Toksyczni rodzice. Jak się uwolnić od bolesnej spuścizny i rozpocząć nowe życie - Susan Forward - ebook

Toksyczni rodzice. Jak się uwolnić od bolesnej spuścizny i rozpocząć nowe życie ebook

Susan Forward

4,5
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Pacjenci Susan Froward to ludzie, skatowani przez własnych rodziców. Fizycznie bądź psychicznie. Krytykowani, dręczeni okrutnymi żartami, przygniatani winą, napastowani seksualnie, czy... rozpaczliwie ochraniani. Niewielu z nich przed podjęciem terapii zdawało sobie sprawę z tego, że zostali zniszczeni destrukcyjnym wpływem „toksycznych” rodziców, umiejętnie zaszczepiających w dziecku wieczną traumę, poczucie znieważenia i poniżenia. Mają zachwiane poczucie własnej wartości prowadzące do samoniszczących zachowań. Zawsze, nawet niezależnie od faktycznych zasług, czują się bezwartościowi, niezależnie od kochającego partnera – niekochani, niezależnie od życiowego powodzenia – nieprzystosowani. Uczucia te wynikają w znacznej mierze z faktu, że jako dzieci zostali pozbawieni wiary w siebie i wpędzeni w poczucie winy. A stając się dorosłymi, nie potrafią zrzucić tego ciężaru, co odbija się na każdym aspekcie ich życia

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 375

Oceny
4,5 (293 oceny)
195
66
25
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Adkam

Nie oderwiesz się od lektury

Książkę czytałam dawno ale pamiętam że bardzo mnie poruszyła i pozwoliła dostrzec z jakim kolosem zmagałam się tyle lat w relacji z moimi toksycznymi rodzicami. Narcystyczną Matka i Ojcem alkoholikiem. Książka napisana bardzo łatwym językiem poparta przykładami i obszernymi wyjaśnieniami zagadnień. Lektura dla większości ludzi. Polecam
40
YolaB

Nie oderwiesz się od lektury

mocno wstrząsnęła moją psychiką...
40
YooChanHyun

Nie oderwiesz się od lektury

Czytałam tą książkę z polecenia na studiach. Wywarła ona na mnie mocne wrażenie. Przy ostatnich rozdziałach miałam aż łzy w oczach. Cudowne
20
Sanguinius

Nie oderwiesz się od lektury

Książka którą każdy powinien przeczytać, nie tylko w odniesieniu do rodziców, ale ogólnie do relacji
00
k_vertii001

Całkiem niezła

Niby dobra, ale napisana 30 lat temu i osadzona w kulturze amerykańskiej (na przykład, psychoterapia z rodzicami czy konfrontacja z nimi w gabinecie psychoterapeuty - rzeczy raczej nie spotykane w Polsce). Dowiedziałam się coś nowego dzięki tej książce.
00

Popularność




Od autorki

Wiele osób wnio­sło w tę pracę zna­czący wkład:

Craig Buck, oddany spra­wie uta­len­to­wany pisarz, nadał odpo­wied­nią formę histo­rii, którą chcia­łam opo­wie­dzieć.

Nina Mil­ler, zdolna tera­peutka, szczo­drze obda­rzała mnie swoim cza­sem, wie­dzą i wspar­ciem. Jest ona także naj­bar­dziej odda­nym przy­ja­cie­lem, jakiego można sobie wyobra­zić.

Marty Farash hoj­nie udzie­lał mi kon­sul­ta­cji w dzie­dzi­nie sys­te­mów rodzin­nych.

Toni Bur­bank, mój wspa­niały wydawca, był – jak zawsze – wni­kliwy, wraż­liwy i wyro­zu­miały. Nie mogła­bym zna­leźć spo­koj­niej­szego prze­wod­nika w burz­li­wych momen­tach mojej twór­czej pracy.

Linda Grey, szef wydaw­nic­twa Ban­tam Books, od samego początku wie­rzyła we mnie i w moją pracę.

Wyra­żam nie­skoń­czoną wdzięcz­ność moim pacjen­tom i przy­ja­cio­łom oraz tym wszyst­kim oso­bom, które powie­rzyły mi swoje naj­bar­dziej oso­bi­ste dozna­nia i sekrety po to, aby innym ludziom nieść pomoc. Nie mogę wymie­nić ich nazwisk, ale oni wie­dzą, o kim mówię.

Moje dzieci, Wendy i Matt, i moi przy­ja­ciele (szcze­gól­nie Dor­ris Gath­rid, Don Weis­berg, Jeanne Phil­lips, Basil Ander­man, Lynn Fischer i Made­line Cain) są cząstką mego wła­snego życia i wszyst­kich ich szcze­rze kocham.

Jestem wdzięczna mojemu ojczy­mowi, Kenowi Peter­so­nowi, za jego wspar­cie i dobroć.

Wresz­cie chcę podzię­ko­wać mojej matce, Har­riet Peter­son, za miłość, wspar­cie oraz goto­wość do zmiany.

Wprowadzenie

Oczy­wi­ście, że ojciec mnie bił, ale robił to tylko dla­tego, aby utrzy­mać mnie w ryzach. Nie rozu­miem, co to ma wspól­nego z roz­pa­dem mojego mał­żeń­stwa. – Gor­don

Gor­don, trzy­dzie­sto­ośmio­letni wzięty chi­rurg orto­peda, przy­szedł do mnie, gdy po sze­ściu latach mał­żeń­stwa opu­ściła go żona. Bar­dzo pra­gnął jej powrotu, ale oznaj­miła, że nie będzie to moż­liwe dopóty, dopóki on nie znaj­dzie spo­sobu na swoją nie­po­ha­mo­waną złość. Była prze­ra­żona jego nagłymi wybu­chami i wyczer­pana jego bez­li­to­snym kry­ty­cy­zmem. Gor­don zda­wał sobie sprawę ze swo­jej wybu­cho­wo­ści oraz tego, że może być nie­zno­śny, jed­nakże kiedy żona od niego ode­szła, był zasko­czony. Popro­si­łam Gor­dona, aby opo­wie­dział mi o sobie, a kiedy mówił, zada­łam kilka napro­wa­dza­ją­cych pytań. Gdy zapy­ta­łam o rodzi­ców, uśmiech­nął się i nama­lo­wał pro­mienny obraz, szcze­gól­nie ojca, uzna­nego na Środ­ko­wym Zacho­dzie kar­dio­loga.

Gdyby nie on, nie został­bym leka­rzem. Jest wspa­niały. Pacjenci uwa­żają go za świę­tego.

Zapy­ta­łam go o obecne sto­sunki z ojcem. Zaśmiał się tylko ner­wowo i powie­dział:

Było wspa­niale… do czasu kiedy oznaj­mi­łem mu, że myślę o zaję­ciu się medy­cyną holi­styczną. Można by pomy­śleć, że chcę się dopu­ścić maso­wej zbrodni. Powie­dzia­łem mu o tym trzy mie­siące temu i teraz, przy każ­dej roz­mo­wie, zaczyna wygła­szać tyrady, że nie po to wysłał mnie na medy­cynę, bym został zna­cho­rem. Wczo­raj doszło do naj­gor­szego. Zde­ner­wo­wał się i powie­dział, że mam zapo­mnieć, iż kie­dy­kol­wiek nale­ża­łem do jego rodziny. To naprawdę mnie zabo­lało. Nie wiem. Może medy­cyna holi­styczna rze­czy­wi­ście nie jest naj­lep­szym pomy­słem.

Kiedy Gor­don opo­wia­dał o swoim ojcu, który oczy­wi­ście nie był aż tak wspa­niały, jak Gor­don pró­bo­wał mi to przed­sta­wić, zauwa­ży­łam, że zaczął spla­tać i roz­pla­tać palce w bar­dzo dyna­miczny spo­sób. Kiedy przy­ła­pał się na tym, przy­wo­łał się do porządku i połą­czył opuszki pal­ców, tak jak robią to czę­sto pro­fe­so­ro­wie, sie­dząc przy biur­kach. Wyglą­dało to na gest zapo­ży­czony od ojca.

Zapy­ta­łam Gor­dona, czy jego ojciec zawsze był tyra­nem.

Nie, nie­zu­peł­nie. To zna­czy, czę­sto wrzesz­czał. Raz na jakiś czas dosta­wa­łem lanie jak każdy inny dzie­ciak. Ale nie nazy­wał­bym go tyra­nem.

Ude­rzyło mnie coś w spo­so­bie, w jaki wypo­wia­dał słowo „lanie”, jakaś sub­telna emo­cjo­nalna zmiana w jego gło­sie. Spy­ta­łam go o to. Oka­zało się że ojciec spusz­czał mu lanie pasem dwa lub trzy razy w tygo­dniu. Nie trzeba było wiele, aby Gor­don nara­ził się na bicie: wyzy­wa­jące słowo, uwaga w dzien­niczku czy też zapo­mniana praca domowa były wystar­cza­ją­cymi „prze­stęp­stwami”. Ojciec Gor­dona nie przy­wią­zy­wał rów­nież szcze­gól­nej wagi, w które miej­sca wymie­rzał razy. Gor­don przy­po­mniał sobie, że był bity po ple­cach, nogach, ramio­nach, rękach i poślad­kach. Spy­ta­łam Gor­dona, jak mocno ojciec ranił go fizycz­nie.

Gor­don: Nie krwa­wi­łem ani nic w tym rodzaju. To zna­czy, wycho­dzi­łem cało. On po pro­stu chciał utrzy­mać mnie w ryzach.Susan: Ale bałeś się go, prawda?Gor­don: Śmier­tel­nie się go bałem, ale czy tak wła­śnie nie bywa zawsze z rodzi­cami?Susan: Gor­don, czy ty chciał­byś, aby twoje dzieci czuły to samo w sto­sunku do cie­bie?

Gor­don uni­kał mojego spoj­rze­nia. Czuł się bar­dzo nie­swojo. Przy­su­nę­łam moje krze­sło bli­żej i łagod­nie mówi­łam dalej:

Twoja żona jest pedia­trą. Gdyby zoba­czyła w swoim gabi­ne­cie dziecko z takimi samymi śla­dami na ciele jak te twoje, będące efek­tem lania, jakie spra­wiał ci ojciec, czy zgod­nie z pra­wem powinna zgło­sić to do odpo­wied­nich władz?

Gor­don nie musiał odpo­wia­dać. Kiedy uświa­do­mił sobie prawdę, jego oczy napeł­niły się łzami.

Czuję okropny ucisk w żołądku.

Mecha­ni­zmy obronne Gor­dona runęły. Cho­ciaż odczu­wał straszny emo­cjo­nalny ból, po raz pierw­szy odkrył pier­wotne, długo skry­wane źró­dło swo­jej wybu­cho­wo­ści. Był cho­dzą­cym wul­ka­nem gniewu prze­ciwko ojcu i kiedy ciśnie­nie sta­wało się zbyt wyso­kie, wyła­do­wy­wał się na kim­kol­wiek, kto był pod ręką, zwy­kle na żonie. Wie­dzia­łam, co musimy zro­bić: uznać i wyle­czyć spo­nie­wie­ra­nego małego chłopca, który na­dal w nim był.

Kiedy tego wie­czora wró­ci­łam do domu, zauwa­ży­łam, że na­dal myślę o Gor­do­nie. Wciąż widzia­łam jego oczy pełne łez, kiedy uświa­do­mił sobie, jak źle był trak­to­wany. Pomy­śla­łam o tysią­cach doro­słych męż­czyzn i kobiet, z któ­rymi pra­co­wa­łam, a któ­rych codzienne życie było pod wpły­wem – albo cza­sem pod kon­trolą – wzor­ców usta­lo­nych w dzie­ciń­stwie przez emo­cjo­nal­nie destruk­cyj­nych rodzi­ców. Uświa­do­mi­łam sobie, że są miliony takich, któ­rzy nie mają poję­cia, dla­czego nie wie­dzie im się w życiu. Nale­żało im pomóc. To wła­śnie wtedy zde­cy­do­wa­łam się napi­sać tę książkę.

Po co patrzeć wstecz

Histo­ria Gor­dona nie należy do nie­zwy­kłych. Spo­tka­łam w mojej osiem­na­sto­let­niej pracy tera­peu­tycz­nej, w ramach tera­pii indy­wi­du­al­nej i w gru­pach szpi­tal­nych tysiące pacjen­tów, z któ­rych ogromna więk­szość cier­piała z powodu znisz­czo­nego poczu­cia wła­snej war­to­ści, ponie­waż rodzic regu­lar­nie bił ich, kry­ty­ko­wał, żar­to­wał na temat tego, jacy są bez­myślni, okropni czy nie­chciani, albo też przy­gnia­tał ich winą, napa­sto­wał sek­su­al­nie, obar­czał zbyt dużą odpo­wie­dzial­no­ścią czy roz­pacz­li­wie ochra­niał.

Podob­nie jak Gor­don, nie­wielu z tych ludzi łączyło swoje obecne pro­blemy z rodzi­cami. Jest to powszech­nie wystę­pu­jąca emo­cjo­nalna biała plama. Ludziom po pro­stu trudno jest dostrzec, że ich sto­sunki z rodzi­cami w zna­czący spo­sób wpły­wają na ich życie.

Kie­runki tera­peu­tyczne, które mocno opie­rały się na ana­li­zie doświad­czeń z dzie­ciń­stwa, ode­szły od oma­wia­nia prze­szło­ści, kon­cen­tru­jąc się na tu i teraz. Obec­nie kła­dzie się nacisk na bada­nie i zmianę zacho­wań, związ­ków i funk­cji. Uwa­żam, że ta zmiana akcentu wynika z tego, że pacjenci nie godzą się na tera­pię tra­dy­cyjną, która wymaga ogrom­nego nakładu czasu i pie­nię­dzy przy, czę­sto, mini­mal­nych rezul­ta­tach.

Sama jestem wielką zwo­len­niczką krót­ko­ter­mi­no­wej tera­pii,

która sku­pia się na zmia­nie destruk­cyj­nych wzor­ców zacho­wań. Ale doświad­cze­nie nauczyło mnie, że nie wystar­czy lecze­nie symp­to­mów, należy także zająć się ich źró­dłem. Tera­pia jest naj­bar­dziej efek­tywna wtedy, gdy bie­gnie podwój­nym torem: z jed­nej strony zmiana obec­nego auto­de­struk­cyj­nego zacho­wa­nia, z dru­giej – uwol­nie­nie się od traumy prze­szło­ści.

Gor­don musiał nauczyć się tech­nik kon­tro­lo­wa­nia zło­ści. Jed­nakże w celu dopro­wa­dze­nia do trwa­łych zmian, takich, które wytrzy­ma­łyby stres, musiał także cof­nąć się oraz zająć bólem, jaki odczu­wał w dzie­ciń­stwie.

Nasi rodzice sieją w nas men­talne i emo­cjo­nalne ziarna – ziarna, które rosną wraz z nami. W nie­któ­rych rodzi­nach są to ziarna miło­ści, sza­cunku i wol­no­ści. Nie­stety, w wielu innych są to ziarna stra­chu, obo­wiązku czy winy.

Jeśli nale­żysz do tej dru­giej grupy, książka ta prze­zna­czona jest dla cie­bie. Kiedy dora­sta­łeś, zasiane ziarna roz­ro­sły się w nie­wi­doczne chwa­sty, które zaata­ko­wały twoje życie tak dalece, że nie potra­fisz sobie nawet tego wyobra­zić. Ich pędy mogły zaszko­dzić twoim uczu­cio­wym związ­kom, karie­rze, życiu rodzin­nemu; to one z pew­no­ścią zdu­siły w tobie pew­ność sie­bie i poczu­cie wła­snej war­to­ści. Zamie­rzam pomóc ci w odna­le­zie­niu tych chwa­stów i wyrwa­niu ich.

Jaki jest toksyczny rodzic

Wszy­scy rodzice od czasu do czasu popeł­niają błędy. Ja sama popeł­ni­łam kilka strasz­nych błę­dów wobec moich dzieci, co było powo­dem nie­ma­łego bólu dla nich i dla mnie. Żaden rodzic nie może być emo­cjo­nal­nie otwarty przez cały czas. Jest to cał­ko­wi­cie nor­malne, że rodzice cza­sami krzy­czą na swoje dzieci. Wszy­scy rodzice od czasu do czasu bywają zbyt wład­czy. Więk­szość rodzi­ców, nawet jeśli zda­rza się to rzadko, spra­wia lanie swoim dzie­ciom. Czy z powodu tych uchy­bień należy uznać ich za okrut­ni­ków?

Oczy­wi­ście, że nie. Rodzice są tylko ludźmi i mają mnó­stwo wła­snych pro­ble­mów. Więk­szość dzieci znosi oka­zjo­nalne wybu­chy zło­ści dopóty, dopóki otrzy­muje, jako prze­ciw­wagę, dużo miło­ści i zro­zu­mie­nia.

Jest nie­stety wielu rodzi­ców, któ­rych nega­tywne wzorce zacho­wań w spo­sób stały i domi­nu­jący wpły­wają na życie dziecka. To są wła­śnie rodzice, któ­rzy wyrzą­dzają krzywdę.

Kiedy szu­ka­łam zwrotu opi­su­ją­cego wspólną cechę łączącą tych szko­dzą­cych rodzi­ców, przy­szło mi do głowy słowo „tok­syczni”. Emo­cjo­nalne wynisz­cze­nie spo­wo­do­wane przez rodzi­ców, podob­nie jak che­miczna tru­ci­zna, roz­cho­dzi się w dziecku. Wraz z roz­wo­jem dziecka rośnie rów­nież odczu­wany przez nie ból. Czyż jest lep­sze słowo niż tok­syczni, któ­rym można by się posłu­żyć do opisu rodzi­ców, któ­rzy zaszcze­piają w dziecku wieczną traumę, poczu­cie znie­wa­że­nia, poni­że­nia i nie prze­stają tego robić, nawet kiedy dzieci są już doro­słe?

Ale nie zawsze musi to być oddzia­ły­wa­nie sys­te­ma­tyczne lub dłu­go­trwałe. Znie­waga sek­su­alna czy fizyczna może być tak trau­ma­tyczna, że czę­sto poje­dyn­cze zda­rze­nie wystar­czy, aby spo­wo­do­wać ogromną emo­cjo­nalną szkodę.

Nie­stety, wycho­wy­wa­nie dzieci, ta jedna z naj­bar­dziej istot­nych umie­jęt­no­ści, jest na­dal w dużej mie­rze wysił­kiem pole­ga­ją­cym na prze­trze­py­wa­niu skóry. Nasi rodzice nauczyli się tego przede wszyst­kim od ludzi, któ­rzy wcale nie musieli być w tym tacy dobrzy – od swo­ich wła­snych rodzi­ców. Wiele uświę­co­nych tra­dy­cją tech­nik wycho­waw­czych, prze­ka­zy­wa­nych z poko­le­nia na poko­le­nie, to po pro­stu złe rady ukryte pod maską ludo­wej mądro­ści.

JAK TOK­SYCZNI RODZICE WPŁY­WAJĄ NA CIE­BIE

Pra­wie wszy­scy doro­śli, dzieci tok­sycz­nych rodzi­ców, bez względu na to, czy byli bici jako malcy, czy pozo­sta­wiani samym sobie, sek­su­al­nie znie­wa­żani czy trak­to­wani jak głupcy, prze­sad­nie chro­nieni czy też prze­cią­żeni poczu­ciem winy cier­pią na zaska­ku­jąco podobne symp­tomy: zachwia­nie poczu­cia wła­snej war­to­ści pro­wa­dzące do auto­de­struk­cyj­nych zacho­wań. W pewien spo­sób wszy­scy oni czują się bezwar­to­ściowi, nie­ko­chani i nie­ade­kwatni. Uczu­cia te wyni­kają w znacz­nej mie­rze z faktu, że dzieci tok­sycz­nych rodzi­ców, cza­sami świa­do­mie, cza­sami nieświa­do­mie, same sie­bie winią za rodzi­ciel­skie znie­wagi. Bez­bron­nemu, zależ­nemu od rodzi­ców dziecku łatwiej jest poczuć się win­nym i zasłu­żyć na gniew tatu­sia za zro­bie­nie cze­goś „złego”, niż uznać prze­ra­ża­jący fakt, że tatu­siowi, który powi­nien je ota­czać opieką, nie można zaufać.

Kiedy te dzieci stają się ludźmi doro­słymi, na­dal dźwi­gają cię­żary winy i nie­ade­kwat­no­ści, co powo­duje, że jest im wyjąt­kowo trudno zbu­do­wać pozy­tywny obraz samego sie­bie. W rezul­ta­cie brak pew­no­ści sie­bie i poczu­cia wła­snej war­to­ści może odbić się na każ­dym aspek­cie ich życia.

Badanie psychologicznego pulsu

Nie zawsze łatwo wywnio­sko­wać, czy twoi rodzice są, lub byli, tok­syczni. Wiele osób ma trudne związki z rodzi­cami. Nie świad­czy to jed­nak o tym, że rodzice są emo­cjo­nal­nie destruk­cyjni. Sporo osób uświa­da­mia sobie, że pro­wa­dzi wewnętrzną walkę, zasta­na­wia­jąc się, czy byli źle trak­to­wani w prze­szło­ści, czy też są prze­wraż­li­wieni w teraź­niej­szo­ści.

Aby dopo­móc ci w roz­wią­za­niu tej kwe­stii, uło­ży­łam zamiesz­czony poni­żej kwe­stio­na­riusz. Nie­które z tych pytań mogą spra­wiać, iż poczu­jesz się zanie­po­ko­jony lub nie­swój. To nic nie szko­dzi. Zawsze trudno jest powie­dzieć sobie prawdę na temat tego, jak bar­dzo nasi rodzice nas zra­nili. Choć może to być bole­sne, reak­cja emo­cjo­nalna jest cał­ko­wi­cie pra­wi­dłowa.

Dla uprosz­cze­nia pyta­nia odno­szą się do rodzi­ców w licz­bie mno­giej. Twoja odpo­wiedź może jed­nak doty­czyć tylko jed­nego rodzica.

I. TWÓJ ZWIĄ­ZEK Z RODZI­CAMI, KIEDY BYŁEŚ DZIEC­KIEM:

1. Czy rodzice mówili ci, że jesteś nie­do­bry lub bez­war­to­ściowy? Czy uży­wali wobec cie­bie wyzwisk? Czy cią­gle cię kry­ty­ko­wali?

2. Czy rodzice uży­wali siły fizycz­nej, aby cię utrzy­mać w ryzach? Czy bili cię paskiem, szczotką lub innymi przed­mio­tami?

3. Czy twoi rodzice pili lub nar­ko­ty­zo­wali się? Czy czu­łeś się zakło­po­tany, nie­swój, prze­stra­szony, dotknięty lub zawsty­dzony z tego powodu?

4. Czy twoi rodzice prze­ży­wali cięż­kie depre­sje lub zamy­kali się przed tobą z powodu wła­snych emo­cjo­nal­nych pro­ble­mów lub umy­sło­wej czy fizycz­nej cho­roby?

5. Czy musia­łeś opie­ko­wać się rodzi­cami z powodu ich pro­ble­mów?

6. Czy rodzice zro­bili ci coś, co miało być utrzy­mane w tajem­nicy? Czy byłeś w jakiś spo­sób sek­su­al­nie napa­sto­wany?

7. Czy zazwy­czaj bałeś się swo­ich rodzi­ców?

8. Czy bałeś się wyra­zić swoją złość na rodzi­ców?

II. TWOJE DORO­SŁE ŻYCIE:

1. Czy znaj­du­jesz się obec­nie w destruk­cyj­nym lub nie­od­po­wied­nim dla cie­bie związku?

2. Czy wie­rzysz, że jeśli będziesz z kimś zbyt bli­sko, możesz zostać zra­niony lub/i opusz­czony?

3. Czy spo­dzie­wasz się od ludzi naj­gor­szego? A od życia w ogóle?

4. Czy spra­wia ci trud­ność uświa­do­mie­nie sobie, kim jesteś, co czu­jesz i co chcesz?

5. Czy oba­wiasz się, że gdyby ludzie znali twoje praw­dziwe ja, nie lubi­liby cie­bie?

6. Czy kiedy odno­sisz suk­ces, czu­jesz się zanie­po­ko­jony lub prze­ra­żony, że ktoś odkryje, iż jesteś oszu­stem?

7. Czy bez wyraź­nej przy­czyny zło­ścisz się lub jesteś smutny?

8. Czy jesteś per­fek­cjo­ni­stą?

9. Czy trudno jest ci zre­lak­so­wać się lub zaba­wić?

10. Czy dostrze­gasz, że mimo swo­ich naj­lep­szych chęci, zacho­wu­jesz się tak jak twoi rodzice?

III. TWÓJ ZWIĄ­ZEK JAKO CZŁO­WIEKA DORO­SŁEGO Z RODZI­CAMI:

1. Czy rodzice na­dal trak­tują cię jak małe dziecko?

2. Czy dużo two­ich życio­wych decy­zji zależy od akcep­ta­cji rodzi­ców?

3. Czy doświad­czasz inten­syw­nych emo­cjo­nal­nych lub fizycz­nych reak­cji po spo­tka­niu lub przed pla­no­wa­nym spo­tka­niem z rodzi­cami?

4. Czy oba­wiasz się sprze­ci­wić rodzi­com?

5. Czy rodzice mani­pu­lują tobą poprzez groźbę lub poczu­cie winy?

6. Czy rodzice mani­pu­lują tobą za pomocą pie­nię­dzy?

7. Czy czu­jesz się odpo­wie­dzialny za odczu­cia rodzi­ców? Czy kiedy są nie­szczę­śliwi, czu­jesz, że to twój błąd? Czy do two­ich zadań należy zmiana ich odczuć na lep­sze?

8. Czy uwa­żasz, że cokol­wiek zro­bisz, i tak ni­gdy nie będzie to wystar­cza­jąco dobre dla rodzi­ców?

9. Czy masz nadzieję, że pew­nego dnia, w jakiś spo­sób, twoi rodzice zmie­nią się na lep­sze?

Znaj­dziesz dużo pomoc­nych infor­ma­cji w tej książce, nawet jeśli odpo­wie­dzia­łeś twier­dząco tylko na jedną trze­cią powyż­szych pytań. Nawet jeżeli nie­które roz­działy wydają się nie paso­wać do two­jej sytu­acji, warto pamię­tać, że wszy­scy tok­syczni rodzice, bez względu na rodzaj ich wła­dzy, w zasa­dzie pozo­sta­wiają te same bli­zny. Przy­kła­dowo, twoi rodzice nie byli alko­ho­li­kami, ale chaos, brak sta­bi­li­za­cji i brak dzie­ciń­stwa, cha­rak­te­ry­styczne dla domów alko­ho­li­ków, są bar­dzo realne rów­nież dla dzieci innych tok­sycz­nych rodzi­ców. Zasady i tech­niki powrotu do zdro­wia są podobne dla wszyst­kich doro­słych dzieci tok­sycz­nych rodzi­ców, tak więc nama­wiam, abyś nie pomi­jał żad­nego roz­działu.

Uwalnianie się od spuścizny po toksycznych rodzicach

Jeśli jesteś doro­słym dziec­kiem tok­sycz­nych rodzi­ców, możesz naprawdę wiele zro­bić, aby uwol­nić się od uciąż­li­wego dzie­dzic­twa, któ­rym jest poczu­cie winy i nie­wiara w sie­bie. Na kar­tach tej książki omó­wię róż­no­rodne stra­te­gie, które ci w tym pomogą. Chcę, aby­ście czy­tali tę książkę z wielką nadzieją. Nie ze złudną nadzieją, że rodzice w spo­sób magiczny się zmie­nią, ale praw­dziwą nadzieją, że ty możesz psy­cho­lo­gicz­nie odciąć się od sil­nego i destruk­cyj­nego wpływu two­ich rodzi­ców. Musisz tylko zdo­być się na odwagę. Jest ona w tobie.

Popro­wa­dzę cię przez etapy, które pomogą ci ujrzeć ten wpływ wyraź­nie, a następ­nie zająć się nim, bez względu na to, czy jesteś w kon­flik­cie z rodzi­cami, czy zwią­zek wasz jest uprzejmy, ale powierz­chowny, czy nie widzia­łeś ich od lat, czy też jedno z rodzi­ców bądź oboje nie żyją.

Choć może wyda­wać się to dziwne, wiele osób jest kon­tro­lo­wa­nych przez swo­ich rodzi­ców nawet po ich śmierci. Duchy, które ich nawie­dzają, mogą nie być realne w sen­sie nad­przy­ro­dzo­nym, są jed­nak bar­dzo realne psy­cho­lo­gicz­nie. Rodzi­ciel­skie wyma­ga­nia, ocze­ki­wa­nia, ślady poczu­cia winy mogą trwać długo po śmierci rodzica.

Być może już roz­po­zna­łeś w sobie potrzebę uwol­nie­nia się od wpływu rodzi­ców. Moż­liwe, że już o tym z nimi roz­ma­wia­łeś. Jedna z moich pacjen­tek lubiła mawiać: „Rodzice nie mają żad­nej kon­troli nad moim życiem. Nie­na­wi­dzę ich i oni wie­dzą o tym”. Z cza­sem uświa­do­miła sobie, że pod­sy­ca­jąc ogień zło­ści, pozwa­lała rodzi­com na­dal sobą mani­pu­lo­wać, a wyda­tek ener­gii na złość dre­no­wał inne dzie­dziny jej życia. Kon­fron­ta­cja sta­nowi ważny krok w wypę­dza­niu duchów przeszło­ści i demo­nów teraź­niej­szo­ści, ale ni­gdy nie wolno sobie na nią pozwo­lić, gdy powo­duje nami gniew.

„Czyż to nie ja sam odpowiadam za to, jaki jestem?”

Być może myślisz teraz: „Chwi­leczkę, Susan, pra­wie wszyst­kie książki i eks­perci twier­dzą, że nie mogę obwi­niać za swoje pro­blemy nikogo poza mną”.

Nie­mą­dre gada­nie. Twoi rodzice odpo­wia­dają za to, co zro­bili. Oczy­wi­ście, że ty jesteś odpo­wie­dzialny za swoje doro­słe życie, ale to życie jest w głów­nej mie­rze kształ­to­wane przez doświad­cze­nia, nad któ­rymi ty nie mia­łeś żad­nej kon­troli. Fak­tem jest, że:

Nie jesteś odpo­wie­dzialny za to, co zro­biono tobie jako bez­bron­nemu dziecku!Jesteś odpo­wie­dzialny teraz za pod­ję­cie pew­nych kon­struk­tyw­nych kro­ków roz­li­cza­ją­cych cię z prze­szło­ścią!

CO MOŻE DAĆ CI TA KSIĄŻKA

Wspól­nie zaczy­namy ważną wędrówkę. Jest to wędrówka ku praw­dzie i ku odkry­ciom. U jej kresu zauwa­żysz, że kie­ru­jesz swoim życiem bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek przed­tem. Nie mam zamiaru pre­ten­sjo­nal­nie zapew­niać cię, że twoje pro­blemy cudow­nie znikną z dnia na dzień. Jeśli jed­nak masz odwagę i siłę, aby wyko­nać zada­nia pole­cane w tej książce, możesz odzy­skać zabraną ci przez rodzi­ców ener­gię należną tobie jako doro­słemu oraz god­ność oso­bi­stą należną tobie jako czło­wie­kowi.

Praca ta wiąże się z ceną, jaką trzeba zapła­cić za wyzby­cie się wła­snego bagażu emo­cjo­nal­nego. Jeśli odsło­nisz swoje mecha­ni­zmy obronne, to odkry­jesz uczu­cia wście­kło­ści, nie­po­koju, zra­nie­nia, zmie­sza­nia, zwłasz­cza żalu. Roz­wia­nie się utrwa­lo­nego wyobra­że­nia o rodzi­cach może nieść ze sobą silne uczu­cia straty i opusz­cze­nia. Chcę, abyś przy­swa­jał mate­riał tej książki we wła­ści­wym dla cie­bie tem­pie. Jeśli jakieś zada­nie powo­duje, że czu­jesz się zanie­po­ko­jony, prze­znacz na nie wię­cej czasu. Ważny jest postęp, a nie tempo.

Dla zilu­stro­wa­nia ogól­nych pojęć zawar­tych w tej książce posłu­ży­łam się przy­kła­dami z mojej prak­tyki. Nie­które zostały bez­po­śred­nio prze­pi­sane z nagra­nych kaset, inne przy­go­to­wa­łam z moich nota­tek. Wszyst­kie listy w tej książce pocho­dzą z moich kar­to­tek i zostały odtwo­rzone dokład­nie tak, jak były napi­sane. Nie­na­grane sesje tera­peu­tyczne, które zre­kon­stru­owa­łam, na­dal są żywe w mojej pamięci. Zro­bi­łam wszystko, aby prze­ka­zać je w ory­gi­nal­nej for­mie. Ze wzglę­dów praw­nych zostały zmie­nione jedy­nie nazwi­ska i oko­licz­no­ści pozwa­la­jące na iden­ty­fi­ka­cję. Żaden z przy­kła­dów nie został celowo udra­ma­ty­zo­wany.

Nie­które przy­kłady mogą wyda­wać się sen­sa­cyjne, ale w zasa­dzie są typowe. Nie szu­ka­łam w mojej kar­to­tece pro­wo­ka­cyj­nych czy dra­ma­tycz­nych przy­pad­ków; wybra­łam raczej takie przy­kłady, które są naj­bar­dziej repre­zen­ta­tywne dla typów opo­wia­dań, jakie sły­szę codzien­nie. Zagad­nie­nia, któ­rymi będę się zaj­mo­wać w tej książce, nie są sprzeczne z naturą ludzką, są jej inte­gralną czę­ścią.

Książka jest podzie­lona na dwie czę­ści. W pierw­szej prze­ana­li­zu­jemy, jak funk­cjo­nują różne typy tok­sycz­nych rodzi­ców. Zba­damy różne spo­soby, w jakie rodzice mogli cię ranić lub ranią na­dal. Zro­zu­mie­nie tego przy­go­tuje cię do dru­giej czę­ści książki, w któ­rej podam szcze­gó­łowe tech­niki zacho­wań umoż­li­wia­jące odwró­ce­nie rela­cji sił w two­ich związ­kach z tok­sycz­nymi rodzi­cami.

Pro­ces zmniej­sza­nia nega­tyw­nego wpływu rodzi­ców jest stop­niowy. Osta­tecz­nie jed­nak wyzwoli on twoją wewnętrzną siłę, twoje ja, które przez tyle lat ukry­wało się, oraz nie­po­wta­rzalną i kocha­jącą osobę, jaką zosta­łeś stwo­rzony. Razem pomo­żemy tej oso­bie uzy­skać wol­ność, tak aby w końcu twoje życie stało się twoim wła­snym życiem.

Część I

Tok­syczni rodzice

Rozdział 1. Rodzice jako bogowie

Rozdział 1

Rodzice jako bogowie

Mit rodzica doskonałego

Sta­ro­żytni Grecy mieli pewien pro­blem. Bogo­wie spo­glą­dali na Zie­mię ze swego nie­biań­skiego podwórka na górze Olimp i osą­dzali wszystko, co Grecy robili. Jeśli nie byli zado­wo­leni, rychło wymie­rzali karę. Nie musieli być dobrzy; nie musieli być spra­wie­dliwi, nie musieli nawet mieć racji. Wła­ści­wie mogli dzia­łać cał­ko­wi­cie irra­cjo­nal­nie. W zależ­no­ści od kaprysu mogli zamie­nić cię w echo lub zmu­sić do wta­cza­nia głazu na wysoką górę przez całą wiecz­ność. Nie trzeba doda­wać, że nie­moż­ność prze­wi­dze­nia dzia­łań tych potęż­nych bogów siała wśród ich śmier­tel­nych wyznaw­ców strach i zamęt.

Cał­kiem podob­nie dzieje się w przy­padku tok­sycz­nych rodzi­ców. Rodzic, któ­rego zacho­wa­nia nie można prze­wi­dzieć, jawi się dziecku jako prze­ra­ża­jący bóg.

Kiedy jeste­śmy bar­dzo mali, nasi boscy rodzice są dla nas wszyst­kim. Bez nich byli­by­śmy nie­ko­chani, pozba­wieni opieki, domu, jedze­nia, żyli­by­śmy w cią­głym stra­chu, wie­dząc, że sami nie możemy prze­trwać. Oni są naszymi wszech­po­tęż­nymi opie­ku­nami. My mamy potrzeby, oni te potrzeby zaspo­ka­jają.

Ponie­waż nic i nikt ich nie osą­dza, przyj­mu­jemy, że są rodzi­cami ide­al­nymi. W miarę jak posze­rza się per­spek­tywa widze­nia świata obser­wo­wa­nego z dzie­cin­nego łóżeczka, roz­wija się w nas potrzeba utrzy­ma­nia tej ide­al­nej wizji jako obrony przed wzra­sta­jącą liczbą nowo­ści, jakie napo­ty­kamy. Dopóki wie­rzymy, że mamy ide­al­nych rodzi­ców, dopóty czu­jemy się bez­pieczni.

W dru­gim i trze­cim roku życia zaczy­namy prze­ja­wiać naszą nie­za­leż­ność. Opie­ramy się tre­nin­gowi czy­sto­ści i roz­ko­szu­jemy się wła­snym ter­ro­ry­zmem dwu­latka. Uczymy się słowa „nie”, które pozwala nam spra­wo­wać pewną kon­trolę nad naszym życiem, pod­czas gdy słowo „tak” jest po pro­stu wyra­zem zgody. Wal­czymy o roz­wój wła­snej toż­sa­mo­ści, o uzna­nie naszej wła­snej woli.

Pro­ces oddzie­la­nia się od rodzi­ców osiąga naj­wyż­sze natę­że­nie w okre­sie doj­rze­wa­nia płcio­wego i wieku dora­sta­nia, kiedy to aktyw­nie kon­fron­tu­jemy z życiem prze­ka­zane przez rodzi­ców war­to­ści, gusty i auto­ry­tety. W rodzi­nie w miarę sta­bil­nej rodzice mogą akcep­to­wać zamęt, jaki te zmiany niosą. Nawet jeżeli nie wspie­rają poja­wia­ją­cej się nie­za­leż­no­ści dziecka, to sta­rają się przy­naj­mniej ją tole­ro­wać. Wyro­zu­miali rodzice, któ­rzy pamię­tają wła­sne lata mło­dzień­cze i uwa­żają bunt za nor­malny etap roz­woju emo­cjo­nal­nego, uspo­ka­jają się zazwy­czaj stwier­dze­niem: „To po pro­stu taki wiek”. Tok­syczni rodzice nie są tak wyro­zu­miali. Począw­szy od tre­ningu czy­sto­ści aż po wiek dora­sta­nia, mają skłon­no­ści do trak­to­wa­nia buntu czy nawet róż­nic oso­bo­wo­ścio­wych jako ataku na nich samych. Bro­nią się, wzmac­nia­jąc w dziecku poczu­cie zależ­no­ści i bez­rad­no­ści. Zamiast przy­czy­niać się do zdro­wego roz­woju dziecka, nie­świa­do­mie utrud­niają go, wie­rząc czę­sto, że robią to w inte­re­sie dziecka. Mogą posłu­gi­wać się zwro­tami, takimi jak: „To kształ­tuje cha­rak­ter” lub „Ona musi nauczyć się odróż­niać dobro od zła”. Jed­nakże tak naprawdę ich nega­tywne nasta­wie­nie wyrzą­dza szkodę samo­oce­nie dziecka, sabo­tu­jąc roz­wi­ja­jące się poczu­cie nie­za­leż­no­ści. Bez względu na to, jak bar­dzo rodzice wie­rzą, że mają rację, podobne ataki wpra­wiają dziecko w zakło­po­ta­nie, osza­ła­miają je tym, iż są tak pełne zło­ści, tak gwał­towne i nie­spo­dzie­wane.

Nasza kul­tura i nasze reli­gie są pra­wie jed­no­myślne co do utrzy­ma­nia potęgi wła­dzy rodzi­ciel­skiej. Dopusz­czalne jest gnie­wa­nie się na mężów, żony, kochan­ków, rodzeń­stwo, sze­fów czy przy­ja­ciół, ale czymś pra­wie zaka­za­nym jest zde­cy­do­wane sprze­ci­wie­nie się woli rodzi­ców. Jakże czę­sto sły­sze­li­śmy takie zda­nia: „Nie odpo­wia­daj matce w ten spo­sób” lub „Jak śmiesz pod­no­sić głos na ojca”. Tra­dy­cja jude­ochrze­ści­jań­ska uświęca ten nakaz w naszej zbio­ro­wej świa­do­mo­ści, mówiąc o „Bogu Ojcu” i napo­mi­na­jąc, abyś: „Czcił ojca swego i matkę swoją”. Idea ta znaj­duje opar­cie w naszych szko­łach, Kościo­łach, w rzą­dzie („powrót do war­to­ści zwią­za­nych z rodziną”), nawet w naszych przed­się­bior­stwach. Zgod­nie z tra­dy­cyjną mądro­ścią nasi rodzice są upraw­nieni do kie­ro­wa­nia nami po pro­stu dla­tego, że dali nam życie. Dziecko jest zdane na łaskę i nie­ła­skę swo­ich boskich rodzi­ców i tak jak sta­ro­żytni Grecy ni­gdy nie wie, kiedy ude­rzy następny pio­run. Nie­stety, dziecko tok­sycz­nych rodzi­ców zdaje sobie sprawę, że pio­run wcze­śniej czy póź­niej ude­rzy. Ten strach jest głę­boko zako­rze­niony i rośnie wraz z dziec­kiem. W sercu doro­słego czło­wieka, który był kie­dyś źle trak­to­wany, a teraz jest nawet czło­wie­kiem suk­cesu, żyje małe dziecko, które czuje się bez­silne i prze­stra­szone.

Cena przychylności bogów

W miarę pod­ko­py­wa­nia poczu­cia wła­snej war­to­ści dziecka jego zależ­ność od rodzi­ców wzra­sta, a razem z nią potrzeba wiary, że rodzice są po to, aby opie­ko­wać się nimi i speł­niać ich ocze­ki­wa­nia. Jedy­nym spo­so­bem wyja­śnie­nia sobie emo­cjo­nal­nych ata­ków czy fizycz­nego znę­ca­nia się jest przy­ję­cie przez dziecko odpo­wie­dzial­no­ści za zacho­wa­nie tok­sycz­nego rodzica.

Nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo tok­syczni są twoi rodzice, zawsze będziesz czuł potrzebę glo­ry­fi­ko­wa­nia ich. Nawet jeśli na pew­nym eta­pie zro­zu­miesz, że twój ojciec bijąc cię, robił źle, na­dal potra­fisz go uspra­wie­dli­wiać. Inte­lek­tu­alne zro­zu­mie­nie nie wystar­czy, aby prze­ko­nać twoje emo­cje, że nie byłeś za to odpo­wie­dzialny.

Jeden z moich klien­tów ujął to w ten spo­sób: „Myśla­łem, że oni są ide­alni, więc kiedy źle się do mnie odno­sili, uzna­wa­łem, że to ja jestem zły”.

Wiara w ide­al­nych rodzi­ców opiera się na dwóch głów­nych dok­try­nach:

1. „Ja jestem zły, a moi rodzice są dobrzy”.

2. „Ja jestem słaby, a moi rodzice są silni”.

Są to bar­dzo sil­nie utrwa­lone prze­ko­na­nia, które mogą prze­trwać znacz­nie dłu­żej niż fizyczna zależ­ność od rodzi­ców. Te prze­ko­na­nia pod­trzy­mują wiarę w ide­al­nych rodzi­ców; pozwa­lają ci unik­nąć kon­fron­ta­cji z bole­sną prawdą, że twoi boscy rodzice tak naprawdę zdra­dzili cię, kiedy ty byłeś naj­bar­dziej bez­bronny.

Twoim pierw­szym kro­kiem w kie­runku prze­ję­cia kon­troli nad swoim życiem jest uświa­do­mie­nie sobie tej prawdy. Wymaga to odwagi, ale jeśli już czy­tasz tę książkę, zro­bi­łeś krok w kie­runku takiej prze­miany. Prze­cież się­gnię­cie po nią rów­nież wyma­gało odwagi.

„NI­GDY NIE POZWO­LILI MI ZAPO­MNIEĆ, ILE PRZY­NIO­SŁAM IM WSTYDU”

Kiedy Sandy, dwu­dzie­sto­ośmio­let­nia atrak­cyjna bru­netka, która – mogłoby się wyda­wać

– miała wszystko, przy­szła do mnie po raz pierw­szy, była poważ­nie zała­mana. Powie­działa, że nic jej w życiu nie wycho­dzi. Przez kilka lat była flo­rystką w ele­ganc­kiej kwia­ciarni. Zawsze marzyła o otwar­ciu wła­snej firmy, ale była prze­ko­nana, że nie jest wystar­cza­jąco bystra, aby odnieść suk­ces. Prze­ra­żała ją porażka.

Przez ponad dwa lata Sandy bez­sku­tecz­nie pró­bo­wała zajść w ciążę. Kiedy roz­ma­wia­ły­śmy, zauwa­ży­łam, że Sandy czuje urazę do męża o to, iż nie może zajść w ciążę i o to, że ich zwią­zek jest nie­do­brany, cho­ciaż mąż zdaje się być praw­dzi­wie wyro­zu­miały i kocha­jący. Ostat­nia roz­mowa z matką pogor­szyła całą sprawę:

Ciąża stała się dla mnie praw­dziwą obse­sją. Kiedy jadłam z mamą lunch, powie­dzia­łam jej, jak bar­dzo jestem roz­cza­ro­wana. Ona mi na to odpo­wie­działa: „Założę się, że to z powodu tam­tego prze­rwa­nia ciąży. Nie­zba­dane są wyroki boskie”. Od tego czasu nie mogę prze­stać pła­kać. Ona ni­gdy nie pozwoli mi zapo­mnieć.

Zapy­ta­łam ją o abor­cję. Po chwili waha­nia opo­wie­działa mi nastę­pu­jącą histo­rię:

Zda­rzyło się to, kiedy byłam w szkole śred­niej. Rodzice moi byli bar­dzo, ale to bar­dzo suro­wymi kato­li­kami, więc cho­dzi­łam do szkoły para­fial­nej. Szybko się roz­wi­ja­łam i w wieku dwu­na­stu lat mia­łam około stu sie­dem­dzie­sie­ciu cen­ty­me­trów wzro­stu, waży­łam pra­wie pięć­dzie­siąt dzie­więć kilo­gra­mów i nosi­łam sta­nik 36C. Chłopcy zaczęli zwra­cać na mnie uwagę i to mi się podo­bało. Ojca dopro­wa­dzało to do szału. Kiedy po raz pierw­szy zła­pał mnie na tym, jak cało­wa­łam się z chłop­cem na dobra­noc, zwy­my­ślał mnie od dzi­wek tak gło­śno, że cała oko­lica sły­szała, ponie­waż miesz­ka­li­śmy na wznie­sie­niu. Za każ­dym razem, kiedy wycho­dzi­łam z chło­pa­kiem, ojciec mówił mi, że pójdę do pie­kła. Ni­gdy nie zła­god­niał. Wywnio­sko­wa­łam z tego, że na pewno jestem prze­klęta, tak czy owak, i kiedy mia­łam pięt­na­ście lat, prze­spa­łam się z tym chłop­cem. Pech spra­wił, że zaszłam w ciążę. Kiedy rodzina dowie­działa się o tym, sza­lała. Powie­dzia­łam im wtedy, że chcę usu­nąć to dziecko; cał­ko­wi­cie to odrzu­cili. Chyba z tysiąc razy wykrzy­ki­wali o „śmier­tel­nym grze­chu”. Byli pewni, że nawet jeśli dotąd nie byłam ska­zana na pie­kło, to ten fakt prze­są­dza sprawę. Jedy­nym spo­so­bem, w jaki mogłam zdo­być ich zgodę, była groźba samo­bój­stwa.

Zapy­ta­łam Sandy, jak się sprawy miały po zabiegu. Osu­nęła się na krze­śle z wyra­zem przy­gnę­bie­nia w oczach, tak że serce mi się ści­snęło.

Można to nazwać popad­nię­ciem w nie­ła­skę. To zna­czy tato spra­wił, że przed­tem czu­łam się wystar­cza­jąco okrop­nie, ale potem czu­łam się tak, jak­bym nie miała nawet prawa żyć. Im więk­szy wstyd odczu­wa­łam, tym usil­niej pró­bo­wa­łam wszystko napra­wić. Chcia­łam po pro­stu cof­nąć czas, odzy­skać miłość, jaką byłam darzona, będąc dziec­kiem. Ale oni ni­gdy nie pomi­jają oka­zji, aby to wszystko przy­po­mnieć. Są jak zepsuta płyta, powta­rza­jąca, co to ja im zro­bi­łam i ile przy­nio­słam wstydu. Nie mogę ich za to obwi­niać. Ni­gdy nie powin­nam była zro­bić tego, co zro­bi­łam – to zna­czy, oni mieli bar­dzo wyso­kie moralne ocze­ki­wa­nia w sto­sunku do mnie. Teraz po pro­stu chcę im wyna­gro­dzić to, że tak mocno ich zra­ni­łam swo­imi grze­chami. A więc robię wszystko, czego żądają. To dopro­wa­dza mojego męża do szału. Zda­rzają się z tego powodu mię­dzy nami wiel­kie awan­tury. Ale ja nic na to nie mogę pora­dzić. Ja tylko chcę, aby oni mi prze­ba­czyli.

Kiedy słu­cha­łam tej ślicz­nej mło­dej kobiety, byłam bar­dzo poru­szona jej cier­pie­niem spo­wo­do­wa­nym zacho­wa­niem rodzi­ców oraz tym, jak bar­dzo musiała zaprze­czać ich odpo­wie­dzial­no­ści za to cier­pie­nie. Nie­mal z despe­ra­cją pró­bo­wała mnie prze­ko­nać, że to ją należy winić za wszystko, co się stało. Samo­oskar­ża­nie się Sandy było pod­sy­cane przez nie­ugiętą postawę reli­gijną jej rodzi­ców. Wie­dzia­łam, ile będzie mnie to kosz­to­wać pracy, aby Sandy dostrze­gła, że jej rodzice byli okrutni i emo­cjo­nal­nie bez­względni. Uzna­łam, że nie pora na powstrzy­my­wa­nie się od ocen.

Susan: Wiesz co? Jestem naprawdę zła na tę dziew­czynę. Myślę, że rodzice byli dla cie­bie straszni. Myślę, że wyko­rzy­stali twoją reli­gij­ność, aby cię uka­rać. Uwa­żam, że nie zasłu­ży­łaś na to.Sandy: Popeł­ni­łam dwa śmier­telne grze­chy!Susan: Posłu­chaj, byłaś tylko dziec­kiem. Być może popeł­ni­łaś kilka błę­dów, ale nie musisz pła­cić za nie do końca życia. Nawet Kościół pozwala ci odpo­ku­to­wać i zmie­nić swoje życie. Gdyby twoi rodzice byli tak dobrzy, jak twier­dzisz, oka­za­liby ci współ­czu­cie.Sandy: Oni pró­bo­wali rato­wać moją duszę. Gdyby tak bar­dzo mnie nie kochali, nie obcho­dzi­ła­bym ich.Susan: Spójrzmy na to z innej per­spek­tywy. A co by było gdy­byś nie zro­biła tego zabiegu? Uro­dzi­ła­byś dziew­czynkę. Mia­łaby teraz około szes­na­stu lat, prawda?

Sandy ski­nęła głową, sta­ra­jąc się zgad­nąć, dokąd zmie­rzam.

Susan: Przy­pu­śćmy, że ona zaszłaby w ciążę. Czy ty postą­pi­ła­byś z nią w ten sam spo­sób jak twoi rodzice z tobą?Sandy: Ni­gdy. Prze­nigdy.

Sandy uświa­do­miła sobie zna­cze­nie tego, co powie­działa.

Susan: Była­byś bar­dziej kocha­jąca. Twoi rodzice powinni być bar­dziej kocha­jący. To jest ich porażka, a nie twoja.

Sandy spę­dziła połowę swo­jego życia, kon­stru­ując szczelny mur obronny. Takie mury obronne są bar­dzo roz­po­wszech­nione wśród doro­słych dzieci tok­sycz­nych rodzi­ców. Mogą być one zbu­do­wane z róż­no­rod­nych psy­cho­lo­gicz­nych mate­ria­łów budow­la­nych. Mur zbu­do­wany przez Sandy opiera się na szcze­gól­nie wytrzy­ma­łej kon­struk­cji zwa­nej „wypar­ciem”.

Potęga wypierania

Wypar­cie jest zarówno naj­bar­dziej pry­mi­tyw­nym, jak i naj­sil­niej­szym psy­cho­lo­gicz­nym mecha­ni­zmem obron­nym. Wyko­rzy­stuje on fik­cyjną rze­czy­wi­stość dla zmi­ni­ma­li­zo­wa­nia czy nawet zane­go­wa­nia wpływu jakie­goś bole­snego życio­wego doświad­cze­nia. Powo­duje, że nie­któ­rzy z nas są nawet skłonni zapo­mnieć, co rodzice im zro­bili, pozwa­la­jąc, aby na­dal prze­by­wali na pie­de­sta­łach. Ulga, jaką przy­nosi wypar­cie, jest w naj­lep­szym przy­padku jedy­nie chwi­lowa, cena za nią jest wysoka. Wypar­cie jest jak pokrywka naszego emo­cjo­nal­nego szyb­ko­wara: im dłu­żej przy­krywa gar­nek, tym więk­sze powstaje ciśnie­nie. Wcze­śniej czy póź­niej ciśnie­nie musi wysa­dzić pokrywkę i mamy wtedy do czy­nie­nia z kry­zy­sem emo­cjo­nal­nym. Kiedy do niego docho­dzi, musimy spoj­rzeć praw­dzie w oczy, którą tak despe­racko pró­bo­wa­li­śmy ukryć, tylko że teraz musimy zro­bić to w momen­cie ogrom­nego stresu. Jeśli zaj­miemy się naszym wypar­ciem wcze­śniej, odkrę­ca­jąc zawór bez­pie­czeń­stwa i pozwa­la­jąc ciśnie­niu powoli opaść, możemy kry­zysu unik­nąć.

Nie­stety, twoje wła­sne wypie­ra­nie nie jest jedy­nym wypie­ra­niem, z jakim, być może, będziesz musiał sobie pora­dzić. Rów­nież twoi rodzice mają swoje wła­sne sys­temy wypie­ra­nia. Kiedy usi­łu­jesz odtwo­rzyć prawdę o swo­jej prze­szło­ści, szcze­gól­nie kiedy prawda ta przed­sta­wia rodzi­ców w złym świe­tle, mogą oni się upie­rać, że: „Nie było aż tak źle”, „To nie było tak, jak mówisz” czy nawet „To się wcale nie zda­rzyło”. Takie stwier­dze­nia mogą zni­we­czyć twoje próby odtwo­rze­nia swo­jej oso­bi­stej histo­rii, pro­wa­dząc do zakwe­stio­no­wa­nia two­ich wła­snych wra­żeń i wspo­mnień. Pod­ci­nają twoje zaufa­nie we wła­sną zdol­ność postrze­ga­nia rze­czy­wi­sto­ści, spra­wia­jąc, że trud­niej będzie ci odbu­do­wać poczu­cie wła­snej war­to­ści.

Wypar­cie doko­nane przez Sandy było tak silne, że nie tylko nie potra­fiła doj­rzeć rze­czy­wi­sto­ści z wła­snego punktu widze­nia, ale nie umiała rów­nież dopu­ścić do sie­bie myśli, że mogłaby być jakaś inna rze­czy­wi­stość. Czu­łam jej ból, ale musia­łam przy­naj­mniej nakło­nić ją do roz­wa­że­nia moż­li­wo­ści, że może mieć błędny obraz swo­ich rodzi­ców. Sta­ra­łam się, aby moje słowa brzmiały jak naj­mniej groź­nie:

Sza­nuję fakt, że kochasz swo­ich rodzi­ców i że wie­rzysz w ich dobroć. Jestem pewna, że zro­bili dla cie­bie wiele bar­dzo dobrych rze­czy, kiedy dora­sta­łaś. Ale musi być w tobie jakaś część, która wie, czy przy­naj­mniej prze­czuwa, że kocha­jący rodzice nie ata­kują god­no­ści dziecka oraz jego poczu­cia war­to­ści tak bez­względ­nie. Nie chcę odpy­chać cię od rodzi­ców czy reli­gii. Nie musisz się ich wypie­rać czy odstę­po­wać od Kościoła. Ale duże zna­cze­nie dla pozby­cia się depre­sji może mieć odrzu­ce­nie wyobra­że­nia, że oni są dosko­nali. Byli okrutni dla cie­bie. Zra­nili cię. Cokol­wiek zro­bi­łaś, już to uczy­ni­łaś. Żadne ich tyrady tego nie zmie­nią. Czy nie czu­jesz, jak głę­boko zra­nili tę wraż­liwą dziew­czynkę, która jest w tobie? I jakie to było nie­po­trzebne?

„Tak” wypo­wie­dziane przez Sandy było led­wie sły­szalne. Zapy­ta­łam, czy prze­raża ją taka myśl. Ski­nęła głową, nie­zdolna do roz­mowy o ogro­mie swo­jego stra­chu. Była bar­dzo dzielna, że doszła do tego miej­sca.

Beznadziejna nadzieja

Po dwóch mie­sią­cach tera­pii Sandy zro­biła pewien postęp, ale wciąż kur­czowo trzy­mała się mitu o dosko­na­ło­ści swo­ich rodzi­ców. Jeśli nie otrzą­snę­łaby się z tego mitu, na­dal obwi­nia­łaby sie­bie za wszyst­kie nie­szczę­ścia swo­jego życia. Popro­si­łam ją, aby zapro­siła rodzi­ców na swoją sesję tera­peu­tyczną. Mia­łam nadzieję, że jeśli uświa­do­mię im, jak głę­boko ich zacho­wa­nie wpły­nęło na życie Sandy, przy­znają się do wła­snej odpo­wie­dzial­no­ści, uła­twia­jąc w ten spo­sób Sandy roz­po­czę­cie naprawy jej nega­tyw­nego obrazu same sie­bie.

Nie zdą­ży­li­śmy się sobie nawet przed­sta­wić, kiedy jej ojciec wybuch­nął:

Pani dok­tor nie wie, jakim ona była złym dziec­kiem. Sza­lała za chło­pa­kami i pro­wo­ko­wała ich. Wszyst­kie jej dzi­siej­sze pro­blemy mają swoje źró­dło w tam­tym cho­ler­nym zabiegu.

Widzia­łam łzy napły­wa­jące Sandy do oczu. Pospie­szy­łam ją bro­nić:

To nie jest powód, dla któ­rego Sandy ma teraz pro­blemy i nie popro­si­łam pana tutaj po to, aby odczy­tał mi pan listę jej prze­wi­nień. Niczego nie osią­gniemy, jeśli pań­stwo po to tu przy­szli.

Ale to nie podzia­łało. W cza­sie sesji matka i ojciec Sandy nie bacząc na moje upo­mnie­nia, wymie­niali się w ata­kach na swoją córkę. Długo trwała ta godzina. Kiedy wyszli, Sandy natych­miast zaczęła za nich prze­pra­szać:

Wiem, że tak naprawdę nie sta­nęli dzi­siaj na wyso­ko­ści zada­nia, ale mam nadzieję, że polu­bi­łaś ich. To są naprawdę dobrzy ludzie, byli tylko tro­chę zde­ner­wo­wani wizytą tutaj. Może nie powin­nam była zapra­szać ich… Chyba to ich zde­ner­wo­wało. Nie są do cze­goś takiego przy­zwy­cza­jeni. Ale oni naprawdę mnie kochają… zoba­czysz, daj im jesz­cze tro­chę czasu.

Ta sesja z rodzi­cami Sandy i kilka kolej­nych jasno dowo­dziły, jak zamknięci byli na wszystko, co mogło zmie­nić ich wła­sne widze­nie pro­ble­mów Sandy. W żad­nym razie żadne z nich nie chciało przy­znać się do odpo­wie­dzial­no­ści za te pro­blemy. Sandy nato­miast na­dal ich ide­ali­zo­wała.

„ONI TYLKO PRÓ­BO­WALI POMÓC”

Wypar­cie dla wielu doro­słych dzieci tok­sycz­nych rodzi­ców jest pro­stym, nie­świa­do­mym pro­ce­sem wypy­cha­nia pew­nych wyda­rzeń i uczuć poza świa­do­mość, uda­wa­niem, że tamte zda­rze­nia ni­gdy nie miały miej­sca. Wielu z nas używa sub­tel­niej­szego spo­sobu odci­na­nia się od tego, co trudno przy­jąć racjo­na­li­za­cji. Kiedy uza­sad­niamy rozu­mowo coś bole­snego i nie­wy­god­nego, to uży­wamy „moc­nych argu­men­tów”.

Oto kilka typo­wych racjo­na­li­za­cji:

– Ojciec krzy­czał na mnie tylko dla­tego, że matka nie dawała mu spo­koju.

– Mama piła tylko dla­tego, że była samotna. Powi­nie­nem był czę­ściej zosta­wać z nią w domu.

– Ojciec bił mnie, ale on nie chciał mnie zra­nić. Chciał mi tylko dać nauczkę.

– Mama nie zwra­cała na mnie ni­gdy uwagi, ponie­waż była bar­dzo nie­szczę­śliwa.

– Nie mogę obwi­niać ojca za to, że mnie napa­sto­wał. Mama nie sypiała z nim, a męż­czyźni potrze­bują seksu. Wszyst­kie te racje rozu­mowe mają jeden wspólny mia­now­nik: służą zaak­cep­to­wa­niu tego, co jest nie do przy­ję­cia. Być może na powierzchni wydaje się, że to działa, ale pewna część cie­bie zawsze będzie znała prawdę.

„ON ROBIŁ TO TYLKO DLA­TEGO, ŻE…”

Z Louise, nie­wy­soką kobietą po czter­dzie­stce, o kasz­ta­no­wych wło­sach, roz­wo­dził się wła­śnie trzeci mąż. Zgło­siła się na tera­pię wsku­tek nale­gań swo­jej doro­słej córki, która gro­ziła zerwa­niem kon­tak­tów, jeśli Louise nie zrobi cze­goś ze swoją nie­kon­tro­lo­waną wro­go­ścią.

Kiedy po raz pierw­szy zoba­czy­łam Louise, wszystko powie­działy mi jej nie­zwy­kle sztywna postawa i zaci­śnięte usta. Była wul­ka­nem nała­do­wa­nym zło­ścią. Zapy­ta­łam ją o roz­wód, na co odpo­wie­działa, że męż­czyźni jej życia zawsze ją opusz­czali; jej obecny mąż był tego ostat­nim przy­kła­dem:

Należę do kobiet, które zawsze wybie­rają nie­od­po­wied­niego męż­czy­znę. Na początku każ­dego związku jest wspa­niale, ale ja wiem, że to nie może długo trwać.

Słu­cha­łam uważ­nie, jak Louise upar­cie powta­rzała, że wszy­scy męż­czyźni są łaj­da­kami. Następ­nie zaczęła porów­ny­wać męż­czyzn swo­jego życia z wła­snym ojcem:

Boże, dla­czego nie mogę zna­leźć kogoś podob­nego do mojego ojca? Wyglą­dał jak gwiaz­dor fil­mowy… wszy­scy go podzi­wiali. Myślę, że miał cha­ry­zmę, która przy­cią­gała ludzi. Moja matka czę­sto cho­ro­wała, a ojciec zabie­rał mnie na spa­cery… tylko on i ja. To były naj­lep­sze lata mojego życia. Męż­czyźni, któ­rzy poja­wili się po moim ojcu, po pro­stu zepsuli ten obraz.

Zapy­ta­łam, czy jej ojciec na­dal żyje, na co Louise odpo­wie­działa z wiel­kim napię­ciem:

Nie wiem. Pew­nego dnia po pro­stu znik­nął. Chyba mia­łam mniej wię­cej dzie­sięć lat. Matka była nie­zno­śna we współ­ży­ciu i on pew­nego dnia po pro­stu odszedł. Bez listu, tele­fonu, bez niczego. Boże, jak ja za nim tęsk­ni­łam! Jesz­cze w rok po jego odej­ściu na­dal każ­dej nocy byłam pewna, że zaraz usły­szę jego samo­chód pod­jeż­dża­jący pod dom … Tak naprawdę nie mogę go winić za to, co zro­bił. Był tak pełen życia. Kto chciałby być przy­wią­zany do cho­rej żony i dzie­ciaka?

Louise spę­dzała życie na wycze­ki­wa­niu na powrót swo­jego wyide­ali­zo­wa­nego ojca. Nie mogąc uświa­do­mić sobie, jak był nie­czuły i nie­od­po­wie­dzialny, Louise sto­so­wała roz­bu­do­waną racjo­na­li­za­cję dla utrzy­ma­nia we wła­snych oczach jego boskiego obrazu – nie bacząc na nie­wy­mowny ból, jaki zadał jej swoim zacho­wa­niem.

Rozu­mowe wyja­śnie­nie umoż­li­wiło jej także zaprze­cze­nie wła­snej zło­ści na niego za to, że ją porzu­cił. Nie­stety, ta wście­kłość znaj­do­wała ujście w związ­kach z innymi męż­czy­znami. Za każ­dym razem kiedy pozna­wała męż­czy­znę, dopóty wszystko szło przez jakiś czas gładko, dopóki go naprawdę nie poznała. Ale im sta­wali się sobie bliżsi, tym bar­dziej oba­wiała się porzu­ce­nia. Strach nie­zmien­nie prze­kształ­cał się we wro­gość. Nie dostrze­gała faktu, że wszy­scy męż­czyźni opusz­czali ją z tej samej przy­czyny: im bar­dziej zbli­żali się do sie­bie, tym ona sta­wała się bar­dziej wroga. Zamiast to przy­jąć, Louise upie­rała się, iż jej wro­gość była uspra­wie­dli­wiona fak­tem, że oni zawsze ją opusz­czali.

Gniewaj się, jeśli twój gniew jest słuszny

W jed­nym z pod­ręcz­ni­ków do psy­cho­lo­gii, z któ­rego korzy­sta­łam na ostat­nim roku stu­diów, zamiesz­czona była histo­ryjka obraz­kowa, ilu­stru­jąca, jak ludzie prze­no­szą uczu­cia, zwłasz­cza gniew. Pierw­szy z nich przed­sta­wiał męż­czy­znę, na któ­rego krzy­czy szef. Oczy­wi­ście, trudno było temu męż­czyź­nie zwy­my­ślać szefa, tak więc na dru­gim obrazku poka­zano, jak po powro­cie do domu – prze­no­sząc swój gniew – wrzesz­czy na żonę. Trzeci obra­zek przed­sta­wiał żonę krzy­czącą na dzieci. Dzieci sko­pały psa, a pies ugryzł kota. To, co w tych obraz­kach zro­biło na mnie naj­więk­sze wra­że­nie, oprócz ich oczy­wi­stej pro­stoty, to zadzi­wia­jąco dokładny obraz tego, jak prze­no­simy silne uczu­cia z osoby, która je spo­wo­do­wała, na cel łatwiej­szy.

Dosko­na­łym przy­kła­dem tego zja­wi­ska jest opi­nia Louise o męż­czy­znach: „To są nędzni łaj­dacy… wszy­scy, co do jed­nego. Nie można im zaufać. Zawsze odwrócą się od cie­bie. Mam dosyć bycia wyko­rzy­sty­waną przez męż­czyzn”.

Ojciec Louise porzu­cił ją. Gdyby uznała ten fakt, musia­łaby zre­zy­gno­wać ze swo­ich wypie­lę­gno­wa­nych fan­ta­zji i ze swego dosko­na­łego o nim wyobra­że­nia. Musia­łaby pozwo­lić mu odejść. Zamiast tego prze­nio­sła swój gniew i nie­uf­ność ze swo­jego ojca na innych męż­czyzn.

Dzia­ła­jąc nie­świa­do­mie, Louise upar­cie wybie­rała męż­czyzn, któ­rzy trak­to­wali ją w spo­sób, który zarówno roz­cza­ro­wy­wał ją, jak i dopro­wa­dzał do szału. Tak długo jak wyła­do­wy­wała swój gniew na męż­czyznach w ogóle, nie musiała odczu­wać gniewu na swo­jego ojca.

Sandy, którą spo­tka­li­śmy wcze­śniej w tym roz­dziale, prze­nio­sła na swo­jego męża gniew i roz­cza­ro­wa­nie, które czuła do rodzi­ców za spo­sób, w jaki potrak­to­wali jej ciążę, a następ­nie abor­cję. Nie mogła pozwo­lić sobie, aby czuć złość na rodzi­ców – to sta­no­wiło zagro­że­nie dla ich wyide­ali­zo­wa­nego obrazu.

Nie mów źle o zmarłych

Śmierć nie koń­czy ide­ali­zo­wa­nia tok­sycz­nych rodzi­ców. W zasa­dzie może je nawet wzmoc­nić.

Choć trudno jest uznać krzywdę wyrzą­dzoną przez żyją­cego rodzica, nie­skoń­cze­nie trud­niej jest oskar­żać tego z rodzi­ców, który nie żyje. Ist­nieje nie­zwy­kle silne kul­tu­rowe tabu doty­czące mówie­nia źle o zmar­łych, ponie­waż wygląda to tak, jak byśmy kry­ty­ko­wali tych, któ­rzy nie mogą się bro­nić. W rezul­ta­cie śmierć opro­mie­nia pew­nego rodzaju świę­to­ścią nawet naj­gor­szego tyrana. Ide­ali­zo­wa­nie zmar­łych rodzi­ców jest pra­wie auto­ma­tyczne.

Nie­stety, kiedy tok­sycz­nego rodzica chroni świę­tość grobu, ci, któ­rzy żyją, na­dal noszą w sobie emo­cjo­nalne pozo­sta­ło­ści po zmar­łym. Cho­ciaż powie­dze­nie: „Nie mów źle o zmar­łych” może być tylko prze­cho­wy­wa­nym w pamięci fra­ze­sem, to nie­stety czę­sto blo­kuje ono praw­dziwe roz­wią­za­nie naszych kon­flik­tów z tymi, któ­rzy ode­szli.

„ZAWSZE POZO­STA­NIESZ MOIM NIE­PO­WO­DZE­NIEM”

Vale­rie, kobieta przed czter­dziestką, wysoka, drob­nej budowy, z zawodu muzyk, zgło­siła się do mnie za namową naszego wspól­nego zna­jo­mego, który podej­rze­wał, że wystę­pu­jący u Vale­rie brak pew­no­ści sie­bie unie­moż­li­wia jej wyko­rzy­sta­nie wszyst­kich posia­da­nych przez nią moż­li­wo­ści w karie­rze pio­sen­kar­skiej. Po pierw­szych pięt­na­stu minu­tach naszej pierw­szej sesji Vale­rie przy­znała, że jej kariera zmie­rza doni­kąd:

Już od ponad roku nie mam żad­nej pracy zwią­za­nej z moim zawo­dem, nawet w barze. Aby zapła­cić czynsz, pra­cuję w biu­rze w czy­imś zastęp­stwie. Nie wiem. Może to jakiś zły sen. Zeszłego wie­czora jadłam obiad z moją rodziną i roz­mowa zeszła na moje pro­blemy. Ojciec powie­dział: „Nie martw się. Ty zawsze pozo­sta­niesz moim nie­po­wo­dze­niem”. Jestem pewna, że on nie zda­wał sobie sprawy, jak to bar­dzo boli, ale te słowa naprawdę zała­mały mnie.

Powie­dzia­łam Vale­rie, że w takich oko­licz­no­ściach każdy poczułby się zra­niony. Ojciec był wobec niej okrutny i ubli­ża­jący. Odpo­wie­działa:

To dla mnie nic nowego. To histo­ria mojego życia. Zawsze byłam rodzin­nym wyrzut­kiem. Obwi­niano mnie o wszystko. Jeśli ojciec i mama mieli pro­blemy, to była moja wina. Zawsze powta­rzał to samo. A jed­nak kiedy zro­bi­łam coś, aby mu się przy­po­do­bać, roz­pie­rała go duma i prze­chwa­lał się mną przed swo­imi przy­ja­ciółmi. Cza­sami czu­łam się tak, jak­bym sie­działa na emo­cjo­nal­nej huś­tawce.

Po kilku tygo­dniach pracy, kiedy Vale­rie już zaczy­nała mieć kon­takt z ogro­mem zło­ści i smutku, pro­ces ten został zakłó­cony nie­spo­dzie­wa­nym wyda­rze­niem: jej ojciec zmarł na atak serca. Była to śmierć zaska­ku­jąca, nagła, taka, na jaką nikt nie jest przy­go­to­wany. Vale­rie była przy­gnie­ciona cię­ża­rem winy za cały gniew, jaki wyra­ziła na niego w cza­sie tera­pii.

Usia­dłam w kościele, kiedy wygła­szano prze­mowy pochwalne i kiedy usły­sza­łam ten potok słów o tym, jakim wspa­nia­łym czło­wie­kiem był przez całe życie, poczu­łam się jak świ­nia, że pró­bo­wa­łam obwi­niać go za moje pro­blemy. Chcia­łam jedy­nie odpo­ku­to­wać za cier­pie­nie, jakie mu zada­łam. Wciąż myśla­łam o tym, jak bar­dzo go kocha­łam i jaką suką byłam zawsze dla niego. Nie chcę już wię­cej mówić o tych przy­krych spra­wach… dajmy teraz temu spo­kój.

Roz­pacz Vale­rie zbiła ją z tropu na pewien czas, ale w końcu uświa­do­miła sobie, że śmierć ojca nie może odmie­nić tego, jak odno­sił się do niej, gdy była dziec­kiem, a potem osobą doro­słą.

Vale­rie uczęsz­cza na tera­pię już pra­wie sześć mie­sięcy. Jestem szczę­śliwa, kiedy widzę, jak rośnie jej pew­ność sie­bie. Na­dal pró­buje zro­bić karierę pio­sen­kar­ską i nie ma już mowy o rezy­gna­cji.

Zdjąć ich z piedestałów

Rodzice zacho­wu­jący się jak bogo­wie usta­na­wiają zasady, doko­nują osą­dów i zadają ból. Jeśli glo­ry­fi­ku­jesz swo­ich rodzi­ców, żywych czy umar­łych, to zga­dzasz się żyć według ich kon­cep­cji rze­czy­wi­sto­ści. Akcep­tu­jesz bole­sne uczu­cia jako ele­ment two­jego życia. Być może nawet rozu­mowo je uspra­wie­dli­wiasz jako dobre dla cie­bie. Nad­szedł czas, aby z tym skoń­czyć.

Kiedy spro­wa­dzisz swo­ich tok­sycz­nych rodzi­ców na zie­mię, kiedy znaj­dziesz w sobie odwagę, aby spoj­rzeć na nich reali­stycz­nie, możesz zacząć w kon­tak­tach z nimi wyrów­ny­wać siły.

Rozdział 2. „To, iż nie mieliście złych zamiarów, nie znaczy, że nie bolało”

Rozdział 2

„To, iż nie mieliście złych zamiarów, nie znaczy, że nie bolało”

Rodzice nieadekwatni

Dzieci posia­dają pewne pod­sta­wowe, nie­na­ru­szalne prawa: powinny być kar­mione, ubie­rane, ochra­niane i bez­pieczne. Ale zara­zem mają prawo do roz­woju emo­cjo­nal­nego, do sza­cunku dla swych uczuć, a także do tego, by trak­to­wano je w spo­sób umoż­li­wia­jący roz­wój poczu­cia wła­snej war­to­ści.

Dzieci mają rów­nież prawo do tego, by ich zacho­wa­nia były ogra­ni­czane przez rodzi­ców w spo­sób wła­ściwy. Mają prawo do popeł­nia­nia błę­dów oraz do tego, by przy­wo­ły­wano je do porządku bez fizycz­nych czy emo­cjo­nal­nych nad­użyć.

Dzieci mają przede wszyst­kim prawo, aby być dziećmi. Mają prawo prze­żyć swoje młode lata z rado­ścią, spon­ta­nicz­nie i nie­od­po­wie­dzial­nie. Natu­ral­nie, w miarę jak dzieci dora­stają, kocha­jący rodzice winni pie­lę­gno­wać ich doj­rza­łość, powie­rza­jąc im pewną dozę odpo­wie­dzial­no­ści i rodzinne obo­wiązki, ale ni­gdy za cenę dzie­ciń­stwa.

Jak uczymy się żyć w świecie

Dzieci nasią­kają jak gąbka bez zasta­no­wie­nia zarówno wer­bal­nymi, jak i pozawer­bal­nymi infor­ma­cjami. Słu­chają rodzi­ców, obser­wują ich i naśla­dują ich zacho­wa­nie. Ponie­waż mają mało punk­tów odnie­sie­nia poza rodziną, to, czego nauczą się w domu o sobie samych i o innych, staje się dla nich uni­wer­salną prawdą wyrytą głę­boko w ich umy­słach. Modele ról rodzi­ciel­skich w istotny spo­sób decy­dują o roz­woju poczu­cia wła­snej toż­sa­mo­ści dziecka, zwłasz­cza w okre­sie gdy kształ­tuje ono swoją toż­sa­mość płciową. Cho­ciaż role rodzi­ciel­skie w cza­sie ostat­nich dwu­dzie­stu lat ule­gły zaska­ku­ją­cym zmia­nom, rodzice mają dzi­siaj te same obo­wiązki, jakie miało poko­le­nie ich rodzi­ców:

1. Powinni zaspo­ka­jać fizyczne potrzeby swo­ich dzieci.

2. Powinni ochra­niać swoje dzieci przed fizyczną krzywdą.

3. Powinni zaspo­ka­jać dzie­cięce potrzeby miło­ści, uwagi i przy­wią­za­nia.

4. Powinni chro­nić swoje dzieci przed krzywdą uczu­ciową.

5. Powinni trosz­czyć się o krę­go­słup moralny swo­ich dzieci.

Oczy­wi­ście, lista mogłaby zawie­rać znacz­nie wię­cej punk­tów, ale tych pięć obo­wiąz­ków sta­nowi pod­stawę odpo­wie­dzial­nego rodzi­ciel­stwa. Tok­syczni rodzice, o któ­rych będziemy mówić, rzadko wycho­dzą poza pierw­szy punkt na liście. W więk­szo­ści są oni, lub byli, poważ­nie zachwiani w swo­jej rów­no­wa­dze emo­cjo­nal­nej czy zdro­wiu psy­chicz­nym. Czę­sto nie tylko nie mogą zaspo­koić potrzeb dzieci, ale wręcz ocze­kują i wyma­gają, aby to dzieci trosz­czyły się o ich potrzeby.

Kiedy rodzic narzuca dziecku odpo­wie­dzial­ność rodzi­ciel­ską, role w rodzi­nie stają się nie­okre­ślone, znie­kształ­cone lub odwró­cone. Dziecko, które jest zmu­szone stać się swoim wła­snym rodzi­cem, lub też stać się rodzi­cem dla wła­snego rodzica, nie ma kogo naśla­do­wać, od kogo się uczyć i kogo sza­no­wać. Oso­bo­wość dziecka pozba­wiona modelu ról rodzi­ciel­skich w tym decy­du­ją­cym momen­cie roz­woju emo­cjo­nal­nego jest wysta­wiona na dry­fo­wa­nie po nie­przy­ja­znym morzu cha­osu.

Les, trzy­dzie­stocz­te­ro­letni wła­ści­ciel sklepu spor­to­wego, przy­szedł do mnie, ponie­waż był pra­co­ho­li­kiem i to go uniesz­czę­śli­wiało.

Moje mał­żeń­stwo dia­bli wzięli, bo ni­gdy nic innego nie robi­łem, tylko pra­co­wa­łem. Albo nie było mnie w domu, albo pra­co­wa­łem w domu. Żonę zmę­czyło życie z robo­tem i ode­szła. Teraz dzieje się to samo z nową kobietą w moim życiu. Nie­na­wi­dzę tego. Naprawdę. Tylko nie wiem, jak pro­blem roz­wią­zać.

Les powie­dział mi, że ma kło­poty z wyra­ża­niem wszel­kich uczuć, szcze­gól­nie sub­tel­nych uczuć miło­snych. Słowo „zabawa”, stwier­dził z gory­czą, nie mie­ści się w jego słow­niku.

Chciał­bym wie­dzieć, co zro­bić, aby moja dziew­czyna była szczę­śliwa, ale za każ­dym razem, kiedy zaczy­namy roz­ma­wiać, jakoś zawsze kie­ruję roz­mowę na pracę, i ona się dener­wuje. Być może dzieje się tak dla­tego, że praca to jedyna rzecz, któ­rej nie psuję.

Przez nie­mal pół godziny Les nie prze­sta­wał prze­ko­ny­wać mnie, jak bar­dzo gma­twał swoje związki:

Kobiety, z któ­rymi się wiążę, zawsze narze­kają, że nie poświę­cam im wystar­cza­jąco dużo czasu i uczu­cia. I to jest prawda. Jestem wsza­wym narze­czo­nym i byłem naprawdę wsza­wym mężem.

Prze­rwa­łam mu, mówiąc: „I masz wszawy obraz sie­bie. Wydaje ci się, że tylko kiedy pra­cu­jesz, jesteś w porządku. Zga­dza się?”.

To jest coś, co wiem, jak robić… i robię to dobrze, pra­cuję około sie­dem­dzie­się­ciu pię­ciu godzin w tygo­dniu… ale ja zawsze ura­bia­łem sobie ręce po łok­cie… nawet kiedy byłem dziec­kiem. Widzisz, byłem naj­star­szy spo­śród trzech chło­pa­ków. Wydaje mi się, że kiedy mia­łem osiem lat, mama prze­żyła pewien rodzaj zała­ma­nia ner­wo­wego. Od tego czasu nasz dom był zawsze ponury, z zacią­gnię­tymi zasło­nami. Matka zawsze wyglą­dała nie­dbale, w zasa­dzie cią­gle cho­dziła w szla­froku. Ni­gdy dużo nie mówiła. W moich naj­wcze­śniej­szych wspo­mnie­niach widzę ją z fili­żanką kawy w jed­nej ręce i papie­ro­sem w dru­giej, pochło­niętą bez reszty oglą­da­niem tych swo­ich prze­klę­tych mydla­nych oper. Ni­gdy nie wsta­wała, zanim nie wyszli­śmy do szkoły. Tak więc moim zada­niem było nakar­mie­nie dwóch młod­szych braci, zapa­ko­wa­nie im śnia­da­nia i odpro­wa­dze­nie do szkol­nego auto­busu. Kiedy wra­ca­li­śmy do domu, ona leżała z radiem przy uchu lub uci­nała sobie jedną ze swo­ich trzy­go­dzin­nych drze­mek. Połowę czasu, który moi kum­ple spę­dzali, gra­jąc w piłkę, ja byłem uwią­zany w domu, gotu­jąc obiad i sprzą­ta­jąc. Nie­na­wi­dzi­łem tego, ale ktoś to musiał robić.

Zapy­ta­łam Lesa, gdzie w tym wszyst­kim był jego ojciec.

Tato dużo podró­żo­wał w inte­re­sach i w zasa­dzie, po pro­stu, zre­zy­gno­wał z kon­tak­tów z matką. Naj­czę­ściej spał w pokoju gościn­nym… to było naprawdę prze­dziwne mał­żeń­stwo. Wysy­łał ją do wielu leka­rzy, ale nic nie pomo­gli, więc po pro­stu się pod­dał.

Powie­dzia­łam Lesowi, że czuję, jak bar­dzo samotny musiał być tam­ten chło­piec. Zbył moje współ­czu­cie, odpo­wia­da­jąc:

Mia­łem zbyt dużo pracy, aby lito­wać się nad sobą.

Złodzieje dzieciństwa

Jako dziecko Les był bar­dzo czę­sto prze­cią­żony obo­wiąz­kami, które nor­mal­nie należą do rodzi­ców. Ponie­waż został zmu­szony do zbyt szyb­kiego i przed­wcze­snego dora­sta­nia, został okra­dziony z dzie­ciń­stwa. Kiedy jego przy­ja­ciele grali na podwórku w piłkę, Les był w domu, wypeł­nia­jąc rodzi­ciel­skie obo­wiązki. Aby rodzina pozo­stała rodziną, Les musiał stać się małym doro­słym. Miał nie­wielką szansę, aby być wesoły czy bez­tro­ski. Ponie­waż jego wła­sne potrzeby były fak­tycz­nie igno­ro­wane, nauczył się radzić sobie z samot­no­ścią i emo­cjo­nalną depry­wa­cją, twier­dząc, że nawet nie czuje takich potrzeb. Był po to, aby opie­ko­wać się innymi. On sam się nie liczył. Co jesz­cze smut­niej­sze, oprócz pod­ję­cia roli głów­nego opie­kuna swo­ich braci Les stał się rów­nież rodzi­cem dla swo­jej matki:

Kiedy tato był w domu, wycho­dził do pracy około siód­mej i wiele razy nie wra­cał do domu wcze­śniej niż przed pół­nocą. Kiedy wycho­dził, zawsze mi mówił: „Nie zapo­mnij odro­bić lek­cji i opie­kuj się matką. Sprawdź, czy ma co jeść. Nie pozwól swoim bra­ciom roz­ra­biać… i spró­buj zro­bić coś, aby się uśmiech­nęła”. Spę­dzi­łem wiele czasu, pró­bu­jąc zorien­to­wać się, jak uczy­nić matkę szczę­śliwą. Byłem pewien, że jest coś takiego, co mogę zro­bić i co sprawi, że wszystko znowu będzie w porządku… że ona wróci do sie­bie. Ale obo­jęt­nie co robi­łem, nic się nie zmie­niało. I na­dal tak jest. Czuję się paskud­nie, jeśli o to cho­dzi.

Oprócz wywią­zy­wa­nia się z obo­wiąz­ków domo­wych i wycho­wa­nia dzieci, co byłoby przy­tła­cza­jące dla każ­dego dziecka, ocze­ki­wano od Lesa roz­to­cze­nia emo­cjo­nal­nej opieki nad matką. To oka­zało się być przy­czyną jego nie­po­wo­dzeń. Dzieci usi­dlone przez takie żenu­jące odwró­ce­nie ról nie­ustan­nie pono­szą porażki. Jest prze­cież nie­moż­li­wo­ścią, aby funk­cjo­no­wały jak doro­śli, ponie­waż nie są ludźmi doro­słymi. Nie rozu­mieją jed­nak, dla­czego pono­szą porażki; czują się z tego powodu w jakiś spo­sób gor­sze i winne.

W przy­padku Lesa potrzeba pracy w znacz­nie więk­szym wymia­rze czasu niż to nie­zbędne słu­żyła podwój­nemu celowi: chro­niła go przed kon­fron­ta­cją z samot­no­ścią i depry­wa­cją (zarówno dzie­ciń­stwa, jak i wieku doj­rza­łego) oraz wzmac­niała jego zadaw­nione prze­ko­na­nie, że ni­gdy nie zro­bił wystar­cza­jąco dużo. Les żył z wyobra­że­niem, że jeśli dołoży sobie jesz­cze kilka godzin pracy, to dowie­dzie, iż jest czło­wie­kiem naprawdę war­to­ścio­wym i na swoim miej­scu, który naprawdę może dobrze wyko­nać swoje zada­nie. W isto­cie na­dal pró­bo­wał uczy­nić swoją matkę szczę­śliwą.

CZY TO KIE­DYŚ SIĘ SKOŃ­CZY

Les nie zauwa­żał, że rodzice na­dal spra­wo­wali tok­syczną wła­dzę nad jego doro­słym życiem. Jed­nakże kilka tygo­dni póź­niej zwią­zek pomię­dzy obec­nymi zma­ga­niami i dzie­ciń­stwem zna­lazł się w cen­trum jego uwagi.

Boże, ten, kto powie­dział, że: „Im bar­dziej wszystko się zmie­nia, tym bar­dziej wszystko pozo­staje takie samo”, naprawdę wie­dział, co mówi. Miesz­kam w Los Ange­les już od sze­ściu lat, ale jeśli cho­dzi o moją rodzinę, nie mogę mieć wła­snego życia. Dzwo­nią do mnie kilka razy w tygo­dniu. Docho­dzi do tego, że boję się odbie­rać tele­fony. Naj­pierw zaczyna ojciec: „Twoja mama jest taka przy­gnę­biona… nie mógł­byś wziąć kilku dni urlopu i przy­je­chać? Wiesz, ile to by dla niej zna­czyło!”. Potem podcho­dzi ona i mówi mi, że jestem jej całym życiem i że nie wie, jak długo jesz­cze pożyje. I co ty na to powiesz? Co drugi raz po pro­stu wska­kuję do samo­lotu… Jeśli nie pojadę, dobija mnie poczu­cie winy. Ale to ni­gdy nie wystar­cza. Nic nie wystar­cza. Rów­nie dobrze mógł­bym oszczę­dzać na bile­tach lot­ni­czych. Może w ogóle nie powi­nie­nem był się wypro­wa­dzać.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki