepło. Dłonie lekko mi zadrżały, a powietrze wokół zdawało się gęstnieć. Zamknęłam oczy, koncentrując się na tej wibrującej energii, która od zawsze była częścią mnie.
– Nie zmarnuję czasu, Eiranie – wyszeptałam, a słowa poniosły się po komnacie.
Skupiłam całą swoją moc, wreszcie pozwalając się jej uwolnić. Usłyszałam cichy dźwięk, jakby wiatr próbował dostać się przez zamknięte okiennice, a potem…
Rozłożyłam skrzydła.
Czerwone, pokryte błoną i siateczką drobnych żył, zalśniły w promieniach wpadającego przez witraż światła. Były wielkie, piękne i budziły zarówno zachwyt, jak i strach. W sali zapanowała cisza.
– Nie muszę podróżować karetą – dodałam, unosząc brodę, świadoma zszokowanych spojrzeń całej rady. – Bo potrafię latać.
Po moich słowach coś jakby w nich pękło.
Eiran odchylił się tak gwałtownie, że upadł ze stukotem wraz z krzesłem. Reakcje pozostałych nie różniły się znacząco. Komnatę wypełniły okrzyki pełne szoku i niedowierzania.
– Twój ojciec… – zaczął Sylvain zdławionym głosem. – Twój ojciec też potrafił latać. Jego skrzydła były tak podobne…
Eiran podniósł się z podłogi i z powrotem zajął swoje miejsce. Był cały potargany, a kamizelka ledwo trzymała się na jego ramionach. Poprawił ją i przygładził włosy, starając się zebrać do kupy.
– Cóż… – Odchrząknął. – No c-cóż – powtórzył, jąkając się. – To na pewno rozwiązuje problem długich podróży.
Zapadła cisza. Nikt chyba nie wiedział za bardzo, co powiedzieć. Nie odrywali oczu od skrzydeł, ale stwierdziłam, że już wystarczająco się napatrzyli, więc zwinęłam je i odetchnęłam głęboko. Wciąż czułam przyjemne dreszcze ciepła rozchodzące się po ciele, ale moc powoli znikała w moim wnętrzu.
Usiadłam z powrotem na krześle. Atmosfera wydawała się napięta, a początkowy szok rady został zastąpiony przez… złość.
– Dlaczego nie powiedziałaś nam wcześniej, pani? Od jak dawna to potrafisz? – Verena zmarszczyła brwi i ruszyła się na tyle niespokojnie, że Laikon zaskrzeczał i odleciał z jej ramienia na parapet. Musiał wyczuć złe emocje swojej Opiekunki.
– Cóż, od niedawna. – Kłamstwo. Jednak mistrzowie, oprócz Sylvaina, wciąż myśleli, że swoją moc odkryłam dopiero po odnalezieniu martwego ciała ojca. Nie wiedzieli, że zawsze ją posiadałam i trenowałam umiejętności przez całe swoje życie. – Nie chciałam się wam przyznawać, dopóki nie opanowałam tego w pełni.
Verena kiwnęła głową, jakby przyjmowała wyjaśnienie, ale nie miałam pewności, czy ją ono usatysfakcjonowało.
– Czyli naprawdę wyrusza pani do Królestwa Trefl? – Roanowi zadrżał głos. Zastanawiałam się, czy ze strachu, czy może z jakiejś innej tłumionej emocji. – Wasza Wysokość nie pamięta, co się stało ostatnio? Arethus cię uwięził, a potem przez twoje nieostrożne działania Rada Zjednoczonych Królestw prawie skazała ciebie zamiast niego.
Chyba wszyscy wyczuli nagłą zmianę w pomieszczeniu i wzrost temperatury, bo Eiran szybko wyprostował się i rzucił:
– Roan ma na myśli tylko to, że nie chcemy cię stracić, królowo. Poprzednim razem chyba nie zdawaliśmy sobie tak naprawdę sprawy, na jakie niebezpieczeństwo cię narażamy. Kto wie, co będzie czyhać na ciebie w Królestwie Trefl? A co, jeśli tym razem nie uda ci się wyjść bez szwanku?
– Wiem, że między wszystkimi królestwami pojawiły się napięcia, ale nie zapominajmy, że traktat wciąż nas obowiązuje. Jeśli coś mi się stanie na dworze Margaux, ona za to odpowie. – Mój głos był pewny i czysty, choć w środku cała drżałam.
Rada nie miała pojęcia, że najchętniej przystałabym na wszystko, co mówili, i pozostała w bezpiecznym zamku. Ciążyła jednak nade mną obietnica dana Królowi Karo, poza tym byłam przecież odpowiedzialna za mój lud. Nie będę mogła spać spokojnie, dopóki nie odkryję, co się stało w noc śmierci ojca. Kto go zabił i przede wszystkim dlaczego.
– Kiedy chciałabyś wyruszyć, Wasza Wysokość? – zapytała spokojnie Verena, jakby już pogodziła się z moją decyzją.
– Uporządkuję najważniejsze sprawy i myślę, że w przyszłym tygodniu mogłabym opuścić dwór.
Eiran westchnął ciężko.
– Napiszę do Margaux. Nie będzie zadowolona. A ja naprawdę wolałbym jej nie drażnić.
– Nie powinna mieć nic przeciwko moim odwiedzinom, jeśli nie ma nic do ukrycia – zauważyłam.
– Królowo Seraphine… Każdy z nas ma coś do ukrycia.
Sylvain zaprowadził mnie na tereny należące do koszar wojskowych. Leżały sporo za zamkiem, w otoczeniu drzew, które tworzyły coś w rodzaju leśnego zagajnika. Zaraz obok znajdowała się plaża, gdzie często trenowali wojskowi.
Już z daleka zauważyłam wznoszącą się ponad koronami drzew twierdzę. Był to stary budynek, który dawno temu popadł w ruinę, i nikt nie wiedział, do czego kiedyś służył. Musiał mieć więcej lat niż moja babka. Wiele ścian się zawaliło, a w niektórych miejscach brakowało sufitu. Wspólnie z Mistrzem Wojny stwierdziliśmy jednak, że jeśli tylko go odnowimy, to idealnie nada się do tego, by przekształcić go w akademię wojskową. Oczami wyobraźni widziałam, jak będzie wyglądał, gdy zostanie w pełni odremontowany, choć już teraz sprawiał ogromne wrażenie. To naprawdę idealne miejsce, by szkolić młodzików. Na tyle daleko od miasta, by mogli swobodnie uczyć się fechtunku i panowania nad mocami, ale jednocześnie blisko głównej siedziby wojska, by być pod stałą opieką starszych od siebie i wyszkolonych nauczycieli.
Przystanęliśmy obok wieży strażniczej, która broniła dostępu do zamkniętych wrót koszar. Otaczający je mur był tak wysoki, że nie dało się dostrzec tego, co działo się w środku, słyszałam jednak dobiegające stamtąd dźwięki walki, więc prawdopodobnie jakaś grupa ćwiczyła właśnie na zewnątrz.
– Patrząc na układ drzew, kiedyś musiała biec tutaj ścieżka. – Sylvain wskazał na ścianę lasu. – Wykarczowaliśmy roślinność, by ułatwić dostęp do budynku.
Kiwnęłam głową i stanęłam tuż obok Mistrza Wojny z rękoma zaplecionymi z tyłu. Rozejrzałam się dookoła. Ostatni raz byłam tu kilka miesięcy temu, gdy wybieraliśmy miejsce na akademię, ale od tamtego czasu zazieleniło się i teren wyglądał dużo przytulniej.
– Podczas prac renowacyjnych nie znaleźliście w środku nic wskazującego na to, co kiedyś mogło się tam mieścić? – zapytałam z ciekawością.
– Ktoś tam musiał kiedyś mieszkać, ale nie mam pojęcia kto. Może jacyś arystokraci. Podejdźmy, zobaczy Wasza Wysokość, co już udało nam się zdziałać.
Z bliska twierdza wyglądała jeszcze bardziej imponująco. Jeśli to miejsce zajmował kiedyś ktoś o szlacheckim nazwisku, musiał być wyjątkowo majętny. Mury zostały wzniesione z szarego kamienia, teraz zakrytego przez chwasty. Winorośle wspinały się po ścianach i ginęły w oknach, które nie miały jeszcze wstawionych nowych szyb. Wśród stukotu młotków uwijali się robotnicy. Gdzieniegdzie kręciły się zwierzęta, które pomagały swoim Opiekunom. Choć w trakcie najsilniejszych mrozów prace zostały na jakiś czas wstrzymane i dopiero teraz wznowione, i tak wyglądało to dużo lepiej niż ostatnio.
Zauważyłam, że z boku wznosiło się składowisko zniszczonych mebli. Połamana szafa leżała tuż obok komody, której brakowało kilku szuflad. Szczyt tej góry okrywał jakiś materiał, przypominający herb. Był brudny i miejscami przeżarty przez mole, ale dało się zobaczyć skrawki symboli wszystkich królestw. Coś mi to przypominało, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć, co dokładnie.
– Co to? – zapytałam.
Sylvain na początku nie wiedział, o co mi chodzi, ale gdy wskazałam palcem, popatrzył w tamtą stronę i wzruszył ramionami.
– Znaleźliśmy to w którejś z szaf.
– Gdzieś już to widziałam… W sumie wygląda podobnie do znaku Karcianego Boga, prawda? Ale herby królestw są ułożone w inny sposób. Skąd to się tu wzięło?
Ledwo skończyłam mówić, a zakręciło mi się w głowie, aż musiałam podeprzeć się o pobliskie drzewo. Zdecydowanie powinnam przestać pomijać posiłki. Cały dzień funkcjonowałam na ciepłej owsiance zjedzonej na śniadanie. A od tamtej pory już trochę minęło.
– Wszystko w porządku? – zmartwił się Sylvain.
Dopadł do mnie w kilku krokach i pomógł mi się wyprostować, a ja podziękowałam mu skinieniem głowy.
– Nie przejmuj się. – Znów zerknęłam na twierdzę, która już niedługo powinna nadać się do użytku. – Może jeszcze w tym roku ruszymy z pierwszym poborem. – Skrzywiłam się niemal od razu, gdy tylko to słowo opuściło moje usta. Obawiałam się, że po wydarzeniach w Królestwie Pik będzie prześladować mnie do końca życia.
– Pracujemy nad testami, które wyłonią najlepszych kandydatów. Nie każdy będzie mógł dostać się do akademii.
– To oczywiste – przytaknęłam. – Potrzebujemy utalentowanych, sprytnych, zdeterminowanych i silnych psychicznie dzieciaków. Reszta jest do wypracowania.
Chwilę jeszcze popatrzyliśmy na robotników przy pracy i wróciliśmy na ścieżkę. Właśnie zbliżaliśmy się do koszar, gdy wielkie wrota otworzyły się i wyszło przez nie kilku mężczyzn. Omiotłam grupkę obojętnym wzrokiem i już miałam ich minąć, gdy moje oczy pomknęły z powrotem do jednego z nich. Niewidzialna nić szarpnęła moją pamięć. Kojarzyłam młodzieńca o kasztanowych włosach i smukłej sylwetce. Gdy mnie zobaczył, od razu odwrócił głowę, choć inni patrzyli na mnie ciekawie. Zdążyły mi jednak mignąć jego znajome piwne oczy. Ostatni raz widziałam je na ceremonii pogrzebowej. Mój kuzyn, Theron. Łączyło nas pokrewieństwo od strony mojego dziadka, męża Lysandry, był dzieckiem syna jego brata. Nie nosił królewskiego nazwiska, a nasze więzy krwi były na tyle rozrzedzone, że niewiele o nim wiedziałam. Spotkałam go kilka razy w dzieciństwie, ale ojciec nie pozwalał bawić mi się z dzieciakami, więc tylko obserwowałam go z daleka. W dodatku spotkała go tragedia, bo jego rodzice zginęli na morzu podczas sztormu. Zostali mu tylko dalecy krewni od strony jego matki i… ja. Nie miałam pojęcia, że Theron poszedł do wojska.
Przystanęłam i zerknęłam na Sylvaina, a gdy ten zobaczył, co zwróciło moją uwagę, także się zatrzymał, odchrząknął niezręcznie i zawołał:
– Co się tak gapicie, zamiast się przywitać? Nie poznaliście własnej królowej?
Wszyscy drgnęli i ukłonili się, mamrocząc pod nosem słowa szacunku.
– Królowo Seraphine… – Znów odchrząknął i najpierw spojrzał na nich twardo, jakby upewniał się, że będą się zachowywać, a dopiero potem skierował oczy na mnie. – To pięciu skrytobójców, o których mówiłem na zebraniu. Udadzą się na zwiad na Ziemie Niczyje.
Zaskoczona, przyjrzałam im się uważniej. Wszyscy byli dość szczupli, ale pod ubraniami mieli wyraźnie zarysowane mięśnie. Najbardziej jednak zdziwił mnie fakt, że Theron został skrytobójcą, w dodatku niby jednym z najlepszych, skoro Sylvain wybrał go na zwiad. A jeśli dobrze kojarzyłam, dopiero w tamtym roku skończył dwadzieścia pięć lat, więc oficjalnie nie mógł zostać wcześniej wcielony do armii. W tak krótkim czasie zyskał takie umiejętności?
– Theronie, od dawna trenujesz? – zapytałam, kierując pytanie prosto do niego.
Nie mógł już dłużej mnie ignorować i w końcu spojrzał mi w oczy. Piwne tęczówki zamigotały. Mimo to nie udzielił mi odpowiedzi, zrobił to Sylvain, zachowując się przy tym odrobinę nieswojo.
– Jego rodzina poprosiła twojego ojca, żeby wziął go pod swoje skrzydła, a on przekazał opiekę nad nim mnie. Chłopak ma talent, więc nie miałem nic przeciwko. W tym roku został oficjalnie zaprzysiężony.
– Cieszę się zatem, że ktoś tak cenny zasilił szeregi zwiadowców – odpowiedziałam, starając się nie dać po sobie poznać, jak zabolało mnie to, że o niczym nie wiedziałam. Myślałam, że ojciec informował mnie o wszystkim, co znaczące, ale po raz kolejny zrozumiałam, jak wiele przede mną ukrył. – To tylko potwierdza, że pomysł z akademią jest trafny. Theron został wcielony do wojska dopiero w tym roku, a już jest jednym z najlepszych dzięki temu, że szkolił się od wielu lat – dodałam swobodnym tonem, nie przestając mierzyć kuzyna. Coś mi się w nim nie podobało, ale nie mogłam do końca stwierdzić co. Może to, jak unikał mojego spojrzenia? – Upewnię się, że kapłan zorganizuje nabożeństwo w imieniu całej grupy wyruszającej za mur i poprosi Karcianego Boga o przychylność i ich bezpieczeństwo.
Uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że nikt nie zobaczy fałszu na mojej twarzy.
Sama nie wiedziałam, dlaczego zobaczenie Therona wśród zwiadowców tak wytrąciło mnie z równowagi i dlaczego nagle zaczęłam mieć obawy względem tej misji.
Patrzyłam na połyskujące karty, czując ich pulsującą moc. Złoto zdobiące całą komnatę padało na mnie i sprawiało, że moja skóra wydawała się o kilka tonów cieplejsza. Poprawiłam się, ale żadna pozycja nie mogła sprawić, że siedzenie na twardej podłodze będzie wygodne.
Oparłam głowę o ścianę, nie przestając patrzeć na Świętą Talię. Delikatne mrowienie przypominało mi o potędze, jaka kryła się w tym pomieszczeniu. Nigdzie indziej nie czułam tak ogromnej mocy. I pomyśleć, że płynęła ona we mnie. W mojej krwi.
Westchnęłam cicho, sfrustrowana, że karty z symbolem małego, czerwonego serca nie potrafiły dać mi odpowiedzi na dręczące mnie pytania.
Przychodziłam do tej komnaty, gdy potrzebowałam pomyśleć i uciec od ludzi, ich oczekiwań i wymagań. Tylko w tym miejscu miałam poczucie prywatności, bo mogłam wejść tu tylko ja i…
– Tak myślałem, że cię tu znajdę, Wasza Wysokość. – Krupier wszedł przez drzwi, które otworzyły się z cichym zgrzytem.
Zmarszczyłam brwi, bo nie spodziewałam się, że ktoś naruszy mój spokój. Nie odezwałam się i nie zapytałam, czemu w ogóle mnie szukał. Dalej uparcie wpatrywałam się w Świętą Talię Kier.
Ciszę przerywaną tylko drobnymi wyładowaniami energii zakłócił dźwięk szaty Krupiera, która ciągnęła się za nim przy każdym kroku. Było to tak znajome brzmienie dla moich uszu, że mimowolnie zalały mnie wspomnienia naszych wspólnych treningów. Zazwyczaj miałam wtedy zamknięte oczy i skupiałam się na odgłosach, jakie wydawało jego ubranie, gdy przechadzał się obok mnie. Naprawdę trudno uwierzyć, że od tamtej pory nie minęło wcale tak dużo czasu. Tyle się wydarzyło, że wydawało mi się, jakby to wszystko przytrafiło mi się w innym życiu.
Krupier stanął przed gablotą, złączył ręce z tyłu i zaczął wpatrywać się w talię. Jego blada, łysa głowa już mnie tak nie przerażała. Widziałam zbyt dużo straszniejszych rzeczy, by coś tak groteskowego jeszcze robiło na mnie wrażenie.
– Słyszałem, że chcesz udać się do Królestwa Trefl. Jesteś tego pewna, pani? – zapytał niskim głosem.
– Tak. Tobie też nie podoba się ten pomysł? – mruknęłam smętnie. Czułam, jakbym była sama przeciwko całemu światu. Dlaczego nikt nie potrafił zrozumieć, że robiłam to dla ich dobra?
On jednak, zamiast mnie skrytykować, powiedział coś całkowicie innego:
– Nie podobają mi się drgania, jakie ostatnio odczuwam. Coś wisi w powietrzu. A magia Świętej Talii o tym wie. Jest niespokojna. – Wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć kart, ale zaraz ją opuścił i obrócił się w moją stronę.
Wstałam ze swojego miejsca, ponieważ odniosłam wrażenie, że dzieje się coś poważnego. Im bliżej podchodziłam do Krupiera i gabloty, tym mocniej odczuwałam pulsującą energię. Skupiłam się na niej i wyostrzyłam zmysły. Nie wyczułam jednak, aby magia zmieniła swoją formę. Krupier mówił o niej jak o czymś żywym i o ile mogłam zgodzić się z potęgą, jaka płynęła z talii, trudno było mi uwierzyć, że ma własną świadomość i może odczuwać emocje.
– Co to znaczy? – zapytałam, patrząc na niego. Zdobył całą moją uwagę.
– Zbliża się niebezpieczeństwo. A jeśli ma to coś wspólnego z Margaux i twoją wyprawą do Królestwa Trefl, chciałbym cię przestrzec, Wasza Wysokość. I wystosować prośbę, której jako Krupier nigdy nie powinienem wypowiadać, ale… wyjątkowe czasy wymagają wyjątkowych środków.
– Co to za prośba?
– Krupierzy nie powinni rozmawiać o swoich Świętych Taliach, tak samo jak władcy. – W jego oczach, zwykle pozostających bez wyrazu, tym razem pobłyskiwały emocje. Nie spodobało mi się to, co w nich zobaczyłam, bo za bardzo przypominało to strach. A jeśli Krupier się bał… Nie oznaczało to niczego dobrego. – Ale niepokoi mnie to, co się dzieje. Więc gdyby nadarzyła się sposobność… Proszę spróbować dostać się do Krupiera Trefl i zapytać go, czy również wyczuwa niepokój talii.
Zrozumiałam, dlaczego Krupier miał opory, by mi to powiedzieć. Nie powinniśmy wiedzieć, gdzie znajdują się inne Święte Talie, ani w ogóle się nimi interesować. Był to zbyt potężny artefakt. Gdyby ktoś z innego królestwa chciał pozbawić nas magii, wystarczyłoby, że zniszczyłby naszą Świętą Talię. Musieliśmy chronić ją za wszelką cenę. Dlatego obawiałam się, że jeśli Margaux zobaczy, że interesuję się ich talią, może to błędnie zinterpretować.
– Mówisz poważnie? – Nie wyglądał, jakby żartował, ale wolałam się upewnić, że to nie żaden test.
– Nie każę ci ani wykradać ich kart, ani w ogóle domagać się ich zobaczenia. Dostań się jedynie do ich Krupiera i porozmawiaj z nim o tym, co ci powiedziałem.
Choć wypowiedział te słowa z chłodną logiką, one zdawały się ciążyć w powietrzu, jakby każdy dźwięk pozostawał zawieszony w przestrzeni na dłużej, niż powinien. Wzięłam głęboki wdech, starając się uspokoić myśli.
– W porządku – odpowiedziałam w końcu, a mój głos zabrzmiał zaskakująco pewnie.
Przymknęłam powieki, zastanawiając się, jak to rozegrać, aby Margaux nie nabrała żadnych podejrzeń. Gdy znów je otworzyłam, kątem oka zauważyłam, że Święta Talia Kier błysnęła delikatnym światłem. Jej energia wypełniała powietrze jak cichy szept, który zdawał się rozumieć treść naszej rozmowy. Aprobowała mój zamiar czy raczej ostrzegała mnie przed konsekwencjami?
Potrząsnęłam głową, gdy zorientowałam się, że zaczęłam myśleć o niej jak o żywym organizmie. Udzieliło mi się szaleństwo Krupiera.
– Spróbuję to zrobić. – Wyprostowałam się, jakbym za sprawą tego prostego gestu mogła zrzucić część ciężaru tej decyzji.
To już kolejna obietnica, którą złożyłam. Czułam, jak odpowiedzialność zbiera się na moich barkach, niczym płaszcz utkany z obaw i oczekiwań, gotowy w każdej chwili mnie przygnieść.
Przygotowania do wyjazdu zajęły mi cały wolny czas. Uporządkowywałam sprawy w królestwie, rozwiązywałam najpilniejsze problemy i poinformowałam wszystkich członków rady bardzo stanowczo i dokładnie, że gdyby cokolwiek się działo, mają mnie o tym zawiadomić. Nie chciałam powtórki z atakiem na wioski, choć nie sądziłam, by odważyli się drugi raz ukryć przede mną coś takiego.
Dzień, w którym Arethus wyszedł z więzienia, był równocześnie dniem, w którym udałam się do Oddziału Inkwizycji. Od samego rana Król Pik zajmował moją głowę, stwierdziłam więc, że muszę zrobić coś, by przestać o nim myśleć.
Oddział leżał dokładnie pośrodku Cordis. Został zbudowany z białej cegły, a jego szczyt zdobiły strzeliste wieże, zakończone czerwoną dachówką. Na najwyższej z nich powiewał sztandar Królestwa Kier. Całość nie sprawiała przytulnego wrażenia, w odróżnieniu choćby od okrągłej kopuły biblioteki, ale był to zamierzony efekt.
Codziennie pojawiali się tu mieszkańcy kończący dwadzieścia pięć lat, by udowodnić, że posiadają Moc Kart. Ale teraz oprócz solenizantów Inkwizytorzy badali również pozostałych mieszkańców i dokładnie spisywali rodzaj ich umiejętności. Dziennie potrafili sprawdzić około dwustu takich osób. Trwało to już trzy miesiące, a patrząc na liczbę ludzi, których wciąż musieliśmy przetestować w Cordis, jeszcze trochę to potrwa. Kilka oddziałów z zachodu i północy skończyło już spis, ale Verena stwierdziła, że przekaże mi pełny raport, gdy będziemy mieć wszystkie dane. Nie mogłam się tego doczekać. Dopiero wtedy tak naprawdę zacznie się szukanie Zmiennokształtnych.
Mistrzyni Prawa powitała mnie tuż przed wielkimi podwójnymi drzwiami. Laikon jak zwykle siedział na jej ramieniu. Strzepnął pióra, gdy mnie zobaczył, i zaskrzeczał, jakby mnie witał.
– Królowo, wszyscy są już gotowi – zakomunikowała Verena i odwróciła się, by wejść do środka.
Poprowadziła mnie i dwóch towarzyszących mi Waletów mrocznymi korytarzami aż do pomieszczenia z wysokim sklepieniem, przypominającego arenę. Po bokach znajdowały się rzędy miejsc do siedzenia, teraz pozajmowane przez rozmawiających ludzi.
Przemaszerowaliśmy całą czwórką przez komnatę, wzbudzając zaintrygowane szepty. Mieszkańcy nie spodziewali się mojej obecności. Miałam wrażenie, że atmosfera niemal od razu stała się bardziej nerwowa, a zwykłe pogawędki przerodziły w wymieniane niespokojnie uwagi.
Plecy trzymałam wyprostowane, a głowę wysoko uniesioną, ale nie było to dla mnie naturalne. Wciąż przyzwyczajałam się do wystąpień publicznych. Dlatego, kiedy tylko znaleźliśmy się przy stole na samym końcu pomieszczenia, gdzie czekało już troje Inkwizytorów w czerwonych szatach, odetchnęłam z ulgą. Wciąż pozostawałam świadoma spojrzeń zwróconych w moją stronę, ale nie czułam się już aż tak obnażona.
Od razu zerknęłam na przyczajonego lwa, który siedział w kącie, skryty częściowo w mroku, i machał niespokojnie ogonem. Odwróciłam od niego wzrok dopiero wtedy, gdy Inkwizytorzy wstali i się ukłonili.
– Królowo. To zaszczyt panią poznać – powiedział jeden z mężczyzn. Był najpostawniejszy z nich wszystkich. Grzywa bujnych, falowanych blond włosów opadała mu na jedno oko. Miał krzywy nos, jakby w przeszłości kilka razy go złamał, ale ten drobny szczegół zamiast go oszpecić, nadał charakteru jego wyglądowi. – Jestem Leonidas, a to Ronan i Vixen.
Przy nodze kobiety o kasztanowych, obciętych równo z linią szczęki włosach, kręcił się lis. Zerknęłam na drugiego z mężczyzn, o gładko zaczesanej do tyłu fryzurze i cienkich wąsach. Szybko zrozumiałam, że Leonidas musiał być Związany z lwem, Vixen z lisem, ale zwierzęcia Ronana nigdzie nie widziałam.
– Miło was poznać. – Skinęłam głową.
– Zabierajmy się do roboty – zarządziła sucho Verena i stanęła z tyłu, a ja obok niej.
Felix ustawił się z boku przede mną, tak aby mi nie przeszkadzać, ale jednocześnie szybko zareagować w razie zagrożenia, a Alaric zajął miejsce z tyłu.
Inkwizytorzy usiedli, Leonidas poprawił szatę i mruknął do nas:
– W takim razie zaczynajmy.
Drgnęłam, gdy lew wydał z siebie przeszywający ryk, który poniósł się echem po sali. Wszyscy zebrani umilkli i wlepili w nas spojrzenia.
– Witam wszystkich i dziękuję za zjawienie się na spisie mocy mieszkańców Królestwa Kier. – Głos mężczyzny był donośny i mocny. Pobrzmiewał w nim autorytet. Nawet ja wyprostowałam się sztywno, skupiając na nim całą swoją uwagę. – Będę wywoływać was po kolei, a wy będziecie wychodzić na środek, mówić, z jakim zwierzęciem jesteście Związani, jak dokładnie wygląda ta Więź i co oprócz tego potraficie.
Drobny szmer poniósł się po sali, ale ucichł, gdy Leonidas znów się odezwał:
– Zapraszam zatem Oriona Adderfanga.
Przeniosłam wzrok na wysokiego mężczyznę siedzącego po prawej stronie, który wstał i wyszedł na środek, obserwowany przez wszystkie oczy na sali. Miał bardzo długie nogi i czarne włosy. To, co było w nim najdziwniejsze, to całkowicie pionowe źrenice. Największą uwagę przyciągał owinięty wokół jego szyi wąż z trójkątną głową i czarnymi połyskującymi łuskami.
Mężczyzna podszedł do stołu, ale na szczęście stanął w pewnej odległości od nas. Darzyłam sympatią wszystkie zwierzęta, ale niektóre wzbudzały we mnie większy respekt od innych. Węże znajdowały się na czele. Były gwałtowne, nieprzewidywalne i często wystarczało jedno ukąszenie, by zadać śmierć. Fascynowało mnie to, ale i przerażało.
– Jestem Orion z rodu Adderfang – odezwał się cichym, syczącym głosem, przeciągając samogłoski. – Z Fugo Związałem się, gdy miałem pięć lat.
– Czy oprócz tego potrafisz coś jeszcze? – zapytała Inkwizytorka, zapisując wszystko, co powiedział.
– Tak. Moje ugryzienie jest śmiertelne. – Uśmiechnął się, pokazując kły.
Wywołało to we mnie dreszcz niepokoju, choć poczułam też pewien podziw.
– Ciekawe – zamruczałam, a Verena zerknęła na mnie.
– To jeden z przypadków z pierwszej kategorii, ale drugiego stopnia.
Spojrzałam na nią bez zrozumienia, więc nachyliła się, by nie przeszkadzać w dalszych pytaniach, i wyjaśniła:
– Zaczęliśmy tworzyć wstępną kategoryzację. Gdy skończymy i wszystko się rozjaśni, przedstawię całość. Na razie jednak wyodrębniliśmy dwie kategorie i poszczególne stopnie tych kategorii. W pierwszej są ci Związani ze zwierzętami, a w drugiej Niezwiązani. Orion należy do jednego z potężniejszych gadzich rodów, więc jego moc i zdolność do Związania akurat nie są zaskoczeniem.
– Czy zauważyłeś to jeszcze przed Związaniem, czy umiejętność ta pojawiła się dopiero później? – kontynuowali przesłuchanie Inkwizytorzy.
– Jeszcze przed. – Jego uśmiech znów był niepokojący, a ja mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, w jakich okolicznościach to odkrył. Musiał ugryźć kogoś jako dzieciak, co od razu nasuwało pytanie: czy ten ktoś w ogóle przeżył? – Ale zanim Związałem się z Fugo, mój jad był jedynie trujący. Nie śmiertelny.
W duchu odetchnęłam z ulgą.
– Zatem Związanie wzmocniło twoją umiejętność?
Orion przytaknął, a Verena znów się do mnie nachyliła.
– To też jest już coś, co potwierdziliśmy. Ci, którzy potrafią się Związywać, posiadają przed połączeniem z przeznaczonym zwierzęciem drobne umiejętności gatunkowe, które po Związaniu stają się silniejsze.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem, i wróciłam do przysłuchiwania się rozmowie.
– W takim razie w jakim stopniu panujesz nad Fugo? – zapytał Ronan.
– Potrafię nakłonić ją do swojej woli. – Gdy tylko wypowiedział te słowa, wąż zgrabnym ruchem zsunął się po jego ciele aż na posadzkę i podpełzł pod sam stół, a potem skierował w moją stronę.
Żmija wydawała się większa niż normalne osobniki tego gatunku spotykane w przyrodzie. Wielki gad zbliżył się do mnie, co sprawiło, że ledwo powstrzymałam się od wzdrygnięcia. Gdy tylko nawiązałam kontakt wzrokowy z Fugo, ona zasyczała, a widok jej rozwidlonego języka i długich kłów wywołał we mnie pierwotny strach.
Felix od razu wyciągnął swój miecz, odgradzając mnie od zwierzęcia.
Orion tylko się zaśmiał, a gad od razu skręcił i zawrócił do niego.
– Spokojnie. Jest niegroźna. – Fugo owinęła się wokół jego nogi, wspięła na tułów i w końcu spoczęła owinięta wokół szyi. – Dopóki nie każę jej taką być – dodał, patrząc na Inkwizytorów z cwanym uśmieszkiem.
Ci z kamiennymi minami kontynuowali zadawanie pytań:
– A co z innymi zwierzętami z tego gatunku? Czy dzięki połączeniu z Fugo potrafisz nakłonić inne węże do współpracy?
– Nie.
– Dziękujemy ci zatem za ten krótki wywiad – mruknęła Vixen i zaznaczyła coś na kartce. – Możesz odejść. Jeśli będziemy mieć do ciebie jeszcze jakieś pytania, skontaktujemy się z tobą.
Uczestniczenie w spisie mocy było jednym z najciekawszych wydarzeń, jakie miałam okazję przeżyć.
Obejrzałam cały przekrój umiejętności. Widziałam Związanych z jeżami, motylami, ropuchami, konikami morskimi czy gekonami. A to tylko niewielka garstka osób z królestwa. Wśród nich nie pojawił się nikt, kto nie potrafiłby się Związać, co według mojej wiedzy wykluczało ich jako Zmiennokształtnych. Nie poddawałam się jednak i nie traciłam nadziei, choć Verena powiedziała, że dotychczas znaleźli tylko dwanaście osób, które nie były Związane, ale wykazywały zwierzęce cechy, czyli albo nie znaleźli odpowiedniego Zwierzęcia Mocy, albo byli Zmiennokształtnymi. Gdy spis w królestwie dobiegnie końca, będę chciała zebrać tych ludzi w jedno miejsce i dokładniej zbadać ich przypadki.
Całe to przedsięwzięcie stanowiło jeden z głównych powodów, dla których nie planowałam na długo wyjeżdżać do Królestwa Trefl. Musiałam w miarę możliwości pozostać na miejscu, by móc choć częściowo trzymać pieczę nad spisem i na bieżąco dowiadywać się o wszystkich wyjątkach.
Gdy Verena odprowadzała mnie do drzwi, wyglądała na zamyśloną. Odezwała się dopiero blisko wyjścia, ujawniając powód swojej kontemplacji:
– Zastanawiam się, jak sklasyfikować ciebie, Wasza Wysokość, i twojego ojca.
Zerknęłam na nią ostrożnie.
– To znaczy?
– Nie spotkaliśmy jeszcze nikogo, kto nie byłby Związany, a posiadał tak silne zwierzęce cechy. Nie dość, że panujesz nad ogniem, to potrafisz dokonywać bestiomorfozy.
– A spotkaliście kogoś, kto patronowałby mitycznemu zwierzęciu? Może to jest powód.
– Wiem, że wasz ród jest potężniejszy niż inne, ale…
– Królowo Seraphine – przerwał jej głos dobiegający zza naszych pleców. – Zastanawiałem się, kiedy do nas wpadniesz. Vereno, ciebie również miło widzieć.
Obróciłyśmy się niemal równocześnie. W naszą stronę szedł dostojnie wyglądający mężczyzna w czerwonej szacie ze złotymi zdobieniami. Jego ubranie wyglądało dużo bardziej okazale niż stroje spotkanych przed chwilą Inkwizytorów. Tuż obok symbolu Królestwa Kier miał wyszyty znak Karcianego Boga.
Kiedy zobaczyłam go na piersi mężczyzny, od razu wiedziałam, z kim mam do czynienia – z Egzekutorem, czyli najwyższym rangą Inkwizytorem. W teorii wszyscy Inkwizytorzy podlegali jemu, a on miał nad sobą tylko władcę i Mistrza Prawa, w tym przypadku Verenę. Osobiście zajmował się wygnaniami i najtrudniejszymi przypadkami. Nie wszyscy stawiali się na testach po ukończeniu dwudziestego piątego roku życia. Zamiast tego próbowali się ukryć, a gdy zaczynało się robić naprawdę paskudnie, wtedy wzywano Egzekutora. Ojciec kilka razy o nim napomknął, ale na podstawie jego opowieści nie potrafiłam stwierdzić, jakiego typu jest człowiekiem, dlatego podeszłam do niego z wyuczoną już ostrożnością.
– Marcusie Ashwolfie. – Skinęłam mu głową. – Miło cię w końcu poznać. Słyszałam o tobie od ojca.
– Mam nadzieję, że same dobre rzeczy. – Przystanął przed nami i złożył ręce za plecami. Jego siwe włosy w połączeniu z jasnoniebieskimi oczami sprawiały intrygujące wrażenie. Wydawało mi się, że jego spojrzenie przenika mnie na wskroś. – Co Waszą Wysokość tu do nas dziś sprowadza?
– Królowa uczestniczyła w dzisiejszym spisie mocy – odpowiedziała za mnie Verena.
– Ach. Spis mocy. – Jego twarz przeciął ostry uśmiech. – Jeden z pomysłów naszej nowej królowej.
Rzadko czułam się niezręcznie przy kontakcie wzrokowym, Marcus wpatrywał się jednak we mnie w taki sposób, że miałam ochotę jak najprędzej go zerwać.
Trudno było mi cokolwiek z niego odczytać, jego oczy wydawały się zimne niczym tafla lodu. Nie umiałam ocenić, czy podobał mu się ten pomysł, czy raczej uważał go za marnowanie czasu. Żaden z Inkwizytorów, nawet Egzekutor, nie zdawał sobie sprawy, że szukamy Zmiennokształtnych. W oddziale jedynie Verena dysponowała tą wiedzą i wiedziała, na co zwracać uwagę.
– Mam nadzieję, że w razie zagrożenia pozwoli nam to jak najlepiej wykorzystać umiejętności Kierów – wyjaśniłam, co po części było prawdą i oficjalną wymówką.
– A jakiegoż to zagrożenia się obawiamy, Wasza Wysokość? Chyba nie myślisz, że inne królestwa zechcą zerwać traktat pokojowy?
– Lepiej być przygotowanym na każdą ewentualność. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o morderstwie mojego ojca. Ktoś chce naszej destabilizacji i czeka, aż się odsłonimy, dlatego tak ważne jest posiadanie asów w rękawie.
– Więc spis mocy to nasz as? – Przekrzywił głowę w prawo, nie przestając się we mnie wpatrywać.
W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam.
– Jeśli pozwolisz, oddalimy się z Vereną. Czekają na mnie sprawy korony.
– Ależ oczywiście. Nie zatrzymuję was. Bardzo chętnie spotkałbym się jednak z tobą na herbacie, pani. Pozostawałem z królem w przyjacielskich stosunkach, więc chciałbym bliżej poznać jego córkę. – Ukłonił mi się, a ja wciąż nie potrafiłam stwierdzić, czy wzbudził moją sympatię, czy raczej niekoniecznie.
– Możemy kiedyś umówić się na spotkanie. Chętnie posłucham opowieści o ojcu. – Starałam się nie dać po sobie poznać, jak bolesny poruszył temat. Oprócz Sylvaina nikt nie wiedział, że obecnie nie darzyłam go zbyt ciepłymi uczuciami, choć cały czas starałam się zrozumieć jego motywację i mu wybaczyć, nawet jeśli nie było to łatwe. – Gdy znajdę dogodny termin, wyślę ptaka pocztowego.
Wyszłyśmy z Mistrzynią Prawa na zewnątrz i wzięłyśmy wdech pełen rześkiego powietrza.
– Co sądzisz o Marcusie? – zapytałam niemal od razu, wchodząc na schody.
Zamiast zwrócić głowę w moją stronę, Verena spoglądała na pokonywane stopnie. Odpowiedziała dopiero po chwili:
– Król Augustine go cenił.
To był jedyny komentarz, jaki wyszedł z jej ust. Stwierdziłam, że skoro nie chce podzielić się uwagami na jego temat, sama muszę się przekonać, jakim jest człowiekiem i czy zasługuje na moje zaufanie.
Dzień przed wyjazdem stwierdziłam, że w końcu muszę zrobić to, co tak długo odkładałam, i zamknęłam się w swoim gabinecie, który przejęłam po ojcu.
Masywne biurko należało do niego, na regałach wciąż znajdowały się jego książki, mapa zawieszona na ścianie była pokreślona jego pismem, a zegar stojący w kącie został zrobiony na jego zamówienie, tak samo jak dzieła sztuki wiszące na ścianach. Jego duch wypełniał całe to pomieszczenie. Mogłam przysiąc, że gdy wchodziłam do środka, wciąż czułam jego zapach.
Sama nie wiedziałam, czemu jeszcze nie zmieniłam wystroju i nie zastąpiłam wnętrza swoimi rzeczami. Zrzucałam to na brak czasu, ale czy to nie była tylko wymówka? Nie chciałam się nad tym zastanawiać, choć w głębi serca wiedziałam, że w tym wszystkim kryło się coś więcej. Moje uczucia do ojca pozostawały skomplikowane. Nie potrafiłam całkowicie przeciąć dzielącej nas więzi. Może sądziłam, że przebywanie wśród jego przedmiotów pozwoli mi zrozumieć, co nim kierowało przy podejmowaniu decyzji? Jaką osobą był? Czy naprawdę wszystko, co o nim wiedziałam, to zwykłe kłamstwo?
Usiadłam na dużym, wygodnym skórzanym fotelu i położyłam przed sobą czystą papeterię. Zamoczyłam pióro w kałamarzu i zastygłam z dłonią nad papierem. Nie wiedziałam nawet, jak zacząć ten list.
Kochany Caspianie…
Nie, nie, nie. Szybko przekreśliłam to, co napisałam. Mieliśmy udawać uczucie, więc na wypadek gdyby ktoś przechwycił naszą korespondencję, wszystko musiało wyglądać wiarygodnie, ale nie potrafiłam zmusić się do takiego poniżenia. Pomięłam kartkę i wzięłam nowy pergamin. Zamoczyłam pióro w atramencie i spróbowałam raz jeszcze.
Caspianie…
Spojrzałam krytycznym okiem na eleganckie litery, ale szybko doszłam do wniosku, że to z kolei brzmiało zbyt sucho. A może jednak nie? Bezpośredni imienny zwrot mógł wyglądać na zażyły. Postanowiłam zostawić początek i zabrałam się za kolejne słowa.
Zdecydowałam się na podróż do Królestwa Trefl. Chciałabym poznać ich obyczaje ikulturę. Piszę, abyś wiedział, gdzie przysyłać ptaki pocztowe, gdybyś chciał wysłać mi list.
Zawahałam się, nie wiedząc, czy dodać coś jeszcze. Na razie brzmiało to mało romantycznie. Czy gdyby mój list wpadł w niepowołane ręce, wydałby się podejrzany? Chciałam po prostu poinformować Caspiana, że nie zapomniałam o danej mu obietnicy, bo na pewno będzie chciał wiedzieć, czego dowiedziałam się na dworze Margaux. Ale taka krótka informacja wyglądała dziwnie. Wcale nie tak, jakbyśmy byli usychającymi do siebie z tęsknoty kochankami. Przewróciło mi się w żołądku na samą myśl. Wciąż nie podobało mi się, że zostałam wmanewrowana w to oszustwo, ale nie wiedziałam, jak inaczej moglibyśmy wymieniać korespondencję bez wzbudzania podejrzeń.
Znów zmięłam kartkę i zabrałam się za pisanie listu po raz kolejny.
Caspianie,
mam nadzieję, że czas Ci sprzyja iwszystko uCiebie układa się pomyślnie. Umnie życie toczy się swoim rytmem – zebrania rady, audiencje iinne sprawy korony. Nic nadzwyczajnego, na pewno to wszystko znasz.
Chciałam tylko wspomnieć, że wnajbliższym czasie wybieram się do Królestwa Trefl. Podobno to piękne miejsce, pełne zieleni iciekawych zwyczajów. Chciałabym zbadać ich kulturę, stwierdziłam więc, że ponownie wykorzystam zapis wtraktacie pokojowym, by odbyć taką podróż. Jeśli chciałbyś mi coś przekazać, wiesz, gdzie teraz kierować ptaki pocztowe.
Dbaj o siebie i pisz, co u Ciebie słychać.
Z pozdrowieniami
Seraphine
Byłam zadowolona. Całość brzmiała przyjaźnie i być może zabrakło flirtu, ale nie potrafiłam się do tego zmusić. Przede wszystkim jednak nie wyglądało na to, abyśmy oboje spiskowali przeciwko Margaux, a to było dla mnie najważniejsze.
Przygotowałam list i przybiłam swoją pieczęć. Planowałam go wysłać, jeszcze zanim położę się do łóżka. Normalnie przekazałabym go Lutherowi, ale nie chciałam, by wiedział, że napisałam cokolwiek do Caspiana. Nie miałam jeszcze odwagi, by przyznać się do zaproponowanego przez niego układu. Wiedziałam, że rada zrobi mi na ten temat porządny wykład, postanowiłam więc zwlekać do ostatniego momentu. Zresztą miałam nadzieję, że nikt nie odkryje naszej korespondencji i w ogóle nie będę musiała się komukolwiek tłumaczyć i kłamać.
Na razie odłożyłam list z boku biurka, przy okazji trącając pierścień z rubinem, który odłożyłam tam jakiś czas temu. Wzięłam go do ręki i zamyślona potarłam kamień. Przypomniałam sobie ostatni raz, kiedy miałam go na palcu. Było to niemal od razu po powrocie z Królestwa Pik.
Weszłam do komnaty, zmęczona podróżą, choć wątpiłam, że uda mi się zasnąć. Moją głowę wypełniały myśli irzeczy, które powinnam zrobić. Ale jedna znich była ważniejsza niż pozostałe. Inie mogła poczekać.
Rozgrzałam rubin na palcu ipoczekałam, aż zmaterializuje się przede mną As. Teraz, gdy już wiedziałam, że jest Zmiennokształtnym, rozglądałam się po podłodze iszukałam małego pająka. Drgnęłam, gdy wyrósł nagle naprzeciwko, aja nie dostrzegłam momentu, wktórym się przeistoczył.
Odchrząknęłam izebrałam się wsobie, bo to, co zamierzałam zaraz zrobić, wymagało ode mnie dużych pokładów pewności siebie. Wciąż nie wiedziałam, czy to dobra decyzja ijakie przyniesie konsekwencje, ale wszystko wewnątrz mnie mówiło, że było to słuszne. Choć mój ojciec pewnie stwierdziłby inaczej.
– Witaj, Asie. Rozumiem, że Dziewiątka przekazał ci już informacje otym, co wydarzyło się na dworze Królestwa Pik?
Mężczyzna skinął, przyglądając mi się uważnie swoimi małymi, ciemnymi oczami.
– Awspomniał otym, że znam prawdę oZmiennokształtnych? Wiem, że… że ojciec was zniewolił ipraktycznie nie dał wam wyboru.
– Mogliśmy służyć koronie albo na zawsze zmieniał nas wzwierzęta – potwierdził wyprutym zemocji głosem.
– On? On was zmieniał? Mój ojciec? – zdziwiłam się. Byłam pewna, że kazał im się zmienić iwjakiś sposób to kontrolował. – Skąd miał taką moc?
As wzruszył ramionami.
– Tego nie wiem, pani. Podejrzewam, że zaczerpnął ją ze Świętej Talii.
Potrząsnęłam głową, ztrudem przyswajając te rewelacje.
– Aczy mogłabym odmienić te osoby? W