Kołyski Rzeszy - Coburn Jennifer - ebook + audiobook + książka

Kołyski Rzeszy ebook i audiobook

Coburn Jennifer

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Inspirowana faktami powieść o trzech niemieckich kobietach, które spotkały się w bawarskim domu reprodukcyjnym. Gundi Shiller, blond piękność, desperacko próbuje ukryć żydowskie pochodzenie swojego nienarodzonego dziecka. Hilde Kramer to fanatycznie oddana faszystowskiemu systemowi młoda kochanka nazistowskiego urzędnika. Irma Binz pracuje w domu jako pielęgniarka. Każda z nich przystąpiła do programu Lebensborn z innego powodu, ale wszystkie łączy terror nazistowskich Niemiec Hitlera.

Jennifer Coburn – absolwentka Uniwersytetu Michigan. Jest dziennikarką oraz autorką sześciu współczesnych powieści i współautorką czterech antologii literackich. Została wielokrotnie nagrodzona za pamiętnik z podróży, „We'll Always Have Paris”, poświęcony przygodom matki i córki przemierzających Europę. Pisała dla „U-T San Diego”, „Washington Post”, „Miami Herald”, „Mothering Magazine”, „The Huffington Post”, Salon.com i wielu innych gazet i magazynów. Mieszka w San Diego z mężem Williamem i ich córką Katie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 358

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 33 min

Oceny
4,3 (84 oceny)
47
24
8
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tedi_now

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita historia w doskonałej interpretacji Maszy Boguckiej.
00
coolturka

Dobrze spędzony czas

Stowarzyszenie Lebensborn stanowiło część nazistowskiego planu stworzenia tak zwanej rasy panów. To tajny program hodowlany, w którym oficerowie SS zapładniali młode kobiety o aryjskim rodowodzie. Funkcjonował od 1935 roku do końca wojny, w ciągu dziesięciu lat w 30 domach urodziło się prawie dwadzieścia tysięcy dzieci. Jego twórca Heinrich Himmler od 1939 roku posunął się o krok dalej, nakazał bowiem niemieckim żołnierzom porywać niemowlęta i małe dzieci o aryjskim wyglądzie z krajów okupowanych, głównie z Polski. Taki los spotkał dwieście tysięcy dzieci. Jak głęboka była nazistowska indoktrynacja, skoro młode kobiety często dobrowolnie zgłaszały się do tego programu, chętnie oddawały swoje dzieci innym niemieckim rodzinom, a urodzenie dziecka Hitlerowi uważały za swój patriotyczny obowiązek? "Kołyski Rzeszy" to dzieło fikcyjne, w którym autorka, Jennifer Coburn na przykładzie trzech swoich bohaterek prezentuje trzy postawy niemieckiego społeczeństwa w czasach Trzeciej Rzeszy Gun...
00
jolad6
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Jako dopełnienie zachęcam do obejrzenia filmu Matki Rzeszy. Także porusza temat Lebensbornu
00
Iris12

Nie oderwiesz się od lektury

Pięknie opisany obrzydliwy fragment historii.
00
ZabaWberecie

Nie oderwiesz się od lektury

piękna ksiazka. chce się więcej.
00

Popularność




RECENZJE

W Kołyskach RzeszyOpowieść podręcznej spotyka się z drugą wojną światową. Zagłębiamy się w mało znaną historię hitlerowskiego programu Lebensbornu, którego celem było masowe wyhodowanie idealnych dzieci rasy panów. Los zetknął ze sobą w bawarskim domu opiekuńczym trzy Niemki: jasnowłosą piękność, ukrywającą żydowskie pochodzenie nienarodzonego dziecka, fanatyczną kochankę nazistowskiego oficjela i pielęgniarkę, która z rozpaczliwą determinacją próbowała nie rzucać się w oczy w miejscu, gdzie prowadzony był złowrogi program przymusowych adopcji, bezwzględnej eugeniki i czystek rasowych. Debiutancka powieść historyczna Jennifer Coburn jest znakomita, zapadająca w pamięć i genialnie intrygująca!

– KATE QUINN

autorka bestselleru „New York Timesa” Kod róży

Kołyski Rzeszy podobały mi się ogromnie, fascynujące i doskonale udokumentowane spojrzenie Jennifer Coburn na mało znany nazistowski program hodowli ludzi oraz trzy kobiety, których losy się skrzyżowały w jego ramach. Nie przegapcie tego wspaniałego debiutu historycznej fikcji!

– MARTHA HALL KELLY

autorka bestselleru „New York Timesa” Liliowe dziewczyny

W Kołyskach Rzeszy Jennifer Coburn porusza temat nazistowskiego programu hodowli ludzi, Lebensbornu, który stworzył niesławny Heinrich Himmler. W opowieści Coburn śledzi losy trzech kobiet – rozdartej wewnętrznie pielęgniarki, ciężarnej dziewczyny deportowanego Żyda i fanatyczki, kochanki wysoko postawionego nazisty – które trafiły do Heim Hochland, ośrodka dla młodych kobiet w ciąży. W miarę upływu czasu wychodzi na jaw przytłaczająca nieludzkość programu – niemowlęta przekazywane do adopcji „porządnym niemieckim rodzinom”, mimo protestów matek, orgie oficerów, a nawet porywanie dzieci z krajów okupowanych – która wystawia na próbę męstwo bohaterek. Udokumentowany materiałem źródłowym, pełny fascynujących szczegółów debiut w powieści historycznej Coburn pozwala przeniknąć mniej znany fragment przerażającego świata drugiej wojny światowej. Koniecznie przeczytajcie też szczegółową notę autorki na końcu!

– KRISTIN HARMEL

autorka bestselleru „New York Timesa” Las znikających gwiazd

Jennifer Coburn przedstawia nieopowiedzianą historię w wartkiej, rozdzierającej serce, chwilami wstrząsającej powieści, intrygującej do ostatniej strony. Zapadająca w pamięć fabuła i doskonale nakreślone postacie sprawiają, że czytelnik nie może oderwać się od książki i chce się dowiedzieć, co będzie dalej.

– MICHELLE GABLE

autorka bestsellerów „New York Timesa”: Apartament w Paryżu i The Lipstick Bureau

Mistrzowskie Kołyski Rzeszy zaglądają za kulisy nazistowskiego programu udoskonalania rasy, Lebensborn. Z wdziękiem i po mistrzowsku Jennifer Coburn tworzy niezapomniane bohaterki, które chwytają za serce. Czytałam bez tchu rozdział po rozdziale. Nie mogłam jej odłożyć, aż do brawurowego finału.

– SARAH MCCOY

autorka bestselleru „New York Timesa” Mustique Island

W tej powieści Jennifer Coburn oddaje przekonująco głos tym, które najbardziej dotknęło szaleństwo Adolfa Hitlera i nieludzki program hodowli czystych rasowo potomków. Mamy przed sobą doskonale udokumentowaną i opowiedzianą z wielką dbałością i wnikliwością historię z czasu drugiej wojny światowej, której lekcji nie powinno się – nie wolno – zapomnieć.

– SUSAN MEISSNER

autorka bestselleru „New York Timesa” The Nature of Fragile Things

Coburn zachwyca czytelnika opowieścią o trzech nietuzinkowych kobietach uwikłanych w sieć nazistowskiego programu Lebensborn, elementu hitlerowskiego planu stworzenia rasy panów… trudno uwierzyć, że jest to opowieść oparta na faktach. Rewelacja!

– TRACEY ENERSON WOOD

autorka międzynarodowego i amerykańskiego bestselleru The War Nurse

W tej wstrząsającej opowieści o mało znanym nazistowskim ośrodku opiekuńczym w Bawarii zderzają się nadzieje i marzenia trzech kobiet. Jennifer Coburn napisała odważną i oryginalną książkę; wielbiciele fikcji historycznej odkryją w niej porywającą – i ważną – lekturę.

– KITTY ZELDIS

autorka Not Our Kind

Wszystkim dzieciom ze społeczności Lebensbornu, którym Trzecia Rzesza ukradła życie

W przypadku rodzin SS , które miały to „nieszczęście”, że nie były w stanie spłodzić wystarczająco dużo dzieci na własną rękę, powinno stać się „przyjętym zwyczajem przyjmowanie pozamałżeńskich albo osieroconych dzieci dobrej krwi i ich wychowywanie”.

– PETER LONGERICH, Himmler. Buchalter śmiercitłum. Jarosław Skowroński, Sebastian Szymański, Warszawa 2014

1Gundi

Berlin, kwiecień 1939

Jeśli Gundi Schiller myślała, że rano chciało jej się wymiotować, było to niczym w porównaniu z falą mdłości, która dopadła ją, gdy wchodziła do gabinetu doktora Vogla po wyniki badań. Zastała tam matkę: siedziała na krześle i dziergała, postukując drutami.

Elsbeth podniosła wzrok i uśmiechnęła się do córki, nie gubiąc oczka, a gruba brązowa wełna leżąca na jej kolanach zmieniała się w kocyk. Chociaż obecność matki w poczekalni była niemile widzianym najściem, to jednak Gundi najbezpieczniej na świecie czuła się z matką u boku. Odkąd dwa lata temu zaczęła studia na uniwersytecie, przepełniały ją sprzeczne uczucia wobec matki.

– Mutti1, źle się czujesz? – spytała Gundi, mając nadzieję, że to tylko zbieg okoliczności.

Może Elsbeth przyszła na wizytę do doktora Vogla z powodu sztywniejącego ramienia. W końcu był lekarzem rodzinnym. Może doktor Vogel poprosił Gundi o osobiste przyjście, zamiast podać wyniki testu przez telefon, bo chciał ją zniechęcić do przedmałżeńskiego seksu. Może chciał jej pogrozić palcem i ostrzec, że następnym razem może nie mieć tyle szczęścia. „Boże, proszę, niech chodzi właśnie o to”.

– Czuję się doskonale, Liebchen2 – odpowiedziała matka, druty w końcu znieruchomiały.

Uśmiech Elsbeth przywiódł Gundi na myśl maślaną bułeczkę, słodką i sycącą. Tym bardziej że mama była niska i okrągła. Elsbeth uniosła brwi.

– Ważniejsze jest pytanie, jak ty się czujesz?

„Ona wie”. Serce Gundi zabiło szybciej, poczuła, jak kropelki zimnego potu zbierają jej się między miękkimi blond kosmykami, które okalały jej czoło. „W jaki sposób się dowiedziała?”

Gundi kurczowo trzymała się kruchej ewentualności, że może było to całkiem niewinne pytanie.

– Chyba mi coś zaszkodziło. Nic poważnego – odpowiedziała ze słabym uśmiechem.

Pielęgniarka z gładkim kokiem spoczywającym na karku otworzyła drzwi prowadzące do gabinetów.

– Gundi Schiller – obwieściła melodyjnym głosem, który nie pasował do jej surowego wyglądu.

Gdy pielęgniarka wyłowiła wzrokiem Gundi, rzuciła jej spojrzenie, do którego dziewczyna przywykła – wyrażające natychmiastowe uznanie. Ludzie zdawali się wiedzieć wszystko, czego potrzebowali, kiedy tylko spojrzeli na anielską twarz Gundi. Mimo drobnej niedoskonałości, niewielkiej przerwy między przednimi zębami, była rozbrajająco kusząca. Gundi zaczęła przyciągać uwagę innych, odkąd rozkwitła jej kobiecość, ale teraz, w wieku dwudziestu lat, dochodziła do wniosku, że uroda wcale nie daje jej władzy, raczej tylko jej iluzję. Coraz mniej i mniej osób interesowało się tym, co miała do powiedzenia; uśmiechali się i kiwali głowami, gdy mówiła, ale tworzyli sobie własny obraz pięknej dziewczyny, taki, jaki chcieli.

Gundi modliła się w duchu, by się okazało, że tak naprawdę nie jest w ciąży. Była jednak prawie pewna, że nosi w sobie dziecko mężczyzny, którego nie widziała od dwóch miesięcy. Wiedziała doskonale, że Leo nie wyjechałby bez niej z Niemiec. Gdzie zatem był?

Przymknęła na chwilę oczy i przypomniała sobie głos chłopaka nakłaniającego ją, by uciekła z nim do Paryża. Żeby już nigdy nie zobaczyli żadnego nazisty. Mogliby skuteczniej działać w ruchu oporu z bezpiecznej odległości, gwarantował Leo.

Powinna była go posłuchać. Wszyscy z Edelweißpiraten, Szarotkowych Piratów, zniknęli. Jedyni ludzie, na których mogła polegać lub od których mogła uzyskać jakieś informacje, najprawdopodobniej ukrywali się albo, co gorsza, zostali aresztowani.

– Fräulein3 Schiller, pan doktor czeka – ponagliła ją niecierpliwie pielęgniarka.

Elsbeth wstała z krzesła i z lekkim uśmiechem położyła ręce na policzkach Gundi.

– Doktor Vogel dzwonił do mnie rano. Mamy plan.

Oczy Gundi wypełniły łzy. Właśnie takie słowa potrzebowała usłyszeć, tyle że nie z ust matki.

Gdy szły korytarzem, na każdy jeden długi krok Gundi Elsbeth stawiała dwa. Matka i córka weszły do gabinetu doktora Vogla, gdzie znajdował się jeszcze jeden mężczyzna w białym fartuchu.

– Gundi, Frau4 Schiller, miło was widzieć – przywitał się doktor Vogel i wskazał Gundi miejsce na leżance, a Elsbeth stołek w rogu. – Poprosiłem doktora Gregora Ebnera, żeby nam dziś towarzyszył.

Doktor Ebner nie był większy od Vogla, ale jakimś sposobem zajmował więcej miejsca. Okrągłe, sowie okulary spoczywały na okrągłych jak jabłka policzkach. Wysunął podbródek i przespacerował się po gabinecie, okrążył Gundi, oceniając ją na zimno z rękami splecionymi za plecami.

Gundi zauważyła przypinkę z czarną swastyką w kołnierzu fartucha doktora Ebnera. Złota obwódka oznaczała, że był jednym z pierwszych członków partii narodowosocjalistycznej, prawdziwym wyznawcą. Wielu Niemców wskoczyło na wóz Hitlera po tym, jak został Führerem, ale osoby, które przysięgały lojalność NSDAP, kiedy jeszcze była mało znaczącą organizacją, należały do innego gatunku.

Gundi odwróciła głowę od doktora Ebnera i zamiast tego skupiła się na zegarze tykającym nad drzwiami. Było dwadzieścia po czwartej. Wyobraziła sobie, że nie siedzi na tapicerowanej leżance, tylko na drewnianym krześle z przodu sali wykładowej na Uniwersytecie Humboldtów, gdzie profesor Hirsch kończy właśnie wykład z ekonomii i zaczyna odpowiadać na pytania studentów. Jakże żałowała, że nie jest tam, niecały kilometr stąd, a jakby w innym wszechświecie.

Doktor Vogel nie zmienił wystroju gabinetu od piętnastu lat, odkąd Gundi znajdowała się pod jego opieką. Pomieszczenie było ascetyczne: pełnowymiarowy szkielet obok tablicy do badania wzroku na białej ścianie i waga przymocowana do podłogi. Za leżanką stał metalowy wózek z wacikami, szklanymi fiolkami i czymś, co wyglądało jak cyrkiel, którego używała na lekcjach geometrii w gimnazjum. Gundi potarła ramiona, poczuła zimno.

Wyjrzała za okno i zauważyła, że przy ulicy zakwitło drzewo wiśniowe. Małe różowe kwiaty były już na pół otwarte, jakby wybudzały się z głębokiego snu.

– No, no, widzę, że nic a nic nie przesadziłeś. Co za ślicznotka. – Doktor Ebner parsknął śmiechem i poklepał Vogla po plecach. Potem odwrócił się do Elsbeth. – Doktor Vogel powiedział mi, że jest pani wdową – rzekł i wysunął podbródek w wyraźnie wyćwiczony sposób. Elsbeth kiwnęła głową. – Trzeba być silną kobietą, żeby samotnie wychować dziecko – ciągnął Ebner. – Przykro mi, że dźwigała pani ten ciężar sama.

Gundi dostrzegła wymuszony uśmiech i wyczuła, że matka w środku się najeżyła. Ludzie często zakładali, że wychowywanie dziecka w pojedynkę to ciężar, ale jej matka zawsze powtarzała, że życie jest łatwiejsze, gdy się jest samodzielnym rodzicem. Bez Waltera było mniej pieniędzy, za to miały spokój.

Głos doktora Vogla przywrócił Gundi do rzeczywistości.

– Rano przyszły wyniki twoich badań i na miejscu byłyby gratulacje, chociaż, oczywiście, okoliczności nie są idealne. – Kiwnął głową, jakby oczekiwał na potwierdzenie z jej strony.

Serce Gundi zabiło głucho. Zostanie matką. Zatrzymany okres, nabrzmiałe piersi i mdłości mówiły same za siebie. Moment nie mógł być gorszy. Niemcy stawały się z dnia na dzień coraz bardziej niebezpieczne. A jednak Gundi nie mogła się oprzeć maleńkiej iskierce radości. Urodzi dziecko Leo. W innym świecie, w innym czasie Gundi wybiegłaby pędem z gabinetu prosto w ramiona Leo. Wzięliby szybki ślub i wesoło przekomarzali się nad wyborem imion. Powiedziałaby, że jej zdaniem będzie to chłopiec; Leo obstawiałby, że dziewczynka. Gundi wiedziała, że chciałby nadać jej imię po niedawno zmarłej babci – Nadia. Gundi zgodziłaby się z łatwością, ponieważ była pewna, że syn otrzymałby imię po jej dziadku Josefie.

Zanim Gundi w pełni oswoiła się z nowiną, doktor Ebner wyjął z kieszeni małą kopertę. Otworzył ją i wyjął paletę kart w różnych odcieniach koloru skóry, od porcelanowej bieli po głęboki krem waniliowy. Zerkał na Gundi i wysunął trzy karty o kolorach najbardziej zbliżonych do jej cery. Jedna po drugiej przykładał kolorowe próbki do policzka Gundi, w milczeniu, aż w końcu wydał z siebie lekkie sapnięcie aprobaty, kiedy najwyraźniej idealnie dopasował kolor do jej bladej skóry.

– Hellhäutig5. Numer trzy – rzucił do doktora Vogla, który miał zapisać informację w karcie Gundi.

Po raz pierwszy Gundi zetknęła się z narzędziem kontroli rasy pięć lat wcześniej, kiedy uczniom pochodzenia żydowskiego zakazano wstępu do publicznych szkół, ponieważ naziści uznali, że klasy są zbyt zatłoczone, aby pomieścić dzieci nieuznawane już za obywateli niemieckich. Hitlerowcy dostali obsesji na tle skóry, włosów i koloru oczu oraz rozmiaru i układu rysów twarzy.

Jeszcze przed wykluczeniem Żydów z publicznych szkół nauczyciele Gundi pokazywali czasem uczniom, jak szybko wykryć fizyczne cechy podludzi, Untermenschen. Kiedy Gundi była w Mittelschule6, nauczyciel, Herr Richter, upokorzył jej kolegę, Samuela Brausa. Wezwał ucznia na środek klasy, chwycił za grube brązowe loki i kręcił jego głową z boku na bok tak mocno, że okulary chłopca spadły na ziemię. Pokazał pozostałym uczniom, jak wygląda profil żydowskiego kolegi, i podkreślił, że nos Samuela to numer sześć z karty wzorów. Był to jeden ze sposobów, jak z miejsca rozpoznać Żyda. Potem nauczyciel zrobił krok i rozdeptał okulary chłopca. Cała klasa usłyszała chrzęst szkła. Herr Richter był równie niemiły dla koleżanki Gundi, Rose, do której zwracał się per „Żydówka z ostatniej ławki”. Gundi często musiała stawać obok obiektu drwin nauczyciela i służyć za kontrast, przykład klasycznej niemiec­kiej urody. Gdy tak pozowała przed klasą, policzki pałały jej czerwienią, ale Herr Richter nazywał to zdrowym rumieńcem. Faworyzował najlepszego przyjaciela Gundi, Ericha Meyera, chłopca, który dzięki rzeźbionym rysom i włosom w kolorze karmelowego blondu wyglądał jak żywcem wyjęty z propagandowego plakatu.

Podobnie jak nauczyciel Gundi doktor Ebner z powagą celebrował inspekcję.

– Piegi są słodkie. Lubisz słońce, Gundi? – zagadnął i sięgnął do kieszeni po paletę z niebieskimi, zielonymi i orzechowymi krążkami przyczepionymi do dębowej podkładki. Każdy kolor miał przypisany numer.

– Myślę, że oczy Gundi to piątka – powiedział do doktora Vogla z profesjonalną wyższością. Przystawił próbki kolorów tęczówek do prawego oka Gundi i starannie sprawdził dopasowanie. – I mam rację – dodał, unosząc z dumą kąciki ust. – Piękne niebieskie oczy.

Doktor Ebner ponownie się ożywił, kiedy od razu trafił z próbką włosów, które dokładnie odpowiadały złocistym jak piasek lokom dziewczyny.

Gundi odwróciła się do matki i zmarszczyła brwi, sygnalizując milcząco zakłopotanie i obawę. Ale Elsbeth wyglądała, jakby odczuła ulgę, westchnęła cicho i kiwnęła głową na pochwały doktora Ebnera. Gundi oparła się o leżankę i rozejrzała po gabinecie. „Co tu się dzieje?” Wzięła głęboki oddech i spojrzała na szkielet w rogu. „Dlaczego doktor Vogel nic nie mówi? Dlaczego Mutti jest taka uległa?”

Doktor Ebner podniósł podbródek Gundi, wziął suwmiarkę i zmierzył dziewczynie czaszkę, nos i czoło. Przy każdym wyniku wydawał aprobujący pomruk. Potem odwrócił się do pani Schiller i spytał, czy przyniosła rodzinną dokumentację potwierdzającą pochodzenie. Elsbeth sięgnęła do torby, wyjęła grubą teczkę i podała mu z pełnym nadziei uśmiechem.

Doktor Ebner usiadł obok Gundi, która mogła obserwować, jak studiuje uważnie nie tylko jej akt urodzenia, chrztu i kartę zdrowia, lecz także podobne dokumenty jej rodziców i dziadków. Zmarszczyła brwi na widok staromodnego dagerotypu ze ślubnym portretem dziadków ze strony ojca. Nie widziała go od pogrzebu taty. Co mają wspólnego z jej dzieckiem?

Doktor Ebner podniósł spojrzenie znad dokumentów i odwrócił się do Elsbeth przyczajonej w kącie.

– Frau Schiller, muszę zbadać dziewczynę dokładniej. Proszę poczekać na zewnątrz.

– Oczywiście, doktorze – odparła za szybko, przez co Gundi poczuła się niezręcznie.

Gdy drzwi się zamknęły, doktor Ebner spojrzał na Gundi z uniesionymi brwiami i zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.

– Na co czekasz? To nie jest badanie u dentysty.

– Nie rozumiem – odpowiedziała ze ściśniętym gardłem.

Ile razy ćwiczyła, żeby jej głos brzmiał spokojnie w obliczu zagrożenia? „Najwyraźniej nie dość”. Gundi skupiła się na zegarze, oddychała głęboko i próbowała dostosować bicie serca do spokojnego miarowego tykania.

Ale chrapliwy śmiech Ebnera zburzył jej koncentrację.

– Ech, studentki – zakpił i wzruszył ramionami. – Wiedzą, jak się kłaść i rozkładać nogi jak dziwki, ale kiedy lekarz chce je zbadać, nagle nic nie rozumieją.

Gundi przeniosła spojrzenie na doktora Vogla, pewna, że zaprotestuje w obliczu prostackich uwag pod jej adresem. Ale lekarz tylko się niezręcznie zaśmiał i wbił wzrok w cętkowane linoleum na podłodze. Znał Gundi od dziecka i zawsze cenił jej ciekawość oraz odpowiadał na niekończące się serie pytań, dlaczego ma kropki na języku i miód w uszach. Teraz zaufany lekarz rodzinny czaił się w rogu własnego gabinetu, zafascynowany półką ze szklanymi słojami pełnymi wacików i szpatułek. Gundi zacisnęła zęby. Uznała, że zachował się podle.

A gdyby uciekła? Jeśli odmówi badania, czy doktor Ebner zacznie bardziej grzebać w jej prywatnym życiu? Ile czasu zajmie mu ustalenie, że jej chłopak jest Żydem? Kiedy odkryje antynazistowskie ulotki, które Gundi roznosiła z koleżankami, albo dowie się o spotkaniach grupy oporu, na które chodziły? Gundi nie mogła sobie pozwolić na impulsywne zachowanie, więc zaczęła zdejmować czarne buty, które kupiła na początku studiów. Tamta dziewczyna wydawała się teraz Gundi zupełnie inną osobą, choć nie minęły nawet dwa lata od dnia, kiedy poszły z Mutti kupić eleganckie stroje na zajęcia. Dały się wtedy ponieść euforii. Gundi potrzebowała jesiennego żakietu, ale z pewnością nie musiał to być żakiet z czerwonymi klapami układającymi się jak dwie połówki serca. Nie był to zbyt rozsądny wybór, ale Elsbeth powiedziała:

– Wszyscy ludzie na uniwersytecie dowiedzą się, że masz piękne serce.

Matka Gundi nie poszła na studia, przez ostatnie dziesięć lat pracowała jako archiwistka w Kancelarii Rzeszy, więc obie z równym entuzjazmem podchodziły do początku uniwersytec­kiej kariery Gundi.

Teraz, gdy doktor Ebner stał wyczekująco, Gundi rozpięła lnianą spódnicę, która opadła na podłogę. Przykucnęła, żeby ją podnieść, zakłopotana, że tak bardzo jej się trzęsą ręce. Odłożyła spódnicę na stołek, na którym wcześniej siedziała matka. Spódnica należała do jej ulubionych: jaskry i brzoskwiniowe zakładki. Doktor Ebner, oparty o ścianę ze skrzyżowanymi ramionami, obserwował ją, kiedy rozpinała białą bluzkę z krótkimi rękawami. Kiedy Gundi została w samej bieliźnie, zebrała się na odwagę i poprosiła o możliwość przykrycia się fartuchem.

– To nie będzie konieczne – powiedział Ebner. – Podejdź tu. I ściągaj resztę.

– Myślę, że… – zaczęła Gundi.

– Nie, nie myślisz. – Ebner zachichotał. – I właśnie dlatego znalazłaś się w tej sytuacji.

Gundi poczuła nagłą ochotę, żeby przejść przez gabinet w majtkach i kopnąć doktora Ebnera w piszczel. Ale nie powiedziała już nic i zaczął ją ogarniać wstyd z powodu sytuacji, w której się znalazła. Zawsze uważała, że jest mądra, ale najwyraźniej nie dość mądra, żeby uniknąć nieślubnej ciąży i wizyty w gabinecie, gdzie nazista mierzył jej głowę. Gundi głęboko odetchnęła. Postanowiła znieść upokarzające badanie i jak najszybciej wyjść.

Chwilę później stała nago przed doktorem Ebnerem, a on oglądał ją jak rzeźbę w muzeum, powoli mierzył ją wzrokiem pod różnym kątem i z góry na dół. Potem stanął przed nią i spojrzał jej w oczy. Zorientowała się, że są tego samego wzrostu i on chyba też to zauważył, bo wyprostował się i wyjął grzebień z włosów Gundi, żeby warkocze się rozwinęły. Palcami rozplótł jej włosy i odrzucił za ramiona.

– Skarbie, jesteś idealna – powiedział. – Czekałem na taką dziewczynę, odkąd cztery lata temu ruszyliśmy z programem.

– Programem? – spytała Gundi z naciskiem, mając nadzieję, że przyciągnie uwagę doktora Vogla. Gotowała się z gniewu, zdradzona przez lekarza, któremu ufała od piątego roku życia. „Pomóż mi, pomóż, ty żałosny Feigling, tchórzu!”

Kiedy doktor Vogel w końcu się odwrócił, Gundi pomyślała, że wygląda jak przerażone zwierzę, z szeroko otwartymi oczami i wciśnięty w kąt gabinetu, jakby chciał być niewidoczny.

– Nie wstydź się, Gundi, nie ma powodu. Doktor Ebner chce się tylko upewnić, że twoje dziecko jest zdrowe – wymamrotał.

Chciała przyciągnąć jego spojrzenie, ale on znów odwrócił się plecami i przystąpił do przekładania instrumentów z jednej strony półki na drugą.

Doktor Ebner przycisnął się do nagich pleców Gundi i chwycił ją za piersi. Napięła się cała z odrazy, a żołądek wyrzucił z siebie falę kwasu. Ebner przytrzymał ją i mówił jej cicho do ucha.

– To będzie dobre dla dziecka – szeptał, napierając na nią twardniejącym członkiem.

A potem dodał na głos normalnym tonem:

– Gundi, wszystko wygląda pięknie. Jesteś silną i zdrową przyszłą matką. – Poklepał leżankę. – Teraz zobaczymy, jak rośnie dziecko.

1Mutti (niem.) – mamusia.

2Liebchen (niem.) – kochanie.

3Fräulein (niem.) – panienka.

4Frau (niem.) – pani.

5Hellhäutig (niem.) – jasność karnacji.

6Mittelschule (niem.) – szkoła średnia.

2Hilde

Monachium

Już przed drzwiami domu Hilde Kramer poczuła obłędny zapach smażonego bekonu i marynaty z czerwonego wina i wiedziała, że mama robi swoje popisowe hasenpfeffer. Hilde cicho otworzyła drzwi i poszła prosto do kuchni, świadoma, że więcej informacji uzyska, obserwując matkę, niż zadając jej pytania. Johanna podawała potrawkę z zająca tylko kilka razy w roku i nigdy nie chodziło o jedzeniową zachciankę. Pewnie chce zrobić na kimś wrażenie, pomyślała Hilde, na przykład na rodzinie odpowiedniego kandydata na męża.

Kiedy Hilde wyszła rano do szkoły, matka powiedziała jej, że ma wrócić do domu na czas, żeby się przygotować na przyjęcie bardzo ważnego gościa na kolacji. Dziewczyna była pewna, że zaprosiła kolejną przyjaciółkę, która przypadkiem ma syna w wieku Hilde. Na parę miesięcy przed końcem szkoły Hilde zauważyła, że Johanna coraz bardziej zamartwia się o przyszłość córki.

W ciągu świątecznych ferii przez dom przepłynął cały potok „starych przyjaciółek” z synami, którzy szeroko otwierali oczy na widok barczystych ramion Hilde i jej figury kulomiotki. W nowym roku Johanna obniżyła poprzeczkę i ściągała całą galerię dziwacznych osobników, jednego bardziej absurdalnego od drugiego. Najnowszym faworytem Hilde był chłopak o sylwetce jajka.

– On nie ma szyi! – zaprotestowała Hilde.

Johanna przypomniała jej, że młody człowiek uczy się na inżyniera i że nie powinna grymasić. Ofertę lutową stanowił student uniwersytetu, który składał się wyłącznie z szyi: długi, chudy, obsypany brązowymi znamionami. Hilde nie mogła się oprzeć myśli, że tak objawiało się poczucie humoru matki. „No co, chciałaś, żeby miał szyję!” Hilde nie widziała powodu do pośpiechu; dopiero skończyła osiemnaście lat.

Przypomniała sobie czasy, kiedy zapach potrawki stanowił ciepłe zaproszenie do wygodnej kuchni. Teraz była to woń desperacji.

„A w ogóle, to skąd o tej porze roku mama wzięła królika i to na tyle utuczonego, by nadał się do gotowania? Opłaca się być żoną oficera, jak sądzę”.

Hilde obserwowała, jak płynnie Johanna przemieszczała się między szafkami a piecykiem, sięgała po przyprawy, a potem wracała do deski z posiekanymi szalotkami. Cała kuchnia zdawała się towarzyszyć matce w tym tańcu. Girlanda z żeliwnych garnków wisiała jej nad głową, największy z nich stał na piecyku, a uchylona pokrywa reagowała drżeniem na bulgoczącą zawartość.

W jadalni najlepsza zastawa z serwantki teraz zdobiła stół przykryty szydełkowym obrusem. Nie widziała tych splątanych różowych róż w akcji od lat, nawet w przypadku potencjalnych konkurentów. „To musi być ktoś naprawdę wyjątkowy”, pomyślała Hilde. W świeżo wypolerowanych srebrnych świecznikach paliły się wysokie brązowe świece.

W końcu Johanna wyczuła obecność córki.

– Jesteś wreszcie. – Odwróciła się do drzwi.

Miała na sobie sukienkę w kremowo-wrzosowe pasy z bufiastymi rękawami, która wyglądała, jakby ją wyjęto prosto z „Modenschau”. Podeszła znów do piecyka.

– Idź na górę się przebrać, przygotowałam ci ubranie. Wszystko musi być dziś idealne.

Hilde powoli ruszyła po schodach, przytrzymując się poręczy obiema rękami. Przygryzła dolną wargę, świadoma, że kiedy Johanna mówiła, że wszystko musi być idealne, tak naprawdę miała na myśli, że Hilde ma być idealna. Ale chociaż dziewczyna wiedziała, czego się po niej oczekuje, zdołała już rozczarować matkę i pozostawała niewidzialna dla ojca. Jej starszy brat, Kurt, stanowił wierną kopię ojca z wyglądu i charakteru. Był poważnym młodym człowiekiem, który wstąpił do Wehrmachtu, gdy tylko osiągnął odpowiedni wiek. Teraz dziewiętnastoletni Kurt zdobył już pierwszy order. Młodsza siostra Hilde, Lisa, przypominała Johannę, były do siebie podobne jak dwie krople wody, co czyniło z niej faworytkę. Hilde nie miała cech wyglądu żadnego z rodziców i czasem czuła się, jakby bocian zrzucił ją nie do tego komina.

Hilde nie odniosła sukcesu w niczym, co miało znaczenie. Parę miesięcy temu zajęła drugie miejsce w turnieju szermierki Bund Deutscher Mädel. BDM było dziewczęcą sekcją Hitlerjugend, więc Hilde miała pewność, że zrobi to wrażenie na rodzicach. Drużynowa jej zastępu, Jutta, uważała srebrny medal za duże osiągnięcie. Przecież w zawodach wystartowało dwadzieścia pięć dziewczyn, więc drugie miejsce znaczyło, że zabrakło jej kilku odbić i ripost do głównej nagrody. Ale Johanna wzięła medal z wyciągniętej ręki córki i odłożyła na stół, prawie na niego nie patrząc.

– Wiesz, co dostałaby osoba z drugim miejscem w prawdziwym pojedynku na szable? – spytała Johanna. – Trumnę.

Hilde ścisnęło w brzuchu na samo wspomnienie. A może po prostu była głodna. Po co w ogóle tak się spieszyła do domu? Matka wcale jej tu nie chciała. Hilde ciężko odpokutowałaby spóźnienie na kolację, ale nie mogła odepchnąć myśli, że trzeba było zabłądzić na dłużej dziś po południu.

Jakże Hilde żałowała, że dała nura w zaułek, kiedy zobaczyła kolegę z klasy, Rudolfa Fritza, który jechał na rowerze przez plac. Od upokarzającego nieporozumienia minął miesiąc, ale wspomnienie nadal bolało. Widywała go, oczywiście, w szkole, ale wtedy każde było otoczone grupą przyjaciół. Hilde wiedziała jednak, że kiedy znajdą się sam na sam, Rudolf nawiąże do tamtego incydentu. Jak znała swoje szczęście, przeprosi ją za pomyłkę. Jego współczucie będzie trudne do zniesienia.

Rudolf nie chciał być okrutny. Po prostu nie postawił sprawy jasno, kiedy poprosił Hilde o radę, jak zdobyć zainteresowanie dziewczyny. Kiedy uświadomił sobie, że Hilde poczuła się zaproszona przez niego na randkę – i oczywiście ochoczo się zgodziła – wykrztusił wyjaśnienie. To Margot, jej najlepsza koleżanka z klasy, mu się podobała. Przez gafę Rudolfa Hilde zabłądziła.

Całe życie mieszkała w Monachium, więc wydawało się niemożliwe, żeby nie znała tego zaułka przy Marienplatz. Przynajmniej tak sądziła, że znajdowała się koło Marienplatz. Hilde nie była już pewna niczego, kiedy się zorientowała, że nie ma w zasięgu wzroku nic znajomego. Patrząc w górę, nie widziała nawet charakterystycznej wieży z zegarem ze znakami zodiaku, która wyznaczała centrum miasta.

Hilde postała chwilę przed witryną sklepu, gdzie wystawiono wiosenną kolekcję. Wyobraziła sobie, jakby wyglądała w pomarańczowym słomkowym kapeluszu, tak płytkim, że przypominał talerz balansujący na głowie manekina. Margot pewnie oddałaby życie za wybitnie szeroki szary kapelusz z rondem wywiniętym tak wysoko, że można go było pomylić z U-bootem. I chociaż Hilde wiedziała, że matka nigdy nie włożyłaby turbanu, nie mogła się oprzeć myśli, że w tym błękitnym prezentowałaby się bosko. Za rogiem wyszła na szerszą ulicę i zauważyła stojak na gazety z lambrekinem kolorowych czasopism i stosem gazet z całych Niemiec. Młoda matka pochylała się i dawała córce ciastko polukrowane tak, że wyglądało jak stokrotka. Mogła je kupić tylko w piekarni pod ratuszem. Hilde odzyskała orientację i skręciła w stronę domu.

Zatrzymała się o włos przed niebieskim tramwajem, który wyłonił się z łuku pod wieżą zegarową, i przez chwilę popatrzyła z podziwem na swoje miasto. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek zmęczy ją monachijski ruchliwy Marienplatz lub magiczny kontur dachów na tle nieba, z delikatnymi iglicami i fantazyjnymi wieżyczkami, miejskim ratuszem, którego fasada wyglądała jak kościelne organy.

Hilde ruszyła do domu i wlokła się ze wzrokiem wbitym w zielone skórzane buty. W końcu udało jej się przekonać matkę, że jest już wystarczająco dorosła, by chodzić na wysokich obcasach. Pantofle podwyższały ją tylko o pięć centymetrów, ale miały wyszukany, przypominający koronkę wzór u góry, jaki nie znalazłby się na żadnych butach w dziale dziewczęcym. Uwielbiała chodzić na obcasach, chociaż chwilami trudno jej było powiedzieć, co ją bardziej uskrzydlało: obcasy czy ustępstwo matki.

Kiedy przechodziła przez Dienerstraße, obserwowała rozmawiających ludzi, widziała ich przez okna kawiarni, gdzie siedzieli i jedli. Zdawało się, że wszyscy znają swoje miejsce na ziemi. Widziała sprzedawczynie i właścicieli sklepów, młodą kobietę kupującą broszkę, mężczyznę przymierzającego krawat. Czy Hilde była tu jedyną zagubioną osobą? Przyspieszyła kroku i zapytała samą siebie, co ze sobą zrobi, kiedy skończy się szkoła. Kilka dziewczyn wybierało się jesienią na Uniwersytet Ludwika Maksymiliana, ale Hilde zupełnie nie była zainteresowana kolejnymi czterema latami geopolityki i nauki o rasach. Czuła ulgę, że jej rodzice nie należeli do tych, którzy by ją pchali na uniwersytet, ale bez planu na przyszłość brak konkurentów nasilał napiętą sytuację w domu.

Nie wszystkie niemieckie dziewczęta wychodziły za mąż zaraz po gimnazjum. Jutta rok wcześniej poślubiła rysownika z Ministerstwa Propagandy i Oświecenia Publicznego. Miała wówczas dwadzieścia trzy lata, ale nigdy się niczym nie martwiła; wiedziała, że ładna buzia zawsze zapewni jej perspektywy. Propozycja ojca Hilde, że załatwi córce pracę sekretarki w Kancelarii Rzeszy, brzmiała ponuro. Rok w Służbie Pracy wydawał się dość atrakcyjny, chociaż Jutta ostrzegła Hilde, żeby się nie nastawiała na wycieczki po górach i gapienie w gwiazdy. Dziewczyny, które stamtąd wróciły, opowiadały, że zrywały się o świcie do ciężkiej pracy na roli, skarżyły na obolałe ramiona i zniszczone ręce. Hilde pomyślała, że jej gospodarze spojrzeliby na jej bary i przywiązali ją do pługa.

A tak naprawdę najbardziej ze wszystkiego chciała, z czego oczywiście nikomu się nie zwierzała, zostać aktorką. Kiedy parodiowała ludzi, koleżanki z BDM płakały ze śmiechu. Marzyła, by zostać następną Gracie Allen albo Zarah Leander. Hilde uświadomiła sobie, że nikomu o tym nie mówiła, nawet Jutcie, która tak bardzo skupiła się na nowej rodzinie, że prawie już nie odzywała się do Hilde. Margot była wielką plotkarą, więc Hilde bała się jej zdradzić coś ważnego. Hilde czuła się samotna, ale wiedziała też, że taka samodzielność jest jej atutem. Miała koleżanki, do zabawy i dla śmiechu, ale nie potrzebowała ich.

Ostatnimi osobami, z którymi podzieliłaby się marzeniem, byli rodzice, którzy teraz zdawali się skupiać wyłącznie na „produktywnym wkładzie” ludzi w rozwój Niemiec. Franz nigdy nie był szczególnie uczuciowym ojcem, więc jego przesadny stoicyzm po tym, jak został oficerem SS sześć lat wcześniej, nie zaskoczył ani też nie wzruszył Hilde. Johanna jednak niegdyś była ucieleśnieniem zadowolonej matki, często bawiła się razem z nimi na placu zabaw. Raz Hilde namówiła nawet Johannę na rzymskie koło. Matka wrzeszczała jednocześnie z radości i przerażenia, kiedy Hilde z koleżankami obracały ją w kole prawie do góry nogami. Widząc Johannę w tak niezręcznej sytuacji, Hilde uświadomiła sobie, że matka nie jest istotą idealną. Nigdy nie kochała jej bardziej niż w tamtej chwili.

To było, jeszcze zanim Lisa zachorowała zeszłej zimy. W tamtym czasie Johanna skupiła się wyłącznie na rzeczach pożytecznych, tak bardzo, że w ogrodzie uprawiała jedynie warzywa i zioła. Tłumaczyła, że kwiaty są bezużyteczne.

– Marnowanie żyznej gleby na coś, co niczemu nie służy, jest głupotą – powiedziała niedawno do Hilde, kiedy zrywała czosnek z grządki.

Hilde obróciła kryształową gałkę przy drzwiach pokoju i upomniała się, żeby rozluźnić ramiona i uspokoić oddech. Kiedy jej wzrok padł na łóżko Lisy, Hilde wbiła sobie paznokcie w rękę, co stało się jej rytuałem. Oczywiście wiedziała, że nie ma sensu zmuszać się do patrzenia na lalkę Lisy leżącą na poduszce ani ranić się do krwi. Jednak był to ból, nad którym miała kontrolę, który mogła zebrać w jednym miejscu, jakby zmiatała brud z podłogi w kuchni na schludną kupkę.

Na łóżku Hilde leżał jej mundur BDM-Werk „Glaub und Schönheit”, Wiara i Piękno, sekcji Hitlerjugend dla starszych niemieckich dziewcząt. Mocniej zacisnęła czarną chustkę na białej koszuli z krótkimi rękawami i wpuściła bluzkę za pasek spódnicy.

Hilde przejrzała się w dużym stojącym lustrze. Lekko wypchnęła pierś i obejrzała się z boku z nadzieją, że od poprzedniego razu zaokrągliła się w tym miejscu bardziej. Oczywiście, było to niemożliwe, bo poprzednia inspekcja odbyła się rano. Wszystkie dziewczyny z jej klasy miały figury jak butelka coca-coli; Hilde wyglądała jak puszka skondensowanego mleka. Niesprawiedliwość życia bywała irytująca.

Hilde zdecydowała się nie wkładać kanciastej brązowej marynarki. Miała męską sylwetkę nawet bez dodatkowej Kletterweste. Przypomniała sobie Juttę w takiej samej marynarce – wyglądała elegancko jak Marlene Dietrich w Blonde Venus.

„Dość!”, skarciła się Hilde w duchu, musi się skupić na darach, które posiada. Uśmiechnęła się do lustra z zaciśniętymi ustami, matka mówiła jej, że z takim uśmiechem wygląda pogodnie. Zbiegła po schodach i weszła do kuchni.

– Guten Abend1! – usłyszała głęboki głos Franza przy drzwiach frontowych.

Odpowiedział mu inny męski głos, który brzmiał jak u kogoś w wieku ojca. Hilde miała nadzieję, że usłyszy za chwilę głos syna przybysza. Było jeszcze o wiele za wcześnie, żeby rozważać kandydatury starszych mężczyzn.

W kuchni Johanna uśmiechała się z nerwowym ożywieniem i podała Hilde drewnianą łyżkę. Podbródkiem wskazała jej piecyk i dziewczyna podeszła mieszać mięso, żeby nie przypaliło się i nie wykipiało. Johanna kazała jej też nalać śmietanę do małej porcelanowej miseczki i odlać kluski dokładnie za dwie minuty.

– Dzisiejszy wieczór jest bardzo ważny dla twojego ojca. Musisz się zachowywać najlepiej, jak potrafisz – poinstruowała córkę i ruszyła na front domu.

Trzy dorosłe głosy pozdrowiły Hitlera, a potem rozmawiały spokojniejszym tonem.

– Guten Abend, die Herren – przywitała się śpiewnie Johanna drżącym głosem.

Hilde doszła do wniosku, że musiała się przesłyszeć, kiedy ojciec przedstawił Johannę obergruppenführerowi Wernerowi Zieglerowi, prawej ręce reichsführera Heinricha Himmlera. Ale gdy matka powiedziała, że to dla niej zaszczyt gościć go w domu, Hilde uznała, że jednak się nie przesłyszała.

„Co obergruppenführer Werner Ziegler robi u nas w domu?”

Dzięki czujnemu podsłuchiwaniu Hilde wiedziała, że chociaż jej ojciec jest oficerem SS, nie ma szczególnie wysokich notowań w partii. Słyszała, jak rodzice szepcą za zamkniętymi drzwiami, że Franz popełnił niedawno kosztowny błąd, obdarzając zaufaniem niewiarygodnego informatora. Nikt nie podejrzewał Franza o nielojalność, raczej o głupotę, ale w sumie nie wyglądało to dużo lepiej.

Ojciec Hilde nie należał do grona oficerów, którym Werner Ziegler poświęca uwagę.

„Ma problemy? Może mogę pomóc, żeby Vati odzyskał honor?”

Myśli Hilde przerwało wołanie Franza. W duchu podziękowała Jutcie za wbijanie jej do głowy historii Niemiec i zasad Rzeszy, odkąd wstąpiła do BDM. Hilde zawsze wolała zajęcia z kalisteniki i zbieranie grzybów od studiowania nazizmu i doskonalenia umiejętności w pracach domowych, ale tym bardziej teraz była wdzięczna za nabytą wiedzę.

Zacisnąwszy pięści, żeby dodać sobie pewności siebie, Hilde wyszła z kuchni i zobaczyła obergruppenführera w holu, podawał Johannie swoje palto. Chociaż wyglądał tak jak na zdjęciach w gazecie, musiała kilka razy zamrugać, żeby wyostrzyć obraz.

Herr Ziegler nie był przystojny, ale jego władczość wydała się Hilde atrakcyjna. Nosił taki sam czarny mundur jak Franz i opaskę ze swastyką na rękawie; obaj trzymali w rękach czapki z trupimi główkami. W podobnym stylu mieli nawet oprawki okularów oraz przygładzone czarne włosy, ale na pierwszy rzut oka widać było, że to Herr Ziegler jest tym ważniejszym, chociaż Franz był pięć lat starszy od przełożonego. Uległa postawa Franza wobec autorytetu Herr Zieglera sprawiała, że wydawał się Hilde mniejszy i słabszy. Ku swemu zaskoczeniu odczuła przyjemność na widok pognębionego ojca.

Herr Ziegler zmarszczył brwi.

– Pańska córka wygląda inaczej niż na zdjęciu, które stoi na biurku.

Hilde już do tego przywykła. Osoba, która widziała zdjęcia Hilde i Lisy, rejestrowała wyłącznie tę ładną. Ludzie zawsze pytają Franza o córkę, jakby zapominali, że miał dwie. Tyle że teraz mieli rację; została tylko jedna.

– My… – Franz się zawahał. – Nasza najmłodsza zachorowała. Lisa nie… – Pobiegł wzrokiem ku Johannie, sprawdzając jej reakcję.

– Ach tak, oczywiście – wymamrotał obergruppenführer, który przypomniał sobie, że rodzina straciła dziecko. – Wszyscy Niemcy cierpią, kiedy umiera jedno z ich dzieci. – Odwrócił głowę w stronę kuchni. – Co tak ładnie pachnie? – spytał.

Johanna przełknęła zawoalowane kondolencje i przeszła w tryb zadaniowy, jak to postrzegała Hilde. Zauważyła, że mięśnie na karku matki są napięte jak korzenie drzew, a głos stał się wyższy.

– Zaraz podam danie, które pasuje do tak szacownego gościa – oznajmiła.

Przy stole Herr Ziegler zwracał się głównie do Franza i Johanny, ale Hilde podkreślała swoje zaangażowanie w rozmowę cichymi potaknięciami. Zachęcona sporadycznymi kiwnięciami aprobaty Zieglera, postanowiła, że następnym razem, kiedy gość zagai, włączy się do dyskusji. To, co powie, musi postawić ojca w pozytywnym świetle. No i dlaczego miałaby się nie odzywać? Była już dorosłą kobietą i wyrobiła sobie swoje opinie, mogła je więc wyrażać.

– Uważam, że nie ma piękniejszego miejsca niż Monachium wiosną – powiedział Ziegler, przytykając serwetkę do ust.

Zanim rodzice zdążyli odpowiedzieć, Hilde powiedziała, że jej zdaniem kolorowe kwiaty i zapach świeżo skoszonej trawy niosą nadzieję, a nawet inspirację. Pewnie, to było grubymi nićmi szyte, ale obergruppenführer wydawał się oczarowany jej młodzieńczym optymizmem, więc ciągnęła:

– Wszyscy w mojej klasie mówią, że Rzesza daje naszemu pokoleniu nowy start, a co lepiej o tym przypomina niż pora roku niosąca odnowę naturze? – Hilde uśmiechnęła się w środku i pomyślała, że nauczycielka, Frau Weber, byłaby dumna albo zła, że pożyczyła sobie jej słowa.

Ziegler odwrócił się do Franza i wydał z siebie serdeczny rechot.

– Dobrze powiedziane, Hilde.

Franz kiwnął głową i skierował rozmowę z powrotem na rozwój programu „Schönheit der Arbeit”, Piękno Pracy, którym chciał pokierować dla partii.

– Z wykształcenia jestem architektem, więc mogę pomóc skuteczniej tworzyć miejsca pracy, bezpieczne i piękne, dla Volk. – Głos mu drżał, zupełnie nie pasował do pewnych siebie słów. – Mam pomysły, jak możemy budować i co możemy produkować w fabrykach.

Wszyscy przy stole odczytali prawdziwą treść wypowiedzi Franza. „Odebrałem moją lekcję i nic więcej już nie spartaczę”.

– Herr Ziegler – powiedziała Hilde i wyprostowała się na krześle. – Nie ma w Rzeszy osoby bardziej oddanej budownictwu niż mój ojciec. Jeśli uważa, że nadaje się na to stanowisko, będzie pan mógł na niego liczyć.

Na twarzy obergruppenführera pojawił się uśmiech, wyglądał, jakby jednocześnie był pod wrażeniem postawy Hilde i zakłopotany kwestią Franza. Słabego człowieka, za którym musi się wstawiać córka.

Kiedy Franz spuścił wzrok, Hilde nie potrafiła ocenić, czy zrobił to z gniewu, czy ze wstydu. Hilde przed oczami przemknęły wspomnienia chłodnej obojętności ojca wobec niej przez te wszystkie lata i uświadomiła sobie, że nie dba o to, co on sobie myśli.

– Panie obergruppenführerze – Hilde wyciągnęła rękę po talerz – może ma pan ochotę na dokładkę hasenpfeffer?

1Guten Abend (niem.) – dobry wieczór.

3Irma

Dostępne w wersji pełnej

4Gundi

Dostępne w wersji pełnej

5Hilde

Dostępne w wersji pełnej

6Irma

Dostępne w wersji pełnej

7Gundi

Dostępne w wersji pełnej

8Gundi

Dostępne w wersji pełnej

9Hilde

Dostępne w wersji pełnej

10Irma

Dostępne w wersji pełnej

11Irma

Dostępne w wersji pełnej

12Irma

Dostępne w wersji pełnej

13Hilde

Dostępne w wersji pełnej

14Hilde

Dostępne w wersji pełnej

15Gundi

Dostępne w wersji pełnej

16Irma

Dostępne w wersji pełnej

17Hilde

Dostępne w wersji pełnej

18Gundi

Dostępne w wersji pełnej

19Hilde

Dostępne w wersji pełnej

20Irma

Dostępne w wersji pełnej

21Gundi

Dostępne w wersji pełnej

22Hilde

Dostępne w wersji pełnej

23Irma

Dostępne w wersji pełnej

24Hilde

Dostępne w wersji pełnej

25Gundi

Dostępne w wersji pełnej

26Irma

Dostępne w wersji pełnej

27Hilde

Dostępne w wersji pełnej

28Irma

Dostępne w wersji pełnej

29Gundi

Dostępne w wersji pełnej

30Hilde

Dostępne w wersji pełnej

31Irma

Dostępne w wersji pełnej

32Hilde

Dostępne w wersji pełnej

33Gundi

Dostępne w wersji pełnej

34Irma

Dostępne w wersji pełnej

35Gundi

Dostępne w wersji pełnej

36Gundi

Dostępne w wersji pełnej

37Gundi

Dostępne w wersji pełnej

38Gundi

Dostępne w wersji pełnej

Od autorki

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

O autorce

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:Cradles of the Reich

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik Wydawczyni: Katarzyna Masłowska Redakcja: Ida Świerkocka Korekta: Anna Burger Projekt okładki: Łukasz Werpachowski Zdjęcia na okładce: © Photographee.eu, © M / Stock.Adobe.com

CRADLES OF THE REICH Copyright © 2022 by Jennifer Coburn Originally published in the United States by Sourcebooks, LLC.www.sourcebooks.com All rights reserved.

Copyright © 2023 for the Polish edition by Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Katarzyna Bażyńska-Chojnacka, 2023

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2023

ISBN 978-83-8321-652-2

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska